Miniatury Barmana-Ravena IV (Atria, Redefiniowanie, Tamara i gwałt)  4.11/5 (3)

16 min. czytania

golodp.com, „Night Moment”, CC BY-NC 2.0

Atria

Widzę jak jesteś rozpalona. Wijesz się z dłońmi na ścianie…

Zwykle dumna i niedostępna, całkowicie ponad rzeczywistością, nietykalna, nieskazitelnie wyniosła. A oto przede mną, przyparta do bieli ściany jesteś zwykłą suką. Jednym wielkim niezaspokojeniem. Widzę, jak uczucie to miota tobą od środka, jak bardzo starasz się odzyskać kontrolę nad sobą, nad swoim ciałem i jak sromotnie przegrywasz tę walkę ze swoimi własnymi namiętnościami. Zwierzęca, pulsująca i spocona – z podniecenia i ze strachu.

Ze strachu nie przede mną, ale przed sobą samą. Ten strach czuć w powietrzu, pachnie ostro i wyzywająco. Jesteś jak kotka, jak tygrysica, która zna smak bata. Chciałabyś skoczyć do gardła treserowi, ale ten fizyczny strach powstrzymuje nawet przed myśleniem o tym. Nawet tego się boisz. Wiesz, że nie ma przede mną tajemnic, że jeśli tylko pozwolisz sobie na jakiekolwiek odstępstwo od mojej woli, zauważę to i skarcę cię.

Jesteś jak suka. Suka, która w głębi swoich żył, w swojej własnej krwi czuje zew wilczych przodków, ale jest posłuszna tym uczuciem poddaństwa wyuczonego przez kij, który bezlitośnie przywoływał do posłuszeństwa twoich przodków. Chciałabyś wyrwać się, uwolnić, ale jednocześnie nic nie sprawia ci takiej rozkoszy jak sprawianie mi przyjemności – twojemu panu.

Wiem to wszystko i jest mi ciebie szkoda, czuję żal. Czuję żal i pogardę dla twojego ciała, dla twojej fizyczności. Nienawidzę ciebie za to, że nie potrafisz być inna. Nienawidzę tej rozpalonej wilgotności, tego łagodnego falowania, napięcia i delikatności ruchów.

Nie zasługujesz na to, żebym cię dotykał. Nie zasługujesz na to, żebym poświęcił ci na tyle energii, żeby ukarać cię za to.

– Nie ruszaj się! – podnoszę głos, inaczej mnie nie usłyszysz, odleciałaś, a nie po to tu jesteś, żeby było ci przyjemnie.

– Chcę, żebyś choć przez chwilę trwała nieruchomo. Słyszysz!? – chwytam cię mocno za włosy.

– Potrafisz choć przez chwilę się nie ruszać?! – słyszysz w moim głosie zniecierpliwienie.

Wiesz, że jestem niezadowolony z ciebie. Kulisz się i starasz nie ruszać. Zastygasz przerażona. Nie zadowalasz mnie. Wiesz, że mogę zrezygnować z ciebie i wyjść, a nie tego pragniesz.

– Nie tak! Wyprostuj się! – czujesz moją dłoń na swoim udzie. – Szerzej nogi! – posłusznie rozstawiasz je szerzej. – Ręce wyżej!

Kolejne polecenie. Kolejny raz niedobrze. Drżysz z podniecenia, ale podnosisz wyżej ręce, opierasz dłonie o ścianę. Jest tak zimna, zimna jak mój głos. „Co się stało? Jeszcze chwilę temu… Co zrobiłaś źle?? Czemu jestem niezadowolony?? Przecież…”

– Może być… – klepię cię po pośladku. Wulgarnie.

„Czemu? Dlaczego tak? Jeszcze moment temu widziałaś w moich oczach pożądanie, a teraz są takie bezlitosne, zimne i wyrachowane.”

Słyszysz jak siadam. Twoja głowa sama odwraca się, żeby spojrzeć w moją stronę…

– Co mówiłem?! Masz trwać nieruchomo – głos przywołuje cię do porządku.

Kątem oka, zanim zauważyłem twoje nieposłuszeństwo, zdołałaś dostrzec, że siedzę na krześle z nogą założoną na nogę. Jak w galerii przed interesującym obrazem, albo rzeźbą i że patrzę na ciebie.

Od środka, z głębi podbrzusza czujesz rozlewające się na całe ciało ciepło. Podobasz mi się. Podobasz i patrzę na ciebie. A może to tylko gra? A może potrzebuję tej chwili, żeby opanować zmysły, żeby nie ulec pożądaniu. Żeby nie poddać się twojemu urokowi i czarowi. Wiesz, że dziś wyglądasz naprawdę szałowo, podkreśliłaś ubiorem wszystkie swoje atuty. Na białej ścianie twój czarny strój musi pokazywać wszystkie linie twojego ciała. Coraz przyjemniej jest stać tak przede mną. „Jak piękna rzeźba… a on jak koneser” – ta myśl sprawia ci przyjemność. Nie czujesz już zagubienia. Wiesz, co masz robić: chcesz wyglądać pięknie i chcesz tak trwać, żebym mógł sycić oczy twoim widokiem. Sprawiasz przyjemność swojemu panu.

Delikatnie, prawie niezauważalnie rozprostowujesz palce, rozkładasz szerzej dłonie na zimnej, białej ścianie. Chcesz, żebym znów stracił kontrolę nad sobą, chcesz mnie podniecić i widzieć w moich oczach pożądanie.

Słyszysz, że zapalam papierosa. Ośmielasz się i patrzysz znad swojego ramienia. Na chwilę moją twarz oświetla płomień a potem tylko żarzący się czerwony punkcik papierosa w półmroku pokoju. „Kusiciel..” – pulsuje ci w głowie myśl. I ten dreszcz emocji na plecach. O tym właśnie marzyłaś.

– Dobrze, wystarczy – głos jest ciepły i niski. Jak bardzo pragniesz poczuć moje dłonie właśnie tam. – Chodź tu do mnie – już niedługo i poczujesz moją bliskość. Opuszczasz ręce, odwracasz się. Wolno robisz pierwszy krok w moją stronę…

– Nie tak! Na kolanach! – jak bicz, głos tnie przez skórę, sięga aż do samego środka. Znów źle! Padasz na kolana. A w głowie myśl „Czemu ja to robię? Przecież…”

– Chodź tu – aksamitny dźwięk. Ulegasz mu, ulegasz instynktowi poddania.

Twarda podłoga wbija ci się w kolana, czujesz jej realność pod dłońmi, a wszystko wokół takie nierzeczywiste.

Na klęczkach przychodzisz do mnie, czujesz ból na otartej skórze. Ból, ale jaki przyjemny. To dla mnie – twój dar, składany na ołtarzu mojego zadowolenia. To dar twojej uległości dla ciebie samej. W końcu – czujesz to w każdej komórce swojego ciała – w końcu jesteś własnością. Już nie jesteś niczyja, masz pana, masz dla kogo zdzierać swoją, tak pielęgnowaną, tak delikatną skórę.

Masz początek i koniec. Jesteś szczęśliwa. Jesteś, istniejesz dla tego uczucia, dla bycia czyjąś, nie kogokolwiek, ale właśnie moją…. Suką, która w końcu znalazła swojego pana. Podchodzisz, podczołgujesz się bliżej. Dotykasz prawie nosem mojego kolana. Kładę rękę na twojej głowie. Dłoń jest ciepła, delikatna. Czujesz głaskanie i falę rozkoszy z samego dotyku. Moja dłoń na twoich włosach, na twojej głowie. Tak bardzo na to czekałaś. I w końcu jest: uczucie spełnienia. Jesteś posiadana. Nie brutalnie, nie gwałtownie, nie przemocą, ale właśnie tak; delikatnie, ciepło, z czułością, jakiej nie mogłaś się spodziewać od zwykłego faceta. Ten nie jest zwykły.

– Połóż się na łóżku.

Posłusznie wykonujesz polecenie. Na kolanach doczołgujesz się do krawędzi łóżka. Wsuwasz się na nie. Jesteś spięta i naprężona. Za chwile to się stanie. Twój pan przyjdzie do ciebie i będziecie to robić. Razem. Dostaniesz przywilej sprawienia mu przyjemności. I on tobie również będzie sprawiał rozkosz. Wypełnia cię znane uczucie – to samo, kiedy pierwszy raz uprawiałaś seks. Ale tym razem jest tak, jak należy.

– Połóż się na brzuchu. Podkurcz kolana. Tak, grzeczna dziewczynka. Wypnij tyłek – wykonujesz wszystko, o co prosi twój pan. Chcesz, żeby było mi dobrze i chcesz, żebym w końcu znów cię dotknął.

– O czym marzysz? – jesteś zaskoczona. „Twój pan pyta o twoje marzenia? Jak to? Przecież…”

– Pytałem o coś! O czym marzysz?– nie możesz zebrać myśli, a nie chcesz znów sprawić mi zawodu. Czego mogę pragnąć? Czemu kazałem ci położyć się w takiej pozycji? Tak – to jest to!

– Chcę poczuć ciebie w sobie, od tyłu…

– Źle! Masz mówić: chcę ciebie PANIE poczuć w sobie.

– Przepraszam.

– Przepraszam PANIE!

– Przepraszam, panie – wiesz już, że pytanie o marzenia było fanaberią, zachcianką i że nie powinnaś wątpić. – Chcę ciebie, panie – szepczesz z poczuciem winy.

– Nie ruszaj się – czujesz jak łóżko ugina się pod moim ciężarem. Znów jestem blisko, czujesz mój zapach. Wsuwam udo pomiędzy twoje nogi, bardziej czujesz niż widzisz, że klęczę tuż za tobą. Wsuwam dłonie pod spódnicę. Przez ciało przebiega dreszcz. Moje dłonie – silne, zdecydowane, nie wahające się ani przez moment, a jednocześnie czułe i delikatne. Wiem jak dotykać.

Tego zazdrościłaś wszystkim kobietom, tego zazdrościłaś wszystkim spotykanym na spacerze psom. Kiedy ich właściciele z czułością dotykali ich głów, tarmosili i głaskali po karku…

O tym marzyłaś. O gładkim i pewnym dotyku, o moich dłoniach na twoim ciele. Głaszczę po udach. Z trudem opanowujesz pragnienie, żeby obrócić się, złapać mnie za ramiona i wciągnąć na siebie. Wiesz, że to jest zabronione, że masz czekać i być posłuszna. Czekasz, a twoje ciało drży pod moim dotykiem. Jestem coraz bliżej twojej kobiecości. Jesteś już taka rozpalona… Czujesz, jak na majtki kropla po kropli sączy się sok podniecenia. Pragniesz mnie w środku, a ja wciąż pozostaję dotykiem na udach. Bezgłośnie jęczysz. Otwierasz szeroko usta i oddychasz coraz szybciej. Wyczuwasz, że podnieca mnie dotykanie ciebie. Czujesz moją sztywność, gotowość, żeby…

Uśmiechasz się sama do siebie. „Podniecony i to jak bardzo.” Nagle moje ręce przestają być czułe i delikatne. Szarpnięcie. Twoja spódnica jest już wysoko zadarta, czujesz chłodne powietrze na gołych udach. Kolejny gwałtowny, wręcz brutalny ruch. Moje place na biodrach. Jesteś już bez majtek. Zsunięte do kolan krępują ruchy. Jesteś naga i wypięta w moją stronę. Już wiesz co się stanie. Wyczekujesz. Już za moment.

Nareszcie! Wypełniam cię całą. Moje biodra na twoich pośladkach, ciężar ciała, który nie pozwala się ruszyć, który obezwładnia, zniewala. Chcesz odwrócić głowę, żeby zobaczyć to, co do tej pory tylko czułaś. I nagle moje palce na twoim karku, jak kleszcze unieruchamiają. Kolejny raz chciałaś, ledwie chciałaś zrobić coś bez pozwolenia. Poddajesz się – palce, które sprawiały nagły ból są miękkie i delikatne. Podsuwasz głowę pod ich dotyk. Czujesz mnie w sobie, jak poruszam się wolno, ale stanowczo. Cała wibrujesz, nabijasz się pierwszy raz, niepewna, czy ci wolno. Czujesz moją dłoń na biodrze. Pozwalam i akceptuję ten ruch. Ruszasz się coraz mocniej. Ręka z biodra przesuwa się na pierś. Wciąż od pasa w górę jesteś ubrana, czujesz przez materiał bluzki moje palce. Ściskam mocno, coraz mocniej… boli. Ale jak przyjemnie. Moje dłonie są wszędzie. Udaje ci się złapać ustami palce tej, która gładziła przed chwilą twój kark. Liżesz je. Przesuwasz język wzdłuż palców, gubisz się w dłoni. Całujesz i znów zaczynasz wędrówkę na zewnętrzna stronę. Całujesz rękę swojego pana.

A w środku ciebie totalne wypełnienie. Całkowita rozkosz. Fala za falą przy każdym ruchu oblewa cię gorący pożar. Z każdym ruchem tracisz świadomość, zatracasz się… Jestem jak kotwica na morzu, jedyny stały punkt, który daje oparcie i podporę. Jęczysz i ten jęk wyrywa się z głębi ciebie, gdzieś tam ze środka, gdzieś gdzie nikt inny nie miał wstępu. Jesteś oddana, całkowicie oddana. Spokojne morze przeradza się w targany wiatrem ocean, sztorm… i tylko ja, niewzruszony, pewny… Ufna i zatracona w swojej rozkoszy, opierasz się o mnie. Jak morze podczas burzy, rozbijasz się o skały nabrzeża. Zalewa cię ekstaza. Drżysz i miotasz się nabita na mnie. Jeszcze chwila. Jeszcze… i już.

Lies Thru a Lens, „Roseanne”, CC BY 2.0

Redefiniowanie

Czuję miarowe pulsowanie tętna. Spoglądam na siebie oczami innych. Spokojny i opanowany prowadzę dialog. Monolog. Przekonuję sam siebie wobec zwierciadła oczu naprzeciwko mnie. Wystarczy jedno skinienie. Jedno spojrzenie i przestanę. Jestem na krawędzi. Szaleństwo wywołane grą feromonów, wzajemnych oczekiwań, prowokacji.

Spojrzenie z boku zawsze działa uspokajająco. Odzyskuję kontrolę nad swoim ciałem. Umysł mam spokojny. Od dłuższego czasu wiem, że potrzebuję jej na nowo. Pragnę nas na nowo. Mojej własnej obsesji w innym wydaniu. Zredefiniowanej.

Jestem na krawędzi i jak samobójca, tuż przed skokiem z wysokości, jestem spokojny. Wiem, czego chcę. Wiem, że sięgnę po to, czego pożądam. Jeśli teraz tego nie zrobię – reszta nie będzie mieć znaczenia. Spokojna determinacja. Wszystko ułożone w spójną całość, której intuicję każde z nas miało już czas jakiś. Spokój. Niech się stanie.

Kładę rękę na jej biodrze. Przyspieszony oddech unosi miarowo krągłe piersi. Ciemność nie jest dziś jej sprzymierzeńcem, nie okrywa całunem tajemniczości i niedopowiedzenia. W półmroku dostrzegam nawet drgnięcie źrenic. Wyostrzone podnieceniem zmysły odbierają każdy z bodźców. Jest obnażona. Nie myślę dziś o jej pragnieniach i motywacjach. Czuję ją każdą komórką mojego ciała i każdym nerwem umysłu. Jest obnażona. Obsesja. Dysząca podnieceniem i wycofana jednocześnie. Niezwykłe połączenie przeciwstawności, które już poznałem i które polubiłem. Patrzę w siebie i widzę jej motywacje Jak lustro. Jak moje własne odbicie.

Powoli przesuwam dłoń w górę. Ku twarzy. Poprzez talię i plecy, na kark. W tle umysłu wyczuwam kołysanie niesłyszalnej muzyki. Swobodny i jednostajny rytm – niesie mnie, jakbym zaczynał taniec. Ręce same znajdują drogę. Wtulona we mnie pozwala na sycenie się zapachem jej szyi i włosów. W rytmie oddechów czuję, jak wzrasta napięcie.

W końcu moja kochanka nie wytrzymuje.

Wymierza mi pierwszy policzek. „Pierwszy”. Moja własna myśl narzuca świadomość, że będą kolejne. Uśmiecham się do własnej przewrotności. Znalazłem brakujący element układanki. Układanki takiej, jaka jest tu i teraz. Jutro będę ją składał na nowo, ale dziś już wiem. Odpowiedź była we mnie samym. Wystarczył impuls, by ją wyzwolić. Kolejny uśmiech, kiedy Obsesja chowa się za wyuzdaniem i szuka dystansu. Nie myślę. Instynktownie wiem. Nie kalkuluję, nie zastanawiam się. Jest we mnie spokój. Następne wydarzenia jak kroki w tańcu. Jej wycofanie i moja presja, jak w rytmie tanga… krok w przód, krok w tył. Kolejne uderzenie w twarz piecze jak ogniem.

Bez wysiłku, bez zastanowienia, bez skrupułów. Oddaję uderzenie. Moja dłoń ląduje na jej twarzy. Nie mocno – nie lekko. Spokojnie. Pewnie. W rytmie, którego tym razem ona zdaje się nie dostrzegać. Wiem już, jakie będą kolejne figury w tym tańcu. Kochanka dyszy pożądaniem. W oczach zdumienie i pytanie. Uświadamiam sobie, że Obsesja naprawdę chce dziś sprawdzić, na ile może sobie pozwolić. Niech i tak będzie. Niech się stanie.

Ubrania lądują w nieładzie wokół łóżka. Nie panuję nad swoim pożądaniem, nie chcę panować. Dziś zagram w zgodzie ze sobą – bez powstrzymywania się, bez kontroli. Dziś wyraźnie słyszę muzykę. Na bok wszystko co znałem, na bok wszelkie doświadczenia, na bok umiejętności techniczne i znajomość kobiecego ciała. Dziś dostanie mnie takiego, jakim jestem.

Kochanka siada na mnie okrakiem. Widzę znów błysk tryumfu w jej przymrużonych oczach. Jakże ona kocha pogrywać ze mną. Jakże lubi napawać się własnymi emocjami. Jakże ona sama sobie sprawia przyjemność swoją seksualnością i zepsuciem.

Więc opiera łono o mój brzuch i tryumfuje. „Wystarczy” – z tą myślą jednym ruchem zrzucam jej ciało z siebie. Znów jest zaskoczona. Na twarzy wyraz zdziwienia miesza się z wściekłością. „Cóż.. ty nie myślisz o skutkach, kiedy rzucasz się na mnie, kiedy używasz siły, by uniemożliwić mi bliskość” – spokój jest dziś moim orężem. Nie powiedziałem tego… chyba nie wymówiłem tych słów na głos? I dobrze – zaczęłaby się spierać i dyskutować, byleby postawić na swoim.

Spokój… w końcu czuję spokój. Spełnienie w nagłym i gwałtownym kontakcie fizycznym. Zagarniam ją pod siebie. Chcę bliskości. Uderzenie w policzek – kolejne tego wieczoru – wyzwala we mnie niepowstrzymany śmiech. Nie uchylam się. Sprawia mi przyjemność swoim zapętleniem, swoim zaangażowaniem w to, by mnie sprowokować. Nadstawiam policzek z myślą „Zrób to mocniej!”.

Dziś słyszę siebie wyraźnie. Dziś bawi mnie ta sytuacja. Kochanka dyszy podnieceniem. Nie ma obaw, że ją stracę – chcę jej na nowo. Chcę jej takiej, jaką jest – nie grającej, nie udającej. Chcę by w końcu utonęła w nas, w naszej relacji, by straciła w końcu dziewictwo świadomości. Takiej właśnie jej chcę – takiej, a nie innej. Patrzę więc, jak siłuje się sama ze sobą i jak desperacko szuka sposobu na odzyskanie kontroli. Nade mną, nad sytuacją, nad sobą.

Bije na oślep i chowa się przed oddaniem uderzenia w cieniu skrzyżowanych nadgarstków.

Moja Obsesja. Napięta, podniecona, drżąca i wciąż prowokująca. Moje zadurzenie. Mój brak kontroli. Moja lubieżna kochanka, której momentami nie znoszę, by po kilku sekundach uwielbiać. Waterloo mojej świadomej gry z wyuzdaniem.

Dostrzegam zmianę w jej ruchach, „uspokaja się, albo szykuje nową zagrywkę” – myśli kiełkuje w głowie.

– Tak bardzo mnie wkurwiasz! Chcę, żeby cię bolało – nie dowierzam własnym uszom. Obsesja bez kontroli, Obsesja bez pancerza wyuzdania i dystansu. Moja Obsesja.

– Ja ciebie też chcę, chcę ciebie całej… – przyznaję się głośno do myśli, do uczuć, które jeszcze godzinę temu spychałem na skraj świadomości. Przyznaję się: – Jesteś dla mnie pragnieniem, niezaspokojoną potrzebą bliskości, wyuzdaną kochanką i powierniczką najskrytszych emocji. Wszystko zawarte w banalnym „chcę ciebie całej”. Jakże ciężko było mi wcześniej opisać, co owo „całej” znaczy – dziś brzmi to we mnie pełnym głosem. Całej – prawdziwej. Takiej, jaką sobie ciebie wymyśliłem, takiej jaką jesteś.

Patrzę z góry na jej rozsypane po pościeli włosy, na zaciśnięte usta, na wpółprzymknięte oczy. Teraz moja kolej. Głowę Obsesji odrzuca mocne uderzenie w twarz. Nie za silne, nie zbyt delikatne – takie, jakie powinno być. „Nie zobaczysz dziś mojego zawahania. Dziś ja biorę – ty dajesz.” I to sprawia, że jesteśmy ze sobą szczęśliwi.

Przewracam ją na brzuch, nie protestuje. Rozsuwam nogi i prowadzę męskość wprost w jej rozgrzaną vulvę. Przyjmuje mnie z westchnieniem ulgi. Wygina plecy w łuk. Jak kotka pręży się, domagając się uwagi. Biorę wszystko dla siebie. Na skraju brutalności. Na skraju świadomego posuwania. Mocno – raz za razem. Przez mgłę pożądania dociera do mnie obraz jej zaciśniętych na brzegu łóżka dłoni z długimi paznokciami. Przytrzymuje się, by nie wyjechać spode mnie przy kolejnym pchnięciu.

Mocno. Na skraju bólu naprężonych mięśni. Mokre pośladki klaszczą o moje biodra. Przytrzymuję ją dłońmi tuż powyżej pośladków i wbijam się miarowo w jej podbrzusze. Bez skrupułów – biorę. Dla siebie. Dla nas. Dla niej. Jęczy przeciągle przy każdym pchnięciu. Nie jęczy… wręcz wyje i wypina się prosząc o jeszcze.

„Boże jak mi jest dobrze” Tak, mam ochotę powiedzieć jej jak bardzo… jak mocno…

– Uwielbiam cię pieprzyć. Ależ za tym tęskniłem – tym samym przyznaję się, że zależy mi na tej rozwydrzonej, niepokornej, zepsutej kobiecie, która czasami jawi się jako rozkapryszona dziewczynka. Sam przed sobą przyznaję się, że tęskniłem za każdym calem jej miękkiej skóry, za zapachem delikatnych, prawie niewyczuwalnych perfum, za szorstkością jej włosów, za krągłością pośladków, za uśmiechem i spojrzeniem, za prowokacjami i szukaniem bezpiecznego dystansu – za całą nią.

Czuję, że zapadam się w sobie, że po raz kolejny dotykam czułego jądra poza strefą bezpieczeństwa wyznaczoną latami zwodzenia i oszukiwania się z obawy przed byciem zranionym. Zapadam się w sobie, przestają kontrolować, nadawać tempo pchnięciom i dopiero po chwili spostrzegam, że znów kołyszemy się w miarowym rytmie. I tego rytmu się chwytam, ten rytm nadaje mi cel i sposób. Jestem w niej od tyłu. Otwarta, rozsunięta, rozpłaszczona oddaje się bezgranicznie. Czuję jej najmniejsze drgnienia na penisie, ale mam w tyle głowy myśl, że to ja oddaję się teraz jej potrzebom i seksualności. Daję jej siebie – swoje zapatrzenie w nią i zasłuchanie w miarowość, jaką nadaje przyspieszonym oddechem. Pulsuje i drży. Nie ustajemy w kołysaniu. Jeszcze głębiej i jeszcze mocniej.

Dreszcze orgazmu spadają znienacka. Zastygam wypięty, wbity, zanurzony. Po chwili nakrywam ją ciałem, przytulam twarz do mokrego od płaczu policzka kochanki.

Czuję ciepło wypełniające mnie od środka. Tulę, wycieram łzy, obejmuję. Jest moja.

Wtulona we mnie zasypia. Strzępki myśli kołaczą się po znużonej emocjami głowie. Oto ona. Oto ja. Oto się stało.

Niespełna godzina odmierzana biciem uspakajającego się serca.

Niespełna godzina od naszego spotkania. Coraz większy zamęt w głowie. I spokój fizyczności ugaszonej jak pożar.

„Piąta nad ranem /może sen przyjdzie” Uśmiecham się pod nosem do własnych – jakże niedorzecznych dziś – myśli. Gdzież te ideały burzliwej młodości? Gdzież moi bogowie niepokory i buntu? Gdzież naiwna wiara w miłość, dobro, wierność, uczucie? Oto spójrzcie na mnie – ja, domin. Ja, pan i władca. Spoliczkowany, sprowokowany, ulegający impulsom. Wracam do kochanki. Drugiej, która jest pierwszą. Od pierwszej, która drugą być powinna. Wracam.

„Wracam” – obracam w myślach słowo. Bezpieczna przystań. Spokój. Wracam. A może jednak uciekam? Od obsesji – spopielającej relacji, gdzie nie ma zasad. Gdzie tylko ja i niebo gwiaździste nade mną. Gdzie wszystko dzieje się poprzez mnie i dla mnie.

„Gdy spoglądasz w Otchłań, ona również patrzy w ciebie.” Najtrudniej jest stanąć twarzą w twarz z sobą samym. Popatrzeć sobie w oczy i określić siebie na nowo. Zakwestionować wszystkie wygodne i latami budowane schematy, nawyki, doświadczenia i lęki. Twarzą w twarz z samym sobą. Oto jestem. Zdefiniowany na nowo.

Jeszcze ciemne o brzasku schody starej kamienicy. Szczęk otwieranego zamka. Przystań. Oaza. Wróciłem. Zaspany policzek nadstawiony do pocałunku. Wróciłem. Zdefiniowany na nowo.

.

Santiago S.V, „Dimensone romane”, CC BY-NC-ND 2.0

Tamara i gwałt

Piątkowy wieczór. Połowa stolicy już podchmielona. Całe tabuny młodych ludzi przewalających się z jednego końca miasta na drugi. Jechaliśmy tramwajem do domu na Pragę. To był dobry dzień. Wcześniej przesiedzieliśmy pół wieczoru w knajpce, półgłosem wymieniając uwagi na temat tego, co lubimy najbardziej, co najbardziej nas podnieca, o czym marzymy, a czego nigdy, nikomu innemu nie mówiliśmy.

Seks grupowy, zabawy seksem oralnym, mój seks z mężczyzną i jej marzenia o kobiecie, pieprzenie się w miejscu publicznym, seks z nieznajomą osobą, gwałt i bycie brutalnym… Wszystko to, co chowaliśmy w sobie, bojąc się do tego przyznać, może z obawy przed nazwaniem tych perwersji, być może z obawy, że kiedyś je zrealizujemy.

Tamara opierała się o mnie lekko podchmielona. Tramwaj szarpał na zakrętach, ale ona uparła się, że będzie stać. Na jednym z przystanków wsiadła dziewczyna – na pierwszy rzut oka zupełnie niepozorna. Długie blond włosy miała spięte w koński ogon. Ubrana w długą, luźną spódnicę prawie do samych kostek – wręcz nijako, a mimo to… Zauważyłem, że moja dziewczyna też się jej przypatrywała.

– Hm…? Podoba ci się? – spytałem lekko rozbawiony.

– A powiedz, że tobie nie… – odburknęła lekko poirytowana.

– Kochanie, przy tobie nie oglądam się za innymi kobietami. – Skrzyżowałem w myślach palce. – Ale rzeczywiście coś w niej jest.

Wysiadaliśmy na następnym przystanku.

– Przeleciałbyś ją, gdybym ci na to pozwoliła? – spytała prowokacyjnie Tamara.

– Co to znaczy: przeleciał…? – udawałem, że nie wiem o co chodzi.

– No, normalnie. Tak jak mówiłeś: mocno i brutalnie…?

– Nie mówisz poważnie…

Z lubieżnym uśmiechem kiwnęła głową. Ciekawe, czy bez tego alkoholu, który wypiliśmy, byłaby równie śmiała.

– Ale podzielisz się ze mną. – Zabrzmiało jak podjęta decyzja.

– Wiesz przecież… – rozłożyłem ręce sugerując, że nie mam nic do ukrycia.

Blondynka wysiadła na naszym przystanku. Wyszliśmy za nią. Nie wzbudzaliśmy szczególnego zainteresowania – po prostu para młodych, lekko pijanych  ludzi. Nasza ofiara szła ciemną ulicą, nie oglądając się za siebie. Byliśmy tuż za nią – nie dalej niż pięć, sześć metrów. Poczułem zapach jej perfum: lekko cytrynowa wanilia. W podbrzusze kłuło podniecenie. Przyspieszyliśmy kroku. Zrównaliśmy się z nią na wysokości zrujnowanej kamienicy. Moja dziewczyna wpadła na nią z boku – we dwie zatoczyły się do bramy.

– Ej… uważaj jak… – reszta zdania dziewczyny uwięzła w mojej dłoni.

Do tego momentu wszystko szło według planu.

Nagle pociemniało mi przed oczami, a zaraz potem niebo rozbłysło gwiazdami. Czułem, jak z głuchym łomotem moje ciało ląduje na chodniku. Nie mogąc ruszyć ani ręką ani nogą, patrzyłem z perspektywy betonowej płyty, jak Tamara z rozbitym nosem zwija się z bólu po przeciwnej stronie wejścia do bramy. Dopiero po chwili zorientowałem się, że zostaliśmy znokautowani przez jakiegoś pieprzonego karatekę. Ale skąd on się tam wziął? Wiedziałem jedno – ktoś kopnął mnie z półobrotu w głowę. Tak szybko, że nie zdążyłem się zasłonić.

W tej sekundzie wokół zaroiło się od ciemnych postaci. Jedna z nich pochyliła się nade mną, zasłaniając widok. Zobaczyłem wypastowaną powierzchnię skórzanego buta i kant spodni, który sugerował mundur policyjny.

W oddali pojawiły się czerwono-niebieskie światła.

– Żyje… yje… yje…

– Otworzył oczy… oczy…

Po chwili z oddali dobiegł głos:

– To jakieś pijane dzieciaki, a nie seryjny gwałciciel.

Ktoś odwrócił mnie na plecy. Jak przez mgłę docierały do mnie pojedyncze zdania.

– Ale mu pani inspektor przywaliła…

– Chłopaki, potrzebny będzie ambulans.

– Szybko, szybko! …bo nam tu zejdzie.

Obraz zamazał się i wszystko okryła czerń.

.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments

"Tego zazdrościłaś wszystkim kobietom, tego zazdrościłaś wszystkim spotykanym na spacerze psom. Kiedy ich właściciele z czułością dotykali ich głów, tarmosili i głaskali po karku…" ładne. Dwa ostatnie zdjęcia też ładne.

Siostra.

I jeszcze mnie taka refleksja naszła (szkoda, że edycji komentarzy nie ma!), jak z bajki o trzech misiach i Złotowłosej: pierwsza miniatura trochę za krótka, trzecia odrobinę nudna, za to druga w sam raz. 😉

Siostra.

Nie jest to zapewne najlepszy zbiór miniatur Barmana, ale i tak czyta się przyjmnie i wchodzi łatwo – tu wstawiłbym porównanie ale nie lubię banalnych porównań 🙂

Absent absynt

Atria. Kupiłeś mnie, upiłeś erotyką tego tekstu. Jest niesamowity, od zdjęcia po ostatnie słowo. Znakomity. Reszta to jak pozostałe smaczne dania w posiłku, który wygrywa… Atria.
Zupełnie inne ujęcie dominacji niż w (z resztą też smakowitych) tekstach Santi.
Winszuję.

Od tego wszystko się zaczęło.

Redefiniowanie. Przywraca wiarę…
Te emocje nie przestaną mnie zachwycać.
Piękny tekst.

To była szalona noc. To była zwariowana kobieta. A ja sam byłem meszuge – podpalił bym dla niej świat gdyby tylko tego zażądała, taka uległa…

Nie lubię Nietzschego. Jidisz znam jedynie w podstawach choć zabiłbym za nauczyciela tego języka. I z podpalaniem świata rozumiem. Miałem tak samo raz. Dawno temu. Z dawną kobietą.

Więc rozumiesz…
"Jeśli należysz do tych, którzy kochali tylko raz to niewiele masz do powiedzenia. Ale jeśli to była prawdziwa miłość, to inni powinni milczeć w twojej obecności." Waldemar Łysiak

A Kanta jak uważasz?

Leave a Comment