Nie ma żadnego większego grzechu
niż brak namiętności
i żadnej większej zasługi
niż błogość.
Czandamaharoszana
Spokojny wieczór w jednej z podwarszawskich miejscowości zakłócił dźwięk syren. Stałem wychylony w oknie, paląc papierosa. Na nieodległej szosie samochody ustępowały miejsca błyskającym niebieskimi światłami wozom strażackim. Bliskość trasy szybkiego ruchupowodowała, że byłem już znieczulony na tego rodzaju wydarzenia. „Do wszystkiego można przywyknąć” – pomyślałem, aprobując swoje zobojętnienie.
Ostatnie zaciągnięcie się papierosem i czerwony ognik poszybował w dół, znikając w czerni listopadowej nocy. Ruch na szosie znów wrócił do swojego jednostajnego szumu. Zanim zatrzasnąłem skrzydło okna, jeszcze raz wciągnąłem w płuca zimne, wilgotne powietrze.
Przesunąłem dłonią po ogolonej czaszce, wyczuwając pod palcami wyraźne zgrubienie blizny. Od operacji minęło już prawie trzy miesiące, tylko szrama biegnąca od czoła wzdłuż całej głowy przypominała o wydarzeniach z nieodległej przeszłości. „Do wszystkiego można się przyzwyczaić” – smutno uśmiechnąłem się do swoich myśli i wróciłem na kanapę.
Rudy kot popatrzył na mnie z wyrzutem, kiedy przesuwałem go z książki, ale już po chwili gardłowe mruczenie wypełniło ciszę pokoju. Gorąca herbata parowała w kubku. Cynamonowy aromat dodawał ciepła i przytulności, zapowiadając zbliżające się święta. Spokój układającego się do snu domu.
Nie mogłem skupić wzroku na literach, zdania rozmywały się i gubiły sens.
„Widzisz kocie, jestem tak zmęczony, że nawet Tyrmand nie jest mnie w stanie rozbudzić” – nie wiem, czy mówiłem to na głos, czy tylko w myślach. Odkąd jedynym towarzyszem moich dni i wieczorów stał się rudy kot, przestałem zwracać uwagę na to, czy gadam sam do siebie, czy mamroczę do zwierzaka. Ta bestia zdawała się rozumieć wszystko, ale jednocześnie nie przejmować się niczym oprócz pełnej miski i swojej porcji czułości. Była więc idealnym partnerem do rozmów z takim popaprańcem jak ja.
Odłożyłem książkę grzbietem do góry, choć równie dobrze mógłbym nie zaznaczać strony, gdzie przerwałem lekturę – znałem ją niemal na pamięć. Popatrzyłem na wytartą okładkę. „Siedem dalekich rejsów” – czarne litery nieledwie zasłaniały dwie postacie spacerujące brzegiem morza. Przymknąłem zmęczone powieki.
Więc znów jestem tu, z rudzielcem na kolanach, cicho grającym radiem i gorącą herbatą. Więc znów tu jestem, jak co wieczór wypatrując nocy. Więc znów tu jestem czekając, aż przyjdzie sen.
x–x–x–x–x–x–x–x–x–x–x–x–x
Zmarszczone brwi, wyostrzone poświatą komputera kości policzkowe, oczy w kształcie migdałów, ciemna grzywka, którą ogarniała z roztargnieniem – jasne światło lampy pozwalało mi bezwstydnie podglądać kobietę, która właśnie przeciągnęła się, wstając od stołu. Jej poruszenie wyrwało mnie z zapatrzenia. Ostatnie kilkanaście minut spędziła pochylona nad komputerem w charakterystycznej dla siebie pozie; z jednym kolanem podkulonym pod brodę. Z mojego punktu obserwacyjnego na kanapie mogłem śledzić każdy jej ruch, udając, że czytam książkę.
Jak bardzo lubiłem na nią patrzeć, nie da się wyrazić słowami. Każdy jej gest i każda poza były dla mnie zachwycające. Dodatkowo wspomnienie wczorajszego wieczoru nadal paliło w podbrzuszu. Wciąż więcej i więcej. I wciąż bez nasycenia. Menstruacyjna krew kapała obficie, spływając spomiędzy gwałconych warg sromowych. Mocne uderzenia bioder, wilgotność podniecenia zmieszana z metalicznym posmakiem jasnej czerwieni i słodkawy smak na moim języku i wargach. Mocno, bez zahamowań, bez ograniczeń. Tylko jej ciało i moje. Bez gry wstępnej, bez oglądania się na to, jak być powinno, bez przejmowania się konwenansami. Tylko ona i ja. Wrażliwość i odczuwanie potęgowane głodem, tak charakterystycznym dla tego jedynego momentu. Brałem ją dla siebie i dawałem siebie całego. Syciłem wzrok wyprężonymi udami, zachłannie wpatrywałem się w rozwartą kobiecość, pozwalałem się ujeżdżać, by za moment pierdolić jej ciało aż do granicy bólu. Jęczała spode mnie, błagając o litość, kiedy członek wdzierał się głęboko we wnętrze jej brzucha, by po sekundzie prosić, żebym nie przestawał, żebym wdarł się jeszcze głębiej.
Podarte pończochy, zakrwawione łóżko, rozrzucone w nieładzie szpilki i rozmazana smuga czerwonej szminki w kąciku ust – moja miłość, kiedy już była w stanie zapalić papierosa, wyglądała jak po brutalnym gwałcie.
Oto my – oto ja i moja najbardziej rozwiązła kochanka.
Jedność ciał i jedność zmysłów. Nie trzeba było nam gierek, nie trzeba prowokacji. Wystarczyło, że pojawiała się w pobliżu i osiągałem stan bliski euforii. Nie musiałem planować, nie miałem potrzeby realizowania specjalnie wymyślanych projektów. Wszystko działo się samo. Tak, jak to było również zaledwie kilkanaście godzin temu.
Teraz podniosła się zza stołu i tanecznym krokiem podeszła do kanapy. Bez słowa przytuliła się do moich nóg. Dwoistość emocji: pożądania zapierającego dech w piersiach i czułości niemożliwej do opisania. Podsunęła głowę pod mój dotyk, pozwalając, by moje palce błądziły wśród delikatnych pasemek. Zagarnąłem miękkość włosów w garść, pochyliłem się nad nią i wetchnąłem oszałamiającą mieszankę jej naturalnego zapachu.
Wrażenie ekstazy. Woń, która działała na mnie jak narkotyk.
Zamknąłem oczy wwąchując się w tęczę zapachów, próbując nazwać jej poszczególne nuty zapachowe – feromonów, delikatnej nutki miodowej odżywki do włosów w połączeniu z ledwie wyczuwalną aurą cynamonu i paczuli. Kolejny fetysz na mojej liście. Kolejny element układanki, przy pomocy której próbowałem, nim spotkałem właśnie ją, zbudować wyobrażenie kobiety idealnej.
Z uśmiechem zadowolenia podstawiła do głaskania swój kark. W kocich oczach mogłem dostrzec iskierki rozbawienia i pewności, jak to u kotów, że cały świat istnieje właśnie po to, by mogły mruczeć i by je głaskano. W głębi mnie, niezaspokojone podniecenie z poprzedniego, brutalnego wieczoru, mieszało się z kiełkującym pragnieniem delikatności i subtelności.
Jeszcze moment temu, na samą myśl o jej ciele, byłem gotów przemocą i żądzą drzeć, ranić i sprawiać ból, a teraz czułem wypełniającą każdy zakamarek ciała potrzebę czułości.
Kilka chwil później przesuwałem dłonią wzdłuż napiętej łydki. Nikłe światło świec barwiło sypialnię w ciepłej tonacji. Nasączona miodowym kolorem skóra lśniła kusząc, by polizać, by ugryźć, by zatracić się w odczuwaniu. Opanowałem pierwszy głód bliskości, pozwalając i sobie i jej na rozluźnienie i zabawę dotykiem.
Od kostki, poprzez napięte ścięgna, pod kolano i na wprost, poprzez wstęgę uda, niemalże do zamkniętej jeszcze kobiecości. Oliwka nadawała skórze złocisty poblask. Naciskałem delikatnie, tak by sprawić jak najwięcej przyjemności – tak, by poprzez dłoń docierało do mnie jak najwięcej wrażeń.
Ciepło i poddająca się najlżejszym muśnięciom skóra, powodowały ledwie wyczuwalne łaskotanie w podbrzuszu. Każda sekunda trwania w takiej bliskości wydawała się wiecznością. Kiedy moja dłoń pokonała wzniesienie pupy, kochanka zamruczała, podsuwając się bliżej i łaknąc dotyku. Szukające drogi, dłonie obiegły krawędź biodra, musnęły ciemniejącą pod pełnymi półkulami dolinę, aż delikatna szorstkość gęsiej skórki na pośladkach zatrzymała je na dłuższy moment w wędrówce.
Jeśliby w jakikolwiek sposób mierzyć stopień mojego zauroczenia cielesnością, oddanie i uwielbienie dla jej pupy byłoby koronnym dowodem na to, że żadna inna kobieta nie zawróciła mi tak w głowie. Ubrana w ołówkową spódnicę, opięta wąskimi dżinsami, okryta zmysłową bielizną, bądź kusząca zgrabnością sportowego stroju – naga, ociekająca wodą, zaczerwieniona od klapsów, z odciśniętymi śladami lin – ta pupa śniła mi się po nocach. Przytuliłem twarz do dwóch chłodnych pośladków. Oczyszczające westchnienie i zamknięcie oczu. Chwila zatrzymana w czasie i przestrzeni.
Uwielbiam te momenty, kiedy czas przestaje mieć znaczenie, kiedy wszystko, cała rzeczywistość na krótko zamiera w bezruchu, kiedy dotyk i rytm oddechu są wszystkim.
Na nowo rozpocząłem wędrówkę. W dotyku coraz mocniej napinających się palców, można już było wyczuć nutę pożądania.. Coraz bardziej niecierpliwie dążyłem ku kolejnemu miejscu, które fetyszyzowałem.. Oto i ono; szczupłe plecy, gdzie pod naoliwioną skórą czekały na mój dotyk mięśnie. Mięśnie, których układ znałem na pamięć. Mięśnie, których poruszenia wprawiały mnie w stan bliski ekstazy, kiedy drgała, zapierając się pod wpływem moich pchnięć, gdy brałem ją od tyłu.
Ledwie przetarłem dłonią własnoręcznie przeze mnie wyryty na jej skórze triskelon, ledwie poczułem pod palcami zarys łopatek, ledwie przejechałem wzdłuż wyraźnej linii kręgosłupa… i zanim zdążyłem choć w części nasycić pragnienie dotyku, kochanka odebrała mi dostęp do swoich pleców.
Cichutko pomrukując, otworzyła uda zapraszającym gestem. Jeszcze przez moment udawało mi się panować nad potrzebą przytulenia, ale kiedy przyciągnęła moją głowę i pocałowała głęboko w usta, straciłem resztki kontroli.
Pierwsze pchnięcie bioder i zanurzyłem się w wilgotnej, czekającej na wypełnienie kobiecości. Powoli, niespiesznie, obsypując pocałunkami wyraźnie zarysowane obojczyki, doszedłem do dna pochwy. Poczułem, jak nasze ciała zespalają się w jedność. Jej ręce na moich plecach, moja dłoń w jej włosach, oplatające mnie nogi, drżenie oddechów i seks w tantrycznym niemalże uniesieniu. Jej ciało otaczało mnie z każdej strony – usta nie musiały szukać miejsca do złożenia kolejnego pocałunku, wszystko działo się jak w transie.
Chciałem jej tak bardzo, a jednocześnie wypełniała mnie czułość i delikatność. Rytm pchnięć nie narastał. Nie byłem gwałtowny i zaborczy. Pozwalałem sobie na nieskrępowany, dotyk, który wynikał z wewnętrznej potrzeby – nie był dyktowany znajomością kobiecego ciała, czy sztuczek erotycznych doświadczonego w łóżku faceta. Poruszaliśmy się w natchnieniu, jakby jakaś tajemnicza siła dyktowała naszym połączonym ciałom kolejne gesty. Wypełniało mnie poczucie zjednoczenia z kimś najbliższym na świecie. Wystarczyło, że poddałem się wszechogarniającemu błogostanowi, bym mógł dawać dotyk tak delikatny, że prawie niemęski. Nie pamiętam, jak długo trwaliśmy w tym stanie. Orgazm był nieodłącznym elementem nastroju chwili i naszego zespolenia. Znów staliśmy się magiczną istotą złożoną z dwóch nierozłącznych bytów.
Chwilę później leżała rozluźniona, z głową opartą o zagięcie ręki. Włosy rozsypały się na całą twarz i czoło. Drobne piersi z wyraźnie zaznaczonymi brodawkami unosiły się w spokojnym oddechu. Patrzyłem na nią z zachwytem. W poblasku świateł zza okna mogłem patrzeć na zarys policzków, zgrabnego nosa, pełnych ust i kształtnej brody.
Każdej nocy, kiedy zasypiałem wtulony w jej ciało, wypełniało mnie poczucie wdzięczności, że los pozwolił mi ją spotkać. I jednocześnie czułem obawę, że kiedy się obudzę, rano jej nie będzie. Ogarniał mnie strach, że wszystko, co narodziło się między nami, wszystko, co jej pojawienie się obudziło w moich uczuciach, że to wszytko jest tylko senną imaginacją. Dlatego pomimo zmęczenia, pomimo nadchodzącego świtu leżałem zasłuchany w jej oddech i wtulałem się w drobne ciało obok mnie, próbując zapamiętać, ocalić jeszcze i te ostatnie chwile, na wypadek, gdybym to wszystko sobie tylko wyśnił.
Z trudem udało mi się otworzyć jedno oko, by sprawdzić, czemu nie mogę się poruszyć i czemu jest mi tak ciężko oddychać. Na wprost twarzy napotkałem bursztynowe ślepia rudej kotki. Rozłożone na kołdrze puszyste łapy zaciskały się i rozluźniały w rytm basowych pomruków. Jeszcze przez moment nie wiedziałem, gdzie się znajduję.
Przetarłem twarz, jednocześnie zrzucając kota z siebie. Sięgnąłem dłonią do skroni i dalej na wygoloną głowę. Znajome zgrubienie szerokiej blizny przywitało opuszki palców. Strach ścisnął gardło, odbierając oddech. Nagle zobaczyłem otwierające się drzwi od sypialni.
– Jerzy…! Mam tego dość. Wstawaj, ty cholerny śpiochu! – Jak przez mgłę docierały do mnie słowa: – Kawa ci wystygła… Obiecałeś, że wstaniesz razem z dzieciakami.
Jej głos i śmiech szkrabów dobiegający zza ściany sprawiły, że w oczach stanęły mi łzy.
Zacisnąłem mocno powieki – „jeśli to sen… to nie chcę się budzić”.
.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Karel Godla
2013-12-13 at 16:24
To jest erotyka i nic ponad erotykę. Pięknie mieści się w definicji. Urokliwe, nastrojowe, słodkie ale nie przesłodzone. Brawo.
Megas Alexandros
2013-12-13 at 16:50
Proszę, proszę – Barman-Raven w nieco innej niż zazwyczaj odsłonie. Dziś jest lirycznie, onirycznie, poetycko, a nawet, czasami, chciałoby się rzec – romantycznie.
Język niezwykle plastyczny, ale zarazem umiejętnie przekazujący emocje: żal po stracie, nadzieję, miłość, tęsknotę, nienasycenie. A nawet tkliwość. Tylko pozazdrościć warsztatu!
Podsumowując: to jest kawałek (no dobrze: kawałeczek, bo tak krótko, że aż boli) całkiem porządnej literatury. Czytać można, powinno się, a nawet trzeba!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2013-12-13 at 20:11
Ładne, romantyczno nostalgiczne takie. Najbardziej ujął mnie moment kiedy bohater patrzył na kobietę i pomimo całonocnego zmęczenia jeszcze napawał się świadomością jej istnienia. Przeżuwanie i smakowanie każdej chwili. Wieczny głód. A wszystko mija. Czy namiętność może trwać i nie rozpłynąć się w codzienności?
Anonimowy
2013-12-14 at 06:49
Znowu ten black&white. No ile jeszcze, mocium panie… Chcemy kolorowych ilustracji!!!
Absent absynt
zu
2013-12-14 at 17:09
Inny Barman.Czytając poprzednie opowiadania chwaliłam kunszt literacki,ale nie chciałam być/żyć w jego świecie.Nieważne,czy w końcu opublikowałam te komentarze ;-)To obecne ,żywe,mocne…wzięło mnie.Takie babskie,po drinku,dooobre.Wiesz,dlaczego.
zu
2013-12-14 at 18:44
Taki nastrój dedykuję,bo wyczuwam: http://www.youtube.com/watch?v=l8Zf0IhQ1zc
Sinful Pen
2013-12-15 at 23:13
Delikatniejsza wersja Barman smakuje równie ciekawie jak ta ostrzejsza, bardziej mroczna. Cóż miło odkryć, że Barman potrafi też łagodniej. Jedyna "wada" to ilość tekstu, ale ocena – oczywiście – najwyższa.
Pozdrawiam.SP
Barman Raven
2013-12-16 at 09:17
Dziękuję za komentarze. Opowiadanie zyskało (bardzo wiele) dzięki korekcie Karela. Jego cierpliwości zawdzięczam to, że "Sen" nie utonął w ochach i achach. Karelu – dzięki.
Anonimowy
2013-12-16 at 13:00
Refleksyjnie, sentymentalnie, pięknie!