Festiwal 2 (Boober)  4.67/5 (15)

45 min. czytania

Źródło: Pixabay

Ona

Ostatnia kapela wieczoru nie zachwyciła. Niby grali dobrze, profesjonalizm w każdym calu, ale jakoś nie czułam energii. Przecisnęłam się przez publiczność pod sceną i powędrowałam w stronę stoisk z jedzeniem i napojami. Nieco zeszło mi na zapewnieniu sobie przekąski i kubka wina, ale ostatecznie, uzbrojona w talerzyk i plastikowy kubeczek, usiadłam przy stole w piwnym namiocie. Nie lubię jeść na stojąco, jakieś standardy trzeba zachować. Poza tym doszłam do tego etapu, że najwyższa pora dać się poderwać. Już przed południem matka natura dała jasno do zrozumienia, że domaga się swojego. Przewidująco wrzuciłam do plecaczka zapasowe majtki, bo w tej chwili jedna para, dość poważnie mokra i lepka w wiadomym miejscu, zawinięta w woreczek leżała na dnie plecaczka. A poza tym festiwale mają swoje prawa…

Accept – Overnight Sensation https://www.youtube.com/watch?v=AnjNG2l6-fU

Nie dotarłam nawet do połowy kolacji, kiedy złowiłam pierwsze spojrzenie. Cóż, jak ma się mój wygląd, to nieuniknione. O ile od pasa w dół rozmiar 38, to góra… Ech… To moje 85 G… Jest co dźwigać, ale wrażenie robi.

Chłopak wyglądał na wiek studencki, nawet niczego sobie. Ciekawe, co na obcinanie sąsiadki powie jego dziewczyna. Ładna, nie powiem, szczuplutka blondyneczka. Koleś znów ukradkiem, znad piwa, zajrzał mi w dekolt rozpiętej lekko ramoneski. Co mi tam, niech sobie patrzy. Nigdy nie twierdziłam, że tego nie lubię. Bo lubię. Lubię, jak się faceci za mną oglądają. Nawet jeżeli ma się to dla nich skończyć nieciekawie… O właśnie. Blondyneczka zauważyła, gdzie ucieka wzrok jej chłopaka i coś, najwyraźniej niezbyt miłego, do niego powiedziała. Ten stropił się, coś odpowiedział, ale zerkać na mnie przestał. Klasyka, można powiedzieć.

Dokończyłam posiłek, dopiłam wino. Wracając, minęłam stoiska z pierdołkami, gadżetami i innym towarem. Zainteresowała mnie wystawiona kolekcja kolczyków. Chyba były z jakiegoś małego warsztatu, bo oprócz typowych w tych klimatach wzorów czaszek, pentagramów, run i młotów Thora na czarnym aksamicie przypiętych było też kilka mniej typowych symboli: Bastet, kwiat Afrodyty, lunula… Pochyliłam się, podziwiając szczególnie udatnie zrobioną Bastet. Zielony kamyk, wprawiony w miejscu kociego oka szmaragdem raczej nie był, bo przy tej cenie to nawet na kamyk tej wielkości by nie starczyło, ale prezentował się zacnie.

– May I? – spytałam sprzedawczynię, wskazując na biżuterię.

– Sure, try on – odparła.

Przyłożyłam wisiorek do dekoltu. Na krótkim łańcuszku powinien sprawdzać się doskonale. Sprzedawczyni złowiła chyba mnie kątem oka, bo zmaterializowała się niemal natychmiast naprzeciwko mnie, z dość grubo splecionym łańcuszkiem w dłoni.

– If you need to adjust the length, I can do it. – powiedziała, podając mi go. – Gonna look amazing on this clevage[1]

Szybko przewlokła oczko wisiorka, podała mi komplet, wskazując na lustro. W rzeczy samej, wyglądał świetnie. Na tyle świetnie, że kilka minut później, lżejsza o trzydzieści euro, za to z zielonooką Bastet, umieszczoną na dopasowanym łańcuszku dokładnie na krawędzi wcięcia między piersiami, gotowa dać się poderwać, skierowałam się w nieco ustronne, osłonięte namiotem kawiarni miejsce. To tam, nie zwracając na siebie szczególnej uwagi kogokolwiek, bo też i nikogo akurat nie było w zasięgu wzroku, zdjąwszy ramoneskę, ściągnęłam także przez głowę top, zwinęłam w ciasny rulonik w wrzuciłam do pełniącego rolę damskiej torebki plecaczka. A potem z powrotem ubrałam cienką skórzaną kurtkę. Podciągnęłam suwak na tyle wysoko, żeby nie od razu było widać, że pod kurtką mam tylko stanik, ale na tyle nisko, by dekolt, a przy okazji – nowo nabyty wisiorek, był odpowiednio wyeksponowany. Miałam ochotę na seks, więc pora znaleźć sobie do tego partnera.

Jestem wybredna. Mogę sobie na to pozwolić. Prosta prawda jest taka, że jeżeli potrzebujesz partnera do seksu, mając moje warunki, wystarczy dać się zauważyć. Może jestem trochę próżna, ale co poradzę, że miałam, pod tym względem, kupę szczęścia. Nie dość, że, może poza długością nóg, dostałam w prezencie od genetycznej loterii figurę niczym z mangi, to jeszcze, mimo dawno minionego ćwierćwiecza, na wiele więcej nie wyglądałam. To oczywiście wymaga pewnego nakładu pracy, ale nadal to tylko dzieło moje i mojej kosmetyczki, a nie igieł i medycyny estetycznej. I oby jak najdłużej. A że jeszcze do tego z mam naturalnie ciemne, prawie czarne, proste włosy… No cóż. Robię wrażenie. Na tyle duże, że do pracy w życiu nie włożę bluzki z dekoltem, włosy związuję w ciasny kok, a tyłek okrywam raczej luźnymi spodniami, albo spódnicą sporo poniżej kolan. Zwłaszcza, że dodatkowy skandal w szkole pewnie spowodowałby tatuaż, który mam na udzie. To znaczy na udzie się zaczyna, trochę nad kolanem. Smoczyca kończy sporo nad talią, a niemały kawałek sięga nieco na prawy pośladek. Wytatuowana nad lewą piersią jaszczurka, zdobiące dół pleców irlandzkie motywy, róża wiatrów na ramieniu i bransoleta z kolczastego drutu nad lewą kostką, z oczywistych powodów, też są na co dzień dyskretnie ukryte przed nawiedzonymi rodzicami i nie panującymi nad hormonami małolatami. No, jak się pracuje w szkole, to nie ma zlituj. Uczniowie mają się mimo wszystko skupić na niemieckim, a nie na moich cyckach i dziarach. Ale tu, na festiwalu, gdzie spotkanie któregokolwiek z nich jest niemal nieprawdopodobne, mogę pozwolić sobie na bycie sobą. No do cholery, kto mi zabroni cieszyć się z tego, że jestem seksowna, i korzystać z okazji?

Potencjalnych kandydatów nie było trudno znaleźć. Ale zainteresował mnie jeden. Taki typ włoskiego chłopca. Przystojniaczek. Stał obok stoiska ze słodyczami. Poprawiłam ramoneskę i już miałam iść w jego stronę, kiedy obok zmaterializowała się jego dziewczyna. Ok, teren zajęty. Trudno. Poszukamy gdzie indziej.

Znalazł się parę minut później. Dobrze ponad metr osiemdziesiąt, kawał chłopa, blond włosy, katana z galerią naszywek i ekranem[2] Brothers of Metal na plecach. Na szyi kilka rzemyków, wisiorek z Mjolnirem, a całkiem nieźle wyrzeźbione ramię zdobiła uskrzydlona, mocno nieubrana walkiria. Skórzane spodnie, sznurowane na bokach ciasno opinały nogi. O dniu nóg na siłowni też nie zapominał, a i kaloryferek nad ćwiekowanym pasem wyglądał imponująco. Całość stroju uzupełniały ozdobione spora ilością metalu i sprzączek glany. Na gładko ogolonej twarzy, nieco przypominającej młodego Jasona Momoę trwał niczym przyklejony, kpiarski uśmiech. Wiek na oko studencki. No, to dzieła.

Brothers of Metal Fire Blood and Steel https://www.youtube.com/watch?v=wxnVwpr6S7A

– Hail for Brothers of Metal! – rzuciłam, pozornie przechodząc obok niego. – They’re good.

– Thats why I like them. – oparł, mniej więcej w połowie półobrotu. Zatrzymałam się. OK. Zainteresował się. – You like them to?

No proszę proszę, i jeszcze taki farcik. W jego wykonaniu „them” brzmiało jak „zem”. Takie błędy robi tylko jedna nacja na świecie.

– Im Allgemeinen mag ich skandinavischen Metal, und ihrer auch[3] – przeszłam na niemiecki.

– Verdammt, er wird immer seine eigenen kennen.[4]

– Es kommt darauf an, welche Art von Gemütlichkeit Sie meinen…[5] – odpowiedziałam.

– Woher kommst du? Oder warten Sie, ich versuche es zu erraten[6]

Oj, przystojniaczku, to się pobawimy. Wyglądasz na wbrew bicepsom, nawet bystrego. Ciekawe, jak u ciebie ze słuchem…

– Okay, los geht’s. Ich denke zuerst. Du bist definitiv Buzi[7].

– Kann man München so stark hören? Aber du? Absolut nichts… Als würde ich ARD hören.[8]

– Ich bin einfach kein Deutscher.[9]

– Du hast auch keinen ausländischen Akzent… Respekt.[10] – uniósł róg, do którego skończył przed chwilą przelewać piwo z plastikowego kubka w toaście.

– Danke. Ich bin Magda – to zdanie wypowiedziałam z koszmarnym, szkolnym polskim akcentem. „Ich“ zamiast lekko, z i gdzieś pomiędzy poskim i i y i miękką końcówką, zabrzmiało jak coś pomiędzy ‚isz“ i  „iś“. Jak machanie flagą przed nosem.

– Du siehst nicht aus wie eine Slawin. Tschechin?[11]

– Du liegst so ungefähr 300 Kilometer daneben. Polin.[12]

– Niklas – po prostu wyciągnął do mnie rękę. Odpowiedziałam mocnym uściskiem. No, to teraz działaj, Niklas. Podobasz mi się, ale postaraj się. No, chyba że nie rozumiesz sytuacji… To wtedy dalej machaj ciężarkami w siłowni. Ale chyba jednak zrozumiał. Zreflektował się, że nie ma w ręku nic do picia.

– Masz ochotę na piwo?

– Mam. Coś zimnego na pewno nie zawadzi. I na nieco cichsze miejsce. Ciebie chyba też ta kapela nie za bardzo interesuje.

– No nie… Jakoś za miękko dla mnie, a poza tym dużo za dużo elektroniki.

Ruszyliśmy w stronę najbardziej oddalonego od sceny piwnego namiotu, wymieniając się wrażeniami i komentarzami na temat kapel, które od południa przewinęły się przez scenę. Zignorowaliśmy zgodnie pokrzykiwania wokalisty, mające zachęcić nas do właczenia się w radosny tłumek pod sceną i zaopatrzeni w piwo opadliśmy na drewniane ławy. Rozmowa zeszła na jakieś mniej istotne sprawy. Gadaliśmy i opijaliśmy piwo w akompaniamencie aplauzu stojącej pod scena publiki i pokrzykującego ze sceny nieśmiertelne koncertowe „Are you have a good time?” czy „Give me some noise!” wokalisty. Kiedy kufel i róg pokazał dno, Niklas rzucił tylko krótkie „Ein Moment” i wstał. Przez chwile miałam przed nosem jego całkiem ładnie wyrzeźbiony brzuch. Naprawdę, kawał przystojniaka. I na dodatek inteligentny, fajny rozmówca.

Wrócił po mniej więcej połowie piosenki i postawił przede mną plastikowy kufel z piwem, swoje konsekwentnie popijając z rogu. Widać wejście w rolę Wikinga poszło po całości. Mam tylko nadzieję, że inne obyczaje nieco mniej. Opadł na ławę naprzeciwko mnie i uniósł róg.

– For ære og heder, skål![13]

– Skål! – odpowiedziałam. Upiliśmy po słusznym łyku. – Ty tak widzę mocno w te wikińskie klimaty…

– Troszkę. To dobre oderwanie od codzienności. Poza tym podoba mi się skandynawski metal. Za to niemiecki już niekoniecznie. Za dużo kombinowania, za mało mocy.

– Bo ja wiem. Jak tam bardziej w klasycznym, powermetalowym brzmieniu. Taki na przykład Powerwolf, albo Epica… Ale co kto lubi.

Oparłam łokcie na stole, przyglądając mu się. On też na mnie popatrzył. No i oczywiście tam, gdzie miałam zamiar, że spojrzy. Gapił się przez kilka chwil w mój dekolt, w absolutnym milczeniu i skupieniu. Tak, wiem, zastanawiasz się, czy mam coś pod ramoneską, czy nie. Zastanawiaj się. Tylko jak teraz z tego wybrniesz?

– Ciekawy wisiorek. To jakiś specjalny, czy jesteś fanką tego japońskiego serialu o superbohaterce, co z kotem gadała?

– Nie… Anime nie cierpię, te piszczące głosiki doprowadzają mnie do furii. To symbol Bastet, egipskiej bogini.

– Egipskiej? A od czego?

– Muzyka, radość, koty, no i seks… – pojąłeś? Czy jeszcze coś?

– Seks… No w sumie… Patrząc na to, jak zachowuje się kocur mojej matki, to coś w tym jest. Jakoś tak jedna trzecia kotów w okolicy ma rudy ogon z czarną końcówką… Przypadek? – no proszę, czyli łapiesz. To pograjmy jeszcze w tą grę aluzji, skojarzeń i dwuznaczności. Lubię ją. A potem pójdziemy się pieprzyć.

– No widzisz. Kot jest nie bez powodu.

– Za kocich siedem żyć! – uśmiechnął się szeroko i uniósł róg.

– Miau! – uniosłam swój kubek. Kątem oka, znad krawędzi plastiku złowiłam jego spojrzenie. Tak, znowu gapił się tam, gdzie się spodziewałam. Poczekaj, jarlu, wszystko w swoim czasie. Owszem, w zasadzie podjęłam już decyzję, ale zróbmy to zgodnie z obyczajem. Pouwodź mnie trochę, poczaruj, wykaż się. To, że mam ochotę się z tobą pobawić w seks, nie oznacza, że mojej babskiej próżności mile nie łechce podrywanie. Lubię być podrywana.

– A mówił ci już ktoś, że fajną masz stylówkę? Taki trochę vintage, widać inspirację glam-rockiem… Zwłaszcza pas i buty. Fajnie, że nie nastroszyłaś włosów, naturalne wyglądają lepiej.

– Vintage? Inspiracja? No proszę, proszę… – cholera, mam nadzieję, że nie trafiłam na geja… Może tylko ma nieco pojęcia o fryzjerstwie i modzie? – Tego się nie spodziewałam…

– Zawodowo.

– Co zawodowo?

– Zawodowo zajmuję się stylizacjami.

– Ty?

– Mamy ze starszą siostrą studio fotograficzne, głównie moda. Babs to artystka, wiesz, wizje, koncepcje i pomysły, a na mnie spada research, szukanie ciuchów po internecie, umawianie modelek i modeli, wizażystki… Jak mam się dogadać z niektórymi, to trzeba było nauczyć się ich języka.

– Moda? Wiesz co? Nie wyglądasz na kogoś, kto pracuje w modowym światku. Zawsze wyobrażałam sobie ludzi z tej branży… Nie wiem, bardziej metro?

– Niespodzianka. No, na co dzień do pracy jednak zmieniam buty i wkładam jakąś koszulę. Zwłaszcza jak trzeba ustawić coś z męskiej mody. Miałem już parę niedwuznacznych propozycji ze strony, która zupełnie mnie nie interesuje – roześmiał się. – Ale takich pięknych, w jakichś kompletnie szalonych stylówkach też znam. Zwłaszcza jeden fryzjer, który często z nami działa. Oglądałaś Cruellę?

– Czekaj, to ta z połową czarnych, połową białych włosów? Z Emmą Stone?

– Dokładnie. Facet ma taką właśnie fryzurę, chodzi w płaszczu ze sztucznego, granatowego futra i spodniach w szkocką kratkę. Kawał oryginała, ale dobry fachowiec. Chociaż przy tobie nie miałby pracy. Jakbym miał robić sesję w stylu rock queen, mogłabyś od razu. Wystarczy dodać detali w tle… Może się skusisz?

– Dzięki – o proszę, inteligetnie zawoalowany komplemencik. – Do Monachium mam trochę daleko. Ale jeżeli masz jakieś sugestie albo pomysły, chętnie posłucham. Czuj się swobodnie.

– W sumie, to pewnie Babs zaproponowałaby jakiś tatuaż. Ale nieduży, tak żeby tylko lekko wystawał… I może ciemne okulary, ale na pewno takie, żeby nie zasłaniały oczu. Albo w ręku, albo powieszone na górze topu, pod rozpięta kurtką. Nic więcej.

Oj, masz szczęście chłopaku, masz szczęście. Tatuaż, powiadasz? Przesunęłam nieco kurtkę tak, by kawałek jaszczurki był na wierzchu.

– Taki może być?

– Fajny. Mogę obejrzeć?

– Możesz – odsłoniłem cały. Dobra, że pod kurtką mam tylko stanik chciałam pokazać ci nieco później, ale… Masz szczęście. Niklas przez kilka chwil podziwiał rysunek. Jaszczurka była dość szczegółowa, z cieniowaniami, oddana niemal fotorealistycznie – oczywiście na tyle, na ile pozwala tatuaż. A potem znów oko przeskoczyło na Bastet i okolice. Wyprostowałam się nieco, poprawiłem kurtkę. Starczy na razie.

– Dobra robota. Naprawdę ładny tatuaż.

– Dziękuję. Prosit![14] – uniosłam kubek z piwem. Niklas odpowiedział gestem rogu, wypiliśmy. Dobra, pora wyjaśnić sytuację. Jesteś przystojniaczku, fajny, nawet bystry, ale wolę mieć pewność, że za pięć minut nie przyleci tu jakaś panna i nie zacznie robić nieprzyjemności.

– A tak w ogóle, to nieczęsto widzi się, żeby na festiwal ludzie przyjeżdżali w pojedynkę. Zazwyczaj pary, jakieś grupy…

– Jestem z kumplem, jeszcze ze szkoły, ale jak go znam, to pewnie w tej chwili robi wszystko, żeby rozwalić sobie łeb pod sceną. Headbanger i fanatyk pogo.

– A ty?

– Ja preferuję jednak bardziej pasywny udział w koncercie. Poza tym nieco dalej od sceny zawsze lepiej słychać. I można spotkać kogoś ciekawego, z kim na przykład fajnie się siedzi i rozmawia. Zresztą, ty też nie wyglądasz, jakbyś miała tu całą grupę wsparcia…

– No nie mam… To znaczy ogólnie mam, ale chyba już zostałam ostatnia na placu boju. Niektórzy szybciej się męczą, niektórym za szybko kończy się odporność na wino… – nie wnikajmy w szczegóły, nie są potrzebne.

– Czyli w sumie… Masz wolny wieczór?

– Mam.

– A ja mam pomysł. Palisz?

– Zależy co.

– Trawę.

– Okazjonalnie.

– A co powiesz na blanta?

– Powiem… – udałam zastanowienie. – Że nie mam nic przeciwko, ale pod jednym warunkiem. Że trawa jest czysta, w niczym nie maczana.

– Czyściutka. Wczoraj kupowałem w shisha-barze, o tam. W sumie możemy się tam przenieść, i spokojnie spalić.

Odwróciłam się w kierunku, który wskazywał. Pod sporym namiotem rozstawiono leżaki i rozrzucono kilkanaście bean-bagów. Część z nich okupowali pociągający z shishy, w kilku kręgach krążyły skręty. Miękki wór wydał mi się znacznie wygodniejszy niż twardawa w sumie ławka. Wstałam i wyczekująco spojrzałam na Niklasa. Uniósł się z ławki, wetknął róg z resztką piwa w skórzaną pętle przy pasie. Przy okazji, starając się być dyskretny, jeszcze raz otaksował moją figurę. No patrz sobie, patrz… Od patrzenia apetyt rośnie.

Kiedy kilka chwil później, zaopatrzeni w bardzo fachowo skręconego blanta opadliśmy na miękkie poduchy, pozwoliłam, by spódnica, która podjechała nieco do góry, przez kilka chwil odsłaniała górę samonośnych kabaretek. A co. I przy okazji smoczy ogon. Niklas zachował absolutny spokój, przypalając skręta. Zaciągnął się, żeby porządnie rozżarzyć koniuszek, a potem podał mi go. Wciągnęłam chmurę słodkawego dymu. Trawa była naprawdę dobra. Nie drapała w gardle, nie śmierdziała jak stara skarpeta… Pociągnęłam jeszcze raz i oddałam blanta. Paliliśmy w milczeniu. Po trzecim kółku poczułam, że zielsko weszło. Dźwięki otoczenia stały się nieco bardziej przytłumione, a mięśnie ogarnęła ta przyjemna miękkość. Przymknęłam na moment oczy, smakując uczucie leniwej błogości. Kiedy po chwili wróciłam do rzeczywistości, Niklas podawał mi właśnie prawie dopalonego blanta. Przyznam, podochocona nieco trawą, która oprócz wielu innych przyjemnych doznań w moim przypadku daje także dodatkowego kopa do seksu, postanowiłam oszczędzić mu pochodów. Uniosłam końcówkę jointa nieco w górę.

Powerwolf Deamons Are a Girl’s Best Friends https://www.youtube.com/watch?v=jhK2ev_O-pc

– A wiesz, co to jest palenie po studencku?

– Po studencku?

– Usta-usta…

– Shotgun? Czemu nie… – uśmiechnął się.

Zaciągnęłam się porządnie marychą, po samo dno płuc. Niklas zbliżył twarz do mojej, a potem, bardzo delikatnie, przytknął usta do moich ust. Zaczęłam powoli wypuszczać dym. Mniej więcej w połowie przeciągnęłam czubkiem języka po krawędzi jego warg. Drgnął, ale nie zrobił nic więcej. Najwyraźniej czekał.

Chwilę później wypuścił ostatnią chmurę dymu w powietrze, a niedopałek do stojącej za jego plecami popielniczki. Rozparł się wygodnie na worku, odchylając głowę w tył i przymknął oczy. Kolego, mam tylko nadzieję, że nie jesteś na tyle upalony, żeby nic z tego nie wyszło… Dobra, kawa na ławę. Przesunęłam się nieco na swojej fasolce. Teraz, w momencie w którym chłopak podniesie się z powrotem bardziej do pionu, przy odrobinie spostrzegawczości dostrzeże czarną koronkę majtek. No dobra, ten skrawek koronki, który w zasadzie zakrywa tylko najbardziej strategiczny fragment. Przy okazji dotarło do mnie, że ów kawałek koronki jest, podobnie jak majtki w plecaczku, kompletnie przemoczony. Cholera, cieknie ze mnie dzisiaj, a zielsko jeszcze to wzmaga… Niklas, nie rób mi proszę tego, bo naprawdę mi się podobasz.

Nie zrobił. Otworzył oczy, uniósł się nieco, tak że bardziej siedział niż leżał. Prawie nie zauważyłam, żeby spojrzał tam, gdzie zakładałam, że spojrzy. Ale jestem uważna, ale on, trzeba przyznać, całkiem dyskretny.

– Niezła trawa – rzuciłam.

– Niezła.

– Niezły partner do tej trawy też nie bez znaczenia.

– Z wzajemnością. I ciekawe, jak wygląda reszta tego smoka, którego ogon wystaje spod spódnicy.

– Chcesz zobaczyć?

– No ba…

Sięgnęłam po suwak ramoneski i opuściłam go kilka centymetrów, uśmiechając się. I wtedy poczułam, że jeżeli natychmiast nie znajdę się w toi-toiu, majtki będą przemoczone nie moją chcicą, ale zwyczajnie, sikami.

– Poczekaj chwilę… Piwo mi się przesączyło…

Był szarmancki, chociaż nie wyglądał. Poderwał się, podał mi rękę, pomagając wstać.

– Zaczekam tu.

– Zaczekaj.

Starając się nie biec, przemieściłam się do strefy sanitarnej. Na całe szczęście nie była daleko, i akurat nie była specjalnie oblężona. Zamknęłam się w plastikowym wychodku i z westchnieniem ulżyłam pęcherzowi. Wycierając chwilę później nawilżanymi chusteczkami wiadome okolice spojrzałam na swoje majtki, mokruteńkie, aż śliskie. Nie ma mowy, nie wciągnę ich z powrotem na dopiero co odświeżoną piczę. Ni wafla. Koronka, zwinięta w ciasną kulkę dołączyła do równie przemoczonej pary w plastikowym woreczku i wylądowała na dnie plecaka. Trzecich na zmianę nie miałam. Going commando, nie pierwszy raz. Podciągnęłam pończochę, poprawiłam spódnicę i wyszłam na zewnątrz. Wolność, w postaci chłodnego powiewu między nogami tylko dodała mi animuszu. Wróciłam do Niklasa. Siedział w tym miejscu, gdzie go zostawiłam.

– To jak z tymi tatuażami? Show me yours, I show you mine? – rzuciłam.

– OK. Ten już widziałaś… – odwrócił się do mnie nieco bokiem eksponując ramię. Przyjrzałam się walkirii dokładniej. Niebrzydki rysunek, starannie wydziarany. Walkiria, hojnie obdarzona przez Odyna, wyglądała jakby właśnie oderwała się od ziemi, z wzniesionym nad głową młotem. Większość rysunku była czarna, tatuażysta kolorem podkreślił elementy młota i coś w rodzaju diademu czy tiary, zdobiącego głowę postaci. Nadało to rysunkowi czegoś w rodzaju finezji.

– Naprawdę dobra robota – pochwaliłam dzieło na jego skórze. – Walkirie łatwo spieprzyć, wychodzi z tego tandeta i kicz, a ta jest z klasą.

– Przekażę Jurgenowi. To teraz ty pokaż mi tą jaszczurkę.

– Proszę uprzejmie – opuściłam o kilka centymetrów suwak ramoneski i odchyliłam nieco, odsłaniając rysunek na skórze. Kontemplował tatuaż przez kilka chwil.

– Dawno nie widziałem takiej precyzji i szczegółów. Długo go masz?

– Długo. Sześć, czekaj, siedem lat.

– No to respekt. Nic się nie rozlewa, ostro… Wyrazy uznania dla autora.

– Autorki. Przekaże Matyldzie – odbiłam. – To teraz chwal się, gdzie masz następny?

– Tu – odsłonił katanę. Prawy bok, od pasa do wysokości żeber zdobił Naglfar, upiorny drakkar z paznokci zmarłych. Dziób zdobiła, zgodnie z obyczajem, smocza głowa, a na poszarpanym, pasiastym żaglu pysznił się wilczy łeb, niczym z sennych koszmarów. Tatuaż, w odróżnieniu od tego na ramieniu, był zrobiony tylko czarnym tuszem.

– No, no… Szykujesz się na Ragnarök? Podoba mi się. Bardzo podoba.

– Mnie też. To gdzie ty masz następny?

– Oj, całkiem niewinnie – pochyliłam się, sięgając do zamka lewego botka. Odpięłam go i zsunęłam zdobioną metalem skórę ze stopy. Przy okazji tak się usadziłam, żeby przypadkiem Niklas za wcześnie nie zauważył braku majtek. Jeszcze czas.

– Drut kolczasty? Naprawdę?

– Błędy młodości. W zasadzie nie byłam nawet pełnoletnia, jak go robiłam. Wiesz, ostra laska, zło, mrok i siarka z pięt szatana…

– To czemu go nie zmienisz?

– Bo mimo wszystko to część mnie. Wtedy młodej i głupiej, ale mnie. I już. No, to co masz jeszcze ciekawego do pokazania?

– Też mały – odchylił włosy. Tuż za uchem, poniżej linii włosów miał wytatuowane runy: jedną wyglądająca jak kanciate D, a drugą podobna do N. Runy przypominały wykonaniem raczej niezdarne, pudlane dziary niż małe dzieła sztuki na ręce i boku.

– Taka toporna robota? Sam sobie robiłeś?

– Nie. I nie są toporne, w tym sensie, że byle jak. Są robione tak, jak robili to Wikingowie. Najpierw nakłucie, a potem wtarcie w nie pigmentu. Dość mozolna technika.

– O. Pewnie bolało jak cholera…

– Bolało.

– A te runy coś znaczą?

– Tiwaz symbolizuje wojownika, hagalaz odrodzenie. Albo inicjały, T i H. Jak wolisz. Długa historia, nie mam ochoty jej opowiadać. Rodzinne sprawy.

– Jasne. Pierwsza wersja z odrodzeniem wojownika całkiem mi wystarczy.

– To co, masz coś jeszcze do pokazania?

– Pewnie – odwróciłam się do niego tyłem i uniosłam dół ramoneski, odsłaniając irlandzko-celtyckie wzory nad talią. – Klasyka. Nieco później niż noga, ale za to bez żadnych kontekstów. Podobało mi się, a sentyment do irlandzkich klimatów mam do dzisiaj.

Niklas przez moment jeszcze oglądał moje plecy, aż opuściłam kurtkę. Odwróciłam się twarzą do niego i nieco wyzywająco spojrzałam mu w oczy.

– To co masz jeszcze do pokazania?

– Jest jeszcze jeden, ale mamy tu drobny problem. No tak wysoko nogawki nie podciągnę, a jak zacznę tu spodnie zdejmować …

– No, prawda. Ale nie ma problemów nierozwiązywalnych. Wystarczy pójść gdzieś, gdzie nikomu to nie będzie przeszkadzać. Proste?

– Proste…

– To idziemy, czy pijemy?

– Jedno z drugim?

– Dobra, ale wiesz co? Wolę wino, zaraz za bramkami jest stacja benzynowa, tam w sklepie mają nienajgorsze, a w dodatku schłodzone. Pasuje?

– Pasuje. Z tym, że jak zostanę na razie przy piwie – Niklas podniósł się z worka, poprawił róg za pasem. – Masz jakieś konkretne miejsce na myśli?

– Kemping czy kampery?

– Kemping.

– No. To mam.

Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kapela, która właśnie zaczynała grać, kompletnie mnie nie interesowała. Soczyście podlane elektronika numetalowe wydzieranie na przemian z rapowankami było bardzo nisko na liście preferencji. Niklasa najwyraźniej też, bo nawet nie spojrzał w stronę sceny.

Gadając o jakichś pierdołkach przeszliśmy przez bramke wyjściową i niespiesznym krokiem powędrowaliśmy w kierunku stacji namiotowiska, zaopatrując się po drodze w wino. Kupiłam swoje, wrzuciłam je do plecaka i wyszłam na zewnątrz. Niklas został jeszcze w sklepie, szukając piwa w lodówce. Przez szybę dostrzegłam, że oprócz dwóch puszek napoju kupił też paczkę gumek. Dobrze, jesteś przygotowany, myślisz. Punkt dla ciebie. Mimo, że deklaracji jasnej nie było…

Wyszedł po chwili, wsuwając jedną puszkę piwa do kieszeni katany. Druga otworzył, przelał zawartość do rogu i cisnął pustą blaszanką do śmietnika.

– Skål! – uniósł naczynie.

– Poczekaj… – wyjęłam butelkę z plecaka, odkręciłam i uniosłam w toaście i po polsku powiedziałam – Zdrówko!

Wychyliliśmy po łyku.

– Idziemy?

– Tak.

Droga do pola namiotowego prowadziła obok małego parku, przylegającego do miejskiej plaży. Weszłam w alejkę prowadzącą nad wodę. Gadaliśmy jeszcze o niczym, kiedy wyszliśmy na oświetloną kilkoma latarniami otwartą przestrzeń. Szeroka na mniej więcej dwadzieścia metrów trawiasta plaża, tu i ówdzie rozrzucone ławki, jedne bliżej drzew, inne bardziej na otwartej przestrzeni. Obok zamknięty budynek plażowej kawiarenki i rządek przebieralni. Idealne miejsce.

– Tu chyba nikt nie będzie miał problemów z bieganiem bez spodni – uśmiechnęłam się i ruchem głowy wskazałam plażę.

Epica Sancta Terra https://www.youtube.com/watch?v=70717s9sX_o

– Nikt. Potrzymasz? – podał mi róg. Odstawiłam swoje wino na najbliższą ławkę i usiadłam. Latarnię miałam akurat za plecami, więc nic nie przeszkadzało mi w oglądaniu. Światła było dość. Niklas rozpiął pas, a potem zsunął niemal do kolan skórzane spodnie. Na lewym udzie miał wytatuowaną głowę wikinga, na tle skał. Naprawdę niezła robota. Ale w znacznie mniej niż obrazek zainteresowała mnie całkiem wyraźna wypukłość powyżej i w prawo. Przybliżyłam nieco twarz do jego nogi. Mięśnie, jak się spodziewałam, też niczego sobie.

– Fajny. Naprawdę fajny.

– To co? Twoja kolej? Pokażesz tego smoka?

– Pokażę. Nie martw się. Trzymaj swoje piwo, bo mi ręce potrzebne…

No, to jedziemy. Czułam, że znowu robi mi się coraz bardziej mokro. Cholera, w sumie nikogo tu nie ma, możemy się pieprzyć nawet na tej ławce. Albo przynajmniej porządnie przelizać i przemacać. Ale mu nie odpuszczę.

Podałam Niklasowi róg z piwem i sięgnęłam do zamka kurtki. Tym razem nie krył już tego, że gapi się na moje cycki. Rozpiełam ramoneskę, ponad wszelką wątpliwość udowadniając, że jednak nie mam pod nią kusego topu, a jedynie stanik. W wiadomym, budzącym jego wyraźne zainteresowanie rozmiarze. Podniosłam się z ławki, stanęłam bokiem do niego i odpięłam spódnicę. Przytrzymując ją jedną ręką, żeby nie spadła, odsłoniłam biodro i pośladek, a drugą ręką uniosłam ramoneskę. Obserwowałam jego minę. Nawet nie próbował ukryć zaskoczenia faktem, że nie mam majtek. Pochylił się nieco, oglądając kolejne elementy tatuażu, ale znacznie bardziej oglądając mój tyłek. Spódnica, którą przytrzymywałam tylko z przodu, bardziej z kokieterii niż jakiegoś wstydu, odsłaniała cały tyłek. W końcu się wyprostował. Opuściłam kurtkę i pomagając sobie drugą ręką zapięłam z powrotem zamek spódnicy. Kurtki nawet nie ruszałam.

– I jak? Podoba ci się?

– Tatuaż? – zapytał nieco zbity z pantałyku. – Fajny. Bardzo ładny. Piercing też. – czyli jednak zauważyłeś coś innego niż gołą dupę… Kolczyk w pępku nie jest jedynym, ale tylko ten, poza uszami, widać. To znaczy wtedy było widać. Pozostałe na razie pozostały ukryte, ale spokojnie, też je zobaczysz. Srebrny, wiszący na malutkim kółku listek lipy miał tak dobrany rozmiar, żeby mieścił się wewnątrz pępka i praktycznie nie wystawał na zewnątrz.

– A reszta?

– Chodzi ci o kształt tyłka, czy fakt, że nie nosisz bielizny?

– I to, i to.

– Jedno i drugie mi się podoba. Cała mi się podobasz.

– Jak bardzo? Nie musisz bawić się w dyplomację. Jesteśmy dorośli.

– Jak bardzo? W sumie zastanawiam się, czy ławka, czy jednak zaproponować nieco prywatności w którejś z tych kabin…

– No bez przesady… Masz ochotę obijać się o obsikane deski?

Dalej poszło już sprawnie. W kilka sekund poczułam jego dłonie na twarzy, a usta na swoich ustach. Wciągnęłam jego zapach. Pachniał rozgrzaną skórą, wystawioną przez cały dzień na słońce. I wodą kolońską w dobrym gatunku. Nadal jeszcze dało się poczuć drzewne nuty, chyba cedru. Pasowało do tego wojowniczego wyglądu. Ale nie bardzo miałam głowę do tego, by analizować to dokładniej. Niklas świetnie całował. Naprawdę świetnie. Ani za słabo, ani za mocno. Nasze usta ślizgały się po sobie, ale jednocześnie nie krztusiliśmy się własną śliną. Język na razie trzymał za zębami, więc przejęłam inicjatywę. Delikatnie, zaczepnie, wysunęłam koniuszek, badając terytorium.

Odpowiedział od razu. Poczułam jego język, trącający mój. Zaczepnie, szukając zaproszenia. Które oczywiście dostał. Mniej więcej w tej samej chwili poczułam jego dłoń pod ramoneską. Docisnął mnie do siebie. Wypukłość, którą nie tak dawno obserwowałam udając zainteresowanie wikingiem tylko dzięki strefie buforowej nie wbiła mi się w brzuch. Ale i tak poczułam, że jest zdecydowanie gotów do działania. Kurwa, nie ma na co czekać. Gdyby nie to, że majtek nie miałam, to określenie kisiel w majtach byłoby jak najbardziej na miejscu. A tak po prostu czułam, jak lepkie, śliskie krople płyną mi po udzie. Było nie jarać, teraz mam za swoje. No, chłopak, mam nadzieję, że masz kondycję, bo teraz to mi się chce po prostu dobrego bzykania.

Oderwałam usta od jego twarzy i opadłam na ławkę. Spódnica oczywiście natychmiast przylepiła się do mokrych nóg. Zdrój z tym. Bez ceregieli sięgnęłam do guzików spodni. Kilka szybkich ruchów i dokładnie na wysokości twarzy miałam jego wzwiedzionego członka. Może i nie był szczególnie gruby, ale nadrabiał długością. Chwyciłam go w obie dłonie, ale i tak czubek wystawał z uchwytu.

– Guma – rzuciłam krótko, podnosząc głowę.

Wyciągnął z kieszeni paczkę Durexów, otworzył kartonik i wyłuskał z niego opakowanie. Niemal wyrwałam mu je z rąk, otworzyłam i wzięłam w palce kondoma. Naciągnęłam lateks na jego męskość i podniosłam się z ławki.

– Siadaj – poparłam słowo delikatnym pchnięciem. Zrozumiał od razu. Usiadł na krawędzi ławki, prostując nogi. Przełożyłam nogę górą, ręką naprowadziłam go na wejście i dosiadłam. Trzy, może cztery ruchy wystarczyły, żebym przyjęła go w sobie całego. Docisnęłam się do niego, poruszając biodrami w przód i w tył, stymulując się od wewnątrz i zewnątrz. Niklas też nie miał zamiaru być biernym. Sięgnął pod rozpiętą kurtkę i jednym szybkim ruchem palców zwolnił wszystkie trzy haftki stanika na raz. Jedną ręką. Brawo, brawo…

Piersi, pozbawione utrzymującej je zbroi zaczęły się huśtać w rytm moich krótkich, zdecydowanych ruchów. Niklas odsunął tą całą konstrukcję z fiszbinów, gąbki, jedwabiu i koronek, uwalniając zawartość.

– Heilige Scheiße! – zdołał z siebie wydusić. Nie dziwię mu się. Nie on pierwszy i nie ostatni tak reaguje. Pełne, ciężkie piersi, drobne sutki, otoczone nie większymi niż pięciozłotówka aureolkami. I każdy z nich ozdobiony srebrnym barbellem, z końcówkami w kształcie różyczek. I zero zwisu, sprężyste jak u nastolatki. Dzięki ci mamo za geny.

Na całe szczęście dość szybko porzucił ich oglądanie i zajął się nieco bardziej kontaktowym ich badaniem. Głównie ustami, językiem i od czasu do czasu zębami. A ja do miarowego poruszania się dodałam jeszcze jeden element. Miarowo zaczęłam zaciskać i rozluźniać mięśnie, dodatkowo masując i jego, i siebie.

Brakowało mi bardzo niewiele do wejścia na falę, kiedy Niklas przestał mnie pieścić, odchylił głowę, a potem zadrżał. I drugi raz, mocniej. Z trzecią falą szarpnął lędźwiami, wbijając się głębiej w moje ociekające śluzem wnętrze. I znieruchomiał. Przejęłam inicjatywę, na tyle na ile mogłam, poruszając biodrami i ocierając się o jego, na całe szczęście jeszcze wciąż sterczące przyrodzenie. Coś na kształt spełnienia udało mi się osiągnąć, chociaż liczyłam na więcej. Jeszcze rozpędzona sięgnęłam dłonią między nogi, przytrzymałam palcami prezerwatywę i wysunęłam go z siebie. Usiadłam na ławce obok niego. No ja pierdole, taki jarl i kurwa taki sprinter? Nawet w gumie? Chłopie, za dużo piwa, zielska czy czego tam?

– Kurwa mać… – mruknęłam pod nosem, kątem oka patrząc, jak młody wiking ściąga gumę z ładunkiem, zawiązuje, podciąga spodnie i przechodzi kilka kroków do śmietnika. Nawet kulturalny, tylko, kurwa, czemu taki sprinter?

Wrócił. Przez chwile kontemplował moje piersi, kolczyki i nogi. A potem zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałam. Opadł przede mną na kolana, bez najmniejszych ceregieli zadarł spódnicę i wetknął twarz między nogi. O taaaaaa… Nie bawił się tym razem z w finezję, jakieś delikatności i wymyślności. Od razu przeszedł do sedna, atakując łechtaczkę. I robił to całkiem dobrze. Szybko, intensywnie, precyzyjnie. Trochę pomagał sobie palcami, pieszcząc wargi i uda, ale większość roboty załatwił językiem. Noooooooo… Teraz doszłam jak należy, chociaż może po prostu przeciągnął ten pierwszy, niezbyt imponujący finał, zamieniając go w całkiem dobrą końcówkę. W ostatniej chwili cofnął głowę, kiedy naprawdę zaczęłam szczytować. No nic na to nie poradzę, że dupa lata mi wtedy na wszystkie strony świata. Nie panuję nad tym. Zwłaszcza jak muszę na tyle zapanować nad sobą, żeby nie wydrzeć się na pół miasta. Bo dochodzę generalnie dość głośno, i w ogóle widowiskowo. Wiem, widziałam się kiedyś na filmie nakręconym w kulminacyjnym momencie. Robi wrażenie. Nawet nie wiedziałam, że wtedy mam taką krzepę, ale byłam w stanie zrzucić z siebie całkiem sporego faceta.

Kiedy już przestałam się telepać, jednocześnie próbując nie odgryźć sobie ręki i nie wrzeszczeć, opadłam na ławkę. Niklas popatrzył na mnie z miejsca, gdzie przysiadł sobie na trawie kiedy ja szczytowałam i z mieszanką uznania z zaskoczeniem stwierdził krótko:

– To było mocne.

– Aha… – to było na razie wszystko, na co było mnie stać. – Wina…

Na całe szczęście butelka nie spadła. Nawet była zakręcona. Musiał ją zamknąć, zanim zaczęliśmy się pieprzyć. W sumie w tym momencie to i tak był nieistotny detal. Pozbyłam się zakrętki i pociągnęłam solidny łyk. Pić mi się chciało jak cholera. Pomału wracałam do normy, to znaczy przestałam dyszeć jak po maratonie, serce już nie miało zamiaru wyskoczyć mi przez uszy, a rozum, nadal w oparach oksytocyny i endorfin, powoli jednak zaczynał dostrzegać coś innego niż sprawy czysto seksualne. Co nie znaczy, że wciąż jeszcze nie powiedział „OK, mamy dość”. Cholera, to zielsko to naprawdę był szalony pomysł. Niklas, mam nadzieję, że nie masz problemów z krążeniem. Bo to nie koniec.

– Ja, Das hat gescheppert… Mündliche Prüfung bestehen. Eine solide Eins[15].

– Du klingst wie ein Lehrer… Vielen Dank, Frau Magda[16] – powiedział to takim tonem, jakbym ucznia na lekcji słyszała. Nie dałam rady i roześmiałam się serdecznie.

– Man weiß nie…[17] – rzuciłam w końcu, kiedy przestałam się już śmiać. Upiłam kolejny łyk wina i podałam mu butelkę. Upił nieco, a potem poprawił się na ławce, nie przestając mnie obserwować. Doskonale wiedziałam, że gapi się na moje cycki, nad którymi zupełnie idiotycznie umieścił się stanik. Postanowiłam się go pozbyć.

Prawdę mówiąc, to lubię chodzić bez stanika, ale przy tym rozmiarze publiczne przemieszczanie się z piersiami pozbawionymi kagańca może być przyczyną wielu groźnych chorób. Zwłaszcza w okolicach kręgosłupa szyjnego u mężczyzn. Zdjęłam ramoneskę, stanik i narzuciłam kurtkę. Zapięłam zamek, ale tylko na tyle, żeby osłonić strategiczne miejsca. No mimo wszystko nie będę paradować topless po mieście. Festiwal festiwalem, fakt, że większość ludzi ma na to wywalone, a pewnie byłaby nawet zadowolona też byłby bez znaczenia, gdyby chociaż jeden dureń miał z tym problem. Na cholerę mi się potem tłumaczyć jakiemuś poczciwemu policjantowi, który najchętniej spędziłby wieczór razem z uczestnikami, na koncercie.

– Tak lepiej. Masz fajki? – powiedziałam, kończąc przebierankę. Sięgnął do kieszeni katany, wyjął z niej nieco sponiewieraną paczkę Marlboro, podał mi. Nawet podał mi ogień. Zaciągnęłam się dymkiem.

– No tak, nie ma to jak fajka po seksie. A tak, zupełnie bez związku… No prawie bez związku. Masz niesamowity biust – powiedział między jednym zaciągnięciem się a drugim.

– Dzięki.

– Dobra robota…

Ręka z papierosem zatrzymała się w pół drogi do ust. Odwróciłam głowę w jego stronę i przywołałam na twarz najbardziej wściekłe, belferskie spojrzenie. A potem drugą ręką, powoli rozpięłam zamek kurtki, jeszcze raz odsłaniając piersi w całej okazałości.

– Niklas, jedynym chirurgiem, który dotykał moich cycków był brat mojej kumpelki, z którym parę razy, jeszcze na studiach, się przespałam. Są absolutnie i w stu procentach naturalne.

– O ja pierdolę… To tym razem w ogóle… Nie no… Cholera, przepraszam… Ale wiesz… – zaczął się plątać w zeznaniach.

– Dobra, nie ma sprawy. Nie ty pierwszy jesteś zaskoczony. Ja też byłam, jak mi wyrosły – roześmiałam się. Po prawdzie, to nie raz i nie dwa słyszałam, że są powiększane. No nie są. I już.

– Nie no… Po prostu…

– Wiem, podobają ci się.

– Cała mi się podobasz. I masz fajny piercing.

No ba, jak odstawiłeś mi taką milutką minetę, to jasne, że go zauważyłeś. Ostatni nabytek na ciele. Mała złota kuleczka, zdobiąca miejsce, gdzie zbiegają się wargi. I tak, w odpowiednim ułożeniu naprawdę wzmacnia doznania.

– Dzięki – sięgnęłam po wino. Upiłam nieco, a potem spojrzałam na poziom w butelce. Ponad połowa. Nie jest źle. Dopaliłam papierosa i podniosłam się, żeby wrzucić go do stojącego opodal śmietnika. No i oczywiście, jak tylko się podniosłam, mój pęcherz, o kurewsko małej pojemności, po raz drugi tego wieczoru przypomniał, że jak się w siebie leje alkohol, a zwłaszcza piwo, to należy go regularnie opróżniać. Rozejrzałam się nieco nerwowo po okolicy. Ni cholery, żadnego kibelka nie widać. No to trzeba po partyzancku…

– Niklas, przepraszam, ale muszę się wysikać, a nie ma gdzie…

– Ale co? Że mam nie patrzeć?

– A to akurat mi wcale nie przeszkadza – faktycznie, nie mam problemu z sikaniem, kiedy ktoś na mniej patrzy. Zabawa typu złoty deszcze też nie jest mi obca, chociaż wymagam wtedy odpowiedniego zaplecze sanitarnego. Wanny najlepiej. Nie o to jednak chodziło. – Zejdź z ławki, bo nie mam zamiaru obsikać sobie butów i pończoch, a nie widzę tu nigdzie kibla.

Powoli podniósł się, chwytając butelkę wina i patrząc na mnie nieco zaskoczonym spojrzeniem. Jego zaskoczenie jeszcze wzrosło, kiedy zobaczył, co robię. A ja, starym pankowym patentem, stanęłam na siedzeniu ławki, podciągnęłam spódnicę, a potem usiadłam na oparciu, wystawiając tyłek maksymalnie za deski. OK, trzeba mieć do tego dość mocne mięśnie nóg i brzucha, ale przynajmniej nie obsikam sobie butów. Westchnęłam z ulgą, gdy żółta struga uderzyła o nieco wydeptaną trawę poniżej. Skończyłam, wyjęłam z plecaczka opakowanie wilgotnych chusteczek i dokończyłam higienę.

Chwilę później najpierw odebrałam z rąk Niklasa butelkę i pociągnęłam jeszcze jeden łyk, a potem, oddając mu szkło, pochyliłam się, żeby poprawić pończochę, która zsunęła się nieco w trakcie seksu.

– Wiesz, w sumie to mam ochotę na powtórkę. Na początek jeszcze raz minetka, a potem się zobaczy. Co ty na to? – wygarnęłam bez bawienia się w kokieterię. Raz, że wypiłam dość wina, żeby w razie czego zwalić swoją bezpośredniość na karb promili, a dwa, chyba doszliśmy z Niklasem oboje do etapu, w którym możemy pewne rzeczy mówić wprost. W końcu patrzył na mnie, jak sikam, o pieprzeniu na parkowej ławce nie wspominając.

– Żaden problem. U mnie, czy u ciebie?

– Mam pojedynczy materac w małym namiocie. Mam nadzieję, że masz coś lepszego do zaoferowania.

– Mam. Podwójny materac, i namiot policzony na trzy osoby. Pasuje?

– Prowadź.

Dalszą drogę na kemping pokonaliśmy gadając o jakichś kompletnych pierdołach. Chłodne, nocne powietrze od czasu do czasu zawiewało mi pod spódnicę. Szybki numerek na ławce okazał się niewystarczający i nawet teraz czułam, że ciągle jestem mokra. Co w połączeniu ze słabymi, ale jednak, chłodnymi powiewami sprawiało, że było mi najzwyczajniej zimno w dupę i przyległości. Na całe szczęście kemping nie był daleko. Za to jego namiot – tak. Przedefilowaliśmy przez niemal całe namiotowisko, mijając po drodze festiwalowiczów na różnych etapach nocnego życia. Część siedziała przed namiotami, popijając piwo przy akompaniamencie z przenośnych głośników, część – niewielka – przemieszczała się z kosmetyczkami w kierunku sanitariatów, ktoś tam już donośnie chrapał w namiocie, ktoś inny spał wprost na trawniku, bo albo do namiotu nie dotarł, zmorzony wypitym alkoholem, albo współmieszkańcy na wszelki wypadek wyrzucili go na zewnątrz. W razie przegranej walki o utrzymanie imprezy w żołądku niech lepiej porzyga się na zewnątrz… Kilkanaście namiotów przed legowiskiem Niklasa zza cienkiej zielonej tkaniny namiotu dochodziły dość jednoznaczne odgłosy cmokania i posapywania. Czyli nie tylko my mamy stosunkowo udaną noc. Niemal w tym samym momencie, w którym, dość niespodzianie, ręka Niklasa wylądowała pod spódnicą na moim pośladku, lokatorka namiotu jęknęła zdecydowanie głośniej, a potem, z trudem łapiąc oddech, zdołała z siebie wydusić „Non fermarti!”[18]. Włoszka. Też miło.

– Non fermati – zamruczałam zalotnie, unosząc spojrzenie w jego stronę. I na wszelki wypadek dodałam – Mach weiter[19]

Ręka przemieściła się nieco niżej, zawadzając przez moment palcem o przedziałek między pośladkami.

– Jesteśmy – Niklas wskazał na wciśnięty między drewnianą donicę z kwiatami i żywopłot. Oderwał się na moment od mojego tyłka i z gwizdem otworzył zamek przedsionka namiotu. Odrzucił tkaninę na bok i zrobił krok w tył, drugą ręką wykonując zapraszający gest. Zdjęłam plecaczek i trzymając go jedną ręką, pochyliłam się, wchodząc do namiotu. W tym samym momencie poczułam, że spódnica wędruje do góry a ręka Niklasa wraca tam, gdzie jeszcze przed momentem całkiem śmiało sobie poczynała.

Nadal zgięta w pół, bezczelnie wypinając ku niemu tyłek, sięgnęłam do zamków butów. Szybko się ich pozbyłam i odsuwając na bok odpięta moskitierę weszłam do namiotu. Stojąca kilkanaście metrów do namiotu latarnia dawała wystarczająco dużo światła, żebym widziała, co się dzieje. Niklas klapnął na trawę w przedsionku namiotu, zapiął za sobą wejście i zabrał się za rozsznurowywanie butów. Postanowiłam się nieco z mi podrażnić. Przesunęłam się na materacu tak, żeby miał niemal przed oczami moją cipkę, a potem, pośliniwszy uprzednio palec, zaczęłam niespiesznie się pieścić. Nawet nie nazwałabym tego masturbowaniem, ot jeździłam palcem po mokrych wargach.

Młody jarl na całe szczęście miał na tyle podzielną uwagę, że dość szybko poradził sobie ze zdjęciem butów i wśliznął się obok mnie do namiotu. Porzuciłam niezobowiązujące rękodzieło, kiedy tylko usta Niklasa znalazły się blisko moich. Zaczęliśmy znowu całować się jak szaleni, rozbierając nawzajem. Dużo tego nie było, w sumie najwięcej pracy było ze zdjęciem z Niklasa skórzanych spodni, ale nie minęły dwie minut, kiedy byliśmy niemal nadzy. Niklas cały czas miał na sobie rzemyki i skórzane bransolety, a ja – pończochy. Sięgnęłam w dół, do jego członka. Masz chłopaku kondycję, nie minęło dwadzieścia minut, a ty jesteś w pełnej, twardej gotowości. Przejechałam czubkami paznokci od główki, przez trzon, jądra, niżej, aż głęboko między jego nogi. Stęknął, z wyraźną przyjemnością.

– Kładź się – popchnęłam go lekko w tors.

Sabaton To Hell and Back https://www.youtube.com/watch?v=RhmHSAClG1c

Pojął od razu, kładąc się na plecach na materacu. Przełożyłam nogę nad jego głową, tak że moja cipka znalazła się na wysokości jego twarzy. Taaaaakk, misiu… Dobrze wiesz, o co chodzi. Niemal natychmiast poczułam jego palce i język. Tym razem poczynał sobie nieco mniej spiesznie, badając i pieszcząc moją ociekającą sokiem szparkę. Przez kilka dłuższych chwil delektowałam się jego oralnymi umiejętnościami, a potem zabrałam się za niego.

Zaczęłam delikatnie, wodząc wysuniętym czubkiem języka po trzonie, od czasu do czasu tylko, pomagając sobie nieco dłonią, odsłaniałam główkę. W końcu jednak uznałam, że pora zwiększyć nieco doznania. Pośliniwszy nieco czubek jego penisa zaczęłam wsuwać go sobie w usta. Z początku płyciutko, nawet nie sięgając do końca główki. Wsuwałam i wysuwałam, intensywnie pracując językiem, kiedy tylko członek znajdował się w jego zasięgu. W miarę, jak z każdym ruchem wsuwałam go sobie głębiej w usta, on też przyspieszał między moimi nogami. Kiedy wsunął we mnie dwa palce, sięgając głęboko w mokre wnętrze, opadłam niżej, wpychając sobie w usta tyle, ile byłam w stanie nie doprowadzając do odruchu wymiotnego. No niestety, głębokie gardło do nie ze mną. Ale za to, pomagając sobie dłonią, coraz intensywniej pracowałam głową w górę i w dół. W końcu, tak samo jak na początku, przeciągnęłam paznokciami po tym kawałku niklasowej męskości, która nie zmieściła mi się w ustach, a potem niżej, przez jądra aż do krocza. On coraz mocniej pracował nad moją cipką, posuwając mnie palcami w tempie speedmetalowej perkusji i pomagając sobie językiem. A ja zaczęłam, oprócz ssania i poruszania głową w górę i w dół jego członka, pieścić jego jądra i przyległości.

I po raz drugi przekonałam się, że Niklas do długodystansowców nie należy. Nagle jego usta oderwały się od mojej cipki, a palce wewnątrz znieruchomiały. Przez krótką chwilę zawahałam się, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że najwyżej, jeżeli będzie niezbyt przyjemnie, mam wino. Przyspieszyłam, przytrzymując jak najwięcej śliny w ustach. Kilka ruchów później Niklas ciężko sapnął, zacisnął dłonie na moich pośladkach, a potem, szarpnąwszy lekko biodrami, wystrzelił.

Nie było źle. Spermy nie było wiele, i na całe szczęście, smakowała zupełnie normalnie, lepko i słonawo. No, chłopaku, co ja mam teraz z tobą zrobić? Przerzuciłam nogę tak, by móc odwrócić się do niego przodem. Uniósł głowę akurat w momencie, w którym moja twarz znalazła się naprzeciwko jego. Lekko rozchyliłam usta, ukazując mu lekko białawą zawartość, a potem ostentacyjnie przełknęłam.

– Twoja kolej – powiedziałam tylko, sięgając po wino. Dwoma małymi łykami spłukałam resztę zawartości ust do żołądka. A potem oceniłam wysokość namiotu. OK, na całe szczęście nie jestem zbyt wysoka. Zakręciłam butelkę i usiadłam, no może przyklęknęłam, nad torsem Niklasa. Objęłam dłońmi piersi, pokiwałam nimi chwilę, przymykając oczy. Kiedy poczułam jego dłonie na pośladkach po prostu przesunęłam się nieco w przód. Akurat tyle, że by dosiąść jego twarzy. Podjął przerwany wątek. Pracował językiem i ustami. Jego dłonie wędrowały po moich udach i pośladkach. Postanowiłam dać mu czytelną wskazówkę. Chwyciłam za ozdobiony skórzaną bransoletą nadgarstek i naprowadziłam jego palce na drugą dziurkę. Taaaaaaaakkk… Zaczął masować ją opuszkiem.

– Daj mi plecak – mruknęłam, otwierając oczy.

Zatrzymał się, sięgnął w bok, podając mi plecaczek. Odpięłam zamek i z wewnętrznej kieszeni wyciągnęłam małe opakowanie poślizganta.

– Tylko dobrze posmaruj – podałam mu buteleczkę.

Najwyraźniej był nieco zaskoczony. Ale po chwili pozbierał się, namaścił palec żelem i wrócił do przerwanego działania. Czułam, jak jego palec wsuwa się centymetr, może półtora w moją dupę, a język nadal pracuje nad cipką. Happy end nadciągał wielkimi krokami.

Chwyciłam pierwszą rzecz, która nawinęła mi się pod rękę, chyba jakąś koszulkę, zwinęłam w ciasny rulon i wcisnęłam sobie w usta. Biodra już mi zaczynały drżeć. Niklas, nauczony doświadczeniem sprzed pół godziny, po prostu chwycił mnie w talii i przesunął tak, żeby tylko ocierała się podbrzuszem o jego klatkę. W ostatniej chwili. Szczytowałam po raz drugi, tym razem zagryzając na śmierć czyjąś koszulkę. Przynajmniej mogłam zacisnąć zęby z całej siły, nie martwiąc się o to, że zrobię sobie krzywdę. W końcu opadłam na materac obok Niklasa, ciężko posapując, radośnie otumaniona kolejnych hormonalny koktajlem.

– Któregoś dnia zrobisz w łóżku krzywdę albo sobie, albo partnerowi… – usłyszałam po kilku minutach, kiedy jako tako wrócił mi kontakt ze światem.

– Trudno… – odpowiedziałam z absolutną obojętnością. Naprawdę, w takich momentach mam to absolutnie gdzieś. Liczy się moja przyjemność. Przyjemność, na którą, cholera jasna, apetyt rośnie w miarę jedzenia. No nic na to nie poradzę, że po prostu lubię seks. Duuuuużoooo seksu… – Zostało coś jeszcze w tej flaszce?

– Mhm… – pochylił się nade mną, sięgając po leżącą gdzieś obok materaca butelkę. Kiedy się prostował, zatrzymał się w pół drogi. No tak. Leżałam na plecach, więc miał doskonały widok na piersi, w tej pozycji nieco opadające na boki, ale wciąż trzymające kształt i fason. I piercing. I sterczące jak cholera sutki. W końcu podał mi otwartą butelkę. Uniosłam się powoli, pociągnęłam ze dwa łyki i odgarnęłam z czoła kosmyk mokrych od potu włosów. Trudno, potem się to ogarnie. Oddałam mu butelkę i z powrotem opadłam na materac, podkładając ręce pod głowę.

– A tak na marginesie, Niklas, to pewnie pracując w branży, niejedną modelkę już zaliczyłeś, co?

Ręka z winem zatrzymała się w połowie drogi do ust. Przez moment patrzył na mnie nieco zaskoczony. No, rozumiem, w końcu nie każda dziewczyna jest zainteresowana byłymi swojego partnera. Nawet, jeżeli od samego początku wiadomo, że to raczej jednorazowe spotkanie. I pewnie usłyszałabym jakąś odpowiedź, może nawet coś w rodzaju ciętej riposty, gdyby nie Włoszka. Ta, która czas jakiś temu, kilka namiotów dalej prosiła kogoś, żeby nie przestawał. Najwidoczniej nie przestał, chociaż musiał działać dość niespiesznie, bo dopiero teraz najwyraźniej dochodzili do finału sprawy. A przynajmniej Włoszka dochodziła. Po kempingu niosło się rytmiczne, coraz głośniejsze „Si! Si!”. Z każdym powtórzeniem nieco wyższe, od poprzedniego.

I mniej więcej w momencie, w którym zaczynało ocierać się o ultradźwięki, i tracić jakąkolwiek artykułowaną formę, z drugiej strony jakiś schrypnięty, niski męski głos wrzasnął po angielsku:

– Finish Her!

No i skończył. Pisk opadł z najwyższych rejestrów niemal do growlowego warkotu, przerwany kilka razy na wzięcie kolejnego oddechu zaczął w końcu powoli zamierać. Występ zakończyło coś w rodzaju błogiego chichotu, by w końcu zapadła cisza. Względna, jak to na kempingu. Ktoś zaklaskał, ktoś się roześmiał, z kilku namiotów w okolicy rozległy się siarczyste przekleństwa, w kilku różnych językach. W tym nawet jedna polska, całkiem soczysta kurwa z macią.

– O cholera, ale akustyczna… – Niklas roześmiał się.

– Ciesz się, że miałam na czym żeby zacisnąć, bo też być usłyszał dobrą radę i brawka.

– Poważnie?

– Poważnie. Jak dochodzę i nie zadbam o zamknięcie sobie gęby, drę się jak cholera. I klnę jak szewc.

– Muszę to usłyszeć…

– Wiesz, takiego orgazmu to mi językiem nie zmajstrujesz… Lubię porządnie, na kutasie… – Nie oczekiwałam, że coś nastąpi. No bez przesady. Ludzie mają możliwości, ale… – A tak w ogóle, to chyba mam ochotę na fajkę.

Usiadłam, szukając wzrokiem spódnicy i kurtki. Niklas wygrzebał ze stosu rzeczy jakieś spodnie, szybko wciągnął je na siebie. Ubrałam się z grubsza, wyszliśmy przed namiot. Podał mi papierosa, przypalił. Zaciągnęłam się dymem, kiedy usłyszałam z tylu po lewej trzask zapalniczki. Tak po kierunku to mniej więcej tam, skąd doleciało owe „Finish her!”.

– Siehst du, Niklas, guter Sex ist der, nach dem die Nachbarn eine Zigarette rauchen gehen…[20]

– Genau![21] – odezwał się gość z sąsiedniego namiotu, strząsając popiół do trzymanej w drugiej ręce puszki po piwie. Tak, to na pewno on, ten sam schrypnięty bas.

Roześmialiśmy się. Gdzieś z namiotu dobiegł nas chichot, donośne chrapnięcie, ktoś zaklął cicho. Ot, odgłosy kładącego się powoli spać festowalowego kempingu. Zgasiłam niedopałek w donicy z kwiatami.

– To co? Dobranoc? Podasz mi plecak?

– A co? Idziesz już?

– No, chyba tak… Seks był, papieros po był…

I w zasadzie byłam gotowa na powrót do siebie. Może i nie było tak wstrząsająco, jak w przypadku tej Giuli, Chiary czy innej Isabelli, ale per saldo – na plus. I dokładnie w tym samym momencie, w którym miałam zamiar poprosić, żeby podał mi z namiotu plecak i buty, z włoskiego namiotu rozległo się najpierw szczery, serdeczny śmiech, potem odgłos klapsa, a na koniec damskim, sztucznie obniżonym głosem ktoś powiedział:

– Roud Two! Fight!

Zatrzymałam się w pół ruchu i popatrzyłam na Niklasa.

– Poważnie? – spytał, unosząc brwi.

– No, chyba tak…

Usiadłam na krawędzi donicy, odsuwając na bok rosnące w niej nieco sponiewierane bratki. Niklas zniknął w namiocie. Po chwili pojawił się z powrotem, trzymając w jednej ręce niedopite wino, a w drugiej – puszkę piwa.

– Chcesz? – podał mi butelkę.

Skinęłam głową. Wyciągnął z kieszeni spodni papierosy, podał mi. Zapaliliśmy. Akcja w namiocie chyba nabierała rumieńców, bo słuchać było odgłosy namiętnych pocałunków, okraszane czasem delikatnymi klapsami. W sąsiednim namiocie ktoś zaklął, w innym coś mruknął. Cholera, ale się zrobił kącik kopulacyjny… Włoszka znowu zaczęła popiskiwać, ale tym razem, po kilku chwilach dołączył do niej drugi głos. Też damski.

– Dziewczyny? – Niklas pociągnął łyk piwa.

– Masz z tym problem?

– Najmniejszego. Stwierdzam fakt.

– Też lubię czasem z dziewczynami – odparłam. Postkoitalne odprężenie zawsze odblokowywało szczerość, a w połączeniu z winem sprawiało, że waliłam bez jakichkolwiek społecznych filtrów. – A dziewczyny lubią ze mną.

– Ale jak?

– Co jak?

– No jak z dziewczyną. W sensie technicznym. Wspominałaś, że najlepiej jest ci z facetem w środku. No dziewczyna raczej nie ma co wsadzić…

– A o dwustronnych dildach słyszałeś? Albo o pozycji na nożyczki?

– No, coś tam widziałem, coś tam słyszałem…

– Widzisz, jak się chce, to nie ma problemu. A skoro już jesteśmy przy odpytywaniu, to w sumie nie odpowiedziałeś na moje. O modelki.

– Daj spokój… Parę razy mi się przydarzyło. Położy się, rób ze mną co chcesz, sama nic nie potrafię, umiem tylko ładnie wyglądać. Przed. Bo po, jak im się makijaż zmyje, włosy rozczochrają, to nagle okazuje się, że zupełna przeciętność. Podoba mi się naturalna uroda, taka jak twoja, tylko delikatnie podkreślona. A nie kolejny klon z kliniki…

– Delikatnie podkreślona?

– No, na przykład fryzurą. Grzywka dodaje ci takiej zadziorności.

Proszę proszę… Niby po sprawie, a jednak jeszcze jest miły, i komplementy prawi. Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale Włoszki w namiocie właśnie postanowiły zakończyć kolejną rundę. Tym razem już ciszej, ale przeciągłe „Oh, Dio!” nie pozostawiało wątpliwości. Ktoś znowu zaklaskał, a potem zapadła cisza. Wypiłam kolejny łyk wina, i miałam wstać, kiedy przede mną gwizdnął zamek namiotu. Chwilę później nad niskimi łukami nylonu najpierw pojawiła się nieco rozczochrana, czarnowłosa głowa, a potem, kiedy dziewczyna się wyprostowała, także para drobnych piersi. Włoszka nawet nie zadała sobie trudu zapięcia namiotu, o ubraniu się nawet nie wspominając. Omijając linki i inne wystające elementy na tyle szybko, na ile mogła, popędziła w stronę rosnących przy płocie krzaków. OK… Chwilę później zniknęła z widoku. Ciężkie westchnienie ulgi nie pozostawiło wątpliwości. W sumie ją rozumiem. Do łazienki był kawałek, mogłaby nie donieść.

– Może jeszcze jednego? – Niklas wyciągnął nie wiadomo skąd jeszcze jednego blanta.

– Co?

– Zapalisz?

– Niklas… Jak spalę z tobą to zielsko, to obawiam się, że będziesz miał przesrane. Sąsiedzi żyć ci nie dadzą.

–  Czemu?

– Bo znowu będę chciała się pieprzyć.

– Nie widzę problemu – wzruszył ramionami, przypalając skręta. Zaciągnął się i podał mi marychę. Zawahałam się. Jak spalę, a on nie stanie na wysokości zadania? Dobra, w razie czego mam jeszcze plan awaryjny… Wyjęłam mu z palców jointa, zaciągnęłam się. Paliliśmy w milczeniu, kontemplując taniec owadów w świetle nieodległej latarni.

– Mogę zadać ci dziwne pytanie? – odezwał się w końcu Niklas.

– To zależy, jak dziwne. Najwyżej nie odpowiem.

– Najwyżej. Wolisz seks z dziewczyną, czy z facetem?

– Z facetem. Dziewczyny to raczej tak, przy okazji, jako wstęp. Niklas, ja po prostu lubię mocne, solidne pieprzenie. Pieszczoty, gra wstępna, to wszystko jest fajne, ale to tylko środek. Ma mnie nakręcić tak, żebym chciała poczuć w sobie faceta. Proste – zaciągnęłam się resztką zielska. Zaczynało działać. – A teraz albo idziesz się pieprzyć, albo…

Niklas rozejrzał się wokoło, a kiedy upewnił się, że nikogo w okolicy nie widać, lekko uniósł się na krawędzi klombu i zsunął kawałek spodnie, ukazując stojącego w pełnym wzwodzie członka. No, bracie… Szacuneczek.

Nie wiem, co mnie podkusiło. W sumie powinnam powiedzieć, że chcę w namiocie, że materac, że to czy tamto. Zamiast tego podeszłam do niego, rozpięłam zamek kurtki, splunęłam mocno na wzwiedzionego członka, a potem przyklęknęłam i otuliłam go mocno piersiami. Odchylił się nieco w tył, robiąc mi miejsce. Zaczęłam, pomagając sobie rękami, masować go cyckami. Lubię po hiszpańsku, podnieca mnie to. Zwiększyłam nieco tempo, od czasu do czasu spluwając między cycki, dla poślizgu.

No i kurwa mać. Miałam właśnie zamiar skończyć tą zabawę i przenieść się do namiotu, bo tam zostały gumki, kiedy poczułam na brodzie ciepłą pecynę. Niklas spuścił się po raz trzeci.

– Kurwa… – westchnęłam całkiem po polsku.

Niklas bez słowa przyłożył mi palec do ust, a potem wskazał namiot. Weszłam, i tak miałam zamiar zabrać stamtąd buty i plecak. Znów szłam przodem, i kiedy klęknęłam na materacu, żeby sięgnąć po swoje rzeczy, Niklas wykorzystał okazję. Poczułam tylko jego dłonie na pośladkach, chwile po tym, jak zadarł mi spódnice, a potem język.

– Ale jesteś soczysta – mruknął, zlizując wyciekający ze mnie na potęgę śluz. – Mogę tak całą noc…

Przeniósł język. Teraz wwiercał się w drugi otwór, pieszcząc czubkiem wejście do brązowej dziurki. Cholera, z podniecenia wszystko zwinęło mi się w ciasny węzeł w środku. Niech chociaż mnie wyliże i wypalcuje… Jęknęłam cicho, czując, jak znów skupia się językiem na cipce i łechtaczce.

– Czekaj… – odsunęłam się, wchodząc głębiej do namiotu. Nadal z wypiętym tyłkiem czekałam, aż zmieni pozycje i wróci do przerwanego wątku. Wrócił. Dalej pracował palcami i językiem, pieszcząc mnie od tyłu, na zmianę, to w okolicach jednej, to drugiej dziurki. I nagle oderwał się ode mnie. Odwróciłam się, zastanawiając się, o co chodzi. Niklas tymczasem właśnie rozrywał opakowanie z kolejnym kondomem.

– O kurwa… Znowu?

Uśmiechnął się. No, to teraz sytuacja zmienia się radyklanie. Niklas nie wiedział, że kiedy tak pieścił moją wypięta dupę, nabrałam ochoty na anal. Tak, jestem tym niezbyt częstym przypadkiem, za to poszukiwanym przez wszystkich dookoła, który lubi analnie. Oczywiście, po wcześniejszym przygotowaniu.

– Zwolnij… – powiedziałam, szukając w rozrzuconych rzeczach żelu. – Najpierw jeden palec, potem dwa… Powiem ci, kiedy będę gotowa…

– Anal?

– Masz z tym problem? – rzuciłam przekornie.

– Nie…

Znów wypięłam się w jego stronę. Poczułam chłodne krople żelu między pośladkami, a potem jego palce, rozcierające żel wokół ciasnego wejścia. Wsunął się we mnie, dość płytko, wprowadzając żel. I jeszcze trochę żelu. Przez dłuższą chwilę na zmianę wsuwał się i wysuwał, za każdym razem wciskając wraz z palcem kolejna porcję żelu. Tak. Było dobrze. Znowu zaczynałam się rozpędzać. Ale tym razem postanowiłam, że idę na całość. Jak narobię hałasu, to i tak pójdzie na konto tej Włoszki, zresztą, co mnie to obchodzi. Sięgnęłam jeszcze raz do plecaczka, szukając dotykiem satynowego woreczka. Znalazłam. Teraz jeszcze tylko telefon… Jest.

Cały czas czując, jak palec Niklasa przygotowuje mnie od tyłu, wydobyłam z opakowania różowe cudeńko. Wcisnęłam przycisk, uruchamiając zabawkę, a potem sprawdziłam, czy połączyła się z telefonem. Dioda zamrugała potwierdzająco. Zazwyczaj, żeby bez problemu wibrujący różowy plemnik znalazł się bez komplikacji na swoim miejscu wymagało to nieco dodatkowego poślizgu. Dzisiaj wystarczyło, że otarłam go kilka razy o wejście. Własnego, naturalnego lubrykantu było aż nadto. Kiedy zabawka znalazła się wewnątrz mnie, przesunęłam lekko palcem suwak. Zabawka zaczęła wibrować, na razie ledwie wyczuwalnie.

Niklas tymczasem dotarł do momentu, w którym bez trudu był w stanie wsuwać i wysuwać palec z mojej drugiej dziurki.

– Teraz dwa, ale powoli – powiedziałam, odwracając się do niego. Wycisnął kolejną porcję żelu, a potem naparł na wejście dwoma palcami. Pomogłam mu nieco, na tyle, na ile można kontrolować swoje reakcje. Uczucie rozepchnięcia, kiedy drugi palec dołączył w penetrowaniu mnie do pierwszego, było coraz przyjemniejsze. Podsunęłam suwak na telefonie o kreskę wyżej. Wibracja wewnątrz stała się wyczuwalna, stymulując mnie od środka. Mięśnie drugiej dziurki, coraz bardziej rozciągnięte, przyjmowały już bez trudu oba palce. Tak, chłopaku, robisz to właśnie tak, jak potrzeba… Jeszcze moment, i będę gotowa.

Wyczuł to. Nie wiem, jak, ale wyczuł. Wysunął ostrożnie palce, a potem poczułam kolejna porcję żelu. I czubek jego członka. Nacisnął, przytrzymując go ręką. Oparłam głowę o materac, a rękami sięgnęłam do tyłu, rozchylając pośladki. Przy okazji też tylną dziurkę. Naparł znowu. Jęknęłam, bo uczucie wypełnienia było coraz mocniejsze. Wibrator wewnątrz mojej cipki pracował miarowo. Chłopak za mną wycofał się, tylko po to, by po chwili naprzeć znów. Głowka członka wsunęła się do środka.

Puściłam własne pośladki, miałam teraz co innego do obsłużenia rękami. Jedną znów przesunęłam suwak intensywności. Tym razem na maksa, a drugą zaatakowałam łechtaczkę, poruszając jednocześnie tyłkiem na boki, moszcząc się na sterczącym członku. Chwilę szukał rytmu, ale w końcu dopasował się i po kilkunastu coraz głębszych pchnięciach wszedł we mnie do końca. Kiedy pierwszy raz uderzył biodrami moje poślaki, aż stęknęłam ze szczęścia. Teraz już nie ma odwrotu. Nadchodzi królewska fala, pieprzone tsunami.

– Rżnij mnie… – jęknęłam, a po chwili, przypominając sobie o Niklasie, dodałam – Bums mich![22] Bums mich bis ich schreie!

No to ruszył. Wibrator szalał na maksymalnych obrotach, Niklas rzeczywiście mnie rżnął, bo trudno było to inaczej nazwać. Mocnymi, długimi, szybkimi ruchami wpychał się w mój tyłek, a potem równie zdecydowanie wyciągał. Palcami wściekle masowałam cipkę od zewnątrz. Tak zatraciłam się w tym wszystkim, że zadbanie o jakikolwiek tłumik kompletnie wyleciało mi z głowy. A kiedy to sobie uświadomiłam, było zdecydowanie za późno.

– Kurwa, tak! Jeb mnie! Kurwaaaa…. O ja jebieeee… O tak! Rżnij! Jeb! Pierdol mnie! Kurwaa… Kurwaaa maaaaaaaaaaaaaaaać!!! TAAAAK!

No. Darłam się, kompletnie odcięta od czegokolwiek, co było niezwiązane ze stymulowaniem mnie, orgazmicznymi skurczami wszystkiego, co skurczyć się mogło, szalejącym we mnie wibratorem i posuwającym w dupę Niklasem. W którejś przerwie na złapanie oddechu dotarł do mnie przeciągły, gardłowy jęk Niklasa. W tym samym momencie wbił się we mnie szczególnie głęboko, dociskając się do samego końca. I jeszcze raz. W eter poszła kolejna porcja moich bluzgów rozkoszy. Sorki, tak mam. W końcu, wyczerpana, opadłam na materac, zsuwając się z niklasowego członka. Dyszałam ciężko, na granicy przytomności. Tego mi było trzeba, porządnego rżnięcia… Ostatkiem przytomności pacnęłam w telefon, wyłączając wibrator. Ktoś gdzieś w oddali chyba coś powiedział, może nawet znowu zaklaskał… Miałam to głęboko w dupie. Liczyła się tylko wszechogarniająca błogość spełnienia.

Niklas parę chwil później opadł obok mnie, też ciężko dysząc. Jakoś tak nieświadomie położyłam dłoń na jego tyłku. Leżeliśmy tak, i było nam błogo.

Nie wiem, po jakim czasie złapałam na tyle kontakt z rzeczywistością, żeby wyciągnąć z siebie zabawkę. Niklas chyba spał, a przynajmniej nie reagował, kiedy się obok niego poruszyłam. Hormonalny haj opadał, zastępowany coraz pilniejsza potrzebą snu. Trzeba się zbierać. Spać lubię jednak we własnym śpiworze… Usiadłam, poprawiając spódnicę i ramoneskę, której w tym wszystkim nawet nie zdjęłam. O dziwo, wytrzymały także pończochy, nadal całe, chociaż jedna zsunęła się do połowy uda, a druga, zrolowana, wisiała nad kostką. Poprawiłam ją. Gdzieś miałam, że wyciekający ze mnie żel i śluz zostawiają plamę na śpiworze. Marzyłam już teraz tylko o jednym. Iść do siebie i spać.

Niklas ocknął się, kiedy z butami i plecakiem w jednej ręce druga odpinałam zamek namiotu.

– Wohin gehst du?[23]

– Unter die Dusche und dann schlafen. Bei mir.[24]

– Warum bei dir?[25]

– Weil ich es da viel näher vom Bad habe. Bis morgen.[26]

– Bis morgen.

Wyszłam. I wpadłam na jakiegoś kolesia.

– Scheisse… – burknął, najwyraźniej przekonany, że pomylił namioty.

– Tschüss[27] – rzuciłam w jego stronę. Wyprostowałam się, poprawiłam spódnicę i pochyliłam się, żeby zapiąć buty. Przybysz, nie do końca chyba świadom mojej obecności, wgramolił się do namiotu.

– Scheisse, Niko, was war das? Ein Blitzkrieg mit dem Fleischgewehr?

– Verdammte Scheiße, das ist ja wie Stalingrad! – usłyszałam słaby głos Niklasa.

– Danke! – rzuciłam w stronę namiotu i roześmiałam się. Było mi cholernie dobrze. Nieco chwiejnie powędrowałam na drugi koniec namiotowiska, w stronę swojego miejsca do spania. Więcej tej nocy do szczęścia nie potrzebowałam.

Rano

Kemping do jako takiej aktywności budził się dobrze po dziewiątej. Przy akompaniamencie gwiżdżących zamków namiotów, szumu turystycznych kuchenek, cichszych i głośniejszych ziewnięć, pierdnięć, trzasków otwieranych puszek, pozdrowień i heavy metalu. Ze strategicznie umieszczonego między ławką a drzewem namiotu najpierw wysunęła się damska ręka, a potem cała sylwetka Magdy. Wyszła przed namiot, przeciągnęła aż zatrzeszczało. Sięgnęła do wnętrza po kosmetyczkę.

– Hallo! – rzuciła do niej Niemka z sąsiedniego namiotu, unosząc w czymś w rodzaju toastu kubek z kawą, kiedy zdejmowała z linki namiotu ręcznik.

– Hallo! – odpowiedziała, pozdrawiając ją gestem. Odgarnęła z czoła kosmyk włosów i powędrowała w stronę toalet.

Pół godziny później, odświeżona, ustawiała na ławce turystyczna kuchenkę, a na niej kawiarkę. Kucając przed ławką doskonale zdawała sobie sprawę, że pół kempingu może podziwiać jej majtki, ale miała to w nosie. Podobnie jak to, że w drodze powrotnej z łazienki jej huśtające się pod nieco zbyt dużą koszulką piersi wzbudziły zainteresowanie przynajmniej jednej dziewczyny i znacznie większej grupy przedstawicieli męskiej części festiwalowiczów. Przywykła.

Usiadła obok, wystawiając twarz na przedpołudniowe słońce. Dzień zapowiadał się świetnie, program koncertów pasował jej nawet bardziej niż wczorajszy. Mniej zakręconych, gotycko-folkowo-eksperymentalnych brzmień, więcej porządnego gitarowego łojenia. Miniona noc, spędzona z Niklasem wciąż do końca nie wyparowała z głowy, napełniając ciało i umysł tym specyficznym rodzajem błogiej nieistotności wielu rzeczy wokół. Z leniwej zadumy wyrwał ją dopiero niemal jednoczesny syk i bulgot kawiarki, informującej o zakończeniu przygotowywania porannej porcji kofeiny i głos zza pleców.

– Jak tam noc? Stosunkowo udana?

Tomek jak zawsze podszedł do niej bezszelestnie. Przywykła, że mąż bez względu na okoliczności porusza się niczym kot po dywanie. Odwróciła się, nadstawiając usta do porannego pocałunku. Odwzajemniwszy delikatne cmoknięcie, odpowiedziała pytaniem na pytanie:

– A twoja? Sądząc po godzinie powrotu, też nie masz powodów do narzekania…

– Byłem pierwszy.

– Pierwsza to będzie kawa – roześmiała się, nalewając napój do dwóch metalowych kubków. Wyciągnęła jeden w jego stronę.

– Dzięki. Tego mi też było trzeba… No? – zachęcił ją do zdania relacji.

– Udanie, entuzjastycznie, chociaż nad długością odpowiedzi Niklas musi jeszcze popracować. W krótszych formach, to kochanie, uczciwie zapracowana piąteczka. Może mało doświadczenia, ale nadrabiał entuzjazmem i otwartością na wiedzę. To i owo trzeba było mu wytłumaczyć, ale ostatecznie jestem usatysfakcjonowana. Postarał się. Chłopak zaliczył hat-tricka.

– No no, to faktycznie… Entuzjazmu i kondycji mu nie brakowało, pani profesor… Wytrzymać przy tobie trzy rundy w jedną noc… Lista takich asów jest krótka.

– Cztery. Pierwszy raz odpalił, zanim jeszcze dotarliśmy do namiotu.

– To musisz mi pokazać tego ogiera. O ile nie padł z wycieńczenia.

– Jak zostawiłam go w namiocie, na drugim końcu kempingu., ale wyglądał całkiem żywo. Młody, ale ciasteczko aż miło. Typ dobrze zapowiadającego się wikinga. Wiesz, jeszcze w tym wieku, że szybko się regeneruje. A ty?

– No, można powiedzieć, że trójkołowiec, chociaż trochę na raty. Wiesz, tak to jest, jak różnica między preferencjami jest mniej więcej taka, jak między foodtruckiem a gwiazdkami Michelina.

– Proszę, proszę… Detale?

– Najpierw szybka przekąska z gotycką Weroniką, a potem istna dîner dégustation z niezwykle apetyczną Bianką. Od przystawek do deseru zeszło nam chwilę, ale uczta warta każdej sekundy poświęconego czasu. A na koniec budząca respekt rozciągliwość Weroniki i równie godne pochwały umiejętności językowe Bianki. Deser lodowy pierwsza klasa.

Monika uniosła lekko zaciśniętą pieść, posyłając znad kubka kawy pytające spojrzenie. Tomek w odpowiedzi skinął głową.

– Mam nadzieję, że jej nie porozrywałeś…

– Wyglądała na całkiem zadowoloną, chociaż trochę zachrypniętą…

– Oczekuję opowieści z detalami. Najpikantniejszymi. A wieczorem coś w większej grupie?

– Wzajemnie, chcę usłyszeć, jak to możliwe, że martwego z wycieńczenia Niklasa nie wynieśli w plastikowym wdzianku. A na wieczór w razie czego jedną potencjalną kandydatkę mam, może dwie. A ty? Niklas round two?

– A ja? Tomeczku, ja mam dwa argumenty, które są nie do zignorowania… I zdecydowanie nabrałam ochoty na kanapkę… Chociaż jeżeli ta cała Bianka jest taka apetyczna, jak wynika to z twojej rozmarzonej gęby kiedy o niej wspominasz, to i dodatkowa bułeczka też nie będzie od rzeczy…

[1] Jeżeli potrzebujesz dopasować długość, mogę to zrobić. Będzie wyglądać niesamowicie na tym dekolcie

[2] ekran – potocznie w metalowym slangu duża, zajmująca niemal całe plecy naszywka, umieszczana na kurtce (katanie), często z grafikami okładek albumów.

[3] Generalnie lubię skandynawski metal, to ich też.

[4] Cholera, swój zawsze swego pozna.

[5] Zależy o jakiej swojskości myślisz…

[6] Skąd jesteś? Albo poczekaj, spróbuję zgadnąć.

[7] Dobra, proszę bardzo. Ja zgaduje pierwsza. Jesteś z całą pewnością Bawarczykiem.

[8] Aż tak słychać Monachium? Ale ty? Kompletnie nic… Jakbym ARD słuchał.

[9] Po prostu nie jestem Niemką.

[10] Obcego akcentu też nie masz. Szacunek.

[11] Nie wyglądasz na Słowiankę. Czeszka?

[12] Pomyliłeś się o jakieś 300 kilometrów. Polka.

[13] Za chwałę i honor! Zdrowie!

[14] Zdrowie!

[15] To było mocne. Egzamin ustny zaliczony. Solidna jedynka. – niemiecka skala ocen jest odwrotna – 1 to ocena najlepsza, 6 – najsłabsza.

[16] Brzmisz jak belfer. Dziękuję Pani Magdo.

[17] Nigdy nie wiesz.

[18] Nie przestawaj!

[19] Rób tak dalej…

[20] Widzisz, Niklas. Dobry seks jest wtedy, kiedy po sąsiedzi wychodzą na papierosa…

[21] Dokładnie.

[22] Rżnij mnie.

[23] Gdzie idziesz?

[24] Pod prysznic i spać. U siebie.

[25] Dlaczego u siebie?

[26] Bo mam tam znacznie bliżej z łazienki. Do jutra.

[27] Cześć, na razie.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tags:
Blog Comments

Przyznam, że nie spodziewałem się takiego finału. I chyba trochę zepsuł mi satysfakcję z całości lektury. Świadomość, że Tomek pozwala, by inni robili takie rzeczy z jego żoną… a nawet dopytuje się o szczegóły… trochę jednak na myśl o tym robi mi się słabo.

Swingowanie miało swoje rewolucyjne przesłanie w szalonych latach 60-tych. Teraz pozostał z niego jedynie hedonizm.

Hm… Bo rozumiem, że fakt iż Tomek (patrz część pierwsza) spędza”kulinarny” wieczór z dwiema koleżankami nie ma tu znaczenia?….
No cóż… Twoja decyzja….
Znajoma powiedziała mi kiedyś, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą. I ja to popieram…

Rzadko komentuję, ale to opowiadanie skłoniło mnie do refleksji.
Nie przeszkadza mi to, że Tomek „pozwala” żonie, żeby inni robili z nią takie rzeczy. Słuszna uwaga, że sam też robi „takie rzeczy” z innymi kobietami. Dlaczego miałby nie pozwalać? I czy Magda jego pozwolenia potrzebuje? Rozumiem, że się umówili na pewnego rodzaju układ. A Tomek chyba nawet lekko zauroczył się nową koleżanką, podczas gdy dla Magdy był to tylko seks.
Zakończenie zaskakujące, ale zrobiło mi się smutno. Smutno, że ludzie, którzy potrafią bawić się seksem, potrafią dawać, brać i są całkowicie otwarci na doznania… A nawet wydają się fajni, inteligentni… Potrzebują jeszcze osób trzecich, wpuszczania obcych do swoich łóżek, materacy i śpiworów, żeby osiągnąć satysfakcję. Że nie potrafią sami dać sobie takich odczuć, jakie daje im swingowanie.
No i jeszcze uwaga: raz zdania pojawiają się po angielsku, raz po niemiecku, potem dialogi po polsku (między cudzoziemcami). Naprawdę nie wiem, po co, chyba żeby się popisać znajomością niemieckiego. Mnie to rozprasza i denerwuje, że muszę sięgać do przypisów. Zwłaszcza, że w dalszej części dialogi są pisane po polsku, chociaż w założeniu muszą się przecież odbywać w obcym języku.
Autorze, po co?
No i komentarz, że grzeczne dziewczynki… Taki banał 🙂 Oklepane i słaby argument 🙂

Yen,

przy tylu celnych spostrzeżeniach muszę spytać: czego nie komentujesz częściej? 🙂

Zgadzam się, że obcojęzyczne dialogi mogą utrudniać odbiór, bo w przypadku gdy nie zna się np. niemieckiego trzeba w jednym miejscu kilkanaście razy korzystać z przypisów. Zabieg miałby sens, gdyby jedna z postaci nie znała języka i wypowiedzi drugiej były dla niej niezrozumiałe. Ale skoro znajdują wspólny język – to lepiej od razu tłumaczyć ich rozmowę na polski.

Co do uwagi na temat „fajnych, inteligentnych ludzi” którzy muszą wpuszczać do swoich łóżek osoby trzecie – paradoksalnie ludzie inteligentni szybko się nudzą tym, co już znają. Pewnie dlatego szukają podniet w coraz to nowych miejscach. Oczywiście pytanie, jak to wpłynie w dłuższej perspektywie na ich związek – domyślam się, że destrukcyjnie. W realu znałem parę par żyjących w 'związkach otwartych’ i to zawsze prędzej czy później kończyło się katastrofą – jedna osoba miała większe powodzenie od drugiej, zaczynały się pretensje, sceny zazdrości itd. Związki 1:1 już są skomplikowane, a pojawienie się każdej dodatkowej osoby – nawet za obopólną zgodą – dokłada kolejne warstwy komplikacji, aż wreszcie związek zawala się pod swoim ciężarem.

Pozdrawiam
M.A.

Dobry wieczór!

Drugi odcinek „Festiwalu” znajduję równie ciekawym, jak poprzedni, choć tym razem układ bardziej 'klasyczny’, 1:1. Między Magdą i Niklasem tworzy się fajna chemia, która ostatecznie prowadzi ich do bliższego poznania się i istnego seksualnego maratonu. Hat-trick, tego określenia nie znałem na to, co ma na myśli Magda.

No i mamy połączenie wątku Tomka i Magdy, których więź stanowi oś tego krótkiego cyklu. Czy jednak naprawdę krótkiego? W moim przekonaniu „Festiwal” pięknie dopełniłaby trzecia część, opisująca „coś w większej grupie”, o którym wspomina Tomek. Byłaby to też okazja do spotkania się wszystkich dotychczasowych osób dramatu. Booberze, wydaje mi się, że powinieneś przynajmniej to rozważyć 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Komentuję rzadko, bo jestem introwertyczką i coś musi mnie naprawdę poruszyć, żebym zabrała głos. Nawet w sieci.
Być może inteligentni ludzie szybciej się nudzą, ale jest wiele sposobów na samorealizację i szukanie nowych doznań, nie tylko seks. Oczywiście seks nie jest porównywalny z niczym 🙂 Nie rozumiem, po co ta para brała ślub, czy na początku byli dla siebie „wystarczający”? Bo wydaje mi się, że nie, że to nie była duża ewolucja – osoby, które stworzył Boober, od młodości musiały mieć skłonności do ryzyka albo chociaż do wyróżniania się.
Wytknęłam autorowi błędy, a jednak komentuję, co oznacza, że mnie jego tekst zainteresował, poruszył. Poza wspomnianymi irytującymi dialogami po niemiecku (którego nie znam na tyle, żeby czytać bez przypisów), opowiadanie było 5/5. Co do dialogów – Megasie, zgadzam się w 100%, z Twoimi argumentami.
Jeśli chodzi o kontynuację, trochę się obawiam, że byłaby to orgia, sam seks w różnych kofiguracjach – bez rozwoju, poznawania postaci. Być może część czytelników na to liczy i tego oczekuje 🙂 Nie ja.

Opowiadanie przypadło mi do gustu głównie za sprawą dobrze nakreślonych bohaterów.

Niby jest to historia dwojga swingersów kolekcjonujących coraz to nowe zdobycze na festiwalu muzycznym, ale jednak ich kochankowie, a i oni sami, są opisani z uwagą i empatią, tak, że można ich szczerze polubić – zwłaszcza Niklasa i Biankę. Werka jest jednak zarysowana grubszą kreską, wpada trochę w stereotyp imprezowiczki-cichodajki.

Zgadzam się z Megasem, że przydałaby się część 3 i spotkanie wszystkich bohaterów nawet na wspólnej orgii. Po prostu chętnie spędziłabym z nimi jeszcze trochę czasu!

Trzeciej części nie będzie, przynajmniej na razie. Nie mam na nią pomysłu, a pisanie „na społeczne zamówienie”, na siłę i tylko po to, żeby było kłóci się z moim Boobrzym poczuciem – co w tym miejscu może jest słowem z innej bajki – przyzwoitości.

Wychodzę z założenia, że nawet opisując najbardziej nieprzyzwoite nieprzyzwoitości, w konfiguracjach o jakich nawet się nie śniło Markizowi de Sade, Tinto Brassowi i Sashy Grey razem wziętym, powinny zostać przyzwoicie napisane. A podstawą przyzwoitego tekstu jest pomysł, którego na kontynuację nie mam. Bo jakbym miał, to pewnie opowiadanie miałoby trzy części, a nie dwie.

Z poważaniem
Bobber™

Choć sam zaproponowałem, by zwieńczyć „Festiwal” częścią trzecią, z pewnością nie chciałbym, byś się do niej przymuszał i pisał „na zamówienie”. Piękne rzeczy powstają z potrzeby serca, a nie pod społeczną presją. No dobrze, to trochę zbyt szerokie stwierdzenie. Czasem społeczna presja przynosi nam coś dobrego. Myślę jednak, że z pewnością znajdziesz sobie projekty, w które będziesz wierzył bardziej. Może nawet niektórymi z nich podzielisz się (mam szczerą nadzieję) na tych łamach!

Pozdrawiam
M.A.

Leave a Comment