Rudowłosa II: Śmierć czarodzieja (seaman)  3.96/5 (16)

24 min. czytania

Hejnert był szczęśliwy. Bez dwóch zdań, miał ku temu powody. Na wizyty takie, jak dzisiejsza, mógł pozwolić sobie znacznie rzadziej, niż by chciał. Tym bardziej cieszył się na myśl o czekających go chwilach przyjemności.

Czarodziej rozsiadł się wygodnie na miękkiej sofie i zaczął rozmyślać o dziwacznej sytuacji, dzięki której w nieprzewidzianych okolicznościach znalazł się w Weisen, największym mieście prowincji Borre. Region ten był lennem rodziny Tardenów, jednego z cesarskich rodów wyższych. Powszechnie szanowana familia szczyciła się chlubną historią, sięgającą antycznych czasów Wojny Stu Narodów.

Niestety obecnie żyjący graf Wilhelm Siódmy Tarden nie miał szczęścia do niewiast – co jakąś brał za żonę, zaraz umierała. Był już przez to poczwórnym wdowcem i powoli brakło ojców, chętnych do oddania ukochanej córki na pewną śmierć.

Pięćdziesięcioletniemu markgrafowi zajrzało w oczy widmo bezdzietności i związana z tym wizja bratobójczych walk wewnątrz rodziny o schedę po jego śmierci. Mogło to doprowadzić do poważnego osłabienia Borre, bogatego w złoża złota i siarki. Na taki rozwój zdarzeń nie mógł z kolei przystać cesarz Rotseelar, który zbyt dużo dochodów czerpał z miejscowych kopalni, by ryzykować przerwy w wydobyciu minerałów. Poza tym walki wśród Tardenów mogłyby doprowadzić do podziału prowincji, a to niosło ze sobą niebezpieczeństwo utraty cesarskiej kontroli w tym regionie.

Rotseelar wymyślił genialny w swej prostocie sposób na rozwiązanie nieciekawej sytuacji. Zaproponował hrabiemu poślubienie jedynej starej panny w swej rodzinie, kuzynki Lidii. Kobieta nie grzeszyła urodą, to prawda, ale zawsze była dobrą partią – bliska krewniaczka samego cesarza. Tarden nie mógł odmówić, obraziłby tym majestat tronu i skazał całą rodzinę na spędzenie reszty życia w wilgotnych stołecznych lochach, z których rzadko kto wychodził na wolność. Markgraf postanowił wyciągnąć z tej mało sympatycznej sytuacji korzyść – a gdyby tak Lidia urodziła mu dziecko? Dajmy na to – syna? Wprawdzie potomek Wilhelma nie miałby najmniejszych szans na sukcesję cesarskiego tronu, ale samo jego istnienie podniosłoby rangę rodu Tardenów tak bardzo, że graf aż drżał z radości na samą myśl o tym. Czy tak byłoby w istocie, trudno powiedzieć, ale hrabia zapalił się do pomysłu i nie było już odwrotu. Istniał tylko jeden problem, za to dość poważny. Bo Lidia, zwana z racji usposobienia Wstydliwą, była raczej mało atrakcyjna.

Układ był wobec tego idealny dla obu stron, lecz istniał jeden konieczny warunek – aby pomysł wypalił, hrabia musiał jakoś przekonać się do żony i sprawić sobie potomka. I tutaj pojawił się Hejnert, jeden z najbieglejszych czarodziejów na świecie, który oprócz tego, że podobno potrafił przenosić zaklęciem góry, to został polecony przez wspólnego przyjaciela jako jedyna osoba, mogąca znaleźć dyskretny i skuteczny środek zaradczy na powstały problem. Jako, że mag niechętnie pokazywał się publicznie, zagwarantowano mu pełną dyskrecję i uczyniono jego pobyt w Weisen tajemnicą najwyższej rangi. Oraz oczywiście zaproponowano bardzo sowite honorarium, wraz z odpowiednim kontraktem. Według umieszczonych w dokumencie zapisów czarnoksiężnik miał zapewnić pojawienie się potomka, najlepiej płci męskiej – na taką ewentualność wpisano w umowę paragraf, uwzględniający dodatkową gratyfikację. Jak każdy na tym świecie, czarodziej z czegoś musi żyć i Hejnert po namyśle zgodził się odwiedzić Borre. A potem poznał Lidię Wstydliwą i zrozumiał czekający go ogrom pracy. A także wyrzeczeń, na które musiał przystać.

Mężczyzna westchnął cicho, rozglądając się po pokoju. Komnata nie była zbyt duża, ale urządzono ją przytulnie. Duża kanapa była w sumie rzeczy jedynym meblem, jaki się tu znajdował. Pod ścianami postawiono wprawdzie regały z półkami, ale trudno było uznać je za meble, skoro nie dało się z nich skorzystać, albowiem wszystkie półki zapełniono tematycznymi rzeźbami, nawiązującymi do charakteru lokalu. W jednym tylko miejscu uczyniono wyjątek, stawiając duży dzban, wypełniony aromatycznym olejkiem, dzięki czemu w pomieszczeniu pachniało świeżą lawendą. Zasłaniająca wejście kotara drgnęła i do środka weszła młoda służka, niosąc na tacy misę z owocami, dzban z winem i kryształowy kielich.

– Szlachetny panie – wyrecytowała dziewczyna, nie podnosząc wzroku. – Pani Vesper przysyła poczęstunek i odrobinę wina, z góry przepraszając za nieudolny dobór trunku, ale nasz majordomus odszedł bez pożegnania i nie było komu wesprzeć matrony poradą…

Dziewczyna zamilkła dla złapania oddechu. Czarodziej uśmiechnął się lekko. Na pewno kazali jej wyuczyć się tego na pamięć, pomyślał.

– Daj tutaj to wino i owoce, słoneczko – odrzekł szybko, zanim zdążyła dokończyć swoją przemowę. – Jestem pewien, że trunek jest pierwszorzędny, więc przekaż odpowiedź, że dziękuję bardzo za miłe przyjęcie, oczekując osobistego spotkania.

Służąca dygnęła i, z widoczną na twarzy ulgą, wyszła z pokoju. Patrzył za nią, aż znikła za zasłoną, po czym łyknął nieco wina. Oczywiście było pierwszorzędne, a jego ostry, pobudzający zmysły smak szybko wygonił z pamięci nieprzyjemne uczucie, jakie towarzyszyło czarodziejowi od kilku godzin.

Nie lubił tego irytującego swędzenia. Było ono skutkiem ubocznym czaru, który sam na siebie rzucił. Ale nie było innego wyjścia – musiał zmienić własną powierzchowność na tyle, żeby zmylić przydzieloną mu straż. Oprócz zapewnienia magowi bezpieczeństwa, gwardziści mieli jednocześnie dopilnować, by Hejnert nie rozpraszał swojej uwagi drobiazgami, skupiając się na wykonaniu powierzonego mu zadaniu. Problem polegał właśnie na tym, że czarodziej bardzo lubił owe drobiazgi, tak przyjemnie zajmujące uwagę. Do nich należało zaliczyć dzisiejszą wizytę, z całą pewnością wartą poniesionych wyrzeczeń.

Zamtuz „Pod Różową Tuniką” był najlepszym przybytkiem rozkoszy w Weisen. Być może nie był tak znany jak niektóre domy schadzek w stolicy Cesarstwa, ale w przygranicznych prowincjach Leide i Borre słynął z urody i kunsztu pracujących tu kurtyzan. Choć czarnoksiężnik nie z powodu „Różowej Tuniki” wybrał Weisen, to istnienie tego miejsca wniosło w jego nudny i monotonny pobyt odrobinę cielesnej rozkoszy, której nawet tak znamienity mag nie potrafił sobie odmówić. Zresztą Hejnert już dawno przyznał sam przed sobą, że uroki kobiecego ciała są jego słabością. Choć jego koledzy czarodzieje marnowali czas na picie absyntu czy palenie kanabisu, to on uważał tego typu nałogi za trywialne i nie warte zachodu. Natomiast kobiety… Ech, ich delikatne dłonie, włosy pachnące perfumami, miękki dotyk karminowych ust – to było coś, od czego warto się uzależnić. Nawet, jeśli taki narkotyk bywał droższy i trudniejszy do zdobycia – pod warunkiem, że szukało się używki najwyższej jakości.

Wygodnie rozparty na miękkiej sofie mężczyzna uśmiechnął się do własnych myśli Używka. Nie do końca właściwe słowo, uwłaczające tym pięknym, ponętnym istotom, w których się tak lubował. Ale analizując kobiety pod kątem namiętności do nich, można chyba w ten sposób określić obiekt silnego pożądania, pomyślał. To nie jest w żaden sposób poniżające, raczej oddaje siłę przywiązania do tego, czego pragnie się bardzo mocno. Czarodziej uśmiechnął się ponownie. Bo potrzebował ich towarzystwa jak niczego innego na świecie. Być może dlatego, że w swoim życiu zdołał już zdobyć wiele z tych rzeczy, których łaknęli zwykli ludzie. Był jednym z Siedmiu, najpotężniejszych w Sztuce. Miewał już władzę, pieniądze, sławę. Miewał, bo te rzeczy były ulotne. Pojawiały się, kiedy człowiek najmniej ich się spodziewał i odchodziły w momencie, w którym zaczynałeś się do nich przyzwyczajać. W sumie, pomyślał, całkiem jak kobiety. O ile pozwoliłeś jakiejś zbliżyć się zbyt blisko.

Wejście Vesper przerwało rozmyślania czarodzieja. Ciemnowłosa kobieta, będąca matroną zamtuza, dojrzała, lecz wciąż piękna i ponętna, odchyliła zasłonę i bezszelestnie wkroczyła do pomieszczenia. Ubrana była w sięgającą ziemi, krwistoczerwoną suknię, skrojoną w ten sposób, by podkreślała wdzięki bajecznie zgrabnej sylwetki. Długie rozcięcie z boku, ukazujące szczupłą nogę aż do kształtnego biodra, i głęboki dekolt, odsłaniający gładkie plecy, zapraszały Hejnerta do zerkania w głąb uroków Vesper. Stanęła przed magiem i ukłoniła się z szacunkiem. Mężczyzna odpowiedział lekkim skinięciem, odstawiając na bok misę, z której podjadał słodkie, dojrzałe daktyle.

– Witaj, mistrzu – powiedziała cicho, powoli wymawiając każde słowo. – To wielki zaszczyt gościć cię ponownie w naszym skromnym domu.

– Dziękuję za tak miłe powitanie, Vesper – odparł czarodziej, wskazując oszczędnym gestem na półmisek z owocami. – O tej porze roku musiały kosztować majątek.

 – Och, to drobnostka, panie – matrona pochyliła głowę, dziękując za komplement. – Dla tak znamienitego gościa…

Hejnert uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Czemuż odwiedzasz nas tak rzadko, mistrzu? – spytała kobieta. – Czyżby moje dziewczęta nie były wystarczająco piękne dla ciebie?

– Ach, skąd – żachnął się mag. Łyknął wino i mlasnął z aprobatą. – Wiesz dobrze, droga pani, że jestem poniekąd do tego zmuszony przez margrafa i jego obyczajną żonę, Lidię Wstydliwą.

Vesper zaśmiała się, zakrywając usta wypielęgnowaną dłonią.

– A więc to prawda, co mówią? – spytała. – Że graf Tarden tańczy, jak mu żona zagra? I że to ona faktycznie rządzi w Werden?

– Hm, jak by to dobrze wyrazić – zastanowił się czarodziej. Odłożył kielich z winem i splótł palce, opierając na nich brodę. – Hrabia Tarden musiał zaakceptować propozycję poślubienia leciwej i cokolwiek szpetnej Lidii. W końcu jej kuzynem jest Rotseelar. A cesarzowi się nie odmawia…

– Rozumiem – matrona pokiwała głową, mrużąc oczy w zamyśleniu. – Ale co to ma do częstotliwości twoich wizyt w moich progach, mistrzu?

– To dość skomplikowane, pani. A jednocześnie bardzo proste. Jestem tutaj na wyraźną prośbę hrabiego. On płaci mi za pewne… badania, jakie prowadzę dla niego. Są one na tyle specyficzne, że jestem jedną z dwóch, trzech osób na całym świecie, które potrafią pomóc markgrafowi. – Mag upił nieco wina, po czym kontynuował: – Nie rób takiej miny, moja pani. Nie zdradzę ci, o co chodzi. Mogłoby to skończyć się dla mnie poważnymi nieprzyjemnościami, a nawet ja nie chcę mieć Tardena za wroga. Poza tym, oczywiście nie otrzymałbym hojnej zapłaty, jaką obiecał mi hrabia. Wracając do tematu, jednym z warunków umowy z grafem była moja znana słabość do płci pięknej. Jako, że Lidia Wstydliwa jest, jak wszyscy wiemy, kobietą raczej małej urody, jej zazdrosna natura dopatruje się zagrożeń wszędzie dookoła. Hrabina uznała, że upodobania wynajętego czarodzieja mogłyby dać jej mężowi zły przykład i zażądała, abym powstrzymał się od jakichkolwiek prowokacyjnych zachowań. Ha, dokładnie tak powiedziała, mrużąc te swoje małe, świńskie oczka. Współczuję Tardenowi z całego serca, bo wierz mi droga Vesper, że tak brzydkiej baby dawno nie widziałem.

Matrona uśmiechnęła się wdzięcznie, zakładając nogę na nogę w ten sposób, że wycięcie w sukni ukazało jeszcze więcej, niż dotychczas. Hejnert westchnął z cicha i z wysiłkiem odwrócił wzrok. Wiedział dobrze, że Vesper od dawna nie oddawała się mężczyznom za pieniądze i zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta rozmyślnie go prowokuje. Ale był także świadom, że właśnie takiej kobiecie, jak ona, mógłby nieopatrznie zaufać zbyt mocno, dopuścić zbyt blisko siebie. A to nie mogło skończyć się dobrze. Nigdy tak się nie kończyło. Wobec tego sapnął ponownie i spojrzał matronie prosto w migdałowe, brązowe oczy.

– Nie chcę cię zanudzać mało interesującymi opowiastkami. Dość na koniec powiedzieć, że obiecałem Lidii nie przychodzić we własnej osobie do miejsc takich, jak to – czarodziej zakończył z przekąsem, rozkładając szeroko ramiona. – Dlatego przychodzę zawsze, jako kto inny.

Vesper zaśmiała się perliście.

– Wobec tego nie marnujmy więcej czasu, panie – powiedziała, dając dowód temu, że w jej przypadku rozum szedł w parze z urodą. Bezbłędnie dostrzegła spojrzenia Hejnerta, zapewne z góry znając odpowiedź maga na swoje delikatne zaloty. Ale musiała spróbować, pomyślał mag. I właśnie dlatego była taka niebezpieczna.

Wstała, poprawiając ułożenie sukni delikatnymi, uwodzicielskimi ruchami dłoni.

– Zaproszę dziewczęta! – oświadczyła, z zadowoleniem obserwując jego zachwycony wzrok. – A mam coś wyjątkowego, w sam raz dla ciebie, panie. Dwie nowe adeptki, niezwykłe egzotyczne piękności. Przybyły do nas zaledwie kilka dni temu. Myślę, że któraś z nich powinna zaspokoić twój wyrafinowany gust.

Podeszła do zasłony, oddzielającej pokój od głównej sali zamtuza i, odchyliwszy ciężką tkaninę, przywołała gestem kogoś, ukrytego przed wzrokiem czarodzieja. Mężczyzna rozparł się wygodniej na kanapie, sięgając po kielich z winem. Zastygł jednak w pół ruchu, z kryształem przy ustach, zapatrzony w przywołane przez Vesper dziewczęta, które wkroczyły do pomieszczenia – roześmiane, radosne, przepiękne.

– Przedstawiam ci, panie, moje nowe adeptki – powiedziała matrona głosem, z którego przebijała duma. – Oto Aida i Dayne.

Vesper ma rację, pomyślał Hejnert. To coś dla mnie.

Obydwie były wysokie, szczupłe i, poprzez swoją młodzieńczą świeżość, niebywale wdzięczne. Zdawały się ledwie nastolatkami, choć ich w pełni ukształtowane, kobiece ciała wskazywały, że musiały ukończyć już dwadzieścia lat. Aida, o skórze ciemnej niczym karmel, bujnych, kręconych lokach i roziskrzonych oczach, na ramiona miała narzuconą króciutką tunikę, wymalowaną w fantastyczne, kolorowe wzory. Uśmiechała się lekko, obejmując szczupłym ramieniem nagą Dayne. Ta, o karnacji o ton jaśniejszej, była nieznacznie niższa. Jej włosy, czarne, proste i długie, spływały łagodną falą na ramiona, ukrywając obnażony biust przed badawczym wzrokiem czarodzieja. Hejnert powoli upił łyk wina, przedłużając chwilę, podczas której mógł po prostu nacieszyć się widokiem dwu piękności. Uwielbiał obserwować kobiety, czynność ta dawała mu bardzo dużo radości.

Lubił podpatrywać niewiasty, kiedy wykonywały zwykłe, codzienne czynności. Czasami zamiłowanie to sprowadzało na niego gniew zazdrosnych mężów czy przewrażliwionych ojców. Cieszyło go, gdy mógł patrzeć jak dziewczyna się ubiera, powoli i metodycznie zawiązując nieskończoną ilość kokard i węzełków. Uwielbiał przyglądać się nieświadomym niczego pannom, gdy czesały włosy. Kąpały się. Robiły coś dla siebie, na moment zapominając o jego obecności. Wtedy były najpiękniejsze.

W tej chwili również podziwiał wspaniałe kobiety. Z rozmysłem prezentowały swoje wdzięki, uwodzicielsko poruszając biodrami w zgodnym rytmie. Sapnął cicho, bo wiedział, że nie będzie w stanie zdecydować się na żadną z nich. To znaczy, żadną z nich oddzielnie.

– Jeśli mogę być tak zaborczy, Vesper – powiedział mag – to chciałbym spędzić wieczór z obiema pięknymi paniami.

Matrona uśmiechnęła się, potwierdzając słuszność dokonanego przez Hejnerta wyboru.

– Oczywiście, panie – odparła. – To nie jest zaborczość, a raczej godna pochwały roztropność. Zostawię was wobec tego samych. A! – dodała, odwracając się w pół kroku. – Nie kłopocz się tym, że nie znają naszej mowy. Mam wrażenie, że doskonale porozumiecie się bez słów.

Powoli wyszła z pokoju, szczelnie zasłaniając grubą kotarę, po chwili stuknęły o framugę zamykane drzwi i zaległa cisza.

Mag zaprosił dziewczęta ruchem dłoni, by usiadły na sofie i poczęstowały się winem. Ale one miały inny pomysł. Najwyraźniej nie chciały tracić czasu, gdyż spojrzały po sobie i podeszły bliżej.

Aida uklękła przed wygodnie rozpartym Hejnertem, zdejmując z ramion kolorową tunikę. Czarodziej westchnął, podziwiając jej niewielkie, cudownie ukształtowane piersi. Dziewczyna zręcznymi palcami rozpięła zapinki cholew i sprawnie ściągnęła mężczyźnie buty. W tym czasie druga z kobiet, stojąc za plecami maga, poruszyła niewidoczną dźwignią. Oparcie opadło z cichym zgrzytnięciem mechanizmu, tworząc z kanapy wygodne, duże łoże. Zaskoczony Hejnert spojrzał na pochylającą się nad nim Dayne, która roześmiała się radośnie, widząc jego zdziwioną minę. Aida zdążyła w tym czasie uporać się z klamrą pasa i łagodnie, powoli zdjęła czarodziejowi spodnie. Jeszcze chwila i leżał zupełnie nagi, oddając się we władanie dwóm pięknym boginiom.

Dziewczęta wzięły z półki duży dzban i zaczęły polewać ciało maga olejkiem, znajdującym się w naczyniu. Płyn był ciepły, rozgrzany ukrytą w stojaku świecą. Hejnert przymknął z przyjemnością oczy, czując pieszczące go kobiece dłonie. Mimo, że odmłodził się czarem iluzji, nadal odczuwał ciężar swojego wieku i musiał przyznać, że potrzebował masażu. I to już od dawna. Dziewczęta rozmyślnie omijały przyrodzenie maga, nie chcąc doprowadzić kochanka do przedwczesnego finiszu. Mimo tego ich dotknięcia sprawiały, że cały drżał z niecierpliwości. Z jednej strony pragnął czegoś więcej, z drugiej zaś nie chciał przerywać, bo musiał przyznać, że znały się na rzeczy. Jedna zaczęła od stóp, by zaraz potem przesunąć się płynnym ruchem wyżej, do brzucha. Druga w tym czasie zajmowała się torsem czarodzieja, delikatnymi ruchami muskając wrażliwą skórę wokół brodawek. Wkrótce dłonie kurtyzan przemieszały się na tyle dokładnie, że nie zastanawiał się już, kto dotyka jego ciała w którym miejscu. Nie sprawdzał, nie otwierał oczu – za nic na świecie nie chciał psuć niezwykłości tej chwili. Nie musiał widzieć, by odczuwać wszystko z wielką mocą.

Czuł, że jego męskość urosła i stwardniała i bardzo chciał, by dziewczęta zajęły się także nią. A mimo to drgnął zaskoczony, gdy tuż obok jego ucha zamruczał cichy, namiętny głos, a na członku zacisnęła się wilgotna od olejku dłoń. Nie rozumiał wypowiadanych słów, ale brzmiały tak zachwycająco, melodyjnie i erotycznie, że musiały być bardzo nieprzyzwoite. Westchnął, gdy palce obejmujące członka zaczęły się powoli poruszać, pieszcząc go najczulszym z dotyków.

Otworzył oczy. Dayne szeptała cicho, wpatrując się jego twarz. Przeniósł wzrok na klęczącą Aidę. Dziewczyna pochyliła się, zbliżając usta do błyszczącej żołędzi. Hejnert jęknął przeciągle, czując język kobiety na swoim przyrodzeniu. A gdy poruszyła głową, przestraszył się, że mógłby przedwcześnie zakończyć ich wspólną zabawę. Kurtyzany poczuły, że jest gotowy, bo pieszczoty raptownie ustały.

– Nie przerywajcie, błagam! – wyrzucił z siebie zachrypniętym głosem. Bo chciał więcej. Dużo więcej.

Kobiety zręcznie zamieniły się miejscami, a czarodziej zrozumiał, że nie miały zamiaru go porzucać. I nie mylił się. Dayne przykucnęła nad jego biodrami i, pomagając sobie zwinną dłonią, skorzystała z faktu, że jego męskość była imponująco sztywna. Przygryzając wargę zaczęła poruszać się na owej sztywności, podparłszy się rękoma o tors kochanka. Druga z dziewcząt również przyklękła nad magiem – tak, że widział jedynie różowe, błyszczące fałdki sromu kochanki. Hejnert mocno chwycił ciemne jak heban uda niewiasty, pieszcząc ustami i językiem jej wyeksponowaną kobiecość. W ten sposób czarodziej niemal niezauważalnie dotarł do punktu, w którym nie chciał i nie potrafił się już powstrzymywać. Krzyknął głośno, wstrzeliwując w Dayne gorące nasienie. Kurtyzana przysiadła na nim całym ciężarem ciała, wypuszczając ze swego ciała dopiero, gdy osunął się na łoże, osłabiony orgazmem.

Odzyskawszy zatraconą w ekstazie świadomość, Hejnert ponownie zajął się Aidą, cierpliwie czekającą na ciąg dalszy. Jej różowa, mięsista szparka poddała się z ochotą pieszczotom i wkrótce dziewczyna, z rozedrganym, długim jękiem, zaczęła szczytować. Po chwili Murzynka położyła się obok niego. Uniósł się na łokciu i, ocierając usta wierzchem dłoni, zerknął w jej stronę – uśmiechała się niewinnie, lecz wzrok miała pełen pożądania. Bogowie, pomyślał czarnoksiężnik, to wyjątkowe dziewczęta. Tak, jak mówiła Vesper.

Niebawem poczuł powracające pożądanie i na nowo zakosztował wdzięków obu namiętnych kochanek. Tym razem postanowił zrobić to inaczej, mocniej. Bliżej przysunął ciemnoskórą nałożnicę i, gdy szeroko rozłożyła szczupłe uda, odrobiną olejku nawilżył jej drugie wejście. Leżąca na brzuchu kurtyzana z uśmiechem uniosła biodra, ułatwiając mu dostęp do wnętrza swego ciała. Jednocześnie skinęła na Dayne, która, siedząc na skraju łóżka, cały czas przyglądała się wszystkiemu uważnie. Nie minęła minuta, nim Aida znalazła się pomiędzy nogami długowłosej dziewczyny pieszcząc jej kobiecość, wciąż błyszczącą od męskiego nasienia.

Podniecony tym widokiem Hejnert powoli, lecz zdecydowanie, wdarł się w ciało prężącej się przed nim piękności i westchnął z rozkoszy. Najpierw delikatnie przecierał szlak, lecz niedługo potem naparł z całą mocą, ściskając jędrne pośladki Murzynki w mocnym uścisku i napawając się spektaklem, który sprezentowały mu obydwie nałożnice. Pomieszczenie wypełniły dźwięki ich miłosnych zapasów, pełne gorących westchnień, namiętnych słów i wilgotnych odgłosów, towarzyszących każdemu pchnięciu mężczyzny.

Dayne bardzo szybko dotarła do orgazmu, przyciskając głowę kochanki do swego łona. Widząc jej drżące z podniecenia piersi, czarodziej po raz drugi tego dnia eksplodował, tym razem tkwiąc głęboko w pupie Aidy. Po chwili opadł zmęczony na błyszczące od potu plecy kochanki i uśmiechnął się, czując na policzku delikatny pocałunek zaspokojonej w końcu Dayne.

Czarodziej pogratulował sobie pomysłu z zażyciem ziół na wzmocnienie męskości, bo wiedział, że na tym nie skończą się dzisiejsze uciechy. I miał absolutną rację.

***

Hejnert pożegnał się z dziewczętami sowitym napiwkiem, uregulował u Vesper należność za wieczór i, wychyliwszy pożegnalny kielich wina, opuścił zamtuz. Na zewnątrz zdążył już nadejść wieczór, przynosząc orzeźwiający chłód i odrobinę świeżego powietrza, które mag powitał z radością.

Czarodziej nie potrafił przyzwyczaić się do wielkomiejskiego życia. Wprawdzie Weisen nie było największym grodem, jaki w swoim życiu odwiedził, ale na pewno należało do wąskiego grona tych najbrudniejszych. Wyjąwszy tereny pałacowe hrabiego Wilhelma, Weisen nie prezentowało się najlepiej. Zamieszkiwali je głównie robotnicy pracujący w pobliskich kopalniach, co odbijało się niestety na jakości życia w stolicy prowincji. Podłe knajpy, podupadłe domostwa, niewybrukowane, rozmiękłe od nieczystości ulice – Hejnert musiał sobie co dzień powtarzać, na ile opiewał kontrakt, jaki podpisał z grafem. A i tak nie było łatwo. Dlatego z wdzięcznością przyjął fakt, że zrobiło się już dość ciemno i nie śmierdziało tak bardzo brudem i zgnilizną. Przede wszystkim ucieszył go brak żywej duszy na ulicach.

Ruszył żwawym krokiem, wspinając się na łagodny stok wzgórza, na którym wzniesiono Weisen. Gdzieś w dole, za maszerującym magiem, błyskała wstążka Ilie, rzeki owijającej się wężową serpentyną wokół murów miasta, a przed nim, na szczycie wzniesienia, bielały mury pałacu Tardena. Kwatera czarodzieja znajdowała się nieopodal siedziby markgrafa.

Rozmyślając o małżeńskich problemach swojego tymczasowego chlebodawcy, Hejnert wspomniał o bliższej mu osobie, Siilvie de Rocrey. Dziewczyna powinna już zakończyć wyprawę do Colerain i niedługo odezwać się do mnie, pomyślał. Ale na pewno nie prędzej, niż przed końcem zjazdu Gildii, który właśnie się rozpoczynał, uświadomił sobie mag. Postanowił, że da swojej tajnej współpracownicy jeden dzień na odzyskanie pełni sił po spotkaniu i wtedy się odezwie. Powinna mieć jakieś wieści odnośnie interesującej go od niedawna sprawy. Niecierpliwie zatarł ręce, ale nie chciał popędzać zabójczyni. Zasługiwała na jeden dzień odpoczynku.

Nawet nie zauważył, kiedy dotarł do bramy posiadłości, w której mieszkał zgodnie z życzeniem grafa. Kiwnął głową gwardziście, siedzącemu nieruchomo w maleńkiej stróżówce, i bezszelestnie otworzył furtę. Wartownik nie drgnął nawet, co połechtało próżność czarodzieja. Nie od parady nazywają mnie mistrzem iluzji, pomyślał Hejnert. A dzisiejsza zamiana wyszła mi wyjątkowo dobrze.

Mężczyzna rozejrzał się po ogrodzie. Pełniący straż żołnierze albo pochowali się tak sprytnie, że w gęstniejącym mroku nie mógł ich dostrzec, albo najzwyczajniej w świecie spali, zaniedbując obowiązki. Tak czy inaczej, nie miało to większego znaczenia. Po wczorajszej wizycie u Lidii czarodziej miał przynajmniej miesiąc spokoju, zanim otrzyma ponowne zaproszenie do pałacu Wilhelma. Należy w tym czasie znaleźć środek na nieczułość hrabiego względem małżonki. Albo będzie trzeba opuścić Wiesen. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni most zostałby spalony. Niełatwo jest żyć w świecie rządzonym przez idiotów.

Hejnert szybko przemierzył trawnik, pod jego stopami zachrzęścił biały żwir, którym wysypano krętą ścieżkę. Mag dotarł do drzwi wejściowych domostwa i spojrzał w górę, w okna swojego gabinetu.

– Jeszcze kilka minut pracy i będę mógł odpocząć – westchnął cicho. Czuł zmęczenie po wyczerpującym wieczorze, dodatkowo spotęgowane przez wypite wino. Należało jedynie uaktywnić zaklęcie rewersujące i wszystko wróci do należytego porządku. Człowiek, który udostępnił mu swoje ciało na dzisiejszy wieczór, spał w sypialni na piętrze, pogrążony w hipnotycznym transie, w ten sposób oczekując na powrót czarodzieja.

Czarnoksiężnik położył dłoń na klamce i zamarł. Jego ciało przeszył ostrzegawczy impuls, i to tak mocny, że zawibrował skryty w kieszeni płaszcza amulet. Wyszkolone wieloletnim doświadczeniem czarodziejstwa zmysły zawyły na alarm głośniej, niż legendarne trąby króla Boriona w noc napaści hord barbarzyńskich na miasto Aalst ponad pięćset lat temu. Hejnert opanował wewnętrzny impuls, nakazujący natychmiastową ucieczkę. Wiedział doskonale, że tak silna reakcja organizmu musiała zostać wywołana przez obecność nie lada gościa. Należało opanować strach i dowiedzieć się, kto i po co fatygował się do prowincjonalnego Werden, poszukując jego skromnej osoby. A potem intruza zabić.

Mag powoli uchylił drzwi. Przedsionek zdawał się pusty, więc czarownik wszedł ostrożnie do domu. Rozglądając się dookoła, wysłał telepatycznie delikatne impulsy rozpoznawcze. Cisza. Nic nie wyczuł. Zaniepokoił się lekko. To nie był dobry znak. Uważnie omijając skrzypiące klepki, mężczyzna przeszedł przez duży przedpokój i zajrzał do niewielkiej kuchni, potem do pokoju dziennego. Pusto. W dodatku nadal nie odbierał pozaświadomych znaków obecności intruza. Ale był pewien, że ktoś obcy przebywał w budynku. Nie można było lekceważyć tak silnych impulsów, jakie poczuł na zewnątrz. Postanowił przestać udawać, że się nie boi, i wyjął swój amulet z pokrowca, chroniącego obdarzony czarodziejską aurą przedmiot przed wykryciem przez ludzi wrażliwych na magię. Niewielki kawałek drewna, wyślizgany i obły od częstego dotykania, błyskawicznie rozgrzał się w jego dłoni. Z wyglądającym dla osoby postronnej jak wysuszony kołek przedmiotem w zaciśniętej pięści, Hejnert odetchnął głęboko i wszedł powolnym krokiem na górne piętro domostwa. Znajdowały się tam tylko dwa pomieszczenia – łazienka i pracownia. Czarnoksiężnik skierował się do tego drugiego pokoju. W rozległej i wysoko sklepionej komnacie oprócz olbrzymiego, mahoniowego biurka i kilku regałów z księgami stało łóżko, na którym pod postacią czarodzieja spał młody czeladnik, dostawca eliksirów. Człowiek ten zgodził się poddać zaklęciu iluzji, umożliwiając magowi wizytę w „Różowej tunice”. Nie za darmo, rzecz jasna.

Hejnert wkroczył powoli do pracowni i stanął zaraz za progiem. Leżące na łóżku ciało, rozprute od podbródka aż do krocza, połyskiwało czerwienią wnętrzności w blasku księżyca, zaglądającego do środka przez uchylone okno. Mdławy zapach krwi nieprzyjemnie zalegał w powietrzu, ale oprócz tego śmierdziało coś jeszcze.

– Sverne! – warknął czarodziej, spoglądając w górę, pod strzelisty sufit.

Zalegał tam mrok, nienaturalny i zbyt głęboki, by być jedynie efektem nadchodzącej nocy. Mężczyzna odetchnął głęboko. Połowa sukcesu to wiedzieć, przeciwko komu się staje, pomyślał.

– Sverne – powtórzył spokojniej. – Pokaż się, albo cię do tego zmuszę.

Odniósł wrażenie, jakby nagle zgęstniało powietrze. Potrząsnął ściskanym w dłoni drewienkiem i uskoczył w lewo, w róg pomieszczenia. Znów poczuł strach.

Starając się opanować lęk, mag wyciągnął przed siebie długi, drewniany kij, w który przekształcił się pobudzony magią amulet. Wtem, niczym w odpowiedzi na jego gest, pod sufitem coś pękło niby bańka mydlana, niewidoczne, ledwie wyczuwalne – sverne postanowiła się ujawnić. Połami płaszcza czarodzieja załopotał gwałtowny podmuch powietrza, smród wzmógł się tak, że Hejnert z trudem opanował odruch wymiotny. Po chwili napięcie w uszach zelżało i czarodziej dostrzegł niewyraźną postać, siedzącą na jednej z podtrzymujących strop belek. Choć nie była to tak do końca postać, raczej nieokreślony w swym kształcie cień, zmieniający co chwila zarysy, rozmywający się i tężejący niczym czarna, gęsta mgła. Przyczajone pod sufitem stworzenie zasyczało przeciągle i odezwało się, powoli artykułując każde słowo.

– W końcu postanowiłeś się zjawić. – Głos docierający z góry dziwacznie wibrował, wznosząc się i opadając w nienaturalny sposób; wynikało to ze specyficznej budowy gardła i strun głosowych, różniących się znacznie od ludzkich odpowiedników. – Znudziło mnie to czekanie na ciebie, człowieku.

– Zjawiłem się, a jakże – odparł czarodziej, ujmując drewniany oręż w obie dłonie. – Przykro mi, że tak długo to trwało. Żałuję także, że w międzyczasie postanowiłaś zamordować mojego przyjaciela. Przecież doskonale wiedziałaś, że to nie ja.

– Och, sam rozumiesz – wysyczała sverne, powoli przesuwając się na sąsiednią belkę. – Musiałam jakoś zabić czas… Zresztą, sprawiłam nie tylko tego wieprzka, żołnierzy też… Wiesz, nie ma nic interesującego w mordowaniu kogoś, kto śpi i nie ucieka.

Poruszała się łagodnie, jakby płynąc w powietrzu. Mag wiedział jednak, że to złudne wrażenie, że potrafi być bardzo szybka. Była doskonałym drapieżnikiem tam, skąd pochodziła. A tutaj niemal nie miała sobie równych.

Znowu zbliżyła się do Hejnerta, który ostrzegawczo poruszył drewnianą lagą. Stworzenie zasyczało i znieruchomiało, wisząc wprost nad zalanym krwią łóżkiem. Czarodziej nagle poczuł zimno szczypiące w policzki. W pokoju raptownie spadła temperatura. Hejnert chuchnął parą z ust i wytrzeszczył oczy. Bo czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział.

Leżące na łóżku ciało drgnęło, po czym gwałtownie usiadło na krawędzi siennika, chlapiąc naokoło gęstą krwią. Czarnoksiężnik brał udział w doświadczeniach nekromancji, przywoływał zmarłych chcąc wydobyć od nich informacje, ale poruszającego się trupa w takim stanie nie było mu dane oglądać. Zastanowił się, jak to w ogóle możliwe, przecież widział rozprute mięśnie i rozerwane ścięgna, zwisające z obrzydliwej rany niczym odcięte sznurki marionetki. Zwłoki tak potwornie poszatkowane nie powinny być zdolne do jakiegokolwiek ruchu, nawet pod wpływem magii.

A jednak krwawiący truposz, w niczym nie przypominający już człowieka, powoli ale zdecydowanie zaczął podnosić się na nogi. Czarodziej oprzytomniał momentalnie. Zrozumiał, co szykuje sverne. Rzuci na niego trupa dostawcy i sama w tym czasie zaatakuje licząc, że rozproszony mag da się zaszlachtować. Bo przybywając tutaj wiedziała, kogo ma zabić. Zdawała sobie sprawę, że pokonać go nie będzie łatwo.

Nagle mężczyzna usłyszał hałas, dobiegający z parteru. Zerknął z nadzieją w stronę drzwi, a zawieszone pod sufitem stworzenie zachichotało, widząc jego spojrzenie.

– Nie, czarowniku – syknęła sverne. – To nie twoje posiłki. A raczej już nie twoje. Teraz to są moi słudzy…

Mag zaklął w myślach. Nie dość, że miał przed sobą zabójczą istotę nie z tego świata, to jeszcze nadchodził cały oddział żywych trupów. A wieczór rozpoczął się tak miło.

Rozszarpany przez potwora dostawca eliksirów wyprostował się i rozstawił nogi dla lepszej równowagi. Z jego rany wylewały się wnętrzności, wyglądające niczym krwawe, oślizgłe robaki. Czarodziej odgonił od siebie obrzydliwe skojarzenie, koncentrując uwagę na przyczajonej pod powałą sverne. Być może dlatego dał się zaskoczyć szybkością, z jaką został zaatakowany przez umarlaka. Wyciągnięte dłonie z zakrzywionymi, mierzącymi w twarz Hejnerta palcami niemal dosięgły celu. Mężczyzna gwałtownie odskoczył od napierającej na niego obrzydliwości i uderzył plecami w ścianę. W ostatniej chwili zdążył przerzucić kij do lewej ręki i zadać cios, zanim krwawe monstrum wydrapało mu oczy. Z drąga trysnęło jasne światło, które z głośnym hukiem odrzuciło napastnika z powrotem na łóżko. Osmalone piorunem ciało natychmiast wstało i ruszyło na maga ponownie, a w tym samym momencie spod sufitu skoczyła sverne, sycząc przeraźliwie. Czarodziej był jednak gotowy. Z prawej dłoni mężczyzny wystrzeliła kula, połyskująca zimnym, niebieskawym blaskiem. Sfera rozszerzyła się błyskawicznie i otoczyła pochylonego z wysiłku człowieka, chroniąc go przed atakiem nadlatującego z góry potwora. Gdy ten uderzył w barierę, odbił się od niej z przeraźliwym skowytem i przywalił w mahoniowe biurko, łamiąc mebel na drobne kawałki. Niemal jednocześnie ze sverne na czarnoksiężnika natarł trup. Tego przeciwnika bariera magiczna nie mogła zatrzymać, potrzebne było inne zaklęcie. Hejnert raz jeszcze uderzył dostawcę kijem, ale tym razem zabrakło już czasu na rzucenie zaklęcia. Martwe ciało zawirowało w miejscu, odzyskało równowagę i ponowiło atak. Mag nie czekał ani sekundy dłużej. Przykładając dłoń do swej twarzy, ułożył palce w nienaturalny sposób, sięgając po jedno z prostszych rozwiązań. Całe pomieszczenie, poza chroniącą mężczyznę sferą, zapłonęło jasnym ogniem. Powietrze zagotowało się od gorąca, a meble zajęły się płomieniami w mgnieniu oka, zwiększając jeszcze siłę rzuconego czaru. Martwiak stanął w miejscu, huczący żar zatrzymał go i odciągnął od czarodzieja, który popatrzył z drżeniem na przeciwnika. Bo trup nie wydał z siebie nawet skowytu, rozpuszczając się pod wpływem palącej kości temperatury jak świeca wrzucona do pieca. Co może i było oczywiste, ale tak nieludzkie i nienaturalne, że stawiało włosy na głowie. A poza tym, porażające było oglądanie własnej twarzy, pod wpływem temperatury obłażącej płatami skóry. Bo to padające na kolana coś miało nadal rysy Hejnerta.

Sverne nie dała czarnoksiężnikowi odetchnąć. Skoczyła z szeroko rozwartą paszczą, nic sobie nie robiąc z szalejącego wokół piekła. Jak nie gorąco, to może zimno, zdążył pomyśleć mag i uderzył zaklęciem lodu. Huczący w powietrzu ogień nagle znikł, jakby zassany potężnym podmuchem, a ściany pokoju zajęczały jak żywe, pokrywając się w mgnieniu oka grubą warstwą szronu. Biaława mgiełka pokryła ochraniającą Hejnerta kulę, w którą z impetem walnął potwór. Raz jeszcze odbił się z wrzaskiem od bariery, ale od potężnego uderzenia sfera skurczyła się zauważalnie, ledwie obejmując skuloną w jej wnętrzu postać. Czarodziej wiedział, że nie ma za dużo czasu. Najwyraźniej mróz nie poskutkował, należało sięgnąć po coś innego. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że nie znano metody zabicia istoty, z którą przyszło mu walczyć. Pozostawało jedno rozwiązanie. Bardzo ryzykowne, ale nie było wyjścia. Czarnoksiężnik przykląkł, zakręcił trzymanym w rękach kijem i uderzył jego końcem w drewnianą podłogę. Rozległ się głośny trzask i na ścianie tuż obok okna, za gotującą się do ponownego natarcia sverne, rozjarzył się okrąg teleportu. Stworzenie obejrzało się, dostrzegło jaśniejący kształt i znowu spojrzało na Hejnerta. Przejrzało jego zamiary. Nieziemska istota skurczyła się, niemal dwukrotnie zmniejszając rozmiary i zasyczała wściekle. W odpowiedzi klęczący człowiek machnął dłonią, znosząc czar ochronny i likwidując bladoniebieską sferę. Właśnie tu leżało śmiertelne zagrożenie. Żeby uderzyć telekinetycznie, mag musiał wystawić się na niebezpieczeństwo. Bariera magiczna, nawet najsłabsza, reagowała na cios telepatyczny eksplozją, której rozmiarów nie sposób przewidzieć.

Jeśli nie uda się podstęp, będzie po mnie, pomyślał i gwałtownie wyprostował ramiona, mierząc rozczapierzonymi dłońmi w sverne. Zaklęcie wyszło bardzo dobrze, biorąc pod uwagę zmęczenie rzucającego i warunki, jakie panowały dookoła. Uderzyło idealnie w cel i odrzuciło stworzenie do tyłu, wpychając w teleport. Okrąg przejścia zasyczał i znikł bez śladu.

Hejnert opadł na kolana, podpierając się o zamarzniętą podłogę rękoma.

– Udało się! – jęknął słabo. Wiedział wprawdzie, że nie zabił potwora. Jedynie wysłał go gdzieś, zapewne bardzo daleko. Zdawał sobie sprawę, że sverne to bardzo pamiętliwe istoty. Ta konkretna na pewno nie odpuści i będzie go szukała, a one żyją bardzo długo. Ale dzięki udanemu przerzuceniu zyskał czas, który wykorzysta na zdobycie odpowiedniej wiedzy. I kiedy stworzenie powróci, dysząc żądzą zemsty, będzie gotowy. Musi, bo inaczej marnie skończy.

Nagle oprzytomniał, słysząc stuk wojskowych butów na schodach. Zaklął głośno, przypominając sobie o gwardzistach, według zapewnień sverne ożywionych po to, by go uśmiercili. Wstał z wysiłkiem, podpierając się drewnianą pałką. Spojrzał na nią i potrząsnął gwałtownie dłonią. Metamorfoza była błyskawiczna, niemal niezauważalna. Kij zmienił się w długi, prosty miecz z połyskującego metalu. Czarnoksiężnik zakręcił młynek w powietrzu, chcąc wyczuć wagę lekkiego, srebrnego ostrza.W sam raz na zabicie kilku gwardzistów. Ponowne. To komiczne, pomyślał.

Czarodziej wyszedł z pokoju i stanął na szczycie schodów, spoglądając na nadchodzących przeciwników. Godzinę wcześniej widok ich porozrywanych ciał być może przyprawiłby go o mdłości, ale po tym, co widział na piętrze, nic nie mogło go już zaskoczyć. Ujął miecz w obie dłonie i postawił stopę na niższym schodku.

***

Dom palił się, aż miło. Hejnert popatrzył po raz ostatni za siebie, na płomienie, strzelające wysoko ponad wierzchołkami otaczających ogród drzew. Dobiegł go rozpaczliwy gong na alarm. Mag miał nadzieję, że pożoga nie przeniesie się na sąsiednie domostwa, nie chciał przecież niewinnych ofiar. Odwrócił się i pobiegł w dół ulicy, ku jaśniejącej w świetle wschodzącego słońca rzece. Jedno było oczywiste – nikt nie wysyła sverne ot, tak sobie, żeby kogoś zabić. Nikt zwyczajny. A to oznaczało poważne kłopoty. Nadszedł czas pożegnania Werden i hrabiego Tardena nawet, jeśli równało się to z utratą obiecanego honorarium. Czarownik miał nadzieję, że pożar zostanie potraktowany jako dowód jego śmierci. Dzięki temu zyskałby odrobinę czasu, potrzebną na nawiązanie kontaktu z przyjaciółmi. W pierwszym rzędzie, z Siilvą. Ją trzeba natychmiast ostrzec, bo jeśli dybano na życie Hejnerta, dziewczyna także mogła być w niebezpieczeństwie. Próbował połączyć się z nią jeszcze przed podłożeniem ognia, ale nie odpowiadała na telepatyczne wezwanie. Dziwne, bo zawsze to robiła. Musiał wobec tego pofatygować się do niej osobiście, na szczęście wiedział, gdzie była. Pod Łbem Byka, tak się chyba nazywała knajpa tego grubasa, pomyślał. Wydostanie się z miasta i znajdzie dobre miejsce na odzyskanie sił. Wykrycie skrzyżowania żył wodnych nie będzie problemem. A jak już odzyska moc po walce z sverne, teleportuje się do gospody Maco. Zmieniony wygląd powinien zapewnić mu chwilowe bezpieczeństwo, zresztą wobec tego, co zaszło, dalsza dyskrecja nie miała raczej żadnego znaczenia. Porozmawia z Siilvą i ustalą plan dalszego działania, postanowił. Bo Rudowłosa, mimo młodego wieku, była czasami bardzo roztropna. A poza tym może miała jakieś wieści, o których on nie słyszał.

Szybko, pomyślał. Przebiegł przez bramę południową, bo wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Należało znaleźć źródło energii i przenieść się na zachód, do Engel.

Kroki mężczyzny załomotały na drewnianym moście, przerzuconym nad rwącym nurtem Ilie, ale zanim wartownik zdążył spojrzeć, kto tak hałasuje z samego rana, Hejnert znikł w zaroślach, porastających pobocze gościńca. Szybko. Nie ma czasu do stracenia.

Przejdź do kolejnej części – Posłaniec śmierci

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

No rozwijasz ten Twój świat bez dwóch zdań, jednak miałem wrażenie, że gdzieś Ci się śpieszyło z tym tekstem:) Mimo pośpiechu zdążyłem poczuć sympatię do rozpustnego czarodzieja.

5 za walory świata nie za erotykę, zresztą olać erotykę, to jest po prostu fajna literatura.
Ufam, że kiedy już czarodziej i zabójczyni się spotkają dojdzie do jakiegoś zbliżenia?

Podsumowałbym to tak: "Cieszy, ale krótko".
Pozdrawiam cię Seaman serdecznie i jak zawsze zastygam w oczekiwaniu na kolejny tekst:)
Foxm

Pierwsza część bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę. Oprócz wartkiej akcji zawarłeś w niej całe stworzenie swojego magicznego świata, z barwnymi opisami, mnóstwem detali i intrygujących postaci. W tym kontekście, kontynuacja jest znacznie słabsza. O ile w „Rudowłosej” zaimponowałeś plastyczną wizją, rozmachem, szeroką, filmową perspektywą, „Śmierć czarodzieja” jest jednowymiarowa. Jeszcze inaczej, „Ruda” przywodzi na myśl najlepsze części cyklu o Tais, Megasa, „Czarodziej” jest jak początek „Opowieści helleńskiej” kiedy poznajemy Kassandra.

jest OK!

Świetny klimat opowiadania, uwielbiam takie:)

Witaj Lady Raven! Fajnie, że zajrzałaś 🙂

Jeżeli chodzi o opowiadanie – spodziewałam się dalszych losów Rudowłosej, którą pozostawiłeś w kłopotach, jednak Hejnert też ciekawy. Czekam więc na kontynuację:-)

Witam wszystkich! Dziękuję za komentarze, opinie i wnioski racjonalizatorskie 😉
Panowie: porównanie z jakikolwiek opowiadaniem MA to bardzo dużo. Co do inności tegoż tekstu w stosunku do Rudowłosej – inność ta wynikła z opinii dot. cywilnej wersji tekstu, wyrażonych przez weryfikatorów kilku naszych forów fantasy. Ale myślę, że następne teksty wypośrodkuję, bo "laikom", zwykły czytelnikom zarówno Rudowłosa, jak i Czarodziej się podobały.
Drobie Panie: cały pomysł na "serię" polegać ma na tym, że w każdym z epizodów główny bohaterem będzie inna postać, rozwijająca wątki ze swojej perspektywy. Dzięki temu będziemy mieli szansę poznać również negatywne postaci :-). Ale do Siilvy na pewno wrócę, za mało ją rozbudowałem charakterologicznie i chciałbym to poprawić.

Pozdrawiam, seaman.

Wszystko jasne! Czekam z niecierpliwością, co tam jeszcze wymyślisz. Jeśli o mnie chodzi, to jestem absolutnym laikiem w dziedzinie fantasy, więc pozwolę sobie na zachwyt wykreowaniem świata, jakiego ja nie byłabym w stanie wymyśleć.

Witam!

Tekst dobry i przyjemnie się czyta, choć wypadałoby go jeszcze dopracować. Takich kwiatków jak "O ile pozwoliłeś jakiejś zbliżyć się zbyt blisko" można było uniknąć przy odpowiednio uważnym re-readzie. Nie za bardzo też trafia do mnie opis dziewcząt. Raz piszesz, że Aida miała skórę w barwie karmelu, a więc ciemnobrązową. Potem – że Aida miała uda ciemne jak heban, a więc, jak się domyślam, czarne. Jeżeli dodać do tego, że Dayna miała karnację "o ton" jaśniejszą, to wychodzi już pełne zamieszanie. Rozumiem, że ona nie była Murzynką, tylko, dajmy na to, mulatką?

Mimo tych mankamentów fabuła rozwija się ciekawie. Konfrontacja ze sverne (czymkolwiek to jest) opisana została dobrze,także dlatego,że nie siliłeś się na zbyt dokładny opis owego stworzenia. Prowadzisz wątek Hejnerta równolegle z wątkiem Rudowłosej Siilvy (nota bene, warto byłoby w tytule zaznaczyć, że to seria), rozumiem więc, że w następnym odcinku doprowadzisz do ich spotkania i połączywszy siły , zaczną dawać odpór swym prześladowcom.

Scena łóżkowa przyjemna, aż szkoda, że taka krótka – myślę, że z takich ślicznotek, jak Aida i Dayna dałoby się hmmm… wycisnąć więcej 😀

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Bardzo, bardzo mi się podoba 🙂
Oczywiście czekam na więcej 🙂

Jak dla mnie ta część odstaję trochę od Rudowłosej i od Posłańca Śmierci mimo to wciąga i czyta się bardzo przyjemnie. I muszę się zgodzić Magasem że przydało by się zaznaczyć, że to seria, ponieważ gdy sam trafiłem na tą stronę jako pierwsze opowiadanie przeczytałem Posłańca śmierci i dopiero z komentarzy dowiedziałem się o tej części.

Kolejna część (mam to szczęście, że zostały usystematyzowane) pozwala nam zapoznać się z innym bohaterem. Hejnert zapowiada się fajnie, ale ta część nieco słabsza. To "nieco" jednak niewielkie i bez zastanowienia kliknąłem ocenę maksymalną. Podoba mi się ten cykl, oj podoba.

Powtórzę cześciowo opinię dotyczącą poprzedniego odcinka cyklu. Gratulacje za wykreowanie świata, co nigdy nie jest łatwe. Nie zgadzam się z zarzutem, że tutaj jest on mniej plastyczny. Kilka postaci, w tym drugoplanowe, potrafią przykuć uwagę. Ciekawy, wciągający opis sceny walki. Natomiast fabuła jako taka wypada o wiele gorzej niż wprzypadku „Rudowłosej”. To, że pozbawiona jest zwrotów akcji i niczym w zasadzie nie zaskakuje, można ewentualnie wybaczyć. Gorzej, że tekst składa się z kilku epizodów, powiązanych ze sobą na siłę i nie tworzących spójnej, logicznej całości. Każdy z nich można w zasadzie potraktować osobno, niektóre usunąć bez wpływu na przebieg akcji. Te fragmenty to wizyta w burdelu oraz scena walki w domu bohatera. Do tego początkowe wprowadzenie, dotyczące kłopotów grafa, które też z resztą opowieści specjalnie się nie łączy. Dodam jednak, że zaciekawił mnie wyłożony przez autora w komentarzu pomysł stworzenia powiązanych ze sobą opowieści, z których każda mieć będzie innego bohatera. Ciekawy to plan, mam nadzieję na jego udaną realizację. I jeszcze kilka uwag co do języka. MA wspomniał już o pewnych, rzucających się w oczy niezręcznościach. Dodam do tego zbyt częste użycie czasownika „być”, widoczne zwłaszcza w pierwszych partiach opowiadania. Te akurat usterki mogłaby usunąć staranniejsza korekta. Aby jednak nie przesadzać z tą krytyką, zakończę wyrazami uznania za podjęcie tematyki fantasy, jednej z moich ulubionych.

Napisz komentarz