
Źródło: www.seaart.ai
On
… Thank you! See you next time! – wokalista podniósł ręce, stojący obok niego perkusista cisnął pałeczkami w publikę. Pod sceną na moment zakotłowało się, a potem ktoś, szczęśliwy jak prosię w maju, triumfalnie uniósł rękę dzierżącą pamiątkę. Jeszcze ukłon i tłum pod sceną ruszył w stronę bramy. Nieco mniejsza grupa skierowała się do strefy gastro, wychodząc z założenia, że stabilizujące piwo i coś na ząb przed snem jest całkiem sensownym pomysłem. Dołączyłem do tej drugiej. Zaopatrzywszy się w bułę z parówą i plastikowy kubek piwa klapnąłem pod jednym z wielu drzew, otaczających teren festiwalowy i zająłem konsumpcją. A potem, posilony, oparłem się o pień i sięgnąłem po fajki. W końcu każdy Polak po jedzeniu nie zapomni o paleniu, uczy ludowa mądrość. Przymknąłem oczy, zaciągając się Chesterfieldem.
To był naprawdę udany dzień i naprawdę udane koncerty. A świadomość, że jutro i pojutrze spędzę czas w dokładnie taki sam sposób, pijąc zimne piwo pod metalową młóckę tylko poprawiała mi humor. Tym bardziej, że line-up na jutro był jeszcze lepszy, niż dzisiejszy. Co zresztą nie dziwiło, bo jak świat światem, a festiwale festiwalami, im bliżej końca, tym lepsze gwiazdy.
– Sorry, got light? – wyrwał mnie z zadumy damski głos.
– Sure, one moment – otworzyłem oczy.
Dziewczyna, na oko ze dwadzieścia parę lat. Drobna, szczupła, gotycka. Patrzyła na mnie wyczekująco. Podniosłem się i sięgnąłem do kieszeni bojówek po zapalniczkę. Złośliwie, razem z zapalniczką z kieszeni wyleciały mi jeszcze klucze.
– Kurwa mać… – zakląłem nieco odruchowo, schylając się, żeby je podnieść.
– O – odezwała się dziewczyna. – To przynajmniej nie musze nadwyrężać angielskiego.
Blackariar – Selkie – https://www.youtube.com/watch?v=EF2PrtDjR50
– No patrz, patrz, nasi tu są… – odpowiedziałem z uśmiechem, podając jej ogień. Sam też sięgnąłem po fajki. Zapaliłem, zaciągnąłem się dymem. – I jak wrażenia?
– Miło. Trochę ta folkowa kapela pasowała jak dupa do kapelusza, ale w sumie nawet fajnie grali. I ta z rudą wokalistką tak sobie. Strasznie smucili, chociaż wokal fajny.
– I tu się zgodzę. Wokal pierwsza klasa.
Kapela, o której mówiła, grała wczesnym popołudniem i rzeczywiście strasznie smuciła, takie gotycko-poetyckie balladowe granie. Ale to, co wyprawiała z głosem wokalistka przechodziło ludzkie pojęcie. Bez problemu przechodziła od niskiego, niemal mruczanego śpiewu do wyciągania operowych koloratur.
Usiadłem z powrotem pod drzewem i pociągnąłem kolejny łyk piwa. Dziewczyna dopaliła papierosa i wrzuciła niedopałek do stojącego opodal śmietnika. A potem usiadła obok mnie, okrywając kolana spódnicą. Przyjrzałem się jej nieco dokładniej, o ile było to możliwe w półmroku, rozświetlanym tylko lampami przy namiotach i technicznym oświetleniem na scenie. Ciemne, krótkie włosy, drobne rysy, w sumie nawet ciekawe…
– Skąd jesteś? – zagaiłem, bardziej z grzeczności.
– Warszawka. Tymczasowo. Chujowe miasto, debil buraka korposzczurem pogania. Ale tak wyszło. A ty?
– Wrocław.
– To przynajmniej nie musiałeś się tu cały dzień tłuc…
– No. Pięć godzin z kawałkiem… Jakoś poszło.
– Sam jesteś?
– Tia… Jakoś większość ludzi, z którymi na co dzień mam do czynienia nie przepada za takimi imprezami. Wiesz, nie ma hotelu, gwiazdkowanych knajp z designerskimi meblami, nawet starbunia… Nie dla nich…
– Nie wyglądasz na takiego, co pracuje w jakimś daremnym korpo.
– No cóż… – opowiedziałem wymijająco. Chce mnie uważać za korpoludka na resecie? Proszę uprzejmie, mnie to nie robi. Gadaliśmy jeszcze parę chwil, trochę o dupie Maryni, trochę o kapelach, trochę o festiwalach. Popijałem piwo, póki mi się nie skończyło. Kiedy plastikowy kufelek pokazał dno, uniosłem go w jednoznacznym geście.
– Idziesz na piwo?
– Wiesz co, dziwnie wymawiasz słowo seks – odpaliła bez namysłu. Zamurowało mnie. No dobrze, że nic w gębie nie miałem, bo pewnie bym się zakrztusił. Spojrzałem na nią z ukosa, usiłując wysondować, czy to był żart, czy jednak złożona wprost propozycja. Cholera, nie wyglądała, jakby żartowała. No, panie Moczar, robi się ciekawie… Dobra, co mi szkodzi, najwyżej obróci wszystko w żart.
– Do ciebie, czy do mnie?
– Spisz na namiotowisku?
– No raczej…
– To do mnie. Będzie wygodniej – stwierdziła, jakbyśmy ustalali, czy pijemy piwo jasne, czy ciemne.
Wstałem, podałem jej rękę, pomagając się podnieść. Wyglądało to nieco śmiesznie. Nie mam wcale dużych dłoni, wręcz przeciwnie, ale jej drobna ręka w proporcji pasowałaby raczej do dziecka, niż dorosłej kobiety. Nawet filigranowej.
Ruszyliśmy w kierunku bramy. Odruchowo niemal zahaczyłem kubek o pas, żeby mieć wolne ręce. Nie lubię chodzić z gratami w łapach, jakieś takie durne przyzwyczajenie. Minęliśmy festiwalowy sklepik, a potem bramę i niespiesznie skierowaliśmy się w prawo, w stronę parkingu dla kamperów. Odkąd pamiętam festiwal, taki obowiązywał podział. Namioty festiwalowicze rozbijali w parku, jakieś trzysta metrów od terenu samego festiwalu, kampery parkowały na czymś w rodzaju boiska, z pół kilometra dalej, obok miejskiej plaży. Dyskretnie sprawdziłem, czy na wszelki wypadek w kieszeni bojówek mam nie tylko paczkę fajek, ale i znacznie bardziej w najbliższej przyszłości użyteczne kwadratowe pudełeczko. Było na miejscu, tam gdzie się go spodziewałem.
– Wiesz, w sumie to bezpośrednia jesteś – rzuciłem w końcu, po kilku minutach milczącego marszu.
– A co w tym złego?
– Nic. Taka obserwacja.
– A. Wiesz, gadka szmatka nie jest moją najmocniejszą stroną. Sprawiasz wrażenie sympatycznego, a seks to taka sama przyjemność, jak kapele i piwo.
– Trudno ci odmówić racjonalności – odpowiedziałem z minimalnym opóźnieniem. Co by nie mówić, waliła prosto z mostu, bez bawienia się w konwenanse. Korzystając z tego, że szliśmy oświetloną latarniami ulicą, dyskretnie starałem się ją nieco lepiej obejrzeć, niż pod drzewem.
Była niska, sięgała mi ledwie do ramienia, a jakimś przesadnie wielkim z natury nie jestem. Miała bardzo drobne ciało, szczupłe ręce i twarz, którą reklamiarze określali „babyface”. Czarna spódnica do pół łydki i wysokie glany, które na szczupłych nogach wyglądały nieco surrealistycznie. T–shirt Sabaton, trochę za duży, luźno wisiał na wąskich ramionach. Gotycki makijaż, mocno pociągnięte na czarno oczy i karminowe usta. Tknięty jakimś irracjonalnym przeczuciem, a przy okazji zachęcony jej bezpośredniością wypaliłem:
– Ale dla porządku, piętnaście lat to już skończyłaś?
Roześmiała się, szturchnęła mnie łokciem w bok.
– Spokojnie, prokurator już mi dawno rękę z dupy zdjął, nie martw się. Mam znacznie więcej, niż wyglądam, chociaż wkurwia mnie, że wiecznie muszę się dowodem chwalić, jak piwo kupuję. Ale wierz mi, mina sprzedawców, kiedy patrzą na mój dowód jest bezcenna.
– Spoko – też się roześmiałem, jasno dając do zrozumienia, że pytałem w zasadzie pro forma. To znaczy, taka była wersja dla niej. Mimo wszystko wolałbym się nie wpieprzyć w jakąś ryzykowną sytuację.
Rzuciłem okiem na stację benzynową po prawej.
– Wolisz piwo, wino czy coś bezalko? – machnąłem głową w kierunku rozświetlonego sklepiku.
– A co? Uważasz, że potrzebujemy czegoś na przełamanie lodów? No to chyba mamy za sobą…
– Myślałem raczej o czymś chłodnym po…
– Bez przesady. Chodź.
Do kamperowiska zostało może sto metrów, które pokonaliśmy w milczeniu. Machnęliśmy stojącemu w bramie ochroniarzowi festiwalowymi bransoletkami.
– Dobrou noc – odpowiedział niemal mechanicznie, wpuszczając nas na boisko.
– Dobrej – odpowiedziałem.
Poprowadziła mnie między szeregami zaparkowanych kamperów, przyczep kempingowych i busów, pełniących tymczasowo rolę pojazdów mieszkalnych. Zatrzymaliśmy się przed dość luksusowo wyglądającym kamperem na pokładzie Fiata. Moja towarzyszka wyciągnęła rękę i pociągnęła za klamkę drzwi. Kiedy nie ustąpiły, mruknęła coś pod nosem, zdjęła pełniący rolę torebki mały, czarny plecak i chwilę w nim poszperawszy, wydobyła klucze. Błysnęły kierunkowskazy, szczęknął centralny zamek.
– Chodź – rzuciła przez ramię, stawiając nogę na stopniu. Sięgnęła gdzieś do wyłącznika w kabinie rozbłysły ledowe lampy. Dwa razy nie musiała powtarzać.
Zamknąłem za sobą drzwi i ledwo się odwróciłem, poczułem najpierw na twarzy jej ręce, a potem, kiedy jednoznacznym gestem pociągnęła moją głowę w dół, także jej usta. Niezgrabnie przecisnęliśmy się między kuchenką i drzwiami do pokładowej toalety na tył wozu. Kanapy były rozłożone, tworząc zajmujące całą szerokość wozu łóżko. Nim się obejrzałem, stałem tyłem do niego. Dalej całowała mnie jak szalona, jednocześnie majstrując rękami przy pasku spodni. Chwyciłem jej dłonie, odrywając przy okazji na moment usta od jej ust.
– Czekaj, chociaż buty zdejmę…
– Mówisz? – zrobiła krok do tyłu i sięgnęła do sznurowadeł. Zająłem się własnymi, mimo wszystko nie przepadam za włażeniem z buciorami do wyrka, zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Usiadłem na krawędzi łóżka i szybko pozbyłem się obuwia. Przy okazji rozpiąłem też pas spodni. Co będę dziewczynie życie utrudniał. Uniosłem głowę, patrząc, jak sobie radzi. Drugi but pacnął o podłogę, a ona sięgnęła pod spódnicę. Chwilę potem obok buta na podłodze wylądowały czarne, koronkowe majtki. Cholera, ma dziewczyna tempo…
I to w zasadzie był koniec gry wstępnej. Jednoznacznym gestem zostałem popchnięty na łóżko. Szybko rozpięła guziki moich bojówek i zsunęła je, razem z bokserkami gdzieś do połowy ud. Chwyciła w obie dłonie mojego członka. Nie potrzebowała dużo czasu, by był gotowy do dzieła. Kiedy uznała, że tyle będzie na temat gry wstępnej, jednak zaoponowałem ostro.
– Moment… Mam swoje zasady… – uniosłem się na tyle, żeby sięgnąć do kieszeni spodni i wydobyć paczkę kondomów.
– Daj – wyciągnęła mi pudełko z ręki. Otworzyła je, wyciągnęła srebrny pakiet z nadrukiem, rozerwała i z widoczną wprawą naciągnęła cienki lateks na tę moją cześć ciała, dla której został wymyślony. A potem, bez najmniejszego ostrzeżenia, jakiegokolwiek, po prostu przesunęła się nieco na łóżku, tak by znaleźć się dokładnie nad moim członkiem, odrzuciła przeszkadzającą nieco spódnicę i pomagając sobie dłonią dosiadła mnie. Z marszu. Jednym płynnym ruchem. Jasna cholera, ale była mokra!
Opadła, dociskając cipkę do mojej miednicy i przyjmując mnie w sobie całego. A potem drobnymi, krótkimi ruchami zaczęła ujeżdżać, ocierając się o mnie łechtaczką. Czułem, jak jej wilgoć coraz dokładniej pokrywa mi skórę. Uniosła ręce w górę i zaplotła je nad głową. Czułem kołyszące ruchy bioder. Sięgnąłem w jej stronę, chcąc może objąć ją w tali, albo złapać za tyłek. Najwyraźniej nie zauważyła tego, pochłonięta wyłącznie własną przyjemnością.
I właśnie w tym momencie zamek drzwi szczęknął po raz kolejny. Nikt przy zdrowych zmysłach, kto właśnie wszedł do kabiny kampera, nie był w stanie nie zauważyć, co się dzieje. No to po imprezie, dziewczyna zaraz się spłoszy… No, to było jeszcze dziwniej.
– O, bzykacie się? – rozległ się od drzwi kobiecy głos. – To ja się wykąpię.
Ye Banished Privateers – You and Me and the Devil Makes Three – https://www.youtube.com/watch?v=rNkL8cDhhb0
Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że dosiadająca mnie czarnulka nawet na moment nie zmieni rytmu i tempa. Jakby w ogóle nie zarejestrowała, co się dzieje. A zarejestrowała. Oderwała jedną rękę od szyi i uniosła dłoń, w jednoznacznym pozdrowieniu. Jakoś tak odruchowo rozejrzałem się wokół. Przynajmniej okna były zasłonięte, więc nie musiałem obawiać się jeszcze jakichś, mniej zainteresowanych wydarzeniami kibiców.
Przesunąłem nieco głowę, chcąc dostrzec, kim jest współlokatorka. Stała tyłem do mnie, widziałem tylko rozpuszczone, sięgające niemal pasa blond włosy i czarne dżinsy, opinające ciasno jej tyłek. Kurwa mać… Tego jeszcze nie ćwiczyłem, żeby bzykać się, kiedy o dwa metry ode mnie druga dziewczyna, kompletnie nie zainteresowana tym, co dzieje się w łóżku, najzwyczajniej na świecie rozbiera się, wyciąga z półki kosmetyczkę i tak dalej? Określenie tego mianem pojebanej akcji to naprawdę daleko posunięty eufemizm. Przybyszka tymczasem, nawet nie zadając sobie trudu okrywania się czymkolwiek, otworzyła drzwi pokładowej łazienki. Seks przy akompaniamencie prysznica tuż obok? Czemu nie, skoro gotce to nie przeszkadzało?
Skupiłem się znów na niej. To też było absurdalne. Ujeżdżała mnie, nadal w spódnicy i t-shircie. Uniosłem się lekko, chwyciłem za dół koszulki chcąc ją podciągnąć. I dostałem po łapach. Sama złapała tkaninę i szybkim ruchem ściągnęła. Stanika pod spodem nie miała, więc doskonale widziałem jej piersi. Były drobne i jędrne, a każdy sutek otaczał czarny pentagram, ozdobiony na wierzchołkach czerwonymi kamykami. Na dekolcie miała wytatuowaną różę, której łodyga sięgała niemal do pępka. Nadal miarowo mnie ujeżdżała, oszczędnymi ruchami bioder powodując krótkie ruchy członka w sobie. Pochłonięty kontemplowaniem jej piersi tylko na granicy świadomości zarejestrowałem dźwięk zamykanych drzwi.
Sięgnąłem w kierunku jej lewej piersi. Bez trudu zmieściła mi się w dłoni, ale kolczyk skutecznie osłaniał sutek. Ograniczyłem się do masowania jej całej. Jej chyba się to spodobało, bo westchnęła głośniej. Poszedłem tym tropem i chcąc popieścić jej piersi ustami, zacząłem się unosić, żeby usiąść. Pacnęła mnie dłonią w klatkę. OK, nie to nie.
Znów przeniosłem wzrok na jej twarz. Zamknięte oczy, przygryziona warga, rumieńce, to wszystko sprawiało, że wyglądała naprawdę smarkato. Poczułem, że przyspiesza. Oparła się rękami o mój tors, coraz szybciej poruszając biodrami. Była na ostatniej prostej.
I finiszowała w iście olimpijskim tempie. Z jej gardła wydobył się przeciągły, niski jęk. Drżenie, które najpierw obejmowało tylko biodra i nogi, zaczęło się szybko rozszerzać. Tym razem podniosłem się do siadu jednym szybkim ruchem i mocno objąłem ją w talii. Drżała coraz mocniej, pędząc do orgazmu. Zaczęła pojękiwać, między kolejnymi, coraz bardziej spazmatycznymi oddechami, ale ostatecznie nie była w stanie nad sobą zapanować. W akompaniamencie urywanych jęków zaczęła okładać mnie pięściami po plecach. Nagle poczułem na podbrzuszu falę ciepła.
Cholera, dobrze że przynajmniej spodnie zsunąłem, bo jeżeli to była ta mniej erotyczne opcja, i dziewczyna najzwyczajniej posikała się ze szczęścia… Dobra, pomyślę o tym później.
Hamowała. Powoli oddech stał się nieco spokojniejszy, chociaż nadal szybki. Położyłem się z powrotem, ciągnąc ją za sobą na łóżko. Opadła, nie protestując i przytuliła się do mnie, cały czas z wzwiedzionym członkiem w sobie. Leżała tak kilka minut, dopóki nie przeturlała się na bok, odwracając tyłem do mnie. No i tak leżeliśmy sobie, ona na boku, ja na grzbiecie, z ciągle sterczącym wiadomo czym. Stwierdziłem, że na wszelki wypadek sprawdzę, czym było to ciepło. Przeciągnąłem palcami po mokrym udzie i podetknąłem je sobie pod nos. Uff… Squirterka… Z drugiej strony, to swoje łóżko by załatwiła…
Miałem w sumie ochotę zażartować na ten temat i nawet odwróciłem się do niej. No i okazało się, że bezcelowo. Dziewczyna spała w najlepsze, pochrapując cicho.
– No, to by było na tyle… – mruknąłem, podnosząc się. Pora się zwijać…
W tym właśnie momencie jej kumpelka była uprzejma otworzyć drzwi łazienki. Przerzuciła ręcznik przez ramię i popatrzyła na łóżko.
– Fajrant? – rzuciła, sięgając do łazienki po kosmetyczkę.
– Yup – odpowiedziałem, ściągając z członka zbędną już prezerwatywę.
– Werka śpi? – Aha, to sprinterka ma na imię Weronika. W sumie ładnie.
– Jak dziecko.
– No i dobrze – odwróciła się plecami do mnie i wsadziła głowę do przedniej kabiny, rozwieszając ręcznik na oparciu fotela kierowcy. Nie mogłem nie zauważyć, że przy okazji zaprezentowała mi dokładnie swoje tylne wdzięki, wraz z całkiem niezłym, chociaż krótkim, widokiem tego, co zazwyczaj jest dyskretnie osłonięte udami.
Chwilę później ona ubierała się w szary dres, a ja wiązałem buty, podciągnąwszy wcześniej gatki i spodnie na zwykłe ich miejsce.
– Chcesz piwa? – usłyszałem, kiedy pochylony wiązałem drugiego glana.
Wyprostowałem się powoli, patrząc na dziewczynę. Stała oparta o blat kuchenki, trzymając w rękach dwie butelki Budvara. Wyglądała naprawdę atrakcyjnie, nawet w szarym, pełniącym najwyraźniej rolę szlafroka tudzież piżamy, dresie. Długie blond włosy związała w luźny kok, spięty szpilką. Miała bardzo regularne, słowiańskie rysy, jasne oczy i drobny, nieco piegowaty nos. Co do reszty, zwłaszcza tej tylnej, miałem już niezły ogląd sytuacji.
– A chętnie. Ale jeżeli, to chyba na zewnątrz. O ile nie przeszkadza ci, że zapalę.
– W środku przeszkadza. Chodź – otworzyła drzwi i wyszła przed kamper. Dołączyłem do niej, oparłem się o burtę wozu, wyciągnąłem z kieszeni nieco sponiewieraną paczkę i otworzyłem.
– Chcesz? – wyciągnąłem w jej stronę rękę z papierosami.
– Chcę. Pod kołem jest puszka na pojary. Nie rób syfu.
Szczęknęła benzynówka, podałem jej ogień.
– Otworzysz? – wyciągnęła w moją stronę butelki.
– Pewnie.
Dwa psyknięcia później nadal staliśmy, oparci o kamper, w milczeniu paląc.
– A, tak na marginesie, Tomek – chwyciłem piwo i papierosa lewą ręką, prawą wyciągając do niej.
– Bianka. Tak, wiem, byłam zaskoczeniem dla rodziców – odwzajemniła gest. Miała zdecydowany, pewny siebie uścisk.
– Miło.
– Też – zaciągnęła się papierosem, a potem sięgnęła pod koło po popielniczkę.
Pociągnąłem łyk piwa. No dobra, dopiję po drodze, nie ma co czasu marnować.
– To dobrej. Pewnie chcesz się kimnąć…
– Niekoniecznie.
– Niekoniecznie?
– Niekoniecznie. Sleep is for the weak… – przywołała jeden z kawałków dzisiejszej przedpołudniowej kapeli. – Wyglądasz na inteligentnego, może będzie o czym pogadać. Bo z Werką w rui raczej nie. Jak wpada w ten stan, interesuje ją wyłącznie to, co ma między nogami.
The Dreadnoughts – Sleep Is for the Weak – https://www.youtube.com/watch?v=VRj3LsX54ys
– Aż tak srogo?
– Powiedzmy, że rano obudziłam się obok brandzlującej się Werki, potem jeszcze w południe poszła sobie ulżyć, nie wiem, do tojtoja, czy gdzie, a na koniec zaspokoiła się na tobie. Standard, jak wyrwie się z kieratu. Przez trzy dni będzie chlać, bzykać się z kim i gdzie popadnie, potem znowu chlać, dupczyć, a na koniec, skacowana, poobcierana, jęcząc na każdym wyboju pojedzie na siedzeniu pasażera do domu.
– A ty?
– Co ja?
– Jak tak ci to przeszkadza, to po co z nią jeździsz?
– Bo ja wiem? Może dlatego, że jestem jej przyjaciółką, i wiem, że to jedyny sposób, żeby nie dostała pierdolca? Wiesz co? Chuja cię znam, za dwa dni najdalej znikniesz z mojego życiorysu… Dam ci jeszcze jedno piwo, wyleję na głowę swój żal, a potem każde pójdzie w swoją stronę. Chyba, że wolisz iść spać.
Zaintrygowała mnie. W tym jej krótkim treściwym oświadczeniu była jakaś desperacja. Sięgnąłem do kieszeni po kolejnego Cześka. Podałem jej paczkę, odmówiła ruchem głowy. Zapaliłem, siadając na trawie. Bez przesady, spodnie się wypierze. Kilkoma łykami dokończyłem piwo.
– To dawaj browara i gadaj.
Bianka zdusiła niedopałek w puszce i weszła do kampera. Po chwili wróciła, niosąc dwie kolejne butelki. Podała mi je. Otworzyłem je, podałem jej jedną. Stuknęła szyjką swojej w moją, pociągnęła łyk i oparła się o burtę wozu.
– Widzisz, sprawa jest prosta jak budowa cepa w sumie. Obie pracujemy w reklamie. Wiesz, jaka to jest robota. Czlendże, dedlajny, fakapy… Werka jakoś umie się od tego oderwać, wyłączyć, pójść w reset. Pić przez trzy dni, pieprzyć się z kim popadnie, a potem wrócić do tej korby i robić swoje. Ja nie. Potrzebuje czasu, żeby zeszło ze mnie ciśnienie, żeby się odprężyć. I kurwa, cholernie jej tego tak naprawdę zazdroszczę. Robota jest taka, że nie ma czasu na związek, na partnera, nawet na seks. Werka przechodzi z trybu praca do trybu seks w pięć minut, po prostu zamyka drzwi i już. A ja nie. Ciągle w głowie mam coś, co powinnam zrobić, albo coś, co nie jest zrobione, a zrobione być powinno. Nawet dzisiaj, między jedną kapelą a drugą zastanawiałam się, co będzie zjebane, jak wrócę po tygodniu do pracy. To jest ten moment, kiedy wiesz, że żeby porządnie wyluzować, odpocząć, potrzebuję dwóch miesięcy, a nie tygodnia. I nikt nie da mi tyle wolnego. I to jest frustrujące do wypęku. A kiedy patrzę na to, z jaką łatwością Werka potrafi zorganizować sobie seks, imprezę, luz, to szlag mnie trafia. I pewnie, mogłabym mieć każdego faceta na tym festiwalu, bo jestem atrakcyjna, wiem o tym. I co mi po figurze, urodzie i intelekcie, jak łeb ciągle w robocie?
– A nie myślałaś, żeby spróbować, chociaż raz, jak Werka? Pójść na żywioł?
– No. Tylko jest jeden problem. Mogę się napić, mogę poszaleć, ale z seksem to już nie jest tak prosto. Widzisz, mnie nie wystarczy niezdarne, pijane pieprzenie. Werka załatwia to jak potrzebę fizjologiczną, na szybko. A ja potrzebuję czasu. Kiedyś słyszałam, ale w innym kontekście, porównanie kulinarne. Wiesz, Werka po prostu wpada do maca, w biegu wpycha w siebie dwa burgery z colą i ma problem z głowy. Ja jestem z tego gatunku, który jak już, to chce starannie przyrządzonego jedzenia, tych wszystkich przystawek, dań, deseru, dobrego wina. Białego obrusa, kieliszków z cienkiego szkła, wiesz… Całego rytuału…
Nie dałem rady. Roześmiałem się. Bianka zatrzymała piwo w pół drogi do ust i popatrzyła na mnie koso.
– Nie śmieję się absolutnie z ciebie – uniosłem piwo w pojednawczym geście. – Po prostu śmieszny zbieg okoliczności z tą gastronomiczną metaforą. Rozmawiasz z fachowcem.
– Co?
– Jestem z zawodu kucharzem.
– No teraz to jaja sobie robisz…
– Poważnie. Jestem sous-chefem w takiej jednej modnej hipsterskiej knajpie. Wiesz, z gatunku tych, w których dostajesz półmetrowy talerz, na którym są dwa kawałki grillowanego mięsa, liść sałaty i maz sosu…
– Ale jazda… No ale tak. Zresztą, jeść w takich restauracjach też lubię. Wiesz, lubię, jak się o mnie dba. Nawet, jeżeli kelner robi to, bo mu za to płacą i liczy na napiwek. Ale przyjdzie, zapyta, obsłuży… No, albo pozostaje mi gotowanie w domu… Trzymając się kuchennych metafor. Wierz mi, szuflada ze sprzętem do tego gotowania zawstydziłaby niejedną gwiazdkę OnlyFans… – pociągnęła łyk piwa.
Zrobiłem to samo. Zaczyna być ciekawie. Jak naucza stare chińskie powiedzenie, kiedy dziewczyna bez ogródek zaczyna opowiadać ci o swoich zabawkach do łóżka, to wiedz, że coś się dzieje. W milczeniu czekałem, czy podejmie wątek. Podjęła.
– I co mi po tych wszystkich dildach, wibrach, cudach na kiju? Można po tym spokojniej usnąć, ale żeby to była jakaś większa satysfakcja? Okej, wiem, co mnie podnieca, a co nie. Ale teraz jest kolejny problem, bo trzymając się dalej kuchennych metafor, nie jest łatwo znaleźć lokal, w którym menu odpowiada moim oczekiwaniom…
– No tak, ale tylko, jak patrzysz na dania à la carte… Dobry lokal ma jeszcze zawsze menu degustacyjne. No i patrz na plat signature. To zawsze najlepsza informacja o tym, czego spodziewać się po szefie.
– Tak? To jak jesteś taki spec od gotowania, to proszę, zaproponuj mi coś. Masz do dyspozycji to, co masz pod ręką. Co możesz zaproponować, poza hot-dogiem, obok śpiącej Werki?
Oj, może jednak coś z tego będzie. Chyba udało mi się ją zainteresować. Skoro chcesz bawić się w konwencji kulinarnej, to czemu nie…
– Na przystawkę zaproponowałbym Échine aux l’huille herbes…
– Jasssne, spryciarzu, myślisz, że jak wymyślisz jakąś francuską nazwę, to od razu plus dwie gwiazdki Michelina? Nic z tego. Co to ma być?
– Karczek w aromatycznym olejku… – odpowiedziałem, przywołując na twarz całą niewinność na jaką było mnie stać. – Przystawka, na początek…
– A jakbyś je przedstawił klientce? – w jej głosie pojawiła się jakaś z jednej strony żartobliwa nuda, a z drugiej zabrzmiało to niemal jak pytanie maître d’ na odprawie kelnerów. No to jedziemy… Nie wiem, dlaczego przypomniałem sobie specyficzny, nieco irytująco-miękki sposób mówienia naszej szefowej sali. Naśladując tą intonację odpowiedziałem:
– Delikatny, sprężysty karczek, starannie nacierany aromatycznym olejkiem aż do uzyskania perfekcyjnej miękkości, serwowany w towarzystwie miejscowych ziół, doprawiony odrobiną pikanterii. Nasz szef znany jest z perfekcyjnego wyczucia w palcach, a efekty były wielokrotnie doceniane…
– Brzmi zachęcająco. A co na pierwsze danie?
– Hmmm… To bardziej kolacja niż lunch… – potarłem nos, udając głęboki namysł. – Zaproponowałbym Poitrine sur coulis, avec bâtonnets chauds. Sprawdzi się doskonale w tym otoczeniu.
– Pierś na kołderce, z gorącymi paluszkami? – czyli jednak z francuskim nie mamy problemu…
– Idealne w plenerze. Można podać także w formie bufetowej, do delektowania się na stojąco – uniosłem butelkę i upiłem łyk piwa. Bianka poprawiła bluzę od dresu, naciągając nieco materiał. Nawet w mizernym świetle odległej latarni doskonale mogłem obejrzeć kształt jej biustu przez opinający je ciaśniej materiał. Punkt dla mnie? No to gramy dalej.
– Zaproponowałbym jeszcze pêche glacée chaudement, serwowana z cuisses dans une sauce épicée. Gorąca, pełna smaku brzoskwinia, pokryta delikatną glazurą, pełna w smaku, z dopełniającą nutą pikanterii delikatnych udek w unikalnym sosie. Nasz szef ma niepowtarzalną, docenianą przez gości technikę przyrządzania tego dania, która daje niezwykłą soczystość i pełnię smaków. A jako danie główne Vénus et Mars, podane w odróżniający naszą kuchnie od innych sposób, sprawiający, że w miarę delektowania się tym daniem, jego temperatura rośnie, uwalniając coraz mocniej wszystkie smaki. To, zauważam, jest plat signature szefa kuchni.
– Robi się z tego wystawna kolacja… Brakuje tylko deseru. Interesujące zwłaszcza te pikantne udka… To co w takim razie szef poleca na zakończenie?
Byłem w zasadzie o krok od przaśnej rurki z kremem, ale to raczej spaliłoby całą grę. Bianka była zbyt inteligentna, i chyba zbyt wyrafinowana na takie burackie żarty. Co by tu… Kurcze… Pociągnąłem jeszcze łyk piwa, żeby zyskać na czasie. I w tym momencie przed oczami stanął mi deser, który kiedyś zrobiła nasza cukierniczka, na jakieś walentynki czy coś podobnego. Sorbet, słony karmel, odrobina czekolady i płonąca wiśnia w brandy na wierzchu. Miało genialną nazwę.
– Délice d’la jouissance. Finezyjne, ogniste dopełnienie uczty, zapierające oddech eksplozją przyjemności.
Bianka odrzuciła z twarzy niesforny kosmyk włosów, który wyśliznął się z koka, upiła łyk piwa, a potem sugestywnie przeciągnęła czubkiem języka po górnej wardze. Czyżby jednak rybka połknęła haczyk?
– No i widzisz… To zaczyna mieć jakiś sens, a nie parówa w bułę, na biegu, byle tylko się napchać. Jak tak opowiadasz, to naprawdę brzmi zachęcająco. Ciekawe, jak masz zamiar przyrządzić takie danie w kamperze?
– Pozwól mi, to zobaczysz – wyłożyłem karty, chociaż tu bardziej by pasowało, noże, na blat. Wóz albo przewóz. Najwyżej rozstaniemy się, dopiwszy piwo. Ale, jak to się mówi, kto nie ryzykuje, ten nie ma.
– Dobra – dziewczyna dopiła resztkę piwa w butelce. – Chodź.
„And he scored” wyświetliło mi się w głowie. Podniosłem się, podając Biance rękę. Przepuściłem ją przed sobą, pozwalając otworzyć drzwi do kampera.
Zatrzymała się w przejściu, na wysokości drzwi do łazienki i sięgnęła do jednej z szafek. Po chwili podała mi ręcznik.
– Mydło jest w łazience. Jako zawodowcowi nie muszę ci tłumaczyć.
– Zdecydowanie.
April Art – Painkiller – https://www.youtube.com/watch?v=R-7d9tax078
Parę minut później, odświeżony, owinięty w pasie ręcznikiem niczym kucharską zapaską, wyszedłem z ciasnawej nieco kabinki. Bianka siedziała na krawędzi łóżka, ignorując najwyraźniej śpiącą obok Weronikę. W czasie, gdy brałem prysznic, zdążyła jeszcze wyjąć skądś i ustawić na blacie dwie pachnące świeczki. Obok stała też butelka z balsamem do ciała. Strzepnąłem palcami, a potem, kilka razy otarłem jedną dłoń o drugą, takim ruchem, jakim przesuwa się ostrze noża po stalce. Bianka chyba pojęła aluzję, bo uśmiechnęła się kątem ust. Sięgnąłem po uszykowany balsam, kciukiem podważyłem zamknięcie i nabrałem trochę na czubki palców. Pachniał mocno cukierniczo, wanilia, kakao, jeszcze coś słodkiego. Dziewczyna podciągnęła nogi na łóżko, odwracając się do mnie tyłem. Rozpięła częściowo zamek bluzy i zsunęła nieco, odsłaniając kark i ramiona. Zacząłem ją masować. Delikatnie, powoli, samymi opuszkami palców rozprowadziłem balsam od nasady karku aż do linii włosów, nadal upiętych w niedbały kok. Od razu wyczułem napięcie, szyję miała jak z betonu. Zataczając małe kółka przesuwałem palce, sięgając aż za uszy, a potem znowu w dół, do kręgosłupa. Dobre kilka minut zajęło mi, zanim doprowadziłem jej szyję do takiego stanu, żeby pozwolić sobie na mocniejszy nacisk. Uzupełniłem pełniący rolę poślizgową balsam i samymi kciukami, naciskając coraz mocniej, zacząłem przeciągać wzdłuż najbardziej spiętych mięśni szyi. Czułem jak powoli odpuszczają, ale droga była jeszcze daleka. W końcu to dopiero przystawka…
– Dobry jesteś… – wymruczała Weronika po dobrych dziesięciu minutach masażu. – Możesz mnie tak całą…
– Nie ma sprawy, cała przyjemność po obu stronach.
No to échine aux l’huille herbes zostało podane, skonsumowane i pochwalone. Przystawka najwyraźniej spełniła swoje zadanie. W końcu wymyślono ją nie po to, żeby zaspokoić głód, ale raczej rozgrzać kubki smakowe, przygotować na kolejne akty spektaklu, jakim jest kolacja. Mają być tylko uwerturą, dawać przedsmak tego, co dopiero będzie następowało. Czasem pokazać, czego można się po szefie spodziewać…
– Zabawny jesteś… – rozpięła do końca zamek bluzy, zdjęła ją i starannie złożyła, zanim ciuch znalazł się półce obok okna. Po chwili, tak samo starannie złożone, dołączyły do niej spodnie. Ułożyła się na brzuchu, podkładając ręce pod głowę.
Perfekcja, innego słowa na określenie tej figury nie znam. Dół pleców zdobiły dołeczki Wenus, podkreślając tylko wciętą talię. Biodra ani za szerokie, ani za wąskie, w punkt, idealnie pasujące do całej reszty. Pośladki i nogi nie pozostawiały wątpliwości, że jej karnet fitness nie jest tylko ładnym kawałkiem plastiku w portfelu. Były sprężyste, jędrne i niezwykle apetyczne. Prawy pośladek, nieco z boku, zdobił barwny, wytatuowany koliber. W sumie to miałem już ochotę po prostu ją wziąć ale… Let the babe marinate, jak nauczał mistrz. No i jeżeli nic nie spieprzę, to trzymając się branżowych metafor – będzie z tego uczta godna królów, prezydentów, gwiazd finansjery i gwiazdek Michelina.
Wróciłem do przerwanego masażu. Teraz już nie skupiałem się tylko na szyi, ale szerszymi, mocniejszymi ruchami zająłem się ramionami, a potem plecami. Krok za krokiem, obficie pomagając sobie balsamem, wędrowałem dłońmi w dół jej ciała, minuty mijały, a Bianka od czasu do czasu delikatnie wzdychała. Ominąłem, nie bez żalu, apetyczne krągłości pośladków, przenosząc się od razu na uda. Z pełną modestią skoncentrowałem się na ich górnych i zewnętrznych częściach, nawet nie zbliżając się do wewnętrznej strony. To, że Bianka nie lubi pośpiechu zostało mi zakomunikowane jednoznacznie, dobitnie i bez miejsca na wątpliwości. Dziewczyna pomrukiwała cicho, kiedy mocniej ucisnąłem jakiś kawałek ciała, ale na moje ucho były to bardziej kocie pomruki zadowolenia niż powarkiwania niezadowolonej lwicy.
– Ładny ten koliberek – powiedziałem w końcu, dając uzasadnienie do kontemplowania jej sprężystej pupy. Dłonie przesunąłem już na łydki, rozważając od razu przejście do masowania stóp.
– Błędy młodości – odmruknęła w poduszkę.
Przeciągnąłem palcami najpierw po lewym, a potem po prawym ścięgnie Achillesa. Teraz dopiero można wracać do góry. Znów objąłem dłońmi jej łydki, przez dłuższą chwilę podziwiając wąskie kostki, zaokrąglone mięśnie. I jeszcze wyżej, na uda. Tym razem już delikatnie zacząłem zawadzać o ich wewnętrzną stronę. Chyba zadziałało, bo Bianka drgnęła i wzięła głębszy wdech. Nie przerywałem. Jakby co, sama mi powie.
I mamy to… Dotarłem dłońmi do bioder i pośladków. Były równie epickie w dotyku, jak wyglądały. Sprężyste, jędrne, wprost stworzone do tego, by napawać się ich doskonałością. Uciskałem je, miarowo, z wyczuciem, wsmarowując w gładką skórę balsam. W końcu, poniekąd zachęcony kolejnymi mruknięciami, delikatnie, niemal nie dotykając skóry, przeciągnąłem palcem od kręgosłupa, między tymi uroczymi dołeczkami, prosto w dół, między pośladkami, aż do punktu, w którym przechodziły w uda. Touché! Teraz już nie mruknęła, ale najwyraźniej, cicho i dyskretnie, westchnęła. Na dobrej drodze jesteś, młody padawanie…
Tym razem nieco mocniej, dwoma palcami, pokonałem tę drogę w przeciwnym kierunku. Bianka podniosła głowę i przekrzywiła ją w moją stronę.
– To jakie było to następne danie? Coś o piersiach?
Touché numer dwa. Przeciągnęła się leniwie, patrząc mi wciąż w oczy, a potem miękkim, płynnym ruchem przeturlała na plecy i prezentując resztę swojej doskonałości. Płaski brzuch, z delikatnie zarysowanymi bruzdami mięśni. Piersi, z całą pewnością naturalne, których miękką krzywiznę wieńczyły drobne, jasnoróżowe sutki. Pozostawiony na wzgórku symboliczny, nie większy od kciuka trójkącik starannie przystrzyżonych, jasnych włosów, niemalże jak subtelny drogowskaz, wskazujący cel.
– Nie inaczej…
Kontynuowałem to, co zacząłem na plecach. Ramiona, ręce. Potem nogi. Tym razem, kiedy wędrując od stóp w górę minąłem kolana, poczynałem sobie nieco śmielej, sięgając dłońmi między jej uda. Zresztą, sama dała mi do zrozumienia, czego chce, lekko je rozchylając. Uciskałem wcierałem, głaskałem, wędrując coraz wyżej. Czas płynął, ja masowałem, Bianka pomrukiwała i wzdychała, coraz bardziej otwarcie. Dotarłszy do miejsca, w którym jędrna krągłość ud przechodziła w płaską twardość dołu brzucha szybko przeskoczyłem wyżej. Jeszcze nie teraz. Poświęciłem trochę uwagi jej brzuchowi, a potem skierowałem dłonie w stronę biustu. Palcami zakreśliłem łuki dokładnie o takim samym kształcie, jak jej piersi, przeciągając po skórze dokładnie po oddzielającym jej od ciała linii załamaniu. Touché numer trzy. Drgnęła, zaciskając mimowolnie pięści, a potem sapnęła ciężko, przygryzając dolną wargę. Krążyłem palcami po piersiach, wcierając w nie balsam i omijając na razie najwrażliwsze miejsca. Dopiero kiedy po raz kolejny drgnęła, podrzucając lekko biodrami, zrobiłem ostatni ruch.
Et voilà. Pierś w kołderce na pierwszy stolik! Przeciągnąłem opuszkami palców przez środek prawej piersi, trącając sutek. I jeszcze raz. A potem nieco mocniej, bardziej zdecydowanie. Bianka, z przymkniętymi oczami i lekko rozchylonymi ustami delektowała się pieszczotą. Skupiłem się na tym, trącając, masując i pieszcząc palcami, raz tylko sutki, a za moment obejmując je całą dłonią sprężystą krągłość. W końcu poczułem jej rękę na nadgarstku.
– Złap i ściśnij, mocno… – powiedziała, naprowadzając moją dłoń na sutek. Lubię jasne sytuacje. Umieściłem drobny, twardy i sterczący sutek między palcami i ścisnąłem. – Mocniej, oba…
Posłuchałem. W chwili, w której zacisnąłem palce, Bianka jęknęła. To już nie było delikatne pomrukiwanie, dwuznaczne, pozostawiające pole do niedomówień. To był ten piękny jęk podnieconej kobiety. Pierwsze danie na stole.
Teraz już nie bawiłem się w długą wędrówkę. Cały czas masując, ściskając, przyszczypując i delikatnie pociągając to lewy, to prawy sutek, drugą ręką sięgnąłem między jej uda, kierując się dokładnie tam, gdzie wskazywał wierzchołek jasnoblond trójkąta. Przeciągnąłem palcem po samych wargach, już wyczuwalnie pokrytych śliską wilgocią. Kolejne ni to westchnienie, ni to jęknięcie było najlepszym dowodem właściwego wyczucia czasu.
– Tak mi rób – powiedziała cicho.
Mówisz – masz. Nie zmieniając nic po prostu wodziłem opuszką palca między jej udami. Czułem na skórze coraz więcej wilgoci, którą niczym glazurę po deserze, rozprowadzałem po jej kroczu. Odpowiadała moich ruchom, unosząc nieco biodra, wypychając je w moją stronę. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, gestu, ruchu, poderwała się, usiadła, chwyciła w dłonie moją twarz i wpiła w usta. Miała niesamowicie zwinny język. Badała nim moje usta, trącała zęby, szukała odpowiedzi. Nie pozostałem dłużny. Dobrą chwilę uprawialiśmy tą językową szermierkę, zanim, znowu tylko gestem, ruchem dłoni, wskazała mi kierunek. Naprowadziła na piersi. Ochoczo przystałem na tę propozycje, koncentrując pracę ust i języka tym razem na wieńczącym pełną krągłość, niczym wisienka muffinkę, sutku. Po kilku chwilach zaryzykowałem i lekko go przygryzłem.
– O taaaaaaaaaaaaaa…. – usłyszałem nad głową. To to jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Dłonią znów zawędrowałem między nogi. Uniosła się, przesunęła nieco na krawędzi łóżka, dając mi dostęp. Teraz już bez przydługich wstępów ruszyłem w głąb. Palec wśliznął się w jej wnętrze bez najmniejszego trudu. Ugiąłem go, szukając tego właściwego punktu i zacząłem powoli poruszać w środku, z ustami nadal pieszczącymi jej piersi, które unosiły się i opadały w rytmie coraz szybszego oddechu.
Bianka opadła znów na plecy, najwyraźniej nie chcąc martwić się o utrzymanie równowagi. Teraz miałem jej cipkę dokładnie przed oczami. Rozrzucone na boki uda stanowiły jednoznaczne zaproszenie. Ale na wszelki wypadek Bianka nie omieszkała jasno wyartykułować swoich potrzeb i oczekiwań.
– Pêche glacée… – wyrzuciła z siebie między jednym wdechem a drugim. Pomału wysunąłem z niej palce, robiąc sobie miejsce. Smakowała bardzo podniecająco. Zgarnąłem czubkiem języka nieco jej soków, przeciągając przez nabrzmiałe wargi. Poświęciłem im kilka dłuższych chwil, badając wargami i końcem języka ich kształt, miękkość i ciepło. Przesunąłem się nieco wyżej, bliżej ukrytego na razie w różowych, wilgotnych fałdkach wrażliwego punktu. Dopiero po dłuższym droczeniu się, drażnieniu, krążeniu językiem, ruszyłem do sedna.
Na pierwszy kontakt wychylającej się delikatnie w zwieńczeniu szparki łechtaczki zareagowała gwałtownym wciągnięciem powietrza, Napięte uda docisnęły się do moich uszu, na chwilę pozbawiając mnie całkowicie słuchu. Przyspieszyłem minimalnie tempo, trącając odpowiednie miejsce raz po raz. Jej pêche była coraz bardziej glacée mieszanką jej soków i mojej śliny. Przez kilka chwil czułem jej dłonie na głowie, ale była to tylko pieszczota. W końcu uznałem, że czas na popisowy numer. Pomagając sobie palcami rozchyliłem jej wargi szerzej, odsłaniając tyle łechtaczki, ile się dało, a potem objąłem uniesioną ustami i zacząłem ssać. Touché numer cztery! Danie gotowe.
Przestała się już całkowicie powstrzymywać i przejmować czymkolwiek i kimkolwiek, zwłaszcza śpiącą obok Werką. Pojękiwała rytmicznie, z każdy oddechem wydając się siebie pełne podniecenia dźwięki. A ja ją ssałem.
I znowu, bez żadnego ostrzeżenia, zamiaru, po prostu odepchnęła mi głowę od siebie. Usiadła na krawędzi łóżka, dysząc ciężko.
Beast in Black – One Night in Tokyo – https://www.youtube.com/watch?v=EF2PrtDjR50
– Chodź tu – zdołała z siebie wyrzucić między jednym wdechem a drugim. Sięgnęła gdzieś za plecy i w jej ręku pojawił się znajomy srebrno-niebieski pakiecik. Drugą ręką szarpnęła za wciąż, jakimś cudem, trzymający się mojego pasa ręcznik. Opadł na podłogę, odsłaniając to co trzeba, w stanie gotowym do akcji. Pora na danie główne.
– Z bliska jest jeszcze bardziej zachęcający – mruknęła, podnosząc wzrok w kierunku moje twarzy. Szybko i sprawnie założyła prezerwatywę. – Najbardziej lubię na łyżeczki. Może być?
– Pewnie – odparłem, wchodząc na materac. Bianka ułożyła się na boku, eksponując kształtne pośladki. Przez dobrych kilka chwil delektowałem się ich wyglądem. Naprawdę, jeżeli w Sevres przechowywali wzorzec idealnego damskiego tyłeczka, to powinny być to wykute w marmurze krągłości Bianki. Piękne. przeciągnąłem dłonią po pośladku, muskając na koniec mokre wargi. Zdecydowanie, była na dobrej drodze, ale… Pochyliłem się i jeszcze raz przeciągnąłem językiem, sięgając od łechtaczki aż do drugiej dziurki. Teraz była dostępna i – na mój gust – wręcz prosiła o pieszczotę. Głębokie „Ooouch”, które rozległo się, gdy zacząłem ją drażnić czubkiem języka było wystarczającym potwierdzeniem, że trafiłem. Nie pozwoliła mi jednak za długo się bawić.
– Chodź, daj mi, bo zaraz wezmę sama…
No, bardziej jednoznacznie nie można. Umościłem się za nią,. Pomogła mi lekko dłonią, ustawiając naprzeciw wejścia. A potem płynnym, pojedynczym ruchem bioder po prostu się nasunęła. Vénus et Mars, stolik pierwszy!
Przejąłem inicjatywę, poruszając się powoli w niej. Wolną ręką znów zacząłem pieścić jej piersi. Bardziej poczułem, niż zauważyłem, że sięga palcami między uda. Znaleźliśmy właściwy rytm. Ja poruszałem się krótkimi, oszczędnymi ruchami tam i z powrotem, pieszcząc dłonią jej pierś, a ona, pomagając sobie coraz intensywniej palcami, wychodziła biodrami naprzeciw. Pojękiwała z rozkoszy coraz szybciej i głośniej, zagłuszając wszystkie inne dźwięki w kamperze. Czułem jej napinające i rozluźniające się mięśnie, coraz szybszy i bardziej urywany oddech. Wciąż poruszając się w niej przeniosłem uwagę znów na piersi. W tej pozycji nie byłem w stanie sięgnąć do nich ustami, musiały mi wystarczyć palce. Wyczekałem jeszcze chwilę, a potem, pamiętając, że lubi mocną ich pieszczotę, ścisnąłem sutek nie opuszkami, ale paznokciami.
Délice d’la jouissance.
– O kurwa!!!!! O kurwa!!!! TAAAAAAAAK!…. – reszta była już nieartykułowana. Bianka krzyczała jeszcze przez kilka dobrych chwil. Ciałem w kompletnie chaotyczny sposób szarpały kolejne skurcze, wciąż przywierała do mnie, ale przy którymś kolejnym spazmie po prostu wysunąłem się z niej. W końcu drgnięcia stały się coraz rzadsze i słabsze, a nieartykułowany krzyk zastąpiło ciche, pełne ukontentowania coś na pograniczy mruczenia i westchnienia.
I dokładnie w tym momencie w kamperze rozległy się oklaski. Werka.
– I widzisz, mówiłam, żebyś dała się porządnie wypiździć, to od razu będzie lepiej. Tego właśnie potrzeba zdrowej kobiecie. Porządnego ruchania. A nie pitu-pitu!
Bianka przewróciła się na plecy, podłożywszy ręce pod głowę spojrzała na Weronikę nie do końca przytomnym wzrokiem. Przez parę chwil zastanawiałem się, co z tego będzie, ale Bianka po prostu przeniosła wzrok na mnie, uśmiechnęła się promiennie i wymruczała
– La récompense Taittinger est décernée au chef Tomasz de Wrocław.[1]
– CO? – Werka chyba po raz pierwszy tego wieczoru kompletnie nie wiedziała, o co chodzi. – Co ty pieprzysz? I czemu po francusku?
– Pamiętaj – odwróciła głowę w stronę dziewczyny – ja się nie pieprzę, nie daję się wypiździć, tylko rozkoszuję się wyrafinowanym seksem. Mnie hot-dog na stacji nie zadowala… I nie trwa to pięciu minut… Masz czego żałować…
Uniosłem się na łokciu. Wcześniej głowa Bianki zasłaniała mi większość pola widzenia, a bardzo byłem zainteresowany miną Werki. Była naprawdę głupia. Chyba spodziewała się wszystkiego, ale nie takiej odpowiedzi.
– Chuj z tym. O co ci chodzi z tym francuskim? Takiś mistrz francuza?
– O taaaaaaak… – w głosie Bianki słychać było czystą satysfakcję.
– No, coś tam… – mruknąłem w tym samym momencie, bardziej chyba do Bianki, niż Werki.
– Nie lubię minety. Wolę porządne dymanie.
– Twoja strata… – Bianka odwróciła się w moją stronę i przelotnie cmoknęła mnie w policzek. – Kolacja naprawdę była godna mistrza…
– Miło słyszeć – odpowiedziałem. No, impreza najwyraźniej ma się ku końcowi. Pora się zbierać, tym razem definitywnie. Albo nie? W tym momencie poczułem dłoń Bianki na swoim fiucie. Nadal w pełnym wzwodzie. No cóż, po raz drugi tego wieczoru dama doszła pierwsza. Tyle, że Bianka najwyraźniej nie miała zamiaru odwrócić się na bok i uderzyć w kimę.
Poczułem bardziej, niż dostrzegłem, że zsuwa mi gumę. Chciałem możne nawet zaoponować, ale Bianka podniosła się, a potem usiadła na moich nogach. Bez najmniejszego ostrzeżenia, zapowiedzi, czegokolwiek, po prostu przejechała językiem od jąder po główkę. A potem, lekko pomagając sobie dłonią, zaczęła pieścić. I była w tym naprawdę dobra. Jej język był wszędzie, wspierany przez usta, którymi zwiedziła każdy fragment skóry na członku i jądrach. Budowała przyjemność, tak jak ja wcześniej jej. Niespiesznie. Kiedy w końcu, po dobrych kilku minutach takiego tańca, objęła główkę ustami, stęknąłem z wrażenia. A Bianka nie zatrzymywała się. Z każdym ruchem głowy w dół przyjmowała nieco więcej, ostatecznie dochodząc niemal do połowy. Pomagała sobie palcami, wodząc po kroczu, masując jądra. W kamperze słychać było ciche mlaśnięcia, mój coraz szybszy oddech i… Odwróciłem głowę w bok. Werka. Gdyby nie to, że bardziej skupiłem się na tym, co wyprawiała Bianka, pewnie bym nawet coś powiedział. Ale nie miałem do tego głowy.
Natomiast pół metra od swojej głowy miałem teraz szczupłe uda Werki. Dziewczyna zadarła spódnicę i wbiwszy spojrzenie w głowę Bianki, tudzież jej okolice, palcami pracowała nad swoją szparką. Zanotowałem jeszcze wytatuowane na podbrzuszu gwiazdki, kiedy przeniosła wzrok na moją głowę.
– Nie przeszkadzaj sobie – rzuciła, wsuwając dwa palce głęboko między nogi. Jęknęła lekko. Sytuacja była jak z taniego ślizgacza. A, jak już, to co? Przesunąłem rękę, przejechałem dłonią po wewnętrznej stronie werkowego uda. Aluzję zrozumiała od razu. Jej palce z cichym mlaśnięciem wysunęły spomiędzy mokrych warg i natychmiast zacisnęły na moim nadgarstku. Wsunąłem w nią jeden palec, potem drugi. Opuszkami zacząłem masować wewnątrz czuły punkt, jednocześnie opierając kciuk na łechtaczce. Miarowo poruszałem palcami, nawet nie bawiąc się w finezję. To musiało zadziałać, i działało.
– Mocniej! – stęknęła w pewnym momencie Werka. Poczułem, że usta Bianki na moim wacku zwalniają, a potem znikają. Spojrzałem na nią.
– Muszę to zobaczyć – powiedziała z kpiarskim uśmiechem.
Dłonie, jak wspominałem, mam raczej mniejsze niż przeciętna, co oprócz stałych branżowych żartów, w tym wypadku zrodziło pewne dodatkowe opcje. Trzeci palec powinien się zmieścić bez trudu. Zmieniłem rytm, niezbyt szybko wsuwając i wysuwając z niej palce. Za którymś ruchem po prostu dołożyłem trzeci, wsuwając go dość płytko i upewniając się, że się zmieści. Zmieścił się. Znów docisnąłem dłoń, wracając do masowania okrężnymi ruchami wewnątrz, a kciukiem, na zewnątrz. Weronika odrzuciła głowę w tył, chwytając się dłonią za pierś.
– O taaaakkk… Więcej…. – jęknęła, ściskając biust.
No to jedziemy na całość.
– Daj mi balsam – powiedziałem cicho do Bianki. Ta zrozumiała od razu, o co mi chodzi. Chwyciła butelkę i po prostu polała balsamem moją dłoń, pracującą między udami Werki. Nie przerywając pieszczoty, drugą dłonią rozsmarowałem kosmetyk po skórze. No, żel poślizgowy to nie jest, ale wystarczy. Werka chyba nie zauważyła, coraz bardziej podniecona, że do trzech palców w jej wnętrzu dołączył czwarty. Znów zacząłem poruszać dłonią, ale tym razem obracając palce raz w lewo, raz w prawo, z każdym obrotem naciskając mocniej na jej wejście. Była bardzo śliska, rozluźniona. Oderwałem kciuk od jej łechtaczki, ułożyłem między zwiniętymi pozostałymi palcami dłoni. Now or never. Pchnąłem dłoń. Wsunęła się o centymetr, rozciągając wargi. Jeszcze jedno pchnięcie, kolejny kawałek głębiej. Dokładnie tym samym momencie, w którym do Weroniki dotarło, co robię pchnąłem ostatni raz, zwijając wewnątrz palce w pięść. Najszersza część dłoni przeskoczyła przez najwęższy odcinek swojej drogi. Cała moją pięść znalazła jej w jej cipce.
– O kuuuuuuuuuurwa…
– O ja pierdolę… – powiedziała w tym samym momencie Bianka.
Przeciągła „kurwa” Weroniki była ostatni artykułowanym dźwiękiem. W momencie, kiedy zacząłem obracać ręką w jej wnętrzu, z gardła szczupłej dziewczyny wydobywały się już tylko kompletnie nieartykułowane, za to coraz wyższe i coraz głośniejsze dźwięki. Teraz już nie potrzebowała dużo. To już nie były jęknięcia, ale coraz wyższe i głośniejsze krzyki. Poczułem najpierw, jak zaciska się na mnie, a chwilę potem pół przedramienia miałem mokre. W uszach świdrował mi jeszcze wrzask, który wydobył się z jej gardła. Skąd ona bierze w sobie tyle siły? Odczekałem, póki zaciśnięte orgazmem mięśnie otaczające wejście rozluźnią się na tyle, żeby wysunięcie ręki nie sprawiało bólu, a potem wycofałem dłoń. W tym samym momencie poczułem znów usta Bianki na sobie. Teraz nie bawiła się w subtelne pieszczoty. Pomagając sobie dłońmi podrzucała głową w górę i w dół, prowadząc mnie szybką ścieżką do szczęśliwego zakończenia tego wieczoru. O tak… Tam mi właśnie rób… Nic nie zmieniaj…
Czułem już wzbierającą białą falę. Bianka najwyraźniej też, bo jeszcze przyspieszyła, by w ostatniej chwili podnieść głowę. Wystarczył jej jeszcze tylko jeden ruch dłonią, i wystrzeliłem. O taaaaaaaa… To było mocne. Naprawdę mocne. Z trudem łapałem oddech, odzyskując jaki taki kontakt ze światem. Otworzyłem oczy. Bianka wycierała moją spermę z piersi przy pomocy koszulki z logo Sabatonu.
– Wow… – stęknąłem. Na razie na więcej sobie nie mogłem pozwolić.
– No… – usłyszałem nad głową schrypnięty głos.
– Warto było… – Bianka cisnęła koszulkę za siebie, a potem ułożyła się na plecach między mną a półsiedzącą Werką. Nie wiem, ile leżeliśmy w milczeniu, ale pierwsza odezwała się Weronika.
– Kurwa mać, gdyby nie to, że to przed chwilą przerobiłam, to nie uwierzyłabym, że jesteś w stanie wsadzić mi w cipę całą rękę. Swoją mieszczę, ale twoja? – przyłożyła dłoń do mojej. Dużo mniejsza, szczupła… – Ale odlot… I to jest orgazm…
– Werka, jesteś jebnięta… – Mina Bianki przypominała twarz nauczycielki, kiedy największy ananas w klasie znów coś zmalował.
– Nie jebnięta, tylko porządnie wyjebana. I to się liczy. Mówiłam ci? Festiwal bez dymania jest niedojebany. Jutro musimy to powtórzyć.
– Jesteś jebnięta – powtórzyła Bianka.
– Może nawet pozwolę wam obojgu zrobić mi minetę! – powiedziała, klepiąc się otwartą dłonią między udami.
– Się zobaczy… – usiadłem na łóżku. – Jutro też jest dzień.
– Idziesz? – w głosie Bianki usłyszałem coś na kształt żalu czy zawodu.
– Tak. Widzicie, koszmarnie chrapię. No wiem, nikt nie jest doskonały, a nie chcę po sobie pozostawić złego wrażenia. A skoro planujecie powtórkę na jutro, to musicie się wyspać. Poza tym pewnie chcecie wymienić się wrażeniami, więc nie będę was krępował.
Pozbierałem swoje ciuchy i zacząłem się ubierać. Bianka podniosła się, sięgnęła po złożoną wcześniej bluzę od dresu, a potem rzuciła Weronice podniesioną z podłogi koszulkę, ubarwiona plamami mojej spermy.
– Tak, to był ten seks, kiedy nawet sąsiedzi wychodzą na fajkę – rzuciła.
Chwilę później znaleźliśmy się w trójkę przed kamperem. Trzasnęła zapalniczka, zaciągnęliśmy się.
– To do jutra – powiedziałem mnie więcej w połowie papierosa.
– Do jutra. Wymyśl kolację na trzy osoby… – Bianka pocałowała mnie przelotnie.
– Co ty z tą kolacją? O tej poże ci jeszcze żarcie w głowie? – Werka spojrzała na nią, nie rozumiejąc zupełnie żartu.
– Potem ci opowiem.
– No to cześć, panie kolacjowy – Weronika uniosła dłoń w pożegnalnym pozdrowieniu. Dla grandy skłoniłem się niczym na rozdaniu nagród, odwróciłem na pięcie i ruszyłem do siebie. Tak po prawdzie to nie chrapię wcale, ale po takich wyczynach wolę wziąć normalny prysznic. A na kamperowisku nie tylko ich nie było, ale nawet nie miałem kosmetyczki. Poza tym, jutro też jest dzień.
Ta ostatnia myśl wróciła do mnie, kiedy dobrą godzinę później, odświeżony i posilony wypitym jeszcze po drodze piwem, nabytym w działającym non stop kempingowym barku, zaciągałem zamek śpiwora.
[1] „Nagrodę Taittingera otrzymuje Szef Tomasz z Wrocławia”. Nagroda Taittingera (Prix Culinare Le Taittinger) to jeden z bardziej prestiżowych konkursów kulinarnych dla profesjonalistów.
Przejdź do kolejnej części – Festiwal 2
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Lamia
2024-10-04 at 13:15
Ulokowanie akcji opowiadania erotycznego na festiwalu rockowym to kapitalny pomysł. Nie pamiętam, by ktoś już na niego wpadł. Tyle interesujących bohaterów wartych poznania, tyle ciekawych historii… a w tle muzyka, której możemy posłuchać dzięki wplecionym w tekst linkom. Kolejna bardzo dobra idea.
No i słownictwo, którym uwodzi narrator, zwłaszcza kuchenne… w języku francuskim jest coś głęboko zmysłowego. Można się rozmarzyć słysząc te słowa w wyobraźni.
Tylko ten fisting trochę mnie osłabił. Czytałam o kobietach, które są w stanie tego doświadczyć, ale mi na samą myśl wszystko się zaciska.
Po numerku przy tytule domyślam się, że to jeszcze nie koniec. I słusznie, dobrego nigdy za wiele. Jedno mnie tylko zastanawia… Czy akcja będzie się rozgrywać na tym samym festiwalu, czy może odwiedzimy taki muzyki country albo, nie daj Boże, polskiej muzyki rozrywkowej?
Mando
2024-10-05 at 00:24
Boober ma dobry gust muzyczny i jeszcze lepszy styl pisarski. Fajnie się czytało, fajnie się słuchało. Daję piątala.
Thorin
2024-10-05 at 14:12
Souz-chef Tomek ładnie sobie poczyna z rozrywkowymi dziewczynami z festiwalu. Znalazł i taką na szybki seks i taką na satysfakcjonujące kochanie. Tylko pozazdrościć powodzenia!
Że też mi się takie przygody na Woodstocku czy innym OpenAirze nie zdarzały…
Megas Alexandros
2024-10-05 at 23:31
Dobry wieczór,
cieszę się z tego, że po ponad pół roku milczenia Boober wraca z nowym opowiadaniem. A właściwie nawet niejednym. Wracają również pewne wątki znane już z „Czułego dotyku” – ostre, alternatywne dziewczyny, zamiłowanie do dobrej muzyki, interesujące biografie bohaterów, sporo specjalistycznego języka. Boober ewidentnie wie o czym pisze. I to także świadczy – obok wartkich dialogów i soczystych scen erotycznych – o wartości utworu.
Czekamy zatem z niecierpliwością na Festiwal 2! Bo nie wątpię, że jest na co czekać.
Pozdrawiam
M.A.
Boober
2024-10-06 at 23:08
@Lamia: Wiem, gdzie będzie, ale nie powiem….
@Megas: Jak mawiał Jurek do Orkiestry (a’propos festiwali… ) „Oj, będzie się działo”.
Gloria Perpetua
2024-10-09 at 10:14
Wyborna ścieżka dźwiękowa do tego opowiadania, Autorze 🙂
Absent absynt
2024-10-09 at 19:18
„Obie pracujemy w reklamie. Wiesz, jaka to jest robota. Czlendże, dedlajny, fakapy… Werka jakoś umie się od tego oderwać, wyłączyć, pójść w reset. Pić przez trzy dni, pieprzyć się z kim popadnie, a potem wrócić do tej korby i robić swoje. Ja nie. Potrzebuje czasu, żeby zeszło ze mnie ciśnienie, żeby się odprężyć. I kurwa, cholernie jej tego tak naprawdę zazdroszczę. Robota jest taka, że nie ma czasu na związek, na partnera, nawet na seks.”
Jean-Paul Sartre twierdził, że piekło to inni ludzie. Ja jednak myślę, że największe piekło człowiek robi sobie sam.
Po co pracować w miejscu, które pochłania człowieka w całości, nie pozostawiając mu nic? Po co wykonywać zawód, którzy grzebie Cię za życia?
Rozumiem jeszcze pracę z ideą, np.w hospicjum czy kuratora sądowego, mierzenie się z tragediami, ale jednak w imię wyższych wartości. Ale praca w reklamie? Zero idei. Jedyną wartością jest kłamstwo, którym karmi się konsumentów. W pracy w reklamie nie ma nic szlachetnego, słusznego, pięknego.
Gdyby jeszcze pozwalała na jakiś work-life balance, ale tego też nie ma. Orzą Tobą, aż dostaniesz udaru albo się wypalisz, a wtedy wypluwają Cię i biorą tuzin innych, żyjących tym samym złudzeniem co Ty na początku.
Bianka i Werka doskonale to obrazują. Dziewczyny żyją wyłącznie na festiwalach, czyli przez parę dni w roku, ładują tam akumulatory, by zaraz wrócić do swojej zombie-pracy.
Dobrze, że z tego tria chociaż Tomek robi coś wartościowego, karmiąc ludzi, dostarczając przyjemności ich podniebieniom, wnosząc nieco piękna w ich życie. On nie zmienił swojego życia w piekło, zdaje się czerpać z niego wiele przyjemności.
Zaprawdę powiadam, w świecie Bianek i Werek bądź Tomaszem.