
CEBImagery, „Rebirth”, CC BY-NC 2.0
„Byle tylko zdążyć przed zmrokiem. Byle tylko zdążyć przed zmrokiem…” Ta jedna uporczywa myśl kołatała się w jej głowie niemal całą drogę. Wyruszyła o świcie. Ten odcinek był najtrudniejszy i zdawała sobie z tego sprawę. Odległość między kolejnymi Schronieniami wynosiła dokładnie dzień drogi, a po zmroku do środka nie wpuszczano nikogo. Każdy, kto pozostawał na zewnątrz po zachodzie słońca, był zdany tylko na siebie, a jeśli spróbowałby dostać się do któregoś ze Schronień, zostałby potraktowany srebrem, kołkiem i ogniem. Restrykcje były niezbędne. Nie mogli pozwolić sobie na stratę kolejnej setki ludzi, jak to miało miejsce w Silter. Wszyscy jeszcze pamiętali tę masakrę i wiele ich ona nauczyła…
Na początku wszystko szło gładko. Podążała na wschód starym szlakiem wędrowców, najkrótszą drogą do Arsantil. Droga wiodła przez dawne pola uprawne, dziś nieco zdziczałe, później wchodziła w malowniczy lasek i prowadziła do wąwozu, który należało przekroczyć mostem. No właśnie… należało… Bo zostały po nim jedynie odłamki drewna, porozrzucane dookoła. Stała na skraju wąwozu i nie chciała uwierzyć własnym oczom. Miała teraz do wyboru zrezygnować i zawrócić, albo ryzykować wędrówkę na dół, a potem wspinaczkę po niemal pionowej ścianie… Zaklęła cicho. Było już dobrze po południu, więc obydwie opcje oznaczały, że nie dotrze na miejsce przed zmrokiem. Przyjrzała się uważnie zboczu. Samo zejście nie powinno jej zająć dłużej niż godzinę, znacznie gorzej będzie po drugiej stronie. Po chwili wahania ruszyła naprzód. Nie mogła zawrócić…
Tak jak podejrzewała, droga w dół nie była długa. Nie była też przyjemna, ani bezpieczna. Raz omal nie spadła, złapała równowagę w ostatniej chwili, łapiąc się wystającego ze ściany rachitycznego pnia drzewka, które jakimś cudem zakorzeniło się w niemal pionowej skale. Przyroda bywa nieprzewidywalna… Na dnie panował nieprzyjemny chłód i jeszcze bardziej nieprzyjemny mrok. Zbawienne promienie słońca docierały tutaj tylko przez kilkadziesiąt minut w ciągu dnia, kiedy słońce stało w zenicie, teraz sięgały jedynie do połowy zbocza. Wzdrygnęła się lekko i odruchowo położyła dłoń na rękojeści sztyletu. Nie była zbyt biegła w posługiwaniu się bronią, ale zawsze mogła poderżnąć sobie gardło, gdyby jeden z Nich spróbował ją zaatakować. Śmierć w porównaniu z TAKIM życiem wydawała jej się wybawieniem. Wprawdzie w dzień nie miała się czego obawiać, ale półmrok, jaki tu panował sprawił, że przez plecy przebiegł jej zimny dreszcz. Powoli ruszyła przed siebie, szukając jakiegoś miejsca dogodnego do wspinaczki albo kryjówki, w której mogłaby spędzić noc.
W pewnym momencie przystanęła. Wciągnęła głębiej powietrze. Nie mogła się mylić… Wyraźnie poczuła zapach palonego drewna. Zaczęła poruszać się jeszcze ostrożniej, stąpając niemal bezszelestnie po twardym gruncie. W końcu zza załomu skalnego dojrzała blask ognia, rozświetlającego ponury półmrok wąwozu. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Teraz do jej nozdrzy, oprócz woni dymu, dotarł również zapach pieczonego mięsa. Poczuła lekki ścisk żołądka. Uświadomiła sobie, że spieszyła się tak bardzo, że od świtu nie znalazła chwili, by cokolwiek zjeść. Wychyliła się ostrożnie. Przy ognisku nie było nikogo, ale przypiekało się nad nim jakieś nabite na patyk zwierzę, lub raczej to, co z niego zostało, po oskórowaniu i pokrojeniu.
– Jeśli masz ochotę się przyłączyć, zapraszam – usłyszała za sobą męski głos. Krzyknęła przestraszona i upuściła sztylet.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – nieznajomy podniósł ostrożnie upuszczony oręż. – Ładna robota… Ostrze ze srebra – uśmiechnął się przyjaźnie i trzymając broń za rękojeść, podał jej. – Nie musisz się mnie obawiać. Jestem Hilrin, z Arsantil. – powiedział i spokojnie przeszedł obok zupełnie osłupiałej dziewczyny. Zmierzyła go wzrokiem. Rzeczywiście wyglądał na jednego z mieszkańców Schronień. Ciemne włosy, czarne oczy, śniada skóra. Mocna budowa i wykształcone w latach treningu mięśnie, doskonale widoczne, jako że mężczyzna miał na sobie tylko lniane spodnie i skórzany bezrękawnik. No i wielki srebrny wisior, podobny do tego, który sama nosiła na piersi. Odetchnęła z ulgą. Wszystko wskazywało na to, że był jednym z wojowników Arsantil. Schowała nóż i podeszła nieco bliżej.
– Jestem Karen – powiedziała nieśmiało. – Przybyłam z Oresty i zdążam do twojego Schronienia.
– Z Oresty? Podróżujesz zatem już kilka dni…
– Dokładnie tydzień.
– Nigdy nie zapuszczałem się tak daleko… Usiądź – zaprosił ją gestem – naprawdę nie musisz się mnie obawiać. – Zdjął z patyka kawałek mięsa i podał jej. Przyjęła ten dar z wdzięcznością – Niestety, chleb już mi się skończył. Zostało tylko to, co upolowałem.
– Nie szkodzi – odpowiedziała z uśmiechem i ze swojej sakwy wyjęła chleb, jakim obdarowano ją w ostatnim Schronieniu.
– Nie zdążysz już dzisiaj do Arsantil. Od tego wąwozu idzie się tam około czterech godzin. Zmrok zapadnie za dwie. Ja też zmierzam z powrotem do domu. Na tamtą stronę przeszedłem mostem na południe stąd, chciałem wrócić tym…
– Wiem, że nie zdążę – powiedziała z lekką rezygnacja w głosie. – Tym bardziej cieszę się, że cię tu spotkałam. – Znów uśmiechnęła się do niego. Miała ładny uśmiech. Tak jak on była typową przedstawicielką swojej rasy. Drobna, ale kobieca, z ładnie zarysowanymi, pełnymi piersiami i krągłymi biodrami. Śniada cera, długie czarne włosy splecione w warkocz, fiołkowe oczy okolone firaną rzęs.
– Ja również się cieszę… Swoją drogą, dlaczego podróżujesz sama tak daleko? Nie obawiasz się takiej wędrówki?
– A czego mam się obawiać? – wzruszyła lekko ramionami – Podróżuję w dzień, odległości między schronieniami rzadko kiedy wynoszą więcej niż sześć, siedem godzin marszu, więc jeśli ruszam rano, zjawiam się w nich koło południa. Tylko między Arsantil a Sith jest taki duży dystans. Z ICH strony nic więc mi nie grozi, a jeśli chodzi o ludzi – uśmiechnęła się – sam wiesz, jak jest. Odkąd pojawili się ONI nie odnotowano właściwie żadnych przestępstw. Jest nas za mało, żebyśmy występowali przeciw sobie, nie miałam się więc dotąd czego obawiać. Każdy traktował mnie życzliwie i służył pomocą, tak w drodze, jak i w czasie noclegów. A co do celu mojej podróży… Potrzebujemy w Oreście kilku kamieni, a wy je wytwarzacie. Nasze zabezpieczenia zaczynają szwankować… No a ja jestem córką Przywódcy – westchnęła. – Naszym obowiązkiem jest dbać o nasz lud – zakończyła rumieniąc się lekko.
– No proszę… – Gwizdnął cicho przez zęby na wzmiankę o jej pochodzeniu. – Odważna z ciebie dziewczyna. Zwłaszcza, jeśli jedynym twoim uzbrojeniem jest ten nożyk.
– I tak nie umiem posługiwać się bronią – spuściła oczy i zarumieniła się jeszcze bardziej. – Wiem, że w dzisiejszych czasach nawet kobiety powinny to umieć, ale jakoś nigdy nie miałam talentu do machania mieczem czy strzelania z kuszy…
– Tym bardziej rad jestem, że mogę zaoferować ten skromny posiłek i własne towarzystwo, a jeśli będzie trzeba, to również obronę. Chociaż wątpię, żeby była taka konieczność. Ta okolica jest dość spokojna, było nie było, jesteśmy najdalej wysuniętym na wschód Schronieniem i jednym z najlepiej chronionych. ICH patrole rzadko się tu zapuszczają. Poza tym wąwóz jest głęboki, więc w nocy po prostu będziemy zmuszeni wygasić ogień, bo ognisko natychmiast ICH tu ściągnie, a nas, nawet jeśli jakimś przypadkiem byliby w pobliżu, wypatrzeć nie powinni. Z resztą, możemy przespać się tam – wskazał ręką półkę wystającą ze ściany, stanowiącą coś na kształt daszku. – Osłoni nas to od góry, a na dół raczej nie się zapuszczać. Jedynym problemem będzie chłód, ale lepsze to niż ściągnięcie na siebie uwagi.
– Mam ze sobą derkę – zadrżała lekko i objęła się ramionami. Obawiała się tej nocy, mimo, że miała obok siebie silnego mężczyznę. Fakt faktem, bałaby się bardziej, gdyby musiała zostać tu w pojedynkę. Nie wyobrażała sobie nocy na zewnątrz, w samotności.
– Nie martw się – powiedział uspakajająco – jakoś damy radę. – Spojrzała w jego oczy i odbijający się w nich czerwonawo blask ogniska. Jego uśmiech działał na nią kojąco. Biła od niego pewność siebie i siła. Złapała się na tym, że zastanawia się, czy ma już kobietę i jakby to było, znaleźć się w jego ramionach… Odpędziła od siebie te myśli. Była przecież już obiecana synowi jednego z Przywódców. Jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
– Jakich dokładnie kamieni potrzebujecie?
– Bramy. Nasze już niemal całkiem się zużyły. Jeszcze góra kilka tygodni i zupełnie przestaną funkcjonować. Jeśli ONI się o tym jakoś dowiedzą, będziemy zgubieni. Już teraz istnieje niebezpieczeństwo, że mogą się wedrzeć do środka, bo moc kamieni słabnie z dnia na dzień.
– Z tego co wiem, mamy już kilka gotowych kamieni bramy, więc jak tylko dotrzemy do Schronienia, będziesz mogła je dostać. Masz szczęście, ich wykonanie zajmuje zazwyczaj koło miesiąca..
– Wiem. Musimy być bardziej ostrożni… Za późno zorientowaliśmy się, że kamienie tracą moc. Ale skoro macie zapas, najpóźniej za tydzień wszystkie zabezpieczenia znów będą aktywne – dobra wiadomość wyraźnie podniosłą ją na duchu. Pogawędzili jeszcze chwilę, dojedli mięso, po czym zaczęli szykować się do snu.
Hilrin wygasił ognisko, a Karen zaczęła przygotowywać posłanie. Rozłożyła właśnie derkę pod skalną półką… Zaatakował nagle, błyskawicznie. Nawet nie wiedziała, jak się tu znalazł. Chciała krzyknąć, ostrzec towarzysza, ale nie zdołała. Zatkał jej usta dłonią i przyparł całym ciałem do ściany. Gorączkowo myślała, gdzie podział się sztylet. Miała go jeszcze przy ognisku, Hirlin wziął go na moment… Hilrin! Bogowie, co z nim… Skoro nie atakuje bestii, na pewno już nie żyje. Szarpnęła się w rozpaczy, ale napastnik był silniejszy.
– Nie rzucaj się, to i tak nic nie da… – usłyszała znajomy już głos. Przetoczyła się przez nią burza emocji. Przerażenie, obrzydzenie do tego, który wystąpił przeciwko swojej rasie, ale i ulga. To był on… Człowiek, nie jeden z NICH, a to znaczyło, że może postrada niewinność, ale nie zostanie przemieniona. Uniknie losu gorszego niż śmierć. Jego dłoń z ust przesunęła się na szyję. Ścisnął, przyduszając ją lekko.
– Hirlin – wydusiła z siebie, próbując się odwrócić. – Proszę cię… To boli.
– Nie rób głupot, to nie będzie bolało – Jego głos był chrapliwy, przepełniony pożądaniem, dziką, zwierzęcą namiętnością. Przypierał ją do ściany, nie pozwalając na żaden ruch. Przez cienki materiał bluzki czuła na piersiach i brzuchu chłodny, chropowaty dotyk skały. Mężczyzna sięgnął dłonią do paska podtrzymującego jej spodnie. Nerwowymi ruchami rozpiął klamrę i ściągnął go. Chwycił ją za nadgarstki, pociągając je do tyłu. Zawiązał wokół nich rzemień, unieruchamiając ręce. Potem wszystko potoczyło się jakby samo, bez jej udziału. Usiłowała się jeszcze wyrwać, trochę się szarpała. Bała się krzyczeć, bo to mogłoby ściągnąć na nich uwagę szpiegów lub lotniaków. Wiedziała, że nie ma najmniejszych szans. Był większy od niej i znacznie silniejszy. Rozerwał jej bluzkę, zdzierając przy tym z szyi łańcuch z wisiorem i uwalniając rozkoszne półkule. Poczuła chłód nocy na nagiej skórze. Ciało zareagowało natychmiast, sutki momentalnie stwardniały. Wyczuł to, kiedy zacisnął dłonie na jej piersiach. – Podoba ci się jednak… Zaraz będzie ci się podobało jeszcze bardziej… – wysyczał jej do ucha i bez żadnych ceregieli wsunął dłoń pod spodnie. Jego palce sprawnie odnalazły wejście do jej wnętrza. Zabolało. Szarpnęła się, ale trzymał ją mocno. Zagryzła wargi, żeby nie krzyknąć. Nie była gotowa, a on niewiele sobie z tego robił. Ściskał piersi, szczypał sutki, kciukiem uciskał łechtaczkę. Wargami błądził po szyi. W końcu rzucił dziewczynę na ziemię. Upadła na brzuch. Zdarł z niej spodnie i bieliznę, nawet jej nie odwracając. Sycił się chwilę widokiem nagich pośladków, by zaraz uklęknąć nad ofiarą. Zaczęła wierzgać, usiłowała go kopnąć, ale nie dała rady. Chwycił jej nogi tuż nad kolanami. Próbowała zacisnąć uda. Mocne uderzenie w pośladki wycisnęło z jej oczu łzy.
– Dlaczego to robisz? – załkała cicho.
– Bo chcę i mogę. A jak będziesz dalej tak wierzgać, to wierz mi… sprawię, że naprawdę będzie boleć. – Kolejny klaps zostawił na pośladku czerwony ślad i odbił się echem po ścianach wąwozu. O mało nie krzyknęła, zagryzła wargi. Mocno. Do krwi. Chyba dopiero teraz zrozumiała, że on to rzeczywiście zrobi, bez względu na to, jak mocno będzie się bronić. W tonie głosu mężczyzny wybrzmiewała bezwzględność i determinację. Wiedziała, że mówi prawdę. Może zadać jej ból i to od niej zależy, jak dużo go zazna. Łzy upokorzenia, cierpienia i strachu wsiąkały powoli w ziemię, kiedy rozluźniała uda, pozwalając jego dłoniom przesuwać się po ich wewnętrznej stronie, aż po miejsce ich styku.
– Grzeczna dziewczynka… Wiedziałem że jakoś się dogadamy – tryumf, jaki bił z jego słów, o mały włos nie rozpalił w niej ponownie buntu, ale kiedy pomyślała o bólu, zrezygnowała. Jego usta zaczęły podążać za dłońmi, przesunął językiem po udzie i lekko ugryzł ją w pośladek. Palcami błądził między króciutkimi, miękkimi włoskami. Czuła gorący oddech blisko swoich płatków. Jeszcze nigdy nikt… żaden mężczyzna… Dziwne ciepło zaczęło pełznąć od podbrzusza we wszystkie strony. Czuła mrowienie w kroku. Zaczęła robić się wilgotna. On też to wychwycił, wciągnął głęboko w nozdrza woń, przesunął palcem po kobiecości, po czym zlizał ślad jaki na nim zostawiła.
– Rozkosz… Czysta i niewinna rozkosz…
Jednym gwałtownym ruchem odwrócił dziewczynę na plecy i zarzucił sobie jej nogi na barki. Nie patrzyła na niego. Odwróciła twarz i zacisnęła powieki, jakby chciała się odciąć od tego, co się dzieje, nie ściągając jednocześnie na siebie kolejnych cierpień. Zanurzył twarz między udami swej zdobyczy, silne dłonie zaczęły głaskać i ściskać jej piersi. Język Hilrina od razu odnalazł wrażliwy punkt, drażnił go i ssał zachłannie. Mężczyzna rozkoszował się smakiem soków, którymi coraz hojniej go obdarzała. Całował ją namiętnie, kąsał wewnętrzną stronę ud, ssał wargi, tańczył między nimi językiem. Chciała tego czy nie, zaczynała odczuwać prawdziwą autentyczną przyjemność. Nie była pierwszą, której to czynił… W końcu zaczął wwiercać się w jej wnętrze. Wygięła ciało w lekki łuk i zacisnęła mocno zęby, żeby tylko nie jęknąć. Czuła go w sobie coraz głębiej i głębiej. Nie wiedziała, jak to robił, ale miała wrażenie, że język wydłużył mu się, że wnika w nią niemal do końca. Jedną dłonią nadal pieścił pierś, a drugą zaczął masować uda i stymulować łechtaczkę. Nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś podobnego. Szczyt zbliżał się powoli, lecz nieubłaganie. Jeszcze tylko chwila… Poczuła nagły ból. Niemożliwe… Przecież nie mógł przebić się w ten sposób. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Patrzył jej w twarz, ani na moment nie przestając pieścić kobiecości. W jego oczach odbijał się czerwony blask ognia… Zaraz… Przecież ognisko było wygaszone… Krzyknęła rozdzierająco. W tej samej chwili zalała ją fala rozkoszy. Nie była w stanie nic uczynić, orgazm przyćmił wszystko, nawet ból ugryzienia, kiedy wbił zęby w tętnicę udową.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Blog Comments
Martyna
2024-11-02 at 12:49
No nie, w całym opowiadaniu chodzi o to, by uniknąć kontaktu z nocnymi drapieżcami, a tu okazuje się, ze bohaterka spotyka jakiegoś dziennego mutanta? To się nazywa mieć pecha 🙂
Mimo to chętnie przeczytałabym więcej opowiadań z tego uniwersum, wydaje się całkiem nieźle przemyślane.
Thorin
2024-11-04 at 10:18
Z jednej strony dobrze budowana atmosfera grozy. Z drugiej – zbyt szybkie, pospieszne zakończenie, które stawia na głowie realia opisanego świata. Już lepiej by było, gdyby Hilrin okazał się człowiekiem, a dopiero hałasy wywołane gwałtem na głównej bohaterce ściągnęły nocnych drapieżców.