Po prostu niebo cz. 9 (Santi)  4/5 (2)

12 min. czytania
niebo92

Dominique D’Vita, „Bliss”, CC BY-NC-ND 3.0

Po prostu niebo cz. 8

List CXIV

Stan do Marie

„Słuchasz komplementów, pozwalasz się kokietować, obserwujesz kobiecą grę gestów i ciał. Oglądasz się za długimi nogami, pięknymi piersiami i ideałem kobiecej sylwetki. Gdybym tam była, płonęłabym z pożądania. Knułabym, jak sprowadzić Cię w jakiś zaułek, by choć przez chwilę posmakować Twojego penisa. Polowałabym na dotyk Twoich dłoni na swoich udach. Flirtowałabym z innymi, by kątem oka łapać Twój wzrok…” Jeden z piękniejszych listów, z piękniejszych fragmentów. Bardzo prawdziwy. Może być uznany za konstytucję naszej relacji cielesnej, manifest wspólnego erotyzmu, artykulację Twojej dojrzałości i braku egoizmu w tym zakresie. Wyraźnie starasz się sprostać moim ambicjom i aspiracjom. W języku literackim ujęłaś esencję tego, co łączy erotykę z estetyką w ich wymiarze praktycznym. Dałaś wyraz przekonaniu, że w ogromnej przestrzeni życia zmysłowego jest miejsce na spełnienie – dążenie do realizacji – obu stron, nie tylko jednej kosztem drugiej. Całuję.

12 grudnia 20**
List CXV
Stan do Marie

Czuję ogromne pobudzenie kombinacją erotyki i podnietami związanymi z ostatnimi przygotowaniami do wyjazdu do Szwajcarii. Czeka mnie tam więcej niż tylko konferencja, ale o tym porozmawiamy już w cztery oczy. Teraz relaksuję się, oglądając pornosy (zawsze szukając postaci podobnych do Ciebie) i czytając dawne, spisane przez Ciebie opowieści. Pewnie znalazłbym powody do narzekań, ale dominuje we mnie spokój. Chyba uczyniłaś mnie szczęśliwym człowiekiem.

13 grudnia 20**
List CXVI
Marie do Stana

Fined–tuned Universe. Właśnie ponownie uruchomiłam komputer, tylko po to, żeby napisać kilka zdań. Jest mi dobrze – tak dobrze, że aż twórczo. Choć myślami nie przestaję Cię pieścić, to wszystkie swe siły teraz rzucam w moje konferencyjne zadania. Tak, jakby jakość ich wykonania miała wzmocnić w efekcie naszą więź erotyczną. Po naszej rozmowie znowu poczułam, że szczerze uwielbiam mierzyć się z wyzwaniami naszego zawodu. Choć czasem traktuję korporacyjne tryby jak wysysacze energii i kreatywności, to i tak jest w mojej pracy dużo pasji. Pasji, którą dobrowolnie chcę pielęgnować i którą raz po raz od wielu lat wybieram. Zresztą ten wybór wydaje się być również obecnie wybieraniem Ciebie, co tylko wzmacnia ekscytację…

13 grudnia 20**
List CXVII
Stan do Marie

Cudnie, że masz pasję myślenia, działania, tworzenia. Też ją miałem długie lata. Chyba muszę popracować, żeby towarzyszyła mi częściej, także w momentach słabości, jak przez ostatnie dziesięć minut, gdy zamiast zasnąć, myślałem o samotnej wigilii, przyszłości, własnym wieku. Piszę ten list i właśnie pokazało się okienko, że jesteś online. Może rzeczywiście tworzymy doskonale dostrojony Wszechświat, jesteśmy „fine–tuned”.

13 grudnia 20**

List XVIII
Marie do Stana

Mam nadzieję, że już dotarłeś do Zurychu. W sumie zastanawiałam się, co skłoniło Cię do wyjazdu na kilka dni przed rozpoczęciem konferencji. Pewnie powiesz mi, gdy i ja tam przyjadę zgodnie z zapowiedziami. W tej chwili wyobrażam sobie, że padasz na hotelowe łóżko, przymykasz oczy i zwyczajnie się cieszysz, że jesteś na miejscu – na właściwym miejscu w wielu różnych interpretacjach tego prostego stwierdzenia. Wczorajszy wieczór nieco nostalgiczny, mniej seksowny, ale z wyznaniami. Cóż…ja też „powinnam była” robić coś innego, bo gonią mnie terminy. Syndrom niedospania nie pomaga. Mimo to nie żałuję czasu dla Ciebie. Dla nas. To mnie też pięknie rozwija. Jeśli doświadczam smutku i braku, to jestem przekonana, że jest to dobre, autentyczne i rzadkie.

Mam poczucie, że załamała się asymetria tylko moich odczuć oraz wyznań, że przestałeś być tak cholernie nieporuszony, co czasem doprowadzało mnie na skraj rozpaczy. Jakbym jak deszczem tłukła słowami i gestami o szybę w coraz większej panice, że mnie nie zauważysz. Teraz okno zostało otwarte. Czujesz siłę nawałnicy na swojej twarzy. Chyba trochę się boisz. Tak jak ja kilka tygodni wcześniej bałam się o samą siebie. Nie mogłeś zrozumieć dlaczego. Nie umiałam wytłumaczyć. Miłość?

Jest coś dobrego w tym, że dzieje się to wszystko nam obojgu. Coś krzepiącego. Dającego nadzieję. Tęsknię za Tobą radośnie, spokojnie, ciepło. Zwiedzaj piękną Szwajcarię, kolekcjonując wrażenia, byś miał się czym dzielić, gdy już dojadę.

14 grudnia 20**
List CXIX
Stan do Marie

Po całym dniu wreszcie czas na gorącą herbatę i poczytanie listów od Ciebie. Kilka metrów od hotelu miała miejsce premiera filmu – masa kamer, czerwone dywany, tłum, policja. Obserwowałem to wszystko z okna. Szkoda, że nie stałem tam, ściskając Cię za rękę i pokazując legowisko żebraków smacznie śpiących (on i ona) w swoich objęciach w śpiworach, jakby ignorujących cały ten wielki świat. Chciałbym zapytać ich, czy są szczęśliwi. Bo mam ostatnio mocne przekonanie, że szczęście to coś zupełnie innego niż ten cały blichtr i reflektory. Potem mógłbym Cię zabrać na wino. A jeszcze potem kochałbym Cię jak uwielbianą sukę. Na ostro, namiętnie, ale i czule. Obudziłaś we mnie romantycznego chłopaka. Obym tylko nie wydał Ci się teraz śmieszny.

15 grudnia 20**
List CXX
Marie do Stana

Twoje maile zdradzają nowy rodzaj czułości. Takiej, którą uwielbiam: „jest dobrze, ale z Tobą byłoby intensywniej”, „chciałbym Ci pokazywać i ściskać Twoją rękę”. Prawda o wszystkich dobrych doświadczeniach jest taka, że nabierają blasku, gdy można je dzielić. Dlatego ja w każdym dobrym momencie życzę sobie teraz Twojego towarzystwa.

Mam nadzieję, że w ten sposób otwierasz się na mnie. Marzę byśmy zaczęli nowy rok (symbolicznie) z pewnym rodzajem spokoju, którego teraz brakuje w całym natłoku emocji, wśród niepewności i dokonujących się zmian. Podsumowywałam właśnie minione dwanaście miesięcy, rozliczając się sama ze sobą. Wykonałam dwie trzecie zamierzonych zadań. Czuję lekki niedosyt. Choć taki efekt jest znakiem, że po prostu w międzyczasie zmieniły się moje priorytety. Nagle relacja z Tobą zaczęła być jedną z najważniejszych. Dała mi dużo szczęścia, więc inne sprawy przestały być aż tak palące. To jest bardzo w porządku, o ile będę potrafiła poukładać ten świat na nowo – tak, żebym mogła być w przyszłym roku z siebie całkowicie zadowolona. Z poczuciem „osiągnęłam i posmakowałam wszystkiego”. Potrzebuję tego. Jesteś moją wisienką – najlepszą, najsłodszą z możliwych. Najwyraźniej muszę jednak jeszcze trochę popracować nad samym tortem. Tak, by nie ustępował słodkością. Szczególnie, że jestem w szczytowym momencie życia – więcej i lepiej raczej już nie będzie.

Wygląda na to, że oboje musimy nauczyć się „mądrze” żyć na nowo. Bo to nas przecież zbliżyło – poszukiwanie balansu. Swego rodzaju świadomie i od wewnątrz kierowany optymizm. Cały czas to Ty byłeś gwarantem równowagi, teraz ja nawołuję do powrotu ku tamtemu programowi. Używania naszej relacji erotycznie, korzystania z wzajemnych potencjałów i talentów, cieszenia się bliskością, która zdarza się chyba jedynie kilka razy w życiu.

W ramach podsumowania: chciałabym, abyśmy nauczyli się przechodzić pomiędzy naszym niebem a ziemią. Bezboleśnie. Bez cierpień i żali. Taka wizja dwójki dojrzałych ludzi, interesujących osobowości, którzy potrafią wspierać się w planach i ambicjach, jak i rozwijać wspólne, wielkie marzenia. To nic nowego. Słowo powtórzone po wielokroć. Dlatego od teraz przestaję o tym mówić (ponoć im więcej się mówi, tym mniej się robi). Czas zacząć konstruować i realizować konkretny program, mający swój początek w Twoich zaleceniach Właściciela, a którego wyrazem będą marzenia o dzielonej za jakiś czas metropolii i Nowym Jorku w przyszłości. Pozwalam sobie na wielkie marzenia. Nikt mi zabronić nie może.

Dobrze, skoro tyle powiedziałam, chciałabym się teraz z Tobą pieprzyć. Ciała są zawsze najbardziej autentyczne, a ja wprost uwielbiam rozkładać przed Tobą szeroko nogi i wpuszczać Cię do wnętrza. Całuję. Penisa też do ust biorę. Na jedną krótką chwilę, tak, by nie zdążył nawet stwardnieć.

16 grudnia 20**
List CXXI
Stan do Marie

Piszesz cudne listy, a ja nie mogę odpowiadać za często z powodów technicznych. Krótko: ostatnie dni były dobre. Po części za sprawą Twoich energetycznych i erotycznych przekazów. Tak częstych i ciepłych. To byłby dobry moment, żeby Cię zerżnąć.

17 grudnia 20**
List CXXII
Marie do Stana

Przebrałam się w bardzo dziwkarski bodystocking, strój na całe ciało z elastycznej siatki w czarnym kolorze z wycięciami zachęcająco prezentującymi moje wdzięki: pełne piersi, krągłe pośladki. Z łatwym dostępem do obu dziurek. Do tego szpilki, te najwyższe i lakierowane. Z lustra spojrzała na mnie rasowa suka. Spragniona pieprzniejszej erotyki, wręcz wygłodzona. Niecierpliwie czekająca na spotkanie z Właścicielem. Dawno jej nie widziałam, a lubię ją, wiesz… Od razu poczułam ciepło cipki. Dotknęłam łechtaczki, by po chwili wycofać swą dłoń. To nie czas. Sama narzuciłam sobie tym gestem abstynencję. Chcę czekać na Twój dotyk. Na wspólne spełnianie się ciał. Najpierw to stęsknione i pełne pasji. Później wysmakowane, bezwstydne, perwersyjne, wystylizowane. Gdy będę wcielać się w kolejne role: bogini seksu, usłużnej niewolnicy. List od Ciebie: „to byłby dobry moment, żeby Cię zerżnąć”. Własne postanowienie wydaje się być wystawiane na próbę. A jednak chcę, by pierwsze soki ciekły mi po udach dopiero, gdy już się spotkamy. Chcę płonąć z pożądania. Niech mnie ono uwiera. Zmysły odbiera. Pragnę Cię właśnie zwierzęco. Tak jak czasem całuję niemal wgryzając się w wargi.

P.S. Mam tylko nadzieję, że w Twoich wyobrażeniach jestem równie dobrą kochanką, co w rzeczywistości. Pieprz mnie z fantazją i w fantazji. Jak najczęściej spuszczaj. Obliżę się ze smakiem, przecież dobrze mnie znasz.

17 grudnia 20**
List CXXIII
Stan do Marie

Naprawdę trudno mi zacząć czy zakończyć dzień bez Ciebie. Kiedyś pytałaś, co jeśli nie będziesz mogła beze mnie żyć? Raczej to ja zaczynam myśleć o analogicznym pytaniu. Wieczorem przylatujesz, będę Cię całował bardzo długo na przywitanie. Tulił. Potem zobaczymy. Naszym powołaniem jest seks. Ciągle myślę o tym bodystockingu, jakbyś paradowała w nim u mnie, a może w klubie lub wieczorem na plaży. Taka wyzywająca, dostępna i radosna. Pod obstrzałem moich spojrzeń. Zazdrosnych, gdy patrzą inni. Teraz to ja się wpatruję w zielone światełko Twojej obecności w sieci. W pocztową skrzynkę, stwierdzając z niepokojem „nic nowego nie przyszło”.

18 grudnia 20**
Z namiętnika Marie

O największej czułości:

– Brał moją twarz w dłonie. Delikatnie, miękko, by po chwili wymierzyć policzek. Niezbyt mocny, ale pewny.

– Bił kutasem po twarzy, a ja przeżywałam ekstazę. W najczystszej postaci. Wodząc ustami za czubkiem penisa, by go schwycić i zassać choć jeszcze przez chwilę.

– Mówił spokojnie: „Na kolana suko. Miejsce suki jest na kolanach”. A moje ciało reagowało wdzięcznością i posłuszeństwem. Na czterech łapach z pośladkami wypiętymi ku górze.

– Pociągał na smyczy, nie pozostawiając wątpliwości, czego oczekuje. Uwielbiam nie mieć wątpliwości. Nie mówić. Nie myśleć. Po prostu reagować na Pana. Służyć całą sobą.

– Zapinał i rozpinał obrożę. Świadomie zaczynając i kończąc. Pozwolił mi ponownie powitać sukę we mnie. Tę niewolną, oddaną, zakochaną w Panu.

O największej namiętności:

– Gdy jego mocz spływał po moim brzuchu i cipce, czułam ciepło tej stróżki uryny wraz z jej intensywnym zapachem. Jakby seks wyciekał z mężczyzny każdym otworem. Intymne, podniecające. Pieściłam się, dochodząc, zanim on zdążył skończyć sikać. Później oblizałam mokrego jeszcze penisa, smakując i potęgując spełnienie. Bez namysłu. Choć nigdy przecież tego nie robiłam.

– Smakowałam jego spermę. Zlizywałam kropla po kropli. Z główki penisa. Z brzucha. Z jego dłoni. Nie mogąc przestać i odkrywając, że on wcale nie chce bym przestawała. Gdy nie pozostawało już nic, język tańczył wokół jąder. Przyciskałam do nich mocno usta, by dać mu jak najwięcej przyjemności. Jęczał cicho, więc było mu dobrze.

– Nie mogłam i nie chciałam się od niego oderwać. Ciała od ciała. Przez pierwsze kilka godzin seksu wpijałam się językiem, przyciskałam piętami. Chciałam być tylko bliżej. Mocniej zjednoczona

– Przeżywałam orgazmy, jakby kończył się świat. Na granicy łez i omdlenia. Choć przecież to był zwykły seks. Tradycyjny, jaki inne pary też uprawiają. A nie słyszałam, by kobietom odbierało zmysły.

Dziękuję za czułość Panie. Dziękuję za namiętność najwspanialszego kochanka. Po prostu niebo. Moje niebo. Wydało się ono jeszcze rozleglejsze i bardziej błękitne.

19 grudnia 20**
List CXXIV
Stan do Marie

Po tym naszym wieczornym doświadczeniu, gdy BDSM było jak deser, przesunęły mi się zdecydowanie granice intymności. Jakby nowa skala, na której całowanie się – do tej pory uważane za seks sensu stricto – wydało mi się czymś zupełnie niewinnym. Jak zabawa, podniecająca co nieco, ale właśnie jedynie niewinna igraszka. Natomiast sam seks, pieszczoty, plasuję teraz po środku tej skali. Na jej szczycie jest oddanie, zaufanie, szaleństwo i perwersja, wszystko to, co właśnie przeżyliśmy. Wyżej na tej skali może być chyba tylko seks grupowy.

Opowiadałem dziś przy śniadaniu zaprzyjaźnionemu biznesmenowi o nas. Piał z zachwytu i z zazdrości, choć on milioner (dziś się pochwalił, może dla równowagi, że miliarder) prawie nigdy nikomu nie zazdrości. Patrzył wzrokiem wyjątkowo uniesionym i twierdził, że chyba wszyscy mężczyźni zazdrościliby mi, ale niewielu by to przyznało. Oczywiście, nie mówię mu szczegółów, raczej ogólnie, że przez te kilka spotkań doznałem większej skali i głębi odczuć, niż we wszystkich moich związkach razem wziętych.

Spotkajmy się wieczorem na kolacji. Muszę Ci o czymś ważnym powiedzieć.

19 grudnia 20**
***

Marie weszła do hotelowej restauracji ubrana w czarną obcisłą sukienkę. Czuła jeszcze w cipce wspomnienie jego penisa, rozpychającego się w niej mocno kilkanaście godzin wcześniej. Na szyi został delikatny ślad obroży. Obtarcie, co sprawiało, że nie czuła się już bezpańska. Wyłapała go wzrokiem, czekającego przy stoliku w kącie. Ustronnie. Romantycznie. Siedział zamyślony, wyprostowany, elegancki jak zawsze. Gdy zobaczył, że się do niego zbliża, uśmiechnął się lekko.

– Witaj kochanie. Dobrze cię widzieć. Pięknie wyglądasz, widać, że seks Ci służy. Siadaj – Stan pocałował lekko usta Marie i wskazał gestem krzesło. – Chciałbym Ci wyjaśnić powody, dla których przyjechałem do Zurychu wcześniej. Może załatwmy to, zanim jeszcze coś zamówimy. Chyba czuję dyskomfort, że o niczym nie wiesz. W jakiś sposób ma to wpływ na naszą przyszłość.

– Hm… Wydajesz się przejęty, co mnie niepokoi. Choć z drugiej strony, chyba nie jesteś w stanie mnie niczym zmartwić po wczorajszej nocy. Było cudownie. Ale ok., o tym później. Mów – odpowiedziała.

– Widzisz, przyjechałem do Szwajcarii na laserowy zabieg okulistyczny. Mam poważne problemy ze wzrokiem, a konkretniej z odklejającą się siatkówką. Ostatnie badania wykazały dodatkowo istnienie jakiejś torbieli w prawym oku. Plan był taki, że wykonujemy tu jeden zabieg w szpitalu specjalizującym się w tego rodzaju naprawach. Usuwamy torbiel, przymocowujemy siatkówkę. Będę piękny i młody. Nieśpieszno mi do oślepnięcia, stąd decyzja o Zurychu, postawieniu na najlepszych bez względu na koszty. Mimo że to poważna operacja, okazało się, że w trzy dni po niej, będę w pełni sprawny. Tak sprawny, że mógłbym Cię solidnie wypieprzyć, co zresztą z przyjemnością wczoraj uczyniłem. Niestety, mimo że teoretycznie wszystko poszło dobrze, to przy mojej wadzie wzroku, nie udało się usnąć torbieli. Ani w pełni przytwierdzić siatkówki. Lekarz powiedział, że sprawa nie jest przegrana, ale będę potrzebował całego szeregu zabiegów, co oznacza kilkumiesięczny pobyt w tutejszej stolicy. Mam 50% szans na uratowanie wzroku. Czuję, że to dużo. 50% szans na szczęśliwe życie z Tobą. Oczywiście zostanę i poddam się leczeniu. Pytanie tylko, czy zagrasz w tę loterię i podarujesz mi kilka miesięcy życia w niepewności? Miałem nawet plan, żeby Ci nie mówić. Zagrać va banque, wymawiając się pracą. Ale dużo się między nami zmieniło. Chciałbym mieć Cię przy sobie. Proszę o dużo, zdaję sobie z tego sprawę. Może jednak za kilka miesięcy będziemy się z tego wspólnie śmiali. Może nie jest to najlepszy przedświąteczny prezent, ale zapewniam Cię, że pod choinkę kupiłem już coś bardziej stosownego. Szlachetnego jak Ty… – zawiesił głos.

Jej twarz przez cały ten czasu nie zmieniła wyrazu. Dopiero teraz pojawił się pierwszy grymas, jak u dziecka, które zaraz się rozpłacze. Marie pochyliła głowę, by nie mógł jej obserwować. Milczała przez długie trzy minuty. W tym kontekście przez całą, długą wieczność. Gdy podniosła oczy, po policzkach spływały jej łzy.

– To nie miało być tak. Mieliśmy być razem dla romansu, dla tych najlepszych wspomnień. Tak bardzo chciałam posmakować miłości…

– Hm… Byłaś wyrozumiała na wiele sposobów do tej pory. Doceniam to. Sądziłem, że ta informacja, choć wywrze wrażenie, to niewiele zmieni. Co najwyżej przesunie pewne rzeczy w czasie. Jeszcze widzę i być może tak pozostanie.

– Być może. A jeśli nie, to będziesz potrzebował wsparcia. Zresztą w ogóle będziesz potrzebował wsparcia, a nie seksu, nie wymierzania chłosty i zabawy z obrożą – Marie przestała nad sobą panować i zaszlochała.

– Czyli co chcesz powiedzieć? Bądź szczera i otwarta. Wiem, że potrafisz to doskonale. Tak się poznaliśmy, gdy wyłożyłaś kawę na ławę. – powiedział twardo Stan.

– To się nie uda. Nie zniosę tego. Nie mogę ci dać tego, czego teraz potrzebujesz. To nie miało być tak. Stan…, to koniec. Wróć do swojej kobiety. Zapomnij o mnie. Jutro mam jeszcze wystąpienie na konferencji, po nim wezmę wcześniejszy samolot. To wszystko, my dwoje, nie ma sensu. Może to nigdy nie miało sensu. Dziękuję za wczoraj. Nigdy cię nie zapomnę, ale nie rań mnie głębiej, próbami kontaktu. Ja muszę zapomnieć. Ty też. Może kiedyś ci wytłumaczę.

Ostatnie słowa wypowiedziała, wstając z krzesła. Odwróciła się i poszła. Nie patrząc za siebie. Przy stoliku siedział samotnie Stan. Nie do końca rozumiejąc, co się właściwie wydarzyło. Zaplanował inny scenariusz, ze łzami, ale i z „na dobre i złe”. Papierowe słowa i deklaracje dziewczyny spłonęły jak liście na ognisku. Zacisnął tylko mocniej dłonie i skinął na kelnera, by złożyć zamówienie. Odzyskać choć część kontroli. Bo tego, co się ostatnio w jego życiu działo z pewnością nie zamawiał. W restauracyjnej sali ktoś włączył muzykę. Zabrzmiała pop–kolęda, co do znudzenia puszczana jest w tym okresie przez wszystkie stacje radiowe na świecie. George Michael śpiewał „last Christmas I gave you my heart”. Sarkastyczny komentarz do rzeczywistości.

Po prostu niebo cz. 10 (finał)

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wiem, że jestem cięta na tę serię, ale o ile tym razem nie przeszkadzały mi listy Marie, to ten koniec? Nie kupuję go. Jakby pisany na szybko, byle skończyć, bo zaraz trzeba wysiąść na odpowiednim przystanku.

Siostra.

Siostro,

wydaje mi się, że to jeszcze nie jest ostatni odcinek opowieści o Marie. Ma być co najmniej jeszcze jeden. Więc prawdziwy finał jeszcze przed nami.

Santi,

gratulacje z okazji 10 tekstu opublikowanego na Najlepszej! Mamy ostatnio sporo jubileuszów 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Megasie, domyśliłam się, że nie jest to ostatni odcinek. Miałam na myśli to, że nie kupuję rozwoju akcji. Mój błąd – nie sprecyzowałam. 😉

Swoją drogą bardzo ładnie wymysliłeś, żeby przy serii pisać w tytule ilość odcinków (jak w "Profilerze"). Pomysł godny pochwały i naśladowania.

Siostra.

Cześć, Siostro!

Dziękuję – pomysł "zamkniętej" numeracji odcinków jest niestety do wykorzystania tylko w specyficznych warunkach. Gdy części jest stosunkowo niewiele, a najlepiej, gdy całość już jest napisana i Autor dokładnie wie, ile ich będzie. Wątpię, by np. część 3/24 wyglądała zbyt poważnie. Ale jeszcze mniej poważnie wyglądałaby część 5/6, którą potem trzebaby wstecznie przerabiać na 5/8, bo jednak się Autor rozpisał bardziej niż myślał 🙂

Co do rozwoju akcji w 9 rozdziale "Po prostu niebo" – też jestem sceptyczny. Czuję, że mamy zbyt mało danych. I choć pod adresem głównej heroiny cisną mi się na usta słowa podobne do tych, które napisał Absynt, to jednak pójdę za przykładem Karela i wstrzymam się z oceną do ostatniego odcinka. Może stanie się coś co a) wytłumaczy dziwne zachowanie Marie b) zmieni moje zdanie o tej bohaterce. Ciekaw jestem tego finału. Bo zadecyduje on o odbiorze całości. Może nawet bardziej, niż w większości wieloodcinkowych cyklów.

Pozdrawiam
M.A.

No, no – z Marie wyszła zwykła… nie, nie suka. Na to określenie pewnie by się nie obraziła. Wyszła z niej zimna, egoistyczna kobieta, która nie potrafi spojrzeć poza własną dupę. Dla której liczy się tylko zabawa z pejczykiem, a nie zwykła, ludzka bliskość. Szkoda. Degeneracja i trywializacja tej postaci jest stanowczo zbyt szybka, przeprowadzona po macoszemu, przez co mało wiarygodna. Ale gdyby się nad tym głębiej zastanowić, raz jeszcze przeanalizować jej niedojrzałe listy, można było to przewidzieć. Marie nie jest dorosłą kobietą. To infantylna dziewczynka, która odrzuca od siebie zabawkę, gdy ta się zepsuje. Stanowi będzie bez niej lepiej. Oby jak najszybciej zniknęła z jego radaru.

Absent absynt

Zaskoczenie – to się udało. Cenny sukces dla każdego autora i chwila emocji (czy w tym przypadku negatywnych?) dla czytelnika. Chyba należy się wstrzymać z oceną kobiecej postaci, choć cisną się na klawiaturę różne słowa. Za mało wiemy i nie możemy wykluczyć kolejnych zaskoczeń. Po jednym czynie nie osądzajmy.

Reżyser (takoż i czytelnik) nie dostał prawie żadnych wskazówek na temat sceny spotkania w hotelowej restauracji. Tylko krótka lista dialogowa, na pierwszy rzut oka mało przekonująca oraz minimum didaskaliów [czy wiecie, że wbudowana autokorekta naszego bloga zna poprawną formę tego cholernego słowa – didaskalia? Usilnie usiłowała mnie poprawić i odniosła sukces 🙂 ]. Nie wiadomo, czy we wspomnianej scenie miał miejsce upadek Ikara, którego katastrofy nikt z sąsiedztwa nie dostrzegł, czy emocje przy ustronnym stoliku przyciągnęły uwagę innych gości restauracji. Minimum inwencji. Mikrofon wsadzony niemal w gardło, kamera sunie po suficie albo po dwóch twarzach – z bliska.
A może reżyser wybierze inne rozwiązanie. Ma szerokie pole do popisu. Tyle samo, co wyobraźnia każdego z nas.

Cóż, trzeba się uzbroić w cierpliwość i poczekać na dalszy rozwój fabuły. Czuję, że Autorka da nam prztyczka w nos.
Lubik dla Santi.

Niestety Marie sprawiła mi wielki zawód. Wydawało się, że to fajna babka. A cały ten fragment napisany jakby w pośpiechu. Mimo to czekam na ciąg dalszy.

Z pozdrowieniami dla Autorki
Murbella

Mam podobne odczucia jak inni komentujący. Najpierw jest długo to co zawsze a na końcu zwrot akcji, ale tak nagły i niespodziewany, że aż mało realistyczny. No nic, zobaczymy co Santi napisze dalej. Może moje pierwotne wrażenie ulegnie zmianie.

Jarek

Napisz komentarz