wywiad: Megas Alexandros – Nie mam natury celebryty Brak ocen

12 min. czytania

megasmiss

Tajemnice Megasa Alexandrosa – Autora „Opowieści helleńskich” i „Perskiej odysei”, a także jednego z założycieli Najlepszej Erotyki – zgłębiała Miss.Swiss.

.

Miss.Swiss: Cieszę się, że udało nam się wreszcie porozmawiać, Alexandrosie. Jesteś bardzo zajętym człowiekiem – należysz nie tylko do ścisłego grona założycieli Najlepszej Erotyki, ale także jesteś najbardziej płodnym twórcą. Oficjalnie opublikowałeś ponad sześćdziesiąt opowiadań! Są to rozdziały Twoich – jak dotąd – trzech ukończonych cykli. Ogrom pracy! Czy wiesz, jak przedstawiają się Twoje Opowieści w liczbach?

Megas Alexandros: Obecnie wszystkie rozdziały Opowieści helleńskiej (trzynaście rozdziałów Kassandra, jedenaście – Tais i blisko czterdzieści – Demetriusza) liczą około półtora tysiąca stron. Ostatnia część jest zdecydowanie najdłuższa i przekracza tysiąc stron. To jest prawdziwy fabularny olbrzym. Opowieści Kassandra i Tais są łatwiejsze do pochłonięcia, opowiadają bowiem dużo mniej złożoną historię.

Imponujące! A ile jeszcze przed nami? Niedawno zacząłeś pisać Perską Odyseję… Wróciliśmy zatem do początków historii Twego „pierworodnego”, czyli Kassandra. Czy znasz już jego dalsze losy?

To prawda, wracam do Kassandra, za którym zdążyłem się solidnie stęsknić. Akcja Odysei przenosi się wraz z moim ulubionym Macedończykiem z terenu szeroko pojętej Hellady do świeżo podbitego orientalnego imperium. Toczyć się będzie zatem w Azji Mniejszej, Egipcie, Syrii, Mezopotamii i jeszcze dalej (rozważam także Indie oraz jedną wyspę, której nazwy nie zdradzę, bo to byłby konkretny spoiler!). Mam nadzieję, że historia ta pozwoli połączyć wątki rozpoczęte w Opowieściach, a także zamknąć niektóre z nich.

Z grubsza wiem już, jakie będą dalsze losy Kassandra oraz gdzie i jak zakończy się jego podróż. Nie mogę jednak wykluczyć, że historia będzie pączkować, a nawet mogą pojawić się obszerne wątki poboczne, poświęcone innym bohaterom. Z tego też powodu nie jestem w stanie powiedzieć, jaką objętość będzie miała Odyseja. A tak naprawdę, mam pewne wyobrażenie, ale wolę się nie deklarować. Opowieść Demetriusza miała w pierwszym planie od czterech do sześciu rozdziałów i była planowana na maksymalnie dwieście stron…

Opowiedz, skąd wzięło się Twoje zainteresowanie starożytnością, a szczególnie Helladą?

Miałem dobrych nauczycieli historii, którzy zarazili mnie tematem. I nie mam na myśli tylko nauczycieli w szkole. W czasach, kiedy jeszcze nie było mnie stać na książki, dysponowałem też w najbliższej okolicy kilkoma świetnie wyposażonymi bibliotekami. Nie będę zbytnio oryginalny, jeśli powiem, że w gruncie rzeczy jesteśmy tacy, jak ukształtują nas inni ludzie oraz otoczenie.

A skąd pomysł na Opowieść Helleńską?

Zawsze ciągnęło mnie do opowiadania historii, choć zwykle znajdowałem tysiąc wymówek, by się tym nie zajmować. Kiedy więc znalazłem się w odpowiednio inspirującym towarzystwie, jakim była społeczność Autorów Dobrej Erotyki, postanowiłem wreszcie sięgnąć po pióro i spróbować swoich sił. Bezpośrednią inspiracją były opowiadania weterana tamtego portalu, Ravenhearta – a konkretnie „Naturalia non sunt turpia”, rozgrywające się w starożytnym Rzymie. Do dziś mam nadzieję, że Ravenheart pociągnie tę historię na łamach Najlepszej Erotyki. Wtedy bardzo mnie oczarowała, do dziś chętnie do niej wracam.

Od początku wiedziałem, że sceneria moich prac również będzie antyczna. Zmysłowe i pikantne przyprawy, którymi wzbogaciłem smak swej Opowieści narzuciło medium, na łamach którego ją prezentowałem. Zapewne gdybym publikował gdzie indziej, na drodze Kassandra też stanęłoby wiele kobiet, ale najprawdopodobniej nie opisywałbym ich bliższych relacji w sposób tak dokładny i pieczołowity.

A jak trafiłeś na Dobrą Erotykę?

Szukałem odważnych obyczajowo, ale i sprawnych literacko opowiadań historycznych w języku polskim. Po angielsku jest tego znacznie więcej, choćby w gargantuicznych zbiorach Literotica. Niestety, większość polskiej erotyki pisanej, historycznej czy też nie, to straszna słabizna. Fabularna, stylistyczna, o realiach jakiejkolwiek epoki, zamierzchłej czy współczesnej, nie wspominając. Mimo narastającego zniechęcenia dotarłem w końcu na Dobrą Erotykę i tam zostałem. Spodobało mi się zarówno bogactwo oferty, jak i niezły system umożliwiający sprawne odcedzenie tekstów niewartych uwagi. No i społeczność, jaka przez lata wytworzyła się wokół portalu. Przez pierwsze parę miesięcy tylko odwiedzałem Dobrą Erotykę, nie zakładając konta, ani nawet nie komentując. Byłem zwykłym konsumentem, w żaden sposób nie wzbogacającym tego zasobu. W końcu przełamałem się i jakoś poszło…

Jeden z komentatorów – jeszcze na portalu Dobra Erotyka – określił pierwszy odcinek Opowieści helleńskiej jako „pitu pitu o gościu, który idzie przez miasto“. Rozbawił Cię ten komentarz? Zirytował?

Bardzo mnie rozbawił. Nie przeczę: pierwszy rozdział Kassandra nie ma zbyt rozbudowanej fabuły. Bardziej interesowało mnie wtedy nakreślenie bohatera, jego charakteru, sposobu zachowania. Podróż Kassandra przez Korynt (jak się szybko okazuje, w drodze z macedońskiego garnizonu do helleńskiego burdelu) służy zarysowaniu także świata i istniejących w nim relacji, na przykład między okupantami i okupowanymi (którzy kompensują sobie własne poniżenie, upadlając innych – choćby fenicką niewolnicę). Chciałem od razu, kilkoma machnięciami literackiego pędzla, dać przedsmak surowego i okrutnego uniwersum, zaludnionego przez twardych i bezwzględnych bohaterów.

A jednocześnie pokazałem na mrugnięcie oka jakiś sympatyczniejszy rys Macedończyka, kiedy ratuje on Kleopatrę w Domu Leandry. Pokazałem, że ten wielokrotny morderca, łupieżca i gwałciciel ma też swoją jaśniejszą stronę. I chyba zaskoczyło, bo potem okazało się, że Kassander najwięcej fanów zdobył wśród kobiet. Może nie powinienem się dziwić: to taki zły chłopiec podniesiony do trzeciej potęgi. Niemniej jednak byłem tym nieco zaskoczony. Jeszcze przez kilka rozdziałów starałem się umacniać jego „antybohaterski” wizerunek. Dopiero w Atenach znów stał się klasycznym herosem, spieszącym na ratunek klasycznej „damie w opałach”. Cóż, że w tym wypadku w roli „damy” wystąpiła hetera Fryne.

Zapowiedź tych przemian pojawiła się w rozdziale I Kassandra. Choć przecież w warstwie fabularnej to wciąż historia gościa, który idzie przez miasto na dziewczynki.

Pamiętam jeszcze z Dobrej Erotyki, że czasem podważano Twoje merytoryczne kompetencje, usiłowano udowodnić, że jednak wcale tak dobrze się nie znasz na tym, o czym piszesz. Wychodziłeś z tych potyczek obronną ręką, odpowiadałeś szybko… Masz te informacje w głowie czy musiałeś je sprawdzać?

Tu chyba nie ma prawidłowości. Wiele informacji mam w głowie, ale gdy ktoś zakwestionował na przykład fakt, że w starożytności jedną z technik walki było rzucanie nożem, musiałem sięgnąć do źródeł, by wykazać, że sztuka ta znana była już w antycznym Egipcie. Pamiętam również bardzo ciekawe dysputy o etyce seksualnej starożytnych… Na szczęście zawsze mam na podorędziu sporo książek poświęconych wszelkim aspektom epoki, o jakiej piszę, a gdy nie mogę czegoś w nich znaleźć, pomaga internet. Ostatnio badałem na przykład rytuały noworoczne Egipcjan. Sięgnąłem zarówno do zasobów sieci i pisanych źródeł, jak i zasięgnąłem opinii prawdziwego znawcy tematu.

Masz czasem dość swoich bohaterów? Na kartach Opowieści krew leje się hektolitrami, a szczęście bywa dane bohaterom jedynie na krótką chwilę. Czytelnicy nieraz protestowali przeciw uśmiercaniu ich ulubieńców. Ja też Ci nie zapomnę Gylipposa i Kleopatry… Co masz na swoje usprawiedliwienie?

Staram się podchodzić do moich bohaterów bez sentymentów, choć oczywiście jest to bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe. Z czasem bowiem się do nich przywiązuję.

W moich relacjach z postaciami zaludniającymi karty Opowieści trzymam się jednej zasady: ich czas w świetle jupiterów trwa tak długo, póki są fabularnie potrzebne i uzasadnione. W momencie gdy przydatność się wyczerpuje, usuwam ich ze sceny (niekoniecznie mordując – przykładowo Eurynome zbiegła z Aten, by pojawić się wiele setek stron później, gdy znów była potrzebna). Jeżeli mogę wywołać pożądany skutek emocjonalny u Czytelników, niekiedy czynię to w drastyczny sposób. Przyznam, że jestem trochę efekciarzem… Ale raczej nie morduję swoich postaci tak po prostu. Zbyt wiele czasu i pracy zajmuje ich wykreowanie.

Wiem, że sporo osób ma do mnie żal za Gylipposa (Kleopatra wywołała znacznie słabszą reakcję, może ludzie już zobojętnieli). Przynajmniej jedna Czytelniczka porzuciła wtedy mój cykl… Z drugiej jednak strony, śmierć bohaterów sprawia, że bardziej zależy nam na tych, którzy nadal żyją. Bo wtedy wiemy, jaka jest stawka tej gry. W moich tekstach pod pewną „ochroną” są wyłącznie postacie historyczne, których nie mogę uśmiercić przed wyznaczonym im czasem. Co do pozostałych… Cóż mogę rzec – lubię, gdy Czytelnicy wstrzymują czasem oddech!

Właśnie – kobiety… Nie miały łatwego życia, a mało kto w ogóle mógł znaleźć spełnienie w miłości. Natomiast życie erotyczne, praktyki seksualne – te opisywane przez Ciebie – nieraz lekko zaskakują, by nie powiedzieć – szokują Czytelników. Wyjaśniasz zawsze w odpowiedzi na komentarz, jak to było. Skąd czerpiemy wiedzę o seksualności starożytnych?

Źródeł mamy naprawdę wiele, gorzej z ich oceną… Przykładowo bardzo cenne są wazy greckie, ozdabiane często uroczo bezpruderyjnymi ilustracjami. Problem w tym, że nie wiemy, na ile obrazują one powszechne zachowania seksualne Greków, a na ile stanowią wyraz niezrealizowanych fantazji, które sublimowane były przy pomocy sztuki. Osobiście wolę pierwszy wariant, czemu daję wyraz w moich tekstach.

Pomocne są też, choć dotyczą późniejszej epoki, freski z Pompejów, prawdopodobnie pochodzące z tamtejszego lupanaru. No i mamy „Ars amatorię” Owidiusza, za którą nieszczęsny autor został wygnany na peryferia rzymskiego świata. Ważne jest nawet grafitti, odnajdowane na murach starożytnych domów – przede wszystkim w świetnie zachowanych Pompejach. Znamy więc sporo praktyk seksualnych przynajmniej znanych starożytnym (a może i praktykowanych).

Wiemy też trochę o prawie odnoszącym się do kontaktów seksualnych – choćby z zachowanych mów procesowych. Akurat w porównaniu z tym, co oglądamy na wazach oraz freskach, prawo było niemal zawsze mocno restrykcyjne. Surowe kary groziły za uwodzenie cudzych żon, córek i synów, za kontakty homoseksualne z osobami o równej pozycji społecznej (tego typu relacje najbezpieczniej było utrzymywać z niewolnikami lub obcokrajowcami pozbawionymi obrony prawnej), a w wypadku kobiet – nawet za kontakty z osobami o niższej pozycji. W Rzymie wolna kobieta przyłapana w czasie stosunku z własnym niewolnikiem sama mogła stracić wolność. Wbrew temu, co nam się dziś wydaje, to nie chrześcijaństwo wymyśliło seksualną pruderię. Ona była już wcześniej, choć nie miała (poza Palestyną) religijnej podbudowy.

Twoje bohaterki to na ogół – sądząc po opisach – zjawiskowe piękności, ich opisy działają mocno na wyobraźnię. Jeden z komentatorów skwitował nawet, że obdarzasz je urodą gwiazd porno. A jakie kobiety podobają się Autorowi?

Pytanie, czy gwiazdy porno, prosto spod skalpela, z silikonem w biuście i pośladkach, kolagenem w ustach i zniszczonymi przez farbowania włosami spełniają definicję „zjawiskowych piękności“?

Staram się, by na kartach moich Opowieści pojawiały się kobiety reprezentujące różne typy urody. Są więc pulchne blondynki (Raisa i ostatnimi czasy także Likajna), piegowate szatynki o krągłych kształtach (Mnesarete i Fojbiane), egzotyczne brunetki o smagłych ciałach (Kleopatra i Dalijah), kobiety o smukłych, chłopięcych niemal kształtach (Eurynome, Melisa) czy też klasyczne „filmowe” piękności (Fryne, Aspazja, Andromeda). Są zarówno dziewczęta, za które dziś mógłby grozić Kodeks Karny (Helena, Filona), jak i nieco dojrzalsze (znowu Eurynome czy Olimpias, z którą spędzał upojne chwile Kritias).

Wymieniam tylko główne postacie kobiece, bo przecież jeśli spojrzymy na te wszystkie hetery, pornai, niewolnice, flecistki, tancerki, które robią tło i czasem z niego wychodzą, by odegrać swoją rolę, okaże się, że reprezentowany jest niemal każdy typ urody. Faktem natomiast jest, że nadreprezentowana jest młodość. Ale to także jest uzasadnione historycznie – w starożytności średnia długość życia kobiet była znacznie krótsza niż mężczyzn (mimo powszechnych niemal wojen). Największym zabójcą były oczywiście komplikacje przy porodzie i w połogu. Poza tym choroby, przemoc domowa czy niedostatek jedzenia, który w pierwszej kolejności uderzał właśnie w dziewczęta. Poza tym panie, z którymi wchodzą w interakcje moi bohaterowie, często działają w branżach, w których młodość i świeżość była niezwykle ceniona…

Jakie kobiety podobają się Autorowi? Intelektualnie to byłaby Fryne. Cieleśnie… W tej kwestii nie lubię się ograniczać. To jak z muzyką – miłość do opery nie przeszkadza w smakowaniu jazzu czy docenianiu rocka.

A masz swój fanklub? Piszą do Ciebie wielbicielki?

Piszą, choć – jak na mój gust – zdecydowanie za rzadko. A przecież mój adres mailowy bardzo łatwo znaleźć… Dla ułatwienia: megas.alexandros.mod@gmail.com 😀

Chciałbyś żyć w tamtej epoce? Oczywiście nie jako niewolnik, ale taki oligarcha na przykład…

To trudne pytanie… Kiedyś może życzyłbym sobie tego bardziej niż dziś. Na pewno były to czasy bardziej epickie niż nasze. Żyło się wtedy pełniej i doznawało więcej (choćby dlatego, że było to skumulowane w krótszym okresie). Z drugiej strony, były to wieki nieludzkie. Ich okrucieństwo przechodziło nasze wyobrażenia. Podczas wojen mordowano całe miasta, w czasie powstań niewolników krzyżowano tysiące ludzi. Przemoc domowa była stałym elementem rzeczywistości. Słabość była zbrodnią, za którą ponosiło się najcięższą karę. Niesprawiedliwość – prawna, ekonomiczna i społeczna – osiągała nieznane nam poziomy. Miejsce człowieka w hierarchiach było ściśle ustalone i niemal niemożliwe do zmiany. Zresztą, nawet oligarcha nie mógł się czuć bezpieczny. W iluż to greckich miastach lud chwytał za broń i mordował swoje elity, by zagarnąć ich majątki i władzę… Łatwo też było zasłużyć na wygnanie, o czym przekonali się nawet tak potężni oligarchowie, jak Temistokles czy Tukidydes.

Jakie sceny tworzysz najchętniej?

To zależy od nastroju, w jakim jestem. Nie ma tu reguły. Najłatwiej chyba tworzy mi się dialogi. Z nimi niemal nigdy nie mam problemu. Sceny miłosne piszą się znacznie wolniej. Opisy nowych miejsc i osób powstają raczej bezproblemowo. Więcej wysiłku wymaga batalistyka.

W Twoich cyklach występują autentyczne postacie historyczne – i to zarówno te pierwszo-, jak i drugo- czy trzecioplanowe. Wystarczy wymienić Demetriusza, Fryne czy Bryaksisa. To ułatwienie czy dodatkowa trudność w kompozycji?

Trzeba się pilnować, by ich przedwcześnie nie zgładzić! To żart, ale pokazuje realny problem. Chcę, by moi historyczni bohaterowie byli w miarę wierni swoim pierwowzorom. Dlatego Demetriusz przyjaźni się z Menandrem, Menander to miłośnik drogich heter, Demostenes zaś bardzo kocha swoją córkę (bez żadnych niesmacznych skojarzeń!). Jednocześnie tam, gdzie mogę, staram się wypełniać luki w naszej wiedzy ciekawą treścią. I tak na przykład Bryaksis, którego znamy właściwie tylko przez pryzmat dzieł, jakie po sobie pozostawił, stał się w mojej Opowieści symbolem artystycznej cyganerii – miłośnikiem kobiet, piękna, wina, włóczykijem podróżującym od miasta do miasta (przynajmniej do tych miast, z których jeszcze go nie przegnano), antycznym bon vivantem.

Jak pamiętam, Twoje cykle nie od razu zdobyły uznanie Czytelników Dobrej Erotyki. Zarzucano Ci, że opowieść staje się przydługa, zachęcano do napisania czegoś w innym klimacie. Nie zniechęcały Cię takie uwagi?

Wiedziałem, co chcę pisać i nie zamierzałem zadowalać wszystkich. Jeśli komuś nie odpowiadają kreowane przeze mnie przygody, znajdzie sobie innych Autorów – na Dobrej Erotyce była ich ogromna rzesza, ale nawet na Najlepszej Erotyce mamy bogactwo tematów, stylów i temperamentów.

Od czego zaczynasz, zabierając się do nowego cyklu?

Piszę raczej chronologicznie, więc od pierwszej sceny… Ale staram się mieć już w głowie możliwie ogólny plan, na którym zaznaczony jest początek, kilka ważnych momentów i zakończenie. Mam też mniej więcej wyobrażenie postaci oraz roli, jakie przyjdzie im odegrać.

Czy znasz współczesną Grecję? Interesuje Cię współczesność potomków starożytnych?

Zjeździłem Śródziemnomorze – nie tylko Grecję, choć ona jest mi najdroższa. Wiem trochę o współczesnych lokatorach tych ziem. Ale nie chciałbym oceniać ich z perspektywy heroicznej przeszłości. Jak stwierdził Bernard z Chartres, jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów. Po prostu w przypadku Greków czy Włochów ci olbrzymi byli znacznie więksi. Dlatego teraz, z tej perspektywy, skarłowacenie wydaje się bardziej rzucać w oczy.

Znany jesteś z tego, że odpowiadasz na każdy komentarz. Tak bardzo Cię one cieszą?

Lubię wchodzić w dialog z moimi Czytelnikami. Jest to bardzo satysfakcjonujące, a poza tym wyrażam w ten sposób swój szacunek dla nich. Dopóki nie mam jeszcze dziesiątek tysięcy fanów, mogę sobie na to czasowo pozwolić…

Zarzucano Ci, że jesteś łasy na pochwały. Zgadzasz się z tym?

Zarzucano? Sam tak napisałem w zakładce „O nas”!

Dotykają Cię krytyczne wpisy?

Na szczęście nie mam zbyt wielu trolli, którzy skupiają się na tym, by obrazić i sponiewierać. Natomiast merytoryczna krytyka sprawia mi przyjemność. Można wejść w dialog, dyskusję, samemu dowiedzieć się czegoś nowego, a przy okazji spotkać bratnią (czy siostrzaną) duszę.

Wspomniałam na początku, że należysz do grona najaktywniejszych twórców, ale także i Redaktorów Najlepszej Erotyki. Jesteś też bardzo tajemniczą postacią – zdradzasz bardzo niewiele na swój temat, nie znamy Twojego imienia, konsekwentnie odmawiasz udziału w redakcyjnych zjazdach, ale Czytelnicy, a zwłaszcza Czytelniczki nie wybaczyliby nam, gdybyśmy nie podali im choćby najmniejszej informacji o Alexandrosie prywatnie. Co możesz więc o sobie powiedzieć? Kim jest M.A. po godzinach?

Tych redakcyjnych zjazdów nie było znowu tak wiele! Co do pytania o prywatność, mogę odpowiedzieć tak samo, jak w niedawnym wywiadzie opublikowanym na gazeta.pl („Wyznania twórców pokątnej literatury erotycznej”) – żyjemy wciąż w dość konserwatywnym kraju. Nie chcę, by to, co piszę, rzutowało na przykład na moją karierę zawodową, związaną z zupełnie inną sferą niż erotyka czy historia antyczna.

Poza tym, wbrew oczywistym pozorom, nie mam natury celebryty – nie odczuwam potrzeby zanudzania swoich Czytelników tym, co zjadłem na śniadanie, z kim się przespałem i gdzie spędziłem ostatnie wakacje. Myślę, że i oni nie odczuwają potrzeby uzyskania takiej wiedzy. Jestem trochę jak autorzy średniowieczni, tworzący ad maiorem Dei gloriam. Chciałbym, by moje prace przemawiały głośniej niż ja sam.

Jeśli kiedyś postanowię je wydać (i znajdę wydawcę, co wcale nie jest przesądzone), pewnie będę musiał uchylić nieco rąbka tajemnicy. Na razie jednak zamierzam korzystać z przywilejów, jakie daje anonimowość.

Jaki jestem po godzinach? Z postaci, jakie stworzyłem, lubię myśleć, że najbliżej mi do Bryaksisa. Cenię sobie proste przyjemności, kiedy tylko mogę, żyję po cygańsku. Tylko że nie potrafiłbym wystrugać ludzika z drewna, gdyby od tego zależało moje życie. A co dopiero rzeźbić w marmurze…

Dziękuję Ci za rozmowę i cóż… Sam wiesz… Życzę Ci wydania jednej z Twoich opowieści w formie książkowej, bo jestem przekonana, że byłby to sukces. A tymczasem czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek Perskiej Odysei.

Hmm… ale czemu tylko jednej? 😉

.

Masz pytanie do indagowanego? Zadaj je w komentarzu!
Źródło okładki

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Komentarze

Bla bla bla – mnóstwo słów – mało treści. Odpowiedzieć tak, by nie dać jednoznacznej odpowiedzi, to MA potrafi.
Straszliwy przykład wodolejstwa.
Bajanie o książce można włożyć między bajki – patrząc na ukrytość i przywiązanie do anonimowości.

Haters gonna hate 🙂

Ku chwale, anonimowość i książka…
Zaciekawiło mnie to bardzo. Trzy rzeczy, które się wykluczają – przynajmniej dwie pierwsze z ostatnią. Wspominasz o średniowiecznej dewizie Loyoli. Część utworów w średniowieczu, komponowana była ku chwale Bożej, w pokorze i anonimowym duchu, ale części z nich, dzięki akrostychom, udało się przypisać konkretne autorstwo. Część nie była podpisywana z przekonania, że autor i tak jest znany (co dla nas nie jest takie oczywiste). Można też rozważać o jakim twórcy mówimy: dziś jak i wtedy pisano różne dzieła, z różnych powodów, dla osiągnięcia różnych celów, czasem na zamówienie, czasem z potrzeby serca, czasem dla sławy czy pieniędzy.
„Jeśli kiedyś postanowię je wydać (…)” – piszesz – pomimo skrupulatności w dbaniu o swoją anonimowość bierzesz pod uwagę publikację opowieści. Dbanie o prywatność mnie nie dziwi – sama sobie ją wysoce cenię, ale rozważania o wydaniu swojej pracy w formie książkowej jest świadomym rezygnowaniem z tego przywileju. Na ile byłbyś skłonny z niego zrezygnować? Jaką wartość dodaną ma postać książkowa by się na nią zdecydować? Pod pseudonimem? Nazwiskiem? widniejącym na stronie tytułowej czy grzbiecie? Pytam, bo jakby nie było to erotyka, a kraj nasz konserwatywny, jak wspominasz. Warto podjąć ryzyko? Czy to trochę chcę, ale się boję? Nie piszesz od przypadku do przypadku skacząc po tematach. Opowieści tworzą zamkniętą całość jakbyś pisał z myślą o dłuższej formie a nie opowiadaniach. Czy oddawanie pod ocenę Czytelnikom NE fragmentów swej pracy to z jednej strony chęć zbierania pochwał, zachwytów i słów uwielbienia (karmiąc przy tym swoje ego), a z drugiej pierwsze badanie popytu na powieść, którą – jak masz nadzieję – sprzedasz za duże pieniądze (zakładka O Nas)? Trochę się rozpisałam jak na pytanie do indagowanego o anonimowość versus autorstwo książki.

Witaj, NoNickName:

Przyznam, że nie widzę za bardzo sprzeczności. „Jeśli kiedyś postanowię je wydać” wskazuje na to, że na razie nie mam takich planów i korzystam w pełni z luksusu anonimowości. W przyszłości jednak może się to zmienić. Może będę już w innym miejscu kariery zawodowej, która pozwoli mi się połączyć z „niegrzeczną” twórczością. Albo wydam swoje prace pod pseudonimem. Polskie prawo umożliwia dość daleko idące ukrycie tożsamości piszącego (przy jednoczesnym czerpaniu profitów z praw autorskich). Nie rozstrzygam tego teraz – mam dużo czasu, a NE daje mi wygodne medium do zamieszczania swoich tekstów.

Owszem, sprawia mi przyjemność pozytywny odbiór moich tekstów. Pewnie gdyby były jeden po drugim gnojone i miażdżąco krytykowane, po kilku próbach dałbym sobie z tym spokój 🙂 Czy badam popyt na książkę? Pytanie, czy takie miarodajne badania były możliwe (skądś jednak mamy zaskakujące bestsellery, które często były przedtem odrzucane przez wielkie i poważne wydawnictwa). Myślę też, że NE (czy w ogóle większość stron publikujących opowiadania erotyczne w polskiej sieci) ma wciąż nieco zbyt mały zasięg, by mogła służyć jako wiarygodny instrument takich badań. Więc nie, nie traktuję publikacji tutaj swoich tekstów jako tego typu prognostyku 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Samo wydanie książki to początek i czy tak naprawdę zależy Autorowi na wydaniu książki, czy na zyskach. Na pisaniu w naszym kraju raczej się nie zarabia. No chyba że początkujący ma niebywałe szczęście. A pytając nie miałam na myśli tylko kwestii formalno-prawnych. Mam świadomość, że umowa dotycząca praw autorskich nie musi określać autora z imienia i nazwiska i może się on posługiwać pseudonimem. Utrzymanie jednak – mimo wszystko – anonimowości to sztuka. I znowu wraca pytanie o cieszenie się prawami autorskimi i ewentualnymi korzyściami czy zyskami. Koszt publikacji – niezależnie od rodzaju umowy z wydawnictwem czy self-publishingu powinien się zwrócić więc autor powinien zakładać (w czym nie ma nic złego) że książka będzie tak dobra, że bez szemrania trafi na „drogą” półkę w Empiku, który zgarnia jakieś 45% ceny detalicznej książki a tytuł rozejdzie się w tysiącach egzemplarzy (nieprawdopodobne). Autor może jedynie liczyć na jakieś 10% wartości hurtowej sprzedaży. Tak czy inaczej promocja jest niezbędna – bez niej można co najwyżej zostać niszowym pisarzem. Nie zapominajmy, że teraz żyjemy w czasach, że każdy pisze, ale nie każdy czyta, a jeszcze mniej kupuje książki.
No, ale skoro wydanie Twojej jest planem bez daty realizacji – jeśli w ogóle – to dalsza dyskusja na ten temat jest zbędna, prawda?

Z pozdrowieniami
NNN

O jednak moje skromne „pitu pitu” zostało zauważone 😉

Książkę wydać można pod innym nazwiskiem – tak jak zrobił to pewnien kurator sądowy 😉

pozdrawiam

daeone

Napisz komentarz