
Jorge Bernal, „Purification”, CC BY-NC-ND 2.0
Ktoś głupi powiedział kiedyś, że ponieważ ma siostrę, zawsze będzie mieć przyjaciela. Siedząc w zatłoczonym pociągu, który z dwugodzinnym opóźnieniem wiezie mnie do rodziny na wakacje, zastanawiam się nad sensem tych słów. Wgapiona we własne odbicie na usmarowanej szybie, widzę swoją starszą siostrę, Martę. Głównie dla niej wracam do domu. Nie jednak po to, by upić się winem i powspominać stare, dobre czasy. Jadę wyrównać rachunki, bo ponieważ mam siostrę, zawsze będę mieć śmiertelnego wroga.
Dzielą nas trzy lata. Za mało, by w dzieciństwie Marta otoczyła mnie swoją opieką i jednocześnie zbyt wiele, bym miała szanse z nią rywalizować. Choć wyglądałyśmy jak bliźniaczki, zawsze przyćmiewała mnie swoją urodą. Jej kształty były pełniejsze, a piękne kości policzkowe rzucały długi cień na moją twarz, która równie dobrze mogła być ziemniakiem. Ileż ja bym wtedy dała, by wyglądać, jak ona! Czego bym nie zrobiła, by cieszyć się uwagą mamy i by wiedzieć, że chwalący się talentem do „robienia córek” ojciec miał na myśli właśnie mnie!
O to, i o wiele więcej, walczyłam przez lata. Czasami dosłownie. Niestety, oprócz urody, ustępowałam siostrze także siłą.
Pamiętam te wszystkie chwile, kiedy siadała na mnie okrakiem i przytrzymując ręce, powoli spuszczała mi na twarz ślinę, której tak panicznie się bałam. Wciągała ją następnie, by dręczyć mnie dalej, tak długo, aż któregoś z rodziców zmęczą moje wołania o pomoc.
Doskonale pamiętam, jak przy koleżankach i kolegach ściągnęła mi spodnie razem z majtkami, a nim zdążyłam się zasłonić, założyła mi chwyt. Nelson się nazywał, jak nasz kot. Trzymała mnie tak umazaną we łzach, nie pozwalając zakryć najważniejszego miejsca przed chichrającymi się znajomymi, aż wreszcie nawet im zrobiło się mnie żal i kazali mnie puścić.
Twarz na okiennej szybie gniewnie zaciska wargi.
Nigdy jej nie zapomnę Łukasza, pierwszego kolegi, którego naprawdę lubiłam. Do teraz nie rozumiem, jak mogła być tak podła, by odbić mojego chłopaka i to nie dla miłości, a zwykłej satysfakcji z pokazania, że jest lepsza.
Wysiadam z pociągu w Grzeszynie. Ktoś szturcha mnie łokciem.
– Uważaj, jak chodzisz! – wybucham, bo wciąż żyję ostatnim wspomnieniem.
Odwracam się, a tam wystraszony chłopiec. Chcę go przeprosić, bo jak mało kto wiem, co to znaczy być słabszym, ale zdążył się oddalić. Zostawiam go w spokoju i ciągnę turystyczną walizkę, która warczy i podskakuje. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, bo mijam internat, w którym mieszkałam w czasach licealnych. Pod pretekstem pracy, przeważnie dorywczej, spędzałam w nim nawet wakacje, bo wszystko było lepsze od siedzenia w domu. Zatrzymuję się pod przystankiem autobusowym i studiuję wyblakłą tabliczkę. Do odjazdu mam jeszcze szmat czasu. Opadam więc na dziurawą ławeczkę. Wierzchem dłoni ocieram z czoła kropelki potu i wzdycham z ulgą, jakbym właśnie obudziła się ze snu pełnego złych wspomnień.
Po wyjeździe ze wsi wiodło mi się znacznie lepiej i w korespondencyjnej walce z siostrą czas zaczął działać na moją korzyść. Nowe towarzystwo w szkole średniej dało mi pewność siebie, a ta pozwoliła rozkwitnąć. Tuż po rozpoczęciu studiów w Powiązkach jakaś dziewczyna, której imienia nie pamiętam, poznała mnie z Grzegorzem Michalskim.
Pochylona nad telefonem komórkowym przewijam zdjęcia z pierwszej sesji, jaką mi zrobił. Pierwsze: portret w wymiętej, białej koszuli; moja twarz już od dawna nie przypomina pyzy. Drugie: już bez koszuli, na łóżku. Czarna, koronkowa bielizna podkreśla walory mojego ciała. Widoczna z profilu, zamyślona buzia występuje na tle długiego, brunatnego włosospadu.
Wreszcie trzecia fotka, która była przełomem. Klęczę w pończochach i tej samej koronkowej bieliźnie. Jestem wyprostowana, z lekko rozstawionymi nogami. Prawa dłoń, symbolizująca dawną mnie, nieśmiało opada w okolice ud, próbując coś zasłonić. Lewa z kolei, nowa ja, zuchwale wczepia palce we włosy, kierując uwagę na rozpromienioną twarz, wykrzywioną w uśmiechu dziewczyny, która wreszcie zrozumiała, że może być ładna.
Podczas premierowej sesji Grzesiu sprawił, że pierwszy raz poczułam się kobietą. Po drugiej stałam się nią naprawdę. Opieram się o ściankę przystanku, dając wybrzmieć ostatniej myśli. To było tak dawno temu.
Zaznaczam te starannie wybrane zdjęcia i publikuję na socjalach. Wysyłam je do mieszkańców Pomyłki Małej, których ostatnio dodałam. Myśli znowu biegną w kierunku Marty. Podczas gdy ja rosłam w siłę, ona biernie czekała na faceta z portfelem, który ustawi jej życie. Czeka do dziś i choć wciąż nie jest jeszcze za późno, zegar nieubłaganie tyka. Nie pokończyła szkół, pracuje dorywczo. Jedyne co posiada, to wygrywany rok w rok tytuł najpiękniejszej kobiety we wsi.
Pod przystankiem zatrzymuje się skromny busik – jedyne połączenie Pomyłki Małej z cywilizacją. Kierowca, całkiem bezinteresownie, pomaga mi z ciężką walizką. Tak jak siostra, mam już wszystkie przywileje ślicznotki. Zajmuję wolne miejsce i gdy pojazd rusza, przypominam sobie rodzinne strony. Nie byłam w domu od półtora roku, bo odkąd wyrwałam się z jaskini lwa, wracam tam niechętnie. Zdecydowanie wolę, gdy rodzice przyjeżdżają do mnie. Jedziemy powoli po dziurawej nawierzchni, a z każdym kilometrem ostatnie normalne psy dają za wygraną i zaczynają szczekać dupami. Dociera do mnie, jak daleką przeszłam drogę.
Jadę do ciebie, siostrzyczko. W te wakacje zabiorę ci to, co masz najcenniejsze – tytuł miss Pomyłki Małej.
Przez pierwsze dni atmosfera w domu jest dziwaczna. Opowiadam rodzicom o swoich dokonaniach, by wzbudzić w siostrze zazdrość. Między nami panuje arktyczny chłód. Odzywamy się do siebie jedynie półsłówkami i szybko wypracowujemy rytuały, dzięki którym nie wchodzimy sobie w drogę. Cieszę się, że nie pozwala sobie na żadne zaczepki, bo ilekroć ją mijam, wspomnienia wracają i miękną mi nogi.
Dyskretnie przyglądam się Marcie i z niepokojem stwierdzam, że wciąż jest piękna. Próbuję nas jakoś zestawić. Obie jesteśmy brunetkami. Siostra ma pięć centymetrów i pięć kilogramów więcej, przy czym ten drugi bonus rozłożyła pomiędzy talię i cycki, które ma chyba o cały rozmiar większe. Zarówno ona, jak i ja mamy na czym usiąść, ale ja jestem zgrabniejsza, w czym upatruję swojej przewagi. Twarz Marty jest bardziej kobieca i emanuje klasą, której w istocie nie ma za grosz, a moja wciąż ma w sobie dziecięcy rys. Nie sposób obiektywnie wskazać lepszą.
Pewnego razu spaceruję w okolicach wioski, ciesząc oczy klasycznym wiejskim krajobrazem. Idę polną drogą w asyście Nelsona, ale kocur szybko zbacza z obranego kursu, podążając własną ścieżką. Wciągam w nozdrza zapach życia i przyglądam się rolnikom, zbierającym plony ciężkiej pracy. Jednym z nich jest, Staszek, który właśnie wraca do domu. Śle mi pozdrowienia, szczerząc zęby dziurawe niczym droga do wioski, a gdy się mijamy, krzywię się na myśl o jego nagim torsie. Cóż, nie każdy facet z widłami to Posejdon.
Kontynuując wędrówkę, co rusz mijam samotne, podstarzałe domeczki. Zbyt stare, by inwestować w nie pieniądze, a jednocześnie zbyt bliskie serc rodowitych mieszkańców, by je sprzedać. Przy jednym z nich widzę sołtysa. Z kilometra rozpoznam tego gęstego wąsa.
– Oliwia, kogo ja widzę! – wita mnie rozpromieniony. – Wyrosłaś – dodaje z uznaniem.
Wiadomo, że nie chodzi mu o wzrost. Obracam się kokieteryjnie, by mógł obejrzeć mój tyłek. Lata całe się nie widzieliśmy. Rozmawiamy o tym, co się pozmieniało. U niego w zasadzie nic, u mnie zaś prawie wszystko.
– Akademia Sztuk Pięknych, trzeci rok! – Nie może się nadziwić. – Piękna dama, to i sztuki piękne. A jakże!
– Dziękuję… a pan dalej szeryfem – nawiązuję do kapelusza i karykaturalnej gwiazdy na piersi. – Dalej pilnuje pan prawa i porządku.
– Porządku nie będzie, dopóki nie weźmiesz udziału w konkursie miss. Zapisy do końca tygodnia!
– Och, naprawdę? – udaję zaskoczoną, jakbym wcale nie przymilała się dlatego, że stojący przede mną mężczyzna jest pomysłodawcą i corocznym organizatorem konkursu.
Kiwa głową.
– Gdy zakończą się zapisy, ogłosimy uczestniczki i po tygodniu zbierania głosów zaprosimy dwie finalistki do ostatniej rundy. Tam o wszystkim zadecyduje jury. W tym roku unifikujemy tytuł. Zwyciężczyni zostanie najpiękniejszą kobietą wszystkich Pomyłek oraz wcieli się w modelkę na tegorocznych pokazach strojów ludowych, jakie odbędą się podczas dożynek w każdej ze wsi. To się nazywa współpraca, dyplomacja i postęp – mówi z dumą.
Puszczam to mimo uszu. Interesuje mnie tylko Marta.
– Myśli pan, że miałabym szanse? – Kładę dłoń na dekolcie.
– Nie dowiemy się, dopóki nie sprawdzimy.
– Pan się ze mną droczy, panie Pawle!
– Paweł, Paweł, pomocy! – przerywa nam dochodzący z oddali męski głos.
Przybiega zasapany Staszek. Ma żałosne resztki włosów i głębokie zmarszczki, które nie pozostawiają wątpliwości, że ma blisko pięćdziesiąt lat. O kilka więcej niż jego przyjaciel, Paweł Kozioł. Sąsiad staje jak wryty, gdy wyłaniam się zza pleców sołtysa.
– Przepraszam panienkę, ja tylko na chwilę. Paweł, patrz no, zaciął się dziadyga, a zaro żona wraca i byndzie telefonować!
Nigdy nie widziałam go tak poruszonego. Staszek pokazuje szeryfowi komórkę, a na twarzy drugiego z mężczyzn ukazuje się szyderczy uśmieszek.
– Może Oliwia coś zaradzi. Ona uczona, biegła w takich wynalazkach – proponuje sołtys.
Staszek blednie w oczach i ogląda się za siebie, jakby znajdował się między młotem a kowadłem. Nerwowo przestępuje z nogi na nogę.
– Obiecasz, że nie powiesz Bożence? – pyta przejęty.
– Obiecuję. – Wzruszam ramionami. Pomimo zgody, mężczyzna wręcza mi telefon z dużą dozą nieufności.
– Ja żem tylko chciał wyłączyć, bo mi samo wyskoczyło – zapewnia.
Zerkam na dotykowy ekran. Gdyby nie miniaturka w górnym rogu, nie poznałabym tej pikselozy. To już przesada, co za skurczybyk! Samo włączyło mu się moje zdjęcie z wrzuconej przed tygodniem galerii. Samo zapisało się w pamięci telefonu, a wielokrotny zoom z pomocą funkcji wyostrzenia obrazu sam z siebie szuka sutka pod koronką stanika!
Nie pomogę mu. Niech go żona wykopie z chałupy na zbity pysk!
Już mam go zjechać, tak porządnie, ale opanowuję się w ostatniej chwili. Przypominam sobie, że Staszek, na zaproszenie sołtysa także zasiada w finałowym jury i jego przychylność jest mi bardzo potrzebna. Tłumię w sobie emocje i próbuję naprawić telefon. Ten faktycznie się zaciął. Wyciągam z niego baterię, odczekuję chwilę i wkładam ją ponownie. Uruchamiam sprzęt. Chodzi jak ta lala.
– Jestem twoim dłużnikiem – zapewnia mężczyzna, odbierając swoje urządzenie.
Po złożeniu trzecich podziękowań stwierdza, że już naprawdę musi wracać do domu i zostawia nas samych. Ciszę, jaka zapanowuje po odejściu Staszka, przerywa Paweł Kozioł:
– Twoja siostra jakby wyszczuplała. Chyba nigdy nie była równie piękna.
– Nie była, nie jest i nie będzie, bo na zdjęciu jestem ja! – unoszę się, czerwona ze złości. – Przepraszam, ale… niech pan tylko spojrzy. – Pokazuję mu to samo, ale w swoim telefonie. Przyglądam się rysom twarzy, oglądam policzki. Z profilu faktycznie jesteśmy nie do odróżnienia.
– Jasny gwint! Rzeczywiście. Zostaniesz modelką!
– To bardziej hobby. – Staram się być skromna. – Lubię eksplorować swoją seksualność.
– Eskpo, eksplod…
– Eksplorować – poprawiam. – Zgłębiam, co to właściwie znaczy być kobietą, uczę się nią być i odkrywam w sobie tę jedną, niepowtarzalną. Szukam odpowiedzi ukrytej gdzieś w gestach, ruchach, mimice, emocjach i relacjach międzyludzkich. To fascynująca podróż, która nigdy się nie kończy.
Mężczyźnie imponuje mój wykład, mimo że rozumie z niego co trzecie słowo. A może właśnie dlatego. Zbiera szczękę z podłogi i mówi:
– Tak, dokładnie tak jest. Oliwio, tak długo się znamy, a ty już dorosła i taka mądra. Nie ma powodu, by onieśmielał cię mój urząd. Proszę mi mówić na ty.
Nie wiem, czy chcę skracać ten dystans. Przypominam sobie, jak kazał kiedyś siostrze, by oddała mi zimową czapkę, ale potem patrzę na jego ogorzałą twarz i gęstego wąsa. Niech to, cel uświęca środki.
– Dobrze, Pawle.
W poniedziałek rano na tablicy informacyjnej znajduję listę z kandydatkami. Robię zdjęcie i znalazłszy odrobinę cienia pod samotnym drzewem, wyszukuję dziewczyny w internecie.
Większość to typowe blachary, wśród których wyróżnić można dwie kategorie. Jedne robią sobie zdjęcia na tle znalezionych w Powiązkach drogich fur, a drugie, niemające szczęścia wyjechać do wielkiego miasta, w nieprzyzwoicie krótkich spódniczkach paradują na tle johnów deere, lamborghinich wśród traktorów. Jedne i drugie, zainspirowane motoryzacją, mają na mordach wiejski tuning.
Jedna z kandydatek nie wpisuje się w ten podział. Jest ładna i ma ponad dwa tysiące znajomych. Dla mnie staje się jasne, że o awans do finału będzie trzeba powalczyć.
Tego samego dnia, podczas obiadu dzieje się rzecz dziwna.
– Widziałaś tę z Pomyłki Wielkiej? – Odkąd przyjechałam, Marta pierwszy raz odzywa się do mnie sama z siebie. Nic tak nie łączy, jak wspólny wróg.
– Widziałam.
– I co?
– I jajco!
Mędrcy tego świata nie mieli racji. Wróg twojego wroga wciąż jest twoim wrogiem.
Siostra opowiada rodzicom, ale tak żebym słyszała, o swoich planach na trwającą cały tydzień „kampanię” w sąsiednich Pomyłkach. Ja nigdzie się nie ruszam. Wystarczająco dobrze znam Pawła Kozioła, by wiedzieć, że nie głosy są tutaj ważne, a kto je liczy. Dlatego też od wtorku do soboty wstaję skoro świt i wesoło pogwizduję na dwukilometrowej trasie do Pomyłki Średniej. Nie idę jednak do wioski, a nad wodę. Opalam się samotnie na plaży Jeziora Rajskiego, trochę się rozciągam, trochę ćwiczę jogę. Każdego dnia z wypiętym tyłkiem udaję, że wcale nie widzę, jak przyczajony w krzakach Staszek strzela mi zdjęcie za zdjęciem.
Nie jest to łatwe, bo palant nie umie wyłączyć flesza.
Równolegle do porannych wędrówek, kontynuuję swoje działania w sieci. Wrzucam następne fotki, które stopniowo odkrywają sekrety mojego ciała, wzmagając tylko potrzebę poznania kolejnych.
Mężczyźni to wzrokowcy, ale także zdobywcy, którym radość sprawia poznawanie trudno dostępnych miejsc. Z każdą kolejną wrzutką pozwalam im zdobywać teren. We wtorek odsłaniam ogoloną skórę pod pachami, a w środę nagie plecy. Następne dwa dni buduję suspens, by w sobotę – w przeddzień „liczenia” głosów – opublikować zdjęcie w cienkiej koszuli nocnej, przez którą prześwituje przekłuty sutek.
Noc przed ogłoszeniem wyników mam niespokojną. Zasypiam bardzo późno i ignoruję wyjący budzik. Ze snu wyrywa mnie stojąca nad łóżkiem Marta. Jak ona śmie wchodzić do mojego pokoju!
– Nie dostałam się?! – pytam, odsuwając się w głąb łóżka.
– Co? Dostałaś się. Obie jesteśmy w finale! – Serdeczność jej uśmiechu mnie niepokoi. – Czy to nie wspaniale? Już prawie nie pamiętam, jak to jest cię zniszczyć. Znowu skopię ci dupsko. Czy to nie wspaniałe?
Marzyłam o tym dniu od wielu lat i niczego nie chcę zostawić przypadkowi. Zgodnie z prośbą sołtysa o przyjście w „normalnym ubraniu”, stawiam na dżinsową spódnicę i różowy bezrękawnik, by dać panom możliwość okrycia mnie płaszczem, gdy zajdzie taka potrzeba. Po drodze ćwiczę przygotowane kwestie. Jury nie zagnie mnie ani prośbą o przedstawienie się, ani pytaniem o wartości, a miłość do małej ojczyzny wyrażać będę z uśmiechem przeznaczonym dla nielicznych.
Podchodząc do wielkiej, blaszanej bramy, prowadzącej na dziedziniec Pawła Kozioła, spotykam Martę. W milczeniu czekamy na 20:30, o której wszystko się zacznie. Gdy przecinają się nasze spojrzenia, ogarnia mnie strach i nienawidzę się za to. Na całe szczęście chwilę później drzwi zostają otwarte, a gospodarz zaprasza nas do środka.
Podwórze jest kwadratowe, otoczone rozchodzącymi się od domu murami budynków gospodarczych. Na środku płonie ognisko, przy którym ustawione są dwie masywne ławki. Na jednej z nich siedzi Staszek z jakimś dryblasem, może trochę starszym od Marty.
Podchodzimy bliżej, a sołtys otwiera konkurs oficjalnym przemówieniem, które czyta z kartki. Wypada to tym gorzej, że jest już ciemno, a tekst oświetlają mu tylko płomienie ogniska.
-… Franciszka, niech mu ziemia lekką będzie, od tego roku zastąpi mój bratanek, Tomasz. – Drągal podnosi się z miejsca, tak jakby nie było wiadomo, że chodzi o niego.
Część oficjalna zmierza ku końcowi, a Paweł Kozioł prosi Staszka, by ten czynił honory.
– To co, dziewuszki? Rundę pierwszą zacząć by wypadało. Do tańcowania pierwsza ino byndzie… obrończyni tytułu! – Wieśniak celuje w nią palcem.
– Do tańcowania? – pytam zdziwiona.
– Konkurs zgodnie z tradycją zaczynamy od pokazu artystycznego – tłumaczy gospodarz, a w tym czasie młodszy Kozioł włącza muzykę.
– Cho no! – woła mnie Staszek, przekrzykując sprzęt grający.
– Wytłumaczy mi ktoś zasady? – pytam bardziej gospodarza, ale odpowiada mi najstarszy z mężczyzn:
– Rubta se co chceta.
Wszystko dzieje się tak szybko! Siadam obok Staszka i oswajam się z myślą, że konkurs będzie wyglądał inaczej, niż się spodziewałam. „Zawsze lepiej tańczyłam”, mobilizuję się w myślach. Marta rozpoczyna przedstawienie, od pierwszego kroku utwierdzając mnie w przekonaniu, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Jej ruchy są pokraczne, a cały pokaz na poziomie anonimowej dziewczyny z dyskoteki pod remizą. W pewnym momencie siostra łamie jednak schemat typowej potańcówki. Pozbywa się koszuli, a następnie spodni. Prycham najgłośniej, jak tylko potrafię, ale ledwie mnie słychać przez hałaśliwą muzykę. Niewzruszona rywalka, ku męskim zachwytom wykonuje coś, co przypomina twerking, a następnie kontynuuje rozbiórkę i zrzuca z siebie stanik.
Co za szmata! Wiedziałam, że nie będzie grać fair, ale żeby aż tak? Nigdy nie zniżę się do jej poziomu!
Z lekką zazdrością przyglądam się jej falującym piersiom, a głośnej muzyce wyzwanie rzucają oklaski jury. Zerkam na Staszka oraz siedzących na drugiej ławce Koziołów. Nikt z nich nie wygląda na zaskoczonego postawą Marty.
Wybrzmiewają ostatnie takty piosenki, siostra zbiera z ziemi swoje rzeczy i bez cyckonosza siada obok sołtysa. Zajmuję jej miejsce na scenie. Tomasz puszcza jeden z radiowych hitów i rozpoczyna się show.
Przez dwa lata ćwiczyłam taniec towarzyski. Mam głowę pełną pomysłów, które gibkie ciało bez problemu realizuje. Pochylam się, wypinam, gram nogami. Moje biodra są w nieustannym ruchu, gdy nawiązuję kontakt z widownią. Uśmiecham się zuchwale do Staszka, muskam dłonią kolano nowego, wręczam Pawłowi moją pomarańczową koszulkę. Odwracam się do nich tyłem i zgięta w pół, ruchem rasowej striptizerki zdejmuję spódnicę. Mam na sobie koronkowy zestaw, przez który widać prawie wszystko. Odchodzę na kilka kroków. Kątem oka widzę, że mężczyznom zapiera dech w piersiach. Żywię się ich podnieceniem i pozwalam sobie na jeszcze większą swobodę. Na mojej gładkiej skórze pojawiają się czarne kontury członków jury. To buchające ognisko liże mnie cieniami męskich żądz. Zdobyłam ich. Sześcioro oczu, trzy penisy, a mając na uwadze deficyty Staszka, także jakieś dwa i pół mózgu – wszystko należy do mnie!
Niestety apetyt rośnie w miarę jedzenia.
– Po-każ cycki! Po-każ cycki! – intonuje Staszek.
Nie trzeba długo czekać, a dołączają do niego pozostali. Krzyczy nawet siostra, jakby licząc, że tego nie zrobię.
Waham się tylko przez moment, bo euforia niczym walec przejeżdża się po wszelkich oporach. Jestem świadoma, że Marta ma większe piersi, nie wystarczy więc zwykłe pokazanie swoich. W mgnieniu oka obmyślam plan. Mam jakieś dwadzieścia sekund do końca utworu. Podchodzę do panów krokiem rasowej modelki, szybkim ruchem kradnę sołtysowi kapelusz, a następnie siadam okrakiem na kolanach bratanka. Teraz to ja jestem szeryfką. Tańczę brzuchem, wyczekując ostatnich dźwięków piosenki. Moje dłonie sięgają za plecy. W jednej chwili puszcza zapięcie stanika, a ja wypycham biust w kierunku Tomasza, odginając się do tyłu najmocniej jak potrafię.
Dałam się ponieść chwili i teraz z trudem utrzymuję równowagę. Jeszcze chwila i spadnę na ziemię, ale przed upokorzeniem ratują mnie dłonie chłopaka, które podtrzymują mnie w talii.
Zastygam w karkołomnej pozycji, na próżno oczekując braw. Szybko staje się jasne, że mężczyźni oniemiali. Przekłułam sutek krótko po osiemnastce, by choć trochę odróżnić się od siostry. Teraz przechodząca przez brodawkę srebrna sztanga symbolizuje ciężar mojego seksapilu, którego Marta nie jest w stanie dźwignąć.
Powoli opuszczam kolana Tomasza. Do strzelających drewienek w ognisku dołącza pogwizdywanie tak wymowne, jakby podnoszono mi rękę w geście zwycięstwa. Stojąc przed sołtysem, figlarnie zakrywam piersi szerokim rondem jego kapelusza, po czym własnoręcznie zakładam mu go na głowę. Staszek tylko patrzy, ma szeroko otwarte usta, a Marta jest wściekła.
Oczy zebranych kierują się na Pawła Kozioła, gdy ten wymownie kaszle w dłoń:
– Pokazy artystyczne dobiegły końca. Przed nami krótka przerwa, a po rundzie drugiej nastąpi ogłoszenie wyników. – Sołtys odkłada kartkę, po czym dodaje: – Staszek, leć no po krzesełko, bo nam panie wymarzną.
Marta wstaje z miejsca i przechodzi obok mnie. Uśmiecham się do niej z wyższością, a ta szturcha mnie barkiem. Zerkam w jej kierunku, ale ostatecznie daję sobie spokój. Nie mogę dać się sprowokować.
Staszek wraca z krzesłem i ustawia je naprzeciw ławek. Zanim rozpoczniemy przesłuchanie, chętnie bym się ubrała albo chociaż zakryła cycki, ale siostra tego nie robi, więc nie chcę się wyłamywać.
– Która zaczyna drugą rundę? – pytam.
– W drugiej rundzie bierzecie udział razem – odpowiada Tomasz. Patrzę zaskoczona.
– Chyba nie muszę tłumaczyć zasad? – Staszek siedzi rozwalony na krześle, szczerząc wybrakowane zęby. Spodnie opuszczone ma do kostek, a całą uwagę przykuwa gwóźdź programu. – Czas, start!
Co tu się, do cholery, dzieje?! Marta błyskawicznie spina włosy w kok i bez wahania rzuca się do krzesełka klęka przed Staszkiem. Moje spojrzenie szuka pomocy u sołtysa, ale ten udaje, że mnie nie widzi. Teraz już wiem, dlaczego ta dziwka wygrała sześć edycji z rzędu! Jestem w pułapce. Nie chcę tego robić, ale jeśli po nagim tańcu tak po prostu się poddam, będę skończoną frajerką.
Pomimo oporów, dołączam do Marty. Usiłuję zająć miejsce między nogami Staszka, ale siostra nie zamierza dopuścić mnie do penisa, którego cmoka z taką lubością. Wszelkie próby przepchnięcia się spełzają na niczym, bo jestem za mała. Wciskam przeciwniczce rękę pod pachę i ostrożnie masuję jajka uradowanego jurora. Ten wspaniałomyślnie się przesuwa, dając mi wystarczająco miejsca, bym mogła robić to ustami. Wciągam pomarszczoną skórę i… co dalej? Próbuję pieścić go oralnie, ale kompletnie nie wiem, jak to się robi. Nie udaje mi się też nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, bo nie spuszcza oczu z Marty. Trudno się dziwić. Ciągnie mu tak, jakby od tego zależało jej życie. Może właśnie tak jest?
To śmieszne, ale teraz zależy od tego także i moje. Muszę coś zrobić.
Wypuszczam z ust jądra i wkraczam na teren Marty, przesuwając językiem wzdłuż nasady członka. Na reakcję nie muszę długo czekać, bo poirytowana siostra gwałtownie mnie odpycha. Dłużej na to nie pozwolę. Wbijam się w nią bokiem z takim impetem, że wreszcie udaje mi się ją poruszyć. Zajmuję wolną przestrzeń i zamykam usta na sterczącym penisie. Odnoszę wrażenie, że długo na to czekał. Staszek. Kutas zresztą też. Ale Marta nie zamierza odpuszczać i niespodziewanie naciera.. Zderzamy się głowami, a potem jednocześnie rzucamy się na penisa, a nasze języki stykają się na żołędzi.
– Lizu-lizu, hehehe. – Staszek nie ma powodów do narzekania.
Fuj! Obie z obrzydzeniem odskakujemy na boki. Wycieram język z toksyn tej suki.
– Pieprzona lesba! – Marta popycha mnie z taką siłą, że ląduję na tyłku.
To już nie jest walka. To wypowiedzenie wojny.
– Teraz przesadziłaś.
Nie muszę mówić nic więcej, jesteśmy siostrami. W jednej chwili zrywamy się na równe nogi i bez uprzedzenia wyprowadzamy huraganowy atak. Nasze ramiona kotłują się bezładnie, w gradzie uderzeń uwalniają się wszystkie emocje, które tłumiłyśmy od mojego powrotu. Wymiana ciosów żadnej z nas nie przynosi przewagi.
– Ale dostalim spektakla! – emocjonuje się Staszek.
Zaczynają boleć mnie ręce, ale wmawiam sobie, że ona cierpi jeszcze bardziej. Może coś w tym jest, bo coraz częściej próbuje mnie kopać. Początkowo nic sobie z tego nie robię, ale gdy drugi raz trafia mnie w łydkę, uśmiecham się kwaśno. To dobra mina do złej gry. Odskakuję, a boląca noga załamuje się na moment, co drastycznie zmienia postawę Marty. Wyczuła krew i teraz jak taran rusza do przodu.
– Przestań mnie kopać! – krzyczę.
– Kłopoty, kłopoty Oliwii! – komentuje młody bęcwał.
Goni mnie teraz, kopie, a ja nie wiem co zrobić. Jeszcze kilka razy i chyba się przewrócę. Nie mogę na to pozwolić, muszę zaatakować. Biorę szeroki zamach i wyprowadzam cios. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Moja dłoń spada na policzek nacierającej siostry pod idealnym kątem. Doskonałe uderzenie. Plask odbija się głośnym echem. Jury pieje z zachwytu. Z satysfakcją obserwuję, jak Marta się zatacza i upada na kolano.
Szok! Siostra trzyma dłoń przy policzku i patrzy na mnie z niedowierzaniem. Nie jestem już tą samą Oliwią, którą mogła bezkarnie pomiatać.
– Już po tobie! – Syczy i rzuca się na mnie.
Chcesz więcej?
Wykonuję kolejny zamach. Upojona poprzednim sukcesem całkiem zapominam, że nie jestem bokserką. Mój strzał przecina powietrze; trafiam w otwarte ramiona siostry. Robię co w mojej mocy, ale nie mam sił wyrwać się z klinczu. Marta próbuje mnie obalić, szarpiąc raz w lewo, raz w prawo. Trzymam się mocno na nogach, ale z coraz większym trudem. Zdradza mnie ciężki oddech. Patrzę w dzikie oczy, które pałają żądzą rewanżu. Nie muszę widzieć własnych. Wiem, że są takie same. Strach zostawiłam już dawno za sobą.
Próbuję zaskoczyć ją atakiem, ale bez rezultatu. Zaślepiona emocjami, nie zauważam, gdy Marta luzuje chwyt. Orientuję się, dopiero gdy jej ręka szarpie mnie mocno za włosy. Chcąc utrzymać równowagę, unoszę wysoko nogę. Jest źle.
Marta rzuca mnie na ziemię, ale trzymam ją tak mocno, że leci razem ze mną. Początkowo jest na górze, ale nabrałyśmy takiego pędu, że udaje mi się odwrócić pozycję. Turlamy się po suchej trawie, szybko zmniejszając dystans do ławeczki Koziołów.
– Tomek, chodu! – rozkazuje sołtys. Panowie rozbiegają się na boki, by nie przerywać pojedynku.
Przy ławce to ona jest górą i siedzi na mnie okrakiem. Stękam głośno i ostatkiem sił próbuję raz jeszcze przechylić szalę na swoją korzyść, ale Marta ani drgnie. Uśmiecha się triumfalnie. Jestem w tarapatach.
– Mam nadzieję, że podejdzie ci szpitalne żarcie, zdziro! – krzyczy.
Zakrywam głowę rękami. Wymierzane na oślep cepy rozbijają się na moich podrapanych przedramionach. Marta bije, ile fabryka dała, ale tylko pojedyncze próby muskają moją twarz. W tym czasie odpycham się nogami, aż wreszcie udaje mi się ukryć głowę pod ławką.
– Haha! – śmieję się szyderczo, gdy przy jednym z ciosów zahacza dłonią o twarde drewno.
– Wyłaź stamtąd!
– Bo co mi zrobisz?
Jasne, że nic mi nie zrobi. Wyraźnie wkurzona podnosi się i chwyta brzeg ławeczki, żeby ją przesunąć. Wykorzystuję ten moment i prześlizguję się między jej nogami. Widzę, jak siostra się odwraca, by znowu mnie uderzyć, więc odpycham ją mocno.
Leci prosto w ogień.
– Ej! – krzyczą rozpaczliwie mężczyźni. Są zbyt daleko, by pomóc, a czasu jest przerażająco mało.
Jaka ja jestem głupia! W zdającym się trwać wieczność ułamku sekundy błagam wyższe siły, by dały mi szansę naprawić swój błąd.
Marta uderza piętami o kamienie, jeszcze moment i runie w rozżarzone węgle. Wychyla się do tyłu, wymachując rękami raz, potem drugi, w skazanej na porażkę próbie utrzymania równowagi. Widzę w jej twarzy smutek, jakby w ostatnich chwilach swojego życia chciała powiedzieć, że przeprasza. Uderza mnie myśl, że „ktoś głupi” był jednak „kimś mądrym”. Że zaraz stracę nie szmatę, nie dziwkę, a osobę, z którą dzieliłam przez całe życie najwięcej chwil.
Wyciągam się jak struna, podając jej rękę. Siostra muska moją dłoń, ale jest zbyt daleko, by ją chwycić. Udaje nam się spleść tylko pojedynczymi palcami, którymi kiedyś zawiązywałyśmy kruche przymierza. To za mało, by ją uratować, ale Marta zastyga w wędrówce na drugą stronę. Ma wystarczająco czasu, by chwycić mnie drugą ręką. Ciągnę ją najmocniej, jak tylko potrafię. Omal nie rozbijając się o nadbiegającego Tomasza, lądujemy na ziemi. Potrzebuję czasu na uspokojenie kołatających się myśli. Jak dobrze, że już się to skończyło.
Nie dla Marty. Cały czas trzyma mnie oburącz za nadgarstek i nie wiedzieć kiedy, wykręca mi rękę. Mimowolnie obracam się na brzuch i czuję jej ciężar na plecach. Wierzgam, ale to bez sensu.
– Chciałaś mnie zabić?! – wrzeszczy mi prosto do ucha.
– Złaź ze mnie, świnio gruba! Au, au, au!
Po tylu latach nic się nie zmieniło. Jak zawsze kończę w rozpaczliwym położeniu. Ból odbiera mi wszelkie chęci do stawiania oporu. Dlaczego ona to robi?!
– Poddaj się. Ten tytuł jest mój!
– Złamiesz mi rękę!
Z twarzą przy ziemi, widzę dwie pary męskich butów, jednak ani Paweł, ani Tomasz nie kwapią się, żeby mi pomóc. Pozostawiona samej sobie, podejmuję ostatnią próbę wyswobodzenia. Jeśli mi się nie uda, będę musiała ją błagać, o ile naprawdę nie zrobi mi krzywdy. Wolną ręką chwytam nadgarstek ręki, którą siostra podpiera się tuż obok mojej głowy. Rzucam się na nią, łapczywie i wbijam zęby w przedramię.
Marta wydaje z siebie trudny do opisania jazgot. Puszcza wykręconą rękę i ze wszystkich sił stara się wydostać z moich szczęk. Kiedy zmniejszam uścisk, koziołkuje do tyłu. Pod wpływem adrenaliny udaje mi się podnieść i popędzić na zderzenie czołowe z siostrą.
– Tomek, łap ją! – rozkazuje sołtys.
Nagle czuję, jak silne ramię obejmuje mnie w pasie. Na moment unoszę się w powietrze i obserwuję, jak wąsaty mężczyzna chwyta Martę, przerywając dalszą jatkę.
– Upierdoliła mnie w rękę! – skarży się.
– Jeszcze raz mnie tkniesz, to pożałujesz! – Bezskutecznie próbuję się wyrwać.
– Dość tego! – Gospodarz wydziera się takim tonem, że momentalnie się uspokajamy. – Jak tylko zobaczę, że któraś prowokuje, to zostanie zdyskwalifikowana!
Paweł Kozioł puszcza Martę i idzie poprawić ławkę. Ja także zostaję wypuszczona.
– Nie próbuj żadnych sztuczek – Tomasz ostrzega mnie z poważną miną.
– Jedna siada tu, a druga tu. – Sołtys usadza nas na osobnych ławkach i okrywa nam plecy długimi kurtkami.
– Jak widzicie, Staszek sam zakończył drugą rundę. – Wskazuje na mężczyznę, który spuścił się bez naszej pomocy. – Idziemy się naradzić, a do tego czasu ma być spokój.
Mężczyźni znikają za drzwiami domu sołtysa.
Adrenalina opada i zaczynam odczuwać skutki pojedynku – otarcia na nogach i pulsujący ból w ręce. W ustach czuję metaliczny smak krwi, płynącej z rozciętej wargi. Do tego jest mi zimno.
– Sześć finałów, czternaście rund i Paweł nigdy nie zagłosował przeciwko mnie – zaczepia mnie Marta.
Nie odpowiadam, ale jej słowa dają mi do myślenia. Od początku nie startowałyśmy na równych warunkach.
Jurorzy, na czele z gospodarzem, wychodzą z mieszkania i kierują się prosto do nas.
– Wyniki pierwszej rundy prezentują się następująco – rozpoczyna sołtys. – Tomasz – Oliwia; Paweł – Marta; Staszek – Oliwia.
– Jeden do dwóch dla Oliwii – podsumowuje Tomasz.
Wygrałam, ale Paweł poparł Martę. Już po mnie. Teraz wszyscy na nią zagłosują i przegram. Wstrzymuję oddech.
– Druga runda: Tomasz – Marta; Paweł – Marta; Staszek… Oliwia. – Gospodarz kończy czytanie wyników.
Staszku, kochany!
– Dwa do jednego dla Marty. Łącznie: trzy do trzech. Mamy remis! – dodaje wielkolud.
– W związku z tym jury otwiera decydującą rundę, w której będziecie się mogły do tych wyników usto… – Pawłowi brakuje słowa.
– Ustosunkować – pomaga Tomasz.
– Ustosunkować.
Marta patrzy na mnie z wyrzutem, jakby to wszystko była moja wina. Wybiera sobie Tomasza i stając przed nim, „ustosunkowuje” się do wyniku poprzez ściągnięcie majtek. Ja nie mam wyboru, bo wybrana zostaję. Przez Pawła.
Kątem oka widzę, że Tomasz wyciąga z kieszeni gumki i staje się dla mnie jasne, że ten poprze Martę w decydującej rundzie. W mojej głowie miesza się multum myśli. Co mi po głosie Staszka, skoro Paweł zawsze głosuje na moją siostrę? Rodzi się ta sama wątpliwość, co wcześniej: czy warto dalej w to brnąć? Ale znowu: jeśli mam zrezygnować, to trzeba było wcale nie startować.
Podobno z mistrzem można wygrać tylko przez nokaut. Zdobywając Staszka, trafiłam Martę w miękkie podbrzusze. Teraz czas poprawić w twardy elektorat.
Wzorem obrończyni tytułu podnoszę się z ławki i idę prosto do Pawła, który czeka na mnie z otwartymi ramionami. Staję przed nim i patrzę prosto w twarz. Szukam w jego oczach jakiegoś zrozumienia dla powagi tej chwili, ale znajduję tylko czyste podniecenie. Czego ja się spodziewałam? Od dawna wiedział, jak to się skończy.
Zdjęciu majtek nie towarzyszą żadne ceremonie, bo ten etap mamy dawno za sobą. Rzucam czarne zawiniątko w kierunku uradowanego Staszka i skupiam się w pełni na sołtysie. Łapię go oburącz za koszulę i stając na palcach, z najbliższej odległości widzę entuzjazm gęstego wąsa.
– Pawle, wyeksploruj mnie – Oblizuję się wyzywająco.
Nie czekam na jego reakcję. Ruchami obolałego kota opadam na trawę i odwrócona do niego plecami, zalotnie się wypinam. Moje ręce wędrują do tyłu, torując nieco miejsca między pośladkami. Składam gospodarzowi swoje ustosunkowanie, oferując najciaśniejsze, co mam.
– Jakim cudem chcesz mnie tam pomieścić, maleńka? – Kładzie mi na biodrach zachłanne łapska.
– Dla ciebie wszystko – odpowiadam.
– Paweł, myśmy tu nigdy nie robili a-a-anala. – Podbiega do nas Staszek. Z kieszeni wystaje mu kiełbasa wyborcza.
– Ale ja robiłem! – odpowiada sołtys.
– Jak chcesz, to możemy się zamienić – Tomasz odrywa język od łona Marty.
– Zajmij się tam swoją! – Paweł złości się już nie na żarty, że inni podważają jego wizerunek fachowca do spraw kobiet.
– Jeden palec, potem dwa. Resztę zostaw mnie – próbuję dodać mu pewności siebie. Jego komfort jest ważniejszy.
Sołtys zajmuje wygodne miejsce między moimi nogami i bierze się do dzieła. Wszystkiemu przygląda się Staszek, który usadowił się na krześle między mną a Martą. Pierwszy palec wdziera się we mnie raczej mało delikatnie, co powoduje tłumiony jęk niezadowolenia.
– Wszystko w porządku? – pyta Paweł.
Odpowiadam, że oczywiście. Opieram swoje ciało na łokciach, chowając upokorzenie pod kaskadą włosów. Wolałabym, abyśmy byli sami. Gospodarz – a może to ja jestem teraz gospodynią? – penetruje mnie coraz pewniej, ale też z większym wyczuciem. Moje myśli, trudno to zrozumieć, uciekają do paradoksu licytacji o dolara. Uczestnicy gry, począwszy od jednego centa, przelicytowują się nawzajem, żeby nie stracić pieniędzy już zaangażowanych w aukcję.
– Och! – wzdycham, żeby Paweł myślał, że jest cudownie.
W pewnym momencie biorący udział w licytacji zbliżają się ceną do dolara, ale to nie powstrzymuje ich przed dalszym podbijaniem stawki. Lepiej bowiem kupić dolara za dolara i dwa centy, niż stracić dziewięćdziesiąt dziewięć centów. Stawka rośnie więc w niekontrolowany sposób i choć wszystkie posunięcia graczy mieszczą się w ramach logiki, kończą oni z chujami w dupie.
Paweł przykłada główkę penisa do ciasnego otworu. Jeszcze mogę to zatrzymać. Tytuł nie jest wart takiej ceny. Spoglądam na leżącą Martę. Przecież to o nią tutaj chodzi. O paradoks walki z siostrą. Tak silny, że nawet wiedza o jego bezsensie nie pozwala się przed nim obronić. Seks analny to mój ulubiony rodzaj stosunku, jakoś to będzie.
Rozluźniam się beztrosko. Paweł kłuje mnie delikatnie, ale ukłucie to zawsze ukłucie. Odruchowo próbuję uciec biodrami do przodu, ale jestem mocno trzymana. Zaskakuje mnie wielkość sołtysa, ale też odpowiedzialność, z jaką ze mną postępuje. Moje ciało sztywnieje, bo musi przyjąć niespodziewanego intruza, ale biorę go do połowy bez przeżywania trudnych chwil.
– Jasny gwint! – Staszek schodzi z krzesła i kuca nad moją głową.
Mój przeciągły krzyk przechodzi daleką drogę od udręki, przez determinację do zadowolenia, przykuwając uwagę już nie tylko Staszka, ale nawet tkwiącego w Marcie Tomasza, który przygląda się rozpoczętej galopadzie.
Paweł na pewno nie rozgląda się na boki. Zadomawia się w moim wnętrzu. Uwielbiam to uzależniające poczucie, że nie tylko zamknęłam mężczyznę w swoim świecie, ale jest mu w nim tak dobrze, że za żadne skarby nie pozwoli się wypchnąć. Bo on chce, bo on musi! Bo tak jak ja wcześniej nie potrafiłam się zatrzymać, tak on nie potrafi teraz! Zachwycam się tą symbiozą, żyję każdym kolejnym pchnięciem i wzdycham cichymi komplementami.
Za to Martę jakby odzierano ze skóry. Suka dodaje od siebie ile tylko może. Niech nie myśli, że coś tym ugra!
– Och! – rzucam jej wyzwanie.
– Ach! – znów mnie przekrzykuje.
Licytacja trwa. Kto da głośniej?
Nagle Paweł obraca mnie na plecy. Opieram nogi na jego barkach i rozkładam szeroko ręce, a co najważniejsze, zapominam o Marcie. Nie widzę twarzy sołtysa, bo przed światłem ogniska odgradza ją szeroki kapelusz. Może to i lepiej. Mogę w pełni skupić się na dłoni, zafascynowanej moim pierścionkiem, który czyni sutek szczególnie wrażliwym. To doświadczona dłoń. Taka, która daje się sterować mimiką i daje mi to, czego chcę.
Eksploracja trwa. Nie tylko Kozioł mnie zgłębia, ale i ja sama siebie. Jaką kobietę odkrywam?
Zachłyśniętą własną historią brzydkiego kaczątka, która myślała, że to ona uwodzi mężczyzn. Taką, która zauważa w Pawle coś, czego nigdy nie spodziewała się znaleźć – mądrość. Nie inteligencję, a mądrość właśnie. Spryt człowieka, który nie musiał latami czytać ksiąg, by widzieć to, co niedostrzegalne. Spryt człowieka, który wygrywa.
Druga para przysuwa się do nas. Tomasz bierze przykład ze swojego wuja i także obraca swoją kobietę. Głowa branej od tyłu Marty znajduje się tuż nad moją.
… Spryt człowieka, który rozumie, że gdzie dwie się biją, tam trzeci rucha.
Siostra znowu prowokuje mnie do walki na decybele, ale mój spłycony, szybki oddech pozwala tylko na krótkie piski. Do radosnego chóru dołącza Paweł. Tylko na chwilę, bo jego sprzętem szarpią silne skurcze i czuję w sobie lepki owoc naszego wysiłku.
– Aaa! – krzyczę ni do Marty, ni do Pawła.
Nie przeżywam orgazmu, ale prawie udaje mi się nabrać samą siebie. Kładę się na boku i ciężko oddycham. Pozwalam sobie na zamknięcie oczu.
Tomasz kończy z Martą i w Marcie.
– Wyście pociupciali, a ja dalej żonie wierny! Głos na Oliwię. – Zbiera się nad nami Staszek.
– Mój na Martę – mówi Tomasz.
Powoli dochodzę do siebie. Patrzę na Pawła błagalnym wzrokiem.
– Oliwia – odpowiada krótko i ucieka przed spojrzeniem Marty.
Z serca spada mi kamień. Pozostała dwójka jurorów bije brawo, do tego Staszek gwiżdże przez dziury w zębach.
Tomasz podsumowuje wyniki, ale kto by go tam słuchał. Zakrywam twarz dłońmi. Pod spodem nie kryje się uśmiech. Wiem, że to pyrrusowe zwycięstwo. Po prostu przegrałam mniej od niepocieszonej Marty, która zbiera teraz porozrzucane ciuchy.
Czuję niewypowiedzianą pustkę. Sołtys mówi coś o koronacji w przyszłym tygodniu, ale i to mnie nie interesuje.
Staje nade mną Marta. Wyciąga rękę na zgodę, wymownie wskazując wzrokiem na przygasły już ogień. Próbuje się uśmiechnąć. Musi być jej okropnie ciężko. Przyjmuję pojednawczy gest i pozwalam się podnieść. Wzdrygam się, gdy mnie przytula, ale nie dzieje mi się żadna krzywda.
– Majtek nie mogę nigdzie znaleźć. – Wskazuje na stosik moich ubrań. Tylko tyle ma do powiedzenia, ale dla mnie to „aż tyle”.
Wracamy do domu razem. Znowu nic do siebie nie mówimy, ale ta cisza jest inna. Konstruktywna.
Być może tego wieczora wcale nie ma przegranych. Być może zdobyłam dziś coś znacznie cenniejszego niż głupi tytuł.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Blog Comments
Emilia
2024-05-30 at 23:19
Pomimo przaśnej oprawy i absurdalności calego konkursu, pod koniec czytałam chyba z wypiekami na twarzy, z całego serca kibicując Oliwii. Może dlatego, że brała zemstę za lata upokorzeń… choć przecież kolejne rundy dostarczały tylko kolejnych.
Domyślam się, że czasem takie konkursy są wygrywane ciałem, ale nie sądzę, by odbywało się to tak jawnie i ostentacyjnie. Fikcja literacka ma jednak swoje prawa i po początkowym oporze kupiłam konwencję.
Dziewczyna z głębokiej prowincji przeszła daleką drogę, skoro uczyniła seks analny swoją ulubioną miłosną praktyką. W tym kontekście nie do końca realistyczne wydało mi się jej oralne niedoświadczenie. No ale co kto lubi. Może spotykała na swej drodze mężczyzn przedkładających tylne wrota nad rozkosze płynące z ust? Ponoć w świecie modelingu wszyscy faceci są po trochę homo, więc to akurat wydaje się wiarygodne.
Podsumowując: świetne opowiadanie, o ile kupuje się konwencję. Podobał mi się też emocjonalny finał. Wspólne poniżenie jako fundament traktatu pokojowego. Coś w tym jest.
Vee
2024-06-01 at 07:46
Ciekawe co inni powiedzą na temat samej konwencji, bo choć tekst jest kolorowy, nie wydaje mi się przejaskrawiony. Główna bohaterka ma świadomość, że powinna się wycofać, ale wpada w całkiem wyrafinowaną pułapkę. „Ofiary” Pawła i spółki co prawda mogą pociągnąć ich na dno, ale to miecz obosieczny, bo same również będą na wsi skończone. Dlatego właśnie akcja odbywa się na wsi. Wątpię, by podobna intryga mogła się na dłuższą metę udać w jakimś dużym mieście.
Jeszcze słówko o doświadczeniu Oliwii. Kiedyś przewinęły mi się badania, z których wynikało, że większość kobiet ignoruje mosznę przy fellatio. Jeśli zrozumiałaś to jako brak wprawy, to jest to mój niewielki błąd w sztuce 😀
Cieszą mnie wypieki w trakcie lektury i jak zwykle doceniam Twoje przemyślenia 🙂
Velaya
2024-05-31 at 15:49
Wyśmienita farsa w realiach polskiej 'wsi spokojnej, wsi wesołej’. Tyle, jeśli chodzi o tamtejsze umiłowanie Boga i tradycji 🙂 ??Może i chłopi żywią i bronią, ale do tego także rżną niczym w tartaku 🙂
Vee
2024-06-01 at 07:46
Wsioki są dużo bardziej moralne od mieszczuchów… dopóki ludzie patrzą 😉
Vee
2024-06-01 at 07:47
Warto podkreślić udział przy korekcie Aureliusa, dzięki którego możecie przeczytać lepszą wersję tekstu. Dziękuję także Megasowi za znalezienie tak dobrej grafiki, że może przyciągnie do lektury kilka dodatkowych osób 😉
Thorin
2024-06-01 at 12:38
Że też nigdy nie załapałem się do takiego jury. Najwyraźniej za słabo znam się z sołtysem 🙂
Ale tak poważnie, gdybym się załapał, to pewnie moja opinia o kobiecym rodzie spadłaby jeszcze niżej, a już nie jest szczególnie wysoka!
Megas Alexandros
2024-06-01 at 22:30
Przyznam, że nie spodziewałem się takiego opowiadania ze strony Vee 🙂
Zwykle jednak satyra w opowiadaniach z Veeversum jest trochę lepiej zakamuflowana, humor subtelny, a do erotycznych zbliżeń wiedzie nieco bardziej kręta droga. A tu po prostu – cytując wcześniejszą komentatorkę, szybko przechodzi się do scenariusza filmu „Rżnięcie w tartaku”. Oliwia w mgnieniu oka przeradza się z nieco zahukanej młodszej siostry z małej wioski, która liznęła uroków wielkiego miasta w wyuzdaną pornogwiazdkę, myślącą nie tylko o tym, by przelecieć 2/3 jury, ale w dodatku dobrze się przy tym prezentować. Prawdopodobieństwa psychologicznego nie ma tu za grosz, jest po prostu bezpretensjonalna zabawa… zgadzam się, czasem i takiej nam potrzeba. Ale nie łagodzi to mojego lekkiego wstrząsu 🙂
Czytałem z rozbawieniem, zastanawiając się, czy to jaskółka, która wiosny nie czyni, czy też symptom szerszego stylistycznego zwrotu. Jedno nie ulega wątpliwości – dzięki dużej płodności twórczej Vee, niebawem się o tym przekonamy!
Pozdrawiam
M.A.
Vee
2024-06-03 at 18:04
Zawsze chcę zaskakiwać, choć siłą rzeczy nie raz rozczaruję i zawsze chcę bawić, bo humor to najlepszy afrodyzjak. Uspokajam – o zmianie stylu nie ma mowy. Pojawiały się tutaj już nowsze opowiadania. „Tytuł” może być co najwyżej zapowiedzią tego, jak będą wyglądać teksty skierowane do osób pragnących więcej mięska. Na takie też jest nisza! Zgadzam się, że jest to bardziej bezpośredni tekst, choć coś tam głębi w siostrzanej relacji chyba zostało zawarte 🙂