W sobotnie przedpołudnie Warszawa wydawała się jeszcze zaspana. Ulice owinięte szalem z gęstej, białej mgły sprawiały wrażenie, że dopiero świta, mimo że zegarek wskazywał już godzinę jedenastą. Przechodząc Mostem Poniatowskiego wpatrywałem się w obraz, jaki zmalowała matka natura, dzieląc stolicę na pół, jak „dom murem podzielony” w piosence Kultu. Przy prawym brzegu rzeki „ brud, szlugi, mocz, wóda i pot, to dziwny smród, a po drugiej stronie Wisły grasuje już inny lud, istny cud”.[1] Po jednej stronie eleganckie wille wybudowane z cygańskim rozmachem i nowoczesne wieżowce, po drugiej kamienice z czerwonej cegły. Na zachodzie Złote Tarasy z Ochotą rzucały cień na wschodni, dawny Stadion Dziesięciolecia. Betonowa dżungla, za którą tęskniłem za granicą. Mieścina, gdzie się urodziłem, mieszkałem i wychowałem. Ziemia, po której „z koleżankami na tych nogach, które ja nazywam karabinami”[2] stąpała miłość mojego życia. Cud o urodzie Afrodyty, smukłych dłoniach i czerwonych paznokciach. Niewysoka. Zgrabna. Blondynka. Śliczna.
Wdychając zapach spalin myślałem o tej młodej damie i jej oczach w kolorze szafiru. Zadziwiało mnie, ile można wyrazić spojrzeniem. Bella była w tym mistrzynią. Zawsze otoczona wianuszkiem facetów. Kusiła bez skrupułów. Flirtowała pozbawiona wyrzutów sumienia. Wodziła facetów za nos i wodziła na pokuszenie. Ani się obejrzałem, a stała się moim uzależnieniem. Co gorsza, nie chciałem się leczyć, tylko pozostać na wiecznym haju w szponach nałogu.
Zbliżała się umówiona godzina spotkania z moim przyszłym wspólnikiem. Mieliśmy u niego w domu omówić wstępne warunki nowej spółki tekstylnej. Żeby zdążyć na czas, musiałem przyspieszyć kroku. Lubiłem spacerować ulicami Warszawy.
Poczułem niepokój, gdy dotarłem na miejsce. Drżały mi ręce. Ze stresu. Postanowiłem wsunąć dłonie do kieszeni spodn, by ukryć zdenerwowanie. Drzwi mieszkania otworzyła poznana już wcześniej w moim sklepie Florentyna. Skojarzyłem twarz od razu.
– Dzień dobry. Ja do Tomasza. Czy zastałem może?
– A nie do Belli czasem? – Zachichotała.
– Yy. – Zaskoczyła mnie tak bardzo, że tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.
– Pan wejdzie. Bella jest w swoim pokoju. Dotrzyma towarzystwa. Ja sprawdzę czy wujek w domu. – Uśmiechnęła się szczerze i zniknęła.
Wszedłem do środka. Wnętrze wywarło na mnie ogromne wrażenie. Szczególnie marmurowe schody, srebra, solidne meble, ogrom sprzętów i spora przestrzeń. Wzrokiem przeszukałem pomieszczenie, zastanawiając się który korytarz mógłby mnie zaprowadzić do najpiękniejszej kobiety świata. Wybrałem na chybił trafił. Skradałem się cicho jak jakiś łotr. Wydawało mi się, że ta droga nie ma końca, aż wreszcie zobaczyłem uchylone drzwi. Podszedłem bliżej w głowie układając sobie co powiem. Zerknąłem przez szparę i zobaczyłem rzeczy fruwające w powietrzu. Zdenerwowana młoda Łęcka wyrzucała ciuchy z szafy. Przeszukiwała gorączkowo szuflady. Wysypywała ich zawartość za siebie.
– Gdzie to, kurwa, jest. – wymamrotała z pretensją w głosie.
Sprawdzała skarpetki, staniki i rajstopy. Zajrzała pod dywan. W poszewki poduszek. Do kosmetyczki. Do szuflad swojej toaletki. Strąciła doniczki z kwiatami. Sprawdziła portfel, torebkę i szkatułkę z biżuterią. Usiadła zrezygnowana. Wyglądała, jakby próbowała sobie przypomnieć coś ważnego. Zacisnęła powieki i z tylnej kieszeni dżinsów wyjęła opakowanie malutkich tabletek. Jej twarz nagle pojaśniała. W ułamku sekundy z zachmurzonego, burzowego nieba stała się rozgrzewającym plaże promyczkiem słońca.
– Tutaj jesteś, moja mała majka. – wyszeptała.
I w tym momencie byłem spalony. Izabela mnie zobaczyła. Wściekła zatrzasnęła drzwi z hukiem zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Chcąc nie chcąc, wycofałem się do salonu.
– Niestety, nie ma jeszcze wujka w domu. Zaczeka pan? – zapytała gosposia.
– Nie, nie. Będę się z nim widział wieczorem u jego siostry. Martwi mnie tylko jedno.
Florcia zmarszczyła brwi.
– Zajrzałem do panny Izabeli, ale chyba jest w kiepskim nastroju.
– A tak. Zapomniałam, że dokucza jej dziś potworna migrena – odpowiedziała służąca.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że do wieczora wydobrzeje.
– Na pewno – odpowiedziała, lecz bez przekonania.
– Będę szedł. Do widzenia.
– Do widzenia, panie Stanisławie.
Było już po dwudziestej, kiedy zaparkowałem pod willą Joanny. Wysiadłem z nowo zakupionego Ghosta ubrany w garnitur. Przejrzałem się jeszcze w szybie samochodu i zobaczyłem dosyć przystojnego mężczyznę w średnim wieku z wąsem w stylu Taco Hemingway’a. Przez chwilę zastanawiałem się jeszcze czy lepiej nie wrócić do domu, ale wizja spojrzenia w oczy Izabeli była zbyt kusząca, żeby zrejterować. Lada moment stałem już w drzwiach salonu.
W gąszczu ludzi nie dostrzegłem od razu wybranki mego serca. Przeleciałem wzrokiem tłum. Rozpoznałem Licińskiego, winnego mi ze trzysta tysięcy. Zobaczyłem też kilku wysokiej rangi polityków. Bankierów i generałów wypytujacych na mieście jak dorobiłem się majątku. Ministrów, mafiosów, nawet duchownych. Śmietanka towarzyska stolicy. I jedną, osamotnioną staruszkę. Zwróciłem na nią uwagę, bo tylko jej dobrze z oczu patrzyło w tym domu.
Całkiem niedaleko, tuż za filarem, skryła się moja miła. Ubrana w bladoniebieską mini siedziała właśnie w fotelu w rogu salonu. Prowokacyjnie założyła nogę na nogę unosząc kolano tak wysoko, że kiecka podwinęła się zbyt mocno. Głęboki dekolt raził w oczy, a złote szpilki przykuwały wzrok każdego mężczyzny. Wyglądała jak milion dolarów, których z resztą potrzebowała na spłatę wierzytelności u komornika. Groźba zlicytowania domu wisiała nad nią od jakiegoś czasu.
Znudzona imprezą popijała drinka. Zawartość szklanki miała piękny, karmazynowy kolor. Zupełnie jak szminka na jej ustach. Z daleka trunek wyglądał na Martini Fiero zmieszane z wódką i sokiem pomarańczowym. Obserwowała z rezerwą towarzystwo. Część gości konsumowała wystawną kolację. W innym kącie pokoju żywo dyskutowano na temat kursu franka szwajcarskiego, dostaw gazu do Europy i akcjach SpaceX. Z piętra niżej można było usłyszeć melodię „Sonaty Dantego” Franza Liszta, a z górnego dudniący bas dubstepowych remiksów. To właśnie tam trwała prawdziwa zabawa. Tancerki topless, mocny alkohol, twarde narkotyki, córy Koryntu, a wszystko za sprawą hrabiny Karolowej, pierwszej hipokrytki Warszawy. W kościele zawsze w pierwszej ławce, kwesty na remont Powązek, zbiórki odzieży dla biednych i uchodźców, a wieczorem gospodyni najbardziej obleśnych orgii w mieście. Co było tajemnicą poliszynela.
Na miękkich nogach ruszyłem w stronę Izabeli.
– Można się przysiąść? – zagadałem.
– Masz tupet, żeby tu przychodzić – odparła lekko podpita.
– Bella dziś nie w sosie? – zakpiłem troszkę.
– W sosie własnym. I nie przeszliśmy na „ty”.
– Jestem o tyle straszy od ciebie, że to raczej ty powinnaś zwracać się do mnie per pan.
– Nie bądź śmieszny.
– Na twoim miejscu nie byłoby mi do śmiechu.
– I to mówi dorobkiewicz do kobiety, w której żyłach płynie błękitna krew? – Chyba próbowała mnie obrazić.
Raczej żelbeton, jak w „Mięsie” Szcześniaka, wpadło mi do głowy.
Nastała niezręczna cisza.
– Ja pierdolę – dodała.
Pomyślałem czy naprawdę to powiedziała czy tylko mi się wydało.
– Chciałem zrobić ci dobrze. To znaczy, chciałem choć raz zrobić coś dobrze. Dla ciebie. – Ledwo to z siebie wydusiłem.
– Cóż za bohaterskie poświęcenie. Nie mogę wyjść z podziwu.
– Wyjść mogłabyś za mnie. – Zabrzmiało to jak żałosne wyznanie miłosne.
– A ty mógłbyś nie truć dupy.
Nie skomentowałem. Doprowadziła mnie. Do wściekłości. Świat wirował. W głowie kotłowały się myśli. Zacząłem żałować tej wizyty. Rozpaczałem, bo zatraciłem się w kobiecie zimnej jak lodowiec, którego nijak nie umiałem stopić. Wyrzucałem sobie, że tyle czasu spędziłem w obcym kraju zbijając majątek. Miało być przez pieniążki do serca, a wyszło przez pieniążki do piekła.
Z letargu ponurych myśli wyrwał mnie męski głos.
– Cześć Bella! – przywitał się młody, przystojny mężczyzna.
– Witaj, Kazimierzu – odpowiedziała panna cała w skowronkach.
– To twój chłopak? – zwrócił się tenże Kazimierz do Łęckiej podając mi rękę na powiatnie.
– W życiu – skwitowała.
– Miło mi cię wreszcie poznać. Starski – przedstawił się, mówiąc tym razem do mnie.
– Kłaniam się – przemówiłem niechętnie.
– Cała Warszawa plotkuje o tobie. Podobno wszystkie laski w stolicy polują na ciebie.
Skinąłem tylko uprzejmie głową. Sam też o nim co nieco słyszałem. Ludzie mówili, że jest naciągaczem i że szuka bogatej kobiety, żeby go utrzymywała.
– A ty, maleńka, jak zawsze piękna. – Usiadł obok Izabeli.
– Ty równie czarujący. Czy tylko chcesz mnie uwieść?
– A dasz się uwieść?
– Wezmę to pod uwagę.
– Nie. To ja wezmę ciebie. Całą. – Położył dłoń na jej kolanie.
– Mogłabym dać ciała. – Zmroziła go spojrzeniem.
– Nie protestowałbym. – Sunął wyżej na udo.
– Na zbyt dużo sobie pozwalasz – wycedziła przez zęby.
– Odpowiednio. – Opuszki jego palców zniknęły pod materiałem miniówki.
– Masz jaja – wysyczała wyraźnie wkurzona.
– Pokazać?
– Daruj sobie – odpowiedziała z pogardą w głosie.
– Twój opór mi pochlebia, dziewczyno.
– Chciałbyś.
– Chciałbym tego, na co się umówiliśmy.
Oczy zaszły mi mgłą. Pękałem z bólu. Każde słowo raniło do żywego. Nie dowierzałem uszom. Resztkami sił powściągnąłem gniew. Ledwo się powstrzymałem, żeby nie dać w twarz temu łotrowi.
– Za daleko się posuwasz – oznajmiła Iza.
– O posuwaniu jeszcze dzisiaj pogadamy. W bardziej intymnych warunkach.
– Nie masz wstydu.
– Ty też się go pozbądź. Nie przyda ci się. – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do wyjścia.
– Idziesz z nami, czy będziesz się tutaj dalej nudził? – Przypomniał sobie o mojej obecności.
– Nie! – Krzyknęła Bella.
To był wybór na zasadzie plata o plomo. Śmierć albo życie. Jakby od tego zależała przyszłość. Moja z Łęcką. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że faktycznie tak było.
– Prowadź – zdecydowałem.
Starski szedł przodem. Zeszliśmy schodami do podziemi domu, aż dotarliśmy do starych, drewnianych drzwi. Wyglądały jak zwyczajne wejście do piwniczki z winami. Odpadjący lakier, pajęczyna i kurz. Zaskrzypiały solidnie, kiedy je przed nami otwierano. W środku kilkunastu mężczyzn siedziało na krzesłach ustawionych w krąg. Kazimierz zaprowadził Izabelę w sam środek i od razu rozszarpał jej sukienkę. Odruchowo zakryła się rękami. Zerwałem się, żeby ją obronić, ale jakieś typki przystawiły mi pistolet do głowy. Znieruchomiałem.
– Panowie, oto przedmiot naszej licytacji, ale zanim do niej przystąpimy, odbędzie się prezentacja – oznajmił Starski. – Teraz mi obciągniesz.
Spojrzałem na ukochaną, ale tym razem nie mogłem nic wyczytać z jej niebieskich oczu.
– Klęknij. – Uderzył ją w twarz.
Padła na kolana pod wpływem siły ciosu. Uroniła łzę. Mimo to miała twarz jak z kamienia. Drżącymi rękami rozpięła rozporek w spodniach kuzyna i zsunęła bokserki. Złapał ją za głowę i wepchnął fiuta głęboko w jej usta, które „błyszczały jak lipcowe czereśnie”.[3] Nie była na to przygotowana. Krztusiła się. Zaciskała paznokcie na jego skórze w geście protestu. Szarpała się, ale trzymał jej głowę w mocnym uścisku. Po chwili wysunął penisa.
– Grzeczniej proszę – warknął, wymierzając kolejny policzek.
Lśniące, złote włosy kochanki owinął wokół własnej dłoni i brutalnie wsunął się w jej drobną buzię bestialsko posuwając w usta, jak dmuchaną lalkę do bzykania. Jęczał za każdym pchnięciem. Dłońmi sięgał do piersi ciągnąc za sutki. Dociskał jej głowę do swojego krocza. Dławiła się pokornie pochłaniając żylastego fiuta. Z trudem mieściła nabrzmiałego fallusa w buzi. Z kącika ust wypływała jej cienka strużka gęstej mazi oklejająca piękny dekolt. Ciężko dysząc wyjął członka spomiędzy dziewczęcych warg i wytarł mokrego penisa o policzki Izabeli.
– Jeszcze klejnoty. Liż.
Stanął w większym rozkroku. Część twarzy drogiej mojemu sercu kobiety zniknęła między męskimi udami. Widziałem tylko malutką głowę poruszającą się regularnym ruchem z dołu do góry i sapiącego gnoja. Gwałciciela. Oprawcę.
Po chwili odsunął się.
– Zaczynamy licytację od 10 000 złotych – odezwał się. – Ktoś da więcej?
Zrobił się harmider. Wszyscy faceci zaczęli się gorączkowo przekrzykiwać, jeden przez drugiego. Znałem wszystkie twarze. Każdy, kto tam siedział miał zostać akcjonariuszem spółki mojej i Łęckiego. Stawki rosły w zawrotnym tempie, aż ktoś rzucił kwotę trzystu tysięcy złotych. Wtedy Starski uznał, że to wystarczy i rzucił:
– Sprzedana!
Facet w brązowym garniturze podniósł się z krzesła. Z ewidentnym wzwodem w spodniach stanął za Bellą.
– Na czworaka. Wypnij się ładnie dla pana.
Zrobiła co kazał.
Starski znów wpakował członka w jej usta. Ten drugi powoli zdejmował spodnie przy okazji obserwowując kompana z naprzeciwka. Klęknął, po czym uderzył dziewczynę w tyłek kilka razy. Niedelikatnie. Rozchylał srom paluchami. Bawił się to pośladkami, to cipką. Wkładał do środka dwa palce, ale i to szybko przestało go bawić. Splunął na jej odbyt i wcisnął tam kciuka.
– No dalej, suko.
W tym samym momencie wsunął fiuta w jej cipkę i zaczął posuwać. Uprawiali seks w trójkącie. Ciało Izabeli podrygiwało w rytmie intensywnych pchnięć. Długo nie trwało, aż ten z tyłu doszed. Oblał spermą pośladki, a potem to rozsmarował. Równocześnie Starski trysnął na twarz dziewczyny. Była oklejona gęstym, białym płynem. Policzki, czoło, włosy, tyłek. Zebrała resztki sukienki. Okryła się rozdartym materiałem i wybiegła bez słowa ze wzrokiem wbitym w podłogę. Popędziłem za nią, ale zniknęła w labiryncie krętych korytarzy.
Byłem roztrzęsiony. Rozżalony, rozczarowany, zdenerwowany i ciągle zakochany. Czułem gorycz spowodowaną całym tym światem obłudnej arystokracji, a przede wszystkim moją Bellą. Jakim cudem się na to godziła? Nie mogłem pojąć. Tak chciała spłacić długi ojca? To absurdalne tak bardzo jak to, że chyba „we mnie jest dwu ludzi, jeden zupełnie rozsądny, drugi wariat. Który zaś zwycięży?”.[4]
Wyszedłem na zewnątrz. Pojechałem do parku, ale nogi podświadomie zaprowadziły mnie na Dworzec Zachodni. Stanąłem przed wejściem głównym, jak gdyby to była przepustka do innego świata. Obejrzałem się za siebie, jakbym miał już stamtąd nie wrócić. Warszawa pogrążona już była w głębokim, spokojnym śnie. Rano obudzi się jak zwykle leniwie, niespiesznie, z niedokończonymi snami. Z planami na przyszłość i marzeniami do spełnienia. Nie wiedziałem jednak, gdzie ja mógłbym się obudzić następnego dnia. Wszedłem do środka. Na peron.
Spacerowałem. Byłem sam. Panowała grobowa cisza. Tylko w mojej głowie myśli potęgowały nieznośny hałas. Miałem przed oczami obrazy zobaczone w piwnicy. Wstręt mieszał mi się ze współczuciem. Nienawiść z pożądaniem. Złość z miłością. Rozum z sercem. Rozsądek z szaleństwem. Kochałem i brzydziłem się jednocześnie.
Nie mogłem znieść tego natłoku myśli. Chciałem zaznać ukojenia. Gdziekolwiek. Jakiekgolwiek. Poczuć święty spokój. Położyłem się na torach. Zamknąłem oczy i czekałem. Chłód stali był przenikliwy. Zimny wiatr wiał prosto w moją twarz. Usłyszałem dźwięk klaksonu pociągowego, gdy nagle poczułem szarpanie za marynarkę.
– Co jest, kurwa?
– Wstawaj pan! Oszalałeś?! Życie Ci niemiłe?! – wrzeszczał nieznajomy, jak jakiś wariat.
Pociąg przejechał obok nas ze świstem.
– Spierdalaj! – Broniłem się.
– Niebywale wysoka kultura osobista.
– Nawet, kurwa, umrzeć w spokoju nie można w tym kraju.
– Nie no, jasne. Nie musisz mi pan dziękować. Nie ma za co! – krzyknął jeszcze ten obcy mężczyzna.
Wyszedłem wściekły ze stacji. Wsiadłem do auta. Ruszyłem w miasto. Zajechałem pod dom Izabeli. Często tak robiłem nocami. Lubiłem być blisko niej. Przynajmniej w ten sposób. Liczyłem, że wyjrzy przez okno i będę mógł znów zatopić się w głębi błękitu młodych, kobiecych oczu. W pokoju, w którym mieszkała paliło się światło. Jeszcze nie spała, mimo że było już grubo po północy. Zastanawiałem się co może robić. Czy zmywa makijaż, czy może bierze prysznic. Marzyłem, żeby obmyć jej ciało lub duszę ze skazy. Albo chociaż utulić do snu. I to właśnie wtedy wpadłem na ten szalony pomysł.
Wróciłem do willi hrabiny. Impreza trwała. Zakradłem się do piwnicy. Tam wciąż był tłok. Inni faceci i inna kobieta. Tylko wciąż ten sam Starski. Bez chwili zastanowienia wbiegłem do środka pomieszczenia potrącając parę osób i krzeseł. Popchnąłem Starskiego. Przewrócił się, a ja rzuciłem się na niego. Okładałem go gołymi pięsciami jak szaleniec. Jak rozwścieczony bokser na ringu, który liczy na nokaut w ostatniej rundzie. Inni ludzie zaczęli mnie odciągać, ale wyjąłem z kieszeni nóż i wszyscy się odsunęli. Wysunąłem ostrze.
– To za Bellę. – Dźgnąłem go w klatkę piersiową.
Potem jeszcze raz. I kolejny. Patrzyłem z nieskrywaną przyjemnością, ale i z zaskoczeniem, jak szybko uchodzi z niego życie, a potem uciekłem ile sił w nogach.
***
– Właśnie przyznał się pan do winy, panie Stanisławie.
– Nie da się ukryć, panie prokuratorze.
– Proszę załatwić sobie adwokata. Przyda się panu. Jeśli nie, zostanie panu przydzielony obrońca z urzędu. Na dzisiaj to wszystko. Do widzenia.
Nie odpowiedziałem. Do sali weszło dwóch policjantów. Odprowadzili mnie do celi aresztu śledczego, która miała być od teraz moim domem i gdzie często, jak włóczęga,
wieczorami wychodzę
z siebie
na ulice
jak narkoman na głodzie
w potrzebie
przemierzam okolice
zachodzę
w głowę
i sobie za skórę
od zmysłów odchodzę
tracę mowę
myśli męczą mnie ponure
plączę się
sam nie wiem gdzie
i czemu
po jakie licho
łażę w tę i z powrotem
jak cień
czarną nocą
po pijanemu
donikąd
i gówno cię przecież obchodzę
więc nie wrócę
już do siebie
tylko tam
gdzieś
odchodzę
muszę
przez Ciebie.
[1] Cytat z utworu „Trójkąt” Taco Hemingway
[2] Cytat z utworu „Marsz, Marsz” Taco Hemingway
[3] Cytat z utworu „Marsz, Marsz” Taco Hemingway
[4] Cytat z powieści „Lalka” Bolesław Prus
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Absent absynt
2023-01-20 at 10:16
Ładnie uwspółcześniona „Lalka” Prusa, choć, jeśli mnie pamięć nie myli, na końcu powinien być wybuch, a nie nożowa robota. A Stanisław powinien był zniknąć bez śladu, jakby nigdy nie istniał, zbyt dobry dla tego świata. Mimo to należą się punkty za ciekawy pomysł. Oby tak dalej! Jeszcze niejedna lektura wymaga aktualizacji!
Megas Alexandros
2023-01-21 at 00:03
Dobry wieczór,
wszystko fajnie, ale skąd we współczesnej historii (Taco Hemingway, Space X, problem dostaw gazu do Europy) wziął się „dawny Stadion Dziesięciolecia”, nieistniejący już od prawie 20 lat? 🙂
Fabuła interesująca, miała potencjał na coś więcej, ale moim zdaniem Łęcka zbyt szybko zostaje ukarana za swoją niegodziwość tym, co robią jej w piwnicy. Prawie zacząłem jej żałować, a chyba nie o to w „Lalce” chodziło…
Sam pomysł genialny w swej prostocie – przenieść klasyczną powieść pozytywistyczną w XXI wiek. Zgadzam się z Absyntem, że tą drogą warto iść dalej!
Pozdrawiam
M.A.
Pan Hyde
2023-01-21 at 13:21
Stadionu nie ma? A to się zdziwią chłopcy petardowcy, kiedy w Dniu św. Marcina nie znajdą mety i pójdą marszem w pizdu dalej na Grochów. 😉
Megas Alexandros
2023-01-22 at 21:47
Stadion jest, tylko już nie Dziesięciolecia, a Stadion PGE Narodowy im. Kazimierza Górskiego (o ile czegoś nie pominąłem 🙂 ). To zupełnie nowa konstrukcja, oddana do użytku w 2011, więc nie odziedziczyła słynnej i zasłużonej nazwy swego poprzednika.
Pozdrawiam
M.A.
Pan Hyde
2023-01-24 at 14:33
Wychodzi na to, że ze stadionu 20-lecia I PRL powstał stadion 20-lecia III RP 😉
Kawaii Kiwi
2023-01-21 at 21:20
Interesujący klimat, nie znam się jakoś szczególnie na polskim hip-hopie, ale czuć klimat Warszawy z utworów Taco Hemingwaya. Przenoszenie poszczególnych elementów Lalki na grunt współczesności musiało być ciekawym wyzwaniem, ciekawi mnie, jak tutaj dorobił się Wokulski :).
Drobne czepialstwo – mam wrażenie, że wiemy stanowczo zbyt mało o przeżyciach wewnętrznych bohatera. Najbardziej rzuca się to w oczy w trakcie sceny podglądania – przeszukiwanie pokoju przez Łęcką musiało trwać dobre kilka minut, warto opisać, jak bohater przełamuje wewnętrzny opór i decyduje się pozostać w ukryciu. Tak lakoniczny opis emocji mógłby się sprawdzić tylko, gdyby bohaterka zobaczyła go niemal od razu i nie miał on czasu na przemyślenie sprawy.
Mimo wszystko, zaintrygowany niebanalnym stylem, czekam na więcej.
Pozdrawiam
Kiwi
Veronique
2023-01-22 at 19:44
Piękny styl, poetyckie porównania, zaskakująco chłodna narracja, biorąc pod uwagę, że fabuła prowadzona jest z perspektywy Wokulskiego. Nieco rozczarowujący finał, liczyłam na jakieś niedopowiedzenie. Ale ogólnie warto było przeczytać i nie żałuję spędzonego czasu.