Pająk (Barman-Raven)  4.5/5 (2)

17 min. czytania

Darq

Preludium 

– Nie zgadzam się na jedno.

– Taaak? – zapytałem, specjalnie przeciągając głoskę. Cóż takiego stanowi nieprzekraczalną granicę? – zastanawiałem się osłonięty chmurą papierosowego dymu.

– Obiecaj mi…  – Nabrała głęboko powietrza, jakby przed skokiem do wody – Że nigdy nie uderzysz mnie w twarz – w końcu wydusiła to z siebie.

Popatrzyła wielkimi oczyma, szukając zrozumienia w moim spojrzeniu. Zaczęła opowiadać o swoim byłym facecie. Nie słuchałem, skupiwszy całą uwagę na tym, co mówiło do mnie jej ciało. Chuć skondensowana w drobnej, jeszcze dziewczęcej postaci. Biust unosił się pod wpływem przyspieszonego oddechu. Co za ironia – przemknęło mi przez myśl – buzująca podnieceniem i jednocześnie stawiająca warunki, kreśląca granice. Aż tak przewrotna czy aż tak naiwna? Miałem ją blisko, na wyciągnięcie ręki. W każdym geście czułem gotowość do spółkowania. I ona wyznacza granice? Dobrze, zagrajmy w tę grę. Znałem jej wynik. Od pierwszego dotyku, od pierwszego muśnięcia ustami policzka.

– Dobrze. Masz moje słowo. Nie zrobię tego… dopóki sama o to nie poprosisz.

– Nie poproszę, wierz mi – żachnęła się.

Ostrzegała mnie, że jest zdecydowana, pewna swego, nawykła do wydawania poleceń i realizacji swoich pomysłów. I że jeśli chodzi o seks, to zazwyczaj do niej należy inicjatywa. Czemu więc po raz kolejny zdecydowałem się wejść w taki typ relacji? Działanie intuicyjne, pod wpływem niewytłumaczalnego impulsu. A może brakowało mi wyuzdanego seksu z dominacją i uległością w tle? Może po prostu chciałem po raz kolejny poczuć na sobie nieprzytomny wzrok z wyrazem uwielbienia w źrenicach. A obiecywałem sobie, że już nigdy więcej nie dam się zwieść temu trzepotowi rzęs, wyzywającym spojrzeniom i łagodnym ruchom bioder. Przecież znałem cały ten arsenał i doskonale zdawałem sobie sprawę, że nowopoznana próbuje uwodzić mnie aurą kobiecego uroku.

Na pozór bezbronny, z pełną świadomością prowadziłem sytuację do momentu, kiedy w niezauważalny sposób wszystkie te zabiegi obrócą się przeciwko niej samej, kiedy inicjatywa niepostrzeżenie przejdzie w moje ręce. Obserwowałem, jaką przyjemność sprawiała jej ta, jakże zgubna, pewność siebie i przekonanie, że to ona rozdaje karty.

Istniało tylko jedno “ale”. Ja nie byłem jednym z tych, którzy dawali się oczarować. Ze mną nie będzie “jak zawsze”. Świadomość tego faktu kiełkowała w jej myślach i to właśnie budziło największe obawy, a jednocześnie było powodem, dla którego nie mogła odmówić sobie spotkania ze mną.

Skurwysyńska metoda. Jak pająk czekałem cierpliwie, aż muszka sama zaplącze się w sieci. Im bardziej tańczyła przede mną, im zachłanniej korzystała z mojego zapatrzenia i okazywanego uwielbienia, tym bardziej sama wikłała się w potrzebę bliskości i spełniania się w oferowanych przeze mnie ekscesach erotycznych.
Skurwysyńska również dlatego, że nie byłem zdolny wyjść poza zaklęty krąg seksualności. Nie potrafiłem się zadurzyć, stracić głowy, czy po prostu zakochać się. Została mi tylko fizyczność. Zdawałem sobie z tego sprawę i wiedziałem, jak skończy się ta relacja.

Ale to dopiero miało się wydarzyć. Teraz siedzieliśmy jeszcze w małej knajpce na warszawskiej Pradze.

Feromony drażniły ośrodek mózgu odpowiedzialny za seksualne podniecenie. Otoczenie, jak w obiektywie kamery, rozmyło się wyostrzając jej twarz. Dostrzegałem każde skrzywienie ust i dołeczki na policzkach, kiedy się uśmiechała. Nie wyglądała na swoje trzydzieści parę lat.

Lekka blizna na czole, którą przysłaniała długimi włosami. Kształtne małżowiny uszu. Duże oczy i zielone tęczówki z plamkami brązu. Symetryczny owal twarzy i wyraźnie zaznaczony nos z zaróżowionymi skrzydełkami z powodu kataru.

Była atrakcyjna. Niebezpiecznie atrakcyjna. W takiej kobiecie mógłbym się zadurzyć.

– Gapisz się na mnie… – przerwała chwilę zapatrzenia.

– Przeszkadza ci to?

– Tak, nie… Dziwnie się czuję, kiedy się tak we mnie wpatrujesz.

Położyłem rękę na jej udzie. Drgnęła, ale nie uciekła od dotyku.

– Kończ tę kawę, pojedziemy do mnie. Zajmę się tobą.

Pierwsza decyzja z mojej strony. Nawet przez chwilę nie okazała zawahania. Pierwsze nienasycenie i erupcja pożądliwości. Pierwsze zaskoczenie orgazmami. Pierwsze zachłyśnięcie się fizycznością. Pierwsze wyczerpanie seksem. I wciąż niezaspokojony głód doznań.

Kolejne spotkania. Dwójka gaduł, która na każdym spotkaniu, wbrew przyzwyczajeniom, zachowywała milczenie. Siedzieliśmy przez pierwsze minuty naprzeciwko siebie w ciszy. Tykający zegar odmierzał sekundy do wybuchu pożądania. Do pierwszego dotyku. Dłoń wplątana w jej włosy, odchylona głowa, głęboki pocałunek. Amok. Pieprzyliśmy się w każdym zakątku mojego mieszkania. Dosiadała mnie na łóżku, pierdoliłem ją na drewnianej podłodze w kuchni, jebaliśmy się w wąskiej łazience, dawała się posuwać przed lustrem w przedpokoju. I wciąż nie mieliśmy dosyć.


Leżała skulona, ciężko dysząc po kolejnej serii orgazmów. Dotknąłem jej uda, ledwo panując nad pragnieniem, by po raz kolejny zanurzyć usta w napuchniętej kobiecości.

Obróciła się z westchnieniem i otworzyła się na dotyk. Pogłaskałem jasną skórę wyczuwając pod palcami drżenie zmęczonych mięśni.

– Widzisz? Mówiłam, że marna ze mnie uległa. Nic tylko biorę… – Przytuliła się do mojego nagiego, owłosionego uda.

– Dobrze ci jest? – zapytałem, zaciągając się papierosem.

– Przecież wiesz, że tak – wymruczała w odpowiedzi.

– I tak właśnie ma być…

Nie dokończyłem zdania, bo ciepłe wargi objęły penisa, zwisającego dotychczas w półwzwodzie przed jej twarzą. Powolne, niespieszne, długie liźnięcia i zassanie najbardziej wrażliwego miejsca. I jeszcze raz.

Czyżbym się wygadał w jednej z internetowych rozmów, że to jedno z najprzyjemniejszych doznań, jakimi mogła mnie obdarować? Patrzyła jak reaguję. Cholerna obserwatorka. Członek zniknął w jej ustach. Wyjęła go ociekającego śliną. Tak, o fetyszu wydzielin już jej powiedziałem. Powstrzymałem ruchy. Ująłem jej dłoń i zacisnąłem na wypełnionym krwią prąciu. Delikatne paznokcie kochanki z jasnym manicure wyraźnie odcinały się na ciemnobordowej powierzchni nabrzmiałego kutasa.

– Mocniej.

– Boję się, że zrobię ci krzywdę… – wyszeptała zapatrzona z fascynacją w penisa.

Roześmiałem się.

– Chodź tu bliżej. – Już za moment wtulała się we mnie, z przyrodzeniem głęboko w pochwie. Parę sekund i wagina zadrżała w kilku gwałtownych skurczach.

Choćbym nie wiem jak się starał – zawsze wyprzedzała mnie o kilka długości w biegu, którego metą był orgazm. Raz za razem, nabierając pędu, czułem, że kochanka – w jakiejkolwiek pozycji by się to nie odbywało – osiąga spełnienie i raz po raz zamiera na kilka chwil, oddając się spazmom przyjemności.

Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, mile łechtało męską dumę, mimo, iż zdawałem sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy niewiele było tu mojej zasługi.

Jednak właśnie tę cechę kochanki postanowiłem wykorzystać po to, by zaplątała się w moją pajęczą sieć do ostatka. Od samego początku przecież nie chodziło o łatwe, cotygodniowe rżnięcie ślicznej mężatki.

Chciałem jej całej. Seksualność podała mi na tacy. To, co naprawdę było w niej interesujące to bunt. Obrona przed wtargnięciem do jej głowy, do myśli, do uczuć. Do tej sfery, którą pokazywała mi za każdym razem, gdy gwałciłem ciało, a która pozostawała niedostępna. Zakazany owoc, który w swojej pewności siebie zawiesiła tuż przed moimi oczyma limitując niemal całkowicie dostęp. Wiedziałem przy każdemu pchnięciu bioder, przy każdym dotyku karku i przy każdym orgazmie, że jest coś jeszcze. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie daje mi całej siebie. A przecież tego chciałem najbardziej. Chciałem przeniesienia naszej relacji seksualnej na inny, wyższy poziom. Do tego punktu, gdzie niewyobrażalne staje się prawdopodobne i na wyciągnięcie ręki. Gdzie nie ma tabu, gdzie nie ma “zwykłej” moralności, gdzie wszystko zależy tylko i wyłącznie od woli lub zachcianki. Gdzie relacje partnerskie między kochankami wynikają z przenikania się umysłów i wrażliwości, gdzie nie istnieje grawitacja, gdzie jesteśmy tylko my, nadzy wobec siebie – nierozłączni.

Dlaczego właśnie z nią? Intuicyjnie wyczuwałem, że chce powędrować ścieżką, którą wskazywałem. Czy była na to gotowa? A czy ja byłem gotów? Już kilka razy wspinałem się tym szlakiem, ale nigdy jeszcze nie trafiłem na właściwą partnerkę do wspólnej podróży. Miałem nadzieję, że tym razem wybrałem właściwie.


Krok pierwszy. Przyjemność.

Wskazałem wzrokiem na stół i przygotowane liny.

– Chyba sobie żartujesz… – parsknęła mi w twarz, a jednak pozwoliła się poprowadzić do krawędzi blatu.

W milczeniu zawiązałem supły na nadgarstkach. Taśmą skrępowałem nogi.

– Jesteś moja – powiedziałem szeptem.

Tym razem, chciałem, żeby osiągnęła orgazm najszybciej jak może. Różdżka ledwie dotknęła łechtaczki. Kochanka zakwiliła i napięła więzy. Pierwszy. Nie odsunąłem masażera. Drugi. Opadła na blat ciężko dysząc. Trzeci i czwarty zlały się w jedno. Zmieniłem zabawkę. Wibrator brzęczał basowo w jej waginie. Piąty, szósty, siódmy… Chwila oddechu. Wróciła różdżka. Do spółki z wibratorem. Widziałem jak pochwa rozkurcza się i zwęża. Podłoga kleiła się od jej wydzielin. Dziewiąty, dziesiąty… Zgubiłem rachubę. Kobieta przywiązana do kuchennego mebla to zapadała się w sobie, to wybuchała w przeciągłym krzyku. Kolejne trzy. Moment na odpoczynek. Włożyłem palce w rozwarte wejście. Nie zareagowała. Na to też byłem przygotowany. Lodówka, kondom. Schłodzony ogórek wypełnił wnętrze kochanki. Kolejne szczytowanie i jeszcze jedno. Wróciła różdżka zastępując warzywo. Punkt kulminacyjny. Przycisnąłem głowicę magic-wanda do warg sromowych. Jeden, drugi… czwarty, piąty… Ciche jęczenie kobiety przerodziło się w przeciągły, zwierzęcy skowyt. Rzucało nią po całym stole. Nie była w stanie znieść więcej. Odłożyłem zabawki. Wyswobodziłem ją z pęt. Osunęła się na wilgotną podłogę.

Usiadłem obok na krześle, sycąc wzrok widokiem spełnionej nimfomanki. Niespełna pół godziny.

Podniosła głowę. Sklejone pasemka włosów przykleiły się do spoconej twarzy. Zaczęła niezgrabnie czołgać się w moim kierunku. Zanim zdążyłem wstać i ją podnieść, dotarła do mych kolan. Wtuliła twarz w męską dłoń.

– Co ty ze mną robisz…?


Krok drugi. Fetysz. 

Leżała w bezruchu, podpatrując spod półprzymkniętych powiek moje przygotowania. Ściśle zaciśnięty czarny stretch uniemożliwiał kochance jakiekolwiek ruchy. Obnażone obojczyki powodowały fetyszystyczne mrówki w moim podbrzuszu. W wyobraźni widziałem już to, co niebawem miało nastąpić – połączenie ciemnej stali noża z jasną skórą kobiety.

– Ciepło…? – Kiwnęła potakująco głową w odpowiedzi. Milczała.

Od uda przez brzuch, piersi i szyję. Koło Wartenberga sunęło po skórze okrytej stretchem. Zbroja folii okazała się bezużyteczna w kontakcie z długimi, ostrymi kolcami ze stali. Ciało bezwiednie zareagowało na ten brutalny dotyk. Wygięło się w łuk. I jeszcze raz. Dziewczyna oddychała ciężko. Zmieniałem siłę nacisku, tonując go tak, by drażnić sensory, ale nie poharatać naskórka. Przestała uciekać. Miałem ją całą dla siebie.

Sięgnąłem po kolejną zabawkę – czarny, wojskowy nóż. Przejechałem delikatnie klingą po policzku. Spięła się.

Czasem wystarczy nacisnąć odpowiedni guziczek, by wywołać falę podniecenia. Doskonale wiedziałem gdzie znajdują się jej “guziczki” i miałem zamiar bezwzględnie wszystkie wykorzystać.

Dotknąłem ostrzem ust kochanki. Mogłem obserwować, jak w źrenicach wybucha supernowa podniecenia. Pieprzona wielbicielka noży. Rozchyliła wargi. Zobaczyłem jak przesuwa językiem po ostrzu. Widok podniósł mi włoski na karku. Przez głowę przemknęło pytanie: kto tu wciska czyje guziki?

Czyżby zgubiła mnie własna pewność siebie? A może w końcu odnalazłem kogoś współgrającego na jednej fali z moją pokrzywioną seksualnością? Chciałem jej tak bardzo, a jednocześnie napawałem się bezsilnością i unieruchomieniem. Była poddana mojej woli – nie dlatego, że uległa i oddająca mi pełnię władzy. Wciąż, jestem o tym przekonany, gdybym uwolnił jej ciało, starałaby się przejąć inicjatywę. To nie była zwyczajna relacja sadomasochistyczna. Łączyło nas coś innego, ulotnego, trudnego do wychwycenia.

Pogłaskałem czubkiem głowni wystające tuż przy szyi kości opięte delikatną skórą. Gdybym mógł wyciąć z jej ciała jakiś element by – kiedy już wróci do męża i dziecka a ja zostanę sam w domu  – karmić wzrok pięknem, które było mi teraz dane oglądać, wyciąłbym właśnie te wystające obojczyki.

Pochyliłem się nad skrępowaną kobietą, rozcinając folię. Dotknąłem odsłoniętej vulvy. Zagłębiłem w niej palce. Kolejne orgazmy zlały się w jedną odbierającą rozum falę.

Dłużej nie potrafiłem panować nad pożądliwością. Objęła mnie nogami, wybijając piętami na moich pośladkach rytm gwałcących pchnięć. Po chwili długie posuwiste ruchy zmieniłem w urywane, silne uderzenia bioder. Była moja, w każdym najmniejszych kawałeczku pierdolonego ciała. Jeszcze tego nie wiedziała, albo jeszcze nie chciała się do tego przyznać. Zaciskała usta tamując krzyk, opierając się chociaż w ten sposób. Przełożyłem jej nogę, oparłem stopę na swoim ramieniu. Wycofałem się, by po sekundzie wbić się na całą długość. Otworzyła zaciśnięte powieki i popatrzyła na mnie ze zdumieniem. Zakryła dłońmi usta. Jeszcze raz zanurzyłem się w jej pochwie. Powoli nabierałem rozpędu. Dłonie kochanki już nie zakrywały warg. Tańczyły w nieskoordynowanych gestach. Całe ciało podrzucane było dźgnięciami fallusa. I w końcu tama milczenia została przerwana. A wraz z krzykiem przyszedł orgazm, który poniósł ją daleko poza wyobrażalne granice. Przez brzuch przebiegały fale skurczów. A krzyk wciąż trwał. Przytuliłem się do pulsującego ciała. Zgniotłem je w uścisku. Zdusiłem zwierzęce wycie. Wymusiłem pocałunek. Przejechałem językiem po brodzie i policzkach. Zebraną z jej ust ślinę rozsmarowałem po całej twarzy. Znów naparłem na jej język. Resztką pozostałej śliny splunąłem wprost w oczy. Zadygotała.

– Uderz mnie… – Nie zareagowałem.

– Uderz mnie, proszę! – powiedziała podniesionym głosem. Mokra skóra zwielokrotniła odgłos policzka.

Przyjęła mnie jeszcze głębiej i po raz kolejny straciła kontakt z rzeczywistością. Wtulony w duże piersi wyczuwałem całym sobą jej drżenie. W końcu głęboko zachłysnęła się powietrzem. Powoli się rozluźniła. Trwaliśmy w uścisku jeszcze chwilę. Wysunęła się spode mnie i opadła na zmiętoszoną pościel.

– Nienawidzę cię… – wyszeptała chowając się w zaciszu moich ramion.


Krok trzeci. Uwielbienie.

– Odstawiam pigułki – zakomunikowała. – Odkąd je biorę, nie odczuwam tak intensywnie.

– Onanizowałaś się?

– A jak myślisz?

– Dobrze, przyjedź. Sprawdzimy co się zepsuło.

Powiesiła kurtkę w przedpokoju. Zdjęła buty. Przytuliła się do mnie, wsuwając głowę pod moją brodę. Pierwszy pocałunek jak gdyby badawczy, pełen oczekiwania. Wsunąłem dłoń pod obszerne spodnie. Przymknąwszy powieki szukałem palcami drogi do kobiecości. Przywitały mnie suche wargi sromowe. Rzeczywiście nastąpiła zmiana. Wszedłem głębiej, odnajdując cieniutką strużkę śluzu – pierwsze oznaki podniecenia. Jeszcze klika ruchów dłoni i kochanka zakwiliła uczepiona mojego ramienia.

Podniosłem palce umazane jej podnieceniem do ust. Oblizałem z lubością, wyczuwając nieznaną mi wcześniej nutę – lekko żelazisty smak. Spojrzałem zaciekawiony. Pod paznokciami zatrzymały się resztki krwi menstruacyjnej. Wylizałem do reszty, ucząc kubki smakowe nowego aromatu kochanki.

– Przepraszam, mam końcówkę okresu… – Zażenowana aż pokraśniała.

– Lubię. – Scałowałem z jej twarzy wyraz zawstydzenia.

– No tak, zapomniałam, dla ciebie wszystko jest fetyszem… –  Usadowiła się na krześle w kuchni. – Co będziemy robić?

– Może… tak dla odmiany, porozmawiamy?

– Dobrze. Mogę zapalić? – Już sięgała do paczki z papierosami. Zastanawiałem się, co by zrobiła, gdybym nie wyraził zgody. Podkuliła nogi na krześle i zaciągnęła się dymem. Moje śliczne metr sześćdziesiąt pięć. Paliliśmy w milczeniu uśmiechając się do siebie.

Strzepnęła popiół do popielniczki. Zza okna wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Sinoniebieska poświata otoczyła jej głowę. Gdyby nie ogniki grające w oczach uznałbym ten widok za perfekcyjny obraz Niepokalanego Poczęcia.

– Gapisz się – przerwała ciszę i moje zapatrzenie.

– Przeszkadza…?

– Nie, po prostu się odzwyczaiłam.

– Naprawdę odczuwasz mniej intensywnie – zmieniłem temat.

– Tak, naciesz się ile możesz, wracamy do gumek.

– To się jeszcze okaże… – mruknąłem.

– Obiecujesz czy grozisz? – Kiedy się uśmiechała na policzkach robiły się urocze dołeczki.

– Sama zobaczysz. – Wzruszyłem ramionami. Perspektywa seksu w lateksowym opakowaniu na kutasie nie była najprzyjemniejsza.

Z każdą sekundą czułem napięcie ogarniające podbrzusze. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przyjeżdża tu po to, bym wyzwolił w niej seksualnego zwierzaka, żebym sprowadził jej umysł do poziomu pierwotnej chuci, gdzie wszystko inne przestaje mieć znaczenie. I cóż z tego, skoro z każdą kolejną wizytą coraz trudniej było mi zapanować nad własną bestią. Nazywała tę stronę mojej osobowości “Mr. Hyde” – kiedy gotów byłem robić najgorsze rzeczy, tylko po to, by zaspokoić swoją potrzebę seksualnego zezwierzęcenia. Co gorsza, kochanka zaczynała umyślnie poszukiwać w moich oczach tej ciemniejszej strony. Nakręcało ją igranie z ogniem. Ale dopóki dzielił nas stół była bezpieczna.

Jakby na przekór własnej woli przyciągnąłem jej krzesło do swojego. Położyła stopę na mojej piersi. W tym prostym geście było tyle władczości, jakby brała mnie w swoje posiadanie. Bez żadnego skrępowania. Jak należną tylko jej własność. Dysonans tak wyrazisty, że aż odbierający dech. Moja nie–uległa, która zaznacza swój teren jednym ruchem.

Jeszcze byłem w stanie kontrolować swoją żądzę. Wsunąłem dłoń pod nogawkę. Dotknąłem delikatnej skóry łydki. Następnych parę chwil okrywa całun niepamięci.

Drżące ciało nabijające się na wzwiedziony członek. Silny uchwyt za pośladki. Przechodzący przez kobiece ciało dreszcz spełnienia. Zatrzymanie. Niezrozumiały cichy szept. Zaschnięte gardło. Zapach podniecenia i krwi. Przez moment zastawiam się czy nie zrobiłem jej krzywdy. 

– Wszystko w porządku? – Potakujące kiwnięcie głową. 

Kilka sekund i kochanka ląduje na kolanach przede mną. Wiem, że nie skończę. Czuję się jakbym stał z boku i obserwował scenę z filmu porno. Dziewczyna zapamiętale obciąga – wygląda na zadowoloną. Nie kłamała mówiąc, że lubi to robić. Chcę skończyć. Nie, nie chcę. Wolę zostawić to napięcie na potem. Wysuwam kutasa z chętnych ust.  

Rzeczywistość powoli wyostrzała się do wyraźnych konturów. Znów postrzegałem świat w trzech wymiarach. Popatrzyłem na swoje palce umazane lepkim śluzem i resztkami menstruacji. Jakbym kogoś przed momentem zamordował. Z poziomu podłogi patrzyły na mnie dwa zielonobrązowe punkty, które wyrażały, ni mniej ni więcej, uwielbienie.

I co ja mam z tobą zrobić? Im bardziej jestem brutalny, tym większą sprawiam ci radość – pomyślałem. Podniosłem ją z podłogi. Posadziłem na przeciwko. Zapaliłem papierosa; dla niej i dla siebie.

– Wystarczająco intensywnie?

W odpowiedzi tylko się uśmiechnęła.

Znów otuliło nas milczenie.


Przyjeżdżała z pewnością jaką daje posiadanie kochanka. Nie zastanawiała się czy poświęcę jej swoją uwagę – na te kilka, czasami kilkanaście godzin, miała mnie na wyłączność. Nie myślała czy spółkując ze mną uda jej się osiągnąć orgazm. Jeśli już rozważała tę kwestię to zastanawiała się nie “czy” lecz “ile”. Zawsze chętna, zawsze elegancka, zawsze świeża, zawsze gotowa. Dla seksoholiczki układ idealny.

Tyle, że dla mnie to nie był tylko seks, mimo, że głośno tak właśnie o naszej relacji mówiłem. W moim przypadku tak bliskie kontakty nigdy nie mogły się ograniczyć jedynie do fizyczności. Nie byłbym sobą gdybym nie drążył i nie szukał silniejszych więzów, tych opartych na emocjach, nawet zdegradowanych do sfery uległości i dominacji.

Czyste skurwysyństwo. Żądałem od niej czegoś, czego ja sam nie byłem w stanie ofiarować. Chciałem jednostronnego obnażenia. Grałem nie fair, ale nigdy nie obiecywałem, że będę postępował jak trzeba, według zasad.


Krok czwarty. Poniżenie. 

Zaczęła z wysokiego C. Ledwo zdążyłem się ułożyć na łóżku pomiędzy nogami, przyciągnęła mnie do siebie zachłannie, przywierając całym ciałem i oplatając ramionami. Pocałowałem delikatnie i poprosiłem:

– Wolniej… Nie spiesz się.

Usłuchała, rozluźniając się i podsuwając szyję pod dotyk ust. Delikatność jakiej tego wieczoru jeszcze nie zaznała. A przecież to również stanowiło mój popisowy wabik. Łagodny dotyk silnej męskiej dłoni odbierał jej całą wyuczoną bezczelność i buńczuczność. Odpływała w oka mgnieniu – nie ku orgazmowi, ale ku całkowitemu poddaniu się przyjemności. Ostrożnie wszedłem w pochwę. Idealne dopasowanie, które pozwalało wyczuć najlżejszy skurcz mięśni Kegla. Mógłbym tak trwać w nieskończoność, oczekując na orgazm, wywołany jedynie bliskością. Jeśli prawdą było to, że każdy element rzeczywistości mogłem zamienić w fetysz, to kobieta pode mną właśnie mimowolnie zdradziła się z fetyszyzowaniem mojego dotyku. Przesunąłem dłoń na jej powieki, odbierając wzrok. Lekko napiąłem kutasa w środku kobiecego ciała. Potem już nie musiałem nic robić. Reszta zadziała się sama. Przez kolejne sekundy syciłem wszystkie zmysły, przeżywaną przez partnerkę rozkoszą. Niepotrzebne były gadżety i zabawki, nie trzeba było wymyślnych pozycji z Kamasutry, nie musiałem serwować intensywnej penetracji. Wystarczyła bliskość.

W końcu jej oddech się wyrównał. Przekręciłem kochankę na brzuch. Teraz przyszła kolej na jebanie. Kontrapunkt do niespiesznego kochania się.

Ująłem nasadę członka. Ledwie zanurzywszy się pomiędzy wargami sromowymi rozpocząłem opętańczy taniec u samego wejścia do pochwy. Okrężne ruchy dawały ułudę brutalnego pierdolenia. Kilka sekund i kobiece ciało wygięło się w koci grzbiet. I kiedy orgazm rozlał się po jej wnętrzu, wepchnąłem nabrzmiałą męskość pomiędzy pulsujące ścianki. Szczytowała po raz kolejny, a ja wbity w jej wnętrze znów odczuwałem ten dziwny rodzaj przyjemności wynikający z połączenia jej zaspokojenia i własnego narcystycznego samozadowolenia – po raz kolejny udało mi się ją zaskoczyć, po raz kolejny całkowicie straciła nad sobą kontrolę. Ale ja chciałem więcej. Już nie zważałem na pragnienia i potrzeby partnerki. Teraz liczyła się moja chuć. Zdawałem sobie, że naginam granice, falandyzuję zasady naszego układu, ale teraz liczyło się tylko zaspokojenie mojego pożądania. Uruchomiłem wibrator. Pośliniona końcówka gładko weszła w anus. Dziewczyna wciąż zaciśnięta na kutasie tylko jęknęła, kiedy dopchnąłem zabawkę do końca. Zacząłem od razu gwałtownie. Bez oglądania się na jej przyjemność. Mocne ruchy frykcyjne podrzucały jej tyłkiem z burczącą na pełnych obrotach zabawką. Dobijałem się do samego końca, czując wibrowanie przez ścianki pochwy. I narastające skurcze. Z każdą chwilą silniejsze. Zdałem sobie sprawę, że z ust kochanki wydobywa się charczenie, przeradzające się w coraz głośniejsze rzężenie. Nagle umilkła. Zatrzymałem się w półpchnięciu. Pochyliłem nad dygocącym ciałem. Twarz dziewczyny czerwieniała z każdą sekundą. Widać było tylko białka oczu. Potrząsnąłem jej głową.

– Oddychaj! – Zaciśnięte gardło usłuchało mojego polecenia. Nabrała powietrza. Cholerna nimfomanka. Tak zatraconej w odczuwaniu jej jeszcze nie widziałem.

Wyjąłem z tyłka wibrator. Odrzuciłem na bok – usmarowany kałem już nie nadawał się do ponownego wykorzystania w trakcie dzisiejszych zabaw.

Ale moja chuć wciąż domagała się zaspokojenia. A przecież wciąż tkwiłem zanurzony w pochwie po same jądra. Nie chciałem się powstrzymywać. Wulgarnie klepnąłem w wypięty pośladek. Wznowiłem pchnięcia. I jak za każdym razem, zanim zdążyłem się rozpędzić, ciało pode mną zadygotało. Tym razem miałem to w dupie. Całe łóżko bujało się w takt naszego pierdolenia. Jebałem najmocniej jak mogłem. Tak jak tego chciałem – brutalnie, zwierzęco, bez opamiętania. Kobieta odchyliła się łapiąc mnie za pośladek.

– Won, kurwo! – Odrzuciłem jej dłonie.

Zamiast tego, chwyciłem ręką umazaną w jej własnych fekaliach za twarz. Nie zaprotestowała. Rozochocony uległością i nakręcony nadchodzącym z każdym ruchem orgazmem, siłą rozwarłem zaciśnięte zęby i zmusiłem do oblizania brudnych palców. Kiedy poczułem język na opuszkach, rozkosz wybuchła w głowie. Przytuliłem się do pleców dziewczyny i rozkazałem:

– Gryź! Mocniej!

Połączone bodźce z mojego pokrzywionego umysłu i ciała zlały się w jedno. Eksplozja w głowie i podbrzuszu.

Po chwili ocknąłem się ze wzrokiem utkwionym w waginie, z której wyciekało moje nasienie zmieszane z krwią.

– Możesz zrobić ze mną wszystko… Ale ty to wiesz, prawda? – usłyszałem cichy głos.


Finał

Leżeliśmy obok siebie pod kołdrą. Już nie chciało mi się wstawać po papierosa, a chętnie bym zapalił. Rozmawialiśmy. Rozmowa lubi dym. A tu kroiło się coś poważnego.

– Zastanawiam się… – zawiesiła głos jakby szukając odpowiedniego wyrażenia. – Skąd mi się to bierze. No, wiesz, to, że otwieram się poprzez ból. Ale tak naprawdę to ja nie lubię bólu.

– I czekasz na moje sugestie?

– Tak, miałeś już pewnie dziesiątki takich jak ja…

– Weź się…

Zastanawiałem się czego oczekuje. Czy powiedzieć prawdę – waląc jak młotkiem po głowie, czy sprzedać jakieś zgrabne akademickie wytłumaczenie i uspokoić ją, że w gruncie rzeczy jest “normalna”? Na co mi przyszło – pająk tłumaczący złapanej muszce dlaczego dała się schwytać. Cholera… czy pająk powinien mieć skrupuły?

– Wiesz… – zacząłem ostrożnie – z tego, co mówiłaś o swojej relacji z matką, oczywiście mogę się mylić, ale z mojego oglądu wynika, że skłonności bedeesemowe wynikają z jakiegoś deficytu.

Słuchała zapatrzona w pełgające światło świecy.

– I wydaje mi się, że biorąc pod uwagę ilość facetów, z którymi spałaś do tej pory… – zawiesiłem głos, żeby sprawdzić po jak cienkim stąpam lodzie. Wyglądało, że jeszcze nie poczuła się urażona.

– I jak mało interesujących rzeczy miałaś okazję spróbować, to wydaje mi się, że… – Kurwa, jak ja nie lubię dyplomacji – przemknęło mi przez myśl.

– Wydaje się, że dziewczyna z twoją urodą, z taką ilością kompleksów, i tak wiem, poradziłaś sobie z nimi mimo, że nie było tak naprawdę żadnych racjonalnych podstaw by je mieć… – Czułem, że zaczynam wpędzać się w ślepy zaułek.

– Dobra, powiem wprost. Nigdy nie czerpałaś dla siebie z seksu, zawsze byłaś stroną aktywną, to zawsze ty się starałaś. I masz rację – to nie jest kwestia bólu, to kwestia tego, że w końcu ktoś troszczy się o twoje potrzeby i twój komfort. A wtedy ty jesteś w stanie się otworzyć, dać z siebie więcej niż kiedykolwiek myślałaś.

Skończyłem zdanie i pomyślałem, że w durnym psychologizowaniu osiągnąłem level hard. Moja rozmówczyni przekręciła się na bok.

– Tak, chyba masz rację. – Stwierdziła tak po prostu. Wsunęła kolano między moje uda.

– Śpimy, czy… – Poczułem jak palce zaciskają się na wiotkim członku.

– Chyba już nie dam rady. – Powstrzymałem dłoń dziewczyny.

– W takim razie dobranoc. –  Musnęła mój policzek ustami i już po chwili usłyszałem jej równy oddech.

Leżałem obok ciepłego ciała, gapiąc się na cienie rzucane przez kołyszący się płomień świeczki. Obok kobiety, której zafundowałem dziś ekstatyczny seks i… czułem się samotny.

Wysunąłem się z objęć kochanki i stanąłem przy oknie. Odpaliłem papierosa. Przypomniałem sobie własne słowa sprzed kilku minut. Dotarło do mnie, jak żałosnym jestem dupkiem. I że znów oszukałem sam siebie. Cały ten seks, całe to wyuzdanie, cała ta gra w dominację były tylko idiotycznym sposobem na to, żeby nie dać się zranić. Obroną przed spodziewanym poczuciem osamotnienia. I co tym osiągnąłem?

Popatrzyłem na śpiącą w moim łóżku obcą osobę. Z mojej winy obcą. Jasnym było, że przez większą część tego czasu oszukiwałem nie tylko ulegającą mi kobietę, ale również samego siebie. Wciąż po cichu liczyłem na to, że kochanka domyśli się prawdy i w jakiś sposób pomoże mi wydostać się z zaklętego kręgu fizyczności. Ale jednocześnie nie pozwalałem jej na jakąkolwiek bliższą emocjonalną interakcję. Cholerne zapętlenie.

Papierosowy filtr sparzył usta. Wyrzuciłem niedopałek za okno. Patrzyłem jak czerwony ognik znika w dole. Pieprzony pająk i jego kolejne muszki. Już nigdy więcej. Metalowy parapet zachrzęścił pod moim ciężarem. Nigdy więcej….

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

„Obiecuję” niczym magiczne słowo.
Abrakadabra i pozwolę Ci na więcej niż myślę. Słowo jak synonim bezpieczeństwa, zapowiedź przyjemności, wolności i tego wszystkiego, czego jeszcze nie wiem, że chcę. Często kłamliwe lub z nutą wahania jest jak przycisk guzika „ufam Ci”. Nawet jeśli wiem, że łżesz pozwolę Ci na wszystko. No, może na bardzo wiele. Zapewnienie, które zrzuca ciężar z barków, uwalnia od strachu, pozwala się poddać.

„Tyle, że dla mnie to nie był tylko seks, mimo, że głośno tak właśnie o naszej relacji mówiłem.”
Bezpieczniej nie nazwać rzeczy po imieniu? Zaprzeczyć istnieniu emocji? Bezpieczniej. Koło ratunkowe. Kochanek – mężatka. Relacja, która teoretycznie nie zburzy skwapliwie pielęgnowanej wolności, da poczucie bezpieczeństwa bo „to tylko seks”. Choć z drugiej strony…mam ciało chcę umysłu. Chcę więcej. Rżnąć jej mózg, wejść na wyższy poziom, znać wszystkie myśli, których mnóstwo przypada na jedno pchnięcie, a na koniec napawać się widokiem eksplozji przyjemności.
Przewrotność? Dominacja, która pozwala ukryć się za pozorem zimna i umożliwia założenie maski. Maski bezuczuciowości. Jasno wyznaczone granice, które jednak wydają się zatarte i doprecyzowane gdzieś w podświadomości jako przyzwolenie krnąbrnej uległej. Ale kto tak naprawdę łapie się w pajęczą sieć? Misternie wplata i nieświadomie coraz bardziej się w nią zawija? Pajęcza sieć nie jest tylko narzędziem polowania. Służy też do obrony.

I ta bliskość podczas „tylko seksu”, która zdawać by się mogło nie może być większa, bardziej pokazuje jak bardzo jesteśmy samotni. Seksualność, która jest pretekstem do znajomości, fizyczność, która jest pierwszym krokiem, a potem …otworzyć się czy nie, poczuć Brak czy nie. Chroniąc siebie czasami sami zadajemy sobie jeszcze większy ból.

Kruku, z wielką przyjemnością przeczytałam opowiadanie. Bardzo mi się podobało, ale powiedz mi, że parapet zachrzęścił jedynie pod naporem dłoni opartych na nim podczas obserwowania jak „czerwony ognik znika w dole.”

Z pozdrowieniami
NoNickName

Dziękuję za to że poświęciłaś mi tyle czasu. Nie dość, że na czytanie tej porno-opwieści, to jeszcze na podzielenie się swoimi przemyśleniami.

Czy nie po to wchodzimy w relację, żeby móc się relizować?
Pająk daje swojej parnterce taką możliwość.
I na myśl przychodzi klasyczny przykład takiego „uwolnienia od ciężaru strachu” czyli fenomen popularności Greya i mody na BDSM. Zakładasz obrożę, stajesz się uległa i jesteś tą osobą która jest w Tobie zakopana pod całym tym ciężarem „chciałabym a się boję/nie wypada”. Jest przewodnik, który „obiecuje” i który pozwala eksplorować obszary seksualności dotychczas nie do pomyślenia, a o których w głębi siebie marzyłaś od dawna.

Są dwie osoby – mężatka i Pająk.
Ona jest wiedziona „na pokuszenie”. Pająka nie można skusić, bo on pociąga za wszystkie sznureczki. A może Pająk chciałby zostać „pokuszony”, lecz takie a nie inne ułożenie sytuacji nie daje mu na to szans?
I czy nie jest tak, że de facto – to ona „zgarnia całą pulę” przyjemności, w zamian dając… no właśnie – co?

I tak, masz rację, łatwiej przychodzi nam wymiana płynów fizjologicznych, niż wymiana numerów telefonicznych. „O tempora, o mores.”
Seks jest dla tej dwójki jedyną dostępną platformą porozumienia: „dwójka gaduł, która zachowywała milczenie”.
Końcowa rozmowa to w gruncie rzeczy monolog.

A w Twojej wersji Pająk skoczył?

Obroża to symbol. Zależy jak poważnie się go traktuje. Równie dobrze może być zachwycającą biżuterią a łańcuch owinięty na nadgarstku idealnie komponować się z nagością. Iskry krnąbrności za to mogą prowokować i sygnalizować chęć przesunięcia granicy, ale do tego potrzebny jest kochanek. Taki, który ten ciężar weźmie na siebie. I tak, „obiecuję” jest jak słowo klucz, po wypowiedzeniu którego znika ściana, klatka zostaje otwarta a smycz zerwana i nie ma, że nie wypada. Relacja ta to jednak nie sama fizyczność. Nie każdemu można dać się wybatożyć czy chociażby związać krawatem nadgarstki.

„Pająka nie można skusić, bo on pociąga za wszystkie sznureczki.” A on nie jest wodzony na pokuszenie przez piękne oczy, krągłe biodra, usta dające obietnicę perfekcyjnego zassania i możliwość dawania? I tu pytanie o to, czym jest dawanie a czym branie i co się daje i co otrzymuje. Zdawać by się mogło, że kochanek dostaje to, co chce. Chyba, że on pragnie wszystkiego albo niczego? Stąd to pragnienie „przenikania się umysłów i wrażliwości”.
Jawi się on jako afirmator życia, przyjemności, który jednak wpadł w błędne koło fizyczności. Chyba że wiele zostało przemilczane. Wolę myśleć, że nawet jeśli parapet poczuł ciężar ciała bohatera to tylko przez ten moment opadania i żarzenia się niedopałka. Potem nastąpił…pstryk. Myśl, że może kolejna kobieta złamie schemat? To poszukiwacz, choć zależy jak bardzo doskwiera mu samotność i jak bardzo ją odczuwa. Milczenie to czasami najgłośniejszy krzyk a piękną rzeczą jest móc z kimś pomilczeć. Może zamiast skakać lepiej poczuć stan „gdzie nie istnieje grawitacja”.
Banały? Pewnie tak.
🙂

NNN

Czym jest dawanie a czym branie… na tak postawione pytanie dotyczące relacji międzyludzkich chyba nie ma odpowiedzi… Czasem poświęcając się bierzemy więcej niż dajemy.
Ale, że w relacjach BDSM rządzi (i dostaje więcej) uległy to raczej żadna nowość.
Polecam film: „Duke of Burgundy. Reguły pożądania”. Momentami był śmiech przez łzy, bo pewne rzeczy są aż zbyt prawdziwe ;D

To z rządami uległych au rebours (zwłaszcza w bdsm) to prostackie uproszczenie :]. I że uległy/a dostaje więcej to już zupełne pomieszanie z poplątaniem.
Układ BDSM winien być symbiotyczny (mutualizm) a nie pasożytniczy. Jedno bez drugiego nie funkcjonuje i każdy odnosi korzyści (każdy inne). Nie sposób zważyć sadystycznej przyjemności zadawania bólu na jednej szali z masochistyczną radością odczuwania bólu. To inne emocje. Po prostu.
Wydaje się, że mylisz prawo do niezgody z posiadaniem władzy.
Sadysta/dominujący nie potrzebuje takiego prawa, bo jeśli nie chce – to nie robi. Maso/uległy ma prawo do użycia safe word i przerwania 'sceny’ bo jest stroną pasywną, podlegającą zabiegom i musi mieć możliwość powiedzenia „nie”.
Anonimie – pomyśl dwa razy zanim napiszesz – powielanie obiegowych opinii jest passe.

Czytałam lepsze teksty Barmana. Bardziej… esencjonalne. Niby sporo tu emocji, ale wiem, że Kruk potrafi lepiej, bardziej, intensywniej.

A co do samego tekstu, to dotknę go z innej strony. Zdrada. Kiedyś, na tym portalu, dyskutowaliśmy już o niej. Czy niedopasowanie jest powodem, dla którego dajemy zaplątać się w sieci? Jeżeli tak, to dlaczego wiążemy się z osobą, która nie podziela naszych chęci na ekscesy? Czy może my sami kształtujemy swoje preferencje wciąż na nowo i nagle odkrywamy nieznane lądy. Jeszcze niezbadane. Jeszcze dziewicze. Czy wstyd przed partnerem związany z ujawnieniem swych nowo poznanych potrzeb pcha nas w ramiona „obcego”? A może to zwykła natura? Wewnętrzna chęć posiadania wielu partnerów? Ciężko powiedzieć.

W „finale” Autor próbuje wyjaśniać schemat. Ale czy tak się da? Czy seksualne popapranie zawsze można umazać w naszej przeszłości? Doszukiwać się przyczyny i skutku? Nie sądzę.

Zakończenie, cóż… Dla mnie osnute jest gęstą metaforą. I mam nadzieję, że rozumiem te ostatnie słowa.

Z pozdrowieniami,
kenaarf

Kenaarf,
Dziękuję za korektę w czasie powstawania „Pająka”. Bez Ciebie ten tekst byłby uboższy o… wiele.

Ciężko jest oczekiwać od innego człowieka, że jego seksualność będzie rozwijała się w tym samym kierunku i w tym samym tempie – a takie założenie przecież czynimy obiecując coś na „zawsze” i „póki śmierć nas nie rozdzieli”. Tak, wiem biolologia – nasze potomstwo rozwija się bardzo długo zanim osiągnie dojrzałość. Ale…
To kwestia spaczonego podejścia do seksu – bo limitowanie seksualności osoby, którą kochamy tylko dla naszego poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego jest moim zdaniem egoistyczne i idiotyczne. To dlatego zdradzamy / jesteśmy zdradzani – bo próbujemy zadekretować wierność, zawłaszczyć kogoś dla siebie.
Ja również temu schematowi ulegam – wyłączność, obsikiwanie terenu – idiotyzm.
Chciaż staram się zmienić swoje nastawienie i staram się postępować według takiego oto wzoru: jesteś ze mną, dopóki jesteś ze mną szczęśliwa, nie wymagam wierności – po prostu staram się żeby nasz seks był tak dobry, żebyś nie miała potrzeby „skoków w bok”. Jeśli dojdziesz do wniosku że chcesz czegoś nowego – powiedz. Jeśli nie jestem w stanie tego zrobić – znaczy, że trzeba poszukać spełnienia z kimś innym.
I kluczowe jest „powiedz” – podziel się, mów, wyrażaj swoje pragnienia.
Jeśli kocham – będę słuchał i będę słyszał.
prof. Depko właśnie przed momentem w radio powiedział, że związki „swingerskie” są znacznie bardziej trwałe niż te monogamiczne (badanie dotyczące Polski).

A uzasadnienie – racjonalizowanie tego z jakich powodów jesteśmy „popaprani seksualne” – każde jest równie dobre.
Tak naprawdę nie chodzi o uzasadnienie – „popapranie” to kategoria nacechowana emocjonalnie.
(A przecież według mnie osoby, które robią to po ciemku i pod kołdrą wcale nie są mniej „popaprane” od nas wielbicieli układów BDSM, miłośników lateksu, swingersów czy fetyszystów różnej maści.)
Nie uzasadnienie jest ważne, ale umiejętność wykonania takiej zmiany, która pozwoli być szczęśliwym.
W przypadku kochanki Pająka było to pozwolenie sobie na egoizm w seksie.
W moim to coś innego, a w Twoim pewnie też coś innego.

To ciekawe, co piszesz. Przypomniała mi się rozmowa sprzed wielu lat z moim ówczesnym przyjacielem. Teraz już nie żyje, ale rozmowy z nim wciąż mam głęboko w pamięci. Rozmowa dwudziestolatki z sześćdziesięciolatkiem. Temat – związki, miłość, wierność. Ja wchodząca w życie, owszem, z dużym bagażem, ale jego doświadczenia o wiele cenniejsze.
Mówił o tym, że miłość to czystość. To brak egoizmu i absolutna chęć, aby druga strona była szczęśliwa. Odnieśliśmy się w dyskusji do „zdrad”. Przyjaciel mówił, że skoro się kocha, to powinno się rozumieć potrzeby partnera/ki. I skoro on sam nie jest w stanie ich spełnić, powinien dać możliwość spełnienia się z kimś innym. Nie powinien mieć o to pretensji, bo przecież chodzi o szczęście ukochanej. Bez możliwości realizacji swych potrzeb będzie nieszczęśliwa, a tym samym on będzie nieszczęśliwy.
Zadałam wtedy jedno pytanie. Skoro miłość pozbawiona ma być egoizmu i tyczy się nie tylko sfery seksualnej we wspólnym życiu, to co zrobisz, kiedy partnerka wpadnie na zupełnie inny pomysł. Chociażby – tak z grubej rury – odebranie sobie życia? Takie jest jej pragnienie. Jest nieszczęśliwa. Nie przyjmuje do wiadomości, że może być lepiej, nie widzi rozwiązania. I co? Pozwolisz jej na to? Gdzie jest granica miłości bez egoizmu? W którym momencie zaczniesz być egoistą?
W odpowiedzi uśmiechnął się, wzruszył ramionami i powiedział: „Nie znam odpowiedzi na to pytanie”.

Kruku, gdzie jest ta granica?

Wiesz… Egoizm w relacji jest również potrzebny – właśnie po to, by nie cierpieć bezsensownie.
Spotkałem w swoim życiu jedną osobę, która była – jak się wydawało – idealnym dopełnieniem mnie samego – i jeśli chodzi o seks i widzenie świata. Ale mimo tego dopasowania przyszedł taki moment kiedy trzeba było powiedzieć STOP i się rozstać . Dla mojego i Jej dobra.
Odpowiem cytatem z moich ulubionych depechów:
„There’s a thin grey line between the black and the white
It’s evidently hard to find at night”

Pierdziele głupot, drogi kolego.
Wtedy, w trakcie rozmowy z przyjacielem, trochę się posprzeczaliśmy. Zarzuciłam mu, że wierząc w daną ideologię, sam nie potrafi się do niej stosować. Oczekiwałam prostej odpowiedzi na podobieństwo „tak” lub „nie”. Teraz Ty serwujesz mi podobne mydliny. Chociaż w Twojej odpowiedzi jest więcej autentyzmu. Nie „Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie”, a „Nie ma odpowiedzi na to pytanie”.
Bo nawet odpowiadając według prostego „tak” lub „nie” dalej będziemy w kropce. Każde potwierdzenie, każde zaprzeczenie uzależnione będzie od nas samych, od tego, jakimi jesteśmy ludźmi, czym się kierujemy w życiu i co dla nas samych jest ważne. Są miliony odpowiedzi na to jedno pytanie. Każdy z nas, będąc w takiej sytuacji, odpowie inaczej.

To bez metafor – zakochanie to sytuacja, w której balansuję na wąskiej krawędzi między egoizmem a całkowitym oddaniem siebie. Ja. Nie Ty czy bohaterka opowiadania – ja.
Lubię czarno-biały świat, lecz nie cierpię prostactwa intelektualnego.
„Czy wciąż bije Pan żonę? Proszę odpowiedzieć: tak, czy nie?”
Jak u Moniki Olejnik.
Redukcja myślenia do absurdu. Tak nie da się dyskutować.

Wiemy jak postąpimy dopiero postawieni przed faktem.

Szczerze ubolewam, że na chwilę musiałeś spaść z piedestału i „podyskutować” z prostaczką intelektualną. Ale podobno rozmowy z głupcami są przydatne. Ja staram się ćwiczyć każdego ranka dyskutując z lustrzanym odbiciem. Polecam.
A co dyskutowania samego w sobie, to Ty masz raczej z tym problem. Za każdym razem, kiedy tory rozmowy pękają i odbiegają od Twojego szablonu, zaczynasz się wściekać i czynić przytyki. To nazywasz dyskusją…?
Nie będę Cię więcej niepokoić.

Z pozdrowieniami,
kenaarf

P.S. Nawet w kwestii miłości nie będziemy potrafili się zgodzić. Bo miłość, według mnie, taka między kobietą a mężczyzną, nie istnieje. Ale to grząski temat i argumentów głupiutkiej podfruwajki nie trafią do tak otrzaskanego z życiem dżentelmena.

Wyluzuj. Nie mam problemu z różnicą spojrzenia. I z wyostrzaniem perspektywy. Ale nie da się w kwestii relacji międzyludzkich zbyć milczeniem całej sfery różnorodności emocji i motywacji i zredukować wszystkiego to „tak”, lub „nie”.
A jeśli chodzi o dyskusję to pierdzielenie głupot i mydliny są rzeczywiście argumentacją …

Chcesz powiedzieć, że nie widzisz różnicy między „pierdziele głupot” i „mydliny” a „prostactwa intelektualnego”?
Wiesz, właśnie odkryłam, że potrafisz mnie nie tylko wkurwić, ale i rozbawić.
k.

Bardzo ciekawe opowiadanie. Czy dość intensywne? W moim przypadku chyba zależy od nastroju… spróbuję mu więc dać jeszcze jedną szansę 😉
Psychologizowanie po koniec rzeczywiście niepotrzebne, choć bohater przynajmniej jest samokrytyczny w tym względzie.
Lubię niedopowiedzenia 🙂

Aniu,
Psychologizowanie było potrzebne, by przejść do tej refleksji:
„Przypomniałem sobie własne słowa sprzed kilku minut. Dotarło do mnie, jak żałosnym jestem dupkiem. I że znów oszukałem sam siebie.”
i dzięki temu zakończyć całe opowiadanie.

Głupia paplanina jako gra wstępna do autorefleksji, mówisz?

Druga szansa: czytane niskim, zmysłowym głosem moim zdaniem wiele zyskuje, mimo że uwypukla to niewpasowane zbyt dobrze w tekst specjalistyczne słownictwo i wulgaryzmy. Oczywiście w zastosowaniu „na mokro” tym bardziej daje po oczach (=przeszkadza) końcowe psychologizowanie (wcześniejsze trochę też ;)), ale nastrój całkiem niezły.

Tekst wywołał wiele emocji i podrapał blizny doświadczeń. Autor może więc być z siebie dumny, bo wytrącił Czytelnika z równowagi.
W moim odczuciu historia ciąży pozbawioną alternatywy nieuchronnością kolejnych, wybitych pogrubioną czcionką, stadiów związku, aż do rozstania. Odniosłam też wrażenie, że pająk-łowca wikła w sieć nie tylko muszkę-kochankę, lecz i samego siebie. Niby drapieżnik, ale zarazem niewolnik kobiet. Niby przypadek beznadziejny, skrzywiony, niezdolny do miłości, ale jednak szukający, tęskniący za głęboką relacją.

Nie rozumiem pragnienia ostatecznego obnażenia i zawładnięcia drugą osobą. Zwłaszcza w przypadku łowcy. Czy odkrycie wszystkich sekretów, wyzwolenie z tabu, nie kończy polowania; nie zabija ekscytacji drapieżnika, który nie ma już, za czym gonić?

Część końcowego dialogu, mała „psychoanaliza”, mąci według mnie klarowność przekazu. Piję do wyciągniętej ni stąd, ni zowąd matki, której motyw mi zgrzyta. Może wystarczyło poprzestać na wytknięciu kompleksów, przejawiającym się w dbaniu zawsze o potrzeby tego drugiego do tanga? Pozornie byle jaka odpowiedź kochanki zostawia mnie z pytaniem: czy to wyparcie prawdy, czy lekceważenie; czy wreszcie brak realnego zainteresowania, bo jej chodzi tylko o seks? I jeśli ostatni domysł jest poprawny, to kto kogo złowił, wykorzystał i pożarł?

Artimar
„Czy odkrycie wszystkich sekretów, wyzwolenie z tabu, nie kończy polowania; nie zabija ekscytacji drapieżnika, który nie ma już, za czym gonić?”
Cóż to dobre pytanie. Wydawać by się mogło, że „The Chase Is Better Than The Catch”… ale zastanówmy się czego tak naprawdę chce nasz myśliwy?
Na co ma nadzieję na początku, w środkowej części i z czym budzi się na końcu opowieści?
Jak widzi kochankę w momencie pierwszego spotkania, i na co ma nadzieję, mówiąc o wspólnej podróży? Czy nie jest aby tak, że po zjednoczeniu, wyzwoleniu z tabu, dopiero ma zacząć się zabawa?
Czy nie jest tak, że i z wyzwolenia z tabu, i ze zjednoczenia, i ze wspólnej podróży nic nie może wyjść (choć sam Pająk dowiaduje się o tym na końcu) bo relacja z kochanką nie przełamuje schematu, sztampy, bo jest tylko fizyczna?
I kto za ten „fizyczny” charakter relacji ponosi odpowiedzialność?

Dziwnie się czuję rozbierając na czynniki pierwsze własny tekst 😐

A z motywem matki całkowita zgoda – do usunięcia.

Tak sobie myślę, że może te fazy – wydzielone odmienną czcionką – to nie fazy związku tylko dopiero części składowe preludium do owego związku?
Celem jest „cała” kobieta i to Coś, drogą – poszukiwanie: najpierw odkrywanie seksualności, fizyczność, potem powinna być „niezwykłość” stająca się relacją. Zamiast tego jest seks, kobieta w łóżku i wątpliwości. Czyja wina, że ona jest obca to zupełnie inna historia. Historia, której prolog jest jednocześnie epilogiem.

Właśnie: całkowite obnażenie i zawładnięcie… Najwyraźniej autor i/lub bohater ma na ten temat zupełnie inne wyobrażenie niż ja. Odsłania emocje, przekracza granice, sprawia że jest intensywnie i liczy się wyłącznie tu i teraz, ale dzięki temu wcale nie poznaje osobowości, marzeń, pragnień a jedynie degraduje kochankę do poziomu cielesności i prostych odruchów. Seks wyłączający myślenie, bez zahamowań, odbywający się w innym stanie świadomości (na który na moment przełącza się nawet Pająk), ale jednak tylko seks, tylko fizyczność, pozwalająca zachować bezpieczny dystans. To że dążymy do przyjemność jest normalne, podobnie jak to, że wracamy do kogoś, kto potrafi ją nam dać – niekoniecznie chcąc go poznać i niekoniecznie nawet go lubiąc…

Lubię Twoją biograficzną pisaninę najbardziej, chociaż Ciebie samego niekoniecznie, ale to nieistotne. Podobało mi się. Jak zwykle dopracowane detale, dbałość o szczegóły i emocje na pierwszym planie.

„Skąd mi się to bierze”… heh… też zadawałam sobie to pytanie. I nie zgadzam się z teorią bohatera, że to niedostatki, dominujący ojciec/matka, ciężkie zabawki itp. Może w niektórych przypadkach. A przynajmniej nie ma jednakowej odpowiedzi dla wszystkich. Wydaje mi się, że znakomita większość rodzi się z pewnymi upodobaniami. Np. lateksiaże wykazują zainteresowanie lateksem już we wczesnym dzieciństwie. Nie przeżyli jakiejś gumowej traumy. Po prostu zawsze ich do tego ciągnęło.
Wiele bym dała, żeby kręcił mnie zwykły, tradycyjny seks. Tak byłoby prościej. Szukanie kochanka o podobnych preferencjach – to jak szukanie igły w stogu siana.

Dziękuję mimo wszystko :]
Stanęła mi przed oczami scena z filmu „Dzień niepodległości” kiedy do kręgu modlących się osób zostaje zaproszony goj. I na jego słowa: I’m not Jewish – pada odpowiedź: Nobody’s perfect. ;]
https://www.youtube.com/watch?v=zn425KBIwvg

Lateksowcy – gumisie – to inna kategoria – to ludzie z, większą niż przeciętna, wrażliwością na bodźce dotykowe.
I moja teoria na temat deficytu może mieć również i tu swoje potwierdzenie – łaknienie bycia dotykanym i „podkręconych” wrażeń sensorycznych może na przykład wynikać z braku fizycznego kontaktu w okresie wczesnego rozwoju.
Ale to tylko durne psychologizowanie.

Ewangelia według Mateusza
Mt 7,7-12 „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a zostanie wam otworzone. Bo każdy, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje,…”

Napisz komentarz