Sekrety Syjamu III – Targ Amuletów (Miss.Swiss)  3.58/5 (15)

21 min. czytania
Ilustracja własna Autorki

Ilustracja własna Autorki

– To wszystko, John. Jak zwykle jest dla mnie zaszczytem i przyjemnością robić z tobą interesy – Sadachai skłonił się lekko. Podpisany papier podał stojącemu obok jak nieruchomy posąg drobnemu, śniadolicemu mężczyźnie, który natychmiast włożył go do eleganckiej, skórzanej teczki na dokumenty. Dziwne, ale jego obecność John zauważył dopiero w tym momencie. Sadachai podał mu mały kieliszek z niebieską zawartością.

– Za dobre interesy!

John z roztargnieniem wychylił zawartość. Zakrztusił się, złapał za grdykę, a oczy wyszły mu z orbit. Gardło płonęło żywym ogniem.

– Oj, jednak ta mocniejsza kompozycja ci nie służy – zatroskał się Taj.

Skinął na swojego pomocnika, który podtrzymał Johna i pomógł mu usiąść. Po chwili Amerykanin zdołał uspokoić oddech. Chciał spojrzeć na Sadachai, ale oczy zasnuwała mu mgła.

Widział drgającą, lekko zamazaną sylwetkę, to znów, jakby udało mu się nastawić ostrość w aparacie, zadziwiająco wyraźnie nieporuszone, skośne czarne oczy

wpatrujące się w niego z politowaniem. Za chwilę obraz znów rozjechał się na dwie strony, choć John nadaremnie próbował skupić wzrok. Zrezygnował, potoczył spojrzeniem po gabinecie. Ile drzwi tu było, wszystkie jednakowe, a przecież wydawało mu się, że było tylko jedno wejście. Miał wrażenie, że co chwila któreś się uchylają i zagląda doń Sirimar, raz naga, owinięta tylko pasmem błękitnego materiału, raz w skromnym, popielatym kostiumie i czerwonych szpilkach. Chciał wstać, ale nogi miał jak z waty. Usiłował policzyć wyjścia, ale język mu się plątał, a rachunki myliły.

– Nie zatrzymuję cię, Johnie, baw się dobrze.

– Gdzie ona jest?

– To już sam musisz załatwić. Mam jeszcze trochę pracy, więc pozwól, że cię pożegnam. Wstał i ponownie skinął na swojego asystenta, ten zaś, dość bezceremonialnie podciągnął Forestera za łokieć. Mimo mikrej postury dysponował niesamowitą wręcz siłą. Podtrzymując Johna i nie szczędząc mu ukradkowych szturchnięć, podprowadził go do lustra. Nacisnął ukryty mechanizm i odsłonił wejście na korytarz.

– Dalej radź sobie sam, głupi farangu. Idź po swoją nagrodę – syknął mu do ucha, boleśnie dźgając Amerykanina w nerki. Zatrzasnął za nim wejście. Zapadła ciemność, a John został sam.

***

Helen umierała z pragnienia. Wypiła już prawie litr wody, opróżniła minibar z toniku, zimnej zielonej herbaty i coli, ale miała wrażenie, że suchość pali ją w gardle coraz mocniej. Która mogła być godzina? Chyba coś koło drugiej w nocy. John nie wracał, co przyjęła z ulgą. Źle byłoby, gdyby zastał ją w takim stanie. Znów musiała iść do łazienki. Czerwone pręgi zaczynały blednąć, lecz nadal swędziały i parzyły. Napiła się niesmacznej cieczy z kranu, choć ostrzegano ją przed tym. Mogłaby coś zamówić do pokoju, ale nie chciała, by ktokolwiek z obsługi hotelowej zobaczył ją w takim stanie. Wydawało jej się, że skotłowana pościel zaszeleściła. Serce przyspieszyło. Ostrożnie uniosła cienkie prześcieradło. Nic. Przewidziało jej się zatem. Tan zniknął wraz z błękitnoskórym wężem. Na samo wspomnienie dotyku gada zrobiło jej się zimno, choć błyszczące łuski były przecież suche i ciepłe. Jego pieszczota, o ile powolne przesuwanie się obłego ciała po jej skórze można było tak nazwać, nie była wcale nieprzyjemna.

Położyła się na plecach, przyciągnęła kolana do piersi i odwiodła je lekko. Między nogami czuła pulsującą, lepką wilgoć. Rozszerzyła uda jeszcze bardziej. Chłodne, suche powietrze w zetknięciu z wilgotnym gorącem koiło nieco nabrzmiałe wnętrze. Z wahaniem dotknęła się tam palcem, ale natychmiast cofnęła dłoń… nawet niczego nie potarła, a łechtaczka zareagowała od razu gwałtownym powiększeniem. Miała wrażenie, że całe jej wnętrze jest poruszone i obolałe, jakby dopiero co przeżyła swój pierwszy raz z mężczyzną, a jednocześnie całą sobą zapragnęła powtórnego spełnienia. Wyobraźnia podsunęła jej obrazy Tana, niemal poczuła

jego silne dłonie na swoich piersiach i pupie. Z westchnieniem, bardzo delikatnie, położyła całą dłoń między nogami. Napięła się i wsunęła dwa palce w śliski tunel. Pomiędzy palce drugiej dłoni wcisnęła sztywny już od samego dotyku sutek. Zaczęła się powoli, leniwie masować. Nie skrępowana obecnością męża, wyplątała się całkowicie z pościeli. Była podniecona kochaniem się z samą sobą. Ciało rozluźniło się przyjemnie pod wpływem dotyku, zwielokrotniona, jak jej się wydawało, wrażliwość skóry pozwalała jeszcze głębiej i intensywniej odczuwać narastającą rozkosz. Helen zamruczała z przyjemności. Nagle ogarnęło ją wrażenie, że to wprawne dłonie kochanka pieszczą jej piersi, szepczą jej pełne pochlebstw słowa, a jego gruby, sztywny członek wsuwa się w nią miarowo. Nie przerywała zagłębiania w sobie palców, drugą dłoń położyła znów na łechtaczce, poklepując ją prędkimi ruchami. Orgazm nadszedł bardzo szybko, tak że nie zdążyła powstrzymać długiego, przeciągłego krzyku.

Przechodząca korytarzem młoda Tajka spiesząca do klienta uśmiechnęła się tylko. Wyglądało na to, że w hotelu nie tylko ona miała dziś zajętą noc.

***

Zaczął po omacku posuwać się naprzód. Kopniak w nerki był dość dobrze odczuwalny, nawet mimo sporej ilości sadła na plecach, ale nie mogło to powstrzymać Johna. Dostrzegł bladą smugę światła tuż za załomem muru. Każdy krok sprawiał mu ból, lecz niestrudzenie szedł dalej. Usłyszał szmer strumienia, musiał więc być już blisko. Najpierw zobaczył wodę, potem odbijające się w niej, kolorowe światła podświetlonych szyb. Większość była zasłonięta. Przeszedł po wąskim mostku i lekko zdezorientowany, stanął przed błękitnie podświetlonym oknem. Była tam. Siedziała na krześle, ubrana jedynie w pończochy i czarne szpilki na niebotycznych obcasach. Mógł podziwiał sterczące piersi, wciągnięty brzuch i doskonale toczone ramiona. Patrzyła gdzieś daleko, poza nim.

– Wejdź, jeśli musisz – powiedziała obojętnym tonem. Z całego jej ciała emanowała niechęć. Odnalazł wejście, przesłonięte ciemną, na pierwszy rzut oka niewidoczną kurtyną, i dopadł do niej, jak szczeniak, który nie może się doczekać swojej nagrody. Zacisnął dłonie na jej piersiach, aż syknęła. Momentalnie zesztywniała. A on nie wiedział, co dalej.

– Nie wiesz, co dalej? No już, wsadzaj mi tego swojego fiuta, zrób to, a potem spieprzaj, bo chcę w końcu iść do domu. To przez ciebie ciągle jestem w pracy.

Zatrzymał się, bezradny, z na wpół opuszczonymi spodniami. Spojrzał w dół. Członek, od wczoraj w pełnej gotowości, skurczył się i opadł. Nie mógł.

– No, jeszcze i to. Nie myśl, że wezmę go do ust.

Siedziała teraz w prowokującym rozkroku, obserwując go z widocznym rozbawieniem.

Widział jej sprężystą, różową szparkę, pasek włosów i apetyczny, wypukły wzgórek.

– Dobra, to on to zrobi. Chociaż sobie popatrzysz.

Tan pojawił się natychmiast. Czy wszedł właśnie do pomieszczenia, czy wyszedł zza kotary, John nie mógłby tego określić. Był nagi, tak jak i Tajka, która na jego widok wyprężyła się lubieżnie i zmrużyła oczy.

– Patrz i ucz się farangu.

Tan przyklęknął przed dziewczynąi rozsunął głową jej uda. John widział, że drżała z podniecenia już w momencie, gdy chwycił ją za kostki i przesunął dłonie w górę. Nawet w przytłumionym niebieskim świetle widział, jak zwilgotniała. Język Tana zanurzył się w niej. Mlaskał przy tym i wylizywał ją długimi posuwistymi ruchami. Jęczała, na pewno nie z obowiązku i przytulała go do siebie. Gdy skończył, wstał, podniósł ją i oparł o ścianę. Objęła go ciasno nogami. Znów zaczęli poruszać się razem, złapali rytm i trwali w nim długo, nim wreszcie z gardła Taja nie wydobył się chrapliwy krzyk. Tulili się do siebie jeszcze długo, dyszeli i dotykali nawzajem, nie zważając na obecność na wpół ubranego Johna.

***

Pierwsze promienie ostrego, azjatyckiego słońca wcisnęły się do hotelowego apartamentu tuż po szóstej. Słysząc pukanie pokojówki, Helen jęknęła, wypływając powoli na powierzchnię świadomości. Suche, spękane wargi zasygnalizowały znów nienasycone pragnienie. Obróciła się na łóżku, i niemal krzyknęła, spojrzawszy na pokój. Poprzewracane sprzęty, ślady krwi na pościeli, resztki podartej sukienki i bielizna na podłodze. Cichy dźwięk oznajmił otwarcie drzwi, nim zdążyła zaprotestować. Zresztą z przerażeniem stwierdziła, że z przesuszonego gardła wydobyć jest w stanie jedynie niezrozumiały charkot. Młodziutka pokojówka w białym wykrochmalonym fartuszku i delikatnym makijażu wtoczyła wózek ze śniadaniem. Już pierwszego dnia Helen ustaliła z recepcją szczegóły codziennych, specjalnych usług na cały czas swojego pobytu. Lekkie śniadanie o szóstej, masaż stóp o szóstej trzydzieści i rezerwacja specjalnego, małego basenu jedynie dla niej, na około czterdzieści minut. Następną godzinę poświęcała starannej pielęgnacji swojego ciała.

Pokojówka była świetnie wyszkolona, jednak mimo to prawdopodobnie zbyt młoda, by umieć całkowicie ukryć swoje odczucia. Helen doskonale zauważyła, jak dziewczyna marszczy lekko nos i, wprawdzie dyskretnie, lecz z pewną dezaprobatą, lustruje pokój. Oczywiście wykonała cały ten cyrk z powitaniem wai i sztucznym uśmiechem, który jednak zamarł jej na ustach, gdy spojrzała wprost na Helen. Otworzyła usta i tak trwała przez dłuższą chwilę, po czym puściła wózek, wycofała się powoli, wciąż z przerażeniem wypisanym na twarzy. Przy wejściu obróciła się na pięcie i, nawet nie zamknąwszy za sobą dokładnie drzwi, w panice rzuciła się do ucieczki, bełkocząc jakieś nieskładne słowa.

Helen pociągnęła nosem. Rzeczywiście, zaduch i zapach potu, spermy i jej własnych wydzielin wisiał w powietrzu ciężką chmurą. Z trudem podniosła się z łóżka. Depcząc po resztkach sukni i skotłowanej bieliźnie, ciągnąc za sobą prześcieradło, przeszła do łazienki. Zapaliła światło i stanęła jak wryta. Bezlitosne lustro nie tylko, jak co dzień, wyśmiało jej świeże zmarszczki i wszelkie obwisłości, w dzień podtrzymywane umiejętnie dobraną bielizną, ale dodatkowo pokazało coś, co nieomal wydarło z niej okrzyk przerażenia. Tam, gdzie w środku nocy wobrażała sobie wprawne dłonie kochanka, widniał granatowy rysunek węża. Wyglądał jak ogromny tatuaż oplatający prawą pierś, ciągnący się ukośnie przez brzuch i zakręcający na biodrze. Odwróciła się, by stwierdzić, że owinął też plecy, kark – tu się nawet zaczynał trójkątną szczęką i zmrużonymi oczami, by zakończyć się ostrym szpicem ogona na doskonale wytrenowanych pośladkach. Helen położyła rękę na lewej piersi, jakby chciała uspokoić rozdygotane serce. Tylko spokojnie, to żart… Nalała sobie wody do wanny, doprawiwszy ją olejkiem sandałowym i zaczęła się intensywnei szorować. Rysunek nie dawała się zmyć, wręcz przeciwnie, wydawało się nawet, jakby jego mocno pocierane kontury jeszcze się powiększyły. Zrezygnowana wyszła z wanny, wytarła się i, mimo faktu, że na próżno byłoby zapewne oczekiwać chłodniejszego dnia, wybrała ze swojej garderoby sztywną chińską sukienkę, ze stójką przy szyi. Tylko ta skutecznie ukrywała wątpliwą ozdobę. Wciąż poruszona wydarzeniami nocy, usiadła w końcu, by coś zjeść. Nie miała ochoty jednak ani na smakowitą mieszankę płatków z migdałami, ani na dobrze wysmażone, lecz zimne już prawie jajka. Za to znów wypiła wszystko, co podano, świeżo wyciśnięty sok z czerwonych grejpfrutów i cały dzbanek wybornej kolumbijskiej kawy z mlekiem. Cichy dźwięk zamka znów oznajmił czyjeś wejście. John wszedł sztywnym krokiem do pokoju. Nie pozdrowił jej, nie zdawał się nawet zauważyć jej obecności. Ciężko usiadł po swojej stronie łóżka i ukrył twarz w dłoniach.

Przespał się z nią, albo chciał, ale w końcu mu nie wyszło, pomyślała Helen z mściwą satysfakcją. Wyglądał na nieszczęśliwego.

Specjalnie głośno odłożyła sztućce, brzękając nimi o brzeg porcelanowego talerza. Drgnął i spojrzał na nią wreszcie.

– Muszę ci coś powiedzieć – jego cichy, przepojony smutkiem głos, tak inny od poddenerwowanego, agresywnego tonu do którego przywykła w ostatnich latach, zaniepokoił ją. Jednak postanowiła nie dać nic po sobie poznać. Od razu przeszła do ataku.

– Taak? A co takiego? Znalazłeś miłość swojego życia w Bangkoku? Zostajesz tu? A może chcesz mi opowiedzieć, jak było? Jaką miała wąską cipkę, jak rozłożyła nogi przed tobą, a jakie piękne piersi, i jak to cudownie, że mogłeś na nich położyć swoje przebrzydłe łapska i jak to ją uszczęśliwiłeś wpychając w nią ten obleśny kawał mięsa, co nosisz między nogami? – dopiero się rozpędzała. Wytrzęsie z siebie całą złość, a potem wyrzuci go wreszcie ze swojego życia, w którym niepotrzebnie zabierał miejsce. Wydał jej się mały i żałosny.

– Posłuchaj…

– Nie będę już niczego słuchać. Kto by pomyślał, że Sadachai wyrządzi mi tę przysługę i wreszcie znajdzie ci dziwkę, dla której kompletnie stracisz głowę.

– Straciliśmy wszystko.

– My? Nie. Ty straciłeś. Dzisiaj żonę. A rozum pewnie dużo wcześniej. Ale mnie to już nie obchodzi. Odchodzę od ciebie, John.

– Sprzedałem mu Straussa.

– Sprze… – Helen ucichła na chwilę. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami, jakby zobaczyła go właśnie po raz pierwszy. Wstał ciężko, jak stary, zmęczony życiem człowiek i podszedł do niej. Podniósł ramię, ale niemal natychmiast je opuścił.

– Cóż… – powiedziała, siląc się na spokój – nie sądziłam, że dostarczysz mi jeszcze jednego dowodu na swoją bezdenną głupotę. Na szczęście byłam od dawna przygotowana na wszystkie twoje szaleństwa i… – donośny dźwięk telefonu przerwał, zanim zdołała dokończyć.

– Czekam na ciebie na dole. Obiecałem ci pokazać nasz targ amuletów.

– Zaraz będę. Jak dobrze się składa. Zabierzemy ze sobą mojego męża.

– Doprowadź się do porządku – syknęła, mierząc go pogardliwym spojrzeniem. – Pojedziesz do Sadachai i odkręcisz to wszystko. Inaczej przysięgam, że zostawię cię na ulicy i bez centa przy duszy, rozumiesz?

Tak długiego dialogu nie przeprowadzili przynajmniej od dwóch lat, albo mu się tak zdawało. Chciał jej to wszystko wytłumaczyć, ale nie znalazł odpowiednich słów. Przygładził włosy, zapiął marynarkę i ruszył za nią, z poczuciem, że już jest nikim. Pozostawiony kwadrans później pod biurem Sadachai, odczekał w holu, aż limuzyna wioząca Tana i Helen nie zniknie za rogiem. Odwrócił się i zaczął iść w kierunku rzeki.

***

Helen zarumieniła się lekko, gdy właściciel straganu podał jej kolejne pudełeczko zawierające miłosny napar. Spacerowali już od godziny po targowisku, oglądając posągi, amulety i biżuterię wykonaną z kamienia, drewna, albo metali. Roześmiała się, widząc stoisko z używanymi sztucznymi szczękami, ziołowymi nalewkami i miksturami. Za sobą czuła cały czas ciepłe ciało mężczyzny. Podniecała się co chwila, zaciskała kolana i marzyła o tym, by się w niego

wtulić.

Miała z początku nadzieję, że Tan zabierze ją w jakieś odludne miejsce i weźmie ją znów z taką siłą, jak zrobił to poprzedniej nocy. Pochylając się nad ławami i stolikami zawalonymi biżuterią, lub nad rozłożonymi kartami tarota, wypychała biodra do tyłu, by choć przypadkiem otrzeć się o niego. Szybko zrozumiał jej intencje i podjął grę. Nie było to trudne, bo tłum falujący wokół nich umożliwiał, a nawet wymuszał wzajemne ocieranie się, niby przypadkowy dotyk, albo zbliżenie ust do ucha czy szyi. Za każdym razem Helen ogarniała fala gorąca. Flirtowała niewinnie ze sprzedawcami, rumieniła się i chichotała po pensjonarsku, gdy straganiarz zachęcał ją do zakupu sporego fallusa z kości słoniowej, owiniętego na dodatek szorstkimi włosami, mającymi ponoć szczególnie dobrze drażnić wrażliwą skórę.

– Nie potrzebujesz tego, masz mnie – szepnął jej Tan, lekko chwytając wargami małe ucho. Poczuła radosne oczekiwanie. Ona była gotowa, już w hotelowym pokoju.

Odwróciła się do niego.

– Nie chcę już nic więcej oglądać, chcę…

Bez słowa ujął ją za rękę i poprowadził w głąb tagowiska. Nie sądziła, że jest takie ogromne. Przy piątej, długiej alejce, rozgałęziającej się w cztery strony, straciła orientację. Stragany ustępowały miejsca warsztatom rzemieślniczym. W jednych szyto galowe mundury i stroje z mieniących się wszystkimi kolorami jedwabi. W innych wyrabiano biżuterię i naczynia. Im bliżej rzeki, tym więcej było drobnych zakładów kamieniarskich. Słychać było pracujące maszyny, frezarki i szlifierki, a w powietrzu unosił się marmurowy pył. Ustawione według rozmiaru posągi Buddy i innych bóstw prezentowały się w karnych szeregach, przygotowane do kolejnych etapów obróbki. Szlifowania, malowania, pozłacania czy ozdabiania dodatkowymi elementami z pokruszonego, kolorowego szkła.

– Najlepszy warsztat jest tutaj – orzekł Tan, skręcając nieoczekiwanie za róg. Ze zdziwieniem zauważyła, że znajdowali się tuż nad samą rzeką. Przed drewnianym, dość obszernym domem z wieloma koślawymi drzwiami pomalowanymi na zielono i wypaczonymi oknami, stały posągi we wszystkich kolorach i rozmiarach. Faktycznie wydawały się atrakcyjniejsze od produktów konkurencji, jakby każdy z nich nosił indywisualne piętno twórcy. Nie było dwóch jednakowych.

Starszy, ale krzepki jeszcze, suchy mężczyzna o niewzruszonej twarzy poprawiał dłutem rysy metalowego, leżącego Buddy.

– Mój ojciec, a to Helen – stary skinął jej głową na powitanie, ale nawet nie oderwał się od pracy.

– Nie wolno przeszkadzać – uśmiechnął się Tan, a szeptem dodał – i tak mamy co innego do roboty. Uchylił jedne drzwi, potem drugie i trzecie. W końcu znaleźli się w wysokim, chłodnym pomieszczeniu. Stłoczone pod ścianą posągi, ogromny marmurowy biały stół pośrodku, przypominający katafalk i okna tuż pod spękanym sufitem nie robiły wrażenia, by często i chętnie tu przebywano. Trzaśnięcie drzwiami przyjęła jednak z ulgą, byli sami.

Od razu opadła na kolana, otworzyła posłusznie usta i wpatrzyła się w niego błagalnym wzrokiem. Drażnił się z nią przez chwilę, udając, że nie pozwoli jej się dotknąć do suwaka spodni, ale potem biernie przyglądał się, jak go rozsuwa, ostrożnie wydobywa z niego sztywnego jak kamień penisa i z ogromnym oddaniem zaczyna ssać. Dobra była w tym, więc pozwolił jej doprowadzić się na szczyt. Gdy już zbliżał się do końca, złapał ją za włosy i mocno docisnął do krocza. Zalał ją nasieniem. Wolał, gdy to kapryśne usta Sirimar zaciskały się na jego członku, zawsze wiedział, że Tajka była dziwką z powołania. Nigdy się nie spieszyła, nie żałowała mu rozkoszy zaakcentowanej niekiedy odpowiednił dawką bólu. Czasem czuł na sobie jej drobne zęby, ale przede wszystkim uwielbiał jej ruchliwy, docierający wszędzie język. Ale i ona nie skarżyła się, gdy potem brutalnie rzucał ją na ziemię i pchał się w jej wąską szczelinkę. Na ogół ich zbliżenia były szybkie, ostre, zakończone wzajemnym, zwierzęcym wylizywaniem się. Pasowało to do Sirimar, która w jego oczach była suką. Rasową i piękną, ale suką. Tylko na użytek idiotów w rodzaju Johna odgrywali dla odmiany przedłużane sztucznie scenki.

Tymczasem Helen zakończyła swoje zadanie i wpatrywała się we wciąż sterczący, sztywny pal, z nadzieją i pożądaniem.

– Kładź się – stanowczemu poleceniu towarzyszył zdecydowany ruch ręki.

Wstała niezgrabnie i zbliżyła się z wahaniem do stołu. Usiadła na brzegu, podciągając z trudem sztywny materiał sukienki. Pociła się w niej, było jej niewygodnie. Nie chciała jednak pokazywać mu dziś swojego oszpeconego ciała.

– Możesz się rozebrać, Helen. Widziałem cię nagą. A tym śladem się nie przejmuj, tak zostaje kobietom, które naznaczyłem.

Z wahaniem zdjęła sukienkę. Popatrzył na nią z zadowoleniem. Zbliżył się, objął w talii i, przyciskając swoim ciężarem, położył na stole. Idealnie gładka powierzchnia była tak zimna, że kobieta zacisnęła usta z bólu. Ale poczuła go i zwróciła myśli w stronę czekającej ją przyjemności. Wszedł i zaczął ją mocno posuwać. Bolało, ale zacisnęła zęby w oczekiwaniu na chwilę, gdy przyjemność zacznie brać górę nad chwilowym dyskomfortem. I rzeczywiście. Im bardziej się w niej rozpychał, im bardziej poniżał, szepcząc jej obelżywe określenia do ucha i im mocniej miażdżył jej wargi ustami, tym przyjemność była większa. Starała się rozkładać nogi jak najszerzej, by poczuć go głęboko w sobie. Lubiła mu się oddawać. Skończył jednak szybko, niedbale. Choć osiągnęła orgazm, nie czuła takiego spełnienia, jak poprzedniego wieczoru. Rozczarowana uniosła głowę.

– Leż jeszcze. – Zbliżył się, chowając coś za plecami.

– Zamknij oczy – usłuchała natychmiast. Ale gdy chciała je otworzyć, było za późno. Coś szybkiego, gładkiego sunęło po piersi, błyskawicznie owinęło się wokół jej szyi i zacisnęło na niej bezlitosnym pierścieniem. Osunęła się w ciemność. A potem przez długi czas nie poczuła nic więcej.

***

Wrócił sam do hotelu. Na szczęście nie było jej w pokoju. Na szczęście, bo nie miałby siły nawet na to, by ponownie zjechać windą na dół, gdyby go nie wpuściła. Nie miał sił nawet na prysznic. Sprzątaczki, jak zwykle, dobrze wykonały swoją pracę. Pokój lśnił czystością, ubrania złożono w kostkę na miękkim, szerokim taborecie, a w powietrzu unosił się lekki, cytrynowy zapach. John machinalnie podniósł kawałek śliskiego materiału, który zsunął się z porządnie ułożonego stosu. Zdziwił się przelotnie, widząc strzęp sukienki. Czyżby Helen podarła swoje ubrania w przypływie szału, gniewu na niego, czy może jednak żalu za tym, co stracili?

Zaczął rozmyślać nad najwygodniejszym sposobem skończenia ze sobą.

***

Udręczona dusza Helen tłukła się po pustym wnętrzu spiżowego posągu, na próżno szukając wyjścia. Co dziwne, odbierała całkiem wyraźnie wszystko, co działo się na zewnątrz. Masy turystów przesuwające się leniwą rzeką po głównej alei targu, słyszała i rozpoznawała obce języki, hiszpański, francuski, rosyjski… widziała twarze zachwycone kunsztem właściciela zakładu, słyszała pytania o cenę posągów zadawane w różnych językach.

– Spójrz, jak żywa. To tajska bogini miłości, prawda? Szkoda, że taka duża, kupiłbyś mi, co? – to młoda, jasnowłosa Amerykanka w podróży poślubnej do męża.

– Jak żywa – przytaknął mąż rzucając roztargnionym wzrokiem na posąg i przytulając żonę – ale stanowczo wolę twoje posągowe kształty. Dziewczyna zachichotała z zadowoleniem i odwzajemniła uścisk.

– W swe dzieło wkładam zawsze cząstkę duszy – właściciel skłonił się w podziękowaniu.

Mężczyzna przyciągnął jeszcze mocniej swoją towarzyszkę, tak że oparła głowę na jego ramieniu i jeszcze raz przyjrzała się posągowi.

– Czemu nie mielibyśmy jej wziąć? Do domu jest trochę za duża, ale mogłabyś ją postawić w ogrodzie, koło tej miniaturowej piramidy, którą kupiliśmy w Luxorze. Dziewczyna śmiesznie zmarszczyła nos, uważnie przyglądając się rzeźbie.

– Wydaje się nieco smutna, nie uważasz? – mruknęła cicho.

Jej mąż tymczasem nie tracił czasu. Wciąż był na etapie spełniania wszelkich zachcianek młodej żony.

– Ile za tę boginię? – zwrócił się do artysty. Ten skłonił się ponownie.

– Niestety, nie jest na sprzedaż. To moje najlepsze dzieło. Stoi tu jedynie tymczasowo, a przeznaczone jest dla specjalnego klienta.

Kobieta odwróciła się lekko rozczarowana, lecz natychmiast pociągnęła męża w stronę następnego warsztatu. Znów zagadywała go, wskazując na hebanowy, pozłacany posążek Buddy.

W ciągu ostatnich dwóch dni Helen nauczyła się już, że takich jak ona, posągów z duszą, było w warsztacie więcej. Porozumiewały się między sobą, choć nie zawsze wiedziała, o czym rozmawiają. Maleńką, hinduską boginię Lakszmi zamieszkiwała dusza bezdomnej, kambodżańskiej dziewczynki, pochwyconej i sprzedanej w niewolę Balupowi, właścicielowi warsztatu. Helen zrozumiała, że w ciele posągu mieszka już od dziesięciu lat, zgwałcona najpierw przez obu synów rzemieślnika. Tan miał wtedy niewiele ponad pięnaście lat. Nie chcieli jej chyba zabić, ale tak bardzo podniecili się gwałtem na niej i tak długo stopniowali przemoc i ból, że jej kruche, pozbawione odporności ciało, poddało się cicho. Zbyt dużo krwi straciła, by przeżyć. Ale nie było tak źle, odkąd umieścili ją w spiżowej skorupce. To Tan właśnie znał sekret transmisji dusz, to on, jako mały chłopak plątał się po wszystkich straganach i zaułkach targu, podsłuchując i podpatrując starych mistrzów, znachorów i magów, choć takich podobno w ogóle nigdzie już oficjalnie nie było. Podkradał im proszki ucierane z ziół i kamiennego pyłu, tygrysi tłuszcz, albo wodę błogosławioną w świątyniach na północy kraju. Gdy zginęło jajo cennego gatunku węża, to Tana podejrzewał o to wściekły kupiec ze straganu we wschodniej części targu. Ale potem pewnego dnia zniknął i on i jego lichy towar, a że miejsce w tym obszarze targowiska nigdy długo nie czekało na następnego najemcę, szybko o nim zapomniano. A ona, mała Samitha, była pierwszą duszą zamkniętą w posągu, której przeznaczeniem było pozostać w warsztacie Balupa na zawsze, choć nie brakło chętnych, by ją kupić.

Dziewczyna nie skarżyła się jednak na swój los, a nawet go sobie chwaliła, bo jej trwanie w obecnej postaci lepsze było znacznie od pełnego upokorzeń i przemocy krótkiego, ziemskiego bytowania. Nie zaznała w nim niczego pięknego, niczego, poza smutkiem, rozpaczą i przemocą. Tak więc, choć nie rozumiała tragedii tej nowo przybyłej, dziwnej cudzoziemki, starała się ją pocieszyć.

Widziała wszystko, wiedziała, jak to się skończy już w chwili, gdy za Tanem i jego towarzyszką zamknęły się zielone, drewniane drzwi. Nie raz już oglądała zachwyt i uniesienia kobiet Tana, ich ekstazę, ich błagania o więcej cielesnej rozkoszy kierowane do mężczyzny, który już jako dziecko miał serce z kamienia, a jako dorosły stał się jeszcze bardziej twardy, nieubłagany i gwałtowny. A gdy nasycił się już ich ciałem, biorąc je we wszystkie możliwe sposoby, zmuszając nieraz do wielogodzinnego zajmowania się sobą, tak że niektóre z nich mdlały nawet z pragnienia lub przyduszone jego wielkim przyrodzeniem, wciskanym im do gardeł, zabierał się do dzieła.

Widziała wiele z nich, jak na kolanach błagały o darowanie życia, jak płakały i wzywały swoich bogów i pomocy aniołów, którzy jednak nigdy się nie zjawili. Patrzyła bezradnie na ich rozszerzone strachem źrenice, ich ciała tak sparaliżowane lękiem, że niezdolne do żadnych ruchów i na ich śmierć – czasem powolną, w męczarniach, gdy Tan eksperymentował ze swoimi księgami, czasem zaś szybką, niezauważalną – gdy miał dobry humor i lubił okazać hojność. Jednak zawsze była to śmierć cielesnej powłoki, wyrzucanej potem do rzeki, palonej lub zakopywanej gdzieś pod osłoną nocy. Co się z nimi działo, co stało się z jej własnym ciałem, o tym Samitha nie miała żadnego pojęcia.

Po długich próbach Helen udało się wygodniej ułożyć, skoncentrować wiązkę energii na myślach i wygłosić najbardziej nurtujące ją pytanie – jak wrócić. Udało się. Ten nowy stan był dziwny. To rozpraszała się, to znów udawało jej się skupić w jednym miejscu. Nie lubiła tego.

W odpowiedzi odebrała swoimi zmysłami irytację dusz, pogardliwe parsknięcia i westchnienia, pełne gniewnego zniecierpliwienia.

W końcu Nerissa, zamieszkująca pękaty, przysadzisty posąg boga–słonia zlitowała się nad nią.

– Nie ma powrotu, Helen. Nie masz dokąd wrócić, bo twoje piękne ciało, tak troskliwie pielęgnowane, już się do niczego nie nadaje, stare, zimne i nawet nie wiesz, gdzie ono jest. I nie masz jak wrócić. Umarłaś dla świata, a narodziłaś się do życia wśród nas.

Dusza Helen skurczyła się po tych bezlitosnych słowach i zaległa na wiele dni na kamiennym dnie rzeźby, zwinięta w smutny, wstrząsany łkaniami, kłębek.

***

Porucznik Anun zrezygnowany pokiwał głową. Chao praya nigdy nie oddawała nienaruszonych ciał. Z tą cudzoziemką nie było inaczej. Dziwne, że zachowała się biżuteria, sznur pereł, drogi zegarek, choć szyja poznaczona sino–czerwonymi pręgami była wyraźnym znakiem, że śmierć nastąpiła w wyniku uduszenia. Rabuś zabrałby cenne rzeczy, nawet, gdyby przyszło mu je sprzedać za bezcen. A to oznaczało zapewne bardziej skomplikowane śledztwo. Anun przemógł się i przyklęknął koło ciała. Nosiło znaki ugryzień i ukąszeń, brakowało kilkucentymetrowych fragmentów skóry, a w niektórych miejscach żarłoczne, rybie zęby wgryzły się w ciało dużo głębiej. Dostrzegł drobne kości prawej dłoni, więcej nie miał ochoty oglądać.

– Jak tam z zaginięciami? Zdążyłeś sprawdzić? – zwrócił się do młodego pomocnika, który natychmiast wyprężył się jak struna i zasalutował.

– Nie zgłoszono żadnego zaginięcia białej, panie poruczniku.

Anun westchnął. Znów to samo. Może jakaś samotna cudzoziemka, pragnąca sprawdzić, czy jej biała skóra spodoba się jakiemuś młodemu, jurnemu i spragnionemu grosza Tajowi. Dużo tych nieszczęśliwych, zagubionych istot plątało się ostatnio po mieście pod pretekstem zgłębiania duchowości, kursów jogi i medytacji i innych takich tam bzdur. Zachodni mężczyźni byli prości, nie ukrywali nigdy, że chcieli po prostu młodych, chętnych dup. A niektórzy byli tak głupi, że nabierali się na to wyrachowane me love you i topili w dziewczynach i ich rodzinach wszelkie oszczędności. Anun nie mógł się nadziwić ich naiwności i głupocie. Zastanawiał się, jak zachód i jego podupadająca cywilizacja mógł nadal przewodzić światu, mając wśród swoich obywateli tak wielu głupców. Ale i to się zmienia. Azjata potrafi czekać, bo wie, że warto. Milczy, gdy inni się kłócą. Jest jak górski , cichy i monotonny strumień, żłobiący latami swojej koryto w bazaltowej skale. Zmieniam się w filozofa, uśmiechnął się do siebie.

– To pstryknijcie jej parę fotek, tylko takich bardziej, no, hmm… twarzowych i przejdź się po hotelach. Zacznij od tych lepszych, wzdłuż rzeki. Babka nie należała do najbiedniejszych – polecił sierżantowi.

– I gdzie jest teraz? – w głosie młodego patologa można było wyczuć lekki tryumf.

***

Kiedy z hotelu wyprowadzano szarpiącego się, spoconego Johna, Sadachai przyglądał się temu zza przyciemnionych szyb limuzyny. Westchnął z udawanym zatroskaniem.– Cóż to ślepa żądza i chciwość robi z człowieka, Tanie, nieprawdaż? A wydawali się tak dobrze dobranym małżeństwem. Ale żeby zabić żonę…

Tan spojrzał na niego beznamiętnie.

– Dużo pracy i mimo wszystko pewne ryzyko. Mam nadzieję, że było warto.

Sadachai zdziwił się, że Tan w ogóle odpowiedział. Przyzwyczajony był do jego milczenia więc roześmiał się, z niejakim przymusem. Wypadło to sztucznie.

– John sprzedał mi swoją część udziałów. Helen nie żyje, on zaś dziedziczy po niej. A że mamy odpowiedni zapis na okoliczność niemożności wypełniania obowiązków przez jednego ze wspólników… no cóż, wygląda na to, że to teraz ja kieruję tym całym biznesem. A co do tego, czy się to opłaca. Jeden z wynalazków szanownego, i, na szczęście niedocenionego wuja naszej drogiej zmarłej, zrewolucjonizuje nasz przemysł chemiczny, bowiem… – urwał nagle i poprawił się na siedzeniu. Nigdy nie wtajemniczał nawet najbardziej zaufanych pracowników w szczegóły swoich biznesów. Uważał, że z obopólną korzyścią.

Zwykle obojętny, bez szemrania wypełniający polecenia, Tan przyglądał mu się z niezwykłym u niego zainteresowaniem i ożywieniem. Sadachai poczuł się nieswojo. Wysłuchał kilka dni temu relacji z Targu Amuletów. Nie po raz pierwszy sięgnął po tak drastyczne środki, aczkolwiek sprawiedliwie trzeba przyznać, że na ogół starał się unikać przemocy fizycznej, uciekając się raczej do manipulacji, wyszukiwania słabości, długotrwałego psychicznego nacisku i ewentualnie szantażu. Jeśli zaś zabijał, ach, jak nie lubił tego słowa, wolał eufemistycznie eliminować lub usuwać, wzdrygnął się na samo jego brzmienie, jeśli więc zabijał, to nigdy własnoręcznie. Trzeba się go będzie pozbyć, pomyślał, spoglądając na regularne rysy młodego człowieka. Tan siedział w rozluźnionej pozycji, duże, kształtne dłonie spoczywały swobodnie na kolanach. Jednak Sadachai nie miał złudzeń, że reakcja młodzieńca byłaby natychmiastowa. Zaczepił wzrok na tych dłoniach. Długie palce pianisty… wyobraził je sobie, jak w szybkim tempie przesuwają się po biało–czarnej klawiaturze, coraz szybciej i szybciej wybijając z temperamentem dźwięki koncertu, potem – jak bez wahania, silnymi ruchami pieszczą piękne, smagłe ciało Sirimar, a w końcu zaciskają się na lekko zwiotczałej, lecz starannie pielęgnowanej szyi Helen Forester… Wszystko wykonywane precyzyjnie, dokładnie, z pasją. Wyobraził sobie tę szyję, często ozdobioną cennym, egzotycznym naszyjnikiem lub sznurem pereł… Gdyby to on musiał TO zrobić, wolałby nie używać rąk, nie czuć, jak tuż pod skórą wszystkie komórki w panice walczą o przetrwanie, jak żyły starają się odzyskać kształt, tak więc może raczej szalik, chustka, czy…

– To był wąż, szefie – powiedział Tan. Tak spokojnie, że Sadachai nieomal podskoczył na siedzeniu. Czyżby ten prostak, syn kamieniarza, odkryty i wyciągnięty przez niego z zaułków Targu Amuletów, umiał czytać w myślach? Uśmiechał się teraz szeroko, bezczelnie, a jego oczy płonęły dziwnym, błękitnym blaskiem. – Nie cierpiała, szefie. Lubiłem ją nawet. To nic przyjemnego, być żoną Forestera. Nie chciałem, by ją bolało. Odeszła szczęśliwa i zaspokojona. Wszystko poszło bardzo szybko.

Sadachai milczał, wciąż lekko wstrząśnięty. Tan oparł się znów o tapicerkę i zapatrzył przez okno. Policjanci brutalnie zmusili Johna do zajęcia miejsca w samochodzie. Zaniepokojeni portierzy hotelu kręcili się bezradnie w miejscu, zapewne nie mogąc doczekać chwili, gdy kłopotliwa scena dobiegnie końca. Niepotrzebny był im taki rozgłos. I tak niezwykle niemiłą była dla nich konieczność potwierdzenia, że państwo Forester faktycznie razem opuścili hotel rankiem, dwa dni wcześniej. Jednak wiedzieli, że szczególnie detektyw Sonchai Jitpleecheep, reprezentujący Tajską Policję Królewską nie da się zbyć byle kłamstwem. A właśnie on, słynny Jitpleecheep przybył dziś oficjalnie do hotelu, by porozmawiać ze świadkami.

Szczyt sezonu, a policjanci zapieczętowali jeden z najlepszych apartamentów! Najgorzej, jeśli jakaś informacja przecieknie do mediów…

– Tajskie więzienie – westchnął na głos Tan. – Karaluchy, smród, fatalne jedzenie. Pan Forester pewnie bardzo schudnie.

Odwrócił się w stronę swojego chlebodawcy, nadal wciśniętego w siedzenie limuzyny.

– Zaś ja liczę na to, że będziemy jeszcze długo współpracować. Bardzo długo. Żadna praca nie była dla mnie do tej pory tak… kształcąca i urozmaicona – dodał z nieskrywaną ironią.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dwie refleksje:
Coraz bardziej kruszą się moje wątpliwości, że polski język kiepsko nadaje się do pisania dobrych opowiadań erotycznych. Jednym z autorów, którzy tak skutecznie rozprawiają się z moimi obiekcjami jest MissSwiss. To o pierwszej części Targu.
Druga myśl dotyczy wyobraźni, kreatywności. Zaskoczyłaś mnie Miss. O tym co się stało w opowiadaniu można by podyskutować z konstrukcyjnego punktu widzenia. Ale zaskoczenie jest zawsze cenne.
Na dodatek cykl wydaje się zakończony, ale furtka jest uchylona i całość może być zaledwie wstępem do sensacyjnej fabuły…

Takie… ,,orientalne'' jest to opowiadanie. Dobre!

Fantastyczne!

Gratulacje z okazji ukończenia cyklu syjamskiego, Miss!

Tym bardziej, że zakończenie owe jest zaskakujące, niespodziewane, nieco przerażające, no i zanurzone w dalekowschodnim mistycyzmie. No i na tyle otwarte, że nawet jeśli nigdy nie zostanie napisana kontynuacja i tak można długo spekulować, co stało się później. Np. jak potoczyła się niełatwa relacja Sadachaia oraz Tana, no i gdzie w tym wszystkim Sirimar.

Losy farangów nie do pozazdroszczenia, choć w wypadku Johna jest pewne światełko w tunelu – jako Amerykanin i domniemany morderca Amerykanki prawdopodobnie nie spędzi zbyt długo w tajskim więzieniu. Zostanie zapewne deportowany by spędzić dożywocie w jankeskim, też mało przyjemnym, ale w o niebo wyższym standardzie (w Massachusetts, którego prawu podlega John, kara śmierci została uznana za niekonstytucyjną i nie jest wykonywana co najmniej od 1976 r.).

"Targ Amuletów", podobnie jak cała trylogia syjamska stanowi pasjonującą lekturę o mocno orientalnym, bogatym smaku. Oby jak najwięcej takich tekstów na NE!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Smakowity cykl!!!

Piękna wariacja na temat.Też znam twórczość Johna Burdetta ;-).Piąteczka!

Napisz komentarz