
Rogelio de Egusquiza,„Tristan i Izolda”
Rozdział 16
Zimowe tygodnie przeszły w wiosenne dni. Niestety pogoda nie znała się na kalendarzu, bo wciąż było chłodno, dżdżyście i ponuro. Mimo to Arlene wyruszyła zażyć trochę świeżego powietrza. Chciała zabrać ze sobą Cienia, ale nawet on wydawał się zniechęcony aurą panującą na zewnątrz i został z Kaidanem, który przekopywał się przez góry dokumentów, starając się je uporządkować. Nie był w najlepszym nastroju, bo nie znosił tego typu pracy. Za to Arlene cieszyła się na chwilę samotności. Musiała przemyśleć parę spraw i zdecydować, co dalej.
Nogi same niosły ją do miejsca, którego do tej pory świadomie unikała. Szła powoli, a zbliżając się, czuła coraz większy lęk. Jej poczucie zagrożenia wzrastało, była w stanie psychicznej i fizycznej gotowości na atak. Po pewnym czasie jej oczom ukazał się cel wędrówki. Wzgórze Potępionych. To tu przed dziesięcioma wiekami Kaidan, za sprawą Nathairy, stał się Przeklętym. Arlene wyczuwała ciężką atmosferę tego miejsca, zło, które gdzieś tutaj trwało, wsiąknięte głęboko w ziemię. Wstrząsnął nią dreszcz. Miejsce to uświadamiało jej, jak groźna i potężna jest Nathaira. Szczęście, które czuła, będąc z Kaidanem, uciekało z jej serca jak powietrze z przekłutego balonika. W końcu stanęła przy krawędzi wzgórza. Morze było tego dnia wyjątkowo niespokojne, jakby dzieliło z nią lęk i chciało ostrzec przed niebezpieczeństwem.
Arlene wsadziła lodowate ręce głęboko w kieszenie kurtki, by chociaż trochę je rozgrzać. Rozejrzała się wokół. Piękno dzikiego krajobrazu Szkocji onieśmielało i wzbudzało nabożny podziw. Tutaj wszystko wydawało się bardziej wyraziste – i niebo, i głębiny, i dobro, i zło.
Patrzyła przed siebie, rozmyślając nad minionymi wiekami i nie wierząc, że udało jej się to wszystko udźwignąć i nie zwariować. Gdyby wiedziała, jak ciężkie będzie to życie, zmusiłaby Nathairę, żeby oddała ją z powrotem śmierci.
A to jeszcze nie był wcale koniec. Czasami czuła się jak Syzyf pchający swój kamień pod górę, której szczyt wciąż się oddala. Wzięła drżący oddech. Chociaż raz chciała zostawić kamień, usiąść i odpocząć w jego cieniu.
Obiecała sobie solennie, że jeśli jej i Kaidanowi uda się przeżyć, będzie robić tylko to, na co ma ochotę. Nim jednak będzie mogła sobie na to pozwolić, najpierw trzeba pokonać matkę. Ostatnie i najniebezpieczniejsze zadanie do wykonania.
Fale coraz mocniej uderzały o klify, a hałas, jaki powodowały, wręcz ogłuszał. Miała wrażenie, że woda krzyczy do niej, rozkazując natychmiast wracać. Na miękkich nogach, najpierw powoli, a potem coraz szybciej, ruszyła z powrotem do Wilczego Serca. Coś się tam wydarzyło, czuła to.
Biegła jak oszalała, co jakiś czas potykając się o jamy dzikich zwierząt, korzenie drzew i krzaków. Serce biło jej szaleńczo, oddech rwał się od wysiłku, a nogi drżały. Uczucie przerażenia nie chciało jej opuścić, jak wtedy, gdy zobaczyła nienaturalny wzrok Lugovalosa skoncentrowany na Kaidanie. Lekki kapuśniaczek, który padał, gdy wychodziła z domu, zamienił się w ulewę. Arlene biegła, nie zwracając uwagi na obtarte dłonie i ubłocone ubranie. Łzy strumieniem spływały po jej bladych policzkach.
Po nieskończenie długich minutach w zasięgu jej wzroku ukazał się zamek. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Arlene zwolniła i przystanęła, by się uspokoić. Zaczęła iść w stronę budynku. Przed wielkimi drzwiami stał najnowszy Land Rover. Popatrzyła na kierowcę. Młody mężczyzna z obojętną miną rozglądał się wokół. – „Mamy gości” – pomyślała Arlene.
Weszła do środka. Zajrzała do salonu, ale nikogo tam nie zastała. – „Muszą być w gabinecie Kaidana” – domyśliła się. Zastanawiała się, czy nie pójść się przebrać, ale ciekawość zwyciężyła.
Idąc szerokimi schodami, coraz wyraźniej słyszała prowadzoną rozmowę. Będąc niedaleko gabinetu, wzięła głęboki, spazmatyczny oddech. Drzwi pozostawiono uchylone, popchnęła je.
Zauważyła, że gość siedzi na fotelu naprzeciwko zabytkowego biurka Kaidana. Pokój wypełniały złe emocje. A sam Kaidan, z rękami w kieszeniach spodni, stał przy oknie i patrzył na zatokę. Wilk, wyraźnie pobudzony, warował u jego boku.
Mężczyzna musiał ją usłyszeć, bo odwrócił się w jej stronę. Kiedy w końcu na nią spojrzał, Arlene zesztywniała z przerażenia. Jego oczy pałały nienawiścią, pogardą tak wielką, że odczuła ją całą sobą. Furia malująca się na bezlitosnej twarzy budziła grozę. Ale widać było na niej coś jeszcze – ból zdradzonego człowieka.
Arlene, bojąc się odetchnąć, stała tak i patrzyła niczym zawierzę złapane w pułapkę, pozbawione jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Czuła, jak krew dudni w skroniach, zimny pot zrosił czoło, a paznokcie tak mocno wbijały się w skórę, że powodowały ostry ból.
Ruch na fotelu sprawił, że odwróciła wzrok od skrzywionej w okrutnym grymasie twarzy Kaidana i skierowała spojrzenie w stronę tajemniczego gościa. Jej oczom ukazała się kobieca sylwetka.
– Nathaira – wyszeptała Arlene.
Zamknęła oczy, zrobiło jej się słabo, myślała, że za chwilę zemdleje. A więc stało się. Zbyt długo zwlekała, myśląc, że ma jeszcze czas na wyjawienie ukochanemu swojej tajemnicy. Niestety okazało się, że tego czasu nigdy już mieć nie będzie.
„Niech to nie dzieje się naprawdę – mówiła do siebie w duchu – niech to się nie dzieje naprawdę!” – Niestety, była to rzeczywistość, przypominająca najgorszy z jej koszmarów.
Nathaira, jeszcze piękniejsza niż dawniej, w eleganckiej bluzce z białego jedwabiu i w skórzanych spodniach, które mocno przylegały do jej długich nóg, wyglądała zachwycająco. Jasne włosy, luźno upięte na karku, podkreślały doskonałe rysy twarzy. I te przezroczyste oczy, zimne jak zawsze. Kobieta powstała i poruszając się z niezwykłą gracją, podeszła do Arlene. Popatrzyła wrogo na córkę, z pogardą lustrując jej nędzny wygląd.
– Byłam w pobliżu i postanowiłam się przywitać.
Głos Nathairy ociekał jadem. Upływ czasu nie sprawił, że jej nienawiść zmalała. Wręcz przeciwnie – gdy spoglądała teraz na rywalkę, która wyglądała jak kocmołuch, jej wściekłość wzrosła. Jak Kaidan mógł wybrać kogoś takiego zamiast niej?
– Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy zorientowałam się, że Kaidan nie wie, kim tak naprawdę jesteś. Oczywiście pospieszyłam z wyjaśnieniem, że kobieta podająca się za Amber to nie kto inny jak jego ukochana Arlene. Kaidan, delikatnie mówiąc, trochę się zdenerwował – wyjaśniła z szyderczym uśmiechem kobieta.
Nathaira żyła zemstą tak długo, że teraz delektowała się pierwszym aktem tego dramatu.
Arlene nienawidziła jej jak nikogo na świecie. Poczuła do niej tak wielki wstręt, że aż sama się przeraziła. Z trudem zapanowała nad sobą, by nie uderzyć jej z całej siły w twarz.
– Myślę, że moja kurtuazyjna wizyta dobiegła końca. Nie odprowadzajcie mnie. – Spojrzała na Arlene z niechęcią. – I, na miłość boską, zrób coś ze sobą. Nie wiem, jak to się stało, że wydałam na świat tak niedoskonałą istotę. Niestety, masz w sobie zbyt wiele ze swojego ojca.
Kiedy skończyła, ruszyła do wyjścia, a będąc przy drzwiach, spojrzała prosto w pełne odrazy oczy Kaidana. Pomyślała, że tysiąc lat wcześniej był niezwykle pociągającym mężczyzną, ale teraz stał się o wiele bardziej atrakcyjny. Emanował siłą, obok której nie potrafiła przejść obojętnie. Niestety, nie potrafiła dotąd go zdobyć. Nawet magiczne zaklęcia na nic się zdały, bo uczucie Kaidana do jej własnej córki było zbyt wielkie i prawdziwe. Przynajmniej do tej chwili. Pomimo wszystko, nadal pragnęła tego mężczyzny i dlatego jej nienawiść wobec obojga jeszcze bardziej wzrosła.
– Do zobaczenia podczas letniego przesilenia, mój drogi! Mam nadzieję, że spodoba ci się to, co dla ciebie szykuję. – Wyszła, głośno stukając obcasami.
Cisza, jaka zapanowała w gabinecie, była straszna. Sekunda wydawała się minutą, a minuta godziną. Kaidan milczał i patrzył na nią tak okrutnym wzrokiem, że nie była w stanie wykrztusić słowa. Wiedziała, że cokolwiek powie, będzie to o wiele tygodni za późno. Żadne słowa nie zmienią tego, co teraz o niej myślał i co czuł.
Czas mijał, a oni wpatrywali się w siebie, jedno z miłością, drugie z nienawiścią.
Mężczyzna w końcu się poruszył. Wciąż nic nie mówiąc, zaczął iść w stronę Arlene. Szedł cicho, niezwykle powoli, potężny i złowrogi, jak drapieżnik czujący krew ofiary, która za chwilę popłynie za jego sprawą. Sam raniony prosto w serce, teraz chciał się odegrać.
Arlene, przerażona zachowaniem Kaidana, zaczęła się cofać. Jej wielkie szmaragdowe oczy zrobiły się jeszcze większe, rozszerzone uczuciem strachu, ale i miłości.
Oparła się plecami o ścianę. Nie miała już dokąd uciekać, znalazła się w pułapce, a on wciąż się zbliżał. Jeśli wcześniej serce biło jej, jakby chciało wyskoczyć z piersi, to teraz wręcz szaleńczo galopowało. W jej pięknych oczach pojawiły się łzy rozpaczy.
Kaidan zatrzymał się tuż przed nią. Ich oddechy mieszały się ze sobą, czuł lęk Arlene. – „I dobrze – pomyślał mściwie – niech się boi”.
Patrzył na piękną twarz dziewczyny, nie wierząc, że to jego Arlene. Położył dłonie po obu stronach jej głowy i pochylił się. Był tak blisko, że ich usta prawie się stykały. Wpatrywał się w nią intensywnie, twardo, szare oczy płonęły dziko.
– Ty suko, mam nadzieję, że razem z matką – gniewnie wypluł ostatnie słowo – dobrze bawiłyście się moim kosztem. – Każdy wyraz, który wypowiadał, boleśnie ranił serce Arlene. – Bo teraz to wy będziecie tańczyć, jak ja wam zagram.
Kaidan oddychał szybko, ledwie panując nad gniewem. Nigdy w życiu nie czuł takiej wściekłości. Oderwał dłoń od ściany i przejechał palcem po szyi Arlene, od płatka ucha po obojczyk. Czuł, jak mocno bije jej serce. Tą samą ręką chwycił szyję kobiety. Jego oddech stał się chrapliwy, ciężki, tylko cienka granica dzieliła go od tego, by zacisnąć dłoń.
Arlene cały czas patrzyła na niego mokrymi od łez zielonymi oczami. Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy, bała się tylko jego nienawiści i tego, że wyrzuci ją ze swojego życia na zawsze.
Po długiej chwili, kiedy ich pełne cierpienia spojrzenia mierzyły się ze sobą, oderwał się od niej ze wstrętem.
– Daję ci pół godziny na spakowanie swoich rzeczy, a potem masz się trzymać od Wilczego Serca i ode mnie z daleka. John odwiezie cię land roverem do Inverness.
– Kaidan… – Arlene chciała do niego podejść i wyjaśnić. Bała się, że gdy wyjedzie, nigdy już nie będzie miała szansy z nim porozmawiać – …pozwól mi wszystko wytłumaczyć.
– Jeśli ci życie miłe, Amber czy też Arlene – wycedził lodowato – to zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie.
Kobieta zza kotary łez ledwie go widziała i mimo groźby brzmiącej w głosie ruszyła w stronę ukochanego.
– Proszę, chcę ci coś powiedzieć… – zaczęła błagalnym, łamiącym się głosem, ale Kaidan nie dał jej dokończyć.
– Wynoś się stąd i z mojego życia! – ryknął z takim okrucieństwem w głosie, że nawet Cień położył uszy po sobie i skulił się w kącie.
Arlene zamarła. Wiedziała, że to koniec. Nie pozwoli jej już nic wyjaśnić.
Głośno szlochając, pobiegła do swojego pokoju. Szybko i byle jak zapakowała ubrania do walizki. Następnie poszła do sypialni Kaidana i pozbierała pozostawione tam rzeczy.
Kiedy przyszedł John, już na niego czekała. Bez słowa dała mu namalowany przez siebie obraz, portret jego i Katy. Mężczyzna podziękował smutnym głosem. – „Musiało stać się coś okropnego – myślał – skoro Kaidan kazał mu natychmiast odstawić Amber do Inverness, a ona sama wygląda jak kupka nieszczęścia”.
Nic nie mówiąc, wziął jej walizkę i udali się do samochodu. Arlene, ledwie powstrzymując płacz, cały czas oglądała się za siebie, mając nadzieję, że Kaidan pojawi się w drzwiach i ją zatrzyma. Niestety Wilcze Serce w końcu zniknęło jej z oczu, a Kaidan się nie pokazał.
***
Mężczyzna podszedł do biurka i ciężko opadł na fotel. „Szok” to zbyt mało na określenie tego, co czuł. Ostatnie wydarzenia były jak burza lodowa, która przeszła przez jego ciało i zmroziła do szpiku kości. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Nic do niego nie docierało.
Kiedy zobaczył na progu domu Nathairę, w pierwszej chwili chciał zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale w końcu ciekawość zwyciężyła i zaprosił ją do środka. Zastanawiało go, co wiedźma ma mu do powiedzenia. Gdyby wiedział, z jakimi rewelacjami przychodzi, nigdy by jej nie wpuścił. – „Niestety stało się inaczej”. – Z goryczą pomyślał Kaidan.
Nie podejrzewał, jak trafne okaże się powiedzenie, że ciekawość to pierwszy stopnień do piekła. Jego prywatnego piekła. Było już za późno na cofnięcie tego, co się wydarzyło. Zamknął oczy i oparł głowę o fotel. Cień podszedł do niego i wsunął nos w dłoń przyjaciela. Czuł, że z jego panem dzieje się coś złego.
Kaidan, słysząc od Nathairy, że Amber to Arlene, że ona żyje, i to od dziesięciu wieków, pomyślał, że kobieta bredzi. Jednak Nathaira nie dawała za wygraną, opowiedziała wszystko, od początku do końca, co się wtedy wydarzyło. Kiedy zwrócił jej uwagę, że Amber nie przypomina Arlene, może poza kolorem oczu, Nathaira wyjaśniła, że była to cena wyrwania jej śmierci.
Niby słyszał, co mówi ta kobieta, ale nie docierało to do niego. Wtedy weszła Amber, czy też Arlene, i kiedy zobaczyła matkę, w jej oczach pojawiło się poczucie winy. Nathaira jednak nie kłamała. Kaidana zalało uczucie nienawiści do tych dwóch kobiet. Bał się, że zrobi im krzywdę, rozszarpie obie na kawałki, jak Cień swoich wrogów.
Ale kiedy podszedł do Arlene i poczuł jej zapach, spojrzał w te wielkie oczy mokre od łez, chciał tylko zapytać: – „Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy? Dlaczego?!”.
Później znowu wściekłość wzięła górę. Nie ufał jej. Zastanawiał się, czy obie nie są w komitywie, by go zgnębić, zgnoić do końca, jakby dziesięć wieków włóczęgi po świecie to była za mała kara. Tysiąc lat temu, gdy myślał, że Arlene nie żyje, jego świat runął, za to teraz, dzięki niej, znalazł się w najmroczniejszym zakątku piekła.
Po wyjeździe Arlene Kaidan nie wychodził z gabinetu, siedział i wpatrywał się w Moray Firth. Dzień zamieniał się w noc, a on siedział i patrzył.
Któregoś wieczora usłyszał pukanie do drzwi pokoju. Zignorował je. Po chwili do środka wszedł mężczyzna. Kaidan odwrócił się od okna i groźnie spojrzał na intruza. Wyraźnie prosił Katy, żeby mu nie przeszkadzano.
– Co ty tu robisz? – wycedził zimno Kaidan.
– Katy do mnie zadzwoniła – powiedział Brann. – Martwi się o ciebie. Mówiła, że od czterech dni siedzisz w tym pokoju i pijesz, a do kuchni idziesz tylko po to, by nakarmić Cienia – przerwał i cicho dokończył: – Podobno kazałeś Amber wyjechać.
Brann spoglądał na brata. Wyglądał okropnie. Zarośnięty, w pomiętym ubraniu, z podkrążonymi oczami i cuchnący alkoholem, przypominał zbira spod ciemnej gwiazdy. Potem rozejrzał się po pokoju. Wszędzie walały się puste butelki po whisky, jedna była nawet rozbita, a na odłamkach szkła leżała niewielka, zniszczona podobizna Arlene i blok z rysunkami Amber.
Kaidan milczał. W końcu odezwał się pełnym udręki głosem:
– Amber to Arlene.
Brann spojrzał na niego jak na wariata, nie rozumiejąc, co przyjaciel do niego mówi.
– Amber to Arlene – zaczął ponownie Kaidan, patrząc na Branna wzrokiem oszalałego z bólu zwierzęcia. – Ona żyje, Brann. Nathaira uratowała Arlene po ciosie Lugovalosa. Uczyniła ją nieśmiertelną, ona żyje tysiąc lat, Brann – urwał, by powstrzymać wciąż buzujące w nim emocje. – Tak jak my, bracie.
Brann stał i gapił się na niego. Słyszał każde słowo, ale ciężko mu było przyjąć do wiadomości to, co mówił Kaidan. Podszedł do barku, nalał sobie pełną szklankę whisky, którą jednym haustem wypił. Z trzaskiem odstawił ją na szklany stolik i napełnił ponownie. Ze szklaneczką w dłoni usiadł w fotelu naprzeciwko Kaidana i wpatrywał się w niego ponuro. Chyba nigdy żadna informacja nie wstrząsnęła nim tak jak ta, że Arlene żyje i na dodatek jest nią Amber. Gdy mózg przetworzył usłyszane wiadomości i w pełni dotarło do niego, co to oznacza, znowu jednym łykiem opróżnił szklankę z alkoholem.
– Cień ją poznał – zauważył cicho Brann, spoglądając na markotnego wilka, leżącego w ciemnym rogu pokoju.
– Tak. – Kaidan zacisnął dłoń w pięść.
– I co teraz?
– Nie wiem.
– Opowiedz mi od początku o wszystkim, co tu się wydarzyło – zażądał Brann.
Musiał znać każdy szczegół, by wyrobić sobie opinię. Wiedział jedno: gra Nathairy właśnie się rozpoczęła.
Wypranym z emocji głosem Kaidan zdał mu relację z wizyty czarownicy i nowin, jakie mu przekazała.
– A Amber czy też Arlene – poprawił się szybko Brann – co ona na to?
– Nie wiem. – Westchnął przeciągle Kaidan. – Nie chciałem słuchać jej wyjaśnień, miała wystarczająco dużo czasu, żeby mi wszystko powiedzieć.
– Rozumiem. – Pokiwał głową Brann.
Jednak instynkt go nie zawiódł, pomyślał z goryczą. Czuł, że Amber ma jakiś związek z Nathairą. Wolałby jednak się mylić.
– Myślisz, że ona i wiedźma działają wspólnie?
– Nie wiem, Brann. – Kaidan zmęczonym ruchem przejechał po zarośniętej twarzy. – Naprawdę nie wiem.
Brann zapatrzył się na zatokę, której fale migotały w promieniach księżyca jak diamenty. Wstał, podniósł z podłogi pociętą podobiznę Arlene. Coś go zastanowiło.
– Jak to się stało, że jej nie poznałeś? – Brann spojrzał na brata z niedowierzaniem w oczach.
– Nathaira wyjawiła mi, że Arlene była już po tamtej stronie, ale udało się ją sprowadzić z powrotem. Zmieniła się fizycznie, tylko oczy pozostałe takie same.
Brann nic nie powiedział, wpatrywał się w zielone spojrzenie Arlene, które jako jedyne było widać w zniszczonej miniaturce.
– Nieźle nas oszukała – zauważył zimno. – Ale chyba nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy zadrzeć z piątką Przeklętych.
Kaidan pierwszy raz, od kiedy odwiedziła go Nathaira, uśmiechnął się.
– À propos naszych braci, dziwię się, że nie wpadli tu za tobą. Znając ciebie, musiałeś wszystkich postawić na nogi.
– Są w gotowości. Czekają na telefon – wyjaśnił Brann. Nie czuł żadnego zakłopotania swoją troską o brata. – Uzgodniliśmy, że najpierw zrobię rekonesans, a następnie, jak będzie trzeba, ściągnę pozostałych.
– Nie rób niepotrzebnego zamieszania, Brann. – Kaidan znowu stał się ponury jak chmura gradowa. – Nic się nie dzieje.
– Zobaczymy – odburknął brat.
Minuty mijały, obaj mężczyźni milczeli pogrążeni w myślach.
– Zostaw mnie samego – poprosił Kaidan.
Potrzebował czasu, by poukładać sobie w głowie to, czego dowiedział się przed czterema dniami.
– Jasne – odparł ze zrozumieniem Brann i wyszedł z gabinetu.
Kaidan wpatrywał się w księżyc, który świecił jasno, rozpraszając nieco mrok nocy. Przymknął zmęczone oczy. Od razu pojawił się obraz Arlene, tej sprzed dziesięciu wieków, rudowłosej trzpiotki, którą tak kochał i której śmierć opłakiwał tysiąc lat. A potem przypomniał sobie moment, gdy zobaczył ją ponownie, jako Amber na balu u Jasona. Od razu coś go do niej ciągnęło, jakaś magia. Pomyślał, że serce wiedziało, że to ona, jego Arlene. Nie mógłby pokochać innej kobiety.
Kaidan rozpiął koszulę i przejechał palcem po tatuażu na lewej piersi.
– Zawsze w moim sercu – wyszeptał.
Nie chciał przyznać przed Brannem, ani nawet przed samym sobą, jak bardzo zraniła go zdrada Arlene, bo kochał ją jak szalony tysiąc lat temu i pokochał na nowo teraz.
Rozdział 17
Pierwszy dzień po powrocie do mieszkania w Edynburgu Arlene przeleżała w łóżku. Płacz w końcu ustał, ale na myśl o tym, że Kaidan jej nienawidzi, czuła fizyczny ból.
Leżała w ciemnym pokoju i na nowo przeżywała to, co się wydarzyło w Wilczym Sercu. Pogarda widoczna na twarzy ukochanego raniła mocniej niż najstraszniejsze rzeczy, jakich doświadczyła w przeszłości. Przymknęła oczy, a łzy ponownie zalały jej twarz.
Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Jasona. Łamiącym się głosem, głośno szlochając, opowiedziała, co się wydarzyło.
Mężczyzna, słuchając przyjaciółki, patrzył ponurym wzrokiem przed siebie. Bardzo źle się stało, że Kaidan o wszystkim dowiedział się od Nathairy, a nie od Arlene. Potrafił być okrutny, gdy ktoś go mocno zrani, a Arlene, zatajając prawdę, zadała mu cios prosto w serce. Zmarszczył brwi, myśląc intensywnie, jak może pomóc tak drogiej mu osobie, jaką była dla niego Arlene. W tej chwili nic mu nie przychodziło do głowy, ale jedno mógł zrobić.
– Będę u ciebie najszybciej, jak się da. Odwołam wszystkie spotkania. Tylko Karen będzie wiedziała, gdzie mnie szukać – zapowiedział Jason i uprzedzając sprzeciw, dodał: – Nawet nie protestuj.
– Dobrze, nie będę. – Z drżącym uśmiechem odparła Arlene.
Dziewięć godzin później Jason pukał do drzwi jej mieszkania. Arlene, gdy tylko mu otworzyła, wpadła w jego ramiona, łkając rozpaczliwie. Mężczyzna tulił ją mocno do siebie. Czuł, jak łzy moczą mu koszulę, a ciałem wstrząsają spazmy rozdzierającego serce płaczu kobiety. Gładził jej kasztanowe włosy i głaskał szczupłe plecy, póki szloch nie ustał. Gdy w końcu na niego spojrzała, w jej wzroku było tyle smutku i żalu, że aż zadrżał. Jeszcze raz mocno ją uściskał i wypuścił z szerokich ramion.
– Zostanę z tobą tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować – mówiąc to, Jason zaczął ściągać płaszcz.
– Nie wiem, czy wytrzymasz ze mną tyle czasu – rzekła ponuro Arlene. – Przygotowałam zapiekankę. Może zjesz?
– Umieram z głodu!
Jason poszedł za nią do kuchni. Usiadł przy okrągłym stole, czekając na posiłek. Zmartwiony przyglądał się Arlene. Widział, jak stara się być dzielna, ale ledwo powstrzymywała nową porcję łez.
Gdy podawała talerz ze wspaniale pachnącym daniem, próbowała się uśmiechnąć, ale usta ani drgnęły. Bez słowa usiadła obok Jasona i zaczęła gmerać widelcem w swojej porcji. Oboje milczeli, bo żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.
Po posiłku, którego Arlene prawie nie tknęła, usiedli w salonie z kubkami wypełnionymi gorącą czekoladą. Jason uwielbiał ten napój, o czym Arlene doskonale wiedziała.
Kiedy mężczyzna dopił swoją porcję, wstał i zaczął przyglądać się obrazom wiszącym na ścianach. Dokładnie studiował każdy z nich, powoli przechodząc od jednego do drugiego. Wskazał na dość spore dzieło w ciemnej ramie.
– A więc tak Kaidan wyglądał jako rycerz? – zachwycony Jason przyglądał się mężczyźnie, który swoją postacią wypełniał prawie całe płótno.
Arlene podeszła do niego. Popatrzyła na scenę, którą uwieczniła dawno temu.
– Tak – potwierdziła. – To było podczas bitwy pod Stirling, rok 1297. Jedno z nielicznych starć, kiedy Szkoci pokonali Anglików.
Arlene zapatrzyła się na ukochanego, który z morderczym wyrazem twarzy unosił miecz, by wbić go w serce wroga. Nigdy się nie oszczędzał, w walce dawał z siebie wszystko.
Jego czarne włosy rozwiewał wiatr, szare oczy lśniły niebezpiecznie, na ustach malował się okrutny grymas. Ramiona napięte od ciężaru miecza unosiły się wysoko. Dla wrogów nie miał litości, a teraz i ona stała się jednym z nich. Opanowały ją ponure myśli. Nie wiedziała, co robić. Ta bezradność ją dobijała.
– Mój Boże – odparł Jason, nie potrafiąc oderwać wzroku od obrazu. – Ty i Kaidan byliście naocznymi świadkami wydarzeń, o których reszta świata uczy się na lekcjach historii. Fascynujące! – dodał.
Arlene uśmiechnęła się gorzko. Dla niego była to historia, a dla niej żywi ludzie i prawdziwa śmierć.
– Może i tak – zgodziła się bez przekonania. Za te fascynujące przeżycia zapłaciła wysoką cenę.
Jason ponownie usiadł na kanapie. Przyglądał się Arlene uważnie.
– Musimy wymyślić plan, jak dotrzeć do Kaidana i przemówić mu do rozumu.
– Nie wiem, czy to wykonalne. – Arlene ciągnęła nerwowo kosmyk długich włosów. – Nie widziałeś go, kiedy dotarło do niego, kim naprawdę jestem. Nienawiść to za mało, żeby określić to, co zobaczyłam w jego oczach. Już teraz wiem, dlaczego Kaidana czasami nazywano Aniołem Śmierci. Gdy wpada w gniew, jest przerażający.
Jason głęboko odetchnął. To, co mówiła Arlene, nie napawało optymizmem. Nie chciał tego mówić głośno, ale dotarcie do Kaidana rzeczywiście mogło być niemożliwe.
Ze zmartwionymi minami patrzyli na siebie nawzajem. Żal mu było Arlene, która wyglądała tak smutno i żałośnie, że serce mu się krajało. Wstał i usiadł koło niej, otaczając ramieniem jej drobne ciało. Kobieta wtuliła się w niego, szukając pocieszenia.
– Dziadek powiedział mi kiedyś, że jesteś najbardziej niezłomną osobą, jaką znał. Właśnie takiego określenia użył: „niezłomna”. Możesz się na chwilę poddać, zrobić taktyczny odwrót, ale wracasz silniejsza i walczysz jak lew o to, w co wierzysz.
Arlene zamknęła oczy, wzruszona tym, co usłyszała od Jasona. Stary wódz był niesamowitym człowiekiem, mądrym, dobrym, niezwykle skromnym. Żałowała, że już nie żyje.
– Nie wiem, czy teraz dam radę walczyć jak lew. – Arlene ukryła twarz w piersi mężczyzny, starając się nie wybuchnąć płaczem.
– Arlene, kochanie, walczyłaś jak lew przez tysiąc lat! – Jason gładził ją delikatnie po włosach. – Z tych nielicznych opowieści, które mnie i dziadkowi zdradziłaś, wiem, że to było cholernie trudne, żeby pozostać tak wspaniałą osobą, gdy widziało się i przeżyło tak straszne rzeczy, których byłaś świadkiem. Nigdy nie zwątpiłaś w siebie i swoje uczucie do Kaidana, nie możesz tego zrobić teraz, gdy zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki.
– Boję się stanąć z nim twarzą w twarz – powiedziała cicho kobieta. – Widzieć pogardę i wrogość w jego oczach to chyba ponad moje siły.
– Nie – stwierdził twardo Jason. – Nie pozwolę ci się poddać. Coś wymyślimy, by dał ci szansę opowiedzieć swoją część tej historii. Kocham was oboje i zrobię wszystko, żebyście byli razem. Zasługujecie na to.
– Zobaczymy – kobieta bąknęła niepewnie. Najchętniej ukryłaby się gdzieś, gdzie świat nie mógłby jej znaleźć. Jej serce zostało rozerwane na kawałki i właśnie się wykrwawiało.
– Wiem, że teraz czujesz się jak zbity pies i schowałabyś się w ciemnej norze, by lizać rany. Też nie miałem w życiu lekko. – Jason zapatrzył się na jeden z przepięknych obrazów Arlene, ukazujących nocne niebo. Droga Mleczna, tajemnicza, piękna, uosabiająca ludzkie marzenia. – Jestem mieszańcem, a więc człowiekiem, który automatycznie został zepchnięty do drugiej, gorszej kategorii ludzi. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile razy musiałem się podnosić po kolejnych upokorzeniach, wstawać z kolan, chociaż myślałem, że nie dam rady. A potem, gdy stwierdziłem, że mam już wszystko, że mogę pokazać światu środkowy palec, Olivia zażądała rozwodu. I znowu trzeba było odbić się od dna – Jason, ze smutnym uśmiechem, pocałował przyjaciółkę w czubek głowy i wstał. – Pokaż mi mój pokój, czas się trochę zdrzemnąć. Obmyślanie strategii pod tytułem, jak przemówić Kaidanowi do rozumu, zostawmy na jutro.
***
Podczas pobytu Jasona u Arlene ta dwójka przyjaciół wypracowała sobie pewien rytuał. Po śniadaniu wychodzili na spacer. Po powrocie mężczyzna siadał do komputera i pracował zdalnie, a Arlene stawała przed sztalugami i malowała. Dzięki temu, chociaż na krótką chwilę, zapominała o swoim nieszczęściu. Po obiedzie znowu wychodzili na spacer, a wieczorem grali w gry planszowe bądź karty albo oglądali telewizję. Arlene popadła w stan odrętwienia. Tylko niewielka część jej istoty kontaktowała się ze światem, pozostała trwała w głębokiej hibernacji.
Pewnego ranka, gdy Jason z zapałem zajadał omlet z warzywami, a Arlene popijała kawę, nagle wykrzyknął, że ma pomysł w związku z Kaidanem.
– Wiem, co zrobię! – Zadowolony z siebie mężczyzna nadział na widelec kawałek pomidora i wsadził go do ust. – Osobiście udam się do Wilczego Serca, żeby pogadać z Kaidanem, i to jeszcze dziś. Mój samolot cały czas jest w Edynburgu, dostanę się nim do Inverness, a stamtąd terenówką do zamku. Byłem tam parę razy, bez problemu trafię. Co ty na to?
Jason spojrzał na nią, uśmiechając się szeroko, dumny ze swojego genialnego planu. Arlene zamarła z kubkiem kawy tuż przy ustach. Odstawiła go na blat stołu. Tak mocno trzymała naczynie, że Jason bał się, że zaraz pęknie. Wyciągnął je z jej dłoni i odłożył na bok. Zauważył, jak bardzo się zdenerwowała. Przykrył jej rękę swoją, była lodowata.
– Muszę spróbować. – Jason patrzył w jej oczy, w których malowały się złe przeczucia. – Dla ciebie.
Arlene spuściła głowę. Ogarnęło ją przerażenie na myśl o konfrontacji Jasona z Kaidanem. Przyjaciel wciąż miał nadzieję, że coś wskóra, ale ona wiedziała, że jego wizyta nic nie da.
– Arlene, zgódź się – naciskał mężczyzna. – Może już trochę ochłonął po rewelacjach Nathairy i będzie bardziej skłonny wysłuchać, co mam mu do powiedzenia.
– Nic się nie zmieniło, Jason – odpowiedziała mu ostrym głosem. – Kaidan nie należy do tych, którzy szybko i łatwo zmieniają zdanie. Skrzywdziłam go. To, że wszystkiego dowiedział się od Nathairy, a nie ode mnie, potraktował jak zdradę, a on zdrajcom nie wybacza.
– Nie spodziewam się, że będzie łatwo i przyjemnie – westchnął Jason – ale muszę spróbować.
Arlene wstała i podeszła do okna. Słońce pięknie świeciło nad miastem, czuć było wiosnę w powietrzu.
– Zgoda. – Kobieta spojrzała na Jasona z beznamiętnym wyrazem twarzy. – Ale nie łudź się, że coś zdziałasz.
– Ok. – Mężczyzna kiwnął głową, przyjmując do wiadomości jej ostrzeżenie, i zaczął zbierać się do wyjścia. – Dam znać, gdy będzie po wszystkim.
– Dobrze – odparła Arlene i uściskała go na pożegnanie.
***
Cztery godziny później Jason stanął na progu Wilczego Serca, zapukał kołatką do drzwi i czekał. Denerwował się. Dawno tak się nie czuł, chyba ostatni raz w szkole, kiedy odpowiadał z tabliczki mnożenia. Nikt nie otwierał, więc zapukał ponownie. Po chwili w drzwiach stanęła gospodyni Kaidana.
– Pani jest Katy, prawda? – Jason uśmiechnął się do niej najpiękniej, jak potrafił.
– Tak – odpowiedziała kobieta, bacznie mu się przyglądając.
– Nazywam się Jason Black, jestem przyjacielem Kaidana. Byłem w okolicy i postanowiłem zrobić mu niespodziankę – powiedział, ponownie błyskając zębami.
– Ach, pan Jason! – Katy w końcu się rozluźniła. Przypomniała sobie, że mężczyzna parę razy gościł w zamku.
– Mogę wejść?
– Oczywiście. – Kobieta usunęła się na bok, by go przepuścić. – Poinformuję Kaidana, że przyjechał pan w odwiedziny.
Jason jęknął w duchu. Właśnie tego chciał za wszelką cenę uniknąć.
– Może sam się zapowiem? – Przymilnym głosem zaproponował mężczyzna.
Katy wahała się. Od kiedy Amber wyjechała, Kaidan chodził wściekły jak osa, ale może wizyta przyjaciela wyjdzie mu na zdrowie.
– Dobrze, niech pan idzie – stwierdziła kobieta i machnęła ręką w stronę piętra. – Znajdzie go pan w gabinecie.
– Wiem, gdzie to jest. Trafię. Bardzo pani dziękuję. – Jason mrugnął do niej szelmowsko i pobiegł schodami do Kaidana.
Katy zarumieniła się i z rozbawieniem kiwając głową, poszła do kuchni.
Jason przystanął tuż przed gabinetem i głęboko odetchnął. Nie mógł zawieść Arlene. Zapukał. W odpowiedzi usłyszał mruknięcie. Uznał to za zaproszenie, więc wszedł do środka. Pierwsze, co przykuło jego uwagę, to wielkie okna, a za nimi widok zatoki. – „Krajobraz wart wszystkich pieniędzy” – pomyślał Jason.
Kaidan siedział przy biurku i marszcząc brwi, pilnie studiował jakiś dokument. Wilk leżał u jego nóg.
– Witaj, Kaidan – przywitał się Jason.
Mężczyzna nieznacznie uniósł głowę i bez słowa zmierzył przybysza podejrzliwym wzrokiem. W końcu wstał i wyszedł zza biurka, by się przywitać.
– Co tu robisz? – Kaidan wiedział, że nie jest zbyt uprzejmy, ale wizyta Jasona mocno go zaskoczyła.
– Mogę usiąść? – Jason grał na zwłokę. Reakcja przyjaciela na jego obecność nie nastrajała optymistycznie.
– Skoro musisz.
– Dzięki!
Kaidan ponownie usiadł za biurkiem. Rozsiadł się na wielkim fotelu i wyciągnął przed siebie długie nogi, krzyżując je w kostkach. Patrzył na Jasona. I czekał.
Mężczyzna pod jego bacznym spojrzeniem czuł się jak zając obserwowany przez jastrzębia. Odchrząknął.
– Przyszedłem porozmawiać o Arlene – zaczął.
– Nie – przerwał mu krótko Kaidan.
– Pozwól mi dokończyć. – Jason nie dawał za wygraną.
– Nie.
– Daj mi dojść do słowa!
– Nie! – ryknął Kaidan i tak mocno walnął pięścią w stół, że leżące na nim rzeczy aż podskoczyły.
Zrezygnowany Jason opadł na oparcie fotela. Patrzył na przyjaciela z napięciem w oczach. Chociaż Arlene uprzedzała go, że Kaidan nie będzie chciał słuchać, w głębi serca miał nadzieję, że się myliła. – „Nadzieja matką głupich” – pomyślał gorzko mężczyzna.
Poderwał się nagle, położył dłonie płasko na biurku i zbliżył twarz do twarzy Kaidana.
– Wysłuchaj mnie, do cholery! – wysyczał. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, przez co ta kobieta przeszła. Tysiąc lat na ciebie czekała, Kaidan. Cały czas tęskniąc i kochając tylko ciebie.
– Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz, że czekała na mnie tysiąc lat? – W oczach mężczyzny pojawiła się furia.
– Powiedziała mi.
– Kiedy?
– Dziesięć lat temu – wyjawił skruszonym głosem Jason.
Kaidan zamarł. Przyjaciel wiedział od dekady. Arlene ze wszystkiego mu się zwierzyła. Jasonowi wyjawiła swoją tajemnicę, jemu nie. Poczuł bolesny skurcz w sercu, a myślał, że już nic nie jest w stanie go zranić.
– Wynoś się stąd! – wycedził Kaidan przez zaciśnięte zęby, wstając.
– Na wszystkie świętości, proszę cię, daj mi dojść do słowa… – zaczął Jason po raz kolejny błagalnym tonem.
– Wynoś się z mojego gabinetu! – odparł Kaidan, ledwie nad sobą panując. Cień, słysząc w głosie pana gniew, zjeżył się lekko.
– Arlene… – Jason nie dawał za wygraną, ale nie zdołał dokończyć zdania, bo pięść Kaidana wylądowała na jego szczęce.
Mężczyzna zatoczył się do tyłu, ale ustał na nogach. Popatrzył na przyjaciela z niedowierzaniem. Cień szczeknął ostrzegawczo. Jason pomacał palcami dosyć szybko puchnący policzek. Przez chwilę nic nie mówił, był w lekkim szoku po ataku Kaidana. Nie przewidział, że może go uderzyć.
– Zrozumiałem. – Jason podniósł obydwie ręce do góry w geście poddania się. – Wiesz, że do końca życia będę ci wdzięczny za uratowanie mojej siostry, ale jeśli chodzi o Arlene, to jesteś skończonym skurwielem. – Po tych słowach obrócił się na pięcie i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
W drodze do Inverness wysłał do Arlene krótkiego SMS-a. Napisał, że Kaidan to dupek i że w ogóle nie chciał go słuchać. Był tak wściekły, że wyboistą drogę do miasta pokonał w rekordowym tempie.
Gdy wchodził do mieszkania Arlene w Edynburgu, złość wciąż jeszcze w nim kipiała. Kobieta na jego widok uśmiechnęła się smutno. Zmrużonymi oczami wpatrywała się przez dłuższy moment w postać przyjaciela. Podeszła i delikatnie uniosła jego twarz, by lepiej ją widzieć.
– Uderzył cię – stwierdziła z gniewem Arlene.
– To nic takiego – odpowiedział Jason, wzruszając lekceważąco ramionami. – Miałaś rację. Gdy chodzi o ciebie, wstępuje w niego zwierzę. Nie dał mi dojść do słowa. Gdy tylko wypowiedziałem twoje imię, kazał mi się wynosić.
Jason z ciężkim westchnieniem opadł na kanapę, położył głowę na oparciu i zamknął oczy. Nie wiedział, co robić. Arlene potrzebowała pomocy, a on nie potrafił znaleźć żadnego rozwiązania.
Kobieta podeszła do niego i podała mu kubek.
– Czekolada – powiedziała tylko.
– Kochana jesteś! – Upił łyk i uśmiechnął się z wdzięcznością. – Tego mi było trzeba.
– Wiem.
Arlene, mimo nieciekawej sytuacji, odwzajemniła uśmiech, rozbawiona słabością mężczyzny do ulubionego napoju. Jason przyglądał się jej uważnie, ale dobry humor zniknął.
– I co teraz?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała szczerze. – Może pora przestać się łudzić, że kiedyś wybaczy mi na tyle, by mnie wysłuchać?
Odwróciła się i wróciła do obrazu, który malowała. Powolne pociągnięcia pędzla uspokajały ją. Po raz kolejny, bez udziału świadomości, zaczęła malować Kaidana. Ale takiego, jakim był w Wilczym Sercu, gdy się kochali i gdy patrzył na nią ze wzruszającą czułością.
– Masz rację, jeszcze nie pora składać broń – stwierdziła stanowczo Arlene, wpatrując się w urzekające oczy ukochanego, spoglądające na nią z płótna.
Jason, słysząc zmianę w jej głosie, aż wyprostował się na kanapie.
– Mów, co ci chodzi po głowie.
– Musisz załatwić mi spotkanie z Brannem. – Arlene podeszła bliżej. – Tylko on ma szansę dotrzeć do Kaidana. Problem polega na tym, że muszę przekonać do swojej racji najpierw jego, a on od początku był do mnie uprzedzony. A teraz pewnie nienawidzi mnie równie mocno, jak jego brat. Jeśli to się nie uda, odpuszczę i Kaidan więcej mnie nie zobaczy.
Jason, słysząc słowa Arlene, domyślał się, że jest to obietnica składana przede wszystkim sobie. Ostatni zryw umierającej nadziei. Kiwnął głową na znak zgody.
– Zaraz do niego zadzwonię. Tylko nie wiem, czy nie odłoży słuchawki, kiedy usłyszy, po co dzwonię – zauważył posępnie.
– Zobaczymy. Może będzie ciekawy, co mam do powiedzenia.
Arlene zaczęła czyścić pędzle, a Jason wyciągnął telefon z kieszeni spodni i wybrał w kontaktach numer Branna. Już miał się rozłączyć, kiedy usłyszał w słuchawce męski głos.
– Cześć, Brann, co u ciebie?
Jason nie spuszczał oczu z Arlene, a ona z mocno bijącym sercem przysłuchiwała się rozmowie.
– U mnie bardzo dobrze, dzięki. – Mężczyzna kiwał głową, słuchając Branna. – Mam sprawę… A właściwie chcę, żebyś wyświadczył mi przysługę – ciągnął niepewnie Jason. – Może nie podejmuj zbyt pochopnie decyzji, nie wiedząc, o co chodzi. Jeszcze jedno, Brann… Obiecaj mi, że nie rozłączysz się, dopóki wszystkiego ci nie wyjaśnię. – Jason miał niezwykle poważną minę, a ciało zdradzało wewnętrzne napięcie. – Chcę, żebyś spotkał się z Arlene…
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Kiedy się przeciągała, Jason spojrzał na telefon, by sprawdzić, czy połączenie nie zostało zakończone – ale nie, Brann wciąż był na linii. W końcu mężczyzna przemówił, ale ton jego głosu zmroziłby szklankę z wodą. Jason z ulgą zamknął oczy, gdy usłyszał propozycję Branna, po której ten rozłączył się bez pożegnania.
Arlene uniosła brwi w niemym pytaniu.
– Ruszamy do Londynu. Jutro o trzynastej mamy stawić się w biurze Branna. – Jason zauważył, że ręce mu drżą. Nie zdawał sobie sprawy, że aż tak się denerwował. – Będziesz miała cholernie trudne zadanie, by przekonać go do czegokolwiek. – Jason zamilkł na chwilę. – Arlene, muszę być brutalny, ale nie chcę znowu robić ci nadziei. Nie sądzę, żeby to się powiodło.
Kobieta odwróciła się, udając, że czyści pędzle. W jej oczach pojawiły się łzy, wzięła drżący oddech. – „Ostatni raz” – złożyła sobie solenną obietnicę.
Gdy opanowała emocje, spojrzała na Jasona.
– Wiem – szepnęła w odpowiedzi na jego słowa.
***
W wieżowcu, w którym mieściło się biuro Branna, Arlene z Jasonem byli kilka minut przed trzynastą. Sekretarka kazała im zaczekać, a sama poszła poinformować szefa, że para umówiona na spotkanie już przyszła. Kiedy ponownie się pojawiła, oznajmiła im, że mogą wejść.
W tym momencie Arlene zwróciła się do swojego towarzysza:
– Idę sama, Jasonie.
Stanowczość widoczna w jej oczach powstrzymała go, by zaprotestować. Kiwnął tylko głową i z troską pocałował w czubek głowy. W odpowiedzi uśmiechnęła się do niego smutno.
Gdy weszła do pomieszczenia, zobaczyła wbite w siebie cztery pary oczu. Poza Brannem w pokoju byli pozostali Przeklęci.
Brann siedział za masywnym biurkiem, nawet nie wstał na jej widok. Po prawej stronie miał Odhana, po lewej Taranisa, a Bardel zajmował pozycję przy oknie. Cała czwórka wpatrywała się w nią, jakby była nic niewartym robakiem, którego należy zgnieść butem. Żaden z nich nie wypowiedział słowa, a na twarzach widać było surowość. Miała wrażenie, jakby stała przed plutonem egzekucyjnym. Arlene uniosła dumnie głowę. Nie da się zastraszyć, wielu próbowało i jeszcze nikomu się ta sztuka nie udała.
– Cieszę się, że zgodziliście się ze mną spotkać – zaczęła. Nie żywiła do nich urazy, troszczyli się o brata, to zrozumiałe. – Chciałam zacząć od tego, że kocham Kaidana jak nikogo na świecie.
Brann, słysząc jej słowa, tylko prychnął lekceważąco. Jego ostre spojrzenie sprawiało, że serce biło jej niespokojnie.
– Nigdy nie byłam w zmowie z Nathairą, nasze relacje zawsze były chłodne, a po tym, co zrobiła Kaidanowi i mnie, nasze drogi rozeszły się definitywnie – ciągnęła dalej Arlene. – Zastanawiacie się pewnie, dlaczego dopiero teraz się ujawniłam, skoro miałam na to tysiąc lat. Otóż prawda jest taka, że nie mogłam. Moja matka rzuciła czar, który sprawiał, że między mną a Kaidanem wyrastał mur, gdy tylko chciałam się do niego zbliżyć, skutecznie nas od siebie odgradzając.
Arlene zamknęła oczy, gdy przypomniała sobie, co czuła, będąc tak blisko ukochanego i nie mogąc się do niego zbliżyć. To było jak wiecznie niezagojona rana, powodująca chroniczny ból.
– Niewidzialny mur zniknął dopiero teraz, z nastaniem tego roku – głos Arlene się załamał – i w końcu mogłam spotkać się z Kaidanem. – Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. – Bałam się powiedzieć, kim jestem. Bałam się, jak zareaguje na moje wyznanie, że zarzuci mi kłamstwo, albo, co gorsza, pomyśli, że działam wspólnie z Nathairą. I niestety tak właśnie się stało – dokończyła cicho.
Jej zielone oczy lśniły od powstrzymywanych łez. Na twarzy widać było żałość, którą starała się ukryć.
Kiedy skończyła, zapadła cisza, której nie zakłócił nawet najmniejszy szmer. Brann, odkąd weszła do biura, nie spuszczał z niej wzroku. Chciał wychwycić najmniejszy fałsz w słowach, tonie głosu, wyrazie oczu, gestach, postawie.
Mężczyzna wstał i ruszył w jej stronę. Podszedł tak blisko, że Arlene musiała zadrzeć wysoko głowę, by spojrzeć mu w twarz. Był wielki niczym góra, a czarne oczy wpatrywały się w nią ze wstrętem.
– To wszystko? – rzekł z pogardą Brann.
Serce Arlene zamarło. Nie przekonała go. Chciało jej się wyć z rozpaczy.
– Prawie – odparła zrezygnowana.
Wskazała na torbę, na którą wcześniej nikt nie zwrócił większej uwagi.
– Mam do ciebie tylko jedną prośbę Brann. Jedną jedyną – powiedziała i zamilkła, by zebrać myśli. – Chciałabym, żebyś przejrzał zawartość tej torby. Pozostali również. A potem postanowisz, co z tym zrobić. Decyzja należy do ciebie.
Arlene jeszcze przez chwilę patrzyła w niezgłębione oczy mężczyzny, po czym kiwnęła głową jemu i pozostałym Przeklętym na pożegnanie i wyszła.
Stała przy zamkniętych drzwiach, starając się odzyskać opanowanie. Bała się, że z emocji osunie się na podłogę jak kukiełka.
Jason, gdy tylko zobaczył Arlene, wstał. Zamarł, widząc żal malujący się na jej twarzy. Kobieta spojrzała na niego. Pokręciła przecząco głową, dając w ten sposób znać, że wszystko poszło na marne. Przyjaciel wziął ją za rękę i mocno uścisnął. Bez słowa wyprowadził z pomieszczenia i budynku. W milczeniu pokonali trasę na lotnisko.
Będąc już w samolocie Jasona, Arlene się rozkleiła. Płakała tak mocno, że mężczyzna bał się, że się rozchoruje. Kiedy łzy ustały, spojrzała na niego z takim bólem, że poczuł go w całym ciele.
– Chcę zostać sama. – Jej głos łamał się od emocji. – Wracaj do Nowego Jorku. Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie, ale nie zniosę teraz niczyjego towarzystwa. – Przerwała, wiedziała, że jej słowa zabrzmią brutalnie, ale musiała je wypowiedzieć: – Nawet twojego, Jasonie.
Mężczyzna ze zrozumieniem kiwnął głową. Nie miał jej tego za złe.
– Odstawię cię tylko bezpiecznie do domu i zabiorę rzeczy.
– Dzięki. – Kobieta starała się do niego uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
W mieszkaniu Arlene i Jason mocno uściskali się na pożegnanie. Mężczyzna uniósł jej podbródek i spojrzał na nią z powagą.
– Jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, masz dzwonić bez względu na porę dnia czy nocy, dobrze?
– Tak – odparła kobieta i pocałowała go w policzek.
Turkusowe oczy Jasona lustrowały ją jeszcze przez chwilę. Bał się o nią, ale rozumiał jej potrzebę samotności. – „Czyż nie tak samo zachowywałem się po rozwodzie?” – pomyślał.
W końcu wziął walizkę i wyszedł. Arlene została sama.
Rozdział 18
Kaidan, zamiast pracować, wpatrywał się w Moray Firth. Minęły już ponad trzy tygodnie, od kiedy poznał wstrząsającą prawdę o Arlene, ale emocje wciąż w nim buzowały, jakby to było wczoraj. Z gniewnie ściągniętymi brwiami na nowo przeżywał to, co się wtedy wydarzyło.
„Arlene – piękna i równie fałszywa jak matka” – pomyślał Kaidan. Zwinął dłoń w pięść i ze złością uderzył nią o oparcie fotela.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego ukochana, którą kochał przez tyle stuleci, okazała się wyrachowaną intrygantką. Kochał kogoś, kto tak naprawdę nie istniał. Żył iluzją taki szmat czasu i to doprowadzało mężczyznę do furii. Mała kokietka, która go ośmieszyła. Zastanawiał się, ile z tego, co mu przed wiekami mówiła, było prawdą. Uśmiechnął się smutno i pomyślał: – „Pewnie nic…”.
Wciąż od nowa analizował jej zachowanie. Wydawało mu się, że naprawdę go kocha, że zależy jej na nim. – „Świetna z niej aktorka – gorzko przyznał. – Kiedyś i teraz. Zasługuje na Oscara”.
Te ponure rozmyślania przerwało pukanie do drzwi i głos Branna.
– Cześć, Kaidan! Widzę, że ciężko pracujesz – zauważył z ironią mężczyzna, spoglądając na brata, który bezczynnie wpatrywał się w morze.
– Miałeś być dopiero w piątek, a dziś jest wtorek. Co cię tu tak szybko przygnało? – zapytał beznamiętnie Kaidan.
– Musimy porozmawiać – zaczął Brann ostrożnie.
Wiedział, że to, co ma do przekazania, mocno zdenerwuje przyjaciela, jednak musiał to zrobić.
– Ponad tydzień temu był tu Jason i tak samo rozpoczął rozmowę – wyjaśnił chłodno Kaidan. – I źle się to dla niego skończyło.
– Wiem, rozmawiałem z nim. – Brann stukał niecierpliwie palcami po oparciu fotela. – Szczerze, to nie chcę oberwać jak on – dodał z wisielczym humorem.
– Więc nie mów nic, czego nie chciałbym usłyszeć – poradził mu szorstko brat.
Mężczyzna parsknął ironicznie.
– Nie da się.
Rozsierdzony Kaidan jednym ruchem obrócił się na fotelu i spojrzał na Branna z morderczym wyrazem twarzy.
– Jeśli to, co masz do powiedzenia, wiąże się z Arlene, to nie trudź się, nie mam zamiaru tego słuchać.
Zerwał się z siedzenia i ruszył do drzwi. Brann także wstał i mocno chwycił brata za ramię. Chciał go powstrzymać przed wyjściem i zmusić do wysłuchania tego, z czym do niego przyjechał.
Dwaj niebezpieczni mężczyźni mierzyli się nawzajem wzrokiem.
– Zabieraj rękę – wycedził Kaidan, patrząc groźnie na przyjaciela.
– Jest coś, co musisz wiedzieć. – Brann nie dawał za wygraną.
– Ostatni raz powtarzam: zabieraj rękę! – Mężczyzna ledwie wymówił te słowa, tak mocno zaciskał zęby.
– Kaidan, ona mówiła prawdę! Nigdy nie była w zmowie z Nathairą. Wiedźma skrzywdziła własną córkę równie mocno jak ciebie! – Brann prawie wykrzyczał to zdanie.
W stalowych oczach przez chwilę pojawiło się zaskoczenie, ale potem zastąpiła je pogarda. Usta mężczyzny wykrzywiły się w lekceważącym grymasie.
– Ciekawe, co sprawiło, że nagle zmieniłeś o niej zdanie – Kaidan patrzył na brata uważnie. – Czym cię przekupiła? Może ciałem? – dodał wzgardliwie.
Brann odskoczył od niego jak oparzony. Zraniony i rozsierdzony posądzeniem o tak wstrętny czyn, wziął torbę, z którą przyszedł, rzucił ją na biurko i bez słowa, głośno trzaskając drzwiami, opuścił gabinet.
Po chwili Kaidan usłyszał ryk zapalanego silnika land rovera i pisk opon odjeżdżającego samochodu.
Zrezygnowany położył dłonie na biodrach i spojrzał na Cienia, który leżał na posłaniu koło biurka.
– Chyba się trochę zdenerwował – zauważył Kaidan.
Wilk szczeknął, a Kaidanowi wydało się, że usłyszał słowo „idiota”. Pokiwał tylko głową, jakby się zgadzał z wilkiem.
Podszedł do biurka i spojrzał na torbę. Wpatrywał się w nią przez parę długich minut, nie wiedząc, czy wyrzucić do śmieci, czy jednak zajrzeć do środka. W końcu dał za wygraną i ostrożnie pociągnął za zamek, jakby bał się, że przedmiot zaraz wybuchnie. Zdziwił się, gdy zobaczył książki, dużo książek…
Wyciągnął jedną z nich. Przejechał dłonią po starej, zniszczonej, skórzanej okładce. Z każdą chwilą jego osłupienie rosło. Oprawa nie zawierała żadnego tytułu, podpisu, nic. Delikatnie otworzył tom na pierwszej stronie. Jego oczom ukazały się napisane starannym pismem zdania. „Pamiętnik” – pomyślał.
Z trzaskiem zamknął księgę i odłożył na blat, jakby go oparzyła. Domyślał się, czyje to mogą być zapiski. Podszedł do barku i nalał sobie whisky, bo czuł, że bez alkoholu nie da rady przez to przebrnąć.
Ruszył do biurka i usiadł na fotelu, nie spuszczając wzroku z pamiętnika. – „Piekło i szatani!” – zaklął w duchu i chwycił za księgę. Rozsiadł się wygodnie, skrzyżowane nogi położył na biurku i zaczął czytać.
„Gdy cię zobaczyłam, łzy leciały mi po policzkach, bo byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie zważając na innych ludzi, zaczęłam do ciebie biec. Kiedy pełna radości myślałam, że tylko chwila dzieli mnie, by znaleźć się w twoich ramionach, wpadłam na coś, co przypominało niewidzialny mur. Chciałam go wyminąć, ale to coś nie dawało za wygraną.
Gdziekolwiek się ruszyłam, mur razem ze mną. Tłukłam w niego pięściami, ludzie gapili się na mnie jak na wariatkę, ale nie zwracałam na to uwagi. Łzy szczęścia ustąpiły miejsca łzom rozpaczy. Wołałam cię tak długo, aż głos odmówił mi posłuszeństwa. Byłeś tak blisko, tak blisko, a ja nie mogłam się do ciebie dostać. Nie widziałeś mnie, nie słyszałeś, jak wzywam cię rozpaczliwie. W końcu odszedłeś.
W tym momencie zrozumiałam, że Nathaira mówiła prawdę: że spotkamy się dopiero za tysiąc lat. Nawet nie wyobrażasz sobie, ukochany, co się ze mną wtedy działo. Zaczęło się dla mnie piekło na ziemi. Byłam jak twój cień, zawsze niedaleko, tęskniąca za tobą tak mocno, że czasami myślałam, że postradam zmysły. I nieraz tylko cienka granica dzieliła mnie od tego”.
Kaidan, wstrząśnięty lekturą, czytał dalej.
„Nie wiem, jak oni się zorientowali, że jestem kobietą. Starałam się być bardzo ostrożna. Ścięłam włosy, miałam specjalną opaskę, żeby ukryć piersi, rzadko się myłam. Jak tylko mogłam, trzymałam się na uboczu.
Wszelkie środki ostrożności zawiodły. Dwóch obleśnych drabów czekało na mnie po zmroku, kiedy wracałam do koszar. Wyszli z cienia i na mój widok zarechotali jak żaby.
– Zobacz, Rob, paniusi zachciało się za chłopaczka przebierać.
Jeden z nich, wciąż głupio się śmiejąc, zaczął się do mnie zbliżać, a drugi nie spuszczał ze mnie pożądliwego spojrzenia. Ogarnął mnie strach. Nim pomyślałam, jak się obronić, pierwszy wielkolud powalił mnie na ziemię. Uderzenie o twarde podłoże sprawiło, że zamroczyło mnie, a z płuc wyleciało całe powietrze. To wystarczyło, by cuchnący jak obora brutal położył się na mnie. Był tak ciężki, że nie mogłam się ruszyć. Zdarł ze mnie ubranie, z obrzydzeniem poczułam, jak szorstkie ręce miętoszą mi piersi. Wsadził dłoń w spodnie, żeby dotknąć mojego krocza. Zaczęłam walczyć. Rozorałam mu paznokciami policzek. Wściekły uderzył mnie z całej siły w twarz.
Na moment ogarnęła mnie ciemność, z trudem wracałam do rzeczywistości. Gdy się ocknęłam, czułam chłód na udach, a zwyrodnialec ściągał z siebie spodnie. Nawet nie wiem, w którym momencie sięgnęłam po nóż, który zawsze miałam przy sobie, schowany w cholewie buta. Kiedy mężczyzna znowu się na mnie położył, chcąc mnie zgwałcić, wbiłam ostrze prosto w jego brzuch, aż po sam trzonek, przekręcając jeszcze rękojeść.
Drugi z bydlaków gapił się na nas, nie wiedząc, że właśnie dźgnęłam jego kompana. Kiedy w końcu zwaliłam z siebie wielkoluda, wyciągnęłam z jego ciała sztylet i płynnym ruchem rzuciłam nim w drugiego oprycha. Trafiłam prosto w serce. Wciąż gapił się na mnie z niedowierzaniem, gdy padał martwy.
Po tym wszystkim biegłam przed siebie, jakby goniło mnie stado diabłów. Cała we krwi mężczyzny szukałam miejsca, gdzie mogłabym się schronić. Dopiero tam poczułam, jak bardzo się trzęsę. Z obrzydzeniem patrzyłam na swoje ciało. Czułam się zbrukana, nieczysta, fizycznie i psychicznie. Nie wiem, jak długo tak siedziałam.
Na szczęście przechodziła tamtędy kobieta – Maria się nazywała. Widząc, w jakim jestem stanie, bez słowa wzięła mnie do siebie. Umyła, dała ciepły posiłek i czyste ubranie. Do końca życia będę jej za to wdzięczna”.
Kaidan przerwał czytanie. Poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Widział w swoim życiu tak makabryczne rzeczy, że nawet ktoś tak twardy psychicznie jak on musiał wypierać je z umysłu, bo inaczej by zwariował. Ale ten opis próby gwałtu poruszył go jak nic innego do tej pory.
Każdą cząstką czuł strach, bezradność i wściekłość Arlene na mężczyzn, którzy chcieli jej zrobić krzywdę. Poczuł, że coś w nim drgnęło, powstał malutki wyłom w skorupie zbudowanej z nienawiści, cierpienia i lęku. Jeśli to, co pisała, było prawdą, jej życie stało się gehenną, którą mało kto by udźwignął.
Ponownie sięgnął po pamiętnik Arlene.
„Lady Margaret to dziwka. Ledwie się powstrzymywałam, żeby do niej nie podejść i nie wydrapać tych niebieskich maślanych oczu, którymi lustrowała Kaidana. Chciałam zetrzeć pięścią uśmiech, którym go kokietowała. A ten niegodziwiec odpowiadał na nieme zaproszenie. Gładził jej policzek, patrzył na nią zachęcająco. Szeptali coś do siebie w kącie, gdzie nikt nie zwracał na nich uwagi. Myślałam, że mi serce pęknie, kiedy usta Kaidana dotknęły jej warg w namiętnym pocałunku. Mój ukochany całował inną kobietę! Patrzyłam, jak razem wychodzą i idą do sypialni Kaidana. Ogarnęła mnie wtedy tak wielka zazdrość, tęsknota i przygnębienie, nigdy wcześniej i nigdy później nie czułam niczego podobnego”.
Mężczyzna odłożył pamiętnik, zerwał się z fotela i gwizdnął na wilka, dając znać, że idą na spacer. Na dworze było przyjemnie, świeciło słońce, a wiatr trochę ucichł. Kaidan szedł przed siebie szybkim, niespokojnym krokiem. W głowie miał mętlik. Nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
Treść pamiętników wstrząsnęła nim. Nie chciał, żeby to wszystko okazało się prawdą, bo wtedy musiałby przyznać, że skrzywdził Arlene jak nikt na świecie.
Zaczął biec. Coraz cięższe myśli pojawiały się w jego głowie. Czuł, jak wyrzuty sumienia zjadają go żywcem. Przyśpieszył tempo, chcąc przed nimi uciec. – „Gdyby to było takie proste…” – pomyślał gorzko.
Płuca rwały się z wysiłku, ale nie przestawał biec. Cień dotrzymywał mu towarzystwa. Mięśnie nóg drżały, gdy w końcu cel szaleńczego biegu pojawił się na horyzoncie.
Wzgórze Potępionych – to tu, paradoksalnie, zawsze szukał ukojenia. Padł na kolana. Chrapliwie łapał powietrze, a serce dudniło w piersi jak oszalałe. Czarne włosy, wilgotne od potu, smętnie zwisały, zasłaniając twarz. Był uosobieniem człowieka, który został złamany. Zapisane w pamiętniku słowa i uczucia, które się za nimi kryły, sprawiły, że z jego oczu popłynęły łzy. Pierwszy raz, od dziesięciu wieków, płakał. Ramiona mu drżały, gdy dawał upust nagromadzonym od dawien dawna emocjom. Nie wiedział, ile czasu tak klęczał. Cień zwinął się wokół niego, próbując swoim ciałem dodać otuchy panu. Kaidan uśmiechnął się smętnie i pogłaskał wilka po miękkiej sierści.
Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Do tej pory myślał, że to on cierpiał przez te tysiąc lat, teraz zrozumiał, że Arlene zapłaciła o wiele większą cenę za to, co zrobiła jej matka. Nie wiedział, jak to wszystko udźwignąć, nie mógł pojąć, jak się to udało ukochanej. Była o wiele silniejsza od niego. A on ją zmieszał z błotem, zmiażdżył brutalnymi słowami. Nie zasługiwał ani na nią, ani na jej miłość.
Gdy wrócił do Wilczego Serca, próbował skontaktować się z Arlene, ale telefon nie odpowiadał. Zmarszczył brwi. Pewnie nie chce z nim rozmawiać. Wcale się jej nie dziwił, potraktował ją okrutnie. Było mu strasznie wstyd.
Zadzwonił do Branna, zastanawiając się, czy odbierze, bo i z nim źle postąpił. Na szczęście odebrał.
– Muszę cię przeprosić – zaczął Kaidan.
– Nie czuję urazy – odparł mężczyzna. – Pewnie zareagowałbym podobnie. Skoro do mnie dzwonisz, rozumiem, że przeczytałeś pamiętniki.
– Część – przytaknął Kaidan.
– Nie będę pytać o wrażenia, bo sam byłem wstrząśnięty jej przeżyciami – zauważył ponuro Brann.
Kaidan na samą myśl o tym poczuł gulę w gardle. Odchrząknął, żeby się jej pozbyć i móc cokolwiek powiedzieć.
– Znajdź ją, Brann – poprosił znękanym głosem.
Po rozmowie z bratem ponownie wziął się za lekturę wspomnień Arlene.
***
– Jak to, do cholery, nie możesz jej odnaleźć? – Wściekły Kaidan wrzeszczał do telefonu.
Od kiedy poprosił brata, żeby odszukał Arlene, minęły cztery dni.
– Masz dostęp do kosmicznych technologii, zbira w mysiej dziurze wykryjesz, a nie potrafisz zlokalizować zwyczajnej kobiety?
– Od wyjścia z mojego biura z nikim się nie kontaktowała, nawet z Jasonem – wyjaśnił bezradnie Brann, sam zaskoczony, że tak skutecznie zdołała się ukryć. – Chyba nie chce być znaleziona.
– Sprawdziłeś jej mieszkanie? – Nie dawał za wygraną Kaidan.
– Oczywiście – odpowiedział zirytowany przyjaciel. – W Edynburgu i w Londynie.
– A Jason? Gadałeś z nim? Może coś wie?
– Ignoruje wszystkie moje połączenia. – Westchnął Brann.
– Szlag! – przeklął Kaidan. – Ode mnie też nie odbierze telefonu, po tym, jak dostał z pięści.
– No raczej – zgodził się niechętnie brat.
– Mimo to zaryzykuję – mruknął Kaidan. – A ty dalej próbuj ją odszukać. W kontakcie.
Mężczyzna chodził niespokojnie po gabinecie. Zadzwonił do Jasona. Tak jak się spodziewał, jego połączenie zostało odrzucone. A potem kolejne i kolejne. W pewnym momencie stracił rachubę, ile razy starał się do niego dodzwonić.
W końcu z bezsilności walnął telefonem o ścianę. Aparat ocalał tylko dlatego, że miał pancerną obudowę. Zniechęcony Kaidan przejechał rękami po włosach. Miotał się jak tygrys w klatce, nie wiedząc, co robić.
– Gdzie ona się ukryła? – zastanawiał się głośno.
Tak niewiele o niej widział. Przygnębiony zapatrzył się na zapadający zmrok. Musiał jakoś dotrzeć do Jasona. Podniósł z podłogi telefon. Wystukał numer.
– Cześć, Nick – zaczął Kaidan – mam do ciebie pytanie.
– Dawaj – odpowiedział przyjaciel.
– Nie wiesz, gdzie jest teraz Jason? Muszę z nim pilnie porozmawiać, a nie odbiera ode mnie telefonu.
– Jason nie chce z tobą gadać? – zdumiał się Nicholas. – Pokłóciliście się?
– Doszło do małego nieporozumienia – przyznał niechętnie Kaidan. – A sprawa jest niezwykle ważna.
– Dobrze – odparł mężczyzna. – Tak się składa, że za dwa dni będzie w Londynie i zatrzyma się w moim hotelu. Przyleci wieczorem. Apartament nr 002. Przedostatnie piętro.
– Wielkie dzięki, Nick. Do usłyszenia! – pożegnał się Kaidan.
Odwrócił się do Cienia i zakomunikował mu, że jutro czeka ich podróż do Londynu.
***
W dniu, w którym Jason miał zawitać do stolicy Wielkiej Brytanii, lało tak mocno, że kto tylko mógł, unikał wyjścia na zewnątrz.
Gdy Nick dał znać, że ich przyjaciel jest już w apartamencie, Kaidan zostawił Cienia w mieszkaniu, wziął taksówkę i pojechał pod hotel Camerona.
Portier w eleganckiej liberii od razu podbiegł z parasolem. Kaidan podziękował mu, wręczając pokaźny napiwek. Wszedł do głównego hallu i skierował się w stronę wind. Nie chciał, żeby ktoś uprzedził Jasona o jego wizycie.
Gdy stanął przed drzwiami apartamentu, energicznie zapukał. Głos po drugiej stronie kazał mu wejść, co też bez zwłoki uczynił.
– Dobry wieczór, Jasonie – przywitał się uprzejmie Kaidan.
Ten spojrzał na niego zaskoczony. Po chwili zmrużył oczy ze złości.
– Myślałem, że dostarczyli moją kolację. Gdybym wiedział, że to ty, nigdy byś tu nie wszedł! – Mężczyzna był tak zły, że ledwie panował nad gniewem.
– Serwis się spóźnia. Musisz przekazać tę informację Nicholasowi. Sam wiesz, jakiego hopla ma na punkcie wyśrubowanych standardów w swoich hotelach – podpowiedział mu ironicznie Kaidan.
Jason milczał. Mierzył tylko niespodziewanego gościa niechętnym spojrzeniem.
– Wiesz, po co tu jestem – Kaidan przerwał przedłużającą się ciszę.
Jason wciąż nic nie mówił. Złożył tylko ręce na piersi, a jego indiańskie rysy wyostrzyły się z wściekłości.
– Do cholery, Jason! – warknął mężczyzna, zbliżając się do niego. – Powiedz, gdzie ona jest!
Ten w odpowiedzi zaśmiał się gorzko.
– Teraz chcesz rozmawiać? A gdy ja błagałem cię, żebyś mnie wysłuchał, to miałeś mnie gdzieś. I Arlene też, śmiem dodać. Tylko mnie znowu nie uderz, tym razem za to, że teraz to ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
Kaidan poczuł wstyd na wspomnienie tamtego zajścia.
– Masz rację, powinienem cię przeprosić. I przepraszam – odparł ze skruchą w głosie.
Mężczyzna zmrużył oczy i patrzył na niego bez słowa. Kaidan nie wytrzymał, podszedł, chwycił go za koszulę i z wrogością w głosie zapytał.
– Gdzie ona jest?
Jason uśmiechnął się zimno.
– Nie wiem.
– Ty draniu! – Kaidan coraz mocniej ściskał materiał. – Chyba rzeczywiście bez małej wymiany ciosów się nie obędzie. Mów, gdzie się ukryła!
Mężczyzna wpatrywał się w szare oczy Kaidana, a widząc w nich czyste cierpienie, zmieszany odwrócił wzrok.
– Nie wiem – powtórzył zrezygnowany.
Kaidan przyglądał się uważnie twarzy przyjaciela, a bijąca z niej szczerość sprawiła, że go w końcu puścił. Zmieszany wsadził ręce w kieszenie jeansów. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Chyba znowu jestem ci winien przeprosiny – mruknął po długiej chwili.
– Nie ma sprawy. – Jason machnął ręką. – Naprawdę nie wiem, gdzie jest Arlene. Gdy dzwonię, włącza się automatyczna sekretarka. Po załatwieniu interesów w Londynie chciałem do niej lecieć, do Edynburga, zobaczyć, czy tam jest.
– Nie ma jej tam – poinformował go Kaidan. – Brann ma na oku obydwa mieszkania. Próbuje ją zlokalizować, ale bez skutku. Jakby zapadła się pod ziemię. Gdzie ona może być?!
Głos Kaidana załamał się z rozpaczy. Jason był ostatnią deską ratunku.
– Cholera – szepnął Black.
Gdy Kaidan wyjaśnił, że nawet Brann nie może jej namierzyć, Jason zaczął się naprawdę bać.
– Od kiedy widzieliśmy się ostatni raz, w ogóle się do mnie nie odezwała – poinformował przyjaciela. – Powiedziała tylko, że chce być sama. Nie miałem pojęcia, że ucieknie.
Kaidan usiadł na kanapie i położył głowę na oparciu. Zmęczony przymknął oczy. Strach o Arlene trzymał w imadle jego serce. – „Gdzie jesteś, kochanie?” – pomyślał zgnębiony.
Jason podszedł do okna i zapatrzył się na zalany wodą Londyn. Myślał intensywnie, gdzie mogła schronić się Arlene.
– Wspominała kiedyś o jakiejś samotni – zaczął niepewnie. – Że chciałaby ją mieć w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie wracała do tematu, więc pomyślałem, że zrezygnowała z tego pomysłu. Najwidoczniej jednak nie.
Kaidan nic nie mówił, analizując słowa Jasona.
– To może być wszędzie – odparł zniechęcony.
– Niestety – przytaknął Jason, siadając w fotelu.
Mijały minuty, a dwaj mężczyźni pogrążyli się w niewesołych myślach.
– Może jednak jest szansa, żeby się czegoś dowiedzieć! – krzyknął w pewnym momencie podekscytowany Jason. Wyciągnął telefon i wystukał numer siostry. – Cześć, Karen! Mam pytanie za sto punktów: czy Arlene wspominała ci może o domku na jakimś pustkowiu w Szkocji?
Mężczyzna, słysząc odpowiedź, wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?! – zapytał ze złością, marszcząc brwi. – To muszę cię o wszystko pytać, żeby się czegoś dowiedzieć? – grzmiał. – A sama z siebie nie możesz już nic powiedzieć? – wykrzyczał w słuchawkę. – Dobra. Dzięki. Zadzwonię później. Na razie.
Kaidan z niepokojem czekał na rewelacje Jasona.
– Karen wie, gdzie to jest. I wyobraź sobie, że nawet mi o tym nie napomknęła, bo nie pytałem. – Zdumiony mężczyzna gapił się na przyjaciela. – Kiedyś na serio uduszę tę moją siostrę.
– Co powiedziała? – przerwał mu zniecierpliwiony Kaidan.
– Arlene trzy lata temu kupiła kawałek ziemi i zleciła budowę domku.
– Gdzie?
– Niedaleko John o’ Groats.
Kaidan ze zdziwienia uniósł wysoko brwi.
– Rzeczywiście wybrała sobie miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Jason bez słowa pokiwał głową, przyznając mu rację. Mężczyźni wstali.
– Dzięki za pomoc! – Kaidan wyciągnął dłoń, a Jason uścisnął ją mocno.
– Nie skrzywdź jej. – W głosie przyjaciela brzmiała powaga.
– Nigdy więcej – obiecał Kaidan i wyszedł.
***
Od czasu rozstania z Kaidanem, Arlene ani razu nie stanęła przed sztalugami. Chodziła za to na długie spacery, przeważnie do Duncansby Head. Przyglądała się strzelistym skałom, które wyrastały wprost z morza. Piękne i dzikie krajobrazy Szkocji koiły jej smutek. Syciła się magiczną atmosferą tego miejsca. Uwielbiała ten zakątek. Pokochała go dawno temu, ujrzawszy pierwszy raz. Obiecała sobie wtedy, że kiedyś tu zamieszka. I przed laty spełniła to marzenie.
Nie spiesząc się, wracała do swojego niewielkiego domku. Na obiad zjadła kanapkę, bo tylko tyle była w stanie w siebie wcisnąć.
Z kubkiem kakao w dłoni rozsiadła się przed kominkiem. Mimo że był już środek maja, silne północne wiatry przynosiły chłód. Zapatrzyła się w ogień. Pomyślała, że najchętniej zostałaby tu na zawsze.
Pogrążona w myślach nie usłyszała podjeżdżającego samochodu. W pierwszej chwili pukanie do drzwi wzięła za wycie wiatru. Ale dźwięk się powtórzył, tym razem głośniej i natarczywiej. Pomyślała, że ktoś z wioski przyszedł zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku, bo od paru dni tam się nie pokazywała.
Z uśmiechem na twarzy otworzyła drzwi, żeby zapewnić, że ma się dobrze, ale słowa zamarły jej na ustach. Szeroko otwartymi oczami patrzyła na stojącą przed nią postać. Parę razy zamrugała, jakby nie wierzyła w to, co widzi. Próbowała coś powiedzieć, ale z wyschniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
– Co tu robisz? – wyszeptała po kilku minutach ciszy.
– Mogę wejść? – przybysz odpowiedział pytaniem na pytanie. Silny wiatr rozwiewał jego długie czarne włosy, a szare oczy patrzyły uważnie.
Arlene się zawahała. Tak naprawdę chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, pobiec do sypialni i schować się pod kołdrą. Nic jednak nie mówiąc, kiwnęła głową. Kaidan kazał Cieniowi warować przed wejściem, a sam wszedł do środka.
– Co tu robisz? – powtórzyła Arlene.
Jego przybycie wstrząsnęło nią. Ogarnęło ją całe spektrum sprzecznych emocji. Ledwie udało jej się pozbierać, a teraz bała się, że iluzoryczny spokój rozsypie się jak domek z kart.
Kaidan z bólem serca patrzył na jej śliczną twarzyczkę. – „Zeszczuplała” – pomyślał, czując wyrzuty sumienia za to, jak ją potraktował.
Przez chwilę, gdy go zobaczyła, w jej szmaragdowych oczach pojawiła się radość. Ale później zastąpiły ją ostrożność i lęk, jak u anioła, któremu ktoś podciął skrzydła – i niestety tym kimś, kto to zrobił, okazał się on sam.
Zdumiona Arlene ujrzała, że zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, Kaidan klęka na prawe kolano, a na udzie lewej nogi kładzie rękę. Gestem pełnym szacunku spuścił nisko głowę. Czarne włosy zakryły twarz. Nagle w pomieszczeniu rozległ się jego silny aksamitny głos:
„Ma miłość jest jak róży krew,
Krew róży w czerwca świt.
a miłość jest jak rzewny śpiew,
Melodii cudnej rytm.
W piękności twojej strojna blask,
Jak w łunę jasnych zórz,
Ma miłość przetrwa świat i czas,
Gdy dna już wyschną mórz.
Gdy wszystkich mórz dna wyschną w krąg,
Skał w słońcu zniknie ślad,
Wyciekną piaski z Czasu rąk,
Ma miłość przetrwa świat.
Więc czym rozłąka? – Zdrowa bądź!
Do ciebie wrócę ty,
Choć mil tysiące miałbym brnąć
Bez sił, bez tchu, bez snu”[1]
Arlene słuchała wiersza jak zaczarowana. Utwór był dziełem Roberta Burnsa, wielkiego szkockiego poety. Kochała ten wiersz. W jej oczach pojawiły się łzy, a serce biło w rytm słów wypowiadanych przez mężczyznę.
Wiedziała, co robi Kaidan. To był hołd poddańczy, na wzór średniowiecznego ślubowania przez wasala, który na ręce swojego pana składał to, co miał najcenniejsze – honor i oręże.
A teraz Kaidan, ten dumny mężczyzna, który do tej pory klękał tylko przed królami, oddawał jej bezcenny dar. Swoje serce. Oddawał jej hołd miłości.
Kiedy skończył recytować, nadal klęczał. Pełen obaw, z walącym sercem, pokornie czekał na jakiś znak swojej pani i królowej, na znak tego, że przebacza mu krzywdy, jakie jej zadał w przeszłości świadomie i nieświadomie.
Arlene, głośno szlochając, rzuciła się w ramiona ukochanego.
Kaidan ściskał ją mocno, jakby już nigdy nie miał jej wypuścić ze swoich objęć. Z ulgi, że Arlene mu wybaczyła, aż osłabł. Zamknął oczy, a pod powiekami poczuł wilgoć.
Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że Arlene żyje, że to kobietę, którą opłakiwał tysiąc lat, trzyma w uścisku. Upajał się jej wspaniałym zapachem, czuł, jak się wtula, jakby chciała w niego wsiąknąć i nigdy już nie zostawić.
Kaidan wziął drżący oddech i spojrzał na zapłakaną twarz Arlene. Patrzył w piękne zielone oczy, które śniły mu się po nocach. Delikatnie, z miłością i z całą czułością, jaką w nim wzbudzała, dotknął jej bladych z emocji ust. Smakował ją powoli, krótkimi, lekkimi jak piórko pocałunkami, a Arlene całą sobą odpowiadała na to żarliwe zaproszenie. Kaidan scałowywał łzy z miękkich policzków, z miłością kąsał krzywiznę szyi.
Na chwilę oderwał się od niej, chcąc spojrzeć w jej oczy. Wpatrywał się badawczo, jakby próbował wychwycić najmniejsze zawahanie czy niepewność. Nie znalazł nic takiego, za to zobaczył szczęście, miłość i oddanie.
Wzruszony ponownie przywarł do jej ust. Jednak tym razem nie był to delikatny pocałunek, ale pocałunek mężczyzny, który z całej siły pragnie kobiety, kobiety swojego życia. Gorączkowe podekscytowanie pochłonęło ich oboje.
Kaidan zaczął rozbierać Arlene. Potrzebował i pragnął tylko jej. Chciał obdarować ją rozkoszą, bo wiedział, że dopiero wtedy sam zakosztuje własnej. Całował każdy blady kawałek jej aksamitnej skóry, który odsłaniał się, w miarę jak pozbawiał ją ubrań. Kiedy w końcu leżała przed nim naga, zamarł, podziwiając jej piękno. Ciemne włosy, rozrzucone na dywanie, tworzyły aureolę wokół prześlicznej twarzy, a zielone oczy, zamglone od pobudzonych emocji, patrzyły na niego z uczuciem.
Arlene pieściła wzrokiem ukochanego. Nigdy nie widziała atrakcyjniejszego mężczyzny. Mroczna twarz upadłego anioła, szare oczy skupione tylko na niej i umięśnione ciało – to wszystko budziło w niej głód nieprzyzwoitych rozkoszy.
Kaidan pochylił się nad nią, zbliżył wargi do jej miękkich ust i łagodnie pocałował. Przez ich ciała przeszedł prąd, który porwał zmysły obojga do nieprzyzwoitego erotycznego tańca.
Samym koniuszkiem języka rozchylił gorące usta Arlene i wdarł się do środka. Jednocześnie sunął dłonią po jedwabistym ciele kobiety, by zatrzymać ją w sekretnym miejscu, które przywitało go wilgocią. Żar śliskiego wnętrza parzył palce, kiedy wsuwał je tam bez pośpiechu.
Arlene westchnęła przeciągle w odpowiedzi na tak cudowną pieszczotę. Rozchyliła smukłe uda, by mężczyzna mógł głębiej penetrować to malutkie źródło nieziemskich doznań. Pragnęła wszystkiego, co mógł jej dać.
Kaidan ponownie włożył w nią dwa palce, które momentalnie otoczone zostały przez gładkie rozpalone łono, po czym powoli je stamtąd wycofał. Ten sam ruch powtórzył językiem, którym cały czas pieścił jej usta. Delikatne pchnięcie i odwrót. I tak raz za razem. Bez końca.
Arlene pojękiwała cicho od rozkosznych tortur, którym poddawał ją mężczyzna. Była jak wulkan, który wrze od wewnętrznego ciśnienia, pragnąc dać ujście ekstazie rozpalającej każdą cząstkę jej ciała. Wiła się od ognia, który wzniecił w niej ukochany.
Kaidan spijał z jej warg każdy jęk, okrzyk, kwilenie. Uwielbiał, jak wygina się w łuk, napierając na niego piersiami, domagając się jeszcze więcej przyjemności. Przyjmowała każdy jego dotyk z cudowną otwartością, do jakiej tylko jest zdolna kochająca kobieta.
Oboje w pełni się na siebie otworzyli, nie było już żadnych tajemnic między nimi. Tak naprawdę jako Arlene i Kaidan kochali się dziś pierwszy raz od dziesięciu wieków.
Mężczyzna przyśpieszył ruch palców, mocniej wbijając się w buchające żarem wnętrze kobiety. Patrzył, jak na twarzy maluje się ekstaza, którą przeżywało jej ciało. Przyglądał się, jak ciężkie powieki zakrywają mieniące się zielone oczy, a policzki pokrywa uroczy rumieniec wywołany najwspanialszymi emocjami. Słuchał, jak z lekko rozchylonych, nabrzmiałych od pocałunków ust dobiegają ciche westchnienia. Gdyby miał teraz umrzeć, umarłby szczęśliwy z obrazem ukochanej w pamięci. Sam na skraju seksualnej wytrzymałości chciał dać jej tyle niebiańskich szczytów, ile tylko zdoła.
Arlene wyprężyła się zmysłowo, kiedy błogość ogarnęła jej ciało. Zalewały ją słodkie fale spełnienia, dając upragnione ukojenie. Spojrzała w oczy Kaidana, pociemniałe od targającej go namiętności. Widziała w nich czystą miłość. Patrzył na nią tak jak dawniej, podczas cudownych dni, gdy życie było prostsze, a zło jeszcze nie zdążyło ich skrzywdzić.
Kaidan pochylił głowę i ponownie pocałował kuszące usta Arlene. Czuł, jak wyginają się w kokieteryjnym uśmiechu. Ich języki ponownie splotły się ze sobą w dzikim tańcu. Spragnieni siebie i niezwykłych wrażeń, jakie tylko oni mogli dać sobie nawzajem, wdzierali się do swoich wnętrz.
Dłonie Arlene błądziły po ciele Kaidana. Gładziła jego pośladki, plecy, ramiona. Jej dotyk był niczym saharyjski pył, który wdzierał się wszędzie, zostawiając po sobie parzący ślad.
Kaidan pragnął zatracić się w jej ciepłym, wilgotnym wnętrzu, ale sam siebie skazywał na męki niespełnienia, bo teraz najważniejsza była ona – kobieta, która z miłości do niego tak dużo przeszła.
Wargi mężczyzny sunęły po smukłej szyi Arlene, wytyczając palący szlak. Zbliżył się do idealnej półkuli prawej piersi, a wrażliwy szczyt momentalnie stwardniał od leniwego liźnięcia. Końcówką języka kreślił na nim malutkie kółeczka, aż kobieta zaczęła drżeć od wspaniałych pieszczot, a z jej ust wydobywały się łagodne okrzyki.
Teraz przyszedł czas na lewą półkulę. Delikatne muśnięcia sprawiły, że oddech Arlene przyśpieszył, a ciało wiło się od rosnącego napięcia. Kaidan przytrzymał kobiece dłonie, które zawędrowały w rejony jego męskości. On musiał jeszcze poczekać, bo w tej chwili liczyła się tylko Arlene.
Męskie usta podjęły dalszą podróż po pięknych kobiecych kształtach. Zębami kąsał płaski brzuch, a dłońmi pieścił krągłe pośladki. Pokój wypełniały coraz bardziej niespokojne oddechy obojga, a płonący w kominku ogień rzucał tajemnicze cienie na splecione ciała.
W końcu Kaidan dotarł tam, gdzie tak bardzo chciał dotykać Arlene. Językiem rozchylił fałdki skrywające najczulszy kobiecy punkt – i zaczął go ostrożnie drażnić.
Ona, czując między nogami intymny dotyk ust ukochanego, zaczęła rzucać się na dywanie od ogarniającej ją euforii. A on niestrudzenie prowadził ją swoim językiem na szczyt, chłonąc przy tym zapach jej podniecenia. Mocno trzymał kobiece uda, kiedy spazmy orgazmu wstrząsały jej ciałem.
Przez niego również przechodziły konwulsje ujętego w żelazne okowy, niezaspokojonego szaleństwa. Ułożył się na Arlene, a gdy jej ciało wtuliło się w niego miękko, poczuł wypełniającą serce czułość i miłość. Wszedł w nią powoli, ostatkiem sił powstrzymując pokusę wbicia się aż po same jądra. W odpowiedzi Arlene oplotła go mocno udami. Patrzyli na siebie, zjednoczeni czymś więcej niż tylko ciałem.
– Kocham cię – szepnął Kaidan w jej usta. – Nigdy nie przestałem cię kochać. Zawsze byłem, jestem i będę tylko twój.
Zaczął się w niej poruszać. Pierwsze delikatne pchnięcia zamieniły się w prawdziwy huragan cielesnych doznań. Arlene trzymała go mocno, upajając się silnymi uderzeniami męskiego członka.
To było coś więcej niż miłość cielesna, tak łączyły się w jedno rozdzielone na dziesięć wieków dwie dusze.
Po wszystkim leżeli wtuleni w siebie, ciesząc się swoją miłością, na którą przyszło im czekać tysiąc lat.
Rozdział 19
„Wypijmy… za śmierć” – Mario Puzo, „Ojciec chrzestny”
Pierwszego dnia astronomicznego lata zdecydowanie nie można było nazwać letnim. Ciężkie, groźne chmury wisiały na niebie. Od czasu do czasu padało i grzmiało. Mrok spowijał wszystko ponurym cieniem.
Kaidan, z głową opartą na dłoni, wpatrywał się w śpiącą Arlene. Jej piękno zachwycało go i wzruszało. Gładził kasztanowe włosy ukochanej. Leciutko, by jej nie zbudzić, przejechał palcem po gładkim policzku, pełnych ustach, szyi i zatrzymał się na piersi, która nieśmiało wychylała się spod kołdry. Kochał Arlene tak bardzo, że to aż bolało. Jego serce biło tylko dla niej. Nie był wart, żeby oddychać tym samym powietrzem co Arlene, a ona, z miłości do niego, wybaczyła mu wszystkie popełnione grzechy, choć on sam nigdy ich sobie nie daruje. Imponowała niezwykłą siłą, determinacją i odwagą. Była dla ukochanego niedoścignionym wzorem.
Kobieta zamruczała cicho przez sen i wtuliła się w Kaidana. Mężczyzna otoczył ją ramieniem. Była taka ciepła i rozkoszna. Pachniała polnymi kwiatami, świeżo i niewinnie. Musnął wargami odsłonięte ramię, delektując się jedwabistą gładkością jej skóry. Chciałby tak leżeć z nią w nieskończoność. Niestety, aż tyle czasu nie mieli, bo przeznaczenie pukało właśnie do ich drzwi. Dziś miało się wszystko rozstrzygnąć.
Słowa Nathairy dźwięczały mu natrętnie w głowie: – „Twoja śmierć za życie ukochanej”. – Nie wiedział, co knuje wiedźma, ale jednego był pewien: ktoś z tego starcia żywy nie wyjdzie. Albo on, albo Żmija.
W niespiesznej pieszczocie głaskał rękę Arlene. W ciągu ostatnich paru tygodni zrozumiał, czym jest szczęście i miłość, o której poeci piszą wiersze, a piosenkarze śpiewają piosenki. Jeśli miałby dziś oddać życie za Arlene, umrze szczęśliwy.
Kaidan wsunął dłonie pod kołdrę i zaczął muskać kobiece piersi oraz brzuch. Swoją wędrówkę zakończył między szczupłymi udami, w miejscu, gdzie budziły się zmysły. Niezwykle powoli pocierał ten śliski kobiecy punkt, dopóki Arlene nie zaczęła szybciej oddychać i pojękiwać cichutko. Kiedy była już blisko szczytu, nie zmieniając pozycji, wsunął się w nią. Aż sapnął z rozkoszy, kiedy gorąca wilgoć zacisnęła się na jego członku.
Arlene oplotła ręką szyję mężczyzny. Dzięki temu Kaidan mógł się w niej poruszać i jednocześnie pieścić jej wspaniałe krągłości, a do ucha szeptać miłosne zaklęcia. Ekstaza wybuchła w nich jednocześnie. Wciąż drżąc z uniesienia, leżeli przytuleni do siebie jak dwie łyżeczki. Nic nie mówili. Wiedzieli, że wspólny czas nieubłaganie ucieka. Oboje zastanawiali się, czy jutro będzie im dane tak się wylegiwać i cieszyć sobą.
Arlene poczuła łzę spływającą po twarzy. Jej ciało opanowywał lęk. Serce biło gwałtownie, wyczuwając zagrożenie. Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. To nie mogło się tak skończyć. Nie dziś, kiedy w końcu ona i Kaidan znaleźli swój raj. Z wielką miłością musnęła palcami brodę ukochanego.
Stalowe oczy wpatrywały się w Arlene intensywnie. Chciał zapamiętać ją właśnie taką: lekko rozespaną, po miłosnych uniesieniach, patrzącą na niego tkliwie. Kaidan poczuł gulę w gardle ze wzruszenia. Żałował, że nie wie, czy mają przed sobą parę godzin, czy całe życie. Utonęli w swoich spojrzeniach, zamknięci w świecie dostępnym tylko dla nich, w tajemniczej krainie miłości.
Tę czarowną chwilę przerwał nagły błysk i huk grzmotu. Zaczęła się burza. Deszcz niesiony silnym wiatrem uderzał o szyby, jakby chciał je za wszelką cenę stłuc. Pokój co rusz rozjaśniały błyskawice.
– Burza – powiedział trochę bez sensu Kaidan.
– Domyśliłam się. – Arlene parsknęła uroczym śmiechem.
– Co chcesz dziś porobić? – Mężczyzna wtulił się w nią, pragnąc poleżeć jeszcze w łóżku, w ich bezpiecznym kokonie.
– Obojętnie co, byle z tobą – szepnęła łamiącym się głosem.
– Hm, zobaczymy, czy pogoda pozwoli na wyjście z zamku – odpowiedział z pozoru obojętnie Kaidan. Oboje starali się unikać tematu Nathairy i dzisiejszej daty. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Po prysznicu, który trochę się przedłużył, zeszli do kuchni. Ku ich zaskoczeniu przy stole, z kubkami kawy, siedziała reszta Przeklętych. Poza Brannem, który zawsze wstawał wcześnie, pozostali lubili wylegiwać się w łóżkach, ale dziś nikt nie mógł spać. Już przed tygodniem wszyscy zjawili się w Wilczym Sercu, by bronić swojego brata i przywódcy. Nikt nie dopuszczał myśli, by miało go zabraknąć.
Pełni niepokoju spoglądali z obawą na poruszające się wskazówki starego zegara, który głośno tykając, odmierzał godziny. Nikt nic nie mówił.
– Co tu taka grobowa atmosfera? – złośliwie zauważył Kaidan. Wziął kubki dla siebie i Arlene, nalał gorącego napoju.
Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, dodał z ironią:
– Stypę organizuje się po czyjejś śmierci, a nie przed.
Brann spojrzał na niego ponuro.
– Bardzo śmieszne! Jeśli umrzesz, osobiście ukatrupię cię drugi raz.
– Serio, Brann, wzbudzasz we mnie większy strach niż Nathaira. Jak się wkurzysz, to jesteś gorszy od samego diabła.
Sarkastyczne stwierdzenie Kaidana trochę rozbawiło towarzystwo. Taranis wybuchnął śmiechem i zauważył wesoło:
– Mówi prawdę.
– Dobra – zaczął Brann poważnie. – Nie udawajmy, że nie ma tematu. To dzień, którego wyczekiwała Nathaira, ale zrobimy wszystko, by pokrzyżować jej szyki. Najgorsze jest tylko to czekanie na ruch przeciwnika.
– Co ma być, to będzie – stwierdził Kaidan i beznamiętnie wzruszył ramionami. – Jeśli jest choćby najmniejsza szansa na pokonanie Żmii, wykorzystam ją. – Gdy to mówił, spojrzał na Arlene, a ona uściskała go mocno.
Taranis podszedł do kuchennego okna i wyjrzał na zewnątrz.
– Burza chyba szybko nie ustąpi – zauważył. – Trzeba sobie znaleźć jakieś zajęcie w domu, bo fioła dostaniemy.
Tak też zrobili. Kaidan z Arlene udali się do gabinetu. Taranis, Odhan i Bardel poszli zagrać w bilard. Brann zaś zaszył się w wieży, żeby popatrzeć na zgromadzone tam rzeczy.
Pozornie zajęci, oczekiwali w napięciu, co przyniesie dzień. W miarę upływu godzin co rusz spoglądali na zegarki. Pogoda też nie poprawiała sytuacji. Kiedy jedna burza minęła, wkrótce nadchodziła następna, a wiatr zawodził wściekle. Najdłuższy dzień w roku, a wszędzie panowała szarość.
Lunch cała szóstka zjadła w milczeniu. Wszystkich ogarniał coraz większy niepokój. Dzień mijał, a oni wciąż czekali na znak od Nathairy. Wilk również nie mógł znaleźć sobie miejsca. Chodził niespokojnie koło wielkich dębowych drzwi wejściowych, od czasu do czasu warcząc cicho.
Po posiłku udali się do salonu. Nikt nie miał ochoty na rozmowę, w takim momencie słowa były zbędne. To, że wszyscy byli razem, dodawało im otuchy.
Arlene przyglądała się Przeklętym. Kiedy przybyli tu przed tygodniem, każdy z nich uściskał ją mocno, witając w swoim gronie. Nawet Brann wziął ją w ramiona i cicho przeprosił za swoje zachowanie. Pokochała ich jak braci, jak Jasona.
Popatrzyła na Kaidana, który otoczył ją ramieniem i bawił się jej włosami. Twarz miał nieprzeniknioną, skupioną. Czuła, że zachodzi w nim zmiana. Dystansował się od wszystkich i wszystkiego. Budził się w nim żołnierz. Człowiek, który wszelkie emocje i uczucia musiał zostawić z boku. Ponownie, tym razem z większą uwagą, spojrzała na pozostałych mężczyzn. Robili to samo! Nawet Odhan, wieczny luzak, zamienił się w drapieżcę i obserwował czujnie otoczenie.
Deszcz wciąż padał, a Arlene, nie mogąc wytrzymać napięcia, poinformowała wszystkich, że idzie na chwilę pogadać z Katy.
– Naprawdę musisz tam iść? – spytał łagodnie Kaidan, ale w jego głosie słychać było wahanie, jakby nie był pewien, czy to dobry pomysł. – Powinnaś być blisko mnie.
– Tylko na moment. – Arlene pocałowała go szybko w usta i już jej nie było.
Kaidan wstał i poszedł do gabinetu. Wpatrywał się w szalejącą burzę. To chyba trzecia, która przechodziła dziś nad Wilczym Sercem. Czyżby Nathaira zabawiała się w ten sposób?
„Nie spieszysz się, wiedźmo” – pomyślał ponuro mężczyzna.
Sam nie wiedział, jak długo tak stał i patrzył na szalejący na dworze żywioł. Nagły błysk i grzmot wyrwały go z odrętwienia. Włączona lampka stojąca na biurku zamigotała.
„Było blisko” – pomyślał beznamiętnie. Popatrzył na zegarek, który wskazywał 16:20.
„Arlene!” – jej imię eksplodowało mu głowie. Pobiegł do salonu, gdzie wciąż przebywali Przeklęci.
– Czy Arlene już wróciła? – zapytał zatroskany Kaidan.
– Nie widzieliśmy jej, myśleliśmy, że jest z tobą – odpowiedział na pozór spokojny Brann, ale mocno zaciśnięte usta zdradzały złe przeczucia.
– Idę do Katy – oznajmił Kaidan i tak jak stał, wybiegł w deszcz.
Po dziesięciu minutach wrócił cały mokry. Jedno spojrzenie na jego kamienną twarz wystarczyło za odpowiedź.
– W ogóle jej tam nie było – wyjaśnił posępnym głosem.
– A więc Nathaira zrobiła pierwszy krok – zauważył Bardel, wstając. W jego napiętym ciele wibrowała brutalna siła, gotowa w każdej chwili wydostać się na zewnątrz.
Kaidan kiwnął głową, po czym udał się do sypialni, by zrzucić mokre ciuchy. Przymknął oczy i wziął drżący oddech. Gdy je ponownie otworzył, był zupełnie innym człowiekiem. Nie czuł już nic. Stał się bezlitosną maszyną. Okrucieństwo widoczne w jego oczach mogło przerazić największego zwyrodnialca. Gotów był stawić czoła samemu księciu ciemności, byle tylko odzyskać Arlene.
Ubrany w czarną bluzę i jeansy, dołączył do Przeklętych.
Duży zabytkowy zegar w salonie odmierzał w swoim tempie minuty i godziny. Słychać było, jak wskazówki przesuwają się powoli, a wahadło porusza jednostajnie. Nikt nic nie mówił. Atmosfera była tak gęsta, że można było ją ciąć nożem.
Po godzinie dwudziestej usłyszeli pukanie do drzwi. Kaidan szybkim krokiem podszedł, by je otworzyć, ale nikogo nie zastał. Za to na wycieraczce leżała koperta. Podniósł ją i niecierpliwym ruchem otworzył. Czytając, marszczył gniewnie brwi. Pozostała czwórka zbliżyła się do niego, ciekawa wieści od Nathairy. Kaidan bez słowa podał im kartkę, a sam pobiegł do wieży.
„Za godzinę, w ruinach zamku Fraoch. Masz być sam.
P.S. Chciałam ci przypomnieć, bo może zapomniałeś, że od dziś nie jesteś już nieśmiertelny, tak samo, jak ta twoja dziwka. Do zobaczenia!”
Brann zgniótł z wściekłością kartkę i rzucił ją przed siebie. Zdziwił się trochę, że to nie na Wzgórzu Potępionych wszystko się rozegra, ale po Nathairze można było się wszystkiego spodziewać.
– Dobra, panowie – zarządził. – Pokażmy tej szmacie, na co stać Przeklętych.
Mężczyźni nie marnowali czasu. Każdy wiedział, co ma robić. Szybko ubrali trudnopalne nomexowe kombinezony, zasznurowali wysokie buty i założyli kuloodporne kamizelki. W ładownicach znalazły się magazynki do broni długiej i krótkiej, granaty hukowe, gazowe i dymne. W kaburach udowych umieścili wytłumione Sig Sauery P 320. Jako broń główną wzięli niezawodne HK 416. Dodatkowo Odhan miał strzelbę Mossberg 590A1 i Compact Cruisera jako klucz do każdych drzwi. Na wszelki wypadek zabrał też ładunki wybuchowe.
Tylko Kaidan ubrał swoją dawną skórzaną zbroję, która wciąż idealnie na niego pasowała, jakby ostatni raz miał ją na sobie zaledwie wczoraj, a nie przed paroma wiekami. W jakiś sposób czuł, że to będzie najwłaściwszy strój.
Bez słowa podszedł do gabloty i ostrożnie, z szacunkiem sięgnął po swój miecz, Wilczy Kieł. Cieszył się, że będzie z nim kolejny lojalny przyjaciel. Miał tylko nadzieję, że dziś go nie zawiedzie. Mocno chwycił rubinową rękojeść, podniósł miecz do góry, a stal rozbłysła złowrogim refleksem. Przez ostatnie stulecia Kaidan nie próżnował. Studiował stare księgi, by znaleźć sposób na Nathairę, i dziś miał się przekonać, czy to mu się udało.
Rubiny, które zdobiły stylisko, nie były zwykłymi kamieniami szlachetnymi. Jeden z nich należał do samego króla Salomona, drugi, nazywany Światłem, w starożytności zdobił w wielkim posągu głowę bogini Hery. Oba klejnoty miały tajemną, niezwykłą moc. A widoczne w nich gwiazdy, jak głosiła legenda, powstały za sprawą uwięzionych w kamieniach trzech dobrych duchów: Wiary, Nadziei i Przeznaczenia. Ponadto rubiny chroniły przed atakiem zła, dodawały otuchy i siły. Kaidan wierzył, że dzięki nim uda mu się wyjść zwycięsko z tej walki o wszystko.
– Brann, pamiętasz, że do murów zamku prowadzą lochy, które zaczynają się w starym kościółku niedaleko stąd – przypomniał Kaidan, kiedy wszyscy spotkali się przy drzwiach, gotowi do stoczenia najważniejszej bitwy w ich życiu. – Nie wiem, w jakim są stanie. Może uda wam się tamtędy przedostać do ruin.
Wiedział, że nie chcą tego słyszeć, ale musiał się pożegnać.
Popatrzył na twarze, które towarzyszyły mu od tak dawna. Przyjaciele, którzy byli z nim na dobre i na złe. Bracia, na których nigdy się nie zawiódł.
– Chcę wam tylko powiedzieć, że bez was te tysiąc lat byłoby udręką nie do zniesienia. Zaufaliście mi i obdarzyliście przyjaźnią. To bezcenny dar. Dbajcie o siebie nawzajem!
Uściskał wszystkich po kolei, po czym klęknął i spojrzał w złote ślepia Cienia. Zawsze przy nim, zawsze blisko, chroniący Kaidana za wszelką cenę. Położył dłoń na łbie wilka. Delikatnie go pogłaskał, po czym wtulił twarz w jego sierść. W bijącym cieple szukał pocieszenia. Podniósł głowę i ponownie zaglądnął zwierzęciu w oczy. Pierwszy raz, od kiedy znalazł go jako szczeniaka, Cień nie będzie mu towarzyszył.
– Dzięki za wszystko, wierny druhu – szepnął.
Wstał. Szare oczy zwrócił na Branna i mocno ścisnął mu ramię.
– Teraz ty przejmujesz dowództwo nad Przeklętymi.
– Do cholery, Kaidan! – warknął mężczyzna. Pod maską złości kryło się wzruszenie, które ściskało go za gardło. – Skup się na zadaniu, a nie na sentymentach. Szóstka żywych wychodzi i szóstka żywych wraca. – Brann, gdy to mówił, nie spuszczał swoich czarnych oczu z Kaidana.
Ten uśmiechnął się kpiąco.
– Tak jest, szefie. Choćby się waliło i paliło, zawsze opanowany. Ok, niech tak będzie. Działamy.
Kaidan chwycił miecz, a rubiny pojaśniały. Nadszedł czas konfrontacji.
Gdy wychodzili, zobaczyli nieznajomego mężczyznę, który czekał na nich przy drzwiach. Kaidan momentalnie skierował na niego ostrze miecza, wpatrując się intensywnie w niemłodą twarz przybysza.
– Witaj, Kaidanie – ciszę przerwał głęboki męski głos. – Nazywam się Lachlan i jestem…
– …ojcem Arlene – dokończył Kaidan, lustrując twarz mężczyzny, tak podobną do twarzy córki – te same zielone oczy i włosy, które miały identyczny kolor co niegdyś i jej włosy, nim Nathaira wyrwała córkę śmierci.
– Nie mamy za dużo czasu – zaczął Lachlan. – Powiem tylko, że kiedy poznałem Nathairę, była najpiękniejszą, najsłodszą dziewczyną na świecie. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Liczyła się tylko ona. Gotów byłem zrobić dla niej wszystko. Musisz wiedzieć, że jestem magiem. Dawno temu posiadałem ogromną moc. W dniu ślubu oddałem Nathairze, z wielkiej miłości, połowę swoich zdolności. Dosyć szybko zrozumiałem, jak wielki błąd popełniłem, ale było już za późno. Nathaira zachłysnęła się władzą. Źle odbierała wszelkie przejawy sprzeciwu. Kiedy zwracałem jej uwagę, że nie tak postępuje mądra czarodziejka, mściła się na mnie. W końcu rzuciła na mnie klątwę, która sprawiła, że aż do dziś nie mogłem zbliżyć się do własnej córki.
Lachlan zamilkł, a jego oczy zaszły mgłą wspomnień. Przypominał sobie swoją ukochaną Nathairę w dniu, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Co się z nią stało? Tego nigdy nie mógł pojąć. Miała wszystko: kochającego mężczyznę i córkę. Być może była zazdrosna, że musiała dzielić się jego miłością z Arlene, a Nathaira zawsze potrzebowała atencji.
Westchnął ciężko. To już nie miało znaczenia. Dziś najważniejsi byli Arlene i Kaidan. Obserwował ich przez te tysiąc lat. Widział cierpienie córki, ale i tego mężczyzny, który musiał żyć bez ukochanej. Jego żona sztukę mszczenia się opanowała do perfekcji.
Lachlan sięgnął po przytroczony do pasa sztylet. Wyryte na głowni runiczne znaki połyskiwały metalicznym płomieniem. Pracował nad tą bronią bardzo długo, wkładając w to całe swoje serce maga, ale i ojca, całą swoją wiedzę i doświadczenie.
– Kaidanie, będę zaszczycony, jeśli przyjmiesz ten nóż – mówiąc to, podał go wybrankowi córki. – Energia w nim zawarta może pomóc zgładzić wiedźmę. Niestety, nie wykona za ciebie całej pracy. Musisz zbliżyć się do niej na tyle, by wbić ostrze prosto w serce, co będzie niezwykle trudne, o ile w ogóle wykonalne – zakończył z nieudawaną troską.
Kaidan bez słowa przyjął nóż i wyciągnął dłoń, którą Lachlan mocno uścisnął. Następnie Przeklęci bez zbędnej zwłoki udali się do dwóch terenówek, którymi mieli dojechać do punktów przeznaczenia. Wilk szykował się, by wskoczyć do samochodu Kaidana, ale ten go powstrzymał. Pochylił się nad zwierzęciem i kazał iść do Branna. Cień ani drgnął. Jego miejsce było przy panu.
Mężczyzna uklęknął, jak to zrobił wcześniej w domu, i patrząc zwierzęciu w oczy, wyjaśnił, że bardziej mu pomoże, jeśli pójdzie z Brannem. Wilk zrozumiał. Poszedł do drugiego land rovera i usadowił się na tylnym siedzeniu.
Przeklęci załadowali jeszcze tarcze balistyczne, przydatne podczas szturmu, oraz hełmy z zamontowanymi noktowizorami. Cień w swoim wilczym, kevlarowym rynsztunku prezentował się równie okazale jak pozostała czwórka.
Kaidan ruszył do ruin, a pozostali – do opuszczonego kościoła.
Przeklęci mieli krótszy dystans do pokonania, więc po paru minutach ostrej jazdy byli na miejscu. Ich oczom ukazał się niewielki budynek. Gdyby nie sytuacja, aż chciałoby się usiąść, odpocząć i zapomnieć przez chwilę o całym świecie. Może kiedyś, ale nie dzisiaj.
Weszli do środka. Szybko znaleźli to, czego szukali. Z trudem podnieśli ciężki metalowy właz w podłodze i zeszli po murowanych schodkach do tunelu. Natychmiast otoczyła ich wilgoć, czuć było stęchliznę i chłód. Tunel, wybudowany setki lat temu jako droga ucieczki z zamku, dzisiaj posłuży w zupełnie innym celu – pomoże im uratować Kaidana. Włączyli noktowizję i przygotowali broń. Prowadził ich Cień, bo tylko on był w stanie wyczuć każde, najmniejsze zagrożenie. Zatrzymali się, bo drogę zagradzała im wmurowana w ściany, żelazna krata.
Brann szarpnął. Nawet nie drgnęła.
– Odhan, otwórz to. Tylko nie przesadź. Ten tunel ma z pięćset lat.
Mężczyzna zamontował ładunki wybuchowe. Wszyscy odsunęli się na bezpieczną odległość. Błysk i huk obudziły i przepędziły wszystkie szczury, myszy oraz pozostałych mieszkańców lochu. Po chwili krata leżała na ziemi, a grupa ruszyła dalej. Posuwali się szybko, nie zważając na wilgotne, lepkie ściany, kapiącą ze stropu wodę czy popiskujące szczury. Szli uratować jednego ze swoich braci.
– Zbliżamy się do wyjścia – poinformował Brann.
Na moment zwolnili. Zobaczyli wiodące w górę schodki. Cień nie wyczuł zagrożenia, więc Brann, używając całej swej siły, pchnął starą pokrywę, która ukrywała wejście. Uchylił ją tak, by móc dostrzec, czy nie ma nikogo i niczego, co mogłoby im zagrozić. Było bezpiecznie, więc wyszedł pierwszy, za nim Odhan i pozostali.
– Jakaś sala przed nami – poinformował resztę.
– Już się zaczęło, słyszycie? – szepnął Bardel.
Ich uszu doszedł szczęk stali.
***
Kaidan, nie zważając na wyboisty teren, pędził land roverem, by raz na zawsze policzyć się z Nathairą i uratować Arlene.
Podjechał najbliżej, jak tylko mógł. Nie starał się zachowywać ciszy. Wiedział, że jest obserwowany. Nie spiesząc się, wziął Wilczy Kieł z tylnego siedzenia samochodu i ruszył w stronę ruin. W czasach świetności zamek był ogromny, ale obecnie zachowała się tylko jedna czwarta budynku. W dobrym stanie była baszta i fragment muru obronnego.
Kaidan wszedł do środka. Wnętrze oświetlały płonące gdzieniegdzie pochodnie. Uśmiechnął się lekko. – „Cóż za dramaturgia” – pomyślał cierpko.
Szedł, bacznie obserwując otoczenie. Spodziewał się, że zanim dojdzie do głównej areny dzisiejszych wydarzeń, spotka go parę niespodzianek. I miał rację. Pierwsza czaiła się tuż za zakrętem. Zanim przeciwnik Kaidana się zorientował, leżał martwy z przebitym brzuchem.
– Pierwsza krew – mruknął mężczyzna z satysfakcją.
Nie przeszedł dwóch kroków, a kolejny śmiałek zastąpił mu drogę. Kaidan zamachnął się i jednym ruchem ściął tamtemu głowę. Nawet nie poczuł najmniejszych wyrzutów sumienia.
Ruszył schodami w górę. Zza kolumny wyskoczył kolejny zbir. Kaidan bez problemu wytrącił z dłoni maczetę i zakończył jego życie, wbijając stal w ciało. Nathaira lubiła wysyłać ludzi na śmierć.
„Szybko poszło” – pomyślał, gdy dotarł do wielkiej sali. Nawet się nie zmęczył.
Pierwsze, co zobaczył po wejściu do wiekowego pomieszczenia, to Arlene siedzącą na podwyższeniu, ze związanymi z tyłu rękami, zakneblowanymi ustami i zasłoniętymi oczami. Do szyi miała przyłożone ostrze miecza. Ogarnęła go taka furia, że ledwie zapanował nad sobą. Wiedział, że nie może teraz zwracać uwagi na ukochaną, bo jeden błąd może zbyt wiele kosztować. Zmrużył szare oczy, patrząc na wielkiego, łysego dryblasa.
– Lugovalos. – Kaidan zwrócił się do rywala, starając się ukryć wstręt. – Nathaira wyciągnęła cię z czeluści piekielnych, żebyś znowu wykonał za nią brudną robotę? – zapytał lekceważąco.
W odpowiedzi mężczyzna zaśmiał się tylko okrutnie, pokazując żółte spróchniałe zęby. Kaidan przejechał mieczem w powietrzu, wskazując w nieoświetlonej części pomieszczenia żołnierzy gotowych do strzału.
– A sługusy kryjące się w cieniu to po co? Na wypadek, gdybyś po raz kolejny spartaczył robotę? – Kaidan starał się sprowokować przeciwnika, bo ktoś, kto nie panuje nad sobą, popełnia błędy.
– Nie wyjdziesz stąd żywy, ani ta twoja dziwka.
Lugovalos, już naprawdę zły, przycisnął mocniej ostrze do szyi Arlene. Kaidan zauważył strużkę czerwonej cieczy, która zabarwiła bladą szyję kobiety.
– Skoro tak bardzo jesteś spragniony krwi – rzekł lodowatym tonem – to może zaczniemy? Chętnie znowu pozbawię cię głowy.
Powróciła dawna nienawiść. Za to, co przed wiekami zrobił Arlene, z wielką chęcią ponownie wyśle drania do piekła.
Lugovalos rwał się do walki, ale najpierw ściągnął opaskę z oczu kobiety, by widziała, jak ginie jej kochanek. Z dzikim okrzykiem ruszył na rywala, przekonany, że dziś to on wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku.
Dwie głownie skrzyżowały się ze sobą. Kieł zalśnił groźnie, podobnie jak szare oczy Kaidana. Zaczęła się walka.
Płomienie płonących pochodni nierówno oświetlały zacięte twarze walczących. Rozsierdzony zbir Nathairy zamachnął się mieczem, ale przywódca Przeklętych bez problemu odparował atak. Łoskot uderzenia metalu o metal rozniósł się echem po sali.
Lugovalos odskoczył, chwycił obiema rękami rękojeść broni i znowu zaatakował. Kaidan zrobił zgrabny unik i ostrze minęło go o dobrych kilkanaście centymetrów, a sam w tym czasie przejechał mieczem od dołu ku górze, przecinając tors mężczyzny na całej długości.
Zaskoczony Lugovalos spojrzał po sobie, dziwna ciecz trysnęła z wielkiej rany. Rozzłoszczony zmrużył oczy. Nathaira zapewniła go, że tym razem Kaidan nie jest w stanie zrobić mu krzywdy. Suka po raz kolejny kłamała.
Pełen gniewu ponownie rzucił się do przodu, ale rywal raz jeszcze bez trudu zablokował jego miecz swoim. Przez moment siłowali się niczym starożytni gladiatorzy, patrząc sobie wrogo w oczy. Po chwili Kaidan z aroganckim uśmiechem odepchnął adwersarza. Ten zatoczył się do tyłu, szybko odzyskując kontrolę nad ciałem.
Lugovalos był silny, ale zwalisty i powolny, więc Kaidan bez najmniejszych kłopotów, z szyderczym śmiechem, parował mieczem każdy jego cios, czym doprowadzał tamtego do wściekłości.
Arlene wpatrywała się w ukochanego z lękiem, ale też była pełna uznania dla jego siły i umiejętności. To, jak się poruszał podczas walki i jak wspaniale operował bronią, budziło podziw wśród wszystkich obserwatorów.
Każdy cios Kaidana był pewny, szybki, skuteczny. Rubiny przy rękojeści lśniły tajemniczo, kiedy bez chwili przerwy nacierał na Lugovalosa. Jedyny dźwięk, jaki dawał się teraz słyszeć, to uderzenia stali o stal i chrapliwy oddech oprycha Nathairy. A ten, mimo że miał po swojej stronie siły zła, wydawał się coraz słabszy. Wigor i energia opuszczały go razem z wypływającą z rany, cuchnącą cieczą.
Rywal doskonale wiedział, co się z nim dzieje, i nie miał litości, raz po raz przecinając srebrnym ostrzem ciało wielkoluda. Lugovalos zdawał sobie sprawę, że znowu przegrywa.
Zebrał resztkę sił i z głośnym okrzykiem ruszył na Kaidana, który bez problemu uniknąłby ciosu, gdyby nie potknął się o wystający z podłogi kamień. Końcówka miecza przeciwnika przejechała po odsłoniętym ramieniu. W odpowiedzi na cios wojownik ukazał tylko zęby w złośliwym uśmiechu. Dodatkowo pobudzony, chwycił miecz w obie dłonie i zaczął nim siekać Lugovalosa, dając pokaz brutalnej siły, furii i całego okrucieństwa świata.
W Kaidanie obudziły się demony, które do tej pory skutecznie kontrolował, ale teraz domagały się uwolnienia – i mężczyzna spuścił je ze smyczy. Wyglądał wspaniale, jakby sam anioł zemsty zstąpił na ziemię, by dokończyć to, co rozpoczęło się tysiąc lat wcześniej. Czarne włosy lśniły w poświacie pochodni, szerokie ramiona w skórzanej zbroi wydawały się jeszcze szersze, silne uda napinały się przy każdym ruchu. Osadzone w groźnej twarzy oczy spoglądały mrocznie, z sadystyczną wręcz satysfakcją, na coraz ciężej rannego przeciwnika. Nie miał litości, stawka była zbyt duża, by dopuścić do siebie najmniejszy odruch człowieczeństwa.
Drugi z mężczyzn, nie potrafiąc przejąć kontroli nad pojedynkiem, cofał się tylko przed wściekle nacierającym Kaidanem. Wreszcie Lugovalos poczuł za plecami chłód kamieni. Nie miał już dokąd uciec.
Kaidan, patrząc mściwie, wbił miecz w brzuch wroga tak głęboko, że ostrze wyszło plecami, zgrzytając o ścianę lochu. Powstały z martwych gapił się na Kaidana z niedowierzaniem, że znowu wraca do piekieł.
Wojownik, wciąż w amoku, uniósł nogę i kopnął ciało wroga, wyciągając jednocześnie miecz. Ponownie martwy Lugovalos osunął się na posadzkę. Kaidan przyglądał mu się przez chwilę uważnie. Dla pewności uniósł Kieł i wbił go prosto w serce upiora. Miał nadzieję, że tym razem uporał się z Lugovalosem na zawsze.
Arlene odetchnęła z ulgą. Ale to nie był koniec, bo z ciała mężczyzny wyszła zjawa i wszystkim ukazała się Nathaira. To ona kryła się za tą nędzną masą tłuszczu. Śmiejąc się demonicznie, ruszyła ku Kaidanowi.
Mężczyzna ledwie zdążył odeprzeć jej pierwszy cios. Miecz przyjął na siebie wielką świetlistą kulę, a rubiny momentalnie rozjarzyły się krwistą czerwienią. Zaskoczona wiedźma uważnie spojrzała na Kaidana, nie tego się spodziewała. Uśmiechnęła się zimno, walka z nim może być bardziej interesująca, niż myślała.
Wojownik w skupieniu czekał na kolejne uderzenie. Ogarnął go spokój, jakiego nie czuł od wieków. Jak zwykle w takich sytuacjach, jego wierna towarzyszka Śmierć była niedaleko. Czy dziś zawrą bliższą znajomość? Serce mówiło mu, że tak.
Nathaira pchnęła w jego stronę serię płonących kulek przypominających gwiazdy. Większość strącił, niestety dwa utknęły w lewym barku, a jeden – w prawym udzie. Poczuł swąd palonej skóry. Z bolesnym sykiem wyszarpnął je czym prędzej i odrzucił. Kolejne gwiazdy przecięły powietrze, lecąc wprost na Kaidana. Kilka z nich rozpruło jego bok, ramię i nogę, a krew momentalnie trysnęła z otrzymanych ran.
Przerażona Arlene z trudem patrzyła na to widowisko. Każdy cios zadawany mężczyźnie czuła w swoim sercu. Kiedy on krwawił, krwawiła i ona.
Rozwścieczona wiedźma zaczęła krążyć wokół wroga. Blade, upiorne oczy błyszczały niebezpiecznie, a usta poruszały się szybko, szepcząc coś cicho. Nagle uniosła wysoko prawą dłoń, po chwili pojawiła się w niej błyskawica. Najpierw jedna, potem druga i kolejna. Wszyscy obecni z trwogą obserwowali, jak formuje się wielki świetlisty miecz.
Tylko Kaidan oglądał ten spektakl bez strachu. To był moment, w którym musiał wykorzystać wszystkie umiejętności wojownika i wierzyć, że Kieł sprosta zadaniu, które go czekało. Gotowy na wszystko, mocno ściskał rękojeść miecza dwiema zakrwawionymi rękami.
Nathaira, śmiejąc się nieludzko, ruszyła ku Kaidanowi. Siła, z którą uderzyła, była straszna, aż odrzuciło go na parę metrów. Zderzenie z twardym podłożem na kilka sekund pozbawiło mężczyznę tchu. Nie miał nawet chwili, żeby dojść do siebie, gdy wiedźma ponownie zamachnęła się magiczną bronią.
Wciąż leżąc, uniósł miecz, by zablokować atak. Na szczęście Kieł i niezwykłe rubiny w jego rękojeści uratowały wojownika przed niechybną śmiercią. Ale Nathaira nie ustępowała. Napierała świetlistym orężem na leżącego mężczyznę, który niewiele mógł zrobić w tej beznadziejnej sytuacji.
W międzyczasie Arlene oswobodziła się z niedbale zawiązanych więzów na nadgarstkach, a widząc, że Kaidan jest w poważnych tarapatach, chwyciła nóż Lugovalosa i rzuciła go w kierunku walczących. Srebrna stal z impetem wbiła się w ramię Nathairy. Blade oczy wiedźmy spojrzały w stronę Arlene. Zmierzyły się wzrokiem. Matka i córka, dwie kobiety, które pragnęły tego samego mężczyzny.
Nathaira wyciągnęła sztylet z barku i ze złością go odrzuciła. Interwencja Arlene pozwoliła Kaidanowi przeturlać się po ziemi i stanąć ponownie na nogi. W myślach podziękował ukochanej.
Wiedźma szybko doszła do siebie. Z pasją zaatakowała przeciwnika. Aż iskry poszły, kiedy dwa ostrza ponownie się ze sobą zderzyły. Kaidan, by wytrzymać napór niezwykłego miecza, zaparł się mocno nogami o twarde podłoże. Mięśnie ramion napięły się od największego wysiłku w jego życiu. Usta wykrzywił okrutny grymas, oczy pałały groźnie. Wiedział, że teraz ma jedyną okazję zbliżyć się do Nathairy na tyle blisko, by wbić w jej serce nóż Lachlana. Drugiej szansy nie otrzyma. Jeśli mu się nie uda, czeka go śmierć.
Oboje patrzyli na siebie z szaleństwem w oczach. W Nathairze odżyło dawne upokorzenie, natomiast Kaidan pamiętał o wiekach gehenny tułaczego życia. Jego gniew rósł na wspomnienie cierpienia sprzed tysiąca lat, kiedy zamykał oczy najdroższej osoby na świecie, myśląc, że stracił ją na zawsze. Te wspomnienia oraz ból i wściekłość, jaka się z nimi wiązała, dodały mu sił, których potrzebował. Z rykiem ruszył na czarownicę i powoli, centymetr po centymetrze, przybliżał się do Nathairy.
W końcu, gdy miał pewność, że sztylet sięgnie serca, wyciągnął nóż i wbił go w ciało przeciwniczki. Zaskoczona patrzyła to na sztylet, to na Kaidana. Ręce, w których trzymała niezwykły miecz opadły, a błyskawice wystrzeliły z powrotem w stronę nieba. Nathaira runęła na posadzkę.
Kaidan, łapiąc chrapliwie powietrze, patrzył na nią z mściwą satysfakcją. Resztką sił uniósł Kła i wbił zimną stal w umierającą wiedźmę, blisko miejsca, gdzie sterczał nóż. Nie wierzył, że to koniec.
W tym momencie do sali z hukiem wpadli Przeklęci. Taranis puścił wilka. Cień w ułamku sekundy dostrzegł swoją ofiarę. Pierwszy ze zbirów ukrytych w cieniu, oszołomiony wybuchami, zdążył tylko wymierzyć broń, ale na strzał było za późno, bo upadł z przegryzionym gardłem.
Przeklęci rozpoczęli eliminację. Prawie jednocześnie zabili strzałami w głowę czterech innych przeciwników. A w następnej sekundzie Cień rozszarpał twarz kolejnego.
Pojedynczy strzał zza filara omal nie trafił w bark Odhana, jednak Bardel błyskawicznie zlokalizował strzelca i pociski z HK przebiły tamtemu głowę na wylot. Stopniowo przejmowali salę. Cień wyłapał kolejny cel. Mężczyzna chaotycznie strzelał, celując w wilka, lecz żaden z pocisków nie trafił. Pistolet się zaciął, szarpał się z nim w panice. Czyjaś dłoń chwyciła go za bark i z lekkością odwróciła. W następnej chwili pocisk z Sig Sauera Taranisa wszedł pod brodą i wyszedł z tyłu głowy. Czterystaszesnastki Branna i Bardela zakończyły podły żywot dwóch pozostałych zabójców. Z dziurami zamiast oczu leżeli na podłodze.
Kaidan, nie zważając na to, co się dzieje za jego plecami, ruszył do Arlene. Podbiegł do niej i chwycił w ramiona. Patrzył w przerażone oczy ukochanej, po czym delikatnie pocałował drżące ze strachu usta.
– Chyba nam się udało, kochanie – powiedział miękko, gładząc ją z czułością po policzku.
W tym samym momencie Nathaira, w ostatnim, desperackim akcie zemsty, tuż zanim skonała, zamieniła swoje ciało w niewielkie pociski, które brutalnie wbiły się w Kaidana.
Mężczyzna, nie spuszczając z Arlene pełnego miłości spojrzenia, runął na kamienną podłogę. Zszokowana kobieta uklękła i chwyciła głowę ukochanego. W panice zaczęła wołać Branna. Przeklęci biegiem ruszyli ku rannemu.
Kaidan umierał. Czuł, jak uchodzi z niego życie, mięśnie wiotczeją, wzrok traci ostrość, a serce zwalnia. Na twarz spadały gorące łzy Arlene. Słyszał jeszcze, jak go woła, zapewnia o swojej miłości, obiecuje, że nie pozwoli mu odejść. Ale jej pełen rozpaczy głos oddalał się coraz bardziej.
„Śmierć jednak po mnie przyszła” – ostatnia myśl, nim pochłonęła go aksamitna ciemność.
Rozdział 20
„Najczarniejsze godziny to te, które poprzedzają brzask” – przysłowie angielskie
Brann, słysząc histeryczny krzyk Arlene, odwrócił się od mężczyzny, którego właśnie posłał na tamten świat i spojrzał w jej kierunku. Zobaczył leżącego Kaidana i natychmiast ruszył w tamtą stronę. Widząc woskową twarz przyjaciela, kałużę krwi wokół niego i zanoszącą się szlochem Arlene, zatrzymał się, jakby nagle odcięto mu połączenie między mózgiem a resztą ciała. Pierwszy raz w życiu wpadł w panikę i nie wiedział, co robić. Serce dudniło mu w piersi, oddychał ciężko. Zdjął hełm i odrzucił go na bok. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się zamroczenia. Po chwili szok minął i Brann zaczął działać. Uklęknął koło Kaidana, drżącą ręką sprawdził puls. Wstrząsnął nim zimny dreszcz, kiedy nie mógł wyczuć tętna. Mało nie osłabł z ulgi, kiedy je w końcu znalazł.
– Taranis, biegiem do samochodu Kaidana po apteczkę! – rozkazał, nie spuszczając oczu z leżącego mężczyzny.
Gdy dostał apteczkę, wyciągnął specjalne grube opatrunki do tamowania ran postrzałowych i przyłożył je do najpoważniejszych obrażeń. Szorstko zwrócił się do Bardela:
– Przejmij uciskanie.
Wstał, kiedy brat zmienił go w tej czynności.
– Pojadę samochodem do Wilczego Serca i stamtąd przylecę helikopterem, by przetransportować Kaidana do szpitala – oznajmił twardym głosem. – A wy za wszelką cenę musicie utrzymać go przy życiu.
Puścił się biegiem do land rovera. Nocną ciszę przerwał ryk uruchamianego silnika. Brann ruszył. Mimo panujących ciemności, deszczu i trudnego górzystego terenu pędził na złamanie karku. Nic się dla niego nie liczyło poza Kaidanem. Nawet własne bezpieczeństwo. Zdawał sobie sprawę z tego, jak cenna jest każda sekunda. W głowie cały czas miał twarz brata, nieruchomą, bladą, z zapadłymi policzkami.
– Kaidan, jeśli dzisiejszej nocy umrzesz, nigdy ci tego nie daruję! – krzyczał zrozpaczony. – Nigdy!
Na horyzoncie widać było Wilcze Serce. Drogę, którą Kaidan jechał trzydzieści pięć minut, Brann pokonał w niecałe piętnaście. Wyskoczył z samochodu jak oparzony, wyciągnął z bagażnika brezent i ruszył w stronę śmigłowca. Bez zwłoki wystartował. Po paru minutach lądował koło ruin. Sekundę później biegł do sali, gdzie leżał ranny. Gdy był już blisko, zawahał się. Bał się tego, co może tam zastać. Śmierci.
Popatrzył na trzęsącą się Arlene, która tak mocno ściskała dłoń Kaidana, aż jej kłykcie pobielały. Płakała spazmatycznie. Cień, pełen niepokoju, krążył dokoła swojego pana, skomląc żałośnie. Rzucił okiem na Bardela, ten cały czas uciskał rany. Brann odetchnął z ulgą – Bardel nie robiłby tego, gdyby ich przywódca nie żył.
– Plan jest taki… – zaczął, podchodząc do nich.
Odhan spojrzał na niego z zaskoczeniem, że tak szybko udało mu się wrócić. Ale widząc determinację na twarzy Branna, właściwie nie powinien się temu dziwić.
– Zabieramy Kaidana do szpitala, do Inverness. Już rozmawiałem z Jonathanem z Whitehall. Będą na nas czekać najlepsi lekarze.
Zamilkł na chwilę, uklęknął przy przyjacielu i kochającym gestem odgarnął mu mokry kosmyk z twarzy. – „Kaidan kiedyś umrze – pomyślał z wściekłością – ale, do cholery, to nie będzie dziś!”
Wstał i rozłożył brezent.
– Dobra, chłopaki, przenieśmy go na te prowizoryczne nosze – zarządził.
Przeklęci delikatnie ułożyli Kaidana na płachcie. Podnieśli go, jakby nic nie ważył, i ruszyli do helikoptera.
– Arlene, będziesz z tyłu, przy Kaidanie. Odhan leci z nami. Bardel i Taranis, wy zostajecie tutaj z Cieniem – zwrócił się do nich Brann. – Jakoś musicie zorganizować sobie powrót.
– Zadzwonimy po Johna – odparł Taranis. – O nas nie musisz się martwić.
Po ulokowaniu rannego w tylnej części helikoptera Brann usiadł za sterami i od razu wystartowali, odprowadzani zatroskanymi spojrzeniami trzech par oczu.
Na szpitalnym lądowisku dla śmigłowców widać było czekającą na nich ekipę medyków, gotową na przyjęcie ciężko rannego pacjenta. Mężczyzna nie zdążył jeszcze wyłączyć silników, a sanitariusze już biegli w stronę maszyny. W kilku ruchach przełożyli Kaidana na nosze i popędzili do sali operacyjnej. Arlene zaczęła biec za nimi, ale Brann ją powstrzymał. Wyrywała mu się i biła po torsie, błagając, by ją puścił, bo chce być blisko ukochanego. Kiedy opadła z sił, mężczyzna przytulił ją do siebie mocno. Trzymał, dopóki się nie uspokoiła, a płacz trochę nie zelżał. Odgarnął z jej twarzy mokre kosmyki kasztanowych włosów i spojrzał z powagą w zielone oczy.
– Daj im robić swoje – zaczął Brann. – Raz, tylko byś im przeszkadzała, a dwa – i tak cię nie wpuszczą na salę operacyjną.
Arlene dotknęła czołem jego piersi. Bez słowa pokiwała głową, przyznając mu rację. We trójkę ruszyli do szpitalnej poczekalni. Z powodu nocnej pory byli w niej sami. Kobieta skuliła się na twardym krześle jak małe, zranione zwierzątko. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Nie docierało do niej to, co się wydarzyło. Cała się trzęsła. By chociaż trochę powstrzymać drżenie, objęła się ramionami.
„On nie może umrzeć…” – powtarzała w myślach jak mantrę. – „Nie opuści mnie. Nie Kaidan”.
Łzy znowu popłynęły strumieniem po policzkach. Płakała bezgłośnie, oszalała z rozpaczy.
Brann patrzył zaniepokojony na Arlene. Jeśli wcześniej nie był pewny, czy zależy jej na Kaidanie, to teraz wątpliwości zupełnie się rozwiały. Widział, jak się trzęsie, ale nie miał nic, czym mógłby ją okryć. Podszedł więc i otoczył ją ramieniem, by podzielić się ciepłem swojego ciała. Przylgnęła do niego, szukając pocieszenia. Odhan ze spuszczoną głową siedział obok.
Brann spostrzegł na szyi kobiety szramę i zaschniętą krew.
– Masz krew na szyi. Nic ci nie zrobili? – zapytał zaniepokojony.
– Nic mi nie jest – wyszeptała. Gardło miała tak ściśnięte z nerwów, że ledwie mogła mówić.
– Powiedz, co się stało, kiedy wyszłaś do Katy – Brann zadał jej pytanie, które cały czas go nurtowało.
Arlene, zanim odpowiedziała, odetchnęła głęboko.
– W połowie drogi do jej domu czyjeś ręce złapały mnie wpół i zanim zdążyłam krzyknąć, przyłożyli mi do twarzy szmatę. To ostatnie, co pamiętam. A potem obudziłam się w ruinach, związana i zakneblowana.
– Chloroform – mruknął mężczyzna.
Brann poczuł się nagle bardzo zmęczony życiem. Wciąż trzymając Arlene w ramionach, oparł głowę o ścianę i przymknął oczy.
Godziny wlekły się w nieskończoność, a operacja wciąż trwała. Pełną smutku i lęku ciszę przerywał tylko leniwie chodzący wiatrak przy suficie poczekalni. Mijała właśnie szósta godzina, od kiedy przywieźli tu Kaidana. Wreszcie niemłody już lekarz wyszedł na korytarz. Zmęczonym ruchem ściągnął maseczkę. Cała trójka poderwała się z krzeseł, patrząc na niego wyczekująco.
– Operacja się udała – zaczął znużonym głosem. Widząc ulgę na twarzy Arlene, bez entuzjazmu ciągnął dalej: – Co nie znaczy, że pacjent przeżyje. Rokowania są średnie. Najważniejsze będzie najbliższe czterdzieści osiem godzin, a nawet siedemdziesiąt dwie godziny. Obrażenia były bardzo rozległe. Raz prawie go straciliśmy, ale udało się przywrócić funkcje życiowe.
Twarze Branna i Odhana nawet nie drgnęły. Tylko mocno zaciśnięte usta i strapione spojrzenia zdradzały jakiekolwiek emocje. Arlene przycisnęła do ust zwiniętą w pięść dłoń, by powstrzymać łkanie. Opadła bez sił na krzesło.
– Wciąż żyje – mówiła sobie. – To najważniejsze.
Lekarz dodał jeszcze, że ktoś z rodziny może być przy pacjencie, ale tylko jedna osoba naraz, i się pożegnał.
Arlene natychmiast wstała i spojrzała na Branna z błaganiem w oczach. Skinieniem głowy odpowiedział na jej nieme pytanie. Nieśmiało otworzyła drzwi do sali, gdzie przewieziono Kaidana po operacji. Z trwogą patrzyła na aparaturę, do której podłączony był mężczyzna. Podeszła bliżej, chłonąc wzrokiem tak drogą twarz. Wciąż był blady, a pod oczami pojawiły się cienie. Musnęła policzek ukochanego. Zielone oczy znowu zrobiły się mokre od łez. Kaidan, wojownik, zawsze taki dumny, silny, pełen energii, leżał teraz słaby, balansując na granicy życia i śmierci.
Pochyliła się i szepnęła do niego:
– Kochanie, wiem, że mnie słyszysz. Nie opuszczaj mnie. Wiem, jak to jest żyć bez ciebie. I nie udźwignę tego kolejny raz.
Minęły siedemdziesiąt dwie godziny. Lekarz stwierdził, że pacjent najgorsze ma za sobą. Po kolejnych trzech dniach zaczęto wybudzać Kaidana ze śpiączki farmakologicznej. Czterech Przeklętych i Arlene w znanej sobie poczekalni czekali na nowe informacje. Wciąż mocno zatroskani, ale już z małym promyczkiem nadziei, że wszystko się dobrze skończy.
Cała procedura się przeciągała. Znowu w ich serca wkradły się wątpliwości. Brann, Odhan, Taranis i Bardel, potężni jak szkockie góry, stali z rękami w kieszeniach, oczy mieli zmrużone, szczęki mocno zaciśnięte. Niby spokojni, ale w środku aż się buzowało od gwałtownych emocji. Od sześciu dni praktycznie nie spali. Warowali pod drzwiami Kaidana niczym straż. – „Tylko Cienia brakuje” – pomyślała Arlene. Ale on został pod opieką Katy i Johna.
W końcu lekarz wyłonił się z gabinetu. Brwi miał zmarszczone, nie uśmiechał się, widać było, że jest czymś zaniepokojony. Cała piątka otoczyła go ciasnym kołem, spragniona pozytywnych wieści. Niestety to, z czym przychodził, nie napawało optymizmem. Starszy pan z powagą w oczach patrzył w zmartwione twarze.
Lekarz wyjaśnił, że procedura wybudzania pacjenta ze śpiączki farmakologicznej została zakończona, ale Kaidan nie odzyskał świadomości.
Arlene przymknęła oczy. – „Nie!!!” – krzyczało jej serce.
– To kiedy ją odzyska? – zapytał Brann wzburzony. – Skoro, z medycznego punktu widzenia, wszystko idzie w dobrym kierunku, dlaczego, do diabła, nie odzyskuje świadomości?
Lekarz zdjął okulary i przetarł je rąbkiem białego fartucha.
– Widzi pan, ludzki umysł to wciąż dla nauki jedna wielka niewiadoma. Więcej wiemy o kosmosie niż o mózgu człowieka. Nie znamy przyczyn, dlaczego jedni wybudzają się od razu, inni potrzebują więcej czasu, a jeszcze inni nie odzyskują świadomości w ogóle.
Cisza, jaka zapadła po słowach lekarza, aż dzwoniła w uszach. Arlene osunęła się na krzesło, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
„To szaleństwo – myślała. – Co ona i Kaidan takiego złego zrobili, że ciągle jest im odbierana szansa na szczęście? Czy nie dość się nacierpieli?” Miała ochotę wyć z bezsilności. Przygryzała wargi do aż krwi, żeby nie krzyczeć.
Lekarz na pożegnanie oznajmił, że będzie ich na bieżąco o wszystkim informował.
Mężczyźni patrzyli po sobie, nie wiedząc, co powiedzieć. Byli stworzeni do działania, a nie biernego poddawania się losowi.
– I co teraz? – zapytał zatroskany Taranis.
– Nie wiem – Brann wpatrywał się w okno zamyślony. W jego czarnych oczach widać było bezradność. – Naprawdę nie wiem.
Zmieszani zachowaniem brata Odhan, Bardel i Taranis odwrócili od niego wzrok. Pierwszy raz widzieli Branna w takim stanie. Z reguły zimny, cyniczny i butny okazał się takim samym człowiekiem jak inni, podatnym na cierpienie.
Mijały dni. Kaidan wciąż pozostawał w śpiączce. Arlene całe godziny spędzała przy jego łóżku. Opowiadała mu różne ciekawostki, czytała ważniejsze informacje z kraju i ze świata, wspominała dawne czasy i spędzone razem miesiące. Ani przez chwilę nie puszczała jego ręki, gładziła czoło i policzki. Kilka razy dziennie mówiła mu, jak bardzo go kocha. Wpatrując się w twarz Kaidana, myślała z bólem, że wygląda tak spokojnie. Jakby wszystko, co złe, było już poza nim.
– Kochanie, dlaczego nie chcesz się obudzić? – pytała go pełnym żalu głosem.
Pewnego wieczoru kobieta zwlekała z wyjściem. W szpitalu zapanował spokój. Przyszła nocna zmiana. Z rzadka tylko słychać było, jak ktoś z personelu przechodzi korytarzem. Arlene w milczeniu wpatrywała się w Kaidana. W czułej pieszczocie głaskała jego dłoń leżącą bezwładnie na łóżku. Pocałowała ją z miłością.
– Kaidanie, mój najdroższy, najwspanialszy mężczyzno – zaczęła uroczyście, przełykając łzy. – Jeśli umrzesz, wiedz, że pójdę za tobą. Ostrzegam cię. Nie mam zamiaru przeżyć bez ciebie ani jednego dnia.
Podniosła się i zbliżywszy swoje drżące usta do warg mężczyzny, wyszeptała:
– Ubi tu Gaius, ibi ego Gaia – „Gdzie ty, Gajuszu, tam ja, Gaja”.
A potem go pocałowała, przypieczętowując tym swoje ślubowanie.
Wychodząc z pokoju, nie zauważyła lekkiego drgnięcia dłoni mężczyzny.
Koniec
[1]Wiersz Roberta Burnsa pt. Ma miłość jest jak róży krew… w tłumaczeniu Zofii Kierczys.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Blog Comments
Megas Alexandros
2025-05-17 at 01:15
A więc tak kończy się ta szkocka saga. Lekkim błyskiem nadziei na sam koniec. Kaidan i Arlene sporo się naczekali na swoje pięć minut szczęścia, w sumie nie wypada im go odmawiać po tym wszystkim, co przeszli. Ciekawe nawiasem mówiąc, czy teraz, gdy klątwa ustąpiła, zaczną się znowu starzeć – i w jakim tempie. W końcu przez te millenium zaciągnęli niemały dług biologiczny, kto wie, jakie okażą się od niego odsetki.
Trochę rozczarowała mnie Nathaira. Miała tysiąc lat na przygotowania, to ona wybrała miejsce i czas konfrontacji, a w sumie niczym szczególnym nie zaskoczyła. Nie pomyślała nawet, by zaminować lochy prowadzące z kościoła do zamku. To by się Przeklęci zdziwili, gdyby tony kamieni uwięziły ich – może na lata czy dziesięciolecia – w owych katakumbach.
Czyli jednak kolacja z poprzedniej części nie miała jakiegoś szczególnego znaczenia dla finału. A tak się nastawiłem na jakieś wielkie zaskoczenie 🙂
Sceny erotyczne delikatne, romantyczne, niemal waniliowe, z lekkim tylko naddatkiem przymiotników, które kwalifikowałyby się do wycięcia.
Ogółem „Przeklęty” to całkiem udany, choć oczywiście niepozbawiony wad utwór i zgrabny debiut. Jeśli mógłbym coś zasugerować do rozważenia przy kolejnych pracach, Autor nie powinien nadmiernie zachwycać się swoimi bohaterami. Doskonałość w każdym aspekcie rzadko jest ciekawa. Interesujące są ludzkie wady, przywary, słabości. Dlatego warto nadawać je swoim postaciom, by nie stali się posągami.
Pozdrawiam
M.A.
Marigold
2025-05-17 at 15:05
Nathaira od początku cierpiała na nadmiar arogancji i to właśnie ją zgubiło. Była pewna, że uśmiercenie Kaidana to tylko formalność — wystarczy jedno pstryknięcie palcami, by był martwy. Jednak srogo się przeliczyła. „Pycha kroczy przed upadkiem” — ta mądrość idealnie pasuje do naszej Nathairy.
Przeklęci to mądre chłopaki, znajdą wyjście z każdej sytuacji 😉
A bohaterowie będą się starzeć normalnie, jak reszta ludzi.
Wiem już, że muszę lepiej panować nad przymiotnikami i zachwytami dotyczącymi głównych bohaterów (co może być trudne 😉 )
Dziękuję za komentarz 🙂
Thorin
2025-05-18 at 18:28
Jak już pisałem pod którąś z poprzednich części, ta seria była z każdym rozdziałem lepsza, jakby rosła wraz z umiejętnościami autorki. I zdanie podtrzymuję. Podoba mi się takie zakończenie, otwarte i z odrobiną nadziei. Finalna walka mogłaby być wprawdzie dłuższa i bardziej urozmaicona, ale to i tak była już porządna porcja słów, niełatwa do przeczytania za jednym podejściem. Może warto było wydzielić dwa ostatnie rozdziały i trochę je rozbudować?
No, ale najważniejsze, że Ding-dong! The Witch is Dead!
Marigold
2025-05-19 at 17:33
„Przeklęty” to mój pisarski debiut. Gdy postanowiłam zabrać się za pisanie, od razu powstała historia Kaidana i Arlene, więc Twoje spostrzeżenia dotyczące moich umiejętności są jak najbardziej trafne.
Jeśli chodzi o walkę finałową – na razie nie mam pomysłu, jak ją mogłabym jeszcze bardziej rozwinąć, ale gdy taki się pojawi — czemu nie?
Dziękuję za komentarz.
Diana
2025-05-18 at 08:24
Śledzę tą historię od samego początku, z każdym rozdziałem było coraz lepiej i po ostatniej, bardzo interesującej części wprowadzającej nowe postacie spodziewałam się naprawdę niezwykłego finału. Tymczasem…
Największym problemem tej finalnej części jest tempo, pacing, oraz rozłożenie ciężaru. Drugim to, że postacie stają się głupcami na życzenie, bo tego wymaga od nich fabuła.
Z 5 rozdziałów 3 spędzamy na oglądaniu melodramatu między bohaterami. Och, Kaidan obraził się na Amber. Kaidan obraził się na Jasona. Jason obraził się na Kaidana. Brann prawie obraził się na Kaidana. Amber obraziła się na wszystkich i ukryła przed światem. I tak w kółko. Z odcinka na odcinek doświadczeni życiowo bohaterowie, niektórzy mający 1000 lat na karku, zmienili się w nastolatki strzelające fochy. Trochę przykro się to czytało.
No i Kaidan, taki bystry, taki przenikliwy, a na potrzeby fabuły IQ spadło mu w dwucyfrowe okolice. Jak mógł uwierzyć w spisek Nathairy i Amber, skoro to ta pierwsza zdradziła mu fałszywą tożsamość drugiej? Jak mógł nie wysłuchać wyjaśnień Amber/Arlene,skoro na szali była ich tysiącletnia miłość? Wszystko to jest mało wiarygodne. Na tym tle foch Jasona, który nie chce pomóc Kaidanowi znaleźć Amber tylko dlatego, że ten dał mu po twarzy, to już tylko wisienka na torcie infantylności i nastoletniej melodramy.
A ponieważ 3 rozdziały zostały stracone na te podchody (ostatecznie nieistotne fabularnie, bo Kaidan i Amber zaraz się odnajdują i bez większego trudu godzą) na wielki finał zostają tylko 2 rozdziały. W których Amber głupieje na zawołanie, gdy fabuła tego wymaga i daje się latwo porwać z zamku, spod oka 5 Przeklętych oraz wilka. Nathaira głupieje na zawołanie i mimo 1000 lat doświadczenia nie potrafi praktycznie niczym zaskoczyć Kaidana i jego towarzyszy. Wskrzeszenie Lugovalosa okazuje się strzałem w płot, wysłanie zwykłych zakapiorów przeciw pozostałym Przeklętym było bez sensu, przecież oni od wielu dekad zajmowali się zawodowo właśnie likwowaniem takich niskopoziomowych przeciwników. Równie dobrze można było do nich strzelać pistoletami na wodę. Wyjaśnienie, że Nathairę poniosła pycha też nie jest satysfakcjonujące. Miała 1000 lat na zaplanowanie zemsty, powinna być znacznie lepiej przygotowana, wiedząc, że Kaidan i spółka mieli również setki lat na uszykowanie się do konfrontacji.
Tak więc jako całość Przeklęty kończy się dla mnie pewnym rozczarowaniem. Czuję, że mogłoby być dużo lepiej, mniej melodramatycznie, za to z większym przytupem w finale. Szkoda. Wierzę jednak, że Marigold uczy się na błędach i że kolejna historia, którą nam opowie, będzie wolna od wskazywanych jej w komentarzu słabości. A jestem pewna, że ma jeszcze wiele opowieści w zanadrzu.
Marigold
2025-05-18 at 11:31
Diano, dziękuję za komentarz. Na pewno pochylę się nad Twoimi uwagami. Pozdrawiam 🙂
Nefer
2025-05-19 at 08:38
A więc finał. Przyznam, iż opowieść ta przyciągnęła mnie „historycznym” początkiem i z chęcią poczytałbym o kolejnych przygodach bohaterów na przestrzeni tysiąca ostatnich lat, tym bardziej, iż widać fascynację i wiedzę Autorki na temat dziejów Szkocji. W tych ostatnich nie brakowało momentów dramatycznych, stanowiących przy tym doskonałe tło dla epizodów romantycznych. Niektóre wykorzystano, wiele jeszcze pozostało. Może przy innej okazji…
Część „współczesna” broni się pięknie opisanymi scenami erotycznymi, warstwą obyczajową, pojawiającym się w wielu miejscach niewymuszonym humorem. Nathaira może i mogła przygotować coś bardziej porażającego, czy jednak w sumie była osobą aż tak inteligentną? Złowrogą owszem, obdarzoną mocą i wiedzą magiczną (skradzioną czy raczej wyłudzoną, jak się dowiadujemy), przepełnioną zazdrością i nienawiścią, a zarazem mającą wygórowane mniemanie o sobie. Czy jednak naprawdę inteligentną? Bohaterowie tak ją postrzegali, spoglądając przez pryzmat własnych, dramatycznych przeżyć. Na szczęście dla nich wszystkich, zawiesiła poprzeczkę nieco niżej, chociaż zapewne i tak by sobie poradzili. Samą końcówkę uznaję za bardzo udaną, stonowaną, pozbawioną fajerwerków (te odpalono w poprzednim rozdziale) ale tym bardziej dzięki temu chwytającą za serce. Liczę na kontynuację opowieści, tym razem z kolejnymi członkami drużyny w roli głównej, z których każdy ma przecież własną, dramatyczną historię. Może też powróci dzięki temu mój ulubiony sztafaż historyczny.
Pozdrawiam.
Marigold
2025-05-19 at 17:40
Nathaira od początku zachłysnęła się swoją mocą i tak już jej zostało. W końcu sama mówiła o sobie „Wielka Nathaira”. Zawsze dostawała to, czego sobie zażyczyła, poza Kaidanem, który stał się jej obsesją. Dla niej walka z mężczyzną, którego nie mogła mieć, była swoistym aktem seksualnym (przynajmniej ja tak to widziałam, pisząc tę scenę). Cała otoczka miała być jedynie tłem dla jednej aktorki — Nathairy. Niewiele brakowało, by udało się jej uśmiercić Kaidana — życie zawdzięcza jedynie determinacji Branna, by go za wszelką cenę uratować.
Dziękuję za komentarz.
unstableimagination
2025-05-19 at 09:21
Z przyjemnością doczytałem do końca. Opowieść pełna potężnych, soczystych emocji – takich wobec których bohaterowie są bezradni, nawet po dziesięciu wiekach.
Erotyka w „Przeklętym” jest bardzo subtelna. Czasem to właśnie delikatny dotyk sprawia najwięcej przyjemności. Z niecierpliwością czekałem każdą kolejną scenę.
Nathairę gubi to co większość antagonistów – przekonanie o własnej nieomylności i… zbyt luźne więzy.
Ze swojej strony składam wielką prośbę do Autorki: by dalej tworzyła i dzieliła się tu z nami swoimi kolejnymi dziełami.
Aha i ja chcę wiedzieć, jak narodziło się tak wyjątkowe uczucie!
Pomyśl o tym – to mogłoby być ciekawe wyzwanie. Prequel, w którym Kaidan i Arlene poznają się po raz pierwszy.
Marigold
2025-05-19 at 17:46
Wraz z „Przeklętym” zakończyłam na razie swoją działalność na NE jako autorka. Co do moich „dzieł” – najpierw trzeba je dokończyć, a pisanie idzie mi coraz wolniej. Trochę obawiam się, że w końcu zupełnie ustanie, by ponownie odżyć po dziesięciu latach, kiedy już nikt nie będzie pamiętał o Przeklętych 😉 Czas pokaże, co z tego wyniknie.
Prequel? Niezły pomysł. Może kiedyś uda się go zrealizować. Oby tylko zapał był, wtedy wszystko napiszę, nawet prequel 😉
Dzięki za komentarz 🙂