Wśród rodzinnych podań i legend prym wiedzie historia o moich rodzicach, którzy dumni z narodzin córeczki, od pierwszej niedzieli wiosny do ostatniej niedzieli lata zabierali mnie na spacer po Parku Brzozowym. Droga do najpiękniejszego miejsca w Grzeszynie wiodła przez wąziutki bulwar, gdzie znajdował się jedyny w całym mieście sklep muzyczny. Podobno, ilekroć przechodziliśmy obok niego, ze wszystkich sił próbowałam wydostać się z wózka, płacząc przy tym wniebogłosy. Kiedy podrosłam – to wiem ponad wszelką wątpliwość – dalej chadzaliśmy wytyczonym wcześniej szlakiem. Wyposażona w prośbę i groźbę nieraz zatrzymywałam się przy sklepowej witrynie, żeby głośno domagać się zakupu skrzypiec. To histerycznie wieszałam się tacie na rękach, to ciągnęłam mamę w kierunku wystawy. Nie mogłam pojąć, dlaczego tylko ja doceniam piękno zdobień klonowego korpusu i wstrzymuję oddech na myśl o możliwościach, jakie daje smukły gryf.
Chcę wierzyć, że to właśnie tamten egzemplarz otrzymałam potem na szóste urodziny, ponieważ wiszący dziś w honorowym miejscu instrument stanowi symbol tego, co miało wydarzyć się później. Uwierzyłam bowiem, że zawsze dostanę to, czego pragnę. Niesiona prawem samospełniającej się przepowiedni, do szkoły muzycznej weszłam razem z drzwiami. Nauczyciele szybko poznali się na moim talencie i otoczyli mnie indywidualną opieką. Każde zajęcia były jak otwarcie następnego rozdziału pięknej baśni, w której to ja byłam główną bohaterką, zaś skrzypce moim magicznym rekwizytem. Nic więc dziwnego, że już w pierwszym roku zaliczyłam sceniczny debiut ze starszą grupą, a niedługo później sama prowadziłam rodziców za ręce do Parku Brzozowego, żeby na własne oczy mogli zobaczyć, jak wysunięta na przedzie muszli koncertowej gram pierwsze w swoim życiu solo.
Moja muzyczna przygoda składała się z niezliczonej ilości debiutów: pierwszy koncert na pianinie, pierwszy konkurs czy pierwszy występ z autorskim utworem. Debiuty, swoiste kamienie milowe na drodze do świetności były tym cenniejsze, im szybciej udało się je zaliczyć. Każde choćby najmniejsze osiągnięcie zostawiało we mnie ślad, coraz bardziej kształtując moje muzyczne „ja”. Szczególnym zaszczytem był występ w prawdziwej filharmonii, jakiego dostąpiłam jako pierwsza uczennica naszej skromnej szkółki.
Odkąd zaprezentowałam się znajomym na jednym z apeli, w liceum nazywali mnie sceniczną bestią. Mówili, że od samej determinacji w moich oczach można dostać gęsiej skórki. Musiałam wierzyć im na słowo, bo wraz z pierwszym muśnięciem strun zapominam o bożym świecie. Koncentruję się wyłącznie na kolejnej nucie, aby nie tylko zagrać ją poprawnie, ale wzbogacić czymś, czego nie zapisuje się na pięciolinii – własnymi emocjami. Delektuję się tą wyjątkową chwilą, kiedy instrument staje się naturalnym przedłużeniem ręki, a ja sama marzeniem dziewczynki, którą byłam dawno temu. Widzę wówczas jej rozpromienioną buzię, dumną z tego, jak pięknie korzystam z dawnych wyrzeczeń i wiem, że dopóki mam ją w sobie nie ma rzeczy niemożliwych.
Myślałam, że już zawsze bez lęku będę skakać w nieznane, jakby życie było zaledwie przydługą partyturą czekającą na moje smyczki. Niestety, w klasie maturalnej stanęłam przed debiutem, który spędzał mi sen z powiek.
Wszystko zaczęło się wczesną jesienią w szatni przed WF-em, kiedy Ola rozpoczęła kampanię przechwałek o tym, jak cudownie jest jej ze swoim chłopakiem. Tydzień w tydzień uchylała rąbka łóżkowych tajemnic, a dziewczyny patrzyły na nią jak w obrazek. Z jednej strony sama chciałam dowiedzieć się od niej jak najwięcej, z drugiej jednak, gdy tylko zaczynała mówić, aż zaciskała mi się pięść. Skrycie zazdrościłam jej Tomka. Nie mogłam znieść myśli, że gdybym tylko dała mu się pocałować na dyskotece w pierwszej klasie, on i wszystkie te wyjątkowe przeżycia należałyby do mnie.
Z biegiem czasu czułam się coraz bardziej osaczona. Oto Ruda, zaledwie miesiąc po tym, jak pomogłam jej przejść metamorfozę, „kochała się” z Kaszaną. Co prawda on przedstawiał ich zbliżenie jako uwłaczający jej godności numerek, ale nikt nie kwestionował sedna sprawy. Jakby tego było mało, coraz więcej mówiło się o rzekomym rozłożeniu nóg przez Julkę i choć to absolutnie niemożliwe, dobijało mnie samo istnienie takich plotek.
Czara goryczy przelała się, kiedy podczas rytualnej już rozmowy w szatni zostałam zapytana o własne doświadczenia. Wścibskie ślepia natychmiast zagoniły mnie do narożnika jak bezbronne zwierzę. Zrobiło mi się gorąco, z trudem łapałam oddech. Ludzie zawsze postrzegali mnie przez pryzmat scenicznych popisów. Myśleli, że jestem śmiała, przebojowa, a skoro nie mówię wiele o chłopakach, to pewnie zmieniam ich jak rękawiczki. Nie chcieli pojąć, że poświęcenie to nie tylko trud włożony w katorżnicze ćwiczenia, ale też utrata czegoś, na co zabrakło czasu. Że gdy koleżanki grały w berka, ja chłonęłam teorię muzyki, a kiedy rozmawiały o chłopakach i uczyły się z nimi postępować, ja nawiązywałam szczególną więź ze swoimi skrzypcami. Byłam dziewicą, ale ani myślałam się do tego przyznawać. W przypływie geniuszu machnęłam tylko ręką w geście „długo, by mówić”, a przed dalszymi namowami uchronił mnie szkolny dzwonek. Pomimo fartownej obrony wyidealizowanego wizerunku Olgi Majewskiej, do końca dnia czułam w brzuchu palący wstyd. To właśnie wtedy postanowiłam czym prędzej zadebiutować na scenie dla dorosłych.
Przez kilka dni rozważałam potencjalnych kandydatów. Bogatsza o doświadczenia innych, nie chciałam dać się wykorzystać, ani zostać numerkiem w czyjejś kolekcji. Z miejsca odrzuciłam więc Kaszanę, Filipa i im podobnych. Musiałam skreślić też Tomka, bo raczej nie był tak głupi, żeby zostawić Olę. Długo myślałam za to o Andrzeju, chłopaku ze szkoły muzycznej. Niewątpliwie przystojny, wręczał mi kwiaty z byle okazji, a czasami próbował nawet pocałować w rękę, ale nie miałam do niego za grosz zaufania. Potrzebowałam kogoś, kto nie zacznie paplać na lewo i prawo, jeśli nie pójdzie mi najlepiej.
Muzyka nauczyła mnie jednego: najwspanialsze utwory wcale nie wpadają w ucho za pierwszym razem. Potrzeba wielokrotnych odsłuchów, aby stopniowo odkrywać zawarty w nich kunszt. Z wiekiem zrozumiałam, że prawidłowość ta ma zastosowanie także wobec człowieka. Im bogatsza w melodie, akordy i harmonie jest jego dusza, tym trudniej złapać równy rytm, ale jakże bardziej satysfakcjonujące jest potem wspólne towarzystwo.
Moja uwaga skierowała się ku Rafałowi, zamkniętemu w cyfrowym świecie geekowi komputerowemu. Wyrzutkowi, który robił na przerwach za ulubiony worek treningowy szkolnych bandziorów. On, niczym niewyróżniający się z tłumu wymoczek o krótko ściętych włosach i ja, podziwiana za swój talent, a przy tym chyba całkiem niebrzydka… Pozornie pasowaliśmy do siebie jak pięść do nosa, ale czyż natura nie zna przypadków życia w znacznie bardziej niezwykłych symbiozach?
Przez dojeżdżanie na lekcje muzyki drugiego stopnia do Powiązek, w liceum miałam wiele nieobecności. Koleżanki mnie lubiły, ale nie miałam z nikim zbyt zażyłych relacji. Rafał był dla mnie miły. Zawsze słuchał co mam do powiedzenia i potrafił dodać od siebie coś mądrego, jeśli akurat w swojej chorobliwej nieśmiałości nie kulił się pod moim uśmiechem. W szczególności urzekał mnie pogodą ducha. Na szkolnych korytarzach zawsze ktoś mu dokuczał, tylko siedząc ze mną nie groziło mu bicie. Mimo to zawsze robił wszystko, żeby nie obciążać mnie swoją ciężką dolą.
Tak jak kilkanaście lat wcześniej przed galerią sklepu, miałam wrażenie, że dostrzegam coś nieuchwytnego dla reszty. Z każdą rozmową zastanawiałam się, dlaczego tylko ja widzę w tym biednym chłopaku tak wiele pozytywnych cech. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony bardzo go lubiłam, z drugiej zaś bałam się oceny koleżanek i kolegów, według których stać mnie było na znacznie więcej. Ostatecznie zainspirowana wolnymi od schematów wielkimi artystami postanowiłam komponować własne życie bez oglądania się na innych.
Oczywiście łatwiej powiedzieć niż zrobić. Kiedy pierwszy raz zaprosiłam go do siebie na wspólne odrabianie moich zaległości, nalegałam na dyskrecję. Niestety wcale nie z obawy o zazdrość koleżanek, a własny lęk przed wyśmianiem.
Zazwyczaj ucząc się z Rudą, musiałyśmy godzinami ślęczeć z nosami w książkach, a Końskiej na końcu sama tłumaczyłam przerabiany materiał. Z Rafałem było inaczej. Zawsze wiedział, co było na lekcjach i nigdy nie tracił do mnie cierpliwości. W niezwykły sposób potrafił sprawić, że wszystko stawało się takie proste.
Jako że nieobecności miałam bez liku, Rafał spędzał u mnie dużo czasu. Jego bezinteresowność mi schlebiała, ale po kilku sekretnych schadzkach uznałam, że trochę nie fair jest go tak wykorzystywać i należy się jakoś odwdzięczyć. W tym celu zapytałam pewnego razu, czy chciałby kiedyś razem w coś pograć. Nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach takiej iskry. Na „kiedyś” wybrał najbliższą sobotę, a potem długimi minutami przekonywał mnie, że nie będę żałować.
Pomimo zapewnień o dobrej zabawie, odwiedziłam go z ciężkim poczuciem obowiązku. Byłam przekonana, że zmarnuję kilka godzin na jakieś głupie bijatyki, ale to, co zastałam na miejscu, wprawiło mnie w osłupienie. W pokoju Rafała stała zabawkowa gitara z kolorowymi przyciskami. Był to kontroler do gry zręcznościowej Music World.
Rafał cierpliwie wytłumaczył mi, że zabawa polega na wykonywaniu rytmicznych kombinacji klawiszy, które uwalniają melodie największych przebojów na świecie, a potem zasiadł przed klawiaturą i wystąpiliśmy w duecie. Myślałam, że to będzie bułka z masłem, ale okazało się zupełnie inaczej. Po niespełna trzydziestu sekundach przez moje błędy nasz pasek wymiatania spadł na czerwony poziom, za co wygwizdała nas publiczność. W kolejnych próbach nic się nie zmieniło. Notowałam skuchę za skuchą, fani bez przerwy buczeli. Robiło mi się wstyd, ale Rafał wcale nie wyglądał na zawiedzionego. Mało tego. Bez przerwy mnie pocieszał i przekonywał, że zaraz będzie lepiej.
– Może ty graj na gitarze – zaproponowałam. – Keyboard to prawie jak pianino, będzie mi łatwiej.
Po zmianie instrumentów poczułam się pewniej. Moje palce nie sunęły co prawda po klawiszach gamingowej klawiatury jak po prawdziwym instrumencie, ale gra zaczęła nam się układać. Opanowywałam spiralne sekwencje, popełniałam coraz mniej błędów w rytmicznych sekcjach, a czasami nawet zdobywałam dodatkowe punkty delikatnym wibrato. Wpadłam w tę samą manię doskonałości, co przy prawdziwej nauce gry. Z tą różnicą, że zamiast brzydkiego jazgotu wydobywającego się spod zmęczonych żmudnymi ćwiczeniami bolących palców towarzyszyły nam piękne takty popularnych utworów.
Raz graliśmy energiczne „Ring of Fire” Johny’ego Casha, potem jazzowe „Take Five” z nieregularnym metrum, a jeszcze później robiliśmy podkład do nieśmiertelnego „Smooth Criminal” dla samego Michaela Jacksona. Zabawa była wyśmienita. Nieustannie się dopingowaliśmy. Pocieszaliśmy po klęskach i przybijaliśmy piątki po kolejnych udanych piosenkach. Kameralna początkowo scena zamieniła się w stadion wypełniony po brzegi szalejącym tłumem fanów. Nie wiedzieć kiedy, ukończyliśmy całą trasę koncertową. Miałam przyjść na dwie godziny, wyszłam po sześciu.
– Następnym razem zagramy na trudniejszym poziomie – pożegnał mnie w drzwiach.
„Następnym razem”. Właśnie wtedy pierwszy raz, choć pewnie nieświadomie, zaczął mnie zdobywać. Wszystko szło we właściwym kierunku.
Zaczęłam regularnie przychodzić do Rafała. W przeciwieństwie do moich, jego rodzice weekendy spędzali w domu. Przy każdych odwiedzinach częstowali mnie ciastkami i szklanką mleka, a potem pozwalali skupić się na grze. Uwielbiałam ich za to, jak dając nam przestrzeń, potrafili być jednocześnie tacy obecni. Tatko Borczyk okazjonalnie wchodził do pokoju i headbangował swoją łysiną jak prawdziwy fan ciężkiego brzmienia, mimo że nie odróżniał nawet Metalliki od Iron Maiden, a mama zawsze okazywała nam nieme wsparcie.
Poziom średni udało nam się zrobić za jednym posiedzeniem, ale trudny był bardzo wymagający. Potrzebowałam czasu na przyzwyczajenie się do używania kolejnych klawiszy, a i Rafał nie mógł mnie już tak bezbłędnie asekurować. Dwa razy żegnaliśmy się z poczuciem niedosytu, bo nie udawało nam się przejść gry. Podczas trzeciej próby znacznie szybciej dotarliśmy do finałowego starcia na scenie piekielnej, ale bogowie metalu zdawali się nie do pokonania i raz po raz dawali nam wycisk. W kulminacyjnym momencie milkł głos Jamesa Hetfielda, po czym zostawałam zasypywana niewykonalną ilością nut do trafienia, a nasz pasek wymiatania leciał na łeb, na szyję. Za którymś podejściem, kiedy fani zaczęli już nerwowo oglądać się na siebie, Rafał postawił nogę na biurku, wznosząc swą gitarę pod sam sufit. W pozie godnej gwiazdy rocka zaliczył perfekcyjny segment, wydostając nas z tarapatów. Dotrwaliśmy do końca utworu, wiwatom nie było końca. Efekty pirotechniczne zatrzęsły sceną, aż nagle jej część zarwała się pod naszymi przeciwnikami, którzy spadli do najczarniejszych czeluści piekieł.
Miałam ciarki na plecach. Uczucie towarzyszące przejściu gry może się równać z występami na prawdziwej scenie. Niewiele myśląc, wpadliśmy sobie w ramiona. Zachowywaliśmy się tak głośno, że nawet państwo Borczykowie przyszli sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Krótko przed pożegnaniem jego mama zaproponowała, żeby odprowadził mnie do domu, a wtedy Rafał wyjawił, że nasze spotkania są tajemnicą i nikt nie może się o nich dowiedzieć. Ze starszej pani jakby uszło powietrze. Przytomnie poprosiła syna, by wyrzucił śmieci, dzięki czemu mogłyśmy porozmawiać jak dwie dorosłe kobiety o małym dziecku.
Doskonale wiedziała, dlaczego chcę utrzymać znajomość z Rafałem w sekrecie, a mimo to nie była na mnie zła. Rozumiała moje rozterki, ale przeczuwała też, że zmierza to do rychłego rozstania, jak tylko zgłosi się po mnie ktoś „lepszy”. Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość. Spuściłam tylko głowę. Aż ściskało mnie w gardle, kiedy poklepując mnie po plecach, pani Borczyk prawiła mi kolejne komplementy, bo niemal czułam, jak smutek rozsadza matczyne serce. Na koniec szeptem poprosiła mnie, żebym tylko nie zraniła jej syna.
Złożyłam obietnicę. Nie miałam pojęcia, czy dam radę ją spełnić.
Datę swojego debiutu ustaliłam z tygodniowym wyprzedzeniem, żeby dać sobie czas na zaczerpnięcie nieco teorii i nastawienie się mentalnie. Oczywiście nie powiedziałam Rafałowi o swoich zamiarach. Dziwnie byłoby zaprosić go bezpośrednio do łóżka, dlatego zapytałam tylko, czy wpadnie do mnie na naukę w sobotni wieczór. Nigdy nie umawialiśmy się o tak późnej porze, do tego dzień przed spotkaniem normalnie byłam w szkole, gdzie jasno dałam mu do zrozumienia, że będę w domu sama. Nawet głupi by się domyślił.
Pomimo skrupulatnego zaplanowania każdej minuty, na dźwięk pukania do drzwi grunt osunął mi się spod nóg. To miało być coś więcej niż zwykły występ. Do tego nie miałam za sobą wsparcia tysięcy godzin ciężkiej pracy ani możliwości odbycia próby generalnej. Dopadły mnie wątpliwości. Tak bardzo chciałam zaimponować Rafałowi i usłyszeć od niego komplement, że zamiast otworzyć mu drzwi, popędziłam raz jeszcze przyjrzeć się w lustrze. Zaledwie kwadrans wcześniej skończyłam kąpiel. Od nadmiaru perfum aż gryzło mnie w gardle. Pojedyncze kosmyki jasnych włosów wciąż były pozlepiane, za to twarz zdobił nienachalny makijaż. Ubrana byłam jedynie w biały, bawełniany szlafrok, którego dekolt miał przenosić na mnie odwagę głębokiego wcięcia. Działało. Na widok swobodnie dyndających piersi sama dostałam chęci obłapać się tu i ówdzie.
Kolejne pukanie. Pomyślałam, że jak zaraz nie otworzę, to chyba sobie pójdzie.
– Już jesteś! – Krzyknęłam radośnie u progu drzwi, jakbym nie spodziewała się go tak wcześnie.
Rafał postąpił naprzód, a potem momentalnie stanął jak wryty. Duże, zdezorientowane oczy próbowały patrzeć na cokolwiek, tylko nie na mnie. Z marnym skutkiem. Nic nie mogło równać się ze świadomością, jak działa na niego moja lekko zroszona skóra, przynajmniej dopóki spływająca po biuście kropelka w połączeniu z delikatnym wiatrem nie zasugerowała mi, że jestem przesadnie obnażona. Dyskretnie się zasłoniłam w oczekiwaniu na komplement. Zamiast tego otrzymałam tylko suchy, niemal astmatyczny kaszel. Ewidentnie przesadziłam z perfumami.
– Przecież umówiliśmy się na dwudziestą – wydukał niepewnie.
Puściłam mimo uszu ten głupawy komentarz. Gestem dłoni zaprosiłam go do środka. Miałam trochę czasu uważniej mu się przyjrzeć. Przyszedł jak zwykle w wypłowiałych dżinsach i kolorowej bluzie z kapturem. Żadnego, najmniejszego choćby akcentu, który świadczyłby o tym, że ten wieczór będzie wyjątkowy. Zmarszczyłam nos, bo nie tak to sobie wyobrażałam, ale nie to było najważniejsze. Nie czekając, aż zdejmie ciężkie buciory, potup-tupałam na bosaka do pokoju, a pozostawione na kafelkach ślady poprowadziły tam Rafała.
Zastał mnie na łóżku z głową podpartą na dłoniach, radośnie majtającą nogami.
– Od dłuższego czasu czułem, że to nieuniknione – powiedział zadowolony.
– Och, naprawdę? – Obdarowałam go najlepszym z moich uśmiechów.
– No jasne. Matura tuż, tuż. Nie warto odkładać powtórek na ostatnią chwilę.
Z zakłopotaną miną patrzyłam, jak rzuca na podłogę tornister i wyciąga z niego kilka opasłych repetytoriów z matematyki. Zanim otrząsnęłam się z pierwszego szoku, Rafał usiadł obok mnie. Zaczął pokazywać coś w podręczniku. Co konkretnie? Nie miałam pojęcia, bo nic a nic mnie to nie obchodziło. Co prawda udawałam, że słucham, ale tak naprawdę obmyślałam nowy plan. Poprzysięgłam sobie zrobić wszystko, co w mojej kobiecej mocy, żeby jak najszybciej odechciało mu się nauki.
Najpierw figlarne spojrzenia. Niedwuznaczny uśmieszek, lekko rozchylone usta, ciche westchnienia – wszystko to miało przebić się do świadomości chłopaka, stopniowo ośmielając do działania. Przysunęłam się odrobinę bliżej. Niby przypadkiem szturchnęłam go nogą, otarłam się o dłoń. Otoczyłam jego zmysły intensywnymi perfumami, ciepłym oddechem i delikatnym dotykiem. Po dobrym kwadransie jednostronnego flirtu od okręcania włosów wokół palca mało nie porobiły mi się loki. Rafał owszem, zerkał na mnie, poruszał się nerwowo, a jego opanowane przez trądzik policzki czerwieniły się coraz bardziej, ale wciąż pozostawał głuchy na moje sygnały. W chwilach słabości uciekał wzrokiem do telefonu, na który bez przerwy przychodziły wiadomości od kumpli z Guns n’ Guns, jego najnowszej strzelanki.
Tak dłużej być nie mogło. Musiałam coś powiedzieć.
– Rafał…?
– Nie przejmuj się – wszedł mi w słowo – nie musisz znać na pamięć wzorów skróconego mnożenia.
Myślałam, że zaraz skrócę go o głowę! Mój optymizm szybko przerodził się w rozdrażnienie. Przywitałam go czyściutka, pachnąca i chętna. Od razu zaprowadziłam do łóżka, gdzie wdzięczyłam się przed nim najlepiej jak potrafię. Wystarczyło jedynie pociągnąć sznurek od szlafroka, żeby mnie mieć! Byłam pewna, że każdy inny chłopak już dawno by na mnie leżał, tymczasem on motał się, mówił bez ładu i składu, byle tylko przede mną uciec. Po głowie chodziły mi złe myśli. Czyżbym pomyliła się co do jego uczuć? A może zwyczajnie mu się nie podobam? To było niemożliwe. Przecież widziałam, jak patrzy na mnie podczas spotkań w szkole czy wspólnego grania na komputerze. Jak wspólnie obdarzamy się uczuciem.
Dyskretnie poluzowałam swoją puszystą szatę, po czym podniosłam się znad książek i usiadłam naprzeciw niego, zmysłowo układając zgrabne nogi. Przeciągnęłam się w akompaniamencie leniwych pomruków. Moje oczy szukały czegoś nieistotnego na oddalonym biurku, wspaniałomyślnie dając okazję do zerknięcia w biust z pełnym poczuciem bezpieczeństwa. Mój dekolt był głęboki prawie do pępka, a poły szlafroka pełniły już tylko funkcję symboliczną. Przeszył mnie dreszczyk. Zależało mi na pokazaniu Rafałowi jak najwięcej, a jednocześnie ogarniał mnie lęk przed tym, że w końcu wyskoczy mi pierś i już nigdy nie będę dla niego tajemnicą.
Zbyt długo dusiłam w sobie pożądanie, żeby teraz ugiąć się pod byle niepewnością. Zaczęłam prężyć się na wszystkie możliwe sposoby. To pochylałam się nad podręcznikami, to podpierałam się dłońmi i odchylałam do tyłu, że niby taka powabna! Rafał mógł mnie oglądać pod każdym kątem, a sterczące sutki tylko siłą podniecenia utrzymywały się za ubraniem. Zrobiło mi się gorąco. Może przez emocje, a może z powodu niedwuznacznej gimnastyki. Nieważne. Rafał poddał się w końcu mojemu urokowi. Wyglądał, jakbym do reszty zawróciła mu w głowie, był kompletnie niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego mądrego zdania. Ani zdania w ogóle.
Teraz albo nigdy.
– Rafał – rozpoczęłam kategorycznie. – Nie mam stanika.
Deklaracja ta wyrwała go z letargu. Bezwstydnie upewnił się, że mówię prawdę, a następnie przeniósł wzrok na moje górne oczy. Zdawać by się mogło, że nie ma już odwrotu, ale wówczas rozbrzmiał dzwonek telefonu Rafała. Oboje nie wiedzieliśmy, co począć.
On chciał odebrać połączenie, a ja rzucić urządzeniem o ścianę.
Równocześnie sięgnęliśmy po komórkę. Wyprzedziłam go. Wcale jednak nie roztrzaskałam telefonu na kawałki. Zamiast tego wstałam z łóżka i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
– Gdzie, do cholery, jesteś?! – Mało nie ogłuchłam od przechodzącego mutację piskliwego głosu jakiegoś chłopaka.
– Rafał jest zajęty.
– Za godzinę zaczyna się szturm na Francję w Guns n’ Guns. Powiedz mu…
Cała pobladłam. Perspektywa zostania porzuconą dla szturmu na Francję była nie do zniesienia.
– On zostaje ze mną. – Wyjaśniłam tonem płatnego zabójcy.
– Bez niego nie damy rady.
No pięknie. Mój Rafał samcem alfa w internetowym stadzie nastoletnich żołnierzyków. Milczałam.
– Masz mu powiedzieć, żeby się zalogował i gówno mnie obchodzi, czym jest tak bardzo zajęty!
Po moim trupie. Byłam zestresowana, wkurzona i wilgotna bardziej niż po kąpieli. Powiedziałam mu o dobrym hakerze, który może go załatwić na cacy. Gnojek początkowo próbował mnie wyśmiać, ale momentalnie zmienił śpiewkę, kiedy zorientował się, że mówię o Szczurze. Padł na niego blady strach, a ja ruszyłam do zmasowanego ataku. Ciskałam w niego gromami, chodząc w kółko po zimnej podłodze. Gestykulowałam przy tym tak zamaszyście, jakbym mogła go w ten sposób wgnieść w ziemię niczym zwykły paproch.
– Słuchaj no, Trevor555, szczylu zafajdany. – Każdą cyferkę jego nicku nasączałam rosnącą pogardą. – Zadzwoń raz jeszcze, to tak ci ogołocę postać, że ruszysz na te czołgi z patykiem!
Rozłączyłam się. Mój wyćwiczony, donośny głos jeszcze długo rozchodził się po pokoju. Zgaduję, że u niego także. Pomału odwróciłam się do Rafała. W jego postawie zaszła jakaś zmiana. Początkowo wystraszyłam się, że zamierza wrócić do domu i pograć z kolegami, ale jemu chodziło o coś innego. Nawet nie zauważyłam, kiedy z tego wszystkiego rozwiązał mi się szlafrok! Nie dość, że stałam przed nim bez biustonosza, to jeszcze widział mnie tam na dole. Naturalną reakcją byłoby pewnie paniczne zakrycie się, ale ja tylko zamknęłam oczy i ciężko wypuściłam powietrze, jakby było mi już wszystko jedno. Z trudem przyjmowałam myśl, że rozebrał mnie Trevor pięć, pięć, pięć.
– Jesteś… taka piękna.
Naprawdę to powiedział. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom!
– Chcesz dotknąć? – Zaproponowałam nieśmiało, rozochocona dobrym słowem.
– Mogę?
Nieśpiesznie skróciłam dystans między nami i usiadłam mu na kolanach z taką gracją, na jaką stać było moje sparaliżowane stresem nogi. Przytaknęłam.
Z przyspieszonym biciem serca pozwoliłam spocząć jego dłoni w miejscu, które przez całe życie tak skrzętnie zakrywałam. Miał delikatne ręce, wręcz ledwo wyczuwalne na mojej wrażliwej skórze. W obawie przed przeniesieniem na niego własnych lęków wypięłam do przodu swoje skarby. Wpierw tylko je muskał, głaskał ostrożnie. Z miną dziecka, które właśnie otrzymał nowe klocki, uważnie przyglądał się moim reakcjom. Upłynęło dużo czasu, zanim odważył się leciutko ścisnąć. Mogłabym dotykać się tak przez godzinę albo dzień cały, a i tak nie wyzwoliłabym w sobie tak niezwykłej mieszaniny uczuć. Chciałam więcej i więcej, ale nie znałam odpowiednich słów, żeby mu o tym powiedzieć. Być może nie było to konieczne. Z Rafała powoli uchodził pierwszy stres. Zabawne, że im mniej przypominał bojaźliwego chłopczyka ze szkolnych korytarzy, tym jego ruchy zdawały się bardziej naturalne. Bez reszty oddał się własnym pragnieniom, może nawet zapomniał na chwilę kim jest. Tak wielką dawał mi przyjemność! Nie nawet samym dotykiem, co czcią, z jaką mnie traktował. Czułam się piękna. Nie! Ja wiedziałam, że taka jestem.
Chciałam zapytać go o tyle rzeczy… Czy naprawdę mu się podobam? Czy jestem miła w dotyku? Czy myślał o mnie wcześniej w taki sposób i czy pragnie zbliżenia tak bardzo jak ja?
Żadne z tych pytań nie padło, bo niczego nie bałam się bardziej jak przerwania tej wyjątkowej chwili. Pewnie do samego rana nie wydusiłabym z siebie ani słowa, gdyby nie przekonanie, że Rafał nie ma w sobie dość inicjatywy, by posiąść mnie bez mojej pomocy.
– To nie fair, że tylko ja jestem bez ubrania – zauważyłam.
Konsternacja na jego twarzy szybko przerodziła się w pełne zrozumienie. Nie protestował, kiedy pomogłam mu zdjąć bluzę. To niesamowite, że gdybym ja była równie płaska, uchodziłabym za brzydulę, tymczasem on wyglądał całkiem w porządku. Był chudy, to fakt, ale miał fajny pasek włosków pod pępkiem i bardzo męską bliznę przy obojczyku. Nie mogłam doczekać się, żeby zobaczyć resztę.
– Spodnie też?
I bokserki, kochaniutki! Jakaż szkoda, że usta nie wypuściły tych śmiałych myśli. Zamiast tego kiwnęłam tylko głową. Od emocji w brzuchu wszystko przewracało mi się na drugą stronę. Widziałam już chłopaków od pasa w górę, ale tam na dole – nigdy.
Rafał widocznie chciał mieć swój striptiz jak najszybciej za sobą, bo uporał się ze wszystkim w trymiga.
Odruchowo zacisnęłam uda, a ręce powędrowały do ust. Nie wiedziałam, czy jego penis był ładny, czy brzydki, długi czy krótki, ale od razu polubiłam go za to, jak swą dumną postawą okazywał mi szacunek.
Bez ceremoniałów zsunęłam z barków szlafroczek, w końcu niczego już nie zasłaniał. Odrzuciłam go na podłogę, po czym przeszłam na drugi koniec łóżka, gdzie leciutko opadłam na pierzynę. Położyłam głowę na miękkiej poduszce i nieśmiało rozchyliłam zgięte w kolanach nogi, a Rafał z pytającym wzrokiem umościł sobie miejsce między nimi. Już po pierwszym muśnięciu wilgotnych ust o nagą skórę wzdrygnęłam się nie na żarty. To naprawdę się działo! Ogarnęła mnie konsternacja. Miałam tyle czasu, by przygotować się na ten moment, a teraz kompletnie nie wiedziałam czym przerwać tę błogą bezczynność. Nie chciałam, żeby moja bierność została źle odbierana, tylko jak należy się za zachowywać, kiedy chłopak robi… to?!
Na szczęście Rafał przeprowadził mnie przez trudne chwile jak niegdyś na scenie piekielnej. Niemal od razu uczynił z moich ud, warg i łechtaczki intymną pięciolinię, na której kreślił językiem kolejne nutki. Prężyłam się mimowolnie w erotycznym tańcu dokładnie tak, jak mi zagrał. Nie śpieszył się. Być może wyczytał z mojej twarzy, że nie jestem gotowa na lawinę doznań. Instynktownie poruszałam biodrami, moja klatka piersiowa nieregularnie podnosiła się i opadała, a z ust wydobywały się dźwięki, których nie znałam.
Pomyśleć, że było to dopiero preludium do tego, co miało nastąpić potem.
Rafał objął mnie mocniej i przylgnął ustami. Spodziewałam się być w tym stanie pełna głębokich przemyśleń, tymczasem czynione mi fantazyjne esy-floresy kompletnie wyprały mnie ze wszelkiej refleksji, pozostawiając tylko surowe emocje. Raz nawet zaśmiałam się krótko, balansując pomiędzy stresem a czystym szczęściem i niedowierzaniem, że jest mi tak dobrze. Rozłożyłam ręce. Z trudem trzymałam szeroko rozedrgane nogi. Tymczasem moje falujące jęki wymykały się spod kontroli. Budowały powolne crescendo, dopóki chciwy język nie poruszył cienkiej struny naszego przeznaczenia. Sięgnęłam ekstazy. Wykręciłam się nienaturalnie. Z szeroko otwartą buzią zastygłam wpatrzona w martwy punkt na suficie. A może to było niebo.
Ciężko dyszałam. Ola mówiła prawdę. Tego uczucia nie można porównać do niczego innego.
– Gdzie się tego nauczyłeś? – Wciąż nie uspokoiłam oddechu.
– Raffaello. Pamiętasz?
Pokręciłam głową z nieznacznym uśmieszkiem. Jak mogłabym zapomnieć? To ja nauczyłam go techniki wyciągania migdała z kokosowego smakołyku…
Nie zamierzałam rozwijać tego tematu. Leżeliśmy. Ja na poduszce, on przy moich nogach. Zrobiłam się zmęczona i rozleniwiona, a zarazem wciąż chciałam więcej. Poinstruowałam Rafała, żeby zajrzał do szuflady w stoliku nocnym. Usłuchał. Luźne opakowania prezerwatyw zaszeleściły jak dobre cukierki.
– Jesteś tego pewna? – W jego głosie mniej było obawy, a więcej ekscytacji.
– I tak za długo na to czekałam…
Z uwagą przyglądałam się poczynaniom kochanka. Pierwsze zabezpieczenie niezdarnie przedziurawił, ale byłam przygotowana na taką ewentualność. Kupiłam tego tyle, że starczyłoby chyba dla całego osiedla. Drugą gumkę założył już poprawnie. Ponownie mu się przyjrzałam. Nagle wydał mi się jakby większy. Przez znajdujące się za plecami wezgłowie nie mogłam się wycofać. Bardzo nie chciałam robić tego od tyłu, więc nie pozostało mi nic, jak ułożyć się wygodnie w tej samej pozycji, co poprzednio. W tym czasie Rafał zbliżył się na niebezpieczną odległość. Znalazłam w sobie śmiałość, żeby złapać go za przyrodzenie, a potem momentalnie zamarłam. Jak to możliwe, że był taki twardy?! Nie włożę sobie tego. Nie ma mowy. Może…?
Po długiej walce z samą sobą przyłożyłam go do swoich płatków. Ledwo słyszalnym głosem poprosiłam o delikatność.
Jeden prosty ruch zespolił nasze ciała. Tak jak instrument tworzący jedność z dłońmi artysty, tak i my połączyliśmy się celem stworzenia czegoś pięknego. Pierwszy akt rozbudził moje nadzieje, toteż spodziewałam się nienazwanej rozkoszy. Zamiast tego poczułam silne, wcale niemiłe pieczenie. Na mojej twarzy pojawił się okropny grymas.
– Wszystko w porządku?
– Chyba tak…
Rafał znajdował się tak blisko, jak to tylko możliwe. Nie ustawał w trudach, żeby przynieść mi satysfakcję. To dzięki jego trosce pierwszy dyskomfort stopniowo odchodził w niepamięć. Pozostawioną lukę wypełnił zachwyt nad magią tej szczególnej chwili. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym głębiej, a teraz w ułamku sekundy zrozumiałam, co naprawdę znaczy być kobietą. Przy tej niezwykłej, monumentalnej myśli byłam taka niewielka. Znalazłam w niej ukojenie i niepohamowaną radość.
Coraz intensywniej czułam na sobie oddech kochanka. Na jego czole wystąpiła kropelka potu, zaś twarz wyrażała pełne skupienie oraz ogromną determinację. Cichutko posapywał. Próbowałam zestroić nasze oddechy w jedność, ale utrudniała mi to batuta, którą wydobywał ze mnie wyłącznie pełne nuty. Ni mniej, ni więcej, poruszał się tak wolno, że przed kolejnym urwanym jękiem nie pamiętałam już poprzedniego…
To było o wiele za mało na moje rozpalone pragnienia. Chciałam zaśpiewać pół-, a kto wie, może nawet ćwierćnutami i dałam to Rafałowi do zrozumienia.
Spojrzał na mnie krzywo. Bez słowa kontynuował swoje.
– Rafał, szybciej – poprosiłam.
Szybciej, mocniej!
– Olga…
Kilka powolnych posunięć później dobiegło nas ostatnie bicie kościelnego dzwonu. Trevor555 w swoim dusznym pokoju właśnie załadowywał karabin.
– Błagam, zrób mi szturm na Francję!
Nareszcie usłuchał. Przez kilka kolejnych sekund naprawdę czułam, że żyję.
A potem Rafał momentalnie wystrzelał się ze wszystkich nabojów i opadł na łóżko obok mnie.
Czułam się taka pusta. Okradziona z czegoś bezcennego. Ogromny niedosyt mieszał się jednak z czymś o wiele gorszym – palącym poczuciem winy. Nie powinnam była go popędzać. To przez moją niecierpliwość wszystko się nie udało. Nawet nie chciałam myśleć, jak musiało mu być źle.
– To przeze mnie. – Złapałam go za rękę. – I tak było super.
Niepocieszony, zbył mnie sztucznym uśmiechem. Patrzenie na mnie przychodziło mu z trudem.
Chciałam zrobić coś jeszcze, ale co? Długo leżeliśmy zanurzeni we własnych myślach, uświadamiając sobie dopiero, co tak naprawdę między nami zaszło. Nie wiedzieć kiedy, przykryłam się kołdrą, a Rafał zamknął się w sobie.
Raz jeszcze spróbowałam go dotknąć.
– Olga… co teraz z nami będzie? – zapytał drżącym głosem.
Przed oczami przewinęła mi się pani Borczyk, Andrzej, Tomek, a na końcu poznany niedawno chłopak z Powiązek.
Przysunęłam się w milczeniu do Rafała. Przylgnęłam do niego ustami.
Tak bardzo bałam się odpowiedzi na jego pytanie.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Veronique
2024-10-19 at 08:54
Rozdziewiczenie jako projekt. Tak mogłoby się nazywać to opowiadanie 🙂
Olga czuje konieczność realizacji, więc wybiera target i realizuje cel w możliwie krótkim deadlinie. A potem dąży do swego z uporem doświadczonego senior project managera. Gdzieś tu pewnie jeszcze mieści się metodologia agile, ale musiałabym się nad tym głębiej zastanowić 🙂
Czyta się to wszystko przyjemnie, ale jednak z rosnącym przerażeniem. Także o to, co stanie się z Rafałem teraz, gdy przyszedl czas ewaluacji…
Vee
2024-10-20 at 12:20
Cześć, Veronique! W rzeczy samej utrata dziewictwa jest dla Olgi projektem, choć tytuł uzasadniam intencją nadania utworowi iście muzycznego wydźwięku. Bez nadęctwa i patosu, jaki zazwyczaj towarzyszy temu motywowi w eropowiadaniach. Być może zajdę za czas pewien i do korporacji, żeby stworzyć szczegółowy, seksualny plan do realizacji? Bo nie ukrywam, że Twoja analogia bardzo mi się podoba. Z zastrzeżeniem, że nie oddaje mojej wrażliwej bohaterce sprawiedliwości 😉
Emilia
2024-10-19 at 21:55
Olga jest urocza w swoim metodycznym podejściu do utraty cnoty. Mam jednak nadzieję, że z Rafałem jej się powiedzie i będę wyglądała tej pary w kolejnych opowiadaniach Vee!
Vee
2024-10-20 at 12:24
Emilio, ta dwójka spotyka się już drugi raz. To spotkanie, choć dziewicze, jest w moim świecie de facto drugim razem i na ten moment nie świta mi żaden pomysł na kontynuację ich wspólnych przygód. Na ten moment wydaje mi się, że świat stoi przed Olgą otworem, a Rafał może nie osiągnąć nic ponad stanięcie przed otworem Olgi. Ale kto wie? Życie płata różne figle.
Vee
2024-10-20 at 12:27
Warto podkreślić, że moje opowiadania od dłuższego czasu pojawiają się tu tylko dzięki zaangażowaniu Megasa. To on dogląda co poważniejszych błędów i pomaga je wyeliminować, za co serdecznie dziękuję 😉
Megas Alexandros
2024-10-20 at 13:35
Nie ma za co 🙂
Opowiadanie o pierwszym razie tej pary bardzo przypadło mi do gustu, do tego stopnia, że przeczytałem raz jeszcze „Życie to gra”, gdzie pojawili się ostatnim razem… ale jak właściwie te opowiadania łączą się ze sobą? W „Życie to gra”, które chronologicznie rozgrywa się, jak rozumiem, później (Olga dołączyła do paczki „gildii” Rafała i Szczura), Olga i Rafał nie są razem, nie ma żadnej sugestii, że kiedyś byli, a impreza w pokoju Olgi (z udziałem Końskiej i Rudej) jest dla Rafała sporym zaskoczeniem. Co więcej, Rafał przyznaje się, że „siedzi przy dziewczynach jak na szpilkach” i zamiast z nimi wolałby być sam i grać na kompie. To nie sugeruje gościa nieco ośmielonego już – przynajmniej w stosunku do Olgi.
Coś mi tu nie pasuje w czasowym kontinuum. No chyba, że chcesz do Veeversum wprowadzić koncepcję światów równoległych, ale na tym nawet Marvel poległ 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Vee
2024-10-20 at 14:09
Megasie, cieszę się, że tekst zaprowadził Cię aż do „Gry”, a jeszcze bardziej, że tak dobrze kojarzysz poprzednie dzieła. Uważam to za swój sukces. Co się tyczy interpretacji, to oczywiście gorąco zachęcam do trzymania się swoich, natomiast moim zdaniem akcja „Debiutu” dzieje się później. W „Grze” wspominam o powstaniu grupki outsiderów, natomiast jej nieformalne utworzenie ma miejsce na długo przed sceną grupowego seksu, która dzieje się nie tyle w świecie równoległym, co… we śnie. To również moje humorystyczne wytłumaczenie, dlaczego Rafał, przecież także debiutant, jest tak sprawny w minecie 😉
„Debiut” wypycha niejako „Grę” z osi czasu i sprowadza ją do ciekawostki pogłębiającej charakter Rafała. Oba te opowiadania mają ukazać dwie perspektywy, Olgi i Rafała, na swoje… dwa wspólne pierwsze razy 🙂
Do końca roku nie zostało już wiele czasu, ale dwa kolejne opowiadania znacznie wzbogacą Veeversum. Zajrzymy w struktury organizacji, której Julka „ukradła” bezcenny notes, a także odwiedzimy szpital w Powiązkach oczami prawdziwej szychy 🙂
Martyna
2024-10-21 at 11:47
Fajne opowiadanie. Doceniam humor i wewnętrzne monologi nad wiek rozwiniętej intelektualnie bohaterki.
Vee
2024-10-22 at 15:43
Dzięki, Martyna 🙂 Takie refleksyjne bohaterki zdecydowanie lepiej nadają się do opowiadań pisanych w 1. os. Zawsze chętnie poczęstuję Cię humorem 🙂