Opowieść helleńska: Kassander VII (Megas Alexandros)  4.61/5 (99)

37 min. czytania

William Etty, „Król Lidii Candaules pokazuje swą żonę Gytesowi”

Pierwszy z jesiennych miesięcy tego roku upłynął na żmudnych przygotowaniach do wojny. Kassander, z wysokości swej akrokorynckiej twierdzy, dysponował całymi zasobami Peloponezu, a przynajmniej tych jego krain, które jeszcze nie sprzymierzyły się ze Spartą. Znów rozsyłał pisma i memoranda, wzywając sojusznicze miasta helleńskie do ofiarności. Tym razem nie żądał jednak żołnierzy, ale dostaw: żywności, obroku dla koni, wełnianych płaszczy chroniących przed jesienną słotą, solidnych wozów dla taboru. Domagał się również sprzętu wojskowego: mieczy, włóczni (te najszybciej zużywały się w boju – czasem wystarczyło jedno fałszywe pchnięcie, by stalowe ostrze odłamało się od drzewca), strzał, brązowych hełmów. A także zwierząt jucznych: wołów i osłów do transportu tego wszystkiego.

Greckie poleis na Peloponezie niechętnie przyjmowały jego żądania. Klęska pod Ephyrą sprawiła, że wiele miast zaczęło wątpić w sens przymierza z Macedonią, coraz łaskawiej spoglądając na Spartę. Zdawało się, że Mojry sprzyjają Lacedemończykom. Niemal wszystkie miasta Arkadii otworzyły przed nimi swe bramy.

W Achai wybuchło powstanie, z kilku miast wyrzucono macedońskie garnizony, w innych obalono sprzyjające królowi Aleksandrowi oligarchie. Kassander wysłał przeciw nim Jazona wraz z jego dzikimi Trakami. Ich pacyfikacyjne ekspedycje rozjaśniały niebo nad północnym Peloponezem łunami pożarów.

 Wojna rozgorzała już na dobre. Pod sztandarem spartańskiego króla Agisa zgromadziły się potężne siły. Obecnie oblegały one Megalopolis. Było to jedno z nielicznych miast Arkadii, które nie przyłączyły się do antymacedońskiej ligi. Mieszkańcy Megalopolis zdecydowali tak z dwóch przyczyn. Po pierwsze, nie chcieli maszerować do boju pod wodzą Sparty – swego odwiecznego wroga. Po drugie, zrozumieli oni coś, czego nie pojmowali ani Lacedemończycy, ani ich sprzymierzeńcy – że czas dominacji poleis, greckich miast-państw, bezpowrotnie dobiegł kresu. Przyszłość nie należała już do nich, lecz do wielkich organizmów państwowych – takich jak Macedonia. Megalopolitańczycy wiedzieli, że nie ma sensu walczyć w przegranej sprawie. Zawarli więc bramy przed królem Agisem i potroili straże na swych murach. Teraz zaś słali do akrokorynckiej twierdzy coraz bardziej naglące prośby o odsiecz.

Kassander znów musiał łamać wolę greckich przywódców, groźbami zmuszać ich do dostarczenia mu żądanych środków. Zwiększył też fundusz na łapówki dla sprzedajnych helleńskich polityków. Jeśli czegoś nauczył się od Koragosa, to tego, że czasem sypnięcie srebrem skuteczniejsze było od zastraszania. Z Koryntu szły zatem dniem i nocą stanowcze listy – i pobrzękujące metalicznie sakiewki, a dostawy w końcu zaczęły napływać. Z dnia na dzień spichlerze na Akrokoryncie jęły się napełniać, a w zbrojowniach pojawił się nowy, niezużyty rynsztunek. Pod murami miasta wzniesiono rozległe zagrody dla rosnących w liczbę stad zwierząt jucznych oraz pociągowych. Także ekspedycje karne Traków Jazona przynosiły nowe bogactwa. Barbarzyńcy zatrzymywali wprawdzie dla siebie zdobyczne srebro i złoto, ale wracając do Koryntu pędzili przed sobą zagrabione stada wszelkiej rogacizny. Smród tysięcy stłoczonych zwierząt wplótł się w fetor wielkiej metropolii, stając się jego nowym odcieniem, wyczuwalnym nawet na agorze.

Koryntyjczycy apatycznie przyglądali się przygotowaniom. Szemrali wprawdzie nieco, płacąc narzucony przez Kassandra nowy podatek wojenny, ale na tym kończył się ich opór wobec wszechmocnego okupanta. Niektórzy z pozbawionych władzy oligarchów spotykali się po domach na tajemnych naradach, z których po staremu nic nie wynikało. Odbyło się kilka ślubów, spajających koalicje między rodami możnych. Ostentacyjny przepych owych uroczystości kłuł w oczy zwykłych obywateli i jeszcze bardziej odsunął lud od jego dawnych przywódców. Arystokraci nie stanowili zatem żadnego zagrożenia. Kassander nie raczył nawet dokonać wśród nich prewencyjnych aresztowań. Nie było potrzeby tworzyć męczenników.

Wieści nadchodzące z północy były pomyślne. Wojna w Tracji zakończyła się, a Antypater zawarł pokój z wielkorządcą Memnonem i pozostawił go na stanowisku. Wraz ze swą armią, wzmocnioną memnonowymi kontyngentami ruszył na południe, przez Macedonię i Tesalię. Z jego rozkazu Polyperchon czynił nowe zaciągi w Attyce, Beocji i na wyspach. Najemnikom płacił hojnie perskim złotem, którego teraz mu nie brakowało. Bogactwo imperium Achemenidów zaczęło napływać szeroką rzeką do Hellady.

Po pięciu tygodniach od wizyty Kassandra w Atenach, do Koryntu przybyły pierwsze oddziały. Nie były to jeszcze wojska samego Antypatra – najwyższy wódz wciąż przebywał w Tesalii – lecz zwołane przez Polyperchona kontyngenty helleńskie. Maszerowali zatem dziarsko – każdy oddział pod swoim dowództwem – hoplici z Aten, pasterze z Beocji uzbrojeni w oszczepy i proce, peltaści z Etolii niosący lekkie tarcze o kształcie elipsy, lekkozbrojni z wyspy Eubei. Następnie szły doskonale zdyscyplinowane formacje najemne – dumni ze swej zasłużonej sławy łucznicy z Krety, nie mniej słynni procarze z Rodos, harcownicy z wyspy Lesbos.

Najemnikami dowodził przyjaciel Kassandra, Alkajos.

* * *

Ponowne spotkanie należało uczcić – bardziej jednak uroczyście niż poprzednio, gdy po wypiciu kilku dzbanów wina, obaj przyjaciele udali się do ateńskiego domu rozkoszy. Kassander postanowił nie żałować srebra i wydać na cześć Alkajosa godny sympozjon. Lista gości była wprawdzie krótka, ale doborowa. Naturalnie znaleźli się na niej dowódca jazdy Polidames oraz Trak Jazon, który właśnie powrócił do Koryntu po kolejnej ze swych łupieżczych wypraw. Spośród wodzów helleńskich kontyngentów Kassander zaprosił jedynie Ateńczyka, Dionizjusza z Faleronu. Pozostali – cuchnący potem beocki pasterz, etolski góral o manierach gbura i sędziwy Eubejczyk nie wydawali mu się ludźmi, w których towarzystwie chciałby spędzić więcej czasu.

Oczywiście każdy z nich miał pojawić się ze swą kochanką czy też – w przypadku Jazona – z kochankiem. Należało się zatem spodziewać dziesięciorga osób. Kassander zwrócił się do renomowanego domu rozkoszy i wynajął pięcioro niewolnych dziewcząt i dwóch chłopców w charakterze służących. Naturalnie, gdyby któryś z gości chciał się zabawić podczas uczty, każde z nich będzie do dyspozycji. Zatrudnił też (z tego samego domu) dwie uzdolnione flecistki, a także (z gospody „Pod Erymantejskim Dzikiem”) wyśmienitego kucharza wraz z dwoma pomocnikami.

Nieco problemów nastręczała lokalizacja sympozjonu. Kassander nie chciał wydać uczty w akrokorynckim garnizonie, by nie łamać ustanowionego przez siebie zakazu sprowadzania niewiast do twierdzy. Z drugiej strony, wynajęcie stosownej willi w Koryncie, zwykle dość łatwe, stało się po przybyciu nowych wojsk zadaniem graniczącym z niemożliwością. Oficerowie kontyngentów helleńskich i najemniczych wynajęli bowiem wszystko, co nadawało się do godnego zamieszkania. Sam Kassander wskazał Alkajosowi i Dionizjuszowi najlepsze domy w mieście. Teraz żałował nieco, że tak się z tym pospieszył.

Niespodziewanie rozwiązanie podsunęła mu jego kochanka, Likajna. Gdy którejś nocy leżeli w łożu, przyjemnie wyczerpani po miłosnych igraszkach, a na jej pośladkach i plecach stygło powoli jego nasienie, dla zabicia czasu zwierzył się jej ze swego problemu.

– Mam pomysł – rzekła jego dorycka nałożnica, opierając się na łokciach i patrząc na niego swymi błękitnymi oczami. – Zorganizuj swój sympozjon tutaj!

– Cóż za absurdalny pomysł! – zaśmiał się, zbyt zrelaksowany, by rozzłościć się na nią za opowiadanie głupot. – A gdzie ty się wtedy podziejesz?

– Naturalnie, wezmę udział w uczcie jako twa kochanka – odparła niezrażona.
Zmarszczył brwi. Likajna najwyraźniej drwiła sobie z niego. Nie była to dla niej bezpieczna zabawa, nawet jeśli dopiero co ofiarowała mu wspaniały orgazm.

– Czyżbyś straciła rozum? Sympozjon to nie miejsce dla przyzwoitej niewiasty.

– Och, Kassandrze, wiesz przecież, że nie jestem zbytnio przyzwoita – odparła, uśmiechając się do niego. – Nie jesteś wszak moim mężem, a jednak oddaję ci się regularnie, gdy tylko tego zapragniesz. Choć kocham cię i jestem ci wierna, wielu ludzi nazwałoby mnie pospolitą ladacznicą.

Nie sposób było odmówić słuszności jej słowom. Jego irytacja osłabła. Zaczął zastanawiać się nad propozycją Likajny. Ona zaś szła za ciosem:

– Willa, którą dla mnie wynająłeś, jest wygodna i przestronna. Na parterze ma salę odpowiednią do urządzenia uczty. Starczy też pokoi na ugoszczenie czterech par, a i dla nas pozostanie moja sypialnia na górze.

– Tę trzeba oddać Alkajosowi i jego kobiecie – zaczął się głośno zastanawiać Kassander. – Będzie w końcu gościem honorowym, zasługuje na wszystko, co najlepsze.

– Naturalnie, Kassandrze. Dla nas każę wstawić dodatkowe łoże do jednej z mniejszych komnat.

– Wciąż nie uważam, że to dobry pomysł – rzekł Macedończyk. – Towarzystwo innych mężczyzn oraz heter, które z pewnością ze sobą sprowadzą, nie jest rzeczą, której bym sobie dla ciebie życzył.

– Kassandrze… wiesz przecież, że nie spojrzę dłużej na żadnego mężczyznę oprócz ciebie. Poza tym słyszałam, że hetery to bardzo interesujące rozmówczynie!

– To prawda. Szkolą się w sztuce rozmowy, żeby zabawiać nią mężczyzn.

– Właśnie. Proszę, zgódź się. Wiesz, że poza twymi wizytami mam tak mało radosnych chwil… Tais ma chociaż swą młodziutką Chloe, ja jednak w przeciwieństwie do niej nie gustuję w pieszczotach innych kobiet. Udział w sympozjonie będzie dla mnie rozkoszną rozrywką. Nie zabraniaj mi, Kassandrze…

Mówiąc to, ułożyła się na boku i sięgnęła ręką ku genitaliom Macedończyka. Wzięła jego członek w dłoń i zaczęła go powoli masować, nie zaprzestając przymilnych próśb. Kassander przestał jej jednak słuchać. W miarę, jak jego podniecenie rosło, myślał nad tym, jak bardzo różniły się między sobą wszystkie jego kochanki. Tais była poważna i dojrzała, czuł się z nią czasem, jak z małżonką, której nigdy nie miał. Lubił ją i szanował, a w miłości traktował delikatniej niż inne niewiasty. Jej związek z młodziutką niewolnicą Chloe był dla niego dodatkową podnietą – od czasu, gdy jej „saficki” romans wyszedł na jaw, Kassander z przyjemnością spędzał noce z obydwoma kobietami, racząc się na przemian to jedną, to drugą lub też obserwując, jak wzajemnie obdarzają się pieszczotami.

Mnesarete cechowała pomysłowość, lubieżność i brak jakichkolwiek oporów. Sama zachęcała go, by penetrował swym penisem jej ciasny tyłeczek, a potem brała go do ust i nie wypuszczała, nim w nich nie wytrysnął. Prosiła go czasem, by bił ją podczas stosunku albo by krępował jej ręce sznurem i brał brutalnie, niczym wojenną brankę. Wiedział, że z nią pozwolić sobie może na znacznie więcej niż z jakąkolwiek inną kobietą. Ona zaś nie tylko nie zaprotestuje, lecz przyjmie od niego wszystko ze szczerą rozkoszą. Fenicjankę Kleopatrę charakteryzowało jedno słowo: uległość. Pełna i absolutna. Od czasu, gdy wyciągnął ją z domu rozkoszy, gdzie klienci regularnie bili ją i maltretowali, darzyła go wielkim szacunkiem i przywiązaniem, niewolnym jednak od lęku. Nigdy nie odmawiała mu żadnej przyjemności, choćby jej samej sprawiała ona ból. Była wdzięczna i posłuszna, nie ważąc się mu w czymkolwiek uchybić.

Likajna była jeszcze inna. Łączyła w sobie słodycz i świeżość młodej dziewczyny (nie skończyła jeszcze dziewiętnastu lat) z poczuciem humoru oraz żywą inteligencją. Miłosne igraszki traktowała jak wyśmienitą zabawę, której nigdy nie miała dosyć. Kassander uważał, że gdyby jej los potoczył się inaczej, mogłaby zrobić w Koryncie karierę jako słynna hetera. A pewnego dnia – kto wie? – może nawet dorównać wspaniałej Aspazji.

Być może jej pomysł nie był wcale taki zły? Macedończyk nie miał wątpliwości, że jego dorycka blondynka nie przyniesie mu wstydu. Była wystarczająco błyskotliwa, by dorównać w konwersacji większości heter, które znał. A jeśli rozmowa Kassandra z jego gośćmi zejdzie na poważniejsze tematy, Likajna natychmiast uzna przynależną sobie rolę i zamilknie, pozwalając mężczyznom do woli patrzeć i podziwiać jej urodę.

Jego penis był już całkiem twardy. Dłoń Likajny przesuwała się po nim w górę i w dół, zsuwając napletek z nabrzmiałej podnieceniem żołędzi.

– Więc zgadzasz się, mój miły? – spytała Likajna, spoglądając na niego uważnie.

– Niech ci będzie – wydyszał podniecony Kassander. – Zrobimy tak, jak proponujesz. A teraz nie mów już… Niech twe śliczne usta zajmą się tym, do czego zostały stworzone…

Likajna uśmiechnęła się radośnie, z poczuciem triumfu. Zaraz jednak opanowała się i wyszeptała pełne wdzięczności podziękowania. A potem nachyliła swą jasną głowę nad przyrodzeniem Kassandra i złożyła na nim pierwszy pocałunek. Penis mężczyzny smakował słodko i słono – jej własnymi sokami i jego nasieniem.

Macedończyk odprężył się i zamknął oczy. Czuł wargi Likajny przesuwające się w górę i w dół jego męskości, jej język masujący żołądź, strużki śliny ściekające po trzonie aż na jądra, sklejające mu wilgocią włosy łonowe. Jego dorycka nałożnica zawsze z wielką ochotą sprawiała mu przyjemność ustami. Teraz jednak wydawało mu się, że wkłada w to jeszcze więcej entuzjazmu niż zazwyczaj. Domyślał się, że było to związane ze zgodą, jakiej jej udzielił. Kassander uznał, że jeśli nagrodą za drobne ustępstwo z jego strony były tak wspaniałe pieszczoty, to doprawdy zrobił świetny interes. Była to jego ostatnia świadoma myśl. Zaraz potem przyszedł orgazm, potężny jak wiosenna nawałnica. Mężczyzna krzyknął przeciągle i napełnił usta Likajny nasieniem. Bardzo obfitą porcją, biorąc pod uwagę, że był to już jego drugi wytrysk tego wieczoru. Ona zaś połknęła jego spermę posłusznie i chętnie, do ostatniej kropli.

* * *

Niebo nad Koryntem ciemniało. Słońce chyliło się już nad zachodnim horyzontem, malując nisko wiszące chmury na czerwono i fioletowo. Na wschodzie, gdzie nieboskłon był czysty, rozbłysły już pierwsze gwiazdy. Zbliżała się pora sympozjonu.

Eunuchowie i niewolnice Likajny, a także siedmioro dziewcząt i chłopców przysłanych z domu rozkoszy dwoiło się i troiło, by zdążyć ze wszystkim. Dziedziniec domu starannie uprzątnięto i ozdobiono girlandami jesiennych kwiatów. Salę biesiadną uświetniły posągi i naczynia sprowadzone ze zdobytych przez Jazona miast Peloponezu – w rogach przestronnej komnaty ustawiono rzeźby statecznej Demeter, walecznego Aresa, rozbawionego Dionizosa, a także kąpiącej się, nagiej Afrodyty (kopie dzieła Praksytelesa pojawiły się niemal natychmiast po ukazaniu światu jego cudownego posągu, który ostatecznie ozdobił świątynię w azjatyckim Knidos). Z kuchni dochodziły smakowite zapachy pieczonych mięsiw oraz surowe pokrzykiwania kucharza, który karcił swych pomocników, ilekroć w czymś uchybili świętej sztuce kulinarnej.

Likajna pozostawała w swej komnacie na piętrze, gdzie dwie ulubione niewolnice wykąpały ją, uczesały, skropiły jej nagie ciało perfumami, a teraz pomagały się ubrać. Miała pojawić się dopiero wówczas, gdy przybędą pierwsi goście. Kassander chodził po willi i przyglądał się przygotowaniom, nie zniżając się jednak do tego, by komenderować poszczególnymi niewolnikami. Tym zajmował się przełożony służby, eunuch Diogenes. Ten był wszędzie, pełen energii i niezmordowany. Wyrzucał z siebie krótkie rozkazy i biegł już na drugi koniec domu, by doglądać wykonania swych poprzednich poleceń.

Kiedy wszystko już było gotowe, a kucharz czekał z podaniem pierwszych przystawek, zaczęli schodzić się goście. Pierwszy przybył dowódca jazdy, Polidames. Będąc człowiekiem prostym i nieskomplikowanym, nie przywiódł ze sobą wysublimowanej hetery, lecz pospolitą ladacznicę. Nie była to zresztą całkiem zwykła porne – lecz słynna niewolnica Eufrazja, zwyciężczyni korynckich igrzysk między prostytutkami, jakie rozegrały się przed miesiącem w łaźniach publicznych. Ona to zaspokoiła w ciągu czterech godzin czterdziestu siedmiu mężczyzn, pozostawiając w tyle wszystkie rywalki.

Dziś już najwyraźniej doszła do siebie po tym wyczynie, prezentowała się bowiem wyśmienicie. Była brunetką o prostych włosach sięgających do ramion, które ułożono w stylu egipskim. Ta moda stawała się coraz bardziej popularna od czasu, gdy król Aleksander podbił dla Macedonii kraj nad Nilem. Egipski miała też makijaż – ciemnoczerwony tusz podkreślał jej oczy i dobrze współgrał z barwą ust. Na ramiona miała narzucony wierzchni płaszcz – gdy jeden z eunuchów zdjął go z niej, okazało się, że ma pod nim jedynie białą, bardzo przezroczystą suknię bez rękawów, również w kroju egipskim. Kassander mógł z łatwością dostrzec pod nią jej sutki, a także ciemny paseczek włosów tuż nad szparką. Obrazu dopełniały złote bransolety na przedramionach i długie kolczyki w uszach, zakończone złocistymi kółeczkami. Był to zapewne dar Polidamesa, być może stanowiący też zapłatę za nadchodzącą noc.

Na wieść o tym, że przyszli pierwsi goście, ze swej komnaty zstąpiła Likajna. Kassander przełknął ślinę, patrząc, jak wkracza do przedsionka, by powitać nowoprzybyłych. Miała na sobie nieprzezroczysty (nie była przecież ladacznicą), lecz dość frywolny chiton w kolorze swych oczu. Dekolt szaty ukazywał górną część jej piersi wraz z zagłębieniem między nimi, nagie miała też ramiona. Dolna część sukni była z jednej strony rozcięta – gdy niewiasta szła, widać było jej prawą nogę, odsłoniętą aż do połowy uda. Z biżuterii wybrała białe złoto, ładnie współgrające z odcieniem jej włosów – trójkątne kolczyki i naszyjnik z pojedynczą, błękitną perłą.

Nastąpiła uroczysta prezentacja. Polidames miał na tyle mało taktu, że przedstawiając swoją towarzyszkę, napomknął z szerokim uśmiechem o jej „olimpijskich” laurach. Niewolnica zmieszała się i zarumieniła uroczo, Likajna zaś przerwała mocno niezręczną ciszę, podchodząc do niej i bez wahania całując w oba policzki. Kassander poczuł, że jest dumny ze swej kochanki, która tak serdecznie i bez najmniejszego śladu pogardy powitała nierządnicę.

Tematu miłosnych przewag Eufrazji nie kontynuowano, bo oto nadchodził już Ateńczyk Dionizjusz z Faleronu. U jego boku szła znana w Koryncie hetera Cynthia. Pomimo otaczającej ją sławy, Kassander nigdy nie zaszczycił jej swą wizytą. Jeśli chodzi o urodę, była zupełnie nie w jego typie – wysoka, to prawda, lecz o zbyt chłopięcych kształtach. Cynthia miała niewielkie, ładnie zarysowane pod suknią piersi, wąskie biodra, niewielki tyłeczek. Do tego dosyć wąskie wargi i wydatny, helleński nos. Najwyraźniej jednak Dionizjusz miał inny gust. Zresztą, nawet Macedończyk musiał docenić długie, kasztanowe loki, spływające swobodnie po jej plecach, a także skrzące się inteligencją, brązowe oczy. A także smak, z jakim wybrała suknię na ten wieczór – odrobinę tylko prześwitującą, mieniącą się zaś wszystkimi kolorami jesieni – czerwienią, pomarańczą, brązem oraz złotem.

Następny przybył Trak Jazon. Towarzyszył mu jego kochanek, Herakliusz, młody żołnierz, którego Kassander wysłał niegdyś z rozkazami do Koragosa. Obaj prezentowali się znakomicie – zhellenizowany Trak zawsze dbał o swój wygląd, czesał swe długie włosy i utrzymywał w należytym porządku krótką brodę. Gładko ogolony Herakliusz o czarnych, kręconych włosach miał na sobie krótką, białą tunikę, odsłaniającą jego muskularne ramiona i mocne uda. Jazon przywdział szatę dłuższą, bardziej przynależną mężczyźnie w sile wieku, ale bogato haftowaną złotą nicią. Przyniósł prezent dla Likajny – piękną bransoletę z białego złota. Wręczył ją Kassandrowi podczas powitania. Macedończyk zaś, nim przekazał dar swojej nałożnicy, najpierw dokładnie sprawdził, czy Trak obmył biżuterię z krwi tej, z której ręki zapewne ją ściągnął.

Goście udali się już do głównej sali sympozjonu, prowadzeni przez eunucha Diogenesa. Kassander i Likajna czekali zaś na ostatniego z zaproszonych. Kochanka Macedończyka oglądała z podziwem bransoletę, sprawdzała, jak leży na przedramieniu. Na szczęście Alkajos nie kazał na siebie zbyt długo czekać. Bardziej jednak niż punktualnością (z której nigdy nie słynął, za co u progu swej kariery w macedońskiej armii często dostawał burę od oficerów), zadziwił Kassandra osobą swojej towarzyszki.

Wraz z Alkajosem przybyła bowiem najsłynniejsza hetera Koryntu, Aspazja.

Kassander domyślał się, że na opłacenie towarzystwa tej kobiety poszła znaczna część posagu, który Alkajos otrzymał od ojca swej młodziutkiej żony. Aspazja wyglądała równie pięknie, jak podczas sympozjonu, który wydała na cześć zwycięstwa króla Aleksandra pod Gaugamelą. Skłoniła głowę przed Kassandrem, niczym nie dając po sobie poznać, że dała mu upojną noc w tamtym szczęśliwym, letnim miesiącu, zanim cień wojny padł na Peloponez. Suknia, którą wybrała, była zdecydowanie najbardziej skromna spośród wszystkich kreacji kobiet biorących udział w sympozjonie. Wykonana z przedniego, barwionego indygo jedwabiu, całkiem nieprzezroczysta, nie miała też rozcięcia odsłaniającego nogi. Krótkie rękawy zasłaniały ramiona hetery, zaś jedynym prawdziwie frywolnym elementem był dekolt – w pełni oddający sprawiedliwość jej dużym, pięknym piersiom. Biżuteria Aspazji była znacznie skromniejsza niż pozostałych kobiet, lecz bardzo gustowna – srebrne kolczyki z drobnymi odpryskami szafirów i naszyjnik z granatowych kamyczków morskich połączonych srebrnym łańcuszkiem. Kreacja hetery zdawała się mówić: „Niepotrzebne są mi te wszystkie ozdoby, którymi wy się upiększacie. Nie muszę odsłaniać swego ciała, by mężczyźni patrzyli na mnie z pożądaniem. Zostawiam wam świecidełka i przezroczystości!”

Likajna też musiała to tak odczytać, bo zarumieniła się mocno i uniosła ręce, by przysłonić swe obnażone ramiona. Aspazja podeszła do niej niespiesznym krokiem, uśmiechnęła się, pochyliła do przodu i ucałowała – nie w policzki jednak, a w rozchylone lekko z wrażenia usta. Zaskoczona pani domu nie próbowała się bronić, gdy pełne wargi hetery przywarły do jej własnych. Kassander, przyglądając się z bliska scenie, widział moment, w którym Aspazja wsunęła język do ust Likajny. Stały tak, całując się długo, aż w końcu najsłynniejsza hetera Koryntu cofnęła się o krok i z przyjemnością przyjrzała efektowi, jaki wywarła.

– Chodźmy na salę – zaproponował Kassander, by dać Likajnie chwilę na odzyskanie panowania nad sobą. Dziewczyna oddychała szybko, wciąż mocno zarumieniona. – Wszyscy już tam na nas czekają.

– Chodźmy – zgodził się Alkajos, rozbawiony całą sceną. Podszedł do Aspazji i rzekł: – Słyszałaś, moja droga prowokatorko. W drogę!

Nie wziął jej za rękę, ani nie objął w talii – lecz od razu położył dłoń na opiętej granatową suknią pupie hetery.

Na sali wszyscy zajęli już miejsca. Wstawione tu łoża do ucztowania były szersze niż zazwyczaj – na każdym miały się zmieścić dwie osoby. Mężczyzna leżał nieco wyżej, przed nim zaś, wtulona plecami i pośladkami w niego, spoczywała jego kobieta (lub też, w przypadku Traka Jazona, Herakliusz). Skąpo odziani niewolnicy obojga płci uwijali się wśród gości, przynosząc z kuchni potrawy, serwując przystawki, napełniając kielichy winem. Flecistki zasiadły na poduszkach w rogu pomieszczenia, nieopodal rzeźby Demeter i rozpoczęły koncert. Muzyka nie narzucała się, nie zagłuszała rozmowy, lecz współgrała z nią, wypełniając pomieszczenie atmosferą harmonii i cichej radości życia.

Kassander z Likajną ułożyli się na swoim łożu – po prawej od honorowego, zarezerwowanego dla Alkajosa i Aspazji. Głowy obydwu par były niedaleko, mogli więc swobodnie ze sobą rozmawiać nie podnosząc głosu lub też uczestniczyć w ogólnej konwersacji. Przed sobą mieli pozostałe trzy pary. Przy każdym łożu umieszczono stół uginający się teraz od przysmaków. Mogli do woli sięgać ku nim i raczyć się specjałami przygotowanymi przez najlepszego kucharza w Koryncie.

– Skoro jesteśmy już wszyscy – rzekł Kassander – wznieśmy toast za zdrowie mego przyjaciela Alkajosa!

– Za Alkajosa!

Przyjął od niewolnicy w króciutkiej, zwiewnej tunice duży puchar, z którego mieli pić wszyscy podczas wznoszenia toastu. Upił z niego kilka dużych łyków, podał Likajnie. Kielich przechodził z rąk do rąk, przekazywany kolejnym biesiadnikom przez służących. Alkajos skinieniem podziękował wszystkim. Był naturalnie jedynym, który nie pił, postanowił zatem wznieść kolejny toast, o bardziej ogólnej treści.

– Za powodzenie wojny! – rzekł, wznosząc puchar. – To dzięki niej się tu spotkaliśmy. Oby przyniosła Macedonii zwycięstwo, a nam – sowite łupy!

– Za powodzenie wojny! – odparli mężczyźni. Tym razem toast zarezerwowany był wyłącznie dla nich. Kobiety, choć często padały ofiarami zmagań i stawały się łupem dla walczących stron, nie miały w kwestii wojny nic do powiedzenia. Tak więc zachowały milczenie, obserwując wędrówkę pucharu wokół sali.

– Niechże i ja zaproponuję toast – rzekła Likajna, korzystając z przywileju pani domu. – Niech nasi mężczyźni, gdy już nasycą chęć zabijania, wrócą cali, zdrowi i spragnieni nas. Za miłość, która zwycięża nawet śmierć!

Tym razem znów wypili wszyscy.

Sympozjon rozpoczął się na dobre.

Gdy na zewnątrz coraz bardziej ciemniało, niewolnicy rozpalali kolejne lampy oliwne. Kilka ich tuzinów, umieszczonych w uchwytach na ścianach, a także między półmiskami potraw, jasno oświetlało salę bankietową.

Początkowo mężczyźni rozmawiali o sytuacji politycznej i wojskowej. Alkajos dostarczył garści świeżych (na ile było to możliwe, biorąc pod uwagę wiele tysięcy stadionów między Helladą a Mezopotamią) wieści o wyprawie króla Aleksandra, którego armia dotarła już niemal do samego serca imperium Achemenidów. Wydawało się, że bogactwo króla królów, obliczane na setki tysięcy talentów w złocie, jest już tylko na wyciągnięcie ręki. Ateńczyk Dionizjusz opowiadał natomiast o morskiej kampanii przeciw Persom. Wprawdzie ich flota pod wodzą Farnabazosa już w zeszłym roku została pokonana nieopodal wyspy Chios, ale od tego czasu wiele ocalałych z klęski perskich załóg zajmowało się piractwem. Czyniło to szczególnie niebezpiecznym handel rodzący się między Helladą a podbitymi przez króla Aleksandra ziemiami. Na szczęście dwa tygodnie temu połączone siły morskie Aten i Rodos ostatecznie zniszczyły nieprzyjacielskie okręty. Morze Egejskie było znów bezpieczne dla kupieckich statków.

Z czasem jednak obficie pite wino musiało skierować rozmowę na lżejsze tematy. Tym bardziej, że domagały się tego niewiasty, wyłączone dotychczas z dyskusji.

– Jeśli już skończyliście mówić o tych błahostkach – rzekła z uroczym uśmiechem Aspazja – przejdźmy do ciekawszych rzeczy!

– Święte słowa! – skwapliwie poparła ją Likajna. – Ileż można słuchać o mordowaniu się, na lądzie i na morzu…

– Bez końca! – zaśmiał się Polidames.

– Pomówmy zatem o teatrze – zaproponował Trak Jazon, zawsze chętny, by wykazać się helleńską ogładą. – Słyszałem, że w Atenach postanowiono wydać nową edycję dzieł Sofoklesa?

– Nie tylko Sofoklesa – odparł Dionizjusz z Faleronu. – Zgromadzenie Ludowe podjęło uchwałę o ujednoliceniu tekstów sztuk wszystkich wielkich tragików: Sofoklesa, Ajschylosa i Eurypidesa. Okazało się bowiem, że dawne strofy obrosły masą późniejszych dopisków, komentarzy, a nawet współczesnych politycznych aluzji, które nie mają nic wspólnego z pierwotnym kształtem dramatów. Chaos pogłębia to, że po świecie krąży mnóstwo wersji tych samych sztuk. Powołano więc komisję, która zajmie się oczyszczeniem tekstów ze wszystkich późniejszych dodatków i przywróci ich dawną postać. Tak opracowane, zostaną wykute na kamiennych tablicach wystawionych na agorze, by po kres wieków każdy mógł zapoznać się z ich autentycznym brzmieniem. Wyślemy je też na glinianych tabliczkach do wszystkich znaczących poleis, od Massalii po Kolchidę, aby wszyscy Grecy mogli korzystać z owoców twórczości naszych wybitnych tragików!

– Wielki projekt – zauważyła Aspazja. – Miałam przyjemność obejrzeć kilkanaście sztuk Eurypidesa w naszym amfiteatrze… Jeśli dorobek pozostałych mistrzów jest równie bogaty, komisję czekają lata pracy.

– Słusznie mówisz, czcigodna pani – Dionizjuszowi trudno było ukryć zdziwienie, że w Koryncie kobieta, nawet jeśli jest heterą, może tak swobodnie i często chadzać do teatru. – Sam Eurypides jest autorem ponad dziewięćdziesięciu sztuk… Lecz w skład komisji wchodzą najwybitniejsi mężowie Aten. Nie wątpię, że poradzą sobie z oddzieleniem prawdy od fałszu.

– Zbliża się święto Lenajów – wtrąciła Eufrazja, która jako niewolnica występy dramatyczne mogła oglądać tylko podczas świątecznych procesji. – Już nie mogę się doczekać! Wybrałam nawet suknię, w której się wybiorę…

– Liczę, że mniej przezroczystą od tej – rzuciła złośliwie Cynthia, patrząc na nierządnicę z lekceważeniem. – Nie chcielibyśmy widzieć cię, droga Eufrazjo, przed sądem, oskarżoną o bezbożność…

Jako słynna hetera, Cynthia darzyła znaną z wyczynów z łaźniach pornai głęboką pogardą, której nie miała zamiaru ukrywać. Eufrazja zarumieniła się mocno i nic nie odrzekła. Niespodziewanie w jej obronie wystąpił Herakliusz, który aż podniósł się na łożu Jazona.

– Jestem pewien, że Eufrazja włoży suknię stosowną do tego podniosłego święta…

– Ty również, mam nadzieję. O ile pamiętam, podczas procesji mężczyzn obowiązują chitony do ziemi – odcięła się Cynthia, spoglądając znacząco na jego krótką tunikę. Udowodniła w ten sposób, że swym ostrym językiem potrafi ukłuć nie tylko niewolną niewiastę, ale i wolnego męża. Dionizjusz, jej towarzysz, wyglądał na ubawionego sytuacją. Herakliusz zaś aż zaczerwienił się z gniewu, słysząc, że został potraktowany na równi z ladacznicą. Której przed chwilą wprawdzie bronił, lecz z którą bynajmniej nie chciał być porównywany. Nawet jeśli na łożu Jazona zajmował analogiczne miejsce.

Gniewny Herakliusz poruszył się szybko, jakby chciał zerwać się z miejsca, lecz jego tracki kochanek zatrzymał go jednym ruchem ręki, obejmując w pasie swym muskularnym ramieniem. Młodzieniec opanował się nie bez trudu. W sukurs przyszła mu Aspazja.

– Och, moja droga Cynthio, bądź trochę łaskawsza dla naszych młodych przyjaciół. Zważ, że heterze nie przystoi rola moralistki. Wiemy dobrze, że ty zawsze doskonale dobierasz suknię do okazji, czego przykładem jest twa dzisiejsza kreacja.

Cynthia posłała Aspazji przyjazny uśmiech, choć jej oczy pozostały czujne. Zastanawiała się, czy druga hetera nie drwi z niej pod płaszczykiem pochlebstwa.

Alkajos zwrócił się ciszej do Kassandra:

– Spójrz, jak walczą te nasze lwice. Może powinniśmy uprzątnąć środek sali i kazać im rozstrzygnąć swe spory poprzez zawody zapaśnicze. Oczywiście walczyłyby nago, jak na prawdziwej Olimpiadzie…

– Ciekawy pomysł – odparł uśmiechnięty Kassander. – Zwłaszcza, gdyby przedtem natarły swe ciała oliwą…

– Nic z tego – odparła Likajna, która usłyszała ich rozmowę za swymi plecami. – Już ja wiem, czym to się skończy. Nie myślcie sobie, że powtórzycie igrzyska z korynckich łaźni pod moim dachem…

– Kobiety! – westchnął ciężko Alkajos – Ileż dobrych pomysłów rozbiło się o ich niemądry upór…

Sympozjon trwał w najlepsze, bez dalszych zadrażnień. Wzniesiono kolejne toasty: za zdrowie króla Aleksandra, wodza Antypatra i ateńskiej hetery Fryne, z którą Aspazja się przyjaźniła i często korespondowała. Puchar krążył po sali, opróżniano kolejne dzbany wina. Służba wyniosła resztki głównych dań i podawała teraz owoce i słodycze. Aspazja była duszą towarzystwa, zabawiała wszystkich rozmową, na każdy poruszony podczas uczty temat miała do powiedzenia coś ciekawego i zaskakującego trafnością spostrzeżeń. Likajna zaś bez śladu zazdrości ustąpiła jej pola i wpatrywała się w nią zafascynowana. Pilnie uczyła się trudnej sztuki górowania nad mężczyznami podczas sympozjonów.

Wino szło do głowy wszystkim – zwłaszcza mężczyznom, którzy pili go dużo, także między toastami, z mniejszych kielichów. Niewiasty jednak również wyraźnie poweselały, ze złośliwą Cynthią włącznie. Tylko Likajna powstrzymywała się od picia, gdyż nie będąc heterą ani porne, nie miała zbyt wielu doświadczeń z alkoholem. Nieco już podochoceni mężczyźni obejmowali kochanki i przyciskali swe biodra do ich pośladków – tak że każda niewiasta mogła dobrze poczuć sztywny kształt, ocierający się o jej pupę. Polidames jedną ręką tulił do siebie Eufrazję, drugą zaś sięgał ku udom i pośladkom przechodzących obok jego łoża niewolnic. Alkajos zsunął rękę, która spoczywała dotychczas na boku Aspazji, na jej podbrzusze. Wypięła się ku niemu mocniej i ugięła jedną nogę w kolanie, tak że opinająca jej udo granatowa suknia zasłoniła jego dłoń. Jazon obejmował Herakliusza i szeptał mu coś do ucha. Ten odpowiadał mu z uśmiechem na ustach, lecz co jakiś czas spoglądał w stronę łoża Polidamesa – na Eufrazję. Gdy Cynthia obróciła głowę w stronę Dionizjusza, by coś mu powiedzieć, ten korzystając z okazji ucałował ją mocno. Nie próbowała cofnąć ust, wręcz przeciwnie, długo przyciskała swe wargi do jego, a ich języki tańczyły ze sobą jak szalone.

Na znak Likajny, służba zgasiła część lamp oliwnych, by nadać przyjęciu bardziej intymny charakter. Cienie zaległy w rogach sali, gdzie stały posągi olimpijskich bogów. Lampy wciąż jasno oświetlały twarze gości, ale łaskawy półmrok umożliwiał teraz mężczyznom swobodne pieszczenie swoich kobiet, im zaś samym – odwdzięczanie się za każdą pieszczotę. Flecistki zmieniły swój repertuar z greckiego na perski, muzyka stała się cichsza, niemal niesłyszalna – a jednak wciąż obecna, intrygująca i kusząca zarazem swoim obcym brzmieniem.

Kassander, samemu przyciągając do siebie mocno Likajnę i ocierając się twardą męskością o jej jędrne pośladki, spoglądał wokół z satysfakcją – o to przecież chodziło w dobrym sympozjonie. Jadło i muzyka, trunki i cielesne rozkosze – wszystko to w odpowiednich proporcjach, tak, by żaden z gości nie odczuł niedosytu, lub, co równie niedopuszczalne, przesycenia. Po zaspokojenie głodu i spłukaniu gardła winem – rozchylające się chętnie uda kobiet. Po zajmującej konwersacji – usta kochanki zaciskające się wokół męskości… Kassander nawet się nie spostrzegł, gdy jego ręka z brzucha Likajny zawędrowała na jej pierś. Jego nałożnica poruszyła się niespokojnie.

– Kassandrze – szepnęła – nie tutaj… Nie przy gościach…

– Chciałaś brać udział w sympozjonie… Mówiłem ci, że to nie miejsce dla przyzwoitych kobiet – odparł Macedończyk i jeszcze mocniej przycisnął dłoń do jej piersi. Czuł pod palcami delikatny materiał sukni i nagie ciało – w miejscu, gdzie dostęp do niego umożliwiał hojny dekolt. Słyszał przyspieszony nagle oddech Likajny. Przestała protestować i jakby mocniej wtuliła się pośladkami w jego twardą już męskość.

– Mam pomysł! – zawołał mocno już podchmielony Polidames.

– Słuchamy – odparł Kassander, zdejmując na chwilę dłoń z biustu Likajny.

– Niechże stanie się tak, jak na sympozjonie u Aspazji – rzekł dowódca tesalskiej konnicy i uśmiechnął się szeroko – niech usługujące nam niewolnice zrzucą ciuszki!

Mężczyznom aż się zaświeciły oczy.

– Tak ważkie sprawy – rzekł poważnym tonem Dionizjusz, który też już był mocno wstawiony – powinno się rozstrzygać w powszechnym głosowaniu. Tak właśnie czynimy my, Ateńczycy. A jak wiadomo, nasz ustrój jest najbardziej rozumny spośród wszystkich przyjętych przez wolnych ludzi.

– Jesteś najlepiej zaznajomiony z tym osobliwym obyczajem – rzekł Kassander, patrząc porozumiewawczo na ateńskiego stratega – poprowadź więc głosowanie. W niczym oczywiście nie uchybiając procedurze. Chcemy, by nikt nie mógł podważyć podjętych przez nas uchwał.

– Będzie to dla mnie zaszczyt. Tak więc posłuchajcie mnie, obywatele! – Dionizjusz podniósł głos i modulował go umiejętnie, jakby przemawiał do zgromadzenia ludowego na wzgórzu Areopagu. – Obywatel Polidames z Tesalii wniósł projekt uchwały, wedle którego wszystkie niewolnice na sali mają natychmiast rozebrać się do naga! Czy ktoś sprzeciwia się poddaniu projektu pod obrady?

– Czy możemy zabrać głos? – spytała rozbawiona Cynthia.

– Kobieto, znaj swe miejsce – Dionizjusz spojrzał na nią z udawanym oburzeniem. – Któż to widział, by niewiasty współdecydowały o publicznych sprawach… Wam ogniska domowego doglądać i w ramionach dzieci kołysać!

Hetera zachichotała cicho, ale nie powiedziała już nic więcej.

Ponieważ żaden z mężczyzn nie zgłosił sprzeciwu, Ateńczyk otworzył debatę.

– Kto chciałby przemówić w sprawie projektu? Uprzedzam, że można to uczynić tylko do chwili głosowania.

– Chciałbym zgłosić poprawkę – rzekł Trak Jazon, najwyraźniej również obeznany z ateńskim obyczajem. – Bynajmniej nie chcę wam, zacni obywatele, odbierać uczty dla oczu. Lecz i wy mi jej nie odbierajcie. Dlatego wnioskuję, by poszerzyć zakres uchwały o niewolników płci męskiej!

– Ktoś jest przeciw?

Dionizjuszowi odpowiedziała cisza.

– Poprawka przeszła!

– Ja również chciałbym jedną zgłosić – wtrącił Herakliusz, odsuwając się nieco od swego kochanka. – Skoro mają się rozdziać wszystkie niewolnice, bądźmy konsekwentni i doprowadźmy sprawę do końca. Wnioskuję, by uchwała objęła również Eufrazję!

Leżąca u boku Polidamesa porne nie speszyła się wcale – podczas igrzysk w łaźniach przywykła do ukazywania się nago całym tłumom mężczyzn. Cóż więc znaczyło pięciu więcej? Posłała Herakliuszowi czarujący uśmiech przez salę.

– Ktoś jest przeciw? – zapytał Dionizjusz.

Cisza. Wszyscy spojrzeli na Polidamesa. Ten wyszczerzył się szeroko i ani myślał zgłaszać weta.

– Poprawka przeszła! – oznajmił Ateńczyk – Jeśli to wszystkie uwagi, możemy przystąpić do głosowania. Odczytam zatem zmodyfikowany tekst projektu uchwały. Proponuje się, by wszyscy obecni na sali niewolnicy obojga płci, włącznie z niewolnicą Eufrazją, rozebrali się do naga. Kto jest za? – Dionizjusz pierwszy podniósł rękę w górę. Zaraz za nim uczynili to Kassander, Polidames, Jazon i Herakliusz.

– Kto jest przeciw? – spytał dla formalności Dionizjusz. – Ogłaszam, że uchwała przeszła.

– Natychmiast wykonać! – rzucił Kassander w stronę usługujących im niewolnych.

Krótkie tuniki zaczęły zsuwać się z młodych, zgrabnych ciał. Wszystkie dziewczęta wynajęte na ten wieczór były prostytutkami. Podobnie rzecz się miała z chłopcami. Żadne z nich nie grzeszyło pruderią, a rozbieranie się stanowiło nieodłączny element ich profesji. Zresztą, najmniejsza próba oporu spotkałaby się z natychmiastową karą. W umowie najmu niewolników, zawartej z domem rozpusty była klauzula pozwalająca Kassandrowi wymuszać posłuszeństwo siłą.

Rozebrały się nawet flecistki – ani na chwilę nie porzucając przy tym swej muzyki. Gdy jedna z nich zrzucała suknię, druga kontynuowała grę na instrumencie.

Kiedy wszyscy służący wykonali już rozkaz, z łoża podniosła się Eufrazja. Dwie niewolnice zbliżyły się natychmiast, by pomóc jej ściągnąć długą, egipską suknię. Wspólnymi siłami uczyniły to szybko i sprawnie, a po chwili uczestnicy sympozjonu mogli już podziwiać nagie ciało dziewczyny w świetle lamp oliwnych. Ladacznica uniosła ręce i skrzyżowała je za swoją głową, wypinając naprzód piersi. Prawą nogę miała lekko ugiętą, ciężar ciała spoczywał na lewej. Jej lekko rozchylone uda ukazywały w pełnej okazałości wargi sromowe i wąski pasek włosów łonowych. Zastygła w bezruchu na kilka długich chwil, mężczyźni zaś patrzyli na nią z zainteresowaniem. Likajna, Cynthia i Aspazja poczuły, że coś jeszcze mocniej napiera na ich pośladki. W końcu jednak Eufrazja zakończyła prezentację i ułożyła się przed Polidamesem. Ten ochoczo przywarł swymi biodrami do jej nieosłoniętego już niczym tyłeczka.

Aspazja i Likajna, najbardziej trzeźwe z całego towarzystwa, próbowały wszcząć rozmowę, lecz ta wyraźnie się nie kleiła. Kleiły się za to dłonie mężczyzn – zarówno do zasłoniętych cienką tkaniną piersi ich towarzyszek, jak i do nagich ciał usługujących im niewolnic.

Korzystając z panującego w komnacie półmroku, Polidames podciągnął nieco swą tunikę i szepnął coś do ucha Eufrazji. Ta ułożyła się wygodniej, uniosła jedną nogę, ugięła ją i oparła stopę na swym drugim kolanie. Obserwujący ją Kassander dostrzegł, jak szeroko otwiera oczy (lampy ustawione na stolikach, oświetlające twarze gości, świeciły wciąż jasno) i był pewny, że w tej właśnie chwili członek Tesala zaczął wsuwać się od tyłu w jej pochwę.

Jak dotąd tylko oni poddali się płonącemu w ich lędźwiach pożądaniu. Jednak inni goście prędko zmierzali w tę samą stronę. Jazon wsunął dłoń pod krótką tunikę Herakliusza i wykonywał powolne ruchy ręką w okolicach jego krocza. Alkajos bawił się obfitymi piersiami Aspazji, hetera zaś wydawała się tym całkiem ukontentowana. Dionizjusz całował namiętnie – na przemian usta Cynthii oraz młodego efeba, którego chwycił za włosy i zmusił do uklęknięcia tuż przy swoim łożu.

Likajna wierciła się niespokojnie, przyglądając się temu wszystkiemu. Co i rusz nadziewała się tyłeczkiem na twardą już jak skała męskość Kassandra. Oddychała prędko, chłonąc roztaczające się przed nią obrazy.

– Czy sympozjony… zawsze tak wyglądają? – szepnęła, odwracając ku niemu rozpalone spojrzenie.

– Nie… – odparł Kassander, który też pierwszy raz w życiu widział coś takiego – ale wygląda na to, że ten wyszedł nam cholernie dobrze.

Goście, którzy zazwyczaj w chwili największego pożądania udawali się do uprzednio przygotowanych komnat, uprowadzając ze sobą dziewczynę lub chłopca, teraz jakby zapomnieli, że istnieje taka możliwość. Każdy z nich pozostawał na swym miejscu, zabawiając się tak, jak miał na to ochotę. Kassander znów spojrzał na Eufrazję. Jej pełne piersi drżały w rytm coraz silniejszych pchnięć Polidamesa. Kawalerzysta przestał już udawać, że tylko ociera się o jej pupę. Gdy jego spojrzenie napotkało oczy Macedończyka, Tesal wyszczerzył zęby. A potem skupił się w pełni na penetrowaniu leżącej przed nim ladacznicy.

Kassander znów ścisnął pierś Likajny, tak mocno, że ta aż jęknęła cicho z bólu. Rozluźnił palce i zaczął masować ją nieco delikatniej. Jego biodra przywarły mocno do jej pośladków. Miał ochotę zerwać z niej suknię i wziąć choćby tutaj, na biesiadnym łożu. Nie bacząc na obecność pozostałych gości, ich towarzyszek i niewolnej służby.

– Proszę… nie tu… – jęknęła Likajna – Możesz mnie mieć, ale błagam… najpierw mnie stąd zabierz…

Kassandrowi nie potrzeba było większej zachęty. Napatrzył się już do woli na wdzięki ślicznej Eufrazji. Co się tyczyło heter, ciało Aspazji poznał dobrze, a nagości Cynthii ciekawy nie był. Podniósł się więc z łoża i pomógł powstać Likajnie.

– Nie przeszkadzajcie sobie! – rzucił z uśmiechem w stronę pozostałych, nie bacząc nawet, czy w całym zamieszaniu ktoś go usłyszał. A potem wyszedł z komnaty energicznym krokiem, ciągnąc za sobą Likajnę.

* * *

Zapomniał zupełnie, że Likajna kazała dla nich przygotować inną komnatę w willi – poprowadził swą nałożnicę prosto do jej sypialni. Ona zaś szła za nim posłusznie, wciąż mając przed oczyma sceny, których była świadkiem.

Weszli do przestronnego pokoju na piętrze, którego centralną część zajmowało obszerne łoże przykryte miękką pościelą. Sypialnię oświetlały stojące na meblach i umocowane w uchwytach na ścianach lampy oliwne. Było tu nieco jaśniej niż w sali sympozjonu. Podobnie jak w przypadku innych pokoi tej willi – ten również od korytarza oddzielała jedwabna zasłona we wnęce wejściowej. Nie dawało to wprawdzie zbyt wiele prywatności, ale za to umożliwiało dobrą wentylację podczas nieznośnych, letnich upałów. Zresztą, zazwyczaj prócz Likajny mieszkali tu wyłącznie służący – niewolnice i eunuchowie – a przed nimi nie trzeba było przecież nic ukrywać.

Kassander stanowczym ruchem obrócił Likajnę twarzą ku sobie. W jej oczach ujrzał podniecenie. Oddech miała przyspieszony, jej biust wyglądał tak, jakby miał zaraz rozsadzić dekolt. Twarde już sutki wyraźnie odznaczały się pod cienką tkaniną.

– Rozbieraj się! – rzucił głosem nawykłym do wydawania rozkazów. Jego dorycka nałożnica stała przez chwilę nieruchomo, a potem uniosła ręce do wiązań swej szaty. Jej dłonie drżały lekko, lecz mimo to poradziła sobie nadzwyczaj sprawnie. Po chwili suknia w kolorze spokojnego morza spływała już po niej w dół, ukazując posągową figurę – piersi niewiele ustępujące rozmiarami biustowi Aspazji, płaski brzuch kobiety, która nigdy jeszcze nie rodziła, szczupła talia przechodząca w szersze i miło zaokrąglone biodra. Pomiędzy jej połączonymi udami mógł podziwiać trójkąt wzgórka łonowego. Likajna podobnie jak Tais pozostawiała cieniutki pasek włosów tuż nad szparką. Odróżniała się w ten sposób od korynckich heter, które miały w zwyczaju całkowicie depilować swoje łona.

Kassander podziwiał przez dłuższą chwilę urodę swojej nałożnicy, a potem sam pozbył się tuniki, ściągając ją pospiesznie przez głowę. Teraz i Likajna mogła się na niego napatrzeć. Miała przed sobą rosłego, muskularnego mężczyznę, którego ciało pokrywały blizny. Najnowsza – długa, czerwona kreska pomiędzy żebrami – od kilku już dni nie była przysłonięta opatrunkiem. Kanciastą szczękę jej kochanka porastała krótka, starannie przystrzyżona broda, rozpuszczone włosy opadały mu na szerokie ramiona. Ciemne, niemal czarne oczy wbił w nią – odczuwała niemal fizycznie jego spojrzenie, przesuwające się po jej nagim biuście, a potem zatrzymujące się między udami.

Chwilę jeszcze patrzyła na jego potężne ramiona i szeroki tors, a potem pozwoliła, by jej własne spojrzenie zeszło niżej. Kassander miał umięśniony brzuch i silne uda. A między nimi… Dziewczyna zawsze była pod wrażeniem rozmiarów jego męskości. Penis Macedończyka unosił się teraz w pełnej erekcji, wyprężony, długi i nabrzmiały. Wyłaniał się spomiędzy ciemnych włosów łonowych, napletek cofnął się nieco, ukazując jej sporą część żołędzi. Poczuła, że patrząc na niego tak uporczywie, rumieni się jak dziewica, którą od lat już nie była. Nie mogła jednak odwrócić oczu…

Kassander uniósł rękę i położył ją na jej piersi. Przymknęła lekko powieki, czując jego twarde palce na swym jędrnym ciele. Wnętrze dłoni ocierało się o twardą już z podniecenia brodawkę. Wiedziona instynktem Likajna sięgnęła ku męskości Macedończyka, objęła ją oburącz, zaczęła niespiesznie masować. Napletek zsunął się całkiem z jego żołędzi, która ukazała się teraz w pełnej okazałości.

Ich oddechy były przyspieszone, pieszczoty, jakimi się nawzajem obdarzali sprawiały, że podniecenie obojga jeszcze wzrastało. Likajna przesuwała dłońmi w górę i w dół penisa Kassandra, czując, jak członek pulsuje pod jej palcami. Macedończyk coraz mocniej masował pierś, ale spojrzenie wbił w jedno tylko miejsce – między jej nogi. Wiedziała, co tam widzi. Jej szparka musiała już lśnić od wilgoci.

Gdy wypuścił spomiędzy palców jej pierś, wiedziała dobrze, czego teraz od niej oczekuje. Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, spojrzała w jego ciemne oczy. A potem uklękła przed nim na miękkim dywanie. Natychmiast poczuła intensywny zapach jego przyrodzenia. Wzięła je znowu w dłoń i skierowała ku sobie. Przysunęła głowę i polizała żołądź. Długo, przyciskając do niej język. A potem znowu. I jeszcze raz. Macedończyk patrzył na nią z góry, bawiąc się jej włosami, odgarniając je do tyłu, tak by nic nie zasłaniało mu widoku. Ona zaś lizała mu penisa, chętnie i z własnej woli, nim jeszcze kazał jej to robić. Na czubku członka zakwitła pojedyncza kropla. Nie spermy jeszcze, lecz cieczy, która zwykle pojawiała się na długo przed wytryskiem. Likajna zlizała ją z przyjemnością. Lubiła ten cierpko-słony smak.

Teraz uniosła jego męskość ręką i przywarła ustami do ciężkich jąder Macedończyka. Całowała je i nawilżała języczkiem, Kassander zaś spoglądał na nią z góry, chłonąc każdą pieszczotę, jaką go obdarzała. Jego palce zaciskały się w pięść, to znów rozchylały szeroko. Czuł, że jego męskość pulsuje mocno, zaś lędźwie ogarnia płomień. Taki, który może być ugaszony jedynie kobiecymi sokami.

Wiedząc, że zaraz będą się kochać, Likajna sięgnęła wolną ręką między swe uda. Dwoma palcami rozchyliła wargi sromowe, trzeci zaś wsunęła do środka. Nie mogła uwierzyć, że jest aż tak mokra. Aż zakwiliła z przyjemności, po czym mocniej przywarła ustami do jąder Macedończyka. Chciała go jeszcze bardziej podniecić, by był twardy jak kamień, gdy w końcu w nią wejdzie.

– To tutaj, panie – usłyszała głos jednej z niewolnic – Życzę ci dobrej nocy.

W tym momencie zasłona w wejściu odsunęła się, szarpnięta silnym ramieniem. A do komnaty wszedł mocno już pijany Alkajos, obejmujący w talii wciąż odzianą heterę Aspazję.

Likajna odskoczyła od Kassandra, przerażona obecnością tych dwojga w komnacie. Bezskutecznie usiłowała zasłonić jednocześnie swe łono oraz obfite piersi. Ręce jednak tak jej drżały, że nowoprzybyłym co chwila ukazywał się ten lub inny zakamarek jej ciała. Kassander przez chwilę spoglądał na Alkajosa i Aspazję. A potem wybuchnął gromkim śmiechem.

Przypomniał sobie, że sypialnię Likajny mieli oddać na tę noc honorowym gościom. Których sprowadziła tu uprzednio poinstruowana niewolnica. Kassander śmiał się, nie próbując nawet zasłonić swej nagości, wciąż lśniącej od śliny doryckiej nałożnicy. Nie czuł potrzeby zakrywania się przed nimi. Aspazja dokładnie obejrzała go sobie w czasie ich upojnej nocy, Alkajos zaś – podczas setek wspólnych wizyt w domach rozkoszy.

Koryncka hetera uśmiechała się, spoglądając na Kassandra. W jej oczach błyskały wesołe iskry. Alkajos zaś z wielkim zainteresowaniem przyglądał się Likajnie, która rzuciła się teraz ku leżącej na podłodze sukni. Nim przycisnęła ją do swego nagiego ciała, przyjaciel Kassandra zdążył napatrzeć się na dumne półkule jej piersi, krągłości pośladków, a nawet na pasek włosów ponad szparką.

– Wybaczcie nieporozumienie – zdołał wreszcie wykrztusić Macedończyk. – Zupełnie zapomnieliśmy, że dzisiejszej nocy to wasza alkowa…

– Nie przepraszaj, Kassandrze – odparła Aspazja, wymownie spoglądając na jego przyrodzenie. – Z radością przypomniałam sobie ten widok.

– Ja zaś z przyjemnością obejrzałem sobie tę twoją ślicznotkę – powiedział Alkajos, podchodząc chwiejnym krokiem do Likajny. – Już gdy witała nas w willi przypadła mi do gustu… Mamy podobne upodobania, prawda, stary druhu?

Kassander niechętnie oderwał spojrzenie od Aspazji i przeniósł je na swego przyjaciela. Ten zaś stał teraz przed jego dorycką nałożnicą i nadal mówił:

– No, odrzuć tę szmatę, dziewko. Chcę jeszcze raz zobaczyć owe kształty godne Afrodyty. Powinnaś być dumna ze swoich wdzięków…

Był kompletnie zalany. Wino najwyraźniej mu tej nocy nie służyło.

– Mój drogi – Aspazja udała święte oburzenie – czy ja ci już nie wystarczam?

– Milcz, ladacznico – Alkajos machnął niecierpliwie ręką w jej stronę, po czym wbił spojrzenie w Likajnę. – A ty pokaż mi to, czym tak chętnie obdarzasz mego druha…

– Alkajosie – w głosie Kassandra zabrzmiał groźny ton. Macedończyk czuł, jak wzbiera w nim gniew. Nic, co przeżyli razem – bitewna groza, setki wypitych dzbanów wina czy niezliczona rzesza rżniętych wspólnie kobiet – nie usprawiedliwiało zachowania jego przyjaciela.

– Czy mam powtarzać?! – Alkajos nachylił się ku Likajnie w pijackiej furii, nagłej i niespodziewanej. – Widać Kassander nie wytresował cię wystarczająco dobrze… Ja swoją żonę biłem przez pierwsze tygodnie niemal codziennie… i nigdy potem nie musiałem dwa razy wydawać rozkazu!

Gdy wypowiedział ostatnie słowa, uniósł swe muskularne ramiona, chwycił za brzegi sukni Likajny i szarpnął mocno. Kurczowo trzymana przez dziewczynę szata rozdarła się z głośnym trzaskiem, odsłaniając jej piersi i brzuch.

Kassander był już przy Alkajosie. Lewą ręką chwycił go za przód tuniki, prawą wzniósł do ciosu. Wargi tamtego buchnęły karminową mgłą. Mężczyzna przeleciał przez pół komnaty, potknął się o własne nogi, upadł ciężko na podłogę. Nim zdążył się podnieść, otrzymał potężnego kopniaka w żebra. Kassander poprawił jeszcze lewym sierpowym w skroń.

– Wystarczy ci, pijany głupcze?? – zawołał, ponownie wznosząc nad swym przyjacielem zaciśniętą pięść. – Czy mam ci wybić mózg przez uszy, zanim się opamiętasz?

– Wystarczy… Nie tłucz mnie już… – Alkajos podniósł się na kolana, wsparł o podłogę rękami, potrząsał głową, starając się odzyskać jako taką orientację.

– Jak śmiesz dotykać mojej kobiety?! – krzyczał Kassander, opuściwszy jednak rękę. – Jak śmiesz porywać się na to, co do mnie należy?! I to w moich progach, podczas uczty, którą wydałem na twą cześć…

Alkajos podniósł z trudem głowę i spojrzał Kassandrowi w oczy. Z jego rozbitych ust płynęła krew, na skroni rósł powoli wielki siniak.

– Wybacz, przyjacielu… Nie wiem, co we mnie wstąpiło…

– Mam gdzieś twą niewiedzę! Chyba mnie nie szanujesz, jeśli poważyłeś się na coś takiego…

– Kassandrze…

– Milcz! Jeszcze nie skończyłem. Nakazuję ci opuścić ten dom. Nie życzę sobie oglądać ciebie w jego murach.

Alkajos wstał niepewnie, przyłożył rękę do skroni, złapał równowagę. Przez jakiś czas spoglądał na swego przyjaciela w milczeniu.

– Przecież przeprosiłem…

– Czy mam powtórzyć? – warknął Kassander – A może wolisz, bym potraktował cię tak, jak ty traktujesz własną żonę. Ponoć częste, regularne bicie wzmaga posłuszeństwo.

Alkajos wbił w niego wściekłe spojrzenie. Tym razem prędko się jednak opanował. Wciąż kręciło mu się w głowie i dzwoniło w uszach. W żebrach czuł tępy ból. Gdyby Kassander znów się na niego rzucił, nie miałby najmniejszych szans.

– Dobrze więc… – Alkajos urwał w pół zdania, po czym wypluł na perski dywan wybity ząb. – Opuszczę te progi… Czuję, Kassandrze, że nadużyłem twojej gościnności.

– A żebyś wiedział… – wódz akrokorynckiej twierdzy masował sobie prawą dłoń. – Któryś z niewolników wskaże ci drogę do drzwi.

– Nie ma potrzeby. Pamiętam ją dobrze – Alkajos odwrócił głowę ku Aspazji, która wciąż stała nieopodal wnęki wejściowej. – A my, hetero, znajdziemy sobie inne miejsce, by dokończyć biesiadę.

– Niestety, obawiam się, że będziesz musiał poszukać go sam – Aspazja posłała mu całkiem wyzute z szacunku spojrzenie. – Ja tu zostaję. Jeśli oczywiście Kassander i Likajna wyrażą zgodę.

Nikt nie zgłosił sprzeciwu. Alkajos jednak poczerwieniał wyraźnie z rodzącej się w nim na powrót furii.

– Zapłaciłem ci dwie miny w srebrze, ty nieuczciwa kurwo…

– Nieuczciwa? – zaśmiała się Aspazja – Obrażasz mnie tym słowem bardziej niż „kurwą”, na którą przecież zasługuję. Przyjdź jutro do mego domu, a zaufany niewolnik wyda ci całą sumę. Nigdy nie zachowuję darów od ludzi, którymi gardzę.

Ruszył ku niej z pięściami, lecz natychmiast przyhamowała go ręka Kassandra na jego ramieniu.

– Nie pogarszaj sprawy, Alkajosie – rzekł ostrzegawczo Macedończyk. – Po prostu odejdź i zapomnijmy o tym wszystkim. Jutro napijemy się wina w gospodzie „Pod Erymantejskim Dzikiem” i znów będziemy mogli być druhami.

– Chyba masz rację, Kassandrze. Cóż, do zobaczenia zatem – Alkajos obrócił głowę w stronę Likajny, która wciąż przyciskała do piersi swą podartą suknię. – Przepraszam, jeśli w czymś ci uchybiłem – rzekł i po chwili zaczerwienił się cały, rozumiejąc, jaką głupotę palnął. Wyszedł prędko z komnaty, nie żegnając się ze swą niedawną towarzyszką.

Aspazja podeszła do Likajny, objęła ją ramieniem. Szepcząc uspokajające słowa, wysunęła delikatnie strzępy sukni spomiędzy jej zaciśniętych kurczowo palców. Usiadły obie na łożu. Po chwili naga, dorycka dziewczyna szlochała już cicho w dekolt siedzącej przy niej, całkowicie ubranej hetery. Ta zaś gładziła powolnymi ruchami jej plecy i wciąż szeptała, łagodnie i kojąco.

Kassander czuł, że intymność tej sceny nie jest przeznaczona dla niego. Spojrzał w dół, na swój oklapły członek, po czym nachylił się i podniósł tunikę z podłogi. Wciągnął ją na siebie, znów popatrzył na niewiasty. Pojął, że nic tu nie może poradzić. Likajnie było teraz potrzebne towarzystwo drugiej kobiety. Obrócił się na pięcie i cicho wyszedł z sypialni.

Skoro honorowy gość musiał opuścić bankiet, Kassander postanowił sprawdzić, czy pozostałym uczestnikom sympozjonu niczego nie brakuje. Zszedł na parter domu i skierował się do głównej sali.

Na dziedzińcu spotkał Traka Jazona. Ten udawał się już do swej sypialni, ramionami obejmując dwóch nagich, przystojnych efebów, z których żaden jednak nie był Herakliuszem. Kassander życzył mu upojnej nocy i ruszył dalej.

Sala sympozjonu opustoszała już niemal doszczętnie. Ateńczyk Dionizjusz wraz z heterą Cynthią (a może i z bezimiennym niewolnikiem, którego sobie upodobał) gdzieś zniknął, Kassander był wszakże pewien, że nie brakuje mu rozrywek i nie doskwiera nuda. Na jednym z bankietowych łóżek ladacznica Eufrazja z szeroko rozwartymi na boki nogami oddawała się mężczyźnie. Nie był nim jednak Polidames o wyglądzie małpy – ten siedział na drugim łożu, przyglądając się scenie z widoczną przyjemnością – lecz przystojny Herakliusz. Biodra młodzieńca pracowały wytrwale, zaś piersi porne podskakiwały w rytm jego silnych sztychów. Nagle ciałem młodego żołnierza wstrząsnął dreszcz orgazmu. Oślepiony rozkoszą, nie zdążył się wysunąć z gościnnej pochwy Eufrazji. Krzyknął krótko i wytrysnął w niej. Ladacznicy jednak wcale to nie przeszkadzało – objęła biodra swego kochanka udami, a gdy osunął się na nią, wyczerpany, oplotła mu także ramionami szyję.

Polidames zaczął bić brawo, całkiem ukontentowany widowiskiem. Kassander zaś opuścił salę, nim ktokolwiek – prócz dwóch niewolnic – zauważył jego przybycie.

Na schodach prowadzących na piętro spotkał Aspazję.

– Jak czuje się Likajna? – spytał Macedończyk.

– Nic jej nie będzie – odparła hetera. – Skończyło się na strachu, niczym więcej. Chyba nikt przedtem nie stosował wobec niej przemocy. Położyła się do łóżka, pewnie już zasnęła.

– W takim razie… – Kassander szeroko uśmiechnął się do pomysłu, który właśnie przyszedł mu do głowy – …mamy całą noc dla siebie, moja piękna hetero. Jestem pewien, że zechcesz odrobić straty, które przyniosła ci zerwana umowa z Alkajosem. Dwie miny w srebrze, powiadasz? Niech będzie, choć ode mnie żądałaś dwakroć mniejszej ceny.

– Pochlebia mi twa propozycja – Aspazja posłała mu śliczny uśmiech – i to, że po pierwszej wspólnej nocy, masz ochotę na kolejną. Myślę jednak, że lepiej będzie, jeśli dotrzymasz towarzystwa Likajnie. Najadła się dziś strachu i potrzebuje poczuć przy sobie obecność mężczyzny, który da jej bezpieczeństwo.

Kassander chciał zaprotestować, ale zastanowił się chwilę i w duchu zgodził z Aspazją.

– Chyba masz rację – rzekł w końcu. – Jesteś nie tylko urodziwa, ale i rozumna. To rzadko spotykane połączenie…

– Zwłaszcza u niewiast – odparła rozbawiona. – Idź do niej, mój drogi. Ogrzej ją swoim ciepłem.

Kassander był już w połowie schodów, gdy zawołała go raz jeszcze.

– A jeśli w przyszłości zechcesz złożyć mi wizytę – oznajmiła, spoglądając mu prosto w oczy – wiedz, że ciebie obowiązuje stara cena. Mina w srebrze. I ani obola więcej.

Pogodny śmiech Kassandra rozbrzmiewał nadal w jej uszach, gdy on sam był już na piętrze.

* * *

Nazajutrz Kassander nie spotkał się z Alkajosem w gospodzie „Pod Erymantejskim Dzikiem”. Zobaczył go dopiero trzy dni później, na jednej z narad z dowódcami wojskowymi, które odbywały się w tym czasie niemal bez przerwy. Jego przyjaciel ani słowem nie powrócił do wydarzeń z feralnego sympozjonu. Odnosił się do Kassandra z szacunkiem należnym starszemu rangą oficerowi, lecz ich relacja pozostawała teraz na całkowicie zawodowej stopie.

Dowódcy akrokorynckiego garnizonu przypadł natomiast do gustu ateński strateg, Dionizjusz z Faleronu. Dotychczas zwykł gardzić obywatelami słynnej polis, uważając ich za zniewieściałych filozofów i bezsilnych demokratów, którzy wiele gadają, by nic nie przedsięwziąć. Musiał jednak przyznać, że ten człowiek był inny. Podczas narad zawsze wyśmienicie przygotowany, nie upajał się własnym głosem, mówił dokładnie tyle, ile powiedzieć należało. I zawsze warto go było posłuchać. Zaprawdę, gdyby Ateny miały więcej takich Dionizjuszów, Macedonii niełatwo przyszedłby triumf pod Cheroneą.

* * *

Dwa tygodnie później do Koryntu dotarły główne siły macedońskiej armii, pod wodzą samego Antypatra. Nieprzeliczone tysiące ludzi przekroczyły Przesmyk Istmijski, by rozbić obozowisko pod murami polis. Nocą, gdy żołnierze rozpalili ogniska, zdać by się mogło, że Koryntowi wyrósł brat bliźniak – miasto równie rozległe, choć znacznie bardziej rozświetlone.

Antypater nie marnował czasu. Gdy tylko dotarł do akrokorynckiej twierdzy, zwołał wielką naradę, na którą stawić się mieli wszyscy wodzowie. Podczas narady Kassander po raz kolejny spotkał Alkajosa – teraz już w roli adiutanta Polyperchona. Jego dawny przyjaciel ledwo dał po sobie poznać, że go zauważa.

Tej nocy uchwalono plan wojny. Antypater wysłuchał cierpliwie wszystkich, którzy zdecydowali się zabrać głos, przedkładając mu najprzeróżniejsze propozycje i projekty. Gdy sam postanowił przemówić, dla każdego mężczyzny obecnego na sali stało się jasne, że podjął już decyzję.

– Jutro o pierwszym brzasku zwijamy obóz. Ruszamy drogą na południe. Uwolnimy Megalopolis od spartańskiego oblężenia.

Kassander skinął głową z aprobatą. Antypater postanowił wydać Agisowi walną bitwę. Wódz akrokorynckiej twierdzy w pełni to pochwalał. On również był spragniony spartańskiej krwi.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Kassander VIII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Bardzo podoba mi się to opowiadanie, pewnie przeczytam wszystkie części, bo uwielbiam czytać/pisać o igraszkach osadzonych gdzieś daleko w przeszłości;)

Droga Raven,

zachęcam do czytania tych rozdziałów w odpowiedniej kolejności – to nie są osobne historie, tylko część większego cyklu, który będzie tu sukcesywnie publikowany.

Pozdrawiam
M.A.

Zgodnie z zapowiedzią – i tu pozostawiam pochwalny komentarz. Wciągnęła mnie ta historia na tyle, że zupełnie nie mogę się zabrać za przyziemne obowiązki osadzone w teraźniejszości 😉
Pozdrawiam
Rita

Bardzo się cieszę, że Cię wciągnęła! Dobrze, że jest weekend, czas wypoczynku więc obowiązki nie są tak pilne! Bo przecież jesteś dopiero w połowie pierwszego cyklu Opowieści. I jeszcze wiele przygód i ciekawych postaci przed Tobą!

Pozdrawiam
M.A.

no i znów w pewien tajemny sposób na sympozjonie u Likajny pojawiła się Mnesarete 😉

Trafna uwaga! Już poprawiłem 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz