
Herbert G. Schmalz, „Ostatnie spojrzenie Zenobii na Palmyrę”
11
Najgorsze okazało się oczekiwanie. O wiele gorsze niż miłosne noce z małżonkiem, pełne jego namiętnych zapałów oraz jej z trudem ukrywanego zobojętnienia. Liczyła, że gdy Syfaks wyruszy wreszcie na wojnę, odczuje ulgę. Stało się jednak inaczej. Oczekiwanie na wieści wystawiło ją na prawdziwe tortury. Przy czym podczas pierwszej wyprawy wiedziała przynajmniej, jakich wiadomości pragnie jej serce. Początkowo sądziła, że ucieszą ją doniesienia o klęsce, upadku, a najlepiej śmierci Masynissy. Myliła się, o jak bardzo się myliła… Zmuszała się do poszukiwania satysfakcji w przesłaniach o pierwszych sukcesach połączonych wojsk ojca oraz męża, o zajęciu stolicy Masynissy, o rozproszeniu jego wojowników, zagarnięciu stad… Wtedy zrozumiała, że wiadomość o śmierci księcia Numidów wbiłaby sztylet w jej piersi równie pewnie i nieuchronnie, jak uczyniłby to jakiś rzymski żołdak. Taka wiadomość jednak nie nadeszła. Książę stawiał czoła przeważającym siłom wroga, przegrywał, ale nie został pobity. Schronił się w górach na czele wcale licznej grupy oddanych wojowników. Ścigano go, polowano na jego głowę, ale i on odgryzał się jak mógł, napadając na pomniejsze oddziały wrogów. Nie potrafiła już zaprzeczyć, że cieszą ją wieści o sukcesach byłego ukochanego, o tym, że nadal walczy, nadal żyje…
Oczywiście, wyczekiwał nadejścia wiosny i lądowania armii Scypiona. Syfaks i Hazdrubal też o tym wiedzieli i nie ustawali w wysiłkach, by raz na zawsze pozbyć się księcia. Nie udało im się, Masynissa wytrwał w górskich ostępach. W końcu wrogowie odstąpili. Nie mieli innego wyjścia, poprawa pogody zwiastowała otwarcie sezonu żeglugowego i rychłe przybycie wojsk prokonsula. Ojciec i małżonek musieli przygotować się na spotkanie o wiele groźniejszego przeciwnika. Syfaks wrócił wówczas na krótko do Sigi, by zebrać więcej wojowników, zastąpić stracone lub zbytnio zdrożone konie, uzupełnić zapasy oręża. Poświęcił też sporo uwagi żonie, co zdołała w jakiś sposób znieść, przypominając sobie nieustannie, iż to ofiara czyniona na rzecz ocalenia Miasta. Ofiara godna samej wielkiej Dydony. Na szczęście, król szybko wyjechał, wezwany naglącym listem Hazdrubala. Scypion, pomimo młodego wieku oraz niechęci wielu starszych arystokratów wybrany niedawno na urząd konsula, najwyższy w państwie rzymskim, wylądował na afrykańskim wybrzeżu. Prowadził armię znacznie liczniejszą, niż przysługujące zwykle konsulowi dwa legiony. Ale nie była to przecież zwykła kampania. Miała zadecydować o losach całej, toczonej od kilkunastu lat wojny. O losach trwającej od pokoleń rywalizacji dwóch potęg, dwóch miast usytuowanych po przeciwnych stronach morza wewnętrznego.
I oto znowu czekała na wieści. Co gorsza, tym razem nie wiedząc, jakich właściwie wiadomości pragnie. Ojciec i Hazdrubal walczyli w obronie Miasta. Jeżeli przegrają, przegra również Kartagina. Jakim los czeka ojczysty gród? Oblężenie, upadek, zburzenie murów i domów, rzeź mieszkańców, niewola dla tych, którzy przeżyją? Nie mogła znieść takich myśli! Poświęciła się, by temu zapobiec. Zanosiła żarliwe modły i składała ofiary Wielkiej Tanit w intencji ocalenia ojczyzny. Ale przecież… Wiedziała, że Masynissa zszedł z gór i przyprowadził Scypionowi kilka setek jeźdźców. Walczył teraz po stronie Rzymianina. Czy miała życzyć mu klęski, klęski i śmierci, a w najlepszym razie utraty królestwa i wygnania? Czuła, że książę nigdy na to nie pozwoli i poszuka raczej wrogiego ostrza na polu bitwy. Takich myśli też nie mogła znieść, modliła się więc za ukochanego równie żarliwie. W jaki sposób Wielka Tanit miałaby pogodzić i zaspokoić sprzeczne błagania swojej służebnicy, nie wiedziała. Ona sama pogodzić ich nie potrafiła. Pozostawało tylko to przeklęte oczekiwanie.
Kolejne wiadomości brzmiały pomyślnie, przynajmniej dla widoków ocalenia Miasta. Scypion zmarnotrawił letnie miesiące na nieudanym oblężeniu Utyki. Wycofał się do umocnionego obozu na wybrzeżu, ale nadchodząca zima pozbawiła go łączności i posiłków z Rzymu. Ojciec i mąż z dwóch stron otoczyli i zablokowali Rzymian. Dysponowali znacznie liczniejszym wojskiem. Zdaniem wszystkich w pałacu, stanowiło to niechybną zapowiedź zwycięstwa. Czyżby Wielka Tanit wysłuchała jej modlitw? Tylko których?
Tymczasem Syfaks chełpił się w listach sukcesami wojennymi, zdaniem Sofonisby mocno wyolbrzymionymi. Mężowi pozostawały więc triumfy dyplomatyczne. Pisał, iż zaproponował osaczonemu konsulowi rokowania, na które ten skwapliwie przystał. Przedstawił plan, by Rzymianie wycofali się z Afryki, w zamian za co Hannibal opuści Italię. Doskonałe rozwiązanie, które zapewni pokój, a samemu Syfaksowi chwałę rozjemcy, narzucającemu ugodę dwóm zwalczającym się od pokoleń mocarstwom. I oto on, największy w dziejach władca Numidów, odegra rolę nowej, decydującej o losach świata potęgi. Rokowania przeciągały się, a w nielicznych i oględnych listach ojciec wypowiadał się na temat perspektyw zawarcia pokoju w sposób znacznie mniej entuzjastyczny.
I musiała przyznać mu rację! Może nie był wybitnym dowódcą na polu bitwy, ale w rokowaniach i intrygach nie miał sobie równych. Cóż z tego jednak, skoro przywiązywał do nich zbyt wielką wagę i tym razem nie przewidział starego jak świat, wojennego podstępu? Negocjacje okazały się tylko wybiegiem. Scypion i Masynissa uśpili czujność wrogów, zaatakowali pewnej nocy, gdy zima miała się ku końcowi. Zdołali podpalić obydwa obozy, Hazdrubala i Syfaksa, natarli na przerażonych, uciekających wojowników. Armie kartagińska i numidyjska rozbiegły się na wszystkie strony świata, konsul stał się panem sytuacji, a przynajmniej rozerwał oblężenie. Gdy nadeszły te wieści, obawiała się najgorszego. Upadku i rzezi Miasta. Ucieszyła ją więc wiadomość, że ojciec i Syfaks zdołali uciec. Mąż przysłał gońców, wzywając wszystkich dostępnych jeźdźców. Hazdrubal wykazał się, jak zwykle, talentami organizatora i dyplomaty. W krótkim czasie zdołał zebrać nowe siły, zdobył pieniądze, by zaciągnąć najemników. I oto ruszyli, zagradzając drogę Rzymianom. Tyle, że siły były teraz bardziej wyrównane. I raczej nie zanosiło się na kolejne rokowania. A po stronie Scypiona nadal walczył pewien numidyjski książę. O tym ostatnim starała się nie myśleć, zapomnieć… Nie zdołała.
Mając dość dręczącej niepewności, błagała Wielką Tanit o rozstrzygnięcie wojny. Niech to się wreszcie skończy, wszystko jedno, w jaki sposób. Dla niej samej każdy wyrok okaże się tragiczny. I oto bogini po raz kolejny wysłuchała zanoszonych modlitw, tylko dlaczego okazała przy tym swej służebnicy aż taką przewrotność i okrucieństwo?
Pierwsza i najważniejsza wiadomość nie została przyniesiona przez gońca czy posłańca.
– Pani, przybył niespodziewanie twój dostojny ojciec, szlachetny Hazdrubal. Prosi o bezzwłoczną rozmowę.
Słowa niewolnicy wzbudziły w duszy gwałtowny niepokój, ukłucie bólu w sercu. Ojciec na pewno nie zajechał do Sigi bez ważnego powodu. Nauczyła się już obawiać tych powodów.
– Prosić, natychmiast prosić. I dajcie dzban z winem!
Szlachetny Hazdrubal zazwyczaj nie przesadzał z winem, czuła jednak, że tym razem trunek może okazać się przydatny.
– Córko, przynoszę bardzo złe wieści.
Wiedziała o tym już w chwili, gdy wszedł do komnaty. Poczynił wprawdzie starania, by ukryć znużenie, usunąć z szat najgorszy kurz, ułożyć włosy i brodę. Znała go jednak zbyt dobrze, może kogoś innego i owszem, jej samej oszukać jednak nie zdołał. Pochylona w ukłonie, podała napełniony w połowie puchar z winem. Wychylił go natychmiast, nie dolewając nawet wody. Kolejny zły znak.
– Ojcze?
– Przegraliśmy. Scypion pokonał nasze armie, wojska są w rozsypce. Zajeździłem dwa konie, by dotrzeć tu jako pierwszy, zanim ktoś inny przyniesie wieści.
Był to istotnie prawdziwy wyczyn, wyprzedzić lotnych niczym wiatr Numidów. Chyba, że pustynni jeźdźcy nawet w ucieczce usiłowali jeszcze odgryzać się wrogom, jak czynili to zazwyczaj. Hazdrubal Giskonida nie poczuwał się najwidoczniej do podobnej próby ratowania honoru. Zawsze zresztą pojmował honor inaczej.
– Jak do tego doszło?
– Czy to ważne? Ten przeklęty młodzik po raz kolejny skorzystał z uśmiechu bogów wojny i losu. Ważne jest to, co jeszcze możemy zrobić.
– Masz jakiś plan, ojcze? – Nie traciła czasu na próżne wypytywanie o szczegóły. – I dlaczego przybyłeś tutaj, zamiast ruszać do Miasta, by organizować obronę, skoro uważasz, że nie wszystko stracone?
– Przybyłem do Sigi właśnie po to, by ratować nasze Miasto. Losy Kartaginy rozstrzygną się tutaj, przynajmniej w tej chwili.
– I zapewne przeznaczyłeś dla mnie jakąś rolę w swoich planach? Jak zawsze, zresztą. Jeżeli zdołam, pomogę. Ale pod jednym warunkiem, tym razem chcę znać całą prawdę.
– Nie mam niczego do ukrycia, córko. Rzymianie rozbili nasze wojska, nakazałem już wysłać szybkie okręty z wieściami dla Hannibala. Musi opuścić Italię i wracać do Afryki. Jeżeli ktokolwiek, to tylko on może pokonać tego przeklętego Scypiona.
Słowa te musiały wiele Hazdrubala kosztować, nigdy nie należał do admiratorów wielkiego wodza, od dzieciństwa zresztą przebywającego poza Miastem i dokonującego wiekopomnych czynów w dalekich krainach.
– Hannibal potrzebuje czasu, by przeprawić się przez morze…
– Dokładnie tak, córko. I to ty dasz mu ten czas, dasz czas Kartaginie. Nigdy nie zawiodłem się ani na twoim rozumie, ani na miłości dla Miasta.
– Czego dokładnie ode mnie oczekujesz, ojcze?
– Nie ja, tylko nasze Miasto. Przeklęty przez bogów Syfaks, twój mąż..
– Ty sam ułożyłeś nasze małżeństwo.
– Nieważne, Syfaks dał się pokonać kolejnemu młodzikowi, temu Masynissie. Rozbił wojowników twego męża na jednym ze skrzydeł i to zadecydowało o klęsce. A teraz Syfaks, potężny król Numidów, ucieka przed młodym rywalem. Ucieka szybciej niż pustynny wiatr.
– Ty jednak zdołałeś go wyprzedzić, ojcze.
Hazdrubal udał, że nie dosłyszał ironii. A może naprawdę nie miało to dla niego znaczenia? Zawsze pojmował honor na własny sposób.
– I dzięki niech będą za to Wielkiej Tanit. Mamy jeszcze szansę! Zanim uciekł, Syfaks przeklinał sojusz z naszym Miastem, przeklinał twoje i moje imię. Odgrażał się, że poszuka porozumienia z Rzymianinem, by ratować swój lud. Oczywiście, chodzi mu głównie o własny tron, przeklęty tchórz. – Hazdrubal w złości uderzył dłonią w otwartą pięść.
– Gdzie więc ta szansa, ojcze?
– I tak nie uda mu się zawrzeć tego układu. Masynissa nigdy się na to nie zgodzi, a Scypion, niech imię konsula będzie po tysiąckroć przeklęte, dotrzyma słowa danego księciu. Obietnicy, że uczyni go władcą wszystkich Numidów. Ale twój mąż może próbować, a na to nie wolno pozwolić. Jest nam nadal potrzebny, zwłaszcza teraz.
– Pobity i w ucieczce?
– Zachował jeszcze wielu wojowników, ich szyki zostały złamane tak szybko, że nie ponieśli wielkich strat. Wyobraża sobie, że zabierze z Sigi co się da, konie, ludzi, zapasy, pieniądze i schroni się w górach. Liczy na to, że Rzymianie nie zechcą tracić czasu i zawrą jakieś porozumienie, by ruszyć przeciwko Kartaginie. A tymczasem musi stanąć do kolejnej bitwy! Musi bronić Sigi, by dać nam ten czas. By dać czas Miastu i Hannibalowi.
– Zaczynam rozumieć…
– To ty musisz przekonać Syfaksa. Przybędzie tu wkrótce, najdalej jutro. Masynissa podąża jego śladem.
– Masynissa! – Nie potrafiła powstrzymać tego okrzyku.
– Dokładnie tak. Pragnie dopaść wroga i zająć stolicę, to oczywiste. Dostał wolną rękę od konsula.
„I może pragnie czegoś jeszcze.” – Nie zdołała odegnać tej myśli.
– Musisz sprawić, nieważne w jaki sposób, na pewno jakiś znajdziesz, by twój mąż zrezygnował z planów ucieczki i próby zawarcia pokoju. On z kolei musi walczyć. Jeżeli pokona Masynissę, albo chociażby zwiąże jego siły, da czas Kartaginie.
– Wiele ode mnie wymagasz ojcze. Ty sam wiesz najlepiej, jak wiele.
– Nie ja, tylko nasze Miasto, które jest dla nas ojczyzną i które oboje kochamy. Bardziej niż takiego czy innego numidyjskiego księcia czy króla. Nieprawdaż, córko?
– Sama już nie wiem, kogo kocham!
– Ale uczynisz to, o co cię proszę. O co proszę w imieniu Wielkiej Tanit i ludu Kartaginy.
– Twoje prośby są gorsze od najokrutniejszych rozkazów.
– Bogowie wojny i losu nie dają nam wyboru. – Nie spuszczał wbitego w dziewczynę spojrzenia.
– Nie dają wyboru… To prawda. Uczynię, co tylko zdołam.
– Nigdy w to nie wątpiłem, córko. Potrzebuję jeszcze świeżych koni i zapasów dla mnie oraz moich ludzi. – Arystokrata przemierzał komnatę niespokojnymi krokami.
– Wydam stosowne polecenia. – Skinęła dłonią.
– W takim razie, ruszam do Kartaginy. Nie ma czasu do stracenia. Oby bogowie sprawili, że zobaczymy się w bardziej szczęśliwych okolicznościach.
Rzuciwszy te pospieszne słowa pożegnania Hazdrubal opuścił pomieszczenie.
„Dam ci ten czas ojcze, jakkolwiek się to skończy. Dam czas Miastu. Czy jednak bogowie obdarzą szczęściem mnie samą? I jakiego właściwie szczęścia pragnę?”
12
Sofonisba nie traciła czasu. Nie miała pojęcia, jak bardzo ojciec zdołał wyprzedzić w ucieczce króla Syfaksa, doskonale wiedziała za to, co sama powinna uczynić. Kąpiel, masaż, wcieranie balsamów i olejków, makijaż, perfumy, stosowny strój… Och, zdążyła poznać małżonka, jego upodobania i słabości. Wykorzysta teraz tę wiedzę w słusznej sprawie, w sprawie Miasta. A ponadto nie miała najmniejszej ochoty uciekać i tułać się po górach czy pustyni. Nie w towarzystwie Syfaksa, ścigana przez Masynissę… Gdyby wszystko ułożyło się odwrotnie, gotowa byłaby na porzucenie wygód pałacu i wszelkie poświęcenia. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Szczęśliwie, rozkazy ojca oraz miłość do Miasta dostarczały doskonałego usprawiedliwienia…
Niewolne służki, poganiane ostrym językiem pani uwijały się niczym w ukropie. Nie wszystko dało się uczynić równie starannie, jakby tego sobie życzyła, ale chwila przybycia króla pozostawała niewiadomą. Zdążyła niemal w ostatniej chwili.
Posłyszała odgłosy zamieszania na dziedzińcu, jedna z postawionych na straży służek wpadła do komnaty wołając:
– Pani, nadjechał twój małżonek, dostojny król Syfaks. Pragnie natychmiast cię widzieć i zmierza do twoich apartamentów.
Ostatni rzut oka na polerowaną, miedzianą tarczę zwierciadła, ostatnie skorygowanie układu włosów, poprawienie szat. Syfaks wpadł do pomieszczenia, depcząc niemal dziewczynie po piętach. Zdyszany, spocony, w skórzanym stroju wojownika pokrytym pyłem pustyni, z widocznymi tu i ówdzie czerwonymi plamami, czyżby śladami krwi?
– Sofonisbo, szykuj się do drogi. Niech służba spakuje najpotrzebniejsze rzeczy, ale niewiele. Musimy natychmiast opuścić pała…
Mimo wszystko, widok żony przygotowanej niczym bogini Afrodyta na przyjęcie należnych jej hołdów żarliwych wyznawców, a następnie do obdarzenia szczególnymi łaskami szczęśliwych wybrańców, uczynił na nim wrażenie i zamilkł w pół słowa.
– Panie mój! Ty żyjesz, modliłam się o to do Wielkiej Tanit! – Powstała z siedziska i podbiegła do Syfaksa. – Różnie o tym mówiono, ale nie traciłam nadziei i poczyniłam starania, by powitać cię jak na wierną małżonkę przystało. – Objęła króla nie bacząc na kurz, ostry zapach potu i skóry oraz metalowe elementy ekwipunku, wbijające się w osłonięte delikatną tkaniną ciało.
– Scypion pokonał Kartagińczyków, przegrali najważniejszą bitwę. Musimy uciekać, jeszcze dzisiaj. Każ pakować rzeczy, które zmieszczą się w jukach. Możesz zabrać dwie albo trzy służki, ale nikogo więcej. Przydzielę ci kilka koni.
– Dokąd mamy uciekać, mój panie?
– W góry. Dadzą nam schronienie, przetrwamy tam przez jakiś czas. Rzymianie nie będą chcieli tracić sił na wojnę w takim terenie, prędzej czy później zgodzą się na pokój.
– Ale dlaczego już dzisiaj, skąd taki pośpiech? Czy ten straszny Scypion podąża tak blisko twoim śladem? – Udając przestrach wyszeptała to niemal do ucha małżonka. Chciała, by w pełni poczuł zapach perfum, którymi skropiła włosy.
– Gorzej jeszcze. Wysłał w pogoń przeklętego po trzykroć Masynissę. On chce mojej głowy i mego tronu. Ale jeżeli dzisiaj mu umkniemy, konsul wkrótce zawezwie go do blokowania oblężonej Kartaginy. Odwoła wściekłego kundla i będzie wolał ułożyć się ze mną. – Syfaks odsunął nieco żonę, nie potrafił jednak wyzwolić się z jej objęć.
– Panie mój, mamy chyba jednak chwilę czasu dla siebie? Tak długo musiałam czekać… – Dłoń dziewczyny oparła się na osłoniętym skórzanym pancerzem torsie.
– Musimy uciekać…
– Tak potężny władca i wielki wojownik nie musi przed nikim uciekać niczym pustynny zając… – Dłoń osunęła się niżej.
– Sofonisbo…
– Czekałam tyle czasu, mój panie i królu. Ani Masynissa, ani tym bardziej Rzymianie nie przybędą tu w tej chwili.
– Czekałaś na powrót zwycięzcy, a nie pokonanego zbiega. – Pomimo tych gorzkich słów prawdy Syfaks nadal nie wypuszczał dziewczyny z objęć, nie uczynił też nic, by powstrzymać jej dłoń.
– Dzisiejsza porażka nie oznacza jeszcze klęski, sam to powiedziałeś, panie. – Palce zaczęły szukać sprzączek pancerza. – Potrzebujesz tylko chwili wytchnienia, by właściwie ocenić sytuację.
– Jestem pokryty kurzem i potem… – Ostatnia, skazana na niepowodzenie próba oporu.
– Czy myślisz, mój panie, że to w czymkolwiek przeszkadza? – Pierwsze sprzączki poddawały się zręcznym dłoniom. – Powiem więcej, czuję nie tylko pot i kurz… Czuję krew wrogów, rzymską krew… Tym lepiej, czyż nie jestem żoną króla i wojownika?
– Sofonisbo, doprowadzasz mnie do szaleństwa!
– Nic już nie mów, panie.
Wycisnęła pocałunek na wargach męża. Syfaks w gwałtownym pośpiechu zaczął zdzierać i odrzucać elementy żołnierskiego rynsztunku, mocno już poluzowane dzięki staraniom dziewczyny. Przy okazji tu i ówdzie poszarpał jej delikatną suknię. Pochwyciła dłoń króla i zacisnęła jego palce na ocalałym jeszcze fragmencie materii, pociągnęła w dół. Dodając własną siłę i gwałtowność Syfaks bez trudu rozerwał cienką tkaninę. Całkiem już naga, Sofonisba przywarła do równie nagiego torsu mężczyzny. Podczas gdy on nadal obejmował ją ramionami, poszukała dłonią kolejnej zdobyczy. Znalazła ją bez trudu, wyprężoną i gotową do działania. Przelotne uczucie triumfu ustąpiło szybko potrzebie dokończenia misji. Pobudzenie króla i męża nie stanowiło szczególnego wyzwania, sztukę tę opanowała doskonale, o ile trzeba było cokolwiek opanowywać. Czekało ją ważniejsze zadanie.
Zacisnąwszy dłoń na sterczącym fallusie Syfaksa cofnęła się o krok w stronę czekającego łoża. Podążył za nią, napierając umięśnionym ciałem. Upewniwszy się, że stoi we właściwym miejscu, dziewczyna udała potknięcie i opadła na posłanie, pociągając za sobą pozbawionego równowagi męża. Przygotowane we właściwej liczbie skóry i poduszki złagodziły upadek. Postarała się nie wypuścić fallusa i nie zaprzestała pieszczoty palców, poruszając nimi rytmicznie w górę i w dół.
– Sofonisbo!
Małżonek przygniótł ją masywnym ciałem, istotnie pokrytym kurzem oraz wydzielającym silny zapach surowo wyprawionej skóry, potu, konia. Czy mogło to okazać się podniecającym? Zapewne tak, ale w innych okolicznościach… Masynisso, och Masynisso! Nie tracąc czasu przywarła do ust Syfaksa kolejnym pocałunkiem. Wprowadziła pulsujące berło króla we własną studnię, niekoniecznie wilgotną i przypominającą raczej zasypane piaskiem ujęcie wody w pochłoniętej przez pustynię oazie. Powstrzymała jęk bólu, w czym pomógł trwający nadal pocałunek, na szczęście, tak jak na to liczyła, mąż znajdował się już na skraju spełnienia i wytrysnął, napełniając wysuszone źródło falą zrodzonej we własnych trzewiach powodzi. Czy odrodzi ona życie w porzuconej oazie? Sofonisba bardzo w to wątpiła. Przestała jednak odczuwać ból i mogła wydać z uwolnionych ust coś na podobieństwo odgłosów rozkoszy. Może wszystko poszłoby łatwiej, gdyby wyobraziła sobie w tym momencie postać Masynissy? Nie, nie zbezcześci ich miłości takim oszustwem. Musi wypić ten puchar do końca.
Syfaks poruszał rytmicznie biodrami, stopniowo pozbywając się nasienia. Jego członek wreszcie zwiotczał i król zsunął się z ciała Sofonisby.
– Wybacz ten pośpiech. – Zdobył się na burkliwe przeprosiny. – Czas jednak nagli. Musimy jak najszybciej opuścić miasto.
Przytrzymała męża za rękę, gdy próbował powstać z łoża.
– Czy naprawdę musimy uciekać?
– Rzymianie…
– Ale przecież nie ciągną tu rzymskie legiony, tylko Masynissa. Wątpię, by konsul przydzielił mu jakieś większe siły z własnej armii. A zresztą, wtedy nie mógłby poruszać się zbyt szybko. Na pewno ma przy sobie tylko własnych, konnych wojowników.
– Nie znasz się na sprawach wojny i polityki. – Król uwolnił rękę i stanął na nogach.
– Wiem tyle, że jeżeli porzucisz stolicę możesz już nigdy do niej nie powrócić. Wszyscy przyjmą to za dowód ostatecznej klęski i uznają władzę Masynissy, również wielu twoich ludzi. A wtedy Rzymianie nie będą potrzebowali się z nami układać.
– Schronimy się w górach, on też tak zrobił. – Syfaks, nadal nagi, niespokojnie przemierzał komnatę.
– I doczekał nadejścia Scypiona. – Sofonisba również powstała z łoża. – Na kogo my możemy liczyć?
– Na twojego ojca, na powrót Hannibala.
– Ani Rzymianie, ani Hannibal nie będą układać się z przegranym wygnańcem pozbawionym władzy i armii. A wielu twoich ludzi opuści nasze szeregi, jeżeli teraz uciekniesz z Sigi bez walki.
– Co więc proponujesz, kobieto, skoro już wdajesz się w sprawy wojny i polityki?
Podszedł do żony i obcesowo położył dłonie na jej nagich ramionach, obrócił ku sobie.
– Zbierz wszystkich wojowników, jakich tylko zdołasz. Wielu z nich musiało ocaleć z bitwy i zmierzają teraz tutaj. W stolicy też zostawiłeś jakichś ludzi. – Popełnił błąd, stając tak blisko niej. Sofonisba wykorzystała to, zarzucając mężowi ręce na szyję i wtulając się z całych sił w jego tors. – Wydaj bitwę Masynissie, tego na pewno się nie spodziewa. Jeżeli go pokonasz, może zabijesz – serce omal nie zamarło, ale głos dziewczyny nie zadrżał – pozbędziesz się rywala, odzyskasz poważanie i wtedy Rzymianie będą musieli się z tobą układać.
– W twoich ustach brzmi to tak prosto…
– Jestem żoną króla Numidów i nie będę uciekać, nie przed Masynissą. Wiesz, że kiedyś pragnął małżeństwa ze mną? Ojciec zwodził go daremną nadzieją, potem wybrał sojusz z tobą, panie. Ja również wybrałam króla, wybrałam władcę Numidów. Miałabym uciekać przed niechcianym, odrzuconym zalotnikiem? Zaraz po tym, gdy zaznałam uścisków króla, gdy kolejny raz przebił mnie swoim oszczepem? Nie zniosłabym takiej hańby! Wolałabym poznać smak zimnej stali, niż doznać podobnego upokorzenia. Skoro naprawdę musisz uciekać, przebij mnie raz jeszcze, twoim sztyletem, prosto w serce.
Pochyliła głowę, mocniej przywarła do męża, spróbowała, chociaż bez większego powodzenia, wydusić z oczu łzy. Na szczęście, okazało się to niepotrzebne i może wypadło nawet lepiej. Dobrze znała króla, zwłaszcza jego najczulsze punkty – dumę, nienawiść do Masynissy oraz odczuwane wobec niej samej pożądanie. Syfaks uścisnął żonę nadal mocarnymi ramionami, po chwili odsunął się nieco i uniósł głowę dziewczyny.
– Ja również nie zniósłbym takiej hańby, Sofonisbo. Nie wystawię cię na podobne upokorzenie, ani nie oddam w ramiona podziemnych bogów. Wskazałaś mi wiele słusznych powodów, by stanąć do jeszcze jednej bitwy i zabić Masynissę. Ale ten ostatni okazał się najważniejszy. A teraz wybacz, muszę zająć się wszystkim. Czasu naprawdę mamy niewiele.
Wypuścił dziewczynę z objęć i zaczął pospiesznie zbierać rozrzucony w komnacie rynsztunek.
– Pozwól, że ci pomogę, jak przystało na żonę króla i wojownika.
13
W jednym Syfaks miał rację, nie otrzymali wiele czasu. O pojawieniu się jeźdźców Masynissy doniesiono jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem. Tak jak oczekiwała Sofonisba, prowadził tylko własnych, konnych wojowników. Zwiadowcy nie zdołali ocenić dokładnie ich liczby, nie dostrzegli jednak żadnych Rzymian. Wieści te osobiście przekazał dziewczynie król, tuż przed wyruszeniem do boju.
– Życz mi szczęścia, Sofonisbo. – Syfaks mocno objął żonę obleczonymi stalą ramionami.
W obawie, że głos ją zawiedzie, odpowiedziała tylko własnym uściskiem. Na szczęście małżonek bardzo się spieszył i szybko wyszedł z komnaty. Nie wyjawił, ilu wojowników sam zdołał zgromadzić. Nie pytała, i tak nie znała się na sprawach wojny. Początkowo zamierzała obserwować bitwę z najwyższego, pałacowego tarasu, niczym jedna z bohaterek nieśmiertelnych strof Homera. Zaczęła nawet czynić stosowne przygotowania, wszak królowa powinna wyglądać w takiej chwili godnie i dostojnie. Ostatecznie nie potrafiła się jednak na to zdobyć, zawróciła w samych drzwiach i powróciła do własnej, sypialnej komnaty. Gniewnie odprawiła służki. Miotana sprzecznymi uczuciami zerwała i poszarpała wspaniałe szaty, odrzuciła klejnoty, zmyła pospiesznie makijaż. Znalazła jakieś zapomniane, ubogie odzienie. Nie jest godna roli królowej.
Tak, nie zdoła okazać odwagi niczym Andromacha. Żona Hektora wiedziała jednak przynajmniej, komu życzy zwycięstwa i za kogo modli się do nieśmiertelnych bogów, gdy jej małżonek stawał do walki pod murami Troi. A ona? Sama popchnęła męża do bitwy, jego zwycięstwo posłuży sprawie Miasta, być może uratuje nawet Kartaginę, o czym zapewniał ojciec. Syfaks zechce jednak zabić Masynissę, podsyciła jego zapiekłą nienawiść w najlepszy, albo w najgorszy możliwy sposób. Czy przeżyje śmierć ukochanego? Czy powinna modlić się do Wielkiej Tanit o klęskę i prawdopodobną śmierć księcia Numidów? Czyż nie uczyni tego samego modląc się o pomyślność Miasta? Z drugiej strony, czy ośmieli się błagać boginię o życie Masynissy, skoro jego zwycięstwo pogrąży Kartaginę? Targana rozpaczą, modliła się tylko o łaskę dla siebie samej, cokolwiek Wielka Tanit zechce za takową uznać.
Odgłosy bitwy okazały się początkowo słabe, tłumione przez odległość i mury pałacu. O tym, że przeciwnicy rozpoczęli zmagania domyśliła się z zaaferowanych okrzyków służby. W przeciwieństwie do samej Sofonisby, wielu poddanych i niewolników przyglądało się bowiem walce. Nie potrafiła zamknąć uszu, nie pomagała nawet modlitwa. Nasłuchując chciwie, próbowała odczytać z ogólnego tumultu przebieg batalii. Nadal nie umiała jednak zdecydować czy smucą ją, czy też cieszą domniemane oznaki radości lub przerażenia. Dwa razy była już gotowa zerwać się z miejsca i ruszyć na najbliższy taras, ale przeszkodził jej i powstrzymał strach przed tym, co może ujrzeć, a także wstyd, że ukaże się sługom w stroju i stanie godnym ukaranej niewolnicy. Głosy poddanych przybrały na sile, wyrażały jednocześnie obawę i zadowolenie, nie potrafiła zdecydować, które uczucia przeważały. Przez ten ogólny chaos przebiły się wreszcie coraz bliższe odgłosy walki, rżenie koni, bojowe okrzyki, nawet szczęk stali. Co to miało oznaczać? Przekonała się bardzo szybko.
W jej własnych apartamentach, w pobliskich komnatach rozległ się rumor przesuwanych i obalanych mebli, gruchot rozbijanych mis i dzbanów, brzęk rozrzucanych naczyń oraz tłuczonego szkła.
– Tutaj, szybko. Pomóż mi to zerwać! – Posłyszała jakiś męski głos.
– Zostaw tę zasłonę. Nic nam po niej. Znalazłam szkatułkę z klejnotami – odpowiedziała kobieta. Sofonisba rozpoznała jedną z własnych służek.
– Jest prawie pusta, poszukaj lepiej! Ta dziwka miała ich mnóstwo.
Rozległy się kolejne odgłosy demolowania sąsiedniego pomieszczenia, podobne dobiegały z innych komnat. Pojęła, że musi natychmiast znaleźć schronienie. Pomysł podsunęła rozmowa rabusiów. Powstała pospiesznie i ukryła się za gęstą draperią osłaniającą jedną z wnęk.
– Do sypialni, szybko! – To znowu zdradziecka niewolnica.
– Nie mamy czasu, oni zaraz tu będą! – odpowiedział mężczyzna.
– Możemy urządzić się na całe życie, głupcze.
– Albo jeszcze dzisiaj je stracić.
Przez szparę w zasłonie ujrzała wbiegającą do komnaty dziewczynę. Kahira, przypomniała sobie imię niewolnicy. Towarzyszył jej jakiś mężczyzna, skojarzyła go niepewnie z jednym ze stajennych, imienia w żadnym wypadku nie pamiętała. Przerażona, zamarła w bezruchu. Na szczęście dobrana para dostrzegła rozrzuconą na posadzce biżuterię. Nie dbając już o nic padli na kolana i zbierali pospiesznie naszyjniki, brosze, bransolety. Złoto i srebro wysadzane rubinami, szmaragdami, krwawnikami. Łupy zawijali w porzucone resztki poszarpanej szaty Sofonisby. Wtem nad ogólnymi odgłosami zamieszania, paniki i rabunku zapanowały okrzyki groźne i władcze:
– Królowa! Gdzie jest królowa? Szukamy królowej!
Rabusie pospiesznie zerwali się z kolan i wybiegli z sypialni. Niewolnica zatrzymała się jeszcze, by podnieść przeoczony pierścień. Za ten objaw chciwości przyszło jej drogo zapłacić.
– Gdzie królowa Sofonisba? – pytanie rozległo się nie dalej niż dwie komnaty obok.
– W sypialni, panie! Tam się ukryła! – Kahira nie straciła głowy i zapewne wskazała kierunek ręką. – Jestem jedną z jej służek.
– I kradniesz suknię swojej pani. – Odgłosy szamotaniny, brzęk upadających na posadzkę kosztowności.
– Kradniesz nie tylko suknię, dziwko! Twoje szczęście, że nie mam czasu, poigrałbym z tobą inaczej.
– Panie, ja … – Ostatnie słowa Kahiry przerwał okrzyk bólu i głuchy łoskot upadającego ciała.
– Pospiesz się z tym, za królową dostaniemy o wiele więcej. – Drugi głos zabrzmiał ochryple.
– Ale i to nie zaszkodzi. Nie chcesz, to sam wezmę. – Tym razem słowa wypowiedziano z przydechem, nosowo.
– Zbieramy co się da i ruszamy.
Po chwili zdecydowane męskie kroki wzbudziły drżenie posadzki. A może zadrżało tylko serce przerażonej Sofonisby. Zdradziecka niewolnica otrzymała to, na co zasłużyła, cóż jednak Wielka Tanit przeznaczyła jej samej? Do sypialni wpadli dwaj wojownicy w bitewnym, pokrytym kurzem rynsztunku. Nie tracąc czasu zlustrowali komnatę, nie widząc nikogo rozpoczęli pospieszne poszukiwania. Osłaniająca wnękę kotara stała się jednym z pierwszych, oczywistych celów. Zerwana gwałtownym szarpnięciem, ukazała skuloną postać dziewczyny.
– Gdzie jest królowa? – To ten ochrypły, sprawiający wrażenie dowódcy, a przynajmniej podoficera.
– Nie wiem, panie!
– Kłamiesz, kurwo. Ona musi być tutaj! – Wojownik gwałtownym szarpnięciem wyrzucił Sofonisbę na środek komnaty.
– Ja naprawdę nic nie wiem!
– Wskazano nam to miejsce, a nigdzie indziej jej nie znaleźliśmy. Mów prawdę, bo pogadamy z tobą inaczej. – Popchnął jeszcze silniej, musiała oprzeć się o ścianę.
– To ja jestem Sofonisbą, to ja jestem królową.
Cóż innego pozostało? Za jej osobę wyznaczono podobno nagrodę. Czyżby uczynił to Masynissa? Nieważne, zapewni to chwilową ochronę. W przeciwnym razie gotowi ją pobić, zgwałcić, poderżnąć gardło… Pokazali już, co potrafią, na przykładzie nieszczęsnej, zdradzieckiej, Kahiry.
Podoficer zamilkł na moment, a potem roześmiał się chrapliwie. Drugi z wojowników zareagował bardziej gwałtownie.
– Ty masz być królową, głupia zdziro? Nie wyglądasz na taką!
Bez wahania rzucił dziewczynę na podłogę, z trudem uniosła się na kolana.
– Jestem królową Sofonisbą, prowadźcie mnie do waszego księcia, a otrzymacie nagrodę.
Podoficer nie wytrzymał i uderzył ją otwartą dłonią w twarz, zachwiała się.
– Rozumiem, że udajesz swoją panią, by osłonić jej kryjówkę i umożliwić ucieczkę. Mnie nie nabierzesz. – Szarpnął dziewczynę za włosy. – Mów natychmiast gdzie ona jest albo pożałujesz!
– Jestem królową Sofonisbą! Mówię prawdę, jestem królową Sofonisbą! – zawołała na cały głos.
Kolejne uderzenie zachwiało nią jeszcze mocniej, niż poprzednio.
– Jestem królową Sofonisbą, nędzne psy! – wykrzyczała z siłą rozpaczy.
Tym razem cios wymierzył ten z nosowym głosem, pięścią w twarz. Upadła na skłębione posłanie, poczuła na wargach krew oraz szum w głowie.
– Jestem królową Sofonisbą, głupi kundlu. – Zabrzmiało to już ciszej, ale nadal wyraźnie.
Spodziewała się następnego uderzenia albo czegoś jeszcze gorszego, wydarzenia potoczyły się jednak inaczej. Odgłos kolejnych kroków, stłumiony, głuchy dźwięk ostrza przebijającego skórzany pancerz i zagłębiającego się w ciało, łoskot upadku..
– Co wy robicie, przeklęte gównojady?
– Panie, zgodnie z rozkazem szukamy królowej. – To ten ochrypły, który najwidoczniej dłużej pozostał przy życiu – Ta tutaj udaje ją i nie chce powiedzieć…
– Giń, szczurze!
Z drugim prześladowcą poszło równie szybko, jedyna różnica polegała na tym, że rozległ się szczęk stalowego ostrza rozdzierającego obszyty brązowymi płytkami pancerz. Podoficer miał lepszą osłonę, ale nie odmieniło to jego losu. Zwalił się na posadzkę obok podwładnego.
– Co tu się stało, pani?
– Próbowali pojmać królową Sofonisbę, panie. – Z pewnym trudem zsunęła się z łoża, ale nie zdołała wstać.
– Chyba nie tylko to. – Przybysz trącił stopą poszarpane zawiniątko, klejnoty raz jeszcze rozsypały się na podłodze. Tym razem nikt nie zamierzał ich zbierać. – Nie udało im się ani jedno, ani drugie. Nędzne psy! Uwierz, pani, nie wydałem takich rozkazów.
– Kazałeś mnie szukać i obiecałeś nagrodę. – Uniosła spojrzenie, prezentował się groźnie oraz męsko, w poszarpanym miejscami, pokrytym kurzem i nie tylko kurzem rynsztunku bojowym. Wojownik powracający z bitwy, zwycięzca biorący łupy.
– Ale nie w taki sposób.
– Tak czy inaczej, sam znalazłeś królową Sofonisbę, panie. Jej klejnoty także, możesz je zabrać, ale ostrzegam, nikomu jak dotąd nie przyniosły szczęścia. Mnie samej również. – Wypowiadając ostatnie słowa przełknęła łzy. Nie, na pewno się teraz nie rozpłacze.
– Sofonisbo… Nie dbam o twoje klejnoty. – Niespodziewanie opadł obok na kolana i wziął ją w ramiona. Nie ośmieliła się odwzajemnić uścisku.
– To o co dbasz ty, który jesteś teraz jedynym królem Numidów, niezależnie od tego, czy Syfaks żyje, czy zginął z twojej ręki? Dlaczego kazałeś mnie szukać? Abym uświetniła twój triumf na podobieństwo obyczaju Rzymian? Czy żeby przebić mnie swoim mieczem, jak tych dwóch tutaj?
– Nie chcę cię zabić, przysięgam, nie chcę twojej śmierci! – Nadal obejmował ją ramionami, nieruchomą niczym bela materiału albo worek ziarna.
– A powinieneś, zdradziłam cię. Zdradziłam naszą miłość. Nawet dzisiaj… to ja przekonałam Syfaksa do stoczenia ostatniej bitwy. Miał zdobyć czas dla mojego ojca i Kartaginy.
– Ach ten stary lis Hazdrubal, nigdy nie rezygnuje… Nawet kosztem własnej córki… Wiem, że cię sprzedał. Najpierw mnie, a potem Syfaksowi, bo ten zapłacił więcej…
– A ja się na to zgodziłam. Dla ciebie z miłości, dla Syfaksa… mniejsza z tym dlaczego. – A jednak nie zdołała powstrzymać zdradzieckich łez. Na szczęście zmyty niestarannie makijaż okazał się niespodziewanym sojusznikiem i ukrył tę hańbę. A przynajmniej Masynissa mógł udać, że niczego nie zauważył.
– Chciałaś ratować swoje przeklęte miasto. Nienawidzę Kartaginy z całej duszy i wiesz dlaczego, ale ciebie nienawidzić nie potrafię, Sofonisbo. Nie potrafię potępić cię za to, że kochasz swoją ojczyznę. Ważne, że kochasz również mnie, dałaś mi dość dowodów tej miłości.
– Ja też nie potrafię cię znienawidzić, Masynisso. Próbowałam, naprawdę próbowałam… Nie zdołałam. – Nie zdołała również powstrzymać się przed odwzajemnieniem uścisku.
– To ja pierwszy zdradziłem naszą miłość, zdradziłem najświętszą, krwawą przysięgę…
– Wiem… Zrobiłeś to dla swego rodu i swego ludu. Dokładnie tak, jak i ja. A mój ojciec zwodził cię i oszukiwał… Dobrze go znam, ale i mnie oszukał na wiele sposobów…
– To był ostatni raz, ukochana. – Spróbował pocałować dziewczynę, odsunęła usta.
– Powiedziałam, że moje klejnoty nie przyniosły nikomu szczęścia, Masynisso. Ale to nie jest cała prawda. Ja również nie przynoszę nikomu szczęścia. Nie przyniosłam ani tobie, ani Hazdrubalowi, ani Syfaksowi, ani własnym służkom, jeśli pamiętasz nieszczęsną Hafisę, i nie tylko jej zresztą, tym tutaj twoim wojownikom, ani sobie samej również. Jestem przeklęta i niosę wszędzie śmierć. Tobie nie chcę jej ofiarować, ukochany. – Łzy potoczyły się rzęsiście i książę nie mógł już udawać, że ich nie dostrzega. Zamiast ust zaczął całować oczy, policzki, nos… osuszał łzy własnymi wargami.
– To nieprawda. Twój ociec, jakkolwiek niegodziwy, nadal żyje, o ile wiem. Syfaks również, ranny, pojmany i zakuty w łańcuchy ale żywy. A przede wszystkim żyjesz ty, ukochana! Żyjemy oboje i za nic mam wszystkie przesądy i klątwy. – Wargi obojga wreszcie się spotkały, ostatnie łzy zginęły w ognistym pocałunku.
– Powiedziałeś, że nie chcesz przebić mnie mieczem, ukochany. Czy zechcesz więc przebić oszczepem? – Wydyszała to, gdy zdołali się od siebie oderwać dla zaczerpnięcia tchu. – Oszczepem króla i wojownika, oszczepem mojego ukochanego i wybranka? Wiem, że wyglądam niczym najnędzniejsza dziewka, brudna, posiniaczona, zapłakana, w poszarpanych łachmanach… Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie… A wyobrażałam wielokrotnie…
– Dla mnie jesteś i będziesz moją jedyną królową.
Nie tracąc już czasu zaczęli pomagać sobie wzajemnie w zrywaniu odzienia. Nędzne szaty Sofonisby nie stawiały oporu silnym dłoniom księcia. Ona z kolei nabrała zręczności w rozpinaniu sprzączek rynsztunku bitewnego.
– Panie, miasto, pałac i port w naszych rękach. – Słowa rozbrzmiały przy akompaniamencie odgłosu szybkich kroków. – Wszyscy cię szukają, by złożyć hołd i gratulacje. Ludzie Syfaksa również chcą się poddać…
– Później, teraz odejdź! – Masynissa nie oderwał wzroku od dziewczyny i słowa rozkazu poparł tylko gniewnym ruchem ręki.
– Oczywiście. Wybacz, panie.
Odgłos kroków oddalił się równie szybko, tym razem w przeciwnym kierunku.
Masynissa uniósł nagą już dziewczynę i położył na wzburzonym posłaniu. Sam, również uwolniony od skóry i metalu, opadł na ukochaną. Ponownie złączyli usta w pocałunku. Nie zwlekając, uchwyciła sztywniejący penis księcia, zręczne palce podjęły odwieczną pracę. On odwzajemnił się pieszczotą tajemnego, zalewanego wilgocią miejsca rozkoszy. Twarde dłonie wojownika potrafiły okazać niezwykłą delikatność, a ona delektowała się świadomością ich ledwie skrywanej siły. Odwzajemniła się uściskiem mocnym i zdecydowanym, czyż nie tak królowa wita zwycięskiego pana i władcę? Fallus Masynissy nabrał kształtu i twardości grotu oszczepu. Co prawda, oszczep nie bywał zwykle aż tak gorący, chyba że tuż po wydobyciu z parującej świeżą krwią rany w ciele upolowanej zwierzyny lub zabitego wroga. Jej własna wilgoć popłynęła jeszcze obfitszą strugą. Pragnęła tego pełnego żaru ostrza.
– Sofonisbo, ja… Ja nie potrafię dłużej…
– To uderzaj wreszcie, czekałam na to wiele lat i miesięcy! Szybko!
Nie tracił już czasu na słowa. Nasunął się na nagie, chętne ciało, wpił wargami w jej usta. Ona poprowadziła oszczep prosto do celu. Widziała kiedyś, jak kowal hartował w świeżo upuszczonej krwi byka dopiero co wykute, rozżarzone jeszcze ostrze. Odniosła teraz podobne wrażenie. On był żarem, stalą, ogniem, ona studnią, krwią, spełnieniem. Widziała niemal buchającą w górę parę, stanowiącą efekt spotkania żywiołów. Oderwała usta i wykrzyczała radość spełnienia całemu światu. Teraz już mogła, mogła i chciała, niech nikt nie próbuje w tym przeszkodzić. Parł raz za razem, oferując cudowne, pulsujące poczucie mocy i pełni. Przyjmowała wszystko, co tylko chciał i zdołał jej ofiarować. Po nieskończenie długim czasie zlegli wyczerpani obok siebie, wymieniając leniwie pieszczoty dłoni oraz pocałunki.
Cisza nie trwała jednak długo. Z budynków i dziedzińców pałacu, z ulic miasta, z nabrzeży portu, chyba nawet z okolicznych równin i wzgórz wzbił się w niebo okrzyk triumfu, który wydał się Sofonisbie echem ich własnych objawów niedawnej rozkoszy.
– Masynissa! Masynissa król Numidów! Masynissa pan Sigi i król Numidów! Król i zdobywca!
– Oni nie wykrzykują tego akurat teraz przypadkiem, ukochany… Ten odprawiony oficer… – Uniosła głowę.
– I nasze własne głosy, ukochana. – Potwierdził domysł skinieniem dłoni.
– Oni wiedzą…
– Masz coś przeciwko temu, królowo? I tak nie zdołamy tego ukryć, a zresztą ja nie chcę niczego ukrywać.
– Ja również, mój panie i królu. Zdobyłeś miasto i jego królową, niczym bohater Homera.
– Tylko po to, by miasto uczynić stolicą mego królestwa, a panią tego miasta moją własną królową. Teraz i na zawsze, jak przysięgaliśmy sobie nawzajem oraz przed obliczem bogów. – Przypieczętował słowa kolejnym pocałunkiem.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Blog Comments
Megas Alexandros
2024-09-27 at 21:35
Dobry wieczór!
niezwykle cieszy mnie fakt, że w końcu, po bardzo już dłuuuugiej przerwie (nawet ja nie każę tyle czekać Czytelnikom na kolejne rozdziały Perskiej Odysei!) dane nam było przeczytać kolejną odsłonę przygód Sofonisby! Warto było czekać, choć oczywiście i tak pozostałem z lekkim z niedosytem. Chciałoby się więcej, oj bardzo chciałoby się, bo zaserwowana uczta jest prawdziwie smakowita.
Historię tytułowej kartagińskiej arystokratki i jej kochanka, numidyjskiego księcia Masynissy opowiada Nefer w krótkich, trwających maksymalnie kilka godzin scenach, urywkach z życia postaci, rozdzielonych wielomiesięcznymi, a nawet kilkuletnimi interwałami. Poznajemy ich poprzez momenty przełomowe w ich życiu. Chwile, gdy podejmują ważkie, a czasem wręcz ostateczne decyzje.
Nie inaczej jest tym razem. W ciągu raptem pół dnia życie Sofonisby, zdawałoby się już całkiem uregulowane, choć nieszczęśliwe, zostaje wywrócone do góry nogami. W tym czasie przyjmuje posłańca złej nowiny, składa ważną obietnicę, intryguje, uprawia seks z mężem i kochankiem, wywołuje bitwę, ociera się o śmierć, zostaje zmaltretowana i o mały włos nie pada ofiarą gwałtu. Bywa chwilami bezradna, lecz w najważniejszych momentach to właśnie ona panuje nad sytuacją. Z pewnością nie jest typową damsel in distress. Dla Syfaksa okazuje się raczej femme fatale, seksowną, pociągającą, lecz prowadzącą ku zgubie.
Kim okaże się dla Masynissy? Zapewne wkrótce zmusi go do trudnych decyzji. Wojna między Rzymem i Kartaginą wchodzi w decydującą fazę, a numidyjski książę już raz zmienił w niej stronę. Czy dla miłości odważy się uczynić to ponownie? Zmuszeni jesteśmy czekać na czwartą odsłonę, choć oczywiście ci z nas, którzy interesują się historią wojen punickich, już przeczuwają nadciągającą tragedię.
Czasem jednak to nie sam bieg wydarzeń jest najciekawszy, ale to, jak zostały przedstawione. Tak jest i w tym przypadku. Dlatego z niecierpliwością będę czekał na wielki finał tej opowieści. Jestem ciekaw, jak to rozegrasz, Neferze. Bo w to, że sprawisz się kapitalnie, nawet nie ośmielam się wątpić!
Pozdrawiam
M.A.
Nefer
2024-09-30 at 11:08
Dziękuję za obszerny i wnikliwy komentarz. Istotnie, gdy swego czasu zapoznałem się z historią Sofonisby uderzył mnie jej sceniczny charakter, da się ją bowiem w naturalny sposób opowiedzieć w kilku skondensowanych aktach (odsłonach), gdy wydarzenia spiętrzają się w kolejnych kumulacjach. W taki też sposób staram się przedstawić tę opowieść, czego obecna (trzecia) odsłona stanowi szczególnie wyraźny przykład, cała akcja rozgrywa się bowiem w ciągu kilku godzin w tej samej komnacie (klasyczna zasada jedności miejsca, czasu i akcji). Pozostał jeszcze akt czwarty i ostatni, jak wspomniałeś o tragicznej zapewne wymowie. Swobodę autora ograniczają tu zresztą przekazy pisarzy antycznych, na których relacjach oparta została ta opowieść. Na szczęście, zgodne w ogólnych zarysach, różnią się w wielu szczegółach, co pozostawia pewną przestrzeń manewru. Nie na tyle jednak dużą, by odwrócić wyroki bogów (i historii). Na pocieszenie zostaje fakt, iż pomimo różnic szczegółowych wszyscy autorzy antyczni (skądinąd związani z Rzymem) wypowiadali się o bohaterce z szacunkiem, zgodnie podkreślając nie tylko urodę ale również okazywane przez Sofonisbę odwagę i miłość ojczyzny, które na miarę moich skromnych możliwości także staram się oddać
Dzięki za wizytę i pozdrawiam.
Diana
2024-09-30 at 10:24
I tak oto dotarłam do (chwilowego) końca tej niedługiej przecież historii. Kiedy kolejna część? Kiedy poznamy dlasze losy Sofonisby i Masynissy? Wszystko to bardzo pięknie napisane, ale chciałoby się więcej, więcej! Bardzo proszę nie trzymać nas długo w niepewności.
Nefer
2024-09-30 at 11:37
Staram się celowo nadać tej opowieści charakter sceniczno-dramatyczny, koncentrując się na kilku kluczowych punktach życia bohaterki, powiązanych zresztą w istotny sposób z ogólnym przebiegiem II wojny punickiej. Stąd skondensowana forma narracji. Pozostała jeszcze odsłona czwarta, do pracy nad którą czas przystąpić. Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
Velaya
2024-10-03 at 11:46
Kolejny dobry odcinek. Trzymam kciuki za Sofonisbę i jej barbarzyńskiego kochanka, ale sądząc po komentarzach, muszę się przygotować na tragedię…
Nefer
2024-10-04 at 09:14
Cóż, nie będę uprzedzał wypadków, dzieje Sofonisby oraz ogólnie przebieg II wojny punickiej są jednak znane z dzieł Autorów antycznych i należą już do historii. Pozostaje tylko opisać tę historię najlepiej, jak zdołam.
Dziękuję za wizytę i zapraszam..