Strażniczka Bałtyku I – Załoga (jammer106)  4.75/5 (12)

34 min. czytania

Źródło: StockCake

Siedem lat po śmierci chor. Radosława Gancarza. Darłowo.

Uśmiechnęła się, widząc biegnącego w jej stronę szkraba. Cały Radek, jego ojciec. Miała jego zdjęcia z dzieciństwa. Widziała te podobieństwa. Te same oczy, ten sam uśmiech. Może jak każda matka widziała to, czego inni nie dostrzegają lub nie chcą dostrzegać, ale dla niej te podobieństwa były oczywiste. Chłopiec wpadł w jej ramiona, obejmując ją dziecięcymi dłońmi.

– Mamo, mamo, dzisiaj widzieliśmy w lesie sarenki! – zdał relację z pobytu w przedszkolu.

Ucałowała syna i mocno przytuliła. Najpiękniejszy dar, jaki miała od niego. Ich dziecko.

Powolutku przemierzali ulice, kierując się do swojego mieszkania.

– Mamo, ten pan bije pieska.

Zamyślona, nie zauważyła tego. Natychmiast spojrzała w kierunku, w którym patrzył jej synek. Dostrzegła mężczyznę kopiącego niewielkiego kundelka.

– Ej, zostaw go! – wrzasnęła z całych sił.

Facet, wyglądający na podrzędnego żula, odwrócił się i omiótł ją wzrokiem.

– Spierdalaj, paniusiu, chuj ci do tego.

Coś w niej się zagotowało. Widok katowanej psiny i wzrok syna zadziałały na nią jak zapalnik. Dobiegająca trzydziestki Klaudia nie miała zamiaru odpuścić.

– Radku, zostań tutaj, nie ruszaj się – poprosiła syna.

Przeszła na drugą stronę ulicy.

– Zostaw go! – wrzasnęła ponownie, widząc, jak żul kopie psinę.

Zwierzę zapiszczało, skurwysyn odwrócił się, patrząc na nią z kpiącym wyrazem w oczach.

– Wypierdalaj, nie rozumiesz, dziwko? – zaklął ponownie.

Słowo „dziwka” zadziałało na nią jak płachta na byka. Śmiałym krokiem skierowała się do śmiecia. Mężczyzna ruszył w jej kierunku, pozostawiając katowane zwierzę.

– Ty jebnięta jakaś jesteś – rzucił, zamachując się na nią.

Sprawnym ruchem wyminęła zbliżającą się rękę. Nauczona na zajęciach z walki wręcz w jednostce, znalazła się za plecami intruza. Uderzenie w kolana i cios obiema dłońmi w jego małżowiny uszne zrobiły swoje. Zaburzyła błędnik. Gość padł na asfalt jak dziecko. Sprawnie założyła mu dźwignię. Tymczasem dobiegła do nich starsza kobieta.

– Nic pani nie jest? – zapytała.

– Proszę zadzwonić na policję – poprosiła Klaudia.

Radiowóz przyjechał po kwadransie. Jak na darłowskie standardy, całkiem szybko. Menel odgrażał się.

– Proszę to też zaprotokołować – poprosiła Klaudia policjantkę.

Stróże prawa ją znali. W tej małej miejscowości wszyscy mundurowi się znali.

– Spacyfikujcie chuja jak trzeba.

Iwona, bo tak miała na imię policjantka, kiwnęła głową znacząco.

– Wyjaśnienia złożę jutro, synek czeka.

– Jutro w robocie, czy w domu? – zapytała policjantka.

– W robocie – odparła Klaudia.

Wróciła do syna. Patrzył na nią z podziwem. Wzięła go za rękę.

– Mamo, a piesek? – zapytał maluch, patrząc na to biedne zwierzę.

Od tego dnia oprócz dziecka miała w mieszkaniu psa. Dzieciak był wniebowzięty. Poprosił, by wykąpać ich razem. Nie odmówiła. Rozpieszczała swojego syna. Usnął razem z psiakiem. Spali wtuleni w siebie. Patrzyła na nich i uroniła łzę.

Szkoda, że cię tu nie ma – pomyślała.

 

 

++++

 

 

Od tygodnia cała jednostka przygotowywała się na wizytę wiceministra obrony. Malowanie trawy na zielono, gruntowne sprzątanie, odprawy, instruktaże, wymyślne scenariusze. Dywizjon zmienił się z bojowego w dywizjon paniki. Starego dowódcy już nie było. Miał swoją wysługę, ale głównym bodźcem do odejścia było dla niego to, że nie mógł patrzeć na to, co się w wojsku dzieje. Przestało się liczyć szkolenie, ważne stały się papiery. Konspekty, plany pracy, terminarze TEWO, niebieskie i czerwone podkreślenia w dziennikach szkolenia. Coraz więcej niedoświadczonych ludzi trafiało na wysokie stanowiska. Byliśmy w NATO, lecz czy spełnialiśmy natowskie standardy?

Oficerowie po studiach cywilnych, którzy po roku uczelni wojskowej dostawali pierwszy stopień oficerski, zapełniali braki kadrowe. Nawet ci, którzy przychodzili po akademiach, które zastąpiły poczciwe WSO, mieli o wojsku takie pojęcie, jak Klaudia o astrofizyce. Liczył się język angielski, a nie chęć służby i zaangażowanie. „Plecaki” lądowały na spokojnych stanowiskach. Tylko starzy żołnierze zawodowi trzymali ten bajzel w ryzach.

Powoli i to pękało. Widząc, jak plecaki pchają się na szczeblach kariery, ci, którzy mieli odpowiednie lata, spieprzali. Jaki był sens zaiwaniać na swoim etacie i uczyć rzemiosła wojskowego młodego „plecaka”? Uczyć i patrzeć, jak idzie w górę, a ty, człowieku, jesteś odstawiony na bocznicę, z której żadna lokomotywa cię nie wyciągnie. Zassany w etat bojowy jak w bagno, gdzie niestety potrzeba specjalistów.

Po „Starym” nastał „Sztabowy kutas”, który nigdy w „bojówce” życia nie spędził. Szlak bojowy miał zajebisty – dowódca plutonu na AMW, potem tamże dowódca kompanii przez pół roku, a kolejne etaty to sztabowy hit: rzecznik dowódcy, oficer sekcji wychowawczej razy dwa (w dywizjonie i w Brygadzie). No, marynarz i lotnik pełną gębą.

Klaudia pamiętała, jak przyjechał za starego dowódcy z dwiema cipami. Jedna major, druga podpułkownik. Rzeczniczki do spraw kobiet w wojsku. Nawet pizdy nie wiedziały, jakie rajstopy są przewidziane w przepisach ubiorczych SZ RP. Jedna miała błyszczące z lycrą w kolorze niezgodnym, druga delikatne siateczki, co było profanacją munduru i wstydem dla wszystkich kobiet służących w SZ RP. Gdyby Klaudia tak się wystroiła, to by jej Stary dał do wiwatu. Latałaby z gołymi nogami.

Była na pożegnaniu starego dowódcy. Pamiętała, jak mocno przyciągnął ją w tańcu do siebie. Nie, to nie było nic z seksualnym podtekstem.

– Chciałem po prostu, po raz pierwszy w życiu, teraz gdy odchodzę, poczuć, jak to jest, jak najlepsza ratowniczka obtula ciało ratowanego – powiedział bezpośrednio i po zakończonym tańcu pocałował ją w dłoń.

Nie rywalizowała z Marzeną. Nie czuła takiej potrzeby. W specyficzny sposób się uzupełniały. Często latały razem na Mi-14.

Wiceminister miał się pojawić o ósmej. Oczywiście ściągnięto wcześniej wszystkich z kadry zawodowej. Od szóstej nad ranem trwały ostatnie poprawki.

– Może byś się, Klaudia, przebrała w wyjściówkę? – zaproponował dowódca.

Spojrzała na niego z politowaniem. Od dziewiątej miała dyżur bojowy. Miałaby ratować poszkodowanych w czółenkach i spódnicy? Nic nie odparł. W wyjściówkę przebrała się ściągnięta przez niego Mariola, oficer sekcji wychowawczej. Pannica po jakiejś bujdologii stosowanej i rocznym kursie oficerskim.

Wrześniowy poranek miał zamiar być kolejnym ciepłym dniem w tym miesiącu.

– Cześć, Paweł – powitała męża swojej najlepszej przyjaciółki.

Marzena – żona Pawła – nie latała. Pół roku wcześniej urodziła córkę – Maję. Po długich staraniach i zabiegu in vitro.

Klaudia była świadkiem na ich ślubie i chrzestną Mai. Byli jej najbliższymi.

Kapitan Paweł Kojtuch „przebranżowił” się na Mi-14. Był drugim pilotem. Ze starych „Michałków” pozostał już tylko jeden – pamiętny Hoplit 03. Drugi był tak wyeksploatowany, że poszedł na pomnik przy szkółce w Dęblinie.

– Maja płacze cały czas, wiesz, kolki – usłyszała po chwili od mężczyzny.

Załogi udały się na odprawę do DKL-a. Dowódca kręcił się jak tampon w piździe. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Co chwila wynajdywał jakieś pierdoły:

– Wywal ten kosz, na spodzie leżą śmieci.

Latał po placu jak szalony, co chwila zjawiając się w biurze przepustek. Szczęśliwie nie wpierdalał się w pracę bojową. Zresztą nawet gdyby chciał, to by nie potrafił. Bo co ta biedna kreatura mogła wiedzieć o pracy.

Dochodziła dziewiąta, a wiceministra wciąż nie było. W końcu z biura przepustek padł sygnał: „Jest”.

Szczęśliwie załogi będące w gotowości nie musiały być obecne na spotkaniu. Klaudia współczuła bosmanmatowi Grzesiowi, który miał dyżur na Biurze Przepustek. Wójt, klechy, wojewoda i szerokie grono oficjeli z powiatów zwaliło się do jednostki. Obsłuż każdego, wpuść, tłumacz, co i jak.

Klaudia miała tego dnia okres. Musiała wymienić podpaskę. Po odprawie udała się do izby dla kobiet, wyciągnęła z szafki paczkę “Always”i poszła do łazienki.

Jakież było jej zdziwienie, gdy do toalety wszedł mężczyzna z pistoletem maszynowym MP5 przy biodrze i z wielkimi okularami przeciwsłonecznymi na nosie.

– Przepraszam – rzucił, widząc kobietę w tak niekomfortowej sytuacji.

– Co pan tu kurwa robi!!! – wrzasnęła na przystojnego podporucznika. – O co tu chodzi?

Zdołała go omieść wzrokiem. Umundurowanie nie wskazywało na standardowych żołnierzy. Typ broni również. Speszony mężczyzna natychmiast się wycofał.

– To pomieszczenie zostało wyznaczone dla wiceministra jako zapasowe, sprawdzam tylko – poinformował ją, ściągnąwszy okulary, gdy wyszła z łazienki. – Jeszcze raz panią przepraszam.

Dostrzegła emblemat na ramieniu. Wszystko stało się jasne. To był facet z „Formozy”, polskiego odpowiednika amerykańskich „Navy Seals”.

Kurczę, jakiś specyficzny ten komandos. Ze specjalsami nigdy przedtem nie miała do czynienia, a z zasłyszanych opowieści rysował jej się w głowie obraz zadufanego w sobie buca. Ten formozowiec nie pasował jednak do tego wyobrażenia.

Był młodszy od niej. Tak na oko o trzy cztery lata. Brunet o szczupłej budowie ciała i brązowych oczach. Wzrostu – tak jak Radek, no może nieco wyższy.

Zaskoczył ją zachowaniem. Dżentelmen. Patrzyła na niego, a w jego wyrazie twarzy wciąż było widać zakłopotanie.

– Kawy, panie poruczniku, skoro pan tu jest? – zapytała.

Odmówił, tłumacząc się służbą. Zauważyła, że lustrował ją wzrokiem w dość specyficzny sposób. Widziała ten błysk w jego oczach.

Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ją samą. Zapamiętała jego ksywkę – „Góral”. Taką miał na mundurze, w miejscu gdzie każdy nosi swoje nazwisko poprzedzone pierwszą literą imienia.

Wizytacja dobiegała końca. Po spotkaniu z kadrą jednostki, załoga dostała sygnał z dyżurki służby operacyjnej.

– Dowódca podjął decyzję, że przetransportujecie ministra „śmigłem” do Gdyni.

No tak. Na szkolenia paliwa nie ma. Śmigłowce stare, ale trzeba dupę pana ministra przewieźć helikopterem do Gdyni. Samochód też tam na pusto pojedzie.

– Pan minister chce polecieć Mi-14, proszę przygotować Anakondę do pracy bojowej – wydukał dowódca, szczerząc zęby do polityka.

Ten chodził po Stanowisku Dowodzenia i przyglądał się pracy. Nikt się nie odezwał. Technicy zgodnie z rozkazem przygotowywali „Anakondę”.

– Z ministrem poleci jeden ratownik. O, ty, Klaudio. Darek obstawi „Anakondę” – zadecydował dowódca dywizjonu.

Jeden z najlepszych „śmiglaków” miał być dyspozycyjną maszyną dla jebanego polityka. Zawsze były dwie w gotowości. Teraz, na życzenie pana wiceministra, burzony był cały system. Ściągano pilotów i załogi. „Anakonda” wchodziła na ich miejsce, a wysłużony Hoplit na „zapasówkę”. Tak zadecydowali operacyjni, na szczęście ludzie z głową. Gdy tylko „Anakonda” zgłosiła gotowość po próbach, wystartowali.

Nikt się nie odzywał w interkomie. W śmigłowcu było cicho jak w grobowcu. Etatowa załoga (niepełna, bo bez drugiego ratownika), dwóch żołnierzy „Formozy”, jakiś podchujaszczy ministra i on sam. Jednego z tych polskich “Navy Seal” Klaudia już znała. Drugi, w stopniu chorążego, siedział w głębi maszyny.

– Tylko lecimy nad morzem – zażyczył sobie jebaniec.

Pierwszym pilotem był Hubert, stara wyga, co to z niejednego pieca chleb jadł i miał wyjebane na wszystko. Klaudia lubiła z nim latać. Czuła się bezpieczna. Konkretny, fachowy i opanowany pilot. Drugim był Paweł.

Patrzyła przez okno „śmiglaka”. Mieli swoją misję. Zadanie bojowe o kant dupy rozbić.

– Czerwona raca na jedenastej – zauważyła.

Technik rzucił okiem. Potwierdził.

– Darłowo SAR, tu Haze 015. Mam niepotwierdzony sygnał mayday. Podchodzę do rozpoznania – rzucił w eter pierwszy pilot.

– Panowie, ja mam spotkanie na akademii… – rzucił wiceminister.

Hubert zignorował słowa ministra. Zbliżył się do jachtu. Na jego pokładzie stała nastolatka, machająca czerwoną racą.

– Nie ma sensu oznaczać, Klaudia, jesteś gotowa – krzyknął w interkomie.

– Gotowa, zejdź nisko i daj znak – potwierdziła.

– Tu Darłowo SAR. Haze 015, potwierdź – usłyszeli w eterze.

Polityk patrzył na nich wystraszonym wzrokiem. W końcu szturchnął siedzącego obok komandosa.

– Niechże pan coś zrobi, ja mam spotkanie.

– Mam zastrzelić pilota? – odpowiedział “specjals” kpiąco.

Klaudia z technikiem wybuchli gromkim śmiechem. Coraz bardziej podobał jej się ten podporucznik. Miał jaja.

– Tu Haze 015. Podejmuję akcję ratunkową. Podaję koordynaty…. – zameldował drugi pilot.

Zatoczyli krąg nad jachtem. Dostali zgodę na przeprowadzenie akcji ratunkowej.

– Co wy robicie? Zabraniam! Jako wiceminister rozkazuję panu lecieć do Gdyni.

– Z całym szacunkiem dla pana, panie wiceministrze, ale na pokładzie maszyny to ja dowodzę. Jak wylądujemy i opuści pan pokład, to wtedy może mi pan wydawać rozkazy – Pierwszy pilot krótko sprowadził polityka do parteru.

Morze było spokojne. Hubert obniżył lot do takiej wysokości, by Klaudia mogła bez ryzyka opuścić pokład.

– Ratownik gotowy – zameldowała, nakładając na twarz maskę.

– Dawaj – usłyszała zgodę.

Wylądowała w wodzie, kilkanaście metrów od jachtu. Nakryła ją fala, ale szybko wynurzyła się i podniosła kciuk.

– Ratownik w wodzie. Wszystko w porządku – zameldował technik.

Popłynęła crawlem. Szybko dostała się na pokład od strony rufy.

– Co się stało? – zapytała przerażoną nastolatkę, ściągając maskę z twarzy.

– Nie wiem, mój tata nie oddycha, leży w kabinie na podłodze – wyrzuciła z siebie zapłakana dziewczyna.

Klaudia wzięła z dłoni nastolatki dopalającą się racę i wyrzuciła do morza. Biegiem ruszyła w kierunku kabiny.

– Nieprzytomny mężczyzna. Bez oddechu – zameldowała przez radiotelefon.

Oceniła stan poszkodowanego. Nie było oddechu i pulsu. Rozpoczęła RKO.

 

 

+++++

 

 

– Tu Ratownik. Kontynuuję RKO. Potrzebuję pomocy drugiej osoby – usłyszeli w maszynie.

Załoga znała ją dobrze. Nie odpuszczała. Trzymała się wpojonych zasad: ratujemy do końca, nie poddajemy się. Dopóki jest nadzieja, walczymy o życie rozbitka.

Brakowało drugiego ratownika, a wszystko przez tego jebanego ministra. Lekarz podniósł się z fotela.

– Niech pan siada, ja pomogę – odezwał się podporucznik z „Formozy”.

Przekazał koledze swój pistolet maszynowy i począł sprawnie pozbywać się umundurowania.

– Co pan robi? – zapytał go politykier.

– To, co do mnie należy – burknął krótko mężczyzna.

Śmigłowiec ponownie obniżył lot, dotykając praktycznie toni Bałtyku. „Góral” w samych slipkach wyskoczył z jego pokładu.

– Drugi z ratowników w wodzie, wszystko w porządku – zameldował technik.

„Specjals” płynął w kierunku jachtu. Nikt z załogi nie obawiał się o jego życie. „Formoza” stała nurkami bojowymi. Sprawnie dostał się na pokład jachtu. Drżąc, dotarł do kabiny.

 

 

+++++

 

 

Klaudia zdębiałą, gdy zobaczyła faceta z „Formozy” w samych slipkach. Odsunął spanikowaną nastolatkę na bok i klęknął przy poszkodowanym.

– Daj, przejmuję go, załatwiaj kosz – rzucił.

Jakże on jej zaimponował! Patrzyła na niego wzrokiem pełnym uznania. Była pewna, że za chwilę usłyszy komendę, by pozostać na pokładzie i czekać na przylot drugiego śmigłowca.

– Tu Ratownik. Haze 015, dawajcie kosz z deską – krzyknęła w radio.

Pokwitowali otrzymanie informacji. Śmigłowiec osiągnął odpowiednią wysokość i zaczął opuszczać kosz. Po chwili miała go w dłoniach. Wróciła do kabiny. Żołnierz cały czas prowadził RKO. Zmieniła go.

– Mała, jak masz na imię – zapytał nastolatkę, drżąc z zimna.

– Basia – odparła wystraszona dziewczynka.

– Słuchaj, Basiu, ułożymy twojego tatę na desce i zabierzemy śmigłowcem, ale musisz mi pomóc w przeniesieniu go, bo ratowniczka cały czas musi mu masować serce – tłumaczył jej opanowanym i spokojnym głosem.

Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Siorbała nosem i ocierała łzy z twarzy. Klaudia na chwilę przerwała RKO. Na jego znak unieśli razem mężczyznę i położyli go na desce. Ratowniczka ponownie rozpoczęła masaż serca.

– Chodź, Basiu, i weź te nosze tam z tyłu. – Oficer cały czas mówił spokojnym głosem.

Klaudia podziwiała jego opanowanie. Nie był etatowym ratownikiem, a działał lepiej niż zawodowcy. Wszyscy, sprawnie znaleźli się na pokładzie łodzi. Podała żołnierzowi radio.

– Zamelduj, że mogą podnosić – poprosiła, podpiąwszy się do wyciągarki.– Dasz sobie radę z jachtem? – zapytała go między jednym wdechem a drugim.

– Spokojnie, mam patent sternika – usłyszała w odpowiedzi.

Przez chwilę nie mogła wykonywać masażu serca, ale mogła prowadzić sztuczne oddychanie. Miała zamiar robić to do momentu przekazania poszkodowanego w ręce lekarza będącego na pokładzie.

– Tu Haze 015. Podnosimy poszkodowanego z ratownikiem. Drugi z ratowników pozostaje z nieletnim załogantem na jachcie – zameldował drugi pilot.

Wyciągarka powoli podnosiła ich do góry.

– Wrócimy po ciebie – krzyknęła do komandosa pomiędzy kolejnym wdechem.

Uśmiechnął się serdecznie. Dopiero, gdy technik przejął ich w drzwiach, mogła spojrzeć w dół. Zauważyła, że narzucił na siebie sztormiak. Znalazł go na jachcie lub ta dziewczyna mu go dała.

Poszkodowanego przekazała lekarzowi. Szybko i sprawnie podłączył go do aparatury medycznej.

– Mamy go! Rytm zatokowy. Ciśnienie 70 na 55. Podziwiam cię, Klaudia, ja bym skapitulował. Uratowałaś mu życie – pochwalił kobietę.

Odlatywali, pozostawiając „specjalsa” z małolatą. Nie było czasu. Liczyła się każda sekunda.

– Co mamy najbliżej? – zapytał Hubert drugiego pilota.

– Ustkę, ale tam nie siądziemy, najpewniej lecieć do Słupska.

– Panowie, no co wy, jaki Słupsk, mamy lecieć do Gdyni – rzucił najwyraźniej już zdenerwowany wiceminister.

– Pozwoli pan, że to my zadecydujemy – fuknął na niego Paweł.

– Nie, to ludzkie pojęcie przechodzi, ja zaraz zadzwonię… – rzucił wyraźnie zdenerwowany i wyciągnął telefon komórkowy.

– Odłóż ten telefon, już!!! – wrzasnął na niego technik.

Była włączona aparatura medyczna. Działały przyrządy nawigacyjne i pozostała elektronika.

– Pan mu zabierze ten telefon, takie są procedury – zwróciła się do drugiego, ze „specjalsów” Klaudia.

Chorąży z „Formozy” bez chwili wahania wyrwał komórkę z dłoni polityka. Wiceminister tylko rozdziawił gębę.

– Ustka SAR, tu Haze 015. Mamy poszkodowanego w statusie „EMERGENCY”. Powiadomcie szpital w Słupsku, że będziemy tam siadać. Niech czeka tam karetka reanimacyjna z ekipą. Wyślijcie okręt ratowniczy na pozycję… dwoje ludzi do przejęcia i jacht do holowania – poinformował najbliższą stację SAR pierwszy pilot.

Klaudia patrzyła na polityka. Na jego twarzy malowała się złość. Okazało się, że wcale nie jest najważniejszy.

Ustka potwierdziła otrzymanie wiadomości. Po chwili usłyszeli, że szpital w Słupsku jest powiadomiony.

– Paweł, luknij, gdzie to lądowisko i jakie ma parametry, nie siadałem tam jeszcze – poprosił Hubert drugiego pilota.

– Czy może pan nadać, by czekała na mnie w Słupsku moja limuzyna? – zapytał politykier.

– Nie teraz, kurwa, za chwilę – zbył go Hubert.

Poziom wkurwienia wiceministra rósł. Nawet kutas nie zapytał, co z uratowanym.

– Klaudia, mamy go, mamy oddech i puls, słaby, ale jest – ucieszył się lekarz.

– To może jednak… – rzucił dupek.

– Niech pan już nic nie mówi – przerwała mu Klaudia.

Ciskał z oczu gromy w jej kierunku. Nie przeniosła wzroku. Patrzyła w te jego wredne małe ślepia. Paweł wprowadził dane nawigacyjne lądowiska i przekazał je pierwszemu pilotowi.

– Co i do kogo mam nadać? – odezwał się Hubert do wiceministra.

Polityk ponowił swoją prośbę. Hubert scedował to na drugiego pilota.

– Darłowo SAR, tu Haze 015. Niech pojazd gościa czeka na niego przy lądowisku w Słupsku – rzucił w eter Paweł.

Minęli Ustkę. Hubert wyciągał z maszyny, ile tylko mógł. Wiceminister szeptał coś do ucha swojego podchujaszczego. Po kilku minutach śmigłowiec znalazł się nad Słupskiem. Piloci dojrzeli lądowisko.

– Jest dobrze, możemy zachodzić z każdej strony, wiatr praktycznie zerowy – przekazał Paweł, obserwując rękaw przy lądowisku.

Lądowisko było praktycznie przy szpitalu. Dojrzeli karetkę pogotowia i wóz strażacki. Standardowa procedura.

Piloci gładko posadzili śmigłowiec, a Klaudia z lekarzem sprawnie przekazali poszkodowanego załodze karetki reanimacyjnej.

– Wysiadamy – rzucił do chorążego z „Formozy” asystent wiceministra.

– Nie, miałem rozkaz z panem lecieć, a nie jechać – krótko odparł tamten.

Technik wyprowadził obu polityków na lądowisko.

– Nie omieszkam przekazać to ministrowi i waszym przełożonym, o was i o panu, panie chorąży – postraszył wszystkich pan wiceminister.

– Odejdź pan, mam robotę do wykonania, a czas leci – rzucił mu Hubert przez otwartą boczną szybkę kokpitu.

Podnosił maszynę. Powinien jeszcze poczekać chwilę, nim te bubki odejdą na większą odległość. Radochę sprawiło wszystkim, gdy dojrzeli, że podmuch od łopat śmigłowca powalił obu na kolana.

– Zabierzemy go? – nieśmiało zapytała przez interkom Klaudia.

– A jak myślałaś, piękna, lecimy po niego, nie zostawiamy swoich, nie rozliczysz się przecież z radia na koniec służby – usłyszała od Huberta.

– Ustka SAR, tu Haze 015. Podajcie pozycję okrętu ratowniczego – rzucił w eter Paweł.

Cywilny SAR dostawał co chwila potężne dofinansowania z Unii Europejskiej. Przez tych siedem lat dużo się zmieniło. Między innymi to, że tym razem w kierunku jachtu zmierzała szybka łódź ratownicza. Jedno jednak pozostawało niezmienne: cywilny SAR nie miał własnych śmigłowców.

Otrzymali dane jednostki ratowniczej. Po kilkunastu minutach byli już nad nią. SAR-owska łódź miała na holu jacht, a na pokładzie dziewczynkę i Górala.

– Bierzemy go z zawisu, ułóż naszego gościa w koszu, tylko nie nakrywaj go własnym ciałem, bo będę zazdrosny – jak zawsze z dozą lubieżnego humoru, wyrzucił z siebie Hubert.

Ustawił maszynę centralnie nad jednostką ratowniczą. Paweł nawiązał z nimi kontakt radiowy i przekazał, jakie mają zamiary.

– Ratownik gotowy do opuszczenia – zameldował technik.

Klaudia podpięta do kosza jechała w dół. Dojrzała swojego niedawnego partnera. Był okryty folią NRC. Ratownicy okrętowi na dole sprawnie przejęli kobietę.

– Zapraszam – rzuciła do podporucznika. – Bez folii – dodała, gdy specjals ruszył w jej kierunku.

Władował się do kosza. Pociągnęła za linę i poprosiła, by oddał jej radiotelefon. Podbiegła do niego nastolatka. W podzięce pocałowała go w usta.

– Co z tatą?.

– Wszystko będzie dobrze, jest w dobrych rękach. Żyje – odpowiedziała Klaudia.

Zameldowała załodze gotowość do podjęcia. Przyciągnęła do siebie kosz. To był ten szeroki, umożliwiający transport rannego w pozycji leżącej.

Już ja ci się odpłacę za poranny nalot – przeszło jej przez głowę.

„Góral” był w samych slipkach. Patrząc mu prosto w oczy, tak objęła kosz, że jej dłoń oparła się o slipki faceta. Wyciągarka ruszyła. Klaudia przysuwała i odsuwała dłoń z pełną premedytacją, ocierając się przedramieniem o jego majtki. Wyczuwała jak jego fallus stymulowany w dość nietypowy sposób, zaczyna nabierać kształtów.

Masz za swoje – rajcowała się, dostrzegając pod slipkami rosnącą męskość.

Został w dwóch miejscach przypięty do kosza. Nie mógł wykonać żadnego ruchu. Był zdany na jej łaskę. Patrzył na nią zakłopotany, a ona nie odwracała wzroku. Uśmiechała się delikatnie do niego. Dopięła swego. W momencie, gdy wciągnięto ich na pokład wiropłata, miał pełną erekcję. Ależ on był zmieszany. Gdy tylko wyswobodzono go z kosza, natychmiast zaczął zakładać mundur.

– Dziękuję – rzucił zdawkowo do wszystkich.

– To ja ci dziękuję. Bez ciebie nie dałabym sama rady, a ten człowiek by umarł – odparła mu Klaudia zgodnie z prawdą.

Zgłosili do kontroli obszaru, że podchodzą do lądowania na macierzystym lotnisku.

– Klaudia, jesteś zajebista, stawiam operacyjnemu karton wódy, by planował mnie z tobą – usłyszała komplement od pierwszego pilota.

– Panie kapitanie, zbankrutujesz pan – odparła.

Zakończyli misję. Nie tak, jak była zaplanowana, lecz tak, jak chcieli. Piloci przekazali maszynę technikom. Szarym wyrobnikom, bez których załogi nie byłyby w stanie latać. Odwalali najczarniejszą, niewdzięczną robotę. Od ich zaangażowania i sumienności zależało życie personelu latającego i poszkodowanych. Bohaterowie drugiego planu.

– Cała załoga natychmiast ma się zameldować u dowódcy i ci z „Formozy” też – usłyszeli na SD.

– Oho, wiceminister nas podjebał – stwierdził sucho Hubert.

Najmłodszy stażem w załodze był lekarz. Latał od dwóch lat. Reszta to stare wygi. Hubert miał dwadzieścia lat służby zawodowej. Wcześniej latał na ZOP-ach. Gdy jego ZOP-a „przekombinowali” na SAR, przeszedł na ratownictwo i poszukiwanie. Technik też miał już wypracowane piętnaście lat w MON, Paweł deczko ponad piętnaście. Klaudia miała dziesięć lat zawodowstwa.

Wszyscy jak jeden mąż znaleźli się w sekretariacie dowódcy. Nowy, oczywiście zwolnił poprzednią sekretarkę. Siedziała tu teraz jakaś pinda z jego rodziny.

– Zawiedliście dowódcę – rzuciła, gdy tylko weszli.

– Przestań – zgasił ją krótko Hubert.

Poinformowała dowodzącego, że wszyscy są na miejscu. Po chwili znaleźli się w jego kancelarii. Widać było, że jest wściekły. Łaził po pomieszczeniu, mijając ich co chwila.

– Co wam do głowy przyszło, debile wy jedne, by nie wykonać zadania, jakie wam postawiłem? – wrzeszczał. – Od kiedy to nie respektuje się rozkazu wyższego przełożonego, tylko wiceministrowi mówi się, że jest się panem Bogiem w helikopterze – kontynuował.

Hubert zrobił się czerwony ze złości. Był sporej postury w przeciwieństwie do opieprzającego ich pizdeusza.

– Primo, nie w helikopterze, tylko w śmigłowcu. Sekundo, od czasu, kiedy wprowadzono regulamin lotów, to ja dowodzę statkiem powietrznym. Jak mi się nawet prezydent wpierdoli na pokład, to ma gówno do powiedzenia – wyjebał dosadnie.

– Czuj się zwolniony dyscyplinarnie. Paweł, obejmujesz obowiązki pierwszego pilota – odgryzł mu się ten ich „boss”.

Paweł chwycił Huberta za rękę, widząc, że ten ma zamiar zripostować.

– Nie mam tyle nalotu, nie mogę, mam piętnaście lat służby i dziewięć dni. Petrobaltic płaci półtorej stawki, co tutaj, i to na Mi-2. Na nim mam wylatane w chuj. Zwolnisz Huberta, wypierdalam i ja.

Twarz ich przełożonego zrobiła się cholernie czerwona.

– Ja to też wszystko pierdolę. Śmigłowiec jest do kurwy nędzy w barwach SAR, nie taxi-helikopter – dorzucił technik, niepytany o zdanie.

Komandor podporucznik podszedł do Klaudii. Stanął przed nią w tak małej odległości, że czuła jego oddech.

– A ty? – zapytał.

– Przez to, że nie było na pokładzie drugiego ratownika, o mało co nie straciłam poszkodowanego. Chce pan coś więcej? – wywaliła z siebie, solidaryzując się z resztą załogi.

Jeżeli wcześniej był wkurwiony, to teraz jego poziom wkurwienia podniósł się do poziomu wrzenia.

Omiótł ją pełnym złości wzrokiem. Jego ostatnią nadzieją był lekarz pokładowy. Stanął przed nim, pusząc się jak paw.

– A ty? – zapytał.

Lekarz miał wzrok wbity w ziemię. Nie patrzył na tego mundurowego gogusia. Nie znaczyło to, że się go boi. Mogło to tak to wyglądać, lecz tak nie było.

– Niechże pan się od nas odpierdoli. Mam swoje zasady, o których ty, gościu, nie masz pojęcia. Z tymi ludźmi i z ich pomocą uratowałem życie ludzkie. Ta kobieta walczyła o niego, w momencie, gdy ja bym skapitulował – cedził przez zęby, mając cały czas wzrok wbity w podłogę.

Nagle podniósł twarz i spojrzał bubkowi w oczy.

– Wypierdalaj ty stąd, bo tu cię nikt nie lubi. Tyś poprzedniemu dowódcy niegodny rzemyka u sandała rozwiązać – wyrzucił z siebie silnym głosem.

Całą załogę śmigłowca zamurowało. Cichy i spokojnego serca lekarz wyjebał dowodzącemu całą prawdę. Nikt w życiu by się nie spodziewał, że ten cichutki i poczciwy doktorek tak mu dojebie.

– Wyjdź! – wrzasnął komandor na lekarza.

– Jeżeli on wyjdzie, wyjdziemy wszyscy – rzucił Hubert.

Wyprowadzili kutasa z równowagi. Łaził po kancelarii, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.

– Panowie byli świadkami tego, co tu się stało, biorę was na świadków… – zwrócił się do specjalsów.

– Nas tu nie ma i nie było – odparł mu podporucznik.

– Pan dzwoni do naszego dowódcy – zaproponował chorąży z „Formozy”, podając swoją komórkę.

Chłopaki z sił specjalnych dobrze wiedzieli, że ta ciota nie zadzwoni do ich przełożonego. O czym ten sztabowy laik miałby rozmawiać z ich typowo bojowym oficerem? „Góral” zaraz po wyjściu ze śmiglaka zdał telefoniczną relację swojemu pryncypałowi. Miał od niego pełne błogosławieństwo i poparcie.

– Deponujemy u was naszą broń, potrzebujemy noclegu w internacie do jutra rana. Czy wyraziłem się jasno? – zażądał ten przystojny oficer z „Formozy”.

Komandor miał cichą nadzieję, że ci z wojsk specjalnych staną po jego stronie.

– Zawieszam dzisiaj całą załogę. Od jutra zacznie się postępowanie dyscyplinarne w stosunku do każdego z was – odpalił broń ostatniej szansy.

Miał do tego prawo i skorzystał z niego. Od postępowania dyscyplinarnego można było się odwołać, a także je przeciągać, prosząc o zmianę obrońcy i rzecznika dyscyplinarnego.

Ta podła kreatura nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyni. Zawieszenie załogi oznaczało odesłanie jej do domu i ściągnięcie kolejnej do koszar. Takie sytuacje zdarzały się, ale były ewenementem. Śmierć bliskiej osoby, przymusowe wodowanie lub, uderzając w mocne nuty, rozbicie śmigłowca. Wtedy z automatu cofano całą załogę lub jej członka. Musiał ten chuj doczytać, że i jemu przysługiwało takie prawo. Hubert, służąc długo, nigdy nie spotkał się z takim działaniem.

Komandor podniósł telefon i nakazał dyżurnej służbie ściągnąć załogę w ich miejsce.

– Won!!! – rzucił do wszystkich.

Wszyscy spojrzeli na niego z pogardą. Musiał to dostrzec.

– Bujaj się, frajerze – odparł Hubert.

– Życzę powodzenia za sterami Mi-14 – dodał Paweł.

– Pocałuj mnie w dupę – dosadnie przywalił technik.

– A mnie w dupę niekoniecznie – dorzuciła Klaudia.

Dowodzący zacisnął pięści. Totalnie wyprowadzili go z równowagi.

– Nawet o tym nie myśl – zauważył jego reakcję chorąży.

„Góral” stanął przed nim. Blisko, bardzo blisko. Jego wzrok wywołał strach w tym pizdeuszu.

– Nas tu nie ma i nie było. Nasze duchy widzą, co zrobiłeś. Wypierdalaj, dobrze ci radzę – szepnął tak cicho, że tylko adresat tej wypowiedzi był w stanie to usłyszeć.

– Czołem, panie komandorze! – wrzasnął głośno, wychodząc z kancelarii.

Na korytarzu Hubert chwycił lekarza i mocno przyciągnął go do siebie.

– Doktor, masz największe jaja z nas – oznajmił reszcie, tuląc go do siebie.

– Ja? Ona je ma. Klaudia, wymiękam – rzucił.

Oficer z „Formozy” zbliżył się do kobiety, delikatnie chwytając ją za łokieć.

– Dziękuję, zapraszam na kolację – powiedział szeptem.

– Czy aby nie ze śniadaniem? – zapytała bezczelnie, wprowadzając podporucznika w zakłopotanie.

Ich spojrzenia się skrzyżowały. Patrzył na nią w specyficzny sposób. Dojrzała te iskierki w jego wzroku. Ostatni raz widziała takie we wzroku Radka.

– Jeżeli tylko chcesz? – wyrzucił z siebie.

– Magazyn uzbrojenia jest na prawo, zdaj swoją broń, potem pogadamy – zbyła go.

Ten jego uśmiech, te szczere gesty. Nie mogła mu odmówić.

– Poczekasz? – zapytał.

– Przebiorę się i zaczekam – odparła.

Sama nie wiedziała, dlaczego tak postępuje. Dlaczego zgadza się na spotkanie? Dotarła do „babińca” – jak faceci nazywali damską strefę. Przebrała się w cywilne ciuchy: dżinsy, bawełnianą koszulę i polar. Pozdrowiła bosmanmata w biurze przepustek. Odczekała chwilę przed bramą jednostki przy polonezie Caro. Polonezie Radka. Jego rodzice już dawno nie żyli. Po długiej sądowej batalii wszystko po nim należało do niej.

– Jestem – usłyszała głos „Górala” za plecami.

Pożerał ją wzrokiem. Patrzył na nią jak na jakąś boginię.

– O której i jaką knajpę polecasz? – zapytał, delikatnie dotykając jej ramienia.

Ten dotyk był subtelny. Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Patrzył na nią cały czas. Pożerał ją wzrokiem.

– Gościniec Zamkowy, ale czy biednego podporucznika stać na taką knajpę? – rzuciła.

Jakże on się pięknie śmiał.

– To do zobaczenia – odpowiedział i odszedł w kierunku internatu.

 

 

+++++

 

 

Czy ja zwariowałam? – pytała się siebie Klaudia.

Stała przed lustrem, przymierzając kolejne kreacje. Jej ukochane dziecko było u opiekunki. Taki miała z nią układ. Raduś wolał być tam, bo przebywał wśród koleżanek z przedszkola. Oczywiście towarzyszył mu tam też Reksio.

Nie, tej nie – odrzuciła błękitną kieckę, którą kupił jej Radek pod choinkę.

Była jednak ciekawa, czy po ciąży nie przytyła. Ciekawość zwyciężyła. Wsunęła na siebie sukienkę. Pasowała. Rozmiar czterdzieści nadal był odpowiedni.

Wcześniej wzięła kąpiel. Bezwstydnie skierowała silny strumień wody na intymne miejsca. Dlaczego, masturbując się w ten sposób, myślała o podporuczniku?

Spojrzała w lustro. Kreacja eksponowała jej kobiecość. Zastanowiła się chwilę.

Nie ma co kombinować – zadecydowała.

Nałożyła delikatny makijaż. Stroiła się przed lustrem jak nastolatka. W końcu ruszyła na spotkanie.

 

 

+++++

 

 

Siedzieli naprzeciw siebie. On w polowym mundurze, ona w eleganckiej sukience sprzed kilku lat.

– Boże, wyglądasz… – zaczął, wpatrując się w nią.

Zarumieniła się, czując się jak nastolatka na pierwszej randce.

Nie zdradzała Radka. Tego, który poszedł w niebiosa. Miała swoje potrzeby, które zaspokajała wibratorem. Po śmierci Radka wielu starało się ją posiąść. „Posiąść” – tak należało interpretować zaloty ludzi z logistyki i sztabu.

Nie czekała na księcia z bajki. Gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, nie szukała nikogo. Część potencjalnych adoratorów odrzucała myśl, że ma dziecko. „Wpadła, jebana” – szeptali po kątach.

Dlaczego lubiła Huberta? Z prostej przyczyny. Bo jebnął swoisty monolog na placu apelowym przy wszystkich: „Wy Klaudii dziecku ojca szukacie? Plujcie dalej, wskazujcie tej dziewczynie potencjalnych ojców, gdy wiadomo, kim on jest. Dla was nie ma żadnej świętości. Palicie mu świeczki na grobie, a jednocześnie obrabiacie dupę. Niech was wszystkich piekło pochłonie” – wykrzyczał wtedy.

“Kurwa, kurwa i jeszcze raz kurwa, jak ktoś ma coś do niej, to czekam przy swoim śmigle” – pamiętała też słowa Pawła, gdy zarzucono jej, że sypia z byłym dowódcą.

Te sytuacje nasilały się po objęciu dowództwa przez nowego dowódcę. Pamiętała stwierdzenie tej “laleczki”, która przyszła na rzecznika: “Skończył się twój lans na tragicznie zmarłym facecie. Chuj wie, kto ci tego dzieciaka zmajstrował.”

Paweł przewiózł tę kobietę swoim Mi-2, tak że zapamiętała to do końca życia. Cała w wymiocinach wysiadła w Gdyni, ku uciesze załogi.

Bojówka, logistyka i pododdziały stały za nią. Sztab, odświeżony przez nowego nie bardzo ją szanował. Miała większość, a ta większość ją lubiła.

– Mają tu dobrą kuchnię niemiecką – rzuciła.

Nie spuszczał z niej oka. Fakt, była odstrzelona. Kąpiel, fryzjerka i manicure. Nie pamiętała, kiedy tak dobrze wyglądała na spotkaniu z kimś.

– Chciałem…

– Chciałam…

Oboje się zaśmiali. Zjawił się kelner, przynosząc kartę dań. Zgodnie wybrali specjalność zakładu.

– Może przejdźmy na ty – zaproponowała.

Wstała, podając mu dłoń. Uścisnął ją delikatnie i pocałował.

– Klaudia

– Sebastian.

Rozpoczęli rozmowę, czekając na zamówione dania. W restauracji byli tylko oni i personel. Telewizor w rogu sali był włączony na TVN24, odpowiednio wyciszony, by nie przeszkadzać klientom.

Dowiedziała się, że pochodzi z Rabki, dlatego miał ksywkę „Góral”. Dopytywała go, co przygnało go nad morze.

– Od małego kochałem wodę i tak mi zostało. Wodę i góry.

O sobie nie mówiła zbyt wiele. Pochwaliła się swoimi medalami i tytułami pływackimi z liceum.

– Jesteś panną czy rozwódką, bo nie widzę obrączki? – zapytał dość bezpośrednio.

– Wdową – odparła, bo tak się czuła.

– Przepraszam, nie chciałem… – zaczął się tłumaczyć.

– Nie przepraszaj, nie masz za co – przerwała mu.

Kelner przyniósł jedzenie. Postawił je przed nimi. Przestali rozmawiać, w ciszy pałaszowali porcje smacznej ryby. Nagle jeden z kelnerów podgłośnił telewizor. Przerwali posiłek, obracając twarze w tamtym kierunku.

„Dramatyczna akcja śmigłowca ratunkowego SAR z wiceministrem na pokładzie” – usłyszeli.

Odwrócili się i z zaciekawieniem patrzyli w ekran telewizora.

„Dzisiaj przewożący wiceministra śmigłowiec ratunkowy Mi-14 uratował od niechybnej śmierci czterdziestoletniego mężczyznę. Akcja miała dramatyczny przebieg, lecz wszystko zakończyło się szczęśliwie. Posłuchajmy samego wiceministra, który był uczestnikiem tych działań” – paplał dziennikarz.

Na ekranie pojawiła się ta wredna morda, otoczona wiankiem pismaków i komentatorów, polityk puszył się jak paw.

– Tak, potwierdzam ten fakt. W czasie przelotu pomiędzy bazą w Darłowie a Gdynią przez okno dojrzałem zapaloną czerwoną racę alarmową na jachcie. Natychmiast poleciłem załodze helikoptera, by podjęła działanie.

– Uszczypnij mnie, bo nie wierzę – poprosiła Klaudia.

Zrobił to. Z zaciekawieniem słuchali dalej wywodów pana wiceministra.

– Sytuacja była krytyczna. Ratowniczka, która dostała się na pokład jachtu, reanimowała poszkodowanego i potrzebowała drugiej osoby do pomocy. Bez chwili zastanowienia wydałem rozkaz towarzyszącemu mi oficerowi z ochrony, by jej pomógł.

– A to chuj – wyrwało się „specjalsowi”.

– Cały czas, reanimując tego biednego człowieka, ratowniczka została wciągnięta na pokład maszyny, a ja przez radio nakazałem oficerowi, by pozostał na jachcie razem z nieletnią dziewczynką. – To już przekraczało wszelkie granice. – Podjąłem również decyzję, aby natychmiast przetransportować nieprzytomnego człowieka do najbliższego szpitala. Udało się nam w helikopterze przywrócić mu funkcje życiowe. Pilot na moje polecenie leciał szybciej, niż nakazują to procedury, aby uratować tego nieszczęśnika. Po przekazaniu chorego w ręce ratowników pogotowia nakazałem, by załoga natychmiast wróciła po pozostałego na pokładzie oficera, a ja sam dotarłem spóźniony do Gdyni rządowym samochodem. Nie żałuję podjętej decyzji, gdyż dzięki niej uratowano ojca tej dziewczynki.

– Jak mu to może przejść przez gardło? – wyrzuciła z siebie Klaudia.

Nie wierzyła, że można aż tak kłamać. Nie mogła ogarnąć tego, co usłyszała.

– Politycy tak mają, a takie kreatury jak ten w szczególności – odpowiedział Sebastian, dotykając dłonią jej dłoni.

Nie cofnęła ręki. Delikatnie ją pogłaskał, co było przyjemne. Klaudia czuła, jak dostaje gęsiej skórki. Przerażało ją to, a zarazem nie chciała, by przestał.

Tymczasem z telewizora niósł się głos członka rządu: „Ze swojej strony, chciałem podziękować bohaterskiej załodze za wzorowe wykonywanie rozkazów i poleceń oraz za wykazany hart ducha i odwagę. Ze swojej strony postaram się wyróżnić ich wszystkich”.

Klaudia była wyprowadzona z równowagi. Dostrzegła, że Sebastian cały czas przygląda się jej. Nie spuszczał z niej oka. Nie interesowały go pytania dziennikarzy. Usiadł tyłem do telewizora. Oboje odwrócili się do niego plecami.

– No, kurwa, człowiek orkiestra. Dojrzałem, poleciłem, wydałem rozkaz, nakazałem, pozostałem. Szkoda, że nie dodał: pilotowałem, wskoczyłem do wody i reanimowałem – wkurzyła się Klaudia

– Mnie przeraża ostatnie stwierdzenie. To o tym wyróżnieniu. Nic dobrego to nie wróży. Nasz kłamczuszek coś jeszcze chce ugrać i wcale bym się nie zdziwił, że będziemy tłem w jego kolejnej konferencji. W blasku fleszy będzie nas wyróżniał – zauważył „Góral”.

Dokończyli posiłek. Wypili po lampce dobrego białego wina. Kobieta uspokajała się. Z torebki wyciągnęła telefon komórkowy. Wcześniej słyszała powiadomienia SMS.

– „Słyszałaś buca?” – odczytała SMS-a od Huberta.

– „To kutas” – dosadnie określił to Paweł.

Sebastian zapłacił za kolację i wyszli z restauracji. Ciepła wrześniowa noc otulała nadmorską miejscowość.

– Odprowadzę cię – zaproponował.

Kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Dawno nie jadła kolacji w tak miłym towarzystwie. Wziął ją pod ramię. Trzeba było przyznać, że maniery miał przednie. Powoli szli w kierunku jej mieszkania. Zadzwonił jej telefon komórkowy. Dzwonił DKL. Zaklęła w duchu i odebrała telefon.

– Słucham – rzuciła.

– Jutro o 07:30 masz się stawić u dowódcy, ty i cała załoga oraz ta dwójka z „Formozy”. Oglądałaś?

– Tak, przyjęłam, będę – skwitowała krótko.

Gdy zakończyła, dojrzała, że Sebastian też prowadzi rozmowę telefoniczną. Zakończył ją po chwili. Spojrzeli sobie w oczy. Boże, jak on na nią patrzył. Miał w tych oczach jakiś magnes, który przyciągał i jej spojrzenie.

– Chyba mi się pobyt u was przedłuży – poinformował ją.

Znowu ujął ją pod rękę.

– Nie dojrzałam u ciebie obrączki. Kawaler, czy rozwodnik, bo na wdowca nie wyglądasz?.

– Kawaler – odparł krótko.

Taki przystojny facet i bez dziewczyny – nie chciała uwierzyć.

Powoli zbliżali się do bloku, w którym mieszkała. Zatrzymali się przed nim.

– Tu mieszkam, dwa pokoje, kuchnia i łazienka – rzuciła.

– Chciałem cię przeprosić.

– Za co?

Patrzyła na jego twarz. Był zmieszany. Przypomniał jej się Radek. Wtedy, gdy tańczyli w internacie. Był tak samo zmieszany i niesforny jak ten teraz. Obaj „twardziele”, a zarazem tacy nieporadni.

– Tam, wtedy w ubikacji – usłyszała.

Uśmiechnęła się.

– Przestań, robiłeś swoje, a poza tym zrewanżowałam ci się za to na wyciągarce – odparła.

Zarumienił się. To stwierdzenie go speszyło. Klaudia nie wierzyła, że ten „zabijaka z „Formozy” jest tak nieśmiałym gościem. Coraz bardziej ją zaskakiwał. Nieśmiała istota obleczona w pancerz twardziela.

– No, widać było chyba to po mnie – szepnął.

– I czuć – dodała, wprowadzając go w coraz większe zakłopotanie.

Jakże ją podniecały na swój sposób te gierki. Popatrzył na nią. Cały czas widziała ten wstyd w jego oczach. Nie wiedział biedny, co odpowiedzieć. Cała jej wiedza na temat bucowatych typów z wojsk specjalnych legła w gruzach. Sebastian musiał być chyba jakimś ewenementem.

– Przestań, bo teraz ja się głupio czuję, że wprowadziłam cię w zakłopotanie. Nie ma się czego wstydzić, normalna zdrowa reakcja – dodała, gdyż zrobiło jej się żal chłopaka.

– To był cudowny wieczór. Dziękuję – wyrzucił z siebie i jakby zachęcony jej ostatnim zdaniem pocałował ją w policzek.

– Też jestem takiego zdania – odparła, odwdzięczając się delikatnym pocałunkiem w usta.

Zaskoczony nie zdążył nic zrobić. Machając mu dłonią na pożegnanie, znikała w klatce schodowej. Zostawiła go przed blokiem. Znalazła się w mieszkaniu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Pragnęła, by za chwilę usłyszeć ciche pukanie do drzwi. Zdała sobie jednak sprawę, że Sebastian nawet nie znał numeru mieszkania.

Ja zwariowałam, zwariowałam totalnie – pomyślała.

Zsunęła szpilki z nóg. Udała się do sypialni. Zdjęła z siebie sukienkę. Podeszła do okna wychodzącego na miejsce, gdzie się rozstali. Celowo nie zapalała światła. Delikatnie odsunęła firankę.

Tkwił tam, patrząc na blok. Być może miał nadzieję, że dojrzy zapalone światło i ją w oknie.

Kobieto, masz dziecko, a tobie takie love story w głowie – zganiła się w myślach.

Delikatnym ruchem dłoni zsunęła rajstopy. Pozostała w samej bieliźnie. Znów podeszła do okna. Nie było go już tam. Zniknął gdzieś w mroku nocy.

Runęła na szerokie łóżko w sypialni. Patrzyła w na sufit i zastanawiała się, dlaczego porównuje tego faceta do Radka. To było nienormalne i chore. Dwie Klaudie biły się w jej ciele.

Nie, nie mogę – mówiła jej ta pierwsza Klaudia.

Masz jedno życie, spróbuj – tłukła jej ta druga.

Była kompletnie rozbita emocjonalnie. W głowie miała jeden wielki mętlik. Obaj byli podobni. Jakby Sebastian był jakimś klonem Radka. Starała się analizować swoje zachowanie na chłodno, lecz, będąc tak rozbita psychicznie, nie była w stanie tego zrobić. Zamknęła oczy. Przelatywały jej obrazy ze wspólnego życia ze zmarłym i te świeże z Sebastianem.

Przecież ja za chwilę zwariuje. Co się ze mną dzieje? – mówiła w myślach do siebie.

Wstała z łóżka i z torebki wyciągnęła telefon komórkowy. Zauważyła parę nieodczytanych SMS-ów i dwie próby połączenia. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Otworzyła lodówkę i wyjęła butelkę wina. Nalała sobie i wypiła z kieliszka. Zakorkowała butelkę. Następnego dnia szła do pracy. Zmyła z siebie makijaż i umyła się.

– Dlaczego go nie zaprosiłam? – zapytała się siebie głośno.

– Debilko, przecież masz okres – odpowiedziała sama sobie.

Czuła coś przerażającego, co ją zarazem pociągało. Pragnęła podjąć ryzyko, wszak ryzyko było wpisane w jej pracę. Przebrała się w piżamę. Zmieniła podpaskę. Delikatnie podotykała swoje wrażliwe w czasie periodu sutki. W końcu zmęczona nadmiarem emocji usnęła.

 

 

+++++

 

 

Rano przedzwoniła do niani z informacją, że może zostać dłużej w pracy. Nie wiedziała, po co została wezwana. Mogła się tylko domyślać. Już na biurze przepustek zdała sobie sprawę, że sytuacja jest poważna.

– Pani bosman, ma się pani natychmiast stawić u dowódcy – usłyszała od dyżurnego biura przepustek.

Na parkingu spotkała Huberta.

– Skurwysyństwo najwyższego stopnia. Ja w tym cyrku nie mam zamiaru występować. Tu mam kwit o zwolnienie. Pierdolę to – rzucił jak zwykle w dość bezpośredni sposób.

– Przestań, z kim ja będę latać? – zapytała go.

– Z Pawłem – odparł krótko.

Zmierzali w kierunku budynku sztabu. W palarni spotkali technika. W dość jasny i wulgarny sposób określił telewizyjne wystąpienie wiceministra. Dołączył do nich lekarz i Paweł.

– To jest skurwysyństwo, nazwijmy to po imieniu – skomentował Paweł.

– Najwyższego stopnia – uzupełnił doktor.

Weszli do budynku sztabu razem. Jak zgrana załoga, którą byli. Pewnym krokiem skierowali się do kancelarii dowódcy dywizjonu. Przed nią zastali obu „specjalsów”.

– Jeszcze raz żądam wydania nam naszej broni. Inaczej zamelduję to swojemu dowódcy. Ta broń nie jest waszą własnością – wrzeszczał na pełniącego obowiązki szefa sztabu dywizjonu Sebastian.

Nie poznawała go. Wcześniej, na spotkaniu z nią, nieśmiały i zagubiony, teraz wojownik walczący o swój oręż. Widziała innego faceta. W kwestiach służbowych był naprawdę trudnym przeciwnikiem. Czuł wagę swojego doświadczenia i statusu żołnierza wojsk specjalnych.

Szef sztabu starał się go uspokoić. Na darmo. Sebastian wyciągnął swój telefon komórkowy.

– Proszę spotkać się z dowódcą, on panu wszystko wyjaśni – prosił „specjalsa” komandor podporucznik.

Nie był to zły człowiek. Nie trzymał z nowym dowódcą. Był oficerem sztabu w dywizjonie i zastępował nieobecnego oficera będącego na kursie. Naprawdę poczciwa istota w tym sztabowym gnieździe szerszeni.

Klaudia podeszła do „Górala”. Dotknęła jego ramienia. Odwrócił się. Omiótł ją wzrokiem. Takim wzrokiem służbowym. Nie takim, jak wczorajszej nocy.

– To człowiek od nas, naprawdę w porządku – rzuciła cicho.

Miał temu oficerowi coś powiedzieć, lecz zdusił w sobie głos. Zauważyła zmianę w jego spojrzeniu. Zsunęła dłoń ku dołowi, chwytając jego dłoń. Czekała na reakcję z jego strony.

– Po spotkaniu chcę widzieć tu naszą broń. Czy pan mnie jasno zrozumiał? – Sebastian zmienił swoje podejście.

Uścisnął lekko jej dłoń. Znów poczuła to coś. Ten mężczyzna działał na nią w specyficzny sposób i vice versa.

Sekretarka zaprosiła wszystkich do pomieszczenia dowódcy. Tym razem była w stosunku do nich miła i uprzejma, nie taka jak dzień wcześniej

– Dowódca zaprasza wszystkich, proszę wejdźcie – zaprosiła grupę, uśmiechając się serdecznie.

Siedem osób znalazło się w pomieszczeniu tego chuja. Ubrany w wyjściowy mundur, szczerzył do nich zęby. Sprawiał wrażenie, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.

– Proszę, spocznijcie, moi bohaterowie wczorajszego dnia – rzucił ku zaskoczeniu wszystkich.

Wszak owego wczoraj padło słowo „won”. Teraz zaś nazywał ich bohaterami. Na stole stały szklanki z paluszkami i woda mineralna. Wpadła sekretarka.

– Dla kogo kawę, a dla kogo herbatę?.

Jaka jebana milutka była.

– Dla mnie kawkę z mleczkiem – rzucił dowódca, uśmiechając się do nich.

Całe towarzystwo nic nie odpowiedziało. Wczoraj wyjebał ich z dyżuru. Dzisiaj milutki.

– Do brzegu, panie komandorze. Nie mam czasu, nie jestem pana podwładnym – zaczął Sebastian.

Komandor rozpoczął od przeprosin. Stwierdził, że niepotrzebnie się uniósł i w ogóle to wprowadzono go w błąd. Pierdolił jakieś farmazony o błędnej interpretacji jego słów. Walił typowym bełkotem rzecznika prasowego. Miał w tym doświadczenie. Dużo słów, mało konkretów – podstawowa zasada rzeczników prasowych. Niewygodne pytania ominąć lub odbić temat do rozmówcy. Na niewygodne pytania nie odpowiadać.

– Do brzegu, do jasnej cholery! – ponowił podporucznik.

Jakże temu bubkowi to stwierdzenie było nie na rękę. Jakąż minę wywalił. Widać było, że z trudem znosi ten ton „specjalsa”.

– Dzisiaj, o czternastej odwiedzi nas pan wiceminister. Chciałby się spotkać z wami, a potem byłby zaszczycony, gdybyście mu towarzyszyli w konferencji prasowej – oznajmił.

Spełniły się słowa Sebastiana. Dobrze określił, że nic dobrego z tego wystąpienia w telewizji dla nich nie wyjdzie.

– Informuję pana, że w kancelarii jawnej złożyłem wypowiedzenie, więc na mnie proszę nie liczyć, chyba że otrzymam rozkaz na piśmie, gdyż od 09:00 jestem na wolnym. Kurwa, nawet jeżeli taki rozkaz otrzymam to przedstawię zwolnienie lekarskie – wywalił bezpośrednio Hubert.

– Ja w tym cyrku nie będę brał udziału i jak potrzeba, to wszystkim z załogi stosowne zwolnienie lekarskie wystawię. I co mi zrobisz? – lekarz dopiero się rozkręcał, waląc swoją gadkę.

– Swoje zwolnienie ze służby przedstawię jutro, a zwolnienie lekarskie przedstawię po wystawieniu mi przez kolegę – stwierdził Paweł.

Mina chuja smakowała im jak ambrozja. Patrzył na nich tym swoim głupawym wzrokiem. Tracił grunt pod nogami. Trójka ludzi postawiła go pod ścianą.

– Wiceminister zapewnił wam awanse i medale oraz spore nagrody pieniężne, proszę się zastanowić. Pan, panie kapitanie, może objąć obowiązki….

– Wycofam kwit. Tak, zrobię to. Pod warunkiem, że za miesiąc ciebie tu nie będzie. A i tak z tym chujem nie wystąpię – przerwał mu Hubert.

Komandorzyna rzucała wzrokiem na prawo i lewo. Klaudia i technik jeszcze się nie wypowiedzieli.

– Ja to wszystko pierdolę – odpowiedział mu technik w krótkich, żołnierskich słowach.

Dowódca dywizjonu przyglądał się Klaudii. Jego wredne ślepia przewiercały ją na wylot. Ratowniczka nigdy nie unikała kontaktu wzrokowego. Nawet wtedy, gdy była kursantką, a Radek ją opierdalał. Tak samo było teraz.

– Droga Klaudio, na najbliższy kurs oficerski mam zamiar wyznaczyć panią – kusił.

Zmierzyła go wzrokiem. Patrzyła na niego jak na nic nieznaczącego robaka, którego trzeba rozdeptać, by się nie rozpleniał po domu.

– Za pana dowodzenia nazwano mnie suką. Zarzucono, że dawałam dupy staremu dowódcy. Podważano ojcostwo mojego dziecka, gdy zdjęcie jego ojca jest w sali tradycji. Ty Radkowi nie dorastasz do pięt. Chcesz mnie kupić kursem? Ty mały, podły człowieczku? – wyrzuciła mu w twarz.

Podniósł dłoń. Nie spodziewał się, że podporucznik przechwyci jego rękę i zakładając dźwignię, położy go na stół.

– Jedno zdanie, jeden wyraz, a złamię ci nadgarstek – zagroził, trzymając go.

Reszta załogi powstała zza stołu, ale chorąży ze specjalsów powstrzymał ich. Byli w stanie dokonać samosądu na tym kutasie.

– A teraz grzecznie, chuju pierdolony, przeprosisz panią bosman. Tak jak najlepiej umiesz. Czy wyraziłem się jasno? – cedził przez zęby Sebastian.

– Sebastian zostaw, nie warto – rzuciła Klaudia.

– Nie, nikt nie będzie obrażał tak szlachetnej kobiety – wyrzucił z siebie ku zaskoczeniu reszty towarzystwa. Dociągnął komandora tak mocno, że tamten jęknął. – Czekam – dodał cicho.

Klaudia patrzyła na to, będąc w szoku. Słowa Sebastiana były dla niej zaskoczeniem, tym bardziej jego działanie. Szlachetna kobieta? Co on miał na myśli?

– Przepraszam, przepraszam bardzo, nie wiem, dlaczego tak powiedziałem – wyrzucił z siebie pizdeusz.

Góral nie zwolnił dźwigni.

– Kończymy tę farsę, w której nikt nie ma zamiaru występować. Zadzwoń do szefa kompanii, byśmy mogli zabrać broń. Masz drugą rękę wolną. My na temat twojego zachowania zachowamy milczenie, a jak rozegrasz spotkanie z politykiem, to twoja sprawa – zakończył.

Dowodzący wykonał telefon do służby dyżurnej, nakazując wydanie broni dla obu gości z „Formozy”.

– Pikor, zabierz naszą broń i wróć tutaj – rozkazał Góral.

Chorąży wrócił po chwili, dzierżąc w dłoniach dwa pistolety maszynowe. – My wychodzimy, a wy jak chcecie – rzucił Sebastian, zwalniając uścisk na nadgarstek tego buca.

Pozostawili tę podłą kreaturę samą. Komandor zlał się w portki. Nie dało się tego nie zauważyć. Gdy znaleźli się na parkingu, Sebastian zadzwonił do swojego przełożonego. Klaudia czekała, aż ten przystojniak skończy.

– Wiesz co… – zaczęła.

Sebek objął Klaudię wpół i przytulił do siebie. Jego usta dotknęły jej ust. Ten pocałunek był subtelny i niewinny, jakby się czegoś obawiał. Jego mocne dłonie obejmowały jej kibić. Odwzajemniła mu się tym samym, była nawet bardziej odważna. Delikatnie wsunęła swój język w jego usta.

– Chciałbym się z tobą spotkać – rzucił.

– Ja też – odparła bezpośrednio, wprowadzając go ponownie w zakłopotanie.

Nie mógł od niej oderwać wzroku. Teraz to ona czuła się zawstydzona. Tkwili przed sobą jak zakochani nastolatkowie, żadne z nich nie chciało powiedzieć, co czuje do drugiej osoby. Patrzyła na niego swoimi zielonymi prześlicznymi oczami. Dociągnął ją mocniej do siebie.

– Przestań, chłopaki patrzą – szepnęła cicho, mając jednak w dupie, co powiedzą inni.

– Niech patrzą, niech wiedzą, że się w tobie zakochałem – szepnął jej do ucha.

Odsunęła go delikatnie. Nie była gotowa na takie wyznanie.

Musiała się zmierzyć sama ze sobą. Widziała, jak wsiada do służbowego pojazdu, jak odjeżdżając, omiata ją wzrokiem.

 

 

+++++

 

 

Konferencja wiceministra była jedną wielką mistyfikacją. Za specjalsów wrzucono dwóch starszych matów logistyki. Średnio inteligentny szympans dostrzegłby różnicę w uzbrojeniu i zachowaniu ludzi tego pokroju. Zwykły AKMS też nie mógł zastąpić MP5. Wygląd tych spec-żołnierzy również budził wątpliwości. Rzeczniczka przebrała się w strój ratowniczki, nałożyła maskę, nie chcąc pokazać swojego pięknego lica. Za pilotów i technika ten pizdeusz również znalazł zamienników ze sztabu.

Najlepsze w tym wszystkim było to, że przebierańcy dostali nagrody od dowódcy, a realna załoga od wiceministra. Ten dekiel nie zauważył nawet, że podstawieni ludzie to marne atrapy. Nie dostrzegł lub dostrzec nie chciał.

Gdy wszystko ucichło, cała załoga dostała przeniesienie służbowe na trzy miesiące do Babich Dołów. Najbardziej uderzyło to w Klaudię i Pawła.

– No i co, warto było? Gdybyś się zgodziła, to byś była już na kursie oficerskim – rzuciła ta pizda-rzeczniczka.

Klaudia patrzyła jej prosto w oczy, gdy odbierała rozkaz wyjazdu. Tamta jakoś dziwnie uciekała wzrokiem.

– Dobrze ci kisi, czy tylko mu w gębę bierzesz? – zapytała tą “sztabową laleczkę”.

Dojrzała, jak tamta robi się sina ze złości.

– Baczność, bosmanie!!! – wrzasnęła na Klaudię wyprowadzona z równowagi rzeczniczka.

– Uspokój się, zewrzyj wargi u góry i tam na dole, i te małe i te duże, jeżeli je masz. Dzisiaj nie jestem na służbie. Zabolało, co? – odpowiedziała Klaudia.

W Babich Dołach był normalny dowódca. Jednak tutaj w Darłowie Radeczek miał przedszkole, nianię, pieska i wszystko. Dla Klaudii to on był najważniejszy. Z bólem serca zadzwoniła do swojej mamy.

– Przyjadę, córeczko, nie ma problemu – zapewniła ją matka.

Miała numer telefonu do Sebastiana. Wtedy, gdy żegnali się na parkingu, wymienili się numerami. Nie odebrał od razu, oddzwonił po chwili.

– Super, że możemy się spotkać. – Głos Sebastiana był ciepły i miły.

Czuła, że coś się zmieni w jej życiu, nie wiedziała tylko co i czy na lepsze, czy na gorsze.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments

Piękny początek nowej przygody! Tym razem już nie tak męskiej, jak poprzednio, bardziej koedukacyjnej 🙂

Ile rozdziałów planujesz tym razem? Masz już pomysł na całość, czy piszesz na bieżąco i zobaczysz, gdzie Cię to zaprowadzi?

Byłem ciekaw, jak rozegrasz problem okresu Klaudii, zwłaszcza gdy poszła na randkę z Góralem. Ale okazało się, że jego nieśmiałość uratowała sytuację 🙂 rozbawiło mnie, gdy ogarnięta pożądaniem ratowniczka zapomniała na moment o swoich dniach i zastanawiała się, czemu nie zaprosiła go do siebie.

Tylko to in vitro Marzeny mi trochę nie pasowało. No bo to cholernie droga procedura medyczna, a na początku lat 2000nych dopłat jeszcze nie było. Ratownictwo medyczne niedofinansowane, zdaję się, że w Rybaku Dusz pisałej o lichych płacach. Skąd Marzena i Paweł mieli na sztuczne zapłodnienie?

Zachwycił mnie opis akcji ratunkowej z wiceministrem na pokładzie. Dramatyczny, dynamiczny, a furia politykiera smakowita.

Tylko wkurza mnie, że Klaudia wciąż lata na niebezpieczne misje, samotnie wychowując syna. To naprawdę nieodpowiedzialne. Malec już stracił ojca, co będzie, jak to samo przytrafi się matce, dom dziecka?

Dla jego dobra powinna przenieść się na mniej ryzykowne stanowisko, najlepiej za biurko.

Dziękuję za komentarz.

Bez obaw, nie zginie, choć otrze się o śmierć. Przecież dziecko ma dziadków. Kwestia przeniesienia za biurko – można by pójść w ten klimat biurowych romansów i gierek.ale ona to wojowniczka , uschła by przy papierkowej robocie.
Akcja idzie w innym kierunku, gdzie znów przyjdzie jej niejeden raz zmierzyć się z żywiołem i ludźmi.
Pozdrawiam.

Ale kto to widział tak spoilować, zdradzać przedwcześnie finał, wszelki suspens uśmiercać? Ja wcale nie chciałam wiedzieć w tej chwili jak to się skończy 😀

Bez względu na ostateczny los Klaudii (oraz ewentualny „plot armor” chroniący ją przed poważniejszą krzywdą) jej zachowanie i tak uważam za skrajnie nieodpowiedzialne. Wojowniczka wojowniczką, ale od chwili gdy urodziła dziecko i jest jego jedynym rodzicem powinna zacząć postępować ostrożniej, zamiast wciąż się 'realizować’. Nawet jeśli samorealizacja oznacza w jej wypadku ratowanie życia i zdrowia innych.

Dlatego obawiam się, że trudno będzie mi ją polubić w tej nowej historii. A przecież darzyłam ją sympatią w „Rybaku”. No, ale wtedy ryzykowała tylko sobą. Dziś ryzykuje sobą – i losem swojego syna.

Podkreślam, że nie jest to krytyka autora, tylko wykreowanej przez niego bohaterki, z której zachowaniem oraz wyborami fundamentalnie się nie zgadzam.

Nie spojleruje, choć jeżeli ktoś bardzo chce wiedzieć to części od 1-5 znajdują się na innym portalu. Przejście do pracy biurowej wiąże się z utratą dodatku lotnego, a to spory pieniądz. Samotna matka,koszty niani, przedszkola. Życie jest brutalne i nie rozpieszcza. To taka samotna wilczyca, która chce dla swojego dziecka uchylić nieba. Jest żołnierzem, a część przysięgi wojskowej brzmi ” a w potrzebie krwii własnej i życia nie szczędzić”. Wierzy też w to że ma swoistego anioła stróża w postaci Radka.
Mam nadzieję że ją polubisz jednak i mam nadzieję że nie straciłem Czytelniczki.
O fakcie że nie usmiercam wolę poinformować wcześniej Czytelników nauczony doświadczeniem z innych portali gdzie wręcz błagają bym tego nie robił ( a trochę tych bohaterów już wysłałem na drugi świat).
Pozdrawiam.

Nie obawiaj się, czytelniczki nie stracisz, bo ta historia oferuje znacznie więcej niż 'altruistyczną egoistkę’ Klaudię. Jestem ciekawa, jak ta historia się rozwinie, więc bynajmniej nie zamierzam porzucić lektury

Witam i dziękuję za komentarz.

Odpowiadam:
Miało być docelowo sześć, ale będzie siedem, gdyż za bardzo się wczułem i nie mogę tego opanować.
Zamysł miałem od początku do końca jednak z czasem wychodzą modyfikacje i nowe pomysły. W chwili obecnej pracuje nad 6 częścią.
Ta część jest nad wyraz spokojna, pozostałe rozgrywają się na wielu płaszczyznach i lokalizacjach i wraca akcja.
2,3,4 część orbituje w trójkącie Toń Bałtyku – Kaliningrad -Gdynia.
5 część Darłowo, Gdynia, Kielce, Słowacja i Liban.
6 część Moskwa, Serbia, Osetia Północna, Syria i Liban.
Słowem będzie się działo…
In vitro Marzeny to pokłosie wypadku (złamanie miednicy), tak to wymyśliłem. Fundusze na zabieg- kredyt (jakie to polskie), część odszkodowania za wypadek i zaskórniaki Pawła gdyż był przez osiem lat kawalerem, no i ich oszczędności wspólne. Tak odpowiem bo nie wgryzalem się w ten temat aż tak głęboko.
Pozdrawiam.

Dzięki za wytłumaczenie kwestii in vitro Marzeny.

To teraz kolejne pytanie: kiedy rozdział 2?

Szanowny Autorze!
Piszesz sobie te bałtyckie opowiadania i zacząłeś naprawdę interesująco. Do tego stopnia spodobała mi się świeżość (czyli odmienność od innych, może lepiej w gatunku erotyki osadzonych dziełek na NE) Twojej narracji, że poleciłem Cię szefom portalu i sekundowałem Twojemu talentowi. Nawet dałem Ci się namówić na redakcję (ze wszystkimi szykanami, pięcioelementową!) Strażniczki Bałtyku I. Pracowaliśmy razem od pierwszej Twojej wersji (oznaczonej jako „0”) osiągając w wersji 9 zupełnie dobre (jak to oceniam) rezultaty. Wydawało by się, że nic prostszego, jak pochwalić się na NE dopracowanym z dużym wspólnym wysiłkiem (mnie to kosztowało jakieś 25h pracy) dziełem. A Ty? Wrzucasz całą tę naszą pracę do klozetu, pociągasz za spłuczkę, niszczysz wspólny dorobek, a MrHyde’owi podsyłasz… wersję 0. Po co? Sprawdzasz redaktorów NE, czy się pokłócą, czy są współbieżni?
W efekcie opublikowana wersja Strażniczki Bałtyku jest w zasadzie wersją 0 i zawiera tyle błędów, że żal aż mi d… ściska. A mogło być, może nie pięknie, ale zupełnie nieźle!
O fabule wypowiem się bazując na znanej mi wersji 9, bo nie zmuszę się do szóstego czytania Strażniczki…, a po zapoznaniu się z 30% publikacji dostrzegłem kilka zmian narracyjnych. Nie wiem, do czego (i czy) były potrzebne i nie będę wiedział.
W porównaniu z Rybakiem dusz przeszedłeś z narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia mężczyzny na narrację trzecioosobową, ale w głównej masie umysłem kobiety. Autentyczność fabuły na tym dużo straciła; najwyraźniej wczucie się w psychikę kobiety Ci nie leży. Cierpią na tym opisy uczuć, miłości, zafascynowania specjalsem. Poświęcasz im zdecydowanie za mało zdań, ba – akapitów! Twoja Klaudia nie została opisana jako kobieta, tylko jako wojskowy z miesiączką. Zupełnie źle wyszło (powtarzam: w znanej mi wersji) przechodzenie z „narracji Klaudią” do narracji „obiektywnym obserwatorem”. To się po prostu nie klei; wstawki „jak to w wojsku jest/było” są obce w opowieści o narastającym uczuciu (którego w zasadzie nie opisujesz) i życiu zawodowym Klaudii (co jest Twoją mocną stroną i w po prawdzie jedynym elementem, dla którego warto przeczytać Strażniczkę…).
Bo jednak warto, choć ten odcinek uważam za zmarnowaną na Twoje własne życzenie szansę.

Szanowny Tompie,
” że poleciłem Cię szefom portalu i sekundowałem Twojemu talentowi.” – z tym talentem to jak widać, ze mnie to taka syrenka – ani się nią nie najesz, ani nie p… Jednakże bardzo Ci dziękuję za polecenie. Podjąłem ryzyko choć bardzo się obawiałem (M.A. może potwierdzić to naszymi rozmowami na priv) i najwyraźniej przeceniłem swoje siły.
„Nawet dałem Ci się namówić na redakcję” – tak jest. Przypomnij jednak sobie że takową propozycję złożyłeś mi po Utulni na P-tnych i z niej skorzystałem ( skorzystałbym tam jednak już odszedłeś stamtąd) Wiem że taka pomocną dłoń wyciągałeś do wielu i jestem za tą pomoc bardzo wdzięczny.
„A Ty? Wrzucasz całą tę naszą pracę do klozetu, pociągasz za spłuczkę, niszczysz wspólny dorobek, a MrHyde’owi podsyłasz… wersję 0. Po co? Sprawdzasz redaktorów NE, czy się pokłócą, czy są współbieżni?” – Nie. Człowiek istotą omylna jest. Być może się pomyliłem przesyłając nie taki plik (wiem, głupie tłumaczenie), nie można jednak tego odrzucić. NIGDY MOIM ZAMIAREM NIE BYŁO NIKOGO TUTAJ SKŁÓCAĆ. Załóżmy że miałem zamiar porównać jak to zrobiłeś Ty i On dając Wam obu taki sam tekst do korekty. Popełniłem przestępstwo, wykroczenie, zachowałem się niegodnie. Może na innym portalu opublikuje Twoja wersję. Zwykłe porównanie i wybór zostawiam sobie. Takiego zamiaru nie miałem. Możesz uwierzyć lub nie.
„A mogło być, może nie pięknie, ale zupełnie nieźle!” – OK poproszę Megasa o opublikowanie Twojej wersji. Tylko teraz dostanę zarzut od Hyde że on się narobił i cała robota poszło w … Co bym nie zrobił cztery litery z tyłu. Zastanowiłbym się jednak dlaczego tylko nieźle. Po raz kolejny twierdzę że nie dorosłem do tego portalu. Za szybko to poszło. Podszlifuj jammer warsztat , a teraz to odejdź na drugi krąg.
„W porównaniu z Rybakiem dusz przeszedłeś z narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia mężczyzny na narrację trzecioosobową, ale w głównej masie umysłem kobiety. Autentyczność fabuły na tym dużo straciła; najwyraźniej wczucie się w psychikę kobiety Ci nie leży. Cierpią na tym opisy uczuć, miłości, zafascynowania specjalsem. Poświęcasz im zdecydowanie za mało zdań, ba – akapitów! Twoja Klaudia nie została opisana jako kobieta, tylko jako wojskowy z miesiączką.” – I tym zdaniem upewniłeś mnie że już na 100% miejsca tu dla mnie chyba nie ma, a ja głupi dalej idę w III osobę. Tworzę potworki i cierpią na tym wszyscy Czytelnicy. Słowem wróć jak się nauczysz. Radka nie wskrzeszę ( choć gdyby się dobrze przyjrzeć to nie takie cuda też się zdążają). Tak Klaudia jest nierealnym cyborgiem z menstruacją. Nie tylko Ty to zauważyłeś.
Przebranżowić się musze na opowiastki typowo wojenno-wojskowe, bo tam może jeszcze coś podziałam.
I nie, nie strzeliłem focha i nie obrażam się na Ciebie, choć tak to możesz odebrać. Czułem się przygnieciony publikując tutaj zbyt duża presją, co na początku było fajne ale powoli staje się to męczące. Po prostu nie jestem jeszcze tak doświadczony jak inni.
Szkoda czasu Hyde, na kolejne korekty marnych opowiastek. Może należy ściągnąć na ten portal MikeEcho bo się u konkurencji marnuje. Taki łeb za łeb, podejmuje się z nim skontaktować (mam maila). NE nie utraci, a z pewnością zyska.
Z wyrazami szacunku i uznania.
jammer106

Drogi Jammerze106. Jeśli rzeczywiście przesłałeś tę samą pracę dwóm osobom bez ich wzajemnej wiedzy i zgody, to powiem, że postąpiłeś nieładnie. Zaangażowałeś wolny czas dwóch osób, aby zaspokoić swoją ciekawość. Widzisz, gdybyś płacił za korektę, to mógłbyś zwrócić się o to nawet do 10 osób czy firm. Nie ładnie, nie ładnie. Wstydź się!

@Jammer106 rzekł:
„Po raz kolejny twierdzę że nie dorosłem do tego portalu. Za szybko to poszło”.
E tam.

@Jammer106 rzekł:
„Szkoda czasu Hyde, na kolejne korekty marnych opowiastek”.
Nie podejrzewam Cię, że jesteś tak zarozumiały, by sądzić, że Twoje opowiadania muszą się wszystkim podobać. Do komentarzy należy podchodzić statystycznie. Pisz jak ci w duszy gra. A jak uwidocznią się jakieś błędy, to je popraw. To nic strasznego. Wszystkim to się zdarza. Chyba że uważasz, że nie jest to błąd. Wtedy nie poprawiaj. Nikt ci za to głowy nie urwie, nie wspominając o ważniejszych narządach 😉
Tomp Cię trochę zjechał i co z tego? Nie ma co wpadać w depresję. Podejrzewam, że mnie jeszcze bardziej. Ale ja się Tompa nie boję 🙂

Witam,
Jako że Twój komentarz nie jest ściśle związany z opowiadaniem i biorąc pod uwagę prośbę Megasa by takowe sprawy załatwiać przez priv, tam też Ci odpowiem. Pozdrawiam.

25h pracy? Szóste czytanie Strażniczki? Wersja 9?!?

Czy Wy aby nie traktujecie tej całej korekty zbyt poważnie?

Korekta polega na wyeliminowaniu w miarę możliwości błędów ortograficznych, gramatycznych, interpunkcyjnych, stylistycznych.

Nie polega na napisaniu całego tekstu od nowa. A to jak sądzę może z pewnością zająć 25h.

Proszę, nie podchodźcie do tego zbyt ambicjonalnie.

A nade wszystko, jeśli macie do omówienia jakieś sprawy między Wami, proponuję zrobić to na privie.

Pozdrawiam
M.A.

A ja z kolei polubiłam Klaudię, mimo wątpliwości, które podzielam z Nathalie. Fajnie, że ta historia zaczyna się koncentrować na kobiecej bohaterce z zupełnie odmiennymi problemami niż Radek. No i życzę jej powodzenia z Góralem. 7 lat to dość czasu, by przeżyć żałobę.

Dziękuję za komentarz.
Czy zdzierżę pisanie z perspektywy kobiety, no nie wiem, ciężko będzie, pożyjemy zobaczymy.
Pozdrawiam.

Ten rozdział bardzo dobrze zawiązuje akcję opowieści stanowiącej sequel Bałtyckiego Rybaka Dusz.

Poznajemy lepiej nową główną bohaterkę, Klaudię, którą dotąd widzieliśmy jedynie oczyma Radka, jej sytuację oraz wyzwania, z jakimi musi się mierzyć w męskim świecie ratownictwa medycznego, pełnym samców alfa i kobiet, które nie cofną się przed niczym, a już na pewno przed obmawianiem koleżanki, by zabiegać o ich względy.

Akcja ratunkowa opisana pomysłowo, dzięki czemu nie zlewa się z poprzednimi z „Rybaka” – obecność polityka sprawia, że klimat jest inny. Później sytuacja zostaje rozwinięta niemal komicznie. Aż zdziwiłem się, że drużyna nie postanowiła zagrać w grę wiceministra, wystawić piersi po ordery, awanse i podwyżki, bo przecież i tak prawda nie wyjdzie na jaw. Nawet jeśli potem rzuciliby papierami, to z lepszej pozycji. W sumie politykier pomógł im w rozwiązaniu kłopotliwej sytuacji z bezpośrednim przełożonym, trzeba było brać, a nie unosić się honorem 🙂

Romans z Góralem zaczyna się lightowo i delikatnie – i dobrze. Wprawdzie od śmierci Radka minęło już 7 lat, ale Klaudia ewidentnie nie przeżyła do końca żałoby i musi sobie pewne rzeczy poukładać nim rzuci się na głęboką wodę kolejnego poważnego związku. Z drugiej strony, widać, że jest otwarta na zmysłowe przyjemności – co było widać choćby w scenie z wyciągarką.

Ogółem bardzo udany rozdział, czekam więc na kolejne.

Pozdrawiam
M.A.

Serdecznie dziękuję za komentarz.
„Akcja ratunkowa opisana pomysłowo, dzięki czemu nie zlewa się z poprzednimi z „Rybaka” – obecność polityka sprawia, że klimat jest inny.” – taki miałem zamiar, kolejna akcja w czasie sztormu (ze stratami ludzkimi lub bez) byłaby klonem akcji Radka i nie chciałem by tak było. Miło że to zauważyłeś.
„pomógł im w rozwiązaniu kłopotliwej sytuacji z bezpośrednim przełożonym” – jeszcze im przełożony da popalić, ale nie spojleruje.
Ogólnie I część jest nad wyraz spokojna, pod względem fabuły i scen akcji, przyśpieszy jednak od drugiego odcinka i już do końca serii będzie obfitowała w liczne zwroty akcji.
„Ogółem bardzo udany rozdział, czekam więc na kolejne.” – dziękuję za te miłe słowa.
Pozdrawiam.

Wiesz, nie jestem przekonany, czy ta historia potrzebuje dużo szybszej akcji. Tempo w tej bardzo mi odpowiadało, dawało oddech by się zastanowić nad poszczególnymi wydarzeniami. Ale to moje subiektywne odczucie, zobaczę co nam zgotujesz w kolejnych odcinkach. W każdym razie – czekam w gotowości 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Leave a Comment