Otwarte karty (Vee)  4.82/5 (11)

24 min. czytania

Ilustracja: Vee

Drodzy Czytelnicy! Za mną mnóstwo opowiadań, podczas których Veersum rozwinęło się ponad moje najśmielsze oczekiwania. Proponuję Wam rozpocząć nowy rok od quizowej zabawy, w której sprawdzicie swoją wiedzę na temat moich opowiadań. Gorąco zachęcam i życzę powodzenia!

***

Pierwszy raz zobaczyłem ją w supermarkecie. Wystarczyło jedno spojrzenie ubranej w gustowny, brązowy płaszcz nieznajomej, by pozostałe kobiety, szturchające mnie łokciami w szaleństwie popołudniowych zakupów, przestały istnieć. Z dłonią wplecioną we włosy, nęciła mnie lekko rozchylonymi ustami. Hipnotyzujące, jasnozielone tęczówki emanowały spokojem, jakby czarny parasol gęstych rzęs chronił oczy przed całym gównem tego świata, a odchodzące od nich sucze kreski łamały wyniosłość eleganckich, niemal pretensjonalnych rysów twarzy. Chciałem do niej podejść, podać pudełko płatków, po które nie mogła sięgnąć i powiedzieć, że to jej szczęśliwy dzień, bo ma przed sobą towar z najwyższej półki; złapać ją nieprzyzwoicie, jeszcze zanim zdąży się uśmiechnąć, a następnie przyciągnąć mocno do siebie. Zamiast tego ostrożnie powiodłem palcem wzdłuż obfitych kształtów. Nie zareagowała. Nic w tym dziwnego, w końcu znajdowała się tylko w mojej aplikacji randkowej.

Klaudia, lat dwadzieścia osiem, zapewniała w opisie, że interesuje ją wyłącznie gra w otwarte karty. Oderwałem wzrok od komórki. Żaden z przechodzących klientów nie zareagował na moje głośne westchnięcie.

Musiałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Przewinąłem do drugiego obrazka. Na nim ona, wąchająca mięciutkie, jasnobrązowe włosy… a może to ciemny blond? Nigdy nie odróżniałem tych subtelnych odcieni. Tak czy owak, tym prostym zabiegiem zasłoniła pół twarzy i znowu pokierowała moją uwagę na swoje niezwykłe patrzałki.

Czy te oczy mogą kłamać? – zastanawiałem się. Co to w ogóle za pytanie?! Parsknąłem śmiechem. I tym razem nikt nie oburzył się na wyplutą przeze mnie mgiełkę zarazków. Nie mogło być inaczej, przecież od pojawienia się nieznajomej nie było już dla mnie innych kobiet.

Czy te oczy mogą mówić prawdę?

Spojrzałem na nią krytycznie. Samotne panie w tym wieku, z jej urodą, w przyrodzie zwyczajnie nie występują. Musiała być albo głupia, albo zdrowo szurnięta, albo mieć penisa. Z tą myślą ustawiłem się w kolejce do kasy za trzema mężczyznami, gdzie czas zabijałem poszukiwaniem red flagów w trzeciej, ostatniej fotografii. Ubrana w lekarski kitel Klaudia stoi uśmiechnięta z założonymi ramionami. W tle widać logo największego szpitala w Powiązkach. Świeżo po medycynie, jasny gwint!

– Będzie kartą czy gotówką? – dochodzący niczym z zaświatów głos kasjerki wyrwał mnie z zamyślenia.

Zapłaciłem blikiem i z podejrzanie lekkim plecakiem wyszedłem na świeże powietrze, prosto w miejski zgiełk, w którym warkot pracujących silników kotłował się z pośpiesznymi rozmowami. Z wolna ruszyłem do swojej kawalerki. Było ciemno, padał deszcz ze śniegiem. Wgapiony w wyciągniętą przed siebie komórkę musiałem wyglądać jak lunatyk. Spowita parą przyspieszonego oddechu kobieta moich najnowszych marzeń zdawała się jeszcze bardziej tajemnicza. Powinienem czym prędzej zaakceptować jej profil, ale nie mogłem się przemóc. W Internecie polowałem zazwyczaj na łatwe zdobycze, a ta stanowiła nie lada wyzwanie. Ze zdziwieniem odkryłem, że obawiam się odrzucenia. Zaniepokoiło mnie, jak szybko zawróciła mi w głowie.

Algorytm aplikacji działał w prosty sposób. Gdybym został przez Klaudię odrzucony, w ogóle nie wyświetliłby mi się jej profil. Albo więc jeszcze mnie nie widziała, albo dała okejkę i czekała na moją akceptację. Oznacza to, że nawet jeśli nie zostaniemy sparowani od razu, może to nastąpić później. Pomimo równie dużego buforu bezpieczeństwa, przeszedłem całą przecznicę, zanim odważyłem się wcisnąć zielony przycisk. Nic się wówczas nie stało, bo na ekranie zebrało się za wiele topniejącego śniegu. Serce waliło mi, jakbym znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zastanawiałem się, czy to nie znak od losu, czy nie powinienem dać sobie z nią spokoju, ale siła przyciągania zmuszała mnie do działania wbrew intuicji. Nie zatrzymując się, wytarłem telefon i ponowiłem próbę. Minęła sekunda, potem druga. Powiadomienie nie przychodziło.

Złowrogą ciszę przerwało nagle donośne wycie klaksonu. Nie wiedzieć kiedy, znalazłem się na środku jezdni. Rozpaczliwie piszczące koła nie były w stanie zatrzymać samochodu pędzącego prosto na mnie. Moja twarz zalała się czerwienią. Nie krwi, lecz poświaty sygnalizacji świetlnej. Bez namysłu rzuciłem się na chodnik. Czubkiem buta zahaczyłem o przednią lampę auta, chwilę przed twardym lądowaniem pomiędzy przestraszonym tłumem.

– Kurwa, jak leziesz?! – przez otwartą szybę darł się kierowca samochodu, który zatrzymał się kilka metrów za przejściem dla pieszych.

Normalnie podszedłbym do niego z gotowymi pięściami, ale tym razem odpuściłem temat. Nie dość, że prawie nie zginąłem, to jeszcze nie dostałem upragnionej pary. Co było gorsze? Trudno powiedzieć. Otrzepałem brudne spodnie i ze zwieszoną głową doczłapałem do domu.

Po szybkim wypakowaniu zakupów, okazało się, że zapomniałem blisko połowy pozycji z listy. Cwanie chwyciłem się pretekstu, by zrobić sobie cheat day i zamiast zdrowej kolacji, postawiłem na specjalność szefa kuchni – zupkę chińską. W oczekiwaniu na pęczniejący makaron, otrzymałem powiadomienie o nowej parze. Wizja spotkania z piękną lekarką od razu przyspieszyła mi puls, ale niestety chodziło o jakąś inną, równie przezroczystą, co panie w supermarkecie. Oklapłem na sofę z marsową miną.

To śmieszne, ale zbliżałem się do trzydziestki i przez myśl przeszło mi niedawne pytanie dziadków o to, kiedy mają spodziewać się wnuków. Wiedzieli, że w przeciwieństwie do znajomych, z żalem wspominających dawne koleżanki, które należało rwać, póki były wolne, ja z czystym sumieniem dzieliłem kobiety na zdobyte oraz takie, które zdobyć przynajmniej próbowałem. Tyle tylko, że część z nich przezornie zapinałem w podwójnej gumce. Z Klaudią byłoby inaczej…

Zamyśliłem się. Mogłem obejrzeć jakiś głupi film albo spróbować wystalkować ją w sieci. Jako pnący się po szczeblach kariery analityk inwestycyjny doskonale znałem wartość informacji. Ciekawe, czego mógłbym się o niej dowiedzieć?

Sięgnąłem po laptopa i rozsiadłem się wygodnie. Z godną zawodowego pianisty wprawą wystukałem na klawiaturze kilka haseł. Przeniosły mnie prosto na witrynę szpitala, w którym pracowała ta intrygująca ślicznotka. Rozpocząłem mozolny przegląd kadr na poszczególnych oddziałach. Każdą znalezioną Klaudię wyszukiwałem następnie na Facebooku. Po jakichś dwudziestu minutach przeszedł mnie dreszcz. Klaudia Harasim, znajoma twarz.

Szczęście nie trwało jednak długo, gdyż zaraz po wejściu na profil, okazało się, że bez statusu znajomego nie mogę nawet sprawdzić jej płci, nie mówiąc już o bardziej pożądanych informacjach. Przypomniałem sobie randkowy opis z aplikacji. To mają być te otwarte karty?! Ze złości uderzyłem pięścią w stół, aż zabrzęczała łyżka w pustej misce po kolacji. Nabrałem głęboko powietrza, po czym powolutku je wypuściłem. Tylko spokojnie… Miałem jej nazwisko, a świat nie kończy się przecież na Facebooku. Sprawdziłem Instagram. Nic. Potem TikTok, z podobnym skutkiem. Nadzieje odżyły we mnie, gdy mnóstwo wyników wypluł Google, ale w linkach do starych stron z korepetycjami i artykułów ze szkolnych gazetek nie było nic interesującego.

Choć znalazłem się w martwym punkcie, ani myślałem rezygnować.

Wiedziałem, że to już desperacja, ale ponownie otworzyłem Instagrama. Tym razem nie szukałem osób, lecz lokalizacji. Zacząłem przeglądać wszystkie zdjęcia oznaczone jako zrobione w szpitalu. Nie wiedziałem, na co się piszę. Z jakiegoś powodu chorusy masowo strzelają sobie fotki pod kroplówką. Mijały minuty, a ja cofałem się nie o kolejne lata, nie miesiące nawet, a raptem tygodnie. Mimo to parłem przed siebie, kompletnie tracąc poczucie czasu. Oczy kleiły mi się niemiłosiernie, w ustach czułem kwaskowy posmak energoli, których puste puszki walały się po stole. W pewnym momencie trafiłem na dobrze mi znany obrazek. Kliknąłem nick autorki. Jakaś amatorska fotografka, zdecydowanie nie Klaudia. Powróciłem do zdjęcia. Co jeszcze mogłem zrobić? Chyba tylko sprawdzić oznaczenia. Wstrzymałem oddech. Jest… Pozostało mieć nadzieję, że nie sprywatyzowała profilu. Kliknąłem. Bingo!

Skubana nigdzie nie podała imienia i nazwiska, ale była to bez wątpienia ona. Poruszyłem się nerwowo w przeświadczeniu, że wkradam się w miejsce, do którego nie chciała mnie wpuścić. Trzydzieści dwa zdjęcia… Za mało, by wziąć ją za wariatkę, a przy tym wystarczająco dużo do popatrzenia.

Przeglądanie profilu zacząłem tak, jak lubię najbardziej: od tylca. Śledziłem dzięki temu, jak zmieniała się na przestrzeni lat. Już na pierwszej fotografii twarz zakrytą miała do połowy wielkim pęcherzem nadmuchanej gumy balonowej. Znów ta sama sztuczka – pomyślałem, ale nic bardziej mylnego. Tym razem nie poprowadziła mojego wzroku na zamknięte oczy, a baloniki poniżej. Perspektywa z lotu ptaka gwarantowała mi tak głęboki wgląd w jej atuty, aż i mój ptaszek poderwał się do lotu. Sprawdziłem datę publikacji. Jedenaście lat temu nie była nawet pełnoletnia.

W trakcie podróży przez jej życie przebrnąłem etap różowych włosów, pierwsze akademickie przygody, ciężką walkę o karierę i wreszcie zawodowe początki. Powiększając skrupulatnie każde ujęcie, śledziłem subtelne zmiany, które prowadziły do zdumiewającej wręcz metamorfozy. Z chudzinki o obiecujących tyłach do piękności o pełnych, dla niektórych zapewne nawet nazbyt kobiecych kształtach. Ze smarkuli do niezależnej dziewczyny z bezpieczną przyszłością. Wreszcie z cieszącej się życiem nastolatki do damy, na której twarzy melancholia mieszała się z bezczelnym poczuciem wyższości.

Od pewnego czasu nie ubierała się już wyzywająco, nie eksperymentowała z urodą. Wiedziała, że nie potrzebuje tanich sztuczek, by robić piorunujące wrażenie. Nagle coś mnie uderzyło. Czy gdyby zależało jej na prywatności, umieściłaby w aplikacji łatwe do podjęcia tropu zdjęcie ze szpitala? Zostawiłaby otwarty profil z graficzną historią swojego życia? Może wcale nie byłem drapieżnikiem. Może nieprzyjemne ukłucie niepewności to zaciskające się na moim sercu wnyki wirtualnego flirtu?

Był środek nocy. W pokoju duchota jakbym nie wietrzył przez tydzień. To wina laptopa, nie mniej ode mnie rozgrzanego urodą nieznajomej. Telefon milczał. Z powodu braku nowych powiadomień mimowolnie zacisnąłem pięść. Igrała ze mną, a ja nie zamierzałem puścić tego płazem. Musiałem ją ukarać.

Nie robiłem tego często, ale kiedy już wkładałem rękę do spodni, zawsze robiłem to na ostro. Ze wzrokiem wbitym w zamyśloną buzię na ekranie, próbowałem wyobrazić sobie, że się szarpie, a ja nie daję jej wyboru. Ku mojemu zaskoczeniu, ciało nie współpracowało z myślami, które rozchodziły się we wszystkie strony. Sfotografowana Klaudia wciąż miała ten sam wyraz twarzy. Nie mogłem znieść, jak bardzo świadoma jest swojej przewagi. Tego, że nic nie zdołam jej zrobić.

Próbowałem raz po raz, ale wszystko na nic. Miewałem tak w przeszłości i dobrze wiedziałem, co to oznacza – podświadomość chroni mnie w ten sposób przed skrzywdzeniem najbliższych mi osób.

Dałem sobie spokój. Bez zmiany ubrań powlokłem się prosto do łóżka. Na dobranoc pacnąłem się w czoło. Jakim cudem rozkochała mnie w sobie jeszcze przed pierwszym wejrzeniem?

Poranną pobudkę rozpocząłem od odkrycia, że już dwunasta. Nie była to wcale największa sensacja, jaką wyczytałem w telefonie. Otóż krótko przed piątą zostałem sparowany z moją Klaudią. Technicznie jeszcze nie moją, ale to przecież kwestia czasu.

– Tak! – krzyknąłem, wznosząc komórkę niczym sportowe trofeum.

Energicznie odkopałem się z kołdry i wyskoczyłem z łóżka. Podszedłem bez celu do okna, gdzie jasność za szybą przyprawiła mnie o ból głowy. Zaśnieżone chodniki zostały posypane piachem, zaś łyse drzewa mieniły się białymi drobinkami. Jeszcze parę godzin temu podobny krajobraz pozostawał w sferze marzeń, tymczasem kilka nocnych godzin przemieniło je w rzeczywistość. Podobną drogę przeszedłem z Klaudią, która teraz wydawała się na wyciągnięcie ręki. Zaakceptowała mnie niedługo po tym, jak położyłem się spać. Być może przez całą noc obserwowała mnie pikselowymi oczami i dotknęła zielony znaczek dopiero po tym, jak odstąpiłem od zrobienia jej krzywdy albo – co bardziej prawdopodobne – nudziła się na nocnym dyżurze.

Dlaczego wybrała właśnie mnie? Czy tylko za przekroczenie magicznych stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu? A może wiedziała, że dzieląc tę liczbę przez dziesięć uzyska inny, równie istotny wymiar? Na pewno pomagały mi szerokie barki i twarz, przez którą jeszcze w latach dziewięćdziesiątych uchodziłbym za pedała. Teraz, gdy oczy przyzwyczaiły się do śniegu za oknem, moje odbicie wyszło na pierwszy plan. Uśmiechałem się.

Wielu pewnie znalazłoby się w kropce: co zrobić? Kiedy i czy w ogóle wykonać pierwszy krok? Ja nie miałem takich rozterek. Jak głosi pradawne chińskie porzekadło: kto nie pisze pierwszy, ten nie rucha. Miałem wysoką skuteczność w e-datingu, dlatego postanowiłem zastosować sprawdzone rozwiązania i potraktować ją jak każdą inną. Wysłałem jedną ze swoich standardowych bajerek. Odpowiedź przyszła po kwadransie. Spodobało mi się, że nie zwlekała.

„Nie mam czasu na pisanie. Zaproś mnie dokądś. Jeśli nie wybierzesz żadnej meliny, może się zgodzę :)”

Nie mogłem pojąć, dlaczego kompletnie zignorowała mój tekst, ale buźka wieńcząca wiadomość dawała nadzieję, że może wcale nie jest psychopatką. Zazwyczaj zapraszam dziewczyny do jednej z dwóch restauracji: budżetowej lub bardziej ekstrawaganckiej. Postawiłem rzecz jasna na to drugie. Dłużej niż o lokalizacji myślałem nad godziną spotkania. Zakładałem, że może pracować na nocki, ale popołudniowa randka nie wchodziła w grę, bo te statystycznie rzadziej kończą się w łóżku od tych wieczornych. Początkowo chciałem zasugerować dziewiętnastą, tylko wówczas mogłaby zerkać na zegarek w pośpiechu do pracy. Dwudziesta wydawała się bezpieczna. Na tę porę zgodzi się tylko, jeśli będzie miała wolny wieczór.

Zaproponowałem więc stolik w restauracji XYZ o dwudziestej. Ponownie odpisała szybko.

„Ok.”

XYZ miała w sobie coś z teatru. Starannie rozmieszczone reflektory punktowe rzucały z sufitu jasne wiązki prosto na osiem dwuosobowych stolików, niby na pierwszoplanowych aktorów, w niezwykłej grze świateł, odseparowując od siebie poszczególne pary intymną ciemnością. Odwiedzając to miejsce zawsze czułem, że wchodzę na sceniczny parkiet, na którym odbywają się miłosne akty.
Jaka szkoda, że siedziałem sam.

Moje prasowanie koszuli i staranne układanie włosów na żel prawdopodobnie pójdzie na marne, bo jeśli wierzyć zegarkowi, Klaudia spóźniała się już dziesięć minut. Niestety, nic nie wskazywało, że się jeszcze pojawi. Być może należało posłuchać intuicji, która radziła dać sobie z nią spokój? W sukurs przyszła mi grana w tle muzyka. Zbyt cicha, żeby zakłócać rozmowy, ale wystarczająco głośna, bym nie czuł się osamotniony z katastroficznymi myślami. Porzuciłem więc analizę kropki nienawiści z jej ostatniej wiadomości, dyskretnie rozglądając się po sali. Pomimo niewielkiej odległości między stolikami, zajęci sobą ludzie zdawali się bardzo odlegli. Wystrój? Pogrążone w mroku ściany z minimalistycznym wzorem oraz tłumiący kroki, jednolity dywan. Wszystko po to, by nie odciągać uwagi od tego, co najważniejsze – siebie nawzajem.

– Cześć.

Ostrożnie uniosłem wzrok, choć od razu wiedziałem, że ten miękki głos musi należeć do niej. Miała piękną, owalną buzię i silny makijaż. Nie uśmiechała się, ale po krótkim zawahaniu wstałem, żeby się przywitać.

– Filip.

Podała swoje imię, po czym zrobiła dyskretny unik, gdy spróbowałem musnąć ustami jej policzek.

– Nie całuję się na pierwszej randce – wyjaśniła z nutą rozbawienia.

– Miało być przywitanie w policzek – broniłem się.

– Oczywiście.

Z bezsilnością patrzyłem, jak z uśmieszkiem mi przytakuje i porozumiewawczo mruga. Do jasnej cholery, naprawdę miało być w policzek! Kiedy odzyskiwałem przytomność umysłu, Klaudia odwiesiła wierzchnie odzienie. Bez zimowego płaszcza mogłem dokładnie ją ocenić. Niziutka, a przy tym mocno zaokrąglona wszędzie tam, gdzie należy. Jakim cudem matka natura zmieściła w tak niewielkim ciele tyle apetycznych kształtów? Gdyby tylko nie ta irytująco skromna sukienka… Miała długi rękaw i sięgała od szyi do kolan. Chociaż mięciutka dzianina rozpalała wyobraźnię.

Zazwyczaj nie odsuwam przed kobietami krzesła, ale coś w jej zachowaniu kazało mi to zrobić. Zanim zajęła miejsce, ściągnęła jeden z butów i nieskrępowana padającymi na nią światłami reflektorów, kocim ruchem podwinęła nogę pod tyłek. Ona tak poważnie? A zresztą… Korzystając z przewagi sytuacyjnej, prześlizgnąłem się wzrokiem po ciemnych rajstopach. Odkryłem też skryte pod lśniącymi falami włosów wcięcie w sukni. W mig zapomniałem o jej spóźnieniu. Kobietom takim jak ona wolno przecież więcej.

– Nigdy tu nie byłam. Dobry wybór.

Rozpoczął się pierwszy etap randki, ostrożne badanie gruntu. Rozmawialiśmy o restauracji, pogodzie i innych rzeczach, które nie mogą poróżnić, aż do przybycia ubranego w elegancki strój kelnera. Ten zręcznym ruchem wręczył nam karty dań, po czym zniknął w mroku. Menu było nad wyraz skromne, co nie umknęło uwadze Klaudii. Należało coś powiedzieć.

– Nie mają tu wielu potraw, bo wychodzą z założenia, że głównym daniem serwowanym przez lokal powinna być nadzieja na miłość.

– I co, najadłeś się już? – Uniosła brew.

– Nie, ale chyba zostawię większy napiwek.

Kiedy sympatyczny pan po czterdziestce wrócił do nas, żeby przyjąć zamówienie, poprosiłem o pierwsze z brzegu mięsko. Klaudia zażyczyła sobie wytrawne naleśniki ze składnikami, jakich w domu nie ma żaden normalny człowiek, ale przed ostateczną decyzją zadała wiele pytań o produkty, wagę i ilość sztuk. Niesamowite, jak niektóre dbają o linię!

– W takim razie poproszę podwójną porcję.

Ona to zje?

– Nie patrz tak na mnie. Sama za siebie zapłacę.

– Nie o to chodzi…

– Jestem bez obiadu – wyjaśniła szorstko. – Jeśli mnie rozczarujesz, przynajmniej wrócę do domu najedzona.

– Ciężko pracujesz.

– A ty?

No tak. Ona chwaliła się w sieci pracą, a ja tylko płacą.

– Jestem analitykiem inwestycyjnym. Pomagam bogatym ludziom mnożyć swoje majątki.

– Sam też inwestujesz?

– Też.

– Więc dzisiaj będziesz się zastanawiał, czy warto ulokować we mnie swoje serce.

Była bardzo bezpośrednia, tak inna od większości kobiet poznawanych w sieci. Dotąd nie patrzyłem na randkę jak na analizę inwestycji, ale spodobała mi się ta analogia. Przytaknąłem. Już wtedy wiedziałem, że chętnie ulokowałbym w niej coś innego.

Jak zawsze w XYZ, oczekiwanie na kolację wydłużało się. Była to ich specjalność – przygotowywanie jedzenia tak długo, by pary miały dla siebie trochę czasu. Nie próżnowałem. Próbowałem poznać ją, zrozumieć oraz umieścić w sztywnych ramach, w których łatwiej byłoby mi się poruszać. Mimo że bacznie śledziłem jej ruchy i rozmyślałem nad każdym wypowiadanym przez nią słowem, bez przerwy mi się wymykała. Kiedy tylko zachwycałem się jej starannie wyuczonymi gestami, robiła coś, co jednoznacznie rujnowało obraz elegantki. Ilekroć zaczynałem się pocić z powodu trzymanego przez nią dystansu, wachlowała mnie rzęsami w rytmie uwodzicielskich dwumrugów.

Gdy kelner nalał do kieliszków wina, zaczęliśmy pałaszować. Ja jadłem po ludzku, a ona po swojemu, samym widelcem. Nie chodziło jej o wygodę, raczej czytelny manifest – robię, na co mam ochotę. Chcąc pokazać, że też potrafię być naturalny i nie kalkuluję, opowiedziałem o założonym przeze mnie w liceum Bractwie Koneserów Kobiet. Od razu uniosła oczy znad talerza. To była moja tajna broń. Nie tylko przecież dowodziłem szczerości, obnosząc się na pierwszej randce z fascynacją innymi damami, lecz także pokazywałem szereg zdolności przywódczych, jakich wymaga kierowanie grupą chłopaków o mózgach wypalonych hormonami.

– Czyli jesteś kobieciarzem. Lowelasem, psem na baby – podsumowała mnie.

– Nic z tych rzeczy! – Obruszyłem się. – Całymi dniami potrafiliśmy rozmawiać o tym, jak sprawić, by koleżanki czuły się lepiej w naszym parszywym towarzystwie.

– Tylko o tym?

– Nie, ale o tym też.

– Jesteś zabawny – sztywne stwierdzenie, poprzedzone sekundowym zaśmiechem przez zamknięte usta.

Już chciała wrócić do jedzenia, ale nie spuszczałem z niej wzroku. Chyba poczuła się wywołana do tablicy.

– Dawno nie byłam na randce. Dokładnie odkąd parę miesięcy temu chłopak oświadczył mi się po trzech tygodniach znajomości. Wyobrażasz sobie? Podczas meczu siatkówki, wśród setek ludzi. Myślał, że jak wywrze na mnie presję, oddam mu się do końca życia. Pogoniłam go.

Nie mówić o byłych – kolejna złamana zasada!

– Bez obaw, nie rozdaję pierścionków na pierwszej randce.

Spojrzała na mnie spode łba. Chyba nawet nieznacznie się uśmiechnęła, więc pociągnąłem temat:

– Jak przyjął odmowę?

– Wyrwałam mu mikrofon i wyjaśniłam wszystkim zebranym, że ten oto pan to skończony kretyn, więc pewnie źle.

– Ciekawe, co go do tego skłoniło.

– Och, to akurat wiem. Zagrałam z nim w otwarte karty.

– Ze mną też zagrasz?

– A chcesz?

Między nami była jakaś chemia, ale jeszcze nie wywołała iskry. Co prawda mogłem się tylko domyślać zasad gry, ale gdyby nie doszło do kolejnej randki, plułbym sobie w brodę, że nawet nie spróbowałem. Wykonałem więc gest tasowania kart i rozdałem po kilka. Klaudia odkryła jedną po mojej stronie stołu.

– Wyglądasz mi na luzaka, ale byłeś dzisiaj bardzo usztywniony.

– Skąd o tym wiesz?! – W pośpiechu schowałem ręce pod stołem.

Przewróciła oczami. Niedobrze. W dodatku miała rację. Tak bardzo mi na niej zależało, że nie potrafiłem być sobą, a próbując ratować sytuację, tylko się pogrążałem.

– Dlaczego kliknąłeś przy mnie okejkę?

– Nietuzinkowa uroda w połączeniu z ambicją. Nie dałaś mi wyboru.

Nic więcej nie mówiła, co odczytałem za znak, że moja kolej. Wyciągnąłem rękę, ale w ostatniej chwili się zawahałem, bo Klaudia ostrzegła mnie, bym „tej nie brał”. Przesunąłem dłoń o kilka centymetrów w prawo, a potem przekornie wróciłem na poprzednie miejsce i odsłoniłem kartę.

– A ty dlaczego mnie wybrałaś? – Nudne, ale dopiero wdrażałem się w zabawę.

– Chciałam na własne oczy zobaczyć, czy włosy naprawdę mogą udźwignąć taką ilość żelu.

– Aua!

– Mówiłam, żebyś tej nie odkrywał – zachichotała.

Teraz jej kolej na zadanie pytania.

– Spędziliśmy fajny wieczór, przyznaję, ale wciąż nie wiem, dlaczego miałabym raz jeszcze spotkać się z tobą, zamiast szukać dalej.

Wytłumaczyłem, że mamy wiele wspólnych cech i oboje nadajemy na tych samych falach, a nie ma w związku nic ważniejszego niż wzajemne zrozumienie. Następnie chciałem sięgnąć po „kartę” z jej części stołu, ale Klaudia już wyciągała rękę po moją.

– Nie takie były zasady – zaprotestowałem.

– To w miłości są jakieś zasady? – Zrobiła zdziwioną minkę. – Jeśli wyciągnę teraz telefon, jeszcze dziś spotkam się z czterema takimi, jak ty. Czy mając na uwadze, że oczy podobne do moich ma raptem dwa procent ludzi na świecie, możesz powiedzieć to samo o sobie?

Nie podobało mi się, w jakim kierunku to zmierza.

– Nie.

– Czyli jest na mnie większy popyt, a co za tym idzie, mam większą wartość rynkową.

Jej twarz mówiła: wkurzam cię i bardzo mi się to podoba. Musiałem odeprzeć atak.

– Jesteś obecnie daleko za wierzchołkiem krzywej Gaussa, ale ja też z niego zjeżdżam. Do tego powinnaś pamiętać, że wartość rynkową określa nie tylko stan obecny, ważne są także prognozy na przyszłość. Do czterdziestki będę tylko przystojnieć, stopniowo wzrosną moje zarobki…

– Nie potrzebuję faceta, żeby wyjechać na wakacje do Grecji – wcięła się.

– …Podczas gdy ty być może nigdy nie będziesz już tak piękna, jak dziś – dałem wybrzmieć tym słowom. – Dlaczego powinienem umówić się z tobą, a nie z jakąś miłą studentką, której mógłbym towarzyszyć przez wszystkie jej najlepsze lata?

Nadymała te swoje różowe usteczka, a w dwuprocentowych oczach zapłonął ogień. Jedną dłonią omal nie zmiażdżyła kieliszka z winem. Zdałem sobie sprawę, że niebezpiecznie balansuję na granicy zabawy.

– Jeśli chcesz znosić jej humorki, wycierać nosek, gdy będzie załamana przed egzaminami, droga wolna. Może nawet nie zostawi cię dla innego i do ostatnich dni będziecie robić sobie zdjęcia z psimi uszkami.

Odchyliłem się na krześle. Atmosfera zgęstniała. Przez moment miałem wrażenie, że zaraz któreś z nas kopnie w stół i odkryje pozostałe karty, ale nic takiego nie nastąpiło. Ba, zaśmiała się! W jednej chwili zdecydowała za nas, że oboje świetnie się bawimy. Może to przez świadomość wniosków, jakie wypłyną z wymiany zdań? Ona powinna się pospieszyć, a ja minimalizować ryzyko. Pasowaliśmy do siebie.

– Remis? – Wyciągnąłem dłoń ponad stołem.

Po krótkim zawahaniu, przyjęła ofertę.

– Załóżmy więc, że zatrudniam cię jako mojego analityka. Co powinnam zrobić? – Z jej głosu zniknął ton rywalizacji.

– Jeszcze dziś dać się zaprosić na obejrzenie mojej kolekcji płyt.

– Chyba żartujesz.

– Nie masz nic do stracenia – wyjaśniłem. – Jeśli będzie wspaniale, zacznie się między nami coś dużego. W przypadku katastrofy, w którą nie wierzę, przynajmniej zmniejszysz swój popęd, a to ustawi cię w lepszej pozycji przed kolejnymi randkami z innym kandydatami.

Długo nic nie mówiła. Nie tak to sobie zaplanowała, ale przecież musiała wiedzieć, że mam rację. Rozejrzała się po innych parach. Dla większości z nich kolacja stanowiła tylko grę wstępną. Bardzo chciałem, żeby u nas było tak samo.

– To rozsądne. – Postanowiłem pomóc jej w decyzji.

– Czyli cały ten piękny lokal, drogie jedzenie, uprzejmy kelner i najlepsze wersje nas samych są tylko po to, żebyśmy na końcu spiknęli się z rozsądku? – zapytała rozgoryczona.

Świeżo po zdroworozsądkowej debacie już kompletnie nie wiedziałem, o co jej chodzi.

– Wydaje mi się, że to najlepszy fundament pod coś pięknego.

Westchnęła.

– Gdybym dostała kolejną lampkę, może bym się zastanowiła. – Pomachała pustym kieliszkiem.

Możliwość postawienia jej alkoholu to bezcenna szansa na skrócenie dystansu. Natychmiast zawołałem kelnera i poprosiłem o dolewkę dla miłej damy. Sam odmówiłem sobie tej przyjemności, w końcu zamierzałem znajdować się tej nocy w szczytowej formie.

Myślałem, że po tej pełnej napięcia rozmowie zejdzie z nas powietrze, ale początkową tremę w grze pozorów zastąpiło nerwowe wyczekiwanie punktu kulminacyjnego. Dotychczas wszystko skupiało się wokół Klaudii. To ona miała inicjatywę, ona błyszczała w świetle reflektorów. Od ponownego wypełnienia jej kieliszka czerwonym trunkiem zaszła pewna zmiana. Nie była już tak energiczna. Wycofała się, bacznie mnie obserwując w nadziei na potwierdzenie, że podejmuje dobrą decyzję.

– A zatem…?

Nieznacznie kiwnęła głową. Z podniecenia ledwo utrzymałem nerwy na wodzy. Poczekałem, aż jednym haustem dopije napój odwagi i podzieliliśmy się rachunkiem. Kierowca Ubera miał przyjechać w ciągu kilku minut, dlatego opuszczając XYZ spojrzałem na zegarek. Wskazywał piętnaście po dwudziestej.

– Co? – zapytała, widząc moją zmieszaną minę.

Pomny poprzednich doświadczeń wolałem zachować dla siebie odkrycie, że przy niej staje mi nawet zegarek.

– Nic.

Niepewnie złapałem ją za rękę, jakby była moją pierwszą. Nie odtrąciła mnie. Chciałem, by ten kilkudziesięciometrowy spacer do samochodu trwał wiecznie, ale Klaudia przyspieszyła kroku, bo grube płatki śniegu przyklejały się do grubych płaszczy, gotowe w ciągu kilku minut zrobić z nas bałwany. Pomogłem piękności wsiąść do auta, po czym sam wślizgnąłem się na skórzane siedzenie z drugiej strony.

– Proszę na Najlepszą 5/5 – Klaudia przekazała kierowcy.

Teraz to ja nie wiedziałem, co się dzieje. Mieliśmy jechać do mnie.

– Będzie mi łatwiej, jeśli najpierw obejrzymy moją kolekcję płyt – wyjaśniła.

We wszystko wmieszał się kierowca, który uznał, że to od jego muzyki zaczniemy. Z głośników popłynęły spokojne dźwięki, sądząc po perkusji, rockowego utworu.

Raissa, raissa, raissa, raissa…

Gdzieś już słyszałem ten kawałek. Chwila, moment…

No chodź! Chodź ze mną do łóżka, no chodź!

Klaudia natychmiast odwróciła głowę ku zaśnieżonej szybie, nieudolnie ukrywając uśmieszek, na co wyraźnie zadowolony z siebie kierowca mrugnął do mnie we wstecznym lusterku. W życiu chodzi o to, żeby spotkać właściwych ludzi, a ja tego dnia spotkałem aż dwie takie osoby! Światła mijanych latarni wydobywały z twarzy mojej partnerki tę samą melancholię, za którą pokochałem ją w supermarkecie. Chwyciłem jej rękę i do końca podróży w milczeniu głaskałem kciukiem wierzchnią część dłoni.

No chodź! Chodź ze mną do łóżka, no chodź!

Wysiedliśmy na typowym dla przedmieść Powiązek osiedlu z licznymi, podłużnymi budynkami. Pomiędzy nimi garstka rozmieszczonych losowo drzewek rosła jakby za karę, nawet nie kryjąc się z faktem, że zamiast zdobić okolice, spełnia tylko urbanistyczne normy. Klaudia prowadziła mnie serpentynami dziurawych chodników przez rozległe blokowisko. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale między nami nie było pustki. Przestrzeń tę wypełniało jakieś niedookreślone uczucie. Zresztą co tu wiele mówić, porozmawiać można rano, teraz chcieliśmy poznać się od innej strony.

Znalazłszy się na klatce schodowej, nie mogłem uwierzyć, że udało mi się zajść tego wieczora tak daleko. Choć starałem się nie obiecywać sobie za wiele, pierwszy raz od dawien dawna moje nadzieje daleko wykraczały poza seks. Z tego wszystkiego podczas krótkiej wspinaczki na trzecie piętro, natarczywe myśli podsuwały mi czarne scenariusze. Co, jeśli ta nieodgadniona piękność zatrzaśnie przede mną drzwi? Zapobiegawczo wcisnąłem się do mieszkania tuż za nią. Zdjęliśmy buty. Reszta zadziała się sama.

Rzuciła się na mnie z łapami. Chyba oboje nie wiedzieliśmy, czy bardziej chcemy się rozebrać, czy wydotykać, bo robiliśmy obie te rzeczy jednocześnie. Ja rozpinałem niewidzialne zamki jej płaszcza na podudziu i plecach, ona zaś szukała rzepu na mojej piersi. Mimo że mieliśmy dla siebie całą noc, splątane ręce przeszkadzały sobie w pośpiechu. Ostatecznie jako pierwszy poległ brązowy płaszczyk. Chwilę później na panele spadło moje palto. Kiedy stało się jasne, że to ona pierwsza zostanie bez ubrań, niczym dziecko stojące przed nieuchronną klęską, pociągnęła mnie z całych sił za koszulę. Zatrzymaliśmy się, w milczeniu nasłuchując guzików, turlających się przez wąski korytarz do kuchni. Stałem jak wryty. Na jej słodkiej buźce nie było poczucia winy. Zamiast przeprosić, przemknęła wzrokiem po nagim torsie, po czym doskoczyła do mnie znienacka z namiętnie rozchylonymi ustami. Odsunąłem się i skierowałem jej rozpęd na ścianę. Mocno przylgnęła do niej tułowiem, wypinając przy tym tyłek. Bez zastanowienia wymierzyłem na nim sprawiedliwość.

– Przecież nie całujesz się na pierwszej randce.

Mógłbym godzinami patrzeć, jak figlarnie przygryza dolną wargę, tylko czy dla tego widoku warto rezygnować z jej ust? Więcej nie zamierzałem sobie odmawiać. Przywarłem do niej całym ciałem, zaciągając się delikatnymi perfumami. Nie jest sztuką opróżnić pół flakonu i zaczadzić całe pomieszczenie, lecz tak umiejętnie dozować dawki, by każdy wiedział, od kogo pochodzi zapach. I Klaudia to umiała. Zresztą czego ona nie umiała… Odrzuciłem na bok falujące włosy, żeby musnąć ją czule między łopatkami. Zaczęła się o mnie ocierać. Może i podczas kolacji z trudem nadążałem za nią w rozmowie, ale właśnie na wierzch wychodziły moje kompetencje twarde.

Z krótkimi przerwami na kolejne kroki miłosnej choreografii zdjąłem z niej sukienkę, najpierw odsłaniając fioletowe zapięcie stanika, a potem koronkowe majtki w tym samym kolorze. Mógłbym obsypać jej ciało niezliczonymi komplementami, gdyby nie miało pewnej szczególnej właściwości – odbierania rozumu. Cofnąłem się o krok, żeby mogła zaprezentować się z przodu. Prosto w rozrzucone ubrania i topniejący śnieg. W ten oto sposób przeżyłem pierwszą tego dnia przygodę seksualną. Wypieprzyłem się.

Byłem gotowy na wyśmianie, tymczasem Klaudia w ogóle nie przejęła się moim nieszczęściem, skrzętnie korzystając z okazji na przejęcie inicjatywy. Szarpnęła mnie za rękę i poprowadziła do połączonego z kuchnią salonu. Stał tam rozłożony, acz niepościelony tapczan. Tuż przed nim zostałem poinstruowany, że wejście w spodniach jest surowo zabronione. Nie musiała powtarzać dwa razy. Z dżinsami uporałem się w trymiga, a przy slipach otrzymałem bardzo sympatyczną pomoc. Usiadłem na skraju łóżka.

Ubodło mnie, że nie skomplementowała mojego okazu, ale gdy tylko chwyciła go w rękę, sentymenty odeszły w niepamięć. Pozwoliłem szeptać sobie do ucha słodkie obietnice, podpierane niepokojąco wprawną dłonią. Klaudia zajęła miejsce między moimi nogami. Uwodzicielskimi ruchami oswajała mnie z myślą, że lada moment dostanę kolejną szansę na posmakowanie jej ust. Nie mogłem się doczekać. Z rosnącym napięciem patrzyłem, jak przymierza się do tego raz z lewej, raz z prawej strony, jak prowokacyjnie się przy tym oblizuje. Dopiero upewniwszy się, że wystawiła moją cierpliwość na najcięższą próbę, otworzyła szeroko buzię. Tylko po to, żeby w ostatniej chwili się wycofać. Wydała z siebie głos przerażenia.

– Zapomniałam, że nie całuję się na pierwszej randce… – powiedziała z teatralną minką.

Zamilkłem w połowie zdania, którego bym żałował, bo w ramach uczciwej rekompensaty sięgnęła do zapięcia stanika. Bardzo uczciwej. Choć wcześniej wydawało mi się to niemożliwe, bez bielizny prezentowała się jeszcze lepiej. Symetryczne, małe sutki mile zaskakiwały przy tak obfitych kształtach, lecz jednocześnie podawały w wątpliwość naturalność biustu. Na poważnej twarzy Klaudii pojawiło się pytanie, czy chcę coś jeszcze dodać. Nie chciałem. Zresztą od razu zrozumiałem, że nie była z tych, które się zakrywają i zawstydzonym wzrokiem proszą o dodanie otuchy. Klaudia się sobą chwaliła. Nie potrzebowała moich słów, by wiedzieć, co o niej myślę.

Skoro tak, tym razem bez zbędnych podchodów umieściła mojego twardziela pomiędzy piersiami. Okryła go ze wszystkich stron i z wyczuciem ścisnęła. Jeśli miałem dotąd jakiekolwiek zastrzeżenia co do natury jej biustu, odpłynęły niesione  spokojnymi falami jędrnej skóry.

Klaudia leniwie unosiła się i opadała całym ciałem, dzieląc się w błogim masażu swoją miękkością, troską oraz ciepłem. Była to nie lada gratka, nawet dla takiego randkowego wyjadacza jak ja. Zwłaszcza, że ewidentnie nie robiła tego pierwszy raz. Dłonie trzymała w taki sposób, by nie ingerowały w pieszczotę ani nie zasłaniały nagości. Do tego z rzadka spoglądała w dół. Przez cały ten niezapomniany czas musiałem mierzyć się z jej intensywnym spojrzeniem. Cokolwiek chciała mi przekazać, nie miałem do tego głowy. Nie mogła mnie obwiniać, w końcu to wszystko przez nią. Odkąd piersi pokrył preejakulat, tarcie stało się jeszcze przyjemniejsze.

Gotów byłem trwać tak aż do samego końca, ale brutalne przerwanie zabawy przypomniało mi, że nie jestem sam. Klaudia dosiadła mnie okrakiem i z dłonią na mojej klatce pchnęła delikatnie na łóżko. Majtki nie stanowiły dla niej problemu. Tak samo ciasnota, jaką zaznałem w jej wnętrzu. Zamknąłem oczy, w panice poszukując sposobu na wytrzymanie nieco najdłużej. Na szczęście Klaudia spowalniała penetrację kolistymi ruchami bioder. Do tego trzymała się za piersi, żeby boleśnie nie skakały. Wciąż miała tę kamienną twarz. Sprawiała wrażenie skoncentrowanej albo nawet znudzonej, ale coś nieokreślonego zdradzało determinację. Widocznie długo na to czekała i zamierzała delektować się każdą sekundą.

Taki był też mój plan. Wsłuchiwałem się w zatrzymywane w ustach pomruki i triumfowałem za każdym razem, gdy przeskakiwały na wyższy ton. Postanowiłem zrobić wszystko, żeby zedrzeć jej gardełko, a następnie podać syrop własnej produkcji. W całym tym pomyśle istniał pewien problem – to ona kontrolowała sytuację. Jakby tego było mało, wcale nie sprawiała wrażenia, że mi się oddaje. Wprost przeciwnie, to ona mnie brała! Postanowiłem czym prędzej z tym skończyć.

Przyciągnąłem Klaudię do siebie. Po całkiem uroczej szarpaninie wylądowała na środku łóżka ze mną za plecami. Dyszała ciężko, a w oczach miała irytację. Musiała być blisko spełnienia. Natychmiast złapałem jej nogę pod kolanem i uniosłem wysoko. Wolną ręką znalazłem bezpieczną przystań na piersi. Myślałem, że Klaudia będzie bardziej aktywna, ale gdy tylko z powrotem się w nią wsunąłem, splotła dłonie na moim karku i pozwoliła mi dokończyć dzieła.

Nie mogłem wyjść z zachwytu nad tym, jak pięknie rozciągnięta jest w pozycji bocznej. Doświadczałem jej ciała, zapachu i konsekwentnie trzymanego za zębami głosu, sam odwdzięczając się chaotycznymi cmoknięciami w szyję oraz szaleńczym tempem. Wszystko to w euforii gaszonej przykrym poczuciem, że od życia nie można oczekiwać niczego więcej; że dalej nie czeka na mnie już nic lepszego.

Klaudia nie zdarła dla mnie gardła. Wydała z siebie zaledwie miękkie, pełne emocji westchnienie, jakby chciała zachować przede mną resztkę elegancji. Wiotkie wcześniej ciało zesztywniało w silnych drgawkach, które przeszły na moją skórę. Sam też doszedłem, ale z tej nocy zapamiętałem głównie jej wyżyny. Koniec końców, może nie byłem wcale takim egoistą…

Po wszystkim, zamiast opaść na brzuch, Klaudia położyła się plecami na mnie. Jej włosy łaskotały w twarz, ale ani myślałem odgarniać je na bok. Leżeliśmy nadzy i bez tajemnic, niczym otwarte karty na stole. Każdy szczątek informacji o niej tylko uświadamiał mi, jak wiele mam do odkrycia.

Emocje gasły, oddechy wracały do normy, tylko umysły wciąż były przeciążone wrażeniami. Jeszcze nawet nie widziałem kolekcji płyt, a już zdążyłem upaskudzić tapczan.

Moja lekarka nie spała. Po paru minutach zaczęła kreślić coś paznokciem na mojej piersi.

– Było dobrze. – Wróciła rzeczowa Klaudia z restauracji.

Wlepiła we mnie swoje magiczne patrzałki. Bez problemu rozpoznałem to spojrzenie. Właśnie podejmowała ważną decyzję. Trwało to i trwało, być może jeszcze nie ochłonęła. Finalnie wsparła się oburącz na mojej klatce jak na stoliku bez uczuć. Nasze twarze znalazły się na podobnej wysokości, więc udałem, że wcale mnie nie przytkało. Oboje wiedzieliśmy, co musi nastąpić.

Pierwszy pocałunek trwał raptem chwilę i nie był szczególnie namiętny, rozpoczął jednak długą sztafetę czułych muśnięć, przed którymi sumiennie dokładaliśmy polanka do buchającego ognia. Długimi minutami całuśną zabawę przerywaliśmy tylko z potrzeby zaczerpnięcia tchu.

– Przecież nie całujesz się na…

– Jest już po północy. Chyba możemy uznać, że to druga randka… – Elektryczny zegar potwierdził jej słowa. – Mam nadzieję, że nie jesteś śpiący.

Nie byłem.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witam się ze wszystkimi pierwszym tekstem w nowym roku! To także pierwszy raz, kiedy nad korektą czuwała Ania, za co serdeczne dzięki! Kiedy już doczytacie do końca, nie zapomnijcie o moim małym quizwaniu – to dobra okazja, by przypomnieć sobie najlepsze chwile z poprzednich opowiadań 🙂

Witaj w nowym roku Vee!

W opowiadaniu opisana została piękna randka, do której doszło między obsesyjnym młodzieńcem i nieco wygaszoną emocjonalnie dziewczyną. Ich szermierka słowna – czy może właśnie gra w otwarte karty, z odpowiednią porcją blefów i kantowania – sprawia prawdziwą radość. To, co ma miejsce później to deser wieńczący smakowity posiłek. Lekturę konczę więc z poczuciem zadowolenia i sytości.

Ciekawa jestem, co jest tej parze pisane. A może już dane nam było zajrzeć w ich przyszłość? Quiz uświadomił mi, że nie jestem tak dobrze zaznajomiona z Veersum jak myślałam. Może długie odstępy między publikacjami kolejnych opowiadań sprawiają, że gubią się detale… w wolnej chwili chyba muszę ponownie przeczytać starsze teksty.

Ale ten zachowam w miłej pamięci.

Hej, Veronique! „Szermierka słowna” ładnie oddaje mój zamysł na tę randkę, uważam tę scenę za centralny punkt opowieści i to od niej zaczęło się układanie tekstu w mojej głowie. To romantyczne spotkanie, ale pozbawione charakterystycznej w e-datingu gry pozorów. Bardzo mnie cieszy, że kolejny raz przyjmujesz mój pomysł z satysfakcją 🙂

Czy tych dwoje może być razem? Zapewniam, tego jeszcze nie wiemy. Klaudia w Veersum dopiero debiutuje, a Filip, choć pojawiał się parokrotnie, zawsze jako młody szczyl. Co prawda nie mam jeszcze planów na tę parę, ale szczerze mówiąc wróżę im dobrą przyszłość. Wyłożyli kawę na ławę, oboje mają interes w tym związku i są na siebie niejako skazani. Są przed trzydziestką, nie szukają już ideału, tej jednej osoby na kilka miliardów. Chyba wszystkie gwiazdy im sprzyjają, ale kto wie, do jakiego pomysłu będą mi kiedyś potrzebni!

Co do Veersum, to rzeczywiście moje publikacje z drobnymi wyjątkami pojawiają się raz w miesiącu. Twojego wyniku nie znam, bo chyba zrezygnowałaś w trakcie wypełniania, ale chcę Cię uspokoić, bo może to nie wina pamięci. Zaglądasz do mnie często, ale chyba kilka prac pominęłaś, do tego część dzieł, o które pytam w quizie nie pojawiły się jeszcze na łamach NE.

Wygląda na to, że na Tinderze można jednak znaleźć miłość, a nie tylko seks i późniejsze rozczarowanie… przynajmniej w opowiadaniu erotycznym!

A co do quizu, chętnie bym go zrobiła, ale jest taaaaaaakiiiiii dłuuuuuugiiiiiiiii 🙂

Miłość w Internecie (a może wszędzie) jest chyba wypadkową dobrych intencji i szczęścia. Czy jednak ten jeden udany wieczór świadczy już o miłości, zwłaszcza tej definiowanej przez kulturę zachodnią? I czy w ogóle ich potencjalny związek byłby zbudowany na uczuciu? Sami kochankowie zdają się mieć na to nieco inne spojrzenie. Pytanie tylko, czy ich pragmatyzm nie sprawi, że ich wspólne szczęście potrwa dłużej niż 4 lata i rozwód z nienawiści.

Przepraszam za długość quizu. Rozwiązuje się go mniej więcej tyle, ile czyta ten tekst. Tak miało być, ale rozumiem, że dla niektórych będzie to za wiele 🙂

Klaudia nie całuje się na pierwszej randce…ale seks bez zabezpieczenia jak najbardziej jest w menu? Trochę przeraża mnie poziom świadomości tej dziewczyny na chwilę przed 30tką. Ani chybi to wina braku edukacji seksualnej w naszych szkołach. Z drugiej strony, jako świeżo upieczona lekarka powinna coś niecoś wiedzieć o profilaktyce i zapobieganiu zarażeniu chorobami wenerycznymi!

Samo opowiadanie bardzo przyjemne. Mam nadzieję, że tej parze się uda i że nie będziesz ich męczyć Vee zbytnimi komplikacjami 🙂

Nie całowanie się na pierwszej randce traktuję jako pozę, nie realną zasadę 🙂 Wiem, że ironizujesz z tą antykoncepcją, ale zdradzę Ci, że traktuję rytuał zakładania gumy jako zabójca romantyzmu i z jednej strony uważam za ważne fabularnie pisanie o tym, z drugiej zaś niekiedy na potrzeby klimatu staram się ten wątek pomijać. Moje założenie było takie, że Klaudia jako lekarka może po prostu brać tabletki, czego z narracji Filipa wiedzieć nie możemy.

Brak komplikacji oznaczałby niestety brak kolejnych tekstów na temat tej pary. No chyba, Emilio, że walczysz tu o więcej przestrzeni dla jakichś innych, bardziej lubianych postaci 🙂

Vee, przecież ja wcale nie miałam na myśli antykoncepcji. Wiedząc, że jej partner korzysta z aplikacji randkowej i może mieć bardzo bogate życie seksualne, Klaudia-lekarka powinna raczej obawiać się chorób przenoszonych drogą płciową.

Wiem, zakładanie gumki to zabójca romantyzmu. Been there, done that 🙂 ale są sposoby, by nieco złagodzić ten efekt: prezerwatywę mężczyźnie może zakładać jego kochanka. Wtedy staje się to zmysłowym rytuałem przygotowania do tego, co będzie dalej.

No, a najbardziej biegłe z nas potrafią zrobić to ustami. Wtedy ten nudny, lecz konieczny w tych czasach obowiązek staje się wyśmienitym elementem gry wstępnej 🙂

Mam mieszane uczucia co do tych obaw Klaudii. OK, aplikacje randkowe rzeczywiście sprzyjają regularnym kontaktom seksualnym z obcymi, ale czy zadbany Filip z Internetu będzie gorszy od miłego chłopaka, którego poznaliśmy tydzień wcześniej na urodzinach koleżanki? O jednym i drugim wiemy niewiele. Oczywiście historie typu przygodny seks po dyskotece 3x w tygodniu czy orgie w sanatoriach to anomalie, ale chyba może to wynikać bardziej z braku okazji niż roztropności i ludzie aż tak bardzo chorób przenoszonych drogą płciową się nie obawiają. Ciekawe, co myślą na ten temat inni 🙂

Co do zakładania gumek to sposoby na urozmaicenie są zwyczajnie ograniczone i staram się je rezerwować na historie, w których najbardziej mi pasują. Tak z pragmatycznego, pisarskiego punktu widzenia. Ze dwa-trzy razy guma pełniła w moich tekstach jakąś atrakcyjną rolę, mam na to jeszcze kilka pomysłów, ale nie wiem na ile pozwoli mi choćby częstotliwość publikowania nowych tekstów 🙂

Zgadzam się z Emilią. Może nawet nie byłby konieczny opis zakładania prezerwatywy, ale wspomnienie jej zdejmowania, czy światło odbijające się od opakowania – podniosłoby wiarygodność.
Ani ja, ani moje znajome, nigdy nie poszłyśmy do łóżka z facetem poznanym w internecie, na imprezie, stosunkowo (sic!) niedawno itp bez prezerwatywy.
Faceci też tego pilnują. Zwłaszcza tacy reprezentujący jakikolwiek poziom.
A że dziewczyna jest lekarką, to już całkiem powinna mieć świadomość konsekwencji seksu bez prezerwatywy (i nie chodzi o ciążę).

Może Veersum to do tego stopnia alternatywna rzeczywistość, że mają tam nie tylko nieznane nam miejscowości, jak Powiązki, Grzeszyn i dwie czy więcej Pomyłek, ale również szczepionki na wszystkie możliwe choroby przenoszone drogą płciową, z AIDS na czele?

To by nieźle tłumaczyło gęstą od zmysłowości atmosferę tych opowiadań. Świat bez weneryków mógłby się przecież stać areną drugiej rewolucji seksualnej, jeszcze bardziej hedonistycznej niż pierwsza.

Dopóki Vee wprost tego nie zdementuje, włączam ten scenariusz do mojego prywatnego headcanonu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz