Przeklęty – Rozdział 8, 9, 10 i 11 (Marigold)  4.93/5 (19)

43 min. czytania

Mann2233, „One to one, one in one”, CC BY-SA 4.0

Rozdział 8

Arlene czuła, jak z nerwów serce podchodzi jej do gardła. By się uspokoić, zaczęła miarowo oddychać. Im bliżej była lądowiska dla helikopterów, gdzie czekał na nią Kaidan, tym bardziej jej lęk rósł. Gdy wczoraj do niej zadzwonił i zaproponował, by odwiedziła Wilcze Serce, aż zaniemówiła z radości. Ogarnęła ją taka euforia, że niewiele spała dzisiejszej nocy. Teraz euforię zastąpiła obawa przed tym, co przyniesie najbliższy czas. Patrzyła niewidzącym wzrokiem na mijane, zabytkowe budynki Edynburga, przygryzając nerwowo dolną wargę. Tyle razy wyobrażała sobie, jak to będzie, kiedy w końcu ona i Kaidan się spotkają, a teraz, gdy ten moment nastąpił, nie wiedziała, co robić.

Wreszcie limuzyna Jasona wjechała na płytę lotniska. Arlene zauważyła śmigłowiec i stojącego przy nim mężczyznę. Skórzana kurtka, którą miał na sobie, świetnie leżała na jego szerokich ramionach, jeansy podkreślały umięśnione nogi, a lustrzane okulary Ray-Ban skrywały oczy. Wysiadając z samochodu, Arlene czuła na sobie męskie spojrzenie.

Kaidan z satysfakcją patrzył na wysoką, smukłą sylwetkę Amber. Wyglądała niezwykle uroczo i pociągająco w zimowej kurtce koloru kawy z mlekiem, czarne skórzane spodnie mocno przylegały do zgrabnych nóg, a spod ciemnej wełnianej czapki z wielkim pomponem wystawały pukle kasztanowych włosów. Zaczął do niej iść, stawiając długie, szybkie kroki. Gdy chwilę później zatrzymał się przed nią, na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech.

– Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie – mruknął, po czym pochylił się i musnął wargami kobiecy policzek.

Wspaniały męski zapach otulił Arlene tak samo, jak jego ramiona. Przymknęła oczy i wciągnęła nozdrzami tę urzekającą woń. Nawet nie zauważyli, kiedy kierowca Jasona wyciągnął walizki, pożegnał się i odjechał. Oczarowany Kaidan wpatrywał się w śliczną twarz Amber.

Poznał najpiękniejsze kobiety swoich epok, biegłe w sztuce uwodzenia, ale żadna, poza Arlene i Aileen, tak na niego nie działała. Była uosobieniem kusicielki, która rzuciła na niego czar. Postanowił, że nie będzie walczył z tą wszechwładną siłą, która ich ku sobie pchała. Podda się temu, co wydawało się nieuniknione.

Zauważył zaróżowione policzki Amber i pomyślał, że to przez wiatr.

– Zmarzniesz – powiedział z troską Kaidan.

Wziął jej bagaż i oboje ruszyli w stronę śmigłowca. Walizki wrzucił na tylne siedzenie helikoptera, którym przyleciał po nią z Wilczego Serca, następnie pomógł jej usiąść na fotelu pasażera, a sam zajął miejsce pilota. Po kilku minutach maszyna zaczęła się wznosić i po osiągnięciu odpowiedniej wysokości Kaidan skierował ją w stronę zamku.

Arlene zerkała zafascynowana na siedzącego obok mężczyznę. Charyzma i męska energia, jaką emanował, sprawiała, że w jego obecności nie mogła opanować cudownego drżenia. Patrzyła na mocne dłonie i szczupłe palce, które pewnie trzymały stery. Zmarszczka pomiędzy brwiami świadczyła, że albo jest skoncentrowany na pilotowaniu, albo intensywnie nad czymś rozmyśla. Podczas lotu niewiele rozmawiali.

Kobieta podziwiała piękno szkockiego krajobrazu, a potem, gdy znaleźli się nad Inverness, z ciekawością przyglądała się miastu. Po pewnym czasie jej oczom ukazała się zatoka Moray Firth i skarpa, na której zlokalizowana była spora posiadłość. Zaskoczona zauważyła, że donżon, czyli wieża zamkowa łącząca w dawnych czasach funkcje obronne i mieszkalne, płynnie przechodzi w dwór. Zbudowany z takiego samego szarego kamienia jak wieża, robił niesamowite wrażenie. W części pokryty bluszczem, o nieregularnej bryle, ze strzelistym dachem i dużymi oknami, musiał wzbudzić podziw każdego obserwatora. Budynek stał na klifie i stwarzał wrażenie, jakby w zamyśleniu wpatrywał się w morze.

Kaidan nie spuszczał wzroku z Amber, a zachwyt, jaki malował się na jej twarzy, kiedy zobaczyła posiadłość, wywołał jego niewielki uśmiech. Gdy śmigłowiec wylądował na specjalnie do tego przygotowanym placu, Arlene spojrzała na Kaidana. Ten, czując na sobie jej wzrok, również na nią zerknął. Utonął w jej magicznych oczach. Nic się nie liczyło poza siedzącą obok kobietą, a niezwykłość tej chwili oszołomiła mężczyznę. Jego szare spojrzenie przeniosło się na kobiece usta, które zachwycały swą miękkością. Patrzyli na siebie w milczeniu. Nagle Kaidan oprzytomniał. Bez słowa ściągnął słuchawki, odłożył je na miejsce, odpiął pas i wysiadł ze śmigłowca.

Arlene również opuściła helikopter. Zamyślona przyglądała się otoczeniu.

„Wspaniałe miejsce” – pomyślała.

Wciągnęła głęboko słone, chłodne powietrze. Kiedy przeszli przez skwer, który zamienił się w ogród, ich oczom ukazał się dwór w całej swej okazałości. Okna mrugały wesoło, błyszcząc w promieniach słońca, które od czasu do czasu przebijały się przez chmury. Bluszcz piął się po budynku i pomimo zimowej pory zaskakiwał zielenią, a strzelisty dach nadawał mu bajkowy wygląd. Szczególną uwagę przyciągała wieża, która mogłaby opowiedzieć niejedną historię o minionych wiekach. Arlene uśmiechnęła się. Już zdążyła pokochać to miejsce.

Kaidan udał się w stronę wielkich, dębowych drzwi i zastukał kołatką w kształcie wilczego łba. Po chwili zabytkowe wrota się otworzyły i stanęła w nich niewysoka kobieta około czterdziestki. Jasne włosy otulały okrągłą uśmiechniętą twarz, a urocze piegi sprawiały, że przypominała Pippi Langstrumpf. Arlene od razu ją polubiła. Weszli do środka i Kaidan dokonał prezentacji.

– Katy, to jest Amber Wanderer, a to gospodyni Wilczego Serca, Katy Rabell. Ona i jej mąż John dbają o dwór.

Kaidan ciepło patrzył na kobietę. Widać było, że darzą się szczerą sympatią. Arlene wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Pewnie chcesz się odświeżyć po podróży?

– Bardzo chętnie.

Kaidan z bagażem ruszył za kobietami na piętro domu, gdzie czekał apartament dla gościa. Gdy szli, Arlene rozglądała się z uznaniem po wnętrzach. Nowoczesność mieszała się tu z tradycją. Zauważyła meble z różnych epok, nowe, ale pasujące do ogólnego wystroju dywany, grube zasłony, przyciągające wzrok kunsztowne bibeloty i piękne obrazy w efektownych ramach, przedstawiające szkockie krajobrazy oraz zamki. Była miło zaskoczona, kiedy zobaczyła także swoje prace. Ten dom miał w sobie coś, co trudno było określić, jakiegoś ducha, który łączył przeszłość z teraźniejszością.

„Niesamowity” – pomyślała Arlene z podziwem.

Jej dłonie ostrożnie muskały poręcz z ciemnego drewna, zdobiącą szerokie schody, którymi szli na piętro. Żadna rzecz w tym domu nie była przypadkowa. Każda została dobrana i wykonana z niezwykłą starannością. Gdy stanęli na szczycie schodów, Katy wyjaśniła, że na prawo są jej pokoje, a na lewo – apartamenty Kaidana.

Pokoje gościnne, jak wszystko w tym domu, zostały urządzone bardzo gustownie. Ściany, pomalowane na gołębi kolor, tworzyły idealne tło dla białych mebli. Gruby, jasnoszary dywan pięknie scalał całe wnętrze. W podobnej kolorystyce dobrano kanapę, na której leżały białe poduszki. Duże okna wychodziły na zatokę, a widok, jaki się za nimi rozpościerał, wzbudzał szczery podziw. Na połyskujące w zimowym słońcu Morze Północne można było patrzeć bez końca. Arlene miała świadomość, że znajduje się w wyjątkowym miejscu.

– Kiedy będziesz gotowa, zapraszam do mojego gabinetu. Na lewo od schodów, którymi weszliśmy. – Kaidan patrzył na nią z uśmiechem. Cieszył go zachwyt, jaki pojawił się na twarzy Amber, gdy zobaczyła posiadłość. – OK, to teraz cię opuszczam. – I już go nie było.

– To pokój dzienny – wyjaśniła Katy. – A tutaj jest sypialnia. – Mówiąc to, podeszła do białych drzwi i otworzyła je, by pokazać Arlene kolejne pomieszczenie.

Sypialnia okazała się wyjątkowo duża, z wielkim łóżkiem stojącym na środku. Idealnie zasłane kusiło, by się na nie rzucić i sprawdzić, czy materac jest tak miękki, jaki się wydawał na pierwszy rzut oka. Pościel w drobny deseń pachniała czystością. Katy otworzyła następne drzwi i oczom Arlene ukazała się łazienka z wolnostojącą wanną, na nóżkach przypominających łapy lwa. Kobieta ucieszyła się na ten widok, bo uwielbiała moczyć się w ciepłej wodzie z dodatkiem soli czy olejków. Nie zabrakło również prysznica. Wszystkie przeznaczone dla niej pomieszczenia zachwycały pięknem i bezpretensjonalnością. Była ciekawa, kto urządzał to miejsce, bo wykonał kawał dobrej roboty.

– Główny posiłek na życzenie szefa podaję o siedemnastej. – Katy i Arlene wróciły do pokoju. – Gdybyś mnie potrzebowała, razem z Johnem mieszkamy w oddzielnym budynku. Dziś zrobiłam wam lekki lunch, który czeka w piekarniku, a obiad, na prośbę Kaidana, zjemy we czwórkę.

– Dziękuję.

– Ok. A teraz wracam do swoich obowiązków – oznajmiła gospodyni, by po chwili się oddalić.

Arlene, przyglądając się otoczeniu, zaczęła zdejmować z siebie wierzchnią odzież. Wciąż była zarówno pod wrażeniem miejsca, w którym miała przebywać przez najbliższy czas, jak i przede wszystkim gospodarza.

Odświeżona, udała się na poszukiwanie gabinetu Kaidana. Pokój został urządzony w zdecydowanie męskich kolorach: beżach i brązach. Duże dębowe biurko stało w centralnym punkcie pomieszczenia, a za nim znajdowało się wielkie okno, które ciągnęło się od sufitu po podłogę. Gdy się przez nie patrzyło, miało się wrażenie, że dom wisi w powietrzu i poza groźnym morzem nie ma nic więcej.

Kaidan od razu wstał. Arlene nie mogła oderwać od niego wzroku. Nawet zrelaksowany miał w sobie jakąś ciemność, która sprawiała, że drobne włoski na karku i rękach zjeżyły się jej z ekscytacji. Jako kobieta była bezbronna wobec wdzięku tego mężczyzny.

Ruch w kącie pokoju przyciągnął jej uwagę. Z gracją, dostojnie i bez pośpiechu ruszył ku niej wilk. Był imponujący. Prawdziwy król leśnych zwierząt. Złote ślepia wpatrywały się w młodą kobietę intensywnie i czujnie. Warknął cicho.

– Nie bój się – powiedział Kaidan, opierając się o brzeg biurka i splatając ręce na szerokiej piersi. – Nic ci nie zrobi. Jest zbyt dobrze wychowany. Daj mu tylko dłoń do powąchania, niech się oswoi z twoim zapachem.

Zrobiła tak, jak radził. Wyciągnęła prawą rękę, by zwierzę mogło się z nią zapoznać. Poczuła na skórze zimny nos, a po chwili – mokry język. Nie śmiała się poruszyć. Wciąż stała nieruchomo, kiedy zwierzę zaczęło łasić się do jej nóg, ocierać, nastawiać łeb do głaskania.

Spojrzała na Kaidana. Na jego twarzy malowała się konsternacja. Zmarszczył brwi, widząc, co robi Cień. Nigdy się tak nie zachowywał wobec nowo poznanych ludzi. Taki entuzjazm okazywał tylko jemu i czasami, gdy miał dobry humor, jego braciom. Pierwszy raz widział, żeby tak reagował na nową osobę. Cień był bardzo nieufny i musiało dużo czasu upłynąć, nim poczuł do kogoś, chociaż odrobinę sympatii. A teraz radość wręcz od niego biła, gdy chodził koło kobiety niczym niesforny szczeniak spragniony jej dotyku.

Arlene uklękła i spojrzała w złote oczy wilka. Więź, jaką poczuła, była czymś tak wyjątkowym, tak niesamowitym, że pod powiekami pojawiły się łzy wzruszenia. Uniosła dłonie i położyła je po obu stronach jego pyska. Zaczęła go ostrożnie głaskać. Sierść miał miękką i błyszczącą. Jak zaczarowana wpatrywała się w to niebezpieczne zwierzę. Nagle wilk położył łeb na jej ramieniu i zaczął się przymilać. Rozczulona jego reakcją, tuliła się do wielkiego ciepłego cielska. I ona, i Cień pamiętali dawno minione, wspólne czasy, kiedy ich trójka spędzała razem każdą wolną chwilę.

Kaidan patrzył na to wszystko zszokowany. Poza nim jedyną osobą, na którą zwierzę reagowało z takim zadowoleniem, była Arlene. Dla niej gotów był nawet zabić. Nie mógł uwierzyć, że osoba, którą zobaczył po raz pierwszy w życiu, tak zawładnęła groźnym drapieżcą.

– Cień – warknął Kaidan, zły za ten niecodzienny wybuch uczuć zwierzęcia – zachowuj się.

Wilk, słysząc gniew w głosie pana, niechętnie cofnął się i stanął obok nogi mężczyzny. Oszołomiona Arlene nie bardzo wiedziała, co począć, była totalnie rozbita postawą Cienia. Nie zapomniał jej. Przywitali się jak dwoje bliskich przyjaciół, którzy dawno się nie widzieli. Rękami wytarła łzy, które płynęły po jej twarzy.

– Dziękuję – powiedziała zachrypniętym głosem, kiedy mężczyzna bez słowa podał jej chusteczkę. Otarła policzki i głośno wydmuchała nos. Starała się uśmiechnąć, ale niezbyt jej to wychodziło. – Przepraszam, ale twój ulubieniec trochę wyprowadził mnie z równowagi.

Kaidan nic nie mówił. Stał przy biurku, głaskał Cienia za uszami i wpatrywał się w nią w zamyśleniu. Jego twarz była ponura jak chmura gradowa, a szare oczy – zimne niczym lodowce.

– Cień zapałał do ciebie wielką sympatią – zwrócił się do niej po długiej chwili milczenia.

– To chyba nazywa się miłością od pierwszego wejrzenia – zażartowała.

Kaidan był zły na całą tę sytuację, na Amber i wilka. Miał poczucie, jakby Cień zdradził Arlene.

„No nic – pomyślał – musi być w niej coś wyjątkowego, co przyciągnęło do niej tak nieufne zwierzę, jakim jest Cień”.

– Proszę, usiądź.

Wskazał dziewczynie miejsce w wygodnym fotelu naprzeciwko biurka. Sam stanął przy wielkim oknie i zapatrzył się na morze. W słońcu jego czarne włosy lśniły, niczym skrzydło kruka. Nagle odwrócił głowę i przyłapał Arlene na tym, że gapi się na niego oczarowana. Zarumieniona spuściła głowę.

– Odpowiada ci twój pokój?

– Tak, jest przepiękny, jak cały dom i oczywiście okolica – odpowiedziała ze szczerym zachwytem w głosie.

– Dziękuję. – Kaidan się uśmiechnął. – Może chciałabyś obejrzeć resztę domu?

– Oczywiście! – Arlene nie mogła powstrzymać okrzyku radości, słysząc jego propozycję.

– Świetnie. – Mężczyzna pokiwał głową. – Muszę jeszcze wykonać pilny telefon, ale możesz zacząć zwiedzanie. Za kilka minut dołączę do ciebie.

– Tak jest – odpowiedziała po żołniersku i skierowała się w stronę drzwi.

Kaidan patrzył za nią, jak szła, na jej pociągającą sylwetkę, długie kasztanowe włosy, które, bujną falą, spływały na plecy, na niezwykle kształtne pośladki w obcisłych jeansach. Znowu to poczuł – pożądanie, które z siłą huraganowego wiatru obejmowało umysł i ciało. Najchętniej wziąłby ją na ręce, zabrał do sypialni i kochał się z nią, aż oboje mieliby dość. Westchnął ciężko. Miał nadzieję, że nie popełnił błędu, zapraszając Amber do Wilczego Serca.

Rozdział 9

Punkt siedemnasta czworo ludzi zasiadło do wspólnego posiłku. John okazał się równie sympatyczny, co jego żona. Wysoki, dobrze zbudowany, z długą brodą robił wrażenie przyjaznego krasnala ogrodowego. Kiedy się śmiał, miało się wrażenie, że trzęsie się cały dom. Nie sposób było go nie lubić. Kaidana, Katy i Johna łączyła sympatia, czuli się swobodnie w swoim towarzystwie. Kobieta wyjaśniła Arlene, że John jest byłym policjantem, który został ciężko ranny podczas działań przeciwko zorganizowanej grupie przestępczej. Gdy to mówiła, sięgnęła po dłoń męża i patrząc mu w oczy, mocno uścisnęła, jakby na nowo przeżywała tamte traumatyczne chwile.

John długo leczył obrażenia, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy już myśleli, że wszystko, co złe, mają za sobą, dopadł go zespół stresu pourazowego. Silny, odważny mężczyzna zamienił się człowieka w pełnego lęku. Wtedy to Kaidan zaproponował im pracę w Wilczym Sercu, bo poprzednia para, która opiekowała się tym miejscem, postanowiła przenieść się na południe kraju. Katy bez wahania podjęła decyzję o przeprowadzce do Szkocji. Jak się okazało, słuszną, bo John w tym niesamowitym zakątku zaczął szybko wracać do równowagi. Teraz już w pełni przypominał dawnego siebie.

Arlene zazdrościła łączącego ich uczucia. Kolejny raz spojrzała na Kaidana. Nie mogła się powstrzymać, by na niego nie zerkać. Uśmiechnięty i rozluźniony był duszą towarzystwa.

„Ciężko nie ulec jego urokowi” – pomyślała.

– Kaidan mówił, że jesteś malarką – zagadnęła ją Katy. Lubiła wszystko o wszystkich wiedzieć. Była uroczo wścibska.

– Tak – z uśmiechem odpowiedziała Arlene.

– A co dokładnie malujesz? Jakichś sławnych ludzi? – zapytała z nadzieją.

– Głównie przyrodę, chociaż portrety też się zdarzają, ale nikogo sławnego jeszcze nie malowałam.

– Ach – Katy nie mogła ukryć rozczarowania. – Lubisz to?

– Bardzo! – Arlene nie wyobrażała sobie życia bez sztalug, płócien, farb i tego dreszczyku emocji, który zawsze czuje przed pierwszym pociągnięciem pędzla, gdy zaczyna tworzyć coś nowego.

– Pewnie dużo czasu spędzasz w samotności? – zauważył John.

Przez całą rozmowę Kaidan świdrował ją wzrokiem. Jego szare oczy leniwie muskały jej twarz, zatrzymując się dłużej na lśniących ustach.

Arlene wzruszyła ramionami.

– Czy ja wiem? Jeśli maluję w plenerze, wokół mnie tyle się dzieje. Przyroda żyje, zmienia się. Ani przez chwilę się nie nudzę, a towarzystwo też się znajdzie. – Od małego żuczka, który z determinacją próbuje zdobyć cholewkę buta, po mniejsze lub większe dzikie zwierzęta, aż do drzew, które szumią nieopodal, jakby plotkowały na mój temat.

Kobieta się zamyśliła. Wydawało się, że wraca w pamięci do miejsc szczególnie bliskich jej sercu.

Kaidan słuchał zafascynowany. Zapomniał już, jak to jest czerpać radość z najprostszych rzeczy. Jego od dawna nic nie cieszyło. Żył, funkcjonował, bo nie miał wyjścia, ale nie było w tym nic poza obowiązkiem.

– Pięknie to opisałaś. – Katy patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.

Arlene upiła łyk wody.

– Malowanie to coś więcej niż odwzorowywanie krajobrazu, postaci, rzeczy. Najpierw muszę się zachwycić, poczuć śpiew w duszy, wejść w taki stan, że palce same działają, bez udziału krytycznego i analizującego umysłu. Niestety taka sytuacja nieczęsto się zdarza. Mogą minąć tygodnie, zanim coś mnie tak poruszy, że nie mogę się doczekać, by przelać to na płótno.

„Dlatego jest tak świetną malarką” – pomyślał Kaidan.

Przez chwilę w kuchni panowała cisza. Katy pierwsza wróciła do rzeczywistości. Bez słowa chwyciła talerze i zaczęła zanosić je do zlewu. Pozostała trójka rzuciła się z pomocą. Kiedy wszystko było posprzątane, John wraz z Katy pożegnali się i poszli do siebie.

Pomiędzy Kaidanem a Arlene zapanowało niezręczne milczenie. Wilk jak zawsze trzymał wartę przy nodze mężczyzny.

„Pasują do siebie” – stwierdziła, patrząc to na zwierzę, to na jego pana.

– Co sprowokowało ten uśmiech? – Pytanie mężczyzny wyrwało ją z zadumy.

– Uważam, że zgrany z was duet. Z ciebie i Cienia.

Kaidan spojrzał na swojego najwierniejszego druha i delikatnie podrapał go za uchem.

– Bardziej, niż ci się wydaje.

Arlene patrzyła oczarowana, jak smukłe palce Kaidana przesuwają się po sierści wilka. Ciekawe, jak by to było, gdyby te dłonie tak samo pieściły jej ciało. Momentalnie zalało ją gorąco, a na policzkach pojawiły się urocze rumieńce.

Kaidan przyglądał się jej podejrzliwie.

– Nie masz, aby gorączki? Może to przeziębienie?

– Nic mi nie jest – wydukała, wstydząc się swoich myśli i reakcji ciała. – Chyba już pójdę do siebie, jestem trochę zmęczona po podróży.

– Oczywiście – mężczyzna ze zrozumieniem kiwnął głową. – Odprowadzę cię.

– Dzięki.

Otworzył drzwi i w milczeniu ruszyli przez dom. Kiedy byli na szczycie schodów, uwagę Arlene przyciągnął portret tycjanowskiej piękności, który wcześniej umknął jej uwadze. Kobieta poczuła, jak zimny pot oblewa jej ciało. Zapatrzyła się w zielone oczy postaci z obrazu, jakby

czegoś w nich szukała. I znalazła. To była ona. Tak wyglądała, zanim nóż Lugovalosa wbił się w jej ciało, a Nathaira wyrwała ją śmierci.

– Kim jest ta kobieta? – zadała pytanie, zanim zdążyła pomyśleć.

Mężczyzna milczał, ze ściągniętymi brwiami patrzył na namalowaną postać. Była to ta sama podobizna Arlene, która znajdowała się na miniaturze, schowanej w szufladzie biurka. Niby obojętnie przyglądał się obrazowi, ale jego ciało zdradzało zdenerwowanie. Widać było, że ze wszystkich sił stara się nie okazać emocji.

– Nie wiem – odparł w końcu. – Kiedyś, na jakimś targu staroci, wypatrzyłem ten portret. Spodobał mi się, więc postanowiłem go kupić.

– Wydaje się szczęśliwa – zauważyła w zamyśleniu Arlene.

– Tak – powiedział miękko, zbyt miękko jak na kogoś, kto nie ma pojęcia, kim jest nieznajoma. – Też tak uważam.

W milczeniu rozeszli się do swoich pokoi. Arlene w ubraniu położyła się na łóżku. Podłożyła ramię pod głowę i zapatrzyła się na ozdobne freski na suficie. Ale nie widziała delikatnych chmurek, na których przysiedli cherubini. Ciągle przed oczami miała twarz Kaidana, która zmieniała się, gdy patrzył na kobietę z obrazu. Łagodniała, malowały się na niej melancholia i uwielbienie. Pomyślała, że oddałaby wszystko, co posiada, żeby znowu tak na nią patrzył.

W swojej sypialni Kaidan od razu zaczął się rozbierać. Cień ułożył się na przygotowanym dla niego legowisku, a mężczyzna poszedł do łazienki, by wziąć gorący prysznic. Przez kilka minut stał nieruchomo, a woda przyjemnie obmywała jego ciało. Ponure myśli powoli odpływały, aż pozostało znajome odrętwienie. Podczas wycierania jego Kaidana przykuł widoczny w lustrze tatuaż. Na piersi, tam, gdzie biło serce, znajdowało się wytatuowane po łacinie zdanie: Semper in corde meo – „Zawsze w moim sercu”. Widok tatuażu, który zrobił dla Arlene, zawsze go uspokajał. Potem nago wślizgnął się pod chłodną kołdrę. Zmęczony natychmiast zasnął.

***

Rano mieszkańców Wilczego Serca przywitała mgła. Kaidan nie spał już od godziny szóstej, kiedy to wypuścił wilka na poranny spacer, a sam udał się do swojej mini siłowni, mieszczącej się na tyłach zamku. Lubił intensywny wysiłek fizyczny, podnoszenie ciężarów, mierzenie się z różnymi maszynami do ćwiczeń, pompki. Dopiero gdy pot zalewał mu czoło, a organizm krzyczał „dosyć”, opuszczała go obojętność, która towarzyszyła mu od wielu lat. W dawnych czasach jego salą treningową były pola bitewne.

Po skończonym treningu, spocony, w samych spodenkach szedł do siebie, gdy natknął się na Arlene, która widząc gospodarza, mało się nie potknęła o własne nogi.

„Piekło i szatani! – wykrzyczała w myślach – cóż za wspaniały okaz mężczyzny!”

Starała się nie gapić na niego, ale lśniąca od potu klatka piersiowa przyciągała jej spojrzenie jak magnes. Kaidan, nie zatrzymując się, mruknął tylko „Dzień dobry”. Nim zdążyła odpowiedzieć, zniknął za zakrętem korytarza. Oszołomiona niespodziewanym widokiem półnagiego bóstwa, ruszyła do kuchni. W zamyśleniu zrobiła jajecznicę i zaparzyła kawę. Ukroiła kawałek chleba i posmarowała grubą warstwą masła. Mimo mgły miała zamiar udać się na spacer, więc kalorie się przydadzą.

Właśnie nalewała sobie drugi kubek gorącego napoju, gdy jej gospodarz zawitał w kuchni. Z włosami wciąż wilgotnymi po kąpieli, w jeansach i czarnej bluzie z kapturem prezentował się pociągająco.

Szare oczy Kaidana prześlizgnęły się po szczupłej kobiecej sylwetce. Ciepły sweter, który miała na sobie, podkreślał krągłość piersi, a spodnie przylegały do nóg niczym druga skóra. Włosy związane w koński ogon eksponowały subtelne rysy kobiecej twarzy.

– Jajecznicy? – zapytała Arlene, odpalając kuchenkę.

– Poproszę.

– Dziesięć jajek? Na boczku? – Wciąż miała przed oczami jego prawie nagą sylwetkę, więc domyślała się, że takie ciało potrzebuje odpowiedniej ilości konkretnego pożywienia.

– Tak – odparł, kiwając głową. – Zostało jeszcze kawy? – zainteresował się Kaidan, pokazując ręką na dzbanek.

– Oczywiście – oznajmiła Arlene, zawzięcie mieszając drewnianą łopatką po patelni.

Mężczyzna sięgnął ponad jej głową do szafki, gdzie znajdowały się kubki. Poczuła woń cytrusowego żelu pod prysznic, zmieszaną z jego unikatowym zapachem, i ciepło ciała, które wyczuwała pomimo grubych warstw ubrań. Rozkoszne mrowienie sunęło wzdłuż kręgosłupa, rumieniec zabarwił policzki, a serce zgubiło swój rytm.

Kaidan zamarł z ręką zaciśniętą na kubku. Bliskość Amber spowodowała, że poczuł tęsknotę za kobietą, ale nie w sensie erotycznym. – „Przynajmniej nie tylko” – poprawił siebie w myśli. Tęsknił za kobiecym ciepłem, troską, delikatnością. Przez te wszystkie wieki bez Arlene nie chciał czekać – i nie czekał – na tę stronę kobiecego towarzystwa, ale teraz… teraz nagle zrozumiał, jak bardzo tego potrzebuje.

Arlene, działając jak w transie, odwróciła się w jego stronę i najpierw spojrzała mu w oczy, a potem na usta. Koniuszkiem języka oblizała nagle wyschnięte wargi. Kaidan zmrużonymi oczami śledził ten ruch, który momentalnie wzniecił w nim ogień. Pochylił głowę i tym razem to on, swoim językiem, obrysował jej wargi. Dwa oddechy połączyły się w jeden, a przyjemność buzowała w nich niczym gotująca się w czajniku woda. Arlene ugryzła go delikatnie. Mężczyzna aż westchnął z rozkoszy. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie, posadził na kuchennym blacie, ustawił się między jej nogami i pocałował głęboko, niemal atakując swoimi twardymi wargami. Czuł jej piersi na swoim torsie. Całowali się, jakby jedno chciało wchłonąć drugie. Dłonie błądziły po ciele, a każdy dotyk sprawiał, że ich pożądanie rosło.

– Pragnę cię – szepnął w jej wilgotne i wrażliwe od pocałunków usta.

– Ja ciebie też – odparła zachrypniętym głosem Arlene. Chciała być jego tu i teraz, natychmiast.

Mężczyzna oderwał się od jej ponętnego ciała. Patrzył długą chwilę w zielone oczy i widział w nich tę samą żądzę, która trawiła i jego.

– Nie chcę, żebyś się czuła w jakiś sposób przymuszana czy wykorzystana – zaczął Kaidan.

Arlene podniosła szczupłą dłoń i delikatnie musnęła nią policzek mężczyzny.

– Pragnę, żebyś mnie kochał. Nieważne, co będzie jutro, pojutrze, za tydzień czy za miesiąc. Spraw, żeby nie liczyło się nic poza tobą i mną.

Mężczyzna wziął ją na ręce i bez wysiłku zaniósł do swojego pokoju. W sypialni wciąż było ciemno, mimo wstającego dnia, a to za sprawą gęstej jak mleko mgły, która spowiła wszystko szarością.

Kaidan położył Arlene na wielkim łóżku. Przyglądał się jej, jakby szukając na uroczej twarzy jakiegoś wahania, a kiedy zobaczył w niej nieskrywaną namiętność, ponownie jego wargi zawładnęły jej ustami. Całowali się chciwie, gorączkowo penetrując swoje gorące wnętrza.

Kaidan pieścił jej szyję, ręce błądziły pod ubraniem w poszukiwaniu piersi. Kiedy w końcu je znalazł i dotknął twardych jak kamień sutków, Arlene westchnęła przeciągle z rozkoszy. Wygięła ciało w łuk, by być jak najbliżej mężczyzny. W tej chwili nie liczyło się nic poza dotykiem Kaidana. Jęczała głośno, kiedy usta ukochanego zaczęły pieścić piersi. Krew zamieniła się w gorącą lawę, która paliła żyły.

Nagle się zerwała i kilkoma ruchami zrzuciła z siebie sweter i spodnie. Kaidan patrzył zafascynowany na jej śliczne ciało okryte cieniutką, prześwitującą czarną koronką. Również wstał i rozebrał się do naga. Chłonąc wspaniały widok, zbliżył się do niej. Uniósł dłoń i przejechał palcem wsuniętym pomiędzy jasną, satynową skórą kobiety a materiał stanika.

Już teraz z trudem oddychali od szaleństwa, które ich ogarnęło, a to był dopiero początek. Kaidan zataczał kciukiem nieśpieszne kręgi na sutku, który nieśmiało prześwitywał przez delikatną koronkę. Cały czas patrząc jej w oczy, sunął ciepłą dłonią po cudownym ciele w dół do sekretnego miejsca między nogami. Obserwował jej namiętną reakcję, gdy odchylił brzeg fikuśnych majteczek i natrafił ręką na śliski i tęskniący za jego dotykiem wzgórek.

Arlene musiała oprzeć ręce na ramionach mężczyzny, bo bała się, że zaraz upadnie. Gdy nieznośnie wolno wsunął w nią palec, myślała, że zemdleje z rozkoszy. Mocno zaciśnięte usta Kaidana i zmarszczone brwi zdradzały, jak bardzo jej pragnie i ile wysiłku kosztuje go zapanowanie nad podnieceniem. Ale on nie przestawał, w skupieniu obserwując doznania widoczne na kobiecej twarzy. Wepchnął w nią kolejny palec, a kciukiem leciutko gładził najwspanialsze kobiece źródło rozkoszy.

Arlene zamknęła ciężkie powieki, oddech miała szybki i urywany, a w pokoju słychać było tylko jej zachwycające westchnienia rozkoszy. Kaidan wiedział, że ta zniewalająca kobieta jest już blisko szczytu, mimo to wciąż leniwie pieścił to wspaniałe miejsce między udami. Arlene nie wytrzymała i poszybowała w stronę gwiazd. To, co w tym momencie czuła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Dotyk Kaidana sprawił, że mało się nie rozpuściła od pieszczot jego sprawnych, magicznych dłoni. Cała dygotała od ekstazy, którą właśnie przeżyła. Nie upadła tylko dlatego, że z całej siły trzymała się męskich ramion.

Po długiej chwili, gdy doszła do siebie, spojrzała na Kaidana. Jego szare oczy zrobiły się grafitowe od pragnień, które malowały się na twarzy. Uniósł dłoń i przyłożył do jej rumianego policzka. Kciukiem, na którym wciąż był jej zapach, przejechał po dolnej wardze kobiety. Następnie wsunął dłoń w bujne włosy i pochylił się, by musnąć wargami ponętne usta. Gdy w końcu uniósł głowę, Arlene znów poczuła głód zmysłów, który tak łatwo potrafił wywołać w niej ten jeden mężczyzna.

Kaidan świadomy narastającego w Amber pragnienia, uwolnił od stanika nabrzmiałe piersi. Następnie uklęknął przed nią i bardzo, bardzo powoli zaczął ściągać czarne figi. Zsuwająca się koronka ocierała się o rozpaloną, wrażliwą kobiecą skórę. Gdy bielizna leżała już na podłodze, Kaidan jednym ruchem wziął Amber na ręce, zaniósł do łóżka i delikatnie ją na nim ułożył.

Arlene wyciągnęła dłonie, by dotknąć męskiego ciała, ale Kaidan stanowczo je od siebie odsunął. Kobieta mruknęła coś niezadowolona. W odpowiedzi mężczyzna położył palec na jej ustach, by nic nie mówiła. Sam poszedł do garderoby, a wracając, niósł dwa jedwabne krawaty. Arlene patrzyła zdumiona, jak przywiązuje do kolumienek łóżka najpierw jej jedną, a potem drugą rękę.

– Chcę cię dotykać – zaprotestowała.

– Później – odparł ochrypłym głosem.

Wiedział, że gdyby teraz poczuł na sobie jej dłonie, nie mógłby już zapanować nad gorączką, która trawiła go od chwili, gdy pierwszy raz skosztował jej ust, a nie chciał jeszcze kończyć erotycznych tortur.

Przez moment patrzył na leżącą na łóżku nagą kobietę, która kusiła go niczym ponętna syrena, ale nie śpiewem, tylko olśniewającym ciałem. A potem ruszył do rozkosznego ataku. Nachylił się nad nią, kładąc dłonie po obu stronach jej twarzy. Patrzyli na siebie zachłannie, wręcz lubieżnie. Żadne z nich nie kryło się z seksualnym głodem. Arlene szarpnęła jedwabnymi więzami. Chciała czuć pod palcami nagą skórę mężczyzny, pragnęła go pieścić tak, jak on pieścił ją, niestety nie dał jej szansy.

„Jeszcze się zemszczę” – obiecała sobie w duchu.

Kaidan podjął zmysłową wędrówkę od kobiecych ust, sumienne badał każdy ich zakamarek. Potem jego uwagę przyciągnęła apetyczna szyja. Kąsał ją i lizał, czując, jak ciepła krew pulsuje mu pod wargami. Perfidnie znęcał się nad Amber, muskając ją powoli, za nic mając błagania, żeby skończył te męczarnie i dał jej ukojenie, którego tak pragnęła. W ogóle nie przejmował się prośbami kobiety, ponieważ skupiony był teraz na dwóch ślicznotkach.

Jasnoróżowe sutki aż się prosiły, żeby je drażnić najpierw językiem, a potem zębami. Arlene ogarnął szał zmysłów, wyginała się w łuk, napierając na usta mężczyzny, a krawaty wrzynały się mocno w nadgarstki. Była bezwstydna w dążeniu do przyjemności, ale mężczyzna nie zamierzał rezygnować ze swojego planu. Zawędrował w okolice brzucha, językiem obrysował pępek, gryzł urocze krzywizny bioder, dłońmi wciąż masując cudowne piersi.

Arlene nie mogła złapać tchu. Napięcie w jej ciele było tak wielkie, że myślała, iż nie zniesie więcej, ale to nie była prawda. W tej chwili nic jej nie obchodziło poza tym mężczyzną, który grał na jej ciele jak prawdziwy wirtuoz, poza jego czarodziejskimi dłońmi.

Kaidan oderwał się od płaskiego brzucha i uklęknął między gładkimi udami kobiety. Spojrzał na nią i zobaczył wbite w siebie zielone oczy, które od ogarniającej ją żądzy lśniły niczym szmaragdy. Tylko jego niebywale silna wola sprawiała, że jeszcze w nią nie wszedł, by w rozpalonym wnętrzu poszukać upragnionej ulgi. Ale zanim da sobie prawo do przyjemności, musiał skończyć to, co zaczął. Zarzucił nogi Amber na swoje ramiona, pochylił głowę i zbliżył usta do jej rozpalonej kobiecości. Zapach Amber odurzał go. Właśnie tak pachnie kobieta dla swojego mężczyzny.

Arlene, gdy poczuła męski język w tym wyjątkowym miejscu, o mało nie zemdlała z rozkoszy. Lizał ją powoli, jakby w ogóle mu się nie śpieszyło. Kaidan, czując zbliżającą się ekstazę, wzmocnił i przyśpieszył intymne pocałunki. W kobiecie narastała euforia, każda jej cząstka nastrojona była na przyjemność, która niemal już nadeszła. Jedwabne więzy nie wytrzymały siły, z jaką je ciągnęła, i puściły z trzaskiem. Uwolnione dłonie wsunęły się w męskie włosy i mocniej przycisnęły jego twarz do tego najważniejszego punktu.

W końcu rozkosz eksplodowała w niej jak wulkan. Głośny jęk rozniósł się po sypialni. Arlene rzucała się na łóżku, jakby jej ciało nie było w stanie przyjąć tak wielkiej przyjemności. Leciała w górę, mijając chmury, a potem gwiazdy, aż sięgnęła aksamitnej czerni wszechświata.

Po długiej chwili, gdy trochę oprzytomniała, popatrzyła w napiętą twarz Kaidana. Zauważyła, jak mocno zaciska zęby i ile kosztuje go zapanowanie nad własną chęcią satysfakcji. Dwa razy podarował jej niebo, trzecie chciała przeżyć razem z nim.

– Chodź – szepnęła do niego Arlene i wyciągnęła dłoń.

Mężczyzna znowu zaczął ją całować, a smakował kobiecą rozkoszą. Wreszcie nie wytrzymał, rozsunął nogi Arlene kolanem i jednym ruchem wszedł w jej mokre wnętrze. Był tak rozpalony seksualną gorączką, że nie wysilał się na finezję. Kobieta objęła udami biodra mężczyzny, a on tylko na to czekał. Poruszał się w niej szybko, szybciej, nic innego się nie liczyło, poza namiętnością, która nim zawładnęła. Arlene z całej siły zaciskała ramiona, chcąc czuć go w sobie jak najgłębiej. Ekstaza rozlała się w niej niczym wielka fala, która obmywała ją raz po raz, by w końcu zostawić wyczerpaną i spełnioną.

Kaidan doznał tak silnego orgazmu, że niczym tajfun zabierał ze sobą wszystko, co stanęło mu na drodze. Ledwo mógł oddychać, a pot zalewał oczy. W nozdrza uderzył go zapach ich zaspokojonych ciał. Dawno nie przeżył czegoś takiego. Tak totalnego poddania się zmysłom i obezwładniającej ekstazie.

Gdy nieco doszedł do siebie, przeturlał się razem z Amber w ramionach, tak aby jej głowa spoczywała na jego piersi. Nic nie mówił, tylko głaskał kobiece włosy powolnym ruchem. Czuł, jak równo i mocno bije jej serce. To, co przeżył, porażało intensywnością. Dotknęło głęboko ukrytego miejsca, które zamknął na cztery spusty po śmierci Arlene. Amber zrobiła wyłom w tych zatrzaśniętych drzwiach.

Poczuł, jak unosi się na łokciu i spogląda na niego. Otworzył oczy i napotkał jej zielone spojrzenie. Przez jedną, krótką chwilę pomyślał, że to sama Arlene na niego patrzy. Dziwny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Kobieta uśmiechnęła się i ten niezwykły stan minął.

– Może masz ochotę pogrzebać trochę w starociach? – zapytał Kaidan, gładząc ją po jędrnym pośladku.

– Jak bardzo starych? – zaciekawiła się Arlene.

– Bardzo starych – zapewnił mężczyzna.

– A więc mam ochotę.

– Świetnie, bo przyda mi się pomocnik.

Kiedy Amber brała prysznic, Kaidan przysnął. Śniła mu się Arlene, taka, jaka była na obrazie – śliczna, roześmiana, szczęśliwa. Wołał do niej, ale go nie słyszała. Nagle urocza wizja ukochanej zmieniła się w piękną, ale okrutną twarz Nathairy. Patrzyła na niego z nienawiścią w bladych oczach. Kaidan rzucał się na łóżku, chcąc dopaść wiedźmę, by zapłaciła za to, co mu zrobiła. Ale ona wymykała się, śmiejąc się przy tym upiornie.

Arlene wróciła z łazienki. Zauważyła, że Kaidan śpi. Uśmiechnęła się czule na jego widok. Jej spojrzenie wędrowało po imponującej sylwetce. Uczyła się go na nowo, zarówno charakteru, jak i ciała. Czasami, gdy na nią patrzył, miała wrażenie, że nie było tych dziesięciu wieków rozłąki, że jest dawną Arlene, a on – dawnym Kaidanem.

Ubrała się i podeszła bliżej. Spał niespokojnie, mamrotał coś przez sen. Kobieta delikatnie potrząsnęła ramieniem mężczyzny. Raz, drugi. Nagle Kaidan mocno chwycił jej szczupły nadgarstek. Myślała, że zaraz zmiażdży jej kości.

– Kaidanie – zawołała – to boli!

Początkowo patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem, w końcu dotarło do niego, co robi, i natychmiast puścił Amber.

– Przepraszam – wychrypiał zmieszany i natychmiast skierował się do łazienki.

Arlene masowała obolały nadgarstek i patrzyła przez okno na spowity mgłą świat. Zastanawiała się, co takiego mu się śniło. W jego życiu nie brakowało śmierci, brutalności i okrucieństwa. W jej własnym również, chociaż nie w takim stopniu jak u Kaidana.

Dumała nad tym, kiedy zdradzić mu swoją tajemnicę, ale bała się jego reakcji. To nie był mężczyzna, którego tak doskonale znała. Nie wiedziała, co zrobi i powie. Obawiała się, że jej nie uwierzy.

„Muszę wybrać odpowiedni moment – myślała – ale czy taki kiedykolwiek nastąpi?”

Te rozważania przerwał powrót Kaidana. Z ręcznikiem na biodrach podszedł do niej i objął ramionami.

– Przepraszam – szepnął, całując ją w czubek głowy. – Miałem zły sen. Nigdy umyślnie bym cię nie skrzywdził.

– Wiem. – Arlene odwzajemniła uścisk.

Po długiej chwili Kaidan odsunął się i sięgnął po spodnie. Kobieta z wielką przyjemnością obserwowała, jak się ubiera. Dostrzegł błysk uznania w oczach Amber, gdy na niego patrzyła.

– Jeśli dalej będziesz mi się tak przyglądać, to nigdy nie wyjdziemy z tego pokoju – zauważył z szelmowskim uśmiechem na ustach.

W odpowiedzi na jego słowa Arlene ostentacyjnie zakryła oczy dłonią, ale zostawiła dużą szparę między palcami, przez którą i tak wszystko doskonale widziała. Kaidan nie wytrzymał, odchylił głowę do tyłu i wybuchnął gromkim śmiechem.

Podszedł do niej, objął ramieniem i wciąż się śmiejąc, powiedział:

– Najpierw śniadanie, a co do deseru, to zobaczymy.

W świetnych nastrojach udali się do kuchni.

Rozdział 10

Po śniadaniu Kaidan zabrał Amber do baszty zamkowej. To tutaj on i reszta Przeklętych przez wieki gromadzili skarby. W specjalnie zaprojektowanych gablotach znajdowały się między innymi miecze, które dzielnie służyły im podczas wojen i pojedynków.

Kaidan podszedł do jednej z broni. Dawno temu jego kompani nazwali ten miecz pieszczotliwie Wilczym Kłem, ponieważ był równie niebezpieczny i skuteczny jak Cień. Na rękojeści widniał łeb wilka z odsłoniętymi groźnie rubinowymi zębami. Widząc te krwawe kły, wrogowie uciekali w popłochu, bo wiedzieli, z kim mają do czynienia – z budzącym strach Wojownikiem. Na klindze widniał wyryty napis: Aut inveniam viam aut faciam – „Albo znajdę drogę albo ją sobie utoruję” – słynne słowa Hannibala. Wyciągnął go z szafki i przejechał palcami po całej długości ostrza. Witał się z nim jak ze starym przyjacielem. Dużo razem przeszli, niemało krwi przelali.

Arlene z podziwem patrzyła to na mężczyznę, to na jego miecz. W pewnym momencie Kaidan kazał jej stanąć pod ścianą, a sam chwycił broń w obie dłonie i zaczął ciąć nią powietrze. Kobieta nie mogła oderwać zahipnotyzowanego spojrzenia od mieniących się na czerwono rubinów. Mężczyzna trzymał potężny miecz bez trudu, jakby ten ważył tyle, co piórko. Jego mięśnie napinały się pod ciężarem ogromnego oręża. Arlene wiele razy była świadkiem, jak podczas walki zmieniał się w boga wojny, który wszędzie, gdzie się pojawiał, zostawiał za sobą rzeź. Nawet sam Ryszard Lwie Serce nie dał mu rady, kiedy parę razy, w ramach męskiej rywalizacji, skrzyżowali swoją broń.

Nagle Kaidan przerwał niewidzialną walkę i odłożył broń na miejsce. Obok znajdowały się miecze jego braci, równie piękne i ozdobne jak Kieł. Arlene podeszła do niego i musnęła palcem klingę.

– Wspaniały – powiedziała w zamyśleniu, mając na myśli i mężczyznę, i broń.

Kaidan zamknął gablotę i przeszedł do kolejnych artefaktów. Były tam złote i srebrne kielichy, klejnoty, dawne monety, stroje z różnych epok, lusterka wysadzane kamieniami szlachetnymi, dokumenty i listy. Arlene była pod wrażeniem jego zbiorów. Te rzeczy warte były fortunę, a ich wartość historyczna – bezcenna. Sama również zachowała pamiątki i wartościowe rzeczy z minionych wieków.

– Masz tu niesamowitą kolekcję – rzekła oczarowana.

– Dziękuję – odparł w zadumie, bo myślami był daleko stąd, na polach bitewnych, gdzie śmierć zasiadała do biesiady.

Arlene ciekawie rozglądała się po pomieszczeniu, gdy w pewnym momencie jej uwagę przyciągnął znajomy przedmiot. Myślała, że źle widzi, że musiała się pomylić. Podeszła do małej przeszklonej skrzyneczki. Wpatrywała się z lękiem w to, co skrywała. Ogarnęła ją panika, drżącą ręką sięgnęła po eksponat. Zimna stal mroziła jej palce, a wspomnienia eksplodowały w głowie. To był nóż Lugovalosa. Przypomniała sobie, jak błyszczał w świetle pochodni, a potem to dziwne uczucie, gdy przebijał jej brzuch i szybko wysysał z niej życie.

Nagle Kaidan wyrwał sztylet z jej zdrętwiałych palców, na których poczuła dziwną lepkość.

– Jesteś ranna! – zawołał.

Wyciągnął z kieszeni spodni chusteczkę i prowizorycznie zabandażował jej dłoń.

– Idziemy do kuchni, tam jest apteczka.

Arlene jak w transie poszła za nim. Wspomnienia tamtego strasznego wieczoru ożyły. Jej lęk przed śmiercią, ale jeszcze większy – przed opuszczeniem Kaidana. Cały czas doskonale pamiętała jego cierpienie, gdy mocno trzymał jej rękę i wołał, żeby go nie zostawiała. Łzy napłynęły do oczu. Tak bardzo się wtedy bała.

Mężczyzna, widząc płaczącą Amber, wziął ją w ramiona i tulił tak długo, aż nie wyschła ostatnia łza. Z czułością całował mokre policzki. Kobieta przylgnęła do niego mocno. Pragnęła ukraść mu trochę jego siły. Trzymała się kurczowo ramion Kaidana nawet wtedy, gdy trochę się uspokoiła. Przeszłość wzbudzała w niej lęk, a przyszłość – przerażenie.

– Może pójdziemy na spacer? – zapytał miękko Kaidan. – Cień potrzebuje ruchu, a i my się przewietrzymy.

Arlene, z twarzą wciąż przytuloną do torsu mężczyzny, skinęła na znak zgody. Kaidan szybko opatrzył zranioną rękę i poszedł po kurtki dla nich obojga. Pomógł jej ciepło się ubrać, a gdy nasuwał czapkę na ciemne loki kobiety, nie mógł się powstrzymać i pocałował czubek uroczego noska. Dzięki Amber przypominał sobie o emocjach, które, tak mu się zdawało, przestały dla niego istnieć: czułość, troska, radość.

Trzymając się za ręce, wyszli na zewnątrz. Mgła powoli się podnosiła i można było dostrzec coś więcej niż najbliższe otoczenie. Słyszeli odgłos fal rytmicznie uderzających o skały. W milczeniu szli przed siebie. Wilk pobiegł w tylko sobie znanym kierunku. Arlene rozglądała się po okolicy. Mimo zimowej pory i braku słońca zamek wraz z otaczającym go dzikim ogrodem robił niesamowite wrażenie.

– Magiczne miejsce – westchnęła zauroczona.

– Wierzysz w magię? – zadając to pytanie, Kaidan zerkał na nią z ciekawością.

 Nie od razu mu odpowiedziała. Wciągnęła głęboko słone powietrze. Co miała powiedzieć? Że dzięki czarom ona żyje, a on został skazany na tysiąc lat tułaczki po świecie?

– Tak. W takim miejscu jak to, które zdaje się przepełnione magią, wydaje mi się, że każdy, nawet największy sceptyk, uwierzy w czary.

Kaidan nic nie powiedział. Mocno ściskając dłoń Amber, starał się nie poddawać ponurym wspomnieniom. Byli blisko Wzgórza Potępionych, ale nie zdecydował się zabrać tam kobiety. Szerokim łukiem ominęli to miejsce. Od czasu do czasu słychać było Cienia, jak przebiega gdzieś niedaleko. Spacerowali tak około godziny, aż mężczyzna zdecydował o powrocie.

Po lunchu udali się do gabinetu Kaidana. Czekało go sporo pracy z porządkowaniem dokumentów, by Brann, kiedy przyjdzie czas, nie pogubił się w tym wszystkim. Arlene tymczasem wzięła swój szkicownik, z którym się nie rozstawała, i zaczęła rysować Kaidana. W pewnym momencie Cień podszedł do niej i zaczął trącać jej rękę zimnym nosem. Spojrzała na niego z uśmiechem, po czym wstała z fotela i usiadła na miękkim dywanie, a wilk natychmiast ułożył się blisko niej, kładąc wielki łeb na jej kolanach.

Kaidan patrzył na to wszystko zaskoczony, wciąż go zastanawiało, dlaczego przyjaciel tak szybko zapałał sympatią, czy wręcz uwielbieniem, do obcej osoby. Zachowywał się, jak gdyby znali się z Amber nie od dziś.

Panującą w pokoju ciszę zakłócało jedynie pełne zadowolenia wilcze mruczenie. Arlene gładziła miękką sierść powolnym, spokojnym ruchem. Czuła, jak Cień się rozluźnia. Cieszyła się, że o niej nie zapomniał. Była mu wdzięczna, że nigdy nie opuścił swojego pana i zawsze trwał u jego boku, bez względu na wszystko. Zamyślona Arlene spoglądała na pracującego mężczyznę. Nie wiedziała, w jakich okolicznościach Nathaira rzuciła klątwę na ukochanego i Cienia. Nigdy jej tego nie wyjawiła, a Kaidana nie mogła jeszcze o to zapytać. Najpierw musiała wyjawić, kim jest. Wtuliła twarz w kark zwierzęcia. Już kilka razy była bliska wyznania swojej prawdziwej tożsamości, ale za każdym powstrzymywał ją strach przed reakcją mężczyzny. Wiedziała, że nie może tego odkładać w nieskończoność, ale wmawiała sobie, że ich ponowna znajomość jest zbyt świeża na takie rewelacje. Na myśl o chwili, w której Kaidan pozna prawdę, czuła w sercu wielki niepokój.

– Zazdroszczę ci takiego towarzysza – odezwała się Arlene.

Kaidan spojrzał na nią.

– Dziękuję, też się cieszę, że jest ze mną. Wiele razem przeszliśmy, dobrego i złego. Nigdy mnie nie zawiódł, był ze mną w bardzo trudnym czasie.

Mężczyzna oparł się o fotel i w zamyśleniu spoglądał na śpiącego wilka, którego kobieta cały czas głaskała.

– Bardziej ja go potrzebowałem niż on mnie.

– Opowiedz mi o swojej rodzinie – zagadnęła nagle Arlene.

Chciała dowiedzieć się czegoś o pozostałych Przeklętych. Widziała, jaką zgraną grupę tworzą. Kaidan patrzył na nią w skupieniu, zbierając myśli.

– Mam czterech braci. Nie łączą nas więzy krwi, ale nie przeszkadza nam to, by uważać się za rodzinę. Niby każdy z nas jest inny, ale tak naprawdę jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż nam się zdaje. Jeden za drugiego poszedłby w ogień.

Arlene słuchała tych słów z zazdrością. Sama nie miała nikogo, bała się komukolwiek zaufać – do czasu poznania Jasona i jego dziadka. Ich niezwykła dobroć w stosunku do niej sprawiła, że pierwszy raz w życiu opowiedziała komuś swoją trudną historię.

– Pewnie niedługo poznasz ich wszystkich – zauważył Kaidan.

– Chciałabym – odparła zgodnie z prawdą. Była ich bardzo ciekawa.

– Teraz twoja kolej. Zdradź kilka tajemnic ze swojego życia.

Arlene przez kilka chwil nic nie mówiła, zbierając myśli.

– Z matką nie utrzymuję kontaktów, dawno temu doszło między nami do poważnego konfliktu, którego w żaden sposób nie da się zażegnać. Ojca nie pamiętam. Miałam trzy lata, gdy nas opuścił.

Często zastanawiała się nad tym człowiekiem. Chyba musiał kochać jej matkę, skoro się z nią związał. Szkoda tylko, że potem zostawił je obie. Może to przez niego Nathaira stała się z czasem takim potworem?

– Tak naprawdę poza Jasonem nie mam nikogo. Samotność to moje drugie imię – dokończyła zadumana.

Całe jej życie było wieczną tęsknotą i niekończącym się czekaniem. Ale siedzący przed nią mężczyzna był wart każdego poświęcenia – pomyślała, patrząc w jego szare oczy.

Kaidan nie mógł oderwać spojrzenia od smutnej twarzy Amber. Instynkt mu podpowiadał, że za tą melancholią, którą w niej wyczuwał, musi się kryć jakiś mężczyzna. Poczuł zazdrość na myśl o tajemniczym nieznajomym. Podejrzewał, że Amber skrywa wiele sekretów. Zauważył, jak starannie dobiera słowa, by przypadkiem nie powiedzieć za dużo.

Nawet o tym nie wiedzieli, ale oboje wrócili pamięcią do wspólnych szczęśliwych dni, kiedy byli po prostu Kaidanem i Arlene, młodą, zakochaną parą. Cień obudził się z drzemki. Przeciągnął się i leniwie ruszył w stronę swego pana. Ułożył się, jak zawsze, koło jego nóg. Arlene ponownie usiadła na fotelu, podniosła zapomniany szkicownik i tym razem zaczęła rysować wilka.

Około siedemnastej zawołała ich Katy. Obiad czekał podany na stole. Towarzyszył im John i, podobnie jak poprzedniego wieczora, zjedli posiłek we czworo. Wybuchom śmiechu i żartom nie było końca.

Po deserze Katy z mężem pożegnali się i poszli do siebie, a Arlene z Kaidanem zajęli się zmywaniem. Ledwie udało mi się to skończyć, bo każde przypadkowe otarcie się o siebie, dotknięcie, muśnięcie powodowało wzrost erotycznego napięcia. Już w drodze do sypialni gorączkowo zdzierali z siebie ubranie, pragnąc poczuć siebie jak najszybciej. Nie dotarli nawet do pokoju, kiedy mężczyzna oparł Arlene o drzwi i wypełnił ją sobą. Nagła rozkosz pochłonęła ich oboje, wybuchła jak fajerwerki podczas sylwestra. Po wszystkim Kaidan wziął nagą Arlene na ręce i ułożył na swoim łóżku. Kobieta od razu zasnęła, czując ciepło jego ciała tuż przy swoim.

Wieczorną ciszę przerwał natarczywy dźwięk telefonu. Mężczyzna zaklął cicho, ale sięgnął po leżący na nocnym stoliku aparat.

– Nie za późno na telefony, Brann? – wycedził Kaidan, zły, że ten przerywa mu chwile z Amber.

– Jesteś potrzebny. Terroryści wzięli zakładników w klubie nocnym. Półtora tysiąca ludzi – oznajmił ponurym głosem Brann.

Mężczyzna, zaniepokojony słowami brata, usiadł na łóżku.

– Gdzie?

– W Londynie. Dostaliśmy pytanie z Downing Street, czy uda nam się zebrać i przeprowadzić akcję. Zgodziłem się. W Inverness czeka na ciebie samolot. Ja, Odhan i Taranis jesteśmy już na miejscu. Bardel leci z Paryża.

– Ok. To się zbieram. Wiesz, co robić. Gdy przylecę, wszystko ma być przygotowane. Nie będzie czasu do stracenia.

Arlene, zaniepokojona słowami Kaidana, również usiadła na łóżku.

– Coś się stało? – zapytała, kiedy mężczyzna skończył rozmowę.

– Terroryści wzięli zakładników w klubie nocnym w Londynie – mówiąc to, ubierał się szybko. – Jestem tam potrzebny – dodał ogólnikowo. Nie miał czasu wyjaśniać, w jak specyficznej branży działa.

Arlene nic nie mówiła. Wiedziała doskonale, po co leci do stolicy.

Kaidan ujrzał w jej oczach lęk. Szybko podszedł do dziewczyny, pocałował żarliwie, chcąc ją trochę uspokoić. Z trudem się od niej oderwał.

– Wyjaśnię wszystko po powrocie.

Poszedł do gabinetu, z szafy wyciągnął wielką torbę. Dokładnie obejrzał jej zawartość. Było w niej wyposażenie techniczne wilka. Gwizdnął na Cienia i udał się do drzwi wyjściowych.

Arlene, także już ubrana, podążyła za nim. Kaidan narzucił na siebie kurtkę, pocałował jeszcze raz kobietę na pożegnanie i już go nie było.

Westchnęła zmartwiona. Wiedziała, że nic mu nie będzie, mimo to bała się o niego. Poszła do kuchni zrobić sobie gorącą herbatę, bo o spaniu nie było mowy. Po chwili usłyszała start helikoptera. Z kubkiem w ręku udała się do salonu, gdzie mieścił się telewizor, i włączyła kanał z wiadomościami. Czekała ją długa noc.

Lot do Inverness, a następnie do Londynu przebiegł nadzwyczaj szybko. Kaidan, z Cieniem u boku, od razu skierował się do punktu operacyjnego. Reszta Przeklętych już w pełnym wyposażeniu czekała na niego. Sam również szybko się przebrał i za moment cała grupa była gotowa do działania. Przeklęci i Cień zostali sami. Jak zawsze byli poważni i skupieni na czekającym ich zadaniu. Jedynie wilk w swoim kuloodpornym ekwipunku, goglach i ochronie uszu mógł wzbudzać lekki uśmiech.

– Powtarzam: to, że nie uciekną, ma nam zagwarantować grupa specjalna, obstawiająca każde drzwi, okna, otwory wentylacyjne, kanały. Do tego strzelcy wyborowi oraz drony w powietrzu. Naszym zadaniem jest uwolnienie zakładników i eliminacja Anzara, Olega i ich świty – wyjaśnił wszystkim Brann. – To tyle.

Wyszli na małe, ciemne podwórze, gdzie, według uzyskanych informacji, było dojście do niewielkiego magazynu mieszczącego się w piwnicy klubu. Plany budynku wskazywały, że jest tam okienko, na tyle duże, że człowiek powinien móc się przez nie przecisnąć. Według pracowników nocnego lokalu, którzy akurat mieli dziś wolne i udzielali policji potrzebnych danych, było ono zastawione regałem.

Przeklęci ruszyli wzdłuż ściany budynku. Dwóch operatorów z brytyjskich sił specjalnych otworzyło okno i za pomocą miniaturowej kamery inspekcyjnej obserwowało wnętrze magazynu.

– Pomieszczenie czyste, ale regał, mimo że pusty, ledwo drgnie – odezwał się jeden z nich.

Kaidan kiwnął głową.

– Ok, damy radę.

Przeklęci poczekali, aż komandosi się wycofają.

– Brann, Odhan, zajmijcie się szafką – polecił Kaidan, a przez radio dał znać policji, aby włączono syreny – w ten sposób odwrócą uwagę terrorystów i zagłuszą moment wejścia do środka.

Metalowy regał był rzeczywiście ciężki, dodatkowo przesunięcie go utrudniał brak miejsca dla rąk. Jednak powoli, centymetr po centymetrze, mężczyznom udało się go ruszyć. Na hasło Kaidana syreny ucichły.

Brann wszedł pierwszy przez niewielki otwór. Nasłuchiwał przez moment, po czym dał znać następnemu. Po chwili wszyscy byli w środku. Nic nie zakłócało panującej ciszy, Cień również nie wyczuwał zagrożenia. Sprawdzili drzwi, nie były zamknięte na klucz, więc Taranis zaczął działać. Otworzył plecak, który Balder miał na sobie i wyjął stamtąd małego robota zwiadowczego – Recon Scout XT. Urządzenie wyglądało jak walec z dwoma kółkami na końcach, do tego podpórka, która ciągnęła się po podłożu, a całości dopełniały dwie anteny. Z przodu znajdowała się kamera, dzięki której Przeklęci mieli rzeczywisty obraz sytuacji.

Odhan otworzył drzwi i mały Scout ruszył dziarsko przed siebie. Taranis na monitorze zamontowanym w plecaku Baldera namierzał cele do eliminacji. Otrzymali plan budynku, dlatego kierujący robotem miał ułatwione zadanie. Mimo że terroryści włączyli wszystkie możliwe światła, w obiekcie były miejsca, gdzie Scout mógł się skryć i filmować.

– Jest pierwszy zbir. Patroluje, ma pistolet – relacjonował szeptem Taranis, ale pozostali również wpatrywali się w monitor. – Nie widzę, aby miał na sobie ładunek wybuchowy.

Mężczyzna zatrzymał małego mechanicznego zwiadowcę, poczekał, aż bandyta go minie, po czym znowu pozwolił mu się ruszyć.

– Parkiet. Są zakładnicy. Szukam kolejnych celów. Jest też Anzar, siedzi za barem. Nie widać uzbrojenia – informował dalej Taranis.

– Uważaj – ostrzegł Brann – kolejny jest w loży.

Obok schodów prowadzących na górę, we wnęce na kanapie, siedział wysoki mężczyzna z przewieszonym przez szyję pistoletem maszynowym.

– Mamy trzech – stwierdził Kaidan. – Brakuje Olega i ostatniego z piątki.

– Koniec. Tego w loży nie ominę, usłyszy robota. To samo z Anzarem – oznajmił Taranis.

– Poczekaj, aż patrolujący zrobi rundę – instruował go Kaidan – i wycofaj Scouta, tak żeby miał, jak najlepszy widok na piętro. Jestem pewien, że Rosjanin usadowił się właśnie tam. Ma oko na całość i w razie ataku zdąży zareagować. Spróbuj zobaczyć, czy piąty bandzior nie siedzi przy kolejnych schodach.

Taranis wykonał polecenie. Ustawił kamerę na maksymalne zbliżenie i zaczął skanować piętro.

– Jest. Ledwo widać, ale to musi być on. Za filarem.

– Obniż kamerę i próbuj znaleźć ostatniego. Za chwilę wchodzimy. Pośpiesz się, Taranis.

Kaidan miał rację. Ostatni z terrorystów był tam, gdzie przewidział. Stał w nieoświetlonym miejscu, pod schodami.

– Zostaw robota przy parkiecie, ale tak, by go nie widzieli, jeszcze się przyda. Na razie czekamy, a kiedy patrolujący będzie przechodził obok nas, zdejmujemy go, sprawdzamy, czy czysto, i kierujemy się na parkiet. Dajemy znak policji, następnie uruchamiamy naszego małego przyjaciela, policja gasi światła, przechodzimy na noktowizję, likwidujemy i na koniec potwierdzenie dla grup specjalnych, aby zabrali zakładników – wyrecytował Kaidan. Pozostali kiwnęli głowami, dając znać, że wszystko zrozumieli.

Brann otworzył drzwi. Za nim ruszył Kaidan z wilkiem i resztą grupy. Ustawili się w szyku. Cała piątka kierowała się w stronę parkietu. Musieli być czujni, by w ciągu sekundy zareagować na zagrożenie i usunąć żywą przeszkodę. Cień odsłonił kły, byli coraz bliżej zbirów.

W tym samym czasie usłyszeli kroki. Zatrzymali się. To patrolujący mężczyzna, który szedł zgodnie z ich planem. Pierwszy z Przeklętych wyszedł zza rogu korytarza. Błyskawiczne potwierdzenie – bandyta – i nim tamten zrozumiał, co się dzieje, Brann umieścił w jego głowie 9-milimetrowy pocisk z wytłumionego pistoletu maszynowego B&T UMP. Mężczyzna przytrzymał wartownika, aby uniknąć hałasu upadającego ciała. Pozwolił, żeby martwy osunął się po ścianie na podłogę. Jednego mieli z głowy. Brann ruchem ręki polecił, aby się zatrzymali.

– Taranis, na mój znak włączysz robota – rozkazał Kaidan.

– Przyjąłem.

– Tu Przeklęci. Odcinajcie zasilanie! Powtarzam: odcinajcie zasilanie! – Kaidan przekazał polecenie policji.

– Macie odcięcie – usłyszeli.

– Taranis, robot!

Ich model Scouta miał wbudowany głośnik i kiedy ruszył z impetem w kierunku parkietu, wydawał z siebie dźwięki syreny alarmowej. W momencie, gdy oczy wszystkich skierowały się na źródło przeraźliwego hałasu, zgasło światło. Zakładnicy zaczęli krzyczeć.

– Nie ruszać się, zostać na miejscu! – ryknęli Przeklęci, biegnąc.

Brann zauważył Anzara. Terrorysta zdążył go drasnąć, po czym spadł z krzesła z trzema dziurami w głowie. Kolejni dwaj, będący przy schodach, poderwali się z foteli, aby w następnej sekundzie opaść na nie z powrotem, ale już bez życia. Rozległy się głośne strzały i prawie jednocześnie słychać było nieludzkie wycie, zupełnie inne niż krzyki przerażonych zakładników. Oleg…

W czasie, gdy Przeklęci eliminowali swoje cele, Cień wiedziony wilczym instynktem i swoim doświadczeniem wbiegł po schodach. Znajdujący się tam Rosjanin strzelał na oślep w kierunku dźwięku wydobywającego się z ciemności. Celował jednak za wysoko, myśląc, że ma przed sobą człowieka. Nawet gdy kły i pazury Cienia rozrywały mu ręce, tors i wreszcie gardło, nie rozumiał, co się stało. Kaidan mógł już tylko potwierdzić, że ostatni z terrorystów nie żyje. Żaden z zakładników nie zginął, w przeciwieństwie do dywersantów. Przeklęci zrobili swoje.

Rozdział 11

Arlene w napięciu śledziła wszelkie doniesienia na temat sytuacji w klubie nocnym. Niestety rzetelnych, sprawdzonych wiadomości było jak na lekarstwo. Chodziła nerwowo po wielkim salonie i nie wiedziała, co ze sobą począć. Spojrzała na leżący na stoliku telefon. Od kiedy Kaidan wyszedł, nie miała od niego żadnych wieści. Nie była zła, domyślała się, że wraz z Przeklętymi działa, by uwolnić zakładników. Wzięła aparat do ręki. Wielki, stary zegar wskazywał pierwszą w nocy. W myślach policzyła, która godzina jest w Nowym Jorku – dwudziesta. W kontaktach wyszukała imię Jasona i wcisnęła zieloną słuchawkę. Po trzech sygnałach mężczyzna odebrał połączenie.

– A któż to się odezwał? – z sympatią, ale i lekkim wyrzutem rozpoczął rozmowę. – Miałaś informować mnie na bieżąco, jak rozwija się twoja relacja z Kaidanem, a tu cisza jak makiem zasiał.

– Przepraszam. – Arlene podeszła do wielkiego okna i zapatrzyła się w ciemność. – Cóż…

– zaczęła z wahaniem kobieta – rozwija się dynamiczniej, niż planowałam.

– Ach, czyli seks już był – roześmiał się Jason.

– Był – potwierdziła Arlene i nerwowo nawinęła na palec pukiel włosów.

– Czy to źle? – drążył temat mężczyzna.

– Sama nie wiem. Chciałam to inaczej rozegrać. Planowałam najpierw powiedzieć mu, kim jestem, zanim nasza znajomość wkroczy na intymny etap. Ale między nami jest tak wielkie przyciąganie, że żadne z nas nie było w stanie się przed nim obronić.

– Więc wciąż nie wie, że jesteś jego ukochaną Arlene?

Jason spoważniał. Znał Kaidana i wiedział, że to się może źle skończyć dla jego przyjaciółki, jeśli będzie zwlekać z wyjawieniem prawdy.

– Nie – westchnęła ciężko Arlene – i nie wiem, jak mu to powiedzieć. Jakoś nie było dobrej okazji do poważnej rozmowy.

– Wiesz, że im bardziej się ociągasz z wyjaśnieniem mu wszystkiego, tym gorzej dla ciebie? – Mężczyzna nie zamierzał niczego owijać w bawełnę. – Musisz mu jak najszybciej powiedzieć, inaczej Kaidan się wścieknie i nie wiadomo, jak się wtedy zachowa.

Jason raz był świadkiem sytuacji, w której Kaidan stracił panowanie nad sobą. Mimo że złość mężczyzny nie była skierowana do niego, sam drżał ze strachu przed przyjacielem.

– Wiem. – Arlene doskonale zdawała sobie sprawę, że źle robi, czekając, mimo to cały czas odkładała rozmowę na później.

– Widziałem w telewizji doniesienia z Londynu – Jason zmienił temat. – Domyślam się, że Przeklęci robią tam porządki.

– Tak. – Arlene zerknęła na telewizor. Na dole ekranu widniała informacja, że zakładnicy zostali uwolnieni, a terroryści nie żyją. – Właśnie podano, że już po wszystkim. Nikt nie zginął poza bandytami.

– Świetnie – ucieszył się Jason.

W tej chwili Arlene zobaczyła, że dzwoni do niej Kaidan. Poinformowała o tym Jasona, który na koniec poradził, by jak najszybciej przeprowadziła z nim szczerą rozmowę. Rozłączyli się i kobieta odebrała wyczekiwany telefon od ukochanego.

– Witaj – szepnęła.

– Cześć – odpowiedział jej ciepło Kaidan. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłem?

– Oczywiście, że nie. Śledziłam wszystko w telewizji.

– Wracam do domu.

– Bardzo się cieszę, mam nadzieję, że cały i zdrowy.

– Tak – zapewnił ją Kaidan. – Nie czekaj na mnie, będę późno.

– Oczywiście, że poczekam. I tak bym nie zasnęła, za dużo wrażeń.

– OK. To weźmiemy razem prysznic przed snem – wyszeptał zmysłowo Kaidan.

Arlene momentalnie zareagowała na te słowa. Żar opanował jej ciało, a umysł wypełniły erotyczne wizje.

– Nie mogę się doczekać – odpowiedziała zduszonym głosem.

– Świetnie. Do zobaczenia!

Arlene, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, poszła do gabinetu gospodarza. Wzięła szkicownik, usadowiła się wygodnie w fotelu Kaidana i zaczęła rysować. Tak ją to pochłonęło, że drgnęła wystraszona, kiedy usłyszała warkot helikoptera.

„Już jest” – mruknęła do siebie, a uśmiech pojawił się na jej ślicznej twarzy.

Szybko uprzątnęła biurko z przyborów do rysowania, odłożyła je na bok i wyszła przywitać ukochanego.

Właśnie schodziła szerokimi schodami do ogromnego hallu na parterze, gdy otworzyły się wielkie dębowe drzwi. Śmiejąc się i głośno rozmawiając, do środka weszła czteroosobowa grupa. Zaskoczona Arlene zamarła na szczycie schodów. Od razu wiedziała, z kim ma do czynienia. Oto stali przed nią niezwykli mężczyźni: Brann, Odhan, Taranis i Bardel. Byli bardzo do siebie podobni, z całej czwórki jedynie Bardel wyróżniał się blond grzywą i niebieskimi oczami.

Ruch na schodach przyciągnął uwagę przybyłych. Śmiech i rozmowy raptownie ucichły. Czterech mężczyzn, z szeroko otwartymi ustami, w zdumieniu patrzyło na kobietę. Arlene uśmiechnęła się nieśmiało i dołączyła do nich.

Drzwi wejściowe ponownie się otworzyły, weszli Kaidan z Cieniem. Zdumienie Przeklętych było jeszcze większe, gdy wilk od razu podszedł do nieznajomej i zaczął ocierać się o jej smukłe nogi, domagając się porcji pieszczot. Ich Cień był nieufny, a przy tej kobiecie zamieniał się w wielkiego pieszczocha.

– Co tu tak cicho? – spytał braci Kaidan, zdejmując kurtkę.

Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, spojrzał na nich przez ramię i zrozumiał, skąd ta cisza.

Zapomniał ich uprzedzić, że ma gościa.

Arlene spoglądała na niego z kpiącym uśmiechem. Kaidan podszedł do niej, położył rękę na karku dziewczyny, przyciągnął mocno do siebie, po czym z pasją pocałował.

Zdziwienie braci sięgnęło zenitu. Patrzyli po sobie skonsternowani. To, że w Wilczym Sercu Kaidan ukrywał kobietę, to było nic w porównaniu z tym, że przy wszystkich ją pocałował, i to jak! Mimo skończonego pocałunku wciąż patrzył jej w oczy. Utonął w tym szmaragdowym spojrzeniu, a jego serce zrobiło fikołka. Poczuł się szczęśliwy, że ona tu jest, że czeka na niego. W końcu odwrócił się w stronę pozostałej czwórki i dokonał prezentacji.

Arlene patrzyła na nich z uśmiechem. Nawet nie podejrzewali, ile razy walczyli ramię w ramię podczas wojen, których przez tysiąc lat nie brakowało. Przeklęci także spoglądali na nią jak na jakieś wyjątkowe zjawisko. Pierwszy raz widzieli Kaidana, który w tak zaborczy sposób zachowywał się w stosunku do kobiety.

– Jesteście głodni? Może przygotuję posiłek? – zagadnęła Arlene.

– Szczerze, to umieram z głodu – Taranis uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.

Adrenalina po dobrze przeprowadzonej akcji w Londynie opadła i teraz mężczyźni poczuli, że zjedliby Cienia z łapkami.

– Hm, co tu na szybko zrobić… – zastanawiała się głośno Arlene. – Mogą być naleśniki?

– Naleśniki… – wyszeptał w zachwycie Odhan, a jego oczy zalśniły radośnie. – Mnie pasuje.

W gronie Przeklętych Odhan znany był jako największy fan naleśników. Mógł je jeść codziennie na śniadanie, obiad i kolację.

– Więc sprawa załatwiona – odrzekła Arlene i wszyscy skierowali się do kuchni.

Smażenie poszło sprawnie i dość szybko na stole pojawiły się pierwsze złociste placuszki.

– Amber, gdyby mój ulubiony brat nie był tobą zainteresowany, po takich naleśnikach uklęknąłbym i poprosił o twoją rękę – powiedział z pełnymi ustami Odhan, klepiąc się po płaskim brzuchu. – Są tak pyszne, że nie mogę przestać ich jeść.

– Kaidan jest twoim ulubionym bratem? – zapytał Brann, pozorując gniew. – Myślałem, że ja nim jestem.

– Ty jesteś drugi – poinformował go Odhan.

– Nie chcę być trzeci – jęknął Taranis.

– Ty akurat jesteś czwarty, Bardel to numer trzy – zauważył cierpko mężczyzna, nakładając na naleśnika grubą warstwę kremu czekoladowego.

– O ty niewdzięczniku! – Taranis zmrużył oczy i wycedził przez zęby: – Będziesz ode mnie czegoś chciał, to wyślę cię do brata numer jeden, dwa i trzy.

Całe towarzystwo parsknęło śmiechem. Po posiłku, popijając herbatę przygotowaną przez Arlene, Brann spojrzał na nią w zamyśleniu.

– Wanderer… – zamyślił się. – To nazwisko coś mi mówi.

– Amber jest malarką – wyjaśnił Kaidan. – Bardzo utalentowaną – dokończył z dumą.

Arlene uśmiechnęła się do niego.

– Jasne, że tak! – wykrzyknął Bardel i strzelił palcami. – Parę dni temu na balu Jasona twój obraz został sprzedany za dziesięć milionów funtów.

– Tak. – Kobieta pokiwała głową. – I bardzo się cieszę, ze względu na cel, na który z Jasonem przeznaczymy te pieniądze.

– A więc znasz Jasona? – Taranis patrzył na nią zainteresowaniem.

– Znam – przytaknęła mu Arlene – jesteśmy bliskimi przyjaciółmi.

– Nigdy o tobie nie wspominał – Odhan włączył się do rozmowy.

– Może nie było okazji – zauważyła Arlene.

– A jak to się stało, że Kaidan ukrył cię w swojej wieży? – Mocno zaintrygowany Brann patrzył to na jedno, to na drugie.

Odhan, Taranis i Bardel byli równie ciekawi co on. Arlene spojrzała na Kaidana i wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Poznaliśmy się na balu u Jasona – zaczął mężczyzna, nie było sensu tego ukrywać. – I od razu się polubiliśmy. – Kaidan w tym momencie spojrzał w stronę Amber i mrugnął do niej szelmowsko.

Czterej mężczyźni mruknęli przeciągłe „oooooo”. Nie zdawali sobie sprawy, że to aż tak świeża znajomość. Kaidan był zawsze powściągliwy, jeśli chodzi o kobiety, a tu zabrał dopiero co poznaną osobę do Wilczego Serca. Trochę ich to zaniepokoiło, ale żaden nic nie powiedział.

– A wy zajmujecie się tym samym co Kaidan? – zapytała Arlene, jakby widziała ich pierwszy raz w życiu.

– A czym właściwie zajmuje się Kaidan? – Bardel spojrzał znacząco na brata. Nie wiedział, ile kobieta wie i co można jej wyjawić.

– Tak – odpowiedział za niego Kaidan – wszyscy jesteśmy najemnikami, ale bierzemy udział tylko w wyjątkowych operacjach.

– Nic wam się nie stało, prawda? – zaniepokoiła się nagle Arlene.

– Nic – uspokoił ją Taranis – jedynie Brann trochę oberwał, ale to nic groźnego.

– To dobrze – westchnęła z ulgą kobieta.

Dochodziła prawie szósta rano, kiedy zmęczenie w końcu dało o sobie znać.

– Wiecie, gdzie są wasze pokoje – Kaidan zwrócił się do braci. – Katy regularnie tam sprząta, wietrzy i zmienia pościel.

– Kochana Katy – odparł Brann.

Przeklęci rozeszli się do swoich sypialni. Arlene też chciała iść do siebie, ale Kaidan jej na to nie pozwolił. Objął ją ramieniem i skierował do swojego pokoju.

– A ty gdzie? – szepnął jej do ucha. – Już ci się znudziłem? – dodał kpiąco.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała mu, przytulając się do mężczyzny. Uwielbiała być blisko niego. – Ale masz za sobą ciężką noc i chciałam, żebyś porządnie wypoczął.

– Ach – westchnął przeciągle, idąc korytarzem w stronę sypialni. – Więc sugerujesz, że przy tobie nie odpocznę?

Arlene zarumieniła się, słysząc jego słowa.

– I masz rację! – Mężczyzna roześmiał się głośno i pocałował ją mocno, przyciskając do ściany i napierając na nią pobudzonym ciałem. – Obiecałaś mi wspólny prysznic – wychrypiał z pożądaniem w głosie.

– Wiem, ale nie teraz, teraz musisz się przede wszystkim wyspać. – Głos kobiety rwał się pod wpływem pełnych pasji pocałunków i dotyku mężczyzny.

– Niech będzie – zgodził się Kaidan.

Gdy dotarli do sypialni, od razu skierował się pod prysznic. Pod wpływem ciepłej wody, która obmywała ciało intensywnym strumieniem, czuł, jak opuszcza go napięcie związane z wydarzeniami w Londynie. Po prysznicu udał się do pokoju. Podszedł do łóżka i z czułością patrzył na zwiniętą w kłębek, przykrytą po same uszy Amber.

Usiadł na brzegu materaca i delikatnie, żeby jej nie obudzić, przejechał palcem po miękkim policzku. Coś się w nim zmieniało pod jej wpływem. Sam nie wiedział co albo może bał się nazwać te nowe uczucia. Złożył na ustach dziewczyny lekki jak piórko pocałunek i ostrożnie położył się u jej boku.

Przejdź do kolejnej części: Przeklęty – Rozdział 12, 13, 14, 15

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments
Odpowiedz

unstableimagination

Opisy wspaniałej posiadłości sprawiły, że ze smutkiem rozejrzałem się po własnym mieszkaniu. Nawet podszedłem do okna i zastanowiłem się, jakby to było mieć widok na Morze Północne.
Być może traciłbym za dużo czasu, gapiąc się na nie godzinami?

Z uśmiechem czytałem o spotkaniu Arlene z Cierniem – o radości zwykle ponurego wilka i zazdrości Kaidana.

Scena erotyczna jest subtelna i piękna, a przy tym pełna uroczych detali. Długo rozbudzałaś apetyt czytelników. Dla mnie osobiście takie oczekiwanie nadaje scenie jeszcze więcej smaku.

Najbardziej podobają mi się ponowne narodziny uczucia, które zostało wymazane klątwą.

Ja także zazdroszczę Przeklętym posiadłości, takiej jak Wilcze Serce, oraz widoku na Moray Firth, zwłaszcza gdy morze ukazuje swoją groźniejszą stronę.
Cień to wspaniałe, dumne zwierzę, mądrzejsze od większości ludzi. Doskonale wie, kto zasługuje na jego względy, a kto nie. Poza tym kochał Arlene nie mniej niż Kaidana i nigdy o niej nie zapomniał.
Cieszę się, że scena erotyczna się spodobała i, mam nadzieję, wynagrodziła długi czas oczekiwania 😉
Kaidan, ten twardy mężczyzna, ponownie poddaje się urokowi swojej ukochanej sprzed tysiąca lat, choć sam jeszcze nie wie, kim ona tak naprawdę jest. Więź, która ich niegdyś łączyła, nigdy nie umarła i teraz odradza się jak Feniks z popiołów.
Ale nie zapominajmy o Nathairze, która wszystko obserwuje, a jej nienawiść wciąż rośnie.

Miło czytać o tym, że Kaidan i Arlene znowu są ze sobą, nawet jeśli ta ostatnia jeszcze nie zdradziła Przeklętemu swej prawdziwej tożsamości. Długo wyczekiwana scena erotyczna również nie zawiodła.

To co czyni lekturę w niektórych fragmentach trudną, to przeładowanie tekstu przymiotnikami (nawet 3 w jednym zdaniu) oraz przysłówkami. Zastanawiam się, czemu Amber nie może po prostu wyglądać 'uroczo’ a musi 'niezwykle uroczo’. To naprawdę rozprasza, a jednocześnie nic nie wnosi. Rozumiem, że publikujesz dawno temu napisaną historię i nie chcesz w niej wiele zmieniać, ale myślę, że warto byłoby przejrzeć ją właśnie pod tym kątem i trochę 'odchudzić’ tekst z podobnych naddatków.

Atak terrorystyczny miał jak rozumiem zdynamizować fabułę, ale moim zdaniem nie zadziałał. Po pierwsze, wiemy, że Przeklętym nic nie groziło, więc scenie brakowało napięcia. Po drugie, nic nie wiemy o terrorystach (poza arabsko i rosyjsko brzmiącymi imionami dwóch z nich), ich motywacjach i czym się odznaczali, więc zabrakło przekonujących czarnych charakterów. Po trzecie wreszcie w czasie akcji nie stało się nic zaskakującego, co zmusiłoby bohaterów do improwizacji. Najpierw zakomunikowano nam plan, a potem Przeklęci perfekcyjnie go wykonali. Nie zginął żaden zakładnik, żaden terrorysta nie zdołał się wysadzić, nic. Wszystko odbyło się mechanicznie i beznamiętnie. Jesteś biegła w opisywaniu dynamicznych scen walki, ale przydałoby się coś, od czego moglibyśmy poczuć jakieś emocje.

Dlatego też z ulgą przyjełam powrót do Szkocji. Mam nadzieję, że Arlene niebawem wyjawi Kaidanowi prawdę o sobie, no i rozpocznie się finalna konfrontacja ze złą wiedźmą.

Witaj Diano,
masz rację, obecnie historia Kaidana i Arlene jest dla mnie sprawą zamkniętą, ale zamierzam za jakiś czas do niej wrócić.
Co do przymiotników, to starałam się usunąć ich nadmiar, ale widocznie wciąż za mało, albo coś mi umknęło.
A akcja w Londynie miała posłużyć ściągnięciu wszystkich chłopaków do Wilczego Serca.

Jeszcze w przedmiocie przymiotników, warto sobie postawić limit (jeden w zdaniu prostym,maksymalnie dwa w złożonym) i po prostu się tego trzymać. Bo ewidentnie masz ciągoty do barokowego stylu 🙂

Dobry wieczór,

fajnie, że Kaidanowi i Amber/Arlene zaczyna się układać, ale jedna rzecz mnie mocno zaniepokoiła:


– Jajecznicy? – zapytała Arlene, odpalając kuchenkę.
– Poproszę.
– Dziesięć jajek? Na boczku? – Wciąż miała przed oczami jego prawie nagą sylwetkę, więc domyślała się, że takie ciało potrzebuje odpowiedniej ilości konkretnego pożywienia.
– Tak – odparł, kiwając głową. – Zostało jeszcze kawy? – zainteresował się Kaidan, pokazując ręką na dzbanek.
– Oczywiście – oznajmiła Arlene, zawzięcie mieszając drewnianą łopatką po patelni.

Potem następuje moment namiętności, w wyniku którego:


Mężczyzna wziął ją na ręce i bez wysiłku zaniósł do swojego pokoju. W sypialni wciąż było ciemno, mimo wstającego dnia, a to za sprawą gęstej jak mleko mgły, która spowiła wszystko szarością.

Wszystko fajnie, scena łóżkowa jak najbardziej, ale mnie nurtuje, jak to się stało, że pozostawiona na wolnym ogniu patelnia nie poskutkowała puszczeniem starego zamczyska z dymem 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Patelnia jak patelnia, ale zmarnowanie 10 jajek przy obecnych cenach i deficycie na ten towar w wielu krajach, to byłaby niewybaczalna zbrodnia.

Arlene, odruchowo, w odpowiednim momencie wyłączyła kuchenkę, że też takie oczywiste rzeczy muszę tłumaczyć 😉 😉

Odpowiedz

unstableimagination

A kiedy patelnia ostygła, Cień wyżarł jajecznicę, żeby jajka się nie zmarnowały…

Szybko sprawdziłem, czy w naturze wilki lubią jajka. Okazało się, że lubią, np. kacze (jeśli w komplecie uda się zjeść kaczkę, to też nie odmówią).

Czego to się człowiek uczy dzięki lekturze tekstów na NE…

Pozdrawiam
M.A.

Pięknie to objaśniłeś, jakbyś tam był 😉

Uff, czyli nic się nie zmarnowało.

I co ważniejsze, nie poszło z dymem!

Akcja powraca w dzikie ostępy Szkocji, które tworzą znakomitą oprawę tymczasem dla miłosnych uniesień pary bohaterów. Wkrótce zapewne również dla rozgrywki z Nathairą. Miło korzystać z kontrapunktu tworzonego przez surową i piękną przyrodę oraz luksusowe wnętrze rezydencji, samej w sobie zresztą wiekowej. Niechaj Arlene i Kaidan cieszą się sobą, a my ich pięknie opisanym uczuciem.
Ps. Psy lubią jajka, to i wilki zapewne też.

Leave a Comment