Młoda Wiedźma I: Magia bólu (Boober)  4/5 (4)

15 min. czytania

Była jeszcze młoda. A jak na swoją profesję – wręcz smarkata. W końcu co to znaczy, dwudziestoparoletnia wiedźma. Niektóre z jej nauczycielek dobijały już do czwartej setki, a i tak przez branżową starszyznę uważane były za kobiety w sile wieku. Pewnie, były nafaszerowane eliksirem młodości jak świąteczny bażant jabłkami. Ale w końcu to żaden problem. Zresztą, magia w ogóle konserwowała. Ona, mimo swoich dwudziestu dwóch lat wyglądała na maksimum osiemnaście. I była dobra w tym, co robiła. Oczywiście, jak na swój wiek i kwalifikacje. Póki co proste telekinezy i podstawowa magia iluzji były wszystkim, na co pozwalała jej kontrola nad własną mocą. No, nie licząc kilkudziesięciu elementarnych w branży gestów i inkantacji: przywołanie płomienia, posłuszna woda, dłonie wiatru…

Miała na imię Kasjopeja. Jej matka była miłośniczką obserwowania gwiazd i podobno wtedy właśnie ta konstelacja była widoczna w oknie izby, kiedy w akompaniamencie wrzasku swojej matki i krzyków akuszerki pojawiła się na świecie. Ale i tak wszyscy mówili na nią Kassi. Była ładna. Podobała się mężczyznom. Zwłaszcza, od kiedy opanowała kilka prostych zaklęć, poprawiających nieco atrakcyjność w ich oczach. A teraz właśnie były jej potrzebne. I nie całkiem chciały wyjść. Szczerze mówiąc, to nie wychodziły kompletnie. Proste, powtarzany niemal codziennie czar, który zastępował wiedźmom grzebień. Mimo jej wysiłków włosy na głowie, zamiast ułożyć się w proste, błyszczące pasma, przypominały wronie gniazdo. Coraz bardziej rozzłoszczona, stojąc przed lustrem po raz kolejny wypowiedziała inkantację i uniosła dłonie ku górze. Bolesne szarpnięcie za skołtunione pasma wycisnęło łzy z oczu. Kiedy otarła je wierzchem dłoni, miała ochotę rozpłakać się na dobre. Nie dość, że sytuacja nie uległa poprawie, to jeszcze się pogorszyła. Długie włosy zbiły się w jeden wielki, czarny kołtun. A za kilka chwil miała pojawić się na uroczystości w szkolnej auli.

Nie pozostawało jej nic innego, jak przemknąć korytarzem do pokoju jej opiekunki i nauczycielki i poprosić o pomoc. Był tylko jeden problem. Teoretycznie stosowanie magii atrakcyjności w szkole było zakazane. Mimo, że co do swej natury, owe cholerne zaklęcie porządkujące włosy należało do telekinetycznych, z racji działania znalazło się na „czarnej liście”. Według Starszej Szkoły, młode adeptki sztuki panowania nad mocą powinny dbać o wygląd konwencjonalnymi metodami.

– Magia nie ku zabawie czy krotochwili jest wam wpajana, ale ku pożytkowi dobra i mądrości! – wszystkie znały to zdanie. Starsza Szkoły wypowiadała je niemal przy każdej okazji. Ale teraz nie było czasu zastanawiać się nad konsekwencjami.

Uroczystość pasowania, symboliczne przyjęcie w poczet adeptek magii, był zbyt ważnym dniem w życiu, by psuć go skołtunioną fryzurą. Ze łzami w oczach Kassi zapukała do pokoju Madamme Ornelli. Po chwili drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Madamme siedziała w swoim fotelu i przeglądała jakąś księgę. Nikt nie wiedział, ile tak naprawdę ma lat. Wyglądała na maksymalnie trzydzieści, ale wszyscy wiedzieli, że ma tyle znacznie więcej. Ci bardziej ostrożni dawali sądzili, że sto, ci najbardziej odważni wspominali nawet o dwóch setkach. Nikt też nie znał jej przeszłości. To znaczy pewnie znała ją Starsza Szkoły. Ale nikt poza nią. Podobno wcześniej zajmowała się sprawami najwyższej wagi dla Gildii. Tylko czemu osiadła teraz w szkole? Zwłaszcza, że nikt nie miał wątpliwości, iż dysponuje potężną mocą. Krążyły plotki, że jest silniejsza nawet od Starszej Szkoły, sędziwej, doświadczonej wiedźmy, pamiętającej jeszcze Czasy Krwi.

– Co się stało, Kassi? – odezwała się, nie przerywając lektury.

– Mam kłopot… – nie wiedziała, jak zacząć rozmowę.

Ale Madamme nie musiała pytać. Była telepatką. Kassi nie znosiła, kiedy ktoś wchodził w jej głowę. Przed koleżankami, które sondowania umysłów dopiero się uczyły, potrafiła się obronić. Madamme była jednak dla niej za silna.

– Używałaś niedozwolonej magii i wpakowałaś się w kłopoty… – Skrzypnęły zamykające się za nią drzwi. – Oj, dziecko, dziecko…

Książka powoli odleciała na niewielki stolik przy łóżku. Madamme podniosła się powoli z fotela i podeszła do dziewczyny. Niemal bezgłośnie wymówiła słowa zaklęcia, uniosła dłonie na wysokość uszu Kassi. Ta poczuła znowu szarpnięcie za włosy. A potem z ulgą poczuła, że miękkie, czarne, błyszczące pasma rozsypują się jej na plecach. Sytuacja została opanowana.

– Wiem, ile znaczy dla was uroczystość pasowania. Lubię cię, więc ci pomogłam. Ale nic nie jest darmo. Poniesiesz karę za złamanie zasad obowiązujących w szkole. Później, po uroczystości, przyjdziesz do mnie. A początkiem kary będzie świadomość, że właściwa lekcja czeka cię później.

Cała szkoła wiedziała, że Madamme Ornella jest kobietą równie zimną, co piękną. I wszyscy wiedzieli, że kiedy trzeba, potrafi zapomnieć o znaczeniu słowa „litość”. Kassi była jednak zbyt podekscytowana balem, by zaprzątać sobie głowę takimi sprawami. Podziwiając wyczarowaną przez Madamme fryzurę skłoniła się dwornie i wybiegła na korytarz. Biegiem pokonała schody wiodące do głównego skrzydła szkolnego budynku. Do auli weszła w ostatniej chwili. Stanęła na swoim miejscu w szeregu podobnych jej słuchaczek szkoły. Było ich osiemnaście. Stały karnie, czekając, aż otworzą się drzwi do wielkiego pomieszczenia…

* * *

Minęło trochę czasu. Uczta, wydana na ich cześć przez Szkołę dobiegła końca. Wszystkie zdążyły już sobie nawzajem pogratulować. Każda obejrzała w lustrzanych ścianach swoją szyję, ozdobioną palantynianową gwiazdą na platynowej, misternie tkanej z cieniutkich drucików, zdobnej wstędze. Znak najniższego stopnia wtajemniczenia – potwierdzający członkostwo Gildii. Jednak gwiazda była tylko dodatkiem, czymś w rodzaju paradnego stroju. Każda z osiemnastu nowych członkiń Gildii dumnie prezentowała obnażone ramię, z którego w czasie uroczystości zerwano rękaw sukni. Każda z nich na lewym ramieniu miała znak – na zawsze już wyrysowany w skórze symbol profesji, przynależności i zdolności. Pięcioramienna gwiazda, opleciona winna latoroślą, a ponad nimi Korona Magów. Piętno Mocy.

Uroczystość, choć tak ważna, była skromna. Jak wszystko, co dotyczyło wiedźm. Jak przysięga, którą składały. „…i w cieniu wydarzeń pozostawać, tożsamość i zamiary swych mocodawców chronić nade wszystko, a mocy przyrodzonej jedynie w obronie dobra i ku szczęściu ludzi używać…” – jeszcze miała w głowie wypowiedziane przed chwilą słowa. I kolejne: „Ślubuję posłuszeństwo tym, którzy rozkazy mocą praw i obyczaju dane mają mi wydawać, ślubuję szacunek i poważanie tym, którym rozkazy wydawać będę…”

Madamme Ornella…

W akompaniamencie zamykających się drzwi do pokojów młodych adeptek, Kassi szła powoli korytarzem. Bała się. Tyle słyszała o tym, jak okrutna potrafi być Madamme. Podczas uroczystości, składając zwyczajowe życzenia, spojrzała na nią jakimś zimnym wzrokiem. Mimo gorąca i emocji, Kassi poczuła, jak na całym ciele robi jej się gęsia skóra. Zadrżała.

Teraz też drżała. Ale nie z zimna, tylko ze strachu. Obawiała się kary. Uniosła dłoń, by zapukać do drzwi, ale te w tym samym momencie zaczęły się otwierać. W pokoju było ciemno. Tylko na szerokim blacie misternie rzeźbionego biurka paliła się malutka, oliwna lampka.

– Wejdź – głos z wnętrza pokoju nie pozostawiał miejsca na dyskusję.

Nieśmiało zrobiła kilka kroków w mrok. Lampka na biurku dawała tylko tyle światła, że widziała, gdzie zaczyna się jasna płaszczyzna łóżka. Nic więcej. Aż podskoczyła, kiedy poczuła na swoim ramieniu dłoń Madamme. Poczuła na twarzy dotyk miękkiego jedwabiu. Po chwili czarna opaska przysłoniła nawet to malutkie światełko lampki. Bała się coraz bardziej. Poczuła na nadgarstkach chłodny dotyk metalu. Dwie cienkie bransoletki. Mogła poruszać rękami, więc nie były to kajdany. „Pewnie ozalit” – przeleciało jej przez głowę. Metal tłumiący moc.

Dłoń Madamme ujęła ją lekko za obnażone ramię, tuż poniżej wypalonego mocą magii znaku. Pokierowała nią. Poczuła, że jest najpierw na korytarzu, potem mija jakieś schody, idą w dół, potem w górę, znów w dół, jakiś korytarz, drzwi, znowu korytarz. Za kolejnymi drzwiami owionął ją chłód i ledwie wyczuwalny zapach. Były w piwnicy. Opaska została jej zerwana z oczu.

Nie znała tego pomieszczenia. Było oświetlone kilkoma pochodniami, rzucającymi migotliwy poblask na wilgotne ściany. Poza kunami, w których tkwiły pochodnie i obitym skórą fotelu na środku pomieszczenia, komnata była pusta. Od kamiennej podłogi i ścian biło zimno. Kassi usłyszała za sobą szczęk zamykanej zasuwy. Odwróciła się. Od zewnętrznego świata odgradzały je obie masywne, okute stalą drzwi. Madamme wypowiedziała kilka słów pod nosem, a potem dotknęła dłonią zasuwy. Magiczne zamknięcie.

– Pora na karę – głos Madamme nie wyrażał żadnych emocji. Nic. Był zimny, chyba nawet zimniejszy niż ściany tego ponurego lochu. Mówiła cicho i powoli. – Nie jest właściwym, kiedy młoda adeptka sztuki tak wcześnie zaczyna łamać przeznaczone jej reguły. Na to przychodzi czas później. My, Córy Mocy jesteśmy stworzone po to, by nakazywać posłuszeństwo, i egzekwować je. Ale najpierw musimy wszystkie poznać same, czym jest ślepe poddanie i bezgraniczna uległość. Sceri d’hs eveath pohe dh’a ktr’oi! – głos Madamme nagle zmienił barwę. Inkantacja zaklęcia przerodziła się w gardłowy, podobny orlemu krzyk. Niby cichy, ale pełen mocy. I przerażający. Kassi poczuła, że szata, którą miała na sobie rozrywa się na strzępy i spada wokół niej.

– B’lahs krt’wl!

Jakaś ogromna siła cisnęła nią niczym szmacianą lalką na stojące pośrodku pomieszczenia krzesło. Wokół nadgarstków i kostek nagle pojawiły się lśniące obręcze, unieruchamiając ją i pozbawiając wszelkich możliwości obrony, czy nawet zasłonięcia się przed ewentualnym atakiem. Próbowała się szarpnąć. Trzymały mocno. To na pewno nie była iluzja, tylko solidna, mocno przytwierdzona do mebla stal. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest naga. Nawet nie była w stanie osłonić swego ciała. Przez moment przeleciała jej przez głowę myśl, że może chociaż spróbować przywołać jakąś iluzję stroju… No tak, przecież ma na dłoniach ozalitowe bransolety. Żadnej magii. Była kompletnie bezsilna. Naga i bezbronna, w zimnym pomieszczeniu, odciętym od reszty świata. Gdyby Madamme zechciała ją zabić, nikt pewnie nawet by się o tym nie dowiedział. Podniosła wzrok.

Nie wierzyła do końca swoim oczom. Madamme Ornella, która jeszcze kilka chwil temu miała na sobie zwykłą, szarą szatę z kapturem, teraz stała przed nią w czymś zupełnie innym. Jej ciało szczelnie opinały spodnie, przypominające te do konnej jazdy. Tyle, że były uszyte z miękko wyprawionego zamszu, w kolorze starego wina. Stopy miała obute w wysokie, ciemne, skórzane buty, przylegające do szczupłych łydek równie ściśle, co spodnie do ud i bioder. Piersi i brzuch okrywała kurtka, z takiego samego materiału jak spodnie. Zapięta na kilka lśniących, srebrnych guzików miała jednak dekolt na tyle głęboki, że pełne, dojrzałe piersi były niemal w połowie odkryte. Kasztanowe włosy Madamme Ornelli były związane w ciasny, zwarty kok. Kobieta podniosła rękę i wycelowała ją w obnażone piersi dziewczyny.

– Kasjopejo, złamałaś obowiązujące w szkole reguły. Poniesiesz teraz karę. Karę stosowną do twoich przewin – głos Madamme znowu był cichy. Ale słowa i intonacja nie pozostawiały cienia wątpliwości. Dziewczynę czekała długa noc. Drżała na całym ciele. Z zimna, strachu, napięcia.

Madamme wymruczała cicho kilka słów zaklęcia, a potem nakreśliła w powietrzu wskazującym palcem małą pętlę.

– Auuuaaaahhh!!!!!! – Kassi wrzasnęła z całej siły. Potworny ból, niemal rozsadzający ciało, przeszył jej piersi. Z przerażeniem spojrzała w dół, spodziewając się okrutnych, głębokich ran. Nie było jednak nawet śladu po uderzeniu czy ukłuciu. Skóra piersi była nadal jasna, lekko zaróżowiona od chłodu, i napięta.

Znowu kilka wyszeptanych słów.

– Aaaauuuaaahhaaa!!!!!

Łzy same napłynęły do oczu. Krzyk przerodził się w rozpaczliwy szloch. Chciała wyrwać się z tego miejsca. Uciec, jak najdalej. Ale grube, lśniące obręcze mocno trzymały ją na miejscu. Zrozumiała. To była chłosta. Ale chłosta tym okrutniejsza, że niewidzialna. Madamme co chwila powtarzała inkantację. Eksplozje cierpienia szarpały dziewczyną, za każdym razem w innym miejscu. Ból atakował dotkliwie, pozbawiając tchu. Ciało nadal pozostawało młode i piękne. Madamme powtarzała zaklęcie coraz szybciej. Kassi nie miała już siły krzyczeć, jęczała tylko, kiedy targały nią kolejne ciosy. Półprzytomna z bólu i wyczerpania, zwiesiła głowę. Nagle chłosta skończyła się. W komnacie zapadła cisza. Tylko urywany szloch dziewczyny odbijał się od nagich, kamiennych ścian.

Madamme podeszła do siedzącej Kassi. Wierzchem dłoni otarła jej łzy z policzków.

– Widzisz dziecko, magia potrafi sprawiać cierpienie. Ale potrafi też dawać rozkosz… – jej głos zmienił się. Zniknęła z niego cała twardość i okrucieństwo. Pojawiły się jakieś miękkie, delikatne, niemal opiekuńcze tony.

Kassi powoli podniosła mokre oczy. Z trudem łapała powietrze. Mimo, że ból zniknął tak nagle, jak się pojawił, nadal jeszcze podświadomie czuła padające razy.

– Madamme… Ja przepraszam… – wyszeptała.

– Nie przepraszaj… Nie oczekuję tego od ciebie. Jesteś piękną, młoda wiedźmą… Bardzo piękną… Petr’koh der’kher vor fathar’thp elesstsha’nt pokr’tvelu… – tym razem inkantacja wypowiedziana została cicho, niemal szeptem. Nie było w niej żadnej groźby, krzyku. Madamme unosiła powoli ramiona w górę i szeptała następne słowa. Kassi z przerażeniem czuła, że stalowe obręcze unoszą się i zmieniają pozycję jej nagiego ciała. W miarę wypowiadanych przez Madamme kolejnych części zaklęcia drewniane krzesło powoli zamieniało się w rodzaj stołu. Kiedy inkantacja dobiegła kresu, dziewczyna leżała już na płaskiej powierzchni. Ręce miała teraz umocowane wysoko nad głową, a nogi rozchylone tak szeroko, że niemal czuła jak wyłamują się ze stawów. Jęknęła.

– Cicho, dziecko, cicho… – w głosie Madamme pobrzmiewały jakieś nowe nuty. – Ból fizyczny, którego doświadczyłaś, potrafi być okrutny… Ale są jeszcze dotkliwsze jego rodzaje… Rany na ciele goją się, można je leczyć zaklęciami, driakwiami… Rany duszy leczy tylko czas… A cierpienie, jakie z nich płynie jest o wiele, wiele dotkliwsze…

To mówiąc zbliżyła się do przedziwnego stołu, na którym Kassi leżała unieruchomiona, niczym obiekt badań. Czubkami palców dotknęła jej wyeksponowanego łona, kruczoczarnych włosów okalających kobiecość. Opuszkami badała jej najintymniejsze miejsce. Oceniała ją, niczym kupowane w sklepie bibeloty. Dziewczyna nie widziała dokładnie, co robi jej oprawczyni, ale czuła, jak chłodne palce Madamme rozchylają płatki jej sromu, przesuwają się po odsłoniętych, wrażliwych wargach. I chociaż broniła się przed tym jak mogła, ciało okazało się od niej silniejsze. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że jej krocze napełnia się podnieconą wilgocią.

– Masz śliczne, ciemne kędziorki… – głos Madamme był ledwie słyszalny. – Ale dziś będą tylko przeszkadzać…

Kilka słów w języku zaklęć. Niemal znikąd pojawił się mały stołeczek, przykryty purpurowym aksamitem. Teraz Kassi widziała dokładnie, co się dzieje. Na stołeczku leżała lśniąca brzytwa. Madamme złożyła dłonie w gest posłusznej wody. Znikąd pojawił się cieniutki, zimny strumyczek. Kiedy lodowata woda zetknęła się z jej pobudzoną szparką, dziewczyna aż jęknęła. I bynajmniej nie był to jęk bólu. Madamme chwyciła brzytwę w dwa palce i stanęła między rozchylonymi nogami Kassi.

– Proszę, nie… – dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że opór jest bezcelowy. Jednocześnie nie mogła pogodzić się upokarzającym dla niej zabiegiem. Znała doskonale miłe uczucie, kiedy jej palce, w samotne, gorące noce bawiły się miękkimi loczkami, rozchylały czarne kosmyki, przynosiły napiętemu ciału ukojenie. Teraz miała to stracić. Z oczu znów popłynęły jej łzy. Wygolone łona – tak przecież nazywano czasem kobiety lekkich obyczajów, ladacznice…

– Ból może mieć różne postacie…

Mimowolnie drgnęła, czując chłodny dotyk stali na swoim kroczu. W ciszy, jaka zapanowała w komnacie szelest odcinanych przy samej skórze włosów słyszalny był doskonale. Od czasu do czasu zagłuszał go tylko tłumiony szloch dziewczyny. Kiedy wreszcie Madamme skończyła, stolik i brzytwa zniknęły tak nagle, jak się pojawiły. Kobieta z zadowoleniem oglądała swoje dzieło. Kassi leżała przed nią, naga, pozbawiona nawet tej naturalnej, intymnej osłony swojej kobiecości. Młode, sprężyste ciało było zdane całkowicie na łaskę i niełaskę Ornelli. Ta znów dotknęła chłodnymi palcami obnażonej szparki swojej ofiary. Gładka skóra wzmocniła wcześniejsze doznania. Wargi dziewczyny znów pokryły się ciepłą wilgocią.

– Powiedz mi, Kasjopejo, jak swojej najlepszej przyjaciółce… Z iloma już mężczyznami miałaś do czynienia?

Przerażenie, jakie malowało się na twarzy zmaltretowanej młódki było trudne do opisania. O co tym razem chodziło tej okrutnej, pozbawionej litości kobiecie? Jakie nowe upokorzenie wymyśli? Jak jeszcze ma zamiar ją upodlić?

– Z kilkoma – odparła w końcu cicho.

– Więc wiesz, jakie to uczucie, całkowicie panować nad męskim ciałem? Ale ciekawe, czy wiesz, jakie to uczucie, kiedy to mężczyźni panują nad twoim…

Kassi nie wiedziała, o co jej chodzi. Madamme obeszła dziwny stół dookoła. Wymruczała kilka słów. Jej łoże tortur, do tej pory nieco nachylone, obróciło się. Teraz leżała poziomo, jakieś dwie, może trzy stopy nad podłogą. Madamme stanęła za nią i położyła jej chłodne dłonie na głowie.

– Teraz będziesz miała okazję to poznać… – w głosie Madamme znowu pojawiło się zimne okrucieństwo.

Ledwo do Kassi dotarły te słowa i zawarte w nich przerażające przesłanie, kiedy usłyszała coś nowego. Ktoś był w pomieszczeniu. Mimo, że dziewczyna była gotowa przysiąc, że jeszcze przed chwilą były w podziemnej komnacie same, teraz z całą pewnością były to czyjeś kroki. Po chwili zobaczyła także tego, który podszedł do stołu. Wysoki, barczysty młodzieniec. Całkowicie nagi, ze sterczącym dumnie, imponujących rozmiarów przyrodzeniem. Nie mówiąc ani słowa, stanął między jej udami. Poczuła dotknięcie jego drżącego członka na swoich wargach.

– Niiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!! – wrzasnęła z całych sił. Ale nic nie mogła zrobić. Czuła, jak czerwona żoładź rozdziera jej wnętrze. Tak hojnie obdarzony mężczyzna, wchodzący w jej niemal nieprzygotowaną kobiecość powodował potworny ból. Co gorsza, gwałciciel był niezwykle brutalny. Wbijał się w nią z całej siły, każdym pchnięciem wywołują nowe fale bólu i upokorzenia. Męczarnia pozbawiała głosu, siły, możliwości krzyku. Kassi była już w stanie tylko wydawać z siebie ciszy szloch. Płacz upodlonej, pozbawionej resztek godności kobiety.

Jednak najgorsza tortura miała dopiero przyjść. Jej ciało, młode, spragnione męskiej uwagi, znowu spłatało jej okrutnego figla. Kassi poczuła, że ból zaczyna powoli zamieniać się w przyjemność. A raczej, że zaczyna sprawiać jej przyjemność. Rozszarpujący jej wnętrze ogromny intruz staje się powoli narzędziem rozkoszy. Mimo oporów, prób stłumienia tego uczucia, ekstaza powoli zaczynała przejmować nad nią kontrolę. Na twarzy, mokrej jeszcze od łez, pojawiły się rumieńce. Coraz bardziej żałowała, że ma przykute do stołu ręce i nogi, że nie może wtulić się w mężczyznę, który wypełniał ją po brzegi. Czuła, jak on zaczyna przyspieszać w niej swoje ruchy. Przeniosła wzrok z jego wspaniale umięśnionego torsu na twarz. Grymas, przymknięte i czy i półotwarte usta, łapczywie chwytające powietrze nie pozostawiały cienia wątpliwości. Za chwilę będzie po wszystkim.

Niemal w tym samym momencie, kiedy to sobie uświadomiła, poczuła niezwykle silnie pchnięcie. Aż odebrało jej na moment zdolność oddychania. Milczący dotąd mężczyzna jęknął cicho i zaczął spazmatycznie łapać powietrze. Czuła, jak jej obolałe wnętrze wypełniają gorące strumyki nasienia. Uczucie ciepłej lepkości wlewającej się prosto w nią dokończyło dzieła. Ciałem dziewczyny wstrząsnął jeden, drugi, trzeci spazm. Przeżywała swoją rozkosz, szarpiąc się na tyle, na ile pozwalały trzymające ją na stole obręcze. Nie było teraz ważne, że stal zdziera skórę z rąk, że metal boleśnie rani ciało. Była tylko przyjemność…

Powoli dochodziła do siebie. Na skroniach nadal czuła chłodne dłonie Madamme Ornelli. Mężczyzna zniknął, równie nagle, jak się pojawił.

– Jesteś piękną dziewczyną – głos Madamme dobiegał jak zza grubej zasłony. – Bardzo piękną… I bardzo nieposłuszną… To nie miała być dla ciebie przyjemność, tylko kara. I będzie…

Znowu poczuła ból. Tym razem rozsadzał jej głowę. Była jeszcze oszołomiona dopiero co przeżytą ekstazą. Dlatego pierwszy cios magicznej chłosty zaskoczył ją całkowicie. Nie mogła złapać oddechu, czuła że za moment umrze. Przerażona otworzyła szeroko oczy. Madamme pochylała się nad nią z wciąż tą samą kamienną twarzą. Kiedy do otumanionego mózgu dotarło to, co widzi, jej szok był jeszcze większy. Teraz Madamme była całkowicie naga. Tuż nad twarzą widziała jej piersi. Dwie idealnie symetryczne półkule, z sutkami o kilka tonów jaśniejszymi od lekko oliwkowej skóry. Między nimi zauważyła jeszcze coś. Niewielki tatuaż – strzałę, oplecioną cierniowym pędem. Na ramieniu, podobnie jak ona, Madamme miała Gwiazdę Mocy. Naga kobieta uniosła ręce w górę.

– Oshs kolet’wmerhu kosst’rhaim perv’t kole’auiht… – wyrzucała z siebie kolejne słowa inkantacji. Na ciemnej, drewnianej powierzchni stołu pojawiły się najpierw wybrzuszenia, które szybko rosnąc i wydłużając się, przybrały postać szerokich, misternie rzeźbionych fallusów. Kassi poczuła, jak kierowane zaklęciami Madamme odnajdują drogę do jej wnętrza. Pierwszy, nieco większy i dłuższy wdarł się do jej kobiecości. Czuła, jak twarde, zimne drewno rani jej wnętrze, jak rozrywa zmaltretowaną przez gwałciciela, nienawykłą do tak silnych wrażeń jaskinię. Już nie płakała, ani nawet nie krzyczała. Po prostu wyła z zadawanego jej cierpienia. Wycie przerodziło się w niemal zwierzęcy krzyk, kiedy poczuła drugi drewniany fallus, wdzierający się w jej odbyt. Ból był potworny. Kassi wydawało się, że drewniany intruz rozerwie ją na strzępy. Zaczęła obawiać się o swoje życie. Oba drewniane fallusy poruszały się teraz miarowo w zmaltretowanym ciele. Jak przez mgłę widziała stojącą naprzeciw niej Madamme. Przez moment wydawało jej się, że dłoń kobiety, jeszcze przed chwilą zadające jej takie męczarnie, teraz daje swojej właścicielce coś zupełnie innego. Nie wiedziała, czy to tylko wytwór jej ogłupiałego umysłu, czy Madamme faktycznie obserwowała jej katusze, sprawiając sobie jednocześnie przyjemność…

Obolałe ciało po raz kolejny postanowiło jednak nie poddać się i przekuć to, co miało być torturą w rozkosz. Mięśnie jej jaskini i rozepchniętej do granic możliwości pupy powoli przyzwyczajały się do nowych doznań. Poczucie unieruchomienia, zdania na łaskę i niełaskę drewnianych fallusów przynosiły nowe, nieznane dotąd doznania. Czuła, jak jej ciało znów zaczyna wyprężać się w spazmach. Czuła intensywne ciepło, omywające jej uda, pupę, podbrzusze. W nozdrza dziewczyny wdarł się cierpki, drażniący zapach moczu, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Zwierzęce wycie, które jeszcze niedawno wypełniało pomieszczenie, zamieniło się w krzyk ekstazy. Resztkami świadomości zarejestrowała, że tym razem są to chyba dwa głosy, zamiast jednego. Jej ciało, rozrywane niemal przez drewnianych intruzów, skatowane magiczną chłostą, po prostu nie wytrzymało takiej dawki wrażeń. Komnata zaczęła wirować jej przed oczami. Wszystko zlało się w jeden, szary obraz. A potem zapanowała ciemność.

Kiedy się ocknęła, wszystko – ból, poruszające się w niej drewniane fallusy, zimne stalowe obręcze wokół rąk i nóg – zniknęło. Twardy blat stołu zamienił się w miękką sofę w pokoju Madamme Ornelli. Ona sama siedziała obok niej. Kiedy Kassi otworzyła oczy, Madamme delikatnie odsunęła z jej czoła kosmyk posklejanych potem włosów. Dziewczyna ze zdziwieniem stwierdziła, że mimo okrutnego sponiewierania nie odczuwa żadnego bólu. Podniosła do światła nadgarstki. Spodziewała się zobaczyć na nich sine ślady po metalowych obręczach. Nic takiego nie dostrzegła. Skóra rąk była taka, jak przedtem: jasna, gładka i miękka. Łóżko pod nią było mokre…

– Widzisz, dziecko… – powiedziała ciepłym i miękkim głosem Ornellia. – Magia może nieść ból, i rozkosz… Choćby nawet była to tylko iluzja…

Kassi, nie bacząc na to, że nie jest sama, dotknęła swojego krocza. Było nadal pokryte miękkimi, ciemnymi loczkami. Nie wyczuła palcami nawet najmniejszego śladu tego, czego jak była przekonana, doświadczyła.

– Ale jak…

– Magia iluzji jest potężna… Trzeba tylko umieć ją wykorzystać… No, ubierz się… Pora spać…

Przejdź do kolejnej części – Młoda Wiedźma II

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Urzeczonam! I nic to, że szóstą rano wybrałam na lekturę. Jak zawsze chylę czoła przed tymi, którzy po konwencję fantasy z sukcesem sięgają. Zaskakujące ponieważ identyfikuję Cię jako autora realistycznych (czasami aż za bardzo, patrz Noc polowania) opowieści, osadzonych twardo w realiach. Ale bohaterka jest taka kobieca, że o Madamme nie wspomnę. Mam słabość do zwrotu Madamme – najbardziej subtelny i nie znoszący sprzeciwu za razem tytuł jakim można obdarować dominującą kobietę. Osobiste podziękowania za to, że wybrałeś właśnie ten. No i tym zgrabnym zabiegiem sprawiłeś, że bardziej niż na dalsze losy Młodej Wiedźmy czekam teraz na to co zrobi Madamme Ornellia.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wtrąciła, że męska dominacja i kobieca dominacja to dwie zupełnie różne bajki, udało Ci się wyczarować aurę tej dominacji, która uwielbiam. Gratuluję. Mniam mniam – pyszna historia na śniadanie.

pozdrawiam,
zooza

PS. „Dlatego pierwszy coś magicznej chłosty zaskoczył ją całkowicie” – tu chyba zakradła się literówka i jest 'coś’ zamiast 'cios’.

Witam,

ostatnio na NE niewiele mamy serii (poza Retrospektywami), niewiele też fantastyki (poza Retrospektywami), tym większa zatem radość z rozpoczętego serialu Boobera. Na razie mamy tylko zarys fabuły, ale liczę, że Autor rozwinie ją i że nie będzie się ona ograniczała tylko do sesji BDSM-owo-magicznych z udziałem Kassi i Ornelli. Wszak uniwersum szkoły magii daje tyle interesujących możliwości 🙂 Mam nadzieję, że jak najwięcej z nich zostanie wykorzystanych. Ciekawe, w którą stronę pójdzie ta historia.

Pozdrawiam
M.A.

PS. Literówka usunięta.

Wyprowadziłeś mnie w pole tym tekstem. Podobnie jak zooza, jestem zaskoczona formułą fantasy; właśnie odkryłam Cię na nowo, Kolego. Tylko, że nie jestem przekonana, czy ta Twoja nowa twarz mi pasuje. Zdecydowanie wolę Cię, jak zgrabnie to ujęła Koleżanka, w tekstach osadzonych w realiach.
Najlepsze wrażenie robią na mnie pierwsze dwa, trzy akapity, które przyniosły wspomnienie Wiedźmina. Bez trudu przeniosłam się w wykreowany przez Ciebie świat. Dalszy ciąg niczym mnie nie zaskakuje. Ale nie czynię Ci z tego powodu zarzutu. Może po prostu Szkoła Magii, Gildie, eliksiry, etc., to coś, co jest tak ściśle powiązane z fantasy, że na daną chwilę stało się dla mnie nudne.
Mój główny zarzut, aczkolwiek koniec Cię usprawiedliwia, to fakt, że gwałcona dziewczyna (sam nazywasz „kochanka” gwałcicielem) tak szybko przeskakuje z fazy strachu do etapu przyjemności i orgazmu. Ja rozumiem, że tekst jest utrzymany w BDSM-owym klimacie, ale jednak opisujesz tę młódkę jako raczej mało doświadczoną w sprawach intymnych, a gdzie jeszcze mowa o czerpaniu przyjemności z bólu. No po prostu psychologicznie coś mi tu zazgrzytało.
W samej historii jest potencjał i liczę, że następny odcinek przyniesie powiew świeżości.

Pozdrawiam,
kenaarf

Pomysł na odegranie scen w głowie – ciekawy, ale chyba zabrakło mi odejścia od klasycznej sytuacji BDSM. Nic, cholera, nowego.
Czekam na ciąg dalszy. Może wyjdziesz poza klasykę dominacyjno-uległościwą.

Napisać dobrą fantastykę nie jest łatwo. I widzę to w tekście boobera. Brak mi świeżości pomysłów. Sceny erotyczne też jakby znane, choć w innej scenografii i innym opakowaniu, nawet takiej świeżynce w tej dziedzinie jak ja.
Miejscami kondensacja rozmaitych form czasowników „być” i „mieć” drażni i negatywnie obciąża odcinek z punktu widzenia stylistyki. Do wzięcia pod uwagę na przyszłość.
Niemniej z przyjemnością przeczytam opis dalszych perypetii Kassi.

zgadzam sie z zooza oraz artimar ale i dodam coś od sb to jest genialne

Napisz komentarz