
Edwin Long, „Królowa Estera”
Zbudzili go przed świtem.
Trzej tesalscy kawalerzyści zjawili się przed namiotem Jazona. Wyraźnie roztrzęsieni, żądali widzenia z zastępcą generała, sprawującym obecnie dowództwo nad całym korpusem. Pełniący straż przy wejściu wojownicy z plemienia Tryballów nie wpuścili intruzów do środka. Wywiązała się kłótnia, następnie przepychanka, a wkrótce obie strony sięgnęły po oręż. I bez wątpienia polałaby się krew, gdyby ich krzyki nie dotarły do uszu wodza. Trak dźwignął się z posłania, pomstując na rany, które wciąż nie pozwalały o sobie zapomnieć. Czując, że nie ma czasu do stracenia, nawet się nie przyodział, tylko owinął wojskowym płaszczem i tak wyszedł przed swoją kwaterę.
– Na Zeusa, cóż to za zamieszanie? – warknął.
Nie musiał nawet podnosić głosu. Sam jego widok sprawił, że obie grupy natychmiast się rozdzieliły i odstąpiły na bezpieczną odległość. Bójka zakończyła się kilkoma sińcami, rozkwaszonymi ustami i jednym złamanym nosem. Rosły kawalerzysta, mniej pokiereszowany od innych, wystąpił naprzód. Splunął krwawo na ziemię i przemówił:
– Morderstwo, panie! W nocy ktoś zgładził naszego krajana. Tesalowie domagają się sprawiedliwości!
Jazon zdusił cisnące mu się na usta przekleństwo. Ani chwili spokoju.
– Poczekajcie, zaraz się ubiorę. Spróbujcie się w tym czasie nie pozabijać z moimi przybocznymi. Potem zaprowadzicie mnie na miejsce zbrodni. Ty! – zwrócił się do jednego z gwardzistów. – Idź zbudzić Argyrosa. Niech zaraz tu przyjdzie.
Choć nie powiedział tego głośno, czuł, że generalski adiutant okaże się przydatny. Chłopak potrafił grać mu na nerwach, ale był bystry – no i Tesalowie, którym już nieraz przewodził, darzyli go szacunkiem. A nade wszystko, w czasie gdy Kassander wciąż przebywał w lazarecie, młodzieniec był jedynym Macedończykiem w sztabie korpusu.
Wrócił do namiotu. Jego niewolnik i kochanek, Muranu, czekał już na niego z miską chłodnej wody, w której umył twarz, przeganiając ostatnie ślady senności. Z pomocą sługi przywdział tunikę, napierśnik, pas, u którego kołysała się w zdobnej pochwie machaira, zaś na ramiona wciągnął ciężki, kawaleryjski płaszcz spięty żelazną klamrą. Następnie usiadł na jednej z podróżnych skrzyń i wyciągnął przed siebie nogi, zaś Babilończyk sprawnie wsunął na nie wysoko wiązane sandały do jazdy konnej. Kiedy Trak wstał, efeb podał mu jeszcze hełm z wysokim pióropuszem w barwie wina. Wreszcie namaścił wonnym olejkiem brodę starszego mężczyzny. Tak oporządzony, Jazon poczuł, że może się wreszcie zmierzyć z wyzwaniami nowego dnia.
Przed namiotem czekał już nań Argyros. Trak już miał pochwalić młodego oficera za to, jak prędko wstał i przybył na wezwanie, wpierw jednak uważnie mu się przyjrzał. Włosy w nieładzie i na wpół przytomne, przekrwione spojrzenie sugerowały, że generalski adiutant nie zdążył się jeszcze położyć. Poprzedniej nocy odbyła się uczta, podczas której świętowano zwycięstwo nad perskimi buntownikami, a także to, że Kassander odzyskał przytomność po trudnej i ryzykownej operacji. Nie brakowało więc powodów, by do bladego świtu raczyć się winem, muzyką i pieszczotami pornai. Jazon nie zamierzał więc czynić z tego młodzieńcowi wyrzutów.
* * *
Parysatis zbudziła się o wschodzie słońca. Jakby na przekór wydarzeniom poprzedniego dnia – czuła się dobrze. Nudności przeminęły, a na nią spłynął niespodziewany spokój, jakby rozpacz wywołana klęską zastępów idących na odsiecz Pasargadom zniosła się wzajemnie z radością, z jaką przyjęła wieść o rychłym macierzyństwie. Jej myśli były uporządkowane, logiczne i klarowne. Wiedziała, co musi zrobić, z kim się spotkać, co powiedzieć.
Ledwie skosztowała śniadania podanego przez hinduskie niewolnice. Widząc, jak niechętnie sięga po jadło, Darszana przemówiła:
– Proszę cię, pani. Musisz jeść. Potrzebujesz sił – teraz już nie tylko dla siebie.
Uspokajająco pogładziła ją po ramieniu.
– Czuję się silna. Wystarczająco, by zmierzyć się z tym dniem. Boję się jednak, że jeśli coś przełknę, znowu ogarną mnie mdłości. A dziś nie mogę sobie na to pozwolić.
Odsunęła od siebie miseczkę z ryżem, przyprawionym tak hojnie, że zapach aż kręcił ją w nosie.
– Dokończ za mnie. Nalegam. Szkoda, by tak smakowite danie się zmarnowało. Już wkrótce stanie się w Pasargadach nieosiągalnym luksusem. A potem każ przygotować kąpiel. Przez cały dzień będę udzielała audiencji.
– Kogo mam zawezwać?
– Najpierw mojego wezyra i dowódcę garnizonu. Po kolei. Pragnę rozmówić się z każdym w cztery oczy. Tylko wtedy mogę liczyć, że będą ze mną szczerzy.
Służąca i kochanka posłała jej pełne niepokoju spojrzenie.
– Podejrzewasz zdradę, pani?
– Po wczorajszych wieściach nie wolno niczego wykluczyć. Wszyscy liczyli na nadejście odsieczy. Ja zaś do końca pokładałam nadzieję w Mitrydatesie. Wiadomość o jego przegranej… Byłam bliska załamania, Darszano. Gdyby nie ten chaldejski uzdrowiciel… być może bym się nie podniosła. Inni nie mieli jednak takiej pociechy.
Wyraz brązowych oczu Hinduski odmienił się, gdy tylko wspomniała o medyku i jego diagnozie. Stał się tkliwy i pełen czułości.
– Będziesz matką, pani! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę!
– Kiedyś marzyłam o dzieciach – wyznała Parysatis. – Lecz przecież chciałam wydać je na świat w wolnej Persji. Pragnęłam, by miały ojca, który obdarzy je miłością… Cóż mi zostało z tych dziewczęcych fantazji? Kraj cierpi pod jarzmem najeźdźcy. Zaś mężczyzna, który jak sądzę, jest ojcem, być może już nie żyje.
Niewolnica otworzyła usta, lecz nie ośmieliła się zadać pytania.
– Jest jeszcze jedna możliwość… której nie ośmielam się brać pod rozwagę.
Po śniadaniu przeszła do komnaty łaziebnej i z rozkoszą zanurzyła się w parującej wodzie. Tym razem nie zaprosiła Darszany, by dotrzymała jej towarzystwa. Odesłała wszystkie służki i wyciągnęła się w wannie. Jedną rękę położyła sobie na brzuchu. Kim jesteś? – zadała w duchu pytanie. – I do kogo należysz? Ze wszystkich sił chciała wierzyć, że to nasienie Mitrydatesa wydało w niej swój owoc. Lecz przecież pamiętała, że przed nim był jeszcze Kassander. Tamta noc w królewskim pałacu w Suzie… Sztylet, którego nie zatopiła w jego piersi… Jak długo będzie ponosić konsekwencje tego jednego błędu? I czy kiedykolwiek pozna odpowiedzi na swoje pytania?
* * *
W powietrzu unosił się fetor.
Jazon poczuł go, jeszcze nim w pełni uświadomił sobie, dokąd prowadzą go Tesalowie. Wkrótce jednak wynurzyli się zza rzędu długich namiotów, w których składowano broń, narzędzia rzemieślnicze i oporządzenie dla koni. Kiedy jego oczom ukazały się dwa samotne drzewa, wyzbył się wszelkich wątpliwości. Znajdowali się przy latrynach.
W miejscu możliwie oddalonym od kwater żołnierzy, między rosnącymi samotnie drzewami wykopano długi rów na ekskrementy. Same zaś pnie połączono napiętym mocno powrozem. Stanowił on uchwyt dla rąk, pozwalający na wychylenie ciała nad dołem i uczynienie tego, co konieczne. Teraz jednak powróz był przecięty lub rozdarty, a jego końce leżały na ziemi, tuż nad stromym brzegiem zagłębienia. Tam właśnie zaprowadzili ich Tesalowie.
Wokół opętańczo brzęczały muchy. Całe ich zastępy. Jazon zagarnął ręką płaszcz i przycisnął go do nozdrzy. Gdyby ci głupcy raczyli go ostrzec, wziąłby ze swego namiotu jakiś nasączony wonnościami skrawek tkaniny. Teraz musiał sobie radzić z tym, co miał. Stanął więc nad dołem i zajrzał do środka. Od razu dostrzegł zwłoki. Potężnie zbudowany mężczyzna spoczywał na dnie, po pierś zanurzony w cuchnącej, brunatnej brei. Ta część torsu, która pozostawała nad powierzchnią, była czerwona od krwi, klejącej również krótką brodę.
– To Kottus, panie – wykrztusił jeden z kawalerzystów. – Wczoraj podczas biesiady piliśmy razem przy ognisku. Zostawił nas mówiąc, że idzie się wysrać… Długo nie wracał, ale się tym nie przejęliśmy, bo przecież mógł potem udać się na dziwki albo poużywać sobie perskich branek… Dopiero nad ranem znalazł go jeden z naszych, który pierwszy przyszedł tu za potrzebą.
– Który? – spytał Trak.
– Ja, dowódco – rzekł drugi z Tesalów. – Na imię mi Batykles. On… był dla mnie jak brat.
– Skoro tak, dlaczego pozwalasz, by twój brat wciąż leżał w gównie?
– Panie…
– Nikt nie zgłosił się na ochotnika, by tam zejść i go wyciągnąć, prawda? W takim razie sam wyznaczę, kto ma się tym zająć. Ty, ty i ty… – Jazon po kolei wskazał tych trzech, którzy przerwali mu nocny odpoczynek. – Z życiem, żołnierze. Nie mamy całego dnia. Ten, kto go tak urządził, wciąż pozostaje na wolności!
Tesalowie spojrzeli na siebie, wyraźnie pobladli. Nie mieli jednak wyboru. Gdyby zastanowili się nad powierzonym im zadaniem, pojęliby zapewne, że nie muszą wszyscy taplać się w odchodach. Wystarczyłoby, by jeden z nich zsunął się do dołu z naręczem liny, przywiązał ją do trupa, a potem razem wyciągnęliby go na górę. Najwyraźniej jednak myślenie nie było mocną stroną kawalerzystów. Trak zaś nie zamierzał podsuwać im żadnych rozwiązań. Z mściwym rozbawieniem patrzył, jak zrzucają odzienie i nago schodzą do rowu latryny. Następnie dał znać Argyrosowi, by podążał za nim. Odeszli na dobre pięćdziesiąt kroków, nim w końcu dało się swobodnie oddychać.
– Co o tym myślisz? – spytał generalskiego adiutanta. – W pierwszej chwili sądziłem, że puścił sznur rozpięty między drzewami i pechowy skurwysyn spadł do rowu, łamiąc sobie kark. Ale nawet z góry widać, że rozegrało się to inaczej.
– Ktoś go zaszlachtował – zgodził się młodzieniec. – Może chodziło o hazardowe długi, a może o kobietę. Trzeba przesłuchać jego towarzyszy broni.
– Będzie to twoje pierwsze zadanie jako nowego dowódcy Tesalów – oznajmił Jazon. – No, nie udawaj zaskoczonego. Na ostatniej naradzie mówiłem przecież, jak ważna dla przetrwania całego korpusu jest teraz konnica. Muszę zatem postawić na jej czele kogoś zaufanego. Miałem nadzieję, że to Kassander dokona wyboru, lecz medycy twierdzą, że jeszcze długo nie będzie do tego zdolny. Poza tym wątpię, by podjął inną decyzję. Dowodziłeś już jazdą w bitwie oraz zwiadzie. Masz mir i posłuch wśród kawalerzystów. A kiedy znajdziesz mordercę Kottusa, zaskarbisz sobie również ich dozgonną wdzięczność.
– Zrobię, co w mojej mocy – odparł żarliwie Argyros. – Dziękuję za ten awans. I przysięgam, że nie pożałujesz swojego wyboru.
– Na to liczę. Tesalska konnica to pechowy oddział. W ciągu niespełna dwóch miesięcy miała już trzech dowódców. Życzę ci, byś utrzymał się na tym stanowisku dłużej niż twoi poprzednicy. A teraz chodźmy. Widzę, że ci głupcy wydobyli już zwłoki. Przyjrzyjmy się im razem, nim oficjalnie przekażę ci śledztwo.
* * *
Po kąpieli niewolnice zaplotły włosy Parysatis w gruby warkocz, z którego była powszechnie znana, namaściły jej ciało wonnymi olejkami, a następnie odziały swoją panią w powłóczystą, sięgającą do podłogi, błękitną i haftowaną złotem suknię, spod której nie wystawały nawet koniuszki jej palców od stóp. Odsłonięte przedramiona zostały ozdobione złotymi bransoletami, czoło zaś diademem z drobną, misternie wykonaną w jadeicie podobizną lamassu – legendarnego skrzydlatego byka z ludzką głową. Tak przygotowana, mogła już stawić czoła członkom swej wojennej rady.
Zgodnie z życzeniem jakie wyraziła, pierwszy stawił się Szahnaz. Eunuch przywdział dziś obszerną, pistacjową szatę i dźwigał na sobie dużo więcej biżuterii niż ona. Choć w mieście zaczynało już brakować żywności, zdawało jej się, że od ich ostatniego spotkania jeszcze przybrał na wadze. Przyjęła swojego wezyra na jednym z najwyższych tarasów cytadeli, gdzie nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy. Przeszkadzali w tym rozstawieni bezpiecznej odległości gwardziści oraz huczący wiatr. Gdy tylko tłuścioch ukazał się jej oczom, dostrzegła, jak wiele kosztowało go pokonanie wszystkich schodów, które tutaj wiodły.
– Czcigodna Jutab! – wydyszał na jej widok i chwiejnym krokiem skrócił dzielący ich dystans. Wicher szarpał jego odzieniem i wydymał je, niczym żagiel okrętu. – Od wczoraj nie zmrużyłem oka, do głębi wstrząśnięty doniesieniami. Czy prawdą jest to, o czym mówi się w mieście? Czy wojownicy, których przyzwałaś, by rozerwali pierścień oblężenia, zostali pobici?
– Wszystko na to wskazuje – przyznała z goryczą. – Z murów widziałam tysiące pędzonych na powrozie jeńców, a także mnóstwo zdobycznego rynsztunku.
– Biada nam! – Rzezaniec w teatralnym geście wzniósł ręce ku niebiosom. – Te siły stanowiły naszą ostatnią szansę na zwycięstwo w wojnie! Bez nich jesteśmy zgubieni.
– Do tego jeszcze daleko! – starała się mówić z przekonaniem, którego wcale nie czuła. – Mamy wciąż bitny garnizon i wysokie mury Pasargadów. Hellenowie nie zdołają ich skruszyć.
– Nie będę nawet próbować! Wystarczy, że wezmą miasto głodem.
– Dlatego właśnie zostałeś wezwany. Zleciłam ci pieczę nad naszymi zapasami. Byłam dość cierpliwa, lecz teraz domagam się odpowiedzi. Powiedz, na jak długo starczy nam żywności?
Szahnaz potrząsnął głową z rezygnacją.
– Przy oszczędnym racjonowaniu, na miesiąc, może parę dni dłużej. Gdyby jednak odmówić jadła niewolnikom, kobietom oraz dzieciom…
Gestem nakazała mu, by umilkł.
– A zatem miesiąc – stanowczym głosem zamknęła temat. – Wiele może się zmienić w tym czasie.
– Co masz na myśli, czcigodna?
– Oblegające nas wojska też pewnie cierpią na braki w zaopatrzeniu…
– Nawet jeżeli tak jest, mają do dyspozycji zasoby całej Persydy. Jeśli będzie trzeba, odbiorą chłopom ostatnie ziarno, nie zostawiając im nic na kolejny zasiew. Wojujemy z bestiami, pani! A ty pozwalasz sobie na luksus posiadania skrupułów.
– Walcząc z bestiami, musimy baczyć, by samemu nie spotwornieć, Szahnazie. Już ci mówiłam, że nie zgodzę się na to, co mi podpowiadasz.
Rzezaniec milczał przez dłuższą chwilę, a potem ciężko westchnął.
– W takim razie, jako twój wezyr i doradca, błagam, byś zezwoliła mi na wszczęcie rozmów z Hellenami.
– Na jaki temat?
– Honorowej kapitulacji Pasargadów, czcigodna. Stawialiśmy twardy opór i jak sądzę, wpoiliśmy nieprzyjaciołom trochę respektu. Trzeba to wykorzystać, póki wciąż jeszcze mamy w rękach atuty. Jeśli dasz mi wolną rękę, uczynię wszystko, by ocalić pierwszą stolicę od losu innych miast Persydy. Ciebie zaś… od losu twego brata.
Serce zakłuło ją, jak zawsze, gdy wspominała Ariobarzanesa i jego ostatni bój. Eunuch potrafił trafić tam, gdzie bolało… lecz nie dość celnie, by zatriumfować. Parysatis zbliżyła się do blanków i wyjrzała za nie. Daleko w dole ujrzała wewnętrzny plac musztry. Poczuła zawrót głowy.
– Powinnam cisnąć cię stąd na kamienie dziedzińca – wycedziła, odwracając się znów w jego stronę. – Lecąc w dół, miałbyś dość czasu, by zastanowić się nad swymi grzechami. Niestety, nie mogę tego uczynić. Za bardzo cię potrzebuję, Szahnazie.
Patrzyła, jak jego nalana twarz najpierw śmiertelnie blednie, a potem, wraz z ulgą, wracają na nią kolory.
– Ogłosisz w moim imieniu dekret o racjonowaniu żywności. Żołnierze z garnizonu dopilnują, by wszyscy się mu podporządkowali. I już nigdy, przenigdy nie wypowiesz przy mnie słowa „kapitulacja”. A teraz zejdź mi z oczu. Audiencja skończona.
Skwapliwie pokiwał głową i odwrócił się na pięcie. Zanim oddalił się na odległość głosu, zdążyła jeszcze zawołać:
– Jeszcze jedno, Szahnazie! Liczę, że gdy wszyscy zaczniemy niedojadać, schudniesz razem z nami!
* * *
Jazon wrócił do swego namiotu, marząc o długiej, gorącej kąpieli, która zmyje z niego smród latryny oraz martwego Tesala. Jednak nie dane było mu jej zażyć. Oto bowiem czekał na niego gość z rodzaju tych, którzy nieczęsto pojawiali się w jego progach. Kobieta o pełnych kształtach spowitych żółtym peplosem i gęstych, rudych włosach. Jedna z helleńskich dziwek. Wiele razy widywał ją w lazarecie, korzystał z jej opieki jako pacjent. Wtedy jednak nosiła pozbawioną ozdób białą suknię. Kiedy wkroczył na kwaterę, popijała właśnie z ceramicznego kubka. Obok, z amforą w rękach, stał zapatrzony w nią Muranu.
– Co tu się dzieje? – spytał Trak, podejrzliwie marszcząc brwi.
– Twój sługa był tak miły, że poczęstował mnie winem, kiedy czekałam na ciebie – oznajmiła rudowłosa. – Proszę, byś mnie wysłuchał, panie.
– Czy to pilne, Teklo? – warknął, piorunując spojrzeniem młodego Babilończyka, który nagle przypomniał sobie o jakimś bardzo pilnym sprawunku i czym prędzej zniknął mu z oczu. – Jak się domyślasz, jestem bardzo zajęty.
– Nie zajmę ci wiele czasu. Sprawa, z którą przychodzę, może się wydawać błaha, zapewniam jednak, że taka nie jest.
Jazon minął ją i opadł na swoje bogato zdobione krzesło. Już miał wołać, by i jemu podano wino, ale Muranu zniknął gdzieś z amforą.
– W czym rzecz? – spytał, wysiłkiem woli tłumiąc irytację.
– Jak wiesz, panie, ja i moje koleżanki po fachu towarzyszymy wojskom aż od samych Aten. Dbamy o wysokie morale żołnierzy, zapewniamy im odpoczynek i odprężenie po służbie. Od pewnego zaś czasu sprawujemy pieczę nad rannymi w lazarecie. Zarówno Melisa, jak i naczelny medyk, Erechteus, mogą zaświadczyć o naszej ofiarności.
– Nie potrzeba mi ich świadectw. Wiem, jak dobrą i potrzebną pracę wykonujecie.
– Nie pragniemy za nią żadnego wynagrodzenia – oznajmiła z naciskiem Tekla. – Każda z nas utrzymuje się z tego, co zarobi od żołnierzy, goszczących w naszych namiotach. Problem polega na tym… że ostatnio przychodzą dużo rzadziej niż kiedyś.
– Dlaczego tak się dzieje?
– W obozowisku pojawiły się inne kobiety. Takie, którym nie trzeba płacić za parę miłych chwil.
– Perskie branki.
– Z tego, co słyszałam, około dwustu. Wystarczająco wiele, by zaspokoić potrzeby wszystkich żołnierzy w korpusie. Och, to prawda, że my oddajemy się im z ochotą, podczas gdy je trzeba brać gwałtem… ale wielu mężczyznom nie robi to różnicy, zwłaszcza gdy mogą zaoszczędzić parę oboli.
Skinął głową. Zaczynał już rozumieć, z czym przyszła do niego ruda porne.
– Kiedyś formowały się do nas kolejki. Teraz możemy mówić o szczęściu, gdy odwiedzi nas dwóch mężów w ciągu nocy. Coraz trudniej związać nam koniec z końcem. Jeśli sytuacja się nie poprawi… będziemy zmuszone opuścić obóz i poszukać zarobku gdzie indziej. Najpewniej w Persepolis albo Suzie.
A wtedy lazaret pozostanie bez obsady. Nie musiała nawet mówić tego na głos. Usłyszał ją dość wyraźnie. Na dłuższą chwilę pogrążył się w myślach, podczas gdy ona stała przed nim, mierząc go błękitnym spojrzeniem.
– Najwyższy czas docenić waszą służbę na rzecz rannych i chorych – oznajmił w końcu. – Każda z was otrzyma po trzy srebrne tetradrachmy ze skarbca korpusu. Co zaś się tyczy pochwyconych Persjanek… Możesz mi wierzyć, że ta kwestia zostanie wkrótce rozwiązana. Nie będziecie dłużej cierpieć nieuczciwej konkurencji z ich strony.
Wesoły uśmiech rozpromienił twarz ladacznicy.
– Dziękuję, panie. Byłam pewna, że dostrzeżesz słuszność naszej sprawy. Jeśli możemy coś dla ciebie zrobić, wystarczy, że powiesz słowo. Wiesz, że potrafimy się odwdzięczyć…
Niespodziewanie dla Jazona, kobieta wplotła w swój głos bardziej zmysłowe nuty. Popatrzył na nią nieco zaskoczony. Musiała przecież słyszeć o jego upodobaniach. Z drugiej strony, dopóki Kassander nie wróci do zdrowia, to właśnie on był najwyższym rangą oficerem w korpusie. A przecież dziwka zawsze pozostanie dziwką, nieodmiennie lgnącą do bogactwa oraz władzy.
– W razie gdybym czegoś potrzebował, poślę po ciebie – obiecał, wiedząc, że tego nie uczyni. – Teraz zaś proszę, byście nadal, z równą ofiarnością, czyniły to, co dotychczas. Wielu moich podkomendnych zawdzięcza wam życie i zdrowie.
A także odpoczynek oraz odprężenie, dodał już wyłącznie w myślach.
* * *
Bahadur przybył niedługo po odejściu Szahnaza. Pomimo wieku oraz odniesionych ran, a także pancerza, który dźwigał na grzbiecie, nie wyglądał na zziajanego wspinaczką. Dołączył do Parysatis na blankach cytadeli. Przez jakiś czas spoglądali w milczeniu na rozłożone wokół miasta obozowiska Hellenów. Mające je połączyć umocnienia ziemne były coraz dłuższe i bliższe ukończenia.
– Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej, pani? – przerwał ciszę dawny Nieśmiertelny.
Skinęła głową, nie chcąc rozwodzić się nad swoim stanem. To nie był dobry czas na takie rozmowy. Jeśli stary weteran wiedział już, że jest brzemienna, nie dał tego po sobie poznać. A może chaldejski medyk okazał się dyskretny.
– Skoro tak, musisz podjąć ważne decyzje, czcigodna Jutab. Decyzje, które nie mogą dłużej czekać.
– Jesteś moim zastępcą. Dowodzisz garnizonem Pasargadów, jedyną siłą zbrojną, która jeszcze mi została. Co radzisz, stary przyjacielu?
– Wiemy, że żadna odsiecz nie nadciągnie. Z każdym dniem Hellenowie zacieśniają uścisk, w którym dzierżą miasto. Wkrótce już nic nie przeciśnie się między ich palcami. Pierwsza stolica skazana jest na upadek, to tylko kwestia czasu…
– Liczyłam z twojej strony na coś więcej niż czarnowidztwo i fatalizm.
– Pasargady wpadną w ręce wroga – rzekł z naciskiem, nie pozwalając wejść sobie w słowo. – Lecz to nie musi oznaczać kresu powstania. Tak jak nie oznaczała go utrata Persepolis oraz Isztahr. Czyż nie rozumiesz? To ty jesteś bijącym sercem naszego oporu! Nadzieją Persydy. Iskrą, od której zapłoną nowe ogniska buntu. Nawet gdy to tutaj zostanie zduszone.
– Co próbujesz mi powiedzieć, Bahadurze?
– Musisz opuścić miasto. Im szybciej, tym lepiej. Choćby dziś w nocy. Dobierz sobie eskortę spośród najlepszych jeźdźców, ale nie więcej niż dwudziestu. Nie macie walczyć, tylko ominąć wrogie patrole i pod osłoną mroku pomknąć na północ, w stronę łańcucha gór Elbrus. Tam nie dosięgnie was żaden pościg czy obława. Weźcie ze sobą dwa razy więcej koni. Pierwsze trzeba będzie zajeździć, potem przesiądziecie się na luzaki. Na waszym miejscu skorzystałbym z tamtej luki w fortyfikacjach nieprzyjaciela – wskazał ręką na nieumocniony jeszcze obszar między północnym, a położonym na zachodzie głównym obozowiskiem Hellenów.
Wzburzona jego słowami, mogła tylko potrząsnąć głową.
– Gdy tylko wyruszysz w drogę – ciągnął, niezrażony jej niemym sprzeciwem – z całą mocą uderzę na południowe obozowisko. Skupię na sobie uwagę nieprzyjaciół, tak by nie strzegli zbyt czujnie północy. Potem zaś… kiedy ich napór stanie się zbyt silny, a ty będziesz już daleko, wycofam się do Pasargadów i już w nich pozostanę. Nie oddam tym zamorskim dzikusom najstarszej z naszych stolic, możesz być tego pewna. Zmuszę ich, by drogo zapłacili za ten łup.
Zacisnęła dłonie na murach obronnych. Pochyliła głowę i zamknęła oczy. Szahnazem kierował strach, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Ocenił, że gra zakończyła się porażką i chciał już tylko ratować własną skórę. Bahadur jednak został wykuty ze szlachetniejszej stali. W obliczu klęski myślał tylko o tym, by ją ocalić i podtrzymać sprawę, za którą razem walczyli. Jeśli ceną miała być własna śmierć, z chęcią na to przystawał. Dlaczego zatem miała ochotę, by również jego strącić w ziejącą w dole przepaść?
Może dlatego, że odczuła pokusę, by skorzystać z rady dawnego Nieśmiertelnego. Pozwolić, żeby to on zginął za nią w beznadziejnym boju. Obrać łatwiejszą, bezpieczniejszą drogę. Ratować życie – własne oraz to, które dopiero w niej rosło. Wczorajszy dzień obfitował w rewelacje, niektóre tragiczne, inne zaś radosne. Parysatis pojęła, że za ich sprawą zaszła w niej jakaś głęboka zmiana. Dawniej bez namysłu odrzuciłaby to, co ofiarował jej Bahadur. Dziś nie potrafiła się już na to zdobyć.
Uniosła głowę, rozwarła powieki. Zwróciła się ku sędziwemu weteranowi. Jego jedyne oko wpatrywało się w nią ze szczerą troską.
– Poprosiłam cię o radę i ją otrzymałam – przemówiła bezbarwnym tonem. – Nie mogę się więc na ciebie gniewać. Rozważę wszystko, co mi powiedziałeś. Teraz jednak pragnę zostać sama.
Starzec pokłonił przed nią siwą głowę.
– Gdybyś mnie potrzebowała, będę na murach.
Patrzyła, jak odchodzi, wciąż energicznym krokiem, nieprzygięty do ziemi przez wiek. Urodzony żołnierz. Teraz wiedziała już, że będzie z nim do końca.
Pozostała jej jeszcze jedna audiencja. Odłożyła ją na sam koniec, bo ten, z którym miała się rozmówić, budził w niej głęboką niechęć. Gestem przywołała jednego z gwardzistów.
– Sprowadź do mnie maga, dostojnego Farzina – poleciła, czując, że wracają te przeklęte mdłości. – Znajdziesz go przy którymś z ołtarzy Wiecznego Ognia.
* * *
Wymarsz perskich sojuszników przebiegał szybko i sprawnie, choć rozpoczął się później, niż początkowo planowano. Stało się tak za sprawą podjętych w ostatniej chwili decyzji, które mocno skomplikowały całą operację. Z rozkazu Jazona zastęp miał odeskortować do Isztahr dwieście branek pochwyconych w niedawnej bitwie. A ponieważ nie były one w stanie dotrzymać kroku żołnierzom, należało zorganizować dla nich dwa tuziny wozów oraz dwakroć tyle wołów, jak również dodatkowe racje żywnościowe. Nim zakończono przygotowania, złocisty rydwan Heliosa pokonał już połowę drogi po nieboskłonie.
Chosroes z grzbietu swojej bułanej klaczy patrzył, jak kolejne oddziały formują się w kolumny i opuszczają obóz przez zachodnią bramę, skąd droga wiodła na Persepolis oraz Isztahr. Dosiadający obok wierzchowca Jazon z trudem koncentrował uwagę na mijających go szeregach zbrojnych w wysokich hełmach i łuskowych kaftanach. Jego wzrok uparcie wędrował ku profilowi młodego oficera. Ten w końcu zorientował się, że jest obiektem obserwacji. Jego gładkie policzki oblał rumieniec, wyraźny nawet na oliwkowej cerze.
– Jak… jak oceniasz moich podkomendnych? – spytał, by zamaskować zmieszanie, które często odczuwał przy generalskim zastępcy.
– Robią imponujące wrażenie – pochwalił Trak. A potem, nieco ciszej dodał: – Tak samo, jak ich dowódca!
Klacz musiała wyczuć niepokój swojego pana, bo potrząsnęła łbem i zadudniła kopytami o ziemię.
– Wracaj do nas szybko, Chosroesie! Potrzebujemy tu zarówno ciebie, jak i twoich zabijaków!
Jazon przemilczał to, że umęczone oblężeniem wojsko łaknęło przede wszystkim prowiantu, który perscy sojusznicy mieli sprowadzić z Isztahr. Sam zresztą odczuwał zupełnie inną hierarchię potrzeb. Raz jeszcze spojrzał, jak wdzięcznie tamten dosiada wierzchowca i z jaką gracją pozdrawia gestem mijające ich formacje.
– Będę za osiem dni – zapewnił młodzik.
– Nie spóźnij się, bo sami zdobędziemy Pasargady!
– Przysięgam, że gdy zacznie się szturm, ja i moi ludzie będziemy gotowi.
Gorliwość, z jaką wypowiedział owe słowa, wprawiły Traka w zdumienie.
– Dotąd nie było okazji, by cię o to spytać… Nie jest ci ciężko wojować z rodakami? Owa Jutab… Słyszałem, że należy do perskiej arystokracji. Kto wie, może jesteście blisko spokrewnieni!
Chosroes, który dotąd unikał wzroku Jazona, teraz spojrzał mu prosto w oczy.
– Moja ojczyzna krwawi z wielu ran. Jeżeli mają się kiedykolwiek zabliźnić, wpierw musi nastać pokój. Mniejsza o to, pod rządami jakiego króla, Aleksandra czy Dariusza. Ale przez Jutab i jej zwolenników pokój z każdym dniem się oddala. Gdyby nie bunt, który wznieciła, ten kraj mógłby na powrót stać się ogrodem, rozkwitającym w chwale Ahury Mazdy. A tak coraz bardziej przypomina pustynię. Dlatego będę walczył z tą fałszywą „Nadzieją Persydy”. Choćby nawet była mi rodzoną siostrą.
Jest nie tylko przystojny, ale i elokwentny, pomyślał Trak. A z jakim żarem przemawia! Czuł, że męskość zaczyna mu twardnieć pod tuniką. Och, do Tartaru z tą całą wojną i niekończącymi się manewrami oddziałów! Zamiast żegnać się z młodym Persem, powinien porwać go do swego namiotu i tam nauczyć wszystkiego, co wie o cielesnych rozkoszach. Niestety, obydwaj mieli swoje obowiązki, których nie potrafili zlekceważyć.
– Przekonałeś mnie, Chosroesie. Poczekamy na ciebie ze szturmowaniem Pasargadów. Taki zapał nie może pójść na marne!
Ostatnie szeregi sprzymierzonych przekraczały właśnie bramę. Ich dowódca pochylił przed Jazonem głowę.
– Za pozwoleniem, panie. Najwyższa pora, bym dołączył do swoich ludzi.
– Udzielam pozwolenia, choć czynię to z goryczą. Będę wyglądał twojego powrotu, młodzieńcze!
Odprowadził oficera pociągłym spojrzeniem. Docenił pewność, z jaką tamten powodzi bułaną klaczą. Kiedyś słyszał, że każdy Pers uczy swojego syna trzech rzeczy: strzelania z łuku, jazdy konnej i mówienia prawdy. Wyglądało na to, że rodzic Chosroesa dobrze wywiązał się z ojcowskiej powinności. Kiedy zamknięto już zachodnią bramę, przez jakiś czas wpatrywał się w nią jeszcze, jakby w nadziei, że jego oczy przenikną drewno i raz jeszcze ukażą mu sylwetkę oblubieńca.
* * *
Poszukiwanie kapłana zajęło więcej czasu, niż się spodziewała. Znużona czekaniem oraz przybierającym na sile wiatrem Parysatis opuściła wysoki taras i wróciła do swych komnat. Tam natychmiast zajęła się nią hinduskie niewolnice. Znów próbowały namówić swoją panią, by coś zjadła, ta jednak potrząsnęła głową. Coś zupełnie innego niż strawa zajmowało teraz jej myśli.
– Powiedz mi, Darszano, jak sobie radzisz z jazdą konną? Dałabyś radę kłusować przez noc po niepewnym gruncie, a w razie potrzeby przejść w galop albo nawet cwał? Wytrwać na wierzchowcu od zmierzchu do świtu? A twoje rodaczki?
Ujrzała w oczach swojej służki dezorientację i zmieszanie.
– Wybacz, pani, lecz żadna z nas nie posiadła tej sztuki. Poprzedni właściciele nie widzieli w tym pożytku. Jeśli podróżowałyśmy, to na wozie, w łodzi lub lektyce…
– Mogłam się tego domyślić. Och, nie przejmuj się, byłam po prostu ciekawa.
Parysatis z całych sił starała się ukryć zawód. A więc ucieczka z Pasargadów wiązałaby się z jeszcze jednym rozstaniem.
– Skoro nie jesteś głodna, pani, może zgodzisz się na relaksacyjny masaż?
Persjanka miała wielką ochotę przystać na tę propozycję. Pamiętała, jak przyjemny był dotyk Darszany. Lecz wtedy właśnie wrócił gwardzista, którego posłała do miasta.
– Wybacz, pani – zaczął już od progu komnaty. – Dostojny Farzin nie zgodził się przyjść do cytadeli.
W pierwszej chwili zdumienie odebrało jej mowę. Jedyne, co mogła uczynić, to unieść brwi.
Tymczasem zbrojny kontynuował swój raport:
– Mag oznajmił, że w tych trudnych chwilach musi zostać pośród wiernych. Nieść im pociechę oraz pokrzepienie. Od rana wygłasza kazania przed ołtarzami Wiecznego Ognia. Wszędzie słuchają go tłumy. Dlatego też… nie mogłem sprowadzić go tu siłą.
– Dobrze zrobiłeś – stwierdziła po dłuższej chwili, gdy już udało jej się uspokoić skołatane nerwy. – Kapłani cieszą się przywilejem nietykalności. Gdybyś położył na nim rękę, mógłbyś wywołać zamieszki.
– Cóż więc uczynisz, pani? – zapytał gwardzista, nim uświadomił sobie, jak bardzo nie na miejscu była jego ciekawość.
Westchnęła.
– Skoro prorok nie chce przyjść do góry, góra musi udać się do proroka. Darszano, przygotuj mój pancerz. A kiedy już go włożę – zwróciła się do przybocznego – zaprowadzisz mnie w ostatnie miejsce, w którym widziałeś Farzina.
* * *
Ktoś podjechał do niego i pozdrowił z szacunkiem. Jazon oderwał wzrok od podwojów i spojrzał na przybysza. Podobnie jak Chosroesowi, temu również nie zbywało na urodzie… Przynajmniej do chwili, aż perska lanca nie rozorała mu policzka.
– Co cię do mnie sprowadza, Argyrosie?
– Melduję, że przeprowadziłem śledztwo w sprawie zabójstwa Kottusa. Przesłuchałem jego towarzyszy broni i znalazłem wśród nich morderców, panie! Tak jak podejrzewałem, poszło o długi wynikłe z gry w kości.
– Szybko się z tym uwinąłeś. Czy jesteś pewien swojego werdyktu?
– Absolutnie. I jeśli będzie trzeba, obronię go przed żołnierskim wiecem!
Jazon zastanowił się szybko nad tą propozycją.
– Żołnierski wiec zwołuje się, kiedy trzeba osądzić zbrodnię Macedończyka. Jeśli dobrze rozumiem, zabójcami są tesalscy kawalerzyści. Sądzę więc, że możemy przejść od razu do wymierzenia kary.
– Żądam dla tych dwóch egzekucji przed frontem całego korpusu.
Głos Argyrosa drżał z trudem hamowanej nienawiści. Chłopak mocno się w to zaangażował, pomyślał z pewnym zaskoczeniem Trak.
– A ja chętnie na to przystaję – odparł spokojnym tonem. – Żołnierze mogą być dziś na mnie trochę rozgniewani. Odesłałem perskie branki, do których już mocno się przywiązali. Publiczna egzekucja trochę ich rozerwie. Sprawi, że zapomną o wszelkich zmartwieniach. Przygotuj wszystko na wieczór. I zastanów się nad sposobem uśmiercenia tych dwóch nieszczęśników. Chcemy przecież, by było to niezapomniane widowisko…
* * *
Pasargady były rozległym miastem, w którym znajdowało się wiele ołtarzy. Zanim więc wpadli na trop Farzina, słońce chyliło się ku zachodowi, a kiedy wreszcie go ujrzeli, nastała już noc. W rytualnych szatach i z twarzą ukrytą za zasłoną, skąpany w blasku Wiecznego Ognia, wyglądał tajemniczo i niesamowicie. Wygłaszał kazanie na placu targowym, o tej porze opróżnionym ze straganów, za to po brzegi wypełnionym wiernymi.
Parysatis i jej gwardzista próbowali przedzierać się przez ciżbę, by dotrzeć do kapłana. Szybko pojęli, że to na nic. Otoczeni zewsząd przez napierających na nich ludzi, mogli tylko patrzeć oraz słuchać.
– Wczoraj usłyszeliśmy wszyscy o klęsce naszej kolejnej armii – przemawiał mag, a jego donośny głos docierał w najodleglejsze zaułki. – Która to już taka wieść w ostatnich latach? Dochodziły do nas znad brzegów Graniku, spod Ipsos, Gaugameli, z Perskich Wrót. Ciosy sypały się bezlitośnie, jedne po drugich. A ile miast straciliśmy w oblężeniach oraz krwawych szturmach? Gdybym miał je wszystkie wymienić, zabrakłoby mi na to nocy.
Tu i ówdzie dały się słyszeć szlochy oraz zawodzenia. Żadne jednak nie mogło zagłuszyć natchnionego kapłana.
– Doświadczając od lat wszystkich tych nieszczęść, sądzicie pewnie, że nasz świat wali się w gruzy. Ja zaś powiadam wam, że nie jesteście w błędzie! Czasami to, co stare i zbrukane, musi obumrzeć, by mogło nastać oczyszczenie i odnowa! Nie żałujcie więc tego, co odchodzi, lecz miejcie wiarę w to, co dopiero przed nami!
Słuchacze bezbłędnie wyłapali zmianę tonu. Łkania ucichły, łzy zostały otarte z umorusanych twarzy. Głos maga przybrał jeszcze na sile. Sama ziemia zdawała się drżeć od jego słów.
– Wojna, którą wydali nam helleńscy najeźdźcy, różni się od wszystkich wcześniejszych wojen. Stanowi bowiem odbicie kosmicznych zmagań, jakie nasz Mądry Pan, Ahura Mazda, toczy ze Złym Duchem, Arymanem. Jest to odwieczny konflikt Dobra ze Złem, Światła z Ciemnością. Bez względu na to, ile triumfów odniosą jeszcze nasi wrogowie, w ostateczności czeka ich zagłada! Tak jak Aryman, któremu służą, zostaną strąceni na samo dno otchłani. My zaś, pokorne dzieci Wszechwiedzącego, zaznamy wreszcie sprawiedliwości!
Entuzjazm tłumu rósł z każdą chwilą. Wszyscy zapominali o niedawnej rozpaczy. Parysatis czuła, że ów nastrój zaczyna się jej udzielać.
Farzin zaś przemawiał dalej:
– To, jak szybko to nastąpi, zależy wyłącznie od siły naszej wiary! Dlatego proszę was – odrzućcie czarne myśli. Wspierajcie się nawzajem jak bracia i siostry! Wspólnie przetrzymamy wszystko, co szykują nam wyznawcy demonów! A kiedy już ich pokonamy, nadejdzie Odnowienie Świata, jutro piękniejsze od najwspanialszego wczoraj!
Niech i tak będzie, pomyślała. Nie ucieknie i nie skryje się w północnych górach. Zostanie w Pasargadach i stawi czoła wszystkiemu, co jej pisane. Jeżeli Odnowienie Świata, które głosił Farzin, miało nastąpić, nie było lepszego miejsca, by go wyczekiwać, niż najstarsza z perskich stolic.
* * *
O zachodzie słońca na rozległym placu ćwiczebnym obozowiska zgromadziło się ponad dwa tysiące mężczyzn, pochodzących ze wszystkich niemal krain Hellady i okolic. Stawili się, choć bez rynsztunku bojowego: hoplici z Aten oraz Argos, łucznicy z Krety, lekkozbrojni z Arkadii i Etolii, jeźdźcy z Tesalii o kabłąkowatych nogach, rośli, macedońscy falangici i jeszcze więksi barbarzyńcy z kilku trackich plemion. Żołnierze korpusu posiłkowego Kassandra z Ajgaj – wszyscy, którym tego dnia nie przypadła straż na wałach albo służba w pozostałych, mniejszych obozach wzniesionych wokół Pasargadów. Cały ten tłum przybył w jednym tylko celu – żeby zobaczyć, jak dokonuje się sprawiedliwość.
Wieść o zabójstwie Tesalczyka rozniosła się pośród wojska niczym pożoga w wyschniętym na wiór lesie. Przy ogniskach, musztrze czy na patrolach nie rozmawiano o niczym innym. Dla żołdaków liczył się nie tylko sam czyn, ale i miejsce, gdzie go dokonano. Świadomość, że ich towarzysz broni konał zanurzony po szyję w ekskrementach, budziła powszechne oburzenie. Jednocześnie mało kto wierzył, że morderca zostanie wykryty i poniesie karę. Przecież zbrodni dokonano pod osłoną nocy. Lecz oto, gdy zasiadano właśnie do wieczerzy, wśród zbrojnych gruchnęła kolejna wiadomość: zabójcy Kottusa zostali pochwyceni! Wytropił ich po krótkim śledztwie adiutant samego generała, młodzieniec powszechnie szanowany za odwagę i dobre pochodzenie. Skoro tak ważna osobistość orzekła ich winę, mężczyźni z korpusu również w nią uwierzyli. I zapłonęli mściwą nienawiścią dla skazanych.
Teraz zaś mieli stać się świadkami ich kaźni, choć wciąż nie wiedzieli, jak się rzecz dokona. Na środku placu wbito w ziemię drewniane pale. Nie zaostrzono ich u góry, co wykluczało jedną z popularnych metod egzekucji. Niektórzy byli tym faktem rozczarowani. Inni z kolei czuli ekscytację. Na początku wyprawy, podczas przymusowego postoju na Ikarii, mieli sposobność oglądać nabijanie człowieka na pal. Z kolei pod Gordionem widzieli ukrzyżowanie. Tym razem też pragnęli ujrzeć coś nowego.
Kiedy ciżba już zgęstniała, na plac wkroczył zbrojny orszak. Na czele szedł zastępca generała, Jazon, w pełnym bojowym rynsztunku. Krok za nim – Argyros w wypolerowanym na błysk pancerzu. Dalej podążali Tryballowie z pochodniami, których blask odbijał się w ostrzach kołyszących się im u pasów rhompaji. Czterech z nich prowadziło, a raczej wlekło między sobą skazańców, ci bowiem z najwyższym trudem trzymali się na nogach. Gapie wskazywali ich sobie palcami i żartowali, że przesłuchanie, jakiemu zostali poddani, musiało być naprawdę pieczołowite i dogłębne. Sława Argyrosa, tak niestrudzonego w dochodzeniu do prawdy, z każdą chwilą rosła wśród żołnierskiej braci.
Zabójcy zostali doprowadzeni na środek placu. Każdego z nich przywiązano do dwóch palów, a następnie tak naprężono liny, że ręce i nogi miał szeroko rozpostarte i nie mógł osunąć się na ziemię. Tryballowie odarli ich z ubrań, pomagając sobie zakrzywionymi rhompajami i niezbyt bacząc na to, czy przecinają jeszcze tunikę, czy może kaleczą już ciała. Obydwaj skazańcy zawodzili z bólu, lecz ich głosy tonęły w morzu obelg, jakie ciskali im widzowie tego krwawego spektaklu.
Jazon skinął na generalskiego adiutanta, który wystąpił naprzód i uniesieniem ręki poprosił o ciszę. Fakt, że rozochocony tłum dość szybko usłuchał, wiele mówił o szacunku, jaki młodzieniec zaskarbił sobie w korpusie.
– Żołnierze! Towarzysze broni. Moi bracia! – rozpoczął, podnosząc głos tak, by usłyszeli go nawet stojący w oddali. Nie było to łatwe, bo lewą część jego twarzy wciąż przykrywał opatrunek. – Zebraliśmy się tutaj, żeby ukarać zbrodnię. Nasz druh i przyjaciel, mąż, któremu niejeden z nas zawdzięcza życie, Tesalczyk Kottus, został wczoraj haniebnie zgładzony. Tym, którzy to zrobili, nie wystarczyło pozbawienie go życia. Zechcieli jeszcze odebrać mu godność. Powiedzcie sami, przyjaciele, jaka odpłata należy się za tak obmierzły czyn?
– Śmierć! – wyrwało się z tysiąca gardeł. – Chcemy zobaczyć, jak konają!
Odczekał, by wykrzyczeli swą furię, po czym znów uciszył ich gestem.
– Śmierć – powtórzył, zwracając się ku przywiązanym do pali mężczyznom. – Słyszeliście, Batyklesie i Thoraksie? Słyszeliście wyrok ludu?
Jeden z nich uniósł głowę. Jego twarz była niemal czarna od sińców, a oczy ginęły wśród opuchlizny. Mimo to wbił spojrzenie w adiutanta i ze wszystkich sił, jakie jeszcze zostały mu w płucach, wrzasnął:
– Jestem niewinny! Ten skurwiel kłamie! Kottus był dla mnie jak brat!
Więcej powiedzieć nie zdążył, bo podszedł do niego jeden z Tryballów i wymierzył potężny cios w skroń. Głowa skazańca podskoczyła, a potem opadła mu na pierś.
Tymczasem Argyros przyzwał kolejnych Traków, którzy dotąd trzymali się z tyłu, poza zasięgiem światła rzucanego przez pochodnie. Ci wręcz uginali się pod ciężarem wypchanych po brzegi worków. Wyszli na sam środek placu i jęli je kolejno opróżniać. Na ziemię posypały się kamienie przeróżnych kształtów i rozmiarów – od wygładzonych w strumieniu otoczaków po odpryski budowli o poszarpanych i ostrych brzegach.
– Ci dwaj – przemówił znowu adiutant – zabili swojego krajana tylko dlatego, że poszczęściło mu się przy grze w kości! Swojego druha, z którym dzielili wcześniej dole i niedole kampanii. Jeden nazwał go nawet bratem. Ale to nie powstrzymało jego ręki.
Podniecony tłum zahuczał znów gniewnie.
– Kottus zginął z rąk swoich towarzyszy broni. Słusznym jest zatem, by jego mordercy ponieśli śmierć z naszych. Żołnierze… czyńcie swoją powinność.
Umilkł i zastygł w oczekiwaniu na to, co miało się teraz wydarzyć. Nie musiał czekać długo. Z ciżby wyłonił się pierwszy ochotnik. Sądząc po wyglądzie, nie był nawet Tesalczykiem. Podszedł do sterty kamieni i znalazł taki, który dobrze leżał mu w dłoni. Zmierzył spojrzeniem każdego ze skazańców, a potem cisnął w tego po prawej. Mężczyzna szarpnął się w próbie uniku, lecz przeszkodziły mu napięte sznury. Pocisk ugodził go w pierś i przeciął skórę. Popłynęła krew. Żołnierska brać zawyła z radości.
Ośmieleni przykładem, kolejni ochotnicy występowali naprzód. Trzech, siedmiu, tuzin, dwa tuziny… Na Batyklesa i Thoraksa posypał się istny deszcz kamieni. Wbijały im się w ciała, druzgotały kości, wybijały zęby i oczy. Z początku wrzeszczeli, lecz niebawem ucichli. To jednak nie powstrzymało coraz liczniejszych poszukiwaczy sprawiedliwości. Pociski przecinały powietrze jeszcze długo po tym, jak ciała skazańców zamieniły się w krwawą miazgę.
Jazon już tego nie zobaczył. Opuścił plac, gdy tylko Argyros zakończył swą przemowę. Tej nocy nie pragnął oglądać krwi oraz cierpienia. Nie łaknął nawet zemsty przybranej w szatę prawości. Idąc do swojego namiotu, marzył już tylko o jednym: o pięknym, babilońskim efebie, który tam na niego czekał.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.


Blog Comments
Megas Alexandros
2025-10-30 at 21:20
Dobry wieczór!
Obiecałem, że kolejny rozdział Perskiej Odysei pojawi się w październiku i rzutem na taśmę – udało się! Wprawdzie bez Kassandra (wciąż dochodzi do siebie), ale z paroma innymi krwistymi, mam nadzieję, bohaterami.
Zawsze w pierwszym komentarzu dziękuję mojej Korektorce, boskiej Atenie za przeczytanie i poprawienie mojej pisaniny, zanim trafiła w Wasze ręce. Tym razem należą Jej się szczególne dzięki, bo otrzymało wyjątkowo mało czasu. A jednak – dała radę. Ateno, jesteś wielka!
A teraz już serdecznie zapraszam do lektury!
M.A.
Marek
2025-10-31 at 23:33
Jak zwykle wysoki poziom i wciągająca akcją!
Megas Alexandros
2025-11-01 at 23:06
Piękne dzięki!
No, to skoro Perska Odyseja otrzymała kolejny rozdział (choć tym razem bez Kassandra, który wciąż dochodzi do zdrowia), pora zabrać się za kolejną część Babilońskiej Niedoli!
Pozdrawiam
M.A.
jammer106
2025-11-01 at 12:13
Wysoki warsztatowy kunszt, wartko poprowadzona akcja, dbałość o historyczne szczegóły – to znak rozpoznawczy Megasa Aleksandrosa. Przeczytałem z ciekawości, starożytne czasy znam z perspektywy lektur szkolnych i filmów i … pochłonęło mnie. Czy akcja ciągnie się spójnie z poprzednimi odcinkami – tu się nie wypowiem, gdyż nie czytałem ich (zamierzam jednak zagłębić się w ich lekturę). Podziwiam wiedzę Autora, odpowiedni dobór słownictwa, pokazanych nam bohaterów. Poczułem klimat tych odległych czasów i zapragnąłem dowiedzieć się więcej.
Bohaterowie, jak dla mnie nakreśleni realnie, nie czułem posągowości postaci. Dialogi naturalne i ten dobór słownictwa. Mistrzowski. Nieraz zatrzymywałem się i sprawdzałem co owe znaczą. Opowiadanie ma mocny wątek edukacyjny i chwała Autorowi za to.
Chylę czoło przed włożonym wysiłkiem. Tworzenie opowiadań, tam mocno „przylepionych” do konkretnych wydarzeń, czasów to dodatkowe ryzyko ,by gdzieś użyć niewłaściwego stwierdzenia, nazwy, wprowadzić rodzaj oręża, rzeczy, której jeszcze nie było i zostać skrytykowanym. Znawcą nie jestem, ale niczego takiego nie dostrzegam. Wszystko wydaje mi się, mnie laikowi zgodne z opisywana epoką.
Ocena 5-5-5 zasłużona. Pochłonąłem cudowną cześć opowiastki, i co najważniejsze połknąłem bakcyl i sukcesywnie będę raczył się wcześniejszymi częściami.
Pozdrawiam serdecznie Autora i czekam na kolejną cześć.
Megas Alexandros
2025-11-01 at 23:20
Dobry wieczór, Jammerze106!
Ciekaw jestem, w jaki sposób odbiera się rozdział mojej pisaniny – wyrwany z kontekstu całości. Tym bardziej taki rozdział jak powyższy – który ciągnie po prostu wątki rozpoczęte sporo wcześniej.
Z perspektywy tego tekstu jako całości np. wątek Argyrosa, który gdzieś tam poza kadrem przeprowadza śledztwo i wskazuje dwóch zabójców Kottusa – może się wydać potraktowany po macoszemu. Tymczasem jest to kolejny etap jego zemsty na Tesalczykach za ich wcześniejszą zbrodnię. Chłopak nie jest może hrabią Monte Christo, ale konsekwentnie realizuje swój plan i właśnie zrobił duży krok w stronę sprawiedliwości.
Również postać Parysatis/Jutab może się w tym rozdziale wydawać chaotyczna i miotająca się od skrajności w skrajność, decyzje zaś podejmującą pod wpływem chwili. W ocenie tej bohaterki również pomaga szerszy kontekst, jakiego dostarczają poprzednie rozdziały.
Skoro Ci się jednak podobało, to pozostaje mi się cieszyć, no i liczyć, że zabierzesz się za moje teksty od początku. W razie potrzeby służę radą odnośnie najlepszej kolejności lektury 🙂
Pozdrawiam
M.A.
jammer106
2025-11-02 at 12:49
Witam Megasie.
„Ciekaw jestem, w jaki sposób odbiera się rozdział mojej pisaniny – wyrwany z kontekstu całości. Tym bardziej taki rozdział jak powyższy – który ciągnie po prostu wątki rozpoczęte sporo wcześniej.” – czyta się dobrze, wręcz się płynie (z wyjątkiem wyrazów, które musiałem sobie przyswoić, gdyż nie były mi znane). A, pisaniną to możesz nazwać moje teksty, Twoje, to proza i nie przyjmuję tłumaczeń że tak nie jest. Czytając nawet XXX cześć, nie sposób nie zauważyć wysokiego kunsztu „warsztatowego” (tu ukłon w stosunku do korektora/ki, bo ta/ten zawsze coś dojrzy) bo ów/owa cos tam pewnie wychwyciła, lecz z pewnością promil to był. Kosmetyka. Dajesz części na 20-30 minut czytania, trudno tu wymagać , w wyrwanym z dłuższej opowiastki wszystkiego. Przeczytałem, spodobało mi się ( podobnie jak na innym portalu, chwyciłem Czytelnika, który Strażniczkę zaczął od bodajże V części i tak go zainteresowała, że cofnął się do części I Rybaka Dusz”). Czasami tak jest, przeczytasz coś w 30 części i „cofka” .
Chętnie bym, przed ocena tej opowiastki połknął pozostałe 29, tylko kiedy dostałbyś komentarz -w grudniu, styczniu?
” W razie potrzeby służę radą odnośnie najlepszej kolejności lektury” – a to nie trzeba czytać od 01-29?
Jak napisałem wcześniej, moja ocena to składnia warsztatu ( idealny) , „dodatkowe ryzyko ,by gdzieś użyć niewłaściwego stwierdzenia, nazwy, wprowadzić rodzaj oręża, rzeczy, której jeszcze nie było i zostać skrytykowanym”
Miałem tego nie pisać… Bo dostanę falę hejtu i negatywnych komentarzy. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.
Jest sztuką napisać dobre opowiadanie erotyczne, ale podobne stworzyć , wrzucając je w konkretny czas, poświęcając temu jako Autor czas, słownictwo, wątki erotyczne, a na dodatek by było one zgodne z historią (prosty klucz w hasztagach „historical fiction”) to wyższa szkoła jazdy, żonglerka.
Opowiedzieć, nawet super hiper opowiastkę o przygodach Kasi i Tomka na plaży nudystów w Czarnogórze, a stworzyć opowiadanie (czy sagę) , rozgrywająca się w starożytnej Grecji/Egipcie/ Rzymie, a nawet podczas I czy II WŚ, to nie ten sam wysiłek to nie ta klasa.
Moje odczucie, subiektywne, proste, bo prostym facetem jestem. Nie mi, do Was się równać.
Dlatego, chylę czoła przed Twoimi opowiadaniami, Twoimi , Tompa , Nefera i innych (przepraszam że nie wrzucam, ale sporo ich tu jest np. FoxFM ma opowiastki ścisłe historycznie powiązane) .
Od razu mówię – można stworzyć arcydzieło nie taplając się w historii, gdzie Autor nie określa ram czasowych, albo tylko delikatnie nam wspomina. To może być perełka. Klękajcie narody. Tak.
Ale, ja zawsze będę podziwiał tych, którzy weszli w odległe czasy i przedstawili mi to, laikowi , językiem, słownictwem i akcją , podobna jak wtedy tam było.
Pozdrawiam.
Megas Alexandros
2025-11-02 at 13:37
Witaj ponownie!
„a to nie trzeba czytać od 01-29?”?
Perska Odyseja jest bezpośrednią kontynuacją mojego pierwszego cyklu „Opowieści helleńskiej: Kassander”. Ten przynajmniej jest krótki, składa się z zaledwie 13 niezbyt obszernych rozdziałów 🙂 Warto go poznać przed lekturą Perskiej Odysei, tam po raz pierwszy pojawia się prócz tytułowego Macedończyka również zhellenizowany Trak Jazon. I zostaje wyjaśnione, jak to jest, że w ogóle trafili do Azji na czele kilkutysięcznego korpusu.
Jeżeli zależy Ci wyłącznie na Perskiej Odysei, pozostałe cykle można (na razie) pominąć. One staną się ważne później, w miarę jak w Odysei będą się pojawiały postacie wykreowane w „Opowieści helleńskiej: Tais” oraz Opowieści helleńskiej: Demetriusz”. Krótsze serie: „Melijska Idylla” oraz „Wepet renpet” stanowią łącznik między tamtymi cyklami a Perską. Wiem, że to wszystko może być nieco dezorientujące, dlatego, jak już mówiłem, w razie zainteresowania służę radą i podpowiedzią 🙂
A za wszystkie miłe słowa serdecznie dziękuję!
Pozdrawiam
M.A.
Nefer
2025-11-06 at 09:37
Bardzo dobra część, pomimo (a może właśnie dlatego?), że powstrzymałeś się od wstawienia scen i elelementów erotycznych (tylko drobne nawiązania i aluzje). Po prostu, sama dramaturgia wydarzeń narasta do tego stopnia, że erotyczne odprężenie byłoby nie na miejscu. Oczywiscie, Jutab nie może uciec, upadek miasta z jej udziałem będzie kulminacją kilku lub nawet kilkunastu ostatnich rodziałów. Poprzeczkę zawieszasz sobie w ten sposób wysko, ale nie wątpię, że podołasz wyzwaniu. Przy okazji ukazałeś kolejny aspekt funkcjonowania armii macedońskiej, w której ukamieniowanie przez towarzyszy broni było karą przewidzianą za najcięższe przestępstwa. Co prawda, zwykle po wyroku zatwierdzonym przez wiec (o czym wspomniałeś), ale tutaj istotnie nie chodziło o rodowitych Macedończyków.
Czekam na kolejne odsłony, gratuluję i pozdrawiam.
Megas Alexandros
2025-11-06 at 14:19
Witaj, Neferze!
Cieszę się, że nowy rozdział przypadł Ci do gustu. Początkowo miała to być kolejna część poświęcona „rozstawianiu figur na szachownicy”, ale jednak kilka ważnych decyzji tu zapadło. Jutab postanowiła zostać do końca w Pasargadach, Argyros już niemal dopełnił swojej zemsty… fabuła zmierza powoli w stronę kulminacji. W końcu zamierzałem pisać „Perską Odyseję”, a więc opowieść o podróży, tymczasem chwilowo wychodzi mi „Perska Iliada”, statyczna historia osadzona pod murami oblężonego miasta 🙂
Co do ukamienowania Tesalczyków, zainspirowałem się historią Filotasa, syna Parmeniona, który został oskarżony o udział w spisku na życie Aleksandra Wielkiego. Wówczas cały proces (łącznie z torturami) odbył się przed obliczem armii, która następnie wykonała wyrok. Wedle różnych podań Filotas został ukamienowany, albo obrzucony oszczepami. Na istnienie takiej kary w antycznej Macedonii wskazuje również los królowej Olimpias. W jej przypadku kamienującymi były rodziny osób, które z jej woli zostały pozbawione życia. Ogólnie, ta metoda egzekucji dobrze wpisuje się – obok nabicia na pal oraz ukrzyżowania – w ogólne okrucieństwo tamtej epoki.
Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
M.A.