Wykonywałem wiele bezsensownych zajęć, ale szczytem głupoty była praca w jednej firmie ochroniarskiej w roli domokrążcy. Nie chcę tutaj obrażać ludzi, którzy odnajdują się w takiej roli, ale ludzie odnajdują się także w roli kapusiów, dilerów, katów, gwiazd porno, złodziei, alfonsów, polityków czy kaznodziejów, więc nie wiem czy to jakieś usprawiedliwienie.
Dorwałem tę robotę z marszu i jeszcze tego samego dnia zorientowałam się dlaczego, ale nie miałem wtedy za bardzo pola manewru, a nie chciałem wracać w środku lata do noszenia drewna, wylewania asfaltu czy urabiania betonu.
Tym cyrkiem kierował niski, śmieszny facet, który nosił koszule o dwa rozmiary za duże, myśląc chyba, że to ukryje jego wydatny kałdun. Nie pamiętam już, jak miał na imię, ale to było jedno z takich imion, które w połączeniu z jego twarzą po prostu budziło politowanie.
Przez pierwszy tydzień tej roboty siedziałem sobie po prostu w biurze, ucząc się na pamięć cennika i całej tej teorii związanej z kamerami, czujnikami i innym tego typu nudnym gównem. Siedziałem sobie przy stoliku, pijąc herbatę i przeglądając znudzony wydrukowane wcześniej przez samego koordynatora – na zaszczytne miano kierownika ponoć nie mógł jakoś zapracować, ale i tak wszyscy zwracali się do niego per kierownik – papiery, który zachodził do mnie co jakiś czas, pytając o lekturę.
– Pasjonująca – odpowiadałem.
– To są naprawdę fajne rzeczy, tylko trzeba to sobie przyswoić.
– Przyswajam.
– To wszystko jest bardzo ciekawe, te nowinki i rozwiązania, ale wymaga wkucia na pamięć.
– Z recytacji wierszy miałem w szkole same szóstki.
Kiedy już miałem łeb pełen tych bzdetów postanowiono, że przekonam się, na czym ta praca naprawdę polega. Zapakowaliśmy się do auta koordynatora – czyli forda o takim samym nudnym kolorze jak jego koszula – i pojechaliśmy zwiedzać place budowy pod miastem.
– Kiedyś sprzedałem ochronę na dziurę w ziemi – oznajmił chyba naprawdę z siebie dumny. – A najlepsze jest to, że oni i tak tego domu, koniec końców, nie postawili.
Facet zaczął mi opowiadać o tym, że najlepiej atakować właścicieli dopiero co budowanych domów. Kiedy zapytałem go, jak mam niby zdobyć do nich numer telefonu, odparł:
– To nie jest wcale takie trudne. Wystarczy porozmawiać z budowlańcami. Od nich załatwić numer telefonu. Poza tym możesz też wypytać, czy sami czegoś od nas nie chcą. Mamy mnóstwo rzeczy, które można im sprzedać, a nawet trzeba im sprzedać.
Poza cholernym monitoringiem i ochroną, firma zajmowała się też ubezpieczeniami. Więc teoretycznie każdy napotkany na ulicy człowiek był potencjalnym klientem i ci na górze oczekiwali, że będziesz zaczepiał kogokolwiek w zasięgu wzroku. Miałeś od nich wyciągnąć imię i nazwisko, adres domu, adres email, telefon i Bóg wie co jeszcze, tylko po to, by wyrwać od tego kogoś chociaż trochę grosza dla jakiegoś łebskiego kutasa na samej górze. Koordynator zabrał mnie potem do dzielnicy z drogimi domami. Zaparkował i powiedział:
– Trochę się teraz przejdziemy.
Kazał mi zabrać ulotki i te inne duperele i poszliśmy chodnikiem na koniec ulicy. Wtedy on zrobił śmieszny zwrot na pięcie i podszedł do pierwszego domu.
– Zaczynaj zawsze od początku, wtedy będziesz mieć pewność, że nie pominąłeś absolutnie żadnego adresu – oznajmił i wydawało mu się chyba, że jest pierdolonym mentorem. – To bardzo ważne, żeby nie pominąć żadnego adresu.
Nacisnął guzik przy furtce i czekał z kamienną miną. Kilka razy go nacisnął, a kiedy nadal nikt nie odpowiadał, złapał za klamkę i spróbował otworzyć furtkę. Na szczęście nie drgnęła.
– W takiej sytuacji zostawiamy ulotkę z numerem telefonu do naszej firmy.
Wziął ode mnie jedną i zamiast wrzucić ją do skrzynki, zwinął w rulon i wsadził między metalowe kartki.
– W ten sposób na pewno się z nią zapoznają. W skrzynce ląduje za dużo reklam i nieopacznie ktoś może wyrzucić naszą ulotkę – powiedział. – Dobrze jest też prowadzić sobie spis adresów, do których się nie dostałeś. Będziesz miał wtedy większą kontrolę swojej sprzedaży.
Kiedy szliśmy do drugiej furtki, zapytałem go, co jeśli jakiś klient zadzwoni na numer z ulotki. Chodziło mi o to, że jak w wielu tego typu firmach rozliczano nas przy wypłacie od ilości podpisanych umów i sprzedanego towaru, po prostu liczyło się kto widniał na papierze przy dokumencie.
– Jeżeli klient zadzwoni na numer naszego oddziału, jest traktowany jako klient całego oddziału – oznajmił.
– Czyli na czyje konto idzie?
– W takich sytuacjach ja podpisuję umowy z klientami. Takie są procedury.
Wychodziło więc na to, że ty miałeś robić za ulotkarza, a jeżeli ktoś zadzwonił – kasę zgarniał twój przełożony.
Pod drugim adresem również nikogo nie zastaliśmy, tak samo jak pod trzecim. Mnie to nie dziwiło. Jakoś przecież trzeba było zarobić na te chaty, a było kilka minut po jedenastej.
– Ale pech – skwitował tylko koordynator i poczłapał pod czwarty adres.
Zauważyłem, że na plecach zdążyła mu już wykwitnąć mokra plama od potu. Tym razem zastaliśmy jakiegoś faceta, który kopał coś przy płocie. Koordynator zatrzymał się, spojrzał na mnie, by zorientować się czy na pewno słucham i patrzę, a potem odchrząknął i odezwał się do faceta w gumowych rękawicach.
– Dzień dobry. Co tam pan sadzi?
Facet nie odrywając się od pracy, powiedział:
– Chuj cię to obchodzi.
Koordynator wyglądał na mocno zmieszanego, jego twarz momentalnie zrobiła się czerwona. Poluzował kołnierzyk od swojej koszuli i spróbował znowu.
– Ma pan bardzo ładny dom, ubezpieczony prawda?
– Odpierdol się, facet.
– Wie pan, bo jestem z firmy…
– Głuchy jesteś? Powiedziałem, że masz wypierdalać!
Koordynator zerknął na mnie i dał znać, byśmy poszli dalej. Pominął adres obok, bo najwidoczniej nie chciał, by tamten facet go przyuważył. Oczywiście celowo zapytałem, dlaczego ominął sąsiedni dom.
– Tutaj nasz dobry klient mieszka – najpewniej skłamał. – Jeżeli chodzi o tamtego faceta, to takie sytuacje są bardzo sporadyczne. Większość ludzi wita nas z uśmiechem na twarzy. Zobaczysz, za chwilę ktoś zaprosi nas na herbatę.
Nie zaprosił. Dostaliśmy natomiast jeszcze joby od innych poirytowanych właścicieli domów. Odbyliśmy co prawda kilka bezcelowych rozmów, ale to by było na tyle. Oczywiście po kilku adresach to ja musiałem dzwonić, pukać i stukać. Koordynator stał z boku i z uwagą śledził każdy mój ruch, gest, słowo. Wytknął mi parę rzeczy i dał kilka – w jego mniemaniu – cudownych wskazówek, na przykład o szerokim uśmiechu.
– Zobacz jak ja się uśmiecham – powiedział, robiąc idiotyczną minę. – Spróbuj tak samo jak ja. Weź włóż sobie palce do ust i zrób tak, o.
Mówił całkiem na serio i patrząc na to, co ten facet wyczynia, zrozumiałem, że zmyję się stąd przy pierwszej, lepszej okazji. Przecież nie miałem ochoty i nerwów na robienie z siebie pajaca.
Na zakończenie pierwszej rundy wyrwaliśmy ze snu ponoć jakiegoś chirurga, który nocą operował na otwartym sercu. Facet z początku patrzył na nas z politowaniem jak na dwóch pospolitych przygłupów, ale kiedy koordynator robił się coraz bardziej nachalny, gość po prostu nakopał nam słownie do dupy, czyli zjebał jak te dwie bure suki. Na koniec trzasnął drzwiami tak, że niemal wypadły z zawiasów. W tamtej chwili koordynator wyglądał, jakby żałował, że matka w ogóle wydała go na świat.
– No dobrze – oznajmił roztrzęsionym głosem. – Na dzisiaj wystarczy, wracamy do biura. Ważne, że zobaczyłeś, o co w tej branży tak naprawdę chodzi. Myślę, że od jutra możesz już jeździć samemu.
***
Nie nazwałbym się człowiekiem o silnej psychice, oczywiście o słabej też nie, ale po takich akcjach bardzo pomagała mi obecność Klary. Wracałem do domu, a ona czekała na mnie z obiadem, zawsze pomalowana i ufryzowana, bo wiedziała przecież, że taką ją lubię. Siadałem sobie przy stoliku z butelką piwa z lodówki i patrzyłem jak ona krząta się przy kuchni, w powietrzu unosiły się cudowne zapachy. Naprawdę umiała gotować, dogadzała mi w pewnym sensie, dbała o mnie. Na jej jedzeniu chyba przytyłem kilka kilo, ale faceci mają zwykle to gdzieś, kiedy zdobędą już kobietę, taką kobietę.
– Cholera słońce, nie mogę wysiedzieć – powiedziałem już po prysznicu, siadając ciężko na kanapie przed telewizorem.
– Co się stało?
– Mam odparzoną dupę.
Od tego całodniowego łażenia na słońcu porobiły mi się odparzenia na udach i tyłku. Bolało to i piekło jak diabli. Klara naprawdę była dobrą duszą, najchętniej przygarnęłaby wszystkie psy i koty ze schroniska, więc oznajmiła, że się mną zajmie. Kazała mi ściągnąć spodnie i gacie i położyć się na brzuchu. Przyniosła puder taki jak dla dzieci i usiadła na moich nogach. Zaczęła mi tam gmerać i chyba od razu poczułem ulgę. Po wszystkim klepnęła mnie w tyłek.
– To raczej moja rola – oznajmiłem.
– Moja biedna, czerwona pupcia – powiedziała słodko, dając mi tam nawet całusa.
– Żadna pupcia. To jest dupa. Męska, brzydka dupa – odparłem.
– Chciałbyś się kiedyś zamienić? – zapytała.
– To znaczy?
– Czy chciałbyś być jeden dzień kobietą, a ja byłabym mężczyzną. Chciałbyś tak?
– Pewnie.
– Dlaczego?
– Mógłbym cię bez zahamowań opierdalać, a na koniec dnia i tak przyszłabyś z podkulonym ogonem przeprosić mnie za to, czego nie zrobiłaś.
Jeszcze raz trzasnęła mnie w tyłek, tym razem mocniej, chyba za karę. Zerwałem się i przewróciłem się na nią. Była ode mnie dwa razy lżejsza, więc nie mogła się ruszyć. Przyszpiliłem ją jak jakiś jaskiniowiec i zacząłem całować ją po szyi, ale szybko przeszedłem do dekoltu. Byłem napalony, z pełnym wzwodem, wbijającym się w jej zaciśnięte uda.
– Kochanie, rozłóż nogi – poprosiłem.
– Nie mam mowy.
– No dalej, skarbie.
– Nic z tego.
Droczyła się ze mną, bo kiedy moje wargi zacisnęły się na jej piersi, stęknęła cichutko i poddała się. Nie wszedłem w nią od razu, nie byłem brutalem. Zamiast tego pochyliłem się i zacząłem całować jej muszelkę. Była już mokra i śliska, pachniała podniecająco, więc wysunąłem język i zacząłem nim spijać kobiece soki. Zatrzymałem się na łechtaczce i zostałem przy niej do momentu, aż sprawiłem jej pierwszy orgazm. Potem wszedłem w nią i zacząłem posuwać na tej kanapie, ale była za wąską, więc pozwoliłem, by usiadła na mnie okrakiem. Lubiłem kiedy na mnie siedziała, mogłem pieścić jej niezbyt duże piersi, no i chodziło też o to, że nie musiałem się zbytnio pocić. Seks to przeważnie ciężka harówa, a kobiety nie zawsze ją ułatwiają.
Kiedy doprowadziła się do drugiego szczytu, zaczęła mnie całować i pytać, czy ją kocham.
– Oczywiście, że cię kocham – odparłem.
Nie kłamałem, taka była prawda, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Bo czym w końcu jest miłość? Wspólnym umieraniem, wspólnym przeżywaniem smutku i radości, bogactwa i biedy. Wspólnym piciem i leżeniem na kacu. Miłość to wstawanie rano po bułki do piekarni, kiedy ona leży sobie pod ciepłą kołdrą. Kochałem ją bez dwóch zdań.
Objęła w końcu wargami mojego penisa, złapała zręcznie u nasady i zaczęła go ssać. Nie trwało to zbyt długo, skończyłem w jej ustach. Wiedziałem, że za tym nie przepada, ale w końcu dla osób, które kochamy, możemy zrobić wszystko. Poszła do łazienki, by wypluć spermę, a ja siedziałem chwilę i samemu zacząłem sypać sobie talk na tyłek. To naprawdę, cholera, pomagało.
***
Któregoś dnia koordynator wparował do naszego pomieszczenia z nietęgą miną i oznajmił, że mamy w tym tygodniu specjalne zadanie. Kazano nam obdzwaniać klientów z całej Polski, którzy płacili miesięczny abonament na ochronę z wiadomością, że podnosimy im koszta. Nie było to chyba zgodne z prawem, w każdym razie ci ludzie wcale nie musieli się na to godzić. Każdy z nas miał zostać jeden dzień w biurze i wisieć na telefonie.
To zadanie należało do przedstawicieli handlowych, bo tylko oni dostawali z tego premię, a ja nie byłem nawet przedstawicielem handlowym tylko asystentem przedstawiciela handlowego, więc to, co udało mi się zarobić na telefonie, trafiało do kieszeni kogoś innego, w moim przypadku kolesia imieniem Damian, który był w hierarchii nade mną.
– Postarajcie się zarobić dla firmy jak najwięcej – polecił nam koordynator.
W końcu przypadł mój dzień, więc zrobiłem sobie kawki i usiadłem przed monitorem. Nie miałem ochoty nigdzie wydzwaniać, uważałem to za bezcelowe i głupie. Wyszedłem więc na korytarz, a potem do biura koordynatora. Był gdzieś na spotkaniu biznesowym – ale dobrze wszyscy wiedzieliśmy, że oznaczało to siedzenie w domu – więc jego biurko stało puste. W tym samym pomieszczeniu siedziała też firmowa sekretarka, Malwina. W siedzibie firmy byłem więc tylko ja i ona. Malwina była zjawiskiem samym w sobie i dziwiło mnie to, że tkwiła na takim zapyziałym stanowisku, w takiej firmie. Z takimi walorami mogłaby spokojnie obciągać prezesom naprawdę poważnych korporacji. Malwina nosiła obcisłe sukienki z dekoltem, które uwydatniły jej ponadprzeciętne atuty. Miała wszystko na miejscu, a nawet o wiele więcej. Nie dorobiła się faceta na stałe i często zagadywała do mnie tekstami typu:
– Gdzie się podziali mężczyźni prawdziwi tacy?
– Giną teraz pewnie w okopach.
– Na wschodzie?
– Chociażby tam.
Kiedy wstawała od biurka nie szło oderwać od niej wzroku. Zwykle te jej sukienki miały rozcięcie na udzie, a Malwina miała takie uda i nogi, że przyprawiały one o wzwód nawet wpadające przez okno słonko. W każdym razie szedłem o zakład, że koordynator siedział z nią w jednym pomieszczeniu z permanentną sztycą. Oczywiście większość żartów wśród chłopaków kręciło się wokół Malwiny, ale żaden nie miał na tyle dużych jaj, by coś z nią podziałać. A wydawało się, że wystarczyło poprosić. Malwina była samotną matką i z całą pewnością szukała jakiegoś frajera.
– Przyszedłem tylko po firmowy telefon – oznajmiłem.
– Jasne.
Podała mi go, a jej palce zakończone ostrymi, czerwonymi pazurami musnęły subtelnie moją dłoń.
O kurwa, pomyślałem sobie. O kurwa, ja pierdolę. Dobrze, że jestem przyzwoitym facetem. Wróciłem do siebie i zacząłem dzwonić. Po paru telefonach przygotowałem sobie formułkę na kartce, bo zmęczyło mnie wymyślanie na bieżąco tych bzdurnych zdań. Po jakiejś godzinie do środka wparowała Malwina. Miała buty na obcasie i właściwie to nie wyglądała za bardzo jak sekretarka, a raczej ekskluzywna ulicznica.
– Zrobiłam ci kawki – powiedziała, stawiając obok mnie parujący kubek.
Nachyliła się i te jej wielgachne balony niemal ocierały się o mój nos.
– Nie piję kawy – powiedziałem.
– Och, w takim razie przepraszam – oznajmiła. – Może masz ochotę na coś innego?
– Herbatę?
– Może jeszcze coś innego?
Jej palec wskazujący kręcił loka pośród tych bujnych blond włosów. Zacząłem się zastanawiać czy ona naprawdę oczekuje, że wezmę ją na tym biurku. Rozważałem to, bardzo długo się nad tym zastanawiałem, ale w końcu powiedziałem, że jestem zajęty pracą. Wiecie dlaczego to zrobiłem, nie? Zgadza się. Chodziło o miłość.
– Jakby co, to wiesz gdzie mnie znaleźć – rzuciła.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drzwi, kręcąc tym swoim diabelsko ponętnym tyłkiem.
Wróciłem do dzwonienia i pod koniec dnia okazało się, że miałem najlepszy wynik ze wszystkich w oddziale, a tydzień później, że najlepszy wynik w całym kraju. Nie spotkały mnie z tego tytułu żadne miłe niespodzianki. Wykonałem swoje zadanie, naciągnąłem kilku ludzi, firma zaczęła trochę więcej zarabiać i tyle. Świat kręcił się dalej.
***
Nie wytrzymałem tam zbyt długo. Chyba po czterech miesiącach uciekłem przy pierwszej lepszej okazji. Oczywiście to, że stąd zwieję wiedziałem już od samego początku, ale ostatni miesiąc ciąłem totalnie w chuja. Robiłem zakupy w czasie pracy, siedziałem w domu, czytałem książki w aucie na parkingu, a jeżeli jechałem już gdzieś w teren, to na pewno nie po to, by pozwolić firmie dalej się rozwijać.
– Ta praca niszczy mnie psychicznie – wyznałem Klarze. – Muszę z niej wiać.
Klara nie była zbyt zadowolona słysząc moje słowa, ale nie odzywała się za bardzo. Wiadomo, jak to jest. Facet musi mieć pracę, musi wstawać, chodzić do roboty i przynosić pieniądze, bo inaczej jest w oczach społeczeństwa nikim, jest nikim przede wszystkim w oczach swojej kobiety.
Kiedy miałem już nagraną inną robotę, po prostu wpadłem rano do biura – spóźniłem się kilkanaście minut – wparowałem do pokoju koordynatora i podziękowałem mu za pracę. Nie spodziewał się tego, pewnie wiązał z moją osobą jakieś ambitne plany, bo wyglądał, jakby ktoś dał mu przed chwilą w twarz. Słowem się jednak nie odezwał. Nie miał, cholera, jaj, by coś powiedzieć. I tacy ludzie wedle chorego prawa zwykle są nad tobą. Godne politowania.
Ostatni raz spojrzałem na ponętny tyłeczek Malwiny i nie żegnając się z kolegami z pracy – nic mnie z nimi, cholera, nie łączyło – wyszedłem przed wysoki wieżowiec. Poczułem momentalnie ulgę, poczułem, jakbym zdał pozytywnie jakiś test, albo jakbym uciekł katu spod topora. To była wolność, tak właśnie pachniała. Zaciągnąłem się nią głęboko, a potem zadzwoniłem do Klary, że przygotuję nam wieczorem kolację. Kiedy wróciła, czekał na nią talerz pełen makaronu i krewetek, do tego białe winko, świeczki i muzyka w tle. Włączyłem coś Erika Satie. Kiedy zjedliśmy, przygotowałem jej kąpiel w wannie. Piana była gruba niczym śnieg na Syberii. Siedziałem na skraju wanny, kiedy ona leżała w środku i rozmawialiśmy i śmialiśmy się, piliśmy wino i czuliśmy się dobrze. Później poprosiłem, by się umalowała i założyła rajstopy, które jej wcześniej kupiłem. Miałem zamiar rozerwać je na jej tyłku.
I kilka minut później tak też zrobiłem, całowałem i pieściłem jej pośladki, lizałem sromowe wargi i łechtaczkę, doprowadzając ją ustami dwukrotnie do orgazmu. Zajęło mi to sporo czasu, ale z drugiej strony, nigdzie mi się nie spieszyło. Potem wziąłem ją niesiony muzyką fortepianu i czułem się świetnie, sprawiłem jej kolejny orgazm i samemu spuściłem się tego wieczora dwa razy.
– Chodź, zajmę się twoją czerwoną pupką – oznajmiła na koniec, idąc po talk.
– Jak chcesz, słońce.
Chyba miała z tego frajdę. Właściwie, ja też miałem.
***
Potem, jakieś dwa lata później, będąc na myjni samochodowej, spotkałem faceta w oklejonym symbolami tej firmy aucie. Najwyraźniej, cholera, dorobili się na ludzkiej krzywdzie floty samochodów. W każdym razie patrzyłem na niego długo i zastanawiałem się, co z niego za goguś. Młody chłopak, z koprem pod nosem, nie wyglądał na zbyt lotnego. Potem zagadałem, tchnęło mnie coś dziwnego i naprawdę zacząłem z nim rozmawiać. Kilka osób wciąż tam pracowało, a on sam ponoć wiązał z tą firmą spore nadzieję. Praca przedstawiciela handlowego była jego marzeniem, a koordynator nadal nie dostał awansu na kierownika.
– Lubię ten kontakt z ludźmi, tę swobodę w relacjach z klientem – zaczął.
Przerwałem mu, pytając czy pracuje u nich jeszcze Malwina.
– Jest na macierzyńskim – oznajmił.
– Sprawiła sobie drugie dziecko?
– Na to wychodzi.
Zapytałem go, czy ma do niej numer i odparł mi twierdząco. Podał mi go bez większych problemów. Potem niczym jakiś Dostojewski życzyłem mu wszystkiego dobrego i niemal objąłem go, jak starszy brat. W końcu się rozeszliśmy, a ja wpatrywałem się w numer telefonu do Malwiny. Nie było już Klary i nie było głupiej roboty asystenta przedstawiciela handlowego, życie potoczyło się tak, a nie inaczej. To co natomiast było, to druga szansa. Wybrałem więc numer telefonu Malwiny, a ona odebrała.
Pamiętała mnie. Cholera, naprawdę mnie zapamiętała.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Emilia
2024-11-05 at 10:45
Przygody bohatera poszukującego pracy (w tym i poprzednich opowiadaniach) są bardzo zabawne, choć ocierają się niekiedy o tragifarsę.
Klara jest tu statystką, Malwina w sumie też. Ale rozumiem, że trudno im się było pomieścić w tak krótkim utworze.
Pozostaje mieć nadzieję, że narrator znalazł szczęście przy tej drugiej i zapewnił troskliwą opiekę dwojce jej dzieci. To byłby prawdziwy happy end tej niewesołej zazwyczaj historii.
Marcin
2024-11-05 at 21:41
Emilio dziękuję za komentarz. Ale chyba żadnego happy endu nie będzie. Bo wtedy o czym miałbym pisać? 😉
Megas Alexandros
2024-11-05 at 23:43
Dobry wieczór!
Lubię takie relacje bohaterów społecznie nieprzystosowanych, szukających daremnie swojego miejsca, czy to w naszym późnym kapitalizmie, czy też innym uporządkowanym ustroju, który próbuje wcisnąć wszystkich w utarte koleiny. Trochę kojarzyło mi się to z wczesnym Henrym Millerem z czasu opowiadań paryskich, gdy szwendał się po mieście i próbował znaleźć jakiś zarobek, który pozwoliłby mu się skupić na pisaniu, trochę z Hłaską, który swoim bumelanctwem kontestował PRL. Zdecydowanie fajnymi tropami to podąża.
Więc mówisz, że narratorowi nie ułoży się z Malwiną? Szkoda, by było, gdyby taka kobieta pozostała samotna i rozczarowana. Z drugiej strony, jeśli dzięki temu będziesz pisał dalej, to jestem gotów na takie poświęcenie 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Marcin
2024-11-08 at 12:06
Dziękuję bardzo za komentarz. Nie ułoży się, nie ułoży. Wtedy nie będzie o czym pisać ;O
Veronique
2024-11-06 at 11:16
Cudowne opowiadanie. Dowcipne, inteligentnie złośliwe, ze szczyptą autorefleksji. Oby więcej takich, Marcin!
Marcin
2024-11-08 at 12:07
Jeżeli czas i życie pozwoli to na pewno. Ostatnio myślałem nad wydaniem tych tekstów z NE w formie książkowej. Kto wie?
Sajmon
2024-11-10 at 17:02
Z chęcią bym kupił.
Pozdr
Martyna
2024-11-08 at 09:41
Ogólnie niewesołe opowiadanie z niespodziewanym happy endem.
Pamietała, a więc może lubi. A stąd krótka droga do zakochania, zwłaszcza, gdy ma się dwójkę dzieci na utrzymaniu i nie można zbytnio przebierać w ofertach…
I tak się toczy to życie.
Marcin
2024-11-08 at 12:08
Tak się toczy, ale nikt przy zdrowych zmysłach w taki układ nie wejdzie. A bohater? Tych zdrowych zmysłów mu brakuje, więc kto wie.
Thorin
2024-11-13 at 10:13
Mam wrażenie, że problem samotnych mam poszukujących faceta (ergo tatusia dla swych pociech z poprzednich związków) urasta ostatnio do rangi problemu globalnego. Zwłaszcza, gdy mamuśki te przedstawiają zupelnie nierozsądną listę oczekiwań wobec ewentualnego partnera, biorąc pod uwagę to, co same wnoszą do związku. Powstają z tego całkiem wesołe memy, które krążą potem na socjalach.
Mam jednak wrażenie, że Malwina nie jest tak beznadziejnie roszczeniowa. Więc kto wie? Może mają z głównym bohaterem jakąś minimalną szansę?
Marcin
2024-11-13 at 14:11
Aj tam, Thorinie. Kto z nas ma jakieś szanse? Mało który. 😉
Ania
2024-11-20 at 13:02
Chyba przede wszystkim nie rozumiem komentarzy poprzedników… ani to zabawne, ani erotyczne…
Marcin
2024-11-21 at 10:25
Pewnie masz racju Aniu. Ja też uważam, że to ani śmieszne ani seksowne.
Cichy Bob
2024-11-27 at 21:47
Nie słuchaj jej Marcin! Baby poczucia humoru nie mają, więc czemu tu się dziwić. Ja obśmiałem się jak norka.
Marcin
2024-11-28 at 11:36
No i miło. Ach te baby, te baby. Co byśmy bez nich mieli?