Czarownica V (MRT_Greg)  3.84/5 (8)

16 min. czytania

Czarownica -I-

Dziewczyna stojąca przed nim nie wyglądała jednak na martwą. Długie jasne włosy spływały jej na ramiona. Zwiewna, błękitna sukienka wisiała na niej w bezruchu jak worek po ziemniakach, mimo iż lekkie porywy wiatru docierały jeszcze do tego miejsca.

– Ami? – spytał zaskoczony. – O co chodzi?
Nie odezwała się. Zerknęła w kierunku boru, po czym silnie pociągnęła go w kierunku, z którego przyszedł.

– Czekaj! – Próbował się wyrwać. – Nie czujesz tego? Ktoś pali ognisko. To niebezpieczne w lesie!

Potrząsnęła głową i ponowiła wysiłek. Przez chwilę się zapierał. Mocowanie z dużo młodszą i niższą nastolatką raczej nie powinno mu sprawiać problemu, jednak siła, z jaką ciągnęła go w stronę świerkowego przejścia, była niemal nadludzka. W końcu poddał się i potykając, ruszył we wskazanym kierunku. Jeszcze na chwilę się obejrzał. Wydawało mu się, że dostrzegł jakiś rozmazany kształt, chciał nawet zatrzymać się, ale było już za późno. Znalazł się z powrotem na alejce, a odczucie wypychania było tak silne, że niemal się przewrócił. Ami była już na zakręcie i machała do niego ręką. Jej sylwetka rozmazywała się nieco, jak gdyby dzieląca ich odległość była znacznie większa.

Wyszedłszy zza krzaczastego załomu, zderzył się z nadchodzącym starszym mężczyzną.

– Uważaj, młody człowieku – skarcił go, nie patrząc Adamowi w oczy. Po chwili jednak odsunął się od niego i uniósł głowę: – A! To pan! Co to za zwyczaj tak wpadać na nieznajomych?

– Ja – zająknął się. – Ja przepraszam. Nie sądziłem…

– Ach, wy młodzi! – Staruszek machnął ręką i poczłapał przed siebie. – Nie myślą, nie czują, nie robią…

Adam odprowadził go wzrokiem. Przez moment sądził, że starzec zniknie jak kobiecina za zakrętem, jednak nadal dostrzegał jego pasiastą koszulę. Ostrożnie wyjrzał zza krzaków. Alejka skąpana w słońcu biegła przed siebie, kończąc się na szerokim podjeździe przed domem kultury. Postawił ostrożnie krok, a potem następny. Szybko obejrzał się wstecz i ponownie przed siebie. Nie zauważywszy zmiany, wrócił kilka kroków i powtórzył manewr.

– A ty się dobrze czujesz? – Zbyszek wyrósł koło niego jak spod ziemi.

– Hmm… – zamyślił się Adam. – Nie jestem pewien.

– Nie jesteś pewien, czy nie czujesz się dobrze? – zaśmiał się. – Nie wyglądasz na chorego.
– Nie, nie. Tylko… – Nie wiedział, jak wytłumaczyć zdarzenie, którego był uczestnikiem. – Wydawało mi się, że alejka prowadzi… gdzie indziej…

– A gdzie niby miałaby prowadzić? – Zbyszek nie udawał zaskoczenia.

– Hmm… Jak by ci to powiedzieć…

– Wal śmiało. Jestem jak papier – przyjmę wszystko…

– Do ciemnego boru z drzewami wielkimi jak sekwoje – mruknął ośmielony.

– …nawet głupotę – dokończył, krzywiąc się, Zbyszek. – Wiesz co? Ten upał chyba nie działa na ciebie najlepiej. Chodźmy do kaplicy. Ludziska pędzą tam, jakby sam Jezus zstąpił z nieba.

Ruszyli raźno przed siebie. Adam jeszcze co jakiś czas oglądał się za siebie i lustrował otoczenie, zdarzenie się jednak nie powtórzyło. Choć na powrót czuł gorąco dnia, a przebijający się między drzewami wiatr miast nieść ukojenie jeszcze bardziej podgrzewał powietrze, sprawiając, że czuł się jak w piekarniku, nadal pozostawał mu w pamięci chłód miejsca, które – wydawać by się mogło – było tuż na wyciągnięcie ręki. Jednak mimo niemal namacalnej intensyfikacji wrażenie w ciągu kilku chwil stało się tak odległe, że poszczególne jego fragmenty zdążyły się już zamazać. Nim dotarli do schodów, zapomniał o tym, co się wydarzyło.

Weszli niezauważeni do budynku. Wewnątrz tłum obstąpił stojącego pośrodku mężczyznę w kapeluszu z szerokim rondem. Naczelnik tutejszej policji nie krył fascynacji dawnymi amerykańskimi stróżami porządku. Trzymając jedną ręką na kaburze pistoletu, drugą gestykulował coś w kierunku kobiety w niebieskich ogrodniczkach. Dyskusja między nimi była jednak zupełnie niesłyszalna za sprawą panującego wokół harmideru. Każdy coś mówił, najwyraźniej jednak nikt nie słuchał. Adam starał się wyłowić uchem jakikolwiek sens rozmów, jednak po kilku próbach zrezygnował. Zbyszek nie tracił czasu i przecisnąwszy się do naczelnika, odciągnął go na bok.

– …będziemy starali się… O co chodzi? – spytał zdezorientowany.

Straciwszy kontekst wyglądał na zagubionego.

– To ty mi powiedz! – Zbyszek usiłował przekrzyczeć hałas. – Co się stało?

Naczelnik nabrał powietrza w usta, lecz po namyśle nie powiedział nic, tylko skierował się w stronę przeszklonego przejścia do biblioteki. Mężczyźni podążyli za nim. Nagle wydało im się, że znaleźli się na innej planecie. Cisza, jaka ich objęła, była jeszcze bardziej namacalna niż hałas, który został za nimi.

– Słuchajcie…

– Psst… – siedząca za wysoką ladą kobieta zgromiła naczelnika, po czym władczym gestem wyciągnęła rękę w kierunku jednego z regałów.

Naczelnik zarumienił się, przeprosił bezgłośnie i ruszył w tamtą stronę. Adam przez chwilę przyglądał się bibliotekarce. Kobieta miała pociągłą twarz z długim, lekko garbiącym się nosem i wąskimi ustami. Nie zdołał dostrzec jej oczu, gdyż przysłoniły je spadające na czoło kosmyki siwych włosów, z pojawiającym się gdzieniegdzie rudym pasemkiem. Pochylona nad książką opierała głowę na dłoni. Miała kościste palce zakończone wąskimi paznokciami pomalowanymi na granatowo. Wyraźnie zadbana, choć – jak się domyślał – niemłoda już kobieta roztaczała wokół siebie dziwną aurę. Czuł bijące od niej równocześnie ciepło, typowo matczyne, kuszące małe dzieci do przytulania, jak i chłód. Im dłużej się jej przyglądał, tym mocniejsza była ta sprzeczność, tak że wkrótce czuł się jak uczestnik tsunami nad tropikalnym wybrzeżem. Wrażenie niszczycielskiej potęgi było tak silne, że niemal spodziewał się doświadczyć przewalającej przez pomieszczenie ryczącej fali zdolnej zmieść z powierzchni ziemi wszystko na swej drodze. Równocześnie początkowe ciepło zmieniło się w buchający ogniem gejzer, gotowy spalić śmiałka, który znajdzie się w pobliżu.

– Nieładnie tak się przyglądać. – Zza lady dobiegł zirytowany kobiecy szept.

Usłyszał pomruk dzikiej bestii i w tym samym momencie na powrót znalazł się w klimatyzowanym pomieszczeniu biblioteki. Bibliotekarka, niczym kamienny posąg, nadal pochylała się nad książką. Stojący nieopodal Zbyszek przywoływał go gestem dłoni. Czym prędzej tam ruszył, czując na plecach wwiercające się w niego spojrzenie. Nim dotarł do ukrytych między regałami drzwi, doznał wrażenia, jakby zimna stalowa igiełka przeszyła mu na wskroś serce. Zachłysnął się i oparł o framugę.

– Pospiesz się! – Zbyszek zaczynał się niecierpliwić.

– Idę, już idę – mruknął, nawet nie starając się ściszać głosu.

Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu. Na metalowych regałach stały półprzezroczyste pojemniki. Wiele z nich bez etykiet, do innych przyklejono kartki z opisem. Najwyraźniej osoba która z nich korzystała nie przywiązywała zbytniej uwagi do porządku, gdyż obok środków czystości można było znaleźć puszki po farbach, rozpuszczalniki bez zakrętek i ciemne pękate słoje z podejrzanie śmierdzącą zawartością. W rogu pomieszczenia stał niewielki stolik i jedno krzesło. Kilka innych, połamanych, opierało się o ścianę, zasłaniając na wpół opróżnione worki z cementem. Stara, przerdzewiała łopata zajmowała równie poczesne miejsce co nowoczesny mop, z przewiązaną w połowie karteczką z napisem „NIE RUSZAĆ!!!!!” Wielokrotność wykrzykników najwyraźniej miała odstraszyć każdego, kto ważyłby się dotknąć zacne urządzenie. Wolał się nie domyślać, jakie to straszne tortury by go czekały, gdyby ktoś odkrył, że przejechał dłonią po smukłym kształcie kija.

– Nie było innego miejsca? – Zbyszek zatykał nos. – Już w kiblu jest czyściej!

– Kibel zamknięty! Do odwołania! – naczelnik pokusił się o żart.

– I teraz z każdym gównem będzie trzeba biegać do domu?

– Przynajmniej nie będziecie mi go tutaj przynosić.

– Trzeba było się przenieść do nowego miejsca, jak ci proponowali.

– I zapieprzać przez całe miasto, żeby zdjąć kotka z dachu? Dziękuję.

– Panowie… – Adam uznał za właściwe przerwać jałową dysputę. – Czy ktoś mi powie co się dzieje?

– Komisariat sąsiaduje z kiblem. Ściany są stare, to cały czas wali…

– On się nie pyta o warunki pracy, tylko o to, co się stało, że wszystkich tak tu dziś przywiało jak muchy do gówna – przerwał mu Zbyszek

Naczelnik pokiwał głową. Przez chwilę przyglądał się bałaganowi dookoła, po czym siadł ciężko na krześle i oparł łokieć o stół.

– Zadzwonił dzisiaj rano do mnie Witowski. Powiedział… Stop! Zażądał, żebym – cytuję: wsadził swoją dupę do radiowozu i pojechał w te pędy na wierchy, gdzie będą na mnie czekać jego ludzie. Żebym też wziął tą swoją pierdoloną walizeczkę z przyborami do badania miejsca wypadku i żebym nikomu, kurwa, nie pisnął słowa dokąd jadę.

– Sympatycznie – wpadł mu w słowo Adam.

– Nawet nie wie pan jak bardzo. – Naczelnik westchnął ciężko, a widząc powątpiewającą minę Adama, dodał: – Naprawdę! Dziw, że nie użył samych przekleństw albo nie wpadł jak bomba do komisariatu i nie zwymyślał wszystkich w środku. Ale nie do tego zmierzam. Więc, jak już wypiłem poranną kawę, sprawdziłem grafik i okazało się, że niestety nie mam żadnego pilnego wyjazdu, wsiadłem zatem do samochodu i pojechałem we wskazane miejsce. Gość może jest skurwysynem, ale jak dotąd nigdy nie wzywał mnie niepotrzebnie. Tak jak trzy lata temu, gdy smarkacze z sąsiedniej wsi podpalili las na wzgórzach. Gdyby nie jego spostrzegawczość, ogień pewnie dotarłby do miasta, a tak to spłonęła tylko ta część od wschodu, no i szczyt. Tak czy siak, jak tylko znalazłem się na miejscu, przesiadłem się do terenówki, którym przyjechali jego chłopaki. Nie wiedziałem, że stary Danio jeszcze żyje. Siedział na tylnym siedzeniu i cały się trząsł. Myślałem początkowo, że coś mu zrobili, ale oni podobno znaleźli go już w takim stanie na poboczu drogi. Jakiś czas jechaliśmy wzdłuż lasu i było wszystko okej, ale jak tylko zjechaliśmy do lasu, stary się rozdarł jak zarzynana świnia. Nie pomogły ani moje próby uspokojenia dziadka, ani groźby chłopaków. Stary trząsł się cały jak w febrze, a potem zlał na siedzenie. Żebyście widzieli miny tych chłopaków. Mało sami się nie zesrali ze strachu. Tylko że oni przed swoim pryncypałem tak się trzęsą.

– Trzeba było go zostawić. Przecież znasz te tereny. – Zbyszek niecierpliwił się przydługim opowiadaniem.

– No i tak zrobiliśmy. Wykopali dziadygę na zewnątrz i ruszyli, mało go nie potrącając. Zresztą daleko żeśmy nie ujechali, bo… Wiesz, tam, gdzie zatrzymał się ogień, nim przeniósł na wzgórze, tryska takie małe źródełko. Dopiero na wiosnę je odkryłem. Woda, która wypływa spod skały, przez jakiś czas meandruje wśród zarośli, a potem zatacza szeroki łuk i płynie wartko, co jakiś czas delikatnie skręcając, w kierunku miasta. Nie dociera do niego, bo trafia w międzyczasie do stawów. Nieważne. I tam za tym pierwszym łukiem znaleźliśmy samochód, który Witowski dał synowi na urodziny. Wyglądał jakby stoczył się z jakiejś skarpy, choć w pobliżu nie ma ani pagórka. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej zaczyna się wzniesienie, prowadzące na wierchy. Tymczasem wóz wyglądał jakby kilka razy koziołkował, w dodatku chyba po gruzowisku, bo całe nadwozie była podziurawione jak sito. Zaskakujące, że wnętrze było w idealnym porządku, a drzwi zamknięte. Obeszliśmy go wokół, szukając czegokolwiek, co da nam jakiś trop, jakiekolwiek przypuszczenie, tego co się stało. Chłopaki Witowskiego rozeszli się po okolicy, wołając jego syna, ja zaś zostałem na miejscu. Nie wiedząc zbytnio od czego zacząć, przeszukałem teren tuż przy samochodzie. Obok tylnego koła znalazłem mały pierścionek, nie sądzę jednak, by Toma nosił takie rzeczy. Jego ojciec jest tradycjonalistą, trzyma syna krótko i nie dopuszcza do jakiejkolwiek inności – jeśli wiecie, co mam na myśli.

– Tiaa… – skrzywił się Zbyszek. – To nie tradycjonalizm, tylko archaizm. Wiadomo, że w tym wieku związki tych samych płci potrafią być o niebo silniejsze niż chłopaków z dziewczynami. Dlatego przecież kongres zatwierdził możliwość późniejszych związków partnerskich w pełnym zakresie.

– Ty to wiesz, ja to wiem i większość miasta, ale Witowski… – Naczelnik rozłożył ręce. – Wolę nie myśleć, co by zrobił temu biednemu chłopakowi, gdyby odkrył, że spotyka się z innym. Tak czy siak uznałem, że pierścionek musiał należeć do jakiejś dziewuszki, która trafiła tam jakiś czas temu, zwłaszcza że był mocno zaśniedziały. Nieco dalej znalazłem dziwnie poprzestawiane kamienie. Wiesz, że mam taki jakiś dziwny dryg, że lubię jak wszystko jest poukładane i nawet w naturze dostrzegam porządek. Tam go nie było i szczerze mówiąc, układ, w jakim się znajdowały, napawał mnie lękiem. Zupełnie tego nie rozumiałem, ale dotykając kamienie czułem paniczny strach. Strach i jakąś taką dziwną niemoc. Bezradność wobec nadchodzącego koszmaru. I nie licząc tego zjawiska, nie znalazłem kompletnie nic. Ani skrawka ubrania, śladów na miękkiej ziemi, krwi, czegokolwiek. Jak gdyby ten, kto tam się znalazł, rozpłynął się w powietrzu. Szukaliśmy jeszcze dwie godziny, po czym wróciliśmy na drogę. Jeden z chłopaków Witowskiego pojechał Range Roverem, mnie odstawili do radiowozu i pojechali do przetwórni. Gdy wracałem do miasta, widziałem Danio, jak człapie do swojej chałupki. Był już daleko, a droga przez pola jest wyboista, więc stwierdziłem, że nie ma sensu tam się pchać. Oczywiście liczyłem, że jak co tydzień to on przyjdzie do miasta na poranne nabożeństwo. Jak tylko wróciłem, okazało się że jest kilka spraw do załatwienia. Musiałem pojechać do Zdronowa i dopiero przed pół godziną wróciłem. Wyobraźcie sobie mój szok, gdy zobaczyłem przyczepiony do drzwi plakat jak z Dzikiego Zachodu ze zdjęciem syna Witowskiego i napisem POSZUKIWANY, nagrodą za znalezienie i karą za jakąkolwiek krzywdę. W sumie to nawet bym go zostawił, gdyby nie słowa, jakie pojawiły się na końcu. Nasze społeczeństwo może jest wyrozumiałe, ale nie do tego stopnia. No a w środku już kłębił się tłum. Resztę znacie. Zastaliście mnie, gdy tłumaczyłem rozsierdzonej Malewskiej, że nie miałem pojęcia o plakacie.

– Yyy… – Adam wtrącił niepewnie – nie chcę nic mówić, ale czy to nie ma związku z tym?

Wskazał palcem prze zakurzone okno. Naczelnik zerwał się z krzesła, przewracając je z hukiem i razem ze Zbyszkiem podążyli w kierunku, w którym pokazywał. W słonecznym ogrodzie, pełnym kwiatów, stała odwrócona do nich tyłem kobieta z małą dziewczynką na rękach. Dziecko wtulało się w jej ramiona, wyraźnie zapłakana twarz była napuchnięta i czerwona.
– Całkiem możliwe – westchnął naczelnik, kierując się do wyjścia. – Zapewne właśnie tłumaczyła małej, co znaczy wsadzanie rozgrzanego pogrzebacza w dupę. Muszę tam wrócić. A wy spróbujcie jakoś uspokoić resztę. Mówcie co chcecie, wciskajcie im kit, tylko pod żadnym pozorem nie powtarzajcie tego, co wam powiedziałem.

Po wyjściu mężczyzny przez chwilę spoglądali po sobie, w końcu Zbyszek nie wytrzymał.

– Ciekawym, kiedy powiążą fakty – wlepił spojrzenie w Adama.

– Uważasz, że mam z tym coś wspólnego? – oburzył się.

– Ty mi powiedz. Pojawiłeś się wczoraj znikąd, wzbudzając spore poruszenie wśród mieszkańców. W nocy była burza i ulewa, jakiej nikt nie widział od co najmniej zeszłego roku, a dziś ta wiadomość o zaginięciu. Nie sądzisz, że mam prawo być podejrzliwy? Słuchaj, ja jestem otwarty, już ci mówiłem. Wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć, ale ci ludzie… – wskazał na drzwi prowadzące do holu domu kultury – oni już niekoniecznie muszą być tacy wyrozumiali.

– Zbyszek, wierz mi. Nie mam z tym nic wspólnego. Mówiłem prawdę. Jadę od strony dawnej stolicy, około pięćdziesięciu kilometrów przed tym, nim wpadłem w poślizg, tracąc hamulce, zatrzymałem się przy jakiejś starej stacji benzynowej, gdzie znalazłem resztki benzyny. Potem chciałem jechać na zachód, ale okazało się, że most, którym chciałem się przeprawić na drugi brzeg, runął najwyraźniej kilka lat temu, więc ruszyłem w stronę Annopola. Resztę znasz.

Przez chwilę milczeli. Adam nie wspomniał mu o dziwnym wrażeniu, jakie poczuł podczas poślizgu oraz odpychającej atmosferze miasta. Skłamał też, mówiąc o zawalonym moście. Ten co prawda był w ruinie, jednak samochód Adama na kilometr przed mostem po prostu zgasł i nie był w stanie ruszyć dalej. Dopiero gdy przepchnął go nieco do tyłu, silnik zaskoczył jakby zupełnie nic się nie stało. Niemniej za każdym razem, gdy usiłował ruszyć w stronę rzeki, auto odmawiało posłuszeństwa.

Zbyszek wyjrzał za okno i dostrzegł Michała w pobliżu kobiety z przelęknionym dzieckiem.

– Pogadamy o tym później. Póki co mam inne zmartwienie i o ile się nie mylę, nie będę jedynym, który będzie się dziś tłumaczyć młodzieży, jakim cudem pogrzebacz może się zmieścić w tyłku. – Grymas na jego twarzy rozśmieszył Adama.

Po chwili obaj wyszli z dusznego pomieszczenia i raźno ruszyli w kierunku kawiarni. Adam w przelocie spojrzał za ladę, kobiety jednak już tam nie było. Zatrzymał się na moment. Wiązka ususzonych kwiatów, leżących obok okularów, wyglądała niemal tak samo jak wiązanka, którą dostał dziś od Amelii. Część rozsypała się pod dotknięciem. Przestraszony wybiegł z biblioteki i wkrótce szedł tuż koło Zbyszka.

– Coś się stało? – spytał ten, patrząc podejrzliwie na Adama.

– Ależ skąd? Wyglądam jakby coś się stało?

– Wyglądasz jakbyś nasrał komuś na wycieraczkę i udawał, że to nie ty.

– Ty to masz porównania.

– Dobra. Nie ma czasu na marudzenie. Chodźmy do kawiarni.

* * *

Spojrzenie jej zimnych oczu mogło zmrozić każdego. Dziewczyna kuliła się w strachu, nie mając odwagi spojrzeć w twarz czarownicy. Dygotała, panicznie szukając pomysłu na uniknięcie kary, jednak nic jej nie przychodziło do głowy. Żadne tłumaczenie nie miało sensu. Bezceremonialne pojawienie się obcego można było jeszcze przełknąć, lecz jego swobodne odejście mogło stać się niebezpiecznym precedensem, na który nie można sobie było pozwolić. Wiedziały o tym wszystkie dziewczęta – i jak oka w głowie strzegły przejścia. Dziewczyna, która właśnie oczekiwała na ukaranie, była nowa, co jednak w ogóle jej nie tłumaczyło. Nie uznawano tu czegoś takiego jak pierwszy raz. Ten dotyczył tylko obrządków. Przedłużające się milczenie przyjęła jako dobrą kartę, drgnęła więc mimowolnie, gdy ciężka ręka spoczęła na jej ramieniu.

– Zamknąć ją z tamtym – szept rozbrzmiał równocześnie w jej głowie i wokół niej.

Spojrzała szybko w kierunku szklącej się pułapki. W kąciku niewielkiej klatki złożonej z samych lodowych sopli siedział chłopiec, obejmując się rękoma. Podniósł głowę, gdy usłyszał chrzęst otwieranej kłódki. Dziewczyna pisnęła ze strachu. Zamiast oczu z głowy chłopca ziały dwie czarne dziury. Marna resztka poniżej, będąca zapewne niegdyś nosem, wyglądała jak wyrostek. Sine usta rozszerzały się w uśmiechu.

-Yyy… – Otworzył usta, prezentując resztki uzębienia. Brak języka tłumaczył skąpą wypowiedź.

– Nie! – krzyczała zapierając się o pręty klatki.

Wyczuł ją węchem i sięgnął rozczapierzoną dłonią. Złapał za jej stopę. Poczuła lekki chłód, gdy zacisnął palce na kostce. Jego chwyt był wystarczająco silny, by wciągnąć wierzgającą do wnętrza. Gdy tylko znalazła się w środku, zamknięto na powrót klatkę i zawieszono na zmrożonej wierzbie. Czarownica przez chwilę przyglądała się parce, po czym odwróciła się do pozostałych.

– Niech to będzie dla was nauczką, że nie można dopuścić, by ktokolwiek poznał naszą tajemnicę.

Cichy pomruk był jej odpowiedzią. Stojące w kręgu dziewczęta przez chwilę obserwowały, jak odchodzi.

– Pani… – szepnęła błagalnie jedna z nich.

Westchnęła ciężko, po czym machnęła dłonią. Śnieg stopniał w jednej chwili. Mróz ustąpił ciepłu, które spowiło zebrane dziewczęta. Nim znikła w gęstwinie, dał się słyszeć trzask jednej z gałęzi wierzby. Mimo że słońce paliło już gorącem, fragment drzewa, gdzie wisiała klatka, nadal pozostał oszroniony. Dziewczyna we wnętrzu przycisnęła twarz do krat.

– Pomóżcie – szepnęła.

Jednak ich miny wyrażały jasno, że nie ma co liczyć na pomoc z ich strony. Ich emocje wiązały się jedynie z ciekawością dotyczącą młodego mężczyzny. Ten zaś całą swoją uwagę poświęcił znajdującej się wraz z nim więźniarce.

Przesunął dłonią po jej gładkiej skórze, zostawiając na ramieniu płatek śniegu. Powoli dotykał każdego wyraźnie odznaczającego się kręgu. Przysunął się do niej, zbliżając twarz do jej szyi. Czuła promieniujące od niego zimno, a jednocześnie czuła, jak jest jej gorąco. Klęczała ze ściśniętymi udami, udając, że obecność chłopaka jest jej obojętna, nie mogła jednak zapanować nad twardniejącymi powoli sutkami. Ręka chłopca objęła ją w pasie i przesunęła się ku górze, macając jej drobne piersi. Wyczuwszy podniecenie dziewczyny, chrząknął zadowolony. Nie zważając na jej jęk, przytulił się do niej. Poczuła, jak klatka piersiowa chłopaka przymarza do jej pleców. Z jednej strony, czując rozkoszne ciepło pod wpływem energicznych palców młodzieńca, z drugiej ogarniający ją chłód, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że cała ta sytuacja była już dawno ukartowana, a Czarownica tylko szukała ofiary. Otaczające parę dziewczęta rozsiadły się bowiem wokół wygodnie, obserwując poczynania młodzieńca i wymieniając między sobą komentarze. Po ich błyszczących spojrzeniach można było zgadnąć, że widok zaciśniętych pośladków chłopaka jest tylko preludium do dalszych scen.

Sięgnął dłońmi między jej uda, rozciągając je na boki. Z zaskoczeniem zauważyła, że jego palce wcale nie są zimne. Twardy, zakrzywiony palec niespodziewanie wniknął do jej wnętrza. Jęknęła. Naparł na nią, zmuszając, by wyginając ciało w pałąk, wypięła w jego stronę pupę. Miał teraz pełen dostęp do jej dziewczęcych wdzięków. Podczas gdy palce jednej dłoni masowały delikatnie łechtaczkę, kciukiem drugiej przejechał po rowku, po czym wcisnął w jej pupę. W przestrachu ścisnęła zwieracze, lecz delikatne posuwiste ruchy chłopaka sprawiły, że już po chwili rozluźniła się, oddając mu się całą sobą.

Uniósł się, na ile pozwalała mu wysokość klatki, po czym nakrył ją swym ciałem. Jego penis sterczał, celując wprost między jej pośladki. Dziewczęta wokół wydały głos zachwytu. Niejedna już od pewnego czasu błądziła między wilgotnymi płatkami, a ujrzawszy przyrodzenie chłopaka, zaczęła energicznie się masturbować. Kilkoro z dziewcząt lizało się nawzajem, od czasu do czasu rzucając tęskne spojrzenia w kierunku klatki. Daleko im jednak było do zazdrości. Seks z mężczyzną poza obrządkami nie wróżył niczego dobrego, nawet jeśli związana z tym przyjemność była ogromna.

Namacał wilgotny otwór, po czym pchnął silnie. Jęknęła, czując, jak pożyłkowany trzon wnika w jej ciało. Choć była już mocno wilgotna, bolało, zwłaszcza gdy nieczuły na jej opór dociskał głębiej. Odetchnęła, poczuwszy twardy zarost na delikatnej skórze pośladków. Sądząc, że za chwilę nastąpi znacznie przyjemniejszy moment, gdy twardy członek zacznie opuszczać jej ciało, lekko się rozluźniła. W tym samym momencie poczuła jak członek chłopaka wydłuża się w jej wnętrzu, by po chwili nacisnąć na ściankę macicy. Zaraz mnie przebije – przerażająca myśl przemknęła jej przez głowę. Gdy po kilku minutach nic się działo, odwróciła głowę w stronę młodzieńca. Grymas na jego twarzy zaskoczył ją bardziej niż pierwszy widok pozbawionej oczu maski Czarownicy. Chłopiec najwyraźniej w ten zadziwiający sposób osiągał orgazm, co zresztą poczuła chwilę później, gdy ejakulując do jej wnętrza, pospiesznie ją opuszczał. Odwróciła się w jego kierunku, pragnąc, by chociaż jego palce dały i jej upragnione spełnienie, jednak strach, jaki widziała w jego obliczu, sprawił, że momentalnie opuściło ją podniecenie.

Podążyła za jego wzrokiem i wrzasnęła przerażona. Kropla nasienia, które leniwie wypłynęło spomiędzy jej warg, powoli zamarzało. Zaraz potem poczuła jak reszta spermy twardnieje w jej wnętrzu, a zimno skuwa jej krocze.

– Co?! – To było wszystko, na co było ją stać. Reszta słów utknęła w przerażonym gardle.

Zgrabiałymi palcami usiłowała wygrzebać chropowatą breję spomiędzy ud, jednak zanurzywszy palec do połowy, natrafiła na twardą zimną ścianę. Wrzasnęła w przerażeniu. Chłopiec naprzeciw niej wył, drapiąc pazurami pręty klatki. Jego członek zamarzł już dokładnie w takim samym stanie, w jakim opuścił jej ciało. Pokrywający wnętrze jego ud szron powoli rozprzestrzeniał się na resztę ciała. Wijące się w orgii dziewczęta wokół drzewa nie dostrzegały koszmaru, jaki rozgrywał się ponad ich głowami. Przeżywając orgazm, jedna po drugiej padały na zieloną trawę, uśpione narkotyczną wonią ziół.

– Przyjemnie było, Tomeczku? – Ponura maska Czarownicy pojawiły się tuż przy twarzy młodzieńca.

Wyczuwając bijący od niej chłód i ukrop zarazem, usiłował uciec jak najdalej w głąb klatki, jednak jego zamarznięte ciało nie przyjmowało już żadnych komend z udręczonego umysłu. Mógł tylko w przerażeniu oczekiwać ciosu. Zamiast niego poczuł przesuwającą się po zamarzniętych włosach szponiastą dłoń. Niektóre z nich łamały się pod naporem, inne wyrywała z jego głowy wraz z fragmentami skóry. Niezdolny do jakiegokolwiek ruchu cierpiał niewyobrażalne katusze, modląc się, by nadszedł upragniony koniec. Nie było mu to jednak dane. Zamarzł nim, dotarła dłonią do twarzy młodzieńca. Syknęła niezadowolona. Rzuciwszy okiem na zamarzniętą postać naprzeciwko młodzieńca, potrząsnęła mocno klatką. Rozsypali się oboje na milion kawałków. Przesypując się między prętami, spadły one na rozgrzaną ziemię, po czym w mgnieniu oka wsiąkły w glebę, barwiąc ją na rubinowo. Jakiś czas spoglądała po leżących wokół dziewczętach. Usypiały w takich pozycjach, w jakich osiągnęły spełnienie, najczęściej z rozłożonymi na boki nogami i dłońmi wbitymi w trawę. Przeszła między nimi, głaszcząc pieszczotliwie co poniektóre. Zwijały się w kłębek, drżąc lekko. W snach zaś osiągały orgazm, który z siłą tornada burzył całą wyśnioną lokację.

.

Przejdź do kolejnego odcinka – Czarownica VI

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Zafundowałeś Czytelnikom niezgorszy horror i teraz aż zimno się robi na myśl o pewnych… przyjemnych zwykle doznaniach. 🙂

To jest Fantazy przez duże „F”. Zupełnie nie w moim stylu, ale czytałam z przyjemnością i guzik mnie obchodzi jakieś powtórzenie i kilka zaimków. Wciągasz w ten mroczny świat w sposób, jak dla mnie, mistrzowski. Lubię taki klimat tajemnicy, niedomówień… No i scena na końcu. Straszna, ale jednak fascynująca. Podoba mi się i daję 5 gwiazdek!
Pozdrawiam

Mój ulubiony gatunek, erotyczne fantasy. Przeczytałam jednym tchem, uwielbiam się bać, a Ty powodujesz, że mrok otula, chłód ogarnia wszystko dookoła i strach obejrzeć się za siebie. Tworzysz klimat pełen sprzecznych emocji, przez co nie można przejść obok tego tekstu obojętnie, nie da się nie wrócić do niego myślami, szczególnie… wieczorem, mając za sobą nikłe światło latarń, a przed sobą mroczną ścianę lasu…Pozdrawiam.

Pierwsza połowa wyczerpująco przegadana, zaś druga podgania tempo. Ciekawy obraz malujesz w tym legowisku czarownicy 🙂

No, no, panie Grzegorzu! Szybko się uwinąłeś 🙂

Zamieniająca się w lód sperma, kruszące się genitalia. Należałoby umieścić ostrzeżenie: Nie czytać przed planowanym, wieczornym tete-a-tete. Lektura może wywołać gwałtowne ochłodzenie stosunków 🙂

Nie jestem wielką fanką fantasy, ale Twoją opowieść chłonę, jak gąbka wodę :-))

Artimar napisała o wybuchających genitaliach a Greg o kruszących się. Zbieg okoliczności ? 😉

Mick, próbujesz coś insynuować? 🙂

😀 nie, to była tylko taka luźna myśl która przyszła mi do głowy.

Napięcie gęstnieje, postaci powoli ustawiają się na polu przyszłej bitwy. 🙂
Dobre to. Że też nie przeczytałam wcześniej… Ale cieszę się, że na następny odcinek nie muszę czekać. 😀

Uzupełnienie – podoba mi się, jak oddałeś policyjny żargon w wypowiedziach naczelnika. Całe frazy jakby żywcem wyjęte z raportów. Ale tak rzeczywiście jest, i obserwuję to też u siebie, że w pewnym momencie zaczyna się klepać bez zastanowienia formułki, które mieli się służbowo na co dzień.

Napisz komentarz