Przeklęty – Rozdział 12, 13, 14, 15 (Marigold)  4.87/5 (15)

49 min. czytania

Constantin Somov, Les Amants

Rozdział 12

Brann po trzech godzinach niespokojnego snu ubrał się i poszedł do kuchni. Wciąż syty po naleśnikach Amber zrobił sobie tylko mocną, czarną kawę. W zamyśleniu popijał gorący napój, kiedy usłyszał hałas dochodzący od strony hallu. Odstawił kubek i z ciekawością zerknął, kto poza nim jest już na nogach.

Kaidan i Cień szykowali się właśnie do wyjścia na spacer. – „Mogłem się domyślić, że to będą ci dwaj” – Brann mruknął do siebie.

– Zaczekajcie na mnie! – krzyknął i podszedł do nich energicznym krokiem.

– A ty co? – Kaidan zdziwił się na widok przyjaciela. – Zmora cię jakaś męczy, że spać nie możesz?

– I to niejedna – odparł Brann, narzucając na siebie kurtkę. – Chodźmy.

Dzień był pochmurny, wiał zimny północny wiatr, ale na szczęście nie padało. Cień jak zwykle pobiegł gdzieś przed siebie, a mężczyźni przez pewien czas szli w milczeniu.

– Słuchaj – zaczął nagle Brann – nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał albo że się wtrącam…

Kaidan spojrzał zaintrygowany. Jego brat zawsze mówił, co myśli, prosto z mostu, nie uciekając się do długich wstępów, a teraz jakoś nie mógł się wysłowić.

– Chodzi o Amber – wykrztusił w końcu mężczyzna.

– Co z nią? – zapytał Kaidan, chociaż domyślał się, co zaraz usłyszy.

– Czy nie za szybko i nie za mocno zaangażowałeś się w tę relację? – Brann patrzył z troską na przyjaciela.

Kaidan w odpowiedzi uniósł brew.

– Znasz ją raptem tydzień, a już zaprosiłeś do Wilczego Serca, zdradziłeś, czym się zajmujemy. Na twoim miejscu byłbym bardziej ostrożny.

Kaidan przystanął i zwrócił poważną twarz w stronę brata.

– Wiesz doskonale, że zostało mi niewiele czasu. Może rzeczywiście szybko to się potoczyło, ale w Amber jest coś takiego, co mnie intryguje, urzeka, przyciąga jak magnes. Jest w niej jakieś światło i rozjaśnia ono mrok, który noszę w sobie tysiąc lat. Chcę być zwykłym mężczyzną, nie wojownikiem, nie przywódcą Przeklętych czy wiecznym tułaczem.

Brann, słysząc słowa Kaidana, jeszcze bardziej się zmartwił. Z jednej strony go rozumiał, ale nie chciał przyjąć do wiadomości, że brat, najlepszy przyjaciel, ostoja Przeklętych, poddał się uczuciom. Poczuł się zaniepokojony.

– Amber to niezwykle śliczna i miła dziewczyna, ale nie zastanawia cię to, że pojawiła się akurat, teraz gdy do najważniejszej bitwy w twoim życiu zostało tak niewiele czasu? – Wzburzony Brann musiał głęboko odetchnąć, żeby opanować nerwy. – Nie pomyślałeś, że może mieć jakiś związek z Nathairą? Instynkt mi podpowiada, że nie powinieneś jej ufać.

Kaidan cierpliwie wysłuchał argumentów brata. Kiedy ten skończył, odrzekł krótko:

– Nie.

Brann, gdy to usłyszał, o mało nie rzucił mu się do gardła. Podszedł do Kaidana i wycedził:

– Tu chodzi o twoje życie.

– Wiem – odparł mężczyzna. – I dlatego pozwól, że to ja będę decydował.

– Nie pozwolę! – ryknął Brann czerwony na twarzy z wściekłości. – Nie, jeśli te decyzje są złe! Nie, jeśli mają zakończyć się twoją śmiercią!

– Dobrze wiesz – zaczął cicho Kaidan – że czeka to każdego z nas. Przypadkiem jestem pierwszy. Nie uciekniemy od tego. A jeśli nawet – przerwał, by wziąć oddech – to nie wiem, czy bym tego chciał.

– Co?! – Brann nie wierzył własnym uszom. – Chcesz się poddać?

– Nie powinniśmy żyć od bardzo dawna – zauważył Kaidan przytomnie. – Ile bliskich nam osób pożegnaliśmy, ile zła na świecie widzieliśmy? Może już mam dosyć życia. Może jestem ciekawy, co mnie czeka po tej drugiej stronie – po chwili przerwy mruknął – lub kto.

– Arlene… – Westchnął Brann.

– Tak.

– Nie wiem, czy byłaby zadowolona, że tak ci śpieszno umierać. – Zdenerwowany Brann podniósł niewielki kamień i rzucił daleko przed siebie.

– Śpieszno?! – Kaidan spojrzał na niego jak na wariata. – Śmierć po tylu wiekach życia ty nazywasz pośpieszną?! Chyba jaja sobie robisz!

– Po prostu nieważne, jak długo byś żył, nie chcę, żebyś umarł.

– Powoli kończy się czas każdego z nas – zauważył Kaidan. – Jestem pierwszy, ale i na was przyjdzie pora.

Brann, nie wiedząc, co powiedzieć, zamilkł. Ruszyli dalej. Las, przez który przechodzili, przy ponurej pogodzie robił przygnębiające wrażenie. Gołe konary drzew wyglądały upiornie niczym ręce wyciągnięte w stronę nieba. Brann mocniej nasunął czapkę na czoło. Wszędzie panowała niczym niezmącona cisza.

„Cisza przed burzą” – pomyślał Brann. Nigdy niczego się nie bał, ale teraz strach nie chciał go opuścić. Jakby śmierć czaiła się gdzieś blisko, czekając na najlepszy moment, żeby pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi.

– Fajne miejsce – zaczął Brann, chociaż wcale tak nie myślał.

– Latem jak najbardziej – zauważył Kaidan, spoglądając na przyjaciela. Widział, że przyszłość mocno go gnębi, ale nie mógł nic na to poradzić. Trzeba było się z tym pogodzić.

Wilkowi pogoń za niewidzialną zdobyczą już się znudziła i zziajany dołączył do mężczyzn. Kaidan poklepał go po mokrym karku. Miał szczęście, że w tej wędrówce przez życie towarzyszyli mu tak wspaniali ludzie, jak jego bracia i najwierniejszy druh – Cień.

Cała trójka instynktownie skierowała się w stronę Wzgórza Potępionych. Milczeli. Wpatrywali się w morze, które jak zwykle dziko waliło o skały, a bałwany strzelały wysoko w niebo, by po chwili runąć w morskie głębiny. Zerwał się wiatr i szumiał wokół nich, jakby opowiadał ponurą historię tego kawałka ziemi. Cień się zjeżył, widocznie coś wyczuł, jakieś negatywne wibracje, które otaczały wzgórze.

– Pokonamy Nathairę – wypalił nagle Brann. – Ta przeklęta wiedźma nie da rady naszej szóstce – stwierdził, zaliczając do ich grupy również wilka.

Kaidan nie odpowiedział. W głębi serca czuł, że śmierć czeka z drinkiem w dłoni, by wspólnie z nim go wypić.

W milczeniu wrócili do zamku. Kaidan wykąpał Cienia, który miał na sobie połowę lasu, a następnie poszedł do sypialni, gdzie wciąż spała Amber. – „Mały śpioszek” – pomyślał z czułością, wchodząc pod prysznic.

Arlene obudził szum płynącej wody. Przeciągnęła się sennie i uśmiechnęła chytrze. Odrzuciła kołdrę i podreptała do łazienki. Weszła do przestronnej kabiny prysznicowej i delikatnie przejechała rękami po mokrych plecach Kaidana.

– Obiecałam ci wspólny prysznic – rzekła, przyciskając usta do jego ciała. – A obietnice trzeba spełniać.

Mężczyzna zamarł, czując na skórze dotyk małych rąk. Krew momentalnie zaczęła w nim wrzeć. Odwrócił się i nic nie mówiąc, obserwował, jak sięga po olejek do mycia ciała, nalewa sobie odrobinę i rozsmarowuje w dłoniach. Gdy położyła ręce na jego barkach, zadrżał. Taki niewinny dotyk, a sprawił, że już był gotów.

Arlene masowała ramiona ukochanego, upajając się ich siłą. Nie zamierzała się śpieszyć, chciała znów poznać jego ciało tak, jak znała je przed wiekami. Kiedy stwierdziła, że barkom poświęciła wystarczająco dużo czasu, zawędrowała dłońmi na tors mężczyzny. – „O tak – pomyślała – tutaj jest co robić”.

Zaczęła od obojczyków, delikatnie przejechała po nich paznokciami, a potem powoli, otwartą dłonią, po męskich sutkach. Kaidanem wstrząsnął dreszcz. Oparł o głowę o kafle, jakby ta nagle zaczęła mu ciążyć. Oczy miał zamknięte, a usta mocno zaciśnięte. Wciąż nic nie mówił, biernie poddając się magicznemu dotykowi. Arlene nie próżnowała. Nie przestawała pieścić tych dwóch guziczków, które były równie wrażliwe co kobiece. Gdy stały się bardzo twarde, nie wytrzymała i polizała je, a na koniec leciutko ugryzła.

Kaidan o mało nie wyskoczył ze skóry, czując jej miłosne kąsanie. Zdołał się opanować, ale skrywane podniecenie zdradzały mocno naprężone mięśnie klatki piersiowej. Arlene uśmiechnęła się z satysfakcją, że ma nad ukochanym taką władzę. Chwilę jeszcze pomasowała sutki i ruszyła w swej zmysłowej podróży dalej. Skupiła się na płaskim brzuchu mężczyzny. Śliskimi od olejku i wody palcami wodziła po jego biodrach i talii, od czasu do czasu, niby przypadkiem, muskając miejsce, które było szczególnie spragnione kobiecego dotyku. Gdziekolwiek położyła dłonie, czuła jak ciało Kaidana jej odpowiada. Arlene napawała się swą miłosną władzą. Robiła z nim, co chciała.

W końcu dotknęła tam, gdzie tak bardzo pragnął, by trafiły jej cudowne paluszki. Wzięła w dłoń naprężonego, pulsującego od seksualnego napięcia członka. Śliską ręką zaczęła go pieścić. Przesuwała palce od nasady aż po sam czubek. Do pierwszej dłoni dołączyła druga, którą gładziła jądra. W zaparowanej kabinie prysznicowej słychać było tylko urywane oddechy obojga. Kaidan napiął wszystkie mięśnie, by nie wybuchnąć w jej magicznych rękach. Nigdy nie czuł się bardziej bezbronny jak wtedy, gdy Amber znęcała się nad nim w tak mistrzowski sposób. Gładziła go, to zwiększając nacisk swoich czarodziejskich palców, to znowu tylko lekko drażniąc.

Arlene, patrząc w nieruchomą twarz Kaidana, zmysłowo bawiła się twardą, pulsującą męskością. Dużo go kosztowało zapanowanie nad sobą, ale musiał wytrzymać jeszcze więcej, bo kobieta bez ostrzeżenia opadła na kolana i zaczęła muskać dłońmi najpierw łydki, potem mocarne uda, aż doszła do punktu, który był jej głównym celem. Wysunęła język i nie śpiesząc się, przesuwała nim po całej długości męskiego przyrodzenia. Zatańczyła na końcówce i rozpoczęła drogę powrotną.

Kaidan, czując język Amber w tak wrażliwym dla mężczyzny miejscu, drgnął gwałtownie, a potężny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Aż syknął przez zęby. Arlene w odpowiedzi na jego reakcję uśmiechnęła się czule. Ponowiła swoją wyprawę, robiąc językiem różne esy-floresy.

W końcu Kaidan łagodnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie. Przez chwilę wpatrywali się intensywnie w swoje twarze. Szare oczy, zamglone od ognia, który w nim wznieciła, spoglądały prosto w wielkie, przejrzyste niczym jeziora, zielone oczy Amber.

Delikatnie chwycił jej podbródek i zmusił do wstania, po czym zaatakował własnymi miękkie kobiece wargi. Wdzierał się do środka, penetrując gorące wnętrze jej ust językiem, pokazując Amber stan, do jakiego go doprowadziła oraz całe swoje pożądanie, które w nim wzbudziła. Przyciskał jej ciało do kafli, napierając tak mocno, że nie wiadomo było, gdzie kończy się ona, a gdzie zaczyna on. Po długiej chwili, kiedy oboje nie mogli złapać tchu, Kaidan zaczął pieścić ucho kobiety, lekko gryząc jego płatek. Tym razem to Amber była na jego łasce. Role się odwróciły i teraz to kobiece jęki wypełniały kabinę prysznicową.

Mężczyzna porzucił wrażliwe uszko na rzecz łabędziej szyi. Wodził po niej językiem. Następnie pocałunkami zaczął znaczyć szlak niżej, ku ślicznym piersiom z naprężonymi różowymi koniuszkami, na których zebrały się krople wody, wabiąc swym rubinowym blaskiem. Drażnił je, kąsał, ssał, aż Arlene stała się samą namiętnością, pulsującym pożądaniem, zmysłowym pragnieniem. W szale dzikich doznań poraniła mu plecy paznokciami, aż Kaidan musiał mocno przytrzymać jej dłonie. Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie – uśmiechnął się z typowo samczym zadowoleniem.

Teraz całą jego uwagę skupiał kobiecy brzuch. Sunął po nim językiem i zębami. Klęcząc, popatrzył na Amber, ale ona była teraz w innym świecie, w świecie erotycznych wrażeń.

Na swoim ramieniu położył jedną nogę kobiety. Wędrował ustami po gładkiej, wewnętrznej stronie uda aż do miejsca przeznaczenia. Językiem rozsunął miękkie płatki strzegące kobiecego rajskiego ogrodu i dotknął tego wyjątkowego źródełka. Arlene wygięła ciało w łuk, a z jej ust wydostało się przeciągłe westchnienie. Kaidan lizał to wspaniałe miejsce, delektując się cudownym nektarem, który z niej wypływał. Gdyby nie trzymał jej w talii, z rozkoszy osunęłaby się po ścianie. Kiedy wyczuł, że Amber zbliża się do szczytu, pozwolił sobie na ostatnie powolne liźnięcie tego apetycznego punktu, po czym oderwał się od niej i wstał.

Arlene podniosła ociężałe powieki, niezadowolona, że przerwał miłosne pieszczoty w takim momencie. Ale Kaidan doskonale wiedział, co robi, przedłużał nadejście upragnionej ekstazy, jak tylko mógł. Oboje cierpieli udrękę niespełnienia.

Wsunął dłoń między kobiece uda i pogłaskał miejsce, które wcześniej dotykał ustami. Gdy znowu zauważył, że dziewczyna jest bliska orgazmu, zaprzestał pieszczot. Arlene w zmysłowym szale napierała na dłoń Kaidana, by w końcu uwolnił ją od tej słodkiej męczarni, ale mężczyzna ani myślał spełnić jej życzenie. Wciąż gładząc ją między udami, zaczął całować ucho, szyję, ramię.

– Kaidan, proszę – powtarzała jak w amoku. – Proszę…

– O co prosisz? – zapytał ochrypłym głosem, nie przerywając pieszczot.

– Zakończ te tortury – jęknęła Arlene.

– Co chcesz, żebym zrobił? Chcesz, żebym w ciebie wszedł? – Drażnił się z nią i słowem, i dotykiem.

– Tak – wydyszała.

– Powiedz to – wymruczał, cały czas gładząc największe źródło jej przyjemności.

– Proszę cię, wejdź we mnie – wyszeptała resztką sił Arlene.

Gdy oboje byli o krok od ekstazy, Kaidan uniósł ją i spełnił prośbę kobiety. Wdarł się w jej śliskie miejsce, które od dawna było gotowe, by go przyjąć. Jeden ruch i cały był w niej zanurzony. Patrzył na Amber, na twarz zarumienioną od ciepłej wody i erotycznych doznań, na oczy, które lśniły tajemniczo, na usta czerwone od pocałunków. Nadal, obserwując zaczął się w niej poruszać, najpierw powoli, by w końcu przyspieszyć.

Arlene oplotła biodra mężczyzny nogami, przylgnęła najmocniej, jak tylko mogła, tak by czuć go w sobie całego. Razem sięgnęli raju, świat zatrząsł się w posadach, a potem runął w przepaść, tak samo, jak oni.

Wciąż spleceni, wracali do rzeczywistości. Coś się między nimi zmieniło. Dotknęli najczulszych miejsc w swoich sercach, gdzie do tej pory panowała noc, pełna lęków, mrocznych myśli, ukrytych koszmarów.

Arlene wzięła dłoń ukochanego, przyłożyła do swojego policzka i z miłością ucałowała jej wnętrze. Kaidan patrzył na nią, a w jego oczach zapaliło się światło, które stopiło lód widoczny w nich do tej pory.

Rozdział 13

Wieczorny posiłek dzięki Katy i Arlene zamienił się w prawdziwą ucztę. Pierwszy raz od dłuższego czasu wszystkie miejsca wokół wielkiego kuchennego stołu w Wilczym Sercu były zajęte. Podane dania wypełniały pomieszczenie kuszącymi zapachami. Rozmowy toczyły się na najróżniejsze tematy – od pogody, polityki i sportu, po plotki na temat brytyjskiej rodziny królewskiej.

Arlene siedziała koło Kaidana, który nie zapominał o niej ani na chwilę, nawet podczas rozmowy z którymś z braci. A to muskał ramię, bawił się jej długimi włosami, gładził udo. Kobieta chłonęła jego bliskość całą sobą, wciąż nie dowierzając, że w końcu są razem. Postanowiła, że dziś nie będzie myśleć o przykrych sprawach, które czaiły się na horyzoncie.

Po wyśmienitym posiłku Taranis zaproponował bilard. Wszyscy ochoczo podchwycili pomysł, bo nikt nie chciał, by ten przyjemny wieczór zbyt szybko się zakończył.

Bardel wziął z lodówki skrzyneczkę piwa i całą grupą skierowali się do pokoju za salonem. Stał tam stół do bilarda, a na ścianie wisiała tarcza do rzutek. Brann zasugerował, by dobrać się w pary i grać jeden na jednego. Sam wybrał Odhana, Taranis – Bardela, Katy – oczywiście Johna. Arlene miała grać przeciwko Kaidanowi.

Zaczynali Katy z Johnem. Mężczyźni kibicowali Johnowi, Arlene wspierała Katy. Niestety kobieta nie radziła sobie z grą i jej mąż, mimo że często specjalnie nie trafiał, szybko wygrał.

Następnie do pojedynku stanęli Taranis i Bardel. Gra przebiegała niezwykle burzliwie, bo obydwaj dysponowali podobnymi umiejętnościami. Z zaciętymi minami wbijali bile jedną za drugą, a w pomieszczeniu słychać było tylko odgłos wpadających do łuz kul i gniewne mruknięcia graczy. Jednym punktem przewagi wygrał Bardel. Zdenerwowany Taranis rzucił kijem o podłogę i poszedł po piwo. Źle zniósł porażkę, zresztą zawsze tak było.

– Zachowuj się – pouczył go Kaidan. – Nie masz sześciu lat, żeby rzucać rzeczami.

Taranis w odpowiedzi kazał mu się odczepić.

Następni za kije chwycili Brann i Odhan. Tak samo, jak w przypadku poprzedniej pary widać było, że przy stole bilardowym spędzili niemało czasu. Dali niezły pokaz umiejętności. Obydwaj świetnie się bawili, kiedy wbijali bile, przyjmując różne, czasami bardzo dziwne pozy. Podobnie jak Bardel, Brann wygrał jednym punktem. Panowie przybili sobie piątki i podali kije kolejnej parze: Arlene i Kaidanowi.

– Nie wiem, czy to sprawiedliwe, żeby Amber grała przeciwko tobie, Kaidan – odezwał się Bardel. – Grasz najlepiej z nas wszystkich, bez problemu mógłbyś przejść na zawodowstwo.

Arlene śmiało popatrzyła w stronę ukochanego. Odezwał się w niej duch rywalizacji jak wtedy, przed wiekami, podczas turnieju łuczniczego. Uniosła jedną brew i spojrzała w stronę wikinga.

– Rozumiem, że gdybym zaproponowała zakład, postawiłbyś na Kaidana? – zapytała buńczucznie Arlene.

Bardel przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Zauważył zadziorny błysk w oczach i zrozumiał, że wcale nie jest taką amatorką, jak się im wydaje.

– Ok. Widzę, że szykuje się gra na śmierć i życie. Ustalmy zasady. Odbędą się trzy rundy, ostatnia wyłoni zwycięzcę.

– Na śmierć i życie? – powtórzył za nim Kaidan i parsknął śmiechem.

Arlene odwróciła się w jego stronę.

– Boisz się? – zakpiła.

Kaidan, słysząc ton jej głosu, zmrużył oczy. Podszedł do niej tak blisko, że musiała wysoko zadrzeć głowę, by móc spojrzeć w jego szare oczy.

– Na śmierć i życie – wycedził przez zęby.

– Przyjmuję zakłady! – krzyknął Bardel. Czuł, że szykuje się niezły pojedynek.

Brann, Odhan i John postawili na Kaidana, Katy i Bardel – na Arlene. Taranis nikogo nie obstawiał, stwierdził, że dziś będzie neutralny jak Szwajcaria.

Kaidan wskazał na Amber, by rozpoczęła grę rozbiciem. Kobieta pochyliła się nad stołem i mocnym, szybkim ruchem kija uderzyła w białą bilę. Kule potoczyły się w różnych kierunkach. Dwie z nich, tak zwane pełne, wpadły do łuz. Arlene uśmiechnęła się triumfalnie. Kaidan pokiwał z uznaniem głową.

– Świetnie, Amber! – krzyknęła Katy i aż klasnęła z radości.

– To dopiero pierwsze uderzenie, Katy – pouczał żonę John.

Jako że za pierwszym razem udało jej się umieścić w łuzach pełne bile o numerach jeden i trzy, grała dalej. Okrążyła stół w poszukiwaniu najdogodniej położonej kuli. Znalazła.

– Teraz bila numer sześć – poinformowała resztę towarzystwa.

Kula nie znajdowała się w idealnej linii do kieszonki, w której miała się znaleźć, dlatego kobieta nie celowała w jej środek, tylko bardziej w prawą stronę. Przymierzyła się do uderzenia. „Tak – pomyślała – powinno się udać”.

Biała bila uderzyła w numer sześć dokładnie w miejscu, w który celowała Arlene. Zielona kula potoczyła się energicznie do łuzy. Wciąż pochylona nad stołem, spojrzała jaśniejącymi oczami na Kaidana. Mężczyzna w odpowiedzi uniósł jedną brew, a Katy ponownie pisnęła z radości. Arlene wyprostowała się. Na stole pozostało trzynaście kul. Wciąż to ona miała prawo gry. Obeszła stół raz, potem drugi, by przyjrzeć się położeniu bil. Upatrzyła sobie niebieską i pomarańczową.

– Teraz numer dwa i pięć.

Tym razem nie było tak łatwo, jak poprzednio. Przymierzyła się do uderzenia, ale coś jej nie pasowało, więc wyprostowała się, by ponownie przeanalizować tor, jakim powinna potoczyć się kula.

„Będzie trudno, ale nie ma rady” – pomyślała Arlene i przyłożyła kij do białej bili prawie pionowo.

Katy aż wstrzymała oddech, widząc, co robi kobieta. Arlene popchnęła kij ze średnią siłą i patrzyła, co się wydarzy. Mało nie podskoczyła z radości, kiedy do łuzy wpadły wskazane kule. Opanowała się jednak i z wyższością zerknęła na przeciwnika. Kaidan, nic nie mówiąc, złożył jej głęboki ukłon. Jakoś okiełznała emocje i kolejny już raz obeszła stół, wnikliwie analizując układ bil. Zostały jej dwie, ale były na bardzo złej pozycji. Arlene nie liczyła na wiele. I rzeczywiście, tym razem kula odbiła się od ścianki stołu i potoczyła w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Rozczarowana Katy głośno jęknęła. Arlene bez słowa odsunęła się od stołu, robiąc miejsce Kaidanowi. Ten, przechodząc obok, uniósł jej podbródek palcem wskazującym i mocno pocałował dziewczynę w usta.

– To na szczęście – szepnął i całą uwagę skierował na stół bilardowy. W skupieniu studiował położenie kul.

– Dziewiątka – poinformował Arlene i pozostałych.

Uderzył pewnie, z wyczuciem i celnie. Bila numer dziewięć zakołysała się efektownie w kieszonce, by za moment w niej zniknąć.

Kaidan zmrużył oczy i zaczął analizować kolejne uderzenie.

– Piętnaście, jedenaście i dwanaście.

Pozostali aż sapnęli, słysząc, ile kul zamierza ulokować w łuzach. Po chwili nawet się specjalnie nie przymierzając, umieścił bile tam, gdzie chciał.

– Brawo! – Brann z uznaniem pokiwał głową, za to Katy krzyknęła głośno zawiedziona.

Kaidan zerknął na Amber, która patrzyła na niego z kamienną twarzą. O mało nie parsknął śmiechem, widząc jej naburmuszoną minę.

Ponownie całą uwagę skupił na sytuacji na stole.

– Numer czternaście – zakomunikował.

Podczas uderzenia kula minimalnie dotknęła czarnej bili. Zgodnie z zasadami taka sytuacja jest faulem i grę rozpoczyna przeciwnik.

Arlene bez słowa wyminęła Kaidana. Zostały jej dwie bile. Intensywnie myślała nad strategią.

Za to Kaidan podszedł do stolika, gdzie stało jego piwo, i popijając, przyglądał się Amber. Nigdy by nie zgadł, że ma w sobie takiego ducha rywalizacji. Przypomniał sobie inną kobietę, która też nie mogła oprzeć się żadnemu wyzwaniu. Powoli ześlizgnął się wzrokiem po zgrabnej sylwetce Amber. Gdy na niego patrzyła, zła za umieszczenie trzech bil w łuzach za jednym uderzeniem, miał wrażenie, że cofnął się o tysiąc lat i spoglądają na niego inne zielone oczy. Potrząsnął głową, by pozbyć się niepotrzebnych myśli, i skupił całą uwagę na Amber, która w tym momencie ulokowała swoje dwie ostatnie bile w kieszonkach. Umieszczenie czarnej w łuzie było formalnością.

Katy podeszła do kobiety i mocno ją uściskała. Brann, Odhan i John kiwali z podziwem głowami, a Bardel krzyknął:

– Dobra robota!

Arlene odwróciła się w stronę Kaidana i uniosła wojowniczo podbródek. Mężczyzna, nie spiesząc się, podszedł do niej.

– Gratulacje!  Ale przed nami jeszcze dwie rundy, kochanie – zauważył złośliwie, wiedząc, że swoimi słowami zdenerwuje Amber. I miał rację, bo kobieta zacisnęła gniewnie usta. – Teraz ja zaczynam.

Ułożył wszystkie kule w trójkącie. Energiczne rozbicie sprawiło, że trzy połówki znalazły się łuzach. Kolejne uderzenie – i dwie następne zaliczyły kieszonki. Kaidan zakończył rundę, nie dając Arlene możliwości wykonania ani jednego uderzenia.

– Imponujące – wycedziła przez zęby.

Nie znosiła przegrywać. Niestety, obserwując grę Kaidana, wiedziała, że musi liczyć się z porażką.

Rozpoczęła się runda numer trzy. Decydujące starcie. Napięcie patrzących udzieliło się graczom. Kaidan i Arlene spoglądali na siebie wyzywająco.

– Powodzenia! – rzucił w stronę kobiety Kaidan. W odpowiedzi usłyszał niecenzuralne słowo. Mężczyzna roześmiał się głośno.

Ostatni pojedynek rozpoczynała Arlene. Tym razem przypadły jej bile połówki. Kobieta obeszła stół raz, drugi, trzeci, pilnie przyglądając się rozkładowi kul na zielonym suknie. Ze zmarszczonymi brwiami rozmyślała o tym, jak to rozegrać. W myślach odrzucała kolejne możliwości. W końcu zdecydowała.

– Bila numer czternaście.

Uderzyła. Niestety zbyt delikatnie i kula zatrzymała się tuż przed łuzą.

– Szlag! – mruknęła do siebie.

Nic nie mówiąc, Kaidan podszedł do stołu. Dokładnie przyglądał się każdej bili. Kucnął, żeby mieć lepszy obraz położenia poszczególnych kul.

– Numer trzy i cztery – oznajmił.

Pochylił się nad suknem, ostrożnie umieścił kij i z taktem uderzył. Kule koloru czerwonego i fioletowego wpadły do łuzy. W pokoju panowała niczym niezmącona cisza. Brann, Odhan, Taranis, Katy i John stali blisko stołu i bacznie przyglądali się rozgrywce, a zapomniane piwo czekało gdzieś z boku.

Kaidan z satysfakcją pokiwał głową, patrząc przeciągle na Amber.

Arlene milczała. Miała świadomość, że gra przeciwko prawdziwemu mistrzowi. Mężczyzna ponownie całą uwagę przekierował na stół. W oczy rzuciła mu się zielona bila.

– Sześć.

Spokojne przyłożenie kija – i kula pomknęła do celu. Powoli obszedł stół, nie spuszczając z niego wzroku. Kiedy mijał Amber, przejechał dłonią po jej szczupłym ramieniu i poszedł dalej. Arlene nie chciała się przyznać, ale zelektryzował ją ten mimowolny dotyk.

– Czas na brązową – poinformował.

Niestety tym razem uderzenie było ciut za mocne i bila odbiła się od kantu stołu.

Arlene pokiwała z satysfakcją głową. W końcu czas na nią. Kaidan uprzejmie zrobił jej miejsce.

– Teraz ja żądam pocałunku na szczęście – Arlene z pokerową miną zwróciła się do mężczyzny.

Kaidan uniósł wysoko brwi, a podchodząc, uśmiechał się szeroko. Wyjął kij z jej rąk, położył obok swojego i niespiesznie wziął dziewczynę w ramiona. Delikatnie przechylił do tyłu i pocałował. Ale jak! Najpierw musnął jej usta swoimi, potem rozchylił je językiem i wsunął go do środka. Rozkoszował się ciepłem kobiecych warg oraz ich smakiem. Pocałunek sprawił, że zapomnieli o całym świecie. Dopiero znaczące chrząknięcie Bardela sprowadziło ich na ziemię. Oszołomiona Arlene oderwała się od ukochanego. W lekkim amoku wzięła kij i podeszła do stołu. Głęboko odetchnęła, by wrócić do równowagi po podniecających doznaniach. Minęła dłuższa chwila, nim ponownie mogła skupić się na tym, co było na stole. Wciąż sześć jej kul czekało na trafienie.

– Numer piętnaście – oznajmiła.

Bila gładko potoczyła się do miejsca przeznaczenia. Dumając nad dalszą strategią, Arlene to kucała, to się podnosiła, żeby podjąć jak najlepszą decyzję.

– Dziesięć.

Panującą w pokoju ciszę przerywały tylko jej komunikaty i uderzenia kija o bile.

Arlene, by wykonać dosyć ryzykowne trafienie, sięgnęła po widełki. Aż podskoczyła z radości, gdy bila koloru niebieskiego potoczyła się wprost do łuzy.

– Dobra robota! – pogratulował rywal.

Ona i Kaidan mieli po tyle samo kul. Napięcie rosło. Katy przyłożyła do ust dłonie złożone jak do modlitwy. Mężczyźni nie spuszczali oczu z tego, co się działo na stole. Tylko Kaidan, niedbale oparty o ścianę, obserwował całą sytuację.

Arlene po raz setny obeszła stół, szukając dogodnej pozycji, by oddać celne uderzenie.

– Jedenaście.

Kula pomknęła nieśpiesznie do odpowiedniej kieszonki. Zebrani kiwali głowami z podziwu. Zostały jej trzy bile, Kaidanowi – cztery. Niestety kolejna kula, trafiona białą bilą zbyt mocno, odbiła się od łuzy i potoczyła z powrotem na środek zielonego sukna. Arlene ze złości o mało nie rzuciła kijem jak wcześniej Taranis.

Kaidan odsunął się od ściany. Dokładnie przyglądał się żółtej, niebieskiej, pomarańczowej i brązowej kuli. Układając strategię, obracał swój kij w dłoniach. Jego czarne włosy lśniły w świetle lampy. Już wiedział, co robić.

– Jedynka i dwójka – zadeklarował.

Żółta bila znalazła się tam, gdzie chciał, ale niebieska zaprotestowała i zatrzymała tuż przed łuzą. Na taki niefart Kaidan wzruszył tylko lekceważąco ramionami.

– Bywa – odparł. I oddalił się na swoje miejsce pod ścianą.

Arlene w zamyśleniu stukała palcem po policzku, rozmyślając nad położeniem swoich kul. W myślach rozgrywała całą partię, nie spieszyła się. W końcu zdecydowała się na bilę pomarańczową.

– Trzynastka.

Trzynastka nie okazała się pechowa i śmignęła do kieszonki, aż miło. Nikt nic nie mówił, do końca gry mogło jeszcze dużo się wydarzyć.

– Teraz czternaście – zdecydowała Arlene.

Zielona bila pomknęła do łuzy, ale długo zastanawiała się, czy wpaść, bo tańczyła nad nią w nieskończoność. Wreszcie znalazła się w środku. Kobieta lekko odetchnęła. Została jej jedna bila. Przez ramię spojrzała na stojącego w cieniu Kaidana. Ten podniósł kciuk do góry, gratulując.

Niestety Arlene ucieszyła się za wcześnie. Biała bila ześlizgnęła się z końcówki kija i potoczyła nie tam, gdzie powinna. Kobieta, rozczarowana, pomaszerowała do stolika z piwem i wzięła spory łyk, by uspokoić nerwy.

Kaidan przez chwilę się nie ruszał, obserwując Amber. Nawet pełna złości była tak piękna, że nie mógł wyjść z podziwu nad jej urodą. Do tego emanowała subtelnym erotyzmem, który rezonował z każdą komórką jego ciała.

W końcu się zebrał i ruszył do stołu. Miał trzy kule, Amber jedną, ale to on był teraz w grze, więc sytuacja nie była zła.

– Numer dwa.

Przyłożył kij, parę razy markując uderzenie. Poprawił palce, rozluźnił rękę, w której trzymał kij, i delikatnie uderzył. Kolor niebieski zameldował się w kieszonce.

Arlene z przyjemnością patrzyła na mężczyznę, na jego wyćwiczone ciało, długie nogi w wytartych jeansach, na szerokie ramiona, które fantastycznie wypełniały koszulkę polo, na skupioną twarz. Biła od niego męska energia i zniewalający urok.

Ale gra toczyła się dalej. Zostały dwie kule. Kaidan pewnie umieścił piątkę w łuzie. Została bila numer siedem. Brązowa. Żeby wygrać, powinien umieścić ją w najbardziej oddalonej kieszonce. Problem polegał na tym, że musiała przebyć całą długość stołu, po drodze omijając niezwykle blisko położoną czarną kulę.

– Raz kozie śmierć – mruknął do siebie i uderzył mocno.

Niestety użyta siła była zbyt duża, bila odbiła się od kieszonki i wróciła w to samo miejsce. Spojrzenie Kaidana powędrowało w stronę Amber. Uniosła wysoko brwi, jakby mówiąc: „Jak mogłeś to schrzanić?!”.

Arlene, krocząc jak królowa z uniesioną głową, podeszła do stołu. Jej ostatnia bila ułożyła się niedaleko łuzy. Jeden ruch ręką – i kula schowała się w środku stołu. Teraz przyszła kolej na czarną, ostatnią bilę, która podzieliła los koleżanki. Wygrała! Posypały się gratulacje, pieniądze z zakładu przechodziły z rąk do rąk. Katy krzyczała, jakby to ona zwyciężyła.

Kaidan podszedł do Arlene, uśmiechając się jednym kącikiem ust.

– Nie mogłem przegrać z godniejszym przeciwnikiem – powiedział do niej, otulając ją swoimi ramionami. – W nagrodę będziesz mogła zrobić z przegranym, co tylko będziesz chciała.

Arlene odchyliła głowę, by spojrzeć mu w twarz.

– Co będę chciała? – spytała zaintrygowana. – Absolutnie wszystko?

– Czekam na twe rozkazy, pani – odrzekł, po czym pochylił głowę i namiętnie ją pocałował.

Rozdział 14

Ranek przywitał Kaidana i pozostałych Przeklętych w wieży. Z ciekawością oglądali przedmioty, z którymi wiązało się mnóstwo wspomnień. Czasami dobrych, czasami złych.

Największe zainteresowanie i sentyment wzbudzały miecze. W orzechowych oczach Odhana widać było wzruszenie, gdy patrzył na broń, z którą spędził więcej czasu niż z jakąkolwiek kobietą. Chwycił dłonią rękojeść, a dawne emocje ożyły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Doskonale pamiętał, że ilekroć brał go do ręki, przestawał być człowiekiem, a zamieniał się w żądną krwi bestię. Podniósł broń do góry, a stal zaświeciła tajemniczym blaskiem. Miecz każdego z Przeklętych miał wyrytą sentencję. Jego brzmiała: „Vide, cui fidas” – „Patrz, komu ufasz”. Przyglądał się broni w milczeniu. Kiedy w końcu zdecydował się ją odłożyć, przejechał palcami po pięknie zakończonej głowni, ozdobionej ognistymi agatami, lśniącymi jak płomienie. Odhan rzucił ostatnie, smutne spojrzenie na miecz i zdecydowanym ruchem zamknął gablotę.

Taranis aż krzyknął z zachwytu, gdy zobaczył swoje muszkiety strzelca wyborowego z XVIII wieku. Starannie wypolerowane elementy połyskiwały w sztucznym świetle. Pod palcami wyczuł wyrytą literę T. Uśmiechnął się. Wrócił pamięcią do chwil, kiedy te muszkiety bardzo mu się przydały. Przeklęci stali się wtedy przymusowymi gośćmi Rachel Wall, pięknej piratki, z którą Taranis zawarł później bliską znajomość. Pokręcił głową na to wspomnienie. Tyle się od tamtego czasu zmieniło.

Bardel sięgnął po niewielki ostry nóż. Króciutki trzonek, wykonany z onyksu, chłodził jego dłoń. Nie rzucał się w oczy, więc wszędzie można było go schować. Pamiętał zdziwienie swoich ofiar, kiedy pojawiał się w jego ręce nie wiadomo skąd i jednym cięciem pozbawiał życia. Idealna broń dla skrytobójcy – cicha, mała, niosąca śmierć.

Brann zamarł, kiedy zobaczył niewielką czarną szkatułkę. Podszedł do niej. Przez chwilę zastanawiał się nad jej otwarciem. W końcu zdecydował się unieść wieczko. Gdy zobaczył, co skrywa, przeżył szok. Serce biło mu jak oszalałe. Przez ramię popatrzył na Kaidana. Nie wierzył, że bratu udało się go zdobyć. A ten obserwował go czujnie, jakby bał się, że Brann zaraz przyłoży mu z pięści. Ale on ponownie spojrzał na zawartość puzderka. Drżącą ręką wyciągnął przedmiot, którego nie widział prawie od tysiąca lat. Odetchnął głęboko. Z uczuciem radości, żalu i zachwytu pogładził sygnet z wygrawerowanym herbem swego rodu – krukiem w otoczeniu gałązek ostu jako symbolu Szkocji. Dawno temu swoim strasznym czynem stracił prawo do noszenia tego pierścienia. Poczuł silną pokusę, by nałożyć klejnot i sprawdzić, czy wciąż pasuje. Po długich minutach odłożył jednak sygnet na miejsce, bez przymierzania. Zamknął wieczko, a wraz z nim bolesne wspomnienia. Zdenerwowany, niecierpliwym ruchem przeczesał dłonią czarne jak noc włosy. Zbliżała się i na niego pora, by zapłacić za swoje grzechy.

Nic nie mówiąc, minął Kaidana i pozostałych. Musiał schować nagle wypuszczone demony tam, gdzie ich miejsce, we własnej, czarnej duszy. Udał się do gabinetu brata, by uspokoić rozszalałe emocje. Podszedł do olbrzymiego okna i zapatrzył się na zatokę. Widok Moray Firth zawsze działał na niego kojąco. Nie zauważył siedzącej w rogu pokoju Arlene, która przyglądała mu się z zaciekawieniem. Zapomniany szkicownik leżał na jej kolanach. Musiała przyznać, że Brann był niewiarygodnie podobny do Kaidana. Krucze włosy, smagła twarz, ostro zarysowana szczęka, prosty nos. Tylko oczy miał innego koloru niż jej ukochany. Czarne jak węgiel.

Zdążyła zauważyć, że był czymś mocno poruszony. Cała piątka przebywała w starej wieży, więc domyśliła się, że musiało nim wstrząsnąć jakieś wyjątkowo przykre wspomnienie związane z rzeczami zgromadzonymi w baszcie. Westchnęła cicho.

Ten odgłos sprawił, że Brann drgnął, wyrwany z rozmyślań o ponurej przeszłości. Odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk. Zmarszczył brwi, kiedy zobaczył Amber. Nie wiedzieć czemu nie ufał jej. Instynkt podpowiadał mu, że coś ukrywa i nie bez powodu pojawiła się w życiu Kaidana tuż przed ostateczną konfrontacją z Nathairą.

– Przepraszam – zaczęła Arlene, wstając. – Pójdę sobie, bo widzę, że chętnie zostałbyś sam.

– Nie musisz wychodzić – odrzekł uprzejmie. – Ty byłaś tu pierwsza. Poza tym dobrze, że jesteś. Chciałbym z tobą porozmawiać.

Arlene, zaciekawiona słowami mężczyzny, podeszła bliżej. Teraz oboje wpatrywali się we wzburzone wody Moray Firth. Kobieta cierpliwie czekała, aż Brann zdecyduje się odezwać.

– Niepokoi mnie, że twój związek z Kaidanem ma tak ekspresowe tempo – zaczął, patrząc na nią chłodno.

Arlene odwzajemniła spojrzenie. Nie bała się Branna, wręcz przeciwnie – bardzo go lubiła i darzyła szacunkiem.

– Sama się tego obawiam, Brann – odparła melodyjnym głosem. – Ale jak to mówią, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. – Umilkła, myśląc o wszystkich straconych latach. Czas – najpierw było go za dużo, a teraz za mało. – Czekałam na Kaidana całe życie. – Gdy to mówiła, spojrzała prosto w gniewną twarz mężczyzny. Odważnie, szczerze, z całym smutkiem, jaki w sobie miała.

Gdyby Brann wiedział, jak prawdziwie są jej słowa i co ma na myśli, mówiąc „całe życie”, nie nazwałby ich związku ekspresowym – pomyślała gorzko Arlene. Po chwili ogarnęła ją złość na stojącego obok mężczyznę. Nie znając jej, już zdążył ją ocenić.

– Nie wiem, w co ty grasz, Amber, ale się dowiem, a wtedy niech Bóg ma cię w swej opiece, bo ja nie będę mieć litości – ostrzegł ją ze śmiertelną powagą w głosie.

– Jesteś jego niańką, Brann? Opiekunką? Przyzwoitką? – Zdenerwowana wysoko uniosła podbródek i patrzyła z groźnym błyskiem w oczach.

– Jestem jego bratem – wysyczał rozwścieczony nie na żarty Brann. – I zrobię wszystko, żeby chronić Kaidana przed tobą, a nawet przed nim samym.

Wzburzony wyszedł z pokoju. Arlene wciąż patrzyła na zatokę, mimochodem zauważając, że zbliża się sztorm. Fale kotłowały się zawzięcie, a na horyzoncie pojawiły się pierwsze, ciemne chmury. Doskonale wiedziała, że Brann potrafi być niezwykle groźnym przeciwnikiem. Tylko Kaidana wrogowie bali się bardziej od Branna. Wiele razy zastanawiała się, dlaczego został Przeklętym. Nie sądziła jednak – jak to miało miejsce w przypadku Kaidana – żeby stało się to z tak trywialnego powodu, jak nienawiść wzgardzonej kobiety. Przeczucie mówiło jej, że musiał zrobić coś bardzo złego.

Arlene jeszcze długo stała, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, a zielone oczy lśniły od powstrzymywanych łez. Nagle drgnęła, gdy męskie dłonie delikatnie objęły jej szczupłe ramiona. Kobieta i mężczyzna, mocno do siebie przytuleni, patrzyli na wzmagający się wiatr, na granatowe chmury pędzące po niebie i coraz bardziej niespokojne morze. Arlene całym ciałem oparła się o Kaidana. Wiele razy marzyła o tym, by znaleźć się w ramionach ukochanego. Westchnęła ciężko. Kaidan odwrócił ją twarzą do siebie. Zobaczył pojedynczą łzę, która zawisła na czarnej rzęsie.

– Coś się stało? – zapytał zaniepokojony. – Zauważyłem, że Brann stąd wychodził. Powiedział ci coś przykrego?

Arlene starała się uśmiechnąć, ale niezbyt jej to wychodziło. Patrząc z miłością w tak drogą twarz, dotknęła dłonią gładkiego policzka.

– Masz w nim wspaniałego brata – odparła szczerze.

Mocno przylgnęła do jego ciepłego ciała. Poczuła lęk – przed Nathairą, przed tym, co miało nadejść, przed reakcją Kaidana, kiedy w końcu odważy się mu powiedzieć, kim jest. Wiele razy się bała, ale teraz było to coś więcej. Opanował ją pierwotny strach przed niebezpieczeństwem. Zamknęła oczy, wsłuchując się w bicie jego serca. Powoli się uspokajała.

Kaidan, trzymając w ramionach kobietę, która z każdym dniem była mu coraz droższa, zastanawiał się, co mogło być przyczyną jej smutku. Powiedziała, że to nie Brann, chociaż on sam miał wątpliwości. Znał brata i wiedział, że czasami potrafi być trudny. Co więc było przyczyną jej łez? Ogarnął go niepokój. Ale tak to było z Amber: budziła w nim emocje, które wydawały się być pogrzebane wraz z Arlene.

Uniósł podbródek kobiety i złożył na jej ustach lekki jak piórko, pełen czułości pocałunek. Patrzyli sobie głęboko w oczy. Kaidan utonął w spojrzeniu Amber, które przypominało migoczące klejnoty. Zobaczył w nich uczucia, których się bał, a których tak bardzo pragnął.

Arlene, wpatrując się w ukochanego, miała wrażenie, że Kaidan wie, kim ona jest, bo spoglądał na nią z tak niesamowitą tkliwością. Jak kiedyś jak przed wiekami.

– Kocham cię – powiedziało jej serce, a usta powtórzyły.

Kaidan, słysząc słowa wypowiedziane ciepłym głosem Amber, doznał wstrząsu. W głowie mu zawirowało, poczuł, jak z hukiem otwierają się drzwi do jego duszy zamknięte do tej pory na trzy spusty.

Nic nie odpowiedział. Przyłożył tylko czoło do jej czoła. Słowa były zbędne. Za to ich serca, bijąc jednym rytmem, szeptały do siebie w sobie tylko znanym języku. Języku miłości. Nie wiedzieli, jak długo tak trwali złączeni, ciesząc się cudownością tej chwili, kiedy dotarły do nich głośne wybuchy śmiechu.

Kaidan podniósł głowę i popatrzył na Amber z rozbawieniem.

– Chodź, zobaczymy, co ta gromadka dzieciaków tam wyrabia.

Chwycił rękę Amber i poszli do wieży. To, co tam zastali, wprawiło ich w prawdziwie zdumienie. Długą chwilę stali i nic nie mówili, bo niezwykły widok, jaki ukazał się ich oczom, odebrał im mowę. Trzech rosłych mężczyzn, o urodzie upadłych aniołów, ubrało się w kilty i z zainteresowaniem oglądało swoje nogi, głośno się sprzeczając, który z nich ma najzgrabniejsze. Odhan, Taranis i Bardel, bo Brann gdzieś wyszedł, patrzyli po sobie krytycznie. Oczywiście każdy z nich twierdził, że to jego nogi są najlepsze. Bardel, chcąc udowodnić, że to on ma rację, przeszedł się po pomieszczeniu, jakby to był wybieg, kręcąc przesadnie tylną częścią ciała.

– Teraz ja – krzyknął Odhan i, podobnie jak Bardel, przeszedł parę kroków, śmiesznie kołysząc pupą. Na końcu udawanego wybiegu zrobił widowiskowy piruet i zawrócił.

Taranis nie mógł być gorszy, więc teraz to on ustawił się, gotowy zaprezentować swoje wdzięki. Położył dłonie na szczupłych biodrach i parodiując chód modelek, przeszedł się tam i z powrotem.

– Amber wyda werdykt, które nogi są najlepsze – zdecydował Odhan.

Arlene nie wiedziała, co powiedzieć, bo krztusiła się ze śmiechu, a oni parzyli na nią z niezwykle poważnymi minami, jakby od tego zależało ich życie.

– Jeśli mam zdecydować, który z was naprawdę ma najładniejsze nogi, to powinnam zobaczyć jeszcze nogi Kaidana – zauważyła rozsądnie.

Taranis ironicznie uniósł jedną brew, a w oczach zabłysła wesołość.

– Myślę, że widziałaś je niejeden raz.

Arlene zarumieniła się po cebulki włosów. Kaidan, widząc, jak czerwień oblewa jej twarz, parsknął śmiechem.

– Ale nie przy pełnym świetle – rzuciła roztropnie, mimo wszystko czując zmieszanie.

Kaidan, wciąż się śmiejąc, zaczął zrzucać z siebie rzeczy. Nie przejmując się widownią, na gołe ciało narzucił kilt i pokazał się reszcie. Arlene zaczęła szybciej oddychać, widząc ten striptiz. Przełknęła głośno ślinę, bo nagle zrobiło się jej sucho w ustach.

– No więc? – ponaglał ją niecierpliwie Bardel.

– Jeśli konkurs na miss najzgrabniejszych nóg ma być uczciwy, to zmuszony jestem pokazać też swoje – odparł nagle Brann, dołączając do nich.

Już spokojny, wrócił do wieży i zaskoczony patrzył na braci, którzy odziani w kilty śmiali się z czegoś szczerze. Podobnie jak Kaidan, nie krępował się zgromadzoną widownią i zaczął ściągać z siebie poszczególne elementy garderoby. Gdy przyszła kolej na spodnie, przerażony Kaidan podbiegł do Amber i zasłonił jej oczy swoją dłonią. Opuścił ją, dopiero kiedy Brann był już ubrany w kilt. Odhan, Bardel i Taranis wyli ze śmiechu, widząc, co robi ich brat. Nawet Cień, który leżał sobie w kącie, szczeknął, jakby i on poczuł się rozbawiony zachowaniem swojego pana.

Cała piątka stanęła przed Arlene. Pomyślała, że każda kobieta oddałaby wszystkie pieniądze, żeby tylko zobaczyć pięciu tak atrakcyjnych mężczyzn półnago.

Najpierw podeszła do Taranisa, który wypiął wyćwiczoną klatkę piersiową. Czarne włosy opadały na czoło, a zielone oczy z orzechowymi plamkami patrzyły na nią z sympatią. Sunęła spojrzeniem po jego ciele, szczególną uwagę poświęcając dwóm umięśnionym łydkom. Z uznaniem pokiwała głową. Taranis uśmiechnął się szeroko i z triumfem w oczach popatrzył na pozostałych.

Przyszła kolej na Odhana. Gdy stanęła przed nim, ten mrugnął do niej zawadiacko. Z uśmiechem wpatrywała się w jego doskonałe ciało.

Następny w kolejce był Kaidan. Jego szare oczy śmiały się do niej. Nie śpiesząc się, wodziła wzrokiem po pięknym ciele, które zdążyła już doskonale poznać. Pomyślała, że sam Michał Anioł cmokałby z zachwytu nad takim arcydziełem.

Nie mogąc oderwać od niego oczu, przeszła do Branna. Czarne oczy patrzyły na nią uważnie. Arlene podziwiała jego szerokie ramiona, muskularne przedramiona, pięknie wyrzeźbione nogi. Brann, widząc w jej oczach aprobatę, skrzywił usta w lekkim uśmiechu.

Ostatni był Bardel. Niebieskie oczy zerkały na kobietę z ciekawością. Pomyślał, że Kaidan ma szczęście. Uroda Amber była zjawiskowa, do tego miała talent i nie zadzierała nosa. Bardel, jako jedyny z całej piątki, miał blond włosy i jaśniejszą karnację. Prawdziwy wiking. Jego ciało było równie zachwycające, jak poprzedników.

– No więc? – niecierpliwił się Taranis.

– Wszyscy macie bardzo zgrabne nogi, stworzone do noszenia kiltów – stwierdziła Arlene.

– Nie wywiniesz się tak łatwo – odezwał się Odhan. – Masz powiedzieć, które nogi zrobiły na tobie największe wrażenie.

– Wszystkie! – wykrzyknęła ze śmiechem Arlene. Naprawdę nie wiedziała, które wybrać, bo wszyscy mieli idealne kończyny.

– Decyzja, Amber! – mruknął Brann.

– No dobra – westchnęła z rezygnacją i jeszcze raz rzuciła okiem na całą piątkę.

– Uwaga, uwaga – zaczęła z przesadną powagą w głosie – uroczyście ogłaszam, że najładniejsze nogi wśród zgromadzonych tu panów, i śmiem twierdzić, że na całym świecie, maaaaa… – Arlene świetnie się bawiła i w nieskończoność przeciągała wyjawienie imienia zwycięzcy – Taranis! – krzyknęła.

Zdecydowała się na niego, bo wiedziała, jak źle znosi porażki, czego dał przykład podczas gry w bilard. Taranis mało nie pękł z dumy, jeszcze bardziej wypiął pierś, a pozostałym rzucił pełne wyższości spojrzenie.

Kaidan pokiwał z aprobatą głową, słysząc imię Taranisa, i puścił oko do Amber, jakby doskonale wiedział, co nią kierowało przy podejmowaniu decyzji.

Atmosfera aż do wieczora była niezwykle ciepła. Przeklęci praktycznie cały dzień spędzili w donżonie, oglądając swoje skarby i wspominając zamierzchłą przeszłość. Arlene wiedziała, że nie jest tam potrzebna, i wycofała się pod pretekstem wykonania szkicu do portretu Katy i Johna.

Po wieczornym posiłku bracia rozsiedli się w salonie. John z Katy szybko poszli, bo kobietę brało przeziębienie. Arlene ulokowała się u boku Kaidana, który objął ją ramieniem i bawił się jej miękkimi włosami. Pozostali rozsiedli się na licznych fotelach. Brann zrobił wszystkim drinka. Zapanowała przyjemna cisza, którą od czasu do czasu przerywał trzask palącego się polana w kominku.

– Może opowiecie mi o swojej pracy? – zwróciła się do nich Arlene. – Nie musicie wyjawiać szczegółów, ale jakieś ciekawostki.

Przeklęci zamyślili się. Nagle Taranis aż podskoczył na fotelu, zdradzając tym samym, że zaraz uraczy wszystkich interesującym opowiadaniem.

Odłożył szklaneczkę na stolik, wstał i rozpoczął opowieść.

– Zaczynamy akcję, wchodzimy, a tam, w wąskim korytarzu, stoi mężczyzna. Wiedzieliśmy z rozpoznania, że to zwykły cieć, i trzeba było nieszczęśnika zostawić przy życiu – przerwał, żeby wziąć łyk alkoholu. – Stał odwrócony do nas plecami i gapił się w telefon – Taranis podjął przerwany wątek. – My w szyku, jeden za drugim. Najpierw Kaidan, później Brann, za nim Odhan, ja i Bardel, Cień na końcu. W pełnym wyposażeniu, z bronią przygotowaną do strzału. Kaidan klepie tego faceta po ramieniu, żeby się odwrócił, by mu dać w szczękę i w ten humanitarny sposób pozbyć się go na dłuższy czas. Facet, zamiast zobaczyć, kto go zaczepia i czego chce, strząsnął dłoń Kaidana i obrażonym tonem powiedział: „Spadaj, Alan, nie chcę z tobą gadać”. Kaidan znowu klepie go w ramię, a my wszyscy stoimy za nim i żaden nie może nawet drgnąć. A ten koleś znowu zrzuca jego dłoń i cały czas gapiąc się w telefon, mówi zniecierpliwionym tonem, żeby Alan się od niego odczepił. Kaidan zdziwiony odwrócił głowę w naszą stronę. Bardel o mało nie wybuchnął śmiechem. – Taranis, gdy to mówił, aż się zwijał ze śmiechu, podobnie jak pozostali Przeklęci, bo doskonale pamiętali tę sytuację. Tak się śmiał, że nie mógł wymówić słowa, więc dalszego opowiadania podjął się Brann.

– Kaidan dotyka gościa po raz trzeci. Ten znowu zrzuca nerwowo jego rękę i zaczyna swoją tyradę: „Alan, odczep się ode mnie, nie będę z tobą gadał, nie po tym, jak widziałem twoje umizgi do tego obleśnego typa, Ricka. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć o nim w ten sposób? Toż to skończony dupek i na dodatek brudas. Z nami koniec. A teraz spadaj”.

Brann odetchnął głęboko, chcąc opanować śmiech. Pozostali tak chichotali, że pospadali z foteli.

– No więc Kaidan klepie go kolejny raz. W końcu facet się odwraca, by oznajmić Alanowi, że z nimi koniec, a tu staje oko w oko z pięcioma facetami, którzy gapią się na niego w goglach. Jego mina – bezcenna. Mało nie pogubił gałek ocznych. A tu jeszcze Kaidan mówi do niego, że Alan to świnia, po czym trzasnął faceta i poszliśmy dalej. Wiesz, jak ciężko było zachować zimną krew, kiedy człowiek w środku aż się trząsł ze śmiechu? – Brann spojrzał w stronę Amber z szerokim uśmiechem.

– Pamiętam go – Kaidan podjął temat. – Dobrze, że się odwrócił, bo już traciłem cierpliwość, a poza tym trochę nam się śpieszyło.

Arlene wycierała łzy śmiechu, kiedy Odhan przypomniał sobie kolejną historię.

– A pamiętacie, jak Cień załatwił za nas szóstkę zbirów? – Odhan z dumą popatrzył na wilka. – Nawet nie zdążyliśmy wejść na pierwszy stopień schodów prowadzących do ich dziupli, kiedy Cień wyminął nas wszystkich, wpadł i zrobił porządek. Gdy dotarliśmy na miejsce, cała szóstka kuliła się w kącie, sikając ze strachu i trzymając ręce wysoko, a porzucona broń leżała z boku.

Wilk, słysząc swoje imię, podszedł do Odhana. Ten poklepał go po masywnym karku.

– Ach – westchnął Odhan, lokując się wygodnie w fotelu – stare dobre czasy…

Pozostali kiwali głowami, zgadzając się z nim.

– Kaidan, jutro rano odstawisz nas do Inverness, Ok? – zapytał nagle Brann.

Wpatrując się we wtuloną w siebie parę, pomyślał, że Kaidan wygląda na szczęśliwego. Chyba nigdy nie widział go takiego. Zawsze był czujny, napięty, gotowy do walki z całym światem, a teraz emanował z niego spokój. Nie wiedzieć czemu Brann czuł jednak lęk o niego, miał wrażenie, że coś jest nie tak.

– Ja muszę być w Nowym Jorku, a reszta też ma swoje zobowiązania – wyjaśnił Brann.

Kaidan kiwnął głową. Pomyślał, że fajnie było ich tu mieć przez parę dni.

– Dobra, nie wiem jak wy, ale ja jeszcze mam plany na dzisiejszy wieczór, już bez waszego udziału.

Gdy to mówił, podał rękę Amber i spojrzał na nią z takim żarem, że poczuła zmysłowe dreszcze przechodzące przez jej ciało. Podała mu dłoń i przytuleni, życząc wszystkim dobrej nocy, udali się do sypialni Kaidana, odprowadzani znaczącymi uśmieszkami pozostałych.

Rozdział 15

Rano, zgodnie z zapowiedzią, czwórka Przeklętych szykowała się do odjazdu. Przyszli także John z Katy, która mimo choroby pragnęła się z nimi pożegnać. Arlene, stojąc z boku, patrzyła na to małe zamieszanie. Smutno się jej zrobiło z powodu ich wyjazdu. Okazali się wspaniałymi kompanami. Wiedziała także, że jest w tym duża zasługa Kaidana, który wziął całą czwórkę pod swoje skrzydła. Odhan, Bardel i Taranis mocno ją uściskali na pożegnanie, tylko Brann sztywno kiwnął głową. Nie miała mu tego za złe. Bardzo martwił się o Kaidana i troszczył najlepiej, jak umiał. Cień został z Arlene. Piątka Przeklętych wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia, jak udało się jej zjednać tak nieufne zwierzę. Co miała im na to powiedzieć? Że znają się, od kiedy Kaidan przyniósł do wioski Cienia, wówczas ślepe jeszcze szczenię? Że ich trójka była kiedyś nierozłączna? To była tajemnica jej i wilka.

Bracia wyszli. Za moment dobiegły odgłosy startu maszyny. Arlene wyjrzała na zewnątrz przez okno w kuchni. Pojedyncze promienie słońca nieśmiało przebijały się przez szare chmury. Pomyślała, że lepszej chwili na spacer nie ma co szukać. Ubrała się ciepło i ruszyli z Cieniem podziwiać okolicę.

Idąc przez park, chłonęła rześkie, poranne, zimowe powietrze. Wilk szedł blisko niej, nie oddalając się nawet o krok. Uśmiechnęła się do niego. Czuwał nad nią tak samo, jak nad Kaidanem. Akurat byli niedaleko lądowiska, kiedy usłyszeli zbliżający się śmigłowiec. Dosyć szybko Kaidanowi udało się obrócić w obie strony. Mężczyzna wyszedł z kokpitu i szedł w ich kierunku, stawiając długie kroki. Arlene za każdym razem, kiedy go widziała, nie mogła uwierzyć, że może się do niego zbliżyć i nie oddziela ich żadna niewidzialna ściana, jak to miało miejsce przez ostatnie wieki.

Szedł do niej wysoki, męski, ucieleśnienie siły i temperamentu. Już tysiąc lat temu był niezwykłym mężczyzną, ale teraz stanowił uosobienie przywódcy, człowieka, który przed niczym ani nikim się nie ugnie. Będzie walczył o słuszną sprawę do ostatniej kropli krwi, czemu dał świadectwo podczas strasznej bitwy pod Culloden. Większość klanów wiedziała, że sprawa jest przegrana, mimo to stanęli do walki, gotowi oddać życie. Odetchnęła głęboko, nie chciała pamiętać rzezi, do której wtedy doszło, tej przejmującej do szpiku kości rozpaczy i odoru krwi, który unosił się nad polem, dusił swym metalicznym zapachem. Śmierć miała wówczas prawdziwe żniwa.

Kaidan uśmiechnął się do Amber, momentalnie rozwiewając jej smutne myśli. Wtuliła się w mocne ramiona i wdychała jego cudowny zapach, który zawsze i wszędzie by rozpoznała. Wziął ją za rękę i ruszyli przed siebie. Cień, widząc, że Arlene jest teraz pod ochroną Kaidana, wystrzelił przed siebie, burząc spokój wszystkich leśnych lokatorów. Ciszę przerwał dźwięk telefonu. Kaidan spojrzał na wyświetlacz. Poinformował Arlene, że dzwoni przyjaciel, i odebrał.

– Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt, że sam Nicholas Cameron dzwoni do takiego zwykłego zjadacza chleba jak ja? – zaczął Kaidan ze śmiechem.

– Mówiąc o zwykłym zjadaczu chleba, masz na myśli raczej mnie – odgryzł mu się z sympatią Nicholas.

– Mam nadzieję, że wszystko w porządku? – zaniepokoił się nagle Kaidan.

– Jak najbardziej – uspokoił go przyjaciel.

– Świetnie – Kaidan odetchnął z ulgą. – Więc o co chodzi?

– Dowiedziałem się od Jasona, że przebywasz w Wilczym Sercu. I to nie sam, ale z niezwykle uroczą panią. Jestem dziś z Eleanor w Edynburgu i zastanawiałem się, czy nie miałbyś ochoty zjeść z nami kolacji. Oczywiście ze swoją towarzyszką. Tylko nasza czwórka. Zgadzając się, bardzo byś mnie i Eleanor uszczęśliwił.

– Przyznam, że zaskoczyłeś mnie swoją propozycją. – Kaidan zmarszczył brwi. W sumie fajnie byłoby zobaczyć Nicholasa i jego żonę. Dawno się nie widzieli. – Poczekaj chwilkę, zapytam Amber, co o tym myśli.

– Naturalnie – uprzejmie odparł Cameron.

Kaidan spojrzał na kobietę i przedstawił jej zaproszenie od Nicholasa. Zaskoczona nagłą propozycją wyraziła zgodę.

– Chętnie się z wami zobaczymy – odparł Kaidan.

– Świetnie! – ucieszył się Nicholas. – Miałem nadzieję, że zaakceptujecie moją propozycję, dlatego zarezerwowałem dla was apartament w moim hotelu. Daj znać, kiedy mniej więcej będziecie w Edynburgu, to wyślę po was samochód. Jak się domyślam, przylecicie helikopterem?

Kaidan potwierdził, rozbawiony, że Nicholas zdążył wszystko skrupulatnie zorganizować.

– Bardzo dobrze. Jeśli macie ochotę, już teraz możecie startować. Wszystko jest gotowe i apartament na was czeka. Planujemy z Eleanor kolację na dwudziestą, ale oczywiście dostosujemy się do was. Zjemy w Milionach Świateł. Mam nadzieję, że to wam odpowiada?

– Wiesz przecież, że tak. Miliony Świateł to jedna z najlepszych i najpiękniej położonych restauracji w Wielkiej Brytanii.

– Doskonale. Cieszę się, że dzisiejszy wieczór spędzimy w waszym towarzystwie. Daj znać, kiedy wysłać po was samochód. Teraz kończę i do zobaczenia!

– Ok, dzięki, na razie! – pożegnał się Kaidan.

Arlene stała obok niego zszokowana. Nicholas Cameron, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, który posiadał między innymi sieć niezwykle ekskluzywnych hoteli, był bliskim przyjacielem Kaidana.

– Cały Nick! – roześmiał się Kaidan. – Jeszcze nawet o tym nie wiesz, a już masz zaplanowany wieczór.

– Jak się poznaliście? – spytała zaciekawiona Arlene. – Mieć za przyjaciela tak wpływowego człowieka to nie lada sztuka.

– Kiedyś wyświadczyłem mu drobną przysługę. – Kaidan uciął temat, nie chciał wchodzić w szczegóły ze względu na przyjaciela.

– Ok. Rozumiem, że to tajne przez poufne – zauważyła z humorem kobieta.

– Niestety. – Zakłopotany Kaidan spojrzał na nią przepraszająco.

– Nie ma sprawy – zapewniła go Arlene i mocno chwyciła jego dłoń.

– A słyszałaś o restauracji Miliony Świateł? – zapytał Kaidan.

Było to miejsce, gdzie spotykali się wpływowi ludzie. Obowiązywał tam niezwykle wyszukany dress code. Suknie od najdroższych projektantów, klejnoty warte tysiące funtów, smokingi od najlepszych krawców. Snobistyczny świat ludzi, którzy po świeże francuskie croissanty wysyłali do Paryża prywatne odrzutowce.

– Kto nie słyszał! – odparła lekko oburzona Arlene. – Restauracja, gdzie na stolik czeka się chyba z rok, jak ostatnio gdzieś czytałam.

– Tam właśnie zjemy – odparł z uśmiechem mężczyzna. – Ja mam tu smoking, ale nie wiem, czy ty masz suknię wieczorową.

– Nie mam. – Westchnęła Arlene. – Nie spodziewałam się, że zjem kolację w takim miejscu i w takim towarzystwie. Ale zapewne w hotelu jest butik z odpowiednim asortymentem – zauważyła.

– Ależ tak! – Kaidan strzelił palcami, przyznając jej rację. – Więc wszystko załatwione. Cieszę się na ten wieczór. Spotkam się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, mając u boku wyjątkową kobietę.

– Może być fajnie – stwierdziła ostrożnie Arlene.

Trochę obawiała się Nicholasa Camerona. Z tego, co o nim czytała, wyłaniał się człowiek bezwzględny, dążący po trupach do celu, nieznoszący sprzeciwu.

– Uwierz mi, będzie fantastycznie – poprawił ją Kaidan. – Zapakuj potrzebne rzeczy, a ja w tym czasie pójdę do Katy poinformować ją, że dziś nas nie będzie.

Na odchodne mocno ją pocałował i już go nie było.

W Edynburgu wylądowali parę minut po trzynastej. Czekał tam na nich czarny rolls-royce. Mimo lekkiej mżawki samochód lśnił i wzbudzał zachwyt przechodniów oraz innych kierowców, kiedy mknęli ulicami Edynburga. Szofer zatrzymał się przed hotelem, a portier w eleganckiej liberii podbiegł, by otworzyć drzwi.

Hotel liczył sobie czterdzieści pięć pięter. Fasada budynku wspaniale wpasowywała się w specyficzne średniowieczne budownictwo miasta. W środku ultranowoczesne wnętrze mieszało się z klasyką, lśniące jasne marmury idealnie współgrały z elementami z lakierowanego drewna, tworząc unikatowy styl, znak rozpoznawczy hoteli Camerona. Arlene, jako artystka, była pod wrażeniem estetyki i wyczucia smaku projektantów odpowiedzialnych za wystrój hotelu.

Kaidan podszedł do recepcji i odebrał klucz do apartamentu. Arlene uśmiechnęła się do siebie. Tyle się wydarzyło, od kiedy wchodziła tu po raz ostatni jako gość na balu organizowanym przez Jasona.

Apartament był przepiękny, utrzymany w różnych odcieniach niebieskiego, od jasnego po wspaniały głęboki granat. Do dekoracji użyto tylko naturalnych materiałów. Było przytulnie i bardzo drogo.

Zjedli szybki lunch, bo Arlene musiała jeszcze kupić suknię i dodatki w tutejszym butiku.

– Może pomogę ci w zakupach? – zaoferował się Kaidan, zabawnie ruszając brwiami.

– Nie – Arlene pokręciła głową – chcę ci zrobić niespodziankę.

– Skoro tak, to przejdę się po mieście.

– Świetny pomysł – odparła kobieta, pocałowała go w policzek i pobiegła na zakupy.

Na hotelowy sklep z konfekcją damską nie można było narzekać. Miał bieliznę w każdym rozmiarze i kolorze od Victoria Secret, suknie z najnowszych kolekcji Valentino, Yves Saint Laurent i innych znanych domów mody, buty od Prady, Gucci czy Balenciaga. Arlene dziwnie się tu czuła w zwykłych jeansach, bluzie i kozakach. Uprzejma ekspedientka zapytała, czy w czymś może pomóc, ale Arlene jej podziękowała. Musiała się rozejrzeć. Powoli przechadzała się po sklepie. Każdy strój był małym dziełem sztuki, a ceny przyprawiały o szybsze bicie serca. Nagle wzrok kobiety padł na czarną suknię – urzekała prostotą, a prześwity pobudzały wyobraźnię. Podeszła i pogładziła miękki materiał. To była sukienka, której szukała. Spojrzała na metkę – Zuhair Murad. Mogła się domyślić, że to Murad. Był jednym z nielicznych projektantów, który potrafił ubrać kobietę tak, że z szarej myszki przeobrażała się w tajemniczą femme fatale. Poszła do przymierzalni, a ekspedientka pomogła jej z zamkiem na plecach oraz doniosła śliczne czarne sandały od Prady, na niebotycznie wysokich obcasach. Arlene przeglądała się właśnie w wielkim lustrze, kiedy usłyszała z boku cichy kobiecy okrzyk.

– Gdy Zuhair projektował tę suknię, musiał myśleć o pani!

Arlene odwróciła się i zobaczyła inną klientkę, około trzydziestoletnią, niezbyt wysoką, apetycznie zaokrągloną blondynkę. Kobieta prezentowała się niezwykle atrakcyjnie, chociaż nie można jej było nazwać klasyczną pięknością.

– Dziękuję – odparła zmieszana Arlene. Zawsze krępowały ją komentarze o własnej urodzie.

– Musi ją pani kupić. Po prostu musi! – Nieznajoma krążyła wokół zachwycona. – Gdziekolwiek się pani w niej pokaże, kobiety od razu panią znienawidzą – dodała z ujmującym uśmiechem.

– Szczerze, to nie chciałabym, żeby ktoś mnie znienawidził – z humorem odpowiedziała Arlene.

– Jak sądzę, taki już żywot osoby z pani urodą – rzekła blondynka, jakby stwierdziła fakt, po czym zwróciła się do sprzedawczyni: – Doris, wyślij do mojego apartamentu ten zestaw od Valentino.

– Oczywiście – ekspedientka odpowiedziała, stojąc przed nieznajomą niemal na baczność.

– Dziękuję – zwróciła się do niej tajemnicza blondynka. Pożegnała się również z Arlene i wyszła energicznym krokiem.

Lekko oszołomiona Arlene kupiła w końcu czarną suknię, dobrała do niej bieliznę, buty oraz torebkę.

Kiedy moczyła się w wannie, wrócił Kaidan. Gdy wszedł do łazienki i zobaczył ją w kąpieli, natychmiast ściągnął z siebie ubranie. Parę sekund później wchodził do wielkiej wanny, wylewając na posadzkę połowę wody. Arlene śmiała się i piszczała, kiedy wylewając drugą połowę, wziął ją i posadził na sobie. Kobieta objęła go udami. Śmiech momentalnie ustał, patrzyli na siebie z żarem w oczach, z pragnieniem tak wielkim, że natychmiast przylgnęli do siebie ustami. Ich języki powoli splotły się we wzajemnej pieszczocie. Kaidan ugryzł dolną wargę kobiety, a potem lekko ją polizał i znowu wsunął się go do jej ciepłego wnętrza, wodząc po podniebieniu, od czasu do czasu splatając ze śliskim językiem Amber. Pocałunki stały się głębsze, mocniejsze, pełne gwałtownych doznań, które się w nich budziły.

Kaidan przytrzymał Amber z tyłu za szyję i jeszcze bardziej naparł na nią ustami oraz językiem. Czuł, jak sutki, które przypominały różowe perły, mocno naciskają na jego tors. Przejechał rękami wzdłuż ramion kobiety i zatrzymał na krągłych piersiach, które pod wpływem namiętności stały się ciężkie i wrażliwe. Kciukami dotknął twardych szczytów i zaczął zataczać nimi niewielkie kółka. Amber jęknęła wprost w jego usta. Naciskała biustem na męskie dłonie, chcąc jeszcze i jeszcze. Była głodna tego mężczyzny, jego ciała, dotyku, wszystkich tych ekscytujących doznań, których jej nie szczędził. Przy nim stawała się rozpustna, myśląc tylko o cielesnych rozkoszach. A Kaidan nie ustawał w wysiłkach, żeby sprawić jej przyjemność. Bezwstydny entuzjazm, jaki okazywała, gdy ją pieścił, powodował, że członek był boleśnie napięty, domagał się tylko jednego – ukojenia. Wbrew nakazom rozgorączkowanego ciała wciąż wodził rękami po śliskiej od wody skórze Amber, ugniatał pośladki, zachwycając się ich kształtem. Był odurzony tą kobietą, jej pięknem, nienasyceniem, tym, jak mu się oddawała. Szare oczy mężczyzny stały się prawie czarne od zmysłowej gorączki, która z krwią krążyła w jego żyłach, kiedy gładził wrażliwy punkt między kobiecymi udami.

Arlene trzymała w dłoniach twarz Kaidana, pragnąc go w siebie wchłonąć albo żeby on pochłonął ją. Pożar trawiący ich ciała sprawił, że nie wytrzymała i jednym płynnym ruchem opadła na Kaidana, a jej gorące i śliskie wnętrze zacisnęło się na przyrodzeniu mężczyzny. Patrząc cały czas w jego oczy, zaczęła się poruszać. Góra i dół. Góra i dół. Kaidan wpatrywał się w nią zamglonym od napięcia spojrzeniem, resztką sił powstrzymywał się, by pozostać w bezruchu, tak bardzo był podniecony. Tylko patrzył, jak mokra i błyszcząca od wody Arlene unosi się nad nim rytmicznie. Jej piersi kołysały się kusząco, kiedy wygięta w łuk pędziła ku ekstazie. Spełnienie eksplodowało w nich jak fajerwerk. Obojgiem wstrząsały konwulsje, a osiągnięta euforia rozlewała się po ciele. Arlene krzyknęła i opadła na Kaidana, łapczywie łapiąc powietrze.

Spleceni, długi czas leżeli w wannie, za nic mając ochładzającą się wodę.

Kaidan z tkliwością odgarnął z twarzy Amber pojedynczy kosmyk włosów i pocałował z całą czułością, jaką w nim wywoływała. Delikatność zmieniała się w kolejny zryw zmysłów.

Kaidan wyszedł z wanny, trzymając w ramionach Amber, która oplotła jego biodra swoimi nogami i nie chciała puścić. Podszedł do wielkiego lustra, które znajdowało się na jednej ze ścian, oswobodził się z kobiecego uścisku i postawił Amber na ciepłej podłodze. Skierował ją twarzą w stronę srebrnej tafli, a sam stanął za nią. Chwilę patrzyli na siebie i odbijające się w lustrze nagie sylwetki.

Mężczyzna położył dłonie na brzuchu Arlene.

– Weź moje ręce w swoje i pokaż, gdzie chcesz być dotykana i jak – wyszeptał prosto w kobiece ucho.

Niski tembr jego głosu sprawił, że wstrząsnął nią erotyczny dreszcz. Spełniła jego miłosny rozkaz i podniosła złączone ręce do szyi, by przejechać nimi po wrażliwej skórze tej części ciała.

Kaidan czuł pod palcami, jak szaleńczo bije puls Amber. Mimo wcześniejszego zaspokojenia znów siebie pragnęli. Uśmiechnął się z satysfakcją. Bez względu na to, ile razy by się kochali, wciąż było im mało. Seksualny głód, zamiast maleć, narastał. Tak jak teraz.

Arlene powoli prowadziła dłonie Kaidana ku wrażliwym po wcześniejszych pieszczotach piersiom. Poddając się uwodzicielskiemu dotykowi, przymknęła oczy, a głowę oparła na torsie mężczyzny.

– Chcę, żebyś patrzyła – pouczył ją cichy męski głos.

Poddając się jego sugestii, podniosła ociężałe powieki i spojrzała w lustro, gdzie ich oczy się spotkały. Obserwowała, jak Kaidan sunie językiem wzdłuż jej szyi, a on patrzył, jak jego dłonie drażnią, szczypią, a następnie masują urocze bladoróżowe sutki. Następnie Arlene zwiększyła nacisk, a ich splecione ręce zaczęły ugniatać śliczne piersi. Oddechy kochanków przyśpieszyły, w łazience słychać było tylko kobiece jęki i westchnienia. Cały czas patrząc na siebie w lustrze, Arlene przesunęła złączone ręce na swój brzuch, a następnie do cudownej doliny magicznych doznań. Palcami Kaidana rozsunęła fałdki skrywające wrażliwy punkt i zaczęła go nimi gładzić. Musiała mocno przygryźć dolną wargę, by nie krzyknąć z ekstazy. Mężczyzna na swoich palcach wyczuwał, jak wypływa z niej cudowna wilgoć. W lustrze stalowe oczy śledziły burzę uczuć na kobiecej twarzy i swoje palce gładzące punkt u szczytu ud. Jego członek był twardy, jakby po ostatnich miłosnych igraszkach upłynęło trzydzieści dni, a nie trzydzieści minut.

Arlene przyśpieszyła pieszczotę, gorączkowo masując ukryte źródło przyjemności. Wygięła się w łuk, głośno krzycząc. Kaidan trzymał ją mocno, chroniąc przed upadkiem. Euforia porwała ją wysoko, do tajemniczej krainy, gdzie istniała tylko błogość.

Mężczyzna, wciąż napięty, tak mocno zaciskał zęby z niezaspokojonego pragnienia, że bał się, że zaraz pękną, ale czekał, aż Amber dojdzie do siebie, by znowu, tym razem z nim, przeżyć szczyt. Gdy wyczuł, że wraca jej poczucie rzeczywistości, podprowadził do umywalki, położył obie dłonie kobiety na zimnym blacie i już w ogóle nie myśląc, wszedł w nią od tyłu, mocno, czując, jak jej gładkie wnętrze zaciska się na nim jak niewidzialna rękawiczka. Wycofał się, by ponownie wbić się jeszcze raz, i znowu. Bez wytchnienia prowadził oboje ku bezgranicznej przyjemności. Gdy poczuł, że Amber drży od trzeciego dziś orgazmu, pozwolił sobie na upragnioną ulgę. Oddychał szybko, chrapliwie, łapiąc głośno powietrze. Oparł czoło o kobiece plecy. Zaczynał się w niej zakochiwać.

Arlene przyglądała się ukochanemu w lustrze. Za każdym razem ich miłość fizyczna robiła spustoszenie w jej sercu. Czuła, jak uzależnia się od Kaidana pod każdym względem. Pragnęła, by nigdy się to nie skończyło. Wciąż bała się zdradzić mu, kim jest. Wiele razy obiecywała sobie, że wreszcie powie prawdę. Ale strach zwyciężał, a im dłużej zwlekała, tym bardziej lęk rósł. I tak koło się zamykało.

***

Kaidan, ubrany w czarny smoking, białą koszulę i muszkę, prezentował się bardzo elegancko. Z rękami w kieszeniach stał przy oknie i spoglądał na nocny Edynburg.

Arlene wyszła z sypialni. Zatrzymała się w drzwiach, podziwiając urodę mężczyzny. Czując, że go obserwuje, Kaidan odwrócił się w jej stronę. Nawet nie zorientował się, że kiedy ją zobaczył, przestał oddychać. Szare oczy rozjaśniły się z zachwytu nad wyglądem kobiety. W czarnej sukni wyglądała zjawiskowo. Góra, niczym koronkowa zbroja, ściśle przylegała do sylwetki, podkreślając wąską talię. Satynowa skóra na odkrytych ramionach lśniła, a usztywniany stanik zwracał uwagę na kobiece piersi. Kontrast między czarną koronką a jasną skórą sprawiał, że w głowie pojawiały się grzeszne myśli. W połowie kobiecego uda materiał zmieniał się na delikatnie prześwitujący, przyciągając wzrok do zgrabnych nóg. Całości dopełniały sandały ozdobione czarnymi kryształkami i wijącym się wokół kostki błyszczącym paskiem. W ręce Amber trzymała fikuśną torebeczkę w kształcie jabłka.

Kaidan stał i gapił się na kobietę jak zaczarowany. Nie wiedział, co powiedzieć, bo żadne słowa nie były w stanie oddać piękna Amber. Kiedy otrząsnął się z szoku na jej widok, podszedł do niewielkiego stolika stojącego z boku i wziął spore ozdobne pudełko. Otworzył je i wyciągnął naszyjnik. Składał się z kwadratowych i prostokątnych szmaragdów w otoczeniu brylantów. Zbliżył się do Amber i odsunął jej włosy, ułożone na dzisiejszy wieczór w delikatne fale, odsłaniając biel szyi. Arlene poczuła chłód kamieni, kiedy Kaidan nakładał kolię na jej rozgrzane ciało.

Podeszła do lustra, żeby zobaczyć to cudo. Łagodnie przejechała palcami po wyjątkowej biżuterii. Mężczyzna stanął za nią, nie spuszczał gorejących oczu z jej twarzy.

– Ten naszyjnik należał do Elizabeth Taylor. Dostała go w prezencie od Richarda Burtona, mężczyzny, z którym brała ślub dwa razy. Nie mogli bez siebie żyć, ale wspólny los też nie był im pisany – wyjawił Kaidan.

Nie dodał, że biżuteria kosztowała go prawie siedem milionów dolarów. Kupił naszyjnik, bo przypominał mu oczy Arlene. Ale nie mógł się powstrzymać i postanowił sprezentować go Amber.

– Są jeszcze kolczyki, pierścionek i bransoletka – dodał.

– Nie mogę przyjąć takiego prezentu. – Wstrząśnięta Arlene nie mogła dojść do siebie. – Wypożyczę go sobie tylko na dzisiejszą kolację.

– Zobaczymy – mruknął Kaidan, po czym podał jej ramię i udali się do restauracji.

Kierownik sali przywitał się z nimi uprzejmie, a słysząc nazwisko Cameron, natychmiast zaprowadził ich do dużej ustronnej loży, a następnie ulotnił się niczym duch.

Kaidan spojrzał na przyjaciół, którzy na ich widok wstali. Z kobietą przywitał się, całując ją w policzek, natomiast z mężczyzną podali sobie ręce i poklepali po plecach.

– Pozwólcie, że przedstawię wam moją uroczą towarzyszkę, Amber Wanderer. Amber to Eleanor i Nicholas Cameron, moi przyjaciele.

Para spojrzała na Arlene z sympatią.

– Mogłam się domyślić, że tak wyjątkowa kobieta musi mieć coś wspólnego z Kaidanem – stwierdziła ze śmiechem Eleanor.

Mężczyźni spojrzeli na nią ze zdziwieniem.

– Eleanor i ja miałyśmy przyjemność spotkać się w hotelowym butiku – wyjaśniła im Arlene.

– Cieszę się, że zdecydowałaś się na tę suknię, wyglądasz wspaniale. I jeszcze ten naszyjnik! Zazdroszczę – dokończyła kobieta.

Eleanor sama wyglądała olśniewająco w sukni koloru wina od Valentino i w diamentowej kolii.

Kiedy rozsiedli się wygodnie, Arlene dyskretnie zerkała w stronę Nicholasa Camerona. Był wysoki, ale nie aż tak wysoki, jak Kaidan. Około czterdziestki, atrakcyjny, dobrze zbudowany szatyn, ale miał coś posępnego w twarzy, jakąś dzikość. Zaczynał od jednego małego rodzinnego hoteliku, by dorobić się całej sieci niezwykle luksusowych hoteli.

Nicholas spojrzał na kierownika sali, który natychmiast wysłał do nich kelnera.

– Czego się napijecie? – zapytał żonę i swoich gości.

– Szampana – zdecydowała za wszystkich Eleanor. – Myślę, że tak uroczy wieczór zasługuje na szampana.

– Jak najbardziej – zgodził się Kaidan z uśmiechem, nie spuszczając oczu z Amber.

– W takim razie poprosimy Dom Perignon – oznajmił Nicholas. – Może od razu wybierzemy menu i zajmiemy się rozmową? – zaproponował.

– Bardzo dobry pomysł – zgodziła się Arlene, a pozostali pokiwali głowami.

Kiedy kelner odszedł z zamówieniem, Nicholas zaczął świdrować Arlene wzrokiem.

– Nazwisko Wanderer kojarzy mi się z malarstwem, może to ktoś z rodziny? Wanderer to tajemnicza postać – zauważył Nicholas. – Nawet nie wiadomo, czy to kobieta, czy mężczyzna.

Arlene popatrzyła na Nicholasa wesoło.

– Wanderer to kobieta – wyjaśniła gospodarzom.

– Skąd wiesz? – zainteresowała się Eleanor. – To ktoś z rodziny?

Arlene uśmiechnęła się do niej z sympatią.

– Tak się składa, że to ja jestem tą A. Wanderer.

Eleanor szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Kaidan parsknął śmiechem, widząc minę przyjaciół.

– Śliczna i do tego wybitnie utalentowana. – Eleanor zwróciła się do Kaidana: – Masz, chłopie, szczęście! – I mrugnęła do niego wesoło.

Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroko uśmiech.

– Wiem.

Podniósł szczupłą dłoń Amber do ust i musnął w delikatnej pieszczocie. Nicholas i Eleanor spojrzeli po sobie znacząco.

– Jason wspominał o niezwykłej kobiecie, która towarzyszy Kaidanowi w Wilczym Sercu, ale myślałem, że jak zwykle przesadza. – Nicholas uśmiechnął się do Arlene. – Ale tym razem miał rację.

– Dziękuję. – Arlene doceniła komplement.

– Znasz Jasona? – zaciekawiła się Eleanor, popijając szampana.

– Tak, jesteśmy przyjaciółmi.

– Jak to się stało, że znając Jasona, nigdy się nie spotkaliśmy? – zdumiał się Nicholas.

– Sama nie wiem – odparła bezradnie Arlene. – Niefortunny zbieg okoliczności – zauważyła.

– Bardzo niefortunny – rzekła szczerze Eleanor, a jej mąż kiwnął głową, zgadzając się z nią.

– Jak tam Cień? – Mężczyzna z tym pytaniem zwrócił się do Kaidana.

– Dobrze, zwłaszcza dzięki regularnym dostawom dziczyzny, które mu dożywotnio zafundowałeś.

– Chociaż tyle mogłem zrobić, skoro nie chciałeś nic w zamian za to, co dla mnie zrobiłeś – odrzekł Nicholas.

– Daj spokój – Kaidan wziął łyk szampana. Czuł się niezręcznie, gdy ktoś okazywał mu wdzięczność.

– Wcale nie dam spokoju. – Nicholas spojrzał na przyjaciela ze śmiertelną powagą na twarzy. – Wiesz dobrze, że z tej sytuacji wyszedłem cało tylko dzięki tobie – dokończył cicho.

Przy stoliku zrobiło się poważnie. Arlene nie wiedziała, o czym mówią, ale domyśliła się, że w przeszłości musiało wydarzyć się coś złego.

– Pewnie nie wiesz, jak poznaliśmy się z Kaidanem? – zwrócił się do Arlene.

– Rzeczywiście, nie – przytaknęła.

Nicholas zapatrzył się na miliony świateł widoczne z okien restauracji. Po chwili jego ciemne oczy spoczęły na Arlene. Kobieta wstrzymała oddech, widząc w nich nienawiść i coś jeszcze… Lęk.

– To było sześć lat temu, trzecia rano. Wychodziłem z hotelu, w którym obecnie przebywamy, i szedłem do samochodu, kiedy pięciu zbirów zaatakowało mnie i moją ochronę. Jeden przyłożył mi pistolet do głowy i kazał wsiadać do czarnego SUV-a, który z piskiem opon podjechał pod hotel.

Nicholas zmarszczył brwi. Eleanor chwyciła dłoń męża i mocno ścisnęła. Mężczyzna odwzajemnił uścisk i popatrzył na nią pełnym miłości wzrokiem.

– Myślałem, że już po mnie – kontynuował. – Nagle usłyszałem warczenie, ale takie, że włosy dęba stają, bo myślisz: co za piekielne stworzenie wydaje taki dźwięk?! W faceta, który cały czas trzymał broń przy mojej skroni, jak pocisk walnęło coś wielkiego. Od siły tego uderzenia poleciałem na chodnik. Gdy w końcu udało mi się usiąść, zobaczyłem, jak jakieś dzikie zwierzę rozszarpuje człowieka na moich oczach. „Szok” to zbyt mało powiedziane, żeby wyjaśnić, co wtedy czułem. Patrzę dalej, a mężczyzna w ciemnym dresie załatwia pozostałą czwórkę. Minuta może dwie i było po wszystkim. Gdy zagrożenie minęło i Kaidan zbliżył się, by sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, zastanawiałem się przez chwilę, czy nie wpadłem z deszczu pod rynnę.

Nicholas kręcił głową, jakby wciąż nie wierzył w to, co wtedy widział. Popatrzył uważnie na Arlene, a później na Kaidana.

– Tamtej nocy uratował mi życie. Nie chcę sobie wyobrażać, co by się ze mną stało, gdyby wtedy tamtędy nie przechodził – dokończył cicho. – Nigdy ci się nie odwdzięczę i Cieniowi również, za uratowanie mi życia – stwierdził Nicholas poważnie.

– Jak to się stało, że o trzeciej nad ranem byłeś przed hotelem? – spytała Kaidana zaciekawiona Arlene.

Mężczyzna nie chciał mówić o swoich koszmarach, o tym, że wciąż śni mu się ta straszna chwila, kiedy Lugovalos zadaje śmiertelny cios jego ukochanej.

– Miałem sprawę do załatwienia w Edynburgu i zatrzymałem się w hotelu Nicka, a że nie mogłem spać, poszedłem z Cieniem na spacer. Akurat wracaliśmy, kiedy natknęliśmy się na próbę uprowadzenia Nicholasa.

– Rozumiem.

Arlene chwyciła pod stołem dłoń Kaidana. Mocno spletli swoje palce, a on uśmiechnął się do niej czule.

– A jak się miewa reszta Przeklętych? – zapytał nagle Cameron, kiedy delektowali się deserem.

– Bardzo dobrze. Ostatnio wpadli nawet do Wilczego Serca – odparł Kaidan.

– Hmm… – zastanowił się Nicholas. – Czy to ma związek z wydarzeniami w Londynie?

– Tak – potwierdził mu przyjaciel.

– Wiedziałem! – wykrzyknął zadowolony z siebie. – Mówiłem Eleanor, że musieliście maczać w tym palce. Dobrze, że nikt nie zginął.

– Też jesteśmy zadowoleni – odparł Kaidan.

– Rozumiem, że skoro ostatnio byli w zamku, to Amber ich poznała? – Eleanor spojrzała na nią z łobuzerskim błyskiem w oczach.

– Tak – Arlene przytaknęła.

– I jak? – zapytała konspiracyjnym szeptem kobieta. – Warci grzechu, prawda?

Arlene wybuchnęła śmiechem.

– Owszem. – W tym momencie puściła oczko do Eleanor, a ta uśmiechnęła się szelmowsko.

– Eleanor, moja droga, jeśli chcesz wzbudzić we mnie zazdrość – zaczął Nicholas z udawanym gniewem w głosie – to wiedz, że ci się udało.

– Oj, Nick – zaczęła żona, gładząc go po policzku – nawet jak staniesz się kiedyś gruby i łysy, i tak pozostaniesz miłością mojego życia.

– Nigdy nie będę gruby i łysy! – wykrzyknął Nicholas, a gniew w jego głosie nie był już udawany.

Pozostała trójka się roześmiała.

Wieczór w tak doborowym towarzystwie upłynął niezwykle szybko i przyszedł czas pożegnania.

– Mam nadzieję, że apartament wam odpowiada – zainteresował się Nicholas.

– Jest wspaniały – rzekła zgodnie z prawdą Arlene.

– Zostańcie tak długo, jak sobie życzycie.

– Jutro wracamy – zakomunikował Kaidan.

– Ok, jak chcecie. – Nick uśmiechnął się do nich. – Musimy się kiedyś wszyscy spotkać, my, wy, reszta Przeklętych, Jason i Karen.

– Koniecznie – zgodził się z nim Kaidan.

– Było nam bardzo miło poznać cię, Amber – powiedziała Eleanor, ściskając ją na pożegnanie.

– Mnie również – zapewniła z uśmiechem Arlene.

– Cieszę się, że Kaidan ma u boku tak wspaniałą kobietę, zasługuje na to! – Tym razem to Nicholas trzymał ją w objęciach.

– Wiem – odpowiedziała mu poważnie kobieta.

Nicholas i Eleanor równie wylewnie pożegnali się z Kaidanem. Patrzyli jeszcze za nimi, jak zmierzają do wyjścia.

– On jest w niej zakochany – oznajmiła zdumiona Eleanor równie zdumionemu mężowi.

– A ona w nim – dorzucił jej mąż.

– Nigdy nie myślałam, że zobaczę Kaidana zakochanego.

– Ja też nie – zgodził się Nicholas.

Przejdź do kolejnej części: Przeklęty – Rozdział 16, 17, 18, 19, 20

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments

Tym razem porcja opowieści, jaką otrzymaliśmy była doprawdy królewska! Cztery rozdziały, a w nich – aż trzy sceny erotyczne! Już dawno tak się nie nasyciłam miłością tych dwojga.

Każda ze scen udana, choć inna od pozostałych. Podobał mi się również turniej bilarda. Dynamicznie opisany, do ostatka sądziłam, że jednak wygra Kaidan.

Zastanawiam się nad celowością ostatniej sceny w hotelu. Czy za pogodną twarzą Eleanor ukrywa się cudownie przemieniona Nathaira? Sposób, w jaki Kaidan poznał Nicholasa wydaje mi się nieco zbyt fortunny, by nie okazał się ukartowany przez starą wiedźmę.

I na koniec drobna krytyka: na Twoim miejscu, Marigold, unikałabym zdrobnień. Brzmią infantylnie i nie pasują do reszty narracji. Szczególnie w partiach seksualnych za każdym razem wybijały mnie z rytmu te uszka i paluszki.

Poza tą drobnostką – jest bardzo dobrze.

Witaj, Diano,
wiem, że nie rozpieszczam czytelników erotyką, natomiast gdy już się biorę za scenę miłosną, to chcę, żeby ta scena była „jakaś”, by czytelnik miał co czytać.

Jeśli chodzi o Nathairę i Eleonor, wszystko jest możliwe 😉

Muszę powiedzieć, że ta seria bardzo podniosła poziom gdy dotarliśmy do czasów współczesnych. Nie wiem, czy to dlatego, że autorka nabrała doświadczenia i umiejętności, czy też po prostu ma więcej miejsca, by się rozpisać.

Wcześniej to były króciutkie migawki z danej epoki, mało klimatyczne, bo pozbawione wielu chatakterystycznych dla danego czasu szczegółów oraz interesujących postaci drugoplanowych. Teraz zrobiło się zdecydowanie ciekawiej.

Też podejrzewam Eleanor, że jest kimś więcej niż tylko trophy wife Nicholasa…

Autorka cały czas się rozwija i doskonali swoje pisarskie umiejętności.

To jak dotąd moja ulubiona (spośród współczesnych, bo na pierwszym miejscu stawiam wizytę na dworze królowej Elżbiety) część opowieści. Wynika to nawet nie tyle z udanych scen erotycznych, co z ciekawie opisanych scen obyczajowych. Partia bilarda okazała się naprawdę intrygująca, ale szczery uśmiech rozbawienia wzbudził konkurs piękności męskich nóg. Zwykle to panie rywalizują w tej konkurencji, a tu proszę bractwo Przeklętych posiada podobne ambicje i okazuje w tej kwestii duże emocje. Arlene/Amber okazała jako jurorka duży talent dyplomatyczny, nie popełniając błedów Parysa. Szkoda tylko, iż z podobnym wyczuciem nie potrafi podejść do kwestii znacznie ważniejszej, czyli ujawnienia wobec Kaidana swojej prawdziwej tożsamości. Z całą świadomością nie potrafi się na to zdobyć i w imię chwilowego szczęścia brnie w coraz wyraźniej widoczną ślepą uliczkę. Im dalej, tym trudniej będzie się z tej pułapki wydobyć.

Tak sobie myślę, że chyba tylko ja lubię te sceny, w których Przeklęci występują jako najemnicy 😉
Jeśli chodzi o Arlene, to wiemy, że popełnia poważny błąd, zwlekając z ujawnieniem Kaidanowi, kim tak naprawdę jest. Myślała, że jest gotowa na spotkanie z ukochanym, w końcu marzyła o tym przez tysiąc lat. Niestety, okazało się to nieprawdą. W rzeczywistości żadna chwila na wyjawienie takiej tajemnicy nigdy nie jest odpowiednia. Obawiam się, że na miejscu Arlene również odkładałbym powiedzenie prawdy na jakiś lepszy moment w dalekiej przyszłości.

Dobry wieczór,

powyższe rozdziały wydają mi się jak dotąd najlepszymi w całym cyklu o Przeklętych. Nie ma w nich wprawdzie dynamicznych scen akcji ani rozbudowanej batalistyki, jest za to gra charakterów i budowanie napięcia przed zbliżającym się finałem. No i solidna porcja erotyki, co również jest bardzo mile widziane 🙂

Podobnie jak przedmówcy czuję, że ta finalna kolacja była bardziej znacząca, niż się teraz wydaje. Ciekaw jestem,w którą stronę to poprowadzisz, Marigold. Ale jestem coraz bardziej pewien, że finał okaże się wart oczekiwania!

Pozdrawiam
M.A.

Odpowiedz

unstableimagination

Mam podobne odczucia. Im dłużej czytam Marigold, tym bardziej mi się podoba. 🙂

Cóż za wyznanie i to publiczne! 😉
A tak na poważnie, to samo mogę powiedzieć o Twojej twórczości 🙂

Leave a Comment