Wepet Renpet II (Megas Alexandros)  5/5 (11)

20 min. czytania

Anne-Louis Girodet de Roucy-Trioson, „Odejście żołnierza”

Poniższy utwór stanowi kontynuację mojego opowiadania noworocznego sprzed kilku lat. W celu pełniejszego odbioru jego treści proponuję przeczytać obydwa teksty łącznie – jeden od razu po drugim. Zapraszam do lektury!

* * *

Kleomenes był człowiekiem wielkiej postury i równie wielkich apetytów. Jego zachłanność w jedzeniu, piciu i miłosnych rozkoszach była przedmiotem żartów najpierw w ojczystym Naukratis, a później na macedońskim dworze. W owych czasach musiał niekiedy powściągać swe pragnienia, ograniczony zasobnością sakiewki lub w obawie przed królewską niełaską. Lecz odkąd przechytrzył wszystkich rywali i został wielkorządcą Egiptu, najzamożniejszej z podbitych przez Aleksandra krain, niczego już nie musiał sobie odmawiać. Król był daleko, z każdym dniem coraz dalej, a przebiegły Grek podporządkował sobie wszystkich nomarchów i dowódców wojskowych, od niedawno założonej Aleksandrii aż po pierwszą kataraktę Nilu. Wolny od wszelkiego nadzoru, mógł w pełni poświęcić się temu, w czym gustował najbardziej: bezwstydnej korupcji i monarszej wprost rozrzutności.

Jego posiłki, nawet gdy spożywał je sam, przemieniały się w wystawne uczty, podczas których pochłaniał ogromne porcje jedzenia przy akompaniamencie muzyki flecistek i harfiarzy. Powietrze przesycała wówczas woń kosztownych kadzideł, które palono bez ustanku, by przepędzić dokuczliwe owady. Najpiękniejsze niewolnice przynosiły satrapie misy z różaną wodą, on zaś wycierał zatłuszczone palce w ich falujące włosy. Tym razem jednak zdecydował się na nieco skromniejszą wieczerzę. Zaraz po tym, jak służba wniosła do sali sympozjonów jadło i napoje, odesłał ją precz. Muzykantów zaś nie zaprosił wcale. Tego wieczoru pragnął rozmówić się tylko z jednym człowiekiem – dowódcą swej przybocznej straży. Zaś słowa, które miały paść, przeznaczone były tylko dla dwóch par uszu.

Skromność nie dotyczyła wszakże najważniejszego aspektu kolacji – stół umieszczony przed biesiadnym łożem Kleomenesa wprost uginał się od wykwintnych i obłędnie pachnących potraw. Aratos z Hierapytny, który miał za sobą pracowity dzień i nie znalazł dotąd sposobności do zaspokojenia głodu, czuł coraz mocniejsze ssanie w żołądku. Kreteńczyk nie liczył wszakże na to, że zostanie zaproszony do wspólnego posiłku. Zbyt dobrze znał swojego chlebodawcę, by spodziewać się takiej życzliwości. Stał więc na baczność w pełnym rynsztunku, z prawą ręką wyprostowaną wzdłuż ciała, a lewą wspartą na rękojeści krótkiego miecza, w milczeniu czekając, aż dowie się, dlaczego został wezwany.

Naukratyjczyk ogryzał właśnie udo jakiegoś upolowanego nad Nilem ptaka. Czynił to z taką zawziętością, że tłuszcz spływał mu w głąb gęstej brody. Na misie przed nim piętrzył się już spory stos ogryzionych kości. Kiedy pochłonął ostatni kęs mięsa, pochwycił stojący nieopodal srebrny, inkrustowany rubinami puchar. Zanurzył go wprost w ustawionym nieopodal kraterze z winem i napełnił niemal po brzegi. Pociągnął kilka solidnych łyków.

Dopiero wtedy przemówił:

– Jak idą przygotowania do podróży, Aratosie?

– Są na ukończeniu, dostojny satrapo. Mój zastępca, Demetriusz, kupił na targowisku wielbłądy zdolne do szybkiego przebycia Wschodniej Pustyni oraz Synaju. Zatrudnił również doświadczonych przewodników. Ja tymczasem oszacowałem koszty wyprawy i otrzymałem stosowną kwotę od twojego skarbnika.

– Liczę, że byłeś rozsądny i nie zrujnowałeś mnie w zupełności.

Oczy Kleomenesa niebezpiecznie się zwęziły. Najwyraźniej puścił już w niepamięć, że parę klepsydr temu obiecał pokryć wszystkie wydatki i polecił swoim wysłannikom nie żałować srebra.

Kreteńczyk nie próbował mu o tym przypominać i po prostu kontynuował sprawozdanie:

– Wybrałem także ludzi do eskorty kapłanki. Walecznych, mężnych, lecz przede wszystkim zdyscyplinowanych. Owa Berenike jest nadzwyczaj urodziwą niewiastą. Nie dopuszczę, by któryś z moich podkomendnych nastawał na jej cześć.

– Bardzo słusznie! – stwierdził satrapa. – Gdyby po dotarciu do Babilonu poskarżyła się królowi, mógłby wybuchnąć prawdziwy skandal! Dobrze zatem… Co jeszcze zostało do zrobienia?

– Osobie jej pozycji winna przysługiwać służba. Swoich niewolników utraciła w katastrofie na morzu. Nie dysponuję, niestety…

– Otrzyma dwie niewolnice – przerwał mu Kleomenes. – Jeszcze dziś wybierzesz je z obsady pałacu. Jeśli chcesz znać moją radę, weź raczej Arabki, nie Egipcjanki. Lepiej wytrzymują ciężkie warunki na pustyni. Tutejszy lud zbytnio uzależnił się od Rzeki i jej hojnych darów…

Dowódca gwardii raz jeszcze spojrzał na zastawiony jadłem stół. A zaraz potem na złote pierścienie zdobiące każdy z tłustych palców satrapy. Pomyślał wówczas, że nie tylko Egipcjanie chętnie korzystali z bogactw, jakimi obdarzał Nil.

– Gdy tylko odstawicie dziewkę na miejsce, natychmiast wracajcie. Jesteście mi tu potrzebni. Obaj. – Ostatnim słowem Kleomenes podkreślił, że chodzi mu wyłącznie o Aratosa oraz Demetriusza, a nie pozostałych zbrojnych, których ze sobą zabierali. – Czuję się raźniej, kiedy czuwacie nad moim bezpieczeństwem. Dwór w Memfis to istne kłębowisko żmij… Każda z nich tylko czeka na okazję, by ukąsić!

– Jeśli mogę o coś spytać… – Kreteńczyk zawiesił głos i podjął zdanie dopiero, gdy ujrzał przychylne skinienie głowy. – Skoro jesteśmy niezbędni, dlaczego wysyłasz nas z tą misją? Ktoś inny mógłby odeskortować kapłankę do Babilonu. To długa i ciężka droga. Nie widzę szans, byśmy obrócili przed jesienią.

– Niech i tak będzie – westchnął ciężko Naukratyjczyk. – Wolę to niż ryzykować porażkę. Raporty, które otrzymuję z Synaju oraz Palestyny… są niepokojące. Upadek perskich rządów przyniósł tam chaos, z którym jak dotąd nie potrafią sobie poradzić lokalni namiestnicy Aleksandra. Poza miastami rozplenili się opryszkowie i rabusie, którzy ośmielają się napadać nawet na dobrze chronione karawany. Nie mogę pozwolić, by Berenike skończyła w jakimś dole, zgwałcona i zamordowana przez Beduinów czy Nabatejczyków… Nie po tym, jak na oczach setek ludzi obiecałem jej swą pomoc i opiekę. Dlatego właśnie to wam powierzam dziewkę. Nie zawiedźcie mnie, a zobaczycie, jak bardzo potrafię być hojny.

Aratos skinął głową, udając, że wierzy w ową deklarację. Wciąż jednak nurtowała go jeszcze jedna sprawa. Postanowił więc zaryzykować i zadać kolejne pytanie:

– Ale skąd ten pośpiech, dostojny satrapo? Dziewczyna raptem dziś zawitała w twoim pałacu. Mógłbyś ugościć ją w Memfis, pozwolić, by odpoczęła po przebytej dotąd podróży i wszystkich niefortunnych przygodach, jakie ją spotkały. Świątynia Demeter i Kory w Babilonie poczeka kilka dni dłużej na swą nową kapłankę…

Uśmiech, który zagościł na te słowa na ustach Kleomenesa był wyjątkowo obleśny, nawet jak na niego.

– Znasz mnie już na tyle długo, fechmistrzu, by wiedzieć, że nie ufam swym poddanym. Tyczy się to zarówno Macedończyków, Hellenów czy Egipcjan, jak i niedobitków Persów, którzy pozostali jeszcze w tym kraju. Lecz w kwestii Berenike nie ufam przede wszystkim sobie. Kiedy ujrzałem ją dziś podczas audiencji… kutas stwardniał mi tak mocno, jak w latach młodości. Gdyby nie tłumy interesantów, zerwałbym się z tego złoconego tronu, zbiegł po schodach i zerżnął ją, choćby na posadzce! Nawet teraz kusi mnie, by udać się do jej sypialni i pogwałcić święte prawo gościnności. Wątpię, bym był w stanie powstrzymywać żądzę przez te kilka dni z rzędu. Lecz gdybym jej uległ… ściągnąłbym na siebie gniew bogów oraz ludzi. Szczególnie jednego człowieka, który, jak słyszę, coraz częściej uważa się za boga…

Kreteńczyk skinął głową ze zrozumieniem. Choć uważał swego pracodawcę za starego, obmierzłego satyra, w duchu musiał przyznać mu rację. Do niego również dotarły pogłoski o coraz bardziej fantazyjnych pretensjach Aleksandra. Ponoć z całkowitą powagą kazał tytułować się synem Zeusa. Gdyby zatem dowiedział się, że jeden z satrapów napastował kapłankę jego boskiej ciotki, Demeter, królewska zemsta byłaby niewątpliwie okrutna. Pospiesznie wyprawiając Berenike do Babilonu, usuwając ją poza zasięg swoich rąk, Kleomenes ratował własną skórę.

Tymczasem Naukratyjczyk zajrzał do pucharu i stwierdził, że znowu jest pusty. Zamaszystym ruchem zanurzył go w kraterze i przysunął do ust.

– Sądzę, że omówiliśmy wszystko, co konieczne – oznajmił. – Wracaj na swą kwaterę i dobrze się wyśpij. Jutro czeka cię wczesna pobudka i bardzo długi dzień.

Aratos zasalutował, uderzając prawą pięścią w lewą pierś, ochranianą przez uformowany na podobieństwo torsu atlety pancerz. Następnie obrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Nim do nich dotarł, usłyszał jeszcze, jak satrapa rzuca:

– Powodzenia na szlaku, fechmistrzu!

* * *

Słońce zachodziło już nad miastem, kiedy Aratos opuścił wreszcie starożytny pałac faraonów i zanurzył się w labirynt wąskich uliczek. Choć dzień dobiegał kresu, powietrze wciąż drżało od letniego skwaru. Nie był on tak dokuczliwy za grubymi, ceglanymi murami i pośród wapiennych kolumn królewskiej rezydencji, lecz na zewnątrz uderzył weń z pełną siłą. Zdjął z głowy hełm, odsłaniając przedwcześnie posiwiałe włosy, które szybko zwilgotniały od potu.

Gdy wyszedł na jedną z szerszych arterii dawnej stolicy, zobaczył, że wśród mieszkańców panuje wesołe ożywienie. Egipcjanie przechadzali się w parach albo w większych, mieszanych grupach, odziani w odświętne szaty. Niektórzy nieśli w dłoniach amfory wina oraz piwa, a także puchary, w które przelewali trunek, nie zwalniając nawet kroku. Ci mniej obyci pili prosto z dzbanów. Rozgrzane powietrze wypełniał gwar donośnych rozmów, śmiechów, a nawet wznoszonych gdzieniegdzie pieśni. Większość memfijczyków kierowała się w stronę widocznej w oddali świątyni Hathor, choć byli i tacy, którzy szli pod prąd owej rzeki ludzi, pewnie zdążając na przyjęcia w bardziej kameralnym gronie.

Oczywiście! Przecież właśnie tej nocy wypadało święto Wepet Renpet! Już trzecie, odkąd Kreteńczyk zawitał do tej krainy, a jednak za każdym razem dał się zaskoczyć jego nadejściem. Egipcjanie, których całe życie wiązało się z Nilem, rozpoczynali nowy rok w przeddzień jego wylewów, zapewniających ich ziemiom legendarną wprost urodzajność. Te zaś od tysiącleci zwiastowane były przez pojawienie się na niebie gwiazdy Sothis. Rozpoczynająca się noc upłynie mieszkańcom Memfis po znakiem wesołego pijaństwa oraz spółkowania, uprawianego często publicznie, na dachach domów oraz świątyń.

Uśmiechnął się na wspomnienie swojego pierwszego Wepet Renpet, przed dwoma laty. Demetriusz, który od dłuższego czasu wyczekiwał na to święto, nasłuchawszy się opowieści od żołnierzy w garnizonie, nie pozwolił mu go przeoczyć. Gdy tylko zapadł zmierzch, zaciągnął Aratosa na rozświetlone tysiącami pochodni ulice, w roztańczony, pijany winem i radością tłum. Wkrótce i oni osiągnęli podobny stan, bo memfijczycy, wdzięczni Hellenom za wyzwolenie spod perskiej tyranii, dzielili się z nimi tym, co mieli najlepsze. Bynajmniej nie chodziło tylko o lejące się strumieniami trunki. Obydwaj nadzwyczaj łatwo zadzierzgnęli znajomość z pięknymi niewiastami, chętnymi by wprowadzić ich w tajniki egipskich misteriów. Za sprawą bariery językowej nigdy nie poznali imion swoich towarzyszek, nie dowiedzieli się też, czy były ladacznicami, kapłankami Hathor, czy może po prostu swobodnie prowadzącymi się córami tej ziemi. Ale nim nastał świt, zakosztowali wszystkich słodyczy, które miały im do zaoferowania.

Pamiętał, jak kochał się z wysoką czarnulką w bladym świetle Sothis, na tarasie willi jakiegoś zamożnego Egipcjanina, który wprost z ulicy zaprosił ich na swoją ni to ucztę, ni to orgię. Dwa kroki dalej Demetriusz był ujeżdżany przez niższą i bardziej pulchną dziewczynę, której bujne piersi podrygiwały przy każdym poruszeniu. Pozostali goście czynili to samo, bez śladu wstydu czy zażenowania. Aratos, który uważał dotąd swych rodaków za najbardziej bezpruderyjną nację w świecie, zmuszony został do pospiesznej rewizji poglądów.

To była niezapomniana noc… lecz potem wiele się w jego życiu zmieniło. Dlatego dzisiaj fechmistrz szedł zdecydowanym krokiem przed siebie, nie przyłączając się do żadnej ze świętujących grup, choć z lewa i prawa sypały się ku niemu zaproszenia. Nie przyjmował również pucharów wina, które co rusz mu proponowano. Jedynie rzucił okiem na czcicielki Hathor w półprzezroczystych sukniach, które tańcem i akrobacjami oddawały cześć swojej bogini, lecz nie przystanął i nie poszukał wśród nich kobiety dla siebie. Był pewien, że z łatwością uwiódłby którąś z nich – może nawet więcej niż jedną. Mieszkańcy Memfis wciąż jeszcze traktowali Hellenów i Macedończyków jak wybawicieli, na przekór całej korupcji i niegodziwości Kleomenesa. Z czasem ich miłość osłabnie, zduszona kolejnymi podatkami nakładanymi przez satrapę. Lecz to jeszcze nie nastąpiło i każdy żołnierz z garnizonu wciąż mógł liczyć na darmową kolejkę piwa w gospodzie oraz przychylność młodych, niezamężnych Egipcjanek. A już tym bardziej oficer, taki jak on, którego rangę łatwo było poznać po purpurowym płaszczu i posrebrzanym hełmie z wysokim, białym pióropuszem.

Lecz Aratos nie szukał kochanki na jedną noc. Dlatego wkrótce opuścił szeroką drogę procesyjną, zostawiając za sobą rozbawiony tłum oraz tuziny zmysłowych akrobatek. Pokonał jeszcze dwie wąskie uliczki i w końcu znalazł się u celu swej wędrówki. Zdążył przed zupełnym zapadnięciem ciemności, inaczej szedłby po omacku, niczym ślepiec. Żadna pochodnia nie rozświetlała tego zaułka. Jednak piętrowy dom, przed którym stanął, został świeżo wyremontowany, a jego ściany niedawno pobielono, by lepiej odbijały mordercze promienie egipskiego słońca. W otworze wejściowym wstawiono solidne drzwi z libańskiego cedru. Zbliżył się do nich i dwukrotnie uderzył mosiężną kołatką. Odczekał uderzenie serca i zakołatał jeszcze raz. Nie musiał czekać długo. Wpierw usłyszał, jak po drugiej stronie odsuwane są zasuwy, a następnie podwoje uchyliły się.

Stanęła w nich dziewczyna w prostej białej sukni, która, choć luźna, nie była w stanie zamaskować krągłości jej brzucha. Falowane, czarne niczym najmroczniejsza noc włosy nosiła rozpuszczone, jakby właśnie układała się do snu, lecz duże, ciemne oczy w kształcie migdałów spoglądały przytomnie i rozbłysły radością na jego widok. Bez słowa cofnęła się do przedsionka, wszedł zatem i zamknął za sobą drzwi. Dopiero wtedy zarzuciła mu ręce na szyję i zbliżyła usta do pocałunku. Objął ją prawicą i przygarnął bliżej – na tyle jednak delikatnie, by nie urazić rosnącej z każdym dniem wypukłości. Ich wargi natarły na siebie i długo nie chciały się rozdzielić. Przerwali pocałunek dopiero wtedy, gdy obojgu zabrakło tchu.

Ściany przedpokoju pokrywały barwne malowidła, podłogę zaś mozaika, o czym Aratos wiedział, bo sam nakazał ich wykonanie. Jednak dwie świece, które tu płonęły, nie mogły ujawnić pełni ich splendoru. Nim zdążył ją powstrzymać, brunetka uklękła przed nim i mimo słabego oświetlenia, sprawnie rozwiązała jego wysokie, wojskowe sandały. Czując, że nie powinien narażać dziewczyny na taki wysiłek, pomógł jej dźwignąć się z podłogi. Wyjęła mu spod ręki hełm i poprowadziła dalej, w głąb domostwa.

– Gdzie twoja niewolnica? – zapytał, wpatrzony w kołyszące się uwodzicielsko biodra. – To ona powinna była mi otworzyć i zrobić wszystko, co ty uczyniłaś. Mam nadzieję, że nie uchyla się od obowiązków…

– Pozwoliłam Sekhet na noc poza domem – odparła uspokajającym tonem jego przewodniczka. – Tak bardzo wyczekiwała święta Wepet Renpet. Niech więc spędzi je wśród współwyznawców.

Raczej spędzi je pod współwyznawcą – i to pewnie niejednym – pomyślał Kreteńczyk, lecz nie powiedział tego na głos.

Wkroczyli do największej komnaty, która w Helladzie nosiłaby miano andronitisu – sali mężczyzn – tutaj jednak była używana przede wszystkim przez panią domu i jej służącą. Oświetlały ją liczne lampy oliwne, umieszczone w uchwytach w ścianach oraz podtrzymującej strop kolumnie. Znajdował się tu jadalny stół oraz wmurowana w ścianę szeroka ława.

– Jesteś dla niej zbyt dobra – stwierdził. – Niewolnica nie powinna odstępować od boku swojej właścicielki. Zwłaszcza teraz, gdy w każdej chwili możesz potrzebować jej wsparcia…

– Och, nie przesadzaj, najdroższy. – Odstawiła jego hełm na mniejszy stół, ustawiony w rogu pomieszczenia i obróciła się ku niemu. – Czuję się bardzo dobrze. Nudności dawno już przeminęły. Dziecko prawie dziś nie kopało…

Zamiast rozproszyć jego obawy, jeszcze je wzmogła. Widząc grymas na twarzy Aratosa, postąpiła dwa kroki do przodu i położyła mu ręce na ramionach.

– Twojemu synowi nic nie dolega, naprawdę.

Aż wstrzymał oddech.

– Synowi?

– Nie mogłam się doczekać, by przekazać ci nowinę! Rano przyszła z wizytą znajoma akuszerka i czcicielka Tawaret. Przyjęła w życiu chyba ze sto porodów. Zbadała mnie i oznajmiła, że noszę w sobie chłopca. Ponoć odgadła to po kształcie brzucha… Uwierzysz w to, mój miły? Ja myślę, że podpowiedziała jej to bogini. Nadmieniła jeszcze, że jest zdrowy i z pewnością wda się w ojca…

– To wspaniała wiadomość, Panteo! – zawołał poruszony.

– Teraz znasz już przyczynę mojej łaskawości wobec Sekhet – odparła, zabierając się za klamry podtrzymujące oficerski płaszcz. – Pragnęłam podzielić się z nią swoim szczęściem. Dobre myśli, słowa i uczynki, Aratosie. Tego właśnie naucza nas prorok Zaratustra.

Rozradowany, nie próbował się już dłużej sprzeczać. Tym bardziej że wsparła się autorytetem starożytnego mędrca. Choć jego wybranka z szacunkiem odnosiła się do wierzeń Egipcjan i Hellenów, najbardziej poważała religię swych przodków, Zoroastryzm. Pantea była bowiem Persjanką. Jedną z ostatnich nad Nilem niedobitków tego ludu, o których z pogardą wspomniał Kleomenes.

Patrzył na nią z zachwytem, kiedy ściągała mu z ramion płaszcz, a potem zręcznie rozsupływała wiązania pancerza. Kiedy sobie z nimi poradziła, sam odniósł napierśnik do stołu w rogu. Nie chciał, by w obecnym stanie dźwigała takie ciężary. Rozpinał właśnie pas z mieczem oraz ciężką od srebrnych monet sakiewką, kiedy przypomniał sobie, z jakimi wieściami sam przychodzi. Brunetka od razu wyczuła zmianę jego nastroju. Podeszła bliżej, uniosła rękę i pogładziła go po policzku.

– Co się stało, najdroższy? – spytała, zaglądając mu prosto w oczy.

Westchnął. Nie było sensu odsuwać tej rozmowy.

– Satrapa wysyła nas z misją. Mnie, Demetriusza i dwudziestu żołnierzy z garnizonu. Polecił nam wyruszyć o świcie.

– Z misją? – Po raz pierwszy tego wieczoru dostrzegł w jej oczach lęk. – W jak wielkim znajdziesz się niebezpieczeństwie?

– Najgorsze, co może nas spotkać, to napady rabusiów na Synaju. – Teraz to on próbował ją uspokoić. – Ale ryzyko zawsze istnieje. Taki już mam fach.

– Kleomenes posyła was na Synaj?

– Dalej. Do Babilonu. Mamy odeskortować kapłankę Demeter i Kory, która obejmie tam świątynię.

– Babilon…

Migdałowe oczy Pantei rozwarły się szerzej. Zanim jej rodzina osiedliła się w Egipcie, przemierzyła wzdłuż i wszerz ogromne imperium Achemenidów. Dlatego lepiej niż on potrafiła sobie wyobrazić dystans, jaki dzielił Memfis od najdumniejszego z miast Mezopotamii.

– Zdążysz w ogóle wrócić przed przyjściem dziecka na świat?

Przez pół dnia zastanawiał się nad tym samym. Dyskusja z najętymi przez Demetriusza przewodnikami dała mu pewne zrozumienie odległości, jakie trzeba było przebyć. Rachował zatem w myślach dni, jakie pochłoną kolejne odcinki trasy, i wychodziło mu, że są powody do optymizmu. Nikt jednak nie był w stanie przewidzieć zdarzeń takich jak burze piaskowe czy choroby ludzi oraz zwierząt. Kiedy więc przyszło mu odpowiedzieć Pantei, wcale nie czuł pewności. Postanowił więc obrócić sprawę w żart.

– Będę z powrotem za trzy miesiące. Myślisz, że Hybrias okaże się cierpliwy i poczeka?

Kiedy zrozumiała, co właśnie rzekł, parsknęła gorzkim śmiechem, a potem z całej siły szturchnęła go w ramię.

– Nadałeś mu już imię? – Spytała z oburzeniem.

– Takie samo nosił mój ojciec – oznajmił przepraszającym tonem. – Cień staruszka w Hadesie nie dałby mi spokoju, gdybym go tak nie uhonorował.

– Jeśli nie wrócisz przed porodem, przysięgam, że nadam mu imię Mardonius, na cześć mojego ojca – zagroziła. – A teraz siadaj do stołu. Jak cię znam, pewnie od rana nie miałeś niczego w ustach. Przed wyjściem z domu Sekhet wypiekła świeży chleb.

Widząc, że kryzys został zażegnany, Aratos skwapliwie zajął miejsce na ławie. Pantea tymczasem zakrzątnęła się w kuchni. Wiedział, że Persjanka spędzi najbliższe miesiące usychając z niepokoju – tak jak on będzie się zamartwiał o nią i o syna. Na to jednak nie było żadnej rady. Oboje zdawali sobie sprawę, że nie mógł odmówić rozkazowi satrapy – bez narażenia na szwank wszystkiego, co udało im się z takim trudem zbudować na egipskiej ziemi. Świadomość, że zbliża się czas rozłąki, piekła niczym jątrząca się rana. Cieszył się tylko z tego, że przynajmniej pożegnają się w zgodzie.

Dziewczyna kilkakrotnie wracała do komnaty, przynosząc jasny egipski chleb, ostygły już, lecz wciąż świeży, kawałki solonego mięsa antylopy otoczone warzywami, kilka rodzajów sera, wreszcie oliwki – wyraźny ukłon w stronę jego helleńskich kulinarnych upodobań. Na sam koniec postawiła na blacie dzban oraz ceramiczny kubek. Aratos poczuł charakterystyczną woń słodzonego daktylami piwa. Podczas lat spędzonych w Egipcie zdążył polubić ten napój – nie tak mocny jak wino i w razie nadużycia wywołujący znacznie słabszy ból głowy.

– Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. Nie żałuj sobie niczego. W podróży będziesz potrzebował wiele sił.

Nie zajęła miejsca obok niego, lecz stanęła nieopodal, tak by móc mu usłużyć, gdyby sobie czegoś zażyczył. Choć byli razem już od ponad roku, wciąż nie potrafiła wyzbyć się zwyczajów wyniesionych z rodzinnego domu. Jak zawsze, zaprosił ją gestem do siebie, na ławę. Jak zawsze, usłuchała. Rozerwał rękoma chleb i podał jej połowę. Napełnił kubek piwem, wypił kilka łyków, a potem przekazał jej naczynie. Z ochotą zabrał się do wieczerzy. Nie była to uczta godna stołu Kleomenesa, lecz nigdy nie miał równie ekstrawaganckich oczekiwań. Wystarczyło mu, że każda z potraw okazała się smaczna i że jedzenia było w bród. Pantea najwyraźniej nie miała apetytu. Wsparła głowę na jego ramieniu i milczała, nie chcąc mu przeszkadzać w zaspokajaniu głodu.

W końcu jednak przerwała ciszę:

– Co z nami będzie, Aratosie?

– A co ma być? – Starał się, by jego głos zabrzmiał pogodnie. – Kiedy wrócę, wdzięczny satrapa obsypie mnie złotem. Będzie nas stać na rozbudowę domu, a może nawet wykupienie któregoś z sąsiednich. Więcej miejsca się przyda, bo zamierzam mieć z tobą mnóstwo dzieci. Jak tylko odstawisz Hybriasa od piersi, znowu uczynię cię brzemienną!

– Jeśli twój cały plan zasadza się na hojności Kleomenesa, doprawdy nie mam się czego obawiać!

Parsknął śmiechem. Wśród wielu rzeczy, za które kochał Persjankę, jej bystrość i poczucie humoru zajmowały wysokie miejsca na liście.

– Ta kapłanka Demeter i Kory, którą macie ochraniać… – Położyła mu dłoń na przedramieniu i gładziła po nim powoli. – Proszę, powiedz mi, że jest stara i odrażająca. Że jej twarz pokrywają krosty, a z ust bije ohydny odór…

– Skłamałbym, gdybym potwierdził te słowa – odrzekł i spłukał gardło resztą piwa. – Jest młoda, jasnowłosa i szmaragdowooka. A do tego bardzo, bardzo piękna. Czuję, że wynikną z tego same kłopoty. Demetriusz chyba już się w niej zadurzył…

– Ale ty nie, prawda?

Obrócił się do Pantei na ławie i objął ramieniem.

– Nigdy nie gustowałem w blondynkach.

– Nawet jeśli w to wierzę – spoglądała mu badawczo w oczy – noce na pustyni są długie i chłodne… a kobieta tuż obok, bez względu na kolor włosów, ogrzeje twe posłanie lepiej niż pozostawiona w domu konkubina.

– Jeśli będzie mi zimno – Aratos zniósł jej spojrzenie i nie odwrócił wzroku – położę się obok wielbłąda.

Teraz to ona wybuchnęła perlistym śmiechem, który ustał dopiero stłumiony jego pocałunkami. Kreteńczyk jedną dłoń zanurzył we włosach Persjanki, drugą sięgnął ku nabrzmiałej piersi. Chciał ponad wszelką wątpliwość dowieść, że pragnie tylko jej. Kiedy zacisnął palce, ciało Pantei przeszedł dreszcz.

– Czuję, że jesteś pełen pożądania… – zamruczała. – Nie mogę cię tak wyprawić w świat… Jeszcze byś uległ powabom blondynki.

Wyswobodziła się z jego ramion i uniosła z ławy.

– Będę na ciebie czekała w alkowie.

Kołysząc zmysłowo biodrami, ruszyła ku prowadzącym na piętro schodom. Aratos czuł zamęt w głowie. Tak bardzo chciał skorzystać z zaproszenia… Obawiał się jednak, czy w obecnym stanie nie wyrządzi dziewczynie krzywdy. Przez krótką chwilę bił się z myślami, podczas gdy ona zniknęła mu z oczu. Wreszcie wstał i podążył za nią.

Kiedy wkroczył do sypialni, zastał Persjankę nieopodal łoża, oświetloną przez samotną lampę oliwną. Biała suknia właśnie spływała w dół, odsłaniając młode, lecz w pełni już kobiece ciało – obfity biust, dużo większy, niż parę miesięcy temu; wypukły brzuch, w którym nosiła jego syna, szerokie biodra, w których pokładał nadzieję na łatwy i bezpieczny poród… Gdy tylko wyswobodziła się z szaty, wstąpiła na posłanie i ułożyła się wygodnie, na boku, twarzą zwrócona ku niemu.

– Przyjdź do mnie, Aratosie – ponowiła zaproszenie. – Noce w Memfis również bywają długie i chłodne.

Postąpił krok naprzód, wiedziony pragnieniem. Czuł jednak, że zanim ostatecznie mu ulegnie, musi wpierw zyskać pewność.

– Czy to rozsądne? – spytał ochrypłym, lekko drżącym głosem. – Czy nie zaszkodzę tobie albo dziecku?

Zobaczył, jak Pantea uśmiecha się promiennie.

– Spytałam o to akuszerkę od Tawaret. Zapewniła, że jeśli będziesz delikatny, nic nam się nie stanie.

Słowo uczonej niewiasty przeważyło. Kreteńczyk ściągnął przez głowę znoszoną tunikę, którą zwykł wkładać pod pancerz i pozwolił, by opadła na zaścielający posadzkę dywan. Całkiem już nagi dołączył do brunetki na posłaniu. Położył dłoń na jej boku. Pogładził biodro oraz udo. Odwzajemniła się dotykiem jego szyi, torsu, brzucha… Przymknął oczy, kiedy sięgnęła niżej i ujęła przyrodzenie. Kilka przesunięć palców po żołędzi starczyło, by wyrwać mu z ust jęk. Stanowczo zbyt długo już nie uprawiali miłości. A teraz pozostało niewiele czasu, by to nadrobić.

Pantea nie zamierzała jednak marnować ani chwili. Czując, jaki jest już twardy i naprężony, obróciła się do niego plecami i wypięła pośladki.

– Proszę… zacznij powoli – szepnęła.

Aratos przysunął się do niej bliżej. Ręką wprowadził męskość między lekko rozchylone uda wybranki. Poczuł na jej dolnych wargach odrobinę wilgoci. Zachęcony tym odkryciem, pchnął biodrami, niespiesznie i dość płytko. Teraz to ona zajęczała – z rozkoszy albo bólu. Znieruchomiał, czekając na wskazówkę, czy ma kontynuować. Sięgnęła za siebie, odnalazła jego pośladek, zacisnęła na nim palce. I przyciągnęła w swoją stronę. Uwolniony od wątpliwości, zaczął w nią wchodzić krótkimi sztychami.

Odgarnął Persjance włosy z karku i obsypał go pocałunkami. Wiedział, że jest w tym miejscu wrażliwa i że skupiając na nim starania, wywoła żywiołową reakcję. Nie rozczarował się. Oddech dziewczyny wyraźnie przyspieszył, zaś gorąca, mokra ciasność, w której się nurzał, jeszcze ściślej otuliła penisa. Coraz bardziej przekonany o mądrości rad akuszerki, postanowił nieco przyspieszyć. Pchnięcia stały się głębsze i bardziej stanowcze. Pantea drżała, przyjmując je w sobie.

Odchyliła głowę w tył i wsparła ją na barku Kreteńczyka. To dało mu lepszy dostęp do smukłej szyi, tak więc skwapliwie przywarł do niej ustami. By jeszcze spotęgować doznania kochanki, zamknął dłoń na falującej w rytm jego sztychów piersi. Między palcami poczuł twardość sutka. Był pewien, że gdyby ścisnął mocniej, trysnęłoby mleko.

Tej nocy Egipt jak długi i szeroki obchodził Wepet Renpet, lecz w sercu jego stolicy Aratos i Persjanka celebrowali swoje własne święto. Nie tak huczne i wystawne, acz równie radosne i pełne nadziei na przyszłość. Nawet jeśli była to nadzieja przyprawiona desperacją.

Wtulone w siebie ciała zespoliły się w jedność, potem zaś targnął nimi wspólny dreszcz. Westchnienia i jęki splotły się w zgodny hymn rozkoszy. Mężczyzna poruszył jeszcze kilkakroć biodrami, nim zastygł w bezruchu, szczęśliwy i spełniony. Oddech kobiety bardzo powoli wracał do zwykłego rytmu. Jej skóra była wilgotna i smakowała solą.

Gdy już odzyskał zdolność mówienia, zwrócił się do ukochanej:

– Nie zdążę już tego uczynić przed wyjazdem, więc proszę, udaj się jutro do świątyni Tawaret i złóż jej sowitą daninę! Zasłużyła na nią jak mało które bóstwo!

Kiedy Pantea obróciła się ku niemu, w oczach miała wesołe iskry.

– Mój miły… Żyjesz tu od niemal trzech lat, lecz wcale nie znasz tego kraju! Tawaret nie posiada świątyń ani oficjalnego kultu. Jest bóstwem domowym, czczonym przez akuszerki i rodzące. Co zaś się tyczy tej konkretnej wyznawczyni… Kiedy nadejdzie mój czas, przyzwę ją do siebie. A wtedy sam okażesz jej wdzięczność, tak hojnie, jak tylko zapragniesz. Bo przecież będziesz wtedy przy mnie, prawda?

Ostatnie zdanie wypowiedziała już z pełną powagą.

– Wiesz, że nie mogę ci tego obiecać…

– Przyrzeknij więc, że zrobisz wszystko, by tak właśnie się stało.

Kreteńczyk skinął głową.

– Przyrzekam – oznajmił uroczyście, lecz zaraz dodał lżejszym tonem: – Przecież nie pozwolę, by mój pierworodny został Mardoniusem!

* * *

Przekonawszy się, że może bezpiecznie kochać się z brzemienną Persjanką, jeszcze po dwakroć czynił użytek z nowo nabytej wiedzy. Kiedy wreszcie osunęli się na wilgotną od potu pościel, nad Memfis zapadła już ciemna noc. Ogarnięte świąteczną euforią miasto ani myślało udawać się na spoczynek, lecz Aratos zaczął w końcu odczuwać zmęczenie. Niebawem zapadł w sen, podczas gdy dłoń Pantei niespiesznymi ruchami przeczesywała mu włosy.

Dziewczyna zbudziła go parę klepsydr później, gdy na nieboskłonie zajaśniała już wyczekiwana przez Egipcjan Sothis. Przez parę chwil przytuleni do siebie podziwiali ją z tarasu domostwa. Letnia noc była dość ciepła, by stanęli tam nadzy. Nie obawiali się, że ktoś ich dostrzeże – mieszkańcy sąsiednich domów świętowali raczej na głównych ulicach i wokół świątyni Hathor. A gdyby nawet – to przecież w Wepet Renpet nagość pod gwiazdami była czymś zupełnie naturalnym i miłym bogom.

Następnie zeszli do pomieszczenia łaziebnego. Ponieważ Sekhet wciąż nie wróciła z obchodów święta, usłużyli sobie nawzajem, obmywając swoje ciała i namaszczając je wonnymi olejkami. Aratos przywdział świeżą tunikę, a potem cały swój wojenny rynsztunek. Brunetka odprowadziła go do przedsionka. Świece już się tam wypaliły, lecz przez umieszczone pod samym sufitem okna do izby wsączał się szary blask przedświtu.

– Niech bogowie ci sprzyjają, najdroższy – rzekła Pantea. – Mój. Twoi. Egipscy. Będę odliczać dni do twego powrotu.

– Bądźcie zdrowi, ty i Hybrias – odparł, walcząc ze ściśniętym nagle gardłem. – Niebawem się zobaczymy.

Ostatni pocałunek, który starczyć musiał na miesiące rozłąki. Skrzypnięcie drzwi. Szczęk wracających na miejsce zasuw. Kreteńczyk znalazł się znów na ulicy, samotny pod blednącymi gwiazdami.

* * *

Mimo wczesnej pory, zmierzając w stronę królewskiego pałacu, napotkał na ulicach wielu memfijczyków. Niektórzy chwiejnym krokiem wracali z obchodów, inni szukali dogodnego miejsca, by świętować dalej. Jedni pozdrawiali go serdecznie w swoim języku, drudzy, widząc, że mają do czynienia z Hellenem, wołali doń w koślawej grece:

– Szczęśliwego nowego roku! Chwała bogini Sopdet, królowi Aleksandrowi i tobie, dzielny wojowniku!

Ten zaś odpowiadał:

– Wszystkiego najlepszego! Niechaj nowy rok okaże się dla nas łaskawy!

Niebo na wschodzie jaśniało. Zbliżał się świt, a wraz z nim – pora wymarszu. Zaś przychylność bogów wobec Aratosa z Hierapytny już wkrótce miała zostać poddana próbie.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór!

Rok 2025 rozpoczynamy na Najlepszej niespodziewaną (do niedawna nawet dla mnie samego) kontynuacją dawnego opowiadania. Jakiś miesiąc temu poczułem, że z tej historii da się wycisnąć nieco więcej, a że zbliżał się Nowy Rok… pozostawało to uczynić. Może jeszcze za rok dopiszę do dwóch istniejących części również III – który domknie historię obchodów Wepet Renpet w egipskim mieście Memfis w roku 227 p.n.e. Albo nie. Zobaczymy 🙂

Jak zawsze chciałem podziękować Atenie za skorygowanie mojej pisaniny, tym razem w ciężkim i zajętym czasie okołosylwestrowym. Choć przesłałem Jej opowiadania raptem 30 grudnia, wyrobiła się i za to należy się to, co Grecy nazywają kudos.

Zapraszam więc do lektury – najlepiej, dla odświeżenia sobie pamięci, od pierwszego Wepet Renpet, do którego link podaję na początku. No i przede wszystkim – wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

Pozdrawiam
M.A.

Ale jak to? 🙂 Mamy rok czekać na następną część? Co się stanie z Aratosem, skoro wiadomo, że straci przychylność bogów? Czy Demetriusz będzie próbował uwieść kapłankę? Czy w ogóle dotrą do Babilonu i czy z niego powrócą? Autorze, zlituj się!
Jak zwykle imponuje mi Twoja dbałość o szczegóły. Dużo czasu zajmuje Ci napisanie jednej części opowiadania? Masz wszystkie szczegóły w głowie, np. jak wyglądał układ pomieszczeń w typowym egipskim domu? Czy musisz za każdym razem robić research?

Cześć Yen!

To ciekawe, że zarówno Ty, jak i moja Korektorka zinterpretowałyście ostatnie zdanie w sposób najmniej korzystny dla Aratosa 🙂 A ja po prostu chciałem zaznaczyć, że czeka go trudna i pełna wyzwań wyprawa. Być może powinienem przeformułować frazę.

To, że Aratosowi, Demetriuszowi i Berenike udało się dotrzeć przynajmniej do Palestyny, wiadomo z Prologu do Perskiej Odysei (https://najlepszaerotyka.com.pl/2015/10/30/perska-odyseja-prolog-megas-alexandros/), którego akcja rozgrywa się kilka tygodni później. Co było dalej? O tym będę już pisał już w ramach Perskiej Odysei. Plan jest taki, że w pewnym momencie wątki Kassandra i Demetriusza splączą się, a następnie będą prowadzone równolegle.

Idea Wepet Renpet jest taka, by wszystkie wydarzenia opisane w tym tekście rozgrywały się podczas egipskiego święta noworocznego. Tak więc jeśli napiszę kolejny rozdział, to poświęcony on będzie nie dalszym przygodom Aratosa, które wykraczają już poza tą ramę czasową, lecz którejś innej postaci przebywającej wówczas w Memfis lub Egipcie. Wśród kandydatów jest sama Berenike, korzystająca tej nocy z gościny w pałacu faraonów, albo jeszcze jedna postać, o której dotąd nie wspomniałem. A która wyruszała w podróż do Babilonu razem z Berenike, a potem się gdzieś 'zapodziała’.

Odpowiadając na Twoje pytanie, czas jaki zajmuje mi pisanie opowiadania/rozdziału (czasem trudno to rozróżnić… Wepet Renpet do niedawna było opowiadaniem, teraz zaczyna funkcjonować jako zbiór opowiadań, stanowiących wstęp do dłuższej historii) zależy od jego długości oraz fabularnej złożoności. W tym przypadku tekst ma ok. 15 stron i jego pisanie zajęło mi jakieś 5-6 wieczorów. Z drugiej strony, z niektórymi rozdziałami Perskiej Odysei męczę się miesiącami. Dużo łatwiej pisze mi się ostatnio Babilońską Niedolę, rozdział powstaje w jakieś 2 tygodnie.

Generalnie im dalej od Hellady, której realia trochę już opanowałem, tym więcej prowadzę researchu. Rozkład egipskiego domu śledziłem na różnych rysunkach i przekrojach. Sprawdziłem też od kiedy w Egipcie używano świec (ok. 3000 p.n.e.) oraz z czego robiono mydło (z popiołu zmieszanego z olejkami eterycznymi). Przy poprzedniej części Wepet Renpet zapoznałem się natomiast z tamtejszymi praktykami w zakresie depilacji (przy użyciu miodu), no i musiałem poznać ogólny zarys obchodów samego święta.

Pozdrawiam
M.A.

Bardzo ciekawy, oryginalny pomysł z serią opowiadań rozgrywających się przy udziale różnych postaci ale w tym samym miejscu i czasie (tzn. w trakcie obecnego czy przyszłego święta nowego roku). Prezentowane opowiadanie bardzo nastrojowe, wręcz idylliczne – zwłaszcza w porównaniu z brutalnymi doświadczeniami innych bohaterów Twojego cyklu. Jakby dla kontrastu najbardziej przypadła mi do gustu postać namiestnika Kleomenesa. Obmierzły typ (razi zwłaszcza odrażający i prostacki sposób spożywania wieczerzy – nie wątpię, że przedstawiłeś to celowo), ale zarazem bardzo prawdziwy. Osiągnął swój cel, może korzystać z życia niemal w każdy sposób, który przyjdzie mu do głowy, ale zarazem jest na tyle inteligentny, że wie, kiedy nie wolno mu tego zrobić. Wie też, że mógłby nie oprzeć się niebezpiecznej pokusie i czym prędzej usuwa ją ze swojego zasięgu. Oto dowód inteligencji w działaniu. Cóż, ostatecznie jego piramidalne machinacje wzbudziły zainteresowanie (i niechętny podziw) samego Arystotelesa. Co prawda, na koniec okazało się, że siła miecza przewyższyła potęgę pieniądza. Ale to dopiero po śmierci króla Aleksandra.
Wyrazy uznania za zaprezentowaną w opowiadaniu wiedzę na temat obyczajowości starożytnego Egiptu.

Witaj, Neferze!

Egipt to dla mnie stosunkowo nowe terytorium, po którym poruszam się z ostrożnością. Tym bardziej cieszę się, że nowy rozdział Wepet Renpet przypadł do gustu Tobie, który znasz tą krainę znacznie lepiej.

Co się tyczy Kleomenesa, lubię opisywać takich obmierzłych sybarytów i bezczelnych nuworyszów jak on 🙂 Podobne jemu kanalie piszą się wręcz same. No i jego obecność pozwala nieco urozmaicić rozdział, który w większości upływa w towarzystwie sympatycznych bohaterów. A mi robi się nieswojo, gdy zbyt długo jest za miło…

Myślę, że Kleomenes pojawi się jeszcze w kilku moich opowieściach, nim w końcu Ptolemeusz zrobi z nim porządek, przynosząc tym samym niemałą ulgę całemu Egiptowi.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz