Po prostu niebo cz. 3 (Santi)  4.17/5 (2)

19 min. czytania
Perry Galahger, Dominique d'Vita, "Forty Winks", CC BY-NC-ND 3.0

Perry Galahger, Dominique d’Vita, „Forty Winks”, CC BY-NC-ND 3.0

Po prostu niebo cz.2

Marie nie sądziła, że mogłaby się jeszcze zdobyć na spotkanie z tym człowiekiem. Ostatnim razem uciekła w ciemną i pustą Warszawę z niemym krzykiem po napadzie histerii. Przerażona jak zranione zwierzę. W tym wypadku – bezpańska suka. Nie rasowa, a zwykły kundel, o którego się nie zabiega, nie leczy i nie szuka. Od tamtej pamiętnej nocy minęło pięć lat. Choć miała poczucie, że niewiele się zmieniło, to nowe było wszystko. Praca, mieszkanie, realia wokół. W jej życiu dopiero od niedawna zapanował spokój. Tym bardziej zadziwiające, że po osiągnięciu względnej równowagi, ponownie rozważała służbę.

Do samego BDSM wróciła jakiś czas temu, na swoich warunkach. Częściej dzierżąc bat w dłoni, niż wystawiając nagie pośladki na kolejne razy. Czym innym była jednak zabawa podnietami, narzędziami czy konwencją, a czym innym relacja, która kiedyś łączyła ją z Panem. Nigdy nie grała jego niewolnicy, była nią.

Teraz, gdy poczuła się odrodzona i pojednana ze wszystkimi swoimi osobowościami – od profesjonalnej analityczki po szelmowską łobuziarę – zapragnęła rozprawić się ze wspomnieniami. Zamknąć tamtą historię lub podjąć na nowo. Koniecznie wygrać tym razem.

Zwycięstwo nie miało znaczyć nic spektakularnego, ot, pokonanie własnego strachu. Chciała rozpocząć i ukończyć służbę, przeżywając satysfakcję, której doświadczyć można jedynie dzięki uległości. Marek potrafił ją tam zabrać. Być może dlatego, iż zrobił to jako pierwszy. Autentycznie, mocno, bez taryfy ulgowej. Z jak najbardziej realnym upokorzeniem, bólem i agresją. Chciała tego. Pisała o tym na długo przed jego poznaniem. Pragnęła doświadczać nieumiarkowania. Z obrożą na szyi. On jej to dał, zapinając na smyczy, prowadząc pewnie. Przynajmniej aż do wspomnianego mrocznego wieczoru, gdy musiała zerwać się z łańcucha, by przetrwać.

Moment na sesję z dawnym Mistrzem wydawał się być nietypowy, tym bardziej, że Marie przez ostatnie tygodnie pochłoniał biurowy romans. Stanisław, Stan jak nazywano go w firmie, całkowicie zawładnął jej wyobraźnią. Był jak odpowiedź na mruczane wieczorami prośby o głębszą relację z kimś, z kim można by było dzielić nie tylko seks, ale i zainteresowania. I choć rzeczywistość co krok okazywała się inna od tej oczekiwanej – ani nie był on dominujący, ani tak bardzo wolny, ani nawet skłonny do rozwijania wspólnie zawodowych pasji – to znajomość ta zaskakiwała jakimś ukrytym dostrojeniem obojga. Dwoje ludzi komplementarnie różnych, przez co dopasowanych.

***

Gdy Marie wsiadała tego dnia do taksówki, by spotkać się ze Stanem, czuła własną wilgoć wsiąkającą w bieliznę. Z „Drogim-jej-Mężczyzną”, jak zwykła go nazywać w myślach, nie widzieli się niemal miesiąc. Wtedy to uwiodła go, nie zważając na łączącą ich relację zawodową. Zaprosiła na obiad i powiedziała wprost, że mogłaby się z nim pieprzyć. Gdy zaczęła mówić o swoich preferencjach, on wydawał się zastanawiać, czy cała ta sytuacja nie jest kiepskim żartem. Nie była. Całowali się dwa dni później. Za kolejne dwa podjechał po nią taksówką, by zabrać do siebie. „Szybka i skuteczna” – powiedział do niej wtedy. Choć dla niej to randkowanie i tak trwało za długo. Na szczęście potrafiła być cierpliwa, na swoje możliwości. Gdy zobaczyła go nieco ponad rok wcześniej, wyszeptała do ucha koleżanki „seksowny”. Tak właśnie dla niej zaczął się ten romans, wyartykułowanym za pomocą jednego przymiotnika pragnieniem.

Teraz jechała na kolejne spotkanie. Takie po zaledwie pierwszym seksie, lecz po trzydziestu dniach wirtualnego świntuszenia: szeptania, oglądania, podniecania, po mailach ociekających erotyką. Gdy dotarła do drzwi windy, przypomniała sobie, że pisała takie właśnie scenariusze – raz subtelne, raz ostrzejsze, w których jednak zawsze on stawiał ją najpierw na środku pokoju i patrzył na jej nagie ciało. Zastanawiała się, jak bardzo realia mogą być bliskie fantazjom. Czuła skrępowanie przed tą wizytą, ale było ono mocno przytępione szalejącym w niej pożądaniem. Już w windzie siłą musiała się powstrzymać od dotykania własnej łechtaczki. Chciała rozkoszy na już, a właściwie na wczoraj, na tydzień temu. Chciała dotyku jego dłoni, smaku pocałunków, ciepła ciała. Tego wszystkiego, czego pozbawione były wymieniane do tej pory słowa i obrazy. Zastanawiała się tylko, czy on jest tym właściwym mężczyzną, który rozczyta jej głód, zaspokoi pragnienia.

Sytuacja nie była sprzyjająca, godzina piętnasta trzydzieści, dzienne światło wraz z gwarem godzin szczytu za oknami. Stan otworzył drzwi. Nie tracił czasu na słowa. Wypełnił jej usta językiem, dając przedsmak przyszłej penetracji. W odpowiedzi jej sutki stwardniały, mimo że wciąż pod warstwą sukienki oraz bielizny. Wskazał ruchem ręki, by weszła do pokoju. Kiedy przekroczyła próg, jej oczy przesłoniła opaska. Odebrał jej władzę widzenia, odbierając tym samym część wstydu i zamykając na możliwe rozproszenia. Teraz była tylko ona i jego dotyk, zapach, smak. Stanął za nią i zaczął ją rozbierać, wciąż zasypując pocałunkami. Uwielbiała szczególnie te lądujące na jej szyi oraz ramionach. Wzdychając, odchylała głowę, prosząc o jeszcze.

Pośladki Marie ocierały się o pęczniejącego penisa, najbardziej oczywisty znak męskiego pożądania. Stan zsunął materiał zasłaniający jej piersi, by ściskać palcami brodawki. Gdy zajęczała, on powędrował dalej dłońmi po ciele, coraz natarczywiej szukając wgłębień i szparek do zbadania. Wyraźnie czuł ciepło bijące spomiędzy ud Marie. Delikatnie wsunął w nią palec, będąc miło zaskoczonym mokrą gotowością. Przez chwilę pieścił jej łechtaczkę. Pożądanie z niej ciekło, brudziło uda, by spływać aż do kolan. Nie widziała, dlaczego Stan tak na nią działał. Może sprawiło to miesięczne oczekiwanie, może bardzo regularna stymulacja wyobraźni za pomocą słów, a może jeszcze fantazje z czasów, gdy on nie zauważał jej istnienia? W każdym razie Marie była na niego gotowa niemal od pierwszego dotknięcia. Od pierwszego pocałunku, bo całowali się dużo.

Mężczyzna posadził dziewczynę na łóżku. Rozebrał się, nałożył prezerwatywę. Rozchylił dziewczęce nogi szeroko, przeciągając palcem między wargami sromu, otworzył i wszedł penisem do środka. Dopiero teraz ściągnęła opaskę z oczu. Pragnęła go widzieć, doświadczać wszystkimi zmysłami. Marie nie mogła myśleć czy mówić o tej namiętności jak o rżnięciu, ze Stanem się kochała. Może dlatego, że podniecającą dla niego była odczuwalna bliskość. Liczyła się pasja uprawianej miłości, nie technika. Już pierwszej nocy dała się temu uwieść, przestając się bronić przed braniem i dawaniem czułości. I tak miesiąc później zwijała się w spazmach, czując ruchy męskości w swoim wnętrzu. A może jednak ją pieprzył. Szczególnie w tych momentach ekscytacji, gdy mówiła do niego, by był zachłanny. Brał mocno i używał, bo ona to lubi. Tak jak lubi pocałunki, penisa w swych ustach i smak spermy. Doszła wtedy po raz pierwszy, choć w sumie nie była pewna, czy nie szczytowała jeszcze wtedy, gdy on bawił się nią palcem.

Zmiana. Teraz jej kolej. Na przemian bawiła się kutasem, by po chwili całować usta Stana. I znów wsuwała sobie czubek penisa między wargi, by za moment powrócić do namiętnej zabawy z językiem. Za każdym razem nabijała się na niego mocniej. I całowała. I obciągała. Słyszała jego przyspieszony oddech. Kazał się jej ułożyć w pozycji, w której będzie mógł lizać cipkę. Klasyczne sześćdziesiąt dziewięć, bo klasyka zawsze jest w cenie. Był w tym doskonały: lizał, ssał, drażnił. Jego sprawny język wirował wokół napuchniętej łechtaczki, co jakiś czas wślizgując się głębiej. Jej soki dosłownie tryskały, mocząc mu twarz. Skończyła po raz kolejny.

Pewnie był w niej jeszcze więcej razy i dłużej, pewnie pieścili się jeszcze na wiele sposobów, gdy nagle okazało się, że ich dwie godziny wykradzione rzeczywistości minęły. Ubrała się szybko, pożegnała i wyszła. Pozostawiając po sobie zapach i wspomnienia.

***

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny później Marie była już w innym mieście, umówiona z innym mężczyzną – Panem. Miał odebrać ją spod hotelu o osiemnastej trzydzieści. Była siedemnasta trzydzieści, najwyższy czas, by zacząć się przygotowywać. Marek uwielbiał perfekcję. Idealnie wydepilowane ciało, czystość dziurek, starannie dobraną garderobę, dyskretny zapach. Wszystko musiało być gotowe dokładnie o wskazanej godzinie. Nie musiał jej tego przypominać, pamiętała wskazania.

Mieli zacząć sesję, gdy tylko wsiądzie do jego samochodu. Napięcie mieszało się z ciekawością. Jak Pan może wyglądać po pięciu latach? Jaką ją zobaczy? Czy będzie dla niego tą samą niepewną dziewczyną? Uległą poza granice zdrowego rozsądku i troskę o własne samopoczucie czy zdrowie? O dziwo nie czuła podniecenia, raczej wolę gry z tym człowiekiem. Pewnie dlatego ubrała się na przekór jego poleceniu w czerwoną sukienkę. Karmazynowa czerwień była jej znakiem rozpoznawczym na scenie BDSM, w takiej zazwyczaj zaczynała sesje jako Lady M. To było coś, co Marie dodała już po historii z Markiem, pracując nad swoim wizerunkiem w tym dziwnym światku fetyszystów. Nie mogła narzekać na brak zainteresowania: maile z ofertami dominacji, wydzwaniający piękny francuski niewolnik, spragniona drugiej suki suka. Chyba była rozpieszczona, bo lekką ręką odrzucała propozycje, szukając swojego „romansu idealnego”, który dostarczałby mocnych wrażeń, ale i pozwalał w spokoju pracować. Pan nie był taki. Nie ułatwiał lądowania, nie wspierał rozwoju. Bo emocji i wrażeń nigdy z nim nie brakowało. Przypomniała sobie, jak batem i wśród łez wyciągnął z niej pierwsze wyznanie miłości. Jak związaną zostawił zimą na lodowatej podłodze werandy. Jak penetrował obie dziurki, dając orgazm za orgazmem.

Dostała SMSa, że Marek czeka na dole. Był chwilę wcześniej. Spojrzała na siebie w lustrze – nie wiedzieć czemu, zawsze gdy miała się z nim spotkać, wydawała się sobie samej piękniejsza. Teraz spoglądała na nią pewna siebie i bardzo prowokująca kobieta. Krótko ścięta brunetka o kobiecych kształtach. Czarna koronka gorsetu wystawała spod czerwonej sukienki – widać było jej piersi, zakryte jedynie w części. Pamiętała odwieczną prawdę: mogą być dżentelmenami, ale cycki i tak lubią oglądać. Buty na słupkach, wygodne i eleganckie. Trochę żałowała, że nie były to połyskujące czarne szpilki, ale bała się spektakularnych upadków na nierównych chodnikach. Na wszystko narzucony żakiet. Była gotowa.

Marie przywitała Marka uśmiechem. Ten zaprosił ją do samochodu. Czuła się, jakby wracała do domu. Takiego z tych patologicznych i mocno toksycznych. Powiedział, że nic się nie zmieniła. On też nie, choć widać, że się wyciszył, może nawet dojrzał. Ciekawe, czy teraz był wierny. Choć jej obecność w samochodzie właściwie sama stanowiła przeczącą odpowiedź. Jechali do wynajętego apartamentu w pogodnej atmosferze rozmów o niczym. Nie spiesząc się z rozpoczęciem sesji. Prócz nieumiarkowanego BDSM łączyła ich zwykła, ludzka sympatia. Obraz w głowie Marie, który przedstawiał Marka jako strasznego satyra, Pana, budzącego mityczny, paniczny strach, nagle się rozwiał. To tylko człowiek. Poszukujący spełnienia tak samo intensywnie i bezkompromisowo jak ona sama.

Dojechali na miejsce. Weszli do apartamentu. Ustawił się za jej plecami i pchnął ją lekko na środek pokoju – „stań prosto suko. Pokaż się Panu.” Obszedł ją dookoła, dotykając szyi i włosów. Kazał zdjąć sukienkę. Po chwili materiał opadł na ziemie, odsłaniając ciało opięte przez czarny gorset, nagie pośladki wyeksponowane przez czerwone stringi oraz nogi w czarnych pończochach. Nie miała idealnego ciała, ale w takim wydaniu chciało się ją zerżnąć – jak dziwkę. Przez obcasy, strój i czerwień ust przypominała dziewczynę z berlińskiej Oranienburgerstasse czy paryskiej Pigalle. Ta myśl ją podnieciła, Pan lubił dziwkarski styl. Spojrzał w jej oczy, a ona automatycznie opuściła wzrok. Była wytrenowana, a czas i doświadczenia sprawiły, że stała się rasowa. Uniósł jej podbródek i pocałował namiętnie. Pan – mieszanka sadyzmu i delikatności.

W następnej chwili sprowadził ją na kolana, samemu zasiadając w fotelu. Chciał zobaczyć, czy nauczyła się wreszcie obciągać. Gdy tylko otworzyła usta, poczuła siarczysty policzek na swojej twarzy. „Gdzie te ręce suko, nie potrzebujesz ich. Zapomniałaś jak się robi dobrze Panu?” Nie pamiętała, choć usta i język zdawały się odnajdować właściwą technikę. Nie dość jednak szybko, nie dość delikatnie. Na twarz spadały kolejne uderzenia, które były jak budzenie z letargu. W jej oczach było coraz więcej szaleństwa, a podbrzusze zaczynało pulsować pożądaniem. Gdy miał dość, nakazał jej powstać z kolan i ustawić się pod ścianą. Kilka razów wymierzonych gumowym palcatem spadło na jej pośladki. Sprawiały, że chciała czuć go pomiędzy nimi, pieprzącego ją ostro. Wypinała się bezwstydnie i starała sięgnąć ciałem jego krocza. Bił tym zapalczywiej, nazywając ją nienasyconą szmatą, kurwą, którą trzeba utemperować. Jego pożądanie rosło.

Kazał jej się położyć na łóżku – wszedł w nią niemal natychmiast, jednym ruchem, jak robił to wiele razy wcześniej. Coś pękło w tym momencie w Marie. W jednym momencie stała się niewolną z przeszłości. Pamięć ciała była silniejsza od czasu. „Nie rżnij się ze mną jak z innymi, przyjmij mnie jak swojego Pana. Spraw, by było mi wygodnie.” – powiedział. Dziewczyna rozłożyła szerzej nogi, a stopy oparła o jego pośladki, falując razem z nim. Nie był jednak zadowolony, wymierzył każdej ze stóp kilka bolesnych uderzeń. To była część umowy – że nie zostawi zbyt wielu śladów, by nie odstraszyć jej aktualnego kochanka. Pan przestrzegał obietnicy, choć w sposób dla siebie typowy. Bił mocno, nie zostawiając śladów, a ona wiła się i uciekała ciałem, aż do oczu naleciały jej łzy. Posuwał ją dalej. Głęboko i ostro. Była pewna, że wielkość jej cipki jest dokładnie taka, jak wielkość jego penisa, była nim tak szczelnie wypełniona.

Wyszedł z niej, zsunął prezerwatywę i umył się, tylko po to, by ułożyć jej głowę spuszczoną z łóżka ku dołowi i pieprzyć usta. Odbierając powietrze i wywołując jeszcze więcej łez. Nie trwało to długo, gdyż Marek zapragnął wziąć swoją sukę ponownie, wypiętą na czterech łapach. Czasem jakiś raz padał na jej plecy, przynajmniej dopóki, dopóty on mógł się jeszcze skoncentrować na ich wymierzaniu. Przyspieszył, a ona oszalała. Doszła, krzycząc głośno. Dla swojego Pana.

Chciał odpocząć. Ułożył ją koło siebie na łóżku tak, by mogła się do niego przytulić. Nie miała na to ochoty, ale z nim się nie dyskutuje. Po prostu spełniła życzenie. W tej chwili spokoju i wyciszenia z oczu popłynęły jej łzy, inne od tych wyciskanych torturami. Miała nadzieję, że w ciemnym pokoju pozostaną niezauważone. Za dużo było tych emocji, że znowu tu jest, odnajdując własną uległość i spokój. Jeśli kiedykolwiek czuła absolutną satysfakcję, to właśnie w takich krótkich momentach, w tych ramionach. Płakała, starając się jednocześnie swobodnie oddychać. To leczyły się właśnie wszystkie rany z przeszłości, gdy czuła się nagle porzucona i niechciana. Bezpańska. Gdy później powątpiewała w prawdziwość całej relacji, nawet w łączącą ich sympatię. Teraz wiedziała, że wspólne momenty były realne. Nic ponad nie. Ale to wystarczyło, by ukoić ból. Powiedział, że pójdą teraz na spacer – tradycyjnie, by odetchnąć świeżym powietrzem i rozluźnić mięśnie. Zanim się ubrali, Pan włożył gumową rękawiczkę i zbadał jej pochwę, dokładnie tak jak za pierwszym razem. Na koniec wetknął w jej pupę srebrną zatyczkę analną, by chodzenie po mieście nie było zbyt banalną rozrywką.

Kazał iść Marie przed sobą. Szła. Nie obracając się ani razu. Znowu była w jego rękach, więc wierzyła, że pociągnie ją w odpowiednim momencie w tę najwłaściwszą ze stron. Lubiła tradycję spacerów, jak wszystkie inne zwyczaje, których pełne były sesje z Markiem. Zawsze przygotowana w sposób niezauważalny dla reszty świata, jasny dla nich. Szła koło niego, trochę sobie drwiąc, za co miała zapłacić później. Wśród ludzi i świateł mogła i chciała być przewrotna, może nawet butna. Poszli napić się wina. Rozmawiali. Powiedział jej o sobie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Byli jak starzy dobrzy przyjaciele. Weterani trudnych przeżyć, którymi mogli się dzielić, licząc na zrozumienie. Bez współczucia. Bez pocieszania. Po prostu opowiadali. Na zakończenie ona powiedziała mu, że dla niej pary BDSM łączą się raz na całe życie, choć paradoksalnie spędzają je raczej osobno. Przytaknął.

Powrót do hotelowego pokoju był zawsze wyzwaniem. Tak pięć lat temu, jak i tym razem. Wejście na nowo w ustalone relacje, w rozpoczęty scenariusz, czasem na przekór zmęczonemu ciału. Pan rozsiadł się w fotelu i kazał jej obciągać, tak na rozgrzewkę. Trwało to długo, usta jej drętwiały, traciła swoją delikatność. Miała ponownie stanąć pod ścianą. Marek zapiął gruby, skórzany pas wokół jej talii. „Krnąbrna suka. Wciąż nie umiesz obciągać, co? Ile można cię uczyć” – rzucił. I padały razy na jej plecy, nie pierwszy i nie ostatni raz tego wieczoru. Przyjmowane przez nią dzielnie, wzmagały jego podniecenie. Rzucił ją na łóżko tak, by mógł rżnąć ją od tyłu, trzymając za pas. Było jej dobrze. Nie musiała być nawet przygotowana. Po jego wejściu zrobiła się dopiero wilgotna. Znowu dało się słyszeć głośne krzyki. Zatyczka analna wciąż tkwiła w jej pupie, wzmagając doznania płynące z penetrowanej pochwy. Zamienili skrzypiące łóżko na podłogę z rozłożoną kołdrą. Brał ją teraz leżącą na plecach. Butt-plug dawał się we znaki, ale na prośbę o wyjęcie Pan odparł tylko „nie jęcz”. Pieprzył jak szalony. Gdy przekręcił Marie ponownie zadem do góry, zatyczka zniknęła w głębi jej tyłka. „Gdzie ona jest?” – zapytał. „Pewnie we mnie” – odpowiedziała spokojnie, wiedząc już, że fisting tego wieczoru będzie miał charakter konieczności. Założył rękawiczkę i wsadził w nią dwa palce, może trochę więcej. Bolało, choć pupa jej była otwarta na tego rodzaju zabawy. Gdyby nie stres, mogłaby się tym bawić, przeżywając pieszczotę analną. Po chwili wydobył z niej korek. Odetchnął, a ona się roześmiała – z napięcia i towarzyszącej im obojgu przez chwilę wizji pojawienia się na pogotowiu z takim problemem. Wciąż się śmiała, gdy on smagnął ją pejczem. Zdjął z niej skórzany pas i pozwolił się umyć, ale ponieważ rozbawienie nie chciało opuścić dziewczyny, sam brutalnie wyszorował jej tyłek oraz cipkę, nie szczędząc uderzeń mokremu ciału.

Ta drobna historia wcale nie oznaczała przerwy. Marek ułożył Marie jak swoją kurewkę na fotelu. Pupa na siedzeniu, nogi uniesione wzdłuż oparcia ze stopami ku górze, tułów zwisający ku dołowi. Podparł jej plecy stołkiem na czas unieruchamiania linami.  Gdy ją wiązał, koncentrował się całkowicie na niej. Wesołość minęła bezpowrotnie, zastąpiona przez ekscytujące oczekiwanie. Liny słodko wpijały się w ciało, uniemożliwiając najmniejszą zmianę położenia. Zapiął klamerki na jej sutkach. Wstrzymała oddech z bólu, to zawsze było dla niej przyjemnie trudne doświadczenie. Gdy wyciągnął stołek, głowa Marie zwisała ku dołowi. Teraz zrozumiała intencję – będzie gwałcił jej gardło. Wsadził w nią penisa, odbierając oddech. Głęboko i boleśnie. Dławił i patrzył na bezbronne ciało. Chwila przerwy, by mogła złapać haust powietrza i kolejna runda. I znowu wpychał kutasa w nią bezlitośnie. Nie mogła powiedzieć, że tego nie lubiła, choć tak przygotowana i wyeksponowana, otwierała się na niego bardziej, niż potrafiła to znieść.

Pan dławił i gwałcił jej gardło, osiągając granicę tego, co ciało Marie oferowało. Treść żołądkowa podeszła nieprzyjemnie wysoko. Jeszcze zdążyła uciec ustami od penisa Pana i przełknąć ślinę, choć nie była pewna, czy na pewno Marek tego nie odczuł. Tak mało mogła kontrolować swoje ciało w tej sytuacji. Rozpłakała się upokorzona. Czuła smak wymiocin, podrażnione gardło i niespokojny żołądek. „Co się stało?” – zapytał. Wyjaśniła krótko, zapłakana. Chciała umyć zęby. Na jej ustach pojawił się jednak mimowolny uśmiech, gdy Pan sprawdzał czy nie jest zabrudzony. To wystarczyło. Fala błędnie rozczytanych emocji i próba dominacji. „Sądzisz, że to zabawne suko? Otwórz usta i obciągaj!”. Nie otworzyła. Dostała skórzanym pasem w podeszwy stóp. „A teraz?”. Nie mogła tego zrobić. Czuła się nieświeża i niespokojna. Niegotowa. On jednak uderzał kolejny i kolejny raz. Krzyczała z bólu. Język pasa za każdym razem boleśnie lądował na jej kostkach, sprawiając wrażenie, że miażdży raz jedną, raz drugą. Wobec oporu Marie, Marek zaczął dokładać klamerki na sutki. Zapinał je jedna po drugiej. Kątem oka dziewczyna widziała w miejscu piersi dwa jeżozwierze. Nie potrafiła się poddać. Coś w niej właśnie się zaparło. Bił ją więc dalej pasem po stopach, po torturowanych piersiach, wywołując kolejne łzy i krzyki rozpaczy. „Nie ma miejsca dla buntowników!”. Te słowa wypowiedziane głośno były znakiem niezamierzonej eskalacji przemocy. On to zrozumiał, zrozumiała i ona. Kazał jej otworzyć usta. Przełknęła ślinę tyle razy, że mogła to zrobić, wierząc, że nie będzie wpychał swojego penisa zbyt głęboko. Nie zrobił tego. Ledwie go włożył i zaczął rozwiązywać liny.

Zmienił się. Dojrzał. Uwolnił ją ze splotów, niewygodnej pozycji i klamerek. Pozwolił umyć zęby. Gdy wróciła z łazienki kazał jej się przytulić. Nie chciała, nie od razu. Przyciągnął ją do siebie, układając jej piersi blisko przy swoim ciele. Uspokajał ją, przemawiając już teraz łagodnie. Mówił, że przecież on nie chce rzezi, nie chce takich sytuacji, ale że to właśnie jej całkowita uległość psychiczna była dla niego zawsze najbardziej atrakcyjna. A Marie tłumaczyła, że nie potrafi być już taka jak kiedyś, że jest uparta i wytrwała, i prędzej da sobie zrobić krzywdę, niż ulegnie pod wpływem bólu. „To nie był jeszcze ten moment” – powiedział Marek. Może miał rację.

Rozmawiali o BDSM. O pierwszych fantazjach, poszukiwaniach, podnietach.  Pan zrelacjonował jej scenę, która utkwiła w jego głowie, sprowokowała i ukształtowała preferencje: kobieta miała wyciągnięte przed siebie ręce, klęczała. Mężczyzna uderzał w jej dłonie pękiem ratanowych rózg, doprowadzając ją tym do łez. Gdy przestał, ona drżącymi dłońmi rozpięła mu rozporek i zaczęła pieścić penisa. Marie w ramach rewanżu opowiedziała scenę z filmu Historia O., gdy O. została rozpięta na linach, na podobieństwo człowieka witruwiańskiego da Vinciego, chłostana bezlitośnie, spocona z przeżywanego bólu.

Pan znalazł opowiedzianą przez siebie scenę w telefonie – pokazał jej. Marie przeżyła największe zaskoczenie tego wieczoru. Kobieta z filmu przypominała ją samą. Była krótko ściętą brunetką o słowiańskiej urodzie i bladej cerze. Zrozumiała po raz pierwszy, że nigdy nie była przypadkowym wyborem, pierwszą lepszą. Ona po prostu odpowiadała wzorcowi, ideałowi suki, który zrodził mózg Pana. Zrozumiała też coś więcej. Dlaczego to właśnie dedykowane cierpienie, cierpienie przyjęte dla niego i od niego, rozbudzało jego pożądanie. Nawet jeśli doświadczenie to było jej obce, w jednej minucie pojęła, jak może go zaspokajać, dawać mu największą rozkosz. Film pobudził jej ciało, które zapominało o przeżytym bólu, a otwierało się na kolejne doświadczenia.

Zapytał, czy chce zrealizować swoją fantazję. Odpowiedź była zawsze niezmiennie ta sama: „oczywiście”. Miała wybrać narzędzie, choć dla niej wybór ten był oczywisty – „ich” bat, bezlitosny, kupiony przez nią kiedyś w Pradze, przywieziony dla niego. Marek zaprowadził Marie do ściany. Rozstawił nogi, rozpostarł ręce. Zaczął wiązać sobie tylko znanym sposobem, używając drzwi i wnęki tak, że już po chwili była rozpięta jak O. w filmowej scenie. To było inne BDSM, ich własne, bardziej wyrafinowane, dostarczające ogromnych emocji.

Czuła chłód ściany na piersiach, mocne więzy w okolicach kostek, jak i te pętające nadgarstki. Sama pozycja była już wyzwaniem. On wziął bat do ręki i nakazał jej liczyć razy. Może pamiętał, że potrafiła roztapiać się w ciszy i zapominać o bólu, a może rzeczywiście ważna była liczba. W każdym razie to Marie miała decydować, kiedy będzie miała dość. Dwa języki przecięły powietrze i sięgnęły jej pleców. Chwila ciszy i bólu odejmującego mowę. „Raz”. Kolejne zamachnięcie, guma, zostawiająca czerwone pręgi. Cisza. „Dwa”. „Trzy”. Dziesiąte smagnięcie niemal odebrało jej władzę w nogach, tkwiła przy ścianie tylko dzięki linom. Liczyła jednak dalej, a on dalej bił. Przy dwudziestym razie jej dzielność rozbudziła smoka. Nie mógł się powstrzymać i wszedł w nią. Pieprzył przez chwilę, by wrócić do chłosty. „Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy”. Znowu ją posiadł. Nieproszona myśl wypełniła jej umysł, że oto właśnie doświadcza najpiękniejszego seksu w swoim życiu. Ponownie z Markiem. Przy czterdziestym uderzeniu szczytowała. Potem zniosła jeszcze dziesięć batów. On dołożył kolejne dziesięć tylko dla niego. Wytrzymała. Gdy ją odwiązywał, opadła na ziemię. Wciąż była w transie, w który wprowadza mieszanka bólu i przyjemności nie do zniesienia. Pociągnął ją ze sobą na kołdrę i przytulił.  „Dziękuję Panie” – powiedziała.

Teraz to ona zapytała o jego fantazję z pękiem rózg. Powiedział, że nie jest pewien, czy tego chce, oznaczałoby to ponownie jej łzy, których tego wieczoru było już dość. W odpowiedzi Marie uklęknęła z wyciągniętymi prosto rękami. „Nie odegram tego dla ciebie jak aktorka, ja to dla ciebie przeżyję” – wyszeptała. Wziął gumowy palcat i zaczął miarowo uderzać w jej dłonie. Już po pierwszym razie miała trudności z utrzymaniem ich przed sobą. Bił wiele razy. Najpierw powoli, później szybciej, by wreszcie uderzać raz za razem, tak, aż faktycznie pociekły jej łzy. Chciała mu obciągnąć, ale spuchnięte dłonie nie pozwalały nawet się oprzeć, by zmienić pozycję. Jęczała z bólu i łapczywie brała kutasa Marka do ust. Obciągała, czując jednocześnie ciężar własnych rąk, którymi niezdarnie próbowała pieścić jądra. Szybko doprowadziła go na szczyt. W ostatniej chwili pociągnął ją jeszcze ku światłu latarni, sączącemu się przez okno i spuścił na twarz. Położyli się spać.

Marie budziła Marka zabawą z jego penisem. Tak, jak jej kiedyś nakazał, choć tym razem zamruczał coś o niespożytej nimfomance. Uprawiali seks niemal klasyczny, z palcatem tylko czasem wędrującym po jej obitym ciele. Tego ranka nawet dotyk ją bolał, choć ślady dość niespodziewanie zniknęły z jej ciała. Na zakończenie spermą zalał jej piersi. Patrzyła później długo na siebie w lustrze, z nasieniem rozsmarowanym na biuście. Nie widziała nigdy piękniejszej suki, piękniejszej kobiety. Chwilę później jedli śniadanie. Odstawił ją do hotelu. Pożegnali się zwyczajnie. Bez planów na przyszłość, choć z rodzajem pewności, że jeszcze kiedyś się spotkają. Choćby za kolejne pięć lat.

***

Następnego dnia wieczorem Marie znowu siedziała w taksówce, jadąc do Stana. Zastanawiała się, jak zniósł jej seks-wycieczkę i czy będzie tę historię wypominał. Nie lubiła wypominania, bo sygnalizowało zranienie. A przecież oni spotykali się z czystego hedonizmu, dla namnażania przyjemności. Chyba sama odczuwała coś na kształt wyrzutów sumienia, że doświadczenia ostatniej nocy były aż tak satysfakcjonujące. Z drugiej strony teraz bardziej niż kiedykolwiek, chciała uprawiać seks jak kochanka ze swoim kochankiem. Poczuła, że jest spragniona delikatności i wrażliwości. Stan potrafił na nią patrzeć, całować i dotykać tak, że czuła się najseksowniejszą kobietą na świecie. Potrafiła przy nim być bezwstydna, nie wchodząc w żadną z ról, będąc jak najbardziej tą samą roześmianą dziewczyną. W ogóle miała poczucie, że on jest jednym z niewielu, którzy nie chcą jej zmieniać. Miała nadzieję, że potrafi się odpłacić tym samym.

Gdy Marie wysiadła z taksówki, lało jak z cebra. Biegła szybko po trosze z powodu deszczu, po trosze z niecierpliwości. W mgnieniu oka znalazła się w windzie, by chwilę później być już przed drzwiami właściwego mieszkania. Jej włosy były mokre, a kropelki wody spływały po wyeksponowanym dekolcie. Filmowo. Efekt potęgował jeszcze jej przyspieszony oddech. Gdy tylko przekroczyła próg, zobaczyła, że on jest perfekcyjnie przygotowany na jej przybycie. Wino, światło, muzyka i włączony pornos. Nieprzyzwoicie. Doskonale. Jego penis już w pełnej erekcji.

Czuła, że coś się zmieniło, jakby nagle stała się „most wanted” w amerykańskim westernie. Film dla dorosłych w tle pobudzał jej wyobraźnię, przewijały się w nim kobiety i mężczyźni podczas orgii. Ciekawe, czy on właśnie tak ją sobie wyobrażał, gdy opowiadała mu o wizytach w erotycznym klubie… Nie miała czasu zapytać, gdyż Stan od razu zaczął ją rozbierać. Oglądał dokładnie jej ciało. Szukał znaków po sesji, choć te były niewidoczne w panującym półmroku. Popchnął ją w stronę biurka tak, że z wypiętą ku górze pupą wciąż mogła widzieć ekran. On sam wszedł w nią od tyłu. Wyszukanie tej pozycji podniosło jej libido. Znowu mogła się rżnąc jak suka, skoro jej kochanek dostarczał takich obrazów i wrażeń. Tym bardziej, że ciało miała rozbudzone przeżytym wcześniej seksem, ekstremalnie wrażliwe. Penis w opuchniętej cipce przesuwał się ciaśniej niż zwykle, wyrywając z niej głośne jęki. Pornos szybko przestał mieć znaczenie wobec ich własnego scenariusza. Moment, gdy kładła się na plecach i rozkładała przed nim zapraszająco, szeroko nogi, wydał się jej cudowny. Na plecach czuła wspomnienie chłosty Pana, podczas gdy ofiarowała się już innemu mężczyźnie. Drogiemu-jej-Mężczyźnie. Czuła się przez chwilę brana przez nich dwóch. Podnieciło ją to jeszcze bardziej, doszła więc szybko i spektakularnie.

Kochanek był tego wieczoru niespożyty. Już po chwili ujeżdżał ją dalej, mokrą dopiero co przeżytym orgazmem i nowym pożądaniem w reakcji na jego nienasycenie. Marie nie znała go takiego – jakby coś w nim się zmieniło, jakby przestał kwestionować, czy ona na pewno jest dla niego, a wątpliwości zamienił w czysty seks. W akcie obrony przed dalszą penetracją zaczęła ssać penisa Stana. Robiła to wprawnie, mając poczucie, że ostatnie kilka dni głównie tym się zajmuje – obciąganiem. On jakby czytając w jej myślach, skomentował „robisz to jeszcze lepiej”. „Jestem pełna entuzjazmu, jeśli chodzi o naukę” – odpowiedziała i wróciła do przerwanej czynności. Stan doszedł równie intensywnie. Wytrysnął obficie, zelektryzowany dotykiem. Przylgnęła do niego swoim ciałem, przez chwilę sycąc się jeszcze natężeniem doznań. Właściwie chciałaby tak zasnąć. Spocona seksem, ubrudzona jego nasieniem, zaspokojona po granice własnej wytrzymałości. I chyba trochę romantycznie przywiązana do tego człowieka, wdzięczna, że niczego jej nie odbierał, a tylko dodawał.

Po prostu niebo cz. 4

Santi (www.nieswieta.pl)

Z podziękowaniami dla redaktora tekstu – Megasa Alexandrosa. Za wszystkie pozostawione błędy odpowiada tylko i wyłącznie Autorka.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Jak zawsze genialne Kochana!!
Dbasz o moje zdrowie, bo z każdym kolejnym tekstem coraz dłuższe mam te bezdechy 😉
Wspaniałe!! Jak zawsze najwyższa nocna- jak dla mnie, półka…

Dobry wieczór,

przyznam, że temat tego odcinka przemawia do mnie mniej niż w przypadku poprzednich. BDSM nigdy nie było moim stylem ani upodobaniem, a to za sprawą teatralizacji rytuałów, które utrudniają mi zachowanie powagi. Tym niemniej muszę docenić prozę Santi oraz konsekwencję, z jaką prowadzi swoją bohaterkę przez kolejne odsłony hedonizmu i rozkoszy. Barman-Raven ostatnio u nas nie pisze, Śliczna_Sami również chwilowo umilkła, tak więc Santi zostaje bezkonkurencyjną na NE Królową opowieści spod znaku Pejcza i Lateksu 🙂

Ciekaw jestem, co dalej. Czy Marie nadal będzie skakać z kwiatka na kwiatek, czy może poskromi swą potrzebę odmiennych bodźców i zwiąże się z kimś na dłużej? Na razie jedno wydaje się pewne. Santi nie tworzy klasycznego romansu. Raczej coś w rodzaju opowiadań Anais Nin – o bohaterkach wyzwolonych, sięgających po rozkosz i spełnienie na własnych warunkach. Czy takie postacie są jednak zdolne w końcu do poskromienia własnych apetytów? To się okaże. Zapewne. Pozostaje dalsza lektura!

Pozdrawiam
M.A.

Rozwija się ciekawie choć podobnie jak w przypadku Megasa BDSM "is not my cup of tea". Mam nadzieję że Marie wróci do czerpania przyjemności z różnych odmian seksu, a niekoniecznie z bycia okładaną kablem tudzież innym, za przeproszeniem, palcatem:-) jej relacja ze Stanem wydaje mi się zresztą znacznie ciekawsza niż ta z Markiem. No to czekamy na cd.

Absent absynt

no to czekamy 🙂

Santi

Pewnie powinno się czytać Santi w odpowiednim nastroju, którym jednak nie mamy szczęścia cieszyć się codziennie. Nie należy podchodzić do lektury z autorskiej solidarności i sympatii. Może dlatego, że zapoznałem się z tekstem pod koniec rutyny dnia codziennego, mam wrażenie monotonii narracji. I niecierpliwości autorki przy tworzeniu opowiadania, determinacji w realizacji postawionego celu, bez oglądania się na niebezpieczeństwa błędów w konstrukcji, płytkości we wszelkich opisach. Tyle akcji wtłoczone w jeden fragment. Nawet mistrz nad mistrze miałby problem, aby opisać w sposób, który nie znuży czytelnika, dziesiątki epizodów erotycznych, wielce do siebie podobnych, choć innych emocjonalnie.

Może trzeba było zrobić zbliżenie np. tylko na dwa akty, rozpisać je na nastroje, wewnętrzne monologi bohaterki, filozoficzne metafory, przepleść „erotycznym mięsem realizmu”? Przeciwstawić sobie dwie ludzkie relacje, dokonać porównania?

Czegoś mi zabrakło albo czegoś mi było nadto w kompozycji. Potrzeba autorce czasu i dystansu by ocenić swoje dzieło i wypunktować błędy. Widać dużo finezji i kultury języka w tym, co Santi pisze. Ale nigdy nie jest na tyle dobrze, aby nie mogło być lepiej.

Oczywiście zasłużony lubik dla Pani, Autorko.

Karel

bardzo, bardzo pomocny komentarz. dziękuję.

Santi

Cała przyjemność…. Droga Santi
Ukłony,
Karel

Tak. Tego było mi trzeba. I pomyśleć, że tekstem w tematyce BDSM, który się przebił był "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Smutne, prawda? Opowiadanie świetne, bardzo klimatyczne. Marie staje się dla mnie coraz bardziej intrygująca.
Pozdrawiam
Eileen

Witam! Z ciekawością zajrzałem do kolejnej części Twojego cyklu i jestem zadowolony. Lubię, kiedy w opowiadaniu jest dużo seksu, takie moje dziwactwo. 🙂 Wdzięczny Ci jestem, że zrezygnowałaś z przytaczania korespondencji między bohaterami. Fabuła również nabrała zdecydowanie realniejszych kształtów, Twoje postacie stały się prawdziwsze, to oczywisty postęp.

Podzielam wrażenie, które odniósł jeden z wyżej komentujących, mimo wszystkich niewątpliwych plusów, pośpiech i pewien chaos są widoczne. Co do prawdziwych motywacji Marie to pozostają one dla mnie enigmą. Mam nadzieje, że wkrótce dowiemy się czegoś więcej o tej kobiecie.Widać, że uczysz się na własnych błędach, to zawsze cenna rzecz.
Pięć, gdyż wyłamałaś się z ostatnio panującej u nas tendencji i jest dużo cukru w cukrze.
Pozdrawiam,
Foxm

dziękuję Foxm. jedynie zła i przerażająca odpowiedź (wobec pochwały) – że listy w następnym odcinky powrócą. miejmy nadzieję, że bardziej zajmujące. bo jednak to ma być historia epistolarna.

Santi

Napisz komentarz