Bałtycki Rybak Dusz II (jammer106)  5/5 (18)

54 min. czytania

Źródło: StockCake

Niniejsze opowiadanie bazuje na scenariuszu filmu “The Guardian” z 2006 roku. Całość historii została przeniesiona do polskich realiów tamtych czasów, wzbogacona dodatkowymi scenami oraz elementami erotyki.

„So others may live” – „Aby inni mogli żyć” – oficjalne motto śmigłowcowych ratowników morskich United States Coast Guard (US CG)

Nieoficjalnie – motto wszystkich morskich śmigłowcowych ratowników SAR.

Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej, Ustka, połowa września.

Do Centrum Szkolenia Specjalistów MW przybyłem tydzień przed rozpoczęciem kursu. Miałem czas, by zapoznać się z kadrą uczelni. To były lata dziewięćdziesiąte, kiedy do wojska trafiało coraz więcej plecaków,  po znajomości, czyli dzięki plecom.

W ośrodku było to szczególnie widoczne. Duża grupa świeżo upieczonych matów, młodszych chorążych i podporuczników, którzy nie mieli żadnego doświadczenia ani praktyki w jednostkach liniowych, obejmowała stanowiska laborantów, pomocników i inne „ciepłe fuchy”. Nakarmieni teorią nie mieli pojęcia o pracy w jednostkach bojowych i  żadnej praktyki.

W poniedziałek czekaliśmy na przybycie kursantów. Koło południa na plac apelowy wjechał zgniłozielony „trepowski” autobus. Po chwili zaczęli wysiadać kursanci. Zliczyłem dwadzieścia dwie osoby – trzy kobiety i dziewiętnastu mężczyzn. Patrząc na tę zbieraninę, w myślach już widziałem tych, którzy w sprzyjających okolicznościach mogliby zostać ratownikami.

Nie, żadna z tych cipek – pomyślałem, od razu przekreślając trzy młode kobiety.

Pierwsza z nich, blondynka z długimi włosami, wyglądała najbardziej beznadziejnie. Długie, wymalowane paznokcie i zbyt mocny makijaż sprawiały, że bardziej pasowałaby na hostessę niż na ratownika.

Druga, szatynka o ostrych rysach twarzy i silnej budowie ciała, może i by się nadawała. Miała typowo słowiańską urodę, była „grubokoścista”, z wyrazistymi piersiami i umięśnionymi nogami. Typowy obraz kobiety wykarmionej kaszą i tłustym mlekiem.

Trzecia, o rudych średniej długości włosach, miała wysportowaną sylwetkę. Była szczupła i podobnego wzrostu co szatynka. Ubrana w zgniłozielone bojówki, sportowe buty i T-shirt. Długie zgrabne nogi i średniej wielkości piersi.

Mężczyźni –  to przegląd wszelakiego rodzaju sylwetek i wzrostu. Od chłopów, co mieli dłonie jak bochen chleba i wzrostu ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, po skrajnie szczupłych i kurdupli. Zauważyłem też kilku z lekkim brzuszkiem.

Czwórka młodych matów przydzielonych nam do pomocy wrzeszczała na kursantów, starając się naśladować amerykańskich instruktorów musztry, co wychodziło im dość komicznie.

– Macie kwadrans na przebranie się w mundury polowe, a potem widzimy się na placu musztry – krzyknął właśnie jeden z nich.

Towarzystwo biegiem ruszyło z tobołami do budynku koszarowego. Zegar tykał. Przyglądając się im, typowałem osoby do uwalenia. Oprócz tych trzech kobiet miałem już na oku kilku mężczyzn: Lepiej nie dawać złudnych nadziei takim sierotom.

Obok mnie stał młody podporucznik pełniący obowiązki dowódcy grupy kursantów. Był moim przełożonym w kwestiach służbowych, ale pod względem fachowym podlegałem bezpośrednio szefowi szkolenia.

– No, mamy pierwsze kobiety. Mam nadzieję, że skończą kurs – palnął.

Po moim trupie – odpowiedziałem mu w myślach.

To były pierwsze lata, kiedy dla kobiet otworzyły się bramy uczelni wojskowych. Wszyscy dopiero się uczyli, jak postępować z nimi. Odpowiednie procedury były wciąż w fazie tworzenia. Na szybko przygotowywano oddzielne sale żołnierskie i sanitariaty. Brakowało damskich  mundurów i środków higienicznych. W tej kwestii panował kompletny chaos.

Osobiście byłem przeciwny obecności kobiet w Siłach Zbrojnych. Owszem, dopuszczałem ich obecność  w służbach medycznych, administracji i logistyce, ale nie w pionie bojowym. Cały czas miałem w pamięci Agnieszkę. Gdybym bardziej naciskał na nią, by wcześniej przeszła jako lekarz na okręty ratownicze, może by żyła. Dlatego postawiłem sobie za punkt honoru uwalenie tych trzech panienek.

Aula CSSMW, dwadzieścia minut później

– Kiedy sztorm zamyka porty, my wypływamy i lecimy na ratunek – przemawiał komendant

Kursanci słuchali ubrani w marynarskie polowe uniformy. Wszyscy w stopniu mata, świeżo po szkole podoficerskiej.

– Ponad połowa z was nie ukończy kursu – kontynuował komendant. – Wiem to z doświadczenia z poprzednimi turami. Jeżeli jakimś cudem dołączycie do grona ratowników, czeka was reumatyzm, wieczne poczucie zimna i perspektywa śmierci w męczarniach na otwartym morzu. – Kursanci siedzieli cicho, słuchając w skupieniu. Ja razem z innymi instruktorami stałem za ich plecami. – Ale będziecie jako nieliczni, wykonywać zadania bojowe w czasie pokoju.

Zakończywszy przemowę, komendant przeniósł wzrok na nas i przedstawił po kolei wszystkich instruktorów oraz osoby funkcyjne kursu. O mnie powiedział:

– Chorąży Radosław Gancarz służy w jednostce w Darłowie i przekaże wam wszystko, czego tam się nauczył i doświadczył. Wierzcie mi, jest to wytrawny i doświadczony ratownik, który brał udział w wielu akcjach w ekstremalnych warunkach. Jako jeden z nielicznych ukończył w USA kurs organizowany przez United States Coast Guard. Mam nadzieję że wprowadzi powiew świeżości do naszych procedur.

Nie wspomniał o wypadku, o co go prosiłem. Nie potrzebowałem litości ani użalania się nad moją osobą. Uszanował to. Część wstępna miała się ku końcowi. Kursanci do następnego dnia mieli czas wolny.

Drugi dzień kursu.

W nocy śniły mi się koszmary. Znów byłem na tratwie z Agnieszką. Zlany potem obudziłem się około czwartej nad ranem. Nie mogłem już zasnąć, wziąłem szybki prysznic.

Mieszkałem w internacie na terenie jednostki. Dostałem odremontowany pokój na pierwszym piętrze – ot, zwykły internatowy standard. Najważniejsze, że nie dzieliłem go z nikim. Po piątej wyszedłem pobiegać, potem zjadłem szybkie śniadanie i wypiłem kawę.

Od ósmej kursanci mieli test sprawdzający. Nic nieznaczące pływanie na czas w strojach kąpielowych, nurkowanie po rzucone do basenu przedmioty, bieganie na sali gimnastycznej i inne bezsensowne ćwiczenia.

Przed kursem wyraziłem chęć realizacji własnych pomysłów. Komendant dał mi zielone światło. Zamierzałem z tego skorzystać. Dobrze pamiętam jego słowa.

– Ty jesteś praktykiem, byłeś na kursie w Stanach, chętnie zostawiłbym cię tutaj, ale wiem, że ciągnie cię nad Bałtyk, jak wilka do lasu. Chcę zmodyfikować ten sztywny i nieprzystający do realiów program. Pomóż mi w tym, masz moje przyzwolenie.

Ubrany w polowy mundur udałem się na poranny apel. Kursanci stali już w dwuszeregu. Opiekujący się nimi mat złożył mi meldunek. Dowodzący grupą podporucznik został wezwany z rana na jakąś odprawę. Stanąłem przed nimi, z rękami skrzyżowanymi z tyłu. Nakazałem matowi, by przesunął pierwszy szereg. Zacząłem powoli przesuwać się wzdłuż niego, bacznie przyglądając się każdemu z tych młodziaków. Zatrzymałem się przy blondynce.

– Stopień, imię i nazwisko – wyrzuciłem z siebie.

– Mat Mariola Błońska – przedstawiła się.

Omiotłem ją wzrokiem, dłużej zatrzymując się na jej dłoniach. Te długie paznokcie pomalowane czerwonym lakierem działały mi na nerwy.

– Panienka przyjechała na kurs, czy szuka kawalera do żeniaczki? – zapytałem.

– Na kurs – odparła nieco zdziwiona .

– I tymi szponami chcesz wyciągać ludzi z wody? Do jutra paznokcie przycięte na odpowiednią długość. Jasne!

– Ale… – próbowała coś powiedzieć.

– Jasne!

– Tak jest – odparła niezadowolona.

Zbliżyłem się do rudej dzierlatki. Wyprostowała się jak struna, prężąc krągłe piersi. Nasze spojrzenia się przecięły. Miała piękne zielone oczy.

– Nazwisko i imię?

– Mat Klaudia Skibińska – przedstawiła się.

Pojawił się dowódca grupy. Nie chciał, bym składał mu meldunek. Z daleka machał ręką, by dać sobie z tym spokój. Podszedł do mnie i się przywitał. Oddałem mu honor.

– Pani Klaudia to mistrzyni pływacka juniorów, miała wolny wstęp na wszystkie AWF-y w kraju, a wybrała właśnie nas – poinformował mnie na głos.

Spojrzałem na nią jeszcze raz.  Nie uciekała wzrokiem, patrzyła mi w oczy. Można było się w tych oczach zakochać. Jej twarz była milutka, dziewczęca. Bez makijażu, może jedynie z delikatnym śladem kredki na brwiach. Zastanawiałem się, co taka dziewczyna robi tutaj.

– Biłaś rekordy na basenie krytym czy odkrytym? W basenie o głębokości dwóch i pół metra, czy głębszym? Woda miała dwadzieścia stopni, czy więcej? – Rzuciłem te pytania z pełną premedytacją, żeby zdezawuować jej osiągnięcia.

Zacisnęła zęby, nic nie odpowiadając. Porucznik rozdziawił gębę.

Przeszedłem dalej, przyglądając się wszystkim kursantom. Tej trzeciej dziewczynie na razie dałem spokój. Gdy skończyłem, kursanci wrócili do dwuszeregu. Stanąłem przed frontem szyku.

– Nie obchodzi mnie, kto ma jakie plecy i jak się tu dostał. Najważniejszym dla mnie jest to byście nauczyli się ratować ofiary. Ich życie będzie w waszych rękach. Nie pozwolę na to, by przez wasze błędy zginął ktokolwiek. Jeśli uznam, że ktoś się nie nadaje, ta osoba odpada z kursu. Jasne!

– Tak jest – ryknęli razem.

– Dzisiaj w planie miały być nic nie wnoszące testy sprawnościowe, ale je odwołuję. Większość zadań realizować będziecie w wodzie i woda zweryfikuje wasze zdolności – W ten sposób zburzyłem tok szkolenia.

Nastało lekkie poruszenie. Analizowałem zachowanie każdego z nich. Porucznik wreszcie doszedł do siebie.

– Ale, jak to? – zapytał.

– Mam zgodę komendanta – odparłem. – Zabierajcie ich na basen, próba będzie w umundurowaniu polowym bez butów. Mam nadzieję, że mają drugi komplet na zmianę.

Dowódca grupy przekazał ten rozkaz swojemu pomocnikowi. Podszedł do mnie instruktor od sprzętu ratowniczego, doświadczony starszy bosman. Klepnął mnie w ramię.

– Wreszcie ktoś z jajem, jestem z tobą. – Uścisnął mi dłoń i wolnym krokiem ruszyliśmy za grupą..

 Na basenie chwilę czekaliśmy na kursantów. Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałem ich w strojach kąpielowych.

– Przepraszam, zapomniałem przekazać – zreflektował się oficer – Do szatni, przebierać się w mundur polowy – rozkazał.

– W ramach promocji zezwalam na brak bluz, w samych podkoszulkach – łaskawie zmieniłem zasady.

Wrócili do szatni, a po kilkunastu minutach wrócili boso, w spodniach i granatowych T-shirtach z logo CSSMW.

– Do wody! – ryknąłem.

Odczekałem chwilę, aż wszyscy znajdą się w basenie. Zaczęli pluskać się jak dzieci, nie wiedząc, co ich czeka.

– Teraz przeprowadzimy test wstępny. Macie przez godzinę unosić się na wodzie. Kto dotknie ścian basenu, odpada z kursu, kto dotknie dna, wraca do jednostki – przedstawiłem warunki testu.

Kiwnęli głowami na znak, że zrozumieli. Spojrzałem na blondynkę, która była w miarę blisko mnie. Przez mokry podkoszulek dało się dostrzec sterczące sutki. Uśmiechnąłem się lubieżnie.

– Błońska, do mnie!

Posłusznie podpłynęła do miejsca, gdzie stałem. Kucnąłem przy krawędzi basenu.

– Te sutki ci tak stoją z zimna, czy z podniecenia? – szepnąłem tak, aby słyszała to tylko ona.

Spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem wkurzenie. Nic nie odpowiedziała. Przygryza tylko wargi. Była moim pierwszym celem.

– Rozpraszasz kolegów, utopią mi się tutaj jeszcze, drugim razem załóż stanik. Jesteś wolna – zakończyłem rozmowę.

Odbiła się i odpłynęła, zajmując pozycję obok pozostałych kobiet. Podniosłem się.

– Kto tej próby nie przejdzie, nie ma co liczyć na przejście do dalszego etapu. Czas start! – rzuciłem, naciskając stoper.

Chodziłem wzdłuż basenu, przyglądając się grupie. Analizowałem zachowanie każdego z kursantów. Miałem zamiar już tego dnia pozbyć się paru osób. Po około pół godzinie do skraju basenu dobił jeden z chuderlaków. Nie dawał rady. Wyszedł z wody załamany. Nie żałowałem go. Nie nadawał się, i już.

–  Możecie dołączyć do kolegi. Lepiej teraz, po co się męczyć? Śmiało! – rzuciłem propozycję dla reszty, po wyjściu chłopaka.

Różne mieli taktyki utrzymywania się na wodzie. Część kładła się na plecach, część tkwiła jak spławiki, machając delikatnie rękami i nogami.

W pewnej chwili ta z pazurkami zanurzyła się pod wodę. Uśmiechnąłem się zadowolony z tego faktu. Nerwowo wynurzyła się, łapiąc za korpus będącą obok rudą dziewczynę. Obie poszły pod wodę.

Super, dwie pieczenie na jednym ogniu – ucieszyłem się w myślach.

Chwilę przebywały pod wodą. Mój wzrok rejestrował, co tam się działo. Marzyłem, by obie dotknęły dna. Szamotały się chwilę. Nie wiem jak, ale Skibińska wyswobodziła się z objęć koleżanki i wypłynęła na powierzchnię. Blondynka, opadając niżej, dotknęła dna basenu.

Bingo – szepnąłem do siebie.

Odbiła się od dna i wypłynęła. Chwytała się za stopę .

– Błońska, wyłazisz Zobacz, jak to dobrze się składa, nie będziesz musiała piłować pazurków – rzuciłem zadowolony.

– Skurcz mnie złapał, panie chorąży – próbowała się usprawiedliwić.

Nie ze mną takie numery. Miałem za dużo praktyki, by dać się na to nabrać.

– Powiedziałem, koniec szkolenia dla ciebie – uzmysłowiłem dziewczynie, że nie ma odwrotu.

Wkurzona, wyszła z basenu, mrucząc coś pod nosem. Nie zważałem na to. Udało mi się w stosunku do tych cipek wykonać jedną trzecią planu. Wściekłym wzrokiem omiotła moją sylwetkę. Nie uciekałem przed jej spojrzeniem. Patrzyłem na nią z góry. Byłem z siebie dumny. Wyeliminowałem słaby element.

Zniknęła mi z oczu. Nadal przyglądałem się reszcie kursantów. Na dziesięć minut przed końcem skapitulował kolejny facet z lekkim brzuszkiem. Reszta przeszła do dalszej tury.

– Wypad z basenu! – ryknąłem.

Szczęśliwcy dopływali do krańca basenu. Zmęczeni, opuszczali basen. Zbliżyłem się do miejsca, do którego kierowała się szczęściara. Gdy próbowała się wydostać na posadzkę, chwyciłem ją prawą ręką za czubek głowy i wepchnąłem z powrotem do basenu. Wynurzyła się po chwili, ze zdziwionym wzrokiem.

– Myślałem, że jesteś tutaj, aby ratować ludzkie życie? – rzuciłem, patrząc w jej cudne oczy.

– Bo jestem, panie instruktorze – odpowiedziała.

– Więc dlaczego nie pomogłaś koleżance? – zapytałem.

– Nie sądziłam, że już teraz mam to robić – odparła, prześwietlając mnie wzrokiem.

Patrzyła mi głęboko w oczy.  Miała w tym spojrzeniu coś, jakąś iskrę.

– Jeżeli nie od teraz, to od kiedy? Ratujemy ludzi od pierwszego dnia – odparłem, pozwalając jej wyjść z basenu.

– Tak jest – usłyszałem, odchodząc.

Kancelaria Komendanta CSSMW, po zajęciach w tym dniu.

Sekretarka komendanta zadzwoniła z informacją , żebym się u niego stawił. Dochodziła piętnasta. Zameldowałem się tak szybko, jak tylko mogłem. Prócz niego w pomieszczeniu byli zastępca do spraw szkolenia i dowódca grupy kursów. Komendant wskazał mi miejsce, gdzie mam spocząć.

– Uwalił pan dziś trzy osoby, ostro jak na pierwszy dzień szkolenia. W takim tempie do końca kursu wyrzuci pan wszystkich – rozpoczął szkoleniowiec.

– Tak, zgadza się, ta trójka nie nadaje się na ratowników – odparłem.

– Nie przeprowadził pan testów określonych wytycznymi i normami, wprowadził pan własny test. Dlaczego?

Spojrzałem na niego. Niewiele starszy ode mnie komandor podporucznik. Z pewnością miał nikłe doświadczenie w jednostkach liniowych.

– Gdyż jest różnica pomiędzy spokojną tonią basenu, a spienionym morzem – odparłem spokojnie.

Zastępca do spraw szkolenia spojrzał na dowódcę.

– Czy mam zmienić program szkolenia? – zapytał.

– Tak – usłyszał.

Ten komendant był podobny do mojego dowódcy dywizjonu. Rzadkość wśród trepów starej szkoły. Nie miał klapek na oczach. Był otwarty na zmiany proponowane przez praktyków.

– Dzisiaj dokonam korekty planu szkolenia. Pozostaje jeszcze kwestia pani mat Błońskiej. Podobno miała skurcz, może uda się cofnąć pana decyzję – rzucił.

Kiwnąłem głową przecząco. Nie miałem zamiaru traktować nikogo ulgowo.

– Nie cofnę decyzji, ale ostateczne zdanie pozostawiam panom – odparłem dyplomatycznie, znając swoje miejsce w hierarchii.

Szkoleniowiec cmoknął. Spojrzał na dowódcę grupy. Podporucznik najwyraźniej chciał coś powiedzieć.

– To bratanica dowódcy flotylli, pan chyba rozumie.

Tym bardziej nie miałem zamiaru przymykać oka. Wiedziałem, że wyrzuciwszy tę dziewczynę, dobrze zrobiłem.

– Dzisiaj skurcz, jutro bolesna miesiączka. Ratujemy ludzi, a ci wyszkoleni tutaj ludzie trafią do jednostek – odparłem.

Podziękowano mi. Wróciłem do internatu, obawiając się, że może nieco przegiąłem.

Co mi zrobią, odeślą do dywizjonu? – pomyślałem.

Przecież tego właśnie chciałem. To byłby najlepszy prezent z ich strony.

 

Wieczór tego samego dnia.

Dochodziła dwudziesta trzydzieści, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewałem. Właśnie analizowałem amerykańskie periodyki z Coast Guard. Przekręciłem klucz w drzwiach i je uchyliłem dość szeroko. Nie na tyle jednak, by potencjalny intruz mógł wpaść do pokoju. Przede mną stała Mariola.

Ubrana była w czarną, krótką sukienkę, ledwo zasłaniającą uda, z dużym dekoltem u góry. Umalowana, w czarnych, cieniutkich jak mgiełka rajstopach i wysokich szpilkach, wyglądała ponętnie. W ręku trzymała plastikową reklamówkę.

– Mogę? – Uśmiechnęła się zalotnie.

– O co chodzi? – zapytałem, blokując ciałem wejście do pokoju.

– O pana decyzję, czy mógłby mi pan dać drugą szansę? – zapytała, filuternie na mnie spoglądając.

Natarła na mnie swym młodym ciałem. Zapaliła mi się czerwona lampka.

– Moja decyzja jest ostateczna i nie podlega dyskusji – odparłem krótko.

Skrzywiła się. Zrobiła mały krok naprzód, tak że znalazła się bardzo blisko. Poczułem zapach jej subtelnych perfum.

– Może jednak, kupiłam dobre wino – powiedziała, podnosząc reklamówkę.

Co ta smarkula sobie myślała? Wciąż stałem w drzwiach, blokując wejście. Kiwnąłem głową przecząco. Nie miałem zamiaru nikogo wpuszczać do pokoju. Wyczuwałem podstęp.

– Porozmawiajmy na spokojnie w pokoju – nalegała, bym ją wpuścił.

Widząc, że nie ustępuję, lewą dłonią dotknęła dolnego skraju sukienki i delikatnie ją uniosła. Moim oczom ukazała się zgrabna noga, obleczona w samonośną pończochę. Zauważyła, że mój wzrok tam się skierował. Była bardzo blisko mnie, napierała na moje ciało. Czułem jej ciepły oddech.

– Tam w basenie sutki mi stały z zimna, ale teraz mi stoją z podniecenia – szepnęła lubieżnie, chcąc pocałować mnie w usta.

Cofnąłem głowę, nim zdołała to zrobić. To była podła suka. Chciała mi dać dupy w zamian za przywrócenie jej na kurs. Nie wiedziała, na kogo trafiła.

– Słuchaj, ale przy tobie to kutas mi nie staje. I co z tym zrobimy? W pokoju obok jest dwóch fajnych bosmanów, proponuję iść tam – zabiłem jej ćwieka.

Zdębiała. Nie spodziewała się, że odrzucę jej prymitywne zaloty. Rozdziawiła gębę, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.

– Przepraszam, głupio wyszło, porozmawiajmy, proszę – zreflektowała się.

– Dobrze, porozmawiamy, ale tu, na korytarzu – odparłem, wiedząc, że wygrałem.

– Dlaczego?

– Bo tu są kamery – odparłem i, wypchnąwszy ją, zamknąłem drzwi.

– Dupek i pedał albo impotent – usłyszałem zza drzwi.

Kolejne dni upływały na zajęciach praktycznych i teoretycznych. Powoli i metodycznie wbijano kursantom do głowy, na co się porwali. Ćwiczyli pływanie, skoki do wody i holowanie poszkodowanych. Wszystko na krytym basenie.

Prowadziłem z nimi tylko część zajęć. Przechodzili typową „unitarkę” ratowniczą. W przeciągu kolejnych dziesięciu dni zrezygnowało lub wywaliłem kolejnych dwóch facetów. Nadal obie kobiety trzymały się i nie dawały za wygraną. Gdy obserwowałem je w wodzie, nie wiedziałem, czy moje postanowienie jest właściwe. Byłem jednak nadal zimnym skurwysynem i nie miałem zamiaru zmienić zdania.

Przyszedł weekend, a kursanci, mając skrócone zajęcia w piątek, dostali przepustki na wyjazd do domu. Skorzystałem z tego i ja. Wpadłem do jednostki, by odwiedzić stare śmieci.

– Słuchaj, Jarek przeniósł się na Babie Doły i mamy wakat na jednym z Mi-14. Wybierz tam jednego najlepszego i daj nam go tutaj – usłyszałem.

Odwiedziłem grób Agnieszki. Złożyłem wiązankę białych róż i zapaliłem znicze. Na niedzielny wieczór zamówiłem Roxanę. Przyszła jak zwykle i nie pytając o nic, wtuliła moje nagie ciało w swoje.

– Boże, żeby mnie ktoś tak kochał, jak ty ją, nawet po śmierci – rzuciła, głaszcząc mnie po głowie.

Mogłem się przy niej wypłakać. Jebany twardziel łkał wtulony w kurwę. Po opłaconych dwóch godzinach wstała. Wyciągnąłem portfel, wręczając jej wyliczoną kwotę.

– Za co? – zapytała.

– Sama wiesz za co – odparłem, stojąc przed nią całkiem nagi.

– Nie wezmę od ciebie już ani złotówki. Nie wezmę od cierpiącego człowieka, choć jestem kurwą, ale mam serce – odparła, cofając moją dłoń z pieniędzmi.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wychodząc, zatrzymała się w drzwiach.

– Dzwoń, kiedy masz ochotę, przyjadę zawsze. Czemu to nie ja byłam nią – rzuciła na pożegnanie.

Następny tydzień – 14 dzień szkolenia

– Dziś ćwiczenie specjalistyczne z niedoborem tlenu. Przepychacie z partnerem pustak po dnie po całej długości basenu – zacząłem tłumaczyć zadanie.

Z dwudziestu dwóch kursantów na początku, po dwóch tygodniach, było już tylko siedemnaście osób, w tym nadal te dwie kobiety.

– Wolno wam się wynurzać, by zaczerpnąć powietrza, ale tylko pojedynczo. Druga osoba czeka pod wodą. Pustak może być w ruchu tylko wtedy, gdy oboje jesteście  pod wodą i go dotykacie – tłumaczyłem dalej, a oni z przerażeniem w oczach słuchali w skupieniu. – Jeżeli obie osoby się wynurzą, żegnamy je z kursu. To ćwiczenie ma was nauczyć pracy w zespole, co u was kuleje, prawda, Klaudia? – Nie omieszkałem jej dopiec.

Popatrzyła na mnie, nie mówiąc nic. Zagryzła tylko wargi, znosząc moje uwagi. Pustaki leżały już na dnie basenu. Kursanci wstępnie zaczęli dobierać się w pary. Zauważyłem to. Miałem inny plan:

– Nie, nie, w pary dobieram ja.

Słyszałem te jęki rozpaczy. Od mata, który nimi się opiekował, dowiedziałem się wcześniej, że miałem przydomek „Chuj”.

Dobierałem ich w cholernie perfidny sposób. Dobrze wiedziałem, kto kogo nie lubi i z kim ma konflikt. Słabych łączyłem z silnymi, chudych z grubymi. Top połączenia zostawiłem sobie dla tych dwóch panienek.

Klaudii dałem najsłabszego chuderlaka. Tej drugiej, która miała na imię Marzena, gościa z lekką nadwagą. Takiego grzecznego misia, który nie wiadomo dlaczego jeszcze nie odpadł. Pozostawał jeszcze tylko jeden, najmocniejszy z kursantów. Młodzieniaszek, na którego stawiałem. Sławek, bo tak miał na imię, dostał za partnera mojego asystenta, bosmana Krzysztofa.

– Normalnie, jakbyś działał na 70 procent – poinstruowałem bosmana.

 Tory wybrałem tak, że obie dziewczyny były w najlepszym zasięgu mojego wzroku. Dałem sygnał do rozpoczęcia testu Podstawą wykonania tego zadania była pełna współpraca obu partnerów. Ku mojemu zdziwieniu na czoło grupy wysunęła się Klaudia, a za nią Marzena.

Byłem wściekły. Te cipki grały mi na nerwach. Cały czas obserwowałem, czy czegoś nie kombinują. Gdzieś w trzech czwartych długości basenu spękał partner Klaudii. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Gostek dopłynął do rogu basenu.

– Wracaj, partner czeka – ryczał na niego starszy mat.

Nie pomogło. Kursant poddał się, zostawiając ją tam pod wodą. Reszta skończyła przesuwanie pustaka. Wszyscy prócz tej dwójki wykonali zadanie.

– Wypadasz, pizdeuszu – podsumował go starszy mat.

Rozglądałem się za Klaudią.

– Kurwa, ona jest jeszcze pod wodą – ryknął jeden z przydzielonych mi do pomocy starszych matów.

Bez chwili namysłu wskoczyłem do basenu. Zanurkowałem i dostrzegłem ją przy pustaku. Tkwiła tam nadal, wypuszczając ustami resztki zgromadzonego powietrza. Parę szybkich ruchów i byłem przy niej. Mocno objąłem ją w  talii i skierowałem się z nią ku górze. Na powierzchni oddychała łapczywie, pozostając w moich ramionach. Była przytomna. Puściłem ją i dopłynąłem do murka basenu. Wgramoliłem się na posadzkę. Po chwili dopłynęła też Klaudia . Gdy chciała wyjść, wepchnąłem ją do wody.

– Myślisz, że mi zaimponujesz, pozostając tak długo pod wodą? – zapytałem, wściekły.

Popatrzyła na mnie swoimi prześlicznymi oczami.

– Nie wiem, co może panu zaimponować – odparła ze spokojem.

Rozjebała mnie. Chciałem  ją dotknąć do żywego, a nie wiedziałem jak. Powoli wyszła z basenu. Byłem zły na siebie, a jednocześnie podziwiałem jej upór i stoicki spokój. Wiedziałem, że zachowuję się jak prostak i cham, ale usprawiedliwiałem się, że przez to uratuję te młode kobiety od śmierci –  śmierci, jakiej doznała moja ukochana. Po raz pierwszy ta smarkula mi zaimponowała. Po raz drugi w mojej głowie zaświtała myśl, że może źle robię, starając się ją relegować za wszelką cenę.

– Koniec zajęć – ogłosiłem.

  1. dzień kursu

Przegrywałem walkę z tymi dwiema dziewczynami. Skoki, zajęcia teoretyczne, holowanie rozbitków – wszędzie były w czołówce lub w środku stawki. Rykoszetem dostali dwaj faceci, którzy musieli pożegnać się z kursem. Na placu boju pozostało czternaście osób, w tym te dwie kobiety. Miałem prowadzić zajęcia ze sprzętu ratunkowego ale wezwał mnie pilnie komendant, żebym zapoznał  się z wyciągiem w związku z nadaniem mi medalu „Siły Zbrojne w służbie Ojczyzny” brązowego (najniższego) stopnia. Na zajęciach zgodził się mnie zastąpić   nasz podporucznik. Gdy wróciłem, właśnie tłumaczył, jak należy zakładać na kombinezon uprząż ratownika. Chwyciłem się za głowę, jak zobaczyłem, co on wyprawia.

– Dziesięć minut przerwy – zakomenderowałem, nie zaważając na jego wyższy stopień, nawet nie pytając go o zdanie.

Znów rozdziawił gębę. Wkurwiał mnie swoim zachowaniem. Typowy „pierdoła”. Też chciał wyjść. Zatrzymałem go.

– Kurwa, panie poruczniku, zakładał pan kiedyś uprząż? – zapytałem, zobaczywszy, jak to na siebie założył.

– No nie, ale czytałem i widziałem – odparł zdumiony.

– Jeżeli tak by się pan podpiął pod wyciągarkę, to przy mocniejszym szarpnięciu, gdy w śmigłowiec uderzy podmuch wiatru, złamie panu kręgosłup, o tutaj. – Dokładnie wskazałem mu to miejsce. – A na dodatek, wysmyknie się pan, bo na udach jest za duży luz.

Zrobił głupią minę. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć.

– Kwestionuje pan moją wiedzę? – zapytał.

– Tak, do kurwy nędzy, w tej kwestii pan gówno wie – walnąłem bezpośrednio w dość nieregulaminowy sposób.

Iskrzyło między nami już od dawna. Tym razem zapaliłem potężne ognisko. Popatrzył na mnie i wyswobodził się z uprzęży. Jak zbity pies wyszedł z sali.

Słuchacze wrócili po przymusowej przerwie. Dołączył do moich zajęć instruktor od taktyki ratownictwa – stary wyjadacz w stopniu bosmana sztabowego. Rzuciliśmy slajdy, pokazując, jak należy podchodzić do załóg okrętów.

– Ta jednostka ma przechył na lewą burtę. Stojąc w śmigłowcu, razem z technikiem musicie ocenić sytuację tam na dole. Musicie mieć w głowie plan, jak bezpiecznie się tam dostać – tłumaczył im Włodek,  kierując wskaźnik na pokład tonącej jednostki,

Zakończył. Puściłem film z magnetowidu przedstawiający ludzi panicznie próbujących się wydostać z tonącego statku. Sceny były drastyczne i brutalne na swój sposób. Ludzie za wszelką cenę chcieli się wydostać, nie zważając na innych. Materiały te dostaliśmy od US CG.

– Przyjdzie w tej pracy taka  chwila, gdy trzeba będzie podjąć decyzję, kogo zabrać, a kogo zostawić. Będziecie musieli przeprowadzić selekcję. Czasami nie da się uratować każdego – zacząłem. Pochłaniali wzrokiem dramatyczne obrazy na ekranie telewizora. Byli w pełni skupieni. – Zostanie to na zawsze w waszej psychice, te obrazy będą was prześladować w snach – kontynuowałem powoli.– W sytuacjach, gdy poziom ryzyka przekracza normę, musicie ratować własne życie. Uratować je, by w kolejnej akcji móc uratować kolejne istnienia ludzkie – mówiłem to z pełną powagą.

Widziałem, jak przeżywają to, co widzą na ekranie, jak niektórym łzy pojawiają się w kącikach oczu.

– Załogi liczą od pięciu do dwudziestu osób. Każda osoba będzie chciała, byście ją ratowali jako pierwszą. Będą was błagać, krzyczeć na was  – kontynuowałem.

Nie miałem zamiaru ich straszyć, chciałem uzmysłowić, że w pewnych sytuacjach będą panem życia i śmierci.

– Ile lat masz, Klaudio? – zapytałem.

– Dwadzieścia dwa – odparła cicho.

Patrzyłem jej prosto w oczy. Nie uciekała wzrokiem.

– Czy będziesz potrafiła żyć dalej z takim piętnem, że zostawiłaś rozbitka, żeby uratować swoje życie? Czy twoja psychika to zniesie? – zapytałem, nie czekając na odpowiedź.

Film się zakończył. Odsłonili zaciągnięte rolety w sali wykładowej. Wreszcie wpadło trochę słońca.

– Pytania? – rzuciłem, jak to zawsze na koniec zajęć.

Widziałem ich poważne twarze. Moje słowa z pewnością do nich dotarły. Już myślałem, że nikt się nie odważy, gdy dłoń podniosła Marzena.

– Jak dokonać wyboru, kogo ratować?

Popatrzyłem na nią. Była skupiona.

– Wolałbym być kobietą niż mężczyzną. Kobiety mogą płakać, mogą nosić ładne ubrania i są pierwszymi, które ratuje się z tonących statków – odparłem filozoficznie, cytując…

– To słowa Gildy Rodner – Zaimponowała mi gówniara. Popatrzyłem na nią wzrokiem pełnym podziwu.– A tak naprawdę, jakie kryterium pan przyjmuje?

Znów nasze spojrzenia się skrzyżowały. Coraz bardziej mnie fascynowała ta dziewczyna.

– Ratuję w pierwszej kolejności tych, którzy są najbliżej i rokują szanse na przeżycie – odparłem krótko, zgodnie z prawdą.

Któryś z chłopaków podniósł dłoń. Udzieliłem mu głosu.

– Ilu pan uratował?

Uśmiechnąłem się pod wąsem. Standardowe pytanie. Nieraz słyszałem je, gdy prowadziliśmy zajęcia w szkołach, w ramach Dni Morza.

– A jak duża jest stawka? – zapytałem, wiedząc dobrze, że są nieoficjalne zakłady.

Byli zaskoczeni, że wiem o ich zakładzie. Wkradł się lekki gwar.

– Wysoka, zależy od odpowiedzi – odparł mój faworyt.

– Dwanaście.

Usłyszałem jęk zawodu. Większość z nich nie spodziewała się, że podam tak niską liczbę. Patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Postanowiłem wyprowadzić ich z błędu:

– Nie uratowałem dwunastu osób, tylko ta liczba jest dla mnie ważna.

  1. dzień zajęć, godziny wieczorne.

Była już noc. Kursanci stali na boisku sportowym. Do tego dnia na kursie pozostało trzynastu kursantów, w tym nadal te dwie kobiety. Jeden z chłopaków, dobrze się zapowiadający, zrezygnował ze względów osobistych. Tej nocy mieliśmy  zajęcia ze sprzętu. Prowadził je  starszy bosman, z którym się kolegowałem.

– Nie patrzymy na płomień, bo to zaburza widzenie – przekazywał kursantom, po odpaleniu bomb oświetlających.

Stałem razem z nimi. Tuż obok mnie tkwiła Klaudia. Pomimo tego, jak ją traktowałem, zawsze zadawała jakieś mądre pytania.

– Oto bomba oświetlająca nocna typu… – słuchałem bosmana, kiedy znienacka  powróciły demony z przeszłości:

Rozszalałe morze, tratwa, Agnieszka i ja. Nasza walka wtedy w tym sztormie. Oczy delikatnie zaszły mi mgłą, dłonie zaczęły drżeć, głos instruktora stał się mniej wyraźny.

– … Oświetla krąg o średnicy piętnastu metrów i pali się w zależności od warunków pogodowych od czterdziestu do sześćdziesięciu minut. Piloci wypatrzą ją z odległości wielu mil – dochodził do mnie przytłumiony głos kolegi.

Twarz pilota śmigłowca i technika pokładowego. Obraz walącego się do morza „Michałka” i ten blask bomb. Wszystko nagle uderzyło we mnie. Czułem drżenie całego ciała, oddychałem głęboko przez usta. Wzrok tępo utkwiony w łunie tych palących się pław nie miał zamiaru przenieść się w inne miejsce.

Poczułem, jak ktoś mnie łapie za dłoń. Otrząsnąłem się. To była Klaudia.

– Wszystko w porządku, panie instruktorze? – zapytała cicho.

– Tak, to tylko złe wspomnienia – odparłem szeptem, uwalniając dłoń.

Prześwidrowała mnie wzrokiem. Poczułem się głupio. Nie chciałem, by pomyślała sobie nie wiadomo co. Odwróciłem się plecami do płonących pław. Z trudem dochodziłem do stanu normalności. Te obrazy nadal we mnie tkwiły i zdawałem sobie sprawę, że nie opuszczą mnie aż do śmierci. Nie mogłem jednak okazywać słabości. Opuściłem zajęcia przed końcem i udałem się do internatu.

Pierwszy raz od dłuższego czasu walnąłem sobie parę lampek koniaku. Pomogło. Udało się spokojnie zasnąć. Nie nachodziły mnie koszmary.

  1. dzień kursu

Po zajęciach doskonalących skoki do wody, symulujących skoki ze śmigłowca w niskim zawisie, nadszedł czas na praktyczne ćwiczenia z uwalniania się z uchwytów w wodzie. Wszystko odbywało się na basenie.

– Poszkodowany w wodzie nie zachowuje się racjonalnie. Wy różnicie się od niego tym, że wiecie, po co tam jesteście. Nie bez powodu mówi się, że tonący brzytwy się chwyta – rozpocząłem przemowę przed praktycznymi zajęciami.

Kursanci słuchali mnie w ciszy. Przez ten czas zdążyli mnie chyba poznać dość dobrze. Nikt nawet nie kichnął.

– Będą się was czepiać, chwytać gdzie popadnie, przytapiać, byle tylko samemu utrzymać się na powierzchni. W tym ćwiczeniu nie ma taryfy ulgowej. Od tego, jak się zachowacie, zależy wasze życie i życie poszkodowanego. Wszystkie chwyty są dozwolone.

Spojrzałem na obie kobiety. Patrzyły na mnie spokojnym wzrokiem. Chyba zdawały sobie sprawę, co mam im do przekazania.

– Żeby nie było, drogie panie – kontynuowałem – pozorant będzie chwytał, gdzie popadnie… tam też, żeby potem nie było skarg i raportów.

– Tak jest – odpowiedziały zgodnie.

Męska część kursantów miała płonne nadzieje, że sami dobiorą się w pary. Nic z tego. Nie dla szczeniaczków kiełbasa.

– Pozorantami będą starszy bosman Nowak i ja – rozwiałem ich nadzieje.

Na niewysokim podeście usadowił się pierwszy kursant. Na drugim końcu basenu czekał Nowak. Rzuciłem komendę: Do wody.  Kursant wpadł i zaczął płynąć w kierunku pozoranta.

Kotłowali się w wodzie przez chwilę. Pierwszy z kursantów zdołał się wyswobodzić, przechodząc próbę pozytywnie. Drugi podobnie. Trzeciego Stasiu Nowak załatwił na cacy. To był ten z brzuszkiem, który przeszedł z Marzeną test pustaka. Już jednego mniej. Czwartemu z kursantów udało się śmiechem żartem wyswobodzić. Staszek był zmęczony i musiałem mu dać odpocząć. Chciałem, by wyniki były wymierne.

– Marzena – wybrałem przeciwniczkę.

Wykonała, niemal podręcznikowy skok ratowniczy. Podpływała tak, jak ją uczono w teorii i na pierwszych zajęciach. Chaotycznie uderzałem ramionami o taflę basenu, symulując poszkodowanego. Widząc, że ma  do czynienia ze mną, z nerwów podeszła od złej strony. Byłem chujem, wykorzystałem to.

– Jestem ratowniczką… – zaczęła krzyczeć wyuczoną formułkę, a ja, oplótłszy ją swoimi ramionami, pociągnąłem pod wodę.

Nie miałem sentymentów. Uznałem, że sobie poużywam. Obiema dłońmi złapałem za jej piersi. Przycisnąwszy ją mocno do siebie, będąc jednocześnie za jej plecami, mogłem jedną dłoń zwolnić i wsunąć pomiędzy uda. Miała je rozszerzone, ostro pracując nogami, by wybić się ponad powierzchnię wody. Poczułem w dłoni wydatne wargi sromowe. Mocno docisnąłem dłoń w tym miejscu. Próbowała się wyrwać, lecz prawym ramieniem blokowałem ją od tyłu, oplatając ciało. Bezpretensjonalnie drugą dłonią obmacywałem jej intymność. Zaskoczona takim działaniem, nie wiedziała, co począć. Najprawdopodobniej bała się zadziałać ostro w moim kierunku. Przegrała. Nim ją wypuściłem, bez pardonu wymacałem jeszcze raz dorodne piersi. Czułem sterczące sutki. Czy z zimna, czy z podniecenia – miałem zagadkę?

Pamiętam tylko jej specyficzny wzrok, gdy się wynurzyliśmy. Wzrok zawstydzonej, a zarazem wściekłej dziewczyny, która nic nie może zrobić lubieżnemu nauczycielowi, bo ten zostawi ją na drugi rok w tej samej klasie.

– Wolna, odpadasz – skwitowałem zadowolony.

Dopłynęła do krańca basenu i popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Nie, nie miała w oczach wkurzenia, tylko jakąś urazę do mnie.

– Sławek – wywołałem swojego faworyta.

Skok oceniłem na dobry. Ten kawał chłopa dopływał do mnie. Trochę go zrobiłem w bambuko, nurkując i wychodząc nie z tej strony, z jakiej się spodziewał, lecz z mojego uścisku wyzwolił się w sposób znakomity.

– Klaudia – wywołałem kolejnego kursanta.

Miałem jeszcze siłę. Nie chciałem jej stracić tak jak Staszek. Za cel obrałem sobie wyeliminowanie kobiet przed ostatnimi, jakże ważnymi, zajęciami praktycznymi, realizowanymi w moim dywizjonie.

 Żaden z tych dziurawców nie wsiądzie do śmigłowca, to nie dla nich robota, nie po tym, co przeżyłem – tłukło mi się we łbie.

Nie byłem mizoginem. Nie dyskryminowałem ich ze względu na płeć. Nauczony, tym, co mnie spotkało, nie chciałem, by to samo spotkało je. Ubzdurałem sobie, że w ten sposób je uratuję. Nie zginą tak, jak moja ukochana.

Klaudia wskoczyła do wody. Widziałem, jak analizuje sytuację. Robiła to podobnie jak ja. Nie szła do poszkodowanego bezmyślnie. Wzajemnie obserwowaliśmy się. Kurwa, miała to coś, ten gen ratownika.

– Jestem ratowniczką, zaraz pana zabiorę – rzuciła wyuczony slogan.

Poczułem godnego przeciwnika. Obydwoje analizowaliśmy swoje ruchy. Byłem w uprzywilejowanej sytuacji. Ona była zmuszona mnie ratować. Czekałem tylko na jej drobny błąd. Niestety, nie nastąpił. Podeszła od dobrej strony, podręcznikowo, tak jak było to przećwiczone na wcześniejszych zajęciach. Wyeliminowałem jedną, musiałem wyeliminować drugą. Uparłem się tak mocno, że nie mogłem już działać racjonalnie. Zamarkowałem, że się topię. Poszła za mną pod wodę.

Działała perfekcyjnie. Sprawnie ujęła mnie, jak ją szkolono, z zadaniem wyciągnięcia na powierzchnię. Obróciłem się i byłem za jej plecami. Obiema dłońmi objąłem ją i przywarłem do jej ciała. Palce dotknęły jej piersi.

 Masz ją – pomyślałem, triumfując.

Mocnymi ruchami nóg wybiła się ze mną na powierzchnię. Zwolniłem uścisk i obiema dłońmi chwyciłem jej głowę i  wciskałem pod wodę. Zanurzyliśmy się ponownie. Walka trwała. Jedną dłonią objąłem jej kibić, drugą skierowałem pomiędzy uda. Podobnie jak jej koleżanka, miała je rozwiedzione, mocno pracując nogami. Wyczułem wargi sromowe i…

Dostałem strzał z łokcia w twarz. Poczułem specyficzny smak krwi w ustach i wiedziałem, że przegrałem. Wyswobodziła się i wypłynęła na powierzchnię. Po kilku sekundach wypłynąłem za nią. Miałem krew na ustach i w nosie. Zmuszony byłem wyjść z wody.

– Staszek, kontynuuj – rzuciłem wkurzony.

Dopłynąłem za nią do skraju basenu. Wygramoliłem się na brzeg. Przy mnie stał ten jebany podporucznik. Ocierając ręką twarz, patrzyłem, jak ona idzie na pobliską ławkę przy basenie.

– Skibińska! – ryknąłem na całe gardło.

Odwróciła się. Czekała na to, co zrobię. Szybkim krokiem, zalany krwią, zbliżałem się do niej. Podporucznik zaiwaniał za mną, bojąc się, że mogę jej zrobić krzywdę. Stanąłem przed nią. Patrzyła mi prosto w oczy tymi przecudnymi oczętami. Nasze spojrzenia po raz kolejny się spotkały.

– Gratuluję, dałaś radę – stwierdziłem i przytuliłem ją do siebie.

Nie mogłem postąpić inaczej. Gdy wtuliła się we mnie, poczułem to coś. Coś, czego sam się przestraszyłem.

Dziesięć dni przed końcem kursu, wieczór.

Biłem się z myślami, czy dobrze zrobiłem, wywalając Marzenę. Prawie  osiągnąłem swój cel. Wszak pozostała mi tylko ta Klaudia. Miałem nadzór nad kursantami. Pojechali na przepustki. Mieli wrócić w sobotę do dwudziestej. Od poniedziałku mieli mieć zajęcia praktyczne u nas w dywizjonie.

Służąc w macierzystej jednostce, zawsze miałem dość specyficzne podejście do praktykantów. Byli dla mnie jak ni pies, ni wydra, sieroty napchane teorią ze szkoły, bez pojęcia o praktyce. Bojno to było wysłać na akcję samemu. Praktykant – zło konieczne. Podpisz dzienniczek praktyk i broń Boże, niech nie wraca do nas.

Teraz stałem po drugiej stronie lustra. To ja szkoliłem tych młodziaków. Jak coś pójdzie nie tak, to do mnie będą pretensje.

O zamianę dyżuru poprosił mnie Włodek. Przystałem na to. Wiedziałem, że ostatni tydzień spędzę u siebie, a tylko praktykanci będą dojeżdżać. Miał chłopina imprezę, więc poszedłem mu na rękę. Podoficer dyżurny zrobił mi dobrą kawę. Czekałem na przyjazd kursantów.

Towarzystwo powoli się zjeżdżało. Do dziewiętnastej zjechali się wszyscy, no prawie wszyscy, bo Klaudii nie było.

– Proszę o meldunek o stanie kursantów na dwudziestą – rozkazałem podoficerowi.

Dokładnie minutę później zameldował, że ta panna nie wróciła z przepustki.

Daj pipie akademicki kwadrans, sam nie pamiętasz, jak było – zagadałem sam do siebie.

Akademicki kwadrans minął. Zgłosiłem do oficera dyżurnego brak jednej kursantki. W myślach triumfowałem, a serce mówiło mi coś innego.

Minęła dwudziesta pierwsza. Całość kursu, widząc, że ma takiego chuja jak ja na nadzorze, nawet nie myślała o niczym innym jak sen. Moje marzenie się spełniło. Ruszyłem dupę z kancelarii i podszedłem do podoficera dyżurnego.

– Który jest jej pokój? – zapytałem.

– Ten ostatni przed kiblami.

Skierowałem tam kroki. Otworzyłem drzwi i zapaliłem światło. Niewielka trzyosobowa izba żołnierska specjalnie chyba zrobiona dla kobiet. Popatrzyłem na pomieszczenie i otwarłem szafę. Nie powinienem tego robić bez obecności innej osoby, ale coś mnie pchało do tego. Paczka podpasek, zrolowane rajstopy, bielizna – normalka w damskim pokoju. Pod stertą ubrań znalazłem pamiętnik.

 Kurwa, czytać czy nie? – zastanowiłem się.

I tak wylatywała z kursu. Łamiąc swoje zasady, zabrałem pamiętnik do kancelarii. Popijając kawę, zagłębiłem się w lekturę. Zmuszony byłem, czytając ten pamiętnik, wykonać parę telefonów. Musiałem sprawdzić co i jak, mieć pewność. Zebrane informacje, całkowicie zmieniły  moje podejście do niej.

Godzina 22:30 tego samego dnia

Podoficer przerwał mi lekturę.

– Panie instruktorze, jest telefon z żandarmerii o zatrzymaniu mat Skibińskiej w Ustce – zameldował.

Natychmiast skierowałem kroki do stolika podoficera, Przedstawiłem się, podając stopień imię i nazwisko oraz przydział służbowy.

– Trzeźwa? – zapytałem.

– Tak, trzeźwa, zagazowała dwóch facetów, jak twierdzi, stanęła w obronie dziewczyny, ani facetów, ani tej dziewczyny nie ma, pociąg stanął w polach, gdy ona pociągnęła hamulec bezpieczeństwa, pan rozumie, musieliśmy podjąć interwencję – żandarm tłumaczył się jak nigdy – odbierze ją pan, ja muszę mieć w kwitach…

– Tak, odbiorę – skwitowałem szybko.

Naprawdę trafił się jakiś ludzki żeton, bo my trepy mieliśmy zdanie, że żandarm to nie człowiek, tylko stan umysłu.

Zadzwoniłem do oficera dyżurnego z prośbą o udostępnienie służbowego honkera. Przystał na to, nie stwarzając żadnych problemów. Po chwili wraz z kierowcą zmierzaliśmy służbowym pojazdem do placówki żandarmerii wojskowej.

Miasto w tym okresie i o tej porze było jak wymarłe. Siedziałem w pojeździe i cały czas analizowałem, czego się dowiedziałem o tej Skibińskiej z pamiętnika i wykonanych w przerwach jego lektury rozmów telefonicznych. Nie dawało mi to spokoju. Byłem wściekły na siebie, na swoje zachowanie wobec niej i tej jej koleżanki, za tę cholerną bucowatość, oschłość i ogólne skurwysyństwo. Zrozumiałem, jaką krzywdę wyrządziłem Marzenie, relegując ją z kursu. Nikt, nawet Staszek nie wygrałby ze mną wtedy w basenie. Miałem tylko markować spanikowanego rozbitka, a nie … . Dotarło do mnie, że zachowałem się jak najgorszy skurwysyn. Dobrą kursantkę uwaliłem, a swojemu ulubieńcowi dałem fory . Po raz pierwszy w życiu wiedziałem, że muszę cofnąć swą decyzję i byłem tego pewien jak nigdy wcześniej. Czekała mnie ciężka rozmowa z komendantem lecz gdybym tego nie zrobił, miałbym wyrzuty sumienia do końca życia, że pogrzebałem tej dziewczynie marzenia.

– Jesteśmy na miejscu, panie chorąży – wyrwał mnie z zadumy głos kierowcy.

Zatrzymał pojazd na parkingu przed placówką.

– Poczekaj w samochodzie, to nie powinno długo potrwać – poprosiłem go, wysiadając z pojazdu.

Udałem się na dyżurkę. Tam w najlepsze, na złączonych fotelach kimał plutonowy żandarmerii. Puknąłem w szybę dzielącą mnie od niego. Poderwał się nerwowo.

– Nie śpimy, czuwamy – rzuciłem, pokazując mu przez szybę legitymację służbową.

– Po Skibińską – dodałem.

– Chwileczkę, już dzwonię – odparł zaspany i podniósł słuchawkę telefonu.

Po paru minutach pojawił się sierżant żandarmerii. Poprosił mnie do siebie.

– Jest w izbie zatrzymań odebraliśmy ją od SOK-istów, zatrzymała pociąg hamulcem bezpieczeństwa. Sprawcy i ta poszkodowana dziewczyna uciekli w pola, jak tylko pociąg stanął – zrelacjonował mi pokrótce.

Weszliśmy do jego kancelarii. Podpisałem protokół przyjęcia osoby zatrzymanej. Razem udaliśmy się do  zatrzymałki.

Wyszła z niej po chwili. Miała zaczerwienione oczy i twarz. Najwyraźniej strumień gazu dosięgnął i jej.

– To pan? – zapytała zdziwiona.

Kiwnąłem głową, nic nie mówiąc. Ubrana w szarą spódnicę przed kolano z elegancką plisą, cieliste rajstopy, czarne czółenka i biały sweterek; wyglądała elegancko. Całość burzyły pozaciągane rajstopy. Najwyraźniej szarpała się ze sprawcami lub gdzieś się wywróciła. Wydano jej z depozytu rzeczy osobiste i dokumenty. Chciała coś powiedzieć.

– Porozmawiamy na miejscu, OK? – rzuciłem.

Całą drogę jechaliśmy, milcząc. Kierowca zatrzymał honkera  pod koszarowcem.

– Doprowadź się do ładu, odstawię pojazd i załatwię sprawę z oficerem dyżurnym – poleciłem jej.

Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i wysiadła. Razem z kierowcą odstawiłem samochód pod dyżurkę oficera dyżurnego.

– Co, wylatuje pannica? – zapytał.

– To się jeszcze okaże, nic złego nie zrobiła – odparłem.

Podałem mu wszystkie niezbędne dane do sporządzenia meldunku z zajścia. Następnie udałem się do budynku koszarowego.

Klaudia czekała przed moją kancelarią. Zdążyła już umyć twarz, bo nie było już widać makijażu i zmieniła rajstopy.

– Zapraszam – rzuciłem krótko, otwierając drzwi pomieszczenia.

Usiadłem za biurkiem, Klaudia stanęła naprzeciwko. Patrzyłem na nią, nic nie mówiąc. Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę.

– Wygrał pan – odezwała się pierwsza.

– Niekoniecznie – odparłem i wyjąłem z szuflady biurka jej pamiętnik.

Położyłem go na blacie przed sobą. Zobaczyłem przerażenie w jej oczach. Z trudem tłumiła gniew, wstyd i płacz. Otworzyłem zaznaczoną stronę, gdzie wklejone były wycinki z gazety.

– Uczennica pierwszej klasy liceum zapewnia drużynie zwycięstwo – przeczytałem tytuł artykułu.

Nerwowo patrzyła na mnie. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu. Kiwnęła tylko głową.

– Mimo tylko szesnastu lat Klaudia Skibińska już wyrasta nam na dojrzałego sportowca. Gratulujemy i czekamy na kolejne zwycięstwa, napisał pan redaktor Woźniak

Ciskała z oczu gromami w moją stronę.

– Jak pan mógł – wydukała w końcu.

– Nim napiszesz na mnie raport, że bez twojej zgody zabrałem i przeczytałem twój pamiętnik, proszę cię, abyś mnie wysłuchała – Mówiłem spokojnym głosem. Aż sam się sobie dziwiłem, że jestem tak spokojny i opanowany. – Usiądź – poprosiłem.

– Dziękuję, postoję – odparła nieco hardo, choć minę miała niewyraźną.

Wygodnie rozpostarłem się w fotelu. Podniosłem wzrok i popatrzyłem na nią.

– Jesteś dla mnie zagadką. Po co się tu pchałaś? Tytuł mistrzyni, zagwarantowane studia na dowolnym AWF-ie, a jednak wybierasz szkołę podoficerską, poniżej twoich aspiracji i możliwości. Dlaczego? – rozpocząłem.

Była chyba zaskoczona spokojnym tonem rozmowy. Najprawdopodobniej spodziewała się jobów i steku przekleństw.

– By ratować życie innym – odparła oklepanym sloganem.

Nie spuszczałem z niej wzroku. Zamknąłem pamiętnik.

– Rozmawiałem z twoim trenerem – obwieściłem kolejną szokującą dla niej  informację.

Otworzyła usta ze zdziwienia.

– Z moim trenerem? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak, musiałem z nim porozmawiać po lekturze twojego pamiętnika, dowiedzieć się tego, czego nie doczytałem tam. Naprowadził mnie. A wszystko wyjaśniło się, kiedy zadzwoniłem do znajomego z WSI .

Wyciągnąłem z szuflady zapisaną kartkę. Kontynuowałem:

– Anna Ziętek, osiemnaście lat: wykrwawiła się na śmierć, Lidia Zaręba: zgnieciona klatka piersiowa, zmarła w szpitalu, osiemnaście lat, Elżbieta Witecka: osiemnaście lat, poniosła śmierć na miejscu podobnie jak twój brat Leszek Skibiński, który miał siedemnaście lat i zakochany był w Ance – odczytałem to, czego dowiedziałem się od majora WSI.

Zakolegowaliśmy się kiedy uczyłem jego syna pływania. Klaudia ledwo powstrzymała wybuch płaczu. Wszystko się w niej gotowało. Nerwowo ruszała palcami dłoni.

– Więc już pan wszystko wie – rzuciła, poddając się.

Obróciła się, chcąc wyjść z kancelarii. Podniosłem się z fotela.

– Wiem, co to znaczy stracić kogoś bliskiego – rzuciłem.

Zatrzymała się i odwróciła twarz w moją stronę. Z jej oczu płynęły łzy.

– A zderzył pan się ze wzrokiem ich rodziców, ze skrywanymi pretensjami własnych rodziców?  – zapytała płaczliwym głosem.

– Nie.

Zrezygnowała z wyjścia, a ja mówiłem dalej:

– Z policyjnego protokołu wynika, że byłaś trzeźwa, pozostałe towarzystwo wypiło i tylko ty mogłaś prowadzić samochód. Tej plamy oleju na drodze nie można było ominąć, była na całej jezdni. Nawet kierowca rajdowy wpadłby tam w poślizg.

Ocierała dłonią spływające po policzkach łzy. Pociągała nosem.

– Tak i według pana jest wszystko w najlepszym porządku? – zapytała,  podnosząc głos.

– To był wypadek, tak wynika z akt. Sąd cię nie ukarał, to nie była twoja wina – stwierdziłem.

Wskazałem jej miejsce i poprosiłem, by usiadła. Nie skorzystała. Stała i patrzyła mi w oczy smutnym wzrokiem. Krajało mi się serce. Przeżyła coś podobnego jak ja. Straciła najlepsze przyjaciółki i brata.

– Gdybym był księdzem, odesłałbym cię od konfesjonału bez zadawania pokuty – wypaliłem.

To stwierdzenie bardzo ją poruszyło. Stała się pobudzona. Zrobiła krok w moim kierunku. Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Rosła w niej wściekłość.

– Nikt mnie nie rozgrzeszy, nawet sam papież. Wszystkim wydaje się że wiedzą o mnie wszystko, a tak nie jest. Nie wiecie co się tłucze w mojej głowie!! – rzuciła podniesionym głosem, zbliżając się do mnie.

Stanęła bardzo blisko. Widziałem, że przestaje panować nad sobą.

– W dupie mam to, co pan czytał i z kim pan rozmawiał. Nic o mnie nie wiecie!! – krzyknęła histerycznym tonem głosu, zwalając jednocześnie z biurka swój pamiętnik i kartkę od majora.

Była wyprowadzona z równowagi, ledwo panowała nad sobą. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem. Musiałem zachować spokój; tylko moje opanowanie mogło ją uspokoić.

– Uspokój się, panuj nad sobą. Wiem o tobie dużo z tego, co zapisałaś w pamiętniku. Wiem, co przeżywałaś i co przeżywasz nadal. Usiądź, proszę, nalegam – starałem się mówić spokojnym głosem.

Schyliłem się i podniosłem z podłogi zrzucone rzeczy. Klaudia przemogła się i usiadła na krześle. Odczekałem chwilę, aż się nieco uspokoi. Usiadłem w fotelu.

– Nie siedzę w twojej skórze. Lecz nie tylko ty straciłaś bliskich w wypadku. Codziennie zadaję sobie pytanie, dlaczego tylko ja przeżyłem katastrofę śmigłowca – otworzyłem się przed nią.

Zatkało ją, gdy usłyszała tę informację. Otworzyła usta ze zdziwienia, a jej oczy stały się wyrazistsze. Z niedowierzaniem patrzyła na mnie.

– To pan wtedy… – wydukała.

– Tak, tylko nie mów nikomu. Nie potrzebuję litości – poprosiłem.

Nastała cisza. Patrzyliśmy na siebie, a żadnemu z nas nawet nie drgnęła powieka. Złączeni podobną tragedią, rozumieliśmy się bez słów.

– Nie wiedziałam – zaczęła po dłuższej przerwie.

Milczeliśmy. Uspokajała się. Nie była już tak pobudzona, jak wcześniej. Nie było mi łatwo tak się przed nią otworzyć. Zdałem sobie sprawę, że przed nikim się tak nie otworzyłem. Łagodnym wzrokiem patrzyła na mnie. Wstałem z fotela i podszedłem do miejsca, gdzie siedziała. Chciała wstać, lecz powstrzymałem ją, dotykając dłonią jej ramienia.

– Masz w sobie ten gen ratownika, którego nie widzę u reszty kursantów. Brakuje ci tylko praktyki, a tę zdobędziesz w jednostce bojowej. Uparta i odważna z ciebie dziewucha. Czuję że sprawdzisz się w akcji na morzu, bo masz to coś. Twoje umiejętności nabyte na zawodach zaprocentują w pracy. Najszybciej znajdziesz się przy rozbitku, szybciej niż ja.  – wyrzuciłem z siebie.

Podniosła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy. Zarumieniła się. Te słowa najwyraźniej ją podbudowały, co było widoczne po zmianie wyrazu twarzy. Rozbrajała mnie tym pełnym uwielbienia wzrokiem.

– Zamknij tamten rozdział, skup się na tym, co chcesz teraz robić. Tak będzie ci łatwiej. Nie pozwól, by demony przeszłości rządziły tobą. Będą cię nieraz odwiedzać we śnie. Ratuj tych, których jeszcze możesz ocalić, niech to będzie twoim celem – dokończyłem z patosem.

Uśmiechnęła się delikatnie.

– Nie wylejecie mnie? Przecież pan o tym marzył – zapytała nieśmiało.

Zabrałem dłoń z jej ramienia i wróciłem za biurko. Usiadłem wygodnie w fotelu.

– Za co? Za to, że ujęłaś się za napastowaną dziewczyną i zagazowałaś napalonych gogusiów? Przestań. Mam poważniejszy problem – odparłem luzacko.

Dostrzegłem błysk w jej oczach. Podobny miała Agnieszka. Boże, dlaczego porównywałem je obie?

– Jaki to problem? – zapytała zaciekawiona.

Była już w pełni stabilna emocjonalnie. Przeciągnąłem się na fotelu.

– Mam ochotę się dzisiaj napić, ale nie mam z kim – wypaliłem.

Parsknęła śmiechem i zrobiła głupią minę. Zrozumiałem, że nie ma zamiaru zostać moim kompanem do kieliszka.

– Ups, cholera, źle trafiłem – zreflektowałem się.

Spojrzałem na zegarek. Mój nadzór już się kończył. Podniosłem zad z fotela i podszedłem do wieszaka. Ściągnąłem kurtkę.

– Ta rozmowa nie miała w ogóle miejsca. Pogadaliśmy sobie  i tyle – powiedziałem .

Wróciłem do biurka i wyciągnąłem z zamykanej na klucz szuflady blankiet przepustki. Klaudia obserwowała, co robię. Spojrzałem na nią.

– Zaprosiłem cię, idziesz czy nie? – zapytałem luzackim tonem.

Roześmiała się. Po stresie nie było już żadnego śladu. Wstała z krzesła.

– Tak, poczekaj, tylko się przebiorę – rzuciła, waląc mi na ty.

 

Internat Garnizonowy, Ustka, dwadzieścia minut później.

W październiku trudno byłoby mi znaleźć w nadmorskiej mieścinie, jaką była Ustka, lokal otwarty po północy. Kołobrzeg, Koszalin, to co innego. Tam z pewnością by się udało. Nie pozostawało mi nic innego, jak zaprosić Klaudii pójście do internatu, nawet jeśli by miała zrozumieć to opacznie. Miałem w lodówce napoczętą butelczynę koniaku. Cola i lód też tkwiły w czeluściach lodówki. Nie miałem zamiaru się nawalić. Ot, tak dla kurażu i zabicia stresu.

Klaudia jak na kobietę szybko się przebrała. Wyglądała ślicznie. Czarna obcisła minisukienka, cieniutkie czarne rajstopy, gustowne szpilki na nogach. Delikatny i subtelny makijaż nie zaburzał jej naturalnej urody, a jedynie ją uwydatniał. Nie mogłem oderwać wzroku od jej przecudnych oczu. Delikatna kreska na brwiach i tusz na rzęsach podkreślały ten niezwykły atrybut urody.

Przemknęliśmy przez korytarz. Stukot jej szpilek był słyszalny, lecz o tej porze, w sobotnią noc, internat świecił pustkami. Każdy, kto tylko mógł, wyjeżdżał do domu. Po chwili byliśmy w moim pokoju. Trochę wstydziłem się bajzlu, jaki pozostawiłem, wychodząc na nadzór. Leżące przy łóżku skarpety, niedbale rzucony na krzesło podkoszulek i slipy, ciśniętą w róg pokoju koszulę. W pośpiechu pochowałem do szafy porozrzucane ubrania i bieliznę.

– Koniak? – zapytałem dziewczynę.

– Tak, poproszę – odparła, uśmiechając się do mnie.

Wystawiłem jej przepustkę do ósmej rano. Nie, nie planowałem traktować jej jak nałożnicy. Nie chciałem, by zamroczona alkoholem wracała na pododdział. Podoficer mógłby różnie zareagować, a mając lekką kosę z podporucznikiem, nie chciałem dawać mu paliwa do dalszej walki. Nalałem koniaku do szklanek, nie miałem odpowiednich kieliszków. Dołożyłem lód i uzupełniłem Coca-Colą.

Gdy się odwróciłem, niosąc na tacce obie szklanki, zobaczyłem, że stoi przy moim łóżku i trzyma w dłoni oprawione w ramki zdjęcie Agnieszki. Widząc, że na nią patrzę, szybko odłożyła zdjęcie na swoje miejsce.

– To ona? – zapytała cicho.

Kiwnąłem głową znacząco. To zdjęcie zrobiłem, gdy byliśmy na obozie kondycyjnym w podzakopiańskim Groniku. Agnieszka patrzyła na odległe góry. Podałem Klaudii szklankę z drinkiem.

– Przepraszam, nie powinnam – próbowała się usprawiedliwić.

– Nie masz za co przepraszać, nic złego nie zrobiłaś.

Usiedliśmy na tapczanie. Założyła nogę na nogę. Każde z nas chciało coś powiedzieć, ale czekało na ruch strony przeciwnej.

– To może przejdźmy na ty, ale tylko poza godzinami służbowymi – zaproponowałem.

Kiwnęła głową na tak. Spletliśmy dłonie, jak to się robi przy brudziu. Wypiłem łyk alkoholu z jej szklanki, a ona z mojej.

– Radek.

– Klaudia

Ten pocałunek był tak subtelny i nieśmiały, jakby całowali się po raz pierwszy nastolatkowie, nie miał w sobie nic z drapieżności czy perwersji., Nasze usta ledwie się dotknęły ;  poczułem smak pomadki. Dopiliśmy resztę alkoholu. Nie wiedziałem, jak znowu zacząć rozmowę. Od paru lat, nie licząc spotkań z Roxaną, nie byłem z kobietą sam na sam.

– Jak tam jest, no, w jednostce? – zapytała, przerywając ciszę.

– Normalnie, większość wylotów bojowych to odbieranie z kutrów lub statków chorych z zawałem, udarem oraz innymi dolegliwościami. Ratowanie rozbitków to jakieś trzydzieści procent, do tego dochodzą w lecie wywrócone jachty.

Wstałem i zabrałem szklanki. Ponownie zrobiłem drinki. Postawiłem je na przyłóżkowej szafce tuż obok zdjęcia Agnieszki.

– Wiesz, rozumiem, dlaczego nas chciałeś wywalić, gdy mi powiedziałeś, że to ty jesteś tym ocalałym z katastrofy. Zrozumiałam – rzuciła, patrząc na fotografię Agnieszki.

Cholera, była bardziej otwarta niż ja. Czyżbym był aż tak zdziadziałym facetem?

– Nie masz mi za złe, że tam wtedy obmacywałem cię? – wreszcie zdobyłem się na zadanie pytania.

Uśmiechnęła się. Wzięła do ust szklankę i pociągnęła mały łyk. Odstawiła ją z powrotem na szafce.

– Nie, ostrzegałeś, wiedziałam, na co się piszę – odparła. – Puścisz radio, może jakaś fajna muza poleci – zaproponowała.

Wstałem z łóżka i włączyłem odbiornik. Gałowałem po skali, szukając, jakiejś muzycznej stacji. W końcu znalazłem. Leciały jakieś stareńkie przeboje.

– Jak dałeś sobie radę po jej śmierci? – zadała dość bezpośrednie pytanie.

– Piłem dwa tygodnie, mój dowódca postawił mnie do pionu i jakoś się trzymam do tej pory, a ty? – odpowiedziałem, zadając jej jednocześnie pytanie.

– Zawaliłam ostatnią klasę ogólniaka, nie byłam w stanie się pozbierać. Na dodatek leżałam w szpitalu po tym wypadku. Czytałeś mój pamiętnik, to chyba wiesz – odpowiedziała.

– Przepraszam, nie powinienem, ale… .

– Byłam na ciebie wściekła na początku, ale dobrze się stało. Brakowało mi takiej rozmowy jak tam, w kancelarii – przerwała mi.

Podnieśliśmy szklanki. Pozostała nam połowa zawartości. Patrzyłem na nią i czułem, że tracę głowę. Gdy zsunęła szpilki i podkuliła nogi na wersalce, poczułem, jak rośnie mi członek. Czułem podniecenie. Naturalne, niestymulowane filmem porno. Nawet gdy nagi wtulałem się w Roksanę, nie czułem tego, co w tej chwili. Może za pierwszym razem. Potem traktowałem tę prostytutkę jako swoistą przytulankę. Potrzebowałem ciepła i czułości ze strony innej osoby, nic więcej.

– Musiałeś bardzo ją kochać – stwierdziła, patrząc na zdjęcie.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem, jak głos więźnie mi w gardle, a oczy stają się mokre od łez. Zauważyła to.

– Przepraszam, nie chciałam – szepnęła, a jej dłoń dotknęła mojego policzka.

Ten dotyk był delikatny, subtelny, niosący jedynie próbę przeprosin. Wzdrygnąłem się.

– Nie, nie przepraszaj, to była kobieta mojego życia – odparłem cicho.

Uroniłem łzę. Otarła mi ją swoją dłonią. Siedzieliśmy blisko siebie, a w powietrzu iskrzyło coś, czego nie potrafiłem zdefiniować. Żadne z nas nie chciało przerwać tej chwili. W końcu to ja zdecydowałem się na kontynuowanie rozmowy.

– Dopijemy? – zapytałem. Tylko na tyle mnie było stać w tej chwili.

Kiwnęła głową  i podała mi szklankę. Wypiliśmy do dna. Wstałem i podszedłem do lodówki, napełnić ponownie szklanki mieszanką alkoholu, lodu i coli.

– Chcesz mnie upić? – zapytała.

Nie miałem takiego zamiaru. Nawet o tym nie pomyślałem. Nigdy, przenigdy nie wykorzystałbym pijanej kobiety. Honor by mi na to nie pozwolił.

– Przepraszam, jeśli tak to odbierasz, nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałem, kończąc przygotowywanie drinka.

Usiadłem z powrotem obok niej. Zsunęła powoli nogi, a następnie założyła szpilki.

– Fajną stację znalazłeś, zatańczymy? – zapytała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

W tańcu byłem typem, któremu muzyka nie przeszkadza. Zero koordynacji i wyczucia rytmu. Z Agnieszką mieliśmy nawet wykupione lekcje tańca przed planowanym weselem.

– Nie tańczyłem prawie trzy lata, nie umiem – odparłem zgodnie z prawdą.

Spojrzała mi głęboko w oczy tym błagalnym wzrokiem.

– Tego się nie zapomina, to jak jazda na rowerze. Proszę, tylko jeden taniec.

– Dobrze, ale wolny, szybkich nie umiem.

Chyba Sierocki prowadził ten nocny program. Gdy zakończył się poprzedni kawałek, wykonywany przez Cher, wstałem z tapczanu razem z nią. Czekaliśmy, co zapowie. Pożerała mnie wzrokiem. Czułem to. Zastanawiałem się, czy tylko dlatego, że nie wywaliłem jej z kursu, czy z innego powodu.

„I drodzy radiosłuchacze, przypomnimy sobie teraz rok 1985 i Madonnę w utworze Crazy for you” – usłyszałem głos Marka Sierockiego.

Nie, to nie mogło się dziać naprawdę. To był ten sam kawałek, który zamówiłem wtedy w kasynie dla Agnieszki. Zaniemówiłem. Na wpół przytomny objąłem Klaudię. Pchany jakąś nadprzyrodzoną siłą, zacząłem z nią tańczyć. Nie wiedziałem, czy kalam w tym momencie własne wspomnienia, czy to jest jakieś fatum.

Położyła dłonie na moich barkach i wtuliła się we mnie. Dłońmi objąłem jej biodra. Zwarliśmy się w tym zmysłowym tańcu. Gdy oparła głowę o moją klatkę piersiową, nie wiedziałem, co począć. To było dziwne – trzydziestoparolatek trzymający w ramionach dwudziestodwuletnią dziewczynę czuł się jak mały Kazio, który po raz pierwszy wtula się w nastoletnią koleżankę. Zagubiony, dupowaty i zaskoczony. Wielki pan instruktor, pogromca połowy kursu. Widząc moją bezradność, Klaudia sama przyciągnęła moją głowę do swojego barku. Poczułem zapach jej subtelnych perfum, które skądś znałem. Tak, to była „Currara”. Pamiętałem, jak Agnieszce kupiłem oryginały od gościa po misji z Syrii lub Libanu.

Pląsaliśmy w wolnym tańcu. Trzymałem jej wąską talię i czułem zapach perfum oraz włosów. To było coś, czego nie przeżywałem przez ostatnie lata. Jakże byłem wyjałowiony, jakże dziewiczy, jakkolwiek by to zabrzmiało.

Kawałek dobiegł końca, a my nadal tkwiliśmy wtuleni w siebie.

– Chcesz? – usłyszałem jej szept.

Nic nie odparłem. Zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli. Zaskoczony poddawałem się jej działaniom. Zsunąłem dłonie na jej uda. Palce dotknęły delikatnego nylonu rajstop. Unosiłem dłonie, dochodząc do bioder. Sukienka nie zasłaniała już niczego. Była podniesiona wysoko. Klaudia wbiła swe usta w moje. Odpowiedziałem tym samym. Muskałem jej wargi. Wpychała mi język do ust. Wiedziałem, o co jej chodzi. Zrzuciła ze mnie koszulę, uchwyciła dolne poły podkoszulka. Podniosłem ręce do góry, poddając się jej działaniom. Zwariowałem, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Penis osiągnął pełną erekcję i stawał się wilgotny.

Uchwyciłem górną część rajstop i razem z majtkami ściągałem w dół. Nie protestowała. Zdołałem zsunąć je tylko do kolan, na dalej zabrakło zasięgu moich dłoni. Uwolniliśmy się od siebie. Klaudia, patrząc na mnie gorejącym wzrokiem, ściągała z siebie sukienkę i bieliznę. Po chwili była całkiem naga, prezentując mi swoje zgrabne ciało.

W pośpiechu zrzucałem z siebie części garderoby. Ostatnie ściągnąłem, jak to każdy facet, skarpety. Lustrowałem jej piękne, młode, nagie ciało.

– Chcesz? – ponowiła pytanie.

Przyciągnąłem ją do siebie. Sterczący penis otarł się o jej brzuch. Byłem gotowy i gdybym nie spojrzał na zdjęcie Agnieszki, pewnie posiadłbym tę kobietę.

– Nie, nie mogę, nie jestem jeszcze gotowy, przepraszam – wyrzuciłem z siebie.

Za bardzo tkwiła mi w głowie myśl, że kochając się z inną,  zdradzam Agnieszkę. Nie mogłem, nie byłem przygotowany na taką sytuację. Wszak, idąc na dyżur, nie planowałem tego.

Klaudia objęła moją twarz obiema dłońmi. Pochyliła się i patrzyła mi prosto w oczy.

– Radek, co się dzieje? – zapytała zasmucona.

– Połóż się obok mnie, proszę, i wtulmy się w siebie. Wszystko ci powiem – odparłem.

+++

Ułożyli się na łóżku. Wtuliła się  w ciało Radka. Nie wiedziała, czy on dostrzegł jakiś defekt jej ciała i nie chciał z nią kochać, czy była to inna przyczyna. Przytuliła go do swoich piersi i objęła dłońmi. Jaka to była delikatna i krucha istota. On, jej instruktor, kawał chuja. Facet, który uratował dziesiątki istnień ludzkich, tu i teraz wtulał się w jej ciało jak niemowlak. Prawie jak niemowlak, bo ten chciałby jeszcze possać pierś. A on tego nie potrzebował.

Rozmawiali do trzeciej nad ranem. Wstał wtedy i wyciągnął z kieszeni kolejny blankiet przepustki. Nie zważając na późną porę, zadzwonił do podoficera.

– Przedłużam przepustkę mata Skibińskiej do 18:00, Jasne – rzucił zaspanemu podoficerowi.

Klaudia patrzyła na niego, wiedząc, co przeżywa. Była w nim po cichu zakochana. Może nie od pierwszego wejrzenia, ale od czasu, gdy wywalił tę zarozumiałą dziewuchę. Za to szkoda jej było Marzeny.

To był niesamowity facet. Nie to, że był instruktorem. Miał w sobie to coś, tę ikrę, spokój ducha i ukrytą pod pancerzem twardziela czułość i delikatność.

Był chujem i nie cierpiał bab, to należało mu przyznać. Kutas pełną gębą. Dawał płci przeciwnej do wiwatu, ale wypieprzał głównie chłopów. Przez chwilę grupa myślała, że jest homoseksualistą. Obmacanie w czasie pamiętnego egzaminu rozwiało te wątpliwości.

To, co usłyszała od niego przez te dwie godziny, uzmysłowiło jej, że są  podobnie pokrzywdzeni przez los. Stracił przyszłą żonę w ciąży i dwójkę przyjaciół, ona brata i koleżanki. Tak samo przeżywali ból po stracie bliskich osób.

Ułożył się znów w jej ciele. Przytuliła go do siebie i całowała po włosach. Skulony w pozycji embrionalnej powoli zasypiał w jej ramionach. Gdy zasnął mocno, podniosła jego ramię. Cztery blizny, które zauważyła, mówiły o czterech straconych istotach. Nie chciał jej tego pokazać, wspomniał tylko o tym.

Do rana była opiekunem jego snu. Coś w nocy go prześladowało. Głaskała jego głowę i tuliła mocniej do piersi, kiedy złe sny nawiedzały jego ciało. Tuląc go w ramionach, płakała cichutko, nie chcąc go obudzić. Wiedziała, że to jest jej facet, nie marzyła o innym. Żałowała tylko, że dziewictwo straciła nie z nim a z pewnym dupkiem, który jemu do pięt nie dorastał.

Darłowo. Baza 2. Darłowskiego Dywizjonu Lotniczego MW, grupa poszukiwawczo-ratownicza wchodząca w skład SAR. 52. dzień praktyki.

Listopadowa pogoda nie należała do przyjemnych. Kursanci, owinięci w bechatki z podniesionymi kołnierzami, stali i słuchali wykładów moich kolegów. Również byłem wśród swoich podkomendnych, uważnie przysłuchując się wykładowi porucznika Pawła Kojtucha, pilota śmigłowca Mi-2 RN. Po zakończeniu wykładu, jak zwykle, dodał coś od siebie.

– Jak to mówią mądrzy ludzie, nazwiska autora nie pamiętam, ale cytuję: „Zawsze szukam dźwięków, które są przyjemne w danym momencie. Odgłos nadlatującego helikoptera jest naprawdę irytujący, dopóki nie toniesz. Gdy ów przybywa, by cię uratować,  brzmi jak najlepsza muzyka” – spuentował.

Grupa nagrodziła go brawami. Stanąłem przed kursantami. Klaudia patrzyła na mnie swoimi cudnymi oczami, a obok niej stała Marzena. Wcześniej załatwiłem jej powrót, w rozmowie z komendantem przyznając się do błędu.  Przyjąłem to na klatę. Gdy wróciła i mnie zobaczyła, tak się rozpędziła, że ledwo ją uchwyciłem w ramiona, kiedy wskoczyła na mnie, oplatając mnie nogami.

– Dziękuję, dziękuję, instruktorze – wyrzuciła z siebie, prawie płacząc.

– Wiesz co, nie spodziewałam się tego – rzuciła wtedy Klaudia.

Nie robiłem tego dla niej. Po prostu źle się z tym czułem. Koniec i kropka.

Tego dnia miały odbyć się wyloty nad Bałtyk z kursantami. Dwa śmigłowce były gotowe do misji szkoleniowej.

– Pamiętajcie, skok z piętnastu metrów to jak skok na beton, połamane nogi, połamane inne części ciała, skok z trzydziestu metrów to wyrok śmierci. – przypomniałem.

  Cofnąłem grupę. Technicy zaczęli przygotowywać maszyny do lotu. Nieznani bohaterowie naszych działań. Piloci zasiedli za sterami  maszyn. Kursanci przebrali się w suche skafandry i pobrali wyposażenie.

– Pan porucznik zabiera większość grupy na Mi-14, ze sobą zabieram… – tu specjalnie wstrzymałem głos.

– Mata Dominiaka i mata Skibińską – dodałem.

Gdy wskazałem mojemu męskiemu faworytowi, czym ma lecieć, zastanowił się chwilę. Nie bardzo pasował mu Mi-2 RN.

– Mamy lecieć tym struclem? – zapytał.

– Nie pasuje ci, to spierdalaj, droga wolna i kurs ujebany – rzuciłem krótko.

Przemógł się i wsiadł do „Michałka”, ale nadal robił wielkie fochy. Był moim męskim faworytem. Zastanawiałem się, czy dobrze wybrałem.

– Tylko mi tego podporuczniczynę dojedź, chuja wie i dupą sra – poprosiłem wcześniej drugiego pilota Mi-14.

– Dać im w pizdę? – zapytał mnie wtedy.

– Z umiarem, nie szalej – poprosiłem.

Zabrałem swoją dwójkę kursantów do śmigłowca. Poczciwy „Michałek”, pilotowany przez porucznika Pawła, grzał silniki, oczekując na nas.

– Pierwszy raz śmigłowcem? – zapytałem, przekrzykując ryk silników.

Oboje kiwnęli głowami na tak. Usadowiliśmy się w “śmiglaku”. Na pokładzie prócz pilota i nas był Piotr, lekarz oraz Marcin, technik pokładowy. Porucznik podniósł maszynę. Mi-14 poszedł w kierunku zachodnim, my w kierunku wschodnim. W planach była realizacja skoków szkoleniowych, wyciąganie przy pomocy wyciągarki, obsługa kosza i transportowanie poszkodowanych w realnych warunkach. Mieli po raz pierwszy, nie licząc zajęć na plaży, spotkać się z zimnymi falami Bałtyku. Realne działania, kwintesencja pracy ratownika. To już nie był spokojny basen, gdzie w razie potrzeby można było podpłynąć do murku. To było prawdziwe morze – czasami spokojne, a w większości przypadków nieprzewidywalne.

Przywitałem się z resztą załogi. Minęliśmy linię brzegową. Powitała nas szara połać morza z niewielkimi grzywaczami. Łopaty młóciły powietrze. Mieliśmy przeprowadzić zajęcia w odległości 2-3 mil od brzegu. Instruktorem tej dwójki byłem ja, na Mi-14 było trzech moich kolegów-ratowników. Stareńkie Mi-2 RN służyły już teraz wyłącznie do celów szkoleniowych i jako maszyny dyspozycyjne. Bardzo rzadko wystawiano je jako maszyny ratownicze. Mieliśmy w dywizjonie dwie sztuki tego typu. Najczęściej ich zadanie ograniczało się do powietrznej taksówki pomiędzy bazami lub dowództwem MW. Piloci cieszyli się, gdy mogli wykonać na nich taki lot szkoleniowy nad morze.

– Darłowo SAR. Tu Hoplit 03. Jestem w rejonie ćwiczeń. Rozpoczynamy szkolenie – zameldował pilot, obniżając pułap.

Lekko wzburzona powierzchnia morza zbliżała się w naszym kierunku. Technik otworzył drzwi boczne. Zimny listopadowy wiatr uderzył w nasze twarze. Popatrzyłem na kursantów. Zacięte, poważne miny, pełne obaw spojrzenia na toń Bałtyku, która była pod nami.

– Normalnie pilot wcześniej oznacza rejon wypadku bombami sygnalizacyjnymi, teraz tego nie robimy, rozumiecie, oszczędności – powiedziałem.

Oszczędności szukano wszędzie, wcześniej kursantów dostawaliśmy na dziesięć dni, teraz musiało wystarczyć pięć. Technik wychylił się przez otwarte drzwi boczne. Naprowadzał pilota. W końcu Mi-2 zawisł na bezpiecznej wysokości kilku metrów.

– Gotowi? – usłyszałem pytanie technika.

– Gotowi, Klaudia pierwsza, ja drugi, Dominiak na końcu – podałem kolejność opuszczenia śmigłowca.

Dziewczyna patrzyła w dół. Była gotowa na skok. Czekała tylko na komendę.

– Tu Darłowo SAR, mamy zgłoszenie. Sygnał MAYDAY z jachtu dwanaście mil morskich od… Koordynaty… Dwoje załogantów. Przerwać misje szkoleniowe. Kontynuacja po naszej zgodzie – usłyszeliśmy w radiostacji.

– Paweł, gdzie to? – rzuciłem pytanie do pilota.

– Całkiem blisko nas, jakieś siedem, osiem mil – odparł.

Nie zastanawiałem się długo. Zanim poderwie się dyżurny Mi-14 lub Anakonda, będziemy na miejscu. Technik zamknął natychmiast drzwi boczne.

– Bierzemy? – rzuciłem pilotowi.

Było to retoryczne pytanie. Marzył o akcji ratunkowej, nie miał jeszcze żadnej na swoim koncie. Ujrzałem błysk w oczach technika. Wszyscy rozumieliśmy się bez słów. Nie ukrywam, że mi też brakowało prawdziwych akcji ratowniczych..

– Darłowo SAR, tu Hoplit 03. Przerywamy misję szkoleniową. Jesteśmy najbliżej miejsca wypadku. Proszę o zgodę na podjęcie działań ratunkowych. Mam kompletną obsadę. Zmiana statusu z Sierra na Romeo – natychmiast rzucił Paweł.

Status Sierra oznaczał zadanie szkoleniowe, status Romeo – zadanie bojowe. Popatrzyłem na Klaudię. Nie bardzo wiedziała, o co chodzi, podobnie jak drugi z kursantów.

– Mamy akcję ratowniczą, jeżeli się zgodzą, lecimy tam, liczę na was – rzuciłem do tej dwójki.

Kiwnęli głowami znacząco. Po ich minach widziałem, że są w szoku.

– Hoplit 03 tu Darłowo SAR. Zmiana statusu na Romeo… – reszta transmisji radiowej nie była ważna.

Dostaliśmy zgodę na podjęcie akcji ratunkowej. Zadowolenie etatowej załogi, można porównać do radości z wygranej w totolotka. Pilot delikatnie pochylił maszynę i zwiększył moc. Kierował „Michałka” w rejon, gdzie byli rozbitkowie. Kursant Dominiak stał się blady jak ściana, Klaudia patrzyła na mnie, nie do końca zdając sobie sprawę, że uczestniczy w prawdziwych działaniach i za chwilę ratować będziemy realnych poszkodowanych.

– Spokojnie, będę przy was, schodzimy we trójkę, jest dwoje rozbitków, morze w miarę spokojne, dacie radę – uspokajałem ich.

Lot trwał dosłownie kilka minut. Pilot sprawnie dostrzegł płonący jacht. Kto w taką pogodę pchał się na Bałtyk, nie mnie było oceniać.

– Darłowo SAR, tu Hoplit 03. Jestem na miejscu. Oznaczam rejon akcji – zameldował.

Zwolnił dzienne bomby sygnalizacyjne. Automat zgodnie z zaplanowanym odstępem czasowym wyrzucał kolejne z kasety. Dzienne nie świecą, ale dają dobrze widoczny dym. Technik ponownie otworzył drzwi. Dojrzałem dwójkę rozbitków. Odpływali od tonącego powoli jachtu. Była to jednostka klasy B – pełnomorska, tak oceniłem na oko. Poszkodowani machali dłońmi, utrzymując się na powierzchni.

– Nie jesteście kursantami, jesteście teraz ratownikami. Jasne! – przekazałem moim podkomendnym.

Technik otworzył ponownie drzwi boczne. Paweł zaczynał stabilizować śmigłowiec, obniżając jednocześnie pułap. Po chwili śmigłowiec był w zawisie. Lubiłem go, przypominał mi poległego Piotra. Kursanci kiwnęli głowami znacząco. Dla tej dwójki to miał być najtrudniejszy test – przeprowadzony w warunkach bojowych

– Skaczę pierwszy, za mną Klaudia, na końcu ty – zmieniłem kolejność.

– Ratownik gotowy do skoku – zameldował pilotowi technik.

Skoczyłem w dół. Uderzenie w wodę, nakrycie falą, wynurzenie. Wyprostowałem dłoń, podniosłem kciuk  na znak, że wszystko w porządku.

– Pierwszy ratownik w wodzie – usłyszałem w radiotelefonie.

Patrzyłem w górę. Klaudia skoczyła bez żadnego zawahania. Podobnie jak mnie, nakryła ją niewielka fala. Po chwili wynurzyła się i, podobnie jak ja, zasygnalizowała, że wszystko w porządku. W końcu skoczył Sławek.

– Trójka ratowników w wodzie – usłyszeliśmy w słuchawkach głos technika.

Mocno pracując rękami i nogami, zbliżaliśmy się do poszkodowanych. Młoda dziewczyna może dwudziestoletnia oraz starszy, niezwykle tęgi mężczyzna. Nalana twarz, gruba, krótka szyja – to zobaczyłem na początku. Trzymał się jakiejś bojki lub czegoś podobnego, krzycząc wniebogłosy.

– Hoplit, dawaj kosz – rzuciłem w radiotelefon. – Oboje do kobiety, ja biorę faceta – krzyknąłem do nich, dzieląc zadania.

Miałem nadzieję, że mnie usłyszeli. Pilot podnosił maszynę. Musieli nam spuścić kosz ratunkowy, co wymagało nabrania wysokości. Podpływałem do grubasa, który panicznie walił jedną dłonią o wodę, drugą próbując trzymać się bojki. To najgorszy typ, z jakim można się spotkać – nieobliczalny i niebezpieczny. Zrobi wszystko, by ratować siebie, nie zważając na innych.

– Jestem ratownikiem, proszę się uspokoić, jestem tu, by pana uratować – wrzasnąłem.

Słyszałem tylko „ja, pierwszy ja”, „Ratuj mnie” i inne niezrozumiałe okrzyki. Odwróciłem się, chcąc zobaczyć, jak radzą sobie moi podopieczni. Mieli dziewczynę w swoich ramionach,. Była bezpieczna. Za to moje chwilowe rozproszenie mogłem słono zapłacić.

Nawet nie zauważyłem, kiedy grubas porzucił bojkę i znalazł się tuż przy mnie. Obiema dłońmi objął moje ciało.

– Kurwa, puść! – zakląłem głośno, a po chwili obaj poszliśmy pod wodę.

Oplótł mnie swoimi grubymi łapskami i na dodatek oplótł nogami. Był za moimi plecami. Gdyby był z przodu, dostałby z bańki w gębę. Próbowałem uderzyć go tyłem głowy w twarz, ale na darmo – jakoś udało mu się odchylić łeb. Mocno pracowałem nogami, co pozwoliło nam chwilowo wynurzyć się na powierzchnię.

– Ej!!! – wyrzuciłem z siebie, ale po chwili znów znalazłem się z nim pod wodą.

Widziałem, że Sławek dostrzegł sytuację, w jakiej się znalazłem. Nasz wzrok przez chwilę się skrzyżował. W jego oczach dostrzegłem paniczny strach. Próbowałem się jakoś wyswobodzić. Poszkodowany ważył ze sto dwadzieścia kilogramów, ja niecałe osiemdziesiąt. Opleciony jego dłońmi na wysokości sutków, nie mogłem nic zdziałać rękoma. Byłem w silnym uścisku. Jego nogi oplotły moje na wysokości kolan, blokując ruch. Tak spleceni opadaliśmy. Stopami znów próbowałem odbić się w górę, głowa znów gwałtownie odrzucona do tyłu miała zamiar walnąć spaślaka w twarz. Machałem zablokowanymi rękoma, ale to nie przynosiło żadnego efektu. To nie mogło dać nic, nic wymiernego. Wpadaliśmy obaj w otchłań Bałtyku.

+++

Klaudia dostrzegła, co się dzieje.

– Sławek, idź, mu pomóż!! – wrzasnęła.

Odwrócił się do niej. Dojrzała paniczny wzrok chłopaka. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa. Tkwił w bezruchu, trzymając poszkodowaną.

– Rusz się, on go utopi!! – wrzasnęła ponownie.

Nawet nie drgnął. Patrzył na Klaudię tępym wzrokiem. Dwójka splecionych ludzi wynurzyła się ponad powierzchnię wody. Instruktor walczył z tym otyłym typem. Zdołał tylko coś krzyknąć i obaj ponownie znaleźli się pod wodą.

– Trzymaj ją, kurwa! – zaklęła, przekazując mu opiekę nad nastolatką.

Niczym foka, zanurkowała w odmęty Bałtyku. Mocno pracując rękoma i nogami, zbliżała się do tej dwójki.

 Bierz go od tyłu – tłukło się jej w głowie.

Dopadła ich. Jedną dłonią chwyciła za włosy grubasa, drugą wbiła dwa palce obleczone rękawicą w oczodoły poszkodowanego. Zadziałało. Zwolnił uścisk krępujący instruktora i machał dłońmi bezradnie. Nie odpuszczała, jej palce wciąż tkwiły w jego oczodołach. Radek wyswobodziwszy się, pięścią walnął grubasa w twarz i momentalnie znalazł się za jego plecami. Zyskał nad nim kontrolę. Wynurzyli się. Grubas znów zaczął się szamotać. Był w totalnym szoku, nie wiedział, co czyni.

– Jebnij go w jaja – usłyszała od Radka i bez żadnej zwłoki, swe mocne uderzenie skierowała w to miejsce.

Poskutkowało. Zwijał się z bólu, nie mógł  walczyć. Z pokładu śmigłowca już dawno spuścili kosz. Sławek nie ruszył się nawet o metr z poszkodowaną w tamtym kierunku. Trzymał ją i patrzył tępym wzrokiem, na to, co się dzieje.

+++

– Klaudia, ładuj poszkodowaną do kosza, przejmij ją od niego – rozkazałem.

Zadziałała jak robot. Przejęła dziewczynę z rąk spanikowanego partnera i wsadziła do spuszczonego kosza. Sprawnie podniosła rękę z kciukiem wysuniętym ku górze, dając znak, by podnosić kosz. Fala uderzyła w jej ciało.

 Boże, jakim ja byłem debilem – uzmysłowiłem sobie, patrząc na jej działanie.

Wciągnęli poszkodowaną na pokład, ponownie opuścili kosz.

– Ratownik 01, tu Hoplit 03. Paliwo na wyczerpaniu. Podniosę was i muszę wracać do bazy – usłyszałem w radiotelefonie.

– Tu Ratownik 01. Zabieraj poszkodowanego z jednym kursantem. Ja z drugą zostaję tutaj i czekam na kolejne śmigło.

– NEGATIVE, zabiorę was wszystkich – usłyszałem.

– Nie dasz rady. Ten facet ma ze 130 kilo wagi, podpina się pod niego Ratownik 03. Wyciągarka nas czwórki nie utrzyma. Pozostaję z Ratownikiem 02 w wodzie. Powodzenia – odparłem.

Zdawałem sobie sprawę, że dobrze robię. Kolejny zawis i wciąganie nas na pokład byłoby ryzykowne. Śmigłowiec mógłby potem nie dolecieć do lotniska. Te cholerne oszczędności. Paliwa do „Michałka” wlano na misję szkoleniową. Tylko tyle, plus zapas określony procedurami.

– To ja zostanę – rzucił Dominiak, w którym teraz odezwał się bohater, gotowy do poświęceń.

– Wypierdalaj, kutasie jebany, to rozkaz!! – walnąłem mu brutalnie.

Kosz opadł ponownie. Dominiakowi nawet nie dałem dotknąć grubasa. Zdałem sobie sprawę, na jakiego dupka postawiłem. Na spółkę z Klaudią, wpakowaliśmy go do kosza.

– Dawaj sygnał, mała – rzuciłem.

Uśmiechnęła się do mnie, dając kciuk do góry. Podpięty do kosza z poszkodowanym Dominiak opuszczał rejon działań.

– Ratownik 01, tu Hoplit 03. Darłowo SAR powiadomione. Wysyłają Haze 16. Jak mnie zrozumiałeś – usłyszeliśmy w radiotelefonach, gdy nasz Mi-2 RN odlatywał z poszkodowanymi.

– Zrozumiałem cię, głośno i wyraźnie. Czekamy na Haze 16 – odparłem.

Unosiliśmy się na falach morza. Ktoś by powiedział – fajnie. Nie w temperaturze wody plus pięć stopni i  tak daleko od brzegu.

– Dziękuję – rzuciłem.

– Zrobiłbyś to samo, przepraszam, pan zrobiłby to samo – odparła.

Tak, pamiętała. Byliśmy w pracy i tak należało się do mnie zwracać. Czułem zimno, podobne zimno musiała czuć ona.

– Przylecą po nas? – zapytała nieśmiało.

– Przy takich falach to jeszcze zwodują – odparłem.

Pocałowaliśmy się. Samotni, w toni bałtyckiego morza.

+++

Nie zwodowali, lecz podjęli nas wyciągarką. Podpięliśmy się oboje. Patrzyłem na nią wzrokiem pełnym podziwu. Chłopaki ze śmigła chyba dostrzegli, że coś między nami iskrzy, Wylądowaliśmy w Darłowie. Niestety pan podporucznik zabrał autokarem resztę grupy do Ustki, nie bacząc, że ma jeszcze jedną kursantkę.

Byliśmy cholernie zziębnięci. Każde z nas trzęsło się z zimna. Ktoś powie, że masz kombinezon, suchy, nic ci nie grozi. Nie, to nie prawda – zawsze, nawet w takim kombinezonie, odczuwasz zimno. Pobądź w nim parę godzin w wodzie, a sam zrozumiesz.

Zaprosiłem ją do pomieszczenia, które wcześniej dzieliłem z Agnieszką. To pomieszczenie było tylko i wyłącznie dla mnie. Taka jakaś tu się narodziła tradycja. Chłopaki pragnęli Klaudię przechwycić. Niepisany regulamin mówił, że po pierwszym uratowanym należy pasować ratownika.

– Dajcie spokój, dziewczyna jest przemarznięta i ma dość wszystkiego na dzisiaj – wybiłem im z głowy.

Odpuścili. Wpadliśmy do pomieszczenia. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi na klucz. Skierowałem się do łazienki i puściłem ciepłą wodę.

– Wskakuj pod prysznic – powiedziałem.

– A ty? – zapytała, patrząc na mnie specyficznym wzrokiem.

– Po tobie – odpowiedziałem.

Zlustrowała mnie wzrokiem. Oboje drżeliśmy z zimna. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

– Bez ciebie nie pójdę – oznajmiła, ściągając skafander.

Rozbierała się przy mnie bez żadnego wstydu. Po chwili stała całkowicie naga. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany.

– Rozbierzesz się, czy mam ci pomóc?

Stałem, nie wiedząc co począć. Zbliżyła się do mnie i zaczęła mnie rozbierać. Po chwili tkwiliśmy całkiem nadzy przed sobą.

– Chodź – szepnęła, chwytając mnie za dłoń.

Łazienka była całkowicie zaparowana. Weszliśmy oboje pod prysznic. Te ciepłe strumienie wody były ambrozją dla naszych zmarzniętych ciał. Stała za moimi plecami. Delikatnymi dłońmi dotykała klatki piersiowej. Zsunęła dłonie niżej. Objęła moje biodra. Odwróciłem się do niej przodem. Penis stał w pozycji na baczność.

– Chcesz, bo ja chcę, chcę cię – oznajmiła szeptem, a jej usta skierowały się ku moim.

Moje dłonie, wcześniej bezrobotne, dotknęły jej krągłych piersi. Objąłem ją dłońmi i przysunąłem bliżej siebie. Po raz pierwszy od wypadku naprawdę miałem ochotę kochać się z kobietą. Oparłem ciało o kafelki. Podniosłem ją do góry, chwytając pod kolana i skierowałem jej cipkę w kierunku fallusa.

– Tak, tak – jęknęła, gdy penis zagłębił się w pochwie.

Obróciłem się i oparłem jej ciało o płytki. Objęła mnie nogami, gdzieś na wysokości bioder. Wbijałem język w jej usta, coraz mocniej napierałem biodrami. Nicowałem tę dziewczynę tak, jakbym to robił pierwszy raz. Delikatnie, acz stanowczo. Przyśpieszałem. Nasze oddechy stawały się coraz szybsze, a zarazem płytkie. Serca biły jak szalone. Jęczała, podobnie i ja pojękiwałem z rozkoszy. Wyposzczony, pragnący tego zbliżenia dochodziłem do finału.

– Ojjjj, auuu – wyrwało mi się.

Fala przyjemności przeszyła ciało. Jakże długo nieodczuwana. Była silna. Spazmy orgazmu przeszyły mnie na wylot. o mało co nie powaliły mnie na kolana. Ledwo zdołałem utrzymać Klaudię. Ta szczytowała chwilę po mnie. Zagryzała wargi prawie do krwi, przerzucała głowę z prawa na lewo. Mocno wbijała  palce dłoni w moje plecy.

– Już, przestań, proszę – jęczała, gdy jeszcze wykonywałem ruchy frykcyjne.

Ledwo utrzymywałem ją w dłoniach.

– Kocham cię – usłyszałem od niej.

– Kocham cię – odparłem z lękiem, nie do końca wiedząc, czy nie zdradzam Agnieszki.

Zakręciłem strumień wody. Popatrzyłem na tę przecudną rudą istotę.

– No co?

– Jesteś piękna.

– Jak ja teraz wrócę do koszar? – zapytała ponownie.

– To już nie twój problem, zabieram cię do siebie – odparłem, całując ją w usta.

W mojej służbowej kawalerce kochaliśmy się jeszcze dwa razy. Najpierw po wejściu, a potem nad ranem. Zawładnęła moim sercem. Poddałem się jej, lecz tylko w kwestii seksu. Musiałem nadrobić te lata posuchy.

Gdy następnego dnia podporucznik miał zamiar coś mi powiedzieć, zajebałem go jedną kwestią.

– Tak was uczyli na szkole? Zostawia się swoich? Swoich, którzy wykonują zadania bojowe? Dziwne, kurwa, co?

– To nie tak, jak pan myśli, musiałem być w domu o tej porze – odparł.

– No nie, jeżeli tak, to ja rozumiem.

Kurs dobiegał końca. Nie omieszkałem wyjebać z kursu mojego pupila. Zawiódł.

– Jeszcze mnie, chuju, popamiętasz – odgrażał się.

– Wiesz co, wszystkie akcje bojowe są nagrywane, więc może zamknij ryja – odparłem krótko, wiedząc, że Mi-2 RN nie ma takiej opcji.

W ostatni dzień szkolenia u nas w jednostce stanąłem przed kursantami.

– Czy uratujecie mnie, gdy będę tonął? – zapytałem.

– Tak jest, panie chorąży!!! – ryknęli wszyscy kursanci.

Podszedłem do każdego z osobna, każdemu uścisnąłem dłoń. Zatrzymałem się przy Marzenie.

– Przepraszam, nigdy ci tego nie powiedziałem – rzuciłem głośno, tak aby każdy słyszał.

Spojrzała na mnie. Wyprostowała się jak struna. Wypięła piersi.

– Zaszczytem było być pana podkomendną – wypaliła.

Przesunąłem się dalej, tam była tylko Klaudia.

– Uratujesz mnie, Klaudio?

– Przecież wiesz – odparła.

Zakończenie kursu. Listopad.

– Panie Radku, proszę się poważnie zastanowić, proponuję panu etat instruktora i skierowanie na kurs oficerski – kusił mnie komendant, proponując pozostanie na uczelni.

Spojrzał i zrozumiał,  zdał sobie sprawę, że nic z tego.

– Gdyby pan zmienił zdanie, tu ma pan moją wizytówkę. Jestem wdzięczny za pana zaangażowanie w procesie szkolenia. Czy w zamian mogę w czymś pomóc? – dodał, wręczając mi bilecik.

– Tak, miałbym prośbę – odparłem.

– Słucham.

– Chciałbym, aby obie kursantki trafiły do mnie, do Darłowa. Czy to jest możliwe?

Komendant uśmiechnął się pod wąsem. Chyba czuł pismo nosem.

– Tak, nie ma sprawy, ale będzie mi pan za to winny jeden kurs, za rok. Zgoda? – negocjował.

Przystałem na to. Skierowaliśmy się do auli, gdzie czekali kursanci ubrani na galowo . Dojrzałem Klaudię. Stała jako pierwsza, kończyła kurs z wyróżnieniem.

Dzień później, Darłowo, cmentarz komunalny.

Stałem przy grobie Agnieszki. Po zakończonej modlitwie zrobiłem znak krzyża. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki dwa znicze. Zapaliłem je i położyłem na płycie grobowca.

– Zdradziłem cię, przepraszam, ale czy ja mam do końca życia być sam, powiedz mi, chciałabyś tego? – zacząłem z nią rozmowę.

Odpowiedziały mi tylko podmuchy wiatru i szum liści w cmentarnych alejkach.

– Kocham ją, wiesz. Daj mi jakiś znak, że się zgadzasz, błagam cię – łkałem, patrząc na grobowiec.

Mocny podmuch wiatru zgasił oba zapalone znicze. Czyżby chciała mi przekazać w ten sposób, że mi pozwala? Podniosłem jeden ze zniczy i zapaliłem go ponownie.

– Naprawdę, zgadzasz się? – zapytałem, trzymając zapalony znicz w dłoni.

Kolejny podmuch wiatru zgasił płomień. Łzy leciały mi po policzkach.

– Dziękuję – wydukałem, zapalając po raz kolejny znicze.

Wracałem do domu jakiś lżejszy, bez tej skorupy zgorzkniałości i żałoby. Weselszy, pogodniejszy i jakby odmłodzony. Wracałem do domu, w którym czekała na mnie Klaudia.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments

Bohater tekstu (to już raczej nie opowiadanie, a bardziej powieść) nawet gdy jest męską szowinistyczną świnią, urządzającą swoim kursantkom drogę przez mękę, to przecież robi to w dobrej intencji, by je chronić. Jak nie lubić tego gościa?

Dziękuję za komentarz i życzę zdrowych i spokojnych Świąt Wielkanocnych.
„Jak nie lubić tego gościa?” – mało tego jedna się w nim zakochała.
Dziękuję Szanownemu Czytelnikowi za pochylenie się nad moim „dziełem” szumnie tu nazwanym „opowiadaniem”
Tak, jest szowinistyczną świnią ( bardziej knurem) . Czy go rozgrzeszają intencje? Tu jest zadane kluczowe pytanie na które trzeba sobie odpowiedzieć.
Chętnie przeczytam co na ten temat mają do powiedzenia czytelnicy.
Szanowny Thorimie – Twoje analizy i przemyślenia, jak zwykle w punkt.
III część w maju ( jak mnie korektor nie przeklnie z dłużyzny i inne rzeczy).
Pozdrawiam

Chyba autor nie przedstawił Radosława Gancarza jako „męskiej szowinistycznej świni”. W moim odczuciu to czlowiek odpowiedzialny za powierzony sobie materiał ludzki i zdolny do obiektywizmu (zmienił zdanie na temat Marzeny, gdy ochłonął). Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju. Wśród ratowników chodzi nie tylko o ich „krew”, ale o życie ratowanych, więc ostra selekcja jest jak najbardziej wskazana. A że kobiety są fizycznie słabsze od mężczyzn (np. w zwarciu ze studwudziestokilowym panikarzem w falach Baltyku), to nic dziwnego, że Gancarz nie dowierza ich możliwościom. Fabuła wskazuje, że dał się przekonać, że umiejętności (w tym psychiczne) są ważniejsze od kutasa w kroku i siły mięśni, za co mu chwała.

Kolejna wspaniała część. Czytałam bez przerwy, mimo długości tego rozdziału.

Rodzące się uczucie między Radkiem i Klaudią świetnie opisane. Ponoć gdy na początku jest antypatia, to potem więź zbudowana na jej przełamaniu jest znacznie mocniejsza. Oby im się udało, pasują do siebie.

Choć fakt, że Radek postanowił ściągnąć ją do swojej jednostki źle niestety wróży…

Dziękuję za komentarz i życzę radosnych Świąt Wielkiej Nocy.
Przepraszam za długość. Taka moja przypadłość. Nie będę spoilerował co się wydarzy dalej. Trzecia część w maju.
W tamtych latach dla ratownika MW nie było dużego wyboru ( Babie Doły lub Darłowo – dla śmigłowcowych).
Mogła trafić na okręt ratunkowy MW., ale to nie to samo. ( bez urazy dla tam służących ). Mam w planie i o nich napisać.
Ambicja, dążenie by pracować z elitą jest chyba najważniejsze. Tak mi się wydaje, choć nie ma ratowników lepszych i gorszych ( patrząc gdzie służą ).
Pozdrawiam.

W tym rozdziale podobał mi się bardzo opis treningu przyszłych ratowników – ciekaw jestem, czy naprawdę jest takie sito, że po jednym nieudanym ćwiczeniu ludzie wylatują z kursu? Trochę trudno mi uwierzyć, że jest aż taki poziom selekcji, bo mało kto by dotrwał do końca. Dopóki ta kwestia nie zostanie wyjaśniona, uznam, że to Radek narzucił taki standard, by pozbyć się osób, co do których przeczucie mówiło mu, że się nie nadadzą.

Akcja ratunkowa trzymająca w napięciu. Scena erotyczna okazała się deserem po bardzo sutym i sycącym obiedzie 🙂

Czyli zmierzamy w stronę finału? Maju, przybywaj!

Pozdrawiam
M.A.

Na wstępie najlepsze życzenia z okazji świąt wielkanocnych.
Wg danych za 2022 rok kurs w US CG ukończyło 24% przyjętych.
Ukończenie kursów do Gromu- 10% do Formozy 8%.
Jak wspomniano na wstępie posilkowalem się filmem i tam instruktor wywalał w taki sposób, choć jednemu dał drugą szansę.
Dziękuję za komentarz i ciepłe przyjęcie mojej opowiastki. Czy ostatnia część będzie creme de La creme. Chciałbym. Tak była określona na innym z portali. Więc niech maj nastaje szybko.
Pozdrawiam.

Byłoby super, autorze, gdyby nie mnogie usterki. Jak stukaratowy karbunkuł wymaga odpowiedniej oprawy, tak „Bałtyckiemu Rybakowi Dusz” należy się dobra redakcja. Nie wolno marnować takiego talentu fabularnego jak Ty! Za niektóre usterki odpowiada autor, ale że Twój redaktor do tego stopnia olał swoją pracę, że pojawiają się kwiatki typu [przecinek, spacja, kropka], małe litery po kropce a duże bez niej oraz ortografy [jak byś], nie mogę zrozumieć. Panie Hyde, weźże się za robotę. Po męsku i na serio!
Jeśli chodzi o edycję, przydałoby się dać konsekwentnie interlinię przed i za każdym tytułem części (tym pisanym kursywą). Teraz poszczególne podrozdziały są słabo i nierówno wyodrębnione.
Jeśli chodzi o fabułę, to choć zdaję sobie sprawę z pierwowzoru filmowego, jest niemałą sztuką przełożyć obrazki na prozę, na dodatek adaptowaną do zmienionych warunków. Znajomość realiów wojskowych robi duże wrażenie i przyczynia się do znakomitego odbioru tekstu. Postacie, które szkicujesz swoim szorstkim stylem (to w tym przypadku zaleta, bo stylizuje opowieść) są plastyczne i przekonujące. Seks wojskowy, też szorstki, jest OK, acz trochę brakuje mi psychologicznego uzasadnienia dla szybkości straumatyzowanej dwudziestodwulatki w podejmowaniu aktywności seksualnej, jak również wzmianki o antykoncepcji. W typie Klaudii nie jest ryzykanctwo ani niefrasobliwość.

Na szczęście tę historię czyta się tak szybko i wartko, że drobne mankamenty redakcyjne uchodzą niezauważone albo prędko idą w niepamięć! Dla mnie liczy się treść, a ta jest bez zarzutu.

Miłej, rodzinnej Wielkanocy wszystkim!

Dziękuję za komentarz i życzę Wesołych Świąt Wielkanocnych.
Za drobne mankamenty redakcyjne przepraszam. Nie powinny się pojawić. Nie wiem czy jest to spowodowane konwersją pliku do innego formatu , którą zrobiłem czy też przeoczeniem. Staraliśmy się z moim redaktorem/korektorem , ale jak widać nie wyszło tak jak chcieliśmy. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko stwierdzić że przy blisko 90k znaków można coś przeoczyć ( choć dziwią mnie duże litery w środku zdania i małe po kropce ).
Mam nadzieję ze odpadłem jak Mariola w tym opowiadaniu w pierwszym dniu ( Twoim czytaniu ).
Pozdrawiam

Postaram się odpowiedzieć tutaj krótko, głębszą analizę przedstawię Ci na priv.
„stukaratowy karbunkuł” i „Nie wolno marnować takiego talentu fabularnego jak Ty!” -przesadzasz. Łechce moje ego, a nie tędy droga. Jest dobre z błędami technicznymi. Tak bym to określił.
„Twój redaktor do tego stopnia olał swoją pracę” – gdybyś wiedział ile dysput odbyliśmy i zmian wprowadzonych zostało przez niego chyba zmieniłbyś zdanie. Sukces ma wielu ojców, porażka jednego. Dzieło jest podpisane moim nickiem i byłbym niewdzięcznikiem zwalając na niego winę. Nie wiem czy wina nie leży w konwersji plików ( kilkukrotnie). Słowem- za tak proste błędy jak kropki przecinki małe i duże litery ponoszę odpowiedzialność ja bo powinienem to dostrzec . Staje za moim mistrzem Yoda, ja jego padawan. Tekst jest obszerny 90k znaków. Na innych portalach jest opcja że autor może dostrzeżone błędy poprawić na gorąco po opublikowaniu. Tu takiej opcji nie dojrzałem. Wstyd mi było prosić w okresie przedświątecznym M.A. o korektę tych niedoskonałości. Według powiedzenia :Szanuj korektora swego bo mogłeś dostać gorszego ) jak Klaudia nakrywam własnym ciałem Mr.Hyde.
W kwestii interlinii – przyjmuję do realizacji.
” brakuje mi psychologicznego uzasadnienia dla szybkości straumatyzowanej dwudziestodwulatki w podejmowaniu aktywności seksualnej, jak również wzmianki o antykoncepcji.”
Są dwa bodźce które ją do owej aktywności pchają. Nazwę je może niezbyt trafnie.
1. Wynikające z miejsca i sytuacji – wypity alkohol, nastrojowa muzyka, taniec w bliskim kontakcie, „zejście obawy” że zostanie wyrzucona z kursu.
2. W warstwie psychiki. – jest jakby naga „psychicznie” przed nim. Poznał czytając pamiętnik jej skryte tajemnice. Otwarła się przed nim co dało jej poczucie zrzucenia tego co w sobie tłumiła, jest jej lepiej, obca osoba ją zrozumiała ( najgorszy wróg ). On w swoisty sposób jest podobnie pokrzywdzony przez los i wydaje jej się że znalazła bratnia duszę. Radek w swoisty sposób tez rozbiera się „psychicznie” przed nią ( ale wg mnie pozostaje jeszcze w slipkach gdyż nie mówi o spotkaniach z Roxana), sam twierdzi że przed nikim tak się nie otworzył. On w sprawach seksu jest jakiś uwsteczniony, ona inicjuje próbę stosunku. Nagromadzone emocje muszą gdzieś znaleźć ujście. Mogliby się nawalić jak szpadle ( to też sposób ), tu dochodzi do swoistego punktu wrzenia. Tak ja to widzę ( ach jak ja nie lubię odpowiadać według swojego punktu widzenia, wole by każdy z czytelników zrozumiał to po swojemu ).
Antykoncepcja? – Hmm. Aspekt ważny. Ludzie którzy wykonują niebezpieczne zawody ( saperzy, ratownicy, kontterroryści i inni czasami żyją według zasady „Traktuj dzisiejszy dzień tak jakby jutro świat miał się skończyć”. A tak na serio – na wkładkę jest za młoda (22 lata ) i gdybym o tym wspomniał postawił bym ją jako prawdopodobną latawicę co lubi ten sport, a taka nie jest. Prezerwatywa w torebce ( też podobne odczucie ). Radek nie współżyje od ponad dwóch lat więc kondom jest mu zbędny. Żadne z nich nie planowało tego spotkania. Miała być lekka popijawa. Zważ że to lata 90. ubiegłego wieku, trochę inne podejście młodych osób niż obecnie.
Przede wszystkim dziękuje za konstruktywny komentarz od Ciebie. Stanąłeś jak zawsze na wysokości zadania i wskazałeś niedociągnięcia i to co Ci się podoba. Za to Cię szanuje i czekam na kolejne komentary pod moimi opowiastkami.

Redaktor płonie ze wstydu.
Oczywiście oczywiste błędy trzeba poprawić. Kiedyś udawało mi się nanosic drobne zmiany po publikacji, teraz w zakładce Plik widzę tylko opcję Drukuj, nie ma Zapisz, więc wyglada na to, że nie da się już samemu nic zmienić. Szkoda. Trzeba będzie zaangażować M.A.
Lekcja na przyszłość jest taka, żeby bardziej konsekwentnie kontrolować poprawione fragmenty. Myślę, że się uda w miarę możliwości.

Już wszystko powinno działać jak należy, a Ty możesz nanosić zmiany. Owocnej pracy 🙂

Czy mogę zostać nauczony nanoszenia poprawek? Chodzi mi oczywiście wyłącznie o własne teksty, żeby nie było…

Wysokiej klasy kontynuacja bardzo dobrej całości. Talent literacki Autora w połączeniu ze znajomością realiów życia koszarowego dają w rezultacie tekst wciągający i przy okazji edukacyjny dla większości „szczurów lądowych”. Ale mamy też drugą stronę medalu. Nawet na jałowym, zdawałoby się, gruncie potrafi wyrosnąć kolczasty, szorstki ale może dzięki temu trwały i odporny na wszelkiego rodzaju burze kwiat uczucia. Co też równie szorstko ale pięknie i przekonująco ukazano. Pozostaje tylko czekać na zapowiadaną część trzecią. Ponieważ zapoznałem się z opowiadaniem jakiś czas po publikacji, okres oczekiwania będzie dla mnie krótszy. Co do poruszanych w komentarzach ułomności korekcyjno-redakcyjnych, tu i ówdzie jakieś słowo czy zwrot klika razy istotnie zgrzytnęło. Były to jednak naprawdę przypadki jednostkowe, które zawsze mogą się zdarzyć przy rozbudowanym tekście. A komputer potrafi wykazać się złośliwością. Gratuluję i pozdrawiam.

Serdecznie dziękuje za miły i konstruktywny komentarz.
Przyznać się musze że z Marynarką Wojenną RP nie mam nic wspólnego i jestem takim samym „szczurem lądowym”.
Masz rację Drogi Neferze – staram się by w moich opowiastkach był jakiś pierwiastek edukacyjny. Pięknie ująłeś moje opowiadanie w podanym obok stwierdzeniu, które pozwolę sobie zacytować „Nawet na jałowym, zdawałoby się, gruncie potrafi wyrosnąć kolczasty, szorstki ale może dzięki temu trwały i odporny na wszelkiego rodzaju burze kwiat uczucia.” -kwintesencja tego co chciałem przekazać w tej części. Nikt lepiej tego nie ujął niż Ty. Aż mi się tak przyjemnie zrobiło… Trzecia część planowana na 29.05. Po takich ciepłych komentarzach aż się człowiek pali by to już było jutro. Podbudowany ruszyłem z kontynuacja tego cyklu pod nowym tytułem „Strażniczka Bałtyku”. Czy dorówna tej trylogii – chciałbym i staram się by tak było. Z swojej strony postaram się wyeliminować ułomności korekcyjno-redakcyjne. Zrobiłeś mi tym komentarzem dzień, ba długi majowy weekend. Dziękuję. Siadam do III części „Strażniczki”. Pozdrawiam.

W takim razie pozostaje tylko życzyć udanej pod kazdym wzgledem majówki i czekać na rezultaty.

Przeczytałam obie części, ale zbiorczo pozwolę się wypowiedzieć pod tą.
Dylogia (przynajmniej w obecnym kształcie) to przedziwny misz-masz, który powoduje gigantyczny rozstrzał emocjonalny. Raz wyraźnie wybijają się filmowo skrojone sceny (głównie dotyczące akcji ratowniczych czy właśnie odwiedzin grobu pod koniec) wyraźnie pulsujące adrenaliną i krwawiące emocjami, a raz wprowadzani jesteśmy ostrożnie w realia ratownictwa morskiego ze szczegółami, które przywodzą na myśl czytanie jakiejś formy wspomnień/biografii, którą zatytułować by można »Nie(ch) pochłonie cię morze«. I gdzieś pomiędzy tym jest bohatera, który (czasem lepiej, czasem gorzej) spaja te dwa elementy – jako uczestnik zdarzeń i jako przewodnik (może nawet tytułowy Rybak Dusz).
Postać Radka jest kreślona w moim prywatnym odczuciu na bardzo dobry z minusem. Nie jest to przejaskrawiony i przeładowany testosteronem bohater kina lat 80, ale zawodowiec. Jesteśmy w stanie pojąć, jak silna tragedia (opisana w części pierwszej) się odcisnęła na nim i jak wpłynęła na to, kim jest teraz. Proste, niemal pozbawione emocji stwierdzenie wobec kursantów „nie uratowałem tylko dwunastu osób i to sie liczy” jeszcze bardziej tworzy pewne blizny na jego psychice. To wyraźnie unaturalnia i dodaje mu sznytu prawdziwego twardziela. Tak jak zauważył to w komentarzu Tomp: To nie tak, że on się pastwi nad kursantami lub jest jakimś tyranem. On musi ich przygotować na najgorsze, bo sam to przeżył. Ba, plusuje mocno w moich oczach odmówienie „seksualnej łapówki”, co tylko podkreśla pewną hardość charakteru.
Niestety, minus ląduje już od samego wstępu części pierwszej. To takie plucie faktami o sobie można było jakoś ładniej wpleść w historię, a sama scena intymna (domyślam się, że w zamyśle, mająca pokazać łączące go z Agnieszką uczucie) raczej nie daje niczego. Gdyby opowiadanie zaczęło się od alarmu i ruszenia w akcje (która po czasie skończy się tragicznie), a potem dostać coś na zasadzie „wcześniej tego samego dnia” wyszłoby to opowiadaniu na lepsze. Mam wrażenie, że wyraźnie brakuje czegoś w rodzaju części 1,5, która szerzej opisałaby proces przechodzenia żałoby i utwardzania się przez Radka. Tak zrobiono to po łebkach, jakby w myśl zasady »scenariusz wymaga, żebyś już sobie to dobrze poukładał w głowie«. Niby mamy późniejsze formy PTSD (jak choćby to przy zapaleniu latarni), płakanie w Roxane (celowo przez x?), ale przez tempo narracyjne wydaje się tego za mało względem całej nie tak krótkiej historii.

Wspomniane naleciałości filmowe też momentami psują opowieść. Coś, co w filmie zadziałałoby w formie przejść między kolejnymi ujęciami, tutaj sprawia wrażenie pospiesznie sklejonych taśmą klejącą kolejnych fragmentów, czasem mocno losowo. Nie pomaga też decyzja o łączeniu narratora pierwszoosobowego i wszechwiedzącego „dopowiadacza”. Zrezygnowałabym z tego drugiego (chociaż będą lekkie straty w opowiadaniu, zwłaszcza w części pierwszej), a dopompowała pierwszego (taki aż prosi się o głębsze wejście w głowę Radka, spojrzenie w ciemność z jego duszy i widać, że nawet są ku temu chęci choćby). Nadałoby to, bez wątpienia, historii większej intymności w odbiorze i uwypukliło właśnie ten drugi aspekt wspomniany na początku.
No i chyba to, po co się czyta takie opowiadania: erotyczność.
Czytam, że ludzie dostrzegają „dobrze narysowaną relację miłosną”, ale czuję pewną szorstkość i pragmatyzm ze strony tej dwójki. To chęć ucieczki w przyjemność (coś w rodzaju kompulsywnej masturbacji przy depresji lub zapijania smutków). Pokrywa się to też z odpowiedzią dla Tompa przez autora, który uzasadnia sposób zaserwowania tego.
Myślę, że przyszłościowo może tam narodzić się pewne uczucie, ale na ten moment ja go nie widzę (a nawet ubrałam okulary zerówki, by mądrzej wyglądać, chociaż nikt tego nie zobaczy).

Podsumowując: Fabuła bardzo dobrze wymyślona, ale momentami źle zaserwowana na wielu różnych polach. Ponieważ jednak autor wciąż działa na poletku amatorskim, tak wiszczę, że może osiągnąć dużo, nawet bardzo dużo – jest jak bardzo utalentowany twórca, któremu do dokonania wspaniałości brakuje jedynie wprawy, którą zdobywać będzie z każdym stworzonym dziełem. Mało bowiem jest treści dziejących się w takich środowiskach (pierwsze co mi przychodzi do głowy to niemiecki Medicopter 117), a nawet realiach polskich lat 70/80. Wiszczę więc, że kolejne części mogą być wyłącznie lepsze.

Bardzo dziękuje za obszerny komentarz. Obszerny i konstruktywny. Nikt jeszcze nigdy nie pochylił się nad moim opowiadaniem (tu dwoma). Pokrótce postaram się odpowiedzieć poniżej:
„Dylogia (przynajmniej w obecnym kształcie) to przedziwny misz-masz, który powoduje gigantyczny rozstrzał emocjonalny.” – czy to dobrze? W założeniu taki misz-masz miałem w planach. Akcja-Uspokojenie-Akcja lub Spokój-Akcja.
Moim ukrytym celem jest przemycenie wątków edukacyjnych (nie samej erotyki) dlatego też jak słusznie zauważyłaś Androidko moje sceny łóżkowo-erotyczne są jakby na siłę wpasowywane do opowiadania. Śmiem twierdzić że bez nich opowiadanie by dużo nie straciło. Jednak to portal erotyczny, więc musi coś z erotyki być.
„Mam wrażenie, że wyraźnie brakuje czegoś w rodzaju części 1,5, która szerzej opisałaby proces przechodzenia żałoby i utwardzania się przez Radka.” – zastanowię się nad tym. Był w Stanach na kursie. Furtka nie jest zamknięta. Będzie trudno (trzeba mieć w głowie cały czas to co jest w II i III części) Obawiam się jednak że erotyki w tym 1,5 by było mało (specyficzne jego podejście do kobiet po śmierci Agnieszki). Bardziej coś by z erotyką ruszyło w wersji 0 – jak poznał Agnieszkę, jego akcja na Heweliuszu. Tu pole do popisu większe. Tknęłaś mnie. Przeanalizuję.
„płakanie w Roxane (celowo przez x?)” – panienki lekkich obyczajów rzadko operują swoimi prawdziwymi imionami. Ta takie Roxany przez „x”, Viki przez „V” i inne specyficzne pseudonimy. Dlatego taki mój wybór.
„Myślę, że przyszłościowo może tam narodzić się pewne uczucie, ale na ten moment ja go nie widzę (a nawet ubrałam okulary zerówki, by mądrzej wyglądać, chociaż nikt tego nie zobaczy).” – myślę że w III części narodzi się. Teraz ziarno zakiełkowało. Czy to mi się uda – zobaczymy. Mam nadzieję że tak będzie.
„Ponieważ jednak autor wciąż działa na poletku amatorskim,” – autor jest lekko opierzonym amatorem. Dlatego właśnie popełnia jeszcze błędy i popełniał je jeszcze będzie.
Czy w III części będzie lepiej. Nie wiem. Jest w obróbce. Nie wprowadzę tam teraz przeskoku akcji by nie była linearna. Termin goni, a ingerencja byłaby spora.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz. Biorę sobie do serca wszystkie uwagi i z czasem postaram się je wprowadzić.
jammer106

To ja dziękuje, że tak dobrze przyjąłeś moje słowa krytyki. Musisz bowiem wiedzieć, że jak jeszcze pisałam podobne na innym portalu, to całkiem niedawno zostały one określone „rekompensowaniem własnych niedostatków emocjonalnych” i „jebaniem i zniechęcaniem do dalszej pracy”. Cóż: było i minęło, może i z perspektywy czasu dobrze. Jedynie roku życia, który na to wykorzystałam, nie odzyskam. Pociesza myśl, że jest wiele osób, które (podobnie jak ty) wzięły sobie te słowa do serca i dzisiaj starają się być lepszymi pisarzami (czego właśnie im najmocniej życzyłam za każdym razem, bo najważniejsze jest się rozwijać i czuć radość tworzenia) – nawet jeśli moje miano zostanie zapamiętane w takiej niesławne, ale też znajdują się kolejni, co chcą tylko je odkopać, byle tylko móc na nie napluć.

» Moim ukrytym celem jest przemycenie wątków edukacyjnych (nie samej erotyki) dlatego też jak słusznie zauważyłaś Androidko moje sceny łóżkowo-erotyczne są jakby na siłę wpasowywane do opowiadania. Śmiem twierdzić że bez nich opowiadanie by dużo nie straciło. Jednak to portal erotyczny, więc musi coś z erotyki być.«
Cóż, musisz zrozumieć autorze, że moim zdaniem jest wyraźna linia podziału między opowiadaniami do seksu i opowiadaniami dla dorosłych, w których na ten seks możemy sobie pozwolić.
Prawdopodobnie (w metrykę nie patrzałam, a tabliczki znamieniowej w stylu tych do wyszczególniania wszelkich wymiarów kobiecych bohaterek nie uświadczyłam) jesteś jeszcze z tego pokolenia, które pamięta, jak w kioskach królowały magazyny pokroju „Pan”, „Twój Weekend” czy polskie przedruki amerykańskiego „Hustlera”. Czasem pojawiały się tam właśnie „świńskie” historyjki, których założeniem było być literackim odpowiednikiem pornografii obrazkowej, czyli pewnego rodzaju wyzwalaczem podniecenia seksualnego. I gros (IHMO niesłusznie) opowiadań erotycznych ma podobne założenie: jest jakaś tam historyjka, ale koniec końców najważniejszy jest opis seksualnego zbliżenia osób. Najlepiej opisany w sposób, który prześmiewczo określam: „Obejrzałem taki filmik na »podrywaczki.pl« i opowiem wam, co w nim widziałem”. Lub jak wolisz: są dosłownie scenkami fabularnymi i dialogami w filmach porno.
By zrozumieć, czym jest drugi typ, musimy określić znaczącą różnicę między pornografią a erotyką. Tę od lat definiuje prostą frazą: „Erotyka jest, wtedy gdy patrzysz i podoba ci się, co widzisz. Pornografia jest wtedy, gdy patrzysz i też chcesz”. Stąd w erotyce możemy dużo bardziej się skupić na budowaniu bliskości, samym pięknie uczuć lub zachwycić odbiorcę kreacją bohaterów. Nie musi to być od razu machanie siurem lub opowiadanie o tym, co wkłada się do jednej trzech dziur. To wymaga zbudowania fabuły, w której my się z nimi zaprzyjaźnimy, chcemy im kibicować, podążać za nimi.
I sądzę, że twój Rybak Dusz mógłby bez problemu podążać w drugą kategorię (choćby właśnie przez to, jak dobrze jest zbudowany Radek) bez myślenia „aha, teraz potrzebujemy scenę łóżkową/stołową/dywanową przed kominkiem/tylna kanapa sedana, bo w końcu to opowiadanie erotyczne!”. Niech one wynikają naturalnie ze zdarzeń, a nie „muszą być”.
Wróćmy do wspomnianego pragmatycznego seksu w części drugiej – on działa na tej płaszczyźnie. Działa, bo mówimy o dwójce dorosłych ludzi uwikłanych w swoje traumy, wykonujących trudny (bardzo trudny!) zawód i jacy chcą odreagować. Szukają ciepła drugiej osoby nie dlatego, że patrzą na siebie maślanymi oczami lub są nastolatkami mającymi wolną chatę i chcącym wreszcie czegoś więcej niż załatwianie tych spraw na własną rękę – oni mogą pragnąć „poczuć” cokolwiek innego, uciec przed chłodem, jaki ich otacza (niemal jakby nurkowali w zimnym Bałtyku). I ja to widzę, a przynajmniej chęci tego przekazania (jednakże ponownie: może brak jeszcze pewności „czy mogę” lub umiejętności, które będą nadchodziły w miarę rozwoju warsztatu, nie pozwala temu wybić się jakoś wyraźniej).
Może kojarzysz choćby scenę erotyczną z filmu »Wróg u bram«, gdzie Jude Law i Rachel Weisz również są na wpół zakochani, a na wpół próbują uciec w seks przed piekłem wojny.

»Bardziej coś by z erotyką ruszyło w wersji 0 – jak poznał Agnieszkę, jego akcja na Heweliuszu. Tu pole do popisu większe. Tknęłaś mnie. Przeanalizuję.«
Tak jak wyżej, nie myśl „no ale gdzie ja tu wstawię seksy i jakie”, a bardziej skrystalizuj uczucia ludzi. Zadaj pytanie: „Czemu to właśnie w niej się zakochałem? Czemu wybrała właśnie mnie?”. Raczej pierwszą odpowiedzią, jaka przybędzie do głowy nie stanie się: „Bo mam dużego, a ona chcicę jakbym był ostatnim samcem na ziemi”. Czytelnik, jak się skończy ten związek (tragicznie), ale może też poznać jego piękny początek, powolne budowanie się coraz silniejszego uczucia i dopiero na samym końcu dostać bohaterów ułożonych razem pod kocykiem, jako tę wisienkę na torcie i dowód „tak, kocha mnie i dała mi to, co mogła najlepszego – siebie”.

»Czy to mi się uda – zobaczymy. Mam nadzieję że tak będzie.«
Życzę powodzenia. Pamiętaj tylko, że potężne dęby z żołędzia rosną lata, ale rzucone na ziemie ziarno wyrośnie w jeden sezon i jest koszone na jesień. (a jak to interpretować zostawiam tobie)

» autor jest lekko opierzonym amatorem. Dlatego właśnie popełnia jeszcze błędy i popełniał je jeszcze będzie.«
Androidka nie posiada wykształcenia Wyższej Szkoły Pisarstwa ani dwudziestoletniej kariery z samymi bestsellerami na koncie, by móc spać na stosach banknotów (chociaż by nie pogardziła takim łóżkiem). Stwierdza, że po prostu lubi dzielić się swoimi subiektywnymi odczuciami jako odbiorczyni dzieł wszelakich i nabytymi rocznymi doświadczeniami jako pisarka, która zrezygnowała z tworzenia po nieprzyjemnościach, jakie ją spotkały.
A teraz na serio: Dlatego nigdy takich (twojego czy każdego innego autora, jakiego znajdę w internecie jako dostępnego za darmo) nie będę rozliczać tak, jakbym zapłaciła i zobaczyła w spisie szereg nazwisk korektorów i redaktorów.
Zaznaczyłam na początku: Na koniec dnia najważniejsze jest, abyś ty miał przyjemność z tworzenia i dzielenia się tym, co stworzyłeś. A im więcej nad tym pracujesz i nie stoisz w miejscu, tym mocniej tym więcej ludzi będzie chciało cię czytać. Po twoich dwóch opowiadaniach widzę w tobie całkiem fajny zaczyn drożdżowy, z którego można by upiec chleb z całymi nasionami, drożdżówkę lub chałkę. Tylko taki potrzebuje czasu, aby dojrzeć. Bo dojrzałe rzeczy – sery, wino, wędliny i mężczyźni – zawsze są najlepsze.
Ja jedynie mogę wyrazić swoją opinię o tym, co dostałam i opowiedzieć, co można ulepszyć. Jakbyś byli parą kucharzy, ty byś coś przygotował, a ja powiedziała: „Wiesz, co by sprawiło to jeszcze lepszym? Słodkie ziemniaki zamiast zwykłych”. I jak znów będziesz je szykował, to może sobie przypomnisz „a może spróbuje użyć tych batatów”.
Powodzenia w części trzeciej, zapewne ją również przeczytam jak tylko znajdę ku temu czas.

Leave a Comment