Przeklęty – Rozdział 4 (Marigold)  4.78/5 (12)

22 min. czytania

David Morier, „Epizod z rebelii 1745 roku”

15 kwietnia 1746

Balblair, niedaleko Nairn, Szkocja

Zadumany Wilhelm August Hanowerski, książę Cumberland, najmłodszy potomek króla Anglii Jerzego II, spacerował po swoim namiocie, co jakiś czas wychodząc, by przyjrzeć się żołnierzom i obozowi, który rozbili niedaleko Nairn. Ci, którzy go znali, zauważyliby, że dzisiaj wyglądał wyjątkowo niechlujnie. Miał na sobie jedynie białe spodnie i rozpiętą koszulę, a brązowe włosy, zwykle starannie związane czarną tasiemką, swobodnie opadały na szczupłą twarz. Wilhelm pozwolił sobie na pewną swobodę w ubiorze z okazji swoich dwudziestych piątych urodzin. Z tego też powodu rozkazał, by każdy pułk otrzymał dwa galony brandy oraz większą niż zwykle porcję żywności.

Odkąd w styczniu przybył do Szkocji, by po serii porażek objąć dowództwo nad królewskimi wojskami i dzielić z nimi trudy zimowego życia polowego w Aberdeen, gdzie mieściła się kwatera główna, morale żołnierzy znacząco wzrosło. Osobiście nadzorował przygotowania do wiosennej kampanii przeciwko Karolowi Stuartowi, kładąc szczególny nacisk na przeszkolenie bojowe, zwłaszcza w zakresie walki wręcz.

Pod jego czujnym okiem żołnierze ćwiczyli, jak skutecznie stawiać opór słynnej szkockiej szarży. Ta brutalna taktyka polegała na oddaniu salwy z muszkietów, porzuceniu broni palnej i niemal natychmiastowym przejściu do ofensywy bronią białą – przede wszystkim pałaszami, zwanymi claymore, oraz sztyletami. Atak był tak szybki i bezwzględny, że przeciwnicy często nie zdołali ponownie załadować ani wycelować własnych muszkietów. Wilhelm był pewien, że szkolenie przyniesie oczekiwane rezultaty i uda się powstrzymać tak specyficzny szturm. A dzisiejszy dzień miał być dla jego żołnierzy ostatnim, krótkim wytchnieniem przed nadchodzącą kampanią.

Książę po raz kolejny wyszedł przed namiot i zapatrzył się na kawałek błękitnego nieba, które powoli znikało za szarymi chmurami. Miał już dość Szkocji i jej kapryśnej pogody; tutejsza zima mocno dała się wszystkim we znaki. Marzył o powrocie do Londynu, o balach i nocach spędzanych w ramionach kobiet, które chętnie oddawały się cielesnym uciechom.

Otrząsnąwszy się z tych ponurych rozmyślań, wrócił do namiotu. Podszedł do niewielkiego stolika, na którym stała karafka z wybornym, francuskim trunkiem. Nalał sobie kieliszek koniaku, uniósł go w górę i, wznosząc ten jednoosobowy toast, złożył sobie życzenia urodzinowe. Następnie ostrożnie umoczył usta w wypełnionym po brzegi naczyniu. Kiedy poczuł, jak przyjemne ciepło spływa wzdłuż gardła, a potem mocniej rozgrzewa żołądek, pomyślał, że nadszedł czas, by rozprawić się z dumnymi Szkotami i pokazać im, gdzie jest ich miejsce.

***

Drummossie Moor (obecnie Culloden Moor), niedaleko Inverness, Szkocja

Kaidan również wpatrywał się w ciemne, ciężkie chmury, które nadciągały nad wrzosowiska. Wiatr niósł chłód i wilgoć, zwiastując deszcz, który mógł zamienić ten teren w grzęzawisko.

Nie wierzył w przesądy, ale nie mógł pozbyć się ogarniającego go niepokoju. Podmokłe tereny Drummossie, na których stacjonowały wojska księcia Karola, po opadach mogły mocno utrudnić manewry ich żołnierzom. Doświadczenie podpowiadało mu, że to nie jest dobry moment na zmierzenie się z Anglikami, na których czekali już kolejny dzień. Szpiedzy donosili, że Cumberland zimą nie próżnował. Zajął się solidnym szkoleniem swoich oddziałów, dobrze zaopatrzył wojsko w żywność i broń. Zadbał, by armia nabrała sił przed nadchodzącymi walkami.

Gdy pomyślał o tym, co w tym samym czasie robił książę Karol, złość narastała w nim jak wielki płomień. Prawa dłoń Kaidana mimowolnie zacisnęła się w pięść, a serce zaczęło bić szybciej. Stuart brał udział w polowaniach, uczestniczył w balach i przyjęciach, oddając dowództwo nad wojskiem swoim generałom. Ich armia była znacznie gorzej wyposażona niż angielska, niedożywiona, a bojowy duch, który jeszcze kilka miesięcy temu potrafił przenosić szkockie góry, powoli przygasł. Szkoci potrafili walczyć w imię swoich przekonań, ale zbyt długa bezczynność osłabiała ich zapał. A Karol pragnął wielkiej bitwy, by w spektakularny sposób udowodnić, że jego roszczenia do tronu są w pełni uzasadnione.

Kaidan spojrzał w dół na Cienia, wilka, który towarzyszył mu od wielu wieków. Zwierzę podniosło na niego mądre oczy, a potem delikatnie otarło się o dłoń, jakby chciało dodać panu i przyjacielowi otuchy. W tym prostym geście była lojalność i zrozumienie, których brakowało wśród ludzi.

Zaczął powoli głaskać łeb wilka. Cień był dla niego oraz pozostałych Przeklętych ogromnym wsparciem przez te wieki wędrówki po świecie. Nie raz i nie dwa to dzięki niemu udało im się uniknąć wielu niebezpieczeństw. Zawsze chętny do obrony przyjaciół, cierpliwy i spokojny, nie dawał się sprowokować, ale gdy sytuacja tego wymagała, bez wahania rzucał się wrogom do gardeł. Kiedy czuł, że ktoś zagraża jego panu, wilczy instynkt nakazywał mu działać, przypominając wszystkim, jak okrutna bestia w nim drzemie. Za tę przyjaźń i lojalność Kaidan, Brann, Odhan i Bardel odpłacali się mu troskliwą opieką.

– Jakie nastroje panują wśród żołnierzy? – zapytał Kaidan, idąc obok Branna w stronę książęcego namiotu.

– Sytuacja jest dramatyczna, a obawiam się, że będzie tylko gorzej. Ludzie głodują, a ci, którzy nie wytrzymują, uciekają w poszukiwaniu jedzenia. Jeśli będziemy czekać na Cumberlanda choćby jeden dzień dłużej, możemy nie zapanować nad dezercjami, a wtedy nasze szanse na zwycięstwo, i tak już niewielkie, znikną całkowicie – Brann nie krył się ze swoim pesymizmem. – W przeciwieństwie do Anglików zmarnowaliśmy zimowe miesiące spokoju. Szkoda, że Karol i jego najbliżsi doradcy nie skupili się na tym, co najważniejsze – na zapasach żywności i broni.

Gdy Kaidan, z Cieniem u boku, dotarł do wielkiego namiotu Stuarta, zastał już przedstawicieli wielu rodów, w tym między innymi MacDonaldów, którzy jako pierwsi stanęli po stronie Karola, a także MacLeanów, MacLachlanów, MacGregorów, Fraserów i Cameronów. Obecny był również John William O’Sullivan, adiutant i kwatermistrz Karola, a także lord James Drummond – książę Perth, lord John Drummond – brat księcia, lord Ogilvy, lord Lewis Gordon oraz lord George Murray. Dyskusja na temat dalszych działań już się toczyła, a sądząc po minach zebranych i tonie ich wypowiedzi, nie była to spokojna narada. Ostatnim, który do nich dołączył, okazał się Taranis – wielki, arogancki Szkot, którego porywczy temperament był powszechnie znany.

Kaidan zmierzył go stalowym spojrzeniem, a w odpowiedzi Taranis uniósł ironicznie brew. Nie próbowali nawet ukrywać, że się nie lubią. Stanowili swoje przeciwieństwo, a ich słowne potyczki przeszły już do historii. Mimo różnic łączyło ich wspólne piętno – Taranis również był Przeklętym. Przez ostatnie dwieście lat spotykali się podczas różnych zbrojnych konfliktów, zarówno w Szkocji, jak i na kontynencie. Pewnego razu, podczas krótkiej rozmowy, Kaidan zaproponował mu, aby dołączył do skupionej wokół niego grupy, lecz Taranis wyśmiał propozycję. Oświadczył, że doskonale radzi sobie sam i nie zamierza tego zmieniać. Od tamtej pory starannie unikali siebie nawzajem.

Przeklęci w milczeniu przysłuchiwali się burzliwej naradzie. Karol, jego adiutant – John O’Sullivan, książę Perth oraz lord Murray planowali niespodziewany atak na Anglików, pragnąc wykorzystać fakt, że po świętowaniu urodzin Cumberlanda ich armia była niezdolna do walki. Przywódcy klanów opowiadali się natomiast za tym, by pozostać na wrzosowisku i w spokoju czekać na rozwój wydarzeń.

– A jakie jest twoje zdanie, Kaidanie? – Napiętą ciszę przerwało pytanie Stuarta.

Mężczyzna spojrzał na Pretendenta, a w jego szarych oczach widać było zatroskanie.

– Najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do Inverness. – W głosie zabrzmiała stanowcza nuta.

Słysząc te słowa, Taranis parsknął pogardliwie:

– Wybierasz ucieczkę, zamiast stawić czoła przeciwnikowi jak prawdziwy mężczyzna?

Kaidan spojrzał na niego lodowato:

– To nie jest ucieczka, tylko manewr podyktowany zdrowym rozsądkiem.

Po chwili ponownie zwrócił się do Karola.

– Ludzie są zmęczeni, brakuje nam jedzenia. Nasze zaopatrzenie zostało w Inverness. Z całym szacunkiem – tu spojrzał na Johna Williama O’Sullivana – bagienne pola Drummossie nie są odpowiednim miejscem na starcie z Cumberlandem. To otwarta, płaska przestrzeń, idealna dla Anglików, którzy nie znają gór. My natomiast powinniśmy użyć naszych atutów – zaatakować na nierównym, zdradliwym terenie. Nikt nie zna tych ziem lepiej niż ci, którzy walczą pod twoją chorągwią, Wasza Wysokość. Ale najpierw musimy wrócić do Inverness, dać ludziom odpocząć i rozważnie wybrać miejsce. Wtedy zwycięstwo będzie po naszej stronie.

Po tych słowach w namiocie zapanowała ciężka cisza. Książę Karol najpierw spojrzał na Kaidana, a potem na pozostałych górali. Choć płynęła w nim szkocka krew, a wychował się na opowieściach o wielkości Szkocji i rodu Stuartów, nie potrafił zrozumieć jej mieszkańców. Małomówni i twardzi jak ich góry, ponad wszystko dbali o swoje klany. Dla niego liczył się tylko tron.

– Myślę, że powinniśmy wykorzystać sprzyjający nam los i zaatakować Anglików teraz, dopóki jeszcze nie wytrzeźwieli – powiedział wyraźnie zniecierpliwiony książę.

Kaidan gniewnie zacisnął usta.

– Przeczucie mi mówi, że to ogromny błąd, sir. Za ten pośpiech zapłacimy krwią.

– Cóż, wygląda na to, że niektórzy stracili serce do walki. Może lepiej wrócić do chaty i piec ciastka, co, Kaidanie? – zapytał z sarkazmem Taranis.

Wyzwany podszedł do rywala tak blisko, że mogli przeglądać się w swoich źrenicach.

– A ty? Jak długo jeszcze będziesz kryć się za swoim aroganckim uśmieszkiem? Gdy trupów będzie więcej niż żywych, też znajdziesz coś do wyśmiewania?

Książę Karol uniósł dłoń, by przerwać kłótnię.

– Dość! Decyzja zapadła. Niedługo ruszamy. Powiadomcie ludzi.

***

Gdy dowódcy opuścili namiot i Karol został sam, podszedł do niego młody sługa. Stuart, spoglądając w te wyjątkowe, zielone oczy, uśmiechnął się. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy to badawczy wzrok Aisli sprawił, że pierwszy raz w życiu nie wiedział, co powiedzieć; tak bardzo poczuł się onieśmielony jej niezwykłością. On, wytrawny uwodziciel, nie potrafił wypowiedzieć płynnie jednego zdania.

Poznał ją przed rokiem, na dworze króla Francji Ludwika XV. Wówczas Aisla nie udawała chłopca, jak miało to miejsce teraz. Jej urok, cięty dowcip i nieprzeciętna, jak na kobietę, wiedza, sprawiały, że była w centrum zainteresowania. Nie trudno było się poddać naturalnemu czarowi, jaki roztaczała wokół siebie. Kiedy okazało się, że jest szkocką emigrantką, stała się dla niego uosobieniem ideału kobiety. Wystarczyło jedno szmaragdowe spojrzenie, by zapragnął mieć ją u swego boku jako towarzyszkę oraz pod sobą jako kochankę. Z radością przyjęła rolę jego towarzyszki i przyjaciółki, jednak stanowczo odrzuciła propozycję zostania kochanką. Domyślał się, że skrywa jakąś miłosną tajemnicę, zapewne tragiczną, ale nigdy nie poruszała tego tematu, a on nie naciskał, chociaż trawiła go ciekawość i zazdrość o tajemniczego mężczyznę, którego wciąż opłakiwała i za którym tęskniła.

Arlene w milczeniu wpatrywała się w księcia. Starała się powstrzymać narastający w niej gniew, który towarzyszył jej od początku narady.

Kiedy spotkała Karola na dworze Ludwika, z entuzjazmem poddała się jego wizji powrotu Stuartów na tron. Postanowiła towarzyszyć Pretendentowi do ojczyzny, by osobiście przekonać się, czy szkockie klany podążą za młodym księciem, realizując, wydawałoby się szalony plan odzyskania niepodległości przez Szkocję. Gdy młody Stuart wraz z niewielką grupą osób wylądował na wyspie Eriskay, jeden z górali radził mu, by wracał do domu, woląc obecne status quo niż wojnę. Wtedy Karol spokojnie odpowiedział: – Wróciłem do domu, sir.

Doskonale potrafił grać na czułej nucie tęsknoty za powrotem Stuartów na tron oraz wyzwolenia kraju spod angielskiego panowania. Powoli zbierał wokół siebie zwolenników, a gdy potężne klany MacDonaldów i Cameronów z Keppoch głośno wyraziły swoje poparcie, wiele innych rodów poszło ich śladem.

Arlene westchnęła cicho; we Francji była Aislą, w Szkocji – młodym sługą Karola – Aleksem. W ten sposób, nie rzucając się w oczy, mogła służyć księciu. Stuart, widząc jej przemianę, nie mógł uwierzyć, że to ona. Natomiast dla Arlene granie młodzieńca, było tak naturalne, jak oddychanie. Świetnie sobie radziła w tej roli, w końcu miała bardzo duże doświadczenie.

Podeszła do niego, wpatrując się w niezwykły błękit oczu Stuarta. Był mistrzem uwodzenia, potrafił oczarować samym spojrzeniem. Na niej również próbował swoich sztuczek, które szczerze ją bawiły. Od czasu do czasu pozwalała sobie na odważniejsze relacje z mężczyznami, ale wtedy przypominała sobie Kaidana – jego uśmiech, pełne miłości szare oczy, dotyk jego ust i rąk na swojej skórze – i odchodziła bez słowa. Czasami była wściekła na samą siebie, że nie potrafiła oddać się innemu. Ale dla niej liczył się tylko on. Zawsze tak było i zawsze będzie. Nie chciała zadowalać się jakąś namiastką uczucia, skoro doświadczyła magicznego zespolenia z mężczyzną, który był jej przeznaczony tak, jak ona jemu.

Otrząsając się z przykrych wspomnień, zwróciła się do Stuarta.

– Karolu, popełniasz błąd, ignorując tych, którzy nie tylko znają się na wojskowej strategii, ale także doskonale orientują się w tych terenach. Kaidan ma rację; powinieneś posłuchać jego rady. Jeśli jednak nie zamierzasz się wycofać, przynajmniej zostań na miejscu i spokojnie czekaj na Cumberlanda. Nocny atak to bardzo zły pomysł. – W głosie Arlene słychać było wzburzenie.

Książę popatrzył na nią wyniośle, unosząc arogancko brew.

– Czy ja cię pytałem o zdanie? – Za każdym razem, gdy ktoś podważał jego rozkazy, czuł złość. – Decyzja została podjęta. Nawet nie próbuj mnie od niej odwieść. Tym razem nie zamierzam uciekać przed Cumberlandem.

Widząc zatroskaną twarz Aisly, jego wzburzenie szybko minęło. Oboje pragnęli tego samego, mimo że drogi do urzeczywistnienia wspólnego marzenia mogły się różnić.

– Zobaczysz, już niedługo będziesz się cieszyć ze zwycięstwa. Chciałbym widzieć minę Cumberlanda, gdy uderzymy na jego obóz. Oby tylko zdążył naciągnąć spodnie – dodał z lekką kpiną.

Arlene nie rozbawił ten nieco prostacki żart. Wciąż wpatrywała się w księcia, marszcząc brwi.
– Karolu, proszę, pomyśl chociaż trochę o swoich ludziach. Nie dość, że nie zadbano o odpowiednią ilość zapasów, to jeszcze nie pozwalasz im odpocząć. Cumberland nie jest głupi; ma ogromne doświadczenie w sprawach wojskowości, a szkocka szarża nie jest już naszą tajną bronią. – Arlene chwyciła mężczyznę za ramię i mocno nim potrząsnęła. – Dlaczego po raz kolejny słuchasz złych rad? Niczego się nie nauczyłeś od czasu Londynu?! Gdybyś wtedy nie nakazał odwrotu, stolica byłaby nasza, tak samo, jak tron. Czasami mam wrażenie, że nie dorosłeś do tego, by być tu, gdzie jesteś i kim jesteś. Zbyt lekko szafujesz życiem tysięcy Szkotów! Tak nie postępuje mądry władca!

– Aislo! Uspokój się! Wszystko będzie dobrze. – Karol spojrzał na nią z naganą w oczach. – Nie histeryzuj, to do ciebie niepodobne.

Po tych słowach Arlene opuściła dłoń, którą trzymała na ramieniu księcia.
– Obyś miał rację. – Nie zamierzała ukrywać dezaprobaty. – Jesteśmy źle przygotowani do tej bitwy, która może okazać się kluczową w twoim życiu, zadecydować o losie Stuartów i, przede wszystkim, o przyszłości Szkocji. Wydaje mi się, że często zapominasz, że nie ty jesteś najważniejszy, ale kraj i jego mieszkańcy.

Słowa Aisly wywołały w mężczyźnie dziwny dreszcz.

– Zostaw mnie samego. – Karol miał dość kobiety i jej czarnowidztwa. – Wieczorem wyruszamy do Nairn i nie chcę już słyszeć ani słowa więcej na ten temat.

– Tak jest, Wasza Wysokość. – Arlene ukłoniła się oficjalnie, a następnie, sztywno wyprostowana, opuściła namiot.

Gdy szła przed siebie, w jej oczach błyszczały łzy.

„Piekło i szatani” – myślała, czując smutek. – „Oby Bóg był po naszej stronie”.

 

***

Późnym wieczorem rozpoczął się marsz. Mimo że Kaidan nie zgadzał się z Karolem, jak wszyscy ruszył za nim do Balblair, niedaleko Nairn, gdzie stacjonowały oddziały Cumberlanda.

Plan zakładał atak na Anglików jeszcze przed świtem, jednak sytuacja szybko się skomplikowała. Zła pogoda i słaba koordynacja spowodowały zwłokę w przemarszu wojsk szkockich. Kiedy książę uświadomił sobie, że dotrą na miejsce zbyt późno, nakazał odwrót. Armia Karola, która była praktycznie bez przerwy w drodze, zmęczona wracała na wrzosowiska Drummossie. Przeklęci, w posępnych nastrojach, spoglądali na dumnych Szkotów, prowadzonych to tu, to tam niczym owce na pastwisku. Kaidana ogarniały coraz gorsze myśli. Od początku walczył u boku Stuarta, chociaż uważał, że objęcie tronu przez jego ojca to mrzonki. Historia nauczyła go, że przelewanie krwi z powodu kaprysów kilku osób, które miały szczęście urodzić się w królewskich rodach, to najbardziej bezsensowna śmierć, jaką człowiek może ponieść. Oddanie życia za rodzinę – tak, ale nie za fantazje jednego człowieka. Obawiał się, że cena, jaką przyjdzie im zapłacić za zbyt pochopne i nieprzemyślane decyzje Karola, okaże się niezwykle wysoka.

Arlene, mimo że okryta peleryną, przemokła do suchej nitki. Przenikliwe zimno sprawiało, że trzęsła się jak osika. Koń, którego dosiadała, dawał trochę ciepła, ale i tak szczękała zębami. Palcami, w których niemal całkowicie straciła czucie, usiłowała odsunąć kosmyk włosów z twarzy, lecz padający deszcz natychmiast sprowadzał go w to samo miejsce. Mało kto się odzywał, wszyscy skupieni na tym, by iść do przodu i nie paść gdzieś po drodze z wyczerpania albo nie potknąć się o jakiś kamień. Konie również musiały uważać, jak stawiają kopyta.

Co jakiś czas zerkała w kierunku Kaidana. Jedna z nielicznych pochodni oświetlała jego twarz. Arlene poczuła bolesny skurcz w sercu, a do oczu napłynęły łzy smutku. Przez ostatnie wieki wylała ich tyle, że sądziła, iż nic już nie zostało. Myliła się. Liczyła na to, że czas, który minął od chwili, gdy była z nim naprawdę blisko, sprawił, że jej miłość do niego osłabła, a może nawet całkowicie wygasła. Ale kiedy go ujrzała, zrozumiała, że to nigdy nie nastąpi. Wciąż kochała go do szaleństwa, a tęsknota po jego utracie była tak samo świeża, jak przed wiekami. Oszukiwała samą siebie, wmawiając sobie, że uczucie do Kaidana umarło. Te bolesne emocje, które odżyły w niej na nowo, uświadomiły jej, że dobrze zrobiła, odseparowując się od niego. Żyjąc po swojemu, odnalazła odrobinę szczęścia, tak potrzebnego, by udźwignąć to, co zgotowała jej własna matka. A teraz los i jej marzenia o wielkiej Szkocji zaprowadziły ją w to miejsce. W tej chwili pragnęła jedynie znaleźć suche schronienie, by móc trochę odpocząć. Zanim jednak to pragnienie się spełniło, minęło jeszcze dużo czasu.

***

16 kwietnia 1746

Drummossie Moor

Rankiem Kaidan, Brann, Odhan i Bardel po krótkim odpoczynku spożywali skromne śniadanie. Gryzło ich sumienie, że mają co włożyć do ust, podczas gdy ich ludzie głodują.

– Jak bardzo jest źle? – zapytał Kaidan.

– Bardziej niż myślisz – odparł Bardel, nie kryjąc wściekłości. – Z tego, co nieoficjalnie udało mi się ustalić, w ciągu ostatnich kilku dni z armii ubyły dwa tysiące żołnierzy. Rozeszli się w poszukiwaniu jedzenia. Z Inverness wyruszało nas siedem tysięcy, a teraz zostało tylko pięć tysięcy ludzi, którzy mają stawić czoła wypoczętej, najedzonej i doskonale wyposażonej dziewięciotysięcznej armii Cumberlanda.
Kaidan, słysząc tak złe wieści, poczuł, że skąpy posiłek zaczyna ciążyć mu w żołądku.

– Może powinieneś jeszcze raz, razem z innymi przywódcami klanów, spróbować przemówić księciu do rozumu? Tak jak proponowałeś, powinniśmy wycofać się do Inverness i wybrać inne miejsce na bitwę z Anglikami. O’Sullivan najwyraźniej stracił rozum, decydując się na Drummossie – wtrącił się Odhan. – Po nocnych opadach te tereny zamieniły się w bagno. Nasz jedyny atut, szybki i zwarty atak, może nie sprawdzić się w takich warunkach. Sami pozbawiamy się naszej najskuteczniejszej broni, jaką jest szkocka szarża.

– Nikt nie przekona księcia do wycofania się – milczący dotąd Brann postanowił zabrać głos w dyskusji. – Jest zbyt młody i impulsywny, by wysłuchać kogoś bardziej rozsądnego, zwłaszcza że ma wsparcie wielu doradców, w tym Taranisa, który nie może się już doczekać bitwy. Dla tego aroganckiego głupca liczy się tylko jedno: pogruchotać kości Anglikom i tym Szkotom, którzy opowiedzieli się po stronie króla Jerzego II.

Kaidan z niezwykłą powagą spojrzał w oczy swoim towarzyszom. Od momentu, gdy połączyli siły, przeżyli wiele przygód i zawsze mogli na siebie liczyć. Obawiał się, że dzisiaj to wzajemne wsparcie będzie im szczególnie potrzebne.

– Panowie, czas rozmów minął – powiedział Kaidan, wstając i sięgając po beret, do którego przypiął biały kwiatek, symbol lojalności wobec Stuartów. Pozostali Przeklęci poszli w jego ślady. Kiedy każdy muszkiet, pałasz i sztylet były już na swoim miejscu, opuścili namiot i ruszyli ku nieznanej przyszłości.

***

Tego dnia dwudziestopięcioletni książę Karol Edward Stuart, zaledwie parę miesięcy starszy od swojego rywala, prawnuk Jana III Sobieskiego, który obronił Europę przed nawałą turecką podczas wielkiej bitwy pod Wiedniem, szykował się do zbrojnego starcia z Anglikami. Pieszczotliwie nazywany był przez rodaków „Ślicznym Księciem Karolkiem”, słynął bowiem z wyjątkowej urody i dbałości o swój wygląd. Odziany w strój klanowy Stuartów i dosiadając nieskazitelnie białego konia, prezentował się jak zawsze niezwykle okazale.

 W przeciwieństwie do swoich doradców emanował młodzieńczą energią i optymizmem. Jego zapał nieco osłabł, gdy dostrzegł wyraz twarzy towarzyszących mu osób. Część z nich, z mocno zaciśniętymi ustami i wyraźnym napięciem, wpatrywała się w wojska księcia Cumberlanda, które powoli grupowały się na horyzoncie. Spoglądając na Karola, Arlene modliła się, by ten dzień okazał się dla nich szczęśliwy.

Około południa, gdy dwie wrogie armie stanęły w niewielkiej odległości od siebie, książę Karol wydał rozkaz rozpoczęcia ostrzału artyleryjskiego. Wilhelm odpowiedział ogniem swoich armat, a ponieważ angielscy artylerzyści mieli większe doświadczenie, spowodowały znaczne straty wśród ludzi Stuarta. Książę długo się wahał, ale pod presją generałów zdecydował się na szarżę. Niestety, z powodu bagiennego terenu, nie była ona ani tak szybka, ani tak skuteczna, jak podczas innych bitew.

Jakobici zostali poddani intensywnemu ostrzałowi: artyleryjskiemu, moździerzowemu oraz z muszkietów. Wśród górali zapanował chaos. Podmokły teren i zmęczenie spowalniały nacierających Szkotów, armatnie salwy powaliły wielu z nich, a spowijający wszystko szarością dym prochowy utrudniał widoczność. Żołnierze Karola, nie wiedząc dokładnie, do kogo strzelają i z kim walczą, zaczęli tratować siebie nawzajem. Żaden z zaplanowanych manewrów nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Każdy zaś rozkaz i zamysł Cumberlanda odnosił sukces.

Kaidan znalazł się w samym środku tego piekła. Dym, gęsty i duszący, wdzierał się do płuc i szczypał w oczy, pozostawiając mężczyznę niemal ślepym. Serce biło w piersi jak oszalałe, gdy po raz pierwszy w życiu ogarnęła go prawdziwa, paraliżująca ciało panika. Zamiast szkockiego pałasza ściskał w dłoni swój stary miecz, którego ciężar zdawał się teraz większy niż kiedykolwiek. Nerwowo obracał głowę, próbując odróżnić towarzyszy od wrogów, ale gęsty dym sprawiał, że wszystko wokół zamieniało się w nieczytelne, upiorne zarysy. Widoczność była tak marna, że  wzrok z trudem sięgał czubków palców. W tych przerażających oparach ludzie przypominali zjawy, które z jękami i krzykami snuły się po polu bitwy. Kaidan czuł się zagubiony, jakby stał w samym środku koszmaru, który mógł pochłonąć go w każdej chwili.

Tylko Cień dodawał mu otuchy. Wilk był jedynym sojusznikiem w tej szalejącej potworności. Zwierzę krążyło wokół pana i przyjaciela, wyczuwając zapach obcych i bez wahania rzucając się na każdego, kto nie był po ich stronie. Kaidan słyszał przeraźliwe wrzaski bólu, gdy Cień kąsał wrogów, a dźwięki te mieszały się z kakofonią bitwy: ogłuszającymi wybuchami pocisków z armat i moździerzy, krzykami rannych, szczękiem stali i rżeniem wystraszonych koni. Świat dookoła zmienił się w piekło pełne ognia, dymu i chaosu, w którym każdy oddech stał się walką o przetrwanie.

W pewnym momencie ktoś chwycił Kaidana za ramię. Nie zastanawiając się, zamachnął się swoim Kłem, ale gdy spojrzał w jasnozielone oczy przeciwnika, które demonicznie błyszczały w pokrytej pyłem twarzy, natychmiast rozpoznał Taranisa.
– Uważaj, kogo chcesz zabić! – Mężczyzna uśmiechnął się, a w brudnej od kurzu twarzy jego zęby wydawały się jeszcze bielsze niż normalnie. – Oszczędzaj oręż na prawdziwego wroga!

Od tej chwili, walcząc ramię w ramię, wspierani przez wilka, powoli parli do przodu, starając się zabić jak najwięcej żołnierzy Cumberlanda. Pozostali Przeklęci również nie próżnowali; każdy dawał z siebie wszystko, pojmując doskonale, że Szkocja nie dostanie kolejnej szansy na odzyskanie niepodległości. W pewnym momencie silny wybuch zmusił Taranisa i Kaidana do rozdzielenia się. Widoczność wciąż się pogarszała, więc po chwili stracili się nawzajem z oczu.
Niepewni tego, co dzieje się w innych częściach pola bitwy, Przeklęci kontynuowali walkę. W pewnym momencie z bitewnej mgły wyłonili się królewscy dragoni, brutalnie zmuszając przeciwników do odwrotu. Kaidan z całych sił krzyczał, by się wycofać. Zrzucił jednego z kawalerzystów z konia i sam na niego wskoczył. Starając się dostrzec cokolwiek w tym zamieszaniu, wciąż powtarzał:

– Odwrót!

Wystraszony wierzchowiec tańczył pod nim niespokojnie, co chwila, wymachując przednimi kopytami.

– Cień! – krzyknął w kierunku wilka. – Szukaj Branna!

Zwierzę natychmiast ruszyło przed siebie, a Kaidan ledwie za nim nadążał. Ulga, jaką poczuł na widok przyjaciela, była tak ogromna, że na chwilę zamknął oczy. Na szczęście Odhan i Bardel trzymali się blisko niego. Kaidan chwycił Branna za ramię i podciągnął go na grzbiet konia. Gdy pozostała dwójka również znalazła wolnego rumaka, wszyscy pomknęli w stronę wycofujących się wojsk księcia Karola.

Gdy udało im się znaleźć w miarę bezpieczne schronienie, cała czwórka z rozpaczą w oczach obserwowała, co działo się na Drummossie. Wykończeni, przyglądali się, jak straż Pretendenta, na czele z młodym sługą, dzielnie go chroniąc, ustępuje z pola bitwy. Z bólem serca patrzyli na szarżę kawalerii królewskiej, spychającą i zmuszającą do ucieczki resztki jakobitów. Powietrze było ciężkie od dymu i pyłu, a każdy oddech Kaidana wypełniał ostry zapach prochu. Mimo słabej widoczności domyślali się, że straty w ludziach były ogromne. Wraz z powoli opadającym bitewnym kurzem i ciszą, która wypełniła przestrzeń, marzenia o wolnej Szkocji umierały. To był koniec.

Nagle Kaidan zwrócił się do Branna, który wyglądał jeszcze bardziej ponuro niż zwykle.

– Zauważyłeś gdzieś Taranisa? Przez chwilę walczyliśmy obok siebie, ale potem musieliśmy się rozdzielić.

Mężczyzna pokręcił głową w odpowiedzi. Reszta również go nie widziała. Kaidan bez wahania wskoczył na konia. Brann, dostrzegając, co zamierza jego towarzysz, mocno chwycił za wodze, nie pozwalając mu odjechać.

– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął. – Nie możesz teraz ruszać po niego, to zbyt niebezpieczne!
– Muszę go znaleźć! – wołał, próbując wyszarpać wodze z rąk Branna. – On jest jednym z nas, nie mogę go zostawić!

Przez chwilę obaj mierzyli się gniewnym spojrzeniem. W końcu Brann z ciężkim westchnieniem opuścił dłoń, a Kaidan pognał z powrotem w stronę pola bitwy. Musiał się spieszyć, bo wrogie oddziały zaczęły dobijanie rannych. Im nie mógł już pomóc, ale Taranisowi – owszem.

***

Wrócił w to samo miejsce, gdzie ostatni raz widział upartego Szkota. Zsiadł z konia i gorączkowo rozglądał się wokół, a to, co zobaczył, sprawiło, że poczuł w ustach słony smak łez. Tylu zabitych i rannych się nie spodziewał. Dostrzegał martwe ciała towarzyszy, którzy jeszcze niedawno byli żywi, pełni energii i wiary, że ich poświęcenie coś zmieni. Teraz leżeli nieruchomo, a ich marzenia zgasły razem z nimi. Poczucie straty rosło w nim z każdą chwilą. Widział, jak królewscy żołnierze, nie zważając na prośby i błagania rannych, zabijali ich z zimną krwią. Był świadom, że jeszcze chwila, a sam może popaść w tarapaty. Gdy poszukiwania nie przynosiły efektu, z ogromnym żalem postanowił zawrócić. Wtedy Cień warknął cicho, przyciągając uwagę swojego pana. Kaidan, przeskakując nad poległymi żołnierzami, dopadł do leżącego mężczyzny. Aż syknął przez zęby z niepokoju, gdy ujrzał poszarpaną dziurę w brzuchu i mnóstwo krwi. Spojrzał na brudną twarz. Jeśli to był Taranis, to nie potrafił rozpoznać go pod warstwą brudu. Wtedy mężczyzna otworzył oczy, a w jasnozielonych tęczówkach pojawiły się ból i strach tak wielkie, że Kaidan poczuł je głęboko we własnym sercu. Nic nie pozostało z aroganckiego zachowania wojownika sprzed kilku godzin. Mimo że nie darzyli się sympatią, teraz to nie miało znaczenia. Świadomy, że muszą się śpieszyć, wziął wielkiego Szkota na plecy i, na ile pozwalał mu niesiony ciężar, szybko oddalił się od nadchodzących wrogów. Po drodze udało mu się ponownie złapać zbłąkanego konia i bez przeszkód ruszył w miejsce, gdzie czekali pozostali Przeklęci.

***

Taranis, leżąc na zimnej, mokrej ziemi, trząsł się tak mocno, że wyraźnie widać było, jak jego ciało podskakuje. Co gorsza, nie potrafił nad tym zapanować. Nigdy jeszcze nie został tak poważnie ranny. Chociaż bardzo chciał, nie mógł się ruszyć, miał wrażenie, że skuwają go niewidzialne łańcuchy.

Dźwięki bitewnego chaosu cichły dookoła, ustępując miejsca pełnym triumfu okrzykom Anglików. Z każdym kolejnym odgłosem Taranis czuł, jak nadzieja wypala się w nim niczym gasnący płomień świecy. Wiedział już, że zwycięstwo nie należało do nich. Powinien uciec, wycofać się, zrobić cokolwiek – ale jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Upływ krwi, wszechogarniająca słabość i bolesne rany skutecznie trzymały go w miejscu. Niechciane myśli nadciągały falami, bezlitośnie zalewając jego umysł. Starał się nie poddawać wspomnieniom najgorszego momentu swojego życia – chwili, gdy stał się Przeklętym – ale obrazy tamtego dnia nie dawały mu spokoju. Znów poczuł cierpienie, strach i żal, które wtedy nim zawładnęły.

Krzyki rannych wdarły się w jego myśli, przerywając ich mroczny bieg. Jęki bólu i błagania o litość niosły się po polu bitwy, ale Taranis wiedział, że nie zostaną wysłuchane. Żołnierze króla, z kamiennymi twarzami i chłodem w oczach, wykonywali rozkazy księcia Cumberlanda: nikt nie miał prawa opuścić tego miejsca żywy. Słyszał ich kroki, coraz bliższe, każdy z nich wybijał rytm wyroku. Zamknął oczy, licząc, że pomyślą, iż nie żyje i go miną. Poczuł strach, jakiego nie doświadczał od lat – strach, który nawiedził go tylko raz, w tych dramatycznych godzinach dalekiej przeszłości, gdy został ukarany wiecznym życiem. Czasami zastanawiał się, kiedy klątwa się wypełni? Kiedy w końcu będzie mu dane spocząć spokojnie w ziemi? Może ten moment właśnie się zbliżał? Nie bał się śmierci, a jedynie niewoli. Bezbronny i zrezygnowany czekał na to, co się wydarzy. Wtedy zdał sobie sprawę, że coś mokrego dotyka jego brudnego policzka, a chwilę później wyczuł, że ktoś pochyla się nad bezwładnym ciałem. Z trudem uniósł powieki, by ujrzeć twarz oprawcy. Ku swojemu zdumieniu zobaczył Kaidana – człowieka, któremu mocno zalazł za skórę, a on, ryzykując własne bezpieczeństwo, przyszedł po niego. Wstyd ścisnął gardło, a w oczach zaszkliły się łzy. Taranis, przeklęty i buńczuczny wojownik, wpatrywał się w Kaidana z mieszaniną wdzięczności i pokory.

– Nie spodziewałem się, że po mnie wrócisz – wycharczał ranny.

– Może nie jestem twoim przyjacielem, ale Przeklęci nie zostawiają swoich. A teraz trzymaj się!

  Każdy ruch powodował ból nie do zniesienia, ale Taranis nie miał siły, by krzyczeć. Wstrzymał oddech, starając się nie zemdleć, gdy Kaidan szarpnął go jak worek kartofli i zarzucił na prawe ramię. Z całych sił zaciskał zęby, by powstrzymać przekleństwa, które cisnęły mu się na usta. W pewnym momencie stracił przytomność. Ocknął się dopiero wtedy, gdy mężczyzna ściągał go z konia, którego udało się po drodze złapać. Znajdowali się w stosunkowo bezpiecznym miejscu, gdzie czekali na nich pozostali Przeklęci.

– Widzę, że w końcu go znalazłeś, chociaż zajęło ci to strasznie dużo czasu. Zastanawialiśmy się nawet, czy teraz ciebie nie trzeba będzie ratować – dodał z lekką reprymendą Odhan. Nie chciał pokazać, jak bardzo martwił się o przyjaciela.
– Ilu zabitych? – zapytał Bardel, gdy wpatrywali się we wrzosowiska.

– Nie sposób zliczyć – odpowiedział mu Kaidan, głosem łamiącym się od silnych emocji, które dopiero teraz ujawniał. – A będzie ich jeszcze więcej, bo żołnierze Cumberlanda dobijają rannych, nie biorą jeńców. To oznacza, że książę chce dać Szkotom srogą nauczkę.

– Zdajesz sobie sprawę, że to koniec? Po takim ciosie Szkocja już nigdy się nie podniesie. Nadzieja na to, by kraj odzyskał upragnioną niepodległość, właśnie się wykrwawia i umiera tam, na wrzosowiskach.

Słowa Branna zawisły w pełnej napięcia ciszy, która zaległa między przyjaciółmi. Nikt mu nie odpowiedział, ponieważ nie było nic do dodania. Walka się zakończyła, a to, co przeżyli i widzieli, miało już na zawsze zostawić krwawiącą ranę w ich sercach. Cień tej strasznej bitwy mieli w sobie nosić aż do końca życia. Przeklęci, jak i inni współtowarzysze w boju, jeszcze przez wiele miesięcy po tym pogromie ukrywali się w szkockich górach, obserwując, jak Anglicy, na rozkaz Cumberlanda, którego zaczęto nazywać „Rzeźnikiem”, ścigali i zabijali buntowników, plądrowali oraz palili. Aby pokazać, czym grozi sprzeciw wobec korony, klany, które poparły Stuarta, straciły swoje przywileje; ich siedziby zostały zburzone, a wielu członków rodzin wymordowano. Zabroniono noszenia kiltów, posługiwania się językiem gaelickim, a dudy – uznane za broń – skonfiskowano. Kraj popadł w ruinę i biedę tak wielką, że liczni Szkoci zdecydowali się opuścić swoją ukochaną ojczyznę i wyemigrować za ocean. Szkocja po tej bitwie już nigdy nie była taka sama.

Od tej pory piątka przyjaciół i braci – jak lubili o sobie myśleć – trzymała się razem, wspólnie stawiając czoła wszelkim przeciwnościom, których nie szczędziło im długie życie.

***

19 września 1746 roku, wiele miesięcy po tych dramatycznych wydarzeniach, Arlene wraz z Karolem Stuartem stała na pokładzie francuskiej fregaty „L’Heureux”. W końcu mogli odetchnąć. Po przegranej bitwie ciągle byli w drodze, uciekając przed ścigającymi ich bez wytchnienia żołnierzami króla. Kilka razy udało im się umknąć w ostatniej chwili. Mimo nagrody, jaka została wyznaczona za Karola – trzydzieści tysięcy funtów – nikt go nie zdradził.

Oboje patrzyli, jak brzeg zatoki Loch nan Uamh w Lochaber powoli się oddala. Łagodny wietrzyk muskał smutną, kobiecą twarz, a w jej oczach zbierały się łzy na myśl o udręczonej ojczyźnie. Czuła ból, jakby krwawe ciosy zadawane Szkocji przez Rzeźnika raniły ją osobiście. W najbardziej mrocznych koszmarach nikt nie spodziewał się, że Cumberland zostawi po sobie jedynie zgliszcza. Szkockie rzeki spływały krwią zabitych jeszcze długo po tej straszliwej bitwie.

Arlene żegnała się ze swoją dziką Szkocją i ukochanym Kaidanem na długi czas. Potrzebowała spokoju, którego ani ojczyzna, ani ukochany mężczyzna nie mogli jej dać. Gwałtownym gestem otarła łzy i energicznym krokiem zeszła pod pokład. Zostawiała za sobą nie tylko ziemię, ale i część siebie.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Czy brak erotyki jest dla mnie przeszkodą? Nie.
Czy jest sprzeczny z zajawką portalu? Tak.
Samo opowiadanie przywołuje klimatami cykl Diany Gabaldon „Obca” [Kto nie zna, polecam. Jeden z ciekawszych romansów historycznych, jakie czytałem].
Przy lekturze zacząłem szperać w trunkach (Brandy, koniak… A gdzie whisky?) i naczyniach do ich picia. Znalazłem dużo ciekawych i dotąd nieznanych mi wiadomości na te tematy.
PS Dwa galony brandy to 9 l. Jak na pułk, to każdy wojak otrzymał 10 ml. Nie przypuszczam, by to było technicznie możliwe. O sensie takiej ilości alkoholu na twarz trudno się pozytywnie wypowiadać. Jeśli tylko dla oficerów, to szeregowcy się wściekli i morale spadło. Nie ma nic bardziej demoralizującego dla żołnierza, niż o suchym pysku obserwować, jak oficerowie chleją. Nie ma nic bardziej przybliżającego klęskę armii, niż pijane w sztok (bo na oficera przypadało ok. 0,5 – 1 litra) dowództwo.
No i ta nieszczęsna, importowana z Francji, droga i rarytasem będąca brandy. Naprawdę nie było rodzimych alkoholi?

Odnośnie pijanego dowództwa… Ogólnie masz rację, ale bywają wyjątki. W jednym z niedawnych odcinków „Perskiej Odysei” Aleksandra Kassander wygrał bitwę z Persami będąc w sztok pijanym. (-:
A w historii realnej można podać przykład generała Ulyssesa Granta, który również rzadko trzeźwiał i koniec końców stał się nałogowym alkoholikiem (trwał w tym stanie również jako urzędujący prezydent USA). Krytykowano go za to i wielokrotnie próbowano pozbawić dowództwa (to był pretekst, bo wielu innych też zaglądało do kieliszka, ale Grant robił sobie wrogów bezkompromisowością i niewyparzonym językiem), broniły go jednak rezultaty. Podczas gdy inni generałowie Unii wynajdowali tysiące powodów, by zwlekać z podjęciem ofensywy, a następnie działali ze ślamazarną ostrożnością (ku irytacji prezydenta Lincolna), Grant wykazywał inicjatywę i zdecydowanie, zwyciężając raz za razem. Pomimo oporu przeciwników generała, Lincoln mianował go pod koniec 1863 r. głównodowodzącym wojsk Unii, a ten poprowadził je do ostatecznego zwycięstwa. Wrogowie zarzucili mu wówczas oficjalnie alkoholizm i żądali dymisji, a gdy prezydent Lincoln odmówił, domagali się powołania specjalnej komisji Kongresu do zbadania sprawy. Wtedy Lincoln oświadczył z humorem. „Tak jest, panowie. Koniecznie trzeba powołać komisję, która ustali, co właściwie pije generał Grant. A potem zalecić ten rodzaj trunku wszystkim naszym generałom”.

Fajne informacje :). Ale… szczególne. Bo ogólnie mam rację (cytat). 🙂

Witaj Tomp,
Rozumiem Twoje zastrzeżenia dotyczące braku scen erotycznych. Niestety, nie występują one w każdym rozdziale, ale pojawią się w późniejszych częściach.

Co do dwóch galonów brandy – tę informację znalazłam w jednym z opracowań na temat bitwy pod Culloden. Wydała mi się interesująca, dlatego postanowiłam ją uwzględnić w tekście.

Nawet podczas wojen napoleońskich, gdy Wielka Brytania była w konflikcie z Francją, brytyjskie elity, w zaciszach swoich gabinetów, delektowały się szmuglowanym, francuskim alkoholem.

Pozdrawiam serdecznie.

Wcale nie mam zastrzeżeń wobec braku scen erotycznych. 🙂 Zastanawiam się tylko, czy na NE można publikować nieerotyczne (zupełnie) opowiadania.
Gdyby nie tytuł witryny i zajawka dla autorów byłbym za.
Dobre teksty mogą by dobre bez erotyki.

W pełni się zgadzam, że dobre teksty mogą być bez erotyki.

NE ma wiadomy i całkiem wyeksponowany profil, ale w wieloczęściowych opowieściach pozwalamy na trochę oddechu od scen łóżkowych 🙂

Pamiętam, jak swego czasu pochłonąłem cykl „Krzyżowiec” Johna Cleve’a (w istocie był to jeden z licznych pseudonimów literackich Andrew J. Offutta). Pięcioczęściowy cykl powieści historyczno-erotycznych rozgrywających się podczas III Krucjaty czytało się lekko i szybko… za wyjątkiem scen erotycznych, które z początku dobrze bawiły, ale z czasem stały się po prostu zbyt częste i monotonne, przez co nadmiernie obciążały tekst. Wtedy właśnie zrozumiałem, że z erotyką w literaturze jest jak z przyprawą. Należy ją dodawać w rozsądnych ilościach, by nie zdominowała pozostałych smaków.

Teksty Marigold wychodzą u nas obecnie raz w miesiącu. Pamiętajmy jednak o tych, którzy będą je czytać ciągiem, tak jak binge’uje się seriale na Netflixie. Okazjonalny rozdział bez sceny erotycznej może wówczas stanowić chwilę oddechu, podnoszącą odbiór całości.

Dlatego właśnie powstała kategoria „bez seksu” 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Tompie,

zaczynając od początku: nawet przy dużej dozie uporu i samozaparcia nie sposób zamieszczać sceny erotycznej w każdym rozdziale wieloczęściowego cyklu. Dlatego właśnie stworzyliśmy kategorię „bez seksu” – by fabuła mogła być popchnięta do przodu bez zbędnych czy wręcz niepasujących do danego rozdziału scen łóżkowych 🙂

Co zaś się tyczy kwestii alkoholu: słusznie założyłeś, że chodzi o galon angielski, liczący ok. 4,5 litra, czy też 8 pint. Nie wiem natomiast skąd założenie, że pułk w XVIII wieku liczył 900 osób. Znalazłem dane za 1770 r., standardowy pułk brytyjskich sił zbrojnych liczył 480 oficerów, podoficerów i żołnierzy https://www.redcoat.org/structure.html

Nie znalazłem danych dla 1746, ale pomoże nam tu matematyka. Nie chcę zarzucać Kaidanowi kłamstwa, ale wydaje się, że nieco przeszacował siły Cumberlanda. Współcześnie historycy uważają, że pod Culloden miał ok. 7 tys. żołnierzy. Skądinąd wiemy również, że w jego armii walczyło 17 królewskich pułków. Pełną listę znajdziesz tutaj: https://www.britishbattles.com/jacobite-rebellion/battle-of-culloden/
Dzieląc jego armię przez liczbę 17 otrzymujemy średnią 412 żołnierzy na pułk. Zapewne były już one mocno przetrzebione po trwającej od lata poprzedniego roku kampanii.

W ten oto sposób dawka brandy na głowę wzrasta do 22 ml 🙂 Myślę jednak, że możemy ją jeszcze podnieść. W każdym wojsku są przecież żołnierze niesubordynowani, tchórzliwi lub po prostu pechowi – którzy za sprawą własnych działań lub zrządzenia losu trafią do kompanii karnej. I zapewne nie będą mieli wówczas udziału w świętowaniu. Jeżeli więc dostarczony alkohol rozdzielono między, powiedzmy, 360 żołnierzy, to mamy już 25 ml. Starczy, by się upić? Na pewno nie. Ale można ogrzać się tym w zimną, szkocką noc.

Skoro Marigold wykopała ten szczegół w jakimś źródle, wygląda na to, że książę Cumberland był po prostu skąpy i nawet w dzień swoich urodzin dość skąpo wydzielił żołnierzom alkohol. Możliwe zresztą, że obawiał się nadmiernego pijaństwa i stąd jego powściągliwość.

Z ciekawości sprawdziłem, czy członkowie brytyjskich sił zbrojnych mieli dzienne przydziały alkoholu. Mieli! Szczególnie fortunni byli żeglarze, którzy już w XVII wieku otrzymywali przydział piwa (w wysokości galonu, czyli 8 pint dziennie!) a pod podboju Jamajki zastąpione je mocniejszymi trunkami, jak rum czy grog.

Pozdrawiam
M.A.

Podziwiam kwerendę w sprawie liczebności pułków w armii angielskiej w połowie XVIII w. Chapeau bas 🙂
Śmiem jednak zauważyć, że do sprawy zasadniczej (dawka na twarz i rodzaj alkoholu) to nic nie wnosi.
Wprawdzie realia bitwy pod Culloden i realia czasu i miejsca znam wyłącznie z „Obcej”, ale w istnienie karnej kompanii i jakichkolwiek „miękkich” kar dla żołnierzy w tamtych czasach i warunkach powątpiewam. Pierwszym zagrożeniem była dezercja, drugim brak karności, również wśród oficerów. Pierwsze, co taka karna kompania by zrobiła, to… poderżnęłaby gardło oficerowi i włamała się do składu beczek brandy. Potem wróciłaby do domu. To naprawdę nie był jeszcze czas na patriotów. Nawet wśród Szkotów nie przeważali. Karol Stuart był w całości finansowany przez Francję.

Kwerenda nie była wcale taka trudna – ot, wpisanie dwóch haseł do wyszukiwarki, resztę zrobił za mnie dobry wujek google 🙂

Jak to nic nie wnosi do sprawy zasadniczej? Wyjaśnienie kwestii liczebności brytyjskiego pułku od razu zwiększyło o ponad 100% indywidualną porcję brandy! To nie jest rzecz bez znaczenia, zwłaszcza dla pijących.

Jeśli chodzi o kary „miękkie”, były one używane już przez Rzymian, znanych przecież z drakońskich sankcji typu decymacja, oraz stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Większość legionistów, którzy podpadli nie karano przecież śmiercią – to byłoby na dłuższą metę głupie i podkopywało siłę armii. Rzymianie mieli więc cały wachlarz szykan, takich jak zmuszanie podpadniętych do spędzania nocy poza ufortyfikowanym obozem albo żywienia ich gorszej jakości chlebem.

Co do karności XVIII-wiecznych żołnierzy, to akurat brytyjska armia uchodziła w oczach współczesnych za bardzo dobrze zdyscyplinowaną. Spory w tym udział miał właśnie system kar. Najczęstszą była chłosta. W grę wchodziła także kara śmierci, choć głównie za najpoważniejsze wykroczenia. Poderżnięcie gardła oficerowi by włamać się do składu brandy bez wątpienia skończyłoby się wymierzeniem takiej sankcji.

Dyscyplina żołnierzy nawet dziś nie wynika z patriotycznego ferworu – a z obawy przed kolejnymi, coraz poważniejszymi sankcjami. A brytyjska armia potrafiła je wymierzać. Dlatego nie sądzę, by pozbawieni przydziału brandy żołnierze z 'karnej’ kompanii za nadto się srożyli – bo jednak lepsze suche gardło od poderżniętego gardła.

A co się tyczy dezercji – zdarzała się oczywiście, także w brytyjskich wojskach. Tyle, że armia księcia Cumberlanda znajdowała się w środku kampanii na nieprzyjaznym terytorium, otoczona ze wszystkich stron przez wrogi lud. Żaden dezerter w czerwonej kurtce nie pożyłby długo – jeśli nie dopadłby go pościg wysłany przez Wilhelma hanowerskiego, szybko zarżnęliby go nienawidzący Anglików miejscowi.

Pozdrawiam
M.A.

Z tą kwerendą masz widocznie więcej umiejętności (lub szczęścia), bo ja o liczebności jednostek armii angielskiej znalazłem tylko (Wikipedia), że od Cromwella (100 lat przed Culloden) regiment kawalerii liczył 600 osób, dragonów 1000, a piechoty 1200. Na portalu WielkaHistoria o czasach Wojny Burskiej (130 lat po bitwie pod Culloden) podano liczebność regimentu angielskiej piechoty na 8 kompanii po 100 żołnierzy plus sztab, orkiestra i kwatermistrzostwo (czyli na pewno ponad 900).
Nadal twierdzę, że czy żołnierz wypije 10, czy 20 ml to mu wisi. Nawet nie wyczuje smaku, a co dopiero efektu. Jestem przekonany, że odmierzanie i podawanie takich dawek alkoholu wojakom to nonsens.
Wg D. Gabaldon wobec żołnierzy stosowano kary śmierci, chłosty i karceru. O innych nie pisze.

…co oczywiście nie znaczy, że innych kar nie było.

Kolejny kwadrans z google i znalazłem informację, że w czasie Wojny o Niepodległość Stanów Zjednoczonych (a więc 30-40 lat pod Culloden) oprócz chłosty, karceru i kary śmierci w brytyjskiej armii stosowano również lżejsze kary:
– wstrzymanie żołdu,
– przydział dodatkowej, wyczerpującej pracy fizycznej,
– zatrzymanie w koszarach (łagodniejsza forma uwięzienia).
https://www.battlefields.org/learn/articles/british-discipline-during-revolutionary-war
Tyle wiemy z zachowanych dokumentów.

I owszem, zdarzały się dezercje (o czym również wiemy z akt sądów wojskowych). Tyle tylko, że armia brytyjska była armią zawodową – a zatem ochotniczą. Ludzie szli do niej po to, by uciec od powszechnej w tamtych czasach nędzy. Tak więc ucieczka z tejże armii była ostatecznością i nawet kilkukrotne otrzymanie kary dyscyplinarnej raczej by do tego nie skłoniło. Zwłaszcza gdy wojsko przebywało „na kupie” w dużym obozie wojskowym, a nie zostało rozproszone po wsiach i obejściach, co dawałoby jakąś szansę na bezpieczne oddalenie się.

Pozdrawiam
M.A.

A tutaj Tompie masz informację o wydzieleniu każdemu pułkowi 2 galonów brandy 15 kwietnia 1746 🙂

https://1420kh.co.uk/battle-of-culloden/

„On 15 April, the government army celebrated Cumberland’s twenty-fifth birthday by issuing two gallons of brandy to each regiment. At Murray’s suggestion, the Jacobites tried that evening to repeat the success of Prestonpans by carrying out a night attack on the government encampment.”

https://blog.rebellionresearch.com/blog/jacobite-uprising-of-1745-and-the-battle-of-culloden

„The night before the battle, the British handed out 2 gallons of brandy per regiment to celebrate the Duke of Cumberland’s birthday. This occasion seemed like an ideal time for a night raid against the partying British soldiers.”

https://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Culloden

„On 15 April, the government army celebrated Cumberland’s 25th birthday by issuing two gallons of brandy to each regiment.”

Wikipedia podaje jako źródło tej informacji: Harrington, Peter (1991). Chandler, David G. (ed.). Culloden 1746, The Highland Clans’ Last Charge. Osprey Publishing.

Zdajesz sobie zatem sprawę, że próbujesz kontestować wydarzenie historyczne. Marigold naprawdę sobie tego nie wymyśliła 🙂 I owszem, 20 czy 25 ml brandy to zapewne niewiele dla Ciebie czy dla mnie. Ale dla zmarźniętego żołnierza od trzech miesięcy doświadczającego szkockiej zimy to może być naprawdę poważne wzmocnienie i co ważniejsze, rozgrzanie.

Pozdrawiam
M.A.

Piękne dzięki! Czyli najprawdopodobniej całą brandy wypili oficerowie. I słusznie – mięso armatnie i brandy? 😉 Też coś!
Aby zakończyć temat brandy (uginam się pod ciężarem źródeł 🙂 ), przytoczę dowcip. O brandy i żołnierzach. Może nie wszyscy go znają.

Car Wszechrosji wizytuje pułk grenadierów. W pierwszym szeregu stoi kilkunastu weteranów, których wytypowano do wyróżnienia.
Car odbiera salut, przechodząc przed frontem oddziału. Potem wyciąga piersiówkę, podchodzi do pierwszego z brzegu weterana, nalewa koniaku do zakrętki-kieliszka i daje do wypicia wojakowi.
Ten wypija.
– Smakowało? – pyta car.
– Tak jest, Wasze Błogorodie!
Car podchodzi do następnego, nalewa, podaje.
Cała sytuacja włącznie z pytaniem i odpowiedzią ponawia się.
Następny i następny…
Ale kolejny w szeregu odpowiada:
– Nie wyczułem smaku, Wasze Błagorodie!
To car nalał drugą porcję, podał.
– Nie wyczułem smaku, Wasze Błagorodie!
Car się uśmiechnął i nalał…
I tak aż do ostatniego kieliszeczka. Wtedy dostał odpowiedź:
– A teraz nie znaju, bo jestem pijany, Wasze Błagorodie.

Tak się robi, gdy brandy jest mało.
🙂 🙂 🙂

🙂 🙂 🙂

A propos rosyjskich, czy szerzej, radzieckich żołnierzy, nasza dyskusja skłoniła mnie do poszukania, jakie oni otrzymywali dzienne racje alkoholu podczas II Wojny Światowej. 100 ml wódki dziennie. To po części też jakieś wyjaśnienie dla ich ogromnych strat.

Pozdrawiam
M.A.

Wydaje mi się, że i WPolskim (przedwojennym) przed bitwą wydawano 100 ml. alkoholu. Oczywiście nie brandy.
A w raczkującym rosyjskim „kapitalizmie” początku XX w. na Syberii i Dalekim Wschodzie uposażenie robotnika wynosiło: „bochenek chleba i 1/10 wiadra wódki” dziennie.
Może dlatego kapitalizmu tam nie było.
Przepraszam, Marigold. To nie na temat 🙂

Rozdział ukazuje kolejny etap tworzenia grupy „Przeklętych”, tym razem na tle dramatycznego i tragicznego momentu w dziejach Szkocji. Musimy, oczywiście, odczuwać sympatię dla Szkotów, dzielnie i bez szans na zwycięstwo walczących o niepodległość swego kraju, na koniec płacących bardzo krwawą cenę. Przypomina to nasze własne dzieje (z wewnętrznymi sporami oraz nie zawsze wystarczająco uzdolnionymi przywódcami również), a książę Karol Stuart miał przecież częściowo polskie korzenie.
Autorka skupia się właśnie na tym tragiźmie, brutalności i chaosie bitwy oraz na męskim braterstwie broni, zaniedbując nieco elementy romantyczno-erotyczne. Trochę szkoda, gdyż potencjał był. Książę Karol to przecież osławiony amant i pożeracz niewieścich serc, a dzieje jego szkockiej epopei obfitowały w epizody natury romantycznej. Jak się dowiadujemy, na wiernej Kaidanowi Arlene nie wywarł żadnego wrażenia, ale może warto było przedstawić tę odmowę (bo książę przecież próbował?) w sposób odrobinę bardziej dramatyczny. Czyta się jednak dobrze.

Neferze, jestem pewna, że w mistrzowski sposób potrafiłbyś wykorzystać wątek Arlene i Karola, ale ona emanuje tak szlachetną aurą, że wydaje mi się, iż nawet Pretendent nie odważyłby się czynić wobec niej wulgarnych zalotów 😉

Dobry wieczór,

kolejny rozdział opowieści przynosi nam jeszcze jedną bitwę – nawiasem mówiąc, zdecydowanie lepiej opisaną niż poprzednie, może dzięki umiejętnemu oddaniu panującej w polu konfuzji oraz zamieszania.

Realia historyczne wydają mi się oddane dość wiernie (choć przyznaję, że XVIII wiek to nie mój najmocniejszy punkt), natomiast bohaterowie wciąż wydają mi się odrobinę zbyt uwspółcześnieni, myślący kategoriami XXI wieku, szczególnie Kaidan snujący rozważania o „przelewaniu krwi z powodu kaprysów kilku osób, które miały szczęście urodzić się w królewskich rodach”.

Przyznam, że trochę żal mi Arlene. Nie dlatego, że cierpi katusze rozłąki – bo Kaidan cierpi je również. Dlatego, że nie potrafi choć na moment puścić ich w zapomnienie i cóż… puścić się 🙂 Kaidan pozwala sobie na okazjonalne romanse, sypia z przygodnie poznanymi dziewojami, kiedy tylko mu na to ochota przyjdzie. Tymczasem Arlene chodzi już po świecie siódmy wiek – i od chwili nałożenia na nią klątwy tylko raz uprawiała miłość – nawiasem mówiąc, z Kaidanem. Jak powiedziałaby Szkarłatna Wiedźma: „That doesn’t seem fair”.

A skoro nawet Bonnie Prince Charlie nie skruszył jej postanowienia, obawiam się, że jest całkiem beznadziejnym przypadkiem 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Hej, jakoś nie mogę sobie w głowie poukładać, jakie niebezpieczeństwa czyhają na Nieśmiertelnych i co im tak naprawdę grozi, skoro nie boją się śmierci. No dobrze, niewola brzmi paskudnie. Tortury też. Ale skoro nie można im zadać śmierci, to nie czuję w ogóle tej grozy.
Nie jestem również przekonana co do publikacji części opowiadań bez scen erotycznych. Zwłaszcza, że jest tu potencjał, bo mamy dwóch młodych dowódców. Zgadzam się, że Arlene i jej wstrzemięźliwość wywołują uczucie żalu, ale mnie raczej denerwują. Młoda kobieta nie ma swoich potrzeb? Czy razem z klątwą matki został odebrany jej pociąg seksualny do innych mężczyzn? To przynajmniej kochankę by sobie znalazła. Taka postawa wydaje się nielogiczna… Jeszcze jakby była dziewicą, która postanowiła, że albo Kaidan, albo nikt – miałoby to więcej sensu. Szukanie chwilowej ulgi w ramionach przypadkowych kochanków (może przecież się ubrać jak kobieta, a potem znów wrócić do swojej „męskiej” roli), czy nawet księcia – a później zmaganie się z wyrzutami sumienia – wydaje się bardziej prawdopodobne. W końcu kochanek mógłby dać jej złudne poczucie, że znów jest z Kaidanem. Wystarczy nie zapalać żadnych pochodni! 🙂

Witaj.
Oprócz Kaidana który jako jedyny zna datę końca swojej klątwy (choć z Nathairą nigdy nic nie wiadomo), pozostali Przeklęci nie mają takiego szczęścia (?) i nie wiedzą, kiedy dokładnie nastąpi ten sądny dzień. Każdego ranka zadają sobie pytanie: czy to dziś? Żyją w ciągłym oczekiwaniu i niepewności, musząc być gotowi na stawienie czoła siłom zła w każdej chwili. Nie wiedzą, co wymyślą ich przeciwnicy.
Jeśli Czytelnicy zastanawiają się nad opowiadaniem i jego bohaterami, to z pewnością jest to dobry znak.
Dzięki za komentarz.

Zgadzam się z tym, że okazja do sceny erotycznej jak najbardziej w tym rozdziale była. Zaiste chętnie przeczytałbym o miłych chwilach, jakie Bonnie Prince Charlie spędził z Arlene, albo inną ciągnącą za armią niewiastą. Wilhelm Hanowerski, Książę Cumberland również znany był ze swoich romansów (choć nigdy się nie ożenił, co było dość nietypowe dla ludzi jego stanu). Pozostaje mieć nadzieję na więcej takich motywów w przyszłych rozdziałach!

A mi pozostaje boleć nad tysiącletnim celibatem, na który Marigold skazała Arlene 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Megasie, Ty i Yen macie rację – mogłam „wykorzystać seksualnie” Wilhelma, ale jeśli chodzi o Arlene i Karola, to nie było takiej opcji. Gdzież tam taki chłystek mógłby się z nią związać? Poza tym, znając Arlene, z pewnością mocno by się na mnie zdenerwowała, gdybym próbowała wpychać ją do łóżka z kimś innym niż Kaidan. Dodatkowo wpadłam w „tryb wojenny” związany z całym dramatyzmem tej bitwy i jakoś nie miałam weny do igraszek miłosnych.

Małe sprostowanie: nie skazałam Arlene na tysiąc lat celibatu, TYLKO na pięćset ;))

Marigold,

ja mogę sobie pisać, co bym chciał przeczytać w Twoich pracach, ale oczywiście to Ty rządzisz tą fabułą i prowadzisz ją tak, jak uznasz za najlepsze. Mam tylko nadzieję, że nie pozwolisz się za bardzo sterroryzować Arlene 🙂

A, faktycznie, pięćset. Potem otrzymała jedną noc z Kaidanem… i znów zaczęły nabijać się wieki 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Drodzy Czytelnicy, Megasie, Tompie, w tym komentarzu chciałam odnieść się do kilku kwestii.

Na wstępie zdradzę, że jako autorka zdecydowanie preferuję przebywanie na polach bitewnych niż w sypialniach bohaterów. Niemniej jednak, gdy już znajdę się w owej sypialni, staram się, aby działo się tam równie wiele.

Pisząc część „historyczną”, zawsze dążę do tego, aby jak najwięcej informacji i opisów było zgodnych z faktami. Pamiętajmy jednak, że to tylko opowiadanie, a nie kolejny rozdział podręcznika do historii.

Jeśli chodzi o bitwę pod Culloden, sama byłam zaskoczona, jak mało pewnych informacji na jej temat oraz na temat całego powstania z 1745 roku jest dostępnych. Nie ma nawet zgody co do liczebności wojsk, zarówno po stronie Cumberlanda, jak i Stuarta. Znalazłam dane, które mówią, że Wilhelm miał od 7 do 9 tysięcy żołnierzy. Również godzina rozpoczęcia samej bitwy nie jest jednoznaczna – w zależności od źródła mogła to być godzina 11, 12 lub 13. Mogłabym wymienić jeszcze wiele takich rozbieżności, czy nawet sprzeczności.

Liczba niefortunnych zdarzeń, które dotknęły armię Karola, jest naprawdę zaskakująca. Można odnieść wrażenie, że byli skazani na porażkę od samego początku.

Deszcz, który zaczął padać podczas nocnego przemarszu wojsk szkockich i zamienił wrzosowisko w grzęzawisko, nie jest moim pomysłem – tę ciekawostkę znalazłam w jednym z artykułów poświęconych Culloden. Prawdziwe są również kłopoty z zaopatrzeniem oraz opuszczenie obozowiska przez wielu szkockich żołnierzy w poszukiwaniu jedzenia. Nawet wiatr był przeciwko Karolowi – tuż przed bitwą zmienił kierunek i zaczął wiać w stronę jego armii, stąd bardzo słaba widoczność i związane z tym problemy (tę informację również znalazłam). Drummossie (w literaturze można spotkać także pisownię „Drumossie”) to niegdyś popularna nazwa wrzosowiska obok Culloden. Z biegiem czasu jednak popadła w zapomnienie.

Co do Karola Edwarda Stuarta, myślę, że nasza polska, ułańska fantazja wzięła górę nad rozsądkiem i to nie tylko w tym przypadku.

Kreując postać Arlene, myślałam o wszystkich tych osobach, które utraciły swoich partnerów i nigdy więcej nie nawiązały żadnych związków uczuciowych czy seksualnych, tak wielką miłością darząc swoich bliskich.

Wiem, że scen erotycznych na razie niewiele i rozumiem zarzuty o ich brak, ale gdy już się pojawią, z pewnością będzie co czytać 😉

Jest, w końcu jest! Rozdział pod wieloma względami minimalistyczny, skupiający się głównie na kampanii wojennej prowadzącej do bitwy pod Culloden. Najwięcej miejsca zajmują tu militaria, co sprawia, że wątki romansowe schodzą na dalszy plan. Za to znacznie lepiej niż w poprzednich częściach czuć atmosferę miejsca i czasu – w tym wypadku tonącego w błocie obozu wojskowego.

Wobec wielkiej historii bohaterowie zostali potraktowani trochę po macoszemu, ich głównym zadaniem wydaje się tu próba powstrzymania Karola przed błędem, który w końcu i tak popełnił. Zamiast autonomicznymi jednostkami stają się po prostu głosem Autorki, która świadoma tego, jak to się skończyło, próbuje bezskutecznie zmienić bieg dziejów 🙂

Co będzie dalej? Skoro Arlene udaje się do Europy, to może drużyna Przeklętych powedruje do Nowego Świata? Tam też już wkrótce będzie można bić się z Anglikami!

Proszę o więcej, ciekawa, co będzie dalej.

Witaj, Diano.
Historia świata i Polski obfituje w tragiczne wydarzenia, ale to właśnie bitwa pod Culloden oraz powstanie warszawskie najbardziej poruszają czułą nutę w moim sercu. Chciałam oddać atmosferę fatalizmu tej bitwy, między innymi poprzez moich bohaterów.
Cieszę się, że wciąż śledzisz niełatwe losy Przeklętych i dzielisz się swoimi spostrzeżeniami. Dziękuję.

Dodam, że cenię WSZYSTKIE komentarze WSZYSTKICH Czytelników, za które bardzo dziękuję 🙂

Napisz komentarz