Przeklęty – Rozdział 5, 6, 7 (Marigold)  4.93/5 (15)

TRYB CZYTELNICZY
38 min. czytania

Zorn Anders Valsen, Walc

Rozdział 5

„Gdy ciało cierpi, duch mężnieje. Rozszarpana na strzępy dusza odradza się silniejsza” – Karolina Karczmit

Czasy współczesne

 

Przeklęci – tak siebie nazywali. Pojawiali się i znikali jak duchy. Towarzyszył im Cień – szary wilk. Działali cicho i skutecznie. Wzywano ich w wyjątkowych sytuacjach. Po wszystkim na ich konto wpływały miliony w euro lub dolarach, ale były to najlepiej wydane pieniądze przez różne agencje rządowe na świecie. Każde zadanie doprowadzali do końca, podczas ich interwencji nie zginął żaden zakładnik, a przestępcy przeważnie kończyli dwa metry pod ziemią, chyba że potrzebowano ich żywych. Skuteczni i szybcy jak bestia, która im towarzyszyła. Przeciwnik, nawet najgroźniejszy, nie miał szans w starciu z tymi maszynami do zabijania w ludzkiej skórze. Byli bezwzględni dla terrorystów. Setki lat wspólnej walki sprawiły, że Przeklęci działali jak jeden organizm.

Tak jak teraz, kiedy przedzierali się przez meksykańską dżunglę w stanie Chiapas, torując sobie maczetami drogę wśród bujnej roślinności, by uwolnić z rąk bandytów dwie niewinne kobiety. Formalnym i nieformalnym przywódcą grupy był Kaidan, który cieszył się wielkim szacunkiem wśród pozostałych mężczyzn. Przez wieki zebrał grupę ludzi, którzy, podobnie jak on, zostali ukarani niekończącym się życiem. Klątwa wiecznej egzystencji wisiała nad nimi aż do chwili, kiedy nadejdzie czas konfrontacji z siłami zła lub z własnymi grzechami, a moment ten zbliżał się nieubłaganie.

Pierwszym, który dołączył do Kaidana, był Brann. Na co dzień wyobcowany i ponury, w jednej sekundzie potrafił zamienić się w pozbawionego ludzkich uczuć zabójcę. Najbardziej bezwzględny i bezlitosny z całej piątki. Pewnej zimowej nocy w Szkocji Kaidan pomógł mu, gdy zamroczony alkoholem, zmarznięty i obojętny na wszystko leżał w śniegu.

Obaj brali udział w wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej i wtedy dołączył do nich Odhan. Intelektualista, trzymający wszystkich na dystans, ale gdy komuś udało się przebić przez gruby, emocjonalny pancerz, którym się otoczył, zadziwiał niezwykłym poczuciem humoru.

Kolejny w ich grupie: Balder. Dziki wiking, który po rzuceniu na niego klątwy został zmuszony do życia jako asasyn i płatny zabójca. Jego zleceniodawcami byli możni z całej Europy, chcący w sposób cichy i skuteczny pozbyć się swoich wrogów. Spotkał Kaidana, kiedy dostał zadanie zabicia go, ponieważ wielu nie podobało się jego zaangażowanie w sprawę szkocką. Popierał Stuartów, co rozgniewało samą Elżbietę Tudor, królową Anglii. Jedynie Balder mógł go pokonać. Pewnego ranka on i Kaidan stanęli do walki, to wtedy przegrany wiking przyznał się, że jest Przeklętym. Po tym wszystkim Balder przyłączył się do grupy Kaidana. Jasnowłosy Adonis, gdziekolwiek się pojawiał, wzbudzał zainteresowanie kobiet i wrogość mężczyzn. Sprawiał wrażenie lekkoducha, ale była to jedynie maska, za którą skrywał wielką tragedię, jak każdy z nich.

Ostatnim, który dołączył do Przeklętych, był Taranis.  Biorąc udział w walce o niepodległość Szkocji pomogli mu w uniknięciu niewoli podczas bitwy pod Culloden. Taranis był człowiekiem gwałtownym, a jego bezkompromisowość i porywczy charakter doprowadziły w przeszłości do wielu poważnych problemów.

Od tej pory cała piątka trzymała się razem. Walka była ich sposobem na życie tak jak wieczna wędrówka. Obcy, którzy stali się braćmi, połączeni wspólnym losem.

Pogoda im sprzyjała, noc była bezksiężycowa i jak na razie nie padało, chociaż utrzymywała się bardzo wysoka wilgotność. Poruszali się jeden za drugim, poza Cieniem, który co rusz ich wyprzedzał, by po chwili wrócić, sprawdzając, jak im idzie. Mężczyźni raz na jakiś czas zmieniali się w walce z roślinnością porastającą dżunglę, by odciążyć kolegę i sprawniej iść naprzód.

Od miejsca, gdzie wylądowali helikopterem, do celu mieli godzinę drogi. Wiedzieli, że są już blisko. Zieleń robiła się rzadsza, a wilk zmienił swoje zachowanie, zwolnił, ostrożnie stawiał wielkie łapy, zwietrzył zwierzynę. Jeden z Przeklętych wskazał palcem na Cienia, pozostali kiwnęli głowami. Zdawali sobie sprawę, że muszą robić to samo co ich czworonożny towarzysz.

Chociaż mieli na sobie pełne wyposażenie: kamizelki kuloodporne, hełmy, kilka sztuk broni, poruszali się bezszelestnie. W pewnym momencie wilk zamarł, a sierść na jego karku zjeżyła się.  Położył się nisko i obserwował. Cała piątka poszła za jego przykładem. Nagle usłyszeli stłumione głosy. To wartownik. Wilk spojrzał na swojego pana lśniącymi złotymi oczami, jakby pytał: „Mogę?”. Ten w odpowiedzi pokręcił przecząco głową: „Jeszcze nie”. Wilk ponownie całą uwagę skupił na celu, rwał się do skoku, ale pan zabronił. Jego ślepia lśniły w mroku. On już widział swoją ofiarę, pozostali jeszcze nie. Plan był taki jak zwykle: jak najmniej hałasu. Przynajmniej w pierwszej fazie zadania.

Kaidan był już na swojej pozycji. Nie leżał, nie kucał, nie krył się zbytnio, po prostu stał wtopiony w otaczającą go roślinność i obserwował wartownika, który właśnie objął posterunek. Widział go i czuł. Zapach potu, munduru, zapalonego papierosa, nawet woń jedzenia, które niedawno musiał zjeść. Brakowało tylko jednego zapachu, tego wyjątkowego i niepowtarzalnego, którego w żaden sposób, przez setki lat, nie udało się podrobić, a już za parę chwil miał się on roznieść po całym obozie – zapachu krwi. Wartownik przeszedł obok już kilka razy. Kaidan śledził go czujnie szarymi oczami, gdy ten beztrosko palił papierosa.

– Wchodzimy – szepnął do pozostałych.

Odczekał, aż strażnik ponownie go minie i ruszył szybko w jego kierunku. Do tego typu zadań miał w kaburze Sig Sauera P320 z tłumikiem, którego strzał przypominał trzask. Jedno naciśnięcie spustu i byłoby po sprawie, ale tym razem należało to załatwić dyskretniej. Wartownik drgnął, gdy Kaidan chwycił go za ramię i odwrócił. Złapał za lufę jego broni, przyciągnął do siebie i objął za szyję.

– Ciii, wszystko będzie dobrze – mruknął, jednocześnie rozpruwając go ostrzem noża od podbrzusza aż po mostek.

Tamten charczał, ale na Kaidanie nie robiło to żadnego wrażenia. Miażdżył twarz wartownika, dociskając ją do swojej klatki piersiowej, a właściwie do kuloodpornej płyty kamizelki. Czuł, jak dłonie ofiary na moment wczepiły się w jego ciało, by po chwili opaść bezwładnie. Nie było w tym żadnego bohaterstwa, zasad honorowej walki ani szacunku dla przeciwnika. Kolejny bandyta poszedł do piachu, po cichu i w bólu. Kaidan, zabijając, czuł pustkę. Już dawno temu wyzbył się wszelkich uczuć, a śmierć stała się jego bliską przyjaciółką, najwierniejszą kochanką, która towarzyszyła mu nieprzerwanie od dziesięciu wieków.

– Zrobione – przekazał pozostałym.

Okazało się, że inni nie byli tak wyrafinowani, jak on i użyli Sig Sauerów P320.

– Zdejmujemy strażników – rzucił kolejną komendę.

Przeklęci ruszyli zgodnie z ustalonym wcześniej scenariuszem: wyeliminować rozprowadzającego warty wraz ze zluzowanymi strażnikami. Szybko zbliżyli się do idącej grupy. Tym razem nie było zimnej stali ostrza, tylko sześć strzałów. Szybko, cicho i skutecznie. Właściwie zrobili to w biegu, bez zatrzymywania się, rutynowo. Kolejnym celem był barak z pozostałymi wartownikami. Zwolnili kilkanaście metrów od budynku, ponieważ wyczuli czyjąś obecność. Wyprzedził ich Cień. Najpierw usłyszeli trzask, następnie coś upadło, a potem do ich uszu dotarło krótkie, głuche chrupnięcie i dźwięk rozrywanego mięsa. Wilk usunął kolejnego wartownika. Przeklęci otoczyli barak. Wnętrze oświetlała przygaszona lampa zainstalowana pod sufitem. Okna były otwarte, a jedyną barierę stanowiły moskitiery. Widzieli śpiących mężczyzn.

– Wchodzimy z Brannem – zakomunikował Kaidan.

Reszta grupy, wraz z Cieniem, została na zewnątrz, ubezpieczając mężczyzn. By lepiej widzieć, Kaidan z Brannem przeszli na noktowizję. Otworzyli drzwi i strzałem zgasili lampę. Odłamki spadającego szkła obudziły śpiących w pokoju strażników. Nie na długo. Pociski z wytłumionej broni robiły dziury w czołach, rozrywały gałki oczne, rozwiercały mózgi, usypiając ich na zawsze. Zostali w swoich łóżkach, nie wiedząc nawet, co się stało.

– Zrobione. Kolejny budynek – beznamiętnie poinformował Kaidan.

Mieściła się tam kuchnia, stołówka dla wartowników, mały magazyn z umundurowaniem i wyposażeniem. Z danych informatora wynikało, że przebywają tam osoby zajmujące się obsługą budynków, pojazdów i wyżywieniem. Nosili broń, mogli wszcząć alarm i byli ludźmi Lopeza, więc stanowili potencjalne zagrożenie. Przeklęci podpięli nowe magazynki. Tej nocy ich Sig Sauery P320 miały co robić. Budynek wewnątrz był oświetlony. Czuć było zapach pieczonego mięsa, głośne rozmowy i śmiechy. Najwidoczniej obsługa nie miała zamiaru iść spać i świetnie się bawiła.

– Brann i Odhan, działajcie – polecił ich przywódca.

Mężczyźni tym razem wyciągnęli karabinki Sig Sauer MCX z zamontowanymi tłumikami.

Rozbawione towarzystwo uznało, że skoro są w dżungli, pilnowani przez warty i najemników Lopeza, to można się rozerwać. O zagrożeniu skutecznie pomagała zapomnieć tequila. Im więcej pili, tym czuli się bezpieczniejsi.

Dwójka zwiadowców podeszła najbliżej, jak się dało. Przez otwarte okna naliczyli siedmiu uzbrojonych mężczyzn. Przy pasach mieli pistolety, natomiast broń długą zawiesili na oparciach krzeseł. Pili, jedli, bawili się w najlepsze. Nie zamknęli nawet drzwi.

– Siedmiu. Uzbrojeni – zameldował Brann.

– Czekać. Podchodzimy – rozkazał Kaidan.

Cała piątka rozlokowała się wokół budynku, a Cień skrył się w pobliżu.

– Gaszę światło i wchodzimy – zakomunikował.

Ponownie włączyli noktowizory i Sig Sauer MCX Kaidana rozpoczął akcję. Widzieli, jak siódemka Meksykanów zadziera do góry głowy, żeby zobaczyć, co się stało ze światłem, i jak po chwili uderzają tymi głowami w stół, spadają z krzeseł, a na koniec lądują na podłodze. Każdy z dziurą między oczyma lub w potylicy.

Przeklęci sprawdzili resztę pomieszczeń. Budynek był pusty.

– Zrobione. Kierunek: obiekt zero – poinformował Kaidan.

W obiekcie zero przebywało dziesięciu ochroniarzy Lopeza. Według informacji, jakie posiadał Kaidan, byli wyszkoleni, doświadczeni i doskonale wiedzieli, jak posługiwać się bronią. To oni stanowili zagrożenie, któremu mieli podołać Przeklęci. Najemnicy nie wystawiali wart, nie wychodzili w nocy, rzadko widywano ich w stołówce. Pozostali podwładni Lopeza mieli trzymać się od nich z dala.

Przeklęci i Cień podchodzili do budynku od strony ściany bez okien. Wilk warknął ostrzegawczo, ponieważ wyczuł zagrożenie. Pochylił łeb, następnie spojrzał na swojego pana. Kaidan klęknął i już zrozumiał. Naciągi od min. Stało się jasne, dlaczego dom Lopeza miał być omijany.

– Teren zaminowany. Bardel, prowadź – padł rozkaz.

Bardel, ubezpieczany przez pozostałych, torował przejście. Czuli, że to niejedyna niespodzianka od Lopeza. Podeszli pod ścianę. Z budynku nie dochodziły żadne dźwięki. Zaczęli realizować plan działania, który przetrenowali niezliczoną ilość razy. Rozdzielili się i szli wzdłuż ścian, kierując się do drzwi.

– Bardel, rób swoje – szepnął Kaidan.

– Gotowe – zameldował Wiking, gdy podłożył ładunki wybuchowe.

Wszystkie okna były zakratowane z zewnątrz. Z danych, które otrzymali, wynikało, że pokój Lopeza oraz pokój z zakładniczkami nie miały okien. Ustawili się pod drzwiami.

– Gotowi? – zapytał Kaidan.

Po chwili usłyszał w słuchawce krótkie potwierdzenie.

– Bardel, zaczynaj! – rzucił krótko.

Mężczyzna nacisnął mały guzik i rozległ się potężny huk. Okno na końcu budynku wyleciało w powietrze razem z kratą.

Usłyszeli krzyk, hałas, tupot stóp. Eksplozja miała odwrócić uwagę ochrony Lopeza.

– Bardel! – Ponownie padł rozkaz.

Mężczyzna znowu wdusił magiczny guzik. Najpierw był błysk, a potem, wraz z hukiem, Przeklęci wpadli do środka. Sprawdzili przedsionek – pusto. Następnie minęli stoły i fotele. Podeszli pod drzwi prowadzących do pomieszczeń najemników. Strzelba Tavor TS12 Bardela była zawsze kluczem otwierającym większość drzwi. Tak też stało się i tym razem.

Odhan rzucił granat hukowo-błyskowy. Przeklęci byli szybcy, ale najemnicy również. Nie wszyscy ruszyli w kierunku pierwszego wybuchu i oczekiwali ataku. Kaidan poczuł dwa uderzenia w klatkę piersiową, aż nim zachwiało. Trzeci pocisk – zgodnie z zasadą Mozambique Drill – miał go trafić w głowę. Jednak Brann był szybszy i jego Sig Sauer MCX zgasił bandytę błyskawicznie. Kolejnemu z bandziorów pocisk oderwał szczękę i przeszył szyję. Brann rzucił okiem na przyjaciela i wiedział, że Kaidan wraca do akcji. W szyku zastąpił go Odhan. Przeklęci parli do przodu, a najemnicy cofnęli się do pokoi w głębi budynku. W pobliżu zupełnie sam działał Cień. Wgryzł się w gardło wysokiemu mężczyźnie, któremu skończyła się amunicja i który rozpaczliwie próbował bronić się nożem. Drasnął nim nawet wilka, ale po chwili leżał już nieruchomo, bez życia. Kolejny, uciekając przed niosącym śmierć zwierzęciem, wyskoczył przez otwór po wysadzonym oknie, licząc, że zaskoczy atakujących od tyłu. Jednak Bardel przewidział taką możliwość i zabezpieczył się, montując podobną niespodziankę, jaką zrobił im Lopez. Mina pozbawiła uciekającego obu nóg i życie ulatywało z niego wraz z upływem czasu i krwi.

Brann i Odhan unicestwili kolejnych dwóch strzelców, po czym musieli zmienić się z Taranisem i Bardelem, gdyż ich kamizelki przyjęły po kilka pocisków. Ból, który czuli, był naprawdę duży. Przez moment nie wiedzieli, co się dzieje.

Jeden z najemników, oparty o ścianę, jeszcze żył i próbował sięgnąć do kabury po pistolet. Bardel mocnym kopnięciem zmiażdżył mu krtań.

W pobliskim pokoju otworzyły się drzwi i coś poturlało się po podłodze.

– Granat! – krzyknął Taranis, strzelając i raniąc rzucającego. Przeklęci wpadli do pobliskich pomieszczeń. Nastąpił ogłuszający wybuch, tynk posypał się z sufitu i ścian, a część lamp zgasła.

– Wszyscy cali? – ryknął Kaidan.

Potwierdzili, przekrzykując ludzkie wycie. Gdy cała piątka rozbiegła się, szukając osłony, rannego najemnika dopadł Cień. Wycie wkrótce ucichło, a z pokoju wyszedł kulejący wilk. Oberwał, ale rozprawił się z ofiarą.

Przeklęci byli coraz bliżej pokoju Lopeza. Tam też schronili się pozostali najemnicy. Kaidan i jego towarzysze szli wzdłuż ścian, podchodząc jak najbliżej pomieszczenia. Wiedzieli, że tamci czekają na nich z giwerami gotowymi do strzału, wycelowanymi w stronę wejścia. Kaidan nacisnął kolbą na klamkę, a wtedy głośny strzał z broni dużego kalibru wyrwał dziurę w drzwiach.

– Bardel, Odhan, teraz! – rozkazał Kaidan.

Strzelba odezwała się ponownie dwa razy, a Odhan szybko wrzucił granaty hukowo-błyskowe. Weszli równo z dudnieniem flashbangów. Miliony kandeli i sto osiemdziesiąt decybeli sparaliżowało trójkę broniących się mężczyzn. To wystarczyło, by za chwilę leżeli podziurawieni na ziemi. Nawet Cień do nich nie podbiegł – nie interesowały go trupy, tylko żywi. W pokoju nie było Lopeza. Schował się w kolejnym pomieszczeniu wraz z zakładniczkami, a stamtąd już nie było ucieczki.

– Lopez! Już po wszystkim! – krzyknął Kaidan.

– Trzymam je na muszce. Zdążę strzelić, zanim mnie zabijecie! – Dobiegło zza drzwi.

– Lopez, spokojnie. Wejdziemy teraz do ciebie. Nie rób nic głupiego – stanowczo odpowiedział mu Kaidan.

Weszli całą piątką. Lopez w podkoszulku i spodenkach stał za siedzącymi córkami ambasadora Stanów Zjednoczonych i trzymał lufy pistoletów przy ich przerażonych twarzach.

– Nie przyszliśmy tu po ciebie. Oddaj nam dziewczyny i będzie po sprawie.

– I skończę jak ci idioci za ścianą? Nie dam się nabrać! Masz mnie za takiego durnia, żołnierzyku? To ja trzymam asa w rękawie.

Powoli, kulejąc, zza Przeklętych wyszedł Cień. Z zakrwawionym pyskiem, ze zjeżoną sierścią, szczerząc kły, krok po kroku zbliżał się do Meksykanina. Zaskoczony Lopez spojrzał na przerażającą bestię. W tym momencie pociski 300 Blackout wystrzelone z pięciu Sig Sauerów rozerwały obydwa barki gangstera. Upadł, upuszczając pistolety. Tarzał się, wyjąc z bólu. Przeklęci oswobodzili zakładniczki.

– Wychodzimy. Brann, ulżyj panu Lopezowi w bólu, byle szybko – zakomunikował jego dowódca i przyjaciel.

Brann posłusznie podszedł do leżącego, a pozostali wraz z kobietami opuścili pokój.

– Teraz zapłacisz za grzechy. Zdychaj, gnido.

Lopez czołgał się nieudolnie na plecach, próbując oddalić to, co nieuchronne. Brann szedł za nim, aż ten oparł się o ścianę i nie miał dokąd uciekać.

– Proszę, nie zabijaj mnie! Mam pieniądze, dam ci wszystko, co zechcesz. Obiecuję, błagam! – Bandyta z przerażeniem patrzył na wielkiego mężczyznę, który nieubłaganie się do niego zbliżał.

Brann usiadł mu na klatce piersiowej. Chwycił gardło gangstera dłońmi w kevlarowych rękawicach i coraz mocniej je ściskał. Duszony charczał, a oczy wyszły mu na wierzch. Po chwili było po wszystkim.

Reszta stała na zewnątrz: Przeklęci, Cień i dwie zakładniczki. Gdy Brann dołączył do grupy, Kaidan zdążył już wszystko wyjaśnić płaczącym kobietom.

***

Po udanej akcji odbicia dziewcząt z rąk potwora i oddaniu ich w bezpieczne ramiona najbliższej rodziny cała piątka plus wilk wróciła na Florydę, na wyspę Key West. W pięknym miejscu, bo tuż przy plaży, byli właścicielami wielkiej willi, a każdy z nich miał skrzydło domu tylko dla siebie. Budynek stał w ustronnym miejscu, więc mogli tu przebywać nieniepokojeni przez nikogo.

Rany, które otrzymali, nie okazały się zbyt poważne i szybko się goiły. Cień również błyskawicznie się zregenerował. To, że byli nieśmiertelni, nie oznaczało, że nie chorują czy nie odczuwają bólu. Po prostu każda rana się goiła, a choroba mijała.

Wieczorem, odświeżeni i po odpoczynku, który im się słusznie należał, spotkali się u Kaidana w kuchni. Chociaż był mistrzem gotowania, dzisiaj musieli zadowolić się odmrożoną pizzą, a wilk – dziczyzną. Nikt nie narzekał, wręcz przeciwnie, głośno się zastanawiali, kiedy ostatni raz jedli gotową pizzę. Brann stwierdził:

– Zrobiły się z nas francuskie pieski!

– A największym francuskim pieskiem jesteś ty! – wykrzyknął złośliwie Taranis.

Brann nie zaprzeczył, tylko wzruszył lekceważąco szerokimi ramionami, jednocześnie sięgając po kolejny kawałek pizzy.

Każdy z nich był nieprzyzwoicie bogaty, więc stać ich było na jadanie najbardziej wymyślnych, najwykwintniejszych potraw w najdroższych restauracjach. Mieli imponujące posiadłości, rozsiane po całym świecie oraz najdroższe modele samochodów. Mimo to byli ludźmi mocno stąpającymi po ziemi i więcej pieniędzy wydawali na pomoc potrzebującym niż na siebie. Doceniali luksus, ale potrafili cieszyć się ze zwykłych rzeczy, jak gorąca pizza czy zimne piwo.

Z owym zimnym piwem przenieśli się do luksusowego salonu, który łączył wszystkie skrzydła domu. Wielkie przeszklone drzwi wychodziły na taras, z którego rozpościerał się zachwycający widok na morze. Gdy byli razem – co nie zdarzało się ostatnio zbyt często, bo każdy z nich prowadził odrębne życie – lubili te wieczorne spotkania. Stali się braćmi, których, zamiast więzów krwi, łączyła pełna tajemnic przeszłość. Rozsiedli się wygodnie na kanapach, by nacieszyć się swoim towarzystwem. Cień jak zwykle ułożył się obok swojego pana.

Kaidan, Brann, Odhan i Taranis mogli uchodzić za rodzonych braci: wysocy, silni, o smukłych ciałach, ciemnych włosach i atrakcyjnych twarzach. Jedynym jasnowłosym mężczyzną w tym towarzystwie był Bardel. Tylko w swoim gronie czuli się w stu procentach zrelaksowani i spokojni.

– Kaidan, jak długo zostaniesz na Key West? – zapytał Odhan.

Wyciągnął przed siebie długie nogi i skrzyżował je w kostkach, a ręce splótł za głową. Spod na wpółprzymkniętych powiek patrzył na przyjaciela.

– Po Nowym Roku lecę do Wilczego Serca – poinformował braci Kaidan.

Ostatnio dużo myślał o tym miejscu. Poprzednim razem był tam cztery lata temu, kiedy to zatrudniał nowe małżeństwo do opieki nad zamkiem, będącym jego własnością od ponad stu lat. Kochał to miejsce i zarazem nienawidził. To tam wszystko się zaczęło i tam, był tego pewien, się zakończy. Od jakiegoś czasu śnił o Arlene i jej śmierci prawie co noc. Czuł, jak Wzgórze Potępionych go wzywa.

Gdy wyjawił swoje plany, wszyscy zamilkli. Wesoła atmosfera sprzed kilku chwil momentalnie się ulotniła, a zamiast tego pojawiło się napięcie i powaga. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że godzina zero Kaidana się zbliża. Dziesięć wieków nagle skurczyło się do pół roku. Dzień 21 czerwca zbliżał się nieuchronnie.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdził ponuro Brann.

On najdłużej był z Kaidanem. Wciąż pamiętał, jakie emocje targały przyjacielem, gdy pewnej nocy opowiedział mu, dlaczego stał się Przeklętym. Brann nigdy nie był wrażliwy, ale wtedy po raz pierwszy czuł czyjś ból, rozpacz, wściekłość, nienawiść do siebie i świata za to, co się stało. Te wszystkie emocje wryły się w Kaidana głęboko, wręcz do kośćca. Tej jedynej nocy mężczyzna pokazał swoją słabość. Od tamtej pory stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, odległy i pełen goryczy.

– Co ma się stać, to się stanie, bez względu na to, gdzie będę przebywać. Nie mam zamiaru się ukrywać, zwłaszcza przed Nathairą. Chcę przeznaczeniu wyjść naprzeciw.

Kaidan oparty o wielkie drzwi tarasowe wpatrywał się w księżyc, który srebrzył się na niebie. Wsłuchiwał się w szum fal, które łagodnie obmywały mokry brzeg plaży. Jego wysoka sylwetka w białym T-shircie jaśniała na tle nocy.

– Nikt nie mówi, że masz się ukrywać – uspokajająco wtrącił Bardel.

Wstał, bo nie mógł usiedzieć na miejscu. Na samą myśl, że Kaidana niedługo może zabraknąć wśród nich, serce ścisnęło mu się z żalu. Dla każdego z nich był bratem, ojcem, wyrocznią, kimś, kto zebrał całą ich grupę. To dzięki niemu stali się rodziną. W geście desperacji przejechał palcami po swoich blond włosach, a w jego jasnoniebieskich oczach pojawił się smutek.

– Ale odrobina ostrożności nie zaszkodzi – dokończył zrezygnowany.

Kaidan parsknął ponurym śmiechem.

– Zachowujecie się jak kwoka trzęsąca się nad pisklęciem.

– Bo jesteś naszym ukochanym kurczaczkiem – rzucił złośliwie Taranis. Za tą drwiną kryło się jednak szczere uczucie, jakie żywili wobec siebie Przeklęci.

Kaidan odwrócił się i spojrzał na Taranisa. Tym razem na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.

– Dzięki.

– To może ustalimy jakiś plan działania? – Do dyskusji włączył się milczący do tej pory Odhan. Niby swobodnie rozłożony na kanapie, ale ciało zdradzało napięcie.

– Plan jest taki… – zaczął Kaidan spokojnym głosem. – Po sylwestrze lecę do Wilczego Serca. Chcę dokończyć porządkowanie naszego zbioru pamiątek, dokumentów, wszystkich cennych rzeczy, które nagromadziły się przez lata. A nie jest tego mało. Zależy mi, żeby przed śmiercią wszystko było skatalogowane. Brann, ty jako drugi wiekiem, staniesz na czele Przeklętych.

Kaidan podszedł do przyjaciela i z powagą spojrzał w jego czarne oczy. Położył mu rękę na ramieniu i ścisnął, jakby w ten prosty sposób przekazywał nieformalne przywództwo.

– Chciałbym też, żebyście zadbali o zamek. Jest domem nas wszystkich.

Brann, mimo zła, jakie w sobie nosił, za Kaidana oddałby życie. Strząsnął jego rękę.

– Jeszcze nie czas się żegnać – warknął. – Żyjesz i zrobię wszystko, żeby tak zostało.

– Na litość boską! – wycedził Kaidan. Jego stalowe oczy zalśniły niczym dwa sztylety. – A może już mam dość życia! Wydaje mi się, że tysiąc lat to wystarczająco długo – zauważył cierpko. – Do licha – mruknął. – I to mają być najgroźniejsi wojownicy, którzy przez wieki siali postrach na wszystkich kontynentach. Za bardzo przyzwyczailiście się do bycia nieśmiertelnymi. Od początku wiadomo było, że śmierć przyjdzie i po nas.

Gdy tak stał pośrodku pokoju, z założonymi na piersi rękoma, szeroko rozstawionymi długimi nogami i z wilkiem u boku, widać było, że cały czas jest tym samym wojownikiem sprzed dziesięciu wieków, który gotów był rzucić wyzwanie samemu diabłu.

– Przestańcie lamentować jak stare baby, bo mnie to, szczerze mówiąc, wkurwia. – Powiedziawszy to, gwizdnął na Cienia i wyszedł.

Pozostała czwórka spojrzała pod sobie w milczeniu. Prawda była taka, że nie bardzo wiedzieli, co robić. Należało czekać na posunięcie wroga, a czekanie to było coś, czego nienawidzili. Brann westchnął ciężko.

– Kaidan ma rację. Nie ma co biadolić, tylko trzymać rękę na pulsie i reagować na ruch nieprzyjaciela. Nie wiem, co szykuje Nathaira, ale nie miała jeszcze do czynienia z Przeklętymi.

Odhan, Bardel i Taranis w zamyśleniu pokiwali głowami. Przyjdzie czas, gdy wszystko stanie się jasne, a na razie powinni cieszyć się z własnego towarzystwa.

Boże Narodzenie i sylwester upłynęły im zdecydowanie za szybko. Tak beztroskich dni dawno nie mieli. Pływali, grali w siatkówkę, wylegiwali się na leżakach. Za to wieczory spędzali przy ognisku, wspominając co ciekawsze bitwy, pojedynki, walki, w których brali udział, albo niezliczone podboje miłosne. Piątka przyjaciół, których czas się kończył.

Chociaż starali się to ukryć, czuć było niepokój w związku z sytuacją Kaidana, który jako pierwszy z nich miał szykować się na spotkanie z przeznaczeniem.

Właściwie to nie mógł się już doczekać konfrontacji z wiedźmą. Podchodził do tego spokojnie. Miał tysiąc lat, żeby wszystko rozważyć i się z tym pogodzić. Największy żal czuł na myśl o tym, że będzie musiał opuścić swoich braci. Tylko to mąciło jego spokój.

Rozdział 6

„Wolę jedno życie z Tobą niż samotność przez wszystkie ery tego świata” – John Ronald Reuel Tolkien

Zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza, gdy mężczyzna kończył zapinanie złotych spinek przy mankietach eleganckiej koszuli. Poprawił muchę przy kołnierzyku i właśnie sięgał po marynarkę, gdy jego wzrok przyciągnął padający za oknem śnieg. Zamyślony, śledził pojedyncze kryształki lodu, które sunęły niespiesznie na ziemię.

Gdy przed paroma dniami przybył do Wilczego Serca, zamku leżącego niedaleko Inverness, w końcu poczuł spokój. To było jego miejsce na ziemi, tu się urodził i tu chciał umrzeć. Cieszył się, że piekło, do którego wtrąciła go Nathaira, miało się wkrótce skończyć. Uśmiechając się złowrogo, pomyślał, że zanim to się stanie, wiedźma zapłaci za wszystko, co uczyniła jemu i Arlene.

Tego wieczora wybrał się do Edynburga, ponieważ został zaproszony na bal charytatywny organizowany przez przyjaciela, Amerykanina, Jasona Blacka. Poznali się, kiedy Jason zwrócił się do Przeklętych, by ci odbili z rąk porywaczy jego przyrodnią siostrę, Karen. Fortuny dorobił się na produkcji i doskonaleniu dronów dla wojska. Jako jeden z pierwszych zrozumiał, że najnowsze technologie, w tym właśnie drony, to przyszłość nowoczesnej armii. Przyjaciół miał kilku, wrogów – pół świata. Od kiedy Przeklęci w bezwzględny i brutalny sposób rozprawili się z porywaczami siostry, on i jego rodzina mieli z bandytami spokój.

Przyjęcie trwało w najlepsze, gdy w końcu się na nim pojawił. Sala wyglądała imponująco, przypominając komnatę Królowej Śniegu. Z sufitu zwisały długie podświetlone sople, a pod ścianami stały imitacje małych drzewek, całe w bieli, ozdobione dodatkowo malutkimi srebrnymi bombkami, w których odbijały się tysiące lampek. Na szklanych stołach, w kryształowych wazonach, ustawiono bukiety z białych, oszronionych róż. Do tego srebrne i białe świece, które swoim ciepłym blaskiem dodawały uroku i tak niesamowitemu wnętrzu.

Kaidan wziął kieliszek szampana, który podał mu kelner. Natychmiast wyczuł charakterystyczne nuty Armand De Brignac Blanc de Blancs, produkowanego wyłącznie z winogron Chardonnay. Delektował się wyrafinowanym smakiem trunku, rozglądając się za gospodarzem przyjęcia. Wśród gości dostrzegł elity brytyjskiej polityki, biznesu i rozrywki.

Kobiety, w najdroższych kreacjach i jeszcze droższej biżuterii, dumnie prezentowały swoje wyćwiczone w pocie czoła sylwetki. Mężczyźni, w smokingach od najlepszych krawców, zawzięcie dyskutowali o sytuacji politycznej i ekonomicznej w kraju i na świecie, a zespół muzyczny grał największe przeboje w nowoczesnych aranżacjach. Widać było, że goście doskonale się bawią.

Kaidan już miał upić kolejny łyk szampana, kiedy ręka trzymająca kieliszek zamarła w połowie drogi do ust. Jego skupione spojrzenie zatrzymało się na samotnej kobiecie wpatrującej się w obraz w ozdobnej ramie, który miał być dzisiejszego wieczoru licytowany na cele charytatywne. Chociaż stała do niego tyłem, głębokie wycięcie w kształcie litery V sprawiało, że mógł podziwiać piękną linię pleców, smukłość ciała i lśniącą skórę. Długie kasztanowe włosy były tak upięte, że spływały na jedną stronę, ukazując idealną szyję i urocze uszko, w którym skrzył się szmaragd w złotej oprawie. Zachwycająca nieznajoma miała na sobie suknię w kolorze butelkowej zieleni, z koronkową, dopasowaną górą i rozszerzającą się ku dołowi spódnicą. Najmniejszy ruch sprawiał, że miękki welur, z którego uszyty był dół sukni, delikatnie falował.

Kaidan ruszył ku niej, przyciągany tajemniczą, czarodziejską siłą. Dawno żadna kobieta tak go nie zaciekawiła. Nie spiesząc się, stanął koło niej i, tak jak ona, zaczął wpatrywać się w obraz. Malowidło przedstawiało wzburzone morze, które buzowało wściekle, jakby cały gniew świata skupił się w tym jednym miejscu. Biała piana wdzierała się głęboko na plażę, chcąc zabrać ją ze sobą niczym opierającą się brankę. Ale to burza, która szalała nad morzem, wzbudzała największe emocje. Jasna potężna błyskawica połączyła wodę z niebem niczym trójząb Posejdona. Widz, przyglądając się namalowanej scenie, musiał poczuć strach przed tym niszczycielskim żywiołem. Piękno i groza tego kadru nie pozostawiały nikogo obojętnym. Wręcz przeciwnie – wstrząsały do głębi, wzbudzając zachwyt naturą.

Kaidan w prawym dolnym rogu zauważył delikatny, ledwo widoczny podpis: „A. Wanderer”. Wanderer był obecnie jednym z najdroższych współczesnych malarzy na świecie. Nikt nie znał jednak tożsamości artysty, bo osoba ta niezwykle skutecznie strzegła swej prywatności.

Nie mogąc się dłużej powstrzymać, Kaidan skierował stalowe spojrzenie na stojącą obok niego kobietę.

I oto nadeszła chwila, na którą czekał, aż wstrzymał oddech, gdy obróciła głowę w jego stronę. Jej twarz była doskonała, w kształcie serca, z malutkim noskiem, pełnymi ustami, cerą niczym płatek białej róży, ale to oczy przyciągały całą uwagę. Duże, koloru szmaragdów, które miała na sobie, otoczone długimi, czarnymi jak węgiel rzęsami. Zszokowany Kaidan wpatrywał się w to oszałamiające spojrzenie. W całym swoim życiu poznał tylko dwie kobiety, które miały tak wyjątkowy kolor oczu, a których nigdy nie zapomniał: Arlene i Aileen – chociaż Aileen pamiętał jak przez mgłę, bardzo niewyraźnie, i czasami miał wrażenie, że ich wspólna noc była tylko snem.

– Stanowi pani konkurencję dla tego wspaniałego obrazu. Nie rozumiem, dlaczego taka piękność stoi tutaj sama, zamiast być otoczona wianuszkiem adoratorów – zauważył cicho, jakby w zamyśleniu, zbyt oczarowany tym, co widział. Banał, ale w jej przypadku słowa te nabierały nowego znaczenia.

Arlene od kilku dni była niespokojna, pełna obaw, sprzecznych emocji, radości i przerażenia zarazem. Tylko dzięki Jasonowi przetrwała ten trudny czas. Podczas przygotowań do balu ręce jej drżały, ciało opanowało dziwne zimno, a serce trzepotało w piersi jak zamknięty w klatce ptak. W pewnej chwili ogarnęła ją panika i wtedy zadzwonił Jason, rozumiejąc, co się z nią dzieje.

– Gotowa na swój wyjątkowy wieczór? – Jego miękki głos podziałał kojąco na jej napięte nerwy.

– Nie – jęknęła niemal z płaczem – boję się jak jeszcze nigdy w życiu.

– Ty się boisz? Nie wierzę! – Przyjaciel jak zawsze starał się podnieść ją na duchu.

– Szczerze, to umieram ze strachu. – Arlene wpatrywała się w odbicie w lustrze i z niedowierzaniem myślała, że oto nadszedł dzień, o którym śniła tyle wieków.

– Taka wojowniczka jak ty nie wie, co to strach. To jest wieczór, na który czekałaś tysiąc lat. W końcu znowu będziesz mogła być blisko swojego Kaidana. Ja na twoim miejscu nie mógłbym usiedzieć z podekscytowania – zauważył ze śmiechem mężczyzna.

Jason był dla niej jak brat. Spotkali się przed dziesięciu laty, kiedy w sprawach zawodowych przebywała w Stanach Zjednoczonych, u jego dziadka, wodza plemienia Nawaho. Stary mędrzec, gdy tylko na nią spojrzał, zrozumiał, że skrywa wielki sekret. On i jego wnuk poznali jej historię. Poczuła wielką ulgę, że mogła o tym komuś opowiedzieć, a szczególnie ludziom, którzy mieli w sobie niezwykłą mądrość i wrażliwość. To Jason wpadł na pomysł, jak zaaranżować obecne spotkanie. Tym bardziej że przyjaźnił się z Kaidanem, od kiedy ten uratował jego siostrę z rąk porywaczy. Black z zaangażowaniem zabrał się do organizacji balu. Chciał, by ich pierwsze spotkanie po tylu wiekach odbyło się w scenerii niczym z bajki. Kochał oboje i pragnął dla nich wszystkiego, co najlepsze.

Jeszcze zanim Kaidan do niej podszedł, serce Arlene przyśpieszyło. Nie wiadomo jak, ale wyczuła, że już tu jest, blisko, bliżej, tuż obok. Przymknęła oczy, by opanować drżenie ciała. Tyle wieków czekania, ocean wylanych łez, lata tęsknoty i smutku – i oto koniec! Nastał czas, którego tak bardzo wyczekiwała.

Powoli odwróciła się w jego stronę. Wstrzymała oddech, gdy zapatrzyła się w ukochane rysy twarzy, w te oczy, które dla innych były niczym dwie bryły lodu, a tylko na nią patrzyły łagodnie i czule.

W wieczorowym stroju prezentował się niezwykle elegancko. Wyglądał wspaniale, jakby urodził się przed trzydziestu laty, a nie przed dziesięcioma wiekami. Tylko bezkompromisowe i cyniczne spojrzenie zdradzało przeżyte tysiąclecie. Niełatwe wydarzenia odcisnęły na nim swe piętno. Na niej zresztą też. Ale oto stał teraz koło niej, ramieniem delikatnie muskając jej własne, odsłonięte ramię. Ten niewinny dotyk sprawił, że lekko się zatrzęsła. W chwilach skrajnego załamania przypominała sobie ich wspólną noc. Pełną magii i namiętności. To wspomnienie dodawało sił, by łatwiej sprostać kolejnym wiekom osamotnienia. Patrzyła na Kaidana uważnie, szukając zmian, które w nim zaszły.

– Dlaczego tak urzekająca kobieta stoi tutaj sama, zamiast być otoczona wianuszkiem adoratorów? – usłyszała.

– Może jednak nie taka wyjątkowa – odpowiedziała, wpatrując się w niego uważnie.

– Raczej zbyt wyjątkowa, a mężczyźni boją się takich kobiet. Podziwiają je, kontemplują jak dzieło sztuki, stawiają na piedestale, a potem trzęsą się ze strachu, że takie bóstwo zwróci na nich uwagę i wyśmieje ich mizerne zaloty – wyjaśnił Kaidan.

– A pan… obawia się takich kobiet? – spytała z prawdziwym zaciekawieniem Arlene.

– Oczywiście, że tak – odrzekł, ale kpiący uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, przeczył wypowiedzianym słowom. – Kobieta zawsze stanowi zagrożenie. Albo dla męskiego portfela, albo… – zamilkł i nie spuszczając z niej wzroku, dokończył cicho: – …dla jego serca.

– Rozumiem. A pan, co utracił? Portfel czy serce?

Kaidan oderwał od niej szare oczy i zapatrzył się na groźną burzę widniejącą na obrazie. Jednym haustem dopił szampana, a pusty kieliszek oddał przechodzącemu kelnerowi. Kiedy myślała, że nie doczeka się odpowiedzi, ponownie skierował na nią chmurne spojrzenie i lekko zachrypniętym głosem odparł:

– Serce.

Arlene mocno poruszyły jego słowa. Zastanawiała się, czy mówi o niej, czy o innej kobiecie. Przymknęła oczy, by nie zobaczył w nich bólu, jaki poczuła na samą myśl, że mógł pokochać kogoś innego.

Gdy Kaidan ponownie się odwrócił, po zamyślonym mężczyźnie nie było śladu. Uśmiechnął się do niej czarująco i wyciągnął w jej stronę rękę:

– Kaidan Smith.

– Amber Wanderer.

Oboje poczuli iskry, które przeskoczyły między nimi, gdy ich dłonie się spotkały. Było to zarówno fascynujące i kłopotliwe zarazem. Kaidan zmarszczył brwi. Najpierw zerknął na ich wciąż połączone ręce, a później na nią. Nie udało mu się ukryć zaskoczenia, które pojawiło się na jego twarzy. Szybko się jednak opanował, puścił dłoń Amber i uśmiechnął się w nic nieznaczący sposób, ale wstrząs, jakiego doznał przy kontakcie ich rąk, zadziwił go bardziej, niżby chciał.

– Wanderer… – mruknął mężczyzna. – Zbieżność nazwisk przypadkowa czy też… – Urwał, wskazując na obraz, przed którym stali.

Arlene ponownie westchnęła.

– Nieprzypadkowa, ale byłabym wdzięczna, gdybyś nie zdradził mojej tajemnicy. Jestem tu incognito. – Uśmiechnęła się przy tym tak ujmująco, że zagapił się na nią, zapominając o bożym świecie.

W tej samej chwili popłynęła muzyka z filmu „Top Gun” – „Take my Breath Away”. Arlene, od kiedy pierwszy raz usłyszała tę piosenkę w 1986 roku, zakochała się w niej. Od tamtej pory minęło blisko czterdzieści lat, a muzyka i słowa wciąż ją zachwycały. Zerknęła na stojącego obok mężczyznę i zauważyła, że przygląda się jej uważnie.

– Może zatańczymy?

Kaidan wyciągnął dłoń, a Arlene bez namysłu podała mu swoją. Kiedy prowadził ją na parkiet, wiele kobiet patrzyło na nią z zazdrością. Urzekające dźwięki przyciągnęły na parkiet liczne grono tancerzy. Aby nie wpadać na pozostałe pary, Kaidan i Arlene zmuszeni byli mocno się do siebie przytulić.

Gdy mężczyzna wziął ją w ramiona, świat przestał istnieć. Był tylko on, ona i muzyka, która poruszała serca. Kaidan musiał użyć całej siły woli, żeby zamaskować stan, w jakim się znalazł, gdy poczuł lekko napierające na niego kobiece piersi. Ten niewinny dotyk sprawił, że krew w nim zawrzała. Tańczyli w rytm piosenki, ocierając się ciałem o ciało. Czubek głowy kobiety muskał jego podbródek. Czuł jej zapach, świeży, kwiatowy. Wtuliła się w jego ramiona, jakby tutaj było jej miejsce. Mimo że poznali się kilka minut temu, Kaidan miał wrażenie, że zna ją od zawsze.

Arlene poczuła, jak ukochany wzmacnia uścisk i przyciąga ją jeszcze mocniej. Jego bliskość odurzała jak narkotyk. Piosenka już dawno się skończyła i zaczęła kolejna, bardziej skoczna, a oni wciąż kołysali się powoli, nie chcąc przerywać tej niezwykłej chwili.

W końcu Kaidan opuścił dłoń, którą trzymał na plecach Arlene. Jej drugą rękę, którą cały czas miał w swojej, podniósł do ust i patrząc jej głęboko w oczy, złożył na niej niespieszny pocałunek. Jego srebrne oczy mówiły: „Będziesz moja”. Poczuł, jak dreszcz wstrząsa kobiecym ciałem. Wiedział, że jej serce bije równie mocno, jak jego. Czuli wzajemne pożądanie, które budziło się z uśpienia. Piersi Arlene unosiły się szybko, jakby przebiegła maraton, a lekko rozchylone usta kusiły miękkością.

Kaidan pragnął przyciągnąć ją do siebie i posmakować tych rozkosznych warg, ale trzeba było wrócić do rzeczywistości, bo wzbudzali niepotrzebne zainteresowanie.

Arlene nie wiedziała, co się z nią dzieje. Namiętność, jaka ogarnęła ją podczas tańca i później, gdy całował jej dłoń, zaszokowała dziewczynę. Wzajemne przyciąganie, które odczuwali, przerażało swą intensywnością. Zbyt dużo emocji w zbyt krótkim czasie. Nie tak to miało wyglądać. Potrzebowała czasu, żeby przygotować Kaidana do tego, co ma mu do powiedzenia. A wybuch tak gorących uczuć między nimi jeszcze bardziej wszystko komplikował.

Musiała chociaż trochę, pobyć sama. Zakomunikowała towarzyszowi, że na chwilę go opuści i nie czekając nawet na znak, czy ją usłyszał, szybkim krokiem skierowała się w stronę toalety. Na szczęście w środku nikogo nie było. Zajęła jedną z kabin i usiadła na zamkniętym sedesie, żeby dojść do siebie. Dotknęła policzków i poczuła, że są rozpalone. Właściwie to cała płonęła. Najchętniej to by stąd uciekła.

Jej rozmyślania przerwało wejście dwóch kobiet. Poprawiając makijaż, plotkowały o przybyłych gościach. Arlene zaczęła uważniej słuchać, gdy padło męskie imię.

– Byłam pewna, że dziś w końcu uda mi się przyciągnąć uwagę Kaidana, ale musiała pojawić się ta zdzira w zielonej sukience. Gdy ją zobaczył, liczyła się tylko ona – narzekała jedna z kobiet.

– Masz pecha. Zresztą nie ty jedna ostrzyłaś sobie pazurki na Kaidana.

– Ten mężczyzna ma w sobie taki mroczny czar, że żadna mu się nie oprze. I to ciało… stworzone do nieziemskich rozkoszy.

– Oj tak! – Druga z kobiet zaśmiała się znacząco, a po chwili obie opuściły pomieszczenie, nieświadome, że ktoś je słyszał.

Policzki Arlene, już wcześniej rozpalone, teraz płonęły żywym ogniem. Kaidan od zawsze wzbudzał duże zainteresowanie u płci przeciwnej i, jak zauważyła, nic się pod tym względem nie zmieniło. To dlatego w pewnym momencie musiała od niego uciec, zacząć odrębne życie, bo zazdrość o niego zatruwała ją niczym jad żmii.

Arlene wiedziała, że nie może ukrywać się zbyt długo, ponieważ wieczór dopiero się zaczynał, a poza tym Jason zaraz zacznie jej szukać. Westchnęła zrezygnowana i wyszła z kabiny, Podczas mycia rąk, zapatrzyła się w swoje odbicie w lustrze. Oczy płonęły zielonym światłem, policzki zabarwił lekki rumieniec, usta rozchyliły się w oczekiwaniu na pocałunek, a twarz jaśniała, jakby połknęła wszystkie gwiazdy widniejące na nocnym niebie. W końcu dotarło do niej, że ona i Kaidan znów są razem.

Nie miała jeszcze planu, w jaki sposób powinna mu wyjawić, że ona i Arlene to jedna i ta sama osoba. Nie mogła tego zrobić ot tak. Musiała go na nowo poznać i przygotować na ten niewątpliwy wstrząs, który go czekał, gdy pozna prawdę. Ale to był problem na inny czas. Teraz postanowiła cieszyć się towarzystwem ukochanego.

Gdy wreszcie pojawiła się na sali, zobaczyła Jasona, który również ją spostrzegł i machnął ręką, by do nich dołączyła. Stał w towarzystwie Kaidana. Podeszła do nich nieśpiesznie. Jason ujął jej dłoń i przełożył przez swoje ramię. Ten intymny gest nie umknął uwadze drugiego mężczyzny.

– Zauważyłem, że już poznałeś się z moim wyjątkowym gościem – Jason zwrócił się do przyjaciela z szelmowskim uśmiechem.

– Tak – odparł Kaidan krótko. – Nie wiedziałem tylko, że także znasz Amber – wycedził przez zęby. Widać było, że poczuł się zazdrosny.

– Och. – Westchnął teatralnie Jason. – Znamy się od wieków. Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi.

– To miło – odburknął Kaidan i wziął łyk szampana.

– Jesteśmy jak rodzeństwo – szybko dopowiedziała Arlene i spojrzała znacząco na Jasona.

Kaidan popatrzył na nią uważnie, nic nie powiedział, ale widać było, że chętnie by komuś przyłożył.

– Oczywiście – dodał pośpiesznie Jason, jednak ton jego głosu sugerował co innego.

– Nigdy nie wspominałeś, że znasz taką osobistość jak Wanderer.

Jason wzruszył ramionami i z niewinną miną wyjaśnił:

– Nie wiedziałem, że interesuje cię współczesne malarstwo.

Obaj mężczyźni zdawali sobie sprawę, że to, co powiedział Jason, było kłamstwem. Doskonale wiedział, że Kaidan niezwykle ceni sobie obrazy Wanderer, nawet kilka wisiało w Wilczym Sercu.

– Ty też wszystkiego mi nie mówisz.

Kaidan nie wiedział, że przyjaciel ma na myśli jego tajemnicę bycia nieśmiertelnym. Zdezorientowany słowami Jasona, zmarszczył brwi.

– Ale mniejsza o to. Teraz i ty ją poznałeś, mam więc nadzieję, że dotrzymasz jej towarzystwa, bo ja muszę z kimś porozmawiać – odparł Jason i już go nie było.

Kaidan i Arlene patrzyli za nim, gdy ruszył w stronę długonogiej, olśniewającej blondynki, która pojawiła się na sali.

– Wciąż ją kocha – szepnęła Arlene w zamyśleniu, gdy patrzyła, jak mężczyzna wita się z byłą żoną.

– Lepiej dla niego, gdyby o niej zapomniał. – Kaidan również wpatrywał się w tę intrygującą parę.

– Stara się, ale nie najlepiej mu to wychodzi. Może prawdziwa miłość nigdy nie umiera – zwróciła się do niego.

– Tak – przyznał jej rację. – Prawdziwa miłość jest wieczna, ale nie wiem, czy akurat jego taka jest.

– Więc wierzysz w miłość do grobowej deski? – Gdy Arlene to mówiła, bacznie obserwowała jego twarz. – Romantyk z ciebie.

Kaidan wybuchnął ironicznym śmiechem.

– Raczej realista. Chociaż niektórzy twierdzą, że takie zjawisko istnieje.

W tym momencie pomyślał o Arlene, nie wyobrażał sobie jednak, żeby obcej kobiecie opowiadać o uczuciu do dawnej ukochanej.

– Może masz ochotę coś zjeść? – zapytał Kaidan, bo miał dosyć rozmowy na trudny dla niego temat. – Znając Jasona, na pewno wynajął najlepszych kucharzy, by serwowali swoje popisowe dania.

Arlene kiwnęła głową, po czym udali się w stronę szwedzkiego stołu. Kobieta nie wiedziała, na co się zdecydować, i w końcu sięgnęła po porcję lodów z bitą śmietaną. Kaidan się roześmiał.

– Uczono mnie, że deser to zwieńczenie posiłku, a nie danie główne.

Nim mu odpowiedziała, wzięła sporą porcję lodów i włożyła do ust. Mrucząc z rozkoszy, delektowała się waniliowym smakiem. Kiedy skończyła, z błyskiem w oczach odpowiedziała:

– Zasady są po to, by je łamać.

Mężczyzna patrzył na nią, nie kryjąc już pragnienia, jakie w nim wzbudziła. Srebrne oczy bacznie studiowały jej ponętne usta, zaróżowione policzki, kształtne uszka, zmysłową linię szyi i delikatne wypukłości piersi wyłaniające się z koronek dekoltu. Arlene, zahipnotyzowana jego spojrzeniem, odłożyła łyżeczkę oraz pucharek i bez udziału woli, kierowana pobudzonymi zmysłami, zbliżyła głowę do jego twarzy. Milimetr po milimetrze ich usta wychodziły sobie naprzeciw. Oddechy mieszały się ze sobą, czas stanął w miejscu, a ziemia przestała się kręcić. Męskie wargi już miały dotknąć kobiecych, gdy głośny wybuch śmiechu z sąsiedniego stolika brutalnie przerwał tę magiczną chwilę. Kaidan się wyprostował. Milczał. Zakłopotana Arlene wodziła wzrokiem po sali.

Nagle mężczyzna chwycił jej rękę swoją ciepłą dłonią i zaczął torować drogę na taras. Mimo zimowej pory drzwi wychodzące na balkon były lekko uchylone i kilka par już skorzystało z tej atrakcji. Balkon, dyskretnie oświetlony i ciepły od ognia palącego się w paleniskach, szczęśliwie okazał się pusty. Kaidan zdecydowanym ruchem zamknął drzwi i spojrzał na towarzyszącą mu kobietę. Nic nie mówił, ale płomień widoczny w jego pociemniałych oczach poruszył w Arlene głęboko uśpione uczucia, które tylko on mógł w niej obudzić do życia.

Mężczyzna widział ogień fascynacji w jej zielonym spojrzeniu, który trawił i jego. Podszedł do niej powoli niczym dzikie zwierzę, które skrada się do swej ofiary. Najpierw dotknął jej policzka, delikatnie muskając go grzbietem dłoni. Potem obrysował palcem idealny kontur kobiecych ust. Czuł na nim jej gorący oddech. Nie spuszczając wzroku, pogładził szyję i odsłonięte ramię. Ten dotyk sprawił, że ogarnął ją żar, który sięgał także duszy i serca. To był jej mężczyzna. Jej ukochany. Jej Kaidan. Nim zamknęła oczy i poddała się chwili, zobaczyła, jak męskie usta zbliżają się do jej warg. Całował nieśpiesznie, jakby mieli przed sobą cały czas świata, znacząc językiem kształt kobiecych warg. Oddechy mieszały się ze sobą. W końcu rozchylił słodkie usta Arlene i wdarł się do środka. Jęknęła głośno, gdy ich języki się spotkały. Cała drżała, ale nie z zimna, tylko z pasji, jaką w niej obudził. Objęła go za szyję i wtuliła się całą sobą. Chciała być blisko, jak najbliżej, połączyć się z nim w jedno. Kaidan tymczasem oderwał wargi od jej rozkosznych ust i zaczął wodzić nimi po cudownej szyi, dłonie zaś zataczały malutkie kręgi na okrytych koronką ślicznych piersiach. Huragan namiętności, który w nim wzbudziła, przeraził go. Oderwał się od niej gwałtownie. Niecierpliwym ruchem przejechał dłonią po czarnych włosach.

Arlene patrzyła na niego z łagodnym uśmiechem. Z potarganą fryzurą, wilgotnymi od pocałunków ustami, z senną zmysłowością, wciąż widoczną w oczach, wyglądała jak bogini. Lekko dotknęła jego warg długimi, szczupłymi palcami. Widząc zmieszanie mężczyzny, szepnęła:

– Nic nie mów.

A potem odeszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Kaidan został sam. Oparł dłonie na balustradzie i mocno je na niej zacisnął. To, co się wydarzyło, zaskoczyło go i poruszyło cząstkę w jego sercu, którą już dawno uznał za martwą. Niepokoiły go doznania i uczucia, które wzbudzała w nim Amber. Spojrzał w nocne niebo. Ogarnął go strach.

 

Rozdział 7

Arlene stała przy oknie w pokoju hotelowym, który zajmowała na czas przyjęcia. Mimo późnej pory nie mogła zmrużyć oka. Była tak podekscytowana, jakby spotkanie z Kaidanem miało miejsce przed chwilą, a nie parę godzin temu. Oparła rozpalone czoło o chłodną szybę, przymknęła oczy, a fala cudownych wspomnień zalała jej umysł.

„Zmienił się” – pomyślała. „Zgorzkniał, uśmiech rzadko pojawiał się na jego twarzy, a w szarych oczach widać było zmęczenie”.

Tak naprawdę nie wiedziała, jak dużo zostało w nim z mężczyzny, którego poznała dawno temu. Ona też już nie była tamtą wesołą, pełną ufności dziewczyną. Gdy zamyślona spoglądała na uśpiony Edynburg, usłyszała sygnał SMS-a. Sięgnęła po leżący na łóżku telefon. Na ekranie pokazało się imię Jason. Uśmiechnęła się i odczytała wiadomość. Natychmiast do niego zadzwoniła.

– Nie możesz spać? – zapytała ze śmiechem Arlene.

– Nie mogę – potwierdził mężczyzna. – Nie za późno na wizytę? Wiem, że już prawie rano, ale jestem bardzo ciekawy, co się wydarzyło między tobą a Kaidanem. Zauważyłem, że dość wcześnie wyszłaś, a i on długo na przyjęciu nie zabawił.

– Przychodź!

– Zaraz jestem – oznajmił i rozłączył się. Nie minęła minuta, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.

Gdy wpuściła gościa, podeszła do wielkiego pluszowego fotela, który stał w rogu luksusowego pokoju, i usiadła, podkulając nogi. Jason zajął miejsce naprzeciwko niej. Nie miał marynarki, elegancką koszulę rozpiął pod szyją, a podwinięte rękawy odsłaniały silne przedramiona. Indiańska krew ojca sprawiała, że jego rysy były wyostrzone, jakby wyrzeźbione dłutem, a cera odrobinę ciemniejsza. Po matce, platynowej blondynce, odziedziczył budzące niepokój turkusowe oczy. Ciemne włosy sięgały do połowy pleców. Jego niezwykła uroda nikogo nie pozostawiała obojętnym. Jason był owocem krótkiej fascynacji i jeszcze krótszego małżeństwa ludzi, którzy nie dojrzeli do tak poważnej decyzji. Arlene kochała go z całego serca.

– Jeśli masz ochotę na drinka, to wiesz, gdzie jest barek.

– Woda wystarczy – odparł mężczyzna i powstał, by się obsłużyć. Ze szklanką w dłoni ponownie rozsiadł się w fotelu. Wziął łyk zimnej wody i spojrzał na przyjaciółkę. – Za twój obraz dostaliśmy dziesięć milionów funtów.

Swój talent Arlene odkryła dwieście lat temu. Od tamtej pory malowała, kiedy tylko mogła. Z Jasonem poznali się, gdy zgodziła się namalować portret jego dziadka.

– Bardzo się cieszę ze względu na cel, na który przeznaczymy te pieniądze – odparła Arlene.

Black założył organizację, która fundowała stypendia zdolnym, indiańskim dzieciom oraz budowała szkoły na terenie rezerwatu.

– No dobra – zaczął Jason, wpatrując się uważnie w Arlene – opowiadaj, jak poszło pierwsze spotkanie z Kaidanem.

Kobieta spojrzała na swoje splecione dłonie. Nie wiedziała, od czego zacząć, sama jeszcze nie uporała się ze świeżymi emocjami. Założyła za ucho kosmyk kasztanowych włosów i popatrzyła na mężczyznę błyszczącymi oczami.

– To było ekscytujące, wstrząsające, niesamowite! – zaczęła z ożywieniem Arlene. – W końcu nie było muru, który tak skutecznie rozdzielał nas przez te wszystkie wieki. A taniec z nim… – Na jej twarzy pojawiło się rozmarzenie, a usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu. – Już wiem, co to raj! Wreszcie znalazłam się tam, gdzie tak bardzo pragnęłam być i gdzie zawsze było moje miejsce. W jego ramionach – dokończyła z jaśniejącymi od wzruszenia oczami. Nagle jej twarz straciła blask, a głos drżał, gdy wyszeptała: – Mogliśmy być tacy szczęśliwi…

Jason zapatrzył się w szklaneczkę i kostki lodu, które się w niej rozpuszczały.

– Wiem.

Pokój wypełniła cisza, gdy oboje zatopili się w bolesnych rozmyślaniach.

Po chwili Jason parsknął śmiechem.

– Zauważyłaś, jaką miał minę, kiedy powiedziałem, że jesteśmy bliskimi przyjaciółmi? Myślałem, że da mi w twarz. – Mężczyzna pokazał w uśmiechu białe zęby.

Arlene pogroziła mu palcem, gdy przypomniała sobie jego insynuacje.

– To było bardzo nieładne z twojej strony sugerować, że jesteśmy kochankami.

– Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak się zapomniał. Zawsze sprawiał wrażenie wielkiej bryły lodu, maszyny pozbawionej ludzkich uczuć. Wydaje mi się, że jakaś jego część cię rozpoznała, stąd ten pokaz zazdrości.

– Obyś miał rację. – Arlene zamilkła, rozmyślając o minionym wieczorze. – Nie wiem, czy to przyciąganie między nami, które jest tak samo silne, jak przed wiekami, bardziej pomaga czy przeszkadza.

– Tak, namiętność może skomplikować wiele spraw.

Jason zamknął oczy i oparł głowę o fotel. Nagle poczuł się zmęczony.

– Zauważyłam Olivię na balu.

Arlene wiedziała, że temat byłej żony jest dla niego niezwykle trudny.

– Zaprosiłem ją.

– A ona przyjęła zaproszenie – dodała Arlene.

– I pokłóciliśmy się – dokończył Jason.

– Och.

– Nie ma o czym mówić. – Mężczyzna wziął ostatni łyk wody i odstawił szklankę na pobliski stolik. – Skupmy się na tobie.

– Postanowiłam, że nie będę niczego planować w związku z Kaidanem i zdam się na naturalny rozwój wydarzeń.

– Hmm… – mruknął Jason. – Dałem mu twój numer telefonu.

– To dobrze. – Arlene wybuchnęła śmiechem. – Od czegoś trzeba zacząć ten naturalny rozwój wydarzeń.

Jason również się uśmiechnął, a potem spoważniał.

– Żałuję, że w twoim życiu od zawsze był Kaidan, a ja… – przerwał nagle.

– …a ty kochasz Olivię – dokończyła za niego kobieta.

Jason nic nie powiedział, tylko zrezygnowany zwiesił głowę. Arlene wstała, podeszła do niego i usiadła na oparciu fotela. Swoim szczupłym ramieniem objęła jego szerokie barki.

– Na miłość składa się cały wachlarz doznań. Ból i tęsknota to jedne z nich. – Pocałowała go w czubek głowy.

– Wiem, ale to jest tak cholernie trudne. Jak ty wytrzymałaś tysiąc lat, marząc o Kaidanie? Facet ma piekielne szczęście i nawet o tym nie wie. – Jason z troską w niebieskich oczach patrzył na śliczną twarz Arlene. – Domyślasz się, co może knuć Nathaira?

Kobieta wstała i podeszła do okna. Otuliła się mocniej szlafrokiem, gdyż poczuła nagły chłód, który objął jej ciało mimo ciepła panującego w pokoju.

– Chyba tak. – Zamilkła, by zebrać myśli. – Pozwoliła na nasze ponowne spotkanie, bo chce, żeby Kaidan cierpiał jeszcze bardziej na myśl, że przeżyłam. Że byłam przez te dziesięć wieków blisko niego, a on o tym nie wiedział. Pragnie, by nasza miłość wybuchła na nowo, a potem zabije Kaidana. I mnie.

Słowa Arlene sprawiły, że Jasona przeszył dreszcz przerażenia.

– Myślałem, że to moja matka jest wyjątkową suką. Ale twoja bije ją na głowę.

Kobieta roześmiała się gorzko.

– Uratowała mnie, by zmienić moje życie w piekło.

– Spotkałaś ją od tamtej pory? – zapytał z ciekawością mężczyzna.

– Kilka razy ją widziałam. Ale ani ona, ani ja nie szukałyśmy kontaktu. Wszystko między nami zostało powiedziane. Nie było nic do dodania.

Jason w zamyśleniu stukał palcem po oparciu fotela.

– Masz jakiś plan, by pokrzyżować szyki Nathairze?

– Może. Miałam dużo czasu na rozmyślania. – Arlene zacisnęła usta, a w jej oczach pojawiła się nienawiść.

Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony. Nigdy jej takiej nie widział. Napięte ciało zdradzało wrogość i gniew.

– Co teraz zamierzasz?

– Wymelduję się z hotelu i wrócę do swojego mieszkania. Zobaczymy, co się wydarzy. Potrzebuję trochę czasu, żeby ochłonąć, zebrać myśli, oswoić się z sytuacją, że Kaidan i ja znów możemy się widzieć, dotykać, rozmawiać. – Popatrzyła na Jasona z powagą w zielonych oczach. – Tysiąc lat na niego czekałam. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile mnie to kosztowało. – Ponownie zapatrzyła się na wciąż senne miasto. Po chwili, jakby w zamyśleniu, dodała: – Twój dziadek powiedział mi kiedyś, że jestem chodzącą melancholią. Nie każdy to zauważy, bo świetnie ukrywam uczucia, ale on to doskonale widzi. Nawet w moim śmiechu słychać smutek. Brakuje mi twojego dziadka, chciałabym móc zwrócić się do niego o radę.

Jason pokiwał głową. Stary wódz był wyjątkową osobą. Przebywał zarówno w świecie duchów, jak i żywych. Widział to, co inni starali się ukryć na dnie duszy – i zło, i dobro.

– Zostanę w Edynburgu jeszcze parę dni, na wypadek, gdybyś mnie potrzebowała.

Jason podniósł się z fotela. Arlene podeszła do mężczyzny i przytuliła się do jego ciepłego ciała. Poczuła, jak umięśnione ramiona delikatnie oplatają jej plecy. Nie wiedzieć czemu, łzy napłynęły jej do oczu. Kiedy się uspokoiła, Jason odsunął ją od siebie, pocałował w czoło i podszedł do drzwi.

Zanim wyszedł, odwrócił się i z niezwykłą powagą powiedział:

– Jeśli kiedykolwiek ty lub Kaidan będziecie potrzebowali mojej pomocy, nie wahaj się o nią poprosić. On jest dla mnie jak brat, a ty jak siostra. Jeśli będę mógł pomóc, z radością to uczynię.

Arlene znowu poczuła łzy pod powiekami, kiwnęła tylko głową i ciepło się uśmiechnęła. Kiedy została sama, poczuła, jak drży. Nie miała wątpliwości, że gdy nadejdzie dzień konfrontacji, Nathaira zbierze wszelkie moce, by dokonać zemsty ostatecznej.

***

Parę godzin później, po krótkiej drzemce w hotelu, Arlene znalazła się w swoim mieszkaniu nad zatoką Firth of Forth. Nie wiedziała, co ze sobą począć. Pogoda nie sprzyjała spacerom. Wiał zimny wiatr, a do tego padał śnieg z deszczem. Niespokojne fale goniły jedna drugą, jakby bawiły się w berka.

Arlene wzięła kubek gorącego kakao oraz pierniczka w kształcie gwiazdki i udała się do swojej pracowni. Na jednej ze ścian wisiały portrety przedstawiające wyłącznie jednego mężczyznę. Był na nich Kaidan w różnych sytuacjach, w różnych strojach z minionych epok. Podeszła do jednego z obrazów i zapatrzyła się w gniewne, szare niczym mgła oczy, w twarz, która poruszała swym pięknem i wzbudzała trwogę. Jak nieskończenie wiele razy przedtem, wyciągnęła dłoń i palcem zaczęła obrysowywać tak drogą jej sercu podobiznę. Przypominała sobie gorączkowe pocałunki i pieszczoty, których zaznała zaledwie kilka godzin wcześniej. Już samo wspomnienie jego dotyku pobudziło jej ciało tak bardzo, że poczuła rozlewające się po nim rozkoszne ciepło. Tylko Kaidan potrafił tego dokonać, tylko on miał prawo ją dotykać. Kiedy myślała, że nie da rady, gdy wyczerpana i osamotniona leżała w nocy, wyjąc z bezsilności, pamięć o ich miłości dodawała jej sił. Smukłe palce z czułością musnęły męskie wargi. Chociaż mogła być blisko Kaidana, ostateczna bitwa jeszcze przed nimi. Nathaira nie spocznie, póki nie zapłacą życiem za to, że pokochał Arlene, a nie ją. Zamyślona podeszła do sztalugi z czystym płótnem. Wzięła pędzel i zaczęła malować.

***

Mężczyzna stał na klifie i wpatrywał się w Moray Firth. Zimny wiatr targał jego czarnymi włosami, a mokry śnieg siekł surową twarz lodowatymi igiełkami. Mimo złej pogody Kaidan patrzył zafascynowany na morze. Białe bałwany pieniły się w swym wściekłym tańcu, a fale rozbijały o klify, rozjuszone tym, że coś stawia im opór. Wilk, cały mokry od deszczu, biegał wokół niespokojnie. Kaidan pamiętał to miejsce i dawne wydarzenia. Wzgórze Potępionych. To tu wszystko się zaczęło. Nie był w tym miejscu od czasu, kiedy Nathaira rzuciła na niego klątwę. Dużo się od tamtej pory zmieniło, chociaż nie tutaj. Czy coś czuł? Tak. Gniew i przepełniającą go nienawiść. W końcu zbliżał się czas konfrontacji. Na jego twarzy pojawił się okrutny uśmiech.

– Nathairo! – krzyknął w przestrzeń, a wiatr poniósł jego słowa. – Wiem, że mnie słyszysz! Czekam na ciebie!

W odpowiedzi usłyszał czyjś chichot. Cień warknął. Kaidan wykrzywił pogardliwie usta.

„Jeszcze trochę – powiedział do siebie – jeszcze trochę”.

Mimo fatalnej pogody, nie śpiesząc się, mężczyzna i wilk wrócili do zamku. W piekarniku czekał na niego obiad, zostawiony przez gospodynię, Katy. Zwierzę także miało przygotowaną porcję surowej sarniny. Zanim zabrali się za jedzenie, czekała ich kąpiel. Najpierw wilk wszedł pod wielki prysznic, specjalnie dla niego zaprojektowany. Później Kaidan umył się szybko w łazience przylegającej do sypialni.

Po posiłku mężczyzna udał się do gabinetu. Usiadł za masywnym, starym biurkiem i wyciągnął telefon. W kontaktach wyszukał imię Amber. Nie wiedział, ile razy to robił od chwili, gdy dostał jej numer od Jasona. To, co wydarzyło się na przyjęciu, zdumiało go bardziej, niż sam chciał przed sobą przyznać. Poczuł coś dziwnego, coś, o czym myślał, że umarło wraz z Arlene. Minęły już ponad dwa dni, od kiedy rozstali się na balkonie, a on wciąż od nowa wspominał każdą minutę ich spotkania. Myśląc o Amber, nie wiedzieć czemu, od razu przypominała mu się Arlene. Może to przez ten wyjątkowy kolor oczu.

Otworzył jedną z szuflad w biurku i wyciągnął z niej misternie zdobioną złotą szkatułkę. Patrzył na nią przez chwilę, nim delikatnie uniósł wieczko. Jego oczom ukazała się miniaturka przedstawiająca rudowłosą piękność o zielonym spojrzeniu. Kaidan z czułością pogłaskał podobiznę kobiety. Dawno temu jeden z malarzy stworzył ten obrazek według jego opisu.

„Arlene nie żyje od tak dawna – pomyślał – a ja mam przed sobą ostatnie miesiące życia”.

Nie chciał czekać na to, co było nieuniknione, jak skazaniec na wykonanie wyroku. Pragnął poczuć, na czym polega prawdziwie życie. Z troskliwością włożył portrecik do puzderka. Pogładził w zamyśleniu wieczko, schował je do szuflady i przekręcił kluczyk. Zdecydowanym ruchem chwycił telefon i nie zastanawiając się, wybrał numer do Amber. Po czterech sygnałach usłyszał w słuchawce jej ciepły głos.

– Witaj, z tej strony Kaidan…

Przejdź do kolejnej części: Przeklęty – Rozdział 8, 9, 10, 11

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments

Dobry wieczór,

wygląda na to, że historia Kaidana i Arlene nieubłaganie zbliża się do końca. Pytanie, czy Nathaira po tysiącu lat nadal ich nienawidzi i ma zamiar dopełnić zemsty. To byłby ciekawy zwrot akcji, gdyby okazało się, że stara wiedźma już dawno nie zajmuje się tą parą i znalazła sobie inne zainteresowania. Z drugiej strony – natura klątwy uległa zmianie, pozwalając na bezpośredni kontakt kochanków. Więc chyba jednak czarownica wciąż zamierza zrealizować swój plan.

Trochę zdziwiło mnie,że pozostali Przeklęci nie przybyli z Kaidanem do Szkocji by wesprzeć go w konfrontacji z czarownicą. Ich pomoc mogłaby się okazać całkiem przydatna, nawet jeśli nie posługują się magią. Rozumiem, że gdy zakończysz wątek Kaidana i Arlene, sięgniesz po pozostałych dotkniętych klątwą panów? Czy i w ich przypadkach fabuła będzie skakała między partiami historycznymi oraz współczesnymi? Czy ich przygody będą rozgrywać się całkiem współcześnie?

Pozdrawiam
M.A.

Cześć,
historia Kaidana i Arlene dopiero się zaczyna 😉
Nathaira to niezwykle zawzięta i pamiętliwa kobieta, a Kaidan stał się jej obsesją. Nie spocznie, dopóki nie zrealizuje swojego planu. Kaidan ma cierpieć, a ona zadba o to z sadystyczną wręcz przyjemnością.
Nie martw się, gdy nadejdzie dzień próby – bracia staną u jego boku.
Chciałabym napisać historię wszystkich Przeklętych, ale to projekt rozłożony na lata. Sama jestem ciekawa, czy uda mi się go zrealizować. Chęci są 😉
Opowiadania na pewno będą podzielone na część historyczną i współczesną, jednak zostaną przedstawione w inny sposób niż w przypadku Kaidana. W pierwszym „Przeklętym” zależało mi na ukazaniu, jak tworzyła się jego drużyna, stąd te przeskoki w czasie.
Jak na razie mam pomysł na Branna.
Czy i kiedy powstaną kolejne opowiadania z serii pt. Przeklęty? Czas pokaże 😉

I tak trafiliśmy do współczesności. Ukazujesz tę naszą rzeczywistość w bardzo odmiennych migawkach – od opisu brutalnej rozprawy z bandytami w meksykańskiej dżungli, po wyrafinowany, luksusowy świat bogatych i wpływowych, a w przypadku naszych bohaterów dodatkowo jeszcze młodych, pięknych i na zabój w sobie zakochanych. Nawet, jeżeli jedno z tej pary nie zdaje sobie w pełni sprawy z okoliczności. Tak czy inaczej, zasłużyli oboje na tę chwilę wytchnienia, podczas której smakują przyjemności życia oraz wzajemną miłość. Nie wątpię, że z czasem znajdzie ona jak najbardziej bezpośrednie spełnienie, ale i obecnie my z kolei możemy smakować opis narodzin tego uczucia (ze strony Kaidana, nieświadomego istoty sytuacji). Urzekła mnie w szczególności scena tańca, naładowana elektryzującym erotyzmem. Erotyka i oferowane przez nią doznania niejedno mają imię.

Witaj Neferze 🙂
Akcja rozgrywająca się w dżungli ma na celu uświadomienie nam, że za wyśmienitymi manierami i doskonale skrojonymi garniturami Przeklęci wciąż pozostają tymi samymi wojownikami, co przed wiekami. To skomplikowani mężczyźni, którzy nigdy nie zapomnieli o swojej przeszłości, a ta z kolei nie zapomniała o nich. Potrafią bez żadnych wyrzutów sumienia zabić, ale także docenić wzruszającą muzykę czy piękne dzieła sztuki.
W kolejnych rozdziałach poznamy różne oblicza Kaidana. Myślę, że interesująco będzie śledzić jego relację z Arlene, czy też Amber. Nie zapominajmy również o Nathairze, która bacznie wszystko obserwuje.

Nie chciałabym urazić autorki, ale właśnie te doskonale skrojone garnitury, nienaganne maniery, idealne wille, idealne akcje w dżungli, wszystko tak perfekcyjne – i jeszcze podkreślanie co trzeci akapit, że bohaterowie są jak bracia, a przy Kaidanie jest wilk – sprawia, że od nadmiaru lukru ciężko mi się to czytało. Miałam kilka podejść do jednego fragmentu.
Twojemu stylowi nie można nic zarzucić – jest poprawny, ale sam tekst tak bardzo sztuczny, brakuje jakiejś skazy, czegokolwiek, co sprawiałoby, że bohaterów dałoby się polubić. Tak mam wrażenie, że czytamy o jakiś robotach albo panach z reklamy old spice. Wiem, że to tylko opowiadanie, ale odczuwam ich przygody raczej, jak przestawianie pionków na Twojej planszy albo marionetek w teatrze. „A teraz idźcie tu, a teraz zróbcie to”. Najlepiej w nienagannej fryzurze i nie brudząc sobie koszuli. A jeśli się brudzą, to jest to też wyreżyserowane, jak makijaż na planie filmowym. Brakuje… Czegoś.

Cześć Yen,
Jednym osobom podoba się: jak i co piszę, innym nie – to całkowicie normalne i nie ma sensu się obrażać. Zastanawia mnie jednak jedna kwestia: dlaczego kontynuujesz czytanie „Przeklętego”, skoro masz poważne zastrzeżenia co do stylu i treści? Szkoda tracić czas na męczenie się nad opowiadaniami, których nie czytamy z przyjemnością. Lepiej poświęcić go na rzeczy, które naprawdę nas interesują – ja tak robię 😉

Bo interesuje mnie fabuła 🙂

Yen,
czy się aby nie pomyliłaś i ten komentarz miał trafić pod moje opowiadanie? 😉 Jeśli jednak nie, to dziękuję. 🙂

Nie widzę nic dziwnego w tym, że Yen z chęcią śledzi fabułę, ale ma pewne zastrzeżenia do tego, jak została opowiedziana. Ja również w swoich wcześniejszych komentarzach zgłaszałam uwagi stylistyki, np. do zbyt dużej liczby przymiotników (to na szczęście dzieje się w nowych rozdziałach dużo rzadziej) czy nadmiernej jednostronności w opisie bohaterów – Kaisan jest pod każdym względem idealny, nigdy się nie myli, nie ma wad – doskonałość niestety szybko zaczyna powszednieć, a potem nużyć.

Fabuła jest z pewnością tym, co sprawia, że wracamy do lektury. Ale przecież mamy prawo życzyć sobie (i Tobie jako autorce, która przecież chce się rozwijać i być coraz lepszą) by ta lektura była bardziej płynna, a postacie dały się po ludzku lubić, a nie przypominały posągi z brązu.

Diano, uwierz mi, Wasze krytyczne uwagi nie trafiają w próżnię i nie spływają po mnie jak po kaczce – wręcz przeciwnie.
Natomiast efekt tych spostrzeżeń (z wielu powodów, których tu nie wymienię) będzie widoczny dopiero w kolejnych opowiadaniach.

Odpowiedz

unstableimagination

Bardzo podoba mi się ten kontrast – wojownicy zamiast mieczy dostają do rąk karabiny. Bardzo przyjemnie było mi odświeżyć sobie ten odcinek. Czekam na moje ulubione chwile, które dopiero nadejdą.
W dzisiejszych czasach bardzo przydałaby się drużyna Przeklętych. Znalazłoby się parę zadań do wykonania dla drużyny z 1000-letnim doświadczeniem bojowym.

UNSTABLEIMAGINATION
Nie było innej opcji, musieli pójść tą drogą. I masz rację, przydaliby się w dzisiejszych czasach. Szkoda, że są tylko wytworem mojej wyobraźni 😉

Leave a Comment