Ravenscar: Edward II (Smok Wawelski)  4/5 (2)

47 min. czytania

– Dzień dobry! – Emma z uśmiechem powitała wchodzącego do kuchni dziennikarza. Był już późny poranek, jednak nikt Edwarda nie obudził. Ted Barkley i jego żona uznali, że po długiej podróży i wieczornym studiowaniu akt, które – jak przypuszczali – zajęło mu sporo czasu, ich gość był zmęczony i należał mu się wypoczynek.

– Nie budziliśmy pana, bo też nie było potrzeby zrywać się o świcie. Z Betsy Norton umówiłem nas w południe, zatem mamy jeszcze sporo czasu. Proszę siadać.

To mówiąc, Ted Barkley, siedzący w jadalni znajdującej się bezpośrednio przy kuchni, wskazał na krzesło po drugiej stronie stołu, przy którym Edward wczorajszego wieczoru jadł kolację z żoną inspektora.

– Dziękuję. – Dziennikarz usiadł, a Emma nalała mu gorącej kawy i podsunęła w jego stronę koszyk ze świeżym pieczywem oraz deskę z wędlinami. – Dziękuję i przepraszam, że tak długo spałem. To do mnie niepodobne, jednak zarówno podróż, jak i klimat oraz świeże, nadmorskie powietrze całkowicie mnie wyczerpały. Spałem jak zabity. Panie Barkley, czytałem akta, które pan mi zostawił i muszę przyznać, że przed nami nie lada wyzwanie. Zbyt wiele z tych dokumentów nie wynika. Trudno nawet wysuwać jakieś wstępne hipotezy.

Inspektor zamyślił się, a w jadalni zapanowała niezręczna cisza. Była ona świetnym odbiciem tego, jak rysowały się szanse na rychłe rozwikłanie zagadki. Na nieszczęście funkcjonariusza pokazywała także jego bezsilność. Edward zauważył, że stwierdzenie, którym się posłużył, było chyba dość niezręczne, gdyż Barkley mógł je odczytać jako podsumowanie swej nieefektywnej pracy. Szybko więc dodał:

– Oczywiście wierzę, że pana doświadczenie w policji oraz moja skromna pomoc pozwolą szybko rozwikłać tę zagadkę.

Ted uśmiechnął się lekko pod nosem. Widać było, że zrozumiał intencję Edwarda.

– Niech pan zje w spokoju, porozmawiamy w samochodzie. – Inspektor podniósł miejscową gazetę, która leżała na stole i zaczytał się w artykule z pierwszej strony.

– Racja, Edwardzie, jedz, musisz być dzisiaj w pełni sił. Wczorajszy dzień i wieczór z pewnością mocno cię wyczerpały.

Mówiąc to, Emma uśmiechnęła się zalotnie do gościa. Jej mąż, pochłonięty lekturą artykułu, nie zwracał na nią uwagi, mogła więc dłużej utrzymać ten kokieteryjny uśmiech.

W jakiś niezrozumiały sposób ta kobieta mnie opętała, pomyślał Edward, nie odrywając warg od filiżanki z kawą. I jeszcze ten sen. Emma zachowuje się tak, jakby siedziała mi w głowie i wiedziała, co działo się minionej nocy w moim śnie. Albo to tylko chora wyobraźnia, brak kobiety od dłuższego czasu oraz piękno żony Teda Barkleya tak na mnie działają.

Po skończonym posiłku Edward poszedł do pokoju po swoją torbę, w której zawsze nosił ze sobą czarny, skórzany notatnik i pióro marki Waterman – prezent na pierwszą rocznicę ślubu od byłej już żony. Były na nim wygrawerowane jego inicjały. Dbał o to, żeby zawsze mieć je przy sobie, choć zapisywał nim tylko naprawdę istotne rzeczy i podpisywał najważniejsze dokumenty.

Kiedy otworzył drzwi wejściowe domu Barkleyów i poczuł na twarzy ciepło przedpołudniowego słońca, połączone z jeszcze nieokiełznaną wilgocią poranka, pod budynek podjeżdżał akurat radiowóz. Inspektor, którego dziennikarz dojrzał dopiero teraz, siedzącego w drewnianym fotelu ustawionym z boku tarasu, podniósł się.

– Nie ma na co czekać, chodźmy. Im szybciej zajmiemy się tą sprawą, tym szybciej uda się ją zamknąć. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Beznamiętne słowa inspektora zdawały się sugerować, że nie do końca wierzy w powodzenie prowadzonego śledztwa.

Wysłużony rover, jakiego używała miejscowa policja, już na pierwszy rzut oka dobitnie świadczył, że nie była ona zbyt dobrze dotowana. Zresztą, czemu się tu dziwić – Ted Barkley przecież sam wspominał, że przed najazdami poszukiwaczy wrażeń jedynym zajęciem stróżów prawa było wystawianie mandatów i kierowanie ruchem. Edward uśmiechnął się pod nosem, bo zdał sobie sprawę z tego, że stara się przełożyć znane mu na co dzień realia życia w Londynie na małe, przez większą część roku opustoszałe Scarborough. W niedługim czasie od rozpoczęcia podróży wjechali na główną drogę, prowadzącą do Whitby. Posterunkowy prowadzący radiowóz przestrzegał wszystkich przepisów ruchu drogowego. Widać było, że robi to przede wszystkim ze względu na przełożonego, gdyż za każdym razem gdy wciskał hamulec, by dopasować prędkość jazdy do pojawiającego się przy drodze ograniczenia, spoglądał ukradkiem na inspektora. Było to szczególnie widoczne z tylnego fotela, który zajmował dziennikarz.

– O tej porze jeszcze mgła? – przerwał panujące w pojeździe milczenie Edward, kiedy wjechali pomiędzy wrzosowiska.

– Tak, to normalne w tej części kraju, szczególnie nad wrzosowiskami. Ze względu na dużą wilgotność podłoża mgła unosi się tu bardzo długo. W tym miejscu też najczęściej dochodzi do wypadków, spowodowanych przez nieświadomych tego faktu przejezdnych. Stąd tyle ograniczeń. Dzisiaj i tak nie jest najgorzej. – Z nauczycielską starannością Ted wytłumaczył zawiłości klimatyczne dziennikarzowi, tak jakby ten był jego uczniem lub kierowcą zatrzymanym do kontroli, któremu funkcjonariusz udziela pouczenia.

– Proszę jednak spojrzeć tam, na wzgórze. Ostatnio kiedy pan nas odwiedzał, było to niemożliwe do zobaczenia, bo i pogoda na to nie pozwalała, ale teraz w promieniach przedpołudniowego słońca, ze względu na to, że nad mgłami jest bardzo czyste powietrze, dokładnie widać zgliszcza domu Ravenów.

Mówiąc to, Ted wskazał palcem na szczyt wzniesienia po ich prawej stronie. Między rosnącymi tam gęsto drzewami Edward dostrzegł czarne, spalone ruiny posiadłości, będącej własnością ludzi, o których traktował jego ostatni artykuł.

– A tutaj skręcało się do Ravenscar. – Inspektor niczym przewodnik wskazywał kolejne miejsce, które mogło zainteresować Sewarta. – Stąd już tylko kawałek do ziemi Betsy Norton, zaraz tam dojedziemy.

Faktycznie, nie dłużej niż po minucie posterunkowy włączył kierunkowskaz i chwilę później jechali już bocznym, leśnym traktem. Nierówności powodowały, że wszyscy podskakiwali co chwilę na wysłużonych, ale jednak solidnych sprężynowych kanapach policyjnego auta. Drzewa wokół drogi robiły się coraz gęstsze, przez co z każdym przejechanym jardem coraz mniej promieni słonecznych dochodziło do pojazdu. Gdyby takie warunki panowały na zwykłej drodze, należałoby zapewne włączyć światła. Edward chciał nawet to zaproponować, jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wyjechali nagle na polanę. Tak mu się przynajmniej zdawało, gdyż teren okazał się być jedynie przestrzenią między lasem a urwiskiem, na dnie którego rozbijały się o skały spienione morskie fale. Droga zakręcała tutaj nagle, gdyż inaczej zjechaliby prosto w przepaść i gdy tylko kierowca przestał kręcić kierownicą i skierował samochód wzdłuż skarpy, Edward zobaczył w niedalekiej odległości skromną chatkę.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Ted Barkley. – Proszę pana, aby pamiętał pan podczas naszej rozmowy z Betsy Norton o kilku ważnych rzeczach. Przede wszystkim proszę mieć wzgląd na wiek i stan zdrowia kobiety. Nie jest już młoda, a w zeszłym roku przeszła zawał serca. Właściwie to mamy możliwość rozmowy z nią pewnie tylko dlatego, że kiedy poczuła się źle, przebywała akurat w mieście i natychmiast została przewieziona do szpitala. Gdyby spotkało ją to w domu, pewnie zostałaby znaleziona dopiero po kilku dniach przez kogoś z rodziny lub sprzedawcę, który przywozi jej zakupy, wracając do domu do Whitby. Sama Betsy pojawia się w Scarborough zazwyczaj po to, by pójść do kościoła albo w sprawach urzędowych, gdyż miasto dzierżawi od niej ziemie, które należały do jej zmarłego męża. Prosiłbym też, aby dał mi pan rozpocząć rozmowę tak, by nie postrzegała pana jako kogoś obcego, tylko człowieka, który pomaga mi rozwikłać sprawę. I niech pan raczej nie wspomina, że jest dziennikarzem. Tutejsi mieszkańcy, zwłaszcza ci bardziej leciwi, z pewną rezerwą podchodzą do nieznajomych, a szczególnie do dziennikarzy. Nieraz przekonali się, że jeden nierozsądny artykuł, dotyczący choćby morza, potrafi zepsuć cały sezon wypoczynkowy, a tym samym odchudzić ich portfele. A przecież to nie morze jest nierozsądne, tylko ludzie, którym brak dla niego szacunku.

Dom Betsy Norton był niski. Lata swojej świetności miał już za sobą. Wyglądem przypominał sporą chatkę rybacką. Dachówka była w wielu miejscach pokryta warstwą zielonego osadu. Panująca tutaj, nad samym morzem wilgoć z pewnością przyspieszała proces rozwoju mchu i gdyby chcieć o to dbać naprawdę solidnie, co roku trzeba by go było usuwać, a następnie szorować cały dach.

Pukanie w wysłużone drzwi domu Betsy Norton było jedynym odgłosem, który przerywał szum fal rozbijających się o urwisko. Ted robił to bezceremonialnie, beznamiętnie i mechanicznie. A przecież w takiej prostej czynności jak pukanie do czyjegoś domu wyraża się tyle emocji. Osoba znajdująca się wewnątrz często bez problemu jest w stanie określić nastrój pukającego, a nawet przeczuwać cel jego wizyty. Edwardowi przypomniały się zabawy, w których brał udział na jednym ze szkoleń dotyczących komunikacji, jeszcze na studiach dziennikarskich. Gra polegała właśnie na tym, aby rozpoznać jakie emocje i jaką wiadomość wyraża osoba, która puka do drzwi. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy uświadomił sobie, że pierwszym skojarzeniem, jakie miałby teraz, było to, że na pewno przed drzwiami stoi policjant. Szybko się jednak opanował, uświadomiwszy sobie, że na pewno zrobiłby swą miną dziwne wrażenie na pani Norton. Drzwi pozostały jednak nieruchome. Nie było nawet słychać krzątania się po domu.

Inspektor ponownie – tym razem nawet nieco mocniej – uderzył trzy razy w drewniane, starannie zbite i pomalowane brązową farbą drzwi.

Edward rozejrzał się. Posterunkowy stał koło samochodu i zapalał właśnie papierosa. Zupełnie niezainteresowany tym, co dzieje się przed domem, zaciągał się, przytrzymując przy tytoniu już trzecią zapałkę. Chłodny wiatr, który szalał nad urwiskiem, nie pozwalał mu na sprawne jego rozpalenie. Wzrok dziennikarza powędrował z powrotem w stronę domu. Zbliżył się do niedużego okna i zajrzał przez nie. Na parapecie stała długa, prostokątna doniczka z ziemią. Gdyby rosły w niej kwiaty, zasłaniałyby widok na wnętrze pomieszczenia, jednak w tej chwili z ziemi wystawały jedynie suche, pożółkłe i opadające w stronę podłoża kikuty. Edward pomyślał, że albo tutejszy klimat nie sprzyja delikatnym kwiatom, albo też wiek i zapewne spora już niedołężność Betsy Norton nie pozwalają jej właściwie dbać o estetykę domu. Najważniejsze było jednak to, że wyschnięte rośliny umożliwiały lepszy widok przez okno. Edward przybliżył twarz do nieco wilgotnej szyby i przyłożył do niej obie dłonie, tak by osłonić fragment okna od dostępu promieni słonecznych, które powodowały, że widział w szkle głównie swoje oblicze.

W domu panował półmrok. W zasięgu wzroku nie paliła się żadna lampa. Izba wydawała się zakurzona i ponura. Dziennikarz miał wrażenie, jakby przez niewielki otwór oglądał wnętrze od wielu lat nieodwiedzanego skansenu. Dostrzegał fragment stołu, na którym nie było żadnego obrusu, jedynie głęboki talerz i wystająca z niego łyżka. Kiedy przesunął wzrok w stronę dalszej części domu, dostrzegł naczynia serwisowe poukładane na półkach, szafki z talerzami i… Nie zdążył dojrzeć więcej, kiedy cały lufcik, który tworzył z dłoni przyciśniętych do skroni i szyby został na moment zakryty, a chwilę później wszystko wróciło do normy. Ruch ten był na tyle szybki, że ledwo zauważalny, jednak mógł oznaczać tylko jedno. Ktoś przemknął przy samym oknie wewnątrz domu. Ktoś zatem w nim przebywał. Czy była to Betsy Norton?

Wystraszony nagłym ruchem Edward niemal odskoczył od okna. Pierwsze myśli poszły w kierunku zaprzeczenia – przecież stara kobieta po zawale nie mogłaby się tak szybko poruszać. Odwrócił się w kierunku inspektora i już miał mu o tym powiedzieć, kiedy zamek w drzwiach zachrzęścił, a trzask zawiasów poinformował wszystkich obecnych, że pukanie Teda zostało usłyszane.

– Dzień dobry, pani Norton.

Słowa inspektora uspokoiły Edwarda. W drzwiach stała niska, zgarbiona kobieta. Jej włosy były tak bardzo posiwiałe, że aż mieniły się srebrnymi refleksami. Po twarzy znać było, że wiele lat już za nią. Morski klimat, codzienna bryza oraz częste deszcze nie oszczędziły jej cery, a skóra pełna była głębokich bruzd, charakterystycznych dla ludzi, którzy wiele lat spędzają na morzu.

– Dzień dobry, inspektorze. W czym mogę pomóc? – Zapewne przez swój wiek i postępującą demencję Betsy zdawała się nie pamiętać powodu ich wizyty.

– Pani Norton, byliśmy umówieni, żeby jeszcze raz porozmawiać o tych zaginionych studentkach. Przypomina sobie pani? – Ted wyraźnie mówił głośniej niż na początku, tak jakby problemem nie była słaba pamięć kobiety, a jej słuch.

– Proszę nie krzyczeć, rzeczywiście, przypominam sobie. Tylko nie wiedziałam, że to dziś. Ale proszę, wejdźcie. Napijecie się panowie czegoś?

– Proszę się nie kłopotać. Nie zajmiemy dużo czasu.

– To nie jest kłopot, inspektorze. I tak właśnie szykowałam dla siebie filiżankę herbaty.

Stojący obok Edward domyślił się, że w słowach Betsy więcej było dobrych manier niż rzeczywistej chęci częstowania czymkolwiek.

– W takim razie poproszę o małą filiżankę.

Mówiąc to, Ted Barkley usiadł przy stole. Betsy również zajęła przy nim miejsce, zapominając całkowicie o herbacie, którą miała przygotować. Zatrważające, jak okrutna potrafi być starość, pomyślał Edward. Człowiek sądzi, że funkcjonuje normalnie, natomiast inni widzą, że dużo mu już brakuje do lat świetności. Zachowanie pani Norton było tego najlepszym przykładem. Biedna kobieta. Teraz lepiej rozumiał słowa, które w dzieciństwie słyszał wielokrotnie od swojego dziadka: „Starość Panu Bogu nie wyszła”.

Inspektor potrafił się jednak zachować i nawet nie zająknął się drugi raz o herbacie. Przeszedł od razu do sedna.

– Pani Norton, czy mogłaby nam pani jeszcze raz opowiedzieć, co widziała tamtej nocy, kiedy zaginęły dwie studentki?

– Inspektorze, tak jak mówiłam wcześniej, prawie nic nie widziałam. Było ciemno, a człowiek już stary.

– Ale jednak zeznała pani, że coś widziała. Proszę o tym opowiedzieć. Jest ze mną przyjaciel, który pomaga mi rozwikłać tę sprawę. – To mówiąc, skierował wzrok na Edwarda.

– Padało. Była straszna ulewa, a ja wracałam właśnie z wrzosowiska, gdzie… z wrzosowiska. Na drodze do Whitby minął mnie czarny samochód, w którym siedziały dwie kobiety. To wszystko.

– Zeznała pani wcześniej, że widziała coś jeszcze. A mężczyzna, a jego oczy? – Ted drążył temat, pomimo coraz wyraźniejszych oznak zniecierpliwienia oraz irytacji rysujących się na twarzy staruszki.

Edward przysłuchiwał się rozmowie, stojąc za inspektorem i opierając się o blat stołu. Sądząc po widocznych gdzieniegdzie okruchach chleba oraz resztkach warzyw, Betsy zapewne szykowała tu posiłki. Wszystkie resztki sprawiały wrażenie, jakby leżały tam niesprzątnięte już od dłuższego czasu. Dziennikarski instynkt i podzielność uwagi pozwoliły Edwardowi na to, by przysłuchując się rozmowie Betsy Norton i Teda jednocześnie dokładnie zlustrować wzrokiem całe pomieszczenie. Wiele przedmiotów zdawało się być ułożonych bezładnie, tak jakby znajdowały się nie na swoim miejscu. Niektóre z nich przykrywała warstwa kurzu, a gdzieniegdzie również pajęczyn, które stanowiły dowód, iż od dłuższego czasu nic nie zmieniło się w tym wystroju. Kilka kroków za plecami kobiety znajdowały się drzwi do drugiego pokoju – zapewne sypialni. Jakaś wewnętrzna siła – nazywana przez niektórych intuicją – nakazała mu rozejrzeć się dokładniej po domu. Skierował się w stronę wspomnianych drzwi. Ted Barkley nie zwrócił najmniejszej uwagi na zachowanie dziennikarza. Był przyzwyczajony, że gdy prowadzi przesłuchanie, wokół niego zawsze ktoś się kręci, najczęściej inni policjanci. Kobieta jednak zawiesiła wzrok na Edwardzie i śledziła każdy jego krok. Dziennikarz minął stół, przy którym siedzieli i wtedy poczuł nieprzyjemny zapach. Odór zgnilizny stawał się coraz silniejszy wraz ze zbliżaniem się do drzwi.

– Czy to wszystko, panie inspektorze? – Betsy sprawnym, jak na tak sędziwą kobietę, ruchem podniosła się i mijając Edwarda, zatrzasnęła przed nim drzwi do sąsiedniego pokoju, nim ten zdążył do niego zajrzeć. Po ich zamknięciu nieprzyjemny zapach, który przywodził na myśl rozkładającą się rybę, został zduszony. Staruszka zdawała się być mocno zniecierpliwiona rozmową, co zresztą nie było niczym niezwykłym. W końcu już raz składała zeznania, a teraz chciano od niej wyciągać ponownie te same informacje, bo przyjechał jakiś nowy człowiek, który dodatkowo węszy po jej domu i chce zaglądać w jego najbardziej prywatne zakamarki.

– Oczywiście, pani Norton. Nie będziemy pani dłużej przeszkadzać.

Ted, który najwidoczniej zrozumiał zachowanie kobiety, postanowił dać za wygraną, tym bardziej, że było oczywistym, iż nic nowego już z niej nie wyciągną. Wstał, poprawił odzienie, spojrzał znacząco na dziennikarza i skierował się w stronę drzwi. Edward podążył za nim. Wychodząc, inspektor podziękował jeszcze starej Betsy za poświęcony czas. Wraz z dziennikarzem skierował się do auta, przy którym posterunkowy palił kolejnego już papierosa.

– Inspektorze, mam nadzieję, że panu i panu Sewartowi uda się szybko rozwiązać tę zagadkę – rzuciła jeszcze na odchodne pani Norton i zatrzasnęła drzwi. W drodze do radiowozu słyszeli jeszcze głośny trzask zamykanego zamka w drzwiach.

– Kończ palić i jedziemy na komisariat – powiedział inspektor nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Chwilę później zjeżdżali już z klifu w stronę lasu i drogi ze Scarborough do Whitby. Nie zdążyli do niej dotrzeć, kiedy Edward poruszył się jak oparzony.

– Musimy tam wrócić! – Policjanci spojrzeli na niego, sceptycznie traktując podniecenie słyszalne w głosie dziennikarza. – Musimy natychmiast wrócić do domu Betsy Norton. Panie Barkley, czy nie zauważył pan niczego podejrzanego? – Ted patrzył na niego tępym wzrokiem, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. – Sewart, pani Norton użyła mojego nazwiska. Skąd je znała? Przecież w czasie naszego spotkania nie padło ono ani razu. To bardzo dziwne.

– Zawracaj. – Kolejny raz słowa Teda spotkały się z natychmiastową reakcją posterunkowego.

– Pozwoli pan, panie Sewart, że ja się tym zajmę – rzucił beznamiętnie inspektor, ponownie pukając do drzwi.

Tak samo jak za pierwszym razem z początku nikt nie odpowiadał. Kolejne uderzenia również spotkały się z ciszą z drugiej strony. Edward zastukał w okienko i zbliżył twarz do szyby. Widok był identyczny jak wcześniej. Już chciał się odsunąć, kiedy kilka cali od niego, po drugiej stronie szklanej tafli pojawiła się nagle ciemna postać. Widać było zarys człowieka, który znajdował się w niemal tej samej odległości od okna co dziennikarz. Gdyby nie dzieliła ich szyba, z pewnością czułby jego oddech na swojej twarzy. No właśnie – człowieka? Edward nie widział nic poza mrocznym zarysem. Chciał zawołać inspektora, ale jakaś siła kazała mu wpatrywać się w postać. Nie umiał określić, czy sprawia to jakiś trans, w który został nagle wprowadzony, czy tylko jego dziennikarska ciekawość, ale pewne było, że nie jest w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Nagle postać otworzyła oczy, choć oczy to zdecydowanie złe określenie. Soczyście czerwone, niemal płonące ślepia wbiły swój demoniczny wzrok w Edwarda, a ten niczym oparzony odskoczył i upadł na ziemię.

– Co się stało? – krzyknął Ted Barkley.

– On tam jest, szybko, otwieraj drzwi! Człowiek z czerwonymi oczami jest w środku! – wołał Edward, próbując poderwać się z ziemi. Inspektor w tym czasie zaczął naciskać klamkę i napierać na drzwi. – Szybko, nie możemy pozwolić, by nam uciekł.

Przeszkoda okazała się solidniejsza, niż na to wyglądała. Dopiero kiedy dziennikarz pomógł inspektorowi i razem uderzali z całym impetem swoich ciał, drzwi w końcu ustąpiły. Szyld został wyłamany ze spróchniałego drewna, w którym był osadzony i obaj mężczyźni niemal znaleźli się na podłodze, wpadając do domu Betsy Norton. Chwilę później dołączył do nich posterunkowy, który widząc co się dzieje, zabrał strzelbę z samochodu. Pomieszczenie było puste. Wyglądało identycznie jak podczas pierwszej wizyty. Wszystkie naczynia były ułożone tak samo. Brakowało w nim tylko właścicielki domu. Ted wziął od swojego podwładnego strzelbę i kazał mu obejść budynek i zabezpieczyć jego tyły. Sam natomiast, rozglądając się uważnie, krok po kroku zaczął przeczesywać dom pani Norton. Panowała w nim niemal zupełna cisza. Słychać było tylko brzęczenie, podobne do tego, jakie wydają z siebie urządzenia elektryczne, wyposażone w duże transformatory. Brzęczenie dochodziło z sypialni. Skierowali się w tamtą stronę. Z każdym krokiem odgłosy zdawały się być coraz głośniejsze i coraz bardziej przypominały znany dobrze każdemu, nielubiany dźwięk.

Stanowczym pchnięciem inspektor otworzył drzwi i wraz z Edwardem wtargnął do izby. Widok, który zastali, wprawił ich w osłupienie. Zdecydowanie nie był to jednak mężczyzna o czerwonych oczach. Napięcie mięśni, które towarzyszyło im przez cały czas, ustąpiło teraz rytmicznym skurczom, zdradzającym, że zawartość ich żołądków pragnie znaleźć ujście tą samą drogą, którą się tam dostała. Torsje wywołały gnijące na łóżku zwłoki starej kobiety. Dźwięku, który słyszeli, nie wydawał transformator, tylko chmara much, latających nad rozkładającym się truchłem. W każdym otworze ciała kłębiły się robaki. Wydawało się jasne, że Betsy Norton leży w tym stanie od dłuższego czasu. Mężczyźni wycofali się i szybko opuścili dom, by zaczerpnąć świeżego morskiego powietrza.

– Wygląda pan, jakby zobaczył ducha. – Posterunkowy wrócił właśnie zza budynku.

– Zdecydowanie tym razem to nie był duch. Jedź szybko po koronera. Mamy tutaj bardzo tajemniczy zgon.

Ted miał też powiedzieć coś do Edwarda, ale widząc, że tamten nie powstrzymał odruchów wymiotnych, dał mu chwilę na dojście do siebie..

– Co tu się stało? – zapytał Edward, wycierając twarz i wstając z kolan. Przecież rozmawialiśmy z nią chwilę wcześniej.

– Jeśli to rzeczywiście była Betsy Norton. Ale jeśli to nie była ona, to z kim rozmawialiśmy?

***

– Cześć Ted – przywitał się koroner. – Czy ruszaliście coś na miejscu zbrodni, o ile jest to zbrodnia?

Nie zwalniając kroku, podał tylko wolną rękę inspektorowi. W drugiej trzymał wielką, czarną walizkę, w której z pewnością niósł narzędzia do prowadzenia swojego śledztwa.

– No właśnie tego nie wiemy. Ty nam powiedz, co tu się stało. – Inspektor wskazał drogę do sypialni pani Norton.

Jako człowiek przyzwyczajony do nietypowych zgonów koroner beznamiętnie przystąpił do pracy. Otworzył walizkę pełną fiolek i narzędzi, które na pierwszy rzut oka przypominały oprzyrządowanie medyczne, włączył dyktafon i rozpoczął dochodzenie:

Denatka to Betsy Norton, lat osiemdziesiąt cztery. Zwłoki znajdują się na łóżku, a ślady na nim wskazują, że tutaj umarła. Na ciele widoczne oznaki posuniętego rozkładu. W okolicach ust, otworów nosowego i usznych widoczne larwy. Ich wielkość świadczy o tym, że zgon nastąpił mniej więcej od trzech do czterech dób temu. Na ciele liczne ślady przemocy, przekrwione siniaki, otarcia na nadgarstkach i szyi, a także krwawe zacieki z okolic oczu, uszu i na dłoniach wskazują, że denatka przed śmiercią była poddana torturom. Pod paznokciami prawej dłoni ślady drewna. W lewej dłoni denatka trzyma zmięte kartki.

Koroner, chcąc przyjrzeć się bliżej drzazgom pod paznokciami, odsunął dłoń Betsy Norton od ściany i po chwili dodał:

Ślady drewna pod paznokciami pochodzą najprawdopodobniej ze ściany przy łóżku denatki. Wyryła nimi napis „RAV…”

– Ravenscar! – krzyknął Edward.

– Być może. Napis nie jest skończony. Niestety wygląda na to, że nasza biedaczka wyzionęła ducha, zanim zdążyła dokończyć.

W lewej ręce zgniecione kartki ze stronami od sto pięćdziesiąt trzy do sto pięćdziesiąt osiem, wyrwane z książki, napisanej po łacinie. Na jednej z kartek znajduje się pieczątka biblioteki miejskiej w Scarborough.

– No to chyba mamy jakiś punkt zaczepienia – stwierdził Ted Barkley. – Kolejnym miejscem do odwiedzenia jest biblioteka. – Steven – zwrócił się do koronera – jak to możliwe, że ta kobieta nie żyje od czterech dni, skoro rozmawialiśmy z nią nie dalej jak dwie godziny temu?

– Nie rozumiem tego zupełnie, Ted. Mogę pomylić się o godzinę czy dwie – w przypadku topielców o dobę – ale zapewniam cię, że jeśli z kimś rozmawialiście dwie godziny temu, to z pewnością nie była to kobieta leżąca na łóżku. Niestety, przyczynę śmierci wyjawi nam dopiero pełna sekcja, jeśli natomiast miałbym zgadywać po tym, co widzę, wygląda mi to na zgon z powodu obrażeń wewnętrznych wywołanych torturami.

– Okej. Prześlij mi raport z sekcji. I bardzo cię proszę o dyskrecję. Nie potrzeba nam tu nalotu mediów, które będą szukały sensacji.

– Co pan o tym myśli, panie Sewart? Bo ja już z tego nic nie rozumiem. – Ted zdawał się być zupełnie zdezorientowany sytuacją.

– Jedyne pomysły, jakie przychodzą mi do głowy, są tak niedorzeczne, że boję się o nich myśleć, panie Barkley. Mówienie o nich komukolwiek mogłoby skutkować odesłaniem mnie do dobrego psychiatry. Jednak wiem, co widziałem i pan też to widział. Skupmy się na tym, co logiczne, bo idąc tropem domysłów możemy zwariować. W ręku Betsy Norton koroner znalazł kartki z książki ze zbiorów bibliotecznych. Pojedźmy tam, może rzuci to nieco więcej światła na sprawę.

Zanim wyjechali na drogę, bezpośrednio przed maską ich rovera przemknęła na sygnale straż pożarna. Chwilę za nią pędził, również z włączonym kogutem, radiowóz. Widząc policyjny samochód wyjeżdżający z leśnej drogi, kierowca pędzącego pojazdu zatrzymał się.

– Panie inspektorze, zrobił się karambol kilka kilometrów na północ stąd. Są ranni, a może i zabici. Proszę pana zatem, żeby pojechał pan z nami na miejsce wypadku. Każda pomoc się przyda.

– Panie Sewart, sam pan widzi. Nasze miasto przestaje być spokojnym nadmorskim kurortem. Muszę jechać do wypadku. Proszę, by pan sam pojechał do biblioteki i zebrał, co się da. Porozmawiamy o sprawie, jak tylko wrócę. Choć nie potrafię określić, kiedy dokładnie się to stanie.

Przesiadając się do drugiego radiowozu, rzucił jeszcze:

– Ma pan do dyspozycji posterunkowego. Będzie woził pana, gdzie potrzeba i może pan liczyć na jego pomoc tak, jakbym to ja wydawał mu polecenia.

Radiowozy rozjechały się w przeciwnych kierunkach.

***

Biblioteka miejska mieściła się w starej kamienicy stojącej przy jednej z głównych ulic Scarborough. Nie był to szczególnie przepastny gmach, w którym znaleźć można starodruki czy białe kruki. Z usług książnicy korzystało niewielu miejscowych. Posterunkowy wyjaśnił bibliotekarce naturę sprawy i powód wizyty Edwarda, a następnie zostawił ich samych.

– Chciałbym dowiedzieć się, jakie książki wypożyczała ostatnio pani Betsy Norton.

– Oczywiście, proszę pana.

Pracownica biblioteki szybko wyszukała w katalogu kartę zmarłej, następnie po numerze katalogowym odszukała trzy ostatnie pozycje, które Betsy Norton wypożyczała w tym roku. Szczególnie jedna z nich zainteresowała Edwarda. Wolumin skatalogowany w bibliotece pod pozycją 014543 nosił tytuł Demonologia ludów anglosaskich. Dziennikarz domyślał się, że to właśnie z tej pozycji pochodziły wyrwane przez Betsy kartki.

– Proszę pana, mamy dwa egzemplarze tej książki. Jedną z nich wypożyczyła pani Norton. Drugi – to mówiąc, przewertowała szybko katalog – powinien być w magazynie. Zamówić go dla pana?

– Tak, oczywiście.

Kilka minut później w bibliotece rozbrzmiał dzwoneczek oznajmiający, że winda z zamówionymi pozycjami przyjechała z magazynu.

– Oto książka, o którą pan prosił. Niestety, czytelnię zamykamy za 15 minut. Mogę ją jednak panu wypożyczyć. Jeśli mam założyć kartę, poproszę o pana dokument tożsamości.

Edward wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki książeczkę i podał ją bibliotekarce. Czekając na wpisanie go na listę użytkowników biblioteki, rozmyślał nad skrupulatnością jej pracowników. Znajdował się w miejscu, gdzie nikomu się nie spieszy i każdy element procedury korzystania z zasobów książnicy musi być dopięty na ostatni guzik. Nawet w przypadku tajemniczego zgonu, kiedy on sam miał polecenie od znanego powszechnie inspektora miejscowej policji.

– Proszę, panie Sewart. – Głos bibliotekarki podającej mu kartę biblioteczną wyrwał go z zamyślenia. – Jeszcze tylko pana podpis i będę mogła wypożyczyć panu książkę.

Edward składał parafkę niemal uśmiechając się, rozbawiony swoimi przemyśleniami i szczytem formalizmu, który bił od bibliotekarki. Zawsze zdawało mu się, że takie podejście właściwe jest dla dużych ośrodków miejskich i akademickich, gdzie każdy jest zupełnie anonimowy. Zdziwił się, że nawet w małym Scarborough, gdzie kontakt młodej bibliotekarki z użytkownikiem jest pewnie jedyną rozrywką, jaka może spotkać ją w ciągu dnia pracy, jest traktowany tak formalnie. Wziął jednak książkę i skierował się w stronę wyjścia. Z centrum miasta do domu inspektora nie było daleko, postanowił więc zrobić sobie spacer. Po drodze wstąpił jeszcze do sklepu i kupił dobre wino, którym chciał podziękować Barkleyom za gościnę i szybszym już krokiem podążył do domu. Był głodny. Śniadanie zwrócił przed domem Betsy Norton, a później nic już nie jadł. Dlatego też liczył na równie smaczny posiłek jak dzień wcześniej.

Było późne popołudnie, słońce znajdowało się jeszcze wysoko na niebie, jednak ciemne chmury, które nadciągały od morza, skutecznie je przysłaniały, wywołując u Edwarda wrażenie, że niedługo nastanie noc. Kiedy dziennikarz zszedł z chodnika i skierował się na drogę prowadzącą do domu Barkleyów, rzucił mu się w oczy samochód stojący na podjeździe. Czarny rover znajdował się nieco na uboczu traktu, tak że nie zagradzał drogi innym pojazdom, które chciałyby podjechać pod sam dom. Edward zauważył, że w środku nie było nikogo.

– Masz gości? – zapytał, kiedy Emma otworzyła mu drzwi.

– Dlaczego? – zapytała zdezorientowana.

Edward wskazał na samochód.

– A, to… Nie. Odwiedzili nas dziś starzy znajomi. Wypiliśmy nieco do obiadu i nie chcieli ryzykować jazdy po alkoholu. Odbiorą go jutro. – Mówiąc to, wpuściła dziennikarza do środka. – Przebierz się i odśwież, a ja przygotuję coś do jedzenia. Widzę, że Teda nie ma z tobą. Mówił, kiedy wróci?

– Niestety, tempo dzisiejszego dnia i wydarzenia, które nas spotkały, sprawiły, że nie dogadaliśmy się za bardzo. Od Betsy Norton pojechał bezpośrednio na miejsce karambolu.

– Opowiesz mi wszystko przy kolacji. Nie ma co czekać na Teda. Skoro nawet on musiał się tam udać, to nie ma co liczyć, że szybko wróci.

***

– To rzeczywiście straszne. – Emma podsumowała relację dziennikarza, który przy pachnącej zapiekance ziemniaczanej opowiedział wszystko, co spotkało jego i jej męża tego dnia. – Ale przecież to niemożliwe, żebyście rozmawiali z trupem. Masz jakąś teorię na ten temat?

– Logiczną? Żadnej. Gdybym jednak miał pisać powieść, to powiedziałbym, że w Scarborough grasuje jakaś nadprzyrodzona istota, może demon o czerwonych oczach, a jej zamiary z pewnością nie są dobre. Wypożyczyłem książkę, której kartki ściskała w dłoni Betsy Norton. Może to rzuci nieco światła na sprawę. Przynajmniej taką mam nadzieję.

– Nie będę ci zatem przeszkadzać. Posprzątam po posiłku, a ty siadaj do pracy.

Mówiąc to, wstała i zaczęła zbierać naczynia. Widać było wyraźnie, że ich rozmowa wytrąciła ją z równowagi i wzbudziła niepokój. Trudno się jednak dziwić, w końcu nie co dzień człowiek słyszy o czerwonookich demonach przyjmujących postać starej kobiety. Po wczorajszej kokieterii nie było już śladu. Choć może to w głowie Edwarda trochę się poukładało i jego myśli krążyły już tylko wokół sprawy.

W jego pokoju panował półmrok. Siadając przy biurku, zapalił lampkę i położył na blacie książkę, swój notes i długopis. Demonologia ludów anglosaskich okazała się pozycją napisaną w języku angielskim. Jedynie fragmenty, a raczej cytaty z tekstów źródłowych, były po łacinie. Edward przewertował całą książkę, by mieć choć niewielkie pojęcie o jej treści i zamyśle autora, po czym podążył do strony sto pięćdziesiąt trzy. Kilka wcześniejszych zawierało opis mitu o Lilith i jej dzieciach. Na pierwszej wyrwanej przez Betsy Norton stronie rozpoczynał się tekst źródłowy napisany w języku Cycerona.

– Immundus potestates – przeczytał Edward, starając się przypomnieć nieużywany od czasów studiów język.

– Co robisz? – Z lektury wyrwał go głos Emmy. Kobieta stała w drzwiach i przyglądała mu się z uwagą.

– Staram się przeczytać tekst po łacinie. Właściwie to staram się zrozumieć jego treść, ale tak dawno nie używałem już tego języka… – Edward odsunął się na krześle i palcem wskazującym oraz kciukiem zaczął masować zmęczone powieki.

– Naprawdę myślisz, że jakiś stary tekst, napisany w nieużywanym już dzisiaj języku, pomoże ci rozwiązać tę zagadkę? – Kobieta stanęła za dziennikarzem i położyła dłonie na oparciu krzesła, na którym siedział.

– Nie wiem. Ta sprawa jest całkowicie pozbawiona logiki. Wszystko jest w niej takie nierealne. – Mówiąc to, rzucił na książkę trzymany w dłoni długopis.

– Pozwól mi zatem na coś równie pozbawionego logiki, ale dużo bardziej realnego – szepnęła mu do ucha, a składając na nim pocałunek delikatnie wysunęła język i obdarzyła to miejsce pieszczotą.

– Co robisz? – wzdrygnął się Edward, jednak nie odsunął głowy od jej ust.

– Nie mów, że tego nie chcesz. Widziałam, jak na mnie patrzysz. Widziałam w twoich oczach pożądanie, nieokiełznaną namiętność podobną do tej, która potrafi towarzyszyć sennym marzeniom – szeptała mu do ucha, by po chwili znowu wrócić do pocałunków, tym razem składanych na karku.

Skąd ona… – przemknęło mu przez głowę – to niedorzeczne, ale ta kobieta całkowicie mną zawładnęła. Czuję, jakby siedziała mi w głowie i czytała moje myśli, miała dostęp do wspomnień i marzeń. To miejsce, ta kobieta… Wszystko jest jakieś dziwne, nielogiczne.

Potem już nie był zdolny do racjonalnego rozumowania. Wstał, odwrócił się i wpił swoje wargi w chętne usta Emmy. Taniec godowy języków zawładnął jego umysłem. Teraz potrafił myśleć tylko o tej kobiecie. O tym, jaka jest wspaniała i o tym, czy dzisiejsza noc będzie równie przyjemna jak jego wczorajsze marzenie. Jeśli to rzeczywiście było marzenie. Kobieta całowała namiętnie, wplatając długie palce w gęste włosy dziennikarza. Zdawało mu się, że przyjemności nie ma końca, że tkwią tak całymi godzinami, zawieszeni gdzieś pomiędzy światem realnym a nirvaną.

Niemal przewracając się, lecz z ciągle złączonymi wargami podeszli do łóżka. Żona inspektora nerwowo zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Jej dłonie drżały i z początku prosta czynność, gdzieś w okolicy klatki piersiowej zaczęła sprawiać jej olbrzymie trudności. Złapała mocno za materiał i pociągnęła w dwie strony, tak że pozostałe guziki strzeliły i rozleciały się po całym pokoju. Edward nie pozostawał jej dłużny. Wprawnym ruchem podciągnął bluzkę, którą miała na sobie i chwilę później rzucił ją na krzesło. Odsunął się o krok i spojrzał na kochankę. Wyglądała równie pięknie jak na zdjęciu przy schodach. Piersi, skryte za napiętym biustonoszem, były spragnione wolności. Ta kobieta miała jednak w sobie coś, czego nie zauważył na zdjęciu. Jej oczy wprost kipiały pożądaniem. Jedyne, co można było w nich dostrzec, to lubieżność. Emma aż gotowała się od pragnienia seksu.

Zbliżyła się do niego, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Kiedy była już bardzo blisko, jej głowa zaczęła wędrować coraz niżej, a wzrok uniósł się, aby cały czas spoglądać na Edwarda. Kiedy osunęła się na kolana, dłonie powędrowały w kierunku jego paska i rozporka. Chwilę później męskość dziennikarza ujrzała światło dzienne. Pieszcząc go, Emma cały czas wpatrywała mu się w oczy. Jego zaś cieszył widok wilgotnego języka przemierzającego trasę od trzonu aż po sam czubek penisa. Nie był to pierwszy seks oralny, którym obdarzała go kobieta, jednak w tym było coś niesamowitego – spojrzenie Emmy, cały czas utkwione w jego obliczu. Pierwsze zanurzenie nabrzmiałego penisa w ciepłych i wilgotnych ustach zasygnalizowane zostało jęknięciem. Kolejne podkreślane były już miarowymi, coraz intensywniejszymi odgłosami rozkoszy.

– Jesteś wspaniała! – Edward silił się na jakiś oryginalny komplement, ale te słowa były jedynymi, które przyszły mu do rozpalonej przyjemnością głowy.

– Obiecaj mi coś. – Słowa dobywające się z czerwonych, wilgotnych i lepkich ust nie pozwalały na jakikolwiek sprzeciw. Zresztą, kto byłby w stanie protestować w takiej chwili? – Obiecaj mi, że gdy tylko pokonasz demona z Ravenscar, wyjedziesz i nigdy nie wrócisz.

Edward nie rozumiał, co dokładnie kobieta ma na myśli. Czy chodzi o męża, który mógłby się dowiedzieć o ich romansie, czy o to, że Emma przy nim nie była sobą, a chciała wieść życie przykładnej żony? A może szło o jego bezpieczeństwo, które – jak widać – leżało jej na sercu. Pokiwał twierdząco głową, a Emma wróciła do pieszczot. Świat zawirował, gdy do ruchów głową dołączyła także okrężne pieszczoty trzonu penisa dłonią. Dziennikarzowi trudno było utrzymać równowagę. Napięcie wszystkich mięśni – mimowolny skutek fellatio – a także ubytek energii wywołany emocjami całego dnia sprawiły, że opadł na łóżko.

Na reakcję kobiety nie trzeba było długo czekać. Wspięła się na materac i niczym kotka, kręcąc ponętnie biodrami, zaczęła skradać się, by upolować usta Edwarda. Była znakomitą łowczynią, gdyż chwilę później ich wargi znów się spotkały. Przez głowę dziennikarza przemknęła przyjemna myśl, że nigdy nie był z taką kobietą. Nawet jego żona nie wyczyniała w łóżku takich rzeczy, jak Emma Barkley.

– Widziałam, jak podoba ci się moje zdjęcie. Chcę, żebyś pieścił mnie z takim zaangażowaniem, z jakim wpatrywałeś się w moje piersi, kiedy prowadziłam cię do pokoju.

Szepty Emmy działały na Edwarda niemal tak podniecająco, jak pieszczoty, którymi jeszcze przed chwilą obdarzała jego penisa. W tej kobiecie było coś magicznego, zupełnie nieziemskiego, coś, co sprawiało, że człowiek tracił głowę i był w stanie podążyć za nią choćby i do piekła. Tylko że ona była aniołem – pięknym, namiętnym aniołem, który zamiast kusić ofiarował swoje dobro, swoje ciepło spragnionemu bliskości i miłości mężczyźnie.

Resztki garderoby, które mieli na sobie, nie wiedzieć kiedy znalazły się porozrzucane wokół łóżka, na którym dokonać miał się akt zespolenia dwojga spragnionych ludzi. Jęk przy pierwszym pchnięciu był jedynie preludium do tego, co miało stać się za chwilę w pokoju gościnnym. Edward nie był delikatny. Wiedział, że wijąca się niczym wąż Emma ma ochotę być porządnie zerżnięta. Inaczej niż przy wcześniejszych flirtach, tym razem dokładnie rozumiał, czego chce ta kobieta. Nie kryła się z tym zupełnie, wypinając mocno pośladki, szeroko rozkładając nogi i pochylając górną część swojego ciała tak, że wyglądała niczym niewolnica składająca pokłon swojemu faraonowi. Edward bezceremonialnie przystąpił więc do gry, w którą wciągnęła go kochanka. Pokój wypełnił się miarowymi uderzeniami napiętego podbrzusza o jędrne pośladki. Odgłosy te przeplatały się z miarowymi jękami.

– Dobrze ci, prawda, Edwardzie? – Emma odwróciła głowę, jednak dziennikarz nie ujrzał zamglonych oczu, które spodziewał się zobaczyć. Twarz kobiety była wykrzywiona w grymasie…

Jedyne, co przyszło mu na myśl, to słowo zawziętość. Tak jakby ciesząc się przyjemnością, dążyła do czegoś więcej i czekała zniecierpliwiona, aż to więcej nadejdzie. Widać było, że jest jej niesamowicie dobrze i że Edward jest na właściwej drodze, by dać kobiecie to, czego wyczekiwała. Chwilę później starania Emmy zostały nagrodzone. Miarowe jęki zmieniły się w jeden przeciągły, modulujący jedynie od pchnięć krzyk, który wypełnił całe piętro. Nic nie było w stanie go stłumić – kobieta wydobywała go z siebie bez opamiętania, szeroko otwierając usta. Dziennikarz zwolnił, by pozwolić kochance dojść do siebie. W pokoju zapanowała cisza. Jednak to był tylko koniec jednego z aktów, a nie całego przedstawienia.

Zadziwiające, ile w tej kobiecie jest siły. Mimo energii, którą spożytkowała na symfonię rozkosznych dźwięków, które przed chwilą rozbrzmiewały w pokoju, ma jej jeszcze dość, by kontynuować, pomyślał, kiedy Emma zaprosiła go, by położył się na łóżku i usiadła na nim okrakiem, wbijając penisa w rozgrzaną od wcześniejszych doznań kobiecość.

– Teraz, Edwardzie, ja będę dowodziła, a ty spełnisz wszystkie moje życzenia. Zrozumiałeś?

– Oczywiście, moja pani – odparł z uśmiechem dziennikarz.

Pani Barkley poruszała się z początku powoli, jakby starając się wybadać, na ile ich wcześniejsze harce rozgrzały kochanka i ocenić, jak długo to jeszcze potrwa. Widać było wyraźnie, że już niedługo, gdyż po chwili oddech Edwarda stał się płytszy. Wpatrywał się już tylko w oczy Emmy, czekając, prosząc czy nawet błagając o spełnienie. Nie na tym jednak polegała gra żony inspektora. Gdy tylko odgadła oczekiwania dziennikarza, zatrzymała się i pochylając się ku niemu, zaczęła składać delikatne pocałunki na jego ustach.

– Pewnie chcesz więcej? – droczyła się ze znajdującym się blisko finału kochankiem. – Dostaniesz, ale musisz spełnić moją prośbę. Obiecaj, że zrobisz, co ci rozkażę.

– Emmo, nie igraj tak ze mną, nie sprawiaj, bym cierpiał. – Zabawne, jak mała była tolerancja na łóżkowe gierki mężczyzny, w którym buzowało podniecenie i chęć osiągnięcia orgazmu.

– Ta gra może się zakończyć, kiedy tylko będziesz chciał – szepnęła mu do ucha. – To zależy tylko od twojego posłuszeństwa. Obiecaj mi… – kontynuowała, ruszając się znowu powoli.

– Obiecujęęę… – jęknął Edward, zalewając wilgotne wnętrze Emmy strumieniami spermy. Był tak podniecony, że dociskał rękoma pośladki kobiety, aby tylko tryskać jak najgłębiej, by jego ekstaza była jak najpełniejsza. Żona inspektora leżała tylko na nim bez ruchu i uśmiechając się, syciła oczy widokiem dochodzącego kochanka. Kiedy opadł bezsilny na łóżko, ponownie zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała:

– Obiecaj mi, że zostawisz tę sprawę i jutro wyjedziesz. Ravenscar nie jest już bezpiecznym miejscem ani dla ciebie, ani dla nas.

– Co ty wygadujesz, Emmo? – Pomimo braku sił Edward poderwał się na łóżku.

– Nie pytaj, nie rozmyślaj, po prostu wyjedź. Nie chcę, by coś stało się tobie, Tedowi czy komukolwiek innemu.

Mówiąc to, wstała i zaczęła zbierać po pokoju swe ubranie.

– Nie mogę tak po prostu wyjechać. Mamy z twoim mężem sprawę do rozwiązania. Ktoś musi rozwiązać zagadkę zaginięcia tych studentek, zapomniałaś?

– Edwardzie, przypominam, że złożyłeś obietnicę! – Emma krzyknęła tak donośnie, że dziennikarzowi zdawało się, że słyszy ją w każdym zakamarku swojej głowy, w każdej komórce swojego ciała.

– Tak, ale wykorzystałaś sytuację, żeby ją na mnie wymusić. To nie w porządku.

– Edwardzie, obiecałeś! Czy naprawdę chcesz być zapamiętany jako człowiek łamiący dane słowo?

Mówiąc to, teatralnie odwróciła się i zasłaniając twarz dłońmi, szlochając skierowała się w stronę drzwi.

– Emmo, zaczekaj. – Podążył za nią i złapał ją za rękę, nim zdążyła wyjść z pokoju. – Nie kończmy tego w taki sposób. Zrobię to, ale nie mogę wyjechać tak zupełnie bez słowa, byłoby to podejrzane. Wyjadę pojutrze. Powiem twojemu mężowi, że coś pilnego wypadło mi w Londynie. Jutro spędzę większość dnia w bibliotece i postaram się zebrać wszystko, co wiem o tej sprawie, tak żeby mój przyjazd nie poszedł na marne. Myślę, że dalej poradzi sobie sam. Co ty na to? W bibliotece będę przecież bezpieczny.

Mówiąc to, uśmiechnął się, co miało poprawić humor Emmie i sprawić, że przystanie na zaproponowany kompromis.

– Pojutrze? Niech będzie. A teraz zostawię cię samego. W każdej chwili może wrócić Ted.

Po jej wyjściu Edward padł na łóżko i dłuższą chwilę dochodził do siebie. Za oknami było już ciemno. Ta kobieta jest dla mnie wielką zagadką, pomyślał. To wszystko nie trzyma się kupy. Niby cieszy się moją obecnością, ale z drugiej strony wymusza obietnicę wyjazdu. Wydaje się gorąca i namiętna, ale z drugiej strony to, co się przed chwilą stało, było bardzo wyrachowane. W jej dobre intencje i dbałość o moje bezpieczeństwo też jakoś trudno mi uwierzyć. Może chodzi o jej męża? Może Ted coś podejrzewa? To chyba jedyne logiczne…

Jego rozważania przerwał hałas, który usłyszał za oknem. Bezbłędnie rozpoznał w nim trzaśnięcie drzwi samochodu. Albo Ted Barkley wrócił, albo znajomi zabierali zostawiony wcześniej samochód, wydedukował. Przygasił światło i podszedł do okna. Nigdzie nie było widać radiowozu, za to chwilę później usłyszał odgłos odpalanego silnika. Czarny rover ociężale ruszył spod domu. Co ciekawe, kierowca nie włączył świateł. Edward nie mógł też dostrzec, kto siedzi w pojeździe.

To wszystko, ten dom, miasto, ta sprawa, no i kobieta – wszystko jest jakieś dziwne. Choć może to ja już powoli wariuję. Gdybym opowiedział kolegom w redakcji, że ścigam czerwonookiego demona, mieliby używanie przez następnych kilka miesięcy.

Zdając sobie sprawę z niedorzeczności całej sytuacji, postanowił oprzeć się na dowodach. Tak robią ludzie, którzy chcą rozwiązywać sprawy intelektem i zdrowym rozsądkiem – bez względu na to, czy są policjantami, dziennikarzami śledczymi czy kimkolwiek innym.

Betsy Norton nie żyła, koroner mógł się mylić, ale przecież pewne jest, że trzymała w dłoni kartki z wypożyczonej książki. Od tego zacznę, postanowił. Wziął książkę z biblioteki, usiadł na łóżku, opierając się o wezgłowie, podobnie jak dzień wcześniej czytając akta i przystąpił do lektury rozdziału, z którego pochodziły wyrwane strony. Demonologia… w tej części opowiadała o wierzeniach dotyczących demonów, o ich naturze, działaniach i hierarchii. Edward nie podejrzewał nawet, że przesądy i legendy odnoszące się do tych istot były tak rozpowszechnione w Anglii. Do tej pory najczęściej słyszał o wampirach i wilkołakach. Książka dowodziła jednak, że stanowią one tylko mały odsetek potworów, które żyją wśród nas – jeśli oczywiście wierzyć podaniom. Legendy dotyczące upiorów i demonów były zakorzenione na tych terenach dużo wcześniej.

Stąd też pewnie łacińskie przedruki, pomyślał, przewracając kolejne strony. – Jutro trzeba będzie zakasać rękawy i przetłumaczyć ten tekst. Na pierwszy rzut oka wygląda to na opis jakiegoś rytuału. Szkoda, że nie wszystko jest w nim zrozumiałe.

Studiowanie skryptu oraz upojne chwile z Emmą sprawiły, ze dziennikarz szybko poczuł zmęczenie. Dzień był naprawdę pełen wrażeń i należał mu się solidny wypoczynek. Jutro także zapowiadało się intensywnie intelektualnie. Przed zapadnięciem w sen jego myśli podążyły jeszcze w kierunku czarnego rovera, który odjechał niedawno spod domu. Kto o tej porze przychodzi po zostawiony samochód, pomyślał. Wydało mu się to dziwne, jednak nie jemu oceniać poczynania znajomych Emmy i Teda Barkleyów. W końcu Edward zasnął.

Spał niespokojnie. Wrażenia minionego dnia nie pozwoliły na odpoczynek. Jego majaki wypełnione były obrazami, które widział w domu Betsy Norton. Dziennikarz spoglądał na wszystko z boku, jak gdyby był obserwatorem tego, co miało miejsce dzień wcześniej. Widział siebie samego, odrzuconego od okna, wystraszonego przez „Czerwonookiego” – tak bowiem we śnie nazywał demona inspektor. Widział koronera, dokonującego oględzin rozkładającego się ciała starej kobiety, a w końcu pojawiły się wspomnienia z upojnych chwil spędzonych z… No właśnie, wszystko działo się jak w rzeczywistości, oprócz tego, że Emma…

Obudził się zlany potem. Ciężki, głośny oddech jeszcze przez kilka chwil przerywał ciszę w pokoju. Dziennikarz siedział na łóżku i próbował zebrać myśli. W tej chwili po raz pierwszy pomyślał, że może wyjazd rzeczywiście nie jest złym rozwiązaniem. Ta sprawa, rzeczy, które zobaczył i to, co przeżył, z pewnością nie służyły jego nerwom i zdrowiu. Z drugiej strony to nie w jego stylu opuszczać plac boju, zostawiać przyjaciół w potrzebie. Ted może nie był jego przyjacielem, ale dzięki tej sprawie zrodziła się między nimi pewna nić sympatii, która nakazywała dziennikarzowi doprowadzić rzecz do końca.

Mam zatem dwadzieścia cztery godziny na rozwiązanie sprawy, pomyślał, biorąc kilka łyków wody ze szklanki, którą wieczorem zostawił na szafce nocnej. Teraz Edwardzie idź spać, jutro musisz dać z siebie wszystko, mówił do siebie w myślach. Wreszcie zasnął ponownie.

***

Emma przytuliła wchodzącego do jadalni Edwarda i szepnęła mu do ucha:

– Dzień dobry.

– Dzień dobry. Teda nie ma w domu? – zdziwił się dziennikarz. Nie spodziewał się takiego powitania. Sądził raczej, że podobnie jak poprzedniego dnia, spotka w jadalni inspektora czytającego gazetę nad kubkiem kawy. Gest kobiety jednak wyraźnie wskazywał, że są w domu sami.

– Wrócił bardzo późno i wczesnym rankiem wyszedł z powrotem do pracy. Zdążyłam mu wczoraj w nocy powiedzieć, że planujesz dzisiaj przesiedzieć większą część dnia w bibliotece. Gdy będziesz gotowy, mam zadzwonić po posterunkowego, żeby cię tam zawiózł.

– Może to i lepiej – stwierdził Edward. – Nie wiem, czy byłbym w stanie spojrzeć mu w oczy. Emmo, to, co się wczoraj zdarzyło…

– Przestań, nie chcę tego słyszeć. Oboje tego chcieliśmy i stało się. Ja nie żałuję. Zresztą, po pierwsze naprawdę było mi tego trzeba, a po drugie i tak dziś wyjeżdżasz, więc nie ma o czym mówić.

– Emmo, wyjeżdżam jutro, pamiętasz? – poprawił ją dziennikarz.

– A tak, rzeczywiście. Mam jednak nadzieję, że dotrzymasz obietnicy – podsumowała kobieta.

– A ja mam nadzieję, że dotrzymam obietnicy i rozwiążę do tego czasu sprawę – zakończył rozmowę i spoglądając na zegarek, poprosił, by zadzwoniła po posterunkowego.

***

– Gdzie znajdę słowniki? Muszę przetłumaczyć tekst z łaciny – zapytał niemal szeptem pracowniczki czytelni, która właśnie pchała wózek, roznosząc nieużywane już książki z powrotem na półki.

– Drugi regał na lewo, mniej więcej w połowie wysokości. Znajdzie pan tam różne słowniki, w zależności od tego, jaki tekst chce pan tłumaczyć – powiedziała, nie odrywając się od swojej pracy.

Na regale rzeczywiście znajdowało się sporo różnych słowników języka łacińskiego. Wziął pierwszy z brzegu – ogólny, który na pewno będzie mu potrzebny i przeleciał wzrokiem po pozostałych pozycjach. Zatrzymał się na chwilę przy jednej z nich i wyciągnął drugi, niezbyt gruby i mocno zakurzony podręcznik. Tytuł jasno sugerował, że dziennikarz znajdzie w nim słownictwo dotyczące religii i wierzeń. To na pewno mi się przyda, pomyślał i usiadł do pierwszego wolnego stolika, który dostrzegł. Wyciągnął swój notatnik i pióro Watermana, położył przed sobą książkę, którą wypożyczył dzień wcześniej i przystąpił do tłumaczenia.

Przekład fragmentu Demonologii ludów anglosaskichnie należał do łatwych. Łacina użyta w tekście źródłowym nie była tą, jakiej uczył się na studiach dziennikarskich. Kilka stron, które Edward musiał przetłumaczyć, stało się poważnym wyzwaniem.

Skończył dopiero około osiemnastej godziny. Nie do końca zadowolony ze swojej pracy, niepewny rzetelności tłumaczenia, głodny i zmęczony intelektualnym wysiłkiem, postanowił poświęcić wieczór na zdanie relacji Tedowi Barkleyowi. Zgodnie z obietnicą złożoną Emmie następnego dnia zamierzał opuścić Scarborough, zatem dla dobra sprawy ważne było, by inspektor poznał jak najwięcej z jego odkryć.

Kiedy wychodził z biblioteki, pod budynkiem z piskiem opon zahamował właśnie policyjny rover. Posterunkowy, którego rozpoznał dopiero, gdy ten podbiegł do niego, wydukał łamiącym się od zadyszki głosem:

– Panie Sewart… szybko… proszę ze mną. Inspektor bierze udział właśnie w pościgu za podejrzanym. Ten „Czerwonooki” został zauważony w okolicy dworca.

Nie zastanawiając się długo, Edward ścisnął w dłoni notatki i szybko wsiadł do radiowozu. Chwilę później pędzili już na sygnale przez zacienione od nadciągających burzowych chmur Scarborough. Pozostając w kontakcie radiowym z drugim radiowozem, którym jechał Ted Barkley, posterunkowy zgodnie z wytycznymi kierował się w stronę drogi do Whitby.

– Wjeżdżamy do Rav… – nie usłyszeli zakończenia komunikatu, gdyż radio zaczęło szumieć.

– To normalne – powiedział posterunkowy. – Wjechali do lasu, a tam bywają problemy z łącznością. Mam nadzieję, że ich nie zgubimy.

– Spokojnie. Wiem, dokąd zmierzają. Proszę kierować się do Ravenscar – polecił dziennikarz.

Droga, pomimo dużej prędkości radiowozu i włączonej policyjnej syreny, która ułatwiała wyprzedzanie i momentalnie odblokowywała skrzyżowania, dłużyła się Edwardowi. Z każdą sekundą czuł, że rozwiązanie sprawy wymyka mu się z rąk. Nie wiadomo też było, co się dzieje z inspektorem, który z pewnością dotarł już do posiadłości. Zanim zjechali z wrzosowisk w gęsty las, o szyby samochodu uderzały już duże, ciężkie krople deszczu, zwiastującego niespokojną, burzową noc. Jeszcze chwila i będziemy, pomyślał, kiedy mijali zjazd do chatki Betsy Norton.

Posterunkowy prowadził samochód prawie jak kierowca rajdowy. Z pewnością nie był to styl jazdy, który prezentował wcześniej, kiedy podwoził ich na spotkanie ze staruszką. Gdyby nie wyjąca syrena i świetlne niebieskie sygnały rozbłyskujące na dachu rovera, pewnie inspektor odpowiednio „nagrodziłby” swojego podwładnego. Teraz jednak jego zadaniem było jak najszybsze dołączenie do pościgu i pomoc w ujęciu podejrzanego. Przepisy drogowe nie były więc priorytetem.

Ciemny las, przez który jechali stał się jeszcze mroczniejszy, gdy skręcili przy znaku w stronę posiadłości. Droga nie była już tutaj tak dobrej jakości. Na jednej z dziur, w którą trafiło koło radiowozu, obaj podskoczyli na sprężynujących fotelach i z impetem uderzyli głowami w sufit pojazdu. Posterunkowy na chwilę stracił panowanie nad samochodem, jednak widać było, że w szkole policyjnej dobrze go nauczyli, jak radzić sobie w takich sytuacjach. Po kilkudziesięciu sekundach wjechali z rozpędu na dziedziniec przed ruinami posiadłości. Wprawnie manewrując policjant ominął stojący tam drugi radiowóz i wyhamował niemal na schodach prowadzących do drzwi wejściowych. Obaj wybiegli z rovera. Pierwsze, co poczuli, to rzęsisty deszcz, który w jednym momencie zmoczył ich tak, jakby dopiero co wyszli z jeziora. Nie czuli siły opadu, kiedy jechali przez las. Wszystko wskazywało jednak na to, że w tym czasie pogoda mocno się zmieniła. Samochód, którym przyjechał Ted, stał z włączonymi światłami i otwartymi drzwiami. Widać było, że pościg trwał co najmniej do tego miejsca. Inspektorowi z pewnością bardzo się spieszyło, skoro nawet nie zamknął za sobą pojazdu.

– Obejdę dom dookoła, a pan niech rozejrzy się w zgliszczach. Gdyby pan coś zobaczył, proszę krzyczeć. – Posterunkowy wydał stanowcze polecenie i wyciągając broń z kabury, skierował się drogą wiodącą wzdłuż murów.

Edward sięgnął jeszcze do schowka przy siedzeniu pasażera, z którego wyciągnął latarkę i podszedł do drzwi. Rozejrzał się jeszcze na boki – posterunkowy akurat znikał za rogiem. Odsunął wyrwane z zawiasów skrzydło i przeciskając się między nadpalonymi, zwęglonymi fragmentami wejścia znalazł się wewnątrz budynku. Zanim zdążył podnieść głowę, poczuł, że deszcz przestał nagle padać. Rozejrzał się, a nogi się pod nim ugięły. Nie znajdował się już w zgliszczach spalonej posiadłości, tylko w przestronnym hallu, w którego rogu jarzył się niewielki kominek. Wzdłuż ściany prowadziły na wyższe piętra szerokie drewniane schody, pokryte czerwonym obiciem. Po prawej stronie znajdowały się obszerne drzwi, zapewne prowadzące do jadalni lub salonów, a po przeciwnej stronie drugie, mniej okazałe. Znając się nieco na architekturze, Edward bez trudu odgadł, że to na pewno część domu, w której znajdują się pokoje, kuchnia, spiżarnie i wejścia dla służby. W pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło, które z pewnością biło od trzaskających polan wrzuconych na palenisko kominka.

Cofnął się, nie rozumiejąc, co się dzieje, i chciał wyjść z domu. Nacisnął ciężką żeliwną klamkę, jednak drzwi nawet nie drgnęły. Najwyraźniej ktoś zamknął je na klucz. Podszedł do dużych drzwi, znajdujących się po lewej stronie. Spróbował rozsunąć dwa złączone skrzydła, na co dzień schowane w ścianie, tym razem jednak szczelnie ze sobą złączone. Tu również wiele nie wskórał. Usłyszał tylko lekkie stuknięcie mechanizmów zamka, jednak zasuwa trzymała je zawzięcie razem.

Podchodząc do mniejszych drzwi – dla służby – został oślepiony promieniami słonecznymi, wpadającymi zza okna. Dopiero teraz dostrzegł, że pomieszczenie, w którym się znajduje, jest dobrze oświetlone, ale zdecydowanie nie za sprawą ognia płonącego w kominku. Z każdego z okien, które od frontu zdobiły posiadłość, wpadał do pomieszczenia słup jasnego, ciepłego światła. Edward podszedł do jednego z nich i zamarł.

Ten dom, to pomieszczenie to jedno, ale jakim cudem za oknem jest jasny, ciepły poranek, pomyślał. I gdzie są radiowozy. Rzeczywiście, na starannie wyczyszczonym podjeździe nie było żadnego samochodu. Zafascynowany i zatrwożony jednocześnie odruchowo spojrzał na zegarek. Ten stał w miejscu, wskazując godzinę dwunastą. Odwrócił się i spojrzał na zegar ustawiony w jednym z kątów hallu. Duży, drewniany czasomierz, z wahadłem za drzwiczkami z szybką, nie wskazywał żadnej godziny. Pomimo tego, że wahadło pracowało – i to z większą prędkością niż zazwyczaj się to dzieje – zegar pozbawiony był wskazówek. Edward wpatrywał się jak zahipnotyzowany w poruszający się metalowy element za drzwiczkami, kiedy kątem oka dostrzegł postać przemykającą korytarzem na pierwszym piętrze. Szybkim krokiem podążył w kierunku schodów i już po kilku chwilach był na wyższej kondygnacji. Tutaj panował ponury mrok, tak jakby diametralnie zmieniła się pogoda, a służba zapomniała o zapaleniu lamp. Korytarz był pusty i w wielu miejscach zacieniony.

– Co do… – powiedział pod nosem Edward, kiedy spojrzał z korytarza w stronę hallu.

Za oknami panowała gwieździsta noc. Tylko światło księżyca rozjaśniało nieco pomieszczenie na parterze domu. Już miał wrócić do okna i jeszcze raz przyjrzeć się temu, co dzieje się na dziedzińcu, kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi. Spojrzał w korytarz, ale dostrzegł już tylko fragment sukienki, wchodzącej, jak podejrzewał, w skład uniformu noszonego przez pokojówki. Postać, która miała go na sobie, zniknęła za drzwiami, jednymi z ostatnich na końcu korytarza. Tym razem powoli, obserwując uważnie, co się wokół niego dzieje, Edward skierował się w tamtą stronę domu. Wszystkie drzwi, które mijał, były zamknięte. Pomiędzy nimi ustawiono różne meble – stoliki i szafki, na których stały wazony z kwiatami lub lampy naftowe. Niektóre rośliny wyglądały, jakby dopiero co zerwano je w ogrodzie. Dziennikarz niemal czuł ich zapach. Inne, zakurzone i zeschnięte, wydawały się od wielu już dni zaniedbane.

Dziennikarz był na korytarzu sam, ale jego krokom towarzyszyły martwe spojrzenia postaci, uwiecznionych na płótnach wiszących nad meblami. Doszedł do drzwi, za którymi zniknęła pokojówka. Spod nich wydostawała się delikatna poświata, pochodząca zapewne od palącego się wewnątrz światła. Mężczyzna dostrzegł poruszające się cienie, wskazujące na to, że ktoś przemieszcza się po pokoju. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Momentalnie zakrył ręką twarz, chroniąc oczy przed oślepiającą jasnością, która biła od okien. Po krótkiej chwili wzrok przyzwyczaił się do blasku, a Edward zauważył, że to poranne słońce, wdzierające się wszystkimi oknami wywołało taki efekt. Pokój był przestronny, przy jednej ścianie ustawione było duże łóżko z rzeźbionym wezgłowiem, przy pozostałych, obitych wzorzystymi tapetami, można było dostrzec typowe dla sypialni meble – dużą szafę, stolik oraz dwa bezładnie rozstawione krzesła. Tym, co zwróciło największą uwagę dziennikarza, była rozległa plama krwi na prześcieradle. Łóżko nie było zasłane. Czerwona kałuża rozlana była na środku materaca. Poza tym pokój był pusty.

Jak to możliwe, przecież jeszcze przed chwilą widziałem poruszające się tu cienie, pomyślał. Podszedł do okna zainteresowany zmianami, które towarzyszyły jego wędrówce po domu – jak podejrzewał – Ethana Ravena. Musiała być wczesna pora. Słońce nie dawało jeszcze pełni ciepła, choć świeciło już mocno, wypełniając pomieszczenie blaskiem. Przejrzyste niebo sugerowało piękną pogodę. Edward dostrzegł postać, wychodzącą spomiędzy drzew oddzielonych od domu dziedzińcem. Mężczyzna odziany był na czarno. Marynarka i dopasowane spodnie znamionowały osobę majętną. Niósł coś w dłoni. Dopiero kiedy zbliżył się do domu, dziennikarz dostrzegł, że był to spory kosz, a w jego środku znajdowały się jakieś zawiniątka. Jednak nie to zdumiało go najbardziej. Nie mógł oderwać od mężczyzny wzroku, gdy poznał, że jest nim Ted Barkley, inspektor miejscowej policji.

– To niemożliwe – powiedział na głos, przecierając oczy. – Co się tutaj dzieje? Czy ja oszalałem? Czy to jakiś rodzaj hipnozy czy snu?

Nie przejmując się konsekwencjami swoich działań, Edward zaczął uderzać pięścią w zamknięte okno. Robił to stanowczo – zależało mu na tym, by inspektor go usłyszał, by spojrzał w jego stronę. Ted jednak, niewzruszony tym, co się działo, wciąż zmierzał ku drzwiom. Edward przyglądał mu się, uderzając cały czas w okno, a kiedy spostrzegł, że ten odchodzi od wejścia, zostawiwszy przy nim kosz, pobiegł w kierunku hallu. Podwoje były, jak poprzednio, zamknięte. Uderzanie w nie pięściami spotykało się tylko z grobową ciszą z drugiej strony.

Ruiny, które jeszcze chwilę wcześniej pełne były pustych otworów okiennych i wyrw w murach, teraz były więzieniem, z którego należy znaleźć drogę ucieczki, pomyślał. I co, u licha, robił tu Ted Barkley. Skąd ta halucynacja i do czego go ona doprowadzi?

Dopiero po chwili spostrzegł, że drzwi po prawej stronie od wejścia były rozsunięte, a z pomieszczenia, które znajdowało się za nimi dochodziła spokojna muzyka. Edward niepewnie podszedł i zajrzał do pokoju. Był rozległy. Jego centralną część zajmował długi stół. Znać było, że pełnił funkcję głównej jadalni. Dziennikarz ruszył naprzód i rozglądając się wokoło, starał się zlokalizować źródło dźwięków, które, jak mu się zdawało, dochodziły ze ścian. Podszedł do kominka i z zaciekawieniem zaczął się przyglądać zawieszonym nad paleniskiem obrazom. Idąc od góry, gdzie znajdowały się największe portrety – zapewne właścicieli domu – przez umieszczone niżej, mniejsze płótna, a nawet zdjęcia służby. Jego wzrok zatrzymał się na dwóch ostatnich. Twarze dziewcząt były wykrzywione w grymasie bólu, cierpienia, ale też bezradności. Pozy sprawiały wrażenie, jak gdyby chciały się one wydostać ze zdjęć.

Przecież to Marie Wood i Katie Murphy – mężczyzna bez trudu rozpoznał studentki, których zdjęcia widział w aktach sprawy. Co one tu robią? Jaka diabelska siła kieruje tą posiadłością? Zakręciło mu się w głowie. Wybiegł z powrotem do hallu i ledwo trzymając się na nogach, wspiął się na pierwsze piętro. Serce waliło mu jakby lada chwila miał dostać zawału. Chciał wrócić do sypialni, z której widział Teda – jeśli to w ogóle był on. Może uda mi się jednak otworzyć któreś z okien i złapać odrobinę powietrza, myślał, tracąc z każdym krokiem siły. Korytarzem na piętrze podążał, przytrzymując się już ściany, nogi zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa i plątały się niczym w pijackim tańcu. Jeszcze nim doszedł do drzwi alkowy, poczuł powiew wiatru na twarzy. Ten pochodził z pomieszczenia, które właśnie mijał. Otwarte tym razem drzwi zdawały się zapraszać na wpół przytomnego dziennikarza. Ostatkiem sił podbiegł do otwartego okna i zaciągnął się rześkim podmuchem. Niewiele kojarząc, nie zwrócił uwagi na to, że przez część okien do pomieszczenia wpadało światło dnia, część natomiast była całkowicie zacieniona, jak gdyby za nimi panowała najciemniejsza noc. Spojrzał na to, co działo się w obejściu. Postacie, które dostrzegał w oddali, nie były zbyt wyraźne. Utracone siły dały o sobie znać – Edward nie potrafił precyzyjnie ocenić, co właśnie widział. Z pewnością słyszał jednak rozpaczliwe męskie wołanie:

– Oliwio, proszę cię, zaczekaj! – Kobieta, która stała na skraju urwiska, nie posłuchała jednak krzyku. Chwilę później spadała już w przepaść, na skały.

Tego było za wiele. Gdy zdał sobie sprawę z tego, co zobaczył, Edward usiadł na podłodze. Nogi same się osunęły. Był jak sparaliżowany. Pracował tylko jego mózg, choć z zewnątrz wyglądał, jakby zupełnie stracił rozum. Oliwia… kosz z zawiniątkami… plama krwi na łóżku… przecież to wszystko… – myśli krążyły wokół jednego wniosku, lecz Edward bał się wymówić go na głos. A te zdjęcia? To oznacza, że studentki też…

Świat zawirował mu przed oczami. Jego bezwładne ciało osunęło się na bok, uderzając z impetem o drewnianą podłogę. Wszystko stawało się coraz ciemniejsze, obraz rozmazywał się i znikał, wzrok odmawiał mu posłuszeństwa. Zanim zapanował zupełny mrok, dostrzegł w drzwiach ludzki kształt. Z pewnością stała tam kobieta. Spokojnym krokiem podążyła w stronę Edwarda, jednak nim zdążył dostrzec cokolwiek więcej, odpłynął całkowicie. Co się działo później? Nie wiedział.

***

Obudził się w chłodnym i zacienionym pomieszczeniu. Zewsząd czuć było wilgoć. Światło prawie tu nie docierało, jedynie wąskie lufciki umieszczone przy suficie wpuszczały niewielkie snopy, pozwalające ocenić, jak duże jest miejsce, w którym się znajdował. Ostrożnie podniósł głowę i dostrzegł, że przy jednej ze ścian znajduje się stół, na którym pali się świeca. Choć może ołtarz byłby trafniejszym określeniem. Podążył wzrokiem dalej i z przerażenia starał się odsunąć w najdalszy kąt pokoju. Przy ołtarzu stało dwóch mężczyzn i odprawiająca jakiś rytuał kobieta. Ruchy Edwarda były nieporadne, nie odzyskał jeszcze pełni sił, natychmiast więc zwrócił na siebie uwagę jednego z mężczyzn. Ten odwrócił się w kierunku dziennikarza. Teraz nie było już wątpliwości:

– Czerwonooki… – wydukał Edward. Rzeczywiście, lśniący, krwisty kolor oczu mężczyzny jednoznacznie zdradzał jego tożsamość.

Demon podszedł do dziennikarza i łapiąc go za gardło, z niewyobrażalną siłą uniósł do góry. Nogi Edwarda zwisały bezwładnie w powietrzu, a zduszona w potężnym uścisku tchawica z trudem pozwalała na zaczerpnięcie oddechu.

– Nie przeszkadzaj. Za chwilę na ciebie przyjdzie pora. – Potwór nie poruszał nawet ustami, głos wypełniał głowę dziennikarza. Po przekazaniu tej nienapawającej optymizmem wiadomości, Czerwonooki cisnął ciało swojego więźnia z powrotem w kąt świątyni.

Myśl, Edwardzie, myśl – ból fizyczny nie obezwładniał na szczęście rozumu, który świadomy zbliżającego się końca postanowił walczyć, jak tylko mógł. Kartka! Kartka z tłumaczeniem. Przecież po to je robił! Szare komórki dziennikarza zaczęły pracować na pełnych obrotach. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej pomięte kartki. Nie zdążył ich dokładnie poskładać, kiedy wychodził z biblioteki. Na szczęście były wszystkie. Edward wstał z bólem, przeszywającym całe jego ciało i zaczął czytać na głos:

– Ja, z mocy światła przysłany, rozkazuję wam pomioty piekielne…

Już pierwsze słowa zwróciły uwagę potworów. Rytuał został natychmiast przerwany, a odprawiająca go kobieta zwróciła się do towarzyszy tonem, który jasno wskazywał, że wydaje im rozkaz. Język, którym się posługiwała, był całkowicie niezrozumiały, jednak Edward był w stanie rozpoznać dwa imiona. Podawała je jedna z wersji legendy o Oliwii Raven. Imiona, które nadała dzieciom Oliwii kierowniczka sierocińca: Henry i Ronald. Najwyraźniej pomimo piekielnych mocy, które skrywały się w ich duszach, imiona nadane przy narodzinach stawały się czymś niezbywalnym i tak trwałym, że nawet ta kobieta – bez wątpienia również demon – musiała się nimi posługiwać.

Potwory dopadły do Edwarda. Już miały go zmiażdżyć czy też rozerwać na strzępy. Ten jednak nie przestawał czytać tłumaczenia.

– …okażcie swe poddaństwo i oddajcie cześć potędze światła…

Demony odskoczyły jak rażone piorunem i skryły się w najciemniejszych zakątkach świątyni. Dziennikarz czuł jednak, że egzorcyzm, który odprawia, działa nie tylko na jego przeciwników. Z każdym wypowiedzianym słowem czuł, że staje się coraz słabszy, jak gdyby zaklęcie wysysało z niego witalne siły. Jakby zwycięstwo miało wymagać największego poświęcenia.

– Głupcy! – wykrzyknęła do demonów kobieta i sama rzuciła się na Edwarda. Jej moc okazała się jednak niewystarczająca, żeby przebić się przez słowa dziennikarza. Słowa, które zdawały się roztaczać wokół niego pole ochronne, pozwalające spokojnie dokończyć egzorcyzm. Zbierając wszystkie siły, zaatakowała jeszcze jeden, ostatni raz. Lecz każde słowo, przybliżające rytuał do końca, sprawiało, że jej skóra zaczynała się rozpadać, uwalniając gęstą, czarną chmurę – duszę demona, która uchodziła z opętanego ciała.

– …lub gińcie w ogniu piekielnym! W Imię Ojca… – Ciemny dym wydostawał się teraz już ze wszystkich opanowanych przez demony ciał. – …I Syna i Ducha Świę… – Edward nie dokończył. Padł na ziemię niczym rażony piorunem. Przeszywający ból w tyle głowy sprawił, że natychmiast stracił przytomność. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, był ulatujący ze wszystkich ciał ciemny dym.

***

A więc tak to wygląda, myślał zawieszony w próżni. Wszechogarniająca ciemność nie pozwalała na określenie, czy jest jeszcze na ziemi czy też udaje się już w zaświaty, a jego jaźń ostatkiem świadomości wyłapuje momenty życia po śmierci. Czyli nic dalej nie ma? Ale skoro są demony, to musi być coś przeciwstawnego. Coś, co pozwala cieszyć się, być szczęśliwym, kochać…

Próżnia wypełniła się nagle znajomym zapachem.

– Czy to niebo? To musi być niebo. Ten zapach, ta kobieta. Więc tak wygląda raj.

Nagle otworzył oczy. Znajdował się w zgliszczach posiadłości. Zaraz przy wejściu, w pomieszczeniu, które niegdyś pełniło funkcję hallu. Zapach jednak nie zniknął. Stał się bardziej intensywny. Edward odwrócił się i ujrzał klęczącą przy nim Emmę Barkley.

– Co się stało? Co tutaj robisz? – spytał zdumiony dziennikarz.

– Ja… yyymmm… – nie zdążyła dokończyć, gdy usłyszeli głos inspektora.

– Panie Sewart, tutaj pan jest. – Za inspektorem kroczyło jeszcze dwóch posterunkowych. – Nie mogliśmy pana znaleźć, rozpłynął się pan po prostu w powietrzu.

– A pościg – zapytał Edward, nie do końca dowierzając swej pamięci. – Co z Czerwonookim?

– Z Czerwonookim? Niestety, udało mu się uciec. Rozpłynął się w pewnym momencie, prawie jak pan. W jednej chwili byłem tuż za nim, a chwilę później zniknął bez śladu.

***

Następnego dnia, późnym popołudniem Edward stał na dworcu kolejowym w Scarborough, czekając na przyjazd ostatniego pociągu z Yorku, który zaraz po rozładowaniu zawracał w drogę powrotną. Chciał jak najszybciej zapomnieć o sprawie, która całkowicie zszargała jego nerwy. Wciąż nie wiedział, co do końca się stało, co było prawdą, a co halucynacją lub snem. Musiał opuścić to miejsce, wrócić do logicznego, realnego Londynu, w którym chyba pierwszy raz będzie się czuł bezpieczniej niż na spokojnej prowincji. W tej jednak chwili opatrunek i boląca głowa sprawiały, że nie mógł zapomnieć o wydarzeniach dnia poprzedniego.

Lekarze twierdzili, że stracił przytomność od uderzenia czymś ciężkim w głowę, on był jednak pewien, że wszystko, co pamiętał, zdarzyło się naprawdę, że to egzorcyzm wyssał z niego wszystkie siły życiowe do tego stopnia, że niemal przeniósł się na tamten świat. Nie wspominał nawet Emmy Barkley, zbyt pochłonięty tym, co stało się w Ravenscar. Jedyne, co go w tej kwestii zastanawiało, to w jaki sposób żona inspektora znalazła się w posiadłości. Nie było jednak czasu, by to wyjaśnić. Po wczorajszych wydarzeniach prawie się nie widzieli. Noc i większość dzisiejszego dnia spędził w szpitalu, do domu Barkleyów pojechał tylko po to, by zabrać swoje rzeczy. Rozmowa o wypadkach poprzedniego dnia była w tej sytuacji niemożliwa. Przez cały czas towarzyszył im Ted.

Wyjeżdżał więc z niezaspokojoną ciekawością i nurtującymi go pytaniami, ale również z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku względem ludzkości.

Wsiadał do pociągu, przeciskając się w tłumie wracających z weekendowego wypoczynku turystów. Udało mu się zająć miejsce przy oknie. Jeszcze nim pociąg ruszył w drogę powrotną, postanowił dla odprężenia zabawić się w grę ze starych, studenckich czasów. Zgadywali wtedy z kolegami, podobnymi mu początkującymi dziennikarzami, imiona napotykanych na ulicy ludzi. Edward rozejrzał się najpierw po przedziale. Dopasował kilka imion do twarzy. Skierował swój wzrok na peron, z którego właśnie ruszał jego pociąg. Młoda kobieta została właśnie przez przypadek potrącona przez rosłego dżentelmena. Stali tak, że dziennikarz mógł dostrzec tylko twarz dziewczyny. Postanowił skupić na niej swoją uwagę.

– Doris, ona z pewnością ma na imię Doris – pomyślał, gdy pociąg opuszczał peron.

Jak dobrze dla jego nerwów, że nie dostrzegł twarzy mężczyzny.

***

– Edwardzie, jak głowa? – zapytał redakcyjny kolega.

– Już lepiej, dziękuję. Ten tydzień zwolnienia dobrze mi zrobił – odparł, siadając do swojego biurka pierwszy raz po powrocie ze Scarborough.

– Gdy cię nie było, przyszła do ciebie jakaś paczka. – Mężczyzna wyciągnął ze swojego biurka niewielki pakunek i rzucił w kierunku kolegi

Szanowny Panie Sewart – rozpoczynał się list dołączony do przesyłki. Udało mi się jeszcze odnaleźć kilka zdjęć związanych z historią Oliwii Raven. Może przydadzą się Panu do artykułu o tej rodzinie. Zapomnieliśmy o nich, kiedy ostatnio Pan nas odwiedził. Mam nadzieję, że pomoże to w lepszym opisaniu tej tragicznej historii. Kiedy zdjęcia nie będą już Panu potrzebne, prosimy o odesłanie ich na adres naszego muzeum.

Edward spojrzał na rozdarty chwilę wcześniej papier paczki. Nadawcą było muzeum miejskie w Scarborough. Cóż. Artykuł ukazał się już jakiś czas temu, więc raczej mi się nie przydadzą, pomyślał. Wziął jednak do ręki kilkanaście zdjęć, które znajdowały się w paczce i zaczął je przeglądać. Na jednym znajdowała się cała rodzina Ethana Ravena, która wraz ze służbą pozowała przed rodzinną posiadłością. Edward dłuższą chwilę z niedowierzaniem wpatrywał się w fotografię. Położył ją na biurku i sięgnął po lupę, by z bliska przyjrzeć się detalom. Jednak to nie osoby pozujące na pierwszym planie zwróciły jego uwagę. W jednym z okien posiadłości stały dwie postacie – kobieta i mężczyzna, przyglądający się całemu wydarzeniu niczym strażnicy. Dziennikarz bez trudu rozpoznał kobietę. Jej uśmiech był taki sam jak ten, który widział nad schodami w domu Barkleyów, na fotografii zrobionej na plaży. Spojrzał na opis pod zdjęciem – Ravenscar i data niemal sprzed stu lat.

– To niemożliwe – wyjąkał, łapiąc za słuchawkę telefonu. Wykręcił numer i czekał na połączenie. Dłonie mu drżały, oddech nagle stał się płytki.

– Komisariat policji w Scarborough, słucham – usłyszał w słuchawce.

– Dzień dobry, poproszę z inspektorem Tedem Barkleyem. – Edwardowi ledwo udało się wysłowić.

– Przykro mi, proszę pana, ale pana Barkleya nie ma.

– Kiedy będę mógł go zastać na komisariacie. Dzwonię w bardzo ważnej sprawie. Nazywam się Edward Sewart, pracowaliśmy razem z inspektorem nad sprawą studentek – łamiącym głosem powiedział dziennikarz.

– Tak, pamiętam. Panie Sewart, nie wiem jak to ująć, ale skoro pan pracował z Tedem, to może jakoś będzie pan w stanie pomóc. Ted i jego żona zniknęli zaraz po pana wyjeździe. W domu zostawili wszystko, co mieli, oprócz zdjęć. Tak jakby…

– Uciekali, czując zbliżające się zagrożenie…

Edward nie powiedział już ani słowa więcej. Zrezygnowanym ruchem ręki odłożył słuchawkę na widełki telefonu. Poczuł, że ta sprawa ma w Ravenscar dopiero swój początek.

***

Małżeństwo jadło właśnie kolację w przydrożnym motelu. W pomieszczeniu nie było słychać żadnego dźwięku.

– Mało brakowało – przerwała ciszę Emma, krojąc jednocześnie soczysty kawałek mięsa.

– Faktycznie, w przyszłości powinniśmy bardziej uważać. Dziennikarz okazał się bardziej niebezpieczny, niż nam się wydawało. Nawet twoje „metody” nie do końca poskutkowały. Lilith nigdy nam nie wybaczy, że wystawiliśmy ją i jej synów, aby ratować siebie – odpowiedział Ted.

– Rzeczywiście. Był mną oczarowany. O Lilith się nie martw – gdyby nie mało subtelne pozbawienie dziennikarza przytomności, nasi mocodawcy smażyliby się już w piekle.

– Myślisz, Emmo, że on tu wróci? – Widać było, że Ted obawia się kolejnej konfrontacji z Edwardem.

– Wróci. Zbyt wiele łączy nas z tą sprawą, a on nie jest aż taki głupi. Nie martw się jednak, kochany… Nie oparł mi się raz, nie oprze się i drugi. A na razie nie przejmuj się tym, tylko jedz. Przygotowałam to mięso specjalnie dla ciebie.

– Wyśmienite, co to jest? – zapytał.

– A to, mój drogi, to już moja słodka tajemnica – odpowiedziała, uśmiechając się przy tym złowieszczo.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione..

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

(poniższa recenzja zawiera pewne – umiarkowane – spoilery; proszę czytać na własną odpowiedzialność)

po trzech pierwszych odcinkach cyklu Ravenscar, który przedstawiał serię zdarzeń niefortunnych, straszliwych i kończących się w najlepszym razie śmiercią pozytywnych bohaterów, nadszedł dwuczęściowy cykl "Edward". Wraz z sobą niósł nadzieję na zmianę nieco już przewidywalnych reguł gry. W miejsce postaci naiwnych i bezsilnych pojawił się heros działający, aktywnie poszukujący prawdy. Dziś mamy okazję ujrzeć go w akcji. I przekonać się, czy jego odwaga oraz zdolności wystarczą, by rozprawić się ze złem zamieszkującym ruiny przeklętego gmachu.

Jak każdy rasowy horror, druga część "Edwarda" trzyma klimat. Wprowadzenie jest może nieco przydługie, ale gdy akcja się rozkręca, szybko wciąga i angażuje. Zakończenie to już prawdziwy rollercoaster, w którym rolę gwałtownych zjazdów w dół grają zwroty akcji. Dzieje się dużo, maski spadają z twarzy, wychodzą na jaw tajemnice, przestają mydlić oczy fałszywe motywacje. Słowem: dzieje się. Miłośnicy erotyki też nie powinni być zawiedzeni. Może tylko długością sceny względem całego tekstu. Ale przecież na NE zawsze przeważały opowiadania rozbudowane fabularnie – więc z pewnością dla żadnej z naszych Czytelniczek i żadnego z Czytelników nie będzie to niespodzianką.

Po lekturze zostaje pytanie: czy to naprawdę koniec cyklu "Ravenscar"? Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Oprócz oczywistego wariantu, jakim są prequele, możliwe jest również kontynuowanie opowieści w porządku chronologicznym, korzystając z kilku wątków pobocznych. Jaki wariant wybierze Smok Wawelski? Czas pokaże. Na razie rozsmakujmy się w zaserwowanej przed paroma godzinami uczcie. Bo jest doprawdy smakowita. Zwłaszcza dla amatorów tajemnic i grozy.

Pozdrawiam
M.A.

Dziękuję bardzo Megasie. Chyba każdy autor byłby zachwycony taką recenzją. Ja zdecydowanie jestem. Rzeczywiście druga część Edwarda to huśtawka, która z początku buja bardzo spokojnie i powoli, by na końcu zrzucać z siedzenia (taką mam przynajmniej nadzieję, a czas pokaże czy Czytelnicy i Czytelniczki podzielą to zdanie).
UWAGA SPOILER!!!
Edwarda bardzo polubiłem i zdecydowanie zawita on jeszcze w moich opowiadaniach. Czy wróci do Ravenscar? Wątpliwe, chyba tylko w poszukiwaniu osób zamieszanych w pewną sprawę, która wydaje mi się, że nie będzie mu dawała spokoju. Jednak w całej Wielkiej Brytanii jest dużo niezwykłych zdarzeń, którymi mógłby się zająć, jednocześnie zbliżając się do znalezienia tego, co przeoczył, a może co uciekło mu z Ravenscar.
Edward był dla mnie dużym wyzwaniem, gdyż nie była to tylko kolejna opowieść. W tej części rozwiązałem akcję, a zatem zależało mi żeby i samo jej zakończenie pozostawiło w czytelniku odpowiedni efekt. Wyzwaniem były nawiązania do wcześniejszych części, wyzwaniem były motywy, które chciałbym przenieść do kolejnych opowiadań z tym bohaterem, wyzwaniem było utrzymanie takiej objętości tekstu, by lektura mogła być pochłonięta na raz. I choć to moje najdłuższe opowiadanie do tej pory to mam nadzieję, że nie będzie problemem dla Czytelników.
Prequele z pewnością się pojawią, bo i tylko przypadek zadecydował o takiej, a nie innej kolejności opowiadań. Podobnie jak wspomniany spin off, którego Edward będzie głównym bohaterem. Myślę jednak, że kolejne opowiadanie będzie odejściem od grozy. Jakie będzie? Tego nawet ja jeszcze nie wiem.

Wszystkich Czytelników i Czytelniczki zapraszam do dyskusji o opowiadaniu. Wasze opinie są dla mnie niezwykle ważne, a uwagi cenne. Dzięki nim szlifuję swój warsztat, żeby każdym kolejnym opowiadaniem móc sprawiać więcej przyjemności. Nawet jeśli wynika ona ze strachu, lęku czy choćby niepokoju.

Kończąc chciałbym szczególnie podziękować wszystkim osobom, w tym przede wszystkim Tobie Megasie za solidną korektę i pomoc w stworzeniu drugiej części Edwarda w formie takiej, w jakiej zaprezentowaliśmy ją odwiedzającym Najlepszą Erotykę.

Smok

Nie ma za co. Zawsze to przyjemność, przyczynić się do narodzin takiego dzieła!

A żeby zainicjować dyskusję nad fabułą opowiadania, zadam pytanie, na które da się, jak sądzę, odpowiedzieć bez zdradzania pomysłów na dalsze części przygód Edwarda.

No więc pytanie (dla osób, które jeszcze nie czytały opowiadania powyżej, ostrzeżenie przed spoilerami!):

Skoro Ted i Emma pracowali dla demonów z Ravenscar, po co w takim razie pomagali Edwardowi rozwiązać zagadkę? Najpierw Ted zabiera Edwarda do Betsy Norton. Gdyby nie ta wizyta (czy Ted nie wiedział, że zginęła? A jeśli wiedział, czemu pozwolił dziennikarzowi wrócić na miejsce zbrodni?) Edward nie zdobyłby kartek z książki "Demonologia ludów anglosaskich" i nie znalazłby broni przeciw złu. Potem Ted praktycznie prowadzi Edwarda do Ravenscar , gdzie może się on zetrzeć z demonami, mimo że od Emmy powinien wiedzieć, iż dziennikarz nie jest już bezbronny.

Wygląda mi to trochę tak, jakby inspektor i jego żona nie mogli się zdecydować, którą stronę poprzeć. Dlatego pomagają Edwardowi i dopiero gdy ten jest bliski zniszczenia demonów, nagle mu to uniemożliwiają. Przyznam, że to trochę schizofreniczna postawa, dlatego też podejrzewam, że jest jakieś inne wytłumaczenie ich dziwnego zachowania.

Pozdrawiam
M.A.

Megasie nie przesadzajmy z tym dziełem. Ot taki, niedokończony jeszcze, zbiór opowiadań.

UWAGA SPOILER

Odnośnie Twojego pytania nie ukrywam, że odpowiedź na nie sprawia mi pewną trudność. Nie dlatego, że jej nie znam, ale myślę jakby to ująć w słowa, aby nie zdradzać za dużo z kolejnych przygód Edwarda.

Cóż, najprościej będzie odpowiedzieć, że Ted i Emma są istotami, w których naturze leży to, że boją się o swoje życie. Rzeczywiście służą demonom, jednak cena, jaką musieliby ponieść, gdyby zostali zidentyfikowani i pokonani jest dla nich na tyle wysoka, że nie cofną się nawet przed zdradą swoich "przełożonych", byleby zapewnić sobie bezpieczeństwo (szczegóły znajdą się z pewnością w kolejnych opowiadaniach o Edwardzie). Zwróć uwagę, że to nie Ted zaprosił Edwarda do pomocy, tylko został postawiony przed faktem dokonanym ("prośba" burmistrza). O Betsy Norton można było przeczytać też w aktach sprawy, więc zatajenie informacji o niej mogłoby skutkować skierowaniem podejrzeń dziennikarza na inspektora. To nie Ted jest motorem akcji. On tylko zaznaczył na początku, że umówił ich z Panią Norton – co wydawało się naturalne, skoro przyjechał ktoś do pomocy w sprawie, a ona była świadkiem. To jednak nie Ted orientuje się, że coś jest nie tak podczas rozmowy z Betsy (która zna nazwisko dziennikarza), to nie Ted zawozi go do Ravenscar (tylko posterunkowy – który wydaje się być zupełnie niezwiązany ze sprawą), to nie Ted tylko koroner znajduje w ręku denatki zgniecione kartki papieru. Inspektor nie rozmawia z Edwardem praktycznie w ogóle na temat sprawy – nie snuje hipotez, nie szuka innych podejrzanych. A przyjazd do Ravenscar mógł być zaplanowany, aby pozbyć się dziennikarza. W końcu jakiś był cel wizyty "znajomych" w czarnym roverze (zwróć uwagę kto w poprzednich częściach jeździł czarnym samochodem tej marki).

Ja mam wrażenie, choć zdanie czytelnika jest jednak o wiele bardziej cenne, że Ted jest w tym wszystkim postacią dosyć bierną. Słabo się przykłada do rozwiązania sprawy. Często go nie ma, nie widać jego wielkiego zainteresowania tym, co robi dziennikarz. Tak, jakby przyglądał się z boku i zastanawiał, po której stronie stanąć, co będzie dla niego i jego żony bardziej opłacalne i bezpieczniejsze. Ciekaw jestem czy czytelnicy się ze mną zgodzą.

Twoje pytanie, które mam nadzieję będzie początkiem jakiejś większej dyskusji, nasunęło mi dodatkowo pewien pomysł literacki. Całkiem ciekawie byłoby opisać tę historię z punku widzenia innego bohatera – np. Teda. Jak on widział te wydarzenia, co nim kierowało, jakie podejmował decyzje w tej sprawie. To jednak praca na przyszłość i to bliżej nieokreśloną.

O! Dyskusja o fabule! To podyskutujmy:-)

To przecież Ted zgodził się wrócić do Betsy po pierwszej rozmowie. Z perspektywy sługi Ravenscar mądrzej byłoby wyśmiać wątpliwości Edwarda i wracać na posterunek. A tak umożliwił mu zdobycie oręża przeciw swym mocodawcom.

Poza tym Ted skierował Edwarda do Ravenscar przez radio. Chyba wiedział już od Emmy że Edward spędził dzień na tłumaczeniu książki. W tej sytuacji prowadzenie go do ruin to było jak zaproszenie lisa do kurnika.

Zgadzam się zatem z Megasem. Albo Ted i Emma byli bardzo nieudolnymi sługami, albo od pewnego momentu grali przeciw swoim szefom. Pasywne zachowanie Teda graniczyło ze zdradą.

Absent absynt

A jeszcze jedno. Inspektor mógł skonfiskować kartki jako dowód w sprawie. Ale zostawił je Edwardowi by ten znalazł dokładny fragment w bibliotece. Kolejny raz pomógł w tym dziennikarzowi.

Absent absynt

Masz oczywiście rację. W kontekście kolejnych opowiadań skłaniam się bardziej ku tezie, że grali przeciw demonom. Z jakiego powodu? To myślę, że temat na kolejne opowiadanie, w którym pojawią się Ted i Emma. Przyznam, że nie wszystkie elementy były perfekcyjnie przemyślane, starałem się bowiem tak napisać obie części Edwarda, by zachowanie małżeństwa nie wywierało wielkiego wpływu na zwroty akcji. Nie chciałem za bardzo rozwijać postaci, szczególnie inspektora, który jest jakby na drugim planie. Widzę jednak, że zaintrygował on czytelników, zatem już wiem, że śledztwo w Scarborough na pewno zostanie opisane także z jego perspektywy.
Absencie, wydaje mi się, że Ted i jego żona grali na wiele frontów, nie mogąc się zdecydować, który z nich wybrać. Zawsze jednak lepiej jest trzymać się z boku i obserwować rozwój wydarzeń i tylko w ostatniej chwili wybrać jedną ze stron. Nie wiemy kto był pomysłodawcą ściągnięcia Edwarda do Ravenscar w finałowej scenie. Może to demony wymusiły na nim takie zachowanie? Może Emma, która ustaliła z demonami plan na pozbycie się dziennikarza – w końcu nie wiedziała, czy udało mu się przetłumaczyć tekst, w ich rozmowie nie ma też mowy o tym, że idzie do biblioteki tłumaczyć tekst. Kiedy więc okazało się już na miejscu, że zabicie Edwarda się nie powiedzie, bo dysponuje on potężną bronią Emma obezwładniła go bardziej przyziemnymi metodami. Było już jednak za późno, aby demony się nim zajęły. Egzorcyzm doprowadzony niemal do końca sprawił, że przestały panować one nad ciałami, które opętały. Pod postacią czarnego dymu niewiele mogły zrobić.

Dobre zakończenie. Niby szczęśliwe, ale jednak… ciekawie będzie czytać o przygodach Edwarda poza Ravenscar. Kto wie, może nawet wpadnie na trop Cthulhu? 😀 na pewno warto odkurzyć trochę motywów z powieści grozy.

Mustafa

Lovecraft akurat nie jest moim ulubionym pisarzem, ale kto wie, gdzie zaprowadzi mnie wyobraźnia. Cieszę się, że zakończenie się podobało. Po małej przerwie na pewno będę starał się przywrócić trochę motywów grozy czytelnikom NE.

Lovecraft pisarzem był raczej średnim, ale ustanowił jakby nowy standard w powieści grozy swoich czasów. Chętnie więc przeczytałbym coś nawiązującego do dzieł samotnika z Providence 🙂

Ale oczywiście najważniejsze, byś to Ty jako Autor wybierał sobie tematy, które Cię pociągają. Więc powściągnę swą ciekawość i nie będę naciskał.

Pozdrawiam
M.A.

Cóż, nazwisko H.P. Lovecrafta przewija się już któryś raz w dyskusjach o moich opowiadaniach. W związku z tym, że nie piszę dla siebie tylko dla czytelników, nie zostaje mi nic innego jak odkurzyć na półce Zew Cthulhu, a następnie spróbować swoich sił, będąc jeszcze pod wpływem lektury. Muszę jednak przyznać, że gdyby rozmowa poszła w kierunku Poe lub Grabińskiego, to zamiast pisać komentarze już zabierałbym się do roboty.
Pozdrawiam
Smok

Ja rozumiem, Smoku, że chcesz zadowolić swoich Czytelników, ale jednak Autor powinien pisać o tym, co go interesuje, a nie o tym, co narzucają mu odbiorcy jego prozy. Tak więc jeśli Lovecraft Ci nie leży, nie ma co się napinać 🙂 Najważniejsze, byś miał przyjemność z tworzenia, bo potem tą satysfakcję widać w tekście. Opowiadania tworzone z przyjemnością czyta się z podobnymi odczuciami.

Pozdrawiam
M.A.

Zgadzam się z Tobą Megasie. Nie chciałbym pisać nic na siłę. Jednak największą przyjemność sprawia mi pisanie grozy. Czy będzie ona pisana pod wpływem Lovecrafta, Grabińskiego, Poe, Kinga, Blocha czy Mastertona to już sprawa drugorzędna. Opowiadania takie mogą różnić się od siebie mechanizmami grozy, ale nadal będą sprawiać mi przyjemność. Także bez spinania się, zobaczę co się da zrobić. a jeśli będzie to karkołomne i nie będzie mi dawało satysfakcji to po prostu na razie to zarzucę.

Pozdrawiam
Smok

Edward przypomina mi początki Johna Constantina, też bohatera kultowego i też typowego Angola z Londynu lub Manchesteru. I też upartego jak cholera.

Dla mnie to opowiadanie do dobry początek, a nie koniec Smoku.

Nie wiem czy moralność i powierzchowność Edwarda można porównać do Constantina. Rzeczywiście wiele ich łączy, ale Edward poza tym, że chodzi do łóżka z mężatką to chyba dokonuje bardziej moralnych wyborów niż bohater DC Comics 🙂

Czy ja wiem? Akurat za poglądy moralne bardzo lubię Johna;] ot nie taki kryształowy rycerz w pordzewiałej zbroi, sukinsyn właściwie, ale swój chłop.

Trochę szkoda, lubię jak ci źli ścigają tych bardzo złych.

Bardzo solidny tekst. Widać dobrze przemyślaną fabułę i konstrukcję. Tylko postacie kobiece jakieś słabe i potraktowane po macoszemu. Nawet Emma. Warto bardziej rozbudować rolę pań!

Lurker

Przeczytałem z przyjemnością. Trochę zagmatwane. Musi takie zostać, rozumiem… Klimat wyspiarski jest. Dbałość o szczegóły (np. posterunkowy – kierowca).
Dobra robota, Panie Smoku.
Lubiki trudnopalne, abyś ich oddechem nie spopielił, dla Ciebie.
Ukłony dla wszystkich,
Karel

Dzięki Karelu.

Szacun, szacun panie Smoku:) Opowiadanie ciekawe i trzymające w napięciu. Fabuła fajnie zawiązana, a postać Edwarda nietuzinkowa. Akcja rozwija się w dobrym tempie, jest spójna i logiczna. Wszystko to powoduje, że chętnie wkracza się w mroczny świat Scarborough. Z niecierpliwością czekam na więcej!!

Tylko się człowiek na wakacje ekspediował, a tu taki urodzaj dobrych tekstów. Aż nie wiadomo od czego zacząć. Ostatecznie mój wybór padł na Ravenscar.

I bardzo dobrze się stało bo dostałem w ten sposób porządny horror w nieco staromodnej oprawie. Z początku rozwijający się powoli i niespiesznie, ale pod koniec galopujący jak szalony w stronę kulminacji. To się nazywa narracja!

Pochłonąłem to opowiadanie w całości wraz z kosteczkami. Mniam mniam, palce lizać!

Absent absynt

Absencie cieszy mnie Twój komentarz. Nie ma to jak usłyszeć od czytelnika, że wybrał właśnie mój tekst spośród wielu. Mam tylko nadzieję, że te kosteczki nie staną ci na żołądku :).

Napisz komentarz