– Nieważny jest wygląd kobiety, liczy się tylko jej wnętrze. Takie… różowe, gorące, wilgotne…
Mały ze śmiechem uciekał przed goniącą go Moniką, krążąc wokół nas jak pershing.
Mały wcale nie był taki mały – dostał tę ksywkę, bo miał chyba ponad dwa metry wzrostu. Monika od dwóch lat, odkąd zaczęliśmy razem studiować, przyczepiła się niepostrzeżenie do niego; w końcu się do niej chyba przyzwyczaił i tak pozostało do dzisiaj. Zresztą żadne nie chciało tego zmieniać, bo to i wygodne, i bezpieczne – takie „manie” za ścianą dobrze znanego partnera. A może i było między nimi coś więcej? Mieszkałem naprzeciwko nich, więc nieraz widziałem, jak wychodzili prawie na golasa, jeszcze rozespani od siebie nawzajem, ale zawsze myślałem, że to tylko pogotowie seksualne.
Zresztą nasz akademik musiał należeć do najweselszych w okolicy, a prym w nim wiodło nasze piętro. W miesiącu można było policzyć na palcach jednej ręki dni bez imprezy. Koedukacja pozwalała w pokoikach dwuosobowych na tworzenie najdziwniejszych kombinacji. Nieraz spałem w pokojach dziewczyn; zresztą tak samo inni. Ale macanki, czasem jakiś lodzik, ze dwa razy na miesiąc zaliczenie jakiejś sąsiadki, to był dla każdego normal. Dziewczyny też nie były święte i całą sprawę traktowały raczej sportowo. Były tylko dwie stałe pary na piętrze (trzydziestka ludków płci obojga, mniej więcej po równo) – Mały z Moniką i Krępy z Aliną. Nieraz rankiem w jednym pokoiku budziło się dwadzieścia osób, a z dziesięciu pokoi obok wiało pustką.
Przeważnie po kilka razy dziennie przychodziły nam do głów najbardziej nienormalne i najdziksze pomysły, które były natychmiastowo realizowane z pełną powagą. Dochodziło przez to do tak absurdalnych sytuacji i spięć, że potem długo można było turlać się po podłodze, płacząc ze śmiechu. Chociaż nie obowiązywały żadne prawa, jedno było niepisane – robienie „wiochy” jest surowo zakazane. Kilkoro ludków to odczuło na własnej skórze. Po jakichś głupich numerach zostali izolowani i po tygodniu albo dwóch sami opuszczali nasze piętro. W ten sposób naturalnie dobrała się tak mocna grupa, że byliśmy sobie niejednokrotnie bliżsi niż rodzeństwo. I nigdy nie było dla nas sytuacji bez wyjścia.
Teraz też… To Mały wpadł na pomysł, żeby chociaż raz spić się na łonie natury. Przeważnie to jemu wpadała do głowy przynajmniej połowa najdzikszych pomysłów. Zwinęliśmy wszystkich, którzy byli wtedy na piętrze, i poszliśmy.
* * *
Październik… Wprawdzie dość ciepły, ale to nie pora na ognisko.
Wybraliśmy się w nasze stare miejsce. Polanka w środku parku, blisko jeziora, z ułożonym z kamieni kręgiem.
Monika dopadła Małego i teraz wisiała na nim, okładając go ze wszystkich stron. Czyżby wzięła jego tekst do siebie? Za nimi wlecze się Dorota z Marcinem. Ma nietęgą minę.
– Muszę się spić, mam chandrę.
– Jeśli to ma być powodem to ja mam ją zawsze – wyszczerzył się Marcin, przytulając ją.
– Oblałam dzisiaj informatykę, teraz już tylko komis… za tydzień. Mój indeks stracił cnotę.
– Aaa, jeśli pod tym kątem, to mój jest niezłą szmatą. Ale spokojnie, posiedzimy parę wieczorów i zdasz z palcem w uchu. – Przytulił ją jeszcze mocniej.
No, jemu można było wierzyć. Marcin był naszym „piętrowym” hackerem. Jeśli on jej z tego nie wyciągnie, to już nikt… Ale powiedział, że wyciągnie. Dorota objęła go w pasie, przyklejając się i patrząc już ufniej i z uśmiechem w jego oczy. No to możemy sobie ich odpuścić przez tydzień – pomyślałem. Dobrze jest czasami być w czymś „dobrym”; można było mieć z tego niezłe profity. Dorota była jedną z najapetyczniejszych lasek na piętrze.
Szliśmy watahą całą szerokością chodnika. Było już ciemno. Jacyś pojedynczy przechodnie rzadko przemykali po zewnętrznej, łypiąc z byka na roześmianą zgraję. Niepotrzebnie… Jesteśmy przecież tylko grzecznymi studentami, a poza tym połowa z nas to dziewczyny. Chociaż… Z drugiej strony nie ma się co dziwić. Jeśli wierzyć brukowcom, dziewczyny bywają czasami bardziej bezwzględne i brutalne od różnych zakapiorów.
Teraz Jasia naszła melancholia.
– Zapytałem starszych, co dostanę na urodziny, to stwierdzili, że nic, bo byłem „niegrzeczny”. No to wszedłem na stronę „zabawki dla niegrzecznych chłopców” i im pokazałem, to powiedzieli, że mi odetną neta. Życie jest ciężkie – westchnął głęboko Jasiu.
Dziewczyny się skręcały, wyjąc ze śmiechu. Iwona powiesiła mu się na szyi:
– Nie martw się – wycierała łzy wierzchem dłoni. – Kupię ci jutro zabaweczkę. Blondynkę czy brunetkę?
Doszliśmy na miejsce. Wokół naszego ogniskowego „Stonehenge” pocięte były grube pnie, na których można było wygodnie siedzieć, a nawet leżeć; wystarczająco dużo miejsca dla plutonu wojska. Zabrzęczały rzucone na glebę plecaki. Najoperatywniejsi zarządzili – wszyscy w „knieję” po paliwo. Nie było konieczne, żeby już teraz dzielić się na pary, ale chyba zrobili to intuicyjnie – Mały oczywiście z Moniką, Dorota z Marcinem, Jasiu z Iwoną… Do mnie podczepiła się Baśka. Szatyneczka, nic specjalnego… do chwili, kiedy nie założyła mini. Niestety, teraz była w jeansach, bardzo obcisłych jeansach. W mroku słyszeliśmy śmiechy i głosy kumpli, mimo to „siedziała” mi na plecach, łapiąc mnie za pasek od spodni. Od czasu do czasu otarła się biodrem. Dopiero kiedy pod nogami zaczęły nam trzaskać suche gałęzie, pochyliliśmy się.
– Coś ty dzisiaj taki rozmowny?
– Muszę się napić i coś popieścić. Wtedy… może…
– Z tym akurat nie powinno być problemów – roześmiała się.
Jakoś obydwoje dziwnie pominęliśmy kwestię napicia się.
– Masz na ten temat jakieś nieuświadomione potrzeby? – rozwijałem wątek.
– Jak najbardziej uświadomione – W ciemności rozbłysły jej zęby. – Ale musisz się bardziej postarać.
Ostatnim razem było nam fantastycznie. Pamiętam że podchodziliśmy do siebie jak pies do jeża, ale to tylko na początku. Ta laseczka, kiedy chciała, potrafiła być wulkanem. A ze mną chyba chciała – przynajmniej tak to wyglądało. Teraz też jej obietnica nie była chyba bez pokrycia.
Wręczyłem jej mój drewniany dorobek, przy okazji spłaszczając wierzchem dłoni jej dość okazały biust – była bez biustonosza – a sam złapałem za olbrzymi konar. Można go nadpalać po kawałku; na pewno starczy na o wiele dłużej niż te gałęzie. Sapiąc z wysiłku, ciągnąłem go do ogniska.
Grupki zaczęły wracać z wielkimi naręczami i rzucać to wszystko na kupę. Ktoś już postarał się o mały płomyk w środku kamiennego kręgu; teraz trzeba go było tylko umiejętnie podsycać, żeby nie zgasł. Lucjan gdzieś sobie rozharatał rękę, zawinęli mu ją jakimś t-shirtem.
– Miałem dwa i pół, jak przyjebałem głową tak, że musieli mi ją zszywać – przypomniał sobie nagle.
– Promila?
– Promila? – powtórzyła jak echo Gośka.
– Roku, debile.
Już nikt się nie przejmował jego ręką.
Poszły w ruch plecaki i po chwili każdy dzierżył swoje ulubione piwo – Żubra, Lecha albo Warkę Strong. Wygodnie porozsiadaliśmy się na pniach. Dziwne – w takich samych konfiguracjach, jak byliśmy po drewno. Z przodu zaczynało już przygrzewać ognisko, z boku czułem ciepło bijące od Baśki.
– Może by znaleźć jakiś satanistyczny akcent – wyskoczył nagle Mały, ulegając chyba nieświadomie nastrojowi wywołanemu mrokiem i pląsającymi wokół długimi cieniami.
– Ja ci dam satanistyczny akcent – zgasiła go Monika, trąc z uśmiechem noskiem o jego orli nochal.
Ale hasło już poszło w tłum.
– Najlepiej jakąś dziewicę – rozmarzył się Marcin… i dostał w łeb od Doroty.
– Lepiej kota. – Lucek zawsze twardo stąpał po ziemi.
– Wolałbym dziewicę. – Piętrowy hacker nie rezygnował tak łatwo.
– Łatwiej będzie kota – zdecydował Mały… i tym razem on dostał w czapę od Moniki.
– Odbiło wam? My już wam nie wystarczamy?
Ale jaja, Aśka to wzięła na poważnie!
– Ależ skądże – wyszczerzył się szeroko Marcin.
Jeden wielki ryk, Aśka cała czerwona… Dopiero teraz zajarzyła. Można jej to wybaczyć, jest jeszcze świeża między nami. Dopiero od niedawna skumplowała się z Iloną – mieszka trzy pokoje ode mnie.
Teraz każdy wykombinował sobie jakiś patyk i zaczęło się smażenie kiełbasek. Dobrze, że nasz osiedlowy mięsny był jeszcze otwarty, kiedy wychodziliśmy z akademika. Drugie piwko, zapach smażonego i ciepełko… naturalne i od ogniska – sielanka.
Kaśka nagle coś sobie przypomniała, wyciągnęła jakąś wymiętoloną kartkę i zaczęła.
– Na termie dostałam tę kartkę. Który mi ją wysłał? – powiodła wzrokiem po odwróconych teraz w jej stronę twarzach.
Cisza. Nieświadomość odbijała się w dziesiątkach roziskrzonych od ogniska i nie tylko oczach.
– No co tam jest? – Monika nie wytrzymała.
– Czytaj – poparło ją parę głosów.
– Koleś z długim… – przewróciła oczami – i kwiatkiem, a na dole wierszyk.
– Czytaj – zgodny chór nie pozwolił jej przeciągać.
– Na górze róże, na dole fiołki… Chcesz się ruchać? Który to napisał?
Rozpętało się piekło. Baśka, wijąc się, zaległa mi na udach, wywijając nogami w powietrzu. Od Małego dostałem z rozmachem w plecy. Przez łzy widziałem, jak ciągle poważna Kaśka czeka na jakąś odpowiedź. No to sobie jeszcze poczeka…
Wybuch wesołości to jedno, ale teraz poczułem, jak Basia przyciska policzkiem mojego wpół wzwiedzionego członka. Pod naciskiem i czując ciepło jej skóry, niebezpiecznie szybko się naprężał. Poczuła to; łapiąc go przez spodnie i czule ściskając, popatrzyła roześmianymi oczami w moje. Ta chwila trwała… i trwała, dopóki nie wstała z moich kolan, używając go jako podpory. Trochę poważniejąc, wreszcie go puściła. Nikt nic chyba nie zauważył.
Najgłodniejsi już się dobrali do kiełbasek. Pierwsza była chyba Dorota. Marcin od razu ją podsumował.
– Chcesz, to oddam ci moją – wymownie spuścił wzrok na swój rozporek, jednocześnie chowając swoją kiełbaskę za siebie.
– Spadaj, świnio – odpyskowała, ale szeroki uśmiech przeczył jej słowom.
– Myślałem, że chcesz…
W tej chwili poczuł, jak przypalone mięsko spada mu z kijka.
– Pokarało! – wydarła się Dorota, nie spuszczając wzroku z namiociku.
– Nie szkodzi, ogień zdezynfekuje.
Wytarł kiełbaskę o spodnie i znowu nabił na patyk.
– A poza tym wolę banany – cicho ciągnęła dalej wątek gastronomiczny.
– Mam, takiego słodziutkiego… – Nie dał się zaskoczyć. – Dla ciebie mogę go nawet obrać ze skórki.
Głodnym wzrokiem wpatrywała się w ciągle powiększający się namiocik – ten komis ma zdany, jak w banku.
Teraz po przeciwnej stronie rozgorzała gorąca dyskusja o antykoncepcji. Jasiek swoim sposobem ujął to lapidarnie:
– Ludzie się rozmnażają, bo pękają gumki!
– Bo ja wiem? – to dawno niesłyszany Kuba. – Kupiłem kilka durexów, przedziurawiłem je… i nic. Myślę że do tego jest potrzebna jeszcze jakaś kobieta – zakończył poważnie.
Nowy wybuch wesołości przetoczył się wokół ognia.
– Wal się!
Jedyny poważny teraz Jasiu wykrzywił się do Kuby, ale napotkał wywalony język i zmrużone ironicznie oczy Ilony obejmującej teraz szyję swojego aktualnego i zdecydowanej go bronić do ostatniej kropli płynów ustrojowych.
A propos płynów… Do kiełbasek, nie wiadomo skąd, dołączyły w kilku rękach jakieś przezroczyste buteleczki. Ktoś inny był tak przewidujący, że przytargał plastikowy woreczek ziemniaków i właśnie je wsypywał w popiół, jeszcze bardziej zduszając płomienie.
– Chłodno mi – zaszemrało mi za uchem i poczułem twardy sutek Baśki na ramieniu.
– Chodź do mnie na kolana. Będzie nam cieplej… i przyjemniej – dodałem po chwili.
Błysnęły jej zęby i już wpasowywała we mnie cały swój słodki ciężar. Mój wyprężony mały znalazł sobie cieplutkie gniazdko między jej kształtnymi, opiętymi jeansem pośladkami. Objąłem ją, wsuwając jej pod kurtkę dłonie. W jednej chwili trafił w nie sprężysty biuścik; otuliła się kurtką, zasłaniając je przed wzrokiem ciekawskich. Nastąpiła reakcja łańcuchowa. Momentalnie wszyscy dobrali się w parki, usadawiając się na sobie. Jasiu nie byłby sobą, gdyby oczywiście nie spróbował usiąść Iwonie na kolana, ale ta zgoniła go ze śmiechem, przyciskając go potem sobą do pnia.
Mały wyskoczył z następnym problemem.
– Kurde… Potrafię głaszcząc kota za uchem, doprowadzić go do orgazmu, a nie potrafię tego zrobić z żadną dziewczyną.
Jego ręka zanurzona we włosach Moniki, delikatnie się poruszała.
Ta dopiero po dłuższej chwili skojarzyła sens wypowiedzi. Wyprężona, gwałtownie się wyprostowała na kolanach Małego.
– To może powinieneś to robić tylko z kotem.
– Ale go schowałaś!
Ręka do tej pory buszująca we włosach, opadła jakby przypadkiem między jej uda i zaczęła je głaskać delikatnie przez gładki materiał.
– Przestań… – powiedziała, ale wypięła do przodu biodra, żeby było mu wygodniej działać i wtuliła się jeszcze mocniej.
Po chwili także naciągnęła na siebie szczelniej długą kurtkę, zakrywając jego dłoń. Kobieca logika…
Basia niespokojnie wierciła się na moim małym. Ręce zawędrowały pod bluzeczkę, obejmując teraz nagie, gorące i elastyczne brzoskwinki. Sutki były tak nabrzmiałe, że kiedy ich dotknąłem, usłyszałem, jak cichutko jęknęła, wypuszczając przetrzymywane z wrażenia powietrze. Nie oddychała, kiedy wdzierałem się pod bluzeczkę.
Czas wyciągać kartofelki – znalazła się nawet sól. Zaroiło się wokół ogniska. Niektórzy znikli w krzakach, żeby je najpierw odcedzić. Krzyśka coś za długo nie było. Becia wytężała słuch, próbując przebić ciemność wzrokiem.
Po powrocie wzięła go na spytki:
– Z kim tam rozmawiałeś?
– Z mamą.
– Czyją mamą?
– Jeszcze niczyją.
Nie potrafiła się na niego długo dąsać; zresztą, nikt nie potrafił.
Pod parzące ziemniaczki ognisty płyn wchodził jeszcze lepiej niż pod przypalone kiełbaski.
Jasiu znalazł jeszcze inny problem.
– Co kupimy Izie na urodziny?
– Karnet na solarkę – walnęła Dorota bez zastanowienia.
– Wibrator – autorytatywnie stwierdził Kuba.
– Wibrator… ale odbytniczy – Marcin chciał być bardziej wyrafinowany.
– Czyli książka to zły pomysł – mamrocząc już do siebie, Jasiu solidnie pociągnął z gwinta.
I w tym momencie nastrój prysł jak mydlana bańka.
– Dobry wieczór państwu. Poprosimy dokumenciki.
Trzech silnych ze straży miejskiej weszło w krąg światła.
Policjanci zwykle chodzą parami, a ci muszą trójkami? Trudniej zgadnąć, który myśli, a który pisze… Trzeci musi być pozorantem albo obstawą. Tylko który jest który?
W ich stronę wyciągnęły się ręce z legitymacjami. Policjanci może nawet dostaliby po działce na obie nóżki, ale tych nie warto było nawet obłaskawiać.
– Daj spokój, Zdzichu. To studenci.
Ten musiał być od myślenia.
– No dobrze. Tylko nie zapomnijcie zgasić dokładnie żaru.
Zniknęli w ciemnościach.
* * *
Zapchaliśmy okoliczne kosze pustymi butelkami i powlekliśmy się powoli do akademika. Tej nocy mój współspacz był w domu, więc miałem wolny pokój. Basia, wtulona we mnie, doszła pod moje drzwi, nawet nic nie komentując ani się nie drocząc. Nieustający od dwóch godzin masażyk biustu złamał w niej wszystkie opory. Po zamknięciu drzwi od środka wyszeptała:
– No to zostaliśmy sami.
– Tak się zaczyna połowa pornoli…
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech szczęścia.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Calipso
2024-10-30 at 18:06
Czytając opowiadanie cofnęłam się w czasy, gdy te wszystkie dowcipy jeszcze bawiły, zamiast wywoływać głęboki krindż…
Może to byly dobre czasy, bo było się wtedy młodą, piękną, lubianą… ale nie za sprawą tego przyciężkiego humoru!
Thorin
2024-10-31 at 00:25
W historiach Gala zwykle to jego pierwszoosobowy bohater jest głównym działającym, motorem zdarzeń. Tu praktycznie nie istnieje. Niby siedzi przy ognisku i mizia się z tą „szatyneczką, nic specjalnego”. Ale głównie rejestruje to, co dzieje się wokół ogniska. A nie dzieje się nic ciekawego, poza dowcipami z kolekcji wąsatego wuja 🙂 Nawet z seksem czekają na powrót do akademika, a wtedy opada kurtyna. Ech, jednak pozostaje spory niedosyt…