Niemoralna propozycja 2: Droga (Historyczka)  3.63/5 (8)

20 min. czytania

Źródło: Pixabay

Gdy stoję na tym cholernym przystanku, minuty dłużą się, odnoszę wrażenie, że wszyscy dokoła patrzą na mnie i doskonale domyślają się, po co tu czekam. Wydaje mi się, że czytam w ich myślach. Czy ten mężczyzna po pięćdziesiątce, w skórzanym kapeluszu, nie dedukuje: „Ta damulka, ani chybi czeka na jakiegoś absztyfikanta, żeby mu dać dupy! No bo po co tak się ubrała?! Szeroka spódnica… pewnie da się wyryćkać gdzieś na tylnim siedzeniu!”

Natomiast ten szczyl, typowy nerd, w okularach wielkich jak latarnie, ani chybi, sprośnie fantazjuje: „Zaraz będzie klęczała, z żylastym fiutem w tych ładniutkich, dużych ustach pomalowanych czerwoną szminką… Trzymana pewnie mocno za te jej śliczne włosy!” Płonę ze wstydu.

Wreszcie podjeżdża duży, wysłużony czarny opel. Kierowca zaprasza mnie do środka. Kulturalnie się wita, nawet całuje w rękę! Może wydaje mu się, że im bardziej jestem damą, tym większa chwała dla tego kto ją posiądzie…

Mimo kulturalnych manier, w jego wzroku wyczuwam coś niepokojącego, jakby drapieżnego. Jakby w duchu mówił sam do siebie: „Upalę ja sobie tę sikorkę! Pociupciam sobie! I to porządnie!”

– Dokąd jedziemy? – pytam, próbując ukryć drżenie głosu.

– Trochę za miastem jest przytulny motelik. Za bardzo znają panią w tym miasteczku, a mnie też w pewnych kręgach…

Siedzę jak na szpilkach, mimo, że zagaja coś o pogodzie.

– Przepraszam za moje smsy, chyba nadto obcesowe… ale pani daruje, nie mogłem się powstrzymać. – Uśmiechając się, kładzie dłoń na moim kolanie i delikatnie ściska.
W normalnej sytuacji natychmiast odepchnęłabym taką rękę… Ale to przecież nie jest normalna sytuacja, więc oczywiście pozwalam, by czynił, na co ma ochotę.

– Pani zdjęcia naprawdę mnie rozpaliły… – szepcze, jednocześnie masując moje kolano.

Zupełnie nie mam pomysłu, co na to odpowiedzieć, więc milczę, obserwując, jak jego dłoń przesuwa się teraz na drugie kolano, wykorzystując fakt, że mam złączone nogi.

– Nawet nie wie pani, jak się cieszę, że się pani zgodziła… Jest pani najatrakcyjniejszą kobietą w tym naszym miasteczku… i najelegantszą cizią… – komplementuje mnie z lubością, nie zaprzestając gładzenia.

Zastanawiam się, co odpowiedzieć, wypada przecież podziękować za komplement, choć słowo „cizia” wydaje mi się jakieś dwuznaczne. Jednak wyduszam z siebie, bardzo cicho:

– Dziękuję…

Spuszczając wzrok obserwuję, jak jego ręka masuje teraz obydwa kolana jednocześnie.

– Pani Marto, przepraszam, że znowu pytam obcesowo, ale czy ma pani narzeczonego? – W tym samym czasie jego dłoń ścisnęła kolano znacznie mocniej.

Ciekawe, dlaczego chce to wiedzieć? Czy po prostu interesuje go, czy z kimś regularnie sypiam?  A może chce mieć uciechę z przyprawienia komuś rogów?

– Nie… nie mam żadnego narzeczonego… Dlaczego pan pyta?

Odnoszę wrażenie, że ta odpowiedź cieszy go. Uśmiecha się od ucha do ucha, a jego dłoń przesuwa się z kolana nieco wyżej, palce wnikają pod brzeg spódnicy.

Czuję się, jakby kolejna granica mojej intymności została przekroczona.

– A nie… nic, nic… Tak pytam. Gadają, że pani wybredna i żadnemu mężczyźnie nie pozwala zapukać do swojego serduszka…

„Zapukać”. myślę w duchu, ech… zgrabnie ujęte, chyba domyślam się jaki rodzaj „pukania” masz zboczuszku na myśli.

– Ach… – mówię – a czego to ludzie nie gadają… zwłaszcza o samotnej kobiecie.

Ręka kierownika wsunęła się wyżej pod spódnicę. Trochę pożałowałam ostatniego zdania, bo mogło zabrzmieć wieloznacznie.

– A to ma pani rację. Jedni ludzie gadają o pani tak, a inni inaczej…

Zadrżałam. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, dłoń Antoniego zacisnęła się na moim udzie. Po drugie, zaintrygowało mnie, cóż to za opinie, w dodatku rozbieżne, krążą na mój temat. Czyżby ktoś podważał moją reputację i rozsiewał jakieś plotki?

– A słyszałem, że pono nawet dyrektor liceum odgrażał się, że panią zaliczy… A zaliczył… czarną polewkę.

O matko, myślę w duchu, to i takie rzeczy ludzie wiedzą?! Czyli ten dupek przechwalał się, że mnie „zaliczy”? Jak dobrze, że się przeliczył! A przecież tak niewiele wtedy brakowało, żebym się z nim przespała…

– Przepraszam, ale zadam kolejne obcesowe pytanie… pewnie potraktuje je pani jako nietaktowne… ale… w tej sytuacji jest zasadne… Rozumiem, że nie jest pani dziewicą?

Co za bęcwał! Jak można zadawać takie pytania! Aż przeszły mnie ciarki. Z drugiej strony, czuję dziwny rodzaj ekscytacji. A więc interesuje go to, czy zostałam rozcnotliwiona… może nawet podnieca? Ciekawe, co bardziej by go jarało? Czy to, gdybym miała jeszcze „cnotkę”? A on mógłby mnie jej pozbawić? Może nadarza się okazja by pobawić się z nim w kotka i myszkę.

– Zadaje pan krępujące pytania… – udaję bardziej skonsternowaną, niż jestem.

Moje zawstydzenie najwyraźniej go podnieca.

– Wiem, że naruszam pani intymność… ale, przecież już niedługo znajdziemy się właśnie w intymnej sytuacji…

Na jego twarzy gości nieukrywany, nieprzyzwoity, wręcz sprośny wyraz.

– No tak… ma pan rację, do tego ma pan mnie w garści… – dodaję zbolałym tonem – a co, gdybym była dziewicą?

Wpatruję się w jego twarz, która nabiera teraz dziwnego wyrazu, jakby chciał mi obwieścić: „Maleńka, z dziką rozkoszą zerwę ci gwinta!” Naprawdę zaś mówi:
– Paniusiu… byłbym najszczęśliwszym z ludzi…

Palce jego dłoni, niczym szpony, zacisnęły się na udzie. Błysk w jego oku wydaje mi się szczególnie niepokojący… Żeby ostudzić jego zapały, dementuję:

– Muszę pana rozczarować… nie jestem dziewicą… Niestety nie zafunduję panu przyjemności pozbawienia mnie cnoty…

Nie da się opisać zawodu, jaki maluje się na jego twarzy.

– Tak myślałem, a jednak wielka szkoda, że nie dane mi będzie… jak mówi młodzież… „zdjąć simloka”… Zdeflorować taką damulkę… ależ to byłoby marzenie!

W tym momencie, jakby chciał ukoić swój żal, pakuje dłoń jeszcze wyżej pod spódnicę i dosięga koronki manszet.

– Uwielbiam damule, które noszą pończochy…

Krępuje mnie to buszowanie jego łapy pod kiecką. Zastanawiam się, jak  reagować. Głupia jestem.  Przecież nie pozostaje mi nic innego niż pozwalać się obmacywać…

Ściska mi udo i wpycha rękę coraz głębiej pod spódnicę. Mam wrażenie, że kierowcy jadący z naprzeciwka, doskonale to widzą. Choć przecież to niemożliwe. Jednak i tak peszę się i czerwię. A on, jakby czytał w moich myślach.

– Wie pani co? Jak patrzę na mijających nas tirowców, zdaje mi się, że muszą mi cholernie zazdrościć takiej dżagi…

Patrzę na Antoniego, rzeczywiście rozpiera go duma.

– I wie pani co? Oni chyba widzą, że prowadzę auto jedną ręką.

Uśmiechał się podstępnie, masując jednocześnie udo – wsuwająć się już poza koronkę pończochy i macając nagie ciało…

Oczywiście nie odpowiadam na to prowokacyjne pytanie. Co zresztą miałabym rzec? „Tak, oni domyślają się, że trzymasz łapę pod moją kiecką?!”

Surowy zdaje sobie sprawę, jak bardzo czuję się upokorzona, bo klepie mnie po udzie, jakby „zaklepując” swoją własność. Tym silniej odczuwam relację podporządkowania temu mężczyźnie.

– Wie pani co? Na swój sposób podnieciła mnie pani wyznaniem o stracie cnoty… Jakoś strasznie mnie intryguje, któż dostąpił tego niewątpliwego honoru?

Nie pozostawia mi wątpliwości, że to go intryguje – napastliwa ręka, harcująca pod spódnicą, już niemal ociera się o majtki. Krępuje mnie to pytanie, krępuje jak cholera, ale też cholernie podnieca… Onieśmielam się, a z drugiej strony chcę, pragnę prowokować go moimi wyznaniami.

– No wie pan… takie intymne pytania… Jak można pytać kobietę o takie sekrety… Chyba chce mnie pan zawstydzić…

Czuję, że chcę, by naciskał, żeby demonstrował mi swoją władzę nade mną.

– Wie pani, że… mogę!

Jego dłoń była już blisko mego łona.

– No… tak… zdaję sobie sprawę, że jestem w pańskiej władzy…

Takiej odpowiedzi oczekiwał. Dociskał mnie stanowczo.

– Zatem?

Chwilę milczę. Jakbym zbierała odwagę.

– Cóż… zatem niech będzie… – Rumienię się, a on trze dłonią oba moje uda. – Wianka pozbawił mnie… taki chłopak… Tomasz… jak niewierny Tomasz.., w akademiku… Okazało się… taki swego rodzaju kolekcjoner cnót studentek…

– Jak ja mu zazdroszczę! Ech! Miał farta zafajdaniec!

Łapa Antoniego już dotyka materiału moich majtek.

– Gdzie to się stało? W jakim to miejscu była przebijana tak przecudna błonka?!

Co za słowa! – myślę sobie – ależ delektuje się tym stary urzędas!

Przymykam powieki, przed oczami staje mi tamta scena. Tylnie siedzenie starego rzęcha, poplamiona i wytarta tapicerka, w samochodzie śmierdziało olejem silnikowym, choć nieskutecznie tłumi to zapach zielonego jabłuszka. Leżałam na plecach, a ta kreatura na mnie. Zadarł mi spódnicę (doskonale pamiętam tę chabrową kieckę, w której chodziłam na wykłady). Mówiłam, że jeszcze nie czas… że musi jeszcze poczekać… Ale nie czekał. Sięgnął do moich majtek. A ja, krępująca się jak diabli, obiecywałam mu, że będzie mnie miał, ale jeszcze nie teraz. Silnym szarpnięciem ściągnął koronkowe stringi. Wszedł we mnie i poczułam ból. Pamiętam jak dziś głośną pracę wysłużonych resorów. A Tomasz poruszał się we mnie tak mocno, dziko, jakby chciał mnie rozwiercać…

– Ejże! Paniusiu, coś się tak zamyśliła? – Ignacy przywraca mnie do rzeczywistości.

Wyznaję mu zawstydzona, w jakże prozaicznym miejscu straciłam cnotę. I natychmiast uświadamiam sobie, że przecież teraz też jesteśmy w aucie.

Urzędnik rozochoca się moim wyznaniem, już po jego twarzy widać, jaki jest napalony. Jeszcze silniejszy wyraz daje temu przez koronkę majtek moje łono.

– Ach… – wzdycham. I próbuję odepchnąć jego rękę.

Tymczasem on, sapiąc, cedzi:

– Pani Marto! Nie chcę czekać do tego cholernego motelu! Chcę cię mieć,  jak tamten pieprzony gnojek, na tylnim siedzeniu!

W sukurs przychodzi mu ukształtowanie terenu. Właśnie mijamy wzgórki porośnięte lasem, dość gęstym, liściastym. Jak na złość trafia się też leśny parking, na który urzędnik skręca bez chwili zastanowienia.

Roztrzęsiony otwiera mi drzwi i wysadza z samochodu. Tłumaczę mu, że to dla mnie duże zaskoczenie, że nie jestem przygotowana… nastawiona psychicznie, że to ma się odbyć teraz… Ale on nie słucha.

– Bardzo pana proszę… Poczekajmy do tego motelu… Ja… jestem nieprzygotowana… Słowa dotrzymam… pójdę z panem do łóżka… ale potrzebuję się nastawić… no i tu takie warunki…

Nie przekonałam go jednak.

– A tamtemu chłoptasiowi, to co? Dałaś bez szemrania! Może nawet na masce cię ładował?!

– Nie… nie… proszę…

– Studentka z cnotką popuściła szpary w samochodzie, a doświadczona kobita boi się rozłożyć nóg!

Czuję, że za bardzo jest rozogniony, a ja za słaba by go powstrzymać. Popychana ląduję na tylniej kanapie na plecach.

Truchleję, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Nie dane było mi przygotować się psychicznie do tego, by już teraz mu ulec. Prosiłam go:

– Panie Antoni, proszę, jeszcze nie teraz… nie nastawiłam się na to…

Żadne argumenty by go nie przekonały. Działa jak w amoku. Niemal siłą wyciąga mnie z auta i natychmiast wpycha na tylnie siedzenie. Upadam na plecy.

– Nie… nie… – krzyczę, ale i tak rozochocony kierownik gramoli się na mnie. Sapie, przeszkadza mu w tym niemały brzuch. Ja nieustannie protestuję.

– Panie kierowniku… proszę… nie tutaj… nie… nie rozkręciłam się jeszcze… nie przygotowałam…
Jeszcze głośniej sapie, sadowiąc się na mnie. Czuję na sobie jego ciężar. Czuję, jak uchwyt do pasa bezpieczeństwa wpija mi się w plecy.

– Proszę… nie… – biadolę, próbując go odpychać – przecież i tak będzie pan mnie miał…
Tymczasem jego łapa już zadziera moją spódnicę.

– Paniusiu… ale ja nie potrzebuję twojego nastawienia. Potrzebuję tylko tego, co masz pod kiecką!

Obserwuję, jak w jednej chwili pryskają jego udawane maniery niby-dżentelmena.

– Nie… nie… – nie przestaję protestować.

Ku swemu zaskoczeniu, odkrywam, że zarówno jego natarczywość, jak i moje opieranie się, niezwykle mnie podniecają… Tymczasem jego nachalna dłoń już chwyta delikatny materiał majtek i zsuwa je na bok.

„A więc zaraz… teraz się to stanie. Ten cham wyciągnie na wierzch kutasa i wejdzie we mnie bez zbędnych manier… Posiądzie mnie na leśnym parkingu… czyli miejscu, gdzie tacy jak on zwykle chędożą tirówki… rumuńskie dziwki… A więc do takiej roli zostałam sprowadzona…”

Już sięga do rozporka. Tym samym traci równowagę i całym cielskiem opiera się na mnie.

„Boże! Jaki on ciężki! Zaraz wyzionę ducha!”

Naprawdę, z trudem mogę oddychać.

Tymczasem Antoni, jakby dla dodania sobie animuszu, leżąc na mnie, jeszcze chwyta mnie za cycek! Maca go przez materiał bluzki i stanika.

– Cudo! – sapie – Cyc jak marzenie!

Ściska tę pierś, potem drugą. Ściska? Raczej – gniecie! Jakby dłonią urabiał glinę.

– Panie Antoni… jest pan zbyt brutalny… – szepczę, lecz ku swemu zaskoczeniu orientuję się, że i ta brutalność mnie niezwykle rozpala. Dlatego obawiam się, że mój ton głosu zbyt słabo wyraża dezaprobatę, a może nawet uznanie…

Chyba istotnie tak to odbiera! Nie dość, że zaciska dłoń bardziej, to dodaje:

– No jak już trafiła mi się takie bimbały, to muszę się nimi nacieszyć!

Natychmiast sięga znów do rozporka, a ja z jednej strony jestem przerażona, drugiej, z ciekawością zerkam – co za oręż skrywają jego spodnie.

Oczywiście nadal z upodobaniem cicho protestuję:

– Nie… nie… panie Antoni… nie… niech pan tego nie robi…

Nie zważając na te lamenty, urzędnik wysupłuje z rozporka męskość i dzierży ją w dłoni, niczym berło, zdając się grozić: „Patrz ciziu, co to za monstrum! Szykuj się na prawdziwą katorgę!”

Istotnie. Jest wielka. Wręcz monstrualna. Równocześnie ogarniają mnie dwa uczucia. Jedno, to przerażenie rozmiarami pytona… Z drugiej strony… ten kaliber intryguje i… podnieca. Kierownik, dumny ze swych gabarytów, dzierży go w dłoni, właśnie jak miecz, zdaje się, że jest żądny pochwał:

– Widzisz paniusiu, mojego zwierza?

Znajduję coś ekscytującego w możliwości połechtania jego próżności.

– O mój Boże!  Jaki wielki! Proszę… nie…

Wiem, że taka moja reakcja jedynie dodaje mu wigoru. Antoni uśmiecha się słysząc te słowa, chyba czuje się jakby miał znowu dwadzieścia lat, patrzy z pożądaniem, aż ślina kapie mu z ust, Widzę, że łaknie teraz jedynie jednego, wpakować tę bestię w ciasną dziurkę. Wbić się w nią aż do końca. A ja nie mam najmniejszych nawet szans mu w tym przeszkodzić. Ba! Błysk w jego oku dowodzi, że z furią pokona każdą przeszkodę. Cóż… rozumiem, że mogę opierać się jedynie „pro forma”…

– Ach… panie Antoni… nie… proszę…

Chyba już oboje sobie zdajemy sprawę, że moje nieśmiałe protesty podniecają nas oboje.

Urzędnik walczy z moim oporem, atakuje, jednak ja nie poddaję się, zaciskam uda. Czysto symbolicznym gestem próbuję osłaniać się spódnicą. Widać już pot na skroni kierownika, ogarnia go zniecierpliwienie. Nerwowo szarpie moją kieckę do góry.

– No paniusiu! Nie taka była umowa! Przecież obiecałaś! Obiecałaś, że mi dasz!

Próbuje siłą rozewrzeć moje uda, a ja zaciskam je, jak dziewica.

– Nie drocz się ze mną. Rozkładaj nogi!

– Panie kierowniku… nie… nie teraz.

Wydaje mi się, że Antoni, mimo że zniecierpliwiony, w gruncie rzeczy rad jest temu, że się opieram… że może poczuć się, jak zdobywca. A zwłaszcza, czuć swą  przewagę.

– Martusiu… przestań się opierać… widzisz, że nic to ci nie da…

Pod naporem jego siły, okazuje się, że jestem zbyt słabą kobietką, by go powstrzymać. Udaje mu się poluzować moje uda, natychmiast miedzy nimi ląduje jego kolano – nie odpuści zdobytego terenu!

Myślę – „zaraz dopnie swego… opór rzeczywiście nie ma sensu”.

Jeszcze tylko ostatnie protesty.

– Panie Antoni… może jednak nie tutaj…

Ale pod wpływem jego natarczywości i beznadziei sytuacji, ulegam i rozchylam uda.

Urzędas natychmiast ląduje między nimi. Jest wniebowzięty, szczerzy zęby, jakby wygrał milion w totolotka.

– Nareszcie mam cię! Szykuj się na przyjęcie mojego zwierza!

Początkowo patrzę mu prosto w oczy, ale gdy przyłożył łeb swego węża do mojej szparki, odchylam głowę, żeby nie widzieć jego miny.

Czuje, jak główka napiera. Lecz nie może wejść.

Stary trochę zdenerwowany, postanawia pomóc sobie palcem.

– Jak się popieści, to się pomieści! – sapie, wpychając we mnie środkowy palec.

– Aaach! – jęknęłam, gdyż zrobił to dość niedelikatnie.

Palec toruje Antoniemu drogę, w ślad za nim, napiera swą męskością, by wreszcie wedrzeć się do środka.

Gdy już wydaje się, że to ten moment, kiedy urzędas wejdzie we mnie i mnie posiądzie w swoim starym aucie, na tym zaśmieconym leśnym parkingu, nagle wdziera się jakiś hałas. To na dużej prędkości wjeżdża auto z muzyką ustawioną na full, zatrzymuje się  blisko nas…

Antoni, jak niepyszny, klnąc pod nosem, złazi ze mnie. Ja sama, rozdygotana zarówno tym, co się wcześniej wydarzyło, jak i niepożądanymi gośćmi, w panice myślę – „Boże! Jacyś ludzie zobaczyli mnie, z podciągniętą spódnicą i rozłożonymi nogami, pod starym grubasem! Co za wstyd! Co sobie mogą o mnie pomyśleć!? Żeby tylko nie okazali się to jacyś znajomi… przecież niezbyt daleko za miasto odjechaliśmy…”

Najchętniej nie pokazywałabym twarzy nieoczekiwanym przybyszom, jednak kierownik wstaje i w pośpiechu zapina rozporek. Postanawiam szybko czmychnąć z tylniego na przednie siedzenie. Jednak tuż po wyjściu, gdy poprawiam spódnicę, dostrzegam twarze pasażerów sąsiedniego auta.

Zmroziło mnie! To moi uczniowie z maturalnej klasy!

„Boże! Przecież widzieli mnie! Widzieli dokładnie! Co sobie pomyśleli?! No ale co mieliby sobie innego pomyśleć, widząc na tylnim siedzeniu auta kobietę z zadartą kiecką, w pończochach, w takim miejscu, z takim typkiem! Jezu! Co za wstyd! Taka wieść gruchnie po szkole jak lawina! Koniec z moją nieskazitelną reputacją… A podobno mam… miałam… opinię cnotki-niewydymki”.

Antoni za kierownicą wygląda na roztrzęsionego. Przez kilka minut nie odzywamy się do siebie.

Wreszcie zagaja.

– Te chłystki z samochodu na parkingu wyglądali mi na jakieś technikum. Mogą kojarzyć panią ze szkoły?

No i co mam mu powiedzieć? Rzucam zdawkowo.

– Mogą.

– Uuuu! Czyli pewnie panią znają! Pani uczniowie?! Niemożliwe!

Czuję jakąś dziwną potrzebę ujawnienia swego powodu zawstydzenia, jakbym chciała, żeby mógł to wykorzystać.

– Zgadł pan. To są moi uczniowie… Widzi pan, na co zostałam narażona?

Urzędas uśmiecha się na poły chytrze, na poły lubieżnie. Zaczęło go to podniecać?

– Uuuu! To teraz powstaną legendy na temat pani historyczki i jej prowadzenia się – zarechotał. – Chłopaczki zrobią pani reklamę! Ha ha ha!

– No wie pan… – rzucam oschle, jednocześnie odpychając rękę, która ląduje na moim kolanie.

Antoni zaś niezrażony moją postawą, ciągnie wątek.

– A to chłoptasie będą mieli zagwozdkę! Się będą biedzić: jak to się stało, że ich najporządniejsza pani profesor wylądowała w miejscu dla tirówek… i to pod takim starym i niewyględnym ramolem? Może pomyślą, że ich nauczycielka puszcza się dla kasy?

Słowa urzędnika kłują mnie jak szpile. „Tirówki… puszcza się… dla kasy…” – ładnie mnie to określa. Z drugiej strony – myślę sobie – a czy to nie jest prawda? „Może się nie puszczam? Nie robię tego wszystkiego dla kasy? Do tego ten parking tirówek – czyż nie znalazłam się tam rozłożona na tylnim siedzeniu? Pierwszorzędna postawa nieposzlakowanej pani pedagog. Godny podziwu wzór do naśladowania, kurwa jego mać!”

Kierownik nakręca się, znów łapie moje kolano, wyobrażenie uczniów rozprawiających o reputacji ich nauczycielki najwyraźniej go pobudza.

– Martusiu, nie broń mi się! Przecie na coś umawialiśmy się!

Po czym jego dłoń wjeżdża pod spódnicę i poczyna macać uda. Tym razem bardziej nachalnie.

Nie bronię się. Choć teraz zdaje mi się, że wszyscy kierowcy, jadący z naprzeciwka, doskonale widzą to, co robi mi Antoni.

– Ależ ty masz zgrabniusie te nózie! Martusiu! Muszę się tobą nacieszyć!

Gładzi moje uda, masuje.

– No i te pończoszki! Marzenie! Ależ mają śliczne koronki!

– Panie kierowniku… proszę się skupić na drodze. Nie czuję się zbyt bezpiecznie…

Urzędnik śmieje się na głos.

– Lubię jak kobietka nie czuje się zbyt bezpiecznie!

Po czym przenosi prawą dłoń na mój biust.

– Sprawdzam, czy pas bezpieczeństwa dobrze leży. Ha ha ha!

Teraz moje wrażenie, że kierowcy z naprzeciwka widzą, co stary mi wyprawia, przeradza się w pewność. Czuję co najmniej konsternację, gdy spora łapa suwa się po moich piersiach.

– Oj, masz ty Martusiu czym oddychać! Biust wprost idealny na hiszpana!

Zawstydzają mnie te słowa. Nie wiem, jak reagować. Odpychać tę rękę?

– Ależ panie kierowniku… – staram się nadać bardziej oficjalny ton, jednocześnie odwodząc jego dłoń z moich cycków – proszę przestać… ludzie patrzą…

– Ha ha ha! A to mi pewno zazdroszczą! – I znów ścisnął pierś.

Tak mnie to wszystko peszy, ale jednocześnie dostrzegam, że wywołuje też we mnie specyficzny rodzaj podniecenia… Nie odpycham teraz jego ręki.

– Martusiu! Ależ mnie tym rozrajcowałaś! Nie wytrzymam! Musisz mi ulżyć! Zjadę tu na pobocze. Za tymi drzewami nie będzie nas widać.

– Nie! Panie Antoni! Co pan znowu zamierza!?

Widzę, że pożądania aż go skręca. Żąda, żeby „zrobiła mu dobrze” ręką… Wzdrygam się, ale wiem, że opór nie ma sensu. Posłusznie sięgam do jego rozporka, delikatnie rozpinam go.

Zaparkowaliśmy co prawda za jakimiś brzozami, ale mam nieodparte wrażenie, że wszyscy widzą, jak wysupłuję ze spodni naprężonego olbrzyma…

– O tak! Ściśnij go! Chcę poczuć twoją delikatną rączkę na mojej kutandze!

– Panie kierowniku… ale ja nie mam w tym doświadczenia…

– Oooo…  dobrze… Nieee maaasz?

Okłamałam go celowo, żeby zrobić wrażenie bardzo porządnej belferki. Jednocześnie przypominam sobie, jak to samo robiłam Michałowi… gdy zaczęłam z nim chodzić, a jeszcze nie zgodziłam się pójść z nim do łóżka. Raz zrobiłam mu dobrze w restauracji, w toalecie… Pamiętam doskonale. Zatrzasnęły się wtedy drzwi. Jak je otworzono, cała restauracja biła nam brawo.

Masuję kuśkę urzędnika powoli, ruchami góra-dół. Stary przymyka oczy, wygląda na szczęśliwca.

Oglądam jego instrument z bliska. Iście, potwór! „Czy on aby na pewno się we mnie zmieści? Moja pochwa jest ciasna… A jeśli już wtranżoli się? Jak to odczuję? Da mi niezły wycisk! A raczej… wcisk…”

Oczywiście nie ma szans, żebym objęła go w obwodzie palcami. Ale ściskam, jakbym próbowała to zrobić.

– Taaak… aaach… – sapie rozanielony kierownik – ściskaj go… trzymaj dziarsko!

Więc dzierżę mocno. Suwam dłonią od nasady, do grzybka. Czuję pod palcami, jak staje się jeszcze twardszy.

– Trzep go! Trzep kapucyna, jak na to zasługuje! – pan Antoś ponagla mnie do większego zaangażowania.

Więc przyspieszam ruchy. Góra, dół! Góra, dół! „A może, jak mu tak strzepię, to spowoduję wytrysk? A wtedy przejdzie mu ochota na amory?”

Wkładam w to całą siebie, zasuwam na najwyższych obrotach. Góra, dół! Góra, dół!

– Aaaa… aaaaaaa! – stęka.

„A więc dopięłam swego? Koniec amorów?!”

Spodziewam się, że zaraz na moją rękę chlupnie porcja białej substancji.

Jednak płonne okazują się me nadzieje. Urzędnik nie tylko nie kończy, lecz domaga się jeszcze więcej!

Chce, bym wzięła mu do ust! Żąda tego, wyraźnie cedząc każde słowo:

– Weź go do buzi.

Co za lubieżnik! Ale czy pozostało mi coś innego, niż uleganie jego woli. Oczywiście, że nie. Przecież moją mamę może spotkać kara, która mogłaby ją zabić!

A więc zaraz w moich tak ślicznie pomalowanych ustach znajdzie się to… fajfus starego, obmierzłego urzędasa!

Pochylam nad nim głowę, chwytając się jedną ręką kierownicy. Robię to o tyle nieumiejętnie, że klakson zaczyna trąbić. Przeraźliwie głośno trąbić! Jakby miał zwrócić wszystkim uwagę na nas, jakby miał obwieścić światu:

– Patrzcie! Patrzcie wszyscy! Jak pani nauczycielka, wzór cnót, właśnie będzie połykać wielką pytę starego pryka! Będzie mu po prostu obciągać!

Ogarnia mnie potężne poczucie wstydu. Lecz nie wycofuję się. Moja głowa zmierza w wytyczonym uprzednio kierunku. Poczucie zażenowania miesza się z… podnieceniem. Wcześniej obawiałam się, że poczuję obrzydzenie, a tu, o dziwo, czuję wręcz pożądanie, by mieć w buzi jego twardy człon. Antoni, jakby nie mógł się tego doczekać. Władczo chwyta mnie za głowę i mocno przyciąga do swego krocza, tak, że mokrą główką dotyka mi policzka.

– Zrób mi loda – wypowiada to tak pewnym siebie tonem, że wydaje się, iż jakikolwiek sprzeciw jest z góry bezzasadny – porządnego loda.

– Ale ja nigdy tego nie robiłam… – okłamuję go. Oczywiście, że nie raz obciągałam. Raz nawet robiłam dobrze ustami znacznie starszemu facetowi i to właśnie w aucie… wielkiej, obszernej limuzynie. Ależ był wniebowzięty. Krzyknął. Zachlapał mi wtedy twarz i włosy, bardzo, bardzo obficie. Pamiętam doskonale, jak zawstydzona, z rozmazanym makijażem, wracałam późnym wieczorem do domu.

Najbardziej jednak zapamiętałam, gdy ssałam pałkę pewnemu studentowi… Maksowi. Znacznie młodszemu ode mnie. Nie chciałam mu pozwolić na więcej, więc musiał się zadowolić laską. Prawdopodobnie była to jego pierwsza laska w życiu, bo… odleciał. Ależ odleciał! Pamiętam, że działo się to w parku w Lublinie, na ławeczce ukrytej za krzakami i jak poplamił mi nowiuśką, czarną spódnicę…

Pan kierownik najwyraźniej nie zamierza ze mną dyskutować. Moją głowę przesuwa tak, że główka jego penisa ląduje na moich wargach.

– Bierz go, laluniu! – znów cedzi słowa. Już jestem nastawiona na to, by go zaspokoić… by mu zrobić dobrze, tak, by właściwie rozegrał sprawę mamy…

Dlatego odruchowo całuję jego czubek, jakby tym gestem chcąc wyrazić spolegliwość, gotowość do spełnienia oczekiwań.

Westchnięcie Antoniego sygnalizuje mi, że nawet ten drobny gest działa na niego pobudzająco. Po tym specjalnym pocałunku dotykam czub językiem. Właściwie go muskam, a nie dotykam. Niezwykle delikatnie, samym koniuszkiem języka. Wreszcie, bardzo subtelnie liżę tę głowicę berła, nasłuchując coraz głośniejszych westchnień urzędnika. Unoszę wzrok, by patrzeć mu prosto w oczy, gdy jednocześnie, kolistymi ruchami, omiatam łeb jego węża. Widzę szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny.

„A więc już mu jest dobrze! Niech widzi, że staram się dla niego, choć zapewne już domyśla się, że go oszukałam, iż to nie pierwsza pyta, którą liżę…”

Wreszcie już nie czubkiem, a całym językiem wodzę po żołędzi Antoniego. Ślizgam się po nim coraz namiętniej, aż pan kierownik zaciska zęby.

– Ej, ty moja damulko! Fachowo sobie poczynasz! W życiu nie uwierzę, że po raz pierwszy liżesz fajfusa!

Cóż mi pozostaje innego, niż udać zawstydzenie. Jednak sama nie wiem dlaczego, z równą przyjemnością, jaką wprzódy zgrywałam przed nim cnotkę, teraz zajmuję się jego kutasem jak rasowa dziwka.

Nie odpowiadając na pytanie, przeciągam językiem po całej długości masztu, od dołu do góry. Urzędas najwyraźniej delektuje się nie tylko tym, co mu robię, ale także świadomością, że ma mnie w garści, że może pytać mnie, o cokolwiek chce, a ja przecież muszę być pokorną…

– Paniusiu, przyznaj się, ilu facetom robiłaś dobrze ustami?!

Gdy chwilę milczę, ponawia pytanie.

– No?! Ciekawym! Ilu ciągnęłaś druta?!

– Ależ… – zmitygowana ponownie kłamię – tylko jednemu…

– Kto to był?! Na Boga! Ależ mu zazdroszczę! Tylko tego jednego, że jako pierwszy wsadził freda do tych piękniutkich usteczek!

Czuję, jak podnieca mnie to jego dopytywanie, to jego podniecanie się moimi ustami…

Znów nie odpowiadam. Za to ujmuję jego żołądź delikatnie wargami.

– Oooch… – wzdycha. – Mów… mów, kto wjechał pierwszy w twój dzióbek?

Badam ustami jego berło, połykam je już głębiej, lecz słysząc pytanie – wypuszczam.

Chwilę jeszcze celowo milczę, by silniej zaintrygować, wreszcie wyjawiam.

– Ach… taki tam facet…  Dłużej z nim chodziłam… Tadeusz…

– Ech! Tadzio chyba nie wie, co stracił! A teraz… bierz go mocniej!

Posłusznie biorę go do buzi, połykając znacznie głębiej. Bardzo uważam, by nie potraktować męskości zębami. Gdy zanurzam penisa do połowy, zaczynam znów drażnić jego czubek koniuszkiem języka.

Antoni szaleje z radości.

– O tak! O taaaak!

Jednocześnie zaciskam dłoń na trzonie i poruszam nią. Zaczynam ssać żołądź. Urzędnik jest w siódmym niebie.

– Ja zwariuję! – krzyczy – jesteś w tym cholernie dobra! Jak zawodowa, rasowa dziwka!

Nie wiem, jak potraktować taki komplement. Porównanie do dziwki, to wszak nie zaszczyt, z drugiej strony, cholernie podnieca. Bez słów robię więc swoje. Biorę go głębiej do ust, zaciskam wargi i poruszam miarowo. Moja głowa pracuje: góra, dół. Kierownik sapie głośno.

– Ja pierdolę! Aaach! Tak cię chciałem! Od kiedy weszłaś do mojego gabinetu! Ale tego to się po tobie nie spodziewałem! Umiesz dogodzić chłopu!

Ta pochwała wywołuje miłe odczucia. Ponadto chcę, by się poczuł dobrze, przecież jedynie to jest gwarancją, że odczepi się od mojej mamy… Zaniecha bezlitosnych procedur. Dlatego dłoń zaczyna pieścić jądra starego… Jest wniebowzięty.

– O żesz kurwa! Kurwaaaa!

Wtedy próbuję lizać językiem i ssać jednocześnie… Nie jest to łatwe, oj nie jest, ale… nauczyłam się tego, gdy spotykałam się z pewnym wymagającym panem prezesem… Każda randka… każde spotkanie w jego biurze zaczynało się od namiętnego loda. Pamiętam, jak czasami musiałam klęczeć pod biurkiem… A ten drań wymagał mojego olbrzymiego zaangażowania. Dlatego teraz, chyba całkiem nie zgorzej, mi się udaje. Najwyraźniej tak, bo Antoni wariuje.

– Aaaa! Aaaa… Nigdy nie miałem tak… opierdalanego kutasa! Nawet żadna jebana kurew mi tak nie robiła! Aaa!

Moja głowa pracuje: góra, dół. Góra, dół! Coraz szybciej.

Przeczuwam się, że zaraz się spuści. Ale co tam. Chcę, by był maksymalnie zadowolony. Bardziej już się nie da podnosić tempa. Mimo pracy głową staram się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. Niech widzi moje oczy. Pewnie dostrzega w nich oddanie? Pan kierownik sapie… nie, dyszy! Wreszcie wyczuwam jego punkt kulminacyjny. Spełnienie. Antoni krzyczy:

– Aaaaaa!

Potężna lawa wlewa mi się do ust. Domyślam się, czego może ode mnie oczekiwać. Połykam jego nasienie. Ssąc, przyjmuję wszystko. Na koniec, nawet wtedy nie tracąc kontaktu wzrokowego, językiem zlizuję resztki spermy z męskości, szczególnie dokładnie omiatając żołądź.

Antoni długo nie może ochłonąć. Najpierw sapie, potem jeszcze jakiś czas ciężko oddycha.

– Jak dobrze, że cię dorwałem w swoje łapska! Jak dobrze, że się zgodziłaś mi dawać… Jak dobrze, że potrafisz obciągać tak mistrzowsko, jak zawodowa kurwa!

A ja biedna milczę. Bo co mogłabym powiedzieć? Ale nadal patrzę się mu prosto w oczy.

Czy moje zdradzają mu, co czuję i myślę? O nie! Tak nie może być! Miałby wiedzieć, że ta przedziwna i upokarzająca sytuacja podnieca mnie?!

Że podnieca, jak cholera…

Przejdź do kolejnej części – Niemoralna propozycja 3: Motel

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

W miarę jak hotel się zbliża, fabuła robi się coraz gęstsza, a napięcie rośnie 🙂

Język nieustannie świetny i komiczny zarazem. Podczas lektury uśmiechałem się jak Kot z Cheshire.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz