
Rysunek wzięty z www.freeimages.com
Pętla zacisnęła się na szyi. Grdyka chrząsnęła. Panika zajrzała w oczy. Franciszek pomyślał jeszcze o sadzonce mandragory[1], którą postawił sobie na biurku, i kurczowo złapał za prześcieradło. Spróbował wbić palce między materiał i własne ciało, żeby choć trochę poluzować uścisk. Nadaremnie. Zamachał stopami w poszukiwaniu przewróconego taboretu. Nadaremnie. Poczuł ból i zasnął. Błyskawicznie, jak nie zasypiał żadnej nocy. I nie czuł już bólu w jądrach. Niczego nie czuł.
Nie tak miał się skończyć ten eksperyment.
Spojrzał na swoje ciało:
– O Jezu, co to! – wrzasnął na całe gardło, aż się żyrandol zatrząsł. Żyrandol, z którego zwisała pętla z prześcieradła. Pętla zaciśnięta na szyi. Na szyi martwego ciała, które jeszcze przed chwilą żyło i było Franciszkiem. – Do diabła!
– Nie żyjesz.
– Co?! Chyba zwariowałem. – Nie co dzień widzi się swoje własne ciało dyndające na żyrandolu i słyszy cudze głosy w pustym pokoju.
– Nie zwariowałeś, tylko nie żyjesz.
Franciszek obejrzał się za siebie. Tam, skąd doszedł go głos mężczyzny. W stronę drzwi. Jeśli ktoś wszedł to przecież nie przez sufit, ani podłogę.
Lewitował przed nim łysy, chudy facet. Ze zmarszczkami na policzkach i czole. Ciemnej karnacji: Hiszpan, Irańczyk, a może Turek. Idealnie pozbawiony zarostu. Mile uśmiechnięty. Na oko pięćdziesięciolatek, ale z szacowaniem wieku na podstawie wyglądu lepiej być ostrożnym. Przezroczysty pięćdziesięciolatek, a do tego całkiem goły i nieposiadający genitaliów.
– A ty kim jesteś?! – zapytał Franciszek, zapoznawszy się z fizjonomią nieznajomego.
– A co ci do tego?
– Jesteś w moim domu. To chyba normalne, że chcę wiedzieć, z kim mam przyjemność.
– Do niczego ci się ta wiedza nie przyda.
– Ale…
– Ale spójrz na siebie. Co ja mam z tobą zrobić?
– Patrzę… widzę… No, wiszę sobie. Co z tego?
– Nie ty wisisz, tylko twoje truchło, to po pierwsze. A po drugie spójrz: co ty tam masz między nogami!
– Jakie truchło?
– No, truchło, trup, ciało, zwłoki. To coś przywiązane do żyrandola, prześcieradłem, różowym! Nie miałeś lepszego sznura? Przecież na tej szmacie nie da się nawet powiesić.
– A jednak. – Franciszek spuścił głowę, trochę ze wstydu.
– No tak, tobie się udało. To co mam z tym zrobić? – Łysy zamrugał obiema powiekami.
– Z czym?
– Z tym, co ci dynda między nogami.
Franciszek spojrzał na krocze trupa. Na wzwiedzionego fiuta i na plamę na podłodze – mokry skutek wytrysku. Spojrzał też na siebie. Był przezroczysty dokładnie tak samo jak przybysz. Tylko, w odróżnieniu od niego, i w podobie do truchła, miała penisa. Ba, gdyby to był tylko zwykły penis, nikt by nie robił żądnej uwagi. Ale nie, był to penis we wzwodzie. Napuchnięty jak balon, co ma zaraz pęknąć. Do bólu, do utraty przytomności.
– No, mam erekcję – przyznał Franciszek z dumą. – To chyba normalne?
– Normalne, powiedzmy. Ale nie w twojej sytuacji.
– Dlaczego?
– Dlaczego? A jak myślisz, dlaczego dusze nie mają fiutów? Pewnie dlatego, że nie są nam już potrzebne.
– Aha. Ale ja mam. Więc nie umarłem?
– Umarłeś. Sam się zabiłeś. Dokładnie sześć minut i trzydzieści pięć sekund temu. Ale nie mogę cię zabrać w tym stanie.
– Chcesz, żeby mi opadł?
– Nic nie rozumiesz. – Łysy duch wzruszył ramionami. – I nie mamy czasu, żeby ci wszystko tłumaczyć. Inni czekają.
– No, nie rozumiem. Powiesz mi chociaż, kim jesteś?
– Trzy jeden cztery jeden pięć dziewięć i tak dalej.
– Słucham?
– Pi.
– Jakie pi?
– Tak możesz mnie nazywać, jeśli już musisz. Pi.
– Pi?
– Pi. Trzy przecinek jeden cztery jeden pięć dziewięć dwa sześć pięć… Chodziłeś kiedyś do szkoły.
– Ach, pi. Rozumiem.
– No, nareszcie.
– I co tu robisz?
– Mam cię wyłączyć i przesłać twoje dane.
– Jak to wyłączyć?
– Normalnie. Jak ty nic o życiu nie wiesz! Jak człowiek umiera, to przyjeżdża pogotowie duchowe i wyłącza delikwenta. Taki jest porządek rzeczy. Ale ciebie wyłączyć nie mogę.
– Dlaczego?
– Z kutasem?
– Co w nim złego?
– Bo byś zapaćkał cały kontener. No, nie bierze się do recyklingu duszy z kutasem. A innych opcji niż przeróbka nie ma. Dawniej wrzuciliby takiego jak ty do piekła albo do limbusa i byłoby po problemie. Ale teraz? Ekologia, ochrona klimatu, niedobór surowców. Rozumiesz chyba. Nie ma piekła, nie ma dzikich wysypisk. Każdą drobinkę pneumy trzeba przerobić. Recykling, kurwa!
– Chyba rozumiem.
– Chyba rozumiesz, kurwa! Tylko co ja mam z tym fantem zrobić?! Przepraszam za uniesienie.
– Nie szkodzi, Pi. Nawet mi przykro.
– Ty to akurat nie musisz się przejmować. Coś się wymyśli. Tylko wiesz, ja tu jestem dopiero na praktyce. Okres próbny. Zostało mi jeszcze tylko pięć wyłączeń, a tu taki przypadek. Szefostwo krzywo patrzy, jak zgłaszasz komplikacje. Rozumiesz? Wolałbym tego uniknąć.
– Przykro mi, Pi. Pomógłbym, gdybym umiał.
– Spoko, Franciszku. Zaraz przybędzie wspólniczka i coś się wspólnie wymyśli. A powiesz mi chociaż, jak do tego doszło? Co żeś ty właściwie kombinował? Bo, na samobójcę to ty nie wyglądasz.
– Wolałbym nie mówić.
– Już i tak jesteś martwy, więc co ci zależy?
– To delikatna sprawa, Pi. Troszeczkę wstydliwa. Naprawdę wolę to przemilczeć.
– Co tu się dzieje? Dlaczego mnie wzywasz do mężczyzny?! Nie wiesz, ile mam teraz roboty? – krzyknęła kobieta. Z parapetu. Siedziała ze skrzyżowanymi ramionami i nogą założoną na nogę. Tak samo jak Pi przezroczysta i łysa. Tylko młodsza na oko o lat dwadzieścia z okładem. Miała łagodne rysy twarzy, wąskie szpary oczne i grube powieki, silnie wystające kości policzkowe. Chinka, Mongołka albo inna Azjatka Była wyraźnie wściekła, albo tylko grała taką rolę. – O la la! – przywitała Franciszka.
– No właśnie – westchnął Pi i spokojnym tonem wyjaśnił przyczynę zamieszania: – W takim stanie nie przyjmą go do recyklingu.
– To przez to zielsko? – kobieta wskazała na biurko i leżącą na nim sadzonkę.
– Nie wiem – powiedział Pi i zapytał Franciszka: – Co to jest właściwie?
– Kwiat wisielców.
– Ha, ha! – Kobieta zeskoczyła z parapetu.
Franciszek od razu skorzystał z okazji, by sprawdzić też jej cechy płciowe. Nie miała pipy. Ale biust i talia były całkiem niczego sobie.
Chrząknął. A bezpipowa śmiała się dalej:
– Kiedyś wierzono, że to wyrasta pod szubienicą. Tam, gdzie skapnęła sperma wisielca. Ha ha! Ale numer!
– Jaki numer?
– Oj, Pi, biedaku! Od razu widać, że w życiu nie miałeś kompleksów.
– Jakieś tam chyba miałem. Każdy ma kompleksy. Za życia.
– A jemu zostały i ma je też po śmierci.
Przezroczysta Azjatka wiedziała, co mówi. Za życia była psycholożką. Jeśli chodzi o doświadczenie zawodowe, to w tym zawodzie, jak w żadnym innym, nie sposób przewidzieć, kiedy się może przydać. Spojrzała jeszcze raz na penisa i ze zrozumieniem pokiwała głową. – Chcesz o tym porozmawiać, Franciszku?
– Sigmo, mówiłaś, że się spieszysz. – Pi nieśmiało objął ją ramieniem.
– Śpieszę się, Pi? Ach, tak. Spieszyłam. Kolejka się robi. Ale toto tutaj to szczególny przypadek. Musimy to dobrze rozwiązać.
– Tylko jak? Zgłaszamy wyższej instancji?
– Poczekaj, Pi. Jeszcze zdążymy zgłosić. Najpierw niech nam Franciszek wszystko opowie.
– Sigmo, nie mamy czasu.
– Ty nie masz, Pi. Leć, pozałatwiaj, co możesz. A ja się zajmę problemem Franciszka.
Pi zniknął bez słowa.
– Dusza z penisem! – Sigma wskazała palcem na rzeczony narząd i clou anamnezy: „Kompleks małego członka”. – Tego to tu jeszcze nie grali, ha ha! To co, Franciszku, zabiłeś się niechcący?
– Tak. – Spuścił głowę. – Głupio wyszło.
– Myślałeś, że jak odetniesz na chwilę powietrze, zwiększysz we krwi stężenie wodorowęglanu, to dostaniesz erekcji? Erectio permanens penis jak u Priaposa?
– Nie da się ukryć.
– Biedaku, czegoś ty się naczytał!
Franciszek nie zdołał sobie przypomnieć tytułu powieści. Mimowolnym ruchem głowy zdradził tylko, że o erekcjach wisielców czytał na tablecie spoczywającym akurat na podłodze tuż obok łóżka. Ale powieść nie była jego jedynym źródłem. Zawsze sprawdzał interesujące go fakty w Wikipedii. Także w pracach stricte naukowych.
– Różne rzeczy czytałem – odpowiedział spokojnym głosem. – W tablecie mam Encyklopedię Medycyny i trzy podręczniki medycyny sądowej.
– Kupiłeś?
– Nie – zawahał się. – Pirackie.
– Ach, ty piracie! Lubię cię – uśmiechnęła się Sigma. Zmrużyła jedno oko. Znów wskazała palcem na penisa. – Fajny jest.
– Szkoda tylko, że do niczego już się nie przyda.
– Używałeś go za życia?
Franciszek pokręcił głową:
– Nie tak, jak należy. – Popatrzył na podbrzusze żeńskiego ducha. Tęsknie i pytająco.
– Może jeszcze poużywasz. – Sigma zwilżyła usta przezroczystym językiem. – Co on ci powiedział?
– Kto? Pi?
– Tak, Pi. Nie rozmawiałeś przecież z nikim innym. Jak byś rozmawiał, to by cię już nie było.
– Że z penisem się nie nadaję. Nie wezmą mnie do recyklingu.
– Ha ha! Głupi Pi. Głupot ci naopowiadał. Jak tylko sytuacja troszeczkę odbiega od normy, to się urzędas gubi. Wymyśla przeszkody. Franciszku, uwierz mi, penis to pikuś. Nie takie felerne egzemplarze się utylizuje i nikt niczego nie sprawdza. Nikt za nic nie odpowiada.
– Ale Pi mówił, że bym zabrudził kontener?
– Pi nic nie wie o recyklingu. Zmyślał, żeby na barki nie brać odpowiedzialności. Typowa mentalność urzędnicza. A przepis mówi jasno, Franciszku: kasować duszę niezwłocznie po ustaniu życia. Niezwłocznie znaczy natychmiast, a nie dywagować, czy dusza się nadaje, czy nie nadaje.
– Słowo niezwłocznie można interpretować różnie – zażartował Franciszek, przypomniawszy sobie zamieszanie wokół publikacji wyroku jakiegoś ważnego sądu.
– Można, ale my nie jesteśmy politykami. Kto z tobą mieszka?
Franciszek pokrótce nakreślił swoją sytuację rodzinną i towarzyską. Że miał wieczorem iść na kolację ze znajomymi i wyobrażał sobie, marzył, że po kolacji odprowadzi do domu pewną Edytę. No i że, być może, jak się szczęście uśmiechnie i los nie kopnie w zadek, wspomniana Edyta zaprosi go do środka.
– Z takim penisem? To całkiem prawdopodobne – zaśmiała się Sigma.
– Co masz na myśli?
– To, co powiedziałeś. Że cię zaprosi. Do środka. – Sigma wskazała palcem na miejsce, gdzie żywe kobiety mają otwór, którego jej, niecielesnej, brakuje. – No, ale w twoim obecnym stanie takie zapraszenie ciebie już raczej nie dotyczy.
Franciszek wyjaśnił ponadto, że jego rodzice przebywali właśnie na wakacjach i mieli wrócić dopiero za kilka dni.
– Wcześniej nikt nie przyjdzie?
– Raczej nie. Nikt więcej nie ma klucza.
– To masz czas, Franciszku! Wolna chata, ciesz się życiem, ha ha ha!
– Co masz na myśli? – Popatrzył na biust ducha, z wyraźną lubością wymalowaną na jego przezroczystej twarzy.
– Nie wyłączę cię jeszcze. Tak jak powiedziałeś, nie trzeba przesadzać z niezwłocznością. – Podeszła bliżej. – Chcesz? – Musnęła swoją niematerialną dłonią jego niematerialnego penisa.
Franciszek niczego nie poczuł.
– Czy chcę?
– Chcesz się zantypneumatyzować?
– Słucham?
– Zantypneumatyzować – powtórzyła wyraźnie. – Zamienić się z pneumy w materię. Na chwilę. Pokażę ci, jak to się robi. Tylko pod jednym warunkiem, dobrze? Że nikomu nie powiesz.
– Zantypneu co?
– Z-anty-pneuma-tyzować. To skomplikowane. Później ci wyjaśnię. Albo poczytasz w internecie.
– Ale co to jest?
– No, jak ci powiedzieć? Składamy się z pneumy, my dusze. A ciała są z materii. Ale możemy na chwilę przejść w wymiar cielesny. Czyli zamienić pneumę w antypneumę, czyli w materię. No, zmaterializować się możemy. Tak, to właściwe słowo.
– Można tak?
– Oczywiście, że można. Tylko nie wolno, bo to zakazane. Tylko niektórym wolno i tylko w wyjątkowej sytuacji. Twój penis się do takich wyjątkowych sytuacji się nie zalicza. No i każdy przypadek antypneumatyzacji trzeba zgłosić w odpowiednim urzędzie, uzasadnić konieczność, opisać przebieg, wskazać wszystkich świadków, wypełnić tysiąc formularzy i wystąpić z prośbą o zgodę ze skutkiem wstecznym. Nikt normalny tego nie robi.
– Rozumiem. Ale jeśli coś można, to po co tego czegoś zakazywać?
– Żeby nie robił tego każdy, bo ma akurat ochotę. To tak jak z seksem wśród żywych. Można, ale nie w miejscu publicznym, nie z członkiem rodziny, nie bez zgody partnera, nie przez ślubem i nie dla frajdy, tylko w celu prokreacji. Albo dla przyjemności, byle tylko się nie zapłodnić. Znasz bardziej uregulowaną część życia? Bo ja nie.
– Prawda, mamy dużo zakazów odnośnie seksu.
– Tu chodzi o coś jeszcze. W świecie materialnym działa prawo zachowania masy. Chodziłeś do szkoły, to wiesz. W naszym świecie też jest takie prawo przyrody: prawo zachowania pneumy. Rzecz w tym, że kiedy ktoś się antypneumatyzowuje, następuje ubytek pneumy w naszym świecie i przyrost masy w tamtym, i te zmiany nie mogą zajść bez kompensacji. Krótko mówiąc, na czas naszej materializacji ktoś żywy musi się zantymaterializować. Przejść w stan pneumy. A to nie jest dobre dla psychiki. I w ogóle robi się zamieszanie. Stąd te zakazy. Ale o więcej szczegółow mnie nie pytaj, bo sama się nie znam. Humanistka jestem. To co, chcesz?
– Chcę! – zawołał Franciszek, patrząc wielkimi oczami na nagą Sigmę i czując już w ustach przedsmak szczęścia.
– Tylko nikomu ani słowa! – Zmaterializowała się w mgnieniu oka. – Teraz ty.
– Ale jak mam to zrobić? – zapytał, bezskutecznie duchowymi dłońmi łapiąc za cielesne piersi.
– Po prostu zrób. – Sigma objęła ducha za szyję i pocałowała w usta.
– Nie umiem.
– Odpręż się, zamknij oczy i zrób.
Odprężył się, zamknął oczy i poczuł wargami język kobiety. Pomacał pierś. Złapał za biodra i przyparł penisem do łona. Do bezkształtnego łona, bez płci.
Sigma dłonią objęła członek. Pomasowała chwilę.
– Coś czujesz? – spytała.
– Czuję coś – odpowiedział. – Fajnie czuję.
Sigma przykucnęła.
– A teraz co czujesz? – Wzięła część penisa do buzi. Zacisnęła wargi. Zassała.
– Ach! Teraz jest super – odpowiedział Franciszek, ledwie stojąc.
Sigma złapała powietrza.
– Ale maczuga! – sapnęła i znów zacisnęła wargi, jakby nurkowała. – Co czujesz?
– Ciepło, przyjemnie, ciśnie od środka.
Jeszcze parę razy dała nura. W końcu jednak wróciła na powierzchnię. Stanęła naprzeciw Franciszka.
– Ile miałeś lat, mój piracie?
– Dwadzieścia.
– A ja pięćdziesiąt cztery. Rak piersi mnie wykończył.
– Nie wyglądasz na tyle – odpowiedział Franciszek, trąc kamienną maczugą o elastyczne łono.
– Mogę wyglądać na sto, lub na piętnaście, jak ci się podoba. Poczekaj, otworzę dziurkę.
Nie musiała dwa razy zapraszać.
– O Jezu! – Zantypneumatyzowany jęknął z wrażenia.
– Studiowałeś?
– Matematykę.
– Tak myślałam. Mój pierwszy chłopak też studiował matematykę i też tak jęknął, jak mnie rozdziewiczył. Znasz liczby zespolone?
– Znam – potwierdził Franciszek, z lubością wsuwając się do materialnego wnętrza.
– Były moją zmorą w liceum. A ten nikczemny student to wykorzystał. Całkiem umiejętnie zresztą. Och! Mocniej, mocniej, Franciszku! O tak, głęboko… W wakacje po maturach całymi dniami ze mnie nie wychodził. To były czasy! Nie to, co potem.
Zwierzywszy się z pierwszej miłości, Sigma zmieniła wygląd. Na jej głowie zjawiły się bujne rude włosy, na policzkach i nosie piegi, stała się niższa, piersi zmalały.
– Tak wtedy wyglądałam. Taka brzydka byłam.
– Piękna, wspaniała… I ciasna, cudownie… – wyjęczał Franciszek głosem pełnym zespolonego zachwytu.
– On też tak zapewniał. – Sigma stanęła na palcach, żeby ustami dosięgnąć do ucha kochanka. – Ruchaj mnie teraz. Nic nie mów, tylko ruchaj.
Posłusznie spełnił prośbę. Przyparł rudą plecami do szafy i ruchał. Na stojąco. Aż mu przed oczami zawirowała strzała Eulera.
Sigma tymczasem zmieniła wygląd, z powrotem przyjmując postać Azjatki. Potem, poprosiwszy o przerwę dla zaczerpnięcia oddechu, stała się blondynką. Chudą nastolatką.
– Zrób sobie twarz wilka – poprosiła, a tajemniczy uśmiech na jej twarzy zdradzał plan na dalsze igraszki
– Wilka? – zdziwił się Franciszek, ale prośbę spełnił bez szemrania. Szorstkim językiem lubieżnie polizał dziewczynę po twarzy.
– Ile lat mógł mieć Czerwony Kapturek?
– Nie wiem. Może dziewięć.
Gdy wilk domyślił się celu pytania, było juz za późno.
– Jak sobie życzysz, mój wilku z lasu. Ha, ha!
Franciszek zrobił się blady jak duch z ratuszowej wieży. Spojrzał na dziewczynkę, niedowierzając oczom, pytająco, wątpiąco.
– Nie chcesz? To może Zuluska ci się spodoba. – Sigma w mig zmieniła kolor skóry. Zapuściła loki, w kolorze kruka. – Ile lat? Dwanaście? – Urosła do metra i czterdziestu czterech centymetrów. – Piętnaście? – Przed Franciszkiem stanęła młoda kobieta. – Osiemnaście?
Franciszek kiwnął głową. Ostrożnie wsunął się do wilgotnego wnętrza. Zaczął całować mięsiste usta. Coraz bardziej namiętnie.
Na głowie Zuluski pojawiła się czerwona chustka.
– Wilku, poproszę o wilcze łapy.
– Dlaczego?
– Zrób to, proszę.
Franciszek spełnił i tę prośbę. Złapał za tyłek pazurami. Naparł biodrami, wbił się psią pytą i zaczął jebać dziko, instynktownie, jak bestia bez grama intelektu.
– Aa! Aa! – zakrzyczała Zuluska.
A on ruchał i ruchał.
Lecz zaraz znowu zaszła zmiana. Sigma zmniejszyła się, schudła, spłaszczyła, zrobiła jeszcze bardziej ciasna.
– Guten Tag – zaszczebiotała w języku Fassbindera i Grimmów – panie wilku. Ale panie wilku! Będzie mnie pan ruchać? – Ledwie wilk otworzył paszczę, ze zdumienia, zaczęła się bronić słabymi rękami. – O nie! Herr Wolf! Nie! Jestem na to za młoda. Jestem jeszcze dziewicą. O nie, proszę mnie zostawić! Proszę.
Franciszek o mało nie zemdlał, co duchom się nie zdarza. Wystraszył się nie na żarty. Spróbował wyciągnąć członka. Szarpał biodrami, ciągnął, nerwowo, lecz nie mógł wyciągnąć. Psy tak mają.
– Sigma! – szepnął na cały głos, spanikowany.
– Jestem z tobą, mój wilczku, piracie – odpowiedziała Chinka, śmiejąc się od ucha do ucha. – Os penis, Franciszku. Kotwica penisa. Suka może się bronić szarpać, uciekać, robić cuda i nic jej to nie da. I pies, nawet jakby chciał, to penisa nie wyjmie, aż nie dokopuluje do końca. – Och, Franciszku! Ale mi dogodziłeś! Wilku, jeszcze jedno. Proszę. Daj mi to.
– Co?
– Wytrysk.
– Wytrysk? Jak? Naprawdę?
– Zrób sobie trochę spermy. A ja zmienię oblicze. – Przygryzła wargi. Na jej twarzy pojawiły się zmarszczki. Włosy wypłowiały, zamiast zębów… – Ruchaj babulę, wilku! Ruchaj!
Franciszek zamknął oczy. Odchylił paszczę do góry, jakby chciał spojrzeć w niebo, rozluźnił mięśnie, zrelaksował umysł.
– Oo! – jęknął i trysnął i było po wszystkim.
Się zantymaterializował. Wraz z nim Sigma wróciła do duchowej postaci.
– Teraz już wiesz, jak to działa. Tylko nie mów nikomu. – Przyłożyła palec do ust i znikła.
[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Mandragora_lekarska
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.


Blog Comments
Tomp
2025-07-08 at 01:33
podoba = szablon, prawidło. A dopiero gwarowo = podobieństwo.
limbus = część instrumentu mierniczego w kształcie luku z podziałką. O co chodzi?
strzała Eulera? Wtf? Może „stała”?
No tak. A gdzie zakończenie? Ach, to początek trzydniówki.
Zatem czekam na dzień trzeci. 🙂
Pan Hyde
2025-07-08 at 14:47
Tompie, na Ciebie zawsze można liczyć, zwłaszcza jeśli chodzi o dyskusje słownikowe. 🙂
1. w podobie: dla Doroszewkiego było to gwarowe, dla mnie wybitnie literackie. Sprawdziłem w korpusie: nie jestem jedyny, kto tego używa.
2. limbus: to słowo jest w SJP, więc nie czuję się zobowiązany tłumaczyć. Kontekst też jest jasny: nie chodzi o «część instrumentu mierniczego do pomiarów kątowych». Użyłem tego słowa nie do końca zgodnie ze znaczeniem podawanym przez teoretyków limbusa świadomie. Otóż żaden z nich nigdy tam nie był, a moja bohaterka — jeśli nie uciekła, to nadal tam siedzi. Wie lepiej od nich.
3. Wtf Eulera: Mógłbym odpowiedzieć klasykiem, że «kiedy pisałem, wiedziałem. Teraz już nie wiem», ale nie będę aż takim bucem. Strzała to u mnie wektor. Chdziło o rotację wektora: https://en.wikipedia.org/wiki/File:Rising_circular.gif Może to drętwa metafora, ale zważ proszę, że się kręcimy w umyśle matematyka, cokolwiek zboczonego. To co jeszcze mu się może kręcić in his mind’s eye?
Trzydniówki nie będzie. Żeby nie prowokować prawdziwie uczonych speców od otchłani — i od trzydniówek. 😉
Tomp
2025-07-08 at 20:17
Jak poglądowa (skądinąd ładna!) grafika z Twojego linku koresponduje z Eulerem?
Jak to nie będzie drugiej i trzeciej części? To z czego dowiem się, o co chodzi?
„Trzydniówkę” wyciągnąłem z Twojego opowiadania, licząc, że aż do znalezienia ciała przypadkowego samobójcy (a to 3 dni) będzie kontynuacja i jakiś finał. Bo – cytując klasyka – teraz to „urwana kartka”.
Pan Hyde
2025-07-08 at 22:03
Tompie, to ilustracja równania Eulera, tego z e^(x*i), gdzie x jest kątem, jaki tworzy strzała=wektor o współrzędnych [cos(x), sin(x)] z osią Re (rzeczywistą). W tekście Euler i strzała pojawiły się w sąsiedztwie liczb zespolonych. Myślałem — wygląda na to, że naiwnie — że to sąsiedztwo wystarczy jako kontekst i usprawiedliwienie dla tej pokręconej metafory.
Co do liczby trzy masz rację! Przyłapałeś mnie na błędzie. Przez nieuwagę zawiesiłem strzelbę i słusznie masz pretensję, że nie wypaliła. Chyba już wiem, jak to naprawić.
Urwana kartka? Tak, takie jest życie, każde, skończone — niedokończone.
Tomp
2025-07-09 at 00:20
Nazwałeś wektor „strzałą” i chcesz, by takie tłuki jak ja wyłapały w erotycznym (w domyśle) opowiadaniu konotacje ze wzorem Eulera! Toż to intelektualny sadyzm! 😉
Weź nalej sobie szklaneczkę whisky i wzorem Hemingwaya usiądź wygodnie w fotelu i poskreślaj, co zbędne.
„Chyba już wiem, jak to naprawić”. Znaczy, będzie ciąg dalszy?
Pan Hyde
2025-07-09 at 15:28
„Toż to intelektualny sadyzm!” Znam gorsze przypadki. 😉
Thorin
2025-07-08 at 12:43
Dość obrzydliwy tekst. Co to właściwie jest? Jeśli komedia, to nieśmieszna. Jeśli opowieść o regułach funkcjonowaniu zaświatów, to urwana gdy tylko zaczęła robić się choć trochę ciekawa.
Postać Franciszka nawet nieźle wykreowana, ale marnuje się w interakcjach z tymi idiotami z zaświatów. A już końcowe zbliżenie budzi tylko mdłości. Szybka objazdówka po zboczeniach, od zoofilii zaczynając?
Spodziewałem się, jak zwykle po tym portalu, czytelniczej uczty, a dostałem literacki rzyg. Po kiego diabła to publikować?
Pan Hyde
2025-07-08 at 14:21
Thorinie, za obrzydliwość mogę tylko przeprosić. Po co publikować takie rzygi? Pytanie słuszne i zasadne. Odpowiedź: nie wiem.
Co do zarzutu o rewię zboczeń i uwagi, że F. wykreowany nawet nieźle: A co jeszcze miałoby siedzieć w głowie takiego Franciszka? Jakby miał chłopak ładne myśli, to by nie robił głupich eksperymentów i trzeba by pisać o kimś/czymś innym.
Calipso
2025-07-09 at 22:31
Przyznam, że mnie również opowiadanie trochę zniesmaczyło. Przede wszystkim zastanawiam się nad jego przesłaniem i szczerze powiedziawszy, nic nie przychodzi mi do głowy. To jakby taki inside joke, niezrozumiały dla ludzi spoza pewnego grona, w którym najwyraźniej nie jestem.
anonim
2025-07-20 at 12:49
Szanowny autorze proszę o wprowadzenie poprawki do tekstu o Kmicicu i jego kompanii. Pod koniec tekstu jest fragemtn w którym jest napisane, że Józwa od Malin zaciągnął się do kompanii Kmicica, żeby walczyć w inflantach na podstawie listu przepowiedniego księcia Bogusława Radziwiłła. Moim zdaniem nieścisłość polega na tym, że opisana scena wykorzystania zdarzyła się przed potopem szwedzkim z kolei zgodnie z 1 tomem Potopu Kmicic owszem miał listy uprawniające do formowania chorągwi ale od Hetmana Wielkiego Litewskiego Janusza Radziwiłła. Ale załóżmy, że sytuacja dzieje się w czasie akcji tomu 3 w takim przypadku nie sądzę, żeby Kmicić miał list przepowiedni od Bogusława Radziwiłła, który w tym okresie był w służbie elektora brandenburskiego. Prawdopodobnie mógłby mieć albo od hetmana litewskiego Paca lub od Sapiechy. Proszę tego nie traktować jako małostkowość i wtrącanie się. Ale jak ktoś pisze opowiadanie nawiącujące do Sienkiewicza i Potopu powinien chyba znać choć trochę utwór literacki. No chyba, że autor wyłączne opadł się na jakimś bryku a tam rzeczywiście mogło być napisane, że Kmicić miał list uprawniający do formowania chorągwi od Bogusława Radziwiłła
Pan Hyde
2025-07-20 at 22:41
Szanowny Anonimowy Komentatorze,
dziękuję za lekturę i krytyczne spojrzenie.
W rzeczonym fragmencie jest mowa o młodym Józku, a nie o Sienkiewiczowym Józwie w sile wieku. Zdanie brzmi: „Jóźko […] zaciągnął się na wojenną służbę w oddziale mości pana pułkownika, by służyć wiernie jemu i Opaczności, oraz księciu Bogusławowi, niechybnie i niebawem królowi Litwy” i o walczeniu w Inflantach nie ma w nim ani słowa, ani o liście przepowiednim od księcia Bogusława. Natomiast nieścisłość, a raczej odejście od wersji Sienkiewiczowej, oczywiście jest. Rzecz się dzieje zimą 1655 roku, książę Janusz jest w pełni sił, żyje, rządzi i wojuje, wielkim hetmanem jest, i to u niego służy Kmicic, a nie u Bogusława — kuzyna ks. Janusza. Nieścisłość, jeśli mnie pamięć nie zawodzi, zamierzona: insynuacja konszachtów Kmicica i złego Bogusława. Żarcik rzucony na deser w ramach puenty. Żarcik-błąd chyba nieskuteczny, bo zauważony dopiero przez Ciebie po X latach.
Z uwagą ogólną, że „jak ktoś pisze opowiadanie nawiącujące do Sienkiewicza i Potopu, powinien chyba znać choć trochę utwór literacki” zgodzę się dosłownie, to znaczy powinien znać… trochę. Wcale nie uważam, że piszący fanfik musi znać w stopniu absolutnym oryginalne dzieło, ani przyjmować je jak prawdę objawioną i trzymać się kurczowo wizji autora, w naszym wypadku H. Sienkewicza. Stanowczo wystarczy znajomość pobieżna. Taka może być nawet lepsza. Co jednak mnie w żaden sposób nie usprawiedliwia z nieznajomości „Potopu”. 😉
Pozdrawiam i dziękuję.
Tomp
2025-07-21 at 00:28
Ta „Opaczność” to kolejny żart? Kolejny w stosunku do komentarza nie-pod-tym-dziełem? Już mi się te żarty mylą z prawdą i z fabułą.
Pan Hyde
2025-07-21 at 10:01
Ten żart był niezamierzony i jako taki nie ma miejsca bytu. Poprawione!
I przy okazji niefortunna, błędnie złożona zapowiedź „trzydniówki” (w tym opowiadaniu) też została usunięta.
Dzięki za czujność i uwagi! 🙂