Potężne fortyfikacje rosły w oczach. Z miejsca, w którym siedziała na wozie, nic nie zasłaniało Mnesarete widoku na żółtobrązowe, zwieńczone blankami, wysokie na czterdzieści stóp mury oraz jeszcze wyższe i nieprzeliczone, jak jej się zdawało, wieże strażnicze. W swym niedługim życiu zdążyła już oglądać umocnienia wielu miast. Najpierw w Helladzie: ojczystego Argos, Koryntu, Megary oraz Aten. Później, towarzysząc Kassandrowi w Azji: Efezu, Sardis i Gordionu. Jednak nic, co dotąd zobaczyła, nie mogło się równać z majestatem tych obwarowań. A przecież, jeśli wierzyć rzezańcowi, były to dopiero mury zewnętrzne…
Przed wkroczeniem do miasta książę kupców zarządził postój. Pragnąc zadbać o wygląd towaru, który ze sobą sprowadził, nakazał wszystkim niewolnikom zażyć kąpieli w Eufracie. Dosiadający wielbłądów zbrojni nadzorcy ponieśli jego wolę wzdłuż całej, rozciągniętej na ponad pięć stadionów karawany. Ci, którzy zwlekali z rozebraniem się i zanurzeniem w płynącej leniwie, błękitnej wodzie, narażali się na bolesne smagnięcia batów. Opornych było zresztą niewielu. W ciągu długiego marszu przez Mezopotamię Ghassanidzi zgasili w jeńcach każdą, najlichszą nawet iskrę niezgody. Czasem przy pomocy bicza, a czasem podrzynającego gardło noża.
W miejscu, które obrano na postój, brzeg był niski, a zejście do wody łagodne. Dziewczęta podróżujące dotąd na wozie również zostały zmuszone do zstąpienia z niego i poprowadzone na plażę. Nieopodal jak zawsze zebrała się pokaźna grupa arabskich nadzorców. Ostentacyjnie gapili się na zrzucające odzienie niewiasty i głośno komentowali urodę każdej z nich, kiedy wbiegały w toń, by jak najszybciej skryć się przed pożądliwymi spojrzeniami. Mimo zawstydzających okoliczności kąpiel w chłodnej wodzie przyniosła Mnesarete ulgę. Od pamiętnej nocy z Hassanem, podczas której zdołała wreszcie przekonać do siebie księcia kupców, nie miała okazji do odświeżenia. I choć nie musiała codziennie na własnych nogach pokonywać stu stadionów traktu, to i tak czuła, że cała klei się od potu.
Niegdyś, w zamierzchłych czasach, gdy mieszkała jeszcze w Koryncie, znacznie częściej zażywała kąpieli – i to nie w mulistej rzece, lecz we własnej balii. Dom, który wynajął dla niej Kassander, znajdował się nieopodal publicznej studni, ona zaś miała na swe usługi kilkoro dziewcząt i eunuchów, których niemal co wieczór zaganiała do noszenia i podgrzewania wody. A kiedy już zanurzyła się w parującej toni, niewolnice dokładnie oczyszczały każdy zakamarek jej ciała, pocierając je mydłem z olejku cyprysowego. Kosztownym, bo sprowadzanym aż z dalekiej Fenicji. Mnesarete nigdy jednak nie żałowała srebra na ten zbytek. Zdawała sobie sprawę, że Macedończyk cenił sobie jej zamiłowanie do higieny.
Czasem zresztą Zielonookiej udało się go namówić na wspólną kąpiel, która potrafiła przeciągnąć się do późnej nocy, połączona z wieczerzą, niespieszną rozmową oraz, co oczywiste, spółkowaniem. Kiedy klęcząca okrakiem nad Kassandrem dziewczyna powoli unosiła się w górę i opadała w dół, mocniej nadziewając się na wyprężoną męskość, bezszelestni służący pojawiali się tylko po to, by uzupełnić wino w pucharach, dolać do balii nagrzanej wody, albo też zetrzeć to, co przelało się przez jej brzeg podczas chwil gwałtowniejszego pożądania.
Pogrążona w miłych wspomnieniach Mnesarete mogła choć na moment zapomnieć o sytuacji, w jakiej się znalazła, a także o stojących tuż przy brzegu, wpatrzonych w nią łapczywie Ghassanidach. Nie weszła głębiej w rzekę; woda sięgnęła jej ledwo po talię. Zaczerpywała ją w złączonych dłoniach, unosiła i wylewała na szyję, dekolt i biust, pozwalając, by spływała w dół brzucha leniwymi strugami. Następnie pochyliła się, by umyć włosy. W balii Kassander obsypywał właśnie pocałunkami jej dorodne piersi, dłońmi zaś miętosił krągłości pośladków. Nabrzmiały podnieceniem członek pulsował głęboko w niej, sprawiając, że balansowała na granicy rozkoszy. Ach, jak tęskniła za upalnymi, korynckimi nocami, za stwardniałymi od miecza palcami Macedończyka, za palem, na który ją nabijał!
Wyprostowała się, pozwalając, by mokre włosy opadły na ramiona i plecy. Nagły chłód nieco przywrócił ją do rzeczywistości. Od razu poczuła narastającą pogardę wobec samej siebie. Jak mogła łaknąć dotyku mężczyzny, który o mały włos jej nie zgładził, a następnie sprzedał w niewolę? Te same palce, o których przed chwilą marzyła, nie tak dawno zacisnęły się wokół smukłej szyi dziewczyny, z zamiarem zdławienia w niej oddechu. Pamiętała ciężar Kassandra, kiedy przyciskał ją do posłania i dusił, pamiętała jego niewzruszenie, gdy paznokciami raz po raz rozorywała mu przedramiona, pamiętała zasnuwającą oczy czerwoną mgłę, a potem ciemność. Tylko zrządzenie losu sprawiło, że rozluźnił dłonie, nim zgasła w niej ostatnia iskra życia. Powinna była go za to znienawidzić. Dlaczego więc wciąż odczuwała tęsknotę?
Może winę za to ponosił Hassan. Arabski bogacz okazał się surowym i wymagającym panem, lecz przede wszystkim – rozczarowującym kochankiem. Nie chodziło nawet o to, że w alkowie był zagorzałym egoistą, skupionym wyłącznie na własnej rozkoszy – wszak pod tym względem wcale nie różnił się od Macedończyka, w którego objęciach Mnesarete szczytowała często i z wielką intensywnością. Problem leżał gdzie indziej. Dostatnie, wygodne i pędzone we wszelkich możliwych luksusach życie uczyniły księcia kupców miękkim, rozpulchniło mu ciało i skróciło oddech. Choć jego żądza wciąż była niespożyta, to członki – z tym najważniejszym na czele – nie potrafiły już za nią nadążyć.
W czasie podróży przez Mezopotamię trzykrotnie wzywał dziewczynę z Argos do swej sypialni. Ich zbliżenia były jednak krótkie i nie przyniosły jej zbyt wiele przyjemności – poza ostatnim, kiedy wiedziona desperacją, pomogła sobie palcami. Od zawsze namiętna i skora do miłosnych igraszek, pierwszy raz w życiu oddając się mężczyźnie, czuła cierpki posmak obowiązku. Powinności, którą trzeba po prostu spełnić, udając przy tym podniecenie i entuzjazm, by uniknąć bolesnej chłosty. Zresztą, nawet tej Hassan nie wymierzał osobiście. Wyręczał się swoim wiernym jak pies eunuchem, Burhanem.
Dlatego też, mimo całej brutalności ich rozstania, Zielonooka wciąż tęskniła za niegdysiejszym kochankiem. To on nawiedzał jej sny i stawał się bohaterem snutych na jawie marzeń. Czasem tylko jego miejsce zajmował Gelon, jasnowłosy oficer, z którym zdradzała macedońskiego wodza, ilekroć ten, zajęty innymi niewiastami, zaniedbywał jej potrzeby. Czyli całkiem często, bowiem niestałość Kassandra dorównywała tylko jego biegłości w posługiwaniu się mieczem. Nigdy natomiast nie fantazjowała o Nasakhmie, czarnoskórym tragarzu, którego wpuściła między uda podczas pobytu w Sardis. Choć on również ofiarował Zielonookiej parę rozkosznych chwil, to jednak cień na nie rzucał tragiczny finał ich schadzek. Wspomnienie przywiązanego do drzewa Nubijczyka, jego podziurawionej oszczepami piersi i okaleczonego podbrzusza sprawiało, że nie potrafiła przywołać doznań, jakie odczuwała w jego lśniących niczym obsydian ramionach.
Dobiegające zza pleców krzyki arabskich nadzorców uświadomiły Mnesarete, że czas ablucji nieubłaganie dobiegł kresu. Oburącz zasłoniła piersi, obróciła się i brodząc, ruszyła w stronę plaży. Kiedy jej biodra wyłoniły się z wody, jedną dłonią przykryła łono. Wiedziała, że nie uchroni jej to przed pożądliwymi spojrzeniami stojących na brzegu wojowników – wszak nie miała tylu ramion, by zakryć wszystkie interesujące ich miejsca. Nie zamierzała jednak zanadto ułatwiać im sprawy. Tylko jeden mężczyzna w tej karawanie miał pełne prawo do jej nagości. Pozostali musieli obejść się smakiem.
Kiedy dotarła na nadbrzeżny piasek, znieruchomiała w konsternacji. Nigdzie nie dostrzegła peplosu, który zrzuciła przed kąpielą. Najpierw pomyślała, że znowu ktoś go ukradł. Już raz musiała walczyć o ten strzęp zielonego jedwabiu, doszczętnie znoszonego i wypłowiałego na słońcu, z wyjątkowo bezczelną mezopotamską chłopką, która nigdy przedtem nie nosiła równie wykwintnej szaty. Zacisnęła dłonie w pięści, gotowa jeszcze raz bronić ostatniej rzeczy, jaką ocaliła z dawnego życia.
Zaraz jednak zauważyła, że zniknęły również zgrzebne suknie pozostałych dziewcząt z wozu. Gdy rozejrzała się po plaży, dotarło do niej, że wszyscy niewolnicy utracili swe ubrania. Pozostawiono im jedynie sandały, by nie poranili sobie stóp na nierównych kamieniach gościńca. Ghassanidzi zaganiali ich nagich z powrotem na trakt, ustawiali w kolumnę marszową, wiązali idących obok siebie powrozami, by żaden nie miał najmniejszej nawet swobody ruchu czy możliwości ucieczki. Znów poszły w ruch bicze, a nad tłumem przerażonych ludzi wzniósł się bolesny lament. Gniew Zielonookiej opadł, wyparty przez rezygnację. Jeśli to Hassan postanowił odebrać jej peplos, nigdy już go nie zobaczy. Kolejna nić łącząca ją z przeszłością została przecięta.
Do Mnesarete oraz mezopotamskich kobiet, które zbiły się nieopodal w ciasną gromadę, czerpiąc otuchę z wzajemnej bliskości, lecz nie dopuszczając do niej cudzoziemki, zbliżył się Burhan z nieodłącznym zwiniętym batem w dłoni.
– Pan zdecydował, że wkroczycie do miasta nago – oznajmił najpierw po aramejsku, a zaraz potem powtórzył po helleńsku. – Żeby Babilończycy mieli sposobność przyjrzeć się towarowi przed zakupem. No już, pakujcie się na wóz. Pojedziecie na samym czele, żeby zaostrzyć im apetyt.
* * *
Karawana wkroczyła w obręb Zewnętrznych Murów Nebuchadnezzara przez północną bramę, znajdującą się nieopodal Pałacu Letniego – imponującej budowli wzniesionej jeszcze przez chaldejskich królów. Na pędzonych arabskim batem niewolników spoglądali ze szczytu umocnień żołnierze z helleńskiego garnizonu. Znużeni bezczynnością mężczyźni w hoplickim rynsztunku gwizdali radośnie na widok nagich kobiet i efebów, albo pluli na głowy tym, których uznali za mniej urodziwych. W końcu zaschło im w gardłach, lecz tłum w dole wcale się nie przerzedzał. Kolejne setki niknęły w cieniu bramy, by wyłonić się po drugiej stronie obwarowań.
Dopiero wówczas brańcy uświadamiali sobie, że wciąż jeszcze nie wkroczyli do miasta. Przestrzeń między Murami Zewnętrznymi a właściwymi fortyfikacjami Babilonu, które zdawały się jeszcze wyższe i bardziej monumentalne, wypełniały pola uprawne. W oddali dało się dostrzec wioski, a gdzieniegdzie, na nielicznych wzniesieniach, również rezydencje, w których arystokraci mogli odpocząć od miejskiego zgiełku. Nadrzeczny trakt przeszedł w Drogę Procesyjną, szeroką i dobrze utrzymaną.
Pojawienie się karawany wzbudziło tutaj pewne ożywienie, które jednak stanowiło zaledwie przedsmak tego, co czekało na ulicach miasta. Chłopi porzucali w pośpiechu swoje pola i stawali po obu stronach drogi, by przyjrzeć się maszerującym tłumom nagich ludzi. Mnesarete również poczuła na sobie zaintrygowane spojrzenia. Siedziała jednak pośród innych kobiet, wystarczyło więc, że przygarbiła się nieco, by czuć się osłoniętą przed niechcianą uwagą. Wkrótce zresztą okazało się, że wieśniacy również nie są wolnymi ludźmi. Oni również mieli swoich nadzorców, którzy jęli biczami zaganiać ich z powrotem do pracy.
Tymczasem Droga Procesyjna, biegnąca dotąd równolegle do rzeki, skręciła prosto na południe. Z obydwu stron flankowały ją teraz wysokie mury zwieńczone licznymi wieżami strażniczymi. Na samym zaś końcu widniała kolejna brama, różniąca się od żółto-brunatnych fortyfikacji barwą – pomalowano ją na niebiesko i pokryto złocistymi zdobieniami, które lśniły w promieniach słońca. Kiedy zbliżyli się do niej, Mnesarete dostrzegła, że złociste kształty przedstawiały w istocie lwy.
Siedzący obok woźnicy Burhan obejrzał się ku stłoczonym na wozie dziewczętom.
– Zaraz wjedziemy do miasta! – Zawołał po aramejsku, tak by wszystkie usłyszały. – Koniec z chowaniem się za innymi! Każda ma uklęknąć osobno i wyprostować się. Ramiona do tyłu, spleść dłonie za plecami i wypiąć piersi! Babilończycy chcą was sobie dobrze obejrzeć! Jeśli zobaczę, że któraś próbuje się zasłaniać, oćwiczę do krwi!
Z początku dziewczyna z Argos nie pojęła, o czym mówił – orientalna mowa wciąż bowiem stanowiła dla niej niezgłębioną tajemnicę. Zaraz jednak dostrzegła, jak nawykłe do posłuszeństwa mezopotamskie branki rozpraszają się po całym wozie i zaczynają eksponować swoje wdzięki niczym korynckie pornai łowiące klientów. Gdy obróciła się ku rzezańcowi, ten spoglądał prosto na nią.
– Potrzebujesz tłumaczenia – warknął – czy wystarczy kilka razów?
Jasne policzki Mnesarete zapłonęły czerwienią. Myśl o tym, że będzie musiała wystawiać się na widok całego miasta, przerażała ją i napełniała wstydem. A przecież nawet nie przyszło jej do głowy, by sprzeciwić się woli eunucha. Dwukrotnie już zbił ją na polecenie Hassana. Perspektywa kolejnej chłosty przejmowała grozą znacznie silniejszą niż najgorsza nawet sromota. Rozejrzała się wokół. Ponieważ zareagowała z opóźnieniem, zostało dla niej miejsce na samym przodzie wozu, gdzie będzie doskonale widoczna dla każdego gapia. Przełykając łzy bezsilności i upokorzenia, uklękła tam i wyprostowała plecy, a następnie skrzyżowała nadgarstki tuż nad pośladkami. W tej właśnie chwili wóz podskoczył z trzaskiem na jakiejś nierówności, wprawiając jej biust w drżenie. Dziewczyna z Argos spąsowiała jeszcze mocniej.
Książę kupców musiał jakoś uprzedzić mieszkańców Babilonu, że czeka ich niezapomniany pokaz. Może już poprzedniego wieczoru, podczas ostatniego postoju na poboczu traktu, pchnął do miasta któregoś z dosiadających wielbłądów jeźdźców z radosną nowiną. Niewątpliwie osiągnął to, co było jego zamierzeniem, a może nawet więcej, niźli pragnął. Za pomalowaną na niebiesko i zdobioną lwami bramą – później Mnesarete usłyszała, że nosi ona miano bogini Isztar – czekało już istne mrowie podochoconych mężczyzn. Kłębili się po obu stronach Drogi Procesyjnej, napierając na ustawiony wzdłuż traktu szpaler hoplitów z garnizonu. Pojawienie się obnażonych branek przyjęli z hucznym aplauzem. W stronę klęczących na wozie ślicznotek wyciągnęły się naraz setki ramion. Pełne entuzjazmu okrzyki zlały się ze sobą i zaczęły przypominać zwierzęce odgłosy.
Mnesarete utkwiła spojrzenie w bezchmurnym niebie. Starała się nie zwracać uwagi na to, co działo się wokół; zachować obojętność wobec oszalałych z żądzy mieszkańców Babilonu, wykrzykujących w jej stronę niezrozumiałe plugastwa. Nagle poczuła absurdalną dumę z faktu, że Hassan zdecydował się włączyć ją do swego haremu. Dzięki temu nie zostanie wystawiona na sprzedaż, jak jej towarzyszki podróży – i nie trafi w ręce któregoś z tych nędzników w dole.
Ciągnięty przez trzy pary wołów pojazd toczył się powoli Drogą Procesyjną, za nim zaś podążała reszta karawany. Tłum na poboczach najwyraźniej nie zamierzał się rozejść, a jego wycie nie milkło ani na moment. Dziewczyna z Argos spoglądała na widoczną po prawej, górującą nad dachami domów i pałaców schodkową wieżę, której szczyt zdawał się sięgać samych niebios. Później dowiedziała się, że był to ziggurat Etemenanki, „Świątynia Fundacyjna Nieba i Ziemi”, poświęcona licznym bóstwom Babilonu. Teraz wystarczyło jej, że mogła skupić uwagę na imponujących, niemal nierealnych wymiarach budowli i choć na chwilę zapomnieć o własnym poniżeniu.
Ten stan nie mógł jednak trwać długo. Niespodziewanie coś zmieniło się w panującym wokół harmidrze; w dobywający się z tysiąca gardeł ryk wplotły się nowe, desperackie nuty. Mnesarete oderwała spojrzenie od zigguratu i po raz pierwszy skierowała je w dół. Zobaczyła, jak szpaler zbrojnych ugina się pod naporem ciżby. Hellenowie próbowali odpędzać Babilończyków, tłukąc ich drzewcami włóczni, a gdy ci zbliżyli się jeszcze bardziej, także samymi tarczami. Niewiele to dawało, bo na plecy każdego z bitych napierało kilku następnych, przekonanych, że sami nie odniosą ran. Pewność ta okazała się złudna – w pewnej chwili hoplici obrócili drzewca w dłoniach i jęli razić tłum ostrzami włóczni, sięgając daleko poza jego pierwszy szereg. To jednak jeszcze bardziej rozjuszyło i tak już zapalczywych mieszczan. Nad morzem głów wzniosła się pierwsza ręka dzierżąca kamień – i cisnęła nim w najbliższego żołnierza. Pocisk odbił się wprawdzie od korynckiego hełmu, lecz jego posiadacz i tak zatoczył się do tyłu, łamiąc nieprzerwany dotąd szyk. W lukę natychmiast wdarli się młodzi mężczyźni, pragnący przedrzeć się do wozu i prezentowanych na nim kobiet.
W ślad za pierwszym posypał się zaraz istny deszcz kamieni. Większość odbijała się od tarcz, nie czyniąc Hellenom krzywdy, kilka jednak dosięgło celu, trafiając w skronie, oczy czy dzierżące oręż ramiona. Coraz bardziej skrwawieni żołnierze cofali się pod naporem tłumu, który wlał się na Drogę Procesyjną i ze wszystkich stron otoczył wóz. Jedna z dziewczyn wrzasnęła z przerażenia, gdy czyjeś muskularne ręce sięgnęły ponad drewnianą burtą, pochwyciły ją i niemal bez wysiłku wywlekły na zewnątrz. Pozostałe zbiły się w ciasną gromadę na samym środku pojazdu, całkiem zapominając o wcześniejszym rozkazie eunucha. Mnesarete natychmiast do nich dołączyła. Tym razem żadna z mezopotamskich branek nie pomyślała nawet o tym, by ją odepchnąć. W uszach wszystkich wibrował nadal skowyt uprowadzonej. Burhan zerwał się z miejsca obok woźnicy. Wrzeszczał coś, każąc ciżbie rozstąpić się i przepuścić ich dalej, ale nikt go nie słuchał. W końcu sięgnął po bat i zaczął nim smagać kłębiących się w dole ludzi.
Wóz zakołysał się, gdy wspiął się nań pierwszy śmiałek. Młody i zręczny, wyglądał na rzeźnickiego czeladnika, nosił bowiem poplamiony krwią fartuch. Wyszczerzył zęby na widok gromadki tulących się do siebie nagich kobiet. Teraz krzyczały już wszystkie, dostrzegając w jego na wpół oszalałych oczach zapowiedź swego losu. Postąpił dwa kroki naprzód, chwycił najbliższą z nich za włosy i bezlitosnym szarpnięciem wyciągnął z grupy. Zielonooka zdumiała się, widząc, ze żadna z mezopotamskich chłopek nie próbuje przyjść rodaczce z pomocą. Pewnie w duchu odczuły ulgę, że to nie na nie padł wybór. Młodzieniec pchnął nieszczęsną na deski, siłą rozwarł jej kolana i zajął miejsce między nimi. Przez chwilę mocował się z fartuchem i tuniką. Leżąca pod nim pozostała w tym czasie całkiem bierna, jakby wiedziała, że nie ma sensu walczyć.
W ślad za rzeźnikiem wspinali się kolejni spragnieni uciech mężczyźni. Wyciągali kolejne dziewczęta z malejącej z każdą chwilą grupki i rzucali się na nie niczym bestie, by czym prędzej nasycić się zgrabnymi ciałami. Wkrótce Mnesarete poczuła na sobie wzrok barczystego, nagiego od pasa w górę brodacza. Musiał być chyba kowalem, o czym świadczyły zarówno potężne mięśnie ramion, jak i widoczne na odsłoniętym ciele blizny po oparzeniach. Siłacz ruszył w jej stronę. Odpełzła do tyłu, lecz na ograniczonej przestrzeni nie było dokąd uciec. Nagle pojawił się między nimi Burhan. Z rozmachem smagnął batem zarośniętą twarz. Kowal zatoczył się do tyłu, potknął o burtę wozu i wypadł za nią, prosto w falujący w dole tłum. Nim zdążyła podziękować eunuchowi za ratunek, celnie ciśnięty kamień ugodził go tuż nad łukiem brwiowym. Na wpół omdlały osunął się na kolana. Niewiele myśląc, przyskoczyła do niego i powstrzymała przed dalszym upadkiem.
Nie miała jednak pojęcia, co czynić dalej. Rozjuszony tłum ze wszystkim stron napierał na wóz, na nim zaś trwała w najlepsze brutalna orgia. Te z mezopotamskich branek, które nie padły jeszcze łupem mieszczan, sparaliżowane lękiem czekały na swą kolej. Tymczasem Burhan wyglądał coraz gorzej. Co rusz potrząsał głową, chyba próbując opanować jej zawroty. Z rozcięcia obficie płynęła krew, zalewając mu policzek i oko. Mnesarete próbowała tamować krwawienie, ale nie miała czym – nie mogła nawet sporządzić opatrunku ze strzępu sukni, tę bowiem jej odebrano. Nagle rzezaniec pochylił się do przodu. Wstrząsnęły nim silne torsje. Jedyne, co była w stanie dla niego uczynić, to podtrzymać mu głowę, by nie legł we własnych wymiocinach.
Podniecone krzyki, które dobiegały od Bramy Isztar, nabrały nieco innej, bardziej panicznej barwy. Spojrzała w tamtą stronę i poczuła przypływ nadziei. Drogą Procesyjną nadciągali na swych cuchnących wielbłądach Ghassanidzi. W przeciwieństwie do Hellenów nie próbowali patyczkować się z pospólstwem, tylko od razu dobyli szabel. Ich zakrzywione klingi wznosiły się i opadały, ciągnąc za sobą warkocze karminowych kropel. Tłuszcza strachliwie rozstępowała się przed nimi; coraz więcej Babilończyków czmychało w boczne uliczki.
Widząc nadciągającą odsiecz, hoplici w końcu przestali się cofać i przeszli do kontrataku. Na rozkaz dowódcy odrzucili niezbyt przydatne w ścisku włócznie i sięgnęli po krótkie miecze, zakrzywione machairy i proste, dwusieczne xiphosy. Bezlitośnie tnąc i dźgając słabo uzbrojonych mieszczan, prędko zmusili ich do rejterady. W końcu gwałciciele z wozu zdali sobie sprawę, że zostali sami. Groźni w tłumie im podobnych, teraz poczuli, że nie są już bezkarni. Podnieśli się znad swoich ofiar, zeskoczyli na trakt i próbowali salwować się ucieczką. Niemal natychmiast dopadli ich arabscy jeźdźcy. Czeladnik rzeźnika zostać ścięty jako pierwszy; jego głowa potoczyła się po bruku. Zaraz potem zginęli jego kamraci. Jeszcze przez jakiś czas Ghassanidzi pozwalali, by wielbłądy tratowały kopytami ich truchła.
* * *
Przemoc wygasła równie szybko, jak rozgorzała. Pozostawiła jednak po sobie wiele świadectw. Na Drodze Procesyjnej zaległo kilkadziesiąt ciał. Niemal wszystkie należały do babilońskich plebejuszy, których łatwo było rozpoznać po ubogim odzieniu, teraz nasiąkającym posoką. Ale Mnesarete zauważyła także nagie, kobiece zwłoki porzucone tuż przy wejściu do jednego z zaułków. Z daleka trudno było ocenić, czy mezopotamska chłopka skonała z ran, czy też została stratowana przez własnych gwałcicieli, umykających spod arabskich szabel.
Zielonooka nie miała wiele współczucia dla swoich towarzyszek podróży – zarówno tej, która straciła życie, jak i tych pohańbionych na wozie. Zbyt dobrze pamiętała szykany, jakich doznała od nich jako cudzoziemka. Plwociny w misce z jadłem, uderzenia wymierzane tak, by nie zaalarmować strażników, noce spędzone na nagiej ziemi, bo żadna nie chciała dzielić z nią maty. Kiedy jednak patrzyła na nieruchome ciało branki, przyszła jej do głowy myśl: „To mogłabym być ja”. Uświadomienie sobie tego wstrząsnęło nią do głębi. Choć nie spędziła w Babilonie nawet klepsydry, zaczęła już nienawidzić tego miasta.
Od północy nadeszli tragarze, dźwigając wielką lektykę z hebanu i złota. Jak jeden mąż opadli na prawe kolano, obniżając pojazd, tak by mógł się z niego wydostać książę kupców. Wysoki, zwalisty mężczyzna w sięgającej do kostek szafranowej szacie wyprostował się i rozglądał przez jakiś czas po pobojowisku. Następnie bez słowa zbliżył się do wozu. Burhan z wysiłkiem uniósł głowę i wierzchem dłoni otarł usta.
– Panie – wychrypiał.
– Żyjesz. To dobrze – Hassan spojrzał wpierw na Mnesarete, potem ogarnął wzrokiem pozostałe dziewczęta. – Widzę, że większość drogocennego ładunku również ocalała. W lepszym lub gorszym stanie.
Z południa Drogą Procesyjną nadciągnął liczący kilkanaście włóczni oddział helleńskiej konnicy. Wiodący go oficer w posrebrzanym napierśniku i hełmie ozdobionym wysokim, purpurowym pióropuszem zeskoczył z końskiego grzbietu i rzucił wodze jednemu z przybocznych. Energicznym krokiem zbliżył się do arabskiego bogacza. A potem, o dziwo, wyprężył się na baczność i zasalutował.
– Oczyszczamy drogę na południe i przepędzamy gapiów, panie – przemówił tonem, który Mnesarete słyszała za każdym razem, gdy któryś z podkomendnych składał raport Kassandrowi. – Dalej powinno być już bezpiecznie aż do Esagili.
– Lepiej, byś miał rację, Apollodorosie – warknął Arab. – Mazeus zapewniał mnie, że nic nie zakłóci przemarszu karawany. Chciałem zaprezentować swój towar mieszkańcom, a nie wywołać zamieszki.
– Dostojny satrapa ubolewa nad tym, co się tutaj wydarzyło – zapewnił kawalerzysta. – Od miesiąca mierzymy się z takimi wybuchami. W Babilonie brakuje żywności, a do żniw zostało jeszcze sporo czasu… Biedota głoduje i się burzy.
– Ciężko się dziwić, że głoduje! Mazeus opróżnił miejskie spichlerze, by wykarmić nieprzeliczoną armię króla Aleksandra! – Hassan wciąż był rozeźlony. – Mówiłem mu, że to się w końcu zemści. Ale tak bardzo chciał zaimponować nowemu władcy… Zresztą, osiągnął swój cel – świeżo upieczony pan Azji zachował go na stanowisku, które otrzymał jeszcze od Dariusza… Tylko dlaczego ja mam teraz za to wszystko płacić?!
Wojownik nazwany Apollodorosem zdjął hełm i przeczesał godną lwa grzywę, teraz zmierzwioną i wilgotną od potu. Mimo okoliczności, uwadze Mnesarete nie uszło to, jak bardzo był przystojny. Z pewnością młodszy od Kassandra, dorównywał mu wzrostem, choć nie miał tak szerokich barków. Urodziwa i gładko ogolona twarz okolona jasnymi włosami mogłaby się zdać niemal kobiecą, gdyby nie wydatny i złamany niegdyś nos, który przydawał jej męskiej surowości. Do tego szare, przenikliwe oczy i zmysłowe usta kogoś, kto wiedział, jak korzystać z życia…
– Czy poniosłeś znaczące straty, panie? – zapytał, a jego niski głos wyrwał ją z zamyślenia. – Dostojny satrapa z chęcią je pokryje.
W niedużych ślepiach Hassana błysnęła chciwość.
– Bandyci zgładzili jedną z branek – zaczął wyliczać. – Pozbawili też dziewictwa cztery inne, wydatnie obniżając ich cenę. Podczas rozpędzania tłuszczy zginęło dwóch moich jeźdźców, a sześciu odniosło rany. Okulawione zostały również trzy wielbłądy. Wyceniam moje koszty na pięć talentów w srebrze!
Kawalerzysta powiódł wzrokiem po kobietach na wozie, jakby oceniał, czy w istocie są aż tyle warte. Jego spojrzenie zatrzymało się nieco dłużej na Mnesarete. Przez moment je odwzajemniała, ale lęk, że spostrzeże to jej właściciel, sprawił, że opuściła głowę i utkwiła oczy w swych złączonych kolanach.
– Otrzymasz taką kwotę. A teraz ruszajcie. Przysięgam, że na drodze nie czeka was już żadna przykra niespodzianka.
Książę kupców zdawał się nieco zawiedziony, że Apollodoros w ogóle nie próbował się targować. Nie trwało to jednak długo. Gdy tylko Hellen odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego wierzchowca, Arab zwrócił się do Burhana:
– Pomóż Nasrin zejść z wozu – polecił, ignorując fakt, że nieopatrzona rana na głowie eunucha wciąż mocno krwawi.
Mnesarete drgnęła, słysząc swoje nowe imię. Choć otrzymała je już parę dni temu, wciąż nie potrafiła do niego przywyknąć. Czuła, że pozbawiając ją dawnego miana, Hassan odzierał ją z tożsamości i przecinał ostatnie więzi łączące ją z Helladą.
– Pojedzie ze mną lektyką, w eskorcie Ghassanidów. Ci hoplici nieźle się prezentują, ale już raz zawiedli… A gdy idzie o bezpieczeństwo, ufam jedynie krajanom mojej pierwszej żony!
* * *
Wnętrze lektyki było pysznie urządzone, wygodne i przestronne. Wyglądało jak niewielka komnata przeniesiona wprost z pałacu, lecz gdy książę kupców wypełnił je obfitym ciałem, dla dziewczyny z Argos zostało niewiele miejsca. Kiedy już umościł się, wsparty na spiętrzonych poduszkach i ujął czekający nań puchar z winem, gestem nakazał, by uklękła mu u stóp. Pochyliła głowę, by nie zawadzać nią o kołyszącą się pod sufitem kadzielnicę, z której dobywała się wypełniająca pomieszczenie, kręcąca w nozdrzach woń kadzidła. Hassan zasunął otwór wejściowy nieprzezroczystą zasłoną, niemal całkiem odcinając ich od zewnętrznego świata. Teraz światło dnia wpadało do środka jedynie przez kilka otworów zmyślnie wybitych w suficie. Mnesarete poczuła, jak pojazd zostaje podniesiony, a następnie rusza, niesiony na ramionach tuzina silnych tragarzy.
Hassan patrzył na nią bez słowa, pociągając wino z pucharu. W półmroku dostrzegała niewielkie oczy, odcinające się bielą od szerokiej, smagłej twarzy, nie była jednak pewna, czy przybrały łaskawy, czy też surowy wyraz. Spojrzenie niepokoiło i zawstydzało Mnesarete. Miała ochotę zasłonić swoją nagość rękoma, lecz nie wiedziała, czy nie zostanie za to ukarana. Złożyła więc dłonie na udach i patrzyła w dół, na spowite szatą kolana właściciela.
– Zdejmij mi sandały – przerwał w końcu ciszę.
Pochyliła się do przodu i przez parę chwil mocowała ze skomplikowaną plątaniną cienkich, rzemiennych pasków.
– Uratowałem ci dzisiaj życie – stwierdził, obserwując jej starania. – Gdybym nie pchnął jeźdźców w stronę czoła karawany, skończyłabyś jak tamta nieszczęśnica na poboczu drogi, zgwałcona i zamordowana przez motłoch. A ja pewnie otrzymałbym za ciebie kolejny talent odszkodowania, może nawet dwa.
To Burhan mnie ocalił, pomyślała z nagłą irytacją, lecz przezornie zachowała milczenie. Zsunęła najpierw jeden, potem drugi sandał, a następnie odłożyła je za siebie, w kąt.
– Jeszcze mi za to nie podziękowałaś – ciągnął, unosząc jednocześnie prawą nogę ku jej twarzy. – Teraz masz okazję.
Natychmiast zrozumiała, że nie chodzi mu wdzięczność wyrażoną słowami. Ujęła wyciągniętą ku sobie stopę w ręce i przyjrzała się jej uważnie. Na szczęście okazała się czysta – wszak książę kupców podróżował, dźwigany mocą cudzych mięśni. Mnesarete wahała się jeszcze przez moment, na więcej nie starczyło jej odwagi. Opuściła głowę i złożyła pocałunek tuż ponad nasadą palców, a następnie zaczęła sunąć wargami w stronę kostki. Miała nadzieję, że to mu wystarczy.
– Więcej zapału, Nasrin. Chcę widzieć, że ci zależy…
Znała cenę, jaką przyjdzie jej zapłacić, jeśli go nie zadowoli. Jęła więc obsypywać śródstopie namiętnymi pocałunkami, a nawet przesuwać po skórze językiem. Wkrótce usłyszała przyspieszony oddech mężczyzny. Odstawił puchar, jakby spodziewał się, że nie zdoła utrzymać go w dłoni.
– Teraz palce… weź je do ust, jeden po drugim – zażądał.
Chcąc nie chcąc, musiała usłuchać. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że pieści w ten sposób Kassandra lub Gelona. Nie wiedzieć czemu, zdawało jej się to wówczas mniej upokarzające. Hassan jednak nie zamierzał zamilknąć, a jego głos raz po raz burzył iluzję, którą usilnie starała się zbudować.
– Dobrze… właśnie tak… więcej śliny, niewolnico… a teraz podeszwa… chcę na niej poczuć twe liźnięcia.
Choć ogarniały ją już mdłości, spełniła i to życzenie, sunąc językiem od podbicia aż po piętę. Po prawej stopie przyszedł czas na lewą, którą musiała wycałować i wylizać z równą pieczołowitością. Kątem oka dostrzegła, że szafranowa szata, dotąd opinająca jedynie wydatny kałdun Araba, teraz wybrzuszyła się w jeszcze jednym miejscu.
– Pierwszy raz składasz mi w ten sposób hołd… dlatego nie ukarzę cię za brak ochoty. Z czasem nauczysz się wielbić każdą część mojego ciała, bez wahania i widocznej odrazy. A teraz pomóż mi podciągnąć odzienie.
Jej pan ugiął nogi w kolanach i z wysiłkiem uniósł biodra, nieco ułatwiając Zielonookiej zadanie. Powoli odsłoniła jego ciało, aż po krocze.
Uwolniony członek wyprężył się w dumnym wzwodzie. Nim zdążyła mu się przyjrzeć, Hassan chwycił ją za włosy i szarpnięciem przyciągnął sobie do podbrzusza. Nabrzmiała męskość sforsowała barierę warg i wdarła się do ust, zatrzymując się dopiero przed przełykiem. Czując, że się dusi, Mnesarete szarpnęła się raz i drugi, lecz właściciel trzymał ją mocno. Dopiero gdy poddała się w pełni jego woli, zwolnił uścisk na tyle, by mogła zaczerpnąć tchu. Drugą ręką odciągnął nieco zasłonę, by wyjrzeć na zewnątrz.
– Mój pałac jest już blisko – wydyszał. – Niebawem będziemy na miejscu, więc spraw się szybko… W nocy przyjdzie czas na dłuższe igraszki…
Korzystając z przyznanej swobody, podniosła się nieco, tak że w ustach pozostała jej tylko żołądź. Usadowiła się wygodniej, wsparła na kolanach i łokciach. Wciąż czując na włosach ciężką dłoń, zaczęła poruszać głową w górę i w dół, wargami ściśle otulając męskość. Ta wyraźnie już pulsowała od napływającej do niej krwi. Dziewczyna z Argos uświadomiła sobie, że pieszcząc mu stopy, mocno już rozpaliła swego pana i obecnie tylko niewiele dzieli go od ekstazy. Zebrała więcej śliny i pozwoliła, by spłynęła kroplami w dół trzonu. Ujęła go w palce i lekko zaciskając, rozcierała po nim wilgoć. Z ust Hassana dobywały się kolejne, coraz głośniejsze jęki. By jeszcze wzmocnić jego doznania, do masażu warg dodała teraz długie liźnięcia, omiatające całą główkę. Czuła już pod językiem pierwsze krople, które zapowiadały rychłą erupcję rozkoszy.
Uda Araba rozwarły się szerzej i zadrżały. Biodra, jakby wiedzione własną wolą, poderwały się gorączkowo, raz jeszcze wpychając męskość do gardła Mnesarete. Właściwie nie poczuła smaku pierwszej porcji nasienia, którym ją napoił. Dopiero gdy członek nieco się cofnął, kolejne strumienie wypełniły jej usta. Wytrysk okazał się nadzwyczaj obfity, więc przełykała w pośpiechu, wsłuchana w przeciągły krzyk spełnienia, który rozniósł się chyba po całym Babilonie. Niegdyś rozpierałaby ją duma, że sprawiła kochankowi tak intensywne szczytowanie. Teraz cieszyła się po prostu, że jest już po wszystkim.
Kiedy przestał zaciskać palce na jej włosach, uniosła się powoli znad jego podbrzusza. Spojrzała tęsknie na puchar, w nadziei, że pan pozwoli jej spłukać słono-kwaśny posmak. Lecz zaspokojony książę kupców nie zwracał teraz na nią uwagi. Otarł pot z czoła, chwycił kielich i opróżnił go dwoma potężnymi haustami. W tym samym momencie lektyka zakołysała się, a następnie została obniżona, tak by umożliwić jej wygodne opuszczenie. Hassan wyjrzał przez szparę w otworze wyjściowym i uśmiechnął się.
– Nareszcie w domu. No już, pomóż mi się odziać, Nasrin. Przecież widzisz, jak przez ciebie wyglądam…
Kiedy obciągnęła i wygładziła mu szatę, odsunął całkiem zasłonę i stanowczym ruchem wypchnął ją pierwszą na zewnątrz. Tragarze popatrzyli na dziewczynę z Argos i uśmiechnęli się obleśnie. Z początku sądziła, że chodzi im o nagość. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że wcale nie spoglądają na jej biust czy łono. Uniosła dłoń, przesunęła palce po podbródku… i oblała się jeszcze głębszym rumieńcem. Kiedy walczyła o to, by nie zakrztusić się wytryskiem Hassana, trochę miłosnego nektaru wyciekło jej kącikiem ust. Teraz nosiła na twarzy widoczne ślady jego przyjemności… Tymczasem w stronę lektyki zmierzał już tłum służby, by powitać powracającego z dalekiej podróży pana.
Kiedy usiłowała zetrzeć z policzka i brody nasienie, ten, który ją naznaczył, wygramolił się z lektyki. Słudzy, w większości gładkolicy rzezańcy, osunęli się przed nim na kolana i złożyli głęboki pokłon. Nie wiedząc, czego się od niej oczekuje, Mnesarete poszła w ich ślady. Książę kupców zignorował uniżone pozdrowienia i od razu zaczął przemawiać stanowczym tonem, najwyraźniej wydając rozkazy. Tragarze podźwignęli pustą już lektykę i oddalili się z nią. Wolna od ich drwiących spojrzeń i chwilowo zapomniana przez wszystkich, dziewczyna z Argos dyskretnie się rozejrzała. Klęczała na rozległym placu wyłożonym prostokątnymi, kamiennymi płytami. Przed nim wznosiła się imponująca rezydencja, zbudowana w stylu architektonicznym imitującym Pałac Letni babilońskich królów. Kolumnady wspierały kolejne, wznoszące się tarasowo dachy. Do głównego wejścia prowadziły szerokie i długie schody, zaś na ich kamiennych poręczach przysiadły lwy podobne do tych, które zdobiły Bramę Isztar.
Front budowli oraz jej skrzydła z trzech stron okalały plac. Z czwartej zamykał go wysoki, zwieńczony dwoma wieżami strażniczymi mur. Pomiędzy nimi znajdowała się szeroka, rozwarta na oścież brama. Właśnie przejeżdżał przez nią wóz z pozostałymi brankami, otoczony przez kilkunastu ghassanidzkich jeźdźców. Nim podwoje zostały zamknięte, Zielonooka ujrzała jeszcze resztę karawany – nieprzeliczone szeregi skrępowanych niewolników podążających Drogą Procesyjną dalej na południe. Najwyraźniej prowadzono ich na przygotowane wcześniej kwatery, gdzie odpoczną po długiej i wyczerpującej wędrówce. Wszak najrozleglejszy nawet pałac nie mógł pomieścić ich wszystkich. Domyślała się, że miejsce, w którym spędzą ostatnie chwile przed wystawieniem na sprzedaż, było znacznie mniej luksusowe niż to, do którego trafiła ona. Wtedy właśnie uznała, że w tym niegodziwym, pełnym plugastwa świecie istnieje jednak jakaś szczypta sprawiedliwości.
Wyrzuciwszy z siebie wszystkie dyspozycje oraz polecenia, Hassan ruszył w stronę schodów. W ślad za nim podążył długi korowód sług, którzy przekrzykiwali się, bez wątpienia obsypując go pochlebstwami i zapewnieniami o oddaniu oraz lojalności.
Tymczasem arabscy wojownicy zsiedli z wielbłądów i zbliżyli się do wozu. Zabrali się do pomagania brankom w zejściu z pojazdu, przy okazji bezwstydnie je obmacując. Mogli to czynić do woli, bo czujny zazwyczaj Burhan nie zwracał na nich uwagi. Mnesarete zobaczyła, że rana na skroni przestała już krwawić, ale on i tak nie wyglądał dobrze. Gdy tylko zeskoczył na podłoże, stracił równowagę i zachwiał się. Upadłby jak długi na kamienne płyty, gdyby nie podtrzymali go dwaj Ghassanidzi, którzy powiedli następnie eunucha w stronę południowego skrzydła pałacu. Mogła mieć tylko nadzieję, że prowadzą go do medyka.
Tymczasem do klęczącej wciąż Zielonookiej zbliżył się kolejny rzezaniec. Ten nie mógł się chyba bardziej różnić od Burhana. Odziany w jedwabną szatę, już z daleka emanujący wonią orientalnych pachnideł, otyłością dorównywał Hassanowi, choć był od niego co najmniej o głowę niższy. Długie, czarne włosy lśniły mu od wtartych w nie wonnych olejków, na palcach skrzyło się kilka pierścieni. Gdyby nie całkiem pozbawiona zarostu twarz i wysoki, nieco egzaltowany głos, którym się do niej zwrócił, mógłby z powodzeniem uchodzić za babilońskiego wielmożę.
– Ty musisz być Nasrin. Jam jest Beltheshazzar, pokorny sługa naszego prześwietnego pana i zarządca jego haremu.
Całkiem nieźle posługiwał się greką, choć silny akcent utrudniał zrozumienie niektórych słów. Nie wiedziała, jak ma się odnosić do przybysza, więc na wszelki wypadek skłoniła przed nim głowę.
Odczekał chwilę, przyjmując ten hołd, nim w końcu rzekł:
– Podnieś się z kolan. Czy nie widzisz, że nasz prześwietny pan raczył już opuścić dziedziniec? I nie wypinaj tyłka w stronę tych zwierząt – rzucił niechętne spojrzenie Ghassanidom – bo któreś z nich w końcu skorzysta. To zaś nie skończyłoby się dobrze dla żadnego z was.
Wstała, po raz kolejny tego dnia drżąc ze złości oraz poniżenia. Beltheshazzar wyminął ją, nawet nie spojrzawszy na odsłonięte przed nim wdzięki. Zbliżył się do pozostałych branek z wozu, które, otoczone ze wszystkich stron przez arabskich nadzorców, ponownie zbiły się w ciasną grupę. Wypowiedział kilka słów, najwyraźniej będących imionami, bo po każdym z nich jedna z branek występowała naprzód. Kiedy przed eunuchem stały już cztery, odwrócił się i nakazał gestem, by podążały za nim. Przechodząc obok Mnesarete, przyzwał ją tym samym ruchem dłoni. Niezrozumienie na jej twarzy musiało być tak ewidentne, że aż parsknął śmiechem.
– Co się stało, Nasrin? – spytał z drwiną w głosie. – Myślałaś może, że tylko ty dostąpisz zaszczytu włączenia do haremu? Sądziłaś, że sama jedna umilałaś prześwietnemu panu podróż przez Babilonię i Asyrię? Że spędzał samotnie noce, w które nie wzywał cię do swego łoża? Pora porzucić te złudzenia, Hellenko. Byłaś, jesteś i już zawsze pozostaniesz jedną z wielu.
To powiedziawszy, ruszył w stronę północnego skrzydła pałacu. Mezopotamskie chłopki podreptały za nim, nie poświęcając dziewczynie z Argos nawet spojrzenia. Chcąc nie chcąc, zmuszona była ruszyć w ich ślady. Jedna z wielu, pomyślała gorzko. Pomimo całej swej urody, gracji oraz tętniącej w żyłach namiętności, czy kiedykolwiek stała się kimś więcej? Nie dla Kassandra, a już z pewnością nie dla Hassana. Mężczyźni zaspokajali się jej ciałem, raczyli żądzą, sycili wszystkim, co mogła im zaofiarować. I nieodmiennie porzucali, drżącą z zazdrości i tęsknoty, po to tylko, by szukać tego samego w ramionach innych kobiet. A kiedy sama ośmieliła się odpłacić im pięknym za nadobne… odebrali jej wszystko, prócz nieszczęsnego życia.
Niewielki orszak wiedziony przez Beltheshazzara skierował się ku ozdobnym, wykutym z brązu drzwiom, przed którymi straż pełniło dwóch żołnierzy. Ci również mieli smagłe, ogorzałe od pustynnego słońca twarze, lecz w przeciwieństwie do ochraniających karawanę jeźdźców nie nosili obszernych, przybrudzonych dżalabiji, lecz wypolerowane na błysk łuskowe pancerze oraz wysokie, zwężające się ku szczytowi hełmy. Tak długo jak tylko mogli, zbrojni spoglądali na podążające za eunuchem nagie dziewczęta. W końcu jednak rozstąpili się na boki. Jeden odpiął od pasa duży klucz i przekręcił go w zamku. Następnie pociągnęli za uchwyty i rozwarli na oścież obydwa skrzydła wrót.
Mnesarete spróbowała przeniknąć wzrokiem ziejącą za nimi ciemność. Bez skutku. Miała wrażenie, że zstępuje z zalanego słonecznym blaskiem placu wprost do mrocznego grobowca. Przestronnego, wzniesionego z rozmachem, pełnego kunsztownych zdobień – ale jednak grobowca. Czuła, że jeśli przejdzie przez brązowe drzwi, nigdy już nie zobaczy błękitnego nieba. Beltheshazzar i mezopotamskie branki zniknęli już we wnętrzu, ona zaś zatrzymała się w progu. Walczyła sama ze sobą, niepewna, czy raz jeszcze okazać posłuszeństwo i kroczyć dalej, nawet ku własnej zgubie, czy też spróbować ucieczki, która niemal na pewno okaże się daremna.
Kiedy tak biła się z myślami, arabscy strażnicy korzystali z nadarzającej się okazji, by podziwiać z bliska wszystkie walory jej ciała. W końcu ten, który dzierżył klucz – zapewne wyższy rangą – stwierdził, że starczy już tej zabawy. Stanął za dziewczyną z Argos, ostatni raz spojrzał na przyprawiające o obłęd pośladki, westchnął, po czym stanowczym ruchem pchnął ją w mrok. Krzyknęła, zaskoczona. Potknęła się na śliskiej posadzce, poleciała naprzód, ręką zasłoniła przed upadkiem twarz. Brązowe wrota zawarły się za nią ze szczękiem. Potem zaś rozległ się chrobot obracanego w zamku klucza.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Megas Alexandros
2024-10-25 at 00:51
Dobry wieczór, przedstawiam Czytelniczkom i Czytelnikom drugi rozdział przygód Mnesarete,czy Babilonską niedolę II.
Poprzedni rozdział obejmował ponad 20 dni wędrówki przez Mezopotamię. Ten skupia się na ledwie kilku klepsydrach z życia Mnesarete. Jedność miejsca, czasu i akcji, ideał antycznych dramaturgów, został niemal zrealizowany 🙂
Jak zawsze wielkie podziękowania należą się Arei Athene, mojej niezrównanej Korektorce!
Pozdrawiam
M.A.
Marek
2024-10-25 at 08:52
Cudowne. Nie mogę doczekać się kolejnej części.
Megas Alexandros
2024-10-25 at 09:36
Dziękuję za dobre słowo.
Dobrze mi się pisze Babilońską niedolę, więc sądzę, że kolejna część ukaże się niebawem. Wpierw jednak muszę wrócić na chwilę do obozowiska pod oblężonymi Pasargadami i napisać Perską Odyseję XXIX 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Yen
2024-10-25 at 16:59
Lubię te – jakby to porównać do seriali – spin-offy, zwłaszcza o kobietach z Twoich opowiadań. Mnesarete jest ciekawą postacią – niby jej nie lubię, niby się cieszę, że spotkała ją zasłużona kara, ale jednak mam nadzieję, że przetrwa jak najdłużej, nawet w niesprzyjających okolicznościach.
Jestem pod wrażeniem dbałości o szczegóły i budowania postaci. Jak się dostosowuje, złamana okrucieństwem swojego nowego pana, który – nawiasem mówiąc – budzi niechęć i odrazę jeszcze większą, niż sama Mnesarete wcześniej.
Niby czasy antyczne, ale Twoi bohaterowie jak żywi 🙂
Ale może to dlatego, że zawsze miałam słabość do antyku.
Megas Alexandros
2024-10-25 at 21:51
Dobry wieczór, Yen!
Te, jak celnie je nazywasz spin-offy, stanowią przyjemną odskocznię od Perskiej Odysei. Nie tylko dlatego, że z założenia są krótsze i mniej złożone fabularnie (choć nie jestem pewien, czy mogę to na tym etapie rzec o Babilońskiej niedoli, bo seria zaczyna niepokojąco „pączkować”), ale też pozwalają zmierzyć się z innym rodzajem postaci.
Strony Perskiej Odysei zapełniają twardziele, przyzwyczajeni do tego, by konflikty rozstrzygać mieczem albo pięścią. Tymczasem Tais oraz Mnesarete – a także Likajna, jeśli napiszę kiedyś ciąg dalszy Korynckich Nocy – muszą radzić sobie inaczej. Działać niekonfrontacyjnie, negocjować, szukać kompromisów, czasem poświęcać swe wartości, by ocalić to, co najważniejsze. Komponowanie ich przygód wymaga nieco więcej pomysłowości, ale jest też odświeżającym doświadczeniem, po którym z większą ochotą wracam również do nieokrzesanych przemocowców z głównej serii.
Cieszę się, że konstrukcja Mnesarete przypadła Ci do gustu. Chciałem, by była nieoczywistą postacią, by niechęć do Zielonookiej z czasów przed zniewoleniem walczyła ze współczuciem dla niej jako niewolnicy. Relacja Argiwki z Hassanem będzie ewoluować. Bez wątpienia w ich przypadku trafiła kosa na kamień. Pytanie tylko, kto okaże się kosą, a kto kamieniem 🙂
A do antyku również mam słabość, z której narodziły się te wszystkie opowieści!
Pozdrawiam
M.A.
Nefer
2024-11-02 at 20:03
Opowieść o Mnesarete, która w założeniu miała być tylko dodatkiem do „Odysei”, rozrasta się i zaczyna żyć własnym życiem. I bardzo dobrze. Obecny epizod nie posuwa wprawdzie fabuły milowymi krokami (Autor trzyma się konsekwentnie – jak sam zaznaczył – klasycznej zasady jedności czasu, miejsca i akcji stosowanej w dramacie antycznym) ale jednak przynosi wiele nowych informacji oraz materiału do przemyśleń. Mnie osobiście uderzyły dwa aspekty – Hassan, jakkolwiek obmierzły i antypatyczny, objawia wielorakie i dla mnie przynajmniej niespodziewane oblicza sztuki perwersji (całowanie stóp pana przez urodziwą niewolnicę, no proszę…), co więcej, okazuje się wyraźnie mniejszym złem od babilońskiego motłochu. Cóż, pełna racja, arystokraci (krwi czy pieniądza), nawet zdeprawowani, nie dorównają w naturalnym, tępym okrucieństwie spuszczonemu ze smyczy motłochowi, gdy tylko ten znajdzie okazję by pofolgować swoim naturalnym skłonnościom, zwykle okiełznywanym siłą przez takie czy inne władze (na szczęście). Wszystko to podane w wyborny sposób, z zachowaniem wszelkich zasad warsztatu. Czekamy na ciąg dalszy.
Megas Alexandros
2024-11-03 at 16:03
Witaj, Neferze!
Początkowo rozdział miał obejmować znacznie więcej wydarzeń, a także prezentować kilka nowych bohaterek, ale cóż, scena wjazdu do Babilonu rozrosła się i wypełniła sobą całe jego ramy. Resztę treści jaką miałem zaplanowaną będę musiał zawrzeć w kolejnym. I tak właśnie wygląda ten proces, który nazywam pączkowaniem. Raz rozpoczęta opowieść zaczyna żyć swoim życiem.
Zgadzam się, że Hassan jest człowiekiem o różnorodnych upodobaniach. Co więcej, zgromadzony majątek oraz czasy, w których przyszło mu żyć, umożliwiają mu swobodną realizację każdej zachcianki, bez oglądania się na ograniczenia wynikające z praw, ludzkiego osądu czy choćby moralności.
Co zaś się tyczy miejskiego pospólstwa – na jego usprawiedliwienie mogę rzec tylko, że Hassan niezbyt fortunnie zaplanował swój powrót do Babilonu. Pokazanie wygłodzonym, żyjącym na granicy przetrwania mieszkańcom towaru luksusowego, jaki stanowili niewolnicy, towaru, na który zwykłego plebejusza nigdy nie byłoby stać, mogło zostać odebrane jako prowokacja. Zwłaszcza, gdy na samym czele jechały takie piękności, jak sama Mnesarete. Ludzie, którzy nie posiadają prawie niczego nie boją się też, że wiele stracą, jeśli zbuntują się przeciw niesprawiedliwemu porządkowi. Widok urodziwych, nagich dziewcząt jeszcze ich do tego popchnął.
Satrapa Mazeus i dowódca garnizonu Apollodoros powinni byli to przewidzieć i przekonać księcia kupców do zmiany planu. No, ale obaj są z nim powiązani mocno korupcyjnymi niciami, co wpływa na ich zdolność oceny sytuacji.
Pozdrawiam
M.A.