Opowieść helleńska: Demetriusz VI (Megas Alexandros)  4.45/5 (90)

25 min. czytania

William-Adolphe Bouguereau, „Perła”

Wiosna w pełni rozkwitła w Attyce. Po rześkim wciąż Anthesterionie, miesiącu roztopów, nastał cieplejszy Elaphebolion. Zbliżały się Wielkie Dionizje Miejskie – święto ku czci boga wina połączone z najsłynniejszym w Helladzie festiwalem dramatycznym. Sportowcy rozpoczęli już przygotowania do Igrzysk Pytyjskich, które miały rozpocząć się za pół roku. Gimnazjony wypełniły się młodzieńcami, którzy od rana do wieczora ćwiczyli biegi na różne dystanse, rzuty dyskiem i oszczepem, zapasy, boks i pankration. Na hipodromie pośród kurzu i zgiełku ścigały się rydwany. W Teatrze Dionizosa trwały próby przed wystawieniem nowych komedii i tragedii.

Przez wszystkie bramy Aten wlewały się teraz rzeki przyjezdnych: kupców, poetów, aktorów, wędrownych rzemieślników. Wszyscy oni ściągali do Miasta w nadziei na zarobek. Dwa porty Miasta, Pireus i Faleron, wypełniły się towarami z najdalszych zakątków świata, a także tłumami niewolników sprowadzanymi z Azji, Italii, znad brzegów Pontu Euksyńskiego oraz Libii. Na ulicach dało się usłyszeć nie tylko grekę, ale i język fenicki, egipski, scytyjski, a nawet perski. W tych dniach Ateny tętniły życiem. Mało kto byłby wówczas w stanie uwierzyć, że oto nastaje zmierzch potęgi Miasta.

* * *

Demetriusz uklęknął na pozycji startowej, pochylił ciało i oparł zaciśnięte w pięści dłonie na ubitym gruncie bieżni. Obok niego w podobnej pozie zastygli inni biegacze – Lizjasz, Korojbos i Teagenes. Wszyscy czterej byli nadzy, a ich smukłe, opalone ciała lśniły od oliwy, którą je natarto. Tak nakazywał obyczaj podczas treningów w gimnazjonie, a także podczas igrzysk, do których się szykowali.

Dziś ćwiczyli bieg na długość jednego stadionu, w którym sama szybkość liczyła się bardziej niż kondycja i wytrzymałość (te z kolei przydawały się przy diaulosie, czyli biegu na długość dwóch stadionów oraz hoplitodromosie – morderczym biegu w zbroi). Pierwszy sędzia stał przy początku bieżni, następni trzej rozstawieni byli wzdłuż trasy, tak by na każdym jej odcinku uważnie obserwować zawodników. Ostatni zajął miejsce przy mecie. Wokół niego zgromadzili się przyjaciele biegaczy, gotowi gromkimi okrzykami nagrodzić swoich faworytów. Gdy Demetriusz przymrużył oczy, dostrzegł wśród nich Menandra.

– Gotowi! – rzucił komendę sędzia. Zawodnicy pochylili się mocniej do przodu, napięci niczym naciągnięta cięciwa. Wiosenne słońce grzało ich plecy, na niebie nie było bowiem ani jednej chmury. Znowu zastygli w bezruchu, czujni, niecierpliwi, spragnieni zwycięstwa.

– Start! – krzyknął sędzia. Nim słowo całkiem wybrzmiało, Demetriusz już pędził, niesiony wiatrem niczym Hermes obuty w skrzydlate sandały. Grudki ziemi wyprysnęły spod jego stóp, gdy rzucił się do przodu. Po jego lewej biegł Korojbos z demu Aixone, który już raz, przed dwoma laty, pięknie zaprezentował się na igrzyskach w Olimpii. Wprawdzie nie zdobył wówczas wieńca (o pół długości ciała wyprzedził go reprezentant Sparty), lecz ciężko trenował, by następnym razem wygrać. Po prawej do przodu wysforował się Lizjasz, najmłodszy z całej czwórki, lekki i śmigły efeb z demu Oe. Teagenes niemal od razu pozostał w tyle. Najlepsze lata miał już niestety za sobą. Dwukrotnie otarł się o zwycięstwo na Olimpiadzie, zbierał za to laury w Delfach, Koryncie i Nemei. Zapewne najbliższe Igrzyska Pytyjskie miały być dla niego okazją do ostatecznego pożegnania się z zawodami.

Demetriusz przyspieszył jeszcze i plecy Lizjasza zaczęły się przybliżać. Ten, który zbyt prędko wysuwał się na prowadzenie, często przegrywał cały bieg. Nie mógł odwrócić się, by sprawdzić, czy któryś z konkurentów go nie dogania, sam zaś był punktem odniesienia dla wszystkich pozostałych. Młodzieńcza niecierpliwość zwiodła Lizjasza, jego szanse kurczyły się z każdą chwilą. Korojbos wszakże biegł mądrzej: trzymał się równo z Falerończykiem, odkładał siły na ostatni odcinek. Minęli drugiego i trzeciego sędziego, czwarty rósł w oczach. Wkrótce nastąpi rozstrzygnięcie.

Serce Demetriusza waliło jak szalone, on jednak o tym nie myślał. Wyprzedził Lizjasza, który wyraźnie opadł już z sił. Teraz na prowadzenie zaczął wysuwać się Korojbos. Powoli, lecz nieubłaganie zostawiał swego konkurenta w tyle. Falerończyk nie mógł go nie podziwiać: młodego mężczyznę znamionowała żelazna dyscyplina i niechęć do improwizacji. Jego bieg był nie tylko piękny, lecz i precyzyjny jak matematyczne równanie Arystotelesa.

Kiedy minęli czwartego z sędziów, Demetriusz zmusił się do ostatecznego wysiłku. Pochylił się do przodu i rzucił naprzód. Doganiał Korojbosa, lecz dystans między nimi kurczył się bardzo wolno. Nie dopuszczał do siebie myśli, że przegra. Jeśli straci wolę walki i wiarę w triumf, do mety dotrze jako ostatni – nawet Teagenes zdoła go jeszcze wyprzedzić.

W końcu jednak stało się to, w co do ostatniej chwili nie wierzył. Korojbos dopadł do mety o pół sekundy wcześniej. Sędzia wykrzyknął imię zwycięzcy, a jego przyjaciele zaczęli wiwatować. Natychmiast też otoczyli go ciasno i zasłonili przed oczyma Demetriusza. Łapiąc z trudem powietrze, młodzieniec zwrócił się ku Menandrowi. Ten podszedł do niego energicznym krokiem i uściskał mocno.

– Wspaniale dziś biegłeś – oznajmił. – Nawet chyżonoga Atalanta nie zdołałaby ci uciec!

– A mimo to przegrałem – odparł Demetriusz, gdy trochę już ochłonął. Mimo gorzkich słów odwzajemnił jednak uścisk. Pozostali druhowie z Likejonu zatrzymali się za plecami Menandra i czekali na swoją kolej. Rozumieli, że tych dwóch łączy szczególna więź i nie próbowali w nią ingerować.

Podeszli dopiero wtedy, gdy młody poeta wypuścił Demetriusza z objęć i odstąpił o krok.

– Następnym razem wygrasz – zapewnił Mathaios.

– Bardzo niewiele brakowało! – zaśmiał się wiecznie pogodny Hesperos.

– Gratuluję – rzekł po prostu Fedon.

Jednak żadne słowa nie były w stanie unieważnić przykrej prawdy: nie dotarł na metę pierwszy. Wewnętrzny smutek, który odczuwał, był jeszcze do zniesienia. Bardziej bolała świadomość, że wieść o porażce wkrótce dotrze do jego ojca.

– Ten dzień niczego nie rozstrzyga – stwierdził Menander. – Decyzje co do tego, kto na delfickich igrzyskach będzie reprezentował Ateny, zapadnie dopiero za kilka tygodni.

– Do tego czasu muszę poprawić swój wynik.

– Zrobisz to – odparł z przekonaniem poeta. – A teraz chodźmy do łaźni. Trzeba zmyć z ciebie pot i kurz.

* * *

Aratos z Hierapytny budził się jakby z długiego, niekończącego się koszmaru. Pamiętał, że nie śniły mu się morskie potwory ani skazani na Tartar tytani, lecz tylko pustka, czarna i straszna, pochłaniająca wszystkie odgłosy, wdzierająca się do oczu, nozdrzy i gardła. Teraz, bardzo powoli, wyrywał się z niej i uciekał w stronę światła, dźwięków, smaków. W stronę życia.

Otworzył oczy. Przyszło mu to z trudem. Powieki zdawały się ciężkie jak ołów. Podobnie zresztą jak reszta ciała. Uświadomił sobie, że nie jest w stanie ruszyć rękoma ani nogami. To było tak, jakby same mięśnie stawiały mu opór. Rozchylił wargi, lecz zamiast słów dobył się z nich tylko cichy świst.

– Chyba próbuje coś powiedzieć – stwierdziła pulchna dziewczyna o włosach w kolorze słomy, która pełniła straż przy łóżku Aratosa.

– Nic nie mów, chłopcze – pochylił się nad nim łysy starzec z krótką, starannie przystrzyżoną brodą. – Jesteś jeszcze zbyt słaby. W końcu otarłeś się o śmierć. Proszę, napij się tego.

Aratos leżał w łożu, przykryty kocem, lecz jego głowa spoczywała nieco wyżej, na spiętrzonych poduszkach. Sędziwy mąż przyłożył do jego ust kubek z napojem, a potem przechylał go powoli, czekając aż Kreteńczyk przełknie kolejne łyki. Jego gardło było jakby opuchnięte. Mimo to po jakimś czasie udało mu się wypić całą zawartość naczynia.

– A teraz śpij. Mówią, że sen to najlepszy lekarz. W tym jednym wypadku mądrość ludowa zgadza się z twierdzeniami uczonych. Śpij, chłopcze. Trucizna wprawdzie osłabła, lecz wciąż jest w twoim ciele. Potrzeba ci wielu sił, by całkiem ją zwalczyć.

Aratos próbował coś powiedzieć, sprzeciwić się. Miał tyle wieści, które musiał przekazać. To nie może czekać… Ale łyse oblicze pochylającego się nad nim człowieka rozmyło mu się już przed oczami. Ostatnie słowa, jakie usłyszał, brzmiały:

– Raiso, znajdź Dionizjusza. Powiedz mu, że jego fechmistrz zaczął odzyskiwać świadomość.

Ciężkie jak ołów powieki opadły i ponownie spowiła go ciemność otchłani. Zapadł się w nią jak w sypkie piaski.

* * *

Po kąpieli w łaźni Demetriusz i Menander udali się do Teatru Dionizosa, obejrzeć próbę przed wystawieniem „Dziewczyny z Leukady”. Komedia ta miała przynieść Menandrowi kolejny wieniec oliwny i potwierdzić jego pozycję wśród ateńskich dramatopisarzy, którą wywalczył sobie na tegorocznych Lenajach. Choć Falerończyk lubił teatr, nigdy przedtem nie był na próbie. Z zaciekawieniem patrzył na kolorowe maski aktorów oraz malowane na płótnie dekoracje, słuchał fragmentów indywidualnych pieśni i melodyjnych dialogów, zaśmiewał się do rozpuku w czasie symulowanej walki między bohaterami. Kiedy po wszystkim opuszczali gmach teatru, zwrócił się do przyjaciela:

– Myślę, że możesz być pewien triumfu. Na tych Dionizjach nikt nie odbierze ci wieńca. Żaden z konkurentów nie dorówna ci bowiem w humorze ani zręczności rymów.

– To miło, że tak mówisz, Demetriuszu. Obawiam się jednak, że konkurencja nie śpi. Filemon z Soli i Eubolos wydają się pewni swego. Zwłaszcza ten ostatni – od tygodni chodzi po Mieście napuszony niczym paw.

– Tym większe będzie jego upokorzenie! Naprawdę uważam, że twoja sztuka na zawsze zmieni komedię! Sięgasz po tematy bliskie ludziom, problemy, z którymi stykają się na co dzień. Lud to rozumie i właściwie oceni.

– Cieszę się, że we mnie wierzysz. Słuchaj, wybieram się do Fojbiane. Zaprosiła mnie dziś na wieczerzę. Może chcesz pójść tam ze mną? Ona na pewno się ucieszy. Wciąż miło cię wspomina.

Demetriusz pomyślał o nocy, którą obaj spędzili z Fojbiane. Piękną niewiastą, od wyjazdu Fryne noszącą tytuł pierwszej hetery Aten. Przypomniał sobie jej kasztanowe loki, mlecznobiałą cerę, urocze piegi na nosku i dekolcie… a także zgrabne, jędrne ciało, krągłości obfitych piersi i wypiętych ku niemu pośladków. Rozkosz, jaką dała mu ustami i ciasność jej tyłeczka. Poczuł, że nagle zaschło mu w gardle. Pod tuniką jego członek zaczął twardnieć i unosić się, w wyraźny sposób wybrzuszając odzienie.

Wieczerza, o której mówił mu Menander, z pewnością zakończy się deserem. A jakiż deser mógł być słodszy niż sama Fojbiane, naga niczym w dniu narodzin, z ustami czerwonymi od egipskiej szminki i sromem lśniącym od wilgoci? Demetriusz odkaszlnął, by pokryć swe zmieszanie. Po wysiłku fizycznym, takim jak poranny bieg, zawsze pożądał mocniej, zaś ogień płonący w lędźwiach niemal go palił. Uświadomił sobie, że marzy o szmaragdowookiej heterze, pragnie znów ją posiąść, wbić się w jej mokrą szparkę, zaspokoić się między jej pośladkami. Jego męskość jeszcze stwardniała. Wystarczyło powiedzieć „tak”…

Zaraz jednak pomyślał o Raisie, iliryjskiej niewolnicy, która czekała na niego w domu. Jej wielkie, ufne oczy nie były szmaragdowe, ale błękitne jak lazuryt. Włosy zaś miały barwę słomy, a nie kasztanu. Nie malowała swojej twarzy jak sprzedajne hetery, a zamiast wykwintnej sukni z przezroczystego jedwabiu nosiła proste chitony z wełny albo lnu. Była niższa od Fojbiane i bardziej zaokrąglona. A przecież to właśnie ją kochał. I za nic w świecie nie chciał jej ranić kolejnym aktem niewierności.

– Wybacz, przyjacielu – usłyszał swój własny głos. – Ale na dzisiejszy wieczór mam już inne plany.

– Jak wolisz – Menander wzruszył ramionami, lecz zaraz uśmiechnął się szelmowsko. – Z drugiej strony, gdybyś zabrał ze sobą Raisę, moglibyśmy zabawić się we czworo…

– O tym marzysz, prawda? – Demetriusz spojrzał na niego z rozbawieniem. – Spodobała ci się moja Iliryjka?

Któregoś dnia Menander gościł u Demetriusza. Ucztowali we dwóch w komnacie sympozjonów jego ojca, usługiwała im zaś Raisa. Wtedy właśnie niewolnica wpadła w oko poecie. Wygłosił na jej cześć zaimprowizowany pean, po którym dziewczyna zarumieniła się aż po czubki uszu.

– To uczciwa wymiana – odparł niczym niezrażony Menander. – Ja wprowadzę ciebie w gościnne progi Fojbiane, a ty mnie – między chętne uda Raisy…

Falerończyk odwrócił się szybko w jego stronę i otwartą dłonią trzepnął go w bok głowy. Kilka osób na ulicy spojrzało na nich ze zdziwieniem wypisanym na twarzach.

– Za co? – spytał zaskoczony poeta, rozmasowując obolałe ucho.

– Zapamiętaj sobie, mój wierny przyjacielu – odparł spokojnym tonem Demetriusz, – że uda Raisy rozchylają się chętnie tylko dla mnie. Iliryjka jest moja i nie zamierzam się nią dzielić. Ani z tobą, ani z nikim innym. Rozumiemy się?

– Całkowicie.

– Rad jestem.

Przez jakiś czas szli ulicą w milczeniu. W końcu ciszę przerwał Menander.

– Bogowie nie kochają skąpców – stwierdził filozoficznie i znacząco popatrzył w niebo.

* * *

Kleopatra pojękiwała cicho, kiedy Dionizjusz brał ją od tyłu.

Choć na zewnątrz zapadła już chłodna, wiosenna noc, w alkowie było ciepło i jasno. Cztery duże lampy oliwne rozstawione wokół łoża sprawiały, że nie sposób było nic ukryć w ciemności. Ogień w kominku trzaskał głośno, niedawno podsycony drewnem. Lniana pościel była świeża i pachnąca, poduszki miękkie, zaś powietrze przesycał zapach pożądania.

Wsparta na kolanach i łokciach, z pochyloną głową i twarzą skrytą za kruczoczarnymi lokami, Fenicjanka ulegle przyjmowała pchnięcia swego pana. Jej szparka raz po raz otulała jego męskość, mięśnie posłusznie zaciskały się na penisie. Było dokładnie tak, jak lubił. Niewolnica dobrze wiedziała, jak zadowolić Ateńczyka. Nauczył ją tego w ciągu pierwszych miesięcy, jakie spędziła w rezydencji. Znała też cenę jego niezadowolenia. Na jej plecach oraz lubieżnie wypiętych pośladkach widniały pręgi po ostatniej chłoście. Te na pupie wciąż bolały, kiedy Dionizjusz miętosił ją w dłoniach.

Fenicjanka wtuliła twarz w poduszkę. Zdusiła kolejny jęk, który Eurynome mogłaby uznać za oznakę rozkoszy. Długie włosy sprawiały, że żona Dionizjusza nie widziała jej oblicza. Niewolnica była wdzięczna chociaż za to.

Pani domu leżała tuż obok, na plecach, z rękoma ułożonymi wzdłuż nagiego ciała. Była całkiem nieruchoma. Jej twarz pobladła z gniewu i wstrętu. Lodowate spojrzenie kierowała na swego męża, który sycił się niewolnicą, by potem, tuż przed szczytem, położyć się na żonie i wbić w jej suchą, niegościnną pochwę.

Na razie jednak to Kleopatra zadowalała Dionizjusza. Wilgotne odgłosy i woń miłosnych soków rozchodziły się po alkowie.

Tak, Fenicjanka była podniecona. Mimo brutalnych pieszczot Dionizjusza, który rzadko zdobywał się na delikatność wobec swych niewolnic. Mimo całej nienaturalności sytuacji. Mimo milczącej obecności Eurynome. Jej mąż budził w Kleopatrze tyleż lęku, co pożądania. Czuła, jak krople wilgoci ściekają jej po wewnętrznej stronie ud. W środku była gorąca i mokra, spragniona jego silnych pchnięć. Żałowała tylko, że nie skończy w niej. Bardzo chciała, by wypełnił jej wnętrze nasieniem. Ale owoc jego rozkoszy nie był przeznaczony dla niej. Należał w pełni do Eurynome, która wcale go nie pragnęła.

Ateńczyk wbił się mocno. Kleopatra jęknęła w poduszkę. Poczuła, że mężczyzna wypuszcza z dłoni jej obolały pośladek, a potem nachyla się nad nią. Sięgnął ku jej obfitym piersiom, kołyszącym się w rytm ich miłości. Ścisnął jedną z nich w dłoni, palcami podrażnił brązowy sutek. W odpowiedzi mocniej otuliła sobą jego męskość. Z satysfakcją usłyszała, jak głośno wciąga powietrze, a potem każe jej zrobić to znowu. Wiedziała, że Eurynome na to patrzy. Wiedziała, że pani domu znienawidzi ją za to, jak wiele rozkoszy ofiarowuje jej mężowi. W tej chwili nie miało to jednak znaczenia. Fenicjanka spełniła rozkaz, a Dionizjusz wyprężył się cały.

Jak można było go nie pożądać? Jak można było dla niego nie zwilgotnieć? Kleopatra nie potrafiła tego pojąć. Słyszała, że w młodości był jednym z najpiękniejszych efebów w Mieście, obiektem westchnień niezliczonych adoratorów. Znając jego syna, była skłonna w to uwierzyć. Teraz, w sile wieku, pozostał niezwykle przystojnym mężczyzną. Miał regularne rysy i przenikliwe, inteligentne oczy. W jego włosach trudno było znaleźć ślad siwizny. Regularne ćwiczenia wojskowe sprawiały, że mięśnie Ateńczyka zachowały twardość oraz siłę. W łożu nigdy nie brakło mu wigoru, choć uprawiał miłość niemal codziennie. Kleopatrę wzywał do siebie co kilka nocy. W pozostałe jego wybór padał na inne niewolnice: jasnowłosą Beotkę imieniem Anteja, Eufraksję o alabastrowym ciele, rudą i zielonooką Charę. A także Raisę, która należała wprawdzie do Demetriusza, lecz nie mogła przecież odmówić jego ojcu.

Kleopatra zaczęła poruszać biodrami, mocniej nabijając się na twardą włócznię Ateńczyka. Mokre odgłosy spółkowania stały się jeszcze donośniejsze. Palce mężczyzny boleśnie miętosiły jej pierś, lecz był to najsłodszy rodzaj bólu, jaki znała. Drugą ręką chwycił ją za włosy, szarpnięciem zmusił, by odchyliła głowę do tyłu. Jej plecy wygięły się w łuk, usta znalazły się nad poduszką i już nie była w stanie tłumić jęków. Kątem oka pochwyciła surowe spojrzenie Eurynome. A potem z całych sił zacisnęła powieki. Nie chciała, by żona Dionizjusza towarzyszyła jej w takiej chwili. Pragnęła, by i on skupił się tylko na niej.

Dwa tygodnie temu zdawało się, że Dionizjusz przestanie korzystać z niewolnic. Kleopatra była obecna przy tym, jak obiecał zaniedbywanej dotąd małżonce, że uczyni ją brzemienną. W tym celu mieli spółkować co noc. Wkrótce jednak okazało się, że Ateńczyk nie jest w stanie sprostać temu przyrzeczeniu, gdyż Eurynome nie budziła w nim pożądania. Niechęć między nimi była tak silna, że mąż z trudem osiągał erekcję, żona zaś była sucha i całkowicie beznamiętna. Nie pomagały ani groźby, ani karząca ręka, którą uniósł już trzeciej nocy (Fenicjanka słyszała przez drzwi bolesne krzyki Eurynome, a potem pielęgnowała jej posiniaczone ciało). Inny mężczyzna dawno by zrezygnował i wrócił w ramiona uległych służek. Ale nie on.

Dionizjusz z Faleronu był upartym człowiekiem. Nie akceptował przegranych. I potrafił się zemścić na tych, którzy stawiali mu opór. Także na własnej żonie. Nazajutrz po tym, jak została zbita, Eurynome spotkało kolejne upokorzenie. Chcąc nie chcąc, musiała zaakceptować obecność innych kobiet w małżeńskim łożu. Tak jak dawniej Dionizjusz wybierał sobie niewolnice, tyle że teraz korzystał z nich u boku żony. Nic sobie nie czyniąc z jej piorunujących spojrzeń i pełnych pogardy grymasów. Chara, Anteja, Kleopatra – wszystkie one służyły mu do pobudzenia żądzy, doprowadzały go na samą granicę orgazmu. Dopiero potem dosiadał kobiety, którą poślubił. Kończył w niej w nadziei na upragnionego syna.

Dionizjusz pochylił się i obsypał Kleopatrę gorączkowymi pocałunkami: za uchem, po policzku, szyi, ramieniu. Mocno ścisnął jej sutek w palcach. Aż zakwiliła z rozkoszy i bólu. Szparka Fenicjanki zdawała się pulsować, on zaś wdzierał się w nią coraz głębszymi i silniejszymi sztychami. Jego jądra uderzały z impetem o jej łono. Na ciele dziewczyny lśniły krople potu. Czuła, że zbliża się chwila jej własnej ekstazy. Wyglądała jej z niecierpliwością, ale i z lękiem. Pan z pewnością będzie zadowolony, że oto szczytuje w jego ramionach. Da mu w ten sposób dowód najwyższego oddania. Z drugiej strony, Eurynome znienawidzi ją jeszcze mocniej…

Trwało to już dwa tygodnie. W tym czasie Fenicjanka pięciokrotnie była wzywana do małżeńskiej alkowy. Przywykła do milczącej obecności pani domu, lecz wciąż nie potrafiła znieść jej spojrzenia, kiedy sama kochała się z Dionizjuszem. Czuła lodowatą wrogość Eurynome, bynajmniej nie skierowaną tylko w stronę męża. Z początku nie rozumiała, czemu to ona, Kleopatra, miała być jej celem. Przecież była tylko niewolnicą, niezdolną do przeciwstawienia się rozkazom pana. To on zmuszał ją, by uczestniczyła w upokarzającym żonę rytuale. Nie ponosiła winy za to, że właśnie ją wzywał najczęściej.

Później pojęła, że nie chodzi o samą czynność, lecz o gorliwość, z jaką oddawała się Dionizjuszowi. O namiętność, z jaką odwzajemniała jego pieszczoty. Zaczęła więc maskować wszelkie oznaki rozkoszy, jaką jej dawał. Odgrywać rolę bezwolnej zabawki. Cóż, skoro nie potrafiła udawać. Zwłaszcza przed nim. Była pewna, że Eurynome również wyczuwa fałsz.

W końcu, po nieskończenie długiej wspinaczce, Kleopatra dotarła na sam szczyt. Spojrzenie pani domu przestało się liczyć. Jej wrogość choć na moment utraciła swoją moc. Fenicjanka otworzyła usta i zaczęła krzyczeć, nie hamując tego, co rozkwitło w jej podbrzuszu, a teraz rosło, gorące i błogie, wypełniając całe ciało aż po koniuszki palców. Krzyczała ze szczęścia i rozkoszy, wdzięczna za każdą pieszczotę, każde pchnięcie, którym obdarzył ją jej hojny pan. Pragnąc mu się odwdzięczyć, z całej siły zacisnęła się na nim. W ostatniej chwili próbował się wycofać, ale nie pozwoliła mu na to. Pośladkami wtuliła się w jego krocze. Mięśnie szparki otuliły penisa jeszcze ciaśniej niż przedtem.

Tego Dionizjusz nie wytrzymał. Odrzucił głowę do tyłu i jęknął ochryple. Przez jego muskularne ciało przeszedł silny dreszcz. A potem wbił się raz jeszcze w szparkę Fenicjanki i wytrysnął w niej. Kleopatra poczuła, jak wypełnia ją po brzegi nasieniem. Tak dawno już tego nie czynił… Zastygła w bezruchu, gotowa przyjąć wszystko, czym właśnie ją obdarzał. Owoc jego spełnienia był dziś nadzwyczaj obfity. Strużki lepkiego, mlecznobiałego płynu wyciekły z przepełnionej pochwy i popłynęły w dół, wzdłuż smagłych ud dziewczyny. Dionizjusz wypuścił z ręki jej włosy, więc znów wtuliła twarz w poduszkę. Nie chciała, by Eurynome spostrzegła wyraz triumfu na jej twarzy.

Powinna czuć się winna. Właśnie skradła nasienie należne pani domu. Czuła jednak tylko satysfakcję, że w ostatniej chwili Ateńczyk zdecydował się dojść w niej. Powinna obawiać się kary za swoje zachowanie. Była jednak pewna, że Dionizjusz nie będzie dla niej surowy. Właśnie dała mu coś, czego nigdy nie otrzymał od własnej małżonki. Gdy zsunął rękę z jej piersi, osunęła się na pościel, przyjemnie zmęczona. Ogarnęło ją rozleniwienie.

Dionizjusz wycofał się z niej powoli. Zacisnął zęby, by nie jęknąć, gdy po raz ostatni otuliła go swym ciałem. Brązowe pośladki Fenicjanki wciąż były ku niemu wypięte. Spomiędzy rozwartych warg sromowych wypływała strużka nasienia. Podniósł się z kolan, stanął na łożu, ponad dwoma kobietami, pod misternie tkanym baldachimem. Opuścił wzrok na swoją męskość, która lśniła od zmieszanych soków. Objął ją dłonią, starł palcami nieco wilgoci. A potem strząsnął ją na brzuch Eurynome.

– Dziś otrzymasz ode mnie tylko tyle – oznajmił chłodno. Zszedł z łoża na miękki dywan, który przykrywał kamienną posadzkę sypialni. Podniósł z krzesła tunikę i naciągnął ją na siebie przez głowę. Usiadł na krześle, by zawiązać sandały. Gdy to uczynił, wstał i nie oglądając się za siebie, opuścił komnatę. Kleopatra i Eurynome zostały same w wielkim małżeńskim łożu.

Fenicjanka chciała się podnieść, lecz pani domu jej na to nie pozwoliła. Przysunęła się do dziewczyny, ułożyła tuż obok, objęła ramieniem jej wilgotne od potu plecy. Kleopatra poczuła ciepło jej ciała, tak blisko swojego. Żona Dionizjusza ocierała się piersią o jej ramię, a łonem przywarła do biodra dziewczyny.

– Spójrz na mnie, kochanie – powiedziała stanowczo zbyt miłym tonem.

Kleopatra niechętnie uniosła głowę z poduszki i popatrzyła w oczy Eurynome.

– Było ci dobrze, niewolnico? Zdaje mi się, że tak…

– Pani… wiesz, że nie czynię tego z własnej woli – próbowała się bronić.

– Nie kłam. Przecież mam oczy. Lubisz oddawać się mojemu mężowi. Bardziej niż pozostałe dziwki, które przewijają się przez tę alkowę.

Fenicjanka zadrżała.

– Korzystaj, póki możesz – głos Eurynome zniżył się do szeptu. – Bogowie wiedzą, że nie cierpię jego pieszczot. Im więcej czasu poświęci tobie, tym bardziej będę rada. Bacz tylko, by nie uczynił cię brzemienną. Nie wolno ci urodzić mu syna.

Dopiero po dłuższej chwili Kleopatra zdobyła się na odwagę.

– A gdybym jednak zaszła w ciążę?

– Wtedy, moja słodka – wąskie usta Eurynome wykrzywiły się w parodii uśmiechu, – będę cię kopać w brzuch tak często, aż w końcu poronisz. A jeśli jakimś cudem zdołasz urodzić, każę udusić twe dziecko w kołysce. Po świecie chodzi stanowczo zbyt wielu Falerończyków. Nie trzeba, by dołączył do nich jeszcze jeden. Nawet gdyby miał być bękartem fenickiej kurwy.

* * *

Kiedy po raz kolejny otworzył oczy, był ranek. Przy jego łożu czuwała tylko jedna z niewolnic Dionizjusza, inna niż poprzednio. Ujrzawszy, że się zbudził, natychmiast podeszła do łóżka.

– Czym mogę ci służyć, dobry panie? – spytała, patrząc na niego z troską. – Długo spałeś, z pewnością jesteś spragniony.

– Tak… – wykrztusił z trudem Aratos. – Wody.

Tym razem mógł już poruszać kończynami. Przyniosło mu to wielką ulgę, bo lękał się, że zostanie kaleką. Wciąż jednak był bardzo słaby. Gdy dziewczyna napełniła ceramiczny kubek wodą z dzbana, Kreteńczyk podniósł się z wysiłkiem i oparł na łokciach. Nie miał sił na cokolwiek innego. Pozwolił, by go napoiła, podobnie jak przedtem uczynił to medyk. Woda przyniosła ulgę ściśniętemu gardłu.

Gdy zaspokoił pragnienie, Aratos przyjrzał się uważniej niewolnicy. Była młoda i świeża. Łaskawi bogowie obdarzyli ją dużymi, zielonymi oczyma oraz burzą ognistorudych loków. Pod prostą, białą tuniką rysowały się niewielkie, ale bardzo apetyczne krągłości. Przypomniał sobie, że widywał ją już w rezydencji Dionizjusza, lecz nigdy przedtem nie rozmawiali.

– Jak ci na imię? – zapytał z wysiłkiem.

– Chara, dobry panie. Czy mam kogoś wezwać?

– Czy twój pan jest w domu?

Potrząsnęła głową.

– Czcigodny Dionizjusz opuścił rano rezydencję.

– W takim razie idź po Lizandra. Muszę z nim pomówić.

Spartanin Lizander był jego zastępcą w służbie Dionizjusza. Podczas iliryjskiej wyprawy Aratosa to właśnie on strzegł bezpieczeństwa rodu Falerończyków. Dziewczyna skinęła głową i szybko opuściła komnatę. Kreteńczyk opadł na poduszkę i zamknął oczy. Na szczęście nie musiał długo czekać, inaczej znów zapadłby w sen. Spartanin przybył niemal natychmiast.

– Dowódco – skłonił głowę w progu komnaty. – Rad jestem, że odzyskujesz siły. Baliśmy się, czy przeżyjesz.

– Jak długo byłem nieprzytomny?

– Ponad dwa tygodnie. Co jakiś czas budziłeś się na chwilę, więc można było cię karmić. Potem znów zapadałeś w letarg.

– Był tutaj medyk… Chciałbym mu podziękować za ocalenie.

– Arystoteles ze Stagiry – rzekł Lizander. – Prowadzi szkołę filozoficzną pod Miastem. Przyjdzie wieczorem, by zobaczyć, jak się czujesz.

– W takim razie zajmijmy się tą, która mnie otruła. – Aratos zebrał siły przed dłuższą przemową. – Nosi imię Filona, nie wiem, czy prawdziwe. Powinienem się domyślić… Była zbyt piękna na portową dziwkę… Musiała wsypać truciznę do wina, gdy płaciłem karczmarzowi za pokój. Jestem prawie pewien, że potem już nie piła.

Spartanin uniósł rękę.

– Niewiasta, o której mówisz, uciekła z Aten wkrótce po tym, jak próbowała cię zabić. Teraz jest już na Zakinthos albo jeszcze gdzie indziej. My zaś od trzech tygodni śledzimy ostatniego mężczyznę, z którym rozmawiała przed wejściem na statek. To Celt, największy, jakiego kiedykolwiek widziałem…

– Celt? – Aratos spotkał w Mieście tylko jednego z tych jasnowłosych olbrzymów. – Przyboczny Demostenesa? Wytatuowana na niebiesko twarz?

– Ten sam.

– Pilnujcie go. Może doprowadzi nas do Filony albo jej mocodawców. Mam niedokończone porachunki z tą kościstą suką.

* * *

Filona siedziała na dużym, okrągłym kamieniu do połowy zanurzonym w piasku plaży. Spoglądała nad spokojną pod wieczór taflą morza w stronę Aten. Miała na sobie leciwy, prosty peplos z żółtej wełny, w wielu miejscach noszący ślady słonej wody oraz cerowania. Kiedy sięgnęła pamięcią wstecz, musiała przyznać, że z jej odzieniem jest coraz gorzej. Jako szlachcianka na królewskich dworach Pelli oraz Passaronu nosiła kosztowne jedwabie i złotą biżuterię. Jako tania ladacznica w Atenach przywdziewała barwiony jaskrawo len i srebro. Teraz zaś, jako kobieta prostego rybaka z Eginy, posiadała tylko dwie niemodne, podniszczone szaty, należące niegdyś do jego żony. Błękitna właśnie suszyła się po praniu, przywdziała więc żółtą, mniej lubianą. Za jedyną biżuterię (oprócz kolczyków w sutkach i łechtaczce) służył jej naszyjnik z morskich kamyków. Dar od Jakchosa, który otrzymała nazajutrz po tym, jak pierwszy raz przycisnął ją do siennika i zaspokoił swe pragnienie.

Ostatecznie jednak nie powinna narzekać. W końcu przybyła na wyspę nago, bez złamanego obola, dysząc ciężko z wysiłku i plując słoną wodą.

Z Aten uciekła na pokładzie „Neoptolemeosa”, statku płynącego na Zakinthos. Nie zamierzała jednak tak bardzo oddalać się od Miasta. Rozkazy, które otrzymała od Tryfona z Ambrakii, nie zostały jeszcze wykonane. Stronnictwo oligarchiczne pod wodzą Dionizjusza i Fokiona wciąż było u władzy, paraliżując antymacedońską politykę na południu Hellady. Zanim misja Filony dobiegnie kresu, musi nadszarpnąć potęgę oligarchów, skruszyć jej fundamenty. Na tyle skutecznie, by inni, potężniejsi od niej, mogli ją obalić.

Dlatego też, gdy tylko „Neoptolemeos” znalazł się o niespełna pięć stadiów od wybrzeży Eginy, dziewczyna przeszła na mniej uczęszczaną część pokładu, zrzuciła z siebie suknię, która w wodzie stanowiłaby nieznośne obciążenie, a potem skoczyła w morską toń. Żeglarze dostrzegli ją już po kilku chwilach, ale nikt nie miał zamiaru ratować taniej dziwki, która wypadła za burtę. Filona zaś ciężko pracowała rękoma i nogami, by dotrzeć do nieodległego brzegu. Chociaż pływała niczym nereida, morze i tak okazało się groźne. Musiała walczyć z przeciwległymi prądami, unikać zdradliwych wirów, baczyć, by silne fale nie roztrzaskały ją o wystające z morza skały. Kiedy w końcu dotarła na plażę, była u kresu sił. Długo wykasływała z płuc morską wodę, zaś mokry piasek kleił się do jej nagiego ciała. W końcu straciła przytomność.

Pod wieczór znalazł ją tam Jakchos, rybak wracający do domu z całodziennego połowu. Najpierw bał się do niej zbliżyć – sądził bowiem, że ma do czynienia z morską nimfą albo przemienionym w dziewczynę potworem. W końcu jednak zdobył się na odwagę. Gdy oglądał Filonę z bliska, najbardziej zaskoczyły go srebrne kolczyki w nietypowych miejscach jej ciała. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Być może rozważał przez chwilę, czy nie wyrwać cennego srebra z jej ciała, ją zaś zepchnąć do morza. W każdym razie nie uczynił tego. Podniósł bezwładną z piasku i zaniósł do swej chaty.

Było to liche, rozpadające się domostwo, cuchnące rybami i dymem z paleniska. Lecz przez ostatnie tygodnie tu właśnie znalazła schronienie. Jakchos dał jej ubranie swojej zmarłej żony, nakarmił i pozwolił, by grzała się przy ogniu. Kiedy pytał, skąd wzięła się na jego plaży, odparła wymijająco. Ot, po prostu – wypadła za burtę statku, który przepływał nieopodal Eginy. Nie miała ochoty na wymyślanie skomplikowanej historii, nie w opłakanym stanie, w którym się znalazła. On zaś nie dociekał, w jaki cudowny sposób wypadając za burtę, pozbyła się odzienia. Był samotnym mężczyzną w sile wieku, więc po prostu cieszył się, że morze podarowało mu urodziwą i całkiem od niego zależną towarzyszkę.

Tamtej nocy pozwolił jej zasnąć w spokoju. Dopiero następnej zaczął domagać się oznak wdzięczności. Filona udawała, że się przed nim broni, dość stanowczo, by nie uznał jej za łatwą, lecz nie na tyle, by musiał sięgać po przemoc. Spółkowanie z nim nie budziło w niej wstrętu. Niektórzy z jej klientów w Atenach byli bardziej szpetni, a poza tym naprawdę wiele mu zawdzięczała. Zresztą, wciąż była osłabiona, nie miała swoich trucizn ani żadnej broni. Z łatwością złamał jej opór, po czym wbił się między jej rozwarte siłą uda.

Penetracja sprawiła Filonie ból, podobnie jak szorstkie pieszczoty jej przekłutych sutków. Zacisnęła zęby i czekała. W końcu się w niej spuścił, po czym natychmiast zasnął, nie zadając sobie nawet trudu, by zsunąć się z jej ciała. Przyciśnięta jego ciężarem do siennika, przez jakiś czas rozważała poderżnięcie mu gardła nożem do sprawiania ryb. W końcu jednak porzuciła ten pomysł. Zbyt duże ryzyko, a korzyści – znikome. Przed świtem, gdy w końcu zwalił się z niej i legł obok, nie budząc się przy tym ani na chwilę, wstała i poszła nad morze, aby zmyć z siebie jego pot i nasienie. Kiedy wróciła do chaty, przejrzała jego zapasy żywności i zaczęła przygotowywać mu śniadanie.

Od tamtej pory stała się jego kobietą. O świcie żegnała go, gdy szedł do portu, wieczorem zaś miała dla niego zawsze ciepłą strawę i uległość. Nie rozmawiali wiele, nie było zresztą o czym. Jakchos był prostym człowiekiem. Od niewiasty wymagał, by usługiwała mu, gdy był w domu, a na posłaniu otwierała dla niego uda. W tym względzie również nie miał szczególnych oczekiwań. Ani razu nie zażądał od niej, by pieściła go ustami, chociaż Filona zrobiłaby to bez chwili wahania. Nie próbował też wsunąć się między jej pośladki. Za to akurat była mu wdzięczna. Pokaźne rozmiary jego przyrodzenia połączone z całkowitym brakiem delikatności mogły sprawić, że nawet zaciśnięcie zębów by nie wystarczyło.

W ciągu dnia, gdy Jakchos wypływał na połów, Filona udawała się do pobliskiego miasteczka, noszącego to samo miano, co i wyspa. Stanowiło ono dość ponury widok. Dzisiejsza Egina była już tylko cieniem dawnej morskiej potęgi. Przed ponad wiekiem Ateńczycy zdobyli polis i zburzyli otaczające ją mury. Zatopili też znaczną część floty wojennej i handlowej. Od tego czasu Egineci nigdy nie podnieśli się z upadku. Ich osiedle powoli wyludniało się na rzecz potężnego sąsiada, zaś do sennego portu coraz rzadziej zawijały statki innych państw.

Pozostająca w cieniu Aten Egina żyła echem plotek z Miasta. Dokonując zakupów żywnościowych na tutejszym targowisku oraz w porcie (za skromne obole, które wydzielał jej Jakchos), Filona pilnie nasłuchiwała wieści z drugiej strony Zatoki Sarońskiej. Przede wszystkim interesowały ją jednak dwie rzeczy. Nadpływające z Pireusu statki oraz miejsce przetrzymywania ateńskich zakładników.

Na wyspie internowano bowiem dzieci niemal wszystkich czołowych polityków antymacedońskiego i prodemokratycznego stronnictwa. Pod straż trafili pierworodni synowie Ktezyfona, Leandra, Gorgoniosa i Archelaosa, a także córka Demostenesa. Dopóki pozostawali w niewoli, nie należało się spodziewać, by ich ojcowie sprawiali kłopoty rządzącym oligarchom. Dlatego też należało zmienić ten stan rzeczy.

W ciągu dwóch tygodni udało jej się ustalić pewne fakty. Synowie demokratów byli przetrzymywani na południu wyspy, w niewielkiej wiosce rybackiej. Mieli swobodę poruszania się, lecz wszędzie towarzyszyli im zbrojni. Z kolei córka Demostenesa trafiła do świątyni Artemidy na zboczu góry Oros, położonej w samym centrum Eginy. Jej strzeżono ze znacznie większą uwagą. Dziewicze kapłanki obserwowały każdy jej krok, podobnie zresztą jak najemnicy Dionizjusza.

Zdobywszy te informacje, czekała już tylko na statek z Pireusu. Miał na nim przybyć Brennus, celtycki olbrzym w służbie Demostenesa, w istocie jednak słuchający rozkazów Tryfona z Ambrakii. Jej jedyny sojusznik w Atenach, człowiek, z którym mogła pokusić się o uwolnienie zakładników. Coś go jednak wciąż zatrzymywało. Dni zmieniały się w tygodnie, a statek wciąż się nie pojawiał. Sama bała się wracać do Miasta. Z pewnością wciąż jej tam szukają. Na razie utknęła zatem na Eginie. I tylko bogowie wiedzieli, jak długo miała tu pozostać.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Do portu spływały rybackie łodzie. O tej porze było już za późno na jakikolwiek statek z Aten. Wkrótce się ściemni, zaś Jakchos wróci do niej, zmęczony i głodny, może nieco odurzony wypitym w przybrzeżnej tawernie winem. Z pewnością jednak będzie spragniony gorącej strawy oraz ciepła jej ciała. Filona podniosła się z głazu, zwróciła plecami do morza i poszła w stronę chaty. Mijał kolejny dzień tego więzienia. Nóż do sprawiania ryb kusił ją coraz bardziej.

* * *

Przedpołudnie było słoneczne, a dzień zapowiadał się nadzwyczaj ciepło jak na tę porę roku. Delegacja wyjechała z cienia Muru Temistoklesa i zajęła obydwie strony drogi. Większość Ateńczyków była pieszo, lecz trzech – archont Arystofanes, oraz stratedzy: Dionizjusz i Demades – dosiadali koni. Wszyscy wpatrywali się w Tebański Trakt, którym mieli nadciągnąć od dawna wyczekiwani goście. Poprzedniej nocy do Miasta przybył jeździec z wiadomością od namiestnika twierdzy w Dekelei. Macedońskie poselstwo zatrzymało się tam na noc, już na attyckiej ziemi. Spodziewano się go w każdej chwili.

– Jak sądzisz, z czym przybędą? – Demades zagadnął archonta.

– Czy to nie oczywiste? – odpowiedział mu Dionizjusz z Faleronu. – Z żądaniami.

– Muszą zrozumieć nasze stanowisko – w głosie Arystofanesa, pełniącego już od niemal roku urząd archonta eponymosa, najwyższego urzędnika w Atenach, bynajmniej nie rozbrzmiewała pewność siebie. – Zważyć na polityczne reperkusje… Pojąć możliwe konsekwencje zbyt daleko idących postulatów…

Usta Dionizjusza wykrzywił pogardliwy uśmieszek. Arystofanes był zwykłym figurantem, uginającym się pod ciężarem funkcji, która przekraczała jego intelektualne horyzonty. Stronnictwo oligarchiczne powierzyło mu zaszczytny tytuł, by rządzić Miastem w jego imieniu. Jak dotąd ta miernota nie próbowała sprawiać trudności. W pełni zadowalała się pustymi zaszczytami, możliwością wygłaszania pokrętnych i wewnętrznie jałowych sformułowań, pochlebstwami wszelkiej maści nędzników oraz drobnymi okruchami, które spadały ze stołu możnych. Dionizjusz, Ejschines, Demades i Fokion dbali, by archontowi nigdy nie zabrakło srebra, rodyjskiego wina, wszelkiej maści przysmaków, a także świeżych niewolnic między siódmym a dwunastym rokiem życia, które były jego pasją. A kiedy sycił się tymi darami, oni zza jego pleców podejmowali wszystkie ważne decyzje.

– Myślisz, że obchodzą ich nasze problemy? – spytał Dionizjusz. – Macedończycy zawsze służyli królom. Nie pojmują delikatnych mechanizmów demokracji! – ostatnie słowo niemal wypluł z ust.

– Tym niemniej… – archont uniósł krzaczaste brwi, – trzeba przemówić im do rozsądku… Nie mogą od nas żądać…

– Chcesz mówić Antypatrowi, czego nie wolno mu żądać?

Arystofanes zamilkł. Dionizjusz odwrócił od niego oczy i znów popatrzył na północ.

– Jadą – wskazał na wznoszący się nad traktem kłąb kurzu.

Istotnie, wkrótce ukazało się czoło orszaku. Najpierw jechał chorąży, trzymający w rękach drzewce, na którego szczycie powiewał sztandar króla Aleksandra – srebrna gwiazda Argeadów na czarnym polu. Za nim, w eskorcie macedońskich oraz tesalskich kawalerzystów, podążał nowy ambasador północnego imperium. Wysłannik Antypatra, mający strzec jego interesów w Attyce. Dionizjusz wiedział o nim tyle, że nie należał do arystokracji z Dolnej ani Górnej Macedonii. Gdzie indziej uznano by to za zniewagę. Lecz Ateny, szczycące się swą demokracją, nie mogły krzywić się na człowieka z gminu. Tym bardziej, że był to mąż zasłużony dla swego królestwa i panującego rodu. Większość życia spędził na północnej granicy, broniąc ojczyzny przed wojowniczymi Trakami, Ilirami i Scytami. Pogrzebał czterech synów, którzy padli u jego boku od włóczni, miecza albo pocisku z procy. Nosił imię Meleager.

– To ten, ogromny – rzucił Demades. Jako ateński poseł często bywał na dworze w Pelli, znał więc wszystkich macedońskich dostojników. Dionizjusz wytężył wzrok i przyjrzał się ambasadorowi. Był to zaiste wielki mężczyzna. W jego żyłach musiało płynąć sporo trackiej krwi, bo przewyższał o głowę większość ludzi ze swego orszaku. Nosił ciężki, wojskowy płaszcz, pancerz z brązu oraz hełm kawalerzysty z czarną kitą. Gdy się zbliżył, Ateńczyk dostrzegł, że ma bujną, czarną brodę, a jego twarz szpeci blizna sięgająca od prawej skroni po lewy policzek. Kogóż nam przysyłasz, Antypatrze, pomyślał Dionizjusz. Czy ów człowiek przyniesie Miastu pokój, a może sprawi, że ulice spłyną krwią?

Kiedy poselstwo, liczące trzydziestu dostojników wraz z dwakroć liczniejszą eskortą dotarło do ateńskiej grupy, nastąpiło uroczyste powitanie, a potem prezentacja. Następnie wszyscy udali się do macedońskiej ambasady u podnóża Areopagu, gdzie na przybyszów czekała już uczta. A także strateg Fokion, najmożniejszy spośród oligarchów. Prawdziwy wódz Aten, przemawiający w imieniu wszystkich obywateli. Tam właśnie miał zapaść wyrok, który mógł wstrząsnąć całym Miastem.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz VII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Cały cykl Demetriusza jest wyborny, ale mam w tym tak długim tekście ulubione sceny, fragmenty i oczywiście postacie. A także bohaterów scen erotycznych. I tu – bardzo lubię czytać o Dionizjuszu i Kleopatrze, tej bardzo nierównej, ale w jakiś dziwny sposób niezwykle do siebie pasującej parze. Liczę na więcej scen w tej konfiguracji!
BArdzo ciekawą bohaterką jest Filona i, choć nie bardzo można zapałać do niej sympatią, to stanowi egzotyczną i pikantną zarazem przyprawę tej opowieści. Tak więc tu i ówdzie szczypta Filony jest jak najbardziej mile widziana! Ocena – oczywista…

Ciekawe jak to się skończy lubię czytać nie ze względu na sceny erotyczne ale jako dobry przykład powieści historycznej. Nie wiem ale jeżeli autor zechce kontynuować cykl to niech skorzysta z Dziejów Polibiusza lub Anny Świderkównej Hellada Królów

Propozycja kolejnego cyklu Bizancjum za panowania Justyniana Wielkiego źródło Historia sekretna Prokopiusza z Cezarei co do wojen toczonych za Justyniana to Prokopiusz z Cezarei zakłada, że autor zna rosyjski więc będzie mógł z korzystać z przetłumaczonej na ten język części księgi Prokopiusza w której opisał wojnę w Włoszech pomiędzy Ostrogotami a Bizancjum.

Wspaniała część, Megasie, prawdziwa kumulacja moich ulubionych postaci kobiecych 🙂 Ukochanej Kleopatry, intrygującej Filony oraz uroczej Raisy… Naprawdę smakowita 😉
Motyw z wyłonioną z morza Filoną bardzo mi się podoba, sama uknułam swego czasu podobną opowieść, jednak nie była ona tak surowa i w pewnym sensie – beznamiętna, ze strony bohaterów…
To aż niezdrowe, że sycę się każdym słowem, wersem poświęconym Kleopatrze 😀 Może jestem odosobniona, trudno, ale uważam, że mimo swojej "niepozorności" i drugoplanowości, ta dziewczyna jest doskonale napisana, wciąż zaskakuje i zachwyca… 🙂 Oj, mam ochotę Cię błagać o więcej, a może i o cały cykl ;D Choć wiem, że to pozostanie raczej w sferze marzeń, ale za marzenia nie karzą, więc… ;)Bardzo chciałabym dla niej szczęścia…
Filona jest natomiast wspaniałą, egzotyczną przyprawą tej historii, właśnie tej kobiety tutaj brakowało: zimnej, autentycznie niebezpiecznej, wyrachowanej, sprytnej, inteligentnej morderczyni… 🙂
Eurynome również mnie przekonuje, mimo, iż nie jest do końca przychylna mojej czarnowłosej ulubienicy…
Raisy, chyba, nie sposób nie lubić, jest tak uroczą, wrażliwą dziewuszką, że serce się kraje, nawet gdy ukąsi ją komar 😉
Dla mężczyzn też oklaski, oczywiście – im większy drań, tym bardziej go wielbię 😀

Pozdrawiam cieplutko, Saima :*

@ Miss.Swiss:

Dionizjusz i Kleopatra to również jeden z moich ulubionych duetów w całym cyklu Demetriusza. Dlatego też możesz liczyć na jeszcze kilka gorących scen z ich udziałem. Co zaś się tyczy Filony – dziewczyna dopiero rozwija skrzydła! Zapewniam, że będzie intrygować nadal (w obydwu znaczeniach tego sformułowania), ofiarowując kolejnym postaciom rozkosz lub też śmierć. A czasami jedno i drugie, w bardzo krótkim odstępie czasu!

@ Anonim:

Tak właśnie chciałem, by były czytane kolejne Opowieści helleńskie! Jako powieści historyczne z mocnym, lecz nie dominującym wątkiem erotycznym. Oczywiście zamierzam kontynuować cykl. Pozycje, który wymieniłeś – zarówno Polibiusza, jak i "Helladę Królów" Świderkównej znam, a w wypadku tej drugiej nawet bardzo lubię. Niestety, wykorzystanie tych dzieł do mojej pracy nie jest możliwe, z uwagi na inny okres, którego dotyczą. Fabuła Opowieści Kassandra rozgrywała się w całości w 331 r. p.n.e., w roku wojny spartańsko-macedońskiej zakończonej bitwą pod Megalopolis. Opowieść Tais jest ulokowana zimą 331/330 r. i wiosną 330 r. p.n.e. Opowieść Demetriusza sięga od tejże zimy aż do późnego lata 330 r. p.n.e. Tymczasem "Dzieje" Polibiusza, skupione zresztą na rywalizacji rzymsko-helleńskiej dotyczą lat 264-146 p.n.e., natomiast "Hellada Królów" obejmuje okres między śmiercią Aleksandra w Babilonie (323 r.p.n.e.) i upadkiem Heliopolis (129 r. p.n.e.).

Jeśli chodzi o źródła, którymi się posiłkuję przy pisaniu Opowieści helleńskich, to jest ich legion. Wśród nich są prace prof. Ewy Wipszyckiej, Petera Greena, Iana Worthingtona, Johna Lazenby'ego, Elizabeth Carney, Edwarda Ansona, a także wielu, wielu innych. Oczywiście korzystam też z tekstów kanonicznych, choćby "Wyprawy Aleksandra Wielkiego" Flawiusza Arriana.

Jeśli chodzi o inne projekty historyczne, to szczerze powiedziawszy, nie wybieram się w realia bizantyjskie. Szczerze powiedziawszy, wczesne chrzescijaństwo to zupełnie nie mój konik. Wolę trzymać się starych, dobrych, pogańskich czasów 🙂 Jeśli więc napiszę coś poza realiami Hellady, to będzie to historia osadzona w starożytnym Rzymie. Nawet jeśli już po narodzinach Chrystusa, to na pewno przed czasami Teodozjusza Wielkiego, który ustanowił chrześcijaństwo religią panującą nad Tybrem.

@ Saima:

Cieszę się, że rozdział przypadł Ci do gustu! Myślę, że Twa sympatia dla Kleopatry nie powinna być powodem do niepokoju 🙂 Nie jesteś w niej zresztą osamotniona, co widać po komentarzu Miss.Swiss. Niestety, nie mogę obiecać całego cyklu poświęconego Fenicjance, ale na pewno pojawi się ona na tych kartach jeszcze niejednokrotnie. A czy odnajdzie swoje szczęście? Myślę, że w jej sytuacji będzie do trudne, a jeśli nawet – to nie bedzie to szczęście w pełni dla nas zrozumiałe, czy też godne pozazdroszczenia…

Filona odpowiada na istniejące jak mi się wydaje zapotrzebowanie na kobietę działającą, aktywną, budzącą lęk, zabójczą. Miałem wrażenie, że takich pań brakowało dotąd na stronach Opowieści helleńskiej. Mnesarete potrafiła być wredna, a Tais w chwili niezwykle traumatycznej umiała posunąć się nawet do morderstwa, ale to jednak nie były bohaterki podobne do zimnej i bezwzględnej konspiratorki, jaką jest Filona. Zapewniam Cię jednak,że to postać znacznie bogatsza wewnętrznie, niż się teraz wydaje. Z czasem poznasz jej historię i zobaczysz, że i ona została boleśnie skrzywdzona. Kiedyś była kimś innym, dopiero potem stała się tym, kim jest dzisiaj.

Natomiast Raisa… cóż. ja także lubię jasnowłosą Iliryjkę i mam nadzieję, że nic złego jej nie spotka. Ale z drugiej strony, wszyscy wiemy, jak okrutny bywa świat Opowieści helleńskiej. Nawet ja, kronikarz tych wydarzeń, obdarzony pewną mocą sprawczą, nie zawsze jestem w stanie uchronić kochane przeze mnie postacie…

O Eurynome będzie w komentarzu pod następnym rozdziłałem Opowieści!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Każda ciemnowłosa i ciemnooka bohaterka o śniadej cerze znajdzie we mnie sprzymierzeńce, tej słabości nie umiem pokonać, mam ochotę często przytulić Kleopatrę, dla mnie to postać idealna, do tego te piękne imię… Cud 🙂 Od zawsze przywiązywałam się i utożsamiałam z postaciami literackimi, książka była moim nieodłącznym atrybutem, więc nie dziwne, że uległam trwałemu zespoleniu z kreowanym światem 😉
Nie chcę Cię oczywiście straszyć, ale jeśli mojej Kleo spadnie włos z głowy, to inaczej pogadamy… 😀 Żartuję oczywiście 🙂 Niemniej, trzymam za nią kciuki tak mocno, że bieleją kostki.

Dokładnie, mam identyczne zdanie, jak Twoje, brakowało takiej postaci kobiecej… Mimo iż każda z naszych pań ma, niewątpliwe, bardzo indywidualną osobowość, nieporównywalną z żadną inną, to jednak wszystkie łączyła w jakiś sposób uległość i podporządkowanie, w gruncie rzeczy były bierne i słabe, więc pojawienie się Filony było naprawdę podświadomie wyczekiwanym obrotem akcji 🙂 Również jej kibicuję, dostrzegam nawet w jej losach nutkę komizmu – bo przecież, gdyby ująć historię z rybakiem nieco inaczej, jej znudzony, niechętny i ambiwalentny stosunek do niego naprawdę byłby zabawny. Mimo to, a może to wina mojego specyficznego momentami, czarnego humoru, jej przemyślenia z nożem wywołały uśmiech na mojej twarzy… Hm… może to ta późna pora? 😀 Wąpierze budzą się do życia… 😉

Obawiam się, że tragedia Raisy pociągnęłaby za sobą kolejne nieszczęścia, przecież zakochany Demetriusz na pewno nie zostałby na to obojętny… Ale to Twój świat i zamysł fabuły, być może planujesz zakończyć cykl spektakularnymi zgonami/samobójstwami, kto wie … 😉

Całuję, Saima :*

Saimo,

Bardzo jestem kontent, że tak mocno identyfikujesz się z moimi postaciami i z całym wykreowanym uniwersum. Niestety, nie mogę obiecać, że którejkolwiek z postaci włos z głowy nie spadnie. No dobrze, mogę, ale tylko w wypadku postaci historycznych, jak Demetriusz z Faleronu, którego śmierć doścignęła wiele dekad później i na innym kontynencie. Co do bohaterów w pełni fikcyjnych, mogę tylko zacytować Roberta Jordana: "Read and find out" 🙂

Nuta komizmu w przygodach Filony jest jak najbardziej celowo wpleciona. Natomiast szczerze nie wiem, jak można kibicować jednocześnie Kleopatrze i Filonie , skoro obydwie dziewczęta grają w przeciwnych drużynach 🙂 Ok, rozumiem, jak można tak robić (sam w "Grze o tron" lubiłem zarówno Starków, jak i Tyriona Lannistera) ale to prawie na pewno skończy się jakimś zawodem. Ktoś musi przegrać, by wygrać mógł ktoś.

Mogę powiedzieć tylko tyle, bo dalej byłyby już spoilery 😀

Całuję
M.A.

Postawiłeś mnie przed wyborem, więc wybiorę moją ukochaną Kleopatrę, niech Ci będzie 😀 😛

Z kibicowaniem Filonie, miałam raczej na myśli to, że polubiłam jej postać, która, jak pisałam, jest tak nietuzinkowa jak na realia Opowieści, że chciałabym aby zadomowiła się tam troszkę i zrobiła zamieszanie, a nie stała się kolejną postacią epizodyczną 😉

Mów co chcesz, ja jestem kobietą, nie możesz mnie zrozumieć 😀 😉 Musisz pogodzić się z faktem, iż w przeciwnej drużynie też mam swoich ulubieńców i nie raz Cię jeszcze zaskoczę… 😉 Do zawodów literackich jestem przyzwyczajona, ile łez wylałam przy zgonach i niepowodzeniach, to tylko ja wiem 😉 Wiem, że to infantylne, no ale cóż… 😉 Nie mówię już nic na ten temat, bo weźmiesz mnie za nadwrażliwą histeryczkę 😀

Buziu – buziu, Saima 😉

(no i jak tu nie być braną za dziecinną… ;D)

Filona jest ewenementem, kobiety na kartach tych Opowieści były zawsze na drugim planie niezbyt skore do innych działań niż łóżkowe (pomijając oczywiście Tais, zdolną do morderstwa i probę walki psychologicznej w wykonianiu Mnesatere, którą jednak przegrała). A Filona jest twardą, nie pasującą do tamtych czasów kobietą. Ciekaw jestem jak potoczą się jej dalsze losy.

daeone

Zazwyczaj moje bohaterki czynią to, na co pozwala im epoka, w której przyszło im żyć. A więc są dość pasywne, a jeśli już działają, to robią to w zawoalowany sposób. To nie były czasy dumnych amazonek i wojowniczych władczyń. Bycie silną kobietą wymagało niebywałej dozy sprytu oraz zdolności dyplomatycznych. Dlatego tak niewiele znamy niewiast z owego okresu. Okoliczności nie dawały im wielkiego pola do popisu. Tym większy szacunek warto mieć dla tych nielicznych, które się wybiły: Aspazji, towarzyszki Peryklesa, królowej Olimpias, Adei Eurydyki, Kleopatry VII. Wszystkie one (z wyjątkiem Aspazji) poniosły ostatecznie klęskę, ale przedtem zdołały porządnie namieszać. Myślę, że Filona ma sobie coś z tych słynnych dam. Przynajmniej starałem się, by miała.

M.A.

No tak, kobiety działały tak jak im pozwalały realia tamtej epoki. Aleksandros słusznie zauważył że nawet jako autor nie może dokonywać nieprawdopodobnych cudów. Nawet bogowie trzymają się zasad. Poseidon nie mógł przysłać zywiołaka wody ani nawet syreny żeby przeszkodzić w gwałcie kapłanki swego kultu. …

Staram się, na ile mogę, powściągać chęć do wprowadzania do Opowieści helleńskiej motywów fantastycznych. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to owszem, są tam one, ale zawsze robię to tak, by „fantastyczność” była tylko jednym z możliwych interpretacji opisanej sytuacji. Czy sztorm w Perskiej Odysei, zesłany na flotę, był karą za gwałt na kapłance Posejdona? A może zwykłym zjawiskiem meteorologicznym? Czy to, że Kassandrowi przytrafiają się różne nieszczęścia jest przykrym zrządzeniem losu, czy może skutkiem klątwy rzuconej przez pewną królową? W Opowieści Demetriusza ważnym motywem będą wygłaszane przez kilka postaci przepowiednie. Czy się spełnią? A jeśli tak, czy stało się to za sprawą Przeznaczenia, czy też czystego przypadku?

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz