
Franz von Stuck, „Ranna Amazonka”
Parysatis omdlewała z rozkoszy.
Stanowcze pchnięcia wstrząsały jej szczupłym ciałem. Czuła na sobie słodki ciężar ukochanego, w sobie zaś jego pulsującą męskość. Rozchylonymi udami ściśle otulała mu biodra, pragnąc przyjąć go najgłębiej, jak tylko to możliwe. Zespolić się z nim w nierozerwalną jednię. W chwilach, gdy przyjemność zdawała się osiągać zenit, zaciskała kurczowo dłonie na jego szerokich plecach. Ale za każdym razem to, co brała za szczyt, okazywało się jedynie kolejnym stopniem, po którym zdążała wciąż wyżej i wyżej. Nigdy przedtem nie doznała czegoś tak intensywnego, nie wzniosła się na taki poziom ekstazy.
Wsłuchana w jęki przyjemności, jakie wydawał przy każdym sztychu, drżącymi ustami szeptała mu do ucha, jak bardzo pragnie go i miłuje, lecz słowa, którymi chciała się posłużyć, raz po raz gubiły się w przepełnionych błogością westchnieniach. Nabrzmiały członek torował sobie drogę w głąb jej ciała, ona zaś czyniła wszystko, by jak najmocniej go sobą otulić.
Kiedy uniosła powieki, nad męskim ramieniem ujrzała sufit okrągłego budynku, wykonany z malowanego na biało drewna. Podtrzymywało go sześć alabastrowych kolumn. Jej oszołomiony doznaniami umysł zdołał jednak rozpoznać to miejsce. Pawilon w przypałacowych ogrodach, położony nad niewielkim, olśniewająco pięknym jeziorem. Należał – podobnie jak cały ogród, rezydencja oraz rozciągający się na wszystkie strony folwark – do mężczyzny, któremu właśnie się oddawała. Do największego bohatera Persydy, zwycięskiego wodza i jej wybawiciela.
Przeniosła jedną dłoń na jego kark i zanurzyła palce we włosach, o których wiedziała, że są lśniąco czarne, nietknięte jeszcze siwizną. Przygarnęła go mocniej do siebie, a on obsypał gorącymi pocałunkami bok jej szyi oraz okolicę tuż poniżej ucha. Doskonale wiedział, jak bardzo była w tym miejscu wrażliwa na pieszczoty. Uważnie poznawał ciało Parysatis owej pierwszej nocy, gdy złączyli się jako kochankowie. Teraz z powodzeniem sięgał do pozyskanej wówczas wiedzy. Dawna księżniczka westchnęła raz jeszcze, a zaraz potem przeszył ją dreszcz.
Biodra mężczyzny uniosły się i natarły z nową siłą oraz gwałtownością. Pocałunki stały się bardziej natarczywe. Domyślając się, że Mitrydates zmierza oto ku własnemu spełnieniu, rozchyliła szerzej uda, dając mu pełen i nieskrępowany dostęp do swojego ciała. Drugą rękę przesunęła w dół, po wilgotnych od potu plecach i zacisnęła ją na twardym pośladku. Znów zamknęła oczy, skupiając się na pozostałych zmysłach. Na woni kochanka, pachnącego słońcem, wiatrem oraz wonnymi olejkami oraz na tym, jak jego zarost drapał delikatną skórę szyi, zaś napierający na nią twardy tors raz po raz rozgniatał bujne półkule piersi.
Zadrżał i mocniej docisnął ją do posłania. Osiągnęła szczyt w tej samej chwili, gdy wypełnił jej łono nasieniem. Uniesiona euforią wykrzyczała jego imię. Przechyliła głowę na bok, wystawiając całą szyję na kolejne pocałunki i miłosne ukąszenia. Zanurzyła się w obmywającej ją ze wszystkich stron rozkoszy.
Kiedy po dłuższym czasie odzyskała świadomość, jej ręce nie obejmowały już wybranka. Były skrzyżowane w nadgarstkach i przyciśnięte do posłania. Przytrzymywane jedną, znacznie silniejszą dłonią. Usta wciąż błądziły po najczulszych zakamarkach jej ciała, lecz teraz skóry nie drażnił już parodniowy zarost, lecz krótka, sztywna broda. Otworzyła oczy i znów ujrzała sufit pawilonu. Tym razem jednak podtrzymujące go kolumny były osmolone od ognia i dymu. Zdjęta nagłym lękiem, podjęła próbę uwolnienia się spod przygniatającego ją ciężaru. Naraz poczuła, że jest unieruchomiona, zdana na łaskę górującego nad nią mężczyzny. Członek wciąż tkwił głęboko w niej i choć już nie spółkowali, wcale nie zmiękł ani nie zmalał. Stawało się to coraz bardziej dokuczliwe. Szarpnęła biodrami raz i drugi, lecz nie przyniosło to żadnego skutku.
– Mitrydatesie – wykrztusiła – to boli…
– Mitrydatesa już nie ma.
Niedawny kochanek uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. Jej oczom ukazała się kanciasta, ogorzała twarz Kassandra z Ajgaj, okolona czarną brodą z widocznymi pasmami siwizny.
– Należysz do mnie, Parysatis. Byłem twoim pierwszym… i będę ostatnim.
Targnął nią dreszcz grozy oraz obrzydzenia. Desperacko walczyła o oswobodzenie, lecz równie dobrze mogłaby siłować się z lwem albo niedźwiedziem. Nagle poczuła, że coś pali ją między udami. Obmierzłe nasienie Macedończyka… Znów pozwoliła, by w niej wytrysnął, tak jak wtedy, w pałacu królewskim w Suzie… Jak mogła być tak nieostrożna? Była pewna, że kocha się z perskim arystokratą, a nie barbarzyńskim przybłędą!
– Zapłacisz za to! – Wykrzyczała z nienawiścią. – Będę patrzeć, jak moi ludzie wypruwają ci wnętrzności!
– Przegrałaś, Dziewicza Oswobodzicielko – roześmiał się Kassander, bez trudu przytrzymując wyrywającą się dziewczynę w miejscu. – Nadzieja Persydy okazała się płonna. Lecz nie obawiaj się – choć masz wielu zaprzysięgłych wrogów, nie pozwolę im cię skrzywdzić. Chcę byś ujrzała, jak rebelia, którą podniosłaś, wydaje swoje ostatnie tchnienie. A poza tym…
Z przerażeniem poczuła, jak biodra Macedończyka znów zaczynają się poruszać, a penis jeszcze nabrzmiewa w obolałej pochwie.
– A poza tym, nie zamierzam dzielić się tobą z kimkolwiek! Jesteś moja, Parysatis. I zaraz się o tym przekonasz.
Wiedząc, że nie zdoła go powstrzymać, dawna księżniczka wydała z siebie skowyt, w którym wybrzmiała cała jej furia, desperacja i bezsilność. Rozwarła szeroko oczy, zerwała się z łoża i krzyczała dalej, nawet gdy znalazła się w czułych objęciach osobistej niewolnicy.
– Już dobrze, moja pani – przemawiała do niej uspokajającym tonem Darszana. – To tylko zły sen; pozwól, bym go przepędziła.
Drzwi rozwarły się z hukiem. Wpadli przez nie dwaj gwardziści, którzy tej nocy trzymali wartę przed komnatami Jutab, Dziewiczej Oswobodzicielki i obrończyni Pasargadów. W dłoniach ściskali obnażone szable. Rozglądali się gorączkowo po alkowie, próbując zlokalizować powód alarmu. Kiedy go nie znaleźli, zwrócili wzrok na siedzącą na łożu przywódczynię, oświetloną blaskiem pojedynczej, ustawionej obok łoża lampy oliwnej. I oniemieli z zachwytu. Hinduska czym prędzej zakryła wełnianym kocem obnażony biust swej właścicielki i zgromiła młodych żołnierzy spojrzeniem.
– Raczcie opuścić sypialnię, panowie – zwróciła się do nich z chłodną uprzejmością. – Nie godzi się, byście oglądali w tych okolicznościach czcigodną Jutab. Przecież już wiecie, że nic tu po was.
Zawstydzeni jej słowami, czym prędzej wyszli i zawarli za sobą podwoje. Oddech Parysatis spowolnił już na tyle, że mogła przemówić do swej służki, a od niedawna również kochanki:
– To był on. Poplecznik Złego Ducha Arymana, Kassander z Ajgaj. Nie wystarcza mu już prześladowanie mnie na jawie, teraz zaczął nawiedzać również moje sny.
– To tylko koszmar – odparła z naciskiem Darszana. – Puść go w niepamięć, pani, i spróbuj jeszcze zasnąć. Trzeba ci odpoczynku, a do świtu zostało jeszcze parę klepsydr.
Czując, że niewolnica ma rację, niegdysiejsza księżniczka usłuchała. Na powrót ułożyła się na posłaniu. Hinduska zajęła miejsce za plecami właścicielki. Zaczęła pieszczotliwie gładzić jej włosy i nucić cichą kołysankę, pochodzącą zapewne z dawno opuszczonej ojczyzny. Mimo tak sprzyjających warunków, sen długo jeszcze wymykał się Parysatis. Setki myśli przebiegały przez jej umęczony umysł, a wśród nich najgłośniej wybrzmiewały dwa zdania wypowiedziane przez Kassandra: „Mitrydatesa już nie ma” oraz „Byłem twoim pierwszym… i będę ostatnim”.
* * *
– Pić…
Głos, który wypowiedział owe słowo, był słaby i ochrypły, jakby dobywał się z wyschniętego na wiór gardła. A jednak zdołał wybudzić Melisę z letargu, w jaki zapadła tuż przed świtem.
Wcześniej, pomimo krańcowego wyczerpania, nie była w stanie nawet na chwilę zmrużyć oka. Rozpamiętywała wciąż słowa rannego Tesala imieniem Spirydon. Wpierw opowiedział o kaźni jej niewolnicy, w której brał czynny udział, a następnie poniósł za swą zbrodnię najwyższą karę. Śmierć Parmys i uduszenie jednego z jej katów, w obecności Melisy i pod dachem lazaretu, nad którym sprawowała pieczę – wszystko to wstrząsnęło Jonką do głębi i całkiem pozbawiło snu. Przez całe klepsydry zmagała się z poczuciem winy oraz świadomością, że pragnąc nieść pomoc, przyczyniła się do okrutnej śmierci dwojga ludzi. Dopiero nad ranem wycieńczony organizm w końcu się poddał, a gonitwa gorączkowych myśli ustała. Aż do teraz…
Kiedy uniosła powieki, uświadomiła sobie, że leży zwinięta w kłębek na łożu zajmowanym przez jej rannego oblubieńca. Który wcale nie był już nieruchomy, jak przez dobę, która minęła od operacji. Zerwała się z posłania i spojrzała w twarz Kassandra. Miał otwarte oczy i rozchylone usta. Uniesioną ręką obmacywał pokrywające mu skronie i szczyt głowy bandaże. Jeśli ktoś go nie powstrzyma, zaraz naruszy opatrunek nad wykrojonym w czaszce otworem… Melisa delikatnie ujęła dłoń Macedończyka w swoje własne i odciągnęła mu ją od czoła.
– Kassandrze, proszę… Nie niszcz owoców pracy Erechteusa oraz Nehemiaha… – przemówiła łagodnym tonem.
Zdawała sobie sprawę, że po wszystkim, co mu się przytrafiło, może być zdezorientowany oraz zagubiony. Stracił przytomność dwa dni temu, na polu bitwy, ocknął się zaś w czystym łóżku, w obozie pod Pasargadami, z głową ciasno owiniętą białym płótnem.
– Obaj srogo się natrudzili, by przywrócić cię do zdrowia.
Skierował na nią swe, tylko na wpół przytomne, spojrzenie.
– Pić – powtórzył.
Na blacie pobliskiego stołu znajdowała się amfora oraz ceramiczny puchar. Melisa napełniła kielich wodą, którą zmieszano ze śladowymi ilościami wina. Przysunęła naczynie do ust Macedończyka. Wsparty na łokciu, przez dłuższą chwilę zaspokajał pragnienie. Drugą ręką podtrzymywała mu głowę, by zbyt szybko nie opadła na poduszki. Choć podniósł się o własnych siłach, wciąż był bardzo osłabiony. Medycy uprzedzali ją, że tak właśnie będzie. Obrażenia, jakie odniósł, odciskają na człowieku swoje trwałe piętno. Rekonwalescencja będzie wymagać czasu oraz cierpliwości, przede wszystkim od niego.
– Co… z bitwą? – zapytał, gdy odstawiała opróżniony puchar.
– Zwyciężyłeś, najdroższy. Twój adiutant opowiadał, że całkiem rozgromiliście buntowników. Ty zaś położyłeś trupem najmożniejszego z nich wszystkich…
– Teraz pamiętam… – Na wargach Macedończyka zagościł cień uśmiechu. – To był dobry pojedynek. Skurwysyn umiał walczyć… Nie to, co jego zniewieściali rodacy…
Gdy tylko złożył głowę na poduszkach, powieki zaczęły mu ciążyć, a kolejne zdania wypowiadał coraz ciszej. Melisa usiadła na łożu i położyła mu dłoń na piersi. Patrzyła, jak zapada w sen – jakże różny od wcześniejszej nieświadomości. Pod palcami czuła silne, miarowe uderzenia serca. Kiedy znieruchomiał, uniosła rękę i otarła samotną, spływającą w dół policzka łzę. Wszystko będzie dobrze, powiedziała sobie w duchu. Na przekór wszystkim przeciwnościom losu, Kassander do niej wrócił. Został jej przywrócony, za sprawą wysiłków uzdrowicieli oraz przychylności bogów. Teraz już wszystko ułoży się pomyślnie…
* * *
Argyros długo wynurzał się z czarnego, pozbawionego marzeń czy koszmarów snu. Ponieważ nikt nie przyszedł go zbudzić, na wpół przytomny parę razy obracał się pod ciężkim futrem. Przy kolejnej zmianie pozycji poczuł ciepło bijące od leżącego nieopodal ciała. Powoli rozwarł oczy. I zamarł w bezruchu.
U jego boku spała w najlepsze Parmys.
Dopiero po długiej, pełnej dezorientacji chwili zaczął dostrzegać oczywiste różnice. Podobnie jak Lidyjka, pogrążona we śnie dziewczyna miała proste, jasne włosy, lecz w przeciwieństwie do tamtej – bardziej pociągłą twarz z mniej wydatnymi kośćmi policzkowymi. Usta były nieco węższe, za to nos odrobinę szerszy. Wiedział też, że gdy uniesie powieki, jej tęczówki okażą się zielone, nie brązowe. Miał przed sobą Perrinę, jedną z towarzyszących wojsku ladacznic, która przed dwoma dniami, kiedy skrwawiony powrócił do obozowiska, okazała mu swoje bynajmniej niemerkantylne zainteresowanie; Perrinę, która mimo ofiarnej służby w lazarecie zawsze znajdowała czas, by zmienić mu opatrunek i rzec dobre słowo; Perrinę, którą wykorzystał jako nieświadome narzędzie zemsty, każąc pilnować schodów wiodących na piętro willi, gdzie przesłuchiwał, torturował, a w końcu uśmiercił jednego z gwałcicieli Parmys.
Pamiętał, że po wszystkim wrócił na kwaterę sam. Wciąż pełen gniewu, nienawiści oraz zgrozy. Próbował znaleźć zapomnienie w winie, lecz w kawaleryjskim bukłaku zostało go zbyt mało. Padł na posłanie i leżał w bezruchu, wpatrzony w mroczną pustkę nad sobą. I wtedy przyszła ona. Wślizgnęła się do namiotu i zasunęła za sobą jego poły. Zostawiła jedynie wąską szparę, przez którą do środka wnikała smuga blasku z rozpalonego nieopodal ogniska. Kiedy więc pozbywała się odzienia, widział jedynie kontur jej smukłego, gibkiego ciała.
Nie zaprosił jej na siennik, lecz i tak do niego dołączyła. Długo leżała spokojnie, przesuwając jedynie dłonią po torsie młodzieńca. Kiedy wciąż nie reagował, skierowała rękę niżej. Wbrew sobie westchnął, gdy pod tuniką dosięgła męskości i ujęła ją między palce. Choć przed oczyma wciąż miał zastygłą w śmiertelnym grymasie twarz Tesala, Perrinie i tak udało się go pobudzić. I przyszło jej to z wielką łatwością. Wystarczyło ledwie parę ruchów, by członek stwardniał i zaczął się unosić. Przysunęła się bliżej, naparła piersią na ramię Argyrosa, a udo zarzuciła mu na nogę. To było oczywiste – pragnęła go ze wszystkich sił. Wystarczyło, by sięgnął po to, co z chęcią ofiarowała… A jednak nie potrafił zdobyć się na jakiekolwiek działanie.
Jakimś cudem jego apatyczny bezruch nie zniechęcił dziewki. Uniosła się, przełożyła udo nad brzuchem Macedończyka i dosiadła go okrakiem. Łonem jęła ocierać się o przyrodzenie, sprawiając, że nabrzmiało jeszcze mocniej. W końcu sięgnęła w dół, nakierowała penisa na siebie i bardzo powoli zaczęła się na niego osuwać. W środku była gorąca, ciasna i tak bardzo soczysta. Adiutant generała głośno zaczerpnął tchu. Ręce, jakby powodowane własną wolą, uniosły się ku biodrom kochanki. Palce mocno się na nich zacisnęły.
Choć owej nocy wcale nie miał ochoty na miłostki, do głosu doszły jednak pierwotne potrzeby ciała. Narastająca rozkosz zacierała wspomnienie Spirydona, i tego, jak do końca, z desperackim uporem walczył o życie. Argyros przesunął dłonie w górę szczupłego ciała, do podnóża niewielkich, jędrnych piersi. Wystarczyło zmrużyć oczy, by w górującej nad nim sylwetce dostrzec dziewczynę, którą tak brutalnie i ostatecznie mu odebrano. Perrina miała niemal taką samą figurę, jej twarz skrywała ciemność, a kiedy blask ogniska zalśnił we włosach, ich odcień przestawał mieć znaczenie… Teraz, gdy zaspokoił już żądzę mordu, do głosu doszły ból i tęsknota za tym, co bezpowrotnie utracił. A przecież lędźwie wciąż wychodziły naprzeciw ruchom porne. Ich coraz głośniejsze jęki splatały się ze sobą, tworząc wspólną melodię przyjemności.
Nie miał pojęcia, jak długo unosiła się i opadała na niego. Oficerski namiot wypełniła piżmowa woń spółkowania. W końcu dziewczyna zaczęła dyszeć z wysiłku, a jej skóra stała się śliska od potu. Chyba wówczas uznała, że pora przeprowadzić ostateczny szturm i zburzyć do szczętu mury, którymi wciąż się otaczał. Odchyliła się nieco, wyswobadzając z palców młodzieńca. Wsparta na rękach, jęła mocniej nadziewać się na pulsujący od krążącej w nim krwi członek. Argyros zachłysnął się krzykiem, który z pewnością usłyszeli przechodzący obok namiotu żołnierze. Dłonie opadły mu na pościel i kurczowo się na niej zacisnęły. Wyprężył tors, odrzucił głowę w tył. Ranny policzek palił go, rozciągnięty w grymasie, lecz Macedończyk nie zwracał na to uwagi. Wszystko bowiem utonęło we wzbierającej fali ekstazy. Kiedy znów rozwarł usta do krzyku, Perrina opadła nań całym ciałem i pocałowała głęboko, z namiętnością dziwki, która choć raz uprawia miłość nie za srebro, lecz z własnego wyboru i pragnienia.
Długo stygli w mroku, wymieniając niespieszne pieszczoty i pocałunki smakujące jego krwią. Za płóciennymi ścianami namiotu wciąż było gwarno –niemogący zasnąć zbrojni prowadzili przy ogniskach długie rozmowy, o niedawnej bitwie, zbliżającym się szturmie na Pasargady, o ciągnących za wojskiem helleńskich pornai oraz perskich brankach, które niedawno sprowadzono do obozowiska. Z każdą jednak chwilą ich dysputy coraz bardziej zlewały się ze sobą w jednostajny szum, który wreszcie ukołysał do snu doszczętnie wyczerpanych kochanków.
Teraz Argyros był znów w pełni przytomny, zaś wspomnienia poprzedniego dnia i nocy wróciły doń z pełną klarownością. Perrina zdołała wczoraj przynieść mu ukojenie, lecz skutek jej wysiłków był krótkotrwały. Ból utraty oraz gniew wobec wszystkich, którzy przyłożyli do niej rękę, ponownie zaczęły narastać w młodym oficerze. Po cichu, by nie zbudzić jasnowłosej, wysunął się spod przykrywających siennik futer i sięgnął po pas z mieczem. Następnie dotknął opatrunku na policzku. Bandaż był sztywny od zakrzepłej krwi. Ktoś powinien mu go zmienić. Na szczęście, właśnie wybierał się do lazaretu.
Krocząc przez obóz, powtarzał w myślach nienawistne imiona, wyrwane z gardła rannego kawalerzysty. Thoraks. Kottus. Batykles. Eurytion. Chciał, by wypaliły mu się pod czaszką, tak by nigdy nie zapomniał ich brzmienia. Mężczyźni, za sprawą których Parmys konała w bólu i sromocie. Mężczyźni, których wkrótce czekała śmierć.
Kiedy dotarł do willi, właśnie wynoszono zwłoki Spirydona. Argyros przepchnął się przez ciżbę i spojrzał na nie z góry. Śmierć wygładziła rysy weterana. Biel zakrywających mu tors bandaży skalała ciemna czerwień. Młodzieńcowi znów mignęła przed oczami zeszła noc. Wtedy, by wymusić zeznania, własną ręką otworzył rany Tesala. Uniósł dłoń i przyjrzał się swoim palcom. Na dwóch z nich wciąż dało się dostrzec zaschnięty, rdzawy osad. Otrząsnął się ze wspomnień i zaczął przysłuchiwać toczonym wokół rozmowom. Po ciało kawalerzysty przyszli jego rodacy. Teraz, dźwigając ciało towarzysza broni, zażarcie dyskutowali na jego temat.
– Jeszcze wczoraj sądziłem, że się z tego wyliże – warknął niski mężczyzna o krzywych nogach, jakie często spotyka się u ludzi spędzających większość życia na końskim grzbiecie.– Byłem gotów postawić na to miesięczny żołd. Prawda, że Persowie okrutnie go urządzili… ale to był istny siłacz. Nie takie już przetrzymał rany.
– Medyk, który go badał, miał nietęgą minę – zauważył jego kompan, o naznaczonym poprzeczną blizną obliczu. – I nie chciał orzec, kiedy i czy w ogóle podniesie się z łoża…
– Ten Hebrajczyk? – Roślejszy od innych drab obrócił głowę w bok i splunął pogardliwie. – Nie ufam takim jak on. Że też cudzoziemskich przybłędów dopuszcza się do naszych chłopców…
Oni nie widzą w śmierci krajana niczego podejrzanego, uświadomił sobie Argyros. A jeśli już, to o zaniedbanie posądzają uzdrowiciela, Nehemiaha z Betlejem… Tajemnica śmierci Spirydona zdawała się bezpieczna.
– Nie gadaj bzdur, Kottus – warknął czwarty z Tesalów, starszy i najbardziej ze wszystkich zziajany. Uniósł rękę i otarł wierzchem dłoni spotniałe z wysiłku czoło. – Ten Hebrajczyk leczył przedtem samego generała. Wątpię, by dopuścili doń byle kogo…
– Nie ufam takim jako on i tyle – powtórzył z uporem drab.
– Posłuchajcie… Zrobiliśmy dla Spirydona wszystko, co w naszej mocy. Załatwiliśmy mu nawet osobną izbę, by inni ranni nie zakłócali mu spoczynku zawodzeniami. Ale czasem żadne starania nie wystarczą. Widać Hades bardzo już pragnął gościć go w swej krainie…
Macedończyk nie śledził już dalej rozmowy. Całą uwagę skupił na tym, którego towarzysze broni nazywali Kottusem. I tak oto los raz jeszcze uśmiechnął się do generalskiego adiutanta, wskazując mu kolejny cel powziętej zemsty. Cel stanowiący znacznie poważniejsze niż poprzednio wyzwanie. Mężczyzna dorównywał wzrostem i szerokością barów Spirydonowi, lecz w przeciwieństwie do niego był zdrowy i w pełni sił. Argyros uświadomił sobie, że w otwartym starciu z Tesalem mógłby mieć poważne kłopoty. Jeśli chciał być pewien sukcesu, powinien uderzyć znienacka, wykorzystując zaskoczenie. Na razie przyglądał się więc kolejnemu z oprawców Parmys tak długo i wytrwale, aż jego rysy i sylwetka zapisały mu się w pamięci. Kiedy był już pewien, że rozpozna go nawet z daleka albo w mroku nocy, bez słowa odłączył się od niewielkiego konduktu żałobnego i udał w stronę willi, w której mieścił się lazaret.
* * *
Po wypełnionej koszmarami nocy, poranek, który wreszcie nastał, okazał się dla Parysatis bardzo trudny. W pierwszej chwili po obudzeniu nabrała przekonania, że w ogóle nie zdoła podnieść się z łoża. Czuła się wyczerpana, roztrzęsiona i chora, jakby poprzedniego dnia zjadła coś nieświeżego. Wspomnienie bezsilności w ramionach Macedończyka nadal przyprawiało ją o zimne dreszcze, a podbrzusze bolało, jakby po brutalnej i niechcianej penetracji.
Kiedy niewolnica dostrzegła, w jakim jest stanie, zaczęła namawiać ją, by tego dnia w ogóle nie wstawała.
– Jesteś wycieńczona, moja pani – mówiła z naciskiem. – Zbyt wiele ciężarów nosisz na swych barkach. Pilnie potrzebujesz odpoczynku. Choć raz zdaj się na doradców. Pozwól, by dziś cię zastąpili. Świat się od tego nie zawali.
– Wierz mi, z chęcią bym tak uczyniła – odparła zmęczonym tonem. – Lecz mieszkańcy Pasargadów liczą właśnie na mnie. Muszą zobaczyć, że jestem z nimi, na ulicach i na miejskich murach, inaczej zaczną upadać na duchu. Bahadur, Szahnaz, nawet Farzin ze swoimi natchnionymi kazaniami… Żaden z nich nie może mnie wyręczyć.
W jej słowach nie było chełpliwości ani pychy. Parysatis nie czuła się dobrze w tej roli – szczególnie dziś, gdy jej organizm buntował się wobec kolejnych obowiązków. A jednak to właśnie ją lud obwołał Nadzieją Persydy. Musiała udźwignąć to brzemię. Udowodnić, że Kassander z jej snu się mylił.
– Późno już. Zbyt długo zamarudziłam w łożu.
– W takim razie zaraz podam śniadanie – zaproponowała Hinduska. – Skoro nie możesz sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek, moja pani, niechże chociaż nakarmię cię przed długim dniem.
Dawna księżniczka potrząsnęła głową.
– Nie jestem głodna.
Wolała nie przyznawać, że targają nią mdłości. Bała się, że natychmiast zwróciłaby posiłek, wzbudzając tym jeszcze silniejszy niepokój służącej.
– Pomóż mi tylko doprowadzić się do porządku.
Darszana podniosła się z łóżka i przeszła przez sypialnię. Zazwyczaj Parysatis śledziłaby ją wzrokiem, podziwiając kołyszące się krągłości smagłego ciała. Dziś jednak wcale nie miała apetytu na takie widoki – ani na nic, co łączyło się z rozkoszami alkowy. Poczekała, aż niewolnica przyniesie jej owalne lustro z wypolerowanego brązu, a potem spojrzała we własne odbicie. Ujrzała szczupłą, wymizerowaną twarz oraz głębokie cienie pod oczami. Westchnęła. Było z nią naprawdę źle.
Pomoc Hinduski w istocie okazała się nieoceniona. Kohlem antymonowym podkreśliła oczy swojej pani, ukrywając w ten sposób to, jak bardzo były podkrążone. Róż nałożony na policzki zamaskował ich bladość, zaś egipska szminka przyciągała uwagę, odwracając ją tym samym od innych, wciąż widocznych oznak znużenia. Gęste, czarne włosy zostały splecione w ciasny warkocz, który dawał się wygodnie ukryć pod hełmem. Kiedy Parysatis znowu popatrzyła w zwierciadło, poczuła wzbierającą w niej wdzięczność wobec służki.
– Dokonałaś cudu! – zawołała. – Dopiero teraz mogę się wreszcie pokazać obrońcom Pasargadów!
– Może najpierw stosownie cię odziejmy.
Darszana przyjęła pochwałę z rozbawieniem, ale popatrzyła znacząco na dawną księżniczkę. Ta poszła za jej spojrzeniem i zarumieniła się. Wciąż przecież była naga.
Po połowie klepsydry dzięki staraniom niewolnicy Parysatis już w pełni przemieniła się w Jutab – wojowniczkę, której imię budziło lęk w sercach Hellenów oraz męstwo w Persach. Tym razem podtrzymująca lustro służąca stanęła dwa kroki dalej, pozwalając pani obejrzeć się od stóp do głów. W sięgającym do kolan, wypolerowanym na błysk łuskowym pancerzu, wysokim hełmie z końską kitą, z szablą przy boku, prezentowała się groźnie i fascynująco zarazem. Podobnie musiała wyglądać Pantea Arteszbod, wyruszająca na podbój świata przywódczyni Nieśmiertelnych Cyrusa Wielkiego.
– Dopiero teraz mogę cię puścić na ulice Pasargadów – oznajmiła z satysfakcją Hinduska. – Idź i zwyciężaj, moja pani.
Parysatis westchnęła. Gdybyż to było takie łatwe. A przecież czuła się już znacznie pewniej niż zaraz po przebudzeniu. Koszmar powoli zacierał się w pamięci młodej Persjanki. W jakiś tajemny sposób niewolnica dodała jej sił.
Z chrzęstem pancerza ruszyła ku drzwiom, lecz gdy mijała służkę, wiedziona nagłym impulsem, objęła ją prawicą i mocno przygarnęła do siebie. Gdy nagie ciało zetknęło się z chłodem stalowych łusek, Hinduska wydała z siebie pisk, szybko jednak stłumiony pocałunkiem. Zwierciadło wysunęło się z bezwładnych rąk i spadło na podłogę. Wypolerowany brąz zaśpiewał z protestem, ale wytrzymał.
– Dziękuję – wyszeptała ta, którą zwano Nadzieją Persydy. – Dziękuję ci za wszystko, Darszano.
* * *
W samo południe najważniejsi oficerowie sprzymierzonych wojsk – pozostający na wolności i trzymający się na nogach – zgromadzili się na naradę. Stawili się: dowódca hoplitów, Ateńczyk Dioksippos, adiutant generała, Argyros, a także nowy sojusznik – przewodzący sprzymierzonym Persom Chosroes. Jazon ugościł ich w swoim wielkim namiocie, wypełnionym niezliczonymi łupami wojennymi, gromadzonymi od początku azjatyckiej kampanii. Zastępca generała zajął miejsce na misternie zdobionym, przypominającym tron krześle, natomiast zaproszeni usiedli na skrzyniach wypełnionych po brzegi zagrabioną biżuterią, naczyniami ze złota i srebra czy też najdelikatniejszymi tkaninami. Wspierali stopy na misternie tkanych perskich dywanach, podczas gdy mezopotamski sługa, Muranu, podawał im wino w pysznych pucharach.
Zhellenizowany Trak poczekał, aż wszyscy zostaną obsłużeni, po czym gestem odesłał niewolnika. Chłopak wciąż słabo mówił po grecku, ale i tak słowa, które miały tutaj paść, nie były przeznaczone dla jego uszu. Jazon złagodził obcesową wymowę gestu znacznie cieplejszym spojrzeniem. Efeb zarumienił się i nim zniknął sprzed oczu swego pana, uraczył go jeszcze nieśmiałym, lecz wiele sugerującym uśmiechem. Wychodząc, zostawił dzban z winem na nieodległym stole, na wypadek gdyby rozprawiającym wodzom zaschło w gardłach.
– Zaczynajmy – rzekł Trak – bo spraw do omówienia jest wiele. Najważniejsza jest taka, że dziś rano Kassander odzyskał świadomość. Co prawda na krótko – zdołał jednak zamienić parę słów ze swoją nałożnicą. Melisa przysięga, że brzmiał rozsądnie, wydaje się zatem, że zdołał zachować rozum oraz pamięć.
– To wspaniała wiadomość! – zawołał Dioksippos.
Choć poznał generała ledwie przed paroma miesiącami, kiedy tamten gościł w Atenach, przygotowując swój korpus do azjatyckiej wyprawy, wkrótce połączyła ich przyjaźń, szczególnie silna, bo wykuta w ogniu wojennego braterstwa.
– Zaprawdę, bogowie muszą mocno kochać Kassandra, skoro pozwalają mu wylizać się z takich obrażeń. Domyślam się zresztą, że najbardziej miłują go boginie! Pewnie to Afrodyta najbardziej wstawiała się za nim u Apolla. Tej dziwce muszą mięknąć nogi na myśl o naszym jurnym Macedończyku…
– Nie bluźnij! – warknął Argyros.
Trak ze zdziwieniem spostrzegł, że adiutant wcale nie ucieszył się z wieści o stanie dowódcy.
– Rozmawiałem z medykiem Erechteusem – podjął, zanim zgrzyt między oficerami mógł przemienić się w otwartą konfrontację. – Jest wciąż ostrożny w sądach, lecz ogółem dobrej myśli. Zastrzega jednak, że powrót Kassandra do zdrowia potrwa długo, będziecie więc musieli jeszcze przez jakiś czas znosić moje rządy. Przysięgam, że będę roztropnym i umiarkowanym tyranem…
Liczył, że jego żart nieco rozładuje napięcie. Ateńczyk zasalutował mu pucharem, Argyros nie uśmiechnął się chyba wyłącznie dlatego, że nie pozwalał mu na to opatrunek na policzku. Tylko Pers zachował powagę.
– Skoro tak, raz jeszcze nalegam, byś osądził Eurytiona z Feraj, sprawcę rzezi bezbronnych jeńców. Ta zbrodnia nie może dłużej pozostawać bez kary…
– Wydanie wyroku pozostawię Kassandrowi – odparł stanowczo Jazon. – Właśnie dlatego, że pragnę być roztropny i umiarkowany. A nade wszystko znam swoje ograniczenia. Jestem Trakiem, dla wielu żołnierzy w tym korpusie zwykłym barbarzyńcą z północy. Tesalowie nie zniosą, by ktoś taki jak ja osądził ich dowódcę. Z drugiej strony, w ciągu dekad, jakie minęły od podporządkowania ich ziem przez króla Filipa, zdążyli już przywyknąć do macedońskiej władzy. Dlatego zaakceptują werdykt skazujący tylko gdy padnie z ust samego generała. Możesz mi wierzyć, Chosroesie, nie jestem zadowolony z takiego stanu rzeczy. Ale nie zaryzykuję buntu naszej konnicy. W obecnej chwili potrzebujemy jej bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
– Jakże to? – Zdumiał się Dioksippos. – Bitwa wygrana, buntownicy poszli w rozsypkę. Jazda spełniła już swoje zadanie. Dlaczego teraz, gdy zostało nam już samo oblężenie Pasargadów, twierdzisz, że kawalerzyści są niezbędni? Chyba nie każesz im szarżować na miejskie bramy?
Jazon potrząsnął głową:
– Nie trzeba mi ich pod murami tego skazanego na upadek miasta. Są jednak niezbędni, byśmy w ogóle doczekali kapitulacji Pasargadów. Będę z wami szczery – kończy nam się żywność. Do niedawna pozyskiwaliśmy ją w okolicznych wsiach i folwarkach, ale z tym już koniec. Wycisnęliśmy z lokalnego chłopstwa ostatnie kłosy zboża, ostatni medymnos ryżu. Już teraz zagląda im w oczy głód, a i my niebawem go doświadczymy, jeśli nie podejmiemy szybkich i zdecydowanych działań. Musimy wyprawić się do dalszych osad, dokonać konfiskaty w bardziej odległych latyfundiach. To właśnie w najbliższych dniach będzie zajęciem konnicy. Dlatego nie chcę czynić sobie nieprzyjaciół z Tesalów. Eurytion z Feraj pozostanie pod strażą, czekając na osąd. Ale Temida musi w jego wypadku uzbroić się w cierpliwość… Podobnie jak i ty, Chosroesie.
Ostatnie zdania wypowiadał, spoglądając Persowi prosto w oczy. Tak jak się spodziewał, młody oficer nie wytrzymał długo tego pojedynku woli i opuścił wzrok.
– Skoro sytuacja wygląda aż tak poważnie… jestem gotów poczekać na wyrok – rzekł w końcu dowódca garnizonu w Isztahr.
Jazon podziękował mu skinieniem głowy.
– Sytuacja nie byłaby tak nagląca, gdyby nie liczba jeńców, których udało wam się pochwycić w niedawnej bitwie – ciągnął, przesuwając spojrzeniem między Chosroesem i Dioksipposem. – Dziewięć tysięcy mężczyzn to dwa razy więcej niż liczy cały nasz korpus. Konieczność ich wyżywienia jeszcze szybciej nadszarpnie nasze ograniczone zapasy.
– Nie zapomnij o dwustu pochwyconych brankach – rzucił z rozbawieniem Ateńczyk. – Je również należy karmić. Muszą mieć siły, by całymi nocami zabawiać naszych chłopców!
Jazon zauważył, że twarz Persa tężeje w wyrazie tłumionego gniewu.
– Jeńców wykorzystamy przy budowie wałów okalających Pasargady – rzekł szybko, nie dając się zbić z tropu. – Dotychczas zajmowali się tym uprowadzeni z pobliskich folwarków wieśniacy. Ich możemy teraz puścić wolno…
– Obdarzając na odchodnym zapasami, prawda? – Tym razem odezwał się generalski adiutant. – Jako zadośćuczynienie za pracę, do której ich zmusiliśmy. Inaczej wkrótce skonają z głodu. Sam powiedziałeś, dostojny Jazonie, że ogołociliśmy całą okolicę ze zboża oraz ryżu.
– Argyrosie, bądź rozsądny!
Trak zaczynał powoli tracić cierpliwość. Jego najbliżsi podkomendni zachowywali się tego dnia jak dzieci. Albo błaznowali, jak ten przeklęty Ateńczyk, albo zasypywali go nierealistycznymi żądaniami. Niedawno otrzymane rany przypominały o sobie przy każdym bardziej zdecydowanym ruchu, jeszcze pogłębiając jego irytację.
– Nie mamy dość żywności, by rozdawać ją lekką ręką! Oswobodzeni chłopi będą musieli radzić sobie sami.
– Nie godzi się odsyłać tych ludzi na pewną śmierć – nie ustępował młodzieniec.
– Za pozwoleniem… – odezwał się Chosroes. – Mój oddział może odprowadzić ich na tereny, gdzie jest w bród żywności. Choćby do Isztahr. Po stłumieniu powstania w mieście i okolicach brakuje rąk do pracy. Wasi brańcy mogliby zająć się uprawą tamtejszych pól albo znaleźć zatrudnienie w obrębie murów.
– Doskonała myśl! – zawołał Jazon, uradowany tyleż propozycją, co faktem, że narada wreszcie zmierzała we właściwą stronę. – W ten sposób rozwiążemy od razu dwa problemy. Pozbędziemy się paru tysięcy gąb do wyżywienia i pobudzimy gospodarkę tej krainy, całkiem podupadłą za sprawą wojny. Każ swoim ludziom szykować się do wymarszu.
– Jeśli wyruszymy jutro rano, powinniśmy być z powrotem za jakieś osiem dni – ocenił Pers. – Przy okazji sprowadzimy więcej zapasów z Isztahr. Miasto nie było długo oblegane, więc jego spichlerze nadal są pełne.
– Szykujcie się zatem do wymarszu. My tymczasem poślemy wiadomość do Pasargadów – oznajmił Trak z wilczym uśmiechem. – Jutab wciąż nie ma pojęcia o unicestwieniu sił, które miały przyjść jej z pomocą. Sprawimy, że dowie się o tym nie tylko ona, ale i wszyscy mieszkańcy. Nie godzi się wszak trzymać ich zbyt długo w niewiedzy…
* * *
Późnym popołudniem, gdy słońce zaczynało się już chylić nad zachodnim horyzontem, zwrócona w stronę miasta brama głównego obozowiska Macedończyków i Hellenów szeroko rozwarła swe podwoje. Następnie, przy gromkim zawodzeniu salpinksów, wymaszerowały przez nie pierwsze zastępy oblegających – najpierw tesalscy jeźdźcy oraz lekkozbrojni, którzy szybko i sprawnie uszykowali się na równinie. Ich zadaniem miało być ubezpieczanie reszty wojsk, na wypadek gdyby obrońcy Pasargadów podjęli niespodziewany atak. Następnie oczom zaalarmowanych Persów ukazali się dzierżyciele saris, za nimi zaś hoplici. Ci jednak, zamiast gotować się do szturmu, formowali kolumny, równolegle do linii murów. Niektórzy zamiast własnego oręża dźwigali dziwne konstrukcje uczynione z krótkich włóczni, do których przy pomocy rzemieni umocowano łuskowe pancerze lub kaftany oraz wysokie hełmy. Dla obdarzonych szczególnie bystrym wzrokiem obserwatorów stało się jasne, że to zdobyczny perski rynsztunek.
Kiedy ciężka piechota stała już uszykowana niczym do przeglądu, przez bramy obozowiska zaczęła się wylewać kolejna, znacznie liczniejsza ciżba. Tej brakło jakiegokolwiek porządku – tworzyli ją bowiem jeńcy w brudnych i poplamionych krwią łachmanach, ze skrępowanymi z tyłu rękoma, pędzeni naprzód przez zbrojnych w bicze Traków. Ci zaś skwapliwie wymierzali razy każdemu, kto nie dość szybko przebierał nogami. Gdy tylko któryś Pers potknął się i upadł na ziemię, Trak przyskakiwał doń i tak długo okładał batem, aż zniewolony podniósł się i dołączył do swych pobratymców. Okrucieństwo nadzorców było oczywiste, bezczelne i prowokacyjne. Od strony murów podniosły się oburzone okrzyki, wielu bojowników Jutab chwyciło za łuki i napięło cięciwy. Paru nawet wypuściło strzały, choć musieli zdawać sobie sprawę z daremności tego czynu. Zarówno jeńcy, jak ich dręczyciele znajdowali się bowiem daleko poza zasięgiem pocisków.
Sama Jutab została wezwana, gdy tylko zaczął się ruch w obozie Hellenów. Tego dnia dłużej niż zwykle zeszło jej w pałacu królów, gdzie wykonywała cywilną część swych obowiązków – na którą składały się zarządzanie miastem oraz rozsądzanie sporów. Kiedy pospiesznie dotarła na mury, jeńcy zostali już zapędzeni na pozycję za hoplitami. Z kolei za ich skrwawionymi plecami zgromadzili się pozostali Trakowie, którzy mieli zamykać pochód.
Wówczas przed czołem kolumny pojawiło się kilku jeźdźców. Promienie słońca błyskały na ich posrebrzanych napierśnikach. Parysatis zmrużyła oczy, lecz nie dostrzegła wśród nich mocarnej sylwetki Kassandra z Ajgaj. Jeden z oficerów, niższy i nie tak potężnie zbudowany, uniósł ramię. Salpinksy ozwały się ponownie, lecz w innym niż poprzednio tonie. Dzierżyciele saris ruszyli naprzód w równych czworobokach. Hoplici unieśli swe okrągłe tarcze i jęli uderzać w nie drzewcami włóczni. Nosiciele wojennych trofeów jak na komendę przesunęli się bliżej w stronę murów miasta, tak by Persowie dobrze przyjrzeli się zdobycznej broni i pancerzom. Niegdysiejsza księżniczka próbowała ich policzyć. Poddała się, nim doszła do stu.
Oddział za oddziałem, siły oblegających dołączały do marszu. Wkrótce stało się jasnym, że jego trasę wytyczono wokół całych murów Pasargadów, tak by każdy z obrońców, gdziekolwiek się znajdował, mógł na własne oczy zobaczyć triumfujące zastępy i sromotę podążających z tyłu pokonanych. By wieść o zwycięstwie Hellenów nad Persami rozniosła się po całym mieście. To jednak nie wystarczyło mistrzowi tego widowiska. W miarę jak czoło kolumny marszowej mijało każdą z czterech miejskich bram, zbliżał się do niej herold. Trzymając się wciąż poza zasięgiem strzał, donośnym głosem wołał najpierw po persku, a potem po aramejsku:
– Mieszkańcy Pasargadów! Niech będzie wam wiadome, że macedońskie wojska pod wodzą prześwietnego Kassandra z Ajgaj rozgromiły hordę rebeliantów, którą ich przywódczyni, Jutab, przyzwała sobie z odsieczą! Tysiące buntowników zginęły, pozostałych widzicie tam, pędzonych pod batem! Nie wyczekujcie zatem ratunku, ten bowiem nie nadejdzie. Waszą jedyną nadzieją jest kapitulacja. Prześwietny generał przyrzeka, że tym, którzy złożą broń, nie stanie się krzywda! Miasto uniknie rzezi, gwałtów oraz plądrowania. Wystarczy, że wydacie prowodyrów, wśród nich wspomnianą Jutab, zapłacicie kontrybucję i przyjmiecie z powrotem helleński garnizon! Uczyńcie to wszystko, dobrzy mieszkańcy, a wasze przewiny wobec króla Aleksandra pójdą w zapomnienie!
– Czyli już wiemy, co stało się z wojskami z Gór Zagros – warknął Bahadur do stojącej nieopodal Parysatis. Był pochylony do przodu, jego palce zaciskały się na kamiennych blankach.
Persjanka poczuła, jakby pod jej stopami otwierała się przepaść. W ostatnich dniach coraz bardziej niepokoiła się o losy odsieczy, którą przyzwała. Wszak falangici oraz Tesalowie zniknęli ostatnio w tajemniczych okolicznościach spod miejskich murów, tylko po to, by wkrótce pod nie wrócić, może tylko nieco mniej liczni. Lecz teraz, gdy wieści w końcu nadeszły, były kompletnie druzgoczące. To, co dotychczas jedynie przeczuwała, nagle okazało się rzeczywistością. Zimną, bezlitosną, której nie sposób było zignorować.
Zmusiła się, by spojrzeć na pędzonych za hoplitami jeńców. Z tej odległości nie była w stanie rozpoznać żadnego z nich. Czy w tym tłumie nieszczęśników szli jej dawni towarzysze broni: Oksartes, Farbod, Artaban oraz Naudar? Czy szedł wraz z nimi Mitrydates, co rusz potykając się i przyjmując spadające na grzbiet razy? Nie, nie mogła uwierzyć, że przystałby na takie poniżenie. Pomyślała, że jeśli tylko miał taki wybór, nie wahał się ani przez chwilę, przedkładając chwalebną śmierć nad życie w sromocie niewoli.
I wtedy właśnie wrócił do niej majak, który śniła zeszłej nocy. Z uderzającą klarownością przypomniała sobie jego przebieg – od rozkosznego początku aż po pełen grozy finał. Ile prawdy było w rzuconych przez Macedończyka słowach? Czy spośród dwóch mężczyzn, których wybrała na swoich kochanków, tylko jeden chadzał jeszcze pośród żywych? I co najgorsze – był to ten, do którego czuła tylko nienawiść i odrazę? „Należysz do mnie, Parysatis.”
Persjanka zadrżała, lecz nie z zimna, a z nagłego skurczu wnętrzności. Poczuła, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch. Zgięło ją w pół, tak gwałtownie, że hełm zsunął się jej z głowy. Oparła czoło o chłodny kamień blanków. Zamknęła oczy, walcząc o to, by nie zwymiotować. Nie tutaj. Nie w tej chwili. Czuła na sobie zatroskane, a może i zalęknione spojrzenia, słyszała dobiegające zza pleców szepty. Jej żołnierzy. Mieszkańców oblężonego miasta. Tych, którzy najpierw w nią uwierzyli, a teraz zaczynali wątpić.
Ktoś otoczył ją ramieniem. Ostatni raz przełknęła słoną ślinę i dopiero wówczas odważyła się zobaczyć, kto przyszedł jej z pomocą. To był Bahadur, nieoceniony wiarus i jej zastępca. Dawny Nieśmiertelny, jeden z niewielu, którzy zasługiwali na ten tytuł. Choć sam cierpiał od świeżych ran, to jednak bez widocznego trudu zdołał podźwignąć ją z klęczek.
– Wesprzyj się na mnie, pani – przemówił cicho, tak by tylko ona go usłyszała. – Odprowadzę cię na kwaterę. Hej, wy! – zawołał do jej przybocznych. – Zapewnijcie nam trochę przestrzeni! W tym ścisku nie sposób zaczerpnąć oddechu!
Gwardziści zaczęli rozpraszać zgromadzony wokół tłum, torując im drogę do schodów prowadzących ze szczytu murów na poziom ulicy. Kiedy już się tam znaleźli, dziewczyna poczuła, że coś w niej pęka. Łzy popłynęły swobodnie po policzkach, ona zaś mocniej wtuliła się w bok sędziwego żołnierza.
– To koniec – załkała. – Wszystkie plany i rachuby… poszły wniwecz. Bez niego nie zwyciężymy… a przecież jego już nie ma!
– Proszę, czcigodna Jutab… – W jego głosie rozbrzmiewał spokój. Nawet jeśli odgadł, kogo miała na myśli, w żaden sposób tego nie okazał. – Nasi ludzie już są przerażeni. Nie pogłębiajmy jeszcze ich paniki.
Niewiele zapamiętała z drogi do cytadeli. Musieli pokonać ją pieszo, bo w stanie, w jakim się znalazła, nie byłaby zdolna utrzymać się w siodle. Przez cały czas wstrząsały nią mocne torsje. Chyba kilka razy zatrzymywali się, by mogła nad nimi zapanować. Jakimś cudem jej się to udało. Drobne zwycięstwo, tym bardziej bez znaczenia wobec ogromu poniesionej klęski.
* * *
Kiedy sprzymierzone wojska powróciły do głównego obozu, zaś jeńcy zostali zapędzeni do swych zagród, przyszedł wreszcie czas na z dawna wyczekiwaną ucztę zwycięstwa. Zastępca wodza, Trak Jazon, zezwolił na nią dopiero teraz, gdy stało się wiadomym, że generał wraca do zdrowia. Wieść o krótkim przebudzeniu Kassandra – dwa dni po ryzykownej operacji, jakiej został poddany – szybko rozniosła się wśród żołnierzy i wywołała powszechną radość.
Przed budynkiem lazaretu tłum dopadł Erechteusa i Nehemiaha. Obydwu medyków poderwano z ziemi i długo podrzucano aż pod ciemniejące niebo, pośród wznoszonych na ich cześć pochwalnych hymnów. Kiedy wreszcie pozwolono im stanąć na nogach, stary uzdrowiciel był tak sponiewierany, że dwie dyżurujące tego wieczoru pornai musiały odprowadzić go na spoczynek. Hebrajczyk lepiej zniósł wyrazy nieokrzesanej, żołnierskiej wdzięczności. Poklepywany po plecach i ramionach, skwapliwie przyjmował gratulacje i puchary podsuwane mu przez Macedończyków, Hellenów oraz Traków. W końcu dał im się powieść ku najjaśniejszym ogniskom, gdzie na dobre rozkręciła się już huczna biesiada.
Tej nocy bawiono się zresztą wszędzie. Nawet pechowcom, którym przypadła służba na wałach umocnionego obozu, nie dane było narzekać na nudę. Kilka ladacznic: czarnowłosa Beroe o krągłych pośladkach, pulchna Lachesis oraz obsypana uroczymi piegami Marmara ruszyło w obchód po najodleglejszych posterunkach, przynosząc strażnikom kilka bukłaków wina, a nade wszystko – ciepło własnych ciał.
W tesalskiej części obozu wino również lało się strumieniami, choć nastroje były bardziej przygaszone. Istniało kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Ze wszystkich formacji w korpusie Kassandra to właśnie jeźdźcy ponieśli najcięższe straty. Z ponad pięciuset mężów, którzy wyruszyli z Aten, przy życiu pozostała mniej niż połowa. Wielu otrzymało rany, niekiedy równie poważne jak ta, która zabiła Spirydona. Frustrację budził także los ich dowódcy. Eurytion mężnie walczył w niedawnej bitwie, a prowadzony przezeń oddział nie ugiął się pod naporem wielokrotnie liczniejszej konnicy nieprzyjaciół. I jaką otrzymał za to nagrodę? Odebranie komendy i wolności, tylko dlatego, że poderżnął gardła paru jeńcom… Siedzący przy ogniskach Tesalowie pili więc na umór, wymieniając między sobą ponure słowa i spojrzenia.
Argyros przykucnął między pustymi namiotami. Choć trzymał się daleko poza kręgiem światła rzucanego przez płomienie, to i tak nasunął na głowę płaszcz, by przykryć jasne włosy oraz biel świeżego opatrunku na policzku. Ostrożności nigdy zbyt wiele, zwłaszcza teraz, kiedy wyprawiał się na polowanie. Z pogrążonej w mroku kryjówki miał doskonały widok na swoją ofiarę. Kottus siedział między rodakami, milcząc jak większość z nich. Wpatrzony tępo w ogień, na przemian ogryzał z resztek mięsa kość, to znów pociągał zdrowo z bukłaka. Chyba nie pierwszego tej nocy. Głowa co rusz opadała mu na pierś, jakby walczył z przemożnym zmęczeniem. Kiedy kość wysunęła mu się z palców, dźwignął się z podłoża. Bez słowa zostawił za sobą kompanów i chwiejnym krokiem ruszył w ciemność.
Młodzieniec wiedział, że Tesal nie idzie jeszcze na spoczynek. Jego namiot znajdował się gdzie indziej. Odczekał parę chwil, po czym również wstał. Domyślając się, dokąd zmierza jego ofiara, obrał równoległą trasę, pozwalającą zachować bezpieczny dystans od wszelkich źródeł światła. Wsunął rękę pod płaszcz i wymacał rękojeść krótkiego miecza. Powoli wysunął klingę z pochwy, lecz nadal trzymał ją w ukryciu, by nie zdradził go błysk płomienia na stali.
W jego nozdrza wdarła się woń, której nie sposób było pomylić z żadną inną. Fetor polowej latryny. Uśmiechnął się na myśl, że jeden z dręczycieli Parmys skona w tak obmierzłym miejscu.
* * *
Tak jak obiecał, Bahadur odprowadził ją na sam próg kwatery, gdzie została przekazana hinduskim niewolnicom. Dzięki ich staraniom wyzwoliła się z coraz bardziej ciążącego jej pancerza. Kiedy znów wstrząsnęły nią torsje, nie musiała już ich tłumić. Jedna z dziewcząt podsunęła jej miskę. Druga podtrzymywała głowę Parysatis, gdy ta wymiotowała. Potem Darszana otarła jej usta wilgotną szmatką i zaprowadziła na posłanie.
Niebawem do sypialni wkroczył medyk, przyzwany zapewne przez Bahadura. Rosły Chaldejczyk w powłóczystej szacie oraz wysokim nakryciu głowy zbliżył się do łoża i z troską popatrzył na dawną księżniczkę.
– Czcigodna pani – zwrócił się do niej po aramejsku – pozwól, bym cię zbadał.
Choć walczyła z zawrotami głowy i z trudem zaczerpywała tchu, Parysatis zdała sobie sprawę, że musi mu odpowiedzieć. Jeśli nie wyrazi zgody, on nawet jej nie dotknie. Ponieważ niewolnice nie zdążyły jej jeszcze całkiem rozebrać do snu, wciąż miała na sobie spodnią suknię, którą zwykła wkładać pod pancerz, by uniknąć otarć. Fakt ten sprawił, że poczuła się nieco pewniej w obecności surowego męża.
– Postępuj zgodnie z regułami twojej sztuki – wydyszała.
Uzdrowiciel skinął z szacunkiem głową, po czym przystąpił do oględzin. Najpierw sprawdził, czy nie ma gorączki, potem z uchem przy piersi wsłuchał się w rytm jej serca, następnie zaś zaczął uciskać w różnych miejscach brzuch, bacznie obserwując, czy nie przysparza pacjentce cierpienia.
– Co się ze mną dzieje? – spytała drżącym głosem. – Czy zostałam otruta? Czy jakiś sługa Arymana rzucił na mnie klątwę?
Medyk starł jej z czoła kilka kropli potu. Uniósł dłoń i wciągnął woń w nozdrza.
– Nic nie wskazuje na otrucie – stwierdził po dłuższej chwili. – Co zaś się tyczy klątwy… jest jeszcze zbyt wcześnie, by mieć pewność… lecz podejrzewałbym raczej błogosławieństwo.
Przysłuchująca się rozmowie Darszana roześmiała się serdecznie i ujęła Parysatis za dłoń. Dawna księżniczka popatrzyła na nią bez zrozumienia.
– Cóż za błogosławieństwo sprawia, że czuję się tak podle?
– Takie, które dotyka niemal każdą z nas – odparła niewolnica. – Jesteś brzemienna, pani.
– Jeszcze za wcześnie, by mieć pewność – powtórzył uzdrowiciel.
Mówił coś, lecz ona już go nie słuchała. Słowa Hinduski raz po raz wybrzmiewały w jej skołatanej głowie. „Jesteś brzemienna.”
Chciała głośno radować się ze swego szczęścia. Chciała rzewnie płakać nad przewrotnością losu. A nade wszystko… chciało jej się wymiotować.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Blog Comments
Megas Alexandros
2025-02-27 at 21:13
Dobry wieczór,
mam przyjemność zaprezentować Wam kolejny rozdział Perskiej Odysei. Jego wydarzenia zamykają się w jednym, acz bardzo znaczącym dniu zarówno dla oblegających Pasargady Hellenów, jak i broniących miasta Persów. Ich zmagania wchodzą w decydującą fazę, nadciąga czas gwałtownych rozstrzygnięć.
Jak zawsze dziękuję mojej Korektorce, Atenie, która sprawdziła tekst pod kątem błędów i sporo ich eksterminowała (twierdzi, że pod tym względem wcale się nie poprawiam; pozostaje mi się z Nią zgodzić). Mam nadzieję, że dzięki ofiarnej pracy Ateny lektura – do której właśnie zapraszam – okaże się przyjemniejsza 🙂
Pozdrawiam
M.A.
M.
2025-02-28 at 22:01
Jak zwykle stylowo i intrygująco…
A co słychać u Mnesarete…?
Megas Alexandros
2025-02-28 at 22:18
Dziękuję za miłe słowo, M. Przy okazji, pozdrowienia dla wszystkich w sekcji polskiej w MI6 🙂
A co do Mnesarete – kolejny rozdział Babilońskiej Niewoli się właśnie pisze. Najpewniej będzie to moja następna premiera, chyba, że po drodze napiszę coś jeszcze innego 🙂 Celuję w kwiecień.
Pozdrawiam
M.A.
Radosky
2025-03-02 at 16:26
Kłopoty jak widać chodzą parami, czego właśnie doświadczyła Jutab. Jej kariera jako przywódczyni zmierza ku gwałtownemu końcowi, ale los może w przewrotny sposób ocali jej życie. Na co niewielkie szanse mają ludzie których przywiodła za sobą…
Kasandra po przebudzeniu czekają liczne niespodzianki…
Megas Alexandros
2025-03-02 at 21:52
Dobry wieczór, Radosky!
Kassander będzie miał z pewnością wiele porządków do zrobienia, gdy już wróci do zdrowia 🙂 Gdy kota nie ma, myszy harcują. Wprawdzie Jazon robi co może, by trzymać rozłażący się korpus w całości, ale nie będąc Macedończykiem ma dość ograniczone pole manewru.
A co do Parysatis… to prawda, nowe rewelacje oznaczają dla niej zarówno szansę jak i problemy. Jak wybrnie z tych ostatnich? To się okaże, mam nadzieję, niebawem!
Pozdrawiam
M.A.
Yen
2025-03-03 at 12:07
Coś mi chyba umknęło, bo nie rozumiem, czemu Parysatis jest szczęśliwa z powodu ciąży. To chyba może być też dziecko Kassandra?
Spokój w obozie macedońskim wydaje się bardzo niepewny. Poszczególne nacje, a nawet osoby, mają sprzeczne interesy i wiele nie trzeba, żeby zwrócili się przeciw sobie.
Megas Alexandros
2025-03-03 at 21:34
Dobry wieczór, Yen!
Myślę, że reakcję Parysatis należy rozpatrywać w kontekście. Ma za sobą długi i trudny dzień. Nocne koszmary nie pozwoliły jej na odpoczynek, od rana czuła się chora. Wiadomość, że armia, która miała jej przyjść z odsieczą została rozbita wstrząsnęła nią do głębi. Lękała się, że najdroższy jej mężczyzna zginął. W dodatku publicznie okazała słabość przed swoimi żołnierzami. W drodze do cytadeli miała powody, by spodziewać się najgorszego, dlatego wspomniała medykowi o klątwie lub otruciu.
I nagle dowiaduje się, że powody jej stanu są zupełnie inne. Że nie tylko nie umrze, ale wręcz przeciwnie, da początek nowemu życiu. Jeszcze nawet nie myśli o tym, kto jest ojcem, ani o tym, jak bardzo ciąża skomplikuje jej rolę Nadziei Persydy. Zalewają ją sprzeczne emocje. Oraz kolejna fala mdłości.
Pamiętajmy, że w społeczeństwach przednowoczesnych ciążę – przy całym ryzyku z nią związanym – uważano za coś coś dobrego, wiązały się z nią kulty religijne, bóstwa macierzyńskie otaczano szczególną czcią. Dziewczętom wpajano od najmłodszych lat, że wydawanie na świat potomstwa jest ich powinnością i najbardziej chwalebną rolą, jaką mogą odegrać. I choć Parysatis daleko odeszła od przeznaczonych niewiastom zadań, to jednak to z pewnością gdzieś w niej głęboko siedzi.
Zapewne nazajutrz przyjdzie otrzeźwienie po tym emocjonalnym rollercoasterze, a wraz z nim chłodniejsza kalkulacja. Persjanka zacznie się zastanawiać nad implikacjami swego stanu. Być może zada sobie pytanie – czyje nasienie okazało się silniejsze. Ale to jeszcze nie ten moment.
A przynajmniej ja tak ją właśnie rozumiem 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Yen
2025-03-04 at 09:26
Witaj. Tak, teraz ma to sens. Rzeczywiście spojrzałam na tę sytuację oczami XXI-wiecznej kobiety 🙂
Megas Alexandros
2025-03-04 at 20:42
Niektórzy twierdzą, że przekonujące opowiadania czy powieści historyczne są nieautentyczne i kompletnie niewiarygodne, ponieważ żyjący „dzisiaj” autor nie jest się w stanie wczuć w umysłowość i psychikę ludzi żyjących wieki czy tysiące lat temu.
Możliwe, że mają rację. Ale staram się, naprawdę się staram 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Nefer
2025-03-05 at 08:53
Kassander nadal nieprzytomny, zresztą po tak poważnej operacji dojście do siebie zajmie mu trochę czasu. Na czoło wysuwają się więc Jutab, która odkrywa pewną niespodziankę (powraca tu pytanie o motywy jej schadzki z Kassandrem) oraz Argyros. Oczywiście, pomimo brutalnych metod, które stosuje, kibicuję mu w jego zemście. Oczekuję też na dopełnienie się losu powstania i oblężonego miasta. Pozostaje tylko czekać…
Megas Alexandros
2025-03-05 at 20:35
Dobry wieczór, Neferze!
Zaiste, zbliżamy się do punktu kulminacyjnego tej historii. Jak długo przyjdzie na to czekać? Liczę, że już niedługo, ale wiadomo, jak to u mnie jest z pączkowaniem fabuły…
Ostatnio znalazłem swój stary plan Perskiej Odysei. W pierwotnym zamyśle miało być ok. 12-13 rozdziałów, byśmy znaleźli się w punkcie z Prologu, 3 lata później, w Gazie. Od tego czasu opublikowałem już prawie 30 rozdziałów, a Gaza wciąż daleko…
Pozdrawiam
M.A.
P.S. No dobrze, ja się wyspowiadałem, teraz Twoja kolej. Kiedy obdarujesz nas nową Sofonisbą?
Nefer
2025-03-12 at 16:15
Moja opowieść jest tym razem bardziej skondensowana. Staram się nadać „Sofonisbie” zwartą postać dramatu w czterech odsłonach. Pozostała jeszcze czwarta. Rozpoczałem już pracę, ale brakuje ostatniego rozdziału. Ostatniego i najważniejszego. Liczę, że powstanie w rozsądnym terminie. Czy przed kolejnym odcinkiem przygód Kassandra? Zobaczymy.
Megas Alexandros
2025-03-12 at 21:55
Liczę na to, że jednak przed, bo z Kassandrem spotkamy się najwcześniej za jakieś 4 miesiące. Teraz biorę na warsztat kolejny rozdział przygód Mnesarete w babilońskim haremie Hassana 🙂
Pozdrawiam
M.A.