
Ilustracja: Pan Hyde z pomocą https://dezgo.com
Tę historię opowiedział mi stary Wedekind, kiedy jeszcze nie był bardzo stary, ale też już nie całkiem młody, czyli w wieku odpowiednim do snucia opwieści, kiedy już ma się coś do powiedzenia i kiedy wyobraźnia jeszcze dopisuje – akapity. Wedekind, jedenasty z Jedenastu Katów – kabaretu, z którego słynie Monachium, c Minga, jak mówią miejscowi – babiarz, kobieciarz, spódniczkarz, pisarz, zakała Królestwa. Królestwa dziwnego, bo bez króla, ale jednak. Zresztą lepiej bez króla niż z królem wariatem. Nazywał mnie „drogim przyjacielem”, tak samo jak przyjaciela, któremu przyprawił rogi; za chwilę go poznacie – chcecie czy nie. Zastrzegał się, że wcale nie chce epatować kolejnym przykładem przebiegłości kobiety i naiwności mężczyzny, i że chce mi to opowiedzieć tylko po to, żeby zilustrować psychologiczne osobliwości, którymi na pewno mnie zainteresuje i dzięki którym, pod warunkiem że jest się ich świadomym, można osiągnąć wiele korzyści w życiu. I żeby ostrzec. Zaklinał się też, jakby uprzedzając słuszne zarzuty, że wcale nie chce się chełpić grzechami młodości, których z całego serca i duszy żałuje, i na wspomnienie których włos siwy staje mu dęba na głowie. Mówił, że na podobne ekscesy nie miałby już ani sił, ani ochoty, bo w gardle żaba, kolana z gąbki, itd. itp.. Ale do rzeczy…
Wedekind zaczynał historię od postaci kobiecej – Fanny, małżonki swojego przyjaciela.
– Nie masz się czego obawiać, mój drogi słodziaku – powiedziała pewnego pięknego wieczoru, kiedy jej małżonek akurat wrócił do domu – bo mężowie zazdrośni są zawsze tylko tak długo, dopóki nie ma o co. Jak tylko rzeczywiście pojawia się powód do zazdrości, w oka mgnieniu zapadają na nieuleczalną ślepotę.
– Niepokoi mnie jego wyraz twarzy – odparł Wedekind cicho. – Wydaje mi się, że musiał już coś zauważyć.
– Nie rozumiesz, mój chłopczyku – powiedziała. – Ten jego wyraz twarzy to tylko efekt działania mojego wynalazku, który zastosowałam na nim, żeby raz a dobrze uodpornić go na wszelką zazdrość i zawiść, i na zawsze ochronić przed snuciem podejrzeń wobec ciebie. – Przy tym musnęła Wedekinda małym palcem po policzku, tak, żeby tylko mąż nie zauważył.
– Co to za wynalazek?
– Szczepionka, swojego rodzaju. Tego samego dnia, kiedy zdecydowałam, że będziesz moim kochankiem, powiedziałam mu całkiem otwarcie i prosto w lico, że cię kocham. Kocham szalenie. I powtarzam mu to codziennie, raz rano przed śniadaniem i dwa razy wieczorem, po kolacji i przed spaniem. Powiadam mu: „Małżonku mój, posiadasz wszelkie powody do zazdrości o tego słodkiego młodzieńca, naprawdę go lubię całym sercem. I jeśli wciąż jeszcze nie zgrzeszyłam przeciw naszym przyrzeczeniom, to ani twoja, ani moja w tym zasługa, a tylko i wyłącznie jego, że pozostaję ci tak niezachwianie wierna. Tylko jak długo?”
W tym momencie stało się dla niego jasne, dlaczego mąż Fanny, pomimo wielkiej życzliwości – chodziło przecież o przyjaciela – spoglądał z takim dziwnym uśmieszkiem, współczująco wzgardliwym. W każdym razie Wedekind, wtedy jeszcze wcale nie stary, czasami odnosił takie wrażenie.
– I jesteś pewna, że ten środek nie przestanie działać? – zapytał ostrożnie.
– Jest niezawodny – zapewniła z przekonaniem astrologa.
To jednak wcale nie uspokoiło jego wątpliwości. Nie wierzył w nieomylność jej psychologicznych analiz, nie znał Freuda i Junga. Aż pewnego dnia zobaczył, że nie ma racji. Zobaczył i się przekonał, zresztą w sposób cokolwiek niespodziewany.
Zajmował wtedy mały pokoik na czwartym piętrze wysokiej czynszowej kamienicy, przy wąskiej uliczce w samym centrum miasta i miał w zwyczaju wylegiwać się do południa. W co jak w co, ale w to wylegiwanie mu wierzę bez zastrzeżeń.
I tak oto pewnego słonecznego ranka, około dziewiątej, drzwi się otwierają, wchodzi Fanny. – W tym momencie mój stary przyjaciel przerwał i zaczął się znowu zaklinać, że tego, co następi dalej, w życiu by nie zdradził nikomu, i że wszystko, co usłyszę, ma zostać między nami, że szanuje honor i cześć, i prywatność, i w ogóle, ale chodzi o rzecz większą, o dowód… o złudzenia, jakim ulega psychika człowieka. Nie ważne. – Wchodzi, pozbywa się ostatniego okrycia i dołącza do wylegującego się młodego, słodkiego. – I znowu to: Ale bez obaw, drogi przyjacielu, oszczędzę ci gorszących szczegółów. Zupełnie nie o to chodzi… Zdarta płyta. – Tak więc ledwie kołdra przysłoniła wdzięki jej ciała, swoją drogą ponoć nienajgorszego, jak tylko pulchna i miła jak aksamit pierś spoczęła na jego owłosionej, jak tylko jej malutki paluszek figlarnie łaskotnął go pod uchem, zza drzwi dały się słyszeć głośne kroki; ktoś zapukał. Młody zdążył tylko zakryć kołdrą głowę kochanki, na szczęście wykazał się refleksem, a już do pokoju wpadł mąż dopiero co rozebranej kobiety, jego przyjaciel, spocony, dyszący ciężko po stu dwudziestu stopniach wspinaczki, ale wesoły, uśmiechnięty od ucha do ucha, podekscytowany.
– Chciałem zapytać, czy nie miałbyś ochoty na wycieczkę ze mną, Röblem i Schletterem? Jedziemy pociągiem do Ebenhausen i z tamtąd na rowerach do Ammerlandu. Właściwie to miałem dziś pracować w domu – tak, tak, już wtedy znano home office –ale moja żona poszła z samego rana do Brüchmannów, zobaczyć, jak się ma ich najmłodsze, a ja przy tak pięknej pogodzie nie mogłem się skupić. Wyszedłem więc do kawiarni, i tam, u Luitpolda, spotkałem Röbla i Schlettera i się umówiliśmy. Nasz pociąg odchodzi o dziesiątej trzydzieści siedem.
Warto w tym miejscu dodać dygresję, że małżonek pięknej Fanny pochodził z Augsburga i z dumą pielęgnował swoją wyniesioną z domu szwabską wymowę. I mówił wyłącznie w dialekcie, żeby podkreślić i nie zapomnieć, że dumny jest z tego, iż nie urodził się luterańskim Prusakiem. Nic w tym nadzwyczajnego – każdy ma jakąś, oby niegroźną, fobię. Jednak wspominam ten drobiazg z uwagi na tych z was, drodzy przyjaciele, którzy lubią czytać na głos. Tak więc mowa szeleszcząca jak suche liście: poSZt, kunSZt, koSZt, reSZpekt i kaSZtanie, paSZtete, no i oczywiście AugSZburg; o w miejsce a, zdania z pięciokrotnym przeczeniem: Nigdy nikomu nie odmawiam żadnego piwa o żadnej porze i w żadnym lokalu, przeczące klarownym zasadom doskonałego języka i elementarnej logiki, – ´ – = +, jak w językach romańskich i u Słowian.
Tymczasem, kiedy jego przyjaciel już stał z wybałuszonymi oczami na środku pokoju, a my poweseliliśmy się charakterystyką jego wymowy, Wedekind zdążył się trochę zebrać w sobie.
– Nie widzisz – powiedział z uśmiechem – że nie jestem sam?
– Tak, to widać – Przyjaciel posłał mu uśmiech takiego jakby wpaniałomyślnie wyrozumiałego przyzwolenia. A przy tym jego oczy zabłysły i szczęka zadrżała, do góry i do dołu.
Zrobił jeszcze jeden krok do przodu i stanął przy krześle, na którym leżała koronkowa bluzka z wyhaftowanym czerwonym monogramem F i para czarnych ażurowych pończoch ze złotożółtymi wstawkami. Jako że sama kobieta była w stu procentach zakryta kołdrą, wzrok jej męża siłą rzeczy skupił się więc na tych, dostępnych spojrzeniu, odzieżowych atrybutach żeńskości.
Zrobiło się niebezpiecznie: jeszcze chwila i jego przyjaciel sobie przypomni, że te ciuszki już gdzieś kiedyś widział. Choćby nie wiem co, Wedekind musiał przekierować uwagę gościa na coś innego, jak najdalej od tego inkryminującego widoku, i to tak, żeby ani myślał spojrzeć jeszcze raz w to miejsce. Żeby ten cel osiągnąć, potrzeba było czegoś wyjątkowego, czego świat nie widział i nie zobaczy. Całe to rozumowanie zajęło mózgowi naszego bohatera tyle co przelot błyskawicy; co nie powinno dziwić: w sytuacji krytycznej ludzie myślą szybciej. Wedekind powiedział mi, że doszedł do wniosku, iż tylko najordynarniejszy występek może uratować sytuację. Powiedział też, że tego co zrobił chwilę później, nawet po śmierci nie będzie mógł sobie wybaczyć. Hm… Mnie się wydawało, że był z siebie dumny… Może to było wrażenie z gatunku złudnych.
– Nie jestem sam – przypomniał – ale, jak byś miał tylko cień pojęcia, jakie wspaniałe stworzenie jest tutaj ze mną, to byś mi zazdrościł.
I sięgnął ręką, tą, którą wcześniej zarzucił kołdrę na głowę ich pięknej Fanny, tam, gdzie podejrzewał, że są jej usta, żeby, choćby i ryzykując, że ją udusi, nie dać jej wydać z siebie żadnej oznaki życia. Wzrok jej męża powędrował chciwie po falistych liniach utworzonych przez kołdrę, tam i z powrotem, czyli plan Wedekinda zaczynał działać. Ale to jeszcze nie koniec. To jeszcze nie ta bezczelność, której świat nie widział ani przedtem, ani potem.
Uwaga! Wedekind chwycił kołdrę za jej dolny koniec. I? I jednym szarpnięciem pociągnął aż do szyi. Jednym susem odsłonił gołe ciało, tak że tylko głowa pozostała w ukryciu.
– Czy kiedyś w życiu widziałeś takie piękno? – zapytał bezczelnie.
Niezaproszony gość wybałuszył oczy i nie wiedział, co dalej.
– Tak, tak, nie można zaprzeczyć… masz dobry guszt… – wydukał wybity z konceptu – no… no to… będę już szedł… przepraszam… wybacz, proszę, że przeszkodziłem.
Wycofał się do drzwi. A ja – opowiadał Wedekind – stopniowo, bez pośpiechu opuszczałem zasłonę na Fanny. Potem wyskoczyłem z łóżka i stanąłem przy drzwiach tuż obok niego, w taki sposób, żeby nie miał już jak skierować wzroku na pończochy leżące na krześle. Gdy jego ręka dotykała już klamki, powiedziałem spokojnie:
– W każdym wypadku przyjadę do Ebenhausen południowym pociągiem. Może zaczekacie na mnie w gospodzie Przy Poczcie i potem pojedziemy razem do Ammerlandu? Zapowiada się świetna wycieczka. Dziękuję ci najmocniej, że przyszedłeś mnie zaprosić.
Jego przyjaciel wtrącił na do widzenia kilka poufałych komentarzy, takich od serca, i zostawił ich samych. Zuchwała bezczelność zwyciężyła. Niech posłuży za przykład, przestrogę i radę, co się w życiu liczy najbardziej, żeby wygrywać. Wtrącę też ja, że inny filozof mawiał ponoć o naiwnych, że są na świecie po to, żeby ich kiwać. Też miał zupełną rację.
A à propos celu wycieczki, na którą został zaproszony nasz casanova, to plaża w Ammerlandzie jest zgoła niezwykłym miejscem. Doceniał je nawet sam król Ludwik. Z zamku Berg nie miał daleko. Chadzał tam w nocy, rozumie się incognito, by rano skoro świt, podziwiać przez lornetę widoki w przyklasztornych ogrodach klasztoru benedyktynek na zachodnim brzegu jeziora podświetlanym promieniami wschodzącego słońca. Wiem, że na tę właśnie plażę przyprowadził Wagnera, kiedy ten zmagał się z kryzysem twórczym związanym z postacią Izoldy. Po porannych obserwacjach przez złotą lornetę dokończył operę w trzy migi. Z tą plażą wiąże się też ostatni, tragiczny, spacer króla, ale ten temat nie zmieści się już w ramach tej krótkiej dygresji.
Wróćmy do gołej damy. Wedekind podał mi taki opis: „przedstawiała sobą widok rozdzierający serce. Wskutek przeżytego poniżenia wpadła w stan dzikiej furii przechodzącej w desperacką rozpacz, którego lepiej by było nigdy nie widzieć. Na szczegóły spuśćmy zasłonę milczenia. Wystarczy, że powiem, że była wytrącona z równowagi i dała mi dowody nienawiści i pogardy, jakich nigdy wcześniej nie miałem okazji poznać i nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Ubierając się w pośpiechu, groziła, że napluje mi w twarz. Oczywiście nie próbowałem się bronić”. Zapytał:
– Gdzie chcesz teraz iść?
– Nie wiem… skoczyć do wody… do domu… a może do Brüchmannów, zobaczyć, jak się ma ich najmłodsze. Jeszcze nie wiem. – Biedna Fanny. Ale sama sobie wybrała takiego kochanka. Młody, słodki…
No a co z tą cudowną szczepionką, zapytacie. Cierpliwości, proszę. Zaraz się wszystko wyjaśni:
Około drugiej po południu siedzieli już sobie we czterech, Rödel, Schletter, przyjaciel Wedekinda oraz Wedekind, w cieniu kasztanowca przed gospodą Przy Poczcie w Ebenhausen. Raczyli się pieczonymi kurczakami i połyskującymi w słońcu soczystymi liściami zielonej sałaty. Przyjaciel Wedekinda był w niespotykanie dobrym humorze. Zerkał na niego wymownie, z figlarną miną, z zadowoleniem pocierał ręce, ale ani słowem nie zdradził, czemu zawdzięczał tak wesoły nastrój.
O dalszym przebiegu wycieczki wiem tylko tyle, że przebiegła bez wydarzeń wartych opowiedzenia. Za to wieczorem, a raczej w nocy, kiedy wycieczkowicze byli już z powrotem w mieście, zdecydowali jeszcze wpaść do ogródka przy piwiarni i tam podsumować dzień z kuflem w ręce.
– Pozwólcie mi tylko – rzekł mąż pani Fanny – że skoczę po moją żonę. Cały dzień Boży siedziała z chorym dzieckiem i miałaby nam za złe, gdybyśmy kazali jej spędzić wieczór samej w domu.
W ogródku piwnym rozmowa kręciła się najpierw oczywiście wokół wyprawy. Nieważne, że nic ciekawego się nie wydarzyło. Każdy banał można rozdmuchać do rozmiarów epopei pełnej niesamowitych przygód. Tylko Fanny była małomówna, sprawiała wrażenie zakłopotanej i unikała wzroku Wedekinda. Ale za to jej mąż nie przestawał zaskakiwać. Był jeszcze bardziej pogodny niż przy obiedzie, jego twarzy nie opuszczał wyraz triumfu i pewności siebie, czego Wedekind nijak nie mógł zrozumieć. Żona pogrążona w myślach, a on jakby odczuwał jakąś błogą, głęboką satysfakcję.
Zagadka miała wyjaśnić się dopiero miesiąc póżniej, kiedy para zeszła się ponownie, pierwszy raz po przerwie, tylko we dwoje. Oczywiście najpierw było wiadro pomyj, zarzutów i wyrzutów, potem, kiedy zasób słów się wyczerpał, stan powierzchownej zgody, a kiedy i ten etap udało im się przebrnąć, ekspertka w dziedzinie psychologii mężczyzn, wyjawiła, jaki wykład dostała od swojego małżonka, kiedy wrócili tamtej nocy do domu.
– Twojego kochanego, słodziutkiego chłopca, moja miła, o, teraz to go ja przejrzałem na wylot! Codziennie mi się spowiadasz, że go kochasz, a przy tym nie masz najmniejszego pojęcia, jaki on ma z tego ubaw. Dziś rano odwiedziłem go w jego mieszkaniu. Naturalnie nie był sam. I teraz jest już całkowicie jasne, dlaczego ma cię za nic i z pogardą odrzuca twoje zaloty. Otóż jego kochanka to kobieta tak olśniewającej i tak przytłaczającej urody, że ze swoimi nielicznymi i przywiędłymi wdziękami faktycznie nie masz szans się z nią równać.
Takie oto działanie miała ta cudowna szczepionka. Strzeżcie się, przyjaciele, tego wynalazku!
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Blog Comments
Tomp
2025-04-21 at 22:48
Wszystko bardzo intelektualne, tylko ten Wedekind to chyba jakiś NPC? Jakoś jego nazwisko ani życiorys mi nie zagrały w fabule. Przecież bohaterowie mogli być kimkolwiek bez uszczerbku dla opowieści.
Natomiast autor nie pochyla się nad dalszym ciągiem, a ten wisi w powietrzu z prawdopodobieństwem 1,05%, jak smok u Lema. Po takiej obrazie ze strony męża każda Helga (skąd Fanny u Niemców?) powinna złapać za nóż, na który mąż przez przypadek nadziałby się pięć razy.
Pan Hyde
2025-04-21 at 23:09
„skąd Fanny u Niemców?”
Dobre pytanie. Frank się uśmiał w grobie, jak je usłyszał. I powiada (cytuję dosłownie, nie wnikając, czy to prawda):
„Fanny Hensel (1805–1847): Urodzona jako Fanny Zippora Mendelssohn w Hamburgu, była wybitną niemiecką kompozytorką epoki romantyzmu, pianistką, dyrygentką i organizatorką koncertów. Była starszą siostrą Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego i pochodziła z muzykalnej rodziny. Jej dorobek obejmuje ponad 460 kompozycji, które zaczęto szerzej poznawać dopiero od lat 80. XX wieku.
Fanny von Bernstorff (1840–1930): Niemiecka rysowniczka i autorka książek dla dzieci, znana w kręgach niemieckojęzycznych.
Fanny Elßler (1810–1884): Właściwie Franziska Elßler, słynna austriacka tancerka, która zdobyła dużą popularność w krajach niemieckojęzycznych.
Fanny Hünerwadel (1826–1854): Szwajcarska kompozytorka, również rozpoznawalna w niemieckojęzycznym środowisku muzycznym.
Fanny Lewald (1811–1889): Niemiecka pisarka, aktywna w XIX wieku, znana z krytyki społecznej w swoich dziełach.
Fanny Janauschek (1828–1904): Austriacka aktorka działająca w XIX wieku.
Fanny Moran-Olden (1855–1905): Niemiecka śpiewaczka, znana pod koniec XIX wieku.
Fanny Meyer (1842–1909): Niemiecka malarka pejzażystka, aktywna w XIX wieku.”
Tomp
2025-04-22 at 00:55
To śmiejmy się z Frankiem:
Fanny to imię żeńskie. Powstało jako zdrobnienie angielskiego imienia Frances lub francuskiego Françoise, oznaczających „wolna”, a także hiszpańskiego imienia „Estefanía” i francuskiego imienia Stéphanie, oznaczających „korona”.
Fanny było popularnym niezależnym imieniem, a także zdrobnieniem innych popularnych imion w latach 1700. i 1800. Użycie tego imienia stale spadało w anglojęzycznej wersji językowej od końca XIX wieku. W brytyjskiej angielszczyźnie fanny było wulgarnym slangowym określeniem pochwy lub sromu od lat 30. XIX wieku. W amerykańskiej angielszczyźnie fanny jest slangowym określeniem pośladków, używanym od I wojny światowej. W Nowej Zelandii urzędnik ds. rejestracji urodzeń nie będzie już akceptował tego imienia w akcie urodzenia dziecka, ponieważ imię to może zostać uznane za obraźliwe.
A imię Funny dotąd kojarzyło mi się wyłącznie z Funny Hill (tej od Pamiętników…)
Pan Hyde
2025-04-22 at 08:21
Ta od Pamiętników to też Fanny. Funny to ta od perykopy o jawnogrzesznicy — zupełnie inna bajka 😉
Veronique
2025-04-22 at 17:12
Wyborna przypowiastka o młodzieńczej brawurze, męskiej ślepocie i kobiecej przewrotności!
Czy są jakieś szanse na kolejne historie starego Wedekinda?
Pan Hyde
2025-04-23 at 18:20
To miał być jednorazowy występek, ale historyjek Wedekinda jest więcej. Może, może…
Megas Alexandros
2025-04-24 at 22:01
Też chętnie przeczytałbym o kolejnych przygodach Wedekinda, ale są bardziej palące tematy. Panie Hyde, gdzie kontynuacja Dzieła św. Cyryla???
Pozdrawiam
M.A.
Lamia
2025-04-23 at 15:05
Ale za co właściwie Fanny obraziła się na Wedekinda? Za to, że pokazał jej mężowi jej wypięty rewers? Wszak ratował ją wówczas przed znacznie większym ambarasem. A tak, przynajmniej nie straciła twarzy, a i zadek otrzymał dobre noty.
Pan Hyde
2025-04-23 at 18:20
Myślę, że jak zawsze: za całokształt. 😉
Indragor
2025-04-24 at 15:04
Hm. Opowiastka wydaje mi się cokolwiek naciągana. Chociaż czasami być może lepiej nie znać prawdy albo dyplomatycznie „nie znać prawdy”?
Lucas
2025-04-24 at 15:38
Żeby takie rzeczy najlepszemu przyjacielowi czynić? Skandal, ruja i poróbstwo. No kto to widział. Demoralizacja niewiast i młodzieży!