Obrazy Rozkoszy -2- (MRT_Greg)  3.39/5 (12)

18 min. czytania

OR-2-2Spożywał w milczeniu śniadanie, delektując się świeżym posiłkiem. Siedząc przy stole, przy którym spokojnie pomieściłoby się dwadzieścia osób, pochłaniał przygotowane jedzenie, jakby nie jadł conajmniej od tygodnia. Po nocnych igraszkach z nieznajomą oraz koszmarnym śnie, jaki towarzyszył mu przez pozostałą część nocy, czuł się nią bardziej zmęczony, niż podróżą poprzedniego dnia. Obudził się około ósmej, spocony i przerażony głośnych charkotem, dobywającym się spod pościeli. Zażenowany, pokrótce zidentyfikował dźwięk jako pomruk własnego, pustego żołądka. Od wczorajszego obiadu, nie licząc drinków wypitych w towarzystwie Baltazara, nie miał nic w ustach. Czym prędzej więc wyskoczył z łóżka, skorzystał z łazienki, gdzie, przy wtórze zardzewiałych piszczałek, ochlapał twarz zimną wodą a następnie przebrał się i pobiegł do jadalni, zapinając po drodze guziki koszuli. W przelocie spojrzał na portret carycy. Płótno lśniło nieskazitelną nowością, każdy detal naszyjnika wyróżniał się na tle bladej skóry kobiety. Jej oczy płonęły żywym blaskiem.

– Pewnie to wina słabego oświetlenia – pomyślał, wspominając widok dzień wcześniej.

W jadalni nie zastał nikogo. W sumie mógłby się spodziewać, że, spóźniony o ponad godzinę raczej może oczekiwać strofowania ze strony gospodarza lub jego urokliwych towarzyszek. Na stole czekało na niego skromne, kontynentalne, śniadanie we francuskim stylu. Kruche rogaliki, dostarczone jak co rano przez zaufanego przewoźnika, posmarował dżemem z tropikalnych owoców, całość popijając świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy. Zrezygnował z mocnej kawy po turecku na rzecz delikatnego cappuccino, dosładzając je miodem o intensywnym, lipowym aromacie. Po posiłku siedział chwilę, czekając aż napchany w pośpiechu żołądek uspokoi się nieco, po czym sięgnął po kartkę przyciśniętą mosiężnym świecznikiem.

„Proszę po śniadaniu przyjść do mojego gabinetu”

Oglądnął kartkę z drugiej strony. Ani jednego słowa wyjaśnienia, jak ma owe pomieszczenie znaleźć. Wstał od stołu i skierował się w stronę naprzeciwległych drzwi. Uchylił je nieco i, zaciekawiony, wszedł do środka.

Sporych rozmiarów kuchnia pełna była kontrastów. Pomieszczenie od podłogi po sufit wyłożone zostało surowym kamieniem, dekorowany płycinami strop podtrzymywały masywne, drewniane belki, z których na ledwie widocznych linkach zwisały nowoczesne lampy z chromowanymi abażurami. Na wyposażenie kuchni składały się nowoczesne, sterylnie czyste, białe meble, gdzieniegdzie podkreślane delikatnymi brązowymi wstawkami, imitującymi stare drewno. Takiegoż koloru były uchwyty drzwiczek do kuchennych szafek. Fantazyjny kształt okapu nad blatem kuchennym, zatopionym w płaszczyznę stołu roboczego, przypominał wyskakującego z wody delfina. Boczne płetwy ssaka stanowiły niewielkie półeczki na których stały, w jednakowych słoiczkach, kolorowe przyprawy. Harmonię wielostylowego układu podkreślał potężny piec wyłożony tradycyjnymi, misternie dekorowanymi, kaflami. Wnętrze doświetlone za dnia szerokim oknem, wychodzącym na południowy ogród, w nocy przecinały wstęgi świateł, ukrytych w podwieszanym suficie.

Stąd prowadziło tylko dwoje drzwi. Do jadalni i niewielkiej spiżarni, w sąsiedztwie pieca. Żadne z pomieszczeń nie wskazywało, by w ich sąsiedztwie miał się znajdować poszukiwany gabinet. Powrócił zatem do holu głównego, rozkoszując się przy okazji bogactwem dekoracji przestronnego pomieszczenia. Wysokie na dwie kondygnacje, zwieńczone otynkowanym sufitem, na którym ktoś namalował scenki rodzajowe, przestawiające codzienne życie mieszkańców śródziemnomorskich regionów. Fragmentarycznie freski spływały na ściany, tworząc swego rodzaju historię z zawieszonymi na ścianach obrazami. Wzdłuż jednej ze ścian biegły schody, prowadząc na otwartą galerię, skąd korytarzami można było dostać się do dalszych części budynku. Podłoga holu wyłożona została dębowym parkietem, układając się w bliżej nieokreślony wzór.

Nad westybulem, wirtualnie zamkniętym dwoma kwadratowymi słupami, wznosiła się,  wieżyczka, którą zauważył poprzedniego dnia. Otwarta na całej wysokości, doświetlona niedostrzeżoną wcześniej latarnią, pokryta była kolejnymi malowidłami. Te jednak, w przeciwieństwie do sielankowych obrazów z holu głównego, przedstawiały koszmarne wizje śmierci i zniszczenia. W odcieniach czerwieni i brązu pojawiały się tam mityczne bestie i inne przerażające istoty, gwałcące kobiety i siebie nawzajem. Skąpane w strugach krwi i wina, przyjmowały wyuzdane pozycje, kusząc swymi ziemistymi ciałami. Przybierając nieodgadnione formy, wiły się wokół siebie, drapiąc pazurami i rozszarpując kłami. Poszarpane ubrania zwisały w strzępach z roznegliżowanych kobiet. Lubieżne uśmiechy na twarzach podkreślały szeroko rozłożonymi nogami, prezentując rozognione wnętrza, do których kierowały, trzymane w dłoniach, sękate przyrodzenia potworów.

– Jak chory musiał być ten, kto stworzył takie wizje? – pomyślał, wracając do holu.

Zdając się na własny instynkt, jak dotychczas nigdy go nie zawiódł, wyszedł stamtąd, kierując się w stronę drugiego, jak sądził, prywatnego skrzydła budynku. Po przejściu kilku kroków, przystanął zdezorientowany. Natrafił na ślepą ścianę, jedyne drzwi, jakie miał po swojej prawej stronie, prowadziły do ciasnego magazynku z narzędziami gospodarczymi. Cofnął się w stronę głównego holu licząc po drodze kroki. Wyraźnie coś się nie zgadzało, długość ściany jadalni, sąsiadującej z korytarzem, była o około półtora metra mniejsza od tej po drugiej stronie. Ukryte pomieszczenie – skonstatował, przyglądając się dekoracjom na dłuższym boku sali. Geometrycznie podzielona płaszczyzna, wypełniona obrazami w pozłacanych ramach, układała się w pewien określony rytm. Po chwili dostrzegł zależność i podszedł do, wydawać by się mogło, nieciekawego fragmentu ściany. Ślady palców i wytarte miejsce jasno wskazywały na to, że ktoś regularnie tędy chodził. Nacisnął mozaikę. Z wyraźnym trzaskiem odskoczyła ukryta we wnętrzu zapadka i kawałek ściany uchylił się w jego kierunku.

Pociągnął go do siebie i po chwili znalazł się w wąskim korytarzyku, doświetlanym jedynie wpadającym przez próg światłem. Reszta pomieszczenia niknęła w mroku. Naprzeciw odkrytego otworu dojrzał dwie pionowe rysy w szarym tynku. Na pewnej wysokości łączyła je pozioma linia. Pchnął ścianę, lecz ta ani drgnęła. Niepewnie rozejrzał się wokół siebie i sklął od ostatnich głupców. Jak mógł sądzić, że po tak ukrytym wejściu dalej będzie już łatwo. Ciemny otwór wnętrza nie zapraszał, więc spojrzał w drugim kierunku. Na wyciągnięcie ręki korytarz kończył się zakurzonym regałem. Na środkowej półce stała porcelanowa figurka tancerki hula. Sięgnął po nią ręką. Pod dotknięciem odchyliła się w tył, otwierając tym samym kolejne ukryte drzwi.

Znalazł się w niedużym, acz wysokim pomieszczeniu sięgającym aż po dach. Wszystkie ściany zastawione były regałami, uginającymi się od książek. Przebiegł wzrokiem po tytułach,

„Wysoka magia”, „Prophétie d’Avignon”, „Necronomicon”, i dalej „Oeuvres completes de Voltaire”, „Geschichte der italienichen Malerei”, Les Cabinet des fees”…

Tylko dwie z nich ledwie kojarzył, pozostałe pozycje, w dodatku napisane w obcych językach, do których nauki nigdy się przykładał, nic mu nie mówiły. Sięgnął ręką w stronę jednej z półek, na której ujrzał znajomy tytuł. Po chwili chłonął wzrokiem rysunki i sporządzone dokładnym, kaligraficznym stylem, pismo.

– Cieszę się, że do mnie trafiłeś. W sumie ani chwili nie wątpiłem, że uda ci się znaleźć ukryte przejście. Co tylko podkreśla fakt, że, jak widzę, architektura pochłania cię w równym stopniu co malarstwo.

Na tle wąskiego, wysokiego okna, za mahoniowym biurkiem, zasypanym stosami kartek, siedział Baltazar. Wyraźnie postarzał się od poprzedniego wieczoru. Na dłoniach rozlały się szerokie, sine, plamy, ochrypły głos w niczym nie przypomniał tego z poprzedniego wieczoru. Machając ku niemu ręką, wskazał na fotel z wysokim oparciem.

– Chodź, usiądź. Tutaj jest więcej światła, nie chciałbym, żebyś później mówił, że sobie u mnie zepsułeś wzrok.

– To jest… – zająknął się zdezorientowany – „O architekturze ksiąg dziesięć” Witruwiusza. Skąd masz ten traktat? Przecież oryginał się nie zachował a ten wygląda… dość staro…

– Długa historia. I, jak zauważyłeś, to kopia, przepisana przez późniejszego wielkiego artystę Da Vinci, podobnie jak uzupełnione przez niego rysunki, co oczywiście nie umniejsza jej wartości. Myślę, że jeszcze znajdziemy czas by porozmawiać na inne tematy, na razie chciałbym jednak, byśmy zajęli się tym, po co do mnie przyjechałeś.

Odłożył lekturę z wyraźną niechęcią, kładąc na nią rękę.

– Pozwolisz mi później je przejrzeć?

– Oczywiście. Mamy mnóstwo czasu, nie spiesz się, oglądaj, czytaj i zwiedzaj. Cieszę się, że ktoś chce korzystać z moich zasobów, doceniając ich zawartość. W tej chwili jednak prosiłbym, byś skupił się na tym co mam do powiedzenia. Tu masz spis obrazów, – rzekł przesuwając w stronę Piotra szarą aktówkę – którymi chciałbym, abyś się zajął w pierwszej kolejności. Wymagają szczególnej uwagi, gdyż są bardzo zniszczone i gdyby jeszcze dłużej nikt się nimi nie zajął, mogłyby zostać bezpowrotnie stracone. Znajdziesz tam wiele znanych ci pozycji i, jak wspominałem wczoraj, większość z nich to oryginały. Zanim jednak zajrzysz do środka chciałbym cię spytać o jedno:

Jakie malarstwo najbardziej sobie cenisz?

– Baltazarze, temat rzeka. Dużo uwagi poświęcam na pierwotną twórczość człowieka, oczywiście nie mówię o rysunkach naskalnych lecz tam gdzie dominuje barwna kolorystyka, chodzi mi konkretnie o malarstwo kultury minojskiej i kreteńskiej. Dzięki odkryciom archeologicznym i odsłoniętym rysunkom naściennym możemy dowiedzieć się, jak bogate życie prowadzili ówcześni mieszkańcy południowej Europy, poznać ich kulturę, życie społeczne, wierzenia, myśli i zachowania.

Sporo też studiowałem na temat malarstwa egipskiego, w którym kolory nie tylko definiują poszczególne części garderoby lecz, często w głównej mierze, odnoszą się do aspektów społecznych i duchowych, wręcz utożsamiając barwy z konkretnymi bóstwami.

Kolejne wieki ciemnoty nieco ostudziły artystów, lecz po nich następuje prawdziwy wybuch sztuk pięknych. Renesansowe malarstwo włoskie czy francuskie stanowi dla mnie ideał twórczości artystycznej.

– A współczesna sztuka?

– Razi mnie. Prostota i brak wyrafinowania, wyraźny brak kunsztu, wielkie abstrakcyjne formaty, w ogóle do mnie nie przemawiają. Wszystko, według mnie, zaczyna się w latach sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to włoski artysta Pierre Manzonie zapakował swoje odchody do dziewięćdziesięciu ponumerowanych puszek, w każdej z nich umieszczając po kilka gram własnych ekskrementów. Wielojęzyczne nazwy na etykiecie brzmiały identycznie: „Merda d’artista”. To co mnie najbardziej oburza to fakt, że udało mu się je sprzedać za, niebagatelną wówczas, sumę kilkudziesięciu tysięcy funtów. Od tego czasu przedmioty codziennego użytku, z klozetem włącznie, higiena ludzka, jej intymna strona, zostają wyniesione do rangi sztuki, odarte z artystycznego odzienia, pozbawione jakiejkolwiek moralności. Malować może każdy, pędzlem, pisakiem, odbytem a im bardziej jest to kontrowersyjne, tym większy wzbudza aplauz…

– Są jednak też artyści, którzy starają się pokazać współczesne aspekty piękna, Zdzisław Beksiński, Twój imiennik, Piotr Nalewajko, Andy Warhol, Marc Chagall…

– Oczywiście. I bardzo sobie cenię, że w zalewającym nas zewsząd gównie, wybacz za słowo, znajdują się genialne dzieła a ich twórcy nie podporządkowują się prymitywnym kanonom.

– Doskonale cię rozumiem Piotrze. Myślę, że jeszcze nieraz spotkamy się tu, by porozmawiać o sztuce, teraz jednak chciałbym cię przeprosić. Zbliża się pora zabiegów, dzięki którym mogę jeszcze, w miarę swobodnie, egzystować na tym padole… „Wesołe jest życie staruszka…” – zanucił przenosząc swe ciało z fotela na wózek inwalidzki. – Gdybyś czegoś potrzebował znajdziesz mnie na tarasie lub poproś o pomoc którąś z moich dziewczyn.

„Którąś z TWOICH dziewczyn” – pomyślał z przekąsem, po czym na głos dodał – nie martw się, poradzę sobie.

– Och, o to się nie martwię drogi młodzieńcze – odparł starzec uśmiechając się. – Przy okazji, gdybyś jednak miał problem ze znalezieniem kogokolwiek z nas, tu jest – nacisnął ukryty w blacie biurka przycisk – system monitoringu, dzięki któremu nas zlokalizujesz.

Część regałów rozsunęła się, ukazując system komputerowy jakiego nie powstydziłyby się nawet służby wywiadowcze. Ciekłokrystaliczne ekrany ukazywały najbliższy teren posiadłości w najdrobniejszych szczegółach. W rogach monitorów błyskały kolorowe ikony, odsyłające do informacji ze świata, prognozy pogody i innych stron internetowych. Przyglądając się uważnie omiatanemu przez kamery terenowi, dostrzegł miejsce, z którego podglądał wczoraj zabawiające się kobiety. Ze zdumieniem odkrył, że wystarczyło by sięgnął nieco w górę ręką a natrafiłby na ukryte wśród listowia urządzenie. Rumieniec pokrył mu twarz, gdy uświadomił sobie, że podglądając sam mógł być podglądany. Odwrócił się w stronę starca, jakby szukając negacji swoich założeń, ten jednak opuścił już gabinet.

Powrócił do lustracji ukrytej ściany. Ponad konsolą dojrzał niewielki obraz, przedstawiający młodą dziewczynę w lekkiej zbroi, charakterystycznej dla piechurów z okresu późnego gotyku. Otoczona rycerstwem, hardo spoglądała na wznoszące się ponad nią mury średniowiecznego zamku. Wiatr poruszał jej blond włosami, krótka grzywka ścięta, by upodobnić ją do mężczyzny, odsłania piękną twarz. W jej ręku zauważył maleńki drewniany krzyżyk a ponad nią na wysokim drzewcu biały sztandar. Znał ten obraz. Joanna D`arc, bohaterska wojowniczka, genialny strateg, dzięki której wojska francuskie odzyskały miasta utracone w wojnie z Anglikami, spalona za herezję na stosie, po nikczemnie sfingowanym procesie.

Płótno, na którym obraz był namalowany przez nieznanego artystę, nosiło na sobie znaki czasu. Popękana gdzieniegdzie farba złuszczyła się, ukazując spód materiału. Tło malowidła, niewyraźne, zasnute jakby mgiełką, sprawiało trudności w odczytaniu ukrytych treści. Sama jednak dziewica Orleańska, odwzorowana w najdrobniejszych szczegółach oparła się niszczącemu działaniu lat, jej zbroja lśniła tak samo jak w chwili namalowania.

Usiadł z powrotem na krześle i sięgnął po aktówkę. Teraz, gdy został sam, mógł na spokojnie obejrzeć całe wnętrze gabinetu. Regały, jak wcześniej zauważył, ciągnęły się aż po dach, jednak w kilku miejscach przerwane zostały wąskimi na około pół metra pasami luster, których znaczenia nie pojmował. Znając mniej więcej wielkość kondygnacji budynku, domyślił się, że pierwsza przerwa znajduje się  około półtora metra nad podłogą pierwszego piętra, kolejna odpowiadała drugiemu piętru, trzecia i ostatnia na samej górze poprzecinana została drewnianymi krokwiami. Tuż poniżej niej, nad całym pomieszczeniem, rozpięta została stalowa konstrukcja, z której zwisały długie, ledwie widoczne cięgna, łączące się na dole szerokim pasem z szelkami. Przeglądając się temu uważnie dostrzegł zastosowanie. Sprytny system oparty na suwnicy pozwalał gospodarzowi przemieścić się w dowolny punkt gabinetu, nie wymagając od niego jakiegokolwiek ruchu. Jedyne co musiał zrobić to zapiąć na siebie uprząż. Mało tego, po przymocowaniu do siebie siatki, mógł zabrać ze sobą tyle pozycji ile potrzebował. Miało to ogromne znaczenie, zwłaszcza dla osoby niepełnosprawnej. System miał ogromną przewagę nad jakimikolwiek urządzeniami montowanymi na poziomie podłogi lub przesuwną,  wysoką drabiną. Najwyraźniej jednak najbliższy rejon poszukiwań sięgał do wysokości pierwszego pasa luster, bowiem ponad nimi na regałach stały duże, oprawione w skórę tomiska, na których zalegała gruba warstwa kurzu.

Zbliżało się południe, jeśli miał dziś cokolwiek zrobić, to był ku temu najwyższy czas. Udał się więc do swojego pokoju, gdzie przebrał się w robocze ciuchy. Z aktówki wynikało, że w pierwszej kolejności miał zająć się obrazami z krajów śródziemnomorskich. Z zamkniętymi oczami, błądził palcem po kartce wybierając na chybił trafił. Otworzył oczy i przeczytał treść linijki:

„Barcelona, Pablo Picasso – Panny z Avignon. Pokój błękitny, I piętro”

Sięgnął po walizkę i udał się na poszukiwania pokoju. Z wysokiej galerii ponad holem spoglądał na fantazyjny wzór posadzki. Misternie ułożone klepki tworzyły koncentryczny układ, przypominający spiralę. Dzięki złudzeniu, pogłębionemu czarno brązową kolorystyką, wydawało się, że podłoga schodzi w głąb jakiejś otchłani, na której dnie dostrzec można było niewyraźne pismo. Zahipnotyzowany rysunkiem, nie mógł oderwać od niego wzroku. Stał niczym posąg, nieświadomy upływającego czasu, oderwany od rzeczywistości. W pewnym momencie dostrzegł, że i ściany pomieszczenia, niczym w szerokokątnym obiektywie, wyginają się na boki, z tym, że jedynie ich podstawy jakąś niewiarygodną siłą wciągane są w czeluść studni. Po chwili wzór zaczął się zmieniać, z pstrokatej spirali wznosił się czarny smok, ujeżdżany przez posępną, kobiecą postać. Pod zwiewnym materiałem lśniącej, sięgającej do kostek tuniki dostrzegł wyraźne uwypuklenia piersi i sterczące sutki. Długimi, zgrabnymi nogami obejmowała brzuch potwora, opuszczona przyłbica nie pozwalała dojrzeć twarzy. W lewej dłoni trzymała uprząż, w prawej dzierżyła postrzępioną włócznię, której ostrze wznosiła ku galerii. Wyciągnął rękę chcąc uchwycić szpic. Zachwiał się i gdyby nie barierka wzdłuż galerii niechybnie spadłby na posadzkę. Złapał się poręczy, odzyskując równowagę i budząc z letargu. Smok zniknął. Podłoga na powrót przybrała spiralny układ, tym razem mniej regularny, nie powodujący złudzenia. Spojrzał po bokach. Ściany stały nadal pionowo, nic nie zmieniło swojego położenia. Oszołomiony zajściem, powłócząc ciężko nogami, podświadomie skierował się w stronę właściwego skrzydła budynku.

Po słonecznym holu korytarz tonął w ciemnościach. Nie pomagały nawet delikatne doświetlenia ciągnące się wzdłuż podłogi. Daleko przed sobą ujrzał jaśniejszą plamę. Przesuwając ręką po ścianie dotarł do rozstajów, korytarz biegł na boki, na wprost niego znajdował się wąski pas okna ciągnący się wzdłuż biegów. Przez przydymione szkło zajrzał do środka. Nie bez zdziwienia umiejscowił położenie ukrytego pomieszczenia. Z wysokości blisko pięciu metrów spoglądał na gabinet, w którym rano spotkał się z gospodarzem. Zaskoczony zauważył, że w utrzymanym w porządku pokoju teraz panował chaos, podłoga była usiana kartkami i pootwieranymi książkami, pomiędzy nimi walały się ołówki, pióra i inne przybory biurowe. Na stole leżała jakaś postać. Przykleił nos do szyby, próbując rozpoznać kształty. Cofnął się na chwilę z obrzydzeniem. Człekokształtny stwór przypominał raczej neandertalczyka, jednego z pierwszych przedstawicieli gatunku homo sapiens. Rozróżniał pofałdowaną skórę, zwisającą po bokach istoty, owłosiona klatka piersiowa unosiła się powoli. Poskręcane kończyny podrygiwały w dziwnych konwulsjach, na dłoniach można było zauważyć wyraźny efekt choroby Parkinsona, powykrzywiane palce kurczowo chwytały powietrze. W pomarszczonej twarzy przysłoniętej nieco białymi jak mleko włosami, dostrzegł znajome rysy. Z niedowierzaniem skonstatował, że ma przed sobą Baltazara. Starzec leżał na plecach wbijając nieruchomy wzrok w niewidoczny w górze punkt.

Mimowolnie spojrzał w tamtym kierunku. Tuż pod dachem, w ciepłym powietrzu, unosił się biały woal, na chwilę zawirował i począł opadać na dół. Zaczepił o róg biurka i pod działaniem nieznanej siły wyprostował na całą długość, kierując jeden z końców w stronę ukrytego systemu monitoringu. Nie mogąc dojrzeć całej scenerii przeszedł do narożnika korytarza i z tej perspektywy mógł spokojnie obserwować, rozgrywającą się na dole akcję. W cieniu mebli wyłowił wzrokiem wysoką postać, która po chwili przesunęła się w kierunku biurka. Ze zdziwienia opadła mu szczęka. Blondwłosa  szczupła dziewczyna, w półprzeźroczystej tunice, uzbrojona w żelazną rękawicę na prawej dłoni była idealną kopią postaci z obrazu, wiszącego w gabinecie. Osłupiony uświadomił sobie, że już ją widział wcześniej. Któż inny jak nie ona poprowadziła go wczorajszym wieczorem do jego komnaty. Ale przecież…

– Była znacznie starsza – mruknął do siebie

Powrócił do oglądanej sceny. Obserwował jak dziewczyna swymi drobnymi dłońmi przesuwa po ciele mężczyzny, nawijając włoski na palce i delikatnie nimi szarpiąc. Pieszcząc tułów nie zapomniała o reszcie ciała. Zasypywała pocałunkami czoło starca, przygryzała płatki uszu, lizała wąskie usta, wsuwając w nie raz po raz swój języczek. Masaż wyraźnie spowodował rozluźnienie, gdyż wstrząsające Baltazarem drgawki zaczęły zanikać a wraz z ich odejściem wzmogła się aktywność rąk mężczyzny. Początkowo głaskał odkryte ramiona dziewczyny, przebiegając palcami wzdłuż jej ciała, delikatnie łaskotał pod pachami. Objął jej kibić i przez cienki materiał delektował się ciepłem młodych piersi, zaciskając na nich swoje dłonie. Po chwili rozsunął zwiewne odzienie, sięgając ku nagiemu ciału. Wyraźnie zadrżała, czując na swej skórze chropowate ręce starca. Z jedną ręką zanurzoną pod ubraniem Joanny, drugą głaskał jej twarz, szepcząc czułe słówka. Uśmiechnęła się, pochyliła nad nim i złożyła na jego ustach gorący pocałunek. Pogłaskał ją po głowie, przy czym drugą ręką ścisnął mocno sutek kochanki. Westchnęła i wyprężyła się nieco, na jej twarzy zagościł lubieżny uśmiech, gdy, nie patrząc w dół sięgnęła ku kroczu mężczyzny. Stojąc nadal koło biurka, z rozchylonymi w podnieceniu ustami, masowała jego przyrodzenie, doznając równocześnie rozkoszy, pod wpływem posuwistych ruchów palców starca, zagłębiających się w jej rozpalone wnętrze. Stanęła w delikatnym rozkroku, by ustąpić miejsca dłoni mężczyzny. Czując intensywny ruch wewnątrz oparła się o niego, wzmacniając ucisk na członku. Zaczęła dyszeć, wbijając równocześnie paznokcie w jego tors. Gdy przyspieszał ruch swych palców i ona przyspieszała, gdy zwalniał, poluźniała uchwyt na penisie, głaszcząc purpurową główkę. W pewnym momencie zesztywniała, kolana jej zadrżały a nogi odmówiły posłuszeństwa, gdy w tym samym momencie przeszyła ją fala orgazmu.

Mężczyzna nachylił się nad nią i pogłaskał po spoconej twarzy. Kiwnęła głową, wstała, wspięła się na biurko i usiadła na nim okrakiem. Przez ten cały czas ani razu nie wypuściła z dłoni jego członka, teraz również trzymając za sobą rękę, wykonywała posuwiste ruchy swoimi biodrami, rozsmarowując swoje soki na ciele mężczyzny. Podsunął sobie pod głowę książkę, by móc obserwować, wyłaniający się co chwila wygolony wzgórek łonowy dziewczyny. Dłońmi pieścił jej uda, po czym sięgnął dłonią w kierunku jej szparki. Wyprężona jak struna, z wysuniętymi do przodu biodrami, oczekiwała zmysłowego dotyku. Rozsunął palcami delikatne płatki jej kwiatu i pogłaskał pęczniejące miejsce. Westchnęła rozsuwając szerzej nogi. Chwycił jej biodra i uniósł do góry, przesuwając w stronę sztywnego fallusa. Nabił ją na swój sterczący pal, wypuszczając z sykiem powietrze. Wciągnąwszy całego w swoje wnętrze, na moment znieruchomiała, delektując się tą chwilą, po czym uniosła się do góry prawie na całą długość jego członka i mocno dosiadła z powrotem. Jęcząc,  zacisnął swe dłonie na jej piersiach, całkowicie je skrywając.

Rozczapierzonymi dłońmi oparła się o tors starca, z odchyloną do tyłu głową i półprzymkniętymi oczami, powoli go ujeżdżała, kontrolując obopólne uniesienie. To jednak mu nie wystarczało. Uniósł jej biodra do góry, zginając nieznacznie w kolanach nogi sam zaczął nadawać tempo stosunku. Znacznie przyspieszył, chcąc czym prędzej osiągnąć upragnioną rozkosz. Ściskając jej uda wbijał się w nią, spazmatycznie łapiąc powietrze. Dyszała pochylona nad nim, oblizując kąciki ust i zagryzając dolną wargę. Przez chwilę chciała powrócić do swojego spokojnego rytmu lecz on, niebaczny na jej wysiłki, jeszcze bardziej przyspieszył tempa. Wyraźnie widać było pracę mięśni brzucha i drgające w rosnącym zmęczeniu nogi starca, gdy, niczym tłok silnika, wbijał się w jej wnętrze. W pewnym momencie zgubił rytm, po czym znów wznowił ruch.

Odczuwając zbliżający się u niego orgazm, usiadła na nim, wymuszając nieznaczną zmianę tempa. Syknął nieco zezłoszczony, lecz poddał się jej ruchom. Sięgnął ponownie ku niej, chcąc znów zamknąć w uścisku dłoni jej drobne piersi lecz złapała go za nadgarstki i położyła na swej tali zmuszając go, by na nie patrzył. Zahipnotyzowany cudownym widokiem unoszących się i opadających w rytm stosunku, poczuł nadchodzące fale rozkoszy. Ona również spostrzegła się w sytuacji, czym prędzej uniosła się do góry, uwalniając nabrzmiałą żołądź, zsunęła w dół i włożyła go sobie do ust. Gardłowy ryk wydobył się z gardła mężczyzny, gdy targnął nim spazm wytrysku. Pierwszą porcję wstrzyknął wprost do jej przełyku, dziewczyna zakrztusiła się, wypuszczając członka z ust. Druga strużka, obiła się już o ścianki policzków, trzecia zatrzymała się na zębach, ostatnia zaś powędrowała wysoką parabolą ku górze i wylądowała na brzuchu starca. Resztki nasienia, powolnym strumieniem, wypływały wprost na, zaciśniętą na nim, drobną dłoń dziewczyny. Nachyliła się nad jego torsem, zlizała kroplę i poprawiając fryzurę wyprostowała się, kładąc rękę na jego ramieniu. Jeszcze tylko pocałowała w czoło, po czym naga skryła się w mroku.

 – No takiej kuracji to ja też chętnie bym się poddał – mruknął do siebie Piotr, kręcąc głową.

Potem jeszcze przez chwilę, z niedowierzaniem, wpatrywał się w ciało na dole. Zniknęła pomarszczona skóra i fałdki na brzuchu. Na biurku leżał około pięćdziesięcioletni, wysportowany  mężczyzna. Ciemną fryzurę na głowie znaczyły przy skroniach siwe pasemka, kruczoczarne brwi wznosiły się ponad, płonącymi zielonym blaskiem, oczami. Te zaś skierowane były w jeden punkt; w górną część gabinetu, dokładnie w szybę na wprost Piotra.

Ten cofnął się przestraszony.

– Niemożliwe – szepnął – nie mógł mnie zobaczyć. Od jego strony jest lustro.

Mimo to mężczyzna wpatrywał się uważnie dokładnie w miejsce gdzie stał młody mężczyzna z pobielałymi dłońmi, zaciśniętymi na rączce ciemnej walizki. Po chwili „starzec” uśmiechnął się i mrugnął okiem w jego kierunku. Podniósł rękę i wskazał na jarzące się w mroku monitory. Piotr powędrował za palcem Baltazara, po czym uniósł do góry głowę. Obok drewnianego kinkietu,  z obiektywem skierowanym wprost na niego, przymocowana do ściany, błyskała ciemnym szkłem maleńka kamera. Zniesmaczony, przeklinając się w duchu za głupotę, z grymasem na twarzy, odwrócił na pięcie i umknął w głąb dalszej części korytarza.

Uciekając w popłochu, przed śledzącymi każdy jego krok kamerami, złapał pierwszą z brzegu klamkę i z łoskotem wpadł po wnętrza. Zdyszany zatrzasnął za sobą drzwi. Lustrował izbę w poszukiwaniu kamery. Oczywiście była. Zawieszona na niewielkim wysięgniku, ukryta wśród kotar, przeczesywała pomieszczenie. Ze zdziwieniem odkrył, że bezbłędnie trafił do poszukiwanego pokoju. Na ścianach wisiały obrazy tylko jednego artysty. Utrzymane w odcieniach błękitu i zieleni, ascetyczne pod względem detali obrazy, przedstawiały postacie z marginesu społecznego: żebraków, alkoholików, prostytutki. Powstałe w latach 1901-1904, malowidła wyraźnie inspirowane Hiszpanią, stanowiły tzw okres błękitny w twórczości Pablo Picassa. Poza tym pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć wysokiego stelażu, stojącego pośrodku.

Ściągnął narzutę, osłaniającą obraz. Wyraźnie kontrastujący z pozostałymi, obraz w odcieniach żółci, przedstawiał grupę prostytutek – „Panny z Avignon`u”. Jęknął zdruzgotany widokiem. Płótno było nadpalone w rogach, farba łuszczyła się i odpadała płatami, odsłaniając przegnity materiał. Osunął się na podłogę i kompletnie zniechęcony wpatrywał w dzieło zniszczenia. Po chwili górę wzięła jego ambicja zawodowa. Sięgnął ku walizce, rozłożył ją i wyciągnął przybory malarskie. Naniósł farby na paletę, malutki pędzelek zanurzył w oleistej cieczy w słoiku, po czym zaczął dobierać kolory, mieszając ze sobą farby. Mając przygotowane, stanął w rozkroku przed obrazem i naniósł pierwszą warstwę. Malował szybko, machinalnie wypełniając puste miejsca mając w głowie pierwotny układ. Po godzinie odstąpił od obrazu, z rosnącą rozpaczą wpatrując się w płótno. Ledwo co naniesiona farba spływała po obrazie, kapiąc na podłogę.

– Niemożliwe – stęknął.

Ostrożnie przytknął pędzel do niewielkiego punktu na wysokości oczu jednej z kobiet. Farba na chwile przylgnęła do obrazu po czym odpadła.

– Kurwa, to niemożliwe – teraz już krzyczał.

Rzucił paletą w kąt. Farby bryznęły na ściany, tworząc nieregularny wzór. Usiadł na podłodze i schował twarz w dłoniach, czując nabiegające do oczu łzy.

– To niemożliwe – chlipał, przełykając gorzkie krople.

Siedział tak dłuższy czas, po czym wstał i chwiejnym krokiem udał się w stronę drzwi. Otworzył je z rozmachem. Oślepiło go jasne słońce. Mrużąc oczy, starał się cokolwiek zobaczyć, przysłonił twarz ręką lecz intensywne światło jakby przechodziło przez rękaw marynarki, nie pozwalając mu niczego ujrzeć. Opuścił więc ramię i stał z półprzymkniętymi oczami, czekając aż wzrok przyzwyczai się do sytuacji. Po chwili zaczął dostrzegać majaczące się przed nim niewyraźne kontury. Usłyszał gwar rozmów w obcym języku a z oddali szum morza. Postąpił kilka kroków do przodu. Uniósł brwi ze zdziwienia. Jego mina musiała być nadzwyczaj głupia, gdyż przechodzące w pobliżu dwie kobiety zachichotały na jego widok, zasłaniając usta rękoma. Spojrzał za nimi. Ubrane w długie jedwabne suknie spacerowały, trzymając się pod rękę. Jedna z nich trzymała nad głową parasolkę, osłaniającą przed słońcem. Obracał się wokół swej osi, spoglądając w zdumieniu na otaczających go ludzi. Panowie ubrani w długie, eleganckie, surduty, w białych koszulach, niektórzy z melonikami na głowach, poruszali się dystyngowanym krokiem trzymając, zdobione przy rękojeści, cienkie laski. Pomiędzy nimi biegały dzieci, płosząc ptactwo, chcące znaleźć chwilę wytchnienia. Na tle błękitnego nieba widać było stada mew, jak balansując nad dachami kamienic, wypatrywały rozrzucanych dla nich okruszków. Niewielki plac, na którym się znajdował, otaczały barwne kamieniczki i szare spichlerze. U wylotu placu widać było, unoszące się na wodzie, wielkie masztowce ze spuszczonymi żaglami. Ruchliwe postacie wynosiły z pokładów wielkie skrzynie, w ich miejsce wnoszono kolorowe bele materiałów.

Spojrzał w kierunku skąd wyszedł. Przez uchylone drzwi dostrzegł pokoik, z wiszącymi na ścianach obrazami Picassa i fragment sztalugi. Rozsypane po podłodze przybory malarskie leżały w progu, jakby zatrzymane przez niewidzialną ścianę. Obejrzał się na miasto. Daleko przed nim, na zielonym wzgórzu, widać było, otoczone rusztowaniami, wznoszone właśnie budowle. Jednoznaczny wygląd nie budził wątpliwości. Przeznaczona dla burżuazji dzielnica w znanym mu parku Guell, nosiła znamię znanego artysty i architekta Antonio Gaudiego. Urzeczony widokiem, z niedowierzaniem wyszeptał:

– Barcelona.

Przejdź do kolejnej części – Obrazy rozkoszy -3-

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Gregu, wspaniały klimat opowieści, nie można się oderwać. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg "Obrazów" i mam nadzieję, że nadal będziesz wplatał w swoje opowiadania te wszystkie artystyczne smaczki.

Chwalę ilustrację. Tę i inne, za wyjątkiem nietrafionej do dziesiątej cz. cyklu o R, której nie czytam, ale temat znam. Prostota i pewna nawet plakatowość obrazka do mnie przemawia.

Skoro Miss chwali, pewnie druga część jest niegorsza od pierwszej. Niemniej postanowiłem nie czytać ani tego sequelu ani opowiadań Megasa przed ostatnim odcinkiem opowieści. Raczcie więc Autorzy dać, sygnał, że koniec cyklu – wtedy przeczytam jednym tchem całość i będę miał radość wielokrotnie spotęgowaną.

Ukłon.
Karel

Witaj, Karel.

Nie wiem jeszcze, kiedy będzie ostatnia część "Obrazów rozkoszy", ale ostatni rozdział "Opowieści helleńskiej: Tais" pojawi się 30 minut po północy – więc możesz już siadać do czytania całości 😀

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Drugiej części "Obrazów" jeszcze nie czytałem, ale obiecuję szybko się poprawić 🙂

Dzięki, Megasie, za informację. Wczytam całość z przyjemnością. Mam nadzieję, że jest polinkowana i płynnie pójdzie czytanie.
Karel Godla

Witam ponownie!

Nareszcie przeczytałem i mogę skomentować. Kreujesz nam tutaj, Mości Gregu, wielce interesującą opowieść! W dodatku napisaną z dużym kunsztem i dbałością o szczegóły, a nawet szczególiki. Bardzo jestem ciekaw, jak to się dalej rozwinie. Tajemnicza rezydencja zdaje się skrywać coraz więcej sekretów, obrazy nie tylko ożywają, ale wręcz wciągają w siebie, swój świat oraz kontekst. Niezwykły jest również pan tego domu, Baltazar. Myślę, że Piotra czeka jeszcze wiele niespodzianek, nim zdoła zrealizować zamówienie i opuścić dziedzinę tamtego. O ile w ogóle mu się to uda…

Po Twojej prozie znać zainteresowania architekturą oraz malarstwem. Przyznam, że moje upodobania odnośnie sztuki w znacznym stopniu korespondują z Twoimi, mogę więc z pełnym zadowoleniem pogratulować dobrego gustu 🙂 Twój styl pisania jest bardzo plastyczny i sprawia, że bez trudu wytwarzam sobie w pamięci miejsca i przedmioty, które opisujesz (że już o bohaterkach nie wspomnę). W przeciwieństwie do innych Autorów, którzy skupiają się przede wszystkim na dialogach, u Ciebie najlepsze są właśnie opisy. Można się w nich doprawdy rozsmakowywać!

A teraz łyżka dziegciu do tej beczki miodu. Wydaje mi się, że pierwsza część opowiadania jest znacznie bardziej dopracowana, niż druga. Jakbyś pod koniec bardzo się już spieszył. Zachęcam Cię, byś przed publikacją uważnie czytał swoją prozę – w tak dobrym tekście nie powinny zdarzyć się takie kwiatki jak: "znów wznowił ruch", "gardłowy ryk wydobył się z gardła mężczyzny", czy też "Mimo to mężczyzna wpatrywał się uważnie dokładnie w miejsce gdzie stał młody mężczyzna z pobielałymi dłońmi". Doprawdy, mistrzowi nie przystoi. Mam gorącą nadzieję, że w swych następnych "Obrazach" połączysz dbałość o szczegóły treści z dbałością o detale formy 😉

Pozdrawiam serdecznie!

M.A.

Napisz komentarz