Perska Odyseja XXVIII: Spłacanie długów (Megas Alexandros)  4.85/5 (26)

34 min. czytania

Edouard-Henri Avril, „De figuris veneris 5”

Wracając do swojego namiotu, Argyros spodziewał się, że nie zdoła zmrużyć oka. Niepokój o losy Parmys i gniew na jej właścicielkę, która po zniknięciu Lidyjki nie wszczęła gruntownych poszukiwań, z pewnością nie pozwolą mu na odpoczynek. Jednak gdy tylko wyciągnął się na posłaniu, znużenie po dwóch dniach i nocy spędzonych w bitwie oraz w siodle zatriumfowało. Natychmiast zapadł w głęboki sen, Morfeusz zaś okazał się litościwy i oszczędził mu majaków. Nazajutrz nikt nie przyszedł go obudzić, więc wstał dość późno, gdy słońce wznosiło się już wysoko nad horyzontem. Właściwie, nie było się czemu dziwić. Generał nie był w stanie przyzwać swojego adiutanta, a jego zastępca miał widać na głowie pilniejsze sprawy.

Argyros podniósł się z siennika, dla orzeźwienia spryskał prawy policzek i czoło wodą z miski. Ubrał się, bacząc, by nie naruszyć opatrunku na lewej stronie twarzy. Po krótkim namyśle zapiął wokół bioder pas, przy którym kołysał się krótki miecz w ozdobnej pochwie. Ponieważ zrezygnował z posrebrzanego napierśnika, była to jedyna oznaka jego wysokiej rangi. Następnie opuścił swą kwaterę. Właściwie powinien najpierw pójść do lazaretu, dowiedzieć się o stan wodza, ale zdrowie Kassandra z Ajgaj mało go obchodziło. W przeciwieństwie do losów Parmys. Ponieważ główne siły korpusu jeszcze nie wróciły po bitwie, w głównym obozie mogło przebywać nie więcej niż ośmiuset żołnierzy. To ułatwiało mu zadanie.

Przez całe przedpołudnie krążył wśród ognisk i posterunków, wypytując każdego, kogo tam zastał, o zaginioną niewolnicę. Trakowie, hoplici oraz lekkozbrojni witali go życzliwie i odpowiadali – na ile mógł ocenić -wyczerpująco i szczerze. Dla każdego z nich było wszak jasne, że ma do czynienia z jednym z najwyższych oficerów w korpusie, powiernikiem samego generała. Nikt nie chciał czynić sobie wroga z kogoś tak możnego. Niestety, z ich relacji niewiele wynikało. Ktoś widział Parmys przy zachodniej bramie, niedługo po tym, jak konnica pod wodzą Argyrosa wyruszyła na zwiad. Ktoś inny dostrzegł ją, gdy wracała w stronę lazaretu, w białej szacie poplamionej tu i ówdzie krwią rannych, nad którymi sprawowała pieczę. Nikt jednak nie potrafił wyjaśnić, czemu nie dotarła do celu swej wędrówki.

Zanim się obejrzał, słońce minęło już najwyższy punkt na nieboskłonie, a on obszedł niemal całe obozowisko. Pozostała mu do odwiedzenia tylko jedna jego część, zajmowana przez Tesalów. Większość z nich pozostawała wciąż przy głównych wojskach, wiedział jednak, że na miejscu spotka przynajmniej parę tuzinów kawalerzystów – tych, którzy poprzedniego dnia przywieźli nieprzytomnego Kassandra, oraz tych, którzy wciąż nie wydobrzeli z wcześniejszych ran, więc nie wzięli udziału w bitwie. Cieszył się, że nie zastanie tam ich dowódcy. Czuł, że dzięki temu podwładni olbrzyma będą bardziej skłonni do rozmowy.

Jednak i tutaj z początku osiągnął niewiele. Nieliczni kręcący się między namiotami Tesalowie albo nic nie wiedzieli, albo nabrali wody w usta. Spoglądali nerwowo po swoich rodakach, a następnie zbywali Argyrosa półsłówkami. Wyglądało na to, że bardziej niż stojącego tuż obok oficera lękają się nieobecnego Eurytiona z Feraj. Jakby wciąż czuli na sobie jego długi cień. Rozczarowany młodzieniec opuszczał już tesalską część obozowiska, gdy nagle dostrzegł samotnego kawalerzystę zdążającego w jego kierunku od strony położonych w pewnym oddaleniu latryn. Mężczyzna wyraźnie kuśtykał, a jego udo spowijał bandaż. Niewiele myśląc, Macedończyk zastąpił mu drogę, stanowczo chwycił za łokieć i zaciągnął w boczną uliczkę, z dala od oczu i uszu kompanów.

– Jestem tu na prośbę Melisy, konkubiny naszego generała – skłamał. – Świętej niewiasty, która codziennie, od świtu do zmroku dogląda naszych rannych. Dwa dni temu zaginęła jej niewolnica, bardzo zręczna i przydatna w lazarecie. Chorzy cierpią bez troskliwej opieki tej służki. Dlatego trzeba ją pilnie odnaleźć, by mogła wrócić do swych obowiązków. Ma na imię Parmys…

– Wybacz panie, lecz nie wiem, o kim mówisz – odparł nieco zbyt pospiesznie jeździec i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok.

Twarz młodzieńca stężała, aż poczuł nagły ból ranionego policzka. Przesunął się tak, by znów znaleźć się w polu widzenia Tesala i z bliska zajrzał mu w oczy.

– Nie wiesz, bo jeszcze jej nie opisałem – wycedził przez zęby. – Niewysoka, drobna, ale nie chuda, jasnowłosa i brązowooka. Ślicznotka; jeśli raz ją ujrzałeś, z pewnością zapadła ci w pamięć. Najczęściej chadza w białym peplosie…

– Nie sądzę, bym kiedykolwiek…

– Na pewno ją widziałeś. Odwiedzając rannych kolegów w willi, albo wtedy, gdy założono ci ten opatrunek. A może nawet tutaj. Parę nocy temu Melisa posłała ją po kobietę twojego dowódcy. Do lazaretu trafiło wówczas wielu nowych rannych, potrzeba było dodatkowej pary rąk…

Kawalerzysta próbował mu się wyrwać, lecz Argyros mocniej zacisnął mu dłoń na ramieniu.

– Eurytiona tu nie ma – warknął. – A ty odpowiesz na moje pytania albo doniosę Melisie, jak bardzo byłeś niepomocny. Ona zaś przy pierwszej okazji szepnie o tym do ucha generała. Dziś rano zaczął wracać do sił, wiesz? Z pewnością rozgniewa go twe zachowanie. Chcesz przez resztę kampanii kopać latryny? A może szturmować w pojedynkę baszty Pasargadów? Zapewniam, że dostojny Kassander z Ajgaj znajdzie ci odpowiednie zajęcie…

Kolejne kłamstwa i groźby przychodziły mu z coraz większą łatwością. Widział, jak w oczach Tesala narasta przerażenie.

– Zaklinam cię panie, nie czyń tego! Przyznaję, znam z widzenia służkę, której szukasz. Nie opatrywała mnie, ale moich druhów owszem. Wspomniałeś, że zniknęła przed dwoma dniami. Pojechałem wówczas na zwiad, pod twym dowództwem! Wtedy też otrzymałem pchnięcie włócznią, przez którą teraz kuśtykam! Sam więc rozumiesz, że nie mogłem mieć nic wspólnego z jej porwa…

Świadom, że powiedział za wiele, okulawiony jeździec zastygł w bezruchu, a potem zacisnął usta, jakby na znak, że nic już nie zdradzi. Argyros uświadomił sobie, że musi sięgnąć po bardziej namacalne groźby. Pchnął męża głębiej między namioty. Wciąż przytrzymując go przy sobie prawicą, lewą ręką dobył miecza. Obrócił oręż w dłoni, mocniej uchwycił rękojeść, a potem wsparł klingę o pierś Tesala.

– Z czym nie mogłeś mieć nic wspólnego? – spytał chłodno.

– Dotarły do mnie jedynie plotki… Nasz dowódca chciał z nią porozmawiać o zniknięciu swojej konkubiny. Nie wróciła na kwaterę po tym, jak pewnej nocy Parmys zabrała ją do pomocy w lazarecie. Eurytion podejrzewał, że niewolnica albo jej pani pomogły jej zbiec… Ale nie zdradził tego mnie, bo nigdy nie należałem do grona jego najbardziej zaufanych.

– Podaj mi miana tych, co mogą wiedzieć więcej – warknął młodzieniec.

Zwiększył nacisk ostrza na tors rozmówcy, wgniatając jego tunikę.

– Spyridon i Kottus! Wieczorem chwalili się przy ognisku, że to im Eurytion kazał ją sprowadzić. Kottus chciał powiedzieć coś więcej, widziałem, że bardzo pragnie się czymś pochwalić… ale Spiridon kazał mu zawrzeć pysk i skupić się na jedzeniu. Niedługo później padł rozkaz nocnego wymarszu. Z powodu świeżej rany musiałem tu zostać, lecz oni wyruszyli na bitwę.

Młodzieniec zastanawiał się przez moment, gdzie mogli się podziewać tamci dwaj. Czy byli wciąż przy głównych siłach? A może wrócili wraz z nim do obozu, z nieprzytomnym generałem? Nie, to niemożliwe. Do porwania doszło, kiedy Argyros przebywał na rekonesansie. Wówczas to pierwszy raz objął dowództwo nad Tesalami i mógł przekonać się, ile są warci. Kiedy po bitwie starsi rangą oficerowie kazali mu powieźć Kassandra do lazaretu, dobrał eskortę spośród jeźdźców, którzy odznaczyli się podczas tamtej misji. Nie znał imion każdego z nich, lecz dobrze zapamiętał twarze tych szczególnie mężnych. Wskazanie ich nie stanowiło dlań problemu. Spyridon i Kottus nie mieli nawet szans znaleźć się w tym gronie.

A zatem pozostali przy korpusie. O ile w ogóle przeżyli bitwę. Tesalska konnica poniosła wszak szczególnie ciężkie straty. Nie chciał myśleć, co będzie, jeśli obydwaj polegli. Byli jego jedynym tropem.

Odsunął ostrze od piersi rannego kawalerzysty i skrył klingę w pochwie.

– To mi wystarczy. Wracaj do rodaków. Tylko nie wspominaj im o naszej pogawędce. Jeśli to zrobisz, będziemy musieli pomówić ponownie.

Pozwolił, by w jego głosie wybrzmiał cień groźby.

– Będę milczał, panie. Przysięgam.

Argyros zostawił go za sobą i oddalił się pozornie beztroskim krokiem, nawet pogwizdując cicho w coraz cieplejszym powietrzu. Dzień był pogodny i słoneczny, lecz zupełnie nie współgrał z nastrojem młodego adiutanta. Coraz bardziej niepokoił się o Parmys. Jeśli została uprowadzona, gdzie mogli ją przetrzymywać? Jak była traktowana? Wciąż nie dopuszczał do siebie myśli o najgorszym. Przecież Eurytion nie odważyłby się skrzywdzić niewolnicy należącej do konkubiny swego wodza…

…o ile ów wódz pozostanie przy życiu i wróci do sił. Nagle zdrowie Kassandra z Ajgaj stało się znów bardzo istotną kwestią. Argyros postanowił wrócić do lazaretu i wywiedzieć się o stan generała. Poza tym pozostawało mu już tylko jedno – czekać na powrót helleńsko-macedońskich wojsk.

* * *

Izbę, do której Egeria zaprowadziła Hebrajczyka, trudno było uznać za przestronną. Niemal w całości wypełniał ją rozłożony na podłodze siennik. Światło poranka wpadało przez pojedyncze, wąskie okno. Od korytarza oddzielały ją nie drzwi, lecz zawieszona w otworze wejściowym zasłona. Niegdyś, przed opuszczeniem willi przez jej dawnych mieszkańców, musiała to być sypialnia zaufanego niewolnika, który zawsze pozostawał w pobliżu swoich panów, gotów na każde ich wezwanie. Obecnie przygotowano ją jako miejsce rekonwalescencji dla rannego oficera, by nie musiał leżeć ze wszystkimi, w obszernej sali na parterze. Na razie jednak pokój był pusty i miał takim pozostać do powrotu z pola bitwy głównych sił korpusu. To zaś dawało ladacznicy oraz medykowi kilka cennych klepsydr.

Mimo to nie wolno było marnotrawić czasu. Choć jej nocna zmiana w lazarecie dobiegła już kresu, ktoś ważny mógł w każdej chwili wezwać do siebie Nehemiaha. Ceniony uzdrowiciel nigdy nie pozostawał długo bezczynny. Dlatego Egeria postanowiła kuć żelazo, póki gorące. Obróciła się ku mężczyźnie i popatrzyła mu prosto w oczy. Natychmiast wyczytała z nich zmieszanie, dezorientację, tremę oraz zawstydzenie… ale pod warstwami tego wszystkiego również narastającą żądzę. Chyba nieczęsto znajdował się w podobnej sytuacji. Ale też nigdy nie pracował w helleńskim lazarecie, gdzie za pomocnice medyków służyły rozwiązłe pornai. Ona zaś zamierzała szybko i dobitnie przekonać go o zaletach takiego stanu rzeczy.

Nie mówiąc ani słowa, osunęła się na kolana. Nehemiah nosił sięgającą kostek brunatną szatę. Przez ramię przewieszał skórzaną sakwę z narzędziami swego fachu, jednak nagabywany przez Egerię oraz jej przyjaciółkę Teklę pozostawił ją na stole w komnacie, gdzie operował Kassandra. Czarnowłosa uniosła skraj szaty, odsłaniając łydki, kolana oraz uda uzdrowiciela. Usłyszawszy niegdyś od koleżanki po fachu kilka słów o tym, czym różnią się mężowie z Fenicji oraz Palestyny od znanych jej Macedończyków, Hellenów oraz Traków, pragnęła naocznie przekonać się o prawdziwości owych twierdzeń. Odsłoniwszy członek, zobaczyła, że mimo nerwowości uzdrowiciela prężył się już w erekcji i celował prosto w nią. Żołądź była ciemna od pulsującej w niej krwi – i całkowicie odsłonięta. Nie dostrzegła ani śladu napletka. Ten, kto go usunął, bardzo sumiennie wykonał swe zadanie.

Nie dając medykowi ani chwili na ochłonięcie czy też wyrażenie sprzeciwu, pochyliła okoloną kruczymi lokami głowę i ucałowała czubek penisa. Poczuła, jak przez jego ciało przechodzi silny dreszcz. Oblizała żołądź, ucząc się smaku nowego kochanka. Sięgnęła ku jądrom, ujęła je wprawnie i zważyła w dłoni. One z kolei niczym nie odróżniały się od jąder mężczyzn Zachodu. Upewniwszy się o tym, zaczęła je delikatnie pieścić, wzmagając i tak już niemałe podniecenie Hebrajczyka. Dopiero teraz odważyła się unieść wzrok i poszukać jego spojrzenia. W brązowych oczach w kształcie migdałów płonął ogień, który aż błagał, by go ugasić.

Ponieważ mężczyzna nie kazał jej przestać – nie była nawet pewna, czy byłby w stanie wyrazić taką wolę – wznowiła starania, przepuszczając coraz bardziej zdecydowane szturmy na jego pod wieloma względami obnażoną męskość. To masowała żołądź wargami, to znów omiatała trzon językiem, sprawiając, że cały członek lśnił od jej śliny. Jedna ręką wciąż przytrzymywała podciągnięte w górę odzienie. W pewnej chwili dostrzegła, że już nie musi tego czynić – Nehemiah wyręczył ją w tym, a nawet zaczął unosić szatę wyżej, jakby zamierzał ściągnąć ją całkiem z siebie. Wykorzystała oswobodzoną dłoń, by rozplątać wiązania swojego peplosu – wpierw na jednym, a potem drugim ramieniu. Pozwoliła, by biała, pachnąca leczniczymi ziołami suknia, którą zawsze nosiła w lazarecie, osunęła się w dół, ukazując dorodne piersi. Zawsze była z nich dumna – tak samo, jak z harmonijnych rysów twarzy oraz burzy mrocznych niczym bezgwiezdna noc loków. Miała świadomość, że bujny biust stanowi jeden z jej największych atutów, dzięki któremu nigdy nie narzekała na brak klientów. Chciała zatem, by Hebrajczyk również ujrzał ciężkie półkule, kołyszące się teraz po wydobyciu na światło dzienne. Pragnęła, by oczarował go widok zesztywniałych już sutków, okolonych dużymi, ciemniejszymi od reszty ciała aureolami.

Najwyraźniej jednak przesadziła z bodźcami. Oto bowiem uzdrowiciel jęknął donośnie i zadrżał raz jeszcze. Doświadczona porne natychmiast domyśliła się, co oznacza tak przemożny dreszcz. Mocniej przywarła do żołędzi i ściśle otuliła ją wargami. Zdając sobie sprawę, że nie powstrzyma nadciągającej erupcji, jęła masować trzon penisa dłonią, niespiesznie, lecz mocno, by jeszcze zwielokrotnić doznania Hebrajczyka. Nie musiała czekać długo. Z przeciągłym jękiem napoił ją mlekiem swoich lędźwi. Nogi ugięły się pod nim; na szczęście izba była tak wąska, że stojąc na jej środku, oparł się ręką o ścianę, co uchroniło go przed upadkiem. Egeria tymczasem przełykała kolejne strumienie nasienia, nie mogąc się nadziwić ich obfitości. Najwyraźniej medyk dawno już z nikim nie spółkował. Ani też nie przynosił sobie ulgi dłonią, jak to czynili niektórzy z Macedończyków i Hellenów, gdy przegrali w kości ostatniego obola i nie stać ich było na kobietę.

W końcu odsunęła głowę od zaspokojonej męskości i oblizała wargi z ostatnich kropel płynnej rozkoszy. Nehemiah patrzył na nią z wdzięcznością, ale i zażenowaniem.

– Wybacz, Egerio. – Chyba to wstyd sprawił, że po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. – Nieczęsto mi się to zdarza…

Przez moment zastanawiała się, czy chodzi mu o przedwczesny wytrysk, czy też w ogóle o schadzkę z niewiastą. Nie będąc w stanie rozstrzygnąć tej zagadki, uraczyła go promiennym uśmiechem.

– Cóż tu jest do wybaczenia, Nehemiahu? To ja cię tutaj zaciągnęłam. Chciałam wyrazić wdzięczność za to, że ocaliłeś generała. Mogę mieć tylko nadzieję, że udało mi się to uczynić.

Nim zdążył odpowiedzieć, zasłona w otworze wejściowym uniosła się i do izby wpadła rudowłosa Tekla.

– Wreszcie jestem! – oznajmiła konspiracyjnym półszeptem. – Zostawiłam Kassandra pod opieką Melisy. Czułam, że nie życzy sobie, bym dotrzymała jej towarzystwa. A wy wciąż na nogach? Myślałam, że zastanę was już na sienniku…

– My już skończyliśmy…

Gdyby nie smagła cera medyka, zapewne oblałby się cały wstydliwym rumieńcem. Jednocześnie próbował opuścić uniesioną szatę. Klęcząca wciąż Egeria stwierdziła, że jego niewinność jest na swój sposób urocza. Tak bardzo różnił się od znanych jej mężczyzn, zarówno tych z Aten, jak i z korpusu… I nie chodziło tylko o obrzezane przyrodzenie. Nie pozwoliła mu zatem zasłonić nagości i ponownie ujęła za mięknący już członek.

– Wręcz przeciwnie, Nehemiahu. Jeszcze daleko nam do końca. Obecna tutaj Tekla cieszy się specjalnymi względami naszego generała. Co znaczy, że zawdzięcza ci znacznie więcej niż ja. I bardzo pragnie wyrazić swe podziękowanie… Nie godzi się, byś odmówił jej tej łaski!

* * *

Pod wieczór zachodnia brama głównego obozowiska Macedończyków szeroko i gościnnie rozwarła swe podwoje, niczym porne rozchylająca uda na powitanie hojnego klienta. Stojący u szczytu umocnień wartownicy jęli uderzać drzewcami włóczni o tarcze, oddając w ten sposób cześć powracającym wojskom. Od strony maszerujących kolumn dobiegła równie donośna odpowiedź. Pod ciemniejące niebiosa wzniósł się triumfalny zew salpinksów. Nikt nie próbował tłumić tego ogłuszającego harmidru. Nie było już sensu dłużej ukrywać faktu, że oblegający Pasargady podzielili swe siły, by jednocześnie blokować miasto i rozgromić nadciągającą odsiecz. Teraz, gdy korpus Kassandra z Ajgaj ponownie łączył się w całość, gra pozorów traciła wszelki sens. Niech perscy obrońcy na murach usłyszą radość swoich wrogów. Niech gorączkowo myślą, co może być jej przyczyną, i drżą z lęku o jutro.

Straż przednią wracających w chwale oddziałów stanowili lekkozbrojni i to oni pierwsi wkroczyli do obozowiska. Za nimi raźno wmaszerowały kolumny hoplitów. Na ich czele jechał konno Dioksippos – jako jedyny z wyższych oficerów, którzy przed dwoma dniami wyruszyli w bój. Następni podążali w równych czworobokach dzierżyciele saris, z długimi włóczniami wycelowanymi w niebo. Dalej – ku zaskoczeniu tłumów witających – z obłoków kurzu wyłoniły się perskie zastępy z garnizonu Isztahr, prowadzone przez Chosroesa. Na te składali się zarówno kawalerzyści w zdobionych końskimi kitami hełmach, jak i piechociarze odziani w długie, obszyte łuskami kaftany.

Za zbrojnymi Persami toczyły się tuziny zdobycznych wozów, ciągniętych przez muły i bawoły. Te z przodu wiozły rannych Macedończyków i Hellenów. Niektórzy byli dość silni, by pozdrawiać rękoma witających ich towarzyszy broni; większość jednak leżała w bezruchu, czasem tylko boleśnie pojękując, gdy koło ich pojazdu podskoczyło na nierówności terenu. Dalsze wozy wyglądały jeszcze bardziej ponuro, transportowały bowiem zebrane z pola walki zwłoki. Choć przykryto je kocami lub namiotowym płótnem, to charakter ładunku zdradzały krążące w górze chmary much.

Jeszcze dalej postępowały w nieładzie niekończące się tłumy jeńców, powiązanych między sobą powrozami. Wielu broczyło posoką z wciąż nieopatrzonych ran lub wręcz słaniało się na granicy przytomności. Pośród liczniejszych mężczyzn można było tu i ówdzie dostrzec kobiety. Wszystkie wyglądały podobnie – w podartych sukniach, z okrwawionymi udami i pustymi spojrzeniami. Mimo to ich pojawienie się wzbudziło pełne entuzjazmu okrzyki ze strony pozostałych w obozie żołnierzy. Ci, którym sprzykrzyły się już podążające za korpusem ladacznice, poczuli, że czeka ich wiele nowych przygód.

Powracające wojsko witał z grzbietu swego rumaka zastępca wodza, Jazon, któremu towarzyszył generalski adiutant, Argyros. Najpierw dołączył do nich Dioksippos, a niedługo później również Chosroes. Zhellenizowany Trak powitał pierwszego skinieniem głowy, drugiego zaś dłuższym, pociągłym spojrzeniem, po którym przystojny młodzieniec spłonił się niczym dziewica.

Z obu stron chaotycznej, wymizerowanej kolumny podążali tesalscy jeźdźcy, pilnujący, by żaden z brańców nie uciekł, korzystając z przetartego sznura i powszechnego zamieszania. Reszta Tesalów zamykała pochód, stanowiąc straż tylną powracającego wojska. Na samym końcu zaś, za wierzchowcami dwóch młodszych oficerów, którym przypadła niewdzięczna rola jego strażników, ciężkim krokiem szedł ostatni więzień – olbrzymi Eurytion z Feraj. Ręce miał skrępowane, podobnie jak wzięci do niewoli Persowie, twarz beznamiętną i nieodgadnioną, lecz głęboko osadzone oczy łypały wokół z morderczą w swej intensywności nienawiścią. Ci, którym starczyło cierpliwości, by poczekać na przybycie ostatnich oddziałów, na widok upadłego dowódcy poczuli głęboki niepokój, podejrzanie bliski lękowi.

Argyros posłał Tesalowi pogardliwe spojrzenie z wysokości swojego wierzchowca. Jego duszę przepełniła jednak mroczna satysfakcja, którą skrywał z najwyższym trudem. Czyżby łotr w końcu miał otrzymać to, na co bez wątpienia zasłużył?

Tymczasem Jazon nachylił się w stronę Dioksipposa.

– Zechcesz mi wyjaśnić, o co tu, do Tartaru, chodzi?

Choć zadał pytanie cicho, w jego głosie znać było zaskoczenie oraz irytację.

– Zapewniam, że ten przeklęty głupiec nie pozostawił mi wyboru – odparł pankrationista. – Musiałem pozbawić go dowództwa. Dopuścił się niegodnych czynów i o mało nie wywołał konfliktu z naszymi sojusznikami. W dodatku próbował mnie zgładzić, ale zbyt nieudolnie, bym chował o to urazę.

Trak zwrócił się ku młodemu Persowi. Tym razem Chosroes mężnie zniósł jego spojrzenie.

– Ateńczyk mówi prawdę, panie. Ten zbrodniarz w środku nocy wtargnął do zagrody, gdzie przetrzymywano jeńców i zaczął ich mordować. Mężów bezbronnych i skrępowanych, którzy skapitulowali tylko dlatego, bo uwierzyli w nasze zapewnienia, że zachowają życie. Jego krwawe czyny zhańbiły nie tylko jego, ale nas wszystkich. Liczę, że zostanie przykładnie ukarany. Najlepiej publicznie.

Jazon milczał przez dłuższą chwilę, rozważając te słowa.

– Rozlokuj swoich ludzi, Chosroesie. W północnej części głównego obozu jest dość przestrzeni, by pomieścić wasze namioty. Argyros pomoże ci we wszystkim. Dioksipposie, zajmij się jeńcami. Podejrzewam, że nie zmieszczą się w zagrodach, które zbiliśmy dla wcześniejszych jeńców. Każ zatem wytyczyć nowe, jeśli trzeba, poza obrębem fortyfikacji. Wątpię, by po stratach, jakie poniosła w poprzedniej eskapadzie, Jutab poważyła się na kolejną misję ratunkową. Mimo to trzeba wystawić przy nich podwójne warty. Potem odpocznijcie. Zasłużyliście na to. Jutro w południe spotkamy się na naradzie w mojej kwaterze.

– Co mam zrobić z Eurytionem? – spytał z naciskiem Ateńczyk.

– Na razie trzymaj go pod strażą. Najlepiej z dala od Tesalów. Niech poczeka, aż Kassander wróci do sił i będzie mógł go osądzić.

– Kiedy to nastąpi? – Pers wydawał się wciąż oburzony nocną rzezią swych rodaków. – Sprawiedliwość winna być szybka, pewna i bezwzględna, by zniechęcić innych złoczyńców…

Oblicze Jazona, wciąż blade w wyniku osłabienia po odniesionych ranach, stężało z tłumionego gniewu. Lecz kiedy Trak przemówił, jego ton brzmiał już przyjaźnie, a nawet serdecznie:

– O to, drogi Chosroesie, musisz spytać twojego medyka, uczonego Nehemiaha z Betlejem…

* * *

Wobec dwóch zdecydowanych i urodziwych kobiet upór Nehemiaha stopniał niczym wiosenny śnieg na okalających Ateny szczytach. Przestał siłować się z Egerią i pozwolił, by wyżej uniosła mu szatę. Posłał Tekli życzliwe, choć wciąż nieco zażenowane spojrzenie. A potem zaskoczył je obie, ściągając ubranie przez głowę i odrzucając za siebie. Pod workowatym odzieniem był bardzo szczupły, niemal chudy. Nie dorównywał muskulaturą podkomendnym Kassandra, ale też jego ciało wolne było od szpecących tamtych mężów blizn. Nie miał też przesadnie gęstego owłosienia, zarówno wokół genitaliów, jak i na brzuchu, co przypadło do gustu obydwu ladacznicom.

– Wygląda na to, że wpadłem w pułapkę Lilith – zażartował, by choć trochę przełamać tremę, która przypomniała o sobie wraz z pojawieniem się rudowłosej. – Oddaję się zatem w wasze ręce, licząc na godne traktowanie!

– Obiecuję, że nie będziesz narzekał. – Tekla zbliżyła się doń, uwodzicielsko kołysząc biodrami. – Choć nie wiem, czy w tym, co uczynimy, będzie cokolwiek godnego!

Egeria zwinnie podniosła się z kolan. Razem pchnęły medyka na siennik. Gdy opadł nań plecami, zaczęły się przed nim rozdziewać. Brunetka miała ułatwione zadanie, poradziwszy sobie już wcześniej z wiązaniami sukni – po prostu ściągnęła ją teraz z rozłożystych bioder. Jej przyjaciółce zajęło to nieco więcej czasu, lecz w końcu obie stanęły nad Hebrajczykiem nagie niczym w dniu narodzin. Poczuły, jak jego gorączkowe spojrzenie przesuwa się po ich obfitych biustach, jędrnych udach i wygolonych wzgórkach łonowych. Choć dopiero co szczytował, pod wpływem tych widoków męskość Nehemiaha ponownie budziła się do życia.

– Spójrz na niego, moja miła. – Egeria zwróciła się zmysłowym tonem do swej towarzyszki. – Nasz drogi uzdrowiciel wyraźnie cierpi. Przydałaby mu się twa pomocna dłoń…

– Nigdy nie odmówię pomocy mężowi, który uleczył dostojnego generała – odparła Tekla. – Czy jednak myślisz, że dłoń wystarczy?

– Przekonajmy się!

Tym razem uklękły obie przy leżącym medyku; brunetka na wysokości klatki piersiowej, a rudowłosa – lędźwi. Ta druga śmiało sięgnęła ku jego przyrodzeniu. Zamknęła twardniejącego znów penisa między palcami i jęła się z nim zapoznawać. Czyniła to z taką biegłością, że w pewnym momencie Hebrajczyk jęknął głucho. Ponieważ nie chciały ściągnąć na siebie nieproszonej uwagi, kruczowłosa uciszyła go głębokim pocałunkiem. Wprawdzie nie wiedział dobrze, co robić w takiej sytuacji z językiem, ale ujął jej biust w obie dłonie i ochoczo go ugniatał. Skwapliwość, z jaką składał hołdy bujnym piersiom, powetowała jej nieco brak doświadczenia w całowaniu. Nad tym zresztą można było popracować. Egeria zaś była chętną i sumienną nauczycielką.

Zabiegi dwóch niewiast sprawiły, że obrzezana męskość rychło zapragnęła więcej rozkoszy. Nie czekając ani chwili dłużej, Tekla przełożyła udo nad biodrami uzdrowiciela i uklękła tuż nad wzwiedzionym w erekcji członkiem. Pozwoliła, by otarł się parokroć o wargi sromu, a następnie, pomagając sobie ręką, zaczęła się nań nabijać. Nehemiah znowu próbował jęknąć, lecz Egeria była na to przygotowana. Jeszcze mocniej przywarła do jego warg i wsunęła mu język głęboko w usta. Do jej uszu dobiegło ciężkie dyszenie przyjaciółki – niezawodny znak, że i ona dobrze się bawi. Liczyła na to, że tym razem medyk nie skończy zbyt prędko. Również miała ochotę trochę go poujeżdżać.

Na razie jednak czyniła to rudowłosa. Co rusz unosiła się i opadała na podbrzusze medyka, przyjmując go coraz głębiej w sobie. Ponieważ zajmował się biustem jej towarzyszki, sama uniosła dłonie do własnych piersi. Z początku tylko muskała opuszkami coraz bardziej nabrzmiałe sutki. Wkrótce przestało jej to jednak wystarczać, więc jęła podrażniać je paznokciami i lekko przyszczypywać. Westchnęła głośniej i odchyliwszy głowę do tyłu, przymknęła oczy. Jednocześnie poczuła, że biodra Hebrajczyka ożywają i coraz śmielej wychodzą naprzeciw jej ruchom. Choć w pierwszej chwili wydał jej się nerwowy i pełen zahamowań, teraz wyzbywał się ich w iście imponującym tempie.

Niespodziewanie poczuła na szyi i barku namiętne pocałunki, a zaraz potem czyjeś ręce ujęły ją za biodra. Tekla uniosła powieki i zorientowała się, że Egeria i Nehemiah nie całują się już – teraz w pełni skupili się na niej. Brunetka przesunęła się za jej plecy i muskała wargami najwrażliwsze na pieszczoty miejsca, które miała okazję poznać w ciągu niezliczonych nocy, gdy zabawiały razem klientów. Jednocześnie dłoń skierowała w dół, między rozwarte szeroko uda przyjaciółki. Palce odnalazły łechtaczkę i zaczęły masować ją okrężnymi ruchami.

Rudowłosa przygryzła wargi, świadoma, że długo nie wytrzyma takiej lawiny doznań. Osunęła się niżej na członek, by jak najpełniej poczuć go w sobie. Poruszała biodrami w przód i w tył, pozwalając, by eksplorował jej wnętrze, skąpany w potoku miłosnych soków. Kiedy nieświadomie rozwarła usta, by dać wyraz narastającej przyjemności, wolna ręka brunetki natychmiast je zasłoniła.

– Bądź grzeczną dziewczynką – szepnęła jej wprost do ucha. – Nie chcemy, by nakryła nas Melisa…

Świadomość, że konkubina – a teraz piastunka – rannego generała znajduje się ledwo parę kroków dalej, że oddzielały je od niej wyłącznie dwie ściany oraz krótki korytarz, podziałała na Teklę ekscytująco. Ryzyko odkrycia tylko wzmagało podniecenie. Wystarczyło jeszcze tylko parę ruchów palców wokół wzgórka rozkoszy… i ciałem porne wstrząsnął silny, długo niedogasający orgazm.

Egeria dała jej ledwie parę chwil na ochłonięcie, nim wymierzyła koleżeńskiego klapsa w pośladek.

– Zwolnij miejsce, kochana. Teraz moja kolej.

Nehemiah patrzył z fascynacją, jak miejsce rudej na jego podbrzuszu zajmuje kruczowłosa. Ją również ujął za boki i zacisnął na nich palce. Czuł pewność, że tym razem zdoła wytrzymać dłużej. Bardzo chciał wynagrodzić brunetce wcześniejszą kompromitację i sprawić, by puściła ją w niepamięć. Kiedy osuwała się nań, bardzo powoli, pozwalając, by wypełnił ją po brzegi, z najwyższym trudem stłumił cisnący mu się na usta jęk. Skoro mieli być cicho, uczyni wszystko, by ich nie zdradzić.

Owe postanowienie rychło zostało wystawione na próbę. Tempo zbliżenia było teraz bardziej powolne, niespieszne, a czasem wręcz jakby leniwe, ale intensywność wcale niemniejsza. Egeria zdawała się smakować każdą chwilę, lecz jej pochwa obejmowała mu członek niczym zaciśnięta pięść. Choć Nehemiah nie miał wielkiego doświadczenia w miłosnych igraszkach, był pewien, że nigdy wcześniej nie penetrował równie ciasnej kobiety. Kilkakroć o mały włos nie wykrzyknął. Obserwująca jego katusze Tekla, która zdołała już dojść do siebie po własnej ekstazie, w końcu ulitowała się nad uzdrowicielem. Usiadła okrakiem nad jego twarzą i osunęła się na nią podbrzuszem, tłumiąc wszystkie odgłosy, jakie mógłby wydać. Przepełniony wdzięcznością, jął całować i lizać wargi jej sromu, a następnie wsunął między nie język. Kosztując nektaru u samych źródeł, coraz energiczniej poruszał biodrami, nadziewając brunetkę na swą włócznię. Przyspieszone oddechy obydwu niewiast wypełniły ciasną izbę. By zdusić własne jęki, pochyliły się ku sobie i zaczęły gorączkowo całować.

Wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje, Nehemiah zadowalał dwie kochanki naraz, zapałem nadrabiając braki w miłosnej sztuce. Jednocześnie walczył z całych sił o to, by odsunąć jak najdalej własną rozkosz. Nie było to łatwe, gdy erotyczne impulsy atakowały jednocześnie wszystkie jego zmysły. Oglądał tuż nad sobą rozchylone płatki sromu, wciągał w nozdrza piżmową woń podniecenia, smakował spływające mu na język soki, wsłuchiwał się w wilgotne odgłosy spółkowania i namiętnych pocałunków, czuł zaciskającą się wokół penisa ciasność…

I tak oto trzy ciała zespoliły się ze sobą i na parę krótkich chwil stały jednością. W jakiś cudowny sposób medyk zdołał doprowadzić na szczyt zarówno Egerię, jak i Teklę, nim wreszcie sam wytrysnął w tej pierwszej. Kolejny cud sprawił, że choć wszyscy drżeli z przepełniającej ich rozkoszy, żaden donośny jęk czy krzyk nie opuścił ścian izby i nie dotarł do uszu czuwającej nieopodal Melisy.

Kiedy pół klepsydry później Nehemiah jako ostatni z kochanków wymykał się z komnaty, wynosił ze sobą mnóstwo miłych wspomnień, porzucał zaś sporo zahamowań, które jeszcze tego ranka stanowiły, jak mu się zdawało, nieodłączny element jego jestestwa. Adoracja, jakiej doznał od dwóch helleńskich pornai, mile łechtała próżność uzdrowiciela. A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, zapragnął jej więcej. Wkrótce też zaczął się zastanawiać, czy koleżanki Egerii i Tekli również odczują potrzebę okazania mu swojej wdzięczności.

Jedno było pewne – jego dalsza praca w lazarecie pod Pasargadami zapowiadała się niezwykle ciekawie.

* * *

Persowie z garnizonu Isztahr szybko i sprawnie rozbili namioty we wskazanych im miejscach. Ich setnicy sami zadbali o wytyczenie między kwaterami prostych i szerokich dróg, z których żołnierze mogliby skorzystać w razie zwołania pilnej zbiórki, a także kwadratowego placu ćwiczebnego do codziennej musztry. Argyrosa, który jak dotąd spotkał się jedynie z pospolitym ruszeniem perskich buntowników, zaskoczył wysoki poziom dyscypliny podwładnych Chosroesa. Jak się zdawało, pod tym względem dorównywali oni macedońskim falangitom.

Ponieważ nie sprawiali mu żadnych kłopotów, mógł spełnić życzenie ich wodza i oprowadzić go po całym rozległym obozowisku, zapoznając z jego rozplanowaniem. Na sam koniec powiódł Persa do ulokowanego w samym centrum lazaretu. Dziedziniec przed willą oraz jej parter jak zawsze wypełniały gwar i bieganina, tym bardziej intensywna, że właśnie przyjmowano nowych rannych z powracających oddziałów. Felczerzy i wspierające ich pornai uwijali się jak w ukropie, wstępnie badając nowoprzybyłych i – jeśli wymagali dłuższej kuracji – wskazując posłania, które mieli zająć. Wielu weteranów nie było w stanie przyjść tu o własnych siłach, więc podtrzymywali ich towarzysze broni, jeszcze wzmagając panujący ścisk i tłok.

– To tutaj trafią twoi podkomendni, jeśli w najbliższych dniach odniosą rany. – Argyros zwrócił się do Chosroesa. – Lub rozchorują się od zanieczyszczonego jadła i wody, co też się niestety zdarza. Wiem, że w tej chwili może się wydawać, jakby królował tu wyłącznie chaos, w istocie jednak miejscem tym rządzi Erechteus, wybitny uzdrowiciel, który wiele dusz zawrócił znad samych brzegów Styksu. Nie znajdziesz lepszego medyka w promieniu dziesięciu tysięcy stadiów.

Mijająca go akurat porne zmierzająca gdzieś ze sprawunkami, srebrzystowłosa Daenera, zatrzymała się, posłyszawszy owe słowa.

– Masz słuszność, panie – rzekła śmiało, spoglądając młodemu oficerowi prosto w oczy – ale nie całkowitą. Prawda to, że mistrz Erechteus jest wielkim lekarzem, lecz od wczoraj mamy w lazarecie kogoś dorównującemu mu wielkością: przemądrego Nehemiaha z Betlejem, który ocalił życie samemu generałowi! Zarówno czcigodny Erechteus, jak i Egeria oraz Tekla, które asystowały przy operacji, nie mogą się go nachwalić. Zaprawdę, Asklepios i Apollo muszą nam sprzyjać, skoro zesłali armii dwóch tak biegłych adeptów swej sztuki!

Chosroes wyglądał na wstrząśniętego – nie tylko żarliwością owej przemowy, ale i faktem, że wygłosiła ją niewiasta, nie czekając, aż ktoś zapyta o jej zdanie. Argyros, przyzwyczajony już do bezpośredniości ciągnących za wojskiem ladacznic, uśmiechnął się do fiołkowookiej, na ile pozwalał mu rozorany lancą policzek.

– Jak sam widzisz, sława twego uzdrowiciela rozniosła się już szeroko po obozowisku – zwrócił się do perskiego wodza. – Wspomina o nim zastępca generała, hymny na jego cześć wyśpiewują dziewczęta z lazaretu… Choć z początku wielu mu nie ufało, wygląda na to, że szybko zaskarbił sobie powszechną miłość.

– Chciałbym się z nim rozmówić – zdołał w końcu wykrztusić Chosroes, jednocześnie unikając spojrzeń zainteresowanej nim Daenery. – Zapytać o rokowania prześwietnego Kassandra…

Najwyraźniej nie wiedział, jak ją traktować. Biała szata, którą nosiła, podobnie jak wszystkie dziewczęta podczas pracy w lazarecie, upodabniała ją do kapłanki lub chociaż świątynnej akolitki. Lecz w jej zachowaniu nie było nic z pełnej dystansu podniosłości owych boskich sług.

– Chętnie cię doń zaprowadzę, panie – weszła mu w słowo niezrażona jego zachowaniem porne. – Choć nie wiem, czy od razu będzie mógł poświęcić ci pełnię uwagi. Kilku żołnierzy wróciło z pola bitwy ze zmiażdżonymi kończynami. Nehemiah właśnie je amputuje.

Choć w coraz gęstszym mroku trudno było mieć pewność, Argyrosowi zdało się, że Pers nieco pobladł. Natychmiast jednak wziął się w garść i odparł przez zaciśnięte zęby:

– Będę zobowiązany, pani.

– Żadna ze mnie wielka pani – roześmiała się Daenera, po czym ujęła Chosroesa za dłoń i pociągnęła za sobą.

Wcześniejsze sprawunki najwyraźniej poszły w zapomnienie. Adiutant odprowadził ich rozbawionym spojrzeniem, do chwili aż zniknęli mu z oczu w gęstniejącej z każdą chwilą ciżbie.

Miał już udać się na spoczynek w poczuciu, że tej nocy nic więcej nie zdziała. Odwrócił się na pięcie i naraz stanął twarzą w twarz z dwoma Tesalami. Nawet gdyby nigdy przedtem ich nie widział, domyśliłby się pochodzenia mężczyzn za sprawą owiniętych wokół ramion płaszczy i wysokich, kawaleryjskich butów. On jednak kojarzył tych dwóch z niedawnego zwiadu, choć nie na tyle dobrze, by zapamiętać ich imiona. Przez moment zastanawiał się, czy nie przyszli po niego w związku z przedpołudniowym przesłuchaniem swych rodaków. Spodziewając się kłopotów, w pierwszym odruchu wsparł dłoń na rękojeści miecza. Jednak ich oblicza nie wskazywały na to, by planowali coś złego. Wyrażały niepokój, a może nawet lęk.

– Dostojny Argyrosie, prosimy cię o pomoc. – Z szacunkiem zaczął pierwszy z nich. – Sprowadziliśmy do lazaretu towarzysza broni. Otrzymał ciężką ranę. Niestety, dziewczęta chcą go położyć we wspólnej sali. Twierdzą, że osobne izby przysługują tylko oficerom…

Bo tak jest w istocie, pomyślał Macedończyk. Już miał ich odprawić, gdy drugi z kawalerzystów dorzucił:

– Spirydon walczył wczoraj niczym antyczny heros! Położył trupem sześciu konnych Persów, nim sam został przeszyty lancą. Zasłużył na wszystko, co najlepsze, by szybko wrócić do zdrowia.

– Wybacz, że cię tym zaprzątamy, panie. Poszlibyśmy do naszego dowódcy, lecz, jak pewnie wiesz, został uwięziony. Tylko ty możesz zmiękczyć serca dziewcząt z lazaretu…

Tyche jest mi dziś łaskawa, pomyślał z niedowierzaniem Argyros.

– Oczywiście, że wam pomogę – odparł, wdzięczny za to, że świeża rana i opatrunek ograniczały mimikę jego twarzy. W innych okolicznościach mógłby nie powstrzymać cisnącego mu się na usta wilczego uśmiechu. – Powiedzcie tylko, z kim rozmawialiście w tej sprawie.

– Z tą czarną… – zmieszał się pierwszy z Tesalów.

– Z Hebe – uściślił drugi, widocznie lepiej zaznajomiony z ciągnącymi za korpusem pornai. – I z Perriną.

Adiutant przypomniał sobie jasnowłosą ladacznicę, która poprzedniego dnia bandażowała mu policzek. A także to, jak gorliwie nalegała, by wrócił do niej na zmianę opatrunku. Najwyższa pora skorzystać z jej zaproszenia.

– Spirydon otrzyma osobną komnatę – zapewnił kawalerzystów. – Ręczę za to, że tej nocy nikt nie będzie mu zakłócał spokoju…

* * *

Od chwili, gdy usłyszała, że Kassander przeżył operację, Melisa ani na moment nie odstąpiła od jego łoża. Mimo wyczerpania długimi dyżurami i niejedną nieprzespaną nocą, nie wezwała do pomocy żadnej z pornai. Czuła, że opieka nad nieprzytomnym oblubieńcem to jej wyłączny obowiązek i coś, za co powinna wziąć pełną odpowiedzialność. Przez cały dzień Macedończyk nie nastręczał zresztą problemów. Leżał na wznak w niemal całkowitym bezruchu. Tylko pierś unosiła mu się i opadała w płytkim oddechu. Co jakiś czas Jonka zraszała mu usta paroma kroplami wody, bacząc, by nie zakrztusił się jej nadmiarem. Poprawiała poduszki, na których wspierał swą zmaltretowaną głowę. Sprawdzała oddech oraz bicie serca.

Niekiedy do komnaty przychodzili Erechteus lub Nehemiah – pierwszy znużony, drugi wręcz promieniejący energią – by sprawdzić, jak miewa się ich najważniejszy pacjent. Pod ich czujnymi spojrzeniami zmieniała generałowi opatrunki. Miała wówczas okazję przyjrzeć się równemu, okrągłemu wycięciu w jego czaszce. Nie mogła się nadziwić, że coś takiego w ogóle jest możliwe. W owych chwilach jej szacunek dla zdolności obydwu uczonych mężów stawał się wręcz nabożny. Zdawała sobie sprawę, że uratowali oni Kassandra przed najgorszym. W jej oczach dorównali zatem samemu Asklepiosowi, który, jak nauczali kapłani, potrafił przywracać do życia zmarłych.

Nim na powrót przysłoniła mu skronie świeżymi bandażami, Macedończyk wyglądał dość osobliwie. Przed wykonaniem chirurgicznego cięcia najpierw dokładnie wygolono mu głowę, która była teraz równie łysa jak czaszka okrutnego dowódcy jazdy, Eurytiona z Feraj. Mimo przykrych skojarzeń, Jonka skonstatowała z pewnym zaskoczeniem, że, o ile nie spogląda wprost w otwartą nadal ranę, całkiem podoba jej się odmieniony wygląd kochanka. Wydawał jej się teraz starszy, mądrzejszy i bardziej dostojny, niczym demagog czy filozof. Właściwie, przypominał jej trochę Arystotelesa, którego, jeszcze jako niewolnica, widziała niegdyś w Atenach.

Zastanawiała się, jak po odzyskaniu zmysłów Kassander zareaguje na tę odmianę. Czy wpadnie w gniew, że pozbawiono go bujnych, czarnych – choć ostatnio coraz gęściej przyprószonych siwizną – włosów? Czy też, wdzięczny za ocalenie życia, puści w niepamięć ową drobną niedogodność. Nie łudziła się natomiast, że postanowi zachować obecny stan rzeczy. Macedończyk nigdy nie próbował pozować na kogoś, kim nie był. Nagle odkryte podobieństwo do ateńskich myślicieli mogło go co najwyżej rozbawić, lecz z pewnością nie zainspiruje do trwałej zmiany sposobu noszenia się czy tym bardziej bycia. Melisa wiedziała, że jej kochanek jest i pozostanie żołnierzem. A włosy, gdy już odrosną, posłużą mu do zakrycia jeszcze jednej wojennej blizny.

Kiedy medycy oddalali się, wznawiając swój obchód po lazarecie, pozostawała z Kassandrem całkiem sama. Z początku do komnaty zaglądały co bardziej ciekawskie pornai, lecz zawsze odprawiała je stanowczym gestem. Nie czyniła tak dlatego, że większość z nich sypiała z Macedończykiem. Jonka nie była wszak zazdrosna niczym jej dawna pani, Mnesarete. Po prostu czuła, że nie potrzebuje ich pomocy w opiece nad ukochanym. Ten ciężar chciała i potrafiła dźwignąć bez niczyjego wsparcia.

Ponieważ jednak stan chorego nie ulegał zmianie, w końcu zaczęła ją ogarniać coraz bardziej przemożna senność. Organizm wycieńczony długotrwałym brakiem snu domagał się swych praw. Siedząc na skraju łoża, Melisa raz po raz zapadała w krótkie drzemki, z których nieodmiennie wybudzały ją to jakieś kroki w korytarzu za ścianą, to znów dobiegający z parteru krzyk cierpiącego. Za każdym razem rodziło się w niej poczucie winy – przeświadczenie, że nie spełnia obowiązków tak pieczołowicie, jak należy. Ponownie sprawdzała stan pacjenta, przystawiała ucho do jego torsu, by wsłuchać się w rytm bicia serca. Wodziła dłońmi po ramionach i bokach Macedończyka, jakby nie mogła uwierzyć, że jego ciało wciąż jest ciepłe, a w żyłach nadal płynie krew. Kiedy przywieźli go dzień wcześniej do obozowiska, była przekonana, że kona. Że tylko klepsydry dzielą go od przekroczenia Styksu. Lecz oto w cudowny sposób został jej przywrócony. Nie wolno zmarnować tego daru.

Za którymś razem zbudziła się z głową na piersi Kassandra. Musiała zasnąć podczas sprawdzania jego oznak życia. Za oknami było już całkiem ciemno; głosy na zewnątrz, przez cały dzień donośne, teraz jakby przycichły. Przez dłuższy moment leżała w bezruchu, zastanawiając się, co właściwie ją zaalarmowało. W korytarzu panował spokój, żaden ranny nie zawodził piętro niżej. I wtedy usłyszała coś nowego: jęk dobiegający skądś nieopodal. Niezbyt głośny, jakby stłumiony, lecz spazmatyczny. Próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy oprócz jej ukochanego na piętrze przebywa jeszcze jakiś pacjent, lecz znużony umysł nie ułatwiał sprawy. W końcu przypomniała sobie o niedużej izbie po przeciwnej stronie korytarza, w której zaaranżowano miejsce dla oficera. Czyżby kogoś już tam umieszczono? Sądząc po zawodzeniu, które ją zbudziło, człowiek ten cierpiał, i to bardzo. Melisa dźwignęła się z posłania i jeszcze raz spojrzała na Kassandra. Leżał nieruchomo, jak przez cały dzień, który upłynął po operacji. Oddychał regularnie. Może nic się nie stanie, jeśli na krótko odejdzie od jego łoża… Ktoś tam mógł bardziej potrzebować jej pomocy.

Sama nie wiedząc czemu, zsunęła ze stóp sandały. Bezgłośnym krokiem przemierzyła komnatę generała, stanęła w jej progu i wyjrzała na korytarz. O tej porze był całkiem opustoszały. A może tylko się przesłyszała? Lub też wzięła ostatnie mgnienie niedośnionego do końca snu za coś, co wydarzyło się na jawie? Nadstawiła uszu i wsłuchała się w odgłosy pogrążonej w mroku willi. Nie, nie było mowy o pomyłce. Zza zasłony w otworze wejściowym niewielkiej izby dochodził jakiś głos. Ponieważ szeptał, nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów, czuła jednak pewność, że należał do mężczyzny. Po chwili odpowiedział mu drugi, słaby i drżący. Czy to posiadacz tego właśnie głosu wydał jęk, który ją zbudził? Teraz wiedziała już, że musi rozwiązać tę zagadkę.

Równie cicho, jak poprzednio, przekradła się przez korytarz, ku zasłonie skrywającej wejście do niewielkiego pokoju. Choć była zasunięta, nie widziała bijącego spod jej dolnego brzegu blasku lampy oliwnej lub choćby świecy. Czyżby rozmawiający siedzieli w absolutnej ciemności? Była już pewna, że nie miała do czynienia ze zwykłymi oględzinami pacjenta przez medyka ani zmianą opatrunków. Jej pierwszy instynkt, by być ostrożną i posuwać się naprzód bez wydawania żadnych odgłosów, mógł jeszcze okazać się dobrym doradcą.

Zatrzymała się nieopodal zasłony i zastygła w bezruchu. Skupiła całą uwagę na trwającej po drugiej stronie ściany rozmowie. Teraz słyszała wyraźnie każde słowo. Uniosła wysoko brwi, a potem zasłoniła dłonią usta, by nie wypuścić cisnącego się na nie krzyku. Zaraz jednak pojęła, że musi działać. Nie mogła pozwolić, by wypadki potoczyły się tak, jak się zapowiadały. Rzuciła się ku zasłonie i szarpnięciem odsunęła ją na bok.

* * *

– Pobudka, Spirydonie.

Ciężko raniony Tesal leżał w przygotowanej dla oficera izbie, na świeżym posłaniu. Od pasa w dół przykrywał go wełniany koc. Na piersi bielił się założony niedawno opatrunek, podtrzymywany w miejscu przez okalające cały tułów bandaże. Jego głowa spoczywała nie na zwiniętym żołnierskim płaszczu, lecz na prawdziwej poduszce, splądrowanej jeszcze z pałacu Mitrydatesa.

Argyros oglądał to wszystko w blasku księżyca, którego snop wpadał przez wysokie, wąskie okno. Gdy tylko wślizgnął się do pomieszczenia, zgasił lampę oliwną pozostawioną niedaleko siennika przez którąś z dziewcząt. Uznał, że ciemność lepiej przysłuży mu się podczas przesłuchania. Sam usiadł w najmroczniejszym miejscu izby, pod przeciwległą wobec posłania ścianą, gdzie nie docierało żadne światło. Po swojej lewicy ułożył na podłodze obnażony miecz.

Mężczyzna, do którego przemówił, pozostał nieruchomy. Nawet jego oddech nie przyspieszył tempa. Klepsydrę temu napojono go uśmierzającym ból wywarem, więc potrzebował czegoś więcej, by wybudzić się ze snu. Po krótkim namyśle Macedończyk sięgnął po poduszkę i błyskawicznym ruchem wyszarpnął mu ją spod głowy, a potem ułożył po swojej prawicy. Spirydon warknął, wycharczał coś niezrozumiałego i uniósł powieki.

– Tak lepiej. – Głos adiutanta ledwo wzniósł się ponad szept. – Powiem to tylko raz, więc lepiej się skup – nie próbuj krzyczeć, bo umrzesz. Od tego miecza. – Chwycił za rękojeść i skierował klingę w stronę rannego, tak by wsunęła się w snop lunarnej jasności. – Nie licz też na to, że ktoś tu przypadkiem wejdzie i cię uratuje. Zadbałem o to, by nikt nam nie przeszkadzał.

Pomyślał o Perrinie, która pilnowała schodów wiodących na piętro. Przykazał jej, by zatrzymywała każdego, kto chciałby po nich wejść. Miała utrzymywać, że robi to, by nikt nie zakłócał odpoczynku dostojnemu Kassandrowi z Ajgaj, dochodzącemu do siebie po operacji.

– Kim… kim jesteś? – wykrztusił Tesal.

Choć w jego głosie wybrzmiewała furia, pamiętał, by mówić cicho. Zaraz jednak zaniósł się kaszlem, od którego na wargach pojawiły mu się krwawe plamy. Młodzieniec usłyszał od blondwłosej porne, że lanca, która przebiła pierś kawalerzysty, zahaczyła o płuco. Medycy nie mieli dla niego dobrych rokowań. Spodziewali się, że skona w ciągu paru dni, bez względu na podjętą przez nich terapię. Naturalnie, nie podzielili się tą diagnozą z pacjentem, by nie odbierać mu nadziei oraz sił do walki.

– To nieistotne, kim jestem – odczekał z odpowiedzią, aż minie atak kaszlu. – Ważne jest, z czym przychodzę. Za chwilę zadam ci kilka pytań. Odpowiadaj zgodnie z prawdą, to włos nie spadnie ci z głowy. Lecz spróbuj kręcić i konfabulować, a zadam ci ból. I będę to czynił tak długo, aż nie usłyszę w twoich słowach szczerości.

– Nasz dowódca… dobierze ci się do dupy. Jest pioruńsko surowy, ale dba o swoich ludzi. Grożąc mi, naraziłeś się Eurytionowi z Feraj… Słyszysz, chłopcze? Gdybyś miał więcej rozsądku, właśnie robiłbyś pod siebie ze strachu!

Argyros nachylił się nieco ku niemu i zdzielił prawicą w skroń. Spirydon zaklął wściekle, lecz i tym razem nie uczynił tego głośno.

– Twój dowódca został uwięziony. Pozwolisz zatem, że nie będę na razie opróżniał kiszek.

– Skurwysynu… – wydyszał Tesal. – Gdybym nie stracił tyle krwi, inaczej byśmy rozmawiali…

– Wątpię. Nie jestem bezbronną niewolnicą.

Kawalerzysta wstrzymał oddech – tylko na uderzenie serca, lecz była to dostatecznie wymowna reakcja.

– A wiec o to chodzi – podjął w końcu znużonym tonem. – Czułem, że będą z tego kłopoty. Dziewka była własnością samej nałożnicy generała… Zdawało mi się jasne, że ktoś spróbuje jej szukać. Ale gdy Eurytion coś postanowi, nie ma żadnej dyskusji. Po prostu wykonujesz rozkaz.

Generalski adiutant zmartwiał, słysząc słowo „była”. Zaraz jednak przypomniał sobie, że nie może okazać temu szubrawcowi żadnej słabości. Dlatego kolejne zdania wypowiadał, siląc się na obojętny ton:

– Zatem to Eurytion polecił wam uprowadzić Parmys. Tobie i jeszcze jednemu drabowi imieniem Kottus. Co mieliście następnie uczynić?

– Sprowadzić ją do naszego dowódcy. Zamierzał ją przepytać w związku z ucieczką jego konkubiny.

– Nie baliście się, że ktoś was zobaczy i zatrzyma?

– A dlaczego miałby? Po obozowisku kręci się z różnymi sprawunkami sporo dziewcząt z lazaretu, często w towarzystwie pomagających im mężczyzn. A ona szła z nami posłusznie i wcale się nie wyrywała. Może liczyła, że chcemy się z nią zabawić i też miała na to ochotę…

Kolejny cios w głowę, mocniejszy od poprzedniego. Tesal warknął z bezsilnej wściekłości i znów zaniósł się kaszlem. Argyros pozwolił mu odzyskać oddech, nim zadał kolejne pytanie:

– Co stało się później?

– Eurytion kazał przywiązać ją do słupa podtrzymującego jego namiot i wyrzucił nas na zewnątrz. Nie wiem, co działo się z nią później.

Księżycowy blask pozwolił młodzieńcowi dostrzec, jak kąciki skalanych krwią warg Spirydona unoszą się w nieświadomym uśmiechu. Najwyraźniej łajdak zachował z tamtego dnia wiele miłych wspomnień.

Argyros poczuł, jak narasta w nim gniew. Poderwał się ze swojego miejsca w ciemności, wskoczył na rannego i usiadł mu na brzuchu, po raz pierwszy pozwalając, by tamten spojrzał mu w twarz. Teraz nie liczyło się już dla niego zachowanie anonimowości, a jedynie wydarcie zeznania. Bez względu na cenę. Jedną rękę zacisnął na ustach Tesala. Drugą zamknął w pięść i uderzył w świeżo założony opatrunek. Ranny zadrżał konwulsyjnie. Próbował wyć z bólu; żyły odznaczyły mu się na czole.

– Jesteś pewien, że nie wiesz nic więcej? – Nie zważając na jego katusze, wycedził Macedończyk.

Odczekał dłuższy czas, nim przestał dławić kawalerzystę. Kiedy cofnął kneblującą go dłoń, tamten załkał żałośnie:

– Już wystarczy, proszę…

– Nie zmuszaj mnie, bym to powtórzył.

– Usiedliśmy przy ognisku i próbowaliśmy jeść. – Po dłuższej chwili Spirydon wznowił relację. Mówił krótkimi zdaniami, często przerywając, by zaczerpnąć tchu. – Ja, Kottus i paru innych chłopaków… Nawet przez trzask płomienia i gwar rozmowy… słyszeliśmy świst bata i jej krzyki…

Wybacz, Parmys, że nie byłem przy tobie, kiedy najbardziej mnie potrzebowałaś, pomyślał Argyros. Spoglądając z góry na kawalerzystę, spytał z naciskiem:

– Co było potem?

– Eurytion wezwał nas wszystkich z powrotem do namiotu. Wtedy zobaczyliśmy, jak ją urządził… Żaden z nas nie miał chęci… ale gdy wydał rozkaz… po prostu musieliśmy to zrobić…

Tesal zaniósł się cichym szlochem, jakby wiedział, że to, co zaraz powie, sprowadzi nań cierpienie większe od tego, którego już doświadczył.

– Co zrobić? – zapytał głucho młodzieniec.

Położył dłoń na opatrunku i poczuł, że jest już całkiem wilgotny od krwi.

– Zerżnęliśmy ją wszyscy – wykrztusił wreszcie Spirydon, przewidując, że zaraz na jego ranę spadnie kolejny cios.

I tak by się pewnie stało, lecz w tej właśnie chwili do izby wtargnęła Melisa.

– Natychmiast to przerwij, Argyrosie! – zawołała. – To dom uzdrowień, a nie loch oprawcy.

Macedończyk nawet na nią nie spojrzał.

– Nie mieszaj się w to. Wróć do łoża Kassandra i zapomnij o wszystkim, co zobaczyłaś i usłyszałaś. Ja… ja muszę doprowadzić rzecz do końca.

– Błagam, pani, ocal mnie. Adiutant generała całkiem oszalał… – wyjęczał Tesal.

Najwyraźniej właśnie zrobił pod siebie, bo w izbie rozszedł się nieznośny smród.

– Nie zezwalam na tortury – twardo oznajmiła Jonka. – Nie pod moim dachem.

– Próbuję dojść, co stało się z Parmys. Uczynić to, co ty zaniedbałaś.

Ugodził celnie, bo przez dłuższy moment milczała. Kiedy znów otworzyła usta, zabrzmiała znacznie mniej kategorycznie:

– Nie za taką cenę…

– Zatem biegnij, krzycz, wzywaj nocne straże! Zanim mnie powstrzymają, ten skurwiel wyśpiewa wszystko do końca.

Słysząc, że nie ruszyła się z miejsca, kontynuował:

– Prawda, Spirydonie? Skoro zaszczyciła nas właścicielka niewolnicy, o której rozmawialiśmy, zdradź nam jej dalsze losy. Nie bój się cierpienia – przysięgam, że nie ukarzę cię bólem za prawdę.

Kawalerzysta wodził spojrzeniem między Jonką, a przesłuchującym go oficerem. Kiedy uświadomił sobie, że nie ma co liczyć na ratunek, ogarnęła go rezygnacja.

– Nim jeszcze z nią skończyliśmy, dowódca znów wyrzucił nas na zewnątrz. Wkrótce rozniosła się wieść, że wróciłeś ze zwiadu, panie. Eurytion został wezwany na naradę. Chyba to wtedy… wtedy…

Znów się zaciął, jakby to, co miał zaraz wyznać, nie chciało mu przejść przez usta. Argyros wcisnął dłoń pod opatrunek i wymacał palcami ukośną, dopiero co zaszytą ranę. Zaczął badać ją palcami, z początku delikatnie. Na czole Spirydona zalśnił pot.

– Mów! – Tym razem zażądała Melisa.

– Ukrócił jej cierpienia! – wyrzucił z siebie Tesal. – Udusił albo skręcił kark. Nie znam szczegółów, nie wiem, jak to się odbyło… Nie ja zajmowałem się pozbyciem ciała…

Młody oficer zacisnął usta. Przed oczyma stanęła mu Parmys – taka, jaką ją zapamiętał – piękna, radosna, zakochana w nim. I tak bardzo, bardzo żywa. Miał ochotę wyć w nocne niebo, wywrzeszczeć cały przepełniający go ból. I całą tęsknotę, której nic już nie ukoi. Miał ochotę wbić twarz niegodziwca w kamienną posadzkę willi. Wciąż jednak czegoś od niego potrzebował. Jak dotąd poznał imiona jedynie trzech oprawców Lidyjki. Skoro pozostała mu już wyłącznie zemsta, potrzebował więcej.

– Ludzie przy ognisku, z którymi wieczerzaliście… a potem wspólnie pohańbiliście dziewczynę. Wymień miano każdego z nich.

O dziwo to właśnie to pytanie wzbudziło największy opór Spirydona. Jak niemal każdy żołnierz w korpusie Kassandra był zapamiętałym mordercą, łupieżcą oraz gwałcicielem. Ale poza tym również dobrym kolegą, lojalnym druhem, wiernym towarzyszem broni. A przynajmniej tak właśnie o sobie myślał. Za nic nie chciał wydać współwinnych zbrodni. Uczynił to dopiero, kiedy Argyros wcisnął dwa palce w ranę i zaczął w niej grzebać. Jednocześnie drugą ręką kneblował Tesala, który szarpał się na posłaniu i z całych sił wierzgał nogami. Tym razem Melisa nie protestowała. Wciąż stała w progu, skamieniała z rozpaczy, obrzydzenia i grozy.

Gdy kawalerzysta postanowił wreszcie zdradzić swoich wspólników, uczynił to błyskawicznie, wyrzucając z siebie kolejne słowa. Zupełnie jakby pragnął jak najprędzej pozostawić swoją zdradę w tyle:

– Batykles. Thoraks. Krokines. Przysięgam, nie było nikogo więcej. Zresztą, Krokines już nie żyje… Zarżnęli go pierdoleni Persowie…

Młodzieniec słuchał, powierzając kolejne imiona pamięci. Czuł, że po palcach spływa mu krew.

– A teraz wykończ mnie lub zostaw w spokoju – wydyszał kawalerzysta. – Niech to się wreszcie skończy.

Argyros po raz pierwszy zwrócił głowę ku Melisie. Ich spojrzenia spotkały się w ciemnościach. Przez dłuższą chwilę czekał na pozwolenie – choćby i wyrażone bez słów, najlżejszym nawet skinieniem głowy. Ona jednak wciąż stała jak sparaliżowana. Spojrzał z góry na jednego z katów Parmys. Prawą ręką sięgnął po poduszkę i mocno przycisnął ją do twarzy tamtego. Choć wycieńczony raną oraz męczarniami, Spirydon wciąż próbował walczyć o życie. Odchodził jak prawdziwy wojownik – do końca zmagając się z wrogiem. Macedończyk musiał rzucić się nań całym ciałem, by uniemożliwić zaczerpnięcie tchu. Jeszcze długo po tym, jak Tesal znieruchomiał, wciąż przyciskał mu poduszkę do twarzy.

Podniósł się znad zwłok i obrócił na pięcie. Bez słowa minął Melisę w progu i zszedł po schodach na parter. Zignorował pełne niepokoju spojrzenie Perriny. Przemknął przez lazaret i wybiegł na dziedziniec willi. Dopadł do najbliższego drzewa, zgiął się w pół i długo wymiotował, najpierw lichą strawą, bo tego dnia prawie nic nie jadł, a później żółcią. Lecz kiedy podnosił głowę, w jego oczach płonęła już niezachwiana determinacja.

Batykles. Thoraks. Kottus. I wreszcie sam Eurytion z Feraj. Zapłacą wszyscy. Do ostatniego, śmiertelnego obola.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

po dłuższej niż planowanej przerwie mam przyjemność zaprezentować kolejny rozdział Perskiej Odysei. Kassander wciąż dochodzi do siebie po operacji, którą przeszedł w poprzedniej części. Tymczasem pozostali bohaterowie nie ustają w dążeniu do realizacji swoich celów, ambicji, czy chociażby fantazji. Czasem z arcyprzyjemnymi, a czasem z krwawymi konsekwencjami.

Jak zawsze wielkie podziękowania należą się Arei Athene, która skorygowała tekst do publikacji. Ateno, jesteś najlepsza!

A Wam, miłe Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, życzę przyjemnej lektury!
M.A.

Bardzo udany rozdział, oparty na dychotomii obrazów i uczuć. Część pierwsza to urocza relacja z radosnej zabawy erotycznej, którą greckie dziewczęta obdarzają hebrajskiego lekarza w uznaniu jego wiedzy i zasług dla ratowania rannych żołnierzy. Odpłacają, jak potrafią (czyżby prefiguracja/reminiscencja wydarzeń korynckich z 196 r. p.n.e.?) i chwała im za to. Część druga zupełnie inna, ponure tortury wobec rannego odsłaniają jeszcze bardziej ponurą zbrodnię. I dodać trzeba, że chociaż Spirydon zasłużył w sumie na swój los, to nie został ukazany w sposób schematycznie negatywny, posiada też pewne cechy godne uznania: dzielność w boju, lojalność wobec towarzyszy. Takie zniuansowanie ponosi atrakcyjność lektury. Pozostaje czekać na spłatę długów wobec rzeczywistego winowajcy, aktualnego głównego czarnego charakteru opowieści, czyli Eurytiona.

Dobry wieczór, Neferze!

Pięknie dziękuję za recenzję rozdziału. Cieszę się, że przypadł Ci do gustu!

Domyślam się, że w 196 r. p.n.e. wdzięczne za wyzwolenie spod macedońskiej opresji Koryntyjki wylewnie dziękowały Rzymianom? Gdyby tylko wiedziały, jak to się skończy… no i że ich ukochane miasto ma przed sobą już tylko pół wieku istnienia, a potem ponadstuletnią przerwę w charakterze opuszczonych ruin, zapewne nie byłyby tak chętne i wylewne w swych wyrazach wdzięczności.

Nie miałem zamiaru zbytnio uczłowieczać Spirydona, ale jakoś tak wyszło 🙂 Wygląda na to, że w Perskiej Odysei wszyscy mają jakieś pozytywne cechy… może z wyjątkiem Alkajosa, Kritiasa no i teraz również Eurytiona. Ten ostatni znajduje się niestety poza zasięgiem naszego nocnego mściciela. Przynajmniej na razie. Ale jak wiadomo z „Melijskiej Idylli” gwiazda Argyrosa będzie się przez najbliższe lata tylko wznosić. Może w końcu zdoła spełnić obietnicę zawartą w ostatnich zdaniach rozdziału. W każdym razie tego mu życzę!

No dobrze, teraz Twoja kolej, Neferze! Kiedy uraczysz nas kolejną schadzką z Sofonisbą? Muszę przyznać, że stęskniłem się już za tą punicką ślicznotką!

Pozdrawiam
M.A.

Najnowszy rozdział Twojej opowieści doczekał się licznych, bardzo wysokich ocen (i słusznie) ale tylko jednego (jak dotąd) komentarza. Oj, leniwi i niewdzięczni Czytelnicy. Taka porcja dobrego tekstu zasługuje na skreślenie choćby kilku słów, a nie tylko na wduszenie gwiazdki z piątką (chociaż i to nie zawadzi). No ale cóż, takie czasy wakacyjno-urlopowe. Zaintrygowałeś wzmianką o powiązaniu przyszłej kariery Argyrosa (zasługuje jak mało kto, to chyba jedyna z gruntu przyzwoita postać wśród oficerów Kassandra, a przy tym z rozdziału na rozdział mężnieje i nabiera pewności siebie) z wymierzeniem sprawiedliwości Eurytionowi. Wiadomo, jak to na wojnie bywa (nie tylko w starożytności) z karaniem popełnionych zbrodni i pewnie pozostanie tylko zemsta prywatna. Ale Argyros nie zapomni…
Co do wydarzeń w Koryncie, przyszło mi do głowy skojarzenie z opisem pewnego autora (nie pomnę już kogo konkretnie) ogłoszenia przez Tytusa Kwinkcjusza Flamininusa podczas Igrzysk Istmijskich „wolności Hellady” (po wspomnianym przez Ciebie pokonaniu Macedonii, dotychczasowego hegemona). Otóż wśród ogólnej radości „Uniesione entuzjazmem, licznie obecne panie lekkich obyczajów (czyli „córy Koryntu” skądinąd) zaczęły świadczyć swoje usługi za darmo. I trzeba przyznać na ich wieczną chwałę, że w niczym nie wpłynęło to na wysoką jakość tych usług.” Cóż, warto było znaleźć się w tym miejscu i czasie. Inna rzecz, że po niespełna półwieczu za sprawą tych samych Rzymian niewiele z tej radości w Koryncie pozostało, jak słusznie zaznaczyłeś.
Odnośnie przygód Sofonisby, to właśnie ukończyłem ich trzecią odsłonę i po dłuższej przerwie kontynuacja opowieści powinna się wkrótce pojawić.
Pozdrawiam.

Dzięki za informacje o tym, co wydarzyło się w Koryncie w 196 r. Spodziewałem się czegoś w tym stylu i się nie rozczarowałem 🙂

Co się tyczy Argyrosa, faktycznie, generalski adiutant ma dobrą pamięć i nie zapomina żadnych krzywd i upokorzeń, doznanych zarówno jemu jak i jego bliskim. Zemsta nie jest może zbyt piękną motywacją, ale potrafi być bardzo silną. Zresztą, w tym wypadku zemsta jest tak bliska ogólnemu pojęciu sprawiedliwości, że trudno orzec, gdzie zaczyna się jedna, a kończy druga.

Bardzo się cieszę, że prace nad Sofonisbą znowu ruszyły! Nie mogę się zatem doczekać lektury 🙂

Pozdrawiam
M.A.

No i pierw Hebrajczyk a potem czytelnik dostał to, na co zasłużył!

Wojna z buntownikami zeszła na drugi plan, a w obozie macedońskim niesnaski i spory. Jak zwykle poszło o kobietę! Zdaje się, że Kasander po odzyskaniu świadomosci stanie przed ciężkim zadaniem – osądzić znakomitego dowódcę Eurytiona za zabicie jakiejś niewolnicy i jeńców czy może przejść nad tym do porządku dziennego? I co zrobi Argyros jesli wola dowódcy będzie nie po jego myśli? Z drugiej strony tesalowie Eurytiona też mogą wiecować z powodu swego herszta.
Ponieważ uwielbiam spekulować pozwolę sobie naszkicować swój scenariusz – bardzo małoprawdopodobny –
Kasander każe Eurytiona obcięciem żołdu i zmusza go do odkupienia niewolnicy Melisy. Argyros nie może tego znieść i mści ukochaną jakimś cudem pokonując w homeryckim pojedynku Eurytiona. Zarazem perscy sojusznicy hellenów burzą się po tym jak łatwo Eurytion wywinął się od poważnej kary i uciekają do Jutab. Siły obu stron znów są równe. Nie mogąc rozstrzygnąc konfliktu, Jutab i Kasander postanawiają pertraktować. I zawierają układ. Persowie zyskują wolność wyznania i korzyści ekonomiczne w zamian uznają Aleksandra za króla królów. Kasander jako stary kawaler dochodzi do wniosku że czas się ustatkować i jesli jego król mógł ożenić się z perską arystokratką to i on równiez może. Bierze ślub z Jutab…

Dobry wieczór, Radosky!

To prawda, gdy tylko zniknęło bezpośrednie zagrożenie ze strony buntowniczej armii, Macedończycy i Hellenowie pogrążyli się w sporach – czyli tym, co i w swojej ojczyźnie lubią najbardziej. Jako, że Kassander jest chwilowo niedysponowany, Jazon będzie musiał wziąć wszystkie frakcje za twarz i na powrót przypomnieć im, po co znaleźli się pod murami Pasargadów.

Wiesz, podoba mi się ten Twój scenariusz! Wprawdzie Hellenowie nie tępili lokalnych kultów, wiec swobodę wyznania Persowie mieliby zagwarantowaną, ale pozostałe elementy ugody mogłyby się nawet sprawdzić… gdybym chciał doprowadzić wojnę w Persydzie i całą Perską Odyseję do klasycznego happy endu 🙂 Z Prologu Perskiej Odysei wiadomo jednak, że kilka lat później Kassander odnajduje się nie w Persydzie, a w Gazie, zaś jego nałożnicą będzie arabska branka, a nie perska księżniczka. Tak więc konflikt z Jutab będzie musiał znaleźć inne rozstrzygnięcie. Tym bardziej, że niebawem Persjanka dowie się, że Macedończyk zgładził jej ukochanego, Mitrydatesa. Ta wiadomość raczej nie nastroi ją do szukania pokojowych rozwiązań…

Na razie jednak sprawy są w pewnym zawieszeniu. Oficerowie korpusu czekają w napięciu, czy Kassander wyzdrowieje. Parysatis wciąż nie wie, że żadna odsiecz nie nadciągnie. Hebrajski medyk zdobywa kolejne pornai z lazaretu. Zaś Argyros cierpi po stracie ukochanej i rozsmakowuje się w zemście, tej rozkoszy bogów.

Kolejny rozdział jest pisany, choć najpierw chyba wrócę do przygód Mnesarete w Babilonie.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz