Headhunter (Barman-Raven)  4.67/5 (3)

11 min. czytania

Pavel Kiselev (Photoport),„Hot Bangkok”, CC BY-NC-ND 3.0

Byłem headhunterem. Jeśli istnieje ktoś taki, jak łowca głów z powołania, to właśnie kimś takim się stałem. Od samego początku, odkąd przyjechałem do Warszawy, rola konsultanta do spraw rekrutacji była mi pisana.

Marzyłem o tym, żeby oceniać kompetencje kandydatów i ich charaktery. Chciałem wynajdować mocne i słabe strony ich osobowości i na tej podstawie pomagać im odnajdywać miejsce na rynku. Chciałem wspierać ludzi w podejmowaniu decyzji o ich przyszłości.

Mieszkając w byle jakich dziurach, żywiąc się byle jakim żarciem, poświęcałem większość swojego czasu na studia i zdobywanie doświadczeń w środowisku dziś nazywanym światem biznesu, a kiedyś sektorem prywatnym albo sferą przedsiębiorczości.

I w końcu otrzymałem szansę, pierwsze zlecenie.

Wylano na mnie wiadro zimnej wody. Zamiast pomocy indywidualnemu człowiekowi, skończyłem jako zleceniobiorca korporacji. Musiałem określić kluczowe kompetencje i szukać właściwego zestawu umiejętności. Dopasować człowieka do określonego miejsca, a nie na odwrót.

I tak miałem szczęście, że trafiłem do liczącej się agencji – i to takiej, która miała szacunek do samej siebie. Gdybym wylądował w jednej z sieciówek, mógłbym jedynie strzelić sobie w łeb z moim idealistycznym podejściem. Mieliłbym CV-ki, przerzucał sterty aplikacji, pracując de facto w call center, a nie w doradztwie personalnym.

Dzięki uśmiechowi losu mogłem w praktyce użyć wszystkiego, czego nauczono mnie na studiach i kursach – firma pozwoliła mi dodatkowo wyszlifować zdobyty już warsztat.

Cała wiedza o scenariuszach ludzkich zachowań, o sposobach otwierania człowieka służyła mi do tego, by spośród kilkunastu wstępnie wyselekcjonowanych osób wybrać tę, która przedstawiała sobą największą wartość dla pracodawcy.

Kolejne zlecenia, kolejne profile, kolejne twarze. Nauczyłem się wymazywać z pamięci te, które nie przeszły przez sito kwalifikacji. Po każdym projekcie kasowałem z twardego dysku swojej pamięci dziesiątki życiorysów, historii ludzkich zmagań, opisów wysiłków, żeby wspiąć się o szczebelek wyżej. Nauczyłem się wraz z kliknięciem w przycisk „usuń” zapominać ich twarze. Mój idealizm szlag trafił. Liczyło się zamknięcie jak największej ilości projektów i zainkasowanie przelewu.

Sposób wypowiadania się kandydata, postawa ciała, gestykulacja, charakterystyczne tiki – to wszystko podpowiadało mi, z kim mam do czynienia. Większość osób nie zdaje sobie nawet sprawy, że banalna rozmowa o pogodzie i minionym weekendzie może tak bardzo odkrywać ich cechy charakteru. Kontakt wzrokowy, tembr głosu, umiejętność reakcji na zmianę tematu, asertywność w odpowiedziach, reakcja na stres, objawiająca się choćby czerwienieniem szyi czy potliwością dłoni, to zestaw znaków, które są w stanie powiedzieć sporo na temat człowieka. Nie chodzi o to, by bezwiednie korzystać z podręcznikowych metod i w bezkrytyczny sposób posługiwać się pseudo psychologicznymi sztuczkami. W zależności od stanowiska oraz funkcji, jaką rekrutowany miał spełniać w organizacji, odpowiednio należało dobrać zestaw tematów i poruszanych w rozmowie kwestii.

Ice-breaker na początek, a potem – w zależności od partnera po drugiej stronie stołu – albo chwila na oswojenie się z sytuacją, albo bezpośrednie przejście do meritum.

Tym meritum jesteś ty, mój kandydacie. Więc weź się w garść i sprzedawaj swoje walory jak umiesz najlepiej. Przyszedłeś tu, więc wiesz, po co się spotykamy – ja mam kupić, ty masz sprzedać. Na ile łagodnie przebiegnie ta transakcja, zależy tylko od ciebie. Nie próbuj nawet udowadniać, że znasz się na rekrutacji lepiej ode mnie. Dopóki pamiętasz o tym, że gramy do jednej bramki, jesteśmy w stanie się dogadać. Chcę poznać wszystkie twoje mocne i słabe strony. Nie staraj się unikać odpowiedzi bądź, co gorsza, kłamać. Z łatwością mogę udowodnić, że w którymś z wybranych obszarów nie posiadasz wymaganych kompetencji. W ostateczności mogę wrzucić twoją aplikację do niszczarki albo jedną zapisaną uwagą na marginesie twojego CV przekreślić na lata twój udział w jakimkolwiek procesie rekrutacyjnym. Pamiętaj, kto w tej sytuacji rozdaje karty.

Zaczynamy od swobodnej wypowiedzi; powiedz mi, co zechcesz, o sobie, a ja wykorzystam wszystko, by otworzyć cię jak puszkę sardynek.

Liczy się dla ciebie rodzina? A może podkreślasz swoje oddanie firmie? Albo masz pasjonujące hobby i od tego zaczniesz opowieść?

Najważniejszy moment w interview to ten, kiedy, poza merytorycznymi pytaniami, rekruter pozwala ci na swobodną wypowiedź. To wtedy określasz swoje priorytety, układasz pod względem ważności elementy składające się na charakterystykę twojej osoby. Oprócz tego, co mówisz, ważny jest również sposób, w jaki to robisz. Osoba, która cię słucha jest wyczulona na każdy fałszywy ton i każde zawahanie. Nie zwiedziesz doświadczonego headhuntera standardowymi formułkami. Do tej części rozmowy nie sposób jest się przygotować. Paradoksalnie, najważniejszy moment interview, to ten, którym sam siebie obnażasz.

Wiedziałem to wszystko i bez najmniejszych wahań sięgałem po wypróbowane metody.

Praca, jaką się wykonuje, zmienia człowieka. Nie inaczej było w moim przypadku. Oprócz dostrzegania w mediach wzmianek o znanych firmach, dla których prowadziłem projekty, zauważyłem, że zaczynam inaczej rozmawiać z nowo poznanymi ludźmi w sytuacjach towarzyskich. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że stosuję metody oraz sposoby z rozmów kwalifikacyjnych, by ocenić, czy ktoś jest wart mojej uwagi, czy też odrzucam go z łatką „rejected after interview”.

Przyznaję, zacząłem korzystać z profesjonalnej wiedzy również w kontaktach z kobietami.

Wystarczyło, bym otrzymał odrobinę uwagi, chwilę sam na sam. Wiedziałem, jak poprowadzić rozmowę, w jaki sposób regulować jej tempo i rytm. Umiałem łagodnie podpytywać o interesujące kwestie, by znienacka przyspieszyć i wziąć rozmówczynię w krzyżowy ogień pytań. Uzyskać wszystkie informacje i w końcu podać pomocną dłoń, wydobywając z opresji niewygodnych szczegółów, bo wiedziałem już, gdzie znajdują się te wrażliwe rejony. Umiałem przegadać z kimś całą noc, nie mówiąc nic o sobie. Potrafiłem słuchać. W końcu za to mi płacono.

Byłem w stanie, korzystając z wcześniej pozyskanej wiedzy, wykreować swój wizerunek tak, żeby odpowiadał aktualnym potrzebom. Zakładanie masek, zmienianie ich, tworzenie nowych na potrzeby chwili – codzienność łowcy głów. Poszukując kandydatów, przebijając się przez gąszcz korporacyjnych zasad dotyczących poufności, podszywaliśmy się przecież codziennie pod szefów, współpracowników, urzędników i dziennikarzy. Zdobywając informacje o strukturach całych działów każdy z nas uczył się, jak kłamać na tyle wiarygodnie, by osiągnąć swój cel.

Pewność siebie, zaufanie do swoich umiejętności, przekonanie o własnej inteligencji – to wszystko pozwalało mi czuć się swobodnie w najtrudniejszych sytuacjach.

Byłem headhunterem, człowiekiem „rozłożę cię na kawałki i poskładam ponownie”.

Siedziałem teraz bez ruchu, patrząc na wystającą końcówkę noża. Pamiętałem jego czarną krawędź i spiłowane w kwadrat ząbki po drugiej stronie ostrza – wykonany z jednego kawałka ciemnej stali, jego rękojeść stanowił opleciony misternie wokół szerszego końca czarny sznur.

Czy się bałem…? Nie było we mnie drżenia i odbierającego dech w piersiach strachu. Nie czułem obawy, pomimo, że każdy ruch mógł spowodować krwawienie. Z każdą sekundą narastała ekscytacja – stan, jaki ostatni raz odczuwałem we wczesnej młodości, paląc w ukryciu pierwszego papierosa. Przypływ adrenaliny, która przyspieszała rytm serca. W takiej pozycji nie prowadziłem jeszcze interview.

Dość powiedzieć, że czarna rękojeść wystawała spomiędzy zaróżowionych warg sromowych mojej kochanki.

Czy stałem się już świrem, psychopatą? Skoro się nad tym zastanawiałem, to chyba jednak nie. Czasem czułem się, jakbym był rozrywany przez dwie odrębne, choć w przedziwny sposób połączone ze sobą osobowości. Wydawało mi się wtedy, że potrafię jeszcze nad tym dualizmem panować.

Jedna strona mnie robiła rzeczy, które w oczach drugiej były zupełnie irracjonalne i pozbawione sensu. Zauważałem w sobie tę dwoistość zwykle po przebudzeniu się nad ranem, robiąc rachunek zysków i strat po kolejnym upojeniu alkoholowym. Jeśli budziłem się sam w swoim łóżku, znaczyło to, że balans pomiędzy zwierzęciem we mnie a istotą ludzką został zachowany. Jeśli obok leżała kobieta i musiałem intensywnie grzebać w pamięci, żeby przypomnieć sobie, w jaki sposób tu trafiła – znaczyło, że moje drugie „ja” przejęło kontrolę.

Na domiar złego znów pojawiły się sny, w których bawiłem się, rozcinając delikatną, kobiecą skórę.

Nożem. Tym samym, który teraz tkwił w kochance.

Jak do tego doszło? Po prostu ścisnąwszy pomiędzy palcami ostrze, włożyłem dłoń w pochwę kobiety, z którą chwilę temu uprawiałem seks.

Rozchylone, ociekające podnieceniem wargi sromowe aż prosiły się o kontrapunkt z czarnej stali. Kochanka spod przymkniętych powiek obserwowała moje poczynania. Czułem, jak naprężyła całe ciało, kiedy ostre zakończenie noża oparło się na różowym kapturku osłaniającym łechtaczkę. Przyłożyłem zimną stal do rozgrzanej kobiecości. Jęknęła, starając się zapanować nad naturalnym odruchem cofnięcia bioder. Przez moment bawiłem się jej wrażliwością i strachem, tą mimowolną obawą przed byciem zranioną. Rozwarte uda dawały sporo przestrzeni do zabawy kobiecością. Przesunąłem zimną stalą po wydatnych wargach sromowych. Zamknęła oczy, skupiając się na odbieraniu bodźców dotykowych. Już po chwili zataczała pupą małe kółka, prowokując, balansując na granicy niebezpieczeństwa. Przerzucała ciężar odpowiedzialności na mnie, zachowując się coraz agresywniej, napierając coraz mocniej na sztych.

Ale chciałem sięgnąć po więcej.

Ująłem głownię za całą szerokość klingi, przez moment ważyłem chłodny metal w dłoni. Zanim zdążyła zaprotestować, wsunąłem ułożoną pomiędzy moimi palcami matową klingę pomiędzy śliskość dwóch fałdek skóry.

„Zanim zdążyła zaprotestować” – nie sądzę, by protestowała. Jeśli bezkarnie można powiedzieć o mnie, że jestem świrem, to moja partnerka zasługiwała na miano świruski do kwadratu. Przecież to ona mnie sprowokowała. Bezbłędnie potrafiła przeskakiwać pomiędzy mną pierwszym, a mną drugim – chwiała moimi emocjami tak swobodnie, że chyba zatraciłem się już i nie wiedziałem, kto jest tym mną właściwym.

Ale dziś to ja miałem kontrolę.

Wyjąłem dłoń, pozostawiając niebezpieczne narzędzie we wnętrzu kochanki.

Chwyciłem mocno za rękojeść. Dobrze, że sznur wchłaniał wilgotność wyciekającą z jej środka i przesączającą się po ostrzu, inaczej nie byłbym w stanie utrzymać go nieruchomo.

Pościel przesiąkła naszymi zmieszanymi zapachami: męskiego potu, kobiecego wyczerpania, seksualnych wydzielin… Barłożyliśmy się w niej przez ostatnie kilkanaście godzin.

– Opowiedz mi coś o sobie. – Spokój w głosie zaskoczył mnie samego.

– Jestem… – Zamarła na chwilę, szukając słów. – Jestem najpiękniejszą kobietą, jaką miałeś okazję spotkać w swoim życiu.

– Mam śliczny brzuch, najpiękniejszą twarz, świetną pupę… Nie sądzisz…?

Wyprostowała nogę i oparła stopę o moje ramię.

Nie odpowiedziałem. Zarówno ona, jak i ja zdawaliśmy sobie sprawę, że jest najbardziej atrakcyjną kobietą, z jaką kiedykolwiek się spotykałem.

Rzeczywiście, patrząc na jej smukłe łydki, płaski brzuch, linię żeber aż po same obojczyki rysujące się pod delikatną skórą, nie mogłem opanować zachwytu. Dodatkowo pełna piegów twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi i duże, intensywnie zielone oczy sprawiały, że przyłapywałem się na myśli, co taka ślicznotka robi z takim brzydalem jak ja.

Moje palce w tym czasie przewędrowały na głownię. Zacisnęły się wzdłuż klingi i, rozsuwając na swojej drodze porowate wnętrze pochwy, dotarły w końcu do czubka noża. Kochanka skrzywiła się z bólu. Nie zamknęła jednak drogi do sromu.

– Powinieneś być wdzięczny, że zechciałam na ciebie zwrócić uwagę w klubie. – Uśmiechnęła się z wyższością.

Wytrzymałem jej wzrok. Zastanowiła mnie ta pewności siebie. Mój zmysł wyczuwania przesady włączył ostrzegawczy alarm. Ta śmiałość wydawała się aż nadto widoczna, może nawet zbyt eksponowana, by uznać, że to naturalny przymiot leżącej przede mną dziewczyny.

Palce mocno uchwyciły ostrze wewnątrz pulsującego wnętrza. Ostry czubek sztychu wbijał się w opuszek palca wskazującego. Powoli, ani na moment nie straciwszy kontaktu wzrokowego, wysunąłem i włożyłem z powrotem dłoń, ściskającą stalową klingę. I jeszcze raz. Ostrożnie, by nie wyślizgnęła się ze wszechobecnej wilgoci.

Kochanka oddychała głęboko, przez rozchylone nozdrza. Napięte od kilku chwil łydki i uda zaczęły drżeć – czy to pod wpływem zmęczenia, czy podniecenia.

– Czemu zwróciłaś na mnie uwagę? – Odpływała, a ja nie chciałem, by wymknęła mi się zwykłym orgazmem. Znów skupiła wzrok.

– Byłeś taki oszołomiony i zapatrzony we mnie… – urwała w pół zdania. Niekontrolowany jęk wydobył się z gardła. Palce zaciśnięte na klindze wprowadzały w nią chłód stali.

– Lubisz być podziwiana… – Na moje stwierdzenie odpowiedziała skinieniem głowy.

– Jestem ładna i mam klasę. Nie to, co twoje poprzednie kaszaloty albo inne bezguścia. – Znów poszukała potwierdzenia w moich oczach.

– Mhm… – Dłoń miarowo przesuwała się pomiędzy całkowicie wygolonymi wargami sromowymi.

Powoli elementy puzzli, z jakich budowałem jej postać, zaczynały pasować do siebie. To był kolejny raz, kiedy wracała do porównań z innymi. Czyżby to była pewność siebie, która skrywała aż tak rozpaczliwą potrzebę akceptacji?

– Co lubisz? – podrzuciłem kolejne pytanie.

– Lubię twoje palce – wydyszała.

– A oprócz tego?

– Lubię… być zakochana…

–….albo zauroczona. – Głos z melodyjnego powoli przechodził w chrapliwy, w miarę jak wzmacniałem stymulację wewnątrz.

– Jaka jest różnica?

– Nie ma – uśmiechnęła się rozbrajająco, przesuwając się ostrożnie na poduszce i wypinając biodra ku przodowi.

– Czemu nie ma różnicy?

– Bo to wszystko jest chwilowe.

– Chwilowe? – dopytywałem, nie przestając nawet na moment masturbować jej palcami i nożem jednocześnie.

– Najbardziej lubię te pierwsze emocje, niepewność, badanie się… – Bezwstydnie eksponowała łono. Jedna z kobiecych dłoni przywędrowała w okolice łechtaczki.

– A potem to mija… – Bardziej stwierdziłem fakt, niż zapytałem.

Spojrzałem w głąb samego siebie; skąd ja znam ten schemat? Kilka miesięcy amoku, a na koniec znudzenie, skutkujące poszukiwaniem kolejnego zauroczenia.

– A teraz jesteś zakochana? – Sam usłyszałem nienaturalność własnego głosu.

– Nie pieprzę się, jeśli nie ma tego „czegoś”. Rozumiesz? – Chwyciła mnie za rękę, uniemożliwiając ruch wewnątrz pochwy.

Po kilku sekundach uwolniła moją dłoń. Wszedłem w nią powoli, przycisnąwszy wcześniej ciepłe już teraz ostrze do rozsuniętych płatków. Między palcami spływało podniecenie. Upajałem się tą chwilą, jednocześnie narzucając sobie opanowanie i trzymając na wodzy pożądanie.

– A co się dzieje „po”? – zignorowałem jej poprzednią uwagę.

– Po… znajduję sobie innego faceta, bardziej interesującego – uśmiechnęła się bezwstydnie.

Potrafiła mówić o najbardziej intymnych sprawach, nie odwracając nawet na moment wzroku. Czyżby była aż tak świadoma? To, co we mnie budziło skrępowanie i coś w rodzaju żalu, było dla niej naturalną konsekwencją wydarzeń. Ja sam nigdy nie miałem odwagi przyznać się, że to, co nazywałem poszukiwaniem emocji, było zazwyczaj po prostu znudzeniem oraz potrzebą nowości. Ona mówiła mi to prosto w twarz w momencie, kiedy byłem jeszcze taką nowością.

Czy miało to zabrzmieć jak ostrzeżenie? Czy był to wyprzedzający manewr, jakże często przeze mnie stosowany: „przecież mówiłem, że jestem skurwielem”. Alibi na wypadek, gdyby coś poszło nie tak?

A może pomimo wizerunku złej i zepsutej kobiety obawiała się na równi ze mną zaangażowania w coś trwalszego niż cotygodniowy seks?

– Wiesz… – Rozluźniła całe ciało, pozwalając moim palcom zagłębić się na całą długość trzymanego pomiędzy nimi ostrza.

– Jest jeszcze coś. Ja biorę więcej niż wszystko… Po mnie nie zostaje nic. – W jej oczach zapaliły się złe ogniki.

Twarz, która jeszcze przed momentem mogła być wzorem dla obrazów przedstawiających madonnę z obrazów Santiego, nabrała aroganckiego charakteru.

– Co masz na myśli?

– Sam zobaczysz…

– Mogę obiecać, że dam ci wszystko – zapewniłem pół żartem, pół serio, nie przerywając stymulowania jej wnętrza.

– Ja chcę więcej. Więcej niż wszystko. – Rozrzuciła ramiona na boki i uśmiechnęła się tryumfalnie.

– A teraz już koniec tego przesłuchania, chcę się z tobą pieprzyć. – Jednym ruchem uniosła i wycofała biodra. Poczułem na wilgotnych palcach chłodniejsze powietrze.

Zdałem sobie sprawę z tego, że kontrolowała sytuację w nie mniejszym stopniu niż ja. Odrzuciłem nóż, który z brzękiem upadł na drewnianą podłogę.

Zamruczała z zadowoleniem, przyjmując mnie w siebie.

Kiedy zanurzyłem się w kobiecym wnętrzu, a jej nogi oplotły moje biodra, pomyślałem, że wcale nie jestem pewien, kto prowadził interview. Czy to ja wyciągałem z niej informacje, czy też kochanka wykorzystała moje zadufanie, by przekazać mi to, czego nie chciała mówić wprost.

Zaciśnięte na oparciu łóżka dłonie, odchylona w tył głowa z burzą czarnych włosów, drgające w rytm pchnięć pośladki – ten widok oraz drżenie wewnątrz niej, zapowiadające nadchodzące spełnienie, sprawiły, że orgazm przyszedł niespodziewanie i gwałtownie.

Chwilę później, paląc papierosa na szerokim parapecie okna, czułem się całkowicie pogubiony. Jakby ktoś rozłożył mnie na kawałki, które musiałem sam pozbierać i ułożyć na nowo. Pomyślałem, że to, co chciałem dziś zrobić, było totalnie bez sensu. Patrząc, jak przeciąga się w łóżku, poczułem falę ciepła i dziwnej czułości. Zrozumiałem, że w końcu trafiłem na kogoś, kto na równi ze mną umie prowokować i manipulować. W końcu miałem przed sobą partnera. Osobę wartą tego, by być szczerym – i wobec niej, i wobec siebie. Dotarło do mnie, że to jest moment, w którym powinienem podjąć decyzję – albo porzucić wszystkie maski, albo ten układ nie ma sensu.

– Kotko… – Mówienie przychodziło z trudem.

Popatrzyła na mnie uważnie.

– Chcę ci coś o sobie opowiedzieć… – Zaciągnąłem się dymem.

Słowa popłynęły same.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Historia „typowej” kariery młodego mężczyzny obracającego się w świecie yuppies (och, jak nie cierpię podobnych słówek). Można ją widzieć po prostu i ekscytować się sceną erotyczną – dla jednych smakowitą, dla innych szokującą, jeszcze dla innych może niesmaczną. Ja zaraz po pierwszym czytaniu zobaczyłem opowiadanie jako niezwykle trafną metaforę dla pewnego okresu życia ludzkiego, nazwanego umownie dojrzewaniem – na tym można streszczenie metafory skończyć, ale doprecyzuję – dojrzewaniem do niebanalnych (wartościowych) uczuć i związków. Młody człowiek pełen ideałów wkracza w profesjonalne życie i ulega transformacji pod wpływem biznesowych realiów. Żądza sukcesów, przymus materialny zmieniają go w bezwzględnego, opancerzonego cynizmem wolnego strzelca. Zaczyna patrzeć na ludzi z góry, znajduje korzyść i podnietę w manipulacji i innych technikach sterowania ludźmi. Równolegle do profesjonalnej działalności, bohater wiedzie hulaszcze, jak się domyślamy, życie. Jego świat zawodowy i towarzyski przenikają się. Techniki manipulacji rozwinięte w działalności łowcy głów może z powodzeniem wykorzystać w podrywie atrakcyjnych kobiet. W chwilach refleksji sam zdaje sobie sprawę, iż jego idealizm niemal całkowicie się zatracił, a aktualne życie cechuje dwoistość Jekylla i Hyde’a, przy czym gorsze instynkty zaczynają przeważać. Traktuje kobiety równie instrumentalnie jak ludzi, których rekrutuje.

W życiu młodych ludzi, których symbolizuje tytułowa postać, następują zwroty. Często po serii zauroczeń przychodzi relacja, która daje szansę na więcej. Bohater, szykując się do skrzywdzenia kolejnej ofiary (wybaczcie, ale tak umownie interpretuję scenę barłożenia, której rekwizytem jest nóż), zaczyna dochodzić do przekonania, że życie sprawiło mu więcej niż fascynującą niespodziankę.

Tyle o metaforze.

Konstrukcyjnie opowiadanie bardzo udane. W pierwszej części budowa portretu bohatera, wzniecająca zwolna ciekawość. Pozwala docenić niezwyczajność emocjonalnych zjawisk ( uderzenie kosy o kamień), jakie mają miejsce podczas sceny niebanalnego seksu. Genialne – mówię bez przesady – dialogi (bierze w nich udział urzekająca zielonooka, piegowata bohaterka) i klimat wspomnianej sceny oczarowały mnie, aczkolwiek techniczne manipulacje bohatera nie stawały mi przed oczyma – jako niedoświadczony człowiek miałem problem, aby sobie realistycznie scenę seksu z nożem wyobrazić.

Brawo, Autorze.

Widzę,że konsekwentnie kreujesz sobie reputację 😉

Jak zwykle dobrze dobrana fotografia, nie zdradzająca treści i pobudzająca ciekawość. Opowiadanie z głębszym sensem, podoba mi się. Nie stawiasz tutaj tylko na obrazy i dźwięki towarzyszące scenom erotycznym, lecz wchodzisz w butach prosto do umysłu czytelnika. Kipiąca seksem scena wypełniona współczesną filozofią. To jest to!

Jak zawsze u Barmana-Ravena – dobry, wartki styl. Zdania dopieszczone, zdarzają się perełki.

Interesująca scena z nożem. Pobudza wyobraźnię.

Niestety, bohaterowie zbyt powierzchownie opisani, bym się nimi przejmował. Wątek headhunterskich zdolności niewykorzystany w wystarczającym stopniu. Narrator tak naprawdę nie odkrywa prawdy ukrytej za przechwałkami kochanki. O nim też tak naprawdę niewiele się dowiadujemy, bo opowiadanie urywa się w momencie, gdy mógł powiedzieć coś prawdziwego na swój temat. Ponieważ postacie były mi dość obojętne, cała historia nie zaangażowała mnie w większym stopniu. Gdyby nie to, że opowiadanie jest naprawdę krótkie, nie wiem, czy doczytałbym je do końca.

Pozdrawiam
M.A.

Dzięki za komentarze.

Karel – "życie sprawiło mu więcej niż fascynującą niespodziankę" otóż to, i nie ważne co o sobie powie w dalszej części, to moment, w którym postanawia się odsłonić jest clou sprawy.
Dialgi podsłuchane i zapisane niemal w niezmienionej postaci.

Paco – dziękuję.

Megasie, cenię sobie Twoje opinie, ale to jest opowiadanie, czyli "Krótki utwór epicki o prostej akcji, niewielkich rozmiarach, jednowątkowej fabule, pisany prozą."
Stąd wiele pozostawiam domyślności czytelnika.

Zdaję sobie sprawę, czym jest opowiadanie, ale dziękuję za przywołanie definicji. Repetitio est mater studiorum, jak mawiali Rzymianie:-)

Tym niemniej są opowiadania dłuższe i krótsze. Jednowątkowe, jak i nieco bardziej rozbudowane (definicja najwyraźniej nie jest tutaj ostra). A w tym opowiadaniu zabrakło mi szczypty informacji na temat bohaterów. Tyle, bym mógł ich "poczuć". Zwłaszcza ją.

Pozdrawiam
M.A.

Bardzo dobre. Kiedy czytam takie Twoje teksty, czuję się zaproszona do wnętrza Twojej głowy, a to rzadkie zaproszenia. Dziękuję.

Fantastycznie opisany moment refleksji bohatera, kiedy to trafia wreszcie na swoją połowę. Kiedy z myśliwego staje się zwierzyną i zadziwiony stwierdza, że to wreszcie nie on pociąga za wszystkie sznurki. To chwila w której wreszcie inne kobiety przestają istnieć lub są ledwie zauważalne.

Gratuluje. Jednocześnie czytając tak wyrafinowane sceny erotyczne, budzą się we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony przemożna chęć bycia Twoją kochanką, z drugiej ( Wilczyca, Harfa, Bettie itp) chęć natychmiastowej ucieczki.

Czytam i po kliku zdaniach pojawia się myśl 'wygląda na autorstwo barmana', a po dojściu do opisu podwójnej natury myśl zmieniła się w pewność. I tak sobie myślę dalej, że tego bohatera w różnych odmianach już znamy. znamy z niekończącej się pogoni za doświadczaniem, odczuwaniem i obserwowaniem doświadczania innych. Z zamiłowania do przebieranek, do przykrywania pod maską sukinsyna wrażliwości wymykającej się w opisach świat. I do odkrywania spod maski wyrafinowanego i oddanego ( choć krótkorwale) kochanka nadętego bufona z silnym przekonaniem o własnej wielkości. I ostatnia myśl jaka mi się nasuwa, to myśl, że w tym wszystkim jest dużo smutku i złości. I mało szczęśliwości. Z tego co kojarzę i co wszyscy pewnie czytali u Coehlo, i innych myślicieli, szczęście nie leży w kolejnym oddaniu się okresowi amoku. Ale nie leży też w zdobyciu najpiękniejszego i najciekawszego trofeum. A początek drogi w wymianie myśli i budowaniu bliskości i intymności to malutki kroczek długiej wędrówki.
Ale mimo wszystko za niedopuszczenie do tego by partnerka 'umknęła w zwyłym orgaźmie' dostaje bohater 6tkę. Umie się chłopak zabawić nawet jak potem pozgrzyta zębami…

Napisz komentarz