– Będę w Polsce. Spotkajmy się. – Krótka wiadomość w skrzynce odbiorczej. Nie potrzeba więcej.
Odliczanie dni do jej przyjazdu. Ostatni piątek. Wskazówki zegara w biurze w ślimaczym tempie przesuwały się wokół tarczy. Jeszcze piętnaście minut… pięć…
Stałem na zewnątrz i czekałem. Taksówki wciąż nie widać. Chłodny, przenikliwy wiatr przypominał, że to już listopad. Poprawiłem szalik, starając się zminimalizować utratę ciepła.
Warszawa, jak kolorowa papuga, mieniła się barwami. Kilka dni po Zaduszkach, a miasto już szykowało się na Boże Narodzenie.
Irytujące czerwienią postacie Mikołajów, kiczowate choinki we wszystkich barwach tęczy, podświetlone witryny sklepów – wszystko już było gotowe na szał zakupów i amok przedświątecznych przygotowań. Festiwal komercji, rytuału, który stracił jakiekolwiek znaczenie duchowe. Zmaterializowane marzenie o nieposkromionej konsumpcji w stolicy państwa, które miało nieść kaganek odnowy moralnej opartej na chrześcijańskich wartościach. Nienawidziłem tego szału kupowania prezentów na wyścigi, z wszechobecnym chamstwem i brakiem życzliwości w kolejkach stłoczonych przy kasach hipermarketów.
W końcu pojawiła się taryfa, przerywając moje rozmyślania.
– Na Krakowskie Przedmieście! – rzuciłem w stronę kierowcy.
Skojarzenie z biografią Toulousse Lautrec’a wywołało uśmiech. „Cocher… do Maxime’a!” chciałoby się rzec. Ale nie sądzę, by zrozumiał aluzję; kto w dzisiejszych czasach czyta biografie malarzy?
Migające światła, nadbiegające okręgi pomarańczowych latarni, biało podświetlone bryły ze szkła i metalu. Centrum. Zmrużyłem oczy i dodałem w myślach muzykę do mijanych obrazów. Nagrywałem w głowie teledysk. Miasto i jego oficjalna, „pokazowa” część świetnie nadawała się do ilustrowania piosenek w wielkomiejskim, amerykańskim stylu. Tak dobrze mi znany plastikowy blichtr korporacji. Kolejna cecha tego miasta, której szczerze miałem dość. Ale paradoksalnie nie wyobrażałem sobie mieszkania w innym miejscu na świecie. Bo przecież ja miałem swoją własną Warszawę – z praskimi uliczkami ze ścieśnionymi kamienicami, światłem latarni ledwo przezierającym przez korony drzew i torami tramwajowymi wzdłuż jezdni, które przywodziły na myśl ulice Paryża. Albo Szmulki. Tam z kolei można było poczuć się, jak w którymś z prowincjonalnych miasteczek Italii, gdzie połowa życia społecznego odbywa się albo na balkonach, albo wprost na ulicach i chodniku. Pieprzone kontrasty. Zawsze miałem do nich słabość.
Dojechaliśmy na miejsce.
Zatrzasnąłem drzwi taksówki. Chłód i lodowate ukłucie wiatru na policzku. Rzut oka na zegarek. Jeszcze mam odrobinę czasu. Sięgnąłem po papierosy. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że przy odpalaniu drżą mi ręce.
„Co się ze mną dzieje? Skąd taki niepokój? Przecież tego właśnie chcę. Ten jeden raz. Tylko raz. Nigdy więcej. Bez powtórki. Bez wspominania. Tylko ten jeden raz.”
Uspokoiłem walące z przejęcia serce. Wdech – wydech. Jak przed skokiem do wody.
Ciekawe czy już jest? Właściwie czy są? Ona i moja ekskochanka.
To dziwne, ale tak się polubiły, że – jak przypuszczam – łączyły je mocniejsze więzi, niż każdą z nich osobno ze mną. Czy sypiały ze sobą? Co za pytanie! Wystarczyło spojrzeć jak się dotykały, by zauważyć, że to coś więcej niż tylko babskie porozumienie.
Papieros sparzył palce, pora kończyć.
Chciałem tego. Nie wiedziałem jeszcze jak, ale na pewno chciałem. Żeby było jedyne, niezapomniane, żeby było nie do powtórzenia. Chciałem stracić rozum i poddać się czarowi chwili.
Ile razy już byłem w tym miejscu? Ile razy przeżywałem każdy z tych momentów, który miał nastąpić? Ile razy dopieszczałem tę wizję, wyposażając obraz w mojej głowie w najdrobniejsze szczegóły? Kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset..? Nie jestem w stanie zliczyć.
Gwar rozmów i zapach pubu, alkoholu zmieszanego z dymem tytoniowym, wstrzymały mnie w pół kroku. Wzrok szybko przyzwyczaił się do ściemnionego oświetlenia. Wyłowiłem poszczególne twarze w świetle świeczek, nie rozpoznając jednak żadnej z nich. Jeszcze sale w podziemiach. Drewniane schody. Minąłem bar, potykając się o stojącą z boku ławkę. Wąskie przejście. Zobaczyłem w końcu swoją byłą dziewczynę. Przy pustym stoliku.
Podszedłem bliżej. Podświadomie zarejestrowałem rozpiętą bluzkę, która odsłaniała jak zwykle odrobinę za dużo, ściągając spojrzenia okolicznych mężczyzn. Szybka myśl – ciekawe czy to wynik duchoty pomieszczenia, czy też dziewczyny znów…
– Witaj, Jerry – Pochyliła się w moją stronę, nadstawiając policzek do pocałowania.
To dziwne – wciąż się dobrze dogadywaliśmy. Ona miała swojego partnera, ja miałem swoje pogięte życie rodzinne, ale nadal ze sobą rozmawialiśmy. Rzadki okaz. Zwykle moje rozstania to „Sturm und Drang” i walka na noże. Tym bardziej uważałem, by jej nie stracić. Tym mocniej respektowałem jej prywatność i trzymałem się na dystans – unikałem gestów, które w jakiejkolwiek mierze można byłoby uznać za seksualne.
– Witaj. Sama jesteś?
– Nie, no jak sama? Tylko ze mną pewnie byś się nie spotkał. – Teraz już mogła być bezkarnie złośliwa. Skądinąd miała rację. Nie zaryzykowałbym tak dużo, żeby spotkać się tylko z nią. W tyle głowy zamajaczyła myśl o czekającej w domu żonie. I zazdrosnej kochance.
– Anka zaraz wróci. Wyszła po papierosy, bo tu nie mają jej ulubionych…
Eks rozgadała się, ale ja nie słuchałem. W myślach miałem jedynie oczekiwanie. Tym razem nie miałem zamiaru niczego sobie ani nikomu innemu udowadniać, nie miałem zamiaru doskakiwać do jakiejkolwiek poprzeczki, ani dorównywać wcześniejszym partnerom. Jeden jedyny raz chciałem po prostu być sobą.
Znów zacząłem słyszeć trajkoczącą ekskochankę.
– Namawiałam ją, żeby pojawiła się wcześniej. No i wyobraź sobie, że nie zgodziła się przylecieć dziś rano, bo miałaby zarwaną całą noc, a tak to podobno jest świeża i wypoczęta… – Słowa przywołały wspomnienia.
Poprzednim razem kiedy się spotkałem z Anką: zdziwienie tym, jak szybko zsunęła spodnie w samochodzie, poddając się dotykowi, suche wargi sromowe pod moimi palcami i… brak reakcji; wytłumione odczuwanie bodźców spowodowane długotrwałym brakiem snu. Całkowita klapa.
Uśmiechnąłem się pod nosem, ale Eks znała mnie zbyt dobrze, żeby nie zauważyć tej reakcji.
– Ej, Jerry. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wy coś razem teges? – Zachłysnęła się śmiechem. – Ty naprawę jesteś pogięty. Oj, Jerry, Jerry, kiedy ty się w końcu ustatkujesz…? – I mówiła to osoba, którą wprowadzałem w klimat BDSM-owy.
Nagle poczułem na sobie spojrzenie. To krępujące uczucie, intuicja, która każe się rozejrzeć ze świadomością, że ktoś właśnie na ciebie patrzy. Anka – stała oparta o jedno z krzeseł przy barze, rozpakowując paczkę papierosów. Krótko ścięte włosy, bluzka opinająca obfite piersi, i szerokie, wpatrzone we mnie źrenice.
Moje zatracenie, moja fantazja, moje niespełnienie, moja obietnica. Od dziesięciu lat.
Podeszła do naszego stolika, pochyliła się nastawiając policzek do przyjacielskiego pocałunku na „cześć”. Kolejne chwile jak w malignie.
Jedna część mnie uczestniczy w sytuacji tu i teraz, a jednocześnie drugą poruszam się w świecie fantazji. Moja była dziewczyna tłumaczyła coś z przejęciem, ale nikt jej nie słuchał. Szybciej! Dalej! Prędzej! – wołał każdy skrawek mnie. Widziałem, że po drugiej stronie stołu niecierpliwość osiągnęła podobny poziom. Nagle cisza. Eks przestała rezonować, a my wciąż siedzieliśmy wpatrzeni w siebie.
– Ej.. no… Dajcie sobie po razie i zachowujcie się już normalnie!
– Jedna chwilka. – Czułem, jak usta wypowiadały te słowa, bez udziału świadomości. Pochyliłem się nad drewnianym blatem i zanurzyłem się w oczekujące usta. Obydwiema dłońmi obejmowałem twarz Anki. Mocno, zaborczo cieszyłem się jej obecnością, ustami, językiem i spojrzeniem.
Żadne z nas nie zamknęło oczu – w pełni świadomie syciliśmy się tą chwilą kontaktu fizycznego. Całkowicie obecni w tym akcie seksualności w samym środku publicznego miejsca. Stop. Wystarczy.
Pobudzenie zmysłów, podrażnione pragnienie. W tym momencie nie mogliśmy sięgnąć po więcej. Chciałem jej całej, do ostatniego centymetra skóry, do każdego zakamarka, ale nie tu i nie teraz.
Widziałem w spojrzeniu Eks przemieszanie emocji. Wyczuwała napięcie między naszą trójką, ale widziałem też ogniki zdziwienia, zaskoczenia sytuacją.
Czyżby nie spodziewała się, że mogę być w takim amoku? Cóż, znała mnie jak własną kieszeń, więc wiedziała, że skłonności do zadurzania się mam aż w nadmiarze. Czyżby była zaskoczona jej reakcją? Jestem pewien, że „przegadały” ten temat już nie raz. A może to kwestia tego, że to właśnie ona i ja?
Nie chciałem marnować czasu na siedzenie w knajpie.
– Chodźmy już stąd.
– Zbierajmy się. – Przejąłem inicjatywę. Nie byłem w stanie dłużej czekać.
Schody w górę… Jej zapach. Uderzenie zimnego powietrza. Już byliśmy na zewnątrz w oczekiwaniu na Eks. Ciepła dłoń, mocny uścisk na placach, wtulona w moje ramię twarz, zapach włosów, gorąco uda.
Jasnożółte snopy światła taksówki wyrywają nasze sylwetki z ciemności.
Jadąc do hotelu, przypomniałem sobie wyrywki powieści Wiśniewskiego. Lęk przed niemożliwością spełnienia fantazji, który towarzyszył mi przez cały okres oczekiwania, prysł jak bańka mydlana. Oczywiście drżała jeszcze dziś we mnie nutka obaw przed rozczarowaniem, typowym dla długo wyczekiwanych relacji. Przecież chciałem jej od kilku lat od przypadkowego spotkania, z którego zapamiętałem czarne skórzane rękawiczki, czarny płaszcz i emanujący wkoło sex-appeal. Zniewalający, zwierzęcy kontakt na nieuświadomionym poziomie.
Nie przeszkadzało mi to, że była czyjaś. Wiedziałem, że została podarowana jako prezent urodzinowy innemu mężczyźnie jako rzecz, zabawka do spełniania seksualnych zachcianek.
Miałem różne partnerki – jedna sypiała z kilkoma innymi facetami, równocześnie spotykając się ze mną, inna występowała przed kamerkami w internecie, kolejna dorabiała jako striptizerka, jeszcze inna puszczała się jako call-girl, inne były mężatkami dzielącym swoją seksualność na obowiązkowe rżnięcie w domu i wygibasy ze mną. W przypadku każdej z nich czułem zazdrość. Głupią, męską zazdrość. Niegodne libertyna obsikiwanie własnego terenu. Wciąż drzemały we mnie wpojone katolicką indoktrynacją i wzmocnione przez środowisko, w którym się wychowywałem, archetypy limitujące swobodę erotyczną i rezerwujące ten obszar tylko dla mężczyzn. Do dziś sobie z tym nie radzę. Bywam zazdrosny o przeszłość kochanek, wymagając jednocześnie od nich wyuzdania i doświadczenia w łóżku. Idiotyczny paradoks.
Ale z Anką – mimo że wiedziałem o jej pozycji fuckdoll – nawet iskierka, nawet szpileczka zaborczości nie przemknęła przez myśli. Akceptowałem? Nie wiem. Być może to kwestia tego, że nigdy nie ukrywała swojego statusu i nie krygowała się w swoich erotycznych relacjach, sprawiała, że łatwiej było mi to przyjąć – jako oczywiste i nie podlegające dyskusji. A być może amok seksualny, w jaki wprawiała mnie jej obecność, przesłaniał wszystkie wątpliwości i odbierał jakąkolwiek refleksyjność.
W końcu dojechaliśmy na miejsce.
Eks żegnała nas z szerokim uśmiechem.
– Bawcie się niegrzecznie.
Wynajęty na dwa dni apartament w centrum Warszawy. Ja, pracując na etacie, musiałem odkładać pieniądze na seksualne eskapady. Ankę, po pół roku pracy za granicą, stać było na wystawne imprezowanie w Polsce. Taki lajf.
– Dasz mi chwilę? Wezmę szybki prysznic – zapytała po przejściu przez próg.
– Nie dam. – Zagarnąłem jej ciało blisko siebie. Pocałunek. Mocny, urwany, krótki.
– Zresztą ja też potrzebuję odświeżenia – dodałem.
Rozbieraliśmy się w akompaniamencie szumiącego prysznica. Dwoje ekshibicjonistów uwielbiających fizyczność. Bez skrępowania. Tak swobodnie nie czułem się od dawna. Kobieta, już zamknięta w kabinie prysznicowej, była wówczas osobą tak bliską, że czasami, myśląc o seksie z nią, miałem posmak relacji kazirodczej – jakbym chciał przespać się z własną siostrą.
Wpuściła mnie do zaparowanej przestrzeni, uchylając szklane drzwi. Prysznic oferował zaskakująco dużo miejsca, a w kłębach pary mogłem zobaczyć, że jedna ze ścian wykonana była z luksfer. Uśmiechnąłem się do wspomnień.
– Czemu się śmiejesz? – zapytała Anka, gdy spienioną gąbką przejechałem pomiędzy dwiema ogromnymi piersiami. Staliśmy naprzeciwko siebie w strugach wody. Nie starałem się nawet ukryć uśmiechu.
– Gdzieś już taki prysznic zwiedzałem, tyle że nie mogę sobie przypomnieć, z którą z nich… Śmieszne, że zapamiętałem wnętrze prysznica, a kobiety już nie.
Wylałem biały płyn do kąpieli na ramiona Anki i rozsmarowałem, delikatnie naciskając na ciężkie piersi i brzuch. Jej dłonie nie pozostały bezczynne. Myliśmy się nawzajem, jak małżeństwo z długim stażem, pozornie nie zwracając uwagi na seksualność.
– Zdarza się – odpowiedziała z wyrozumiałym uśmiechem.
Jej dłoń przesunęła się na moje podbrzusze. Chwyciła sterczącego penisa i odsunęła go na bok, tak że mogliśmy się w końcu przytulić do siebie. Lekkie przekręcenie ciała i całowaliśmy się w strugach wody. Zabawa wargami, językami, śliną. Kochanka ugryzła mnie w usta i obróciła się tyłem.
– Skoro już tu jesteś… – Podała mi szorstką gąbkę nasączoną płynem do kąpieli. Zgarbiła się, nadstawiając plecy. Przejechałem po skórze, zostawiając czerwony ślad. „Tak delikatna?” zdziwiłem się w myślach. Kolejne ruchy i kolejne czerwone smugi.
– Nie za mocno?
– Nie, jest okey – wymruczała.
Kiedy już całe plecy były zaróżowione, zsunąłem dłonie na szerokie pośladki. Drgnęła i oparła się dłońmi o szklaną taflę. Wtuliłem się penisem w jej ciało. Wypięła się jeszcze mocniej.
– Prowokujesz – ostrzegłem.
– Żartujesz… – Przesunęła tyłkiem po moim łonie.
Jeden ruch. Jeden ruch wystarczyłby, żebym wsunął się do jej wnętrza.
Ale to nie tak miało być. Nie tak sobie ten moment wyobrażałem. Przez chwilę siłowałem się z własną chucią.
– Nie chcę się spieszyć. – Zrobiłem krok w tył.
Odpowiedziała obrażoną miną. Ale nie wytrzymała długo i wybuchnęła śmiechem. Niskim, gardłowym, prawie męskim. Od tego jej śmiechu dostawałem ciarek. Afrodyzjak silniejszy, niż hiszpańska mucha, bo pobudzający umysł, a nie tylko ciało.
– Jesteś tak samo popierdolony jak ja… – Z rozbawieniem sięgnęła między uda, przemywając mydlinami wygolone łono. Klęknąłem, przypatrując się kobiecości. Prysnęła mi wodą w oczy.
– Nie myślałam, że to będzie tak proste.
– Co…? – spytałem, ścierając wodę z oczu.
– Sprowadzenie Ravena na kolana. – Znów się roześmiała. – Wystarczyło pokazać kawałek cipy…
– Bardzo, kurwa, zabawne. Dawaj mi ją! – Poddała się bez oporów.
Zanurzyłem język pomiędzy wydatnymi wargami sromowymi. Delikatnie, bez pośpiechu. Zamknąłem oczy w ostatnim momencie. Silna struga wody trafiła mnie w usta.
– Sio, zboczeńcu! Daj mi się umyć i będę twoja.
Niemalże siłą wypchnęła mnie z kabiny prysznicowej.
Chwilę później, wycierając włosy ręcznikiem, dołączyła do mnie w pokoju.
– Odpalisz też dla mnie? Albo nie… – Przechodząc obok, wyjęła mi papierosa z palców. Zaciągnęła się zachłannie. We wszystkim taka była. Bezpośrednia i zachłanna.
Patrzyłem na zdecydowane ruchy bujających się w takt kroków piersi. Kucnęła przy torbie, wypinając szeroki tyłek w stronę podłogi. Poczułem drgnienie przykrytego kołdrą penisa. Przedziwny sex-appeal. Zawsze wolałem chudzielce. W tym przypadku wszystko stało na głowie. Emanowała zwierzęcym magnetyzmem, wobec którego byłem całkowicie bezbronny. Z inną kobietą już uprawiałbym dziki seks, tymczasem przy niej siedziałem na pościelonym łóżku i czekałem. Sam nie wiem, na co.
W końcu przestała się krzątać. Jeszcze moment i… zgasiła światło.
W ciemności wyczułem, bardziej niż zobaczyłem, jak opadła na poduszki.
Teraz. Rozciągnąłem się na łóżku. Zamknąłem oczy. Szelest na pościeli. Dotyk dłoni. Niepewny, delikatny, nieśmiały. Długie palce zamknięte we wnętrzu mojej dłoni. Lekki uścisk. Wypuszczone z objęć, opuszkami przebiegają po skórze. Dotyk ledwie wyczuwalny, jak smuga dymu.
Poddałem się wrażeniom sensorycznym, obdarzając kobiece dłonie taką samą delikatnością. Palce splatały się ze sobą, drażniły, łaskotały i głaskały.
Chciałem jej bliskości, przesunąłem się na łóżku.
Ciepło ciała. Dłonie, usta, jej, moje. Zatracające się w sobie, gorączkowo szukające jedne drugich. Ciepłe, dotykające, wilgotne, przesuwające się powoli. Z wolna narastające pragnienie, pożądanie budzące się z każdą sekundą…
Zmysły, ograniczone brakiem światła, wyostrzyły się. Słyszałem każde westchnienie, wyczuwałem każde poruszenie się. W końcu miałem ją dla siebie. Bez ograniczeń, bez tykających zegarów, bez nadchodzących terminów i bez ustalonych spotkań. Tu i teraz. Moje zatracenie, moja fantazja, moje niespełnienie, moja obietnica.
Wilgoć prowadziła mnie do celu. Drżące wyczekiwanie. Bez pośpiechu, jak w zwolnionym tempie. Wszedłem pomiędzy pełne uda, intuicyjnie odnajdując wilgotne wargi sromowe. Rozbudzone wcześniejszą kąpielą zmysły wybuchły w ekstatycznym spazmie. Czułem jej pulsowanie i swoje napięcie. Krótki moment znieruchomienia.
Powoli wysunąłem się i wszedłem z powrotem. Bez pośpiechu penetrowałem wnętrze, pozwalając sobie całkowicie skupić się na przyjemności. Zaciśnięte powieki, napięte do drżenia wszystkie mięśnie, przygryzione usta… Zatrzymałem ruch w środku. Zmieniłem rytm. Niesamowite wrażenie otaczającego zewsząd wilgotnego ciepła. Poruszała się powoli, wychodząc naprzeciw moim pchnięciom. Bez wstydu i bez skrępowania. Z każdym ruchem głębiej. Z każdą chwilą intensywniej. Jakby to był ten pierwszy i jedyny raz. Bo to był nasz pierwszy i jedyny raz. Niepowtarzalny i wyjątkowy. Jeszcze moment i zastygłem w bezruchu.
– Nie kończ jeszcze – wyszeptała błagalnie.
Opadliśmy na pościel. Wtuliła się we mnie i znieruchomiała.
Podniosłem się na łokciach.
Głaszcząc jej czoło, obsypując pocałunkami twarz i powieki, wznowiłem ruchy wewnątrz. Już po chwili zatraciłem się do tego stopnia, że nie wiedziałem, gdzie zaczynam się ja, a gdzie kończy się ona. Nasze ciała wydawały się nieskończonością. A rozkosz narastała, potęgując uczucie zjednoczenia, zlania się w jedność.
Pierwszy orgazm był jak oczyszczający deszcz. Orzeźwiający. Po nim nadeszły następne, trwające i narastające jeden po drugim. Bez końca.
Niesamowite uczucie totalnego scalenia się z drugą osobą. Wibracje, które rodziły się w dotyku ust i rozlewały przez lędźwie wprost do umysłu. Wspólnie sięgaliśmy tam, gdzie żadne z nas osobno nigdy by nie dotarło. Przyjemność trwająca wciąż i wciąż.
To miała być długa, bezsenna noc.
Po kolejnym spełnieniu siedziałem na łóżku obok Anki.
Podniosła się i klęknęła na pościeli przede mną. Jej biust kołysał się przy każdym ruchu, budząc fetyszystyczne iskierki w podbrzuszu.
Popatrzyła wprost w moje oczy. I poprosiła:
– Uderz mnie.
– Jak to? – Zatkało mnie.
– Normalnie, uderz mnie.
– Anka…. Na pewno wiesz, co robisz?
– Tak, kurwa, wiem.
Przez ułamek sekundy zastanawiałem się jak zareagować. Nie czerpałbym z tego żadnej przyjemności – zrobiłbym to tylko po to, by zaspokoić jej erotyczną zachciankę. Spełnienie jej prośby oznaczałoby… nałożenie maski, której nieledwie kilka chwil temu się pozbyłem. To takie proste i łatwe. Strzelić na odlew. Poczuć pieczenie palców w kontakcie z jej policzkiem. Dłoń sama zacisnęła się w pięść. Nic by mnie to nie kosztowało. A później brutalny seks – taki jak ponoć lubię najbardziej.
– Nie mogę. – Rozprostowałem palce.
Podniosłem się z łóżka i zapaliłem papierosa. Oklapły fallus smętnie zwisał pomiędzy udami.
– Nie mogę… Po prostu nie mogę – powtórzyłem.
– Ja pierdolę, Jerry… – usłyszałem za plecami podniesiony głos, w którym wyraźnie słychać było histeryczne nutki płaczu.
– Wypierdalaj! Won stąd! – Wykrzyczała w moim kierunku. Obróciłem się akurat we właściwym momencie, żeby złapać ciśnięte we mnie papierosy.
– Anka, zrozum…
– Wyjdź. Po prostu spierdalaj! – przerwała mi. Kobieta, która jeszcze chwilę temu prowokowała swoją nagością, teraz zakrywała się fragmentem wymiętoszonej pościeli przed moim wzrokiem. Bez słowa wycofałem się do przedpokoju. Moje szamotanie się z dżinsami niosło się echem w grobowej ciszy apartamentu.
Misz-masz w emocjach i bałagan w głowie.
Właśnie zostałem wywalony na zbity pysk, bo nie chciałem uderzyć kobiety. Z drugiej strony – trudno się dziwić. Nie mieliśmy czasu na rozmowę. Spodziewała się kogoś innego. Faceta, który swoje bedeesemowe skłonności realizował mało selektywnie. Pieprzony eufemizm. Wciskałem tę swoją pseudodominację wszędzie i zawsze, bo był wygodną maską.
Spodziewała się starego mnie. To jakiś koszmar. O ironio, zaliczyłem fuckup w momencie, kiedy zdołałem w końcu poskładać się jako tako do kupy.
Schodząc klatką schodową, usłyszałem szczęk przekręcanego zamka w drzwiach apartamentu.
Wsiadłem do taksówki.
– Jedyne, kurwa mać, niepowtarzalne.
– Co pan powiedział?
– Nic, nic… taka refleksja ze spotkania. Poproszę na Pragę.
Kierowca wystartował z piskiem opon.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Ania
2016-03-01 at 11:48
Jak zwykle bardzo dobre, choć autor na starość staje się strasznie sentymentalny 😉
Zi
2016-03-02 at 23:26
Dla czytelnika – Przyjemność pławienia się w psychodelicznych doświadczeniach bohatera. Wspomnienia, refleksje, kreacje, które chwilę później rozbijają się o zatrzaskujace się drzwi. Wiwisekcja wciąż zmieniającego się obiektu, wciąż zaskakującego samego siebie. Niezmiennie fascynujące.
Barman Raven
2016-03-04 at 15:04
Aniu… taki wiek, nie staje mi sił witalnych na szaleńcze opisy – więc taplam się we wspomnieniach (nie)byłych czasów i wydarzeń.
Zi – mówisz, że nie nuży…? Cóż, dziękuję.
Ana
2016-03-04 at 23:04
Dawniej z fascynacją czytałam ostrzejsze opowiadania Barmana i znajdowałam w nich swoje niezrealizowane do końca pragnienia. Teraz, w innym punkcie życia, kiedy już spróbowałam wielu rzeczy i parę spraw zrozumiałam, zanurzam się w tym klimacie jaki autor ostatnimi czasy prezentuje i doceniam taką poetykę dużo bardziej… I za to Barmanowi dziękuję – za tą docenioną wreszcie, zwyczajną czułość. Za inteligentną erotykę z odpowiednią dozą refleksji, emocji i klasy.
Barman Raven
2016-03-05 at 13:53
i polałaś mnie lukrem :]
Bardzo mi miło spotkać stałą Czytelniczkę. Zmieniamy się, prawda?
Przyznaję – niesamowicie przyjemne przeczytać, że moje eropowiastki towarzyszyły również Twojej wewnętrzej zmianie. Dziękuję.
To jeden z największych komplementów jaki porno-grafoman może otrzymać.
Ana
2016-03-05 at 22:27
Sama kiedyś popełniałam rozmaite formy, w tym wiersze zahaczające o erotykę, więc dobrze wiem, jak ważne jest polewanie autora lukrem 😉
Faktycznie, Barmanie, choć ciężko ustalić chronologię Twoich tekstów, to jednak kolejność publikacji (a śledziłam już dawno, na DE) zbiegała się z pojawieniem i przemijaniem etapów w moim życiu. Kiedy zaczynałam podczytywać byłam głodna wrażeń, emocji i umiałam je sobie zapewnić. Teraz, mądrzejsza o parę lat i małżeństwo, widzę jak bardzo się wtedy zaplątałam, gdzieś zniknęła prawda, a został seks dla seksu i chęci przekraczania granic… I choć straciłam tamtą potrzebę ekshibicjonizmu, czasami echo dawnych i obecnych relacji usiłuje się ze mnie wydobyć – na szczęście wtedy zaglądam tutaj i zamiast popełniać grafomański bełkot czytam coś naprawdę dobrze napisanego.
Barman Raven
2016-03-05 at 22:36
Ależ jestem stary… ;]
Ana
2016-03-05 at 23:04
O wiek nie pytam – pomimo marudzenia o doświadczeniach i etapach mam dopiero dwadzieścia cztery lata, czuję się jak trzydziestka, wyglądam na dwadzieścia – nie kokietujesz aby z tą starością?
Barman Raven
2016-03-05 at 23:13
Jak mierzyć wiek? Czuję się raz tak, drugim razem inaczej.
Może to kwestia perspektywy, że więcej już za mną niż przede mną..?
Ale, ale … dość zamulania. Pijmy wino bo dziewczyny wokół takie młode!
Zielonooka
2016-03-05 at 20:54
Nie lubię zostawiać komentarzy, a skoro już jesteś polany lukrem, drogi Barmanie, tym bardziej chyba nie powinnam pisać, jak dobre to było, bo jeszcze Cię zemdli od nadmiaru cukru. Wiedz, że uwielbiam Cię czytać, zarówno w tej ostrej, jak i w nowej, cieplejszej wersji. Proszę o więcej 🙂
Barman Raven
2016-03-05 at 21:44
Prowokatorko, lukru nigdy dość. Jestem, jak każdy bufon, łasy na komplementy.
Anonim
2016-03-07 at 08:33
Ana, a może jednak popełnisz kiedyś grafomański bełkot przy okazji czytania tychże tekstów, zwłaszcza jak rodzą się w tobie takie potrzeby 🙂 Świadomość bełkotu dobrze wróży ;-). Barmanie, nie nuży, proszę bardzo.
Ana
2016-03-07 at 20:46
Nie wytrzymałabym konkurencji z Barmanie 😉
Turgon
2016-03-10 at 19:04
Przyznaję – podobało mi się niezmiennie, jak większość Twoich opowiadań. Ale tu szczególnie za końcówkę 🙂 Taka życiowa… I nie powiem, że mnie się nasuwały na myśl konkretne osoby – tak to już jest.
Każdy się zmienia. Czas jest nieubłagany. A choć mnie takie zdarzenie jeszcze nie spotkało, to szczerze – przeżyłem coś podobnego, choć całkowicie odmiennego. A pisarsko… ja pozostaję w swoich tandetnych bajkach, choć czasem myślę, że gdybym zamiast pisać bajki opisał trochę rzeczywistości, to mogłoby wyjść ciekawiej 😉
Barman Raven
2016-03-11 at 07:11
Turgonie – pozytywna ocena z ust praktyka jest dla mnie bardzo cenna.
Cieszę się, że dołączyłeś do grona komentatorów na Najlepszej i że niebawem ukażą się u nas również Twoje teksty. Swoją drogą jestem ciekaw z jakim przyjęciem spotkają się Twoje – jak to określasz – bajki. Ale wszystko w swoim czasie.
Czas płynie nieubłaganie – „I’m going through changes” jak śpiewa Ozzy.
kenaarf
2016-03-12 at 16:37
Poświęcenie (to chyba nietrafione określenie) kochanki. Trafniejsze to „gotowość”. Akceptacja. Ciekawość. Chęć wejścia do świata mężczyzny. Szkoda, a może nie, że to on okazał się niegotowy. Może lepiej zachować dotychczasowe wspomnienia…
Nie nam oceniać. Bohater wie, czy żałuje podjętej decyzji.
Wiele w powyższym tekście złożoności. Długo można by dywagować. Ale po co…
Doceńmy ukazany skrawek życia, migawkę wspomnień.
Przy kilku wcześniejszych tekstach Barmana łapałam się na podziwianiu delikatności i subtelności. W zestawieniu z tekstami z dawien dawna, kontrast był wyraźnie zaznaczony. Błędem z mojej strony było ocenianie, która twarz Autora bardziej mi odpowiada. Sztuką jest znalezienie balansu, zrozumienie. I ja rozumiem.
Pozdrawiam,
kenaarf
Barman Raven
2016-03-13 at 11:54
Dziękuję.
Zastanawia mnie zawsze przy Twoich komentarzach, i Artimar również, że jesteście w stanie w moich porno-opowiastkach znaleźć więcej niż ja sam mógłbym się spodziewać.
Jak widać nie tylko cebule i Ogry mają warstwy…
Wiki
2016-06-12 at 09:11
Spotkanie dwóch egoistów, z czego jednemu „popsuła” się zabawka. jak widać, nie zawsze „proście, a będzie wam dane”… 😉
Wszystko to, co lubię, plus odrobina refleksji, a może wręcz morału? Lubię obserwować przemianę, to zawsze fascynujący proces. Zastanawiam się tylko, w którym kierunku. W stronę wanilii, czy też „tajemniczego składnika seksu” (by Nimfomanka – Larsa von Triera): miłości? Bo miłość to akceptacja prawdziwego człowieka bez maski, również tego w trakcie przemiany. Również tego w słabszych momentach. Kiedyś wydawało mi się, że seks to tylko seks i nie musi tam być nic więcej. I nie musi, ale jeśli jest, to jest to półka wyżej w odczuwaniu również fizycznym. Zupełnie inny wymiar spełnienia. I cóż, ten pierwszy już mnie dzisiaj nie interesuje.
Tak więc z niecierpliwością czekam na kolejne odsłony przemiany.