VICC (horibe)  4.67/5 (3)

19 min. czytania

AestheticBodies, „Lindsey Trefz Interracial Love”, CC BY 3.0

Poniższe opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane na łamach portalu Dobra Erotyka 2 sierpnia 2009 roku.

Szykowałem się do wyjścia. Na szczęście przestało już padać. Ubrałem się nieco nonszalancko, lecz starannie. Dokładnie według wskazówek Sabiny. Po chwili namysłu spryskałem się CK One. Niech tam, będę dziś wieczór metroseksem! Mogę to dla niej zrobić…

Mieszkanie opuściłem około dwudziestej. Szybkim krokiem minąłem żulerską kamienicę na rogu. Na szczęście obyło się bez zaczepek. Może zaczęli mnie brać za swojego?

Jadąc tramwajem zwróciłem uwagę dwóch ciemnowłosych studentek. Nie przerywając rozmowy, rzucały w moim kierunku płochliwe spojrzenia. Wiem jak wyglądam, lecz mimo to poczułem się mile połechtany. Nie jestem jednak typem boskiego żigolo. Mam poukładane w głowie. Szanuję kobiety, nie robiąc im zbędnej nadziei. Z obojętnym wyrazem twarzy zignorowałem pensjonarskie umizgi.

Studentki wysiadły przy Batorego. Zgrabnie przeskakując kałuże, pomknęły w kierunku Stodoły. Jechały na koncert Hurtu. Gdybym był młodszy, może też bym tam był… Teraz przestawiłem się na jazz i dobrze mi z tym.

Koncert koncertem, ale mnie też czeka spotkanie ze sztuką. Podobno przez duże „S”… Atelier Romeyki znajdowało się o parę kroków od przystanku, w modernistycznej kamienicy z lat trzydziestych.

Roger Romeyko. Prowokator. Wiedziałem wiele o jego twórczości. Zacząłem ją poznawać… przed tygodniem, tuż po tym, gdy Sabina zakomunikowała mi o swej życiowej szansie.

– Kochanie, o co chodzi z tą okładką? – spytałem wówczas niewinnie.

– Adasiu… przecież dopiero ci wszystko opowiedziałam! – zdziwiła się nieco.

– Przepraszam, Sabinko. Myłem zęby i woda zagłuszyła twoje słowa. – Uśmiechnąłem się zawstydzony.

Eska pogroziła mi palcem. Usiadła na krześle, zakładając jedną piękną nogę na drugą. Wyglądała szałowo w swoim kusym szlafroku.

– Dostałam propozycję pracy. Niesamowitą. Będę na okładce Cozzmo!

Przyznaję, że zdębiałem. Kurczę, moja Sabinka… moja mała Eska… na okładce… – pomyślałem z rozrzewnieniem.

– Nie żartujesz? Będę mógł pójść do kiosku i ot tak, po prostu, kupić pismo ze zdjęciem mojej narzeczonej? – spytałem.

– No, niezupełnie… – zająknęła się. – Chodzi o wydanie węgierskie.

– Węgierskie? – parsknąłem mimowolnym śmiechem, natychmiast jednak tego żałując. W błękitnych oczach Sabiny pojawiły się złośliwe ogniki.

– Uważasz, że to śmieszne? Bawi cię, że twoją narzeczoną ktoś docenił? Wiesz, że Cozzmo na Węgrzech jest dużo popularniejsze niż w Polsce? – fuknęła i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.

Zrobiło mi się naprawdę głupio. Odczekałem chwilę, nasłuchując jej reakcji przez zamknięte drzwi. Potem poszedłem do sypialni. Sabina leżała na naszym łóżku, podpierając się na łokciach. Miała zaciśnięte zęby, co wcale nie ujmowało jej uroku.

Usiadłem obok. Jej smukłe ciało zawsze budziło we mnie pierwotne instynkty. Nie namyślając się wiele, przyklęknąłem i musnąłem wargami jej łydkę. Dłoń wsunąłem pod błyszczącą powierzchnię halki, przesuwając ją w górę uda. Usztywniła się i gwałtownie strząsnęła moją rękę.

– Chyba żartujesz? Jakim prawem? Myślisz, że rozłożę przed tobą nogi po tym, co powiedziałeś?

– Ale co takiego powiedziałem? – broniłem się niezdarnie.

– Wyśmiałeś mój pierwszy zawodowy sukces. Moją pierwszą okładkową sesję…

– Ależ Sabinko… to nieporozumienie! Oczywiście bardzo się cieszę z tej sesji, jestem dumny z…

– Nie kłam – przerwała mi ze złością. – Wiem, że nie lubisz mojej pracy. Zdaje ci się głupia i pusta.

– Mylisz się, Esko… – nigdy tak nie powiedziałem…

– Tak właśnie myślisz! Wolałbyś zaręczyć się z jedną z tych twoich przemądrzałych kumpelek albo z jakąś zapatrzoną w twoje sukcesy studentką!

– Kocham tylko ciebie, Sabinko!

– Chrzanisz… podobam ci się, bo mam ładne cycki i jestem chętna. Ładniutka i głupia modeleczka!

– Nie! Naprawdę nie…

– Nie jestem taka?

– Ani trochę! – zawołałem. – To znaczy, oczywiście, jesteś ładna, nawet piękna, ale głupia w żadnym razie – poprawiłem niezręczną deklarację.

– Po czym to wnosisz? – spytała, wydymając usteczka.

– To oczywiste! Świetnie zdałaś maturę, dostałaś się na studia, jesteś bardzo inteligentna! Uwielbiam rozmowy z tobą!

Sabina ciężko westchnęła.

– To naprawdę duża szansa – szepnęła, przegarniając swoje lśniące, ciemne włosy. – Nie chcę bez końca reklamować sukien ślubnych. A te zdjęcia ma robić sam Romeyko…

Nie wiedziałem kim jest Romeyko. Moja znajomość świata modelingu była na żenująco niskim poziomie.

– Naprawdę? On sam? – zdziwiłem się nieszczerze.

Sabina ożywiła się, mówiąc o swoim zleceniu.

– Romeyko rzadko pracuje na zlecenie. To artysta! Zawsze sam dobiera sobie modelki. Wyobrażasz sobie? Przejrzał katalogi, portfolia i wybrał mnie! Z tysiąca dziewczyn!

– To wspaniale! – wyraziłem szczerą radość. Moja dłoń znowu znalazła się na udzie Sabinki. Nie mogłem i nie chciałem się opanować. Gorączkowo odwiązywałem pasek jej szlafroka. Odchyliłem jej głowę do tyłu, wpijając usta w szyję. Całowałem ją i przygryzałem, zjeżdżając głową coraz niżej… Z rozkoszą przylgnąłem do nagiego, pełnego biustu. Oddychała coraz szybciej.

– Pieść mnie – poprosiła szeptem.

Wypukłość w moich spodniach była coraz okazalsza. Przewróciłem Sabinę na łóżko i zdarłem z niej szlafrok. Rozpinała moją koszulę, rozkosznie prężąc swe piersi.

– Kręcę cię, prawda? – Uwielbiała zachowywać się w ten sposób.

– Jesteś wspaniała, masz cudowne ciało!

– A ty śmiałeś się, że chcę je pokazać Węgrom… przecież jest tego warte?

– Jasne! Oszaleją z pożądania! – wydyszałem, wybałuszyłem oczy i… usiadłem.

– Coś ty powiedziała? – spytałem chrapliwym głosem.

– O czym?

– O Węgrach!

– Mówiłam o moim zdjęciu na okładce… Ale co…

– Jakim zdjęciu?!?

– Jak to, jakim? – Eska nic nie rozumiała.

– Nagim?!?

Moja narzeczona zbladła. Odruchowo przykryła się kołdrą.

– Przecież ci mówiłam… – szepnęła.

– Gówno prawda! Nic nie mówiłaś!!!

– To będą artystyczne akty…

– Artystyczne! Dobre sobie! Dziesięć milionów śmierdzących gulaszem gachów będzie się gapić na twoje cycki?

Cozzmo czyta najwyżej pół miliona Węgrów… poza tym to w zasadzie pismo dla kobiet…

– Nie łap mnie za słowa! – Rozsierdziła mnie.

Odepchnąłem jej wyciągniętą w niemym geście dłoń. Wstałem i wyszedłem z pokoju. Do końca dnia się do niej nie odezwałem.

Dlaczego zatem tydzień później wchodziłem pewnym krokiem do atelier słynnego fotografa? Zło na świecie płynie niemal zawsze z niewiedzy, jak pisał Coelho, choć może to był Camus? Wciąż udając obrażonego, spędziłem kilka dni na przeszukiwaniu zawartości Internetu na temat twórczości Romeyki oraz aktu jako takiego. Znalezione materiały uspokoiły mnie niemal zupełnie. Gość był prawdziwym artystą. Słynął z oryginalnego stylu pracy. Miał mnóstwo wystaw. Jego zdjęcia zamieszczały najróżniejsze pisma na całym świecie. Niektóre – fakt – były dość odważne, inne – dziwaczne. Żadne jednak nie przekraczały granic dobrego smaku. Sabina jest piękna, przekonywałem siebie w duchu, prędzej czy później musiała paść taka propozycja. Było mi nawet na rękę, że zamieści je węgierska gazeta. Nikt ze znajomych się nie dowie. Próbowałem nawet wejść na madziarską stronę internetową Cozzmo. Niestety, już na wstępie ścięły mnie z nóg następujące słowa: „Nyár van, alig fürdőruhában… A lényeg, hogy néhány hónapra elfelejtheti az ágyat. Most ott csinálhatja, aholmakarja. Kockázatok persze vannak, de csak az nyer, aki mer”. Uważam się za poliglotę, ale przy narzeczu Hunów wysiadłem.

Względne uspokojenie duszy nie przeszkadzało mi wcale przyjmować licznych wyrazów narzeczeńskiej miłości od zatroskanej Sabiny. Grałem zatwardziałego zazdrośnika, a moja ukochana dwoiła się i troiła by dogodzić mi w kuchni, w rozmowie i przede wszystkim – w łóżku. Grzechem byłoby nie skorzystać z jej szczodrości!

Dwa dni przed sesją zdjęciową moje lęki powróciły. Oczyma wyobraźni dostrzegłem rozebraną do rosołu, niewinną Sabinę dotykaną włochatymi, spoconymi łapskami jakiegoś lubieżnego dziada. Nie pomagały zimne prysznice, Persen ani nawet Playstation. Nie mogłem się uwolnić od złych przeczuć.

Postawiłem trudny warunek. Zdenerwowana Sabina skontaktowała się z menadżerem. Bardzo bała się o swoje zlecenie. Na szczęście nie stawiali przeszkód.

– Będziesz mógł być obecny przy zdjęciach, Romeyko się zgodził – powiedziała uradowana dziewczyna.

– Naprawdę? – rzekłem z niedowierzaniem. Kamień spadł mi z serca. Wszystko będzie pod kontrolą.

Kontrola okazała się dość iluzoryczna. Po przekroczeniu progu atelier, zajęła się mną korpulentna asystentka „mistrza” (tak go nazywała). Dostałem filiżankę świetnej kawy i eleganckie ciasteczko. Sabiny nie udało mi się nigdzie dostrzec.

– Pani Sabina jest przygotowywana do sesji. Nie może pan przeszkadzać – poinformowała mnie uprzejma asystentka.

Oczekiwanie się przedłużało. Wypiłem trzy kawy, ciastek miałem już dość. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie to miejsce. Spodziewałem się tłumu modelek ubranych zgodnie ze światowymi trendami, ekstrawaganckich fryzur, artystycznego fermentu… Sam starałem się modnie ubrać na tę okazję. Wszystko niepotrzebnie. Atelier okazało się niewielkim, biurowym wręcz lokalem zaludnionym jedynie przez grubawą panią po pięćdziesiątce.

Wreszcie zza czarnej kotary wyszedł starszy, długowłosy i całkowicie siwy człowiek w ciasnym t-shircie. Twarz miał pooraną bruzdami. To na pewno ON.

– Dzień dobry, jestem Adam – wyciągnąłem do niego dłoń. Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Podał mi swoją wielką, włochatą i lekko spoconą rękę (hm…). Nic nie odpowiedział. Przez chwilę trwała niezręczna cisza.

– Więc… jak to będzie wyglądało? – spytałem niepewnym głosem.

„Mistrz” wskazał mi czarne drzwi.

– Proszę wejść i tam pozostać. To jedyna możliwość – burknął, po czym odwrócił się na pięcie.

Nie miałem więc wyboru. Posłusznie skierowałem się we wskazane miejsce. Było dość nietypowe. Na środku stała czarna, obita miękką skórą sofa, stanowiąca wraz ze stolikiem na drinki jedyne meble w pokoju. Na stoliku stała butelka wody Evian oraz najróżniejsze alkohole i szklanki. Kanapa była skierowana w stronę całkowicie przeszklonej ściany, za którą znajdował się, na razie pusty, plan zdjęciowy. Podszedłem do szyby, wodząc dłonią po jej nieskazitelnej powierzchni. Z fascynacją przyglądałem się z oddali sprzętowi leżącemu na błyszczącym stole. Były to najróżniejsze, w większości jednak staroświeckie, aparaty. Wszystkie wspaniale utrzymane, błyszczące. Ich obiektywy były olbrzymie. W dziedzinie fotografii byłem całkowitym laikiem, wiedziałem jednak, że mam przed sobą warsztat pracy wybitnego fachowca.

Wtem poruszyła się kotara i na plan wszedł Romeyko. Nie zwracając na mnie żadnej uwagi, zaczął poprawiać błyszczącą, granatową matę, mającą zapewne stanowić tło zdjęć. Uderzył mnie jeden szczegół: widząc wszystko jak na dłoni, nie słyszałem żadnego, najmniejszego nawet dźwięku poza szumem wentylatora w moim „pokoiku”. Zrozumiałem, że szyba stanowi barierę dźwiękoszczelną. Nieco mnie to zaniepokoiło, jednak w duchu musiałem przyznać rację artyście. Chciał zapewnić sobie możliwie największy komfort pracy. Jestem tak blisko, jak się tylko da, w razie czego wejdę na plan i będę interweniował – pocieszałem się w duchu.

Mijały minuty a oprócz Romeyki, zawzięcie manipulującego to przy sprzęcie to przy tle, nikt nie pojawiał się na planie. Przyznaję, że zacząłem się tym lekko irytować. Bardzo pragnąłem ujrzeć wreszcie Sabinę.

Nagle poruszyła się kotara i na plan weszła jakaś postać, szczelnie otulona obszernym, białym i połyskliwym płaszczem. Z początku wręcz podskoczyłem, ciesząc się na widok swojej narzeczonej, jednak po chwili aż wbiło mnie w sofę. Postać miała CZARNE łydki! Czarne jak heban, ani chybi – należące do osoby rasy czarnej. „Gulp!” – przełknąłem ślinę. To były MĘSKIE ŁYDKI!!!

Pierwszy odruch był błyskawiczny – wstać, wbiec, zaprotestować. Ale równie szybko przyszła refleksja: Co właściwie chcę uzyskać? Co powiem fotografowi? Panie, zakazuję panu fotografować Murzyna? – przecież to absurdalne i rasistowskie… Ale z drugiej strony… gdzie u licha jest Sabina?

Sabina się nie pojawiała. Może jest druga w kolejce? – snułem domysły. Tymczasem Murzyn zrzucił z siebie płaszcz. Był to niezwykle harmonijnie zbudowany młody mężczyzna. Nie waham się użyć słów (jakkolwiek by to nie zabrzmiało): piękny mężczyzna. Wysoki, z potężnie wykształconą klatką piersiową i wąskimi biodrami. Obdarzony umięśnionymi łydkami i udami. O błyszczącej, lśniącej skórze. Po zdjęciu szlafroka pozostał tylko w skąpych slipach.

Model ustawił się na niskim podeście. Romeyko podszedł do niego i coś wyjaśniał. Nie usłyszałem oczywiście ani słowa. Mężczyzna stał w dość naturalnej pozie i cierpliwie poddawał się bezceremonialnym zabiegom fotografa. Siwy „mistrz” ustawiał biodra młodzieńca w sobie tylko znanej pozycji. Przystanął i podrapał się w głowę. Potem wydał jakąś komendę i zachęcająco skinął ręką.

Och. Pierwszy raz w życiu patrzyłem na nagiego mężczyznę. Czarny młodzian bez żadnych oporów zdjął slipy i pozował nago. Mimowolnie przymknąłem oczy, by za chwilę szeroko je wybałuszyć. Nie chciałem TEGO ujrzeć, ale ujrzałem. Więc legendy o wielkich przyrodzeniach czarnych nie były wymysłem… Mężczyzna miał ogromnego członka, który swobodnie wisząc, sięgał mu prawie do połowy uda. Jak to możliwe? – mruknąłem do siebie, czując rozlewający się po twarzy rumieniec. Murzyn zwrócił się na chwilę w moją stronę. O, w mordę!

Natychmiast się odwróciłem. Co za wstyd!!! Stoję i się gapię. Ten model gotów wziąć mnie za… Ja naprawdę nie chciałem…

Ale cóż to? Nagi Murzyn omiótł miejsce, w którym stoję całkowicie obojętnym spojrzeniem. Wtedy olśniło mnie po raz drugi. Ja ich widzę, a oni mnie nie! Stary spryciarz z tego fotografa!

To nieco głupie, ale zrobiłem mały eksperyment. W stronę modela i artysty wykonałem soczysty „gest Kozakiewicza”, potem kilka „fucków”. Spoglądali w moją stronę, ale ich twarze nie zmieniły wyrazu. Uzyskałem pewność. Jestem niewidoczny.

Wtedy zaczęły dziać się rzeczy, które na zawsze pozostaną w mej pamięci. Ku mojemu zdumieniu, zażenowaniu i sam nie wiem czemu jeszcze, Romeyko skinął na modela, sugerując mu niedwuznacznym gestem, do jakiego „stanu” ma się doprowadzić. Były to ruchy masturbującego się faceta. Nie wierzyłem własnym oczom. Młodzieniec uchwycił swego olbrzymiego penisa i jął nim energicznie potrząsać, powodując przyspieszoną cyrkulację krwi. Odwróciłem się. Tego już za wiele…

Zawładnęły mną sprzeczne uczucia. Obrzydzenie, ciekawość i jeszcze inne, takie, których nie potrafię nazwać. Ponownie spojrzałem w kierunku planu. Czarny chłopak był jakimś wybrykiem natury. Jego członek miał… no ile mógł mieć centymetrów? Trzydzieści? Więcej? To szaleństwo! Tymczasem fotograf skakał wkoło niego i pstrykał, pstrykał, pstrykał! Murzyn prężył ciało i wyprostowanego członka, a artysta wił się jak w ukropie. Młodzieniec brał do rąk najróżniejsze rekwizyty – kobiece majtki, wielką tubę kremu, szklankę mleka. Wykonywał z nimi wymyślne pozy, a ja patrzyłem jak zahipnotyzowany. Wreszcie sesja dobiegła końca. Prącie modela wróciło do normalnych (nadal bardzo dużych) rozmiarów. Z powrotem wciągnął na siebie ciasne slipy. Wreszcie zniknął za kotarą. Zmęczony pracą fotograf ocierał pot z czoła wielką chustką.

Minęło parę chwil, w trakcie których Romeyko co rusz wchodził i wychodził zza swojej „magicznej” kotary. Za którymś z kolei razem nie wrócił sam. Zamarłem, odstawiając drinka, którego w międzyczasie popijałem. „Mistrz” prowadził za rękę piękną kobietę. Moją Sabinę.

Dziewczyna, której oświadczyłem się przed blisko rokiem była przedstawicielką innego, lepszego gatunku. Jej ciało miało nierealnie doskonałe proporcje. Oszałamiała alabastrową skórą, pięknie odznaczającą się na ciemnym tle atelier. Wpatrując się w jej cudowne krągłości, dopiero teraz zrozumiałem, jakie szczęście mnie spotkało. Jaki klejnot mieszka ze mną pod jednym dachem. Eska była ubrana w króciutką, zwiewną, bardzo designerską sukienkę błękitnego koloru. Miała wysoko upięte włosy, a perfekcyjnie dobrany makijaż wydobywał najwspanialsze szczegóły jej posągowej urody. Przepełniała mnie duma. Taka wspaniała kobieta mnie, tylko mnie zechciała. Szaleje za mną… Kocha mnie na zabój! Zrozumiałem, teraz zrozumiałem z całą mocą, że chcę z nią dzielić życie. Migiem straciłem wszelkie kawalerskie wątpliwości, które targały mną od czasu do czasu. Będę ozłacać jej każdą chwilę – myślałem w euforii – sypać przed jej śliczne stopy tysiące płatków róż, obdarowywać codziennie kwiatami…

Nalałem sobie żurawinowej wódki. Romeyko długo lustrował Sabinę. Ruchami dłoni nakazywał dziewczynie obracać się wokół własnej osi. Widząc efekty jej starań, z uznaniem kiwał głową. Co za duma! Przepełniała mnie taka lekkość, że o mało nie uleciałem pod sufit. Kolejna szklaneczka… Tak wielki artysta docenia moją narzeczoną! Wyprowadzi ją na salony i uczyni sławną modelką. U mojego boku…

Następny kieliszek wódki. Ślub! Chcę wziąć z nią ślub. Jutro, natychmiast… Szybko… Nie będę z tym czekał, jak z zaręczynami. Jej rodzice nawet zarzucali mi, że się bawię młodszą od siebie kobietą. Nigdy więcej takich podejrzeń… Kocham ją i będę o tym wołał całemu światu…

Moja euforia osiągnęła zenit. Gdybym mógł, rozbiłbym dzielącą nas dźwiękoszczelną szybę i pogwizdując marsza Mendelssohna poprosiłbym Romeykę o natychmiastowe udzielenie ślubu. Niestety, na to musiałem poczekać…

Oczekiwanie na szczęście jest podobno motorem życia ludzkiego. Mój motor jednak zaczął krztusić się i dławić, zanim dowiózł mnie do mety. Zaczęło się od sukienki.

Romeyko, po którejś z kolei serii zdjęć, odłożył aparat i powiedział coś do Sabiny. Ileż ja bym dał, by usłyszeć te słowa! Moja narzeczona zbladła, a wraz z nią ja. Niestety… nadchodziło to, czego się tak obawiałem. Sabinka przełknęła ślinę z emocji (doskonale znałem ten stan) i wpatrując się w ziemię, opuściła ramiączka sukienki. Szast-prast! Zwiewny materiał opadł na podłogę a moje serce osiągnęło obroty, właściwe raczej bolidowi Formuły 1.

Musiałem napić się z tego podniecenia. Stała przed nim w samych skąpych majteczkach. Była porządnie zawstydzona. Dotychczas tylko raz robiono jej zdjęcia do katalogu bielizny. Ale tam miała zasłonięte piersi… Tutaj sterczały niczym wskaźniki chińskiej gospodarki! Piękna, piękna, piękna, piękna!!!

Snułem przypuszczenia, że być może powinienem wkroczyć teraz i zabrać ją sprzed oblicza fotografa. Okryć ją porzuconym materiałem i zawieźć do domu, a następnie kochać się z nią długo i namiętnie. Moje ciało jednak odmawiało realizacji wszelkich komend i tkwiło jak wryte na miękkiej sofie.

Nieee… Romeyko znowu skinął głową. Nienawidziłem już tych jego skinięć. Niestety, zabrzmiała zapewne komenda, którą dotychczas wydawałem Sabinie tylko ja: ściągnij majtki. Cóż. Mnie czasem odmawiała… ból głowy, chandra, nauka… Romeyko miał jednak potężny dar przekonywania. Dziewczyna zgrabnie podniosła jedną nogę, obutą w niebotyczną szpilkę i pozbyła się skrawka tkaniny, zasłaniającego dotychczas jej najbardziej intymne okolice. Następne polecenia fotografa (których nie słyszałem, ale które były dla mnie jasne) smagały niczym bicz:

„Wypręż piersi.”

„Rozstaw nogi.”

„Obróć się.”

„Wypnij pupę.”

„Weź to naczynie.”

„Nabierz trochę na dłoń.”

„Rozsmaruj trochę na piersiach.”

Zaraz, zaraz, BASTA! Co ona robi? Co to za tajemnicza substancja? Brązowa, prawie czarna? Czekolada? Tak. Fotograf rozkazał jej oblizać palec, następnie włożyć go do…

Ta sesja podążała w kierunku, który coraz mniej mi się podobał. Musiałem się napić. Najgorsze miało jednak dopiero nastąpić. Romeyko skinął na Sabinę i polecił jej, by udała się za kotarę. Zniknęła tam na co najmniej kwadrans. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Trochę drinkowałem dla zabicia czasu. Wtem kotara poruszyła się. Krople potu, wielkie jak ziarna grochu pokryły moje czoło. Zza zasłony wyszedł Murzyn!!!

– Nieeeeee!!! – krzyknąłem, widząc znajomą, hebanową postać znowu otuloną wielkim białym płaszczem. Zerwałem się na równe nogi i zacząłem walić pięściami w szybę. Ani drgnęła. Po chwili oprzytomniałem. Może to oznacza, że sesja skończona?

Chciałbyś, głupcze… nie… tylko nie to… Kotara… nie rób tego!

Opadłem bezwładnie na kanapę. Wyszła. Zza kotary wyszła moja narzeczona. Dwudziestoletnia Sabina, zwana przeze mnie Eską. Młoda kobieta o ujmującym, delikatnym spojrzeniu błękitnych oczu. Wyszła nago zza kotary na pastwę losu, reprezentowanego przez podstarzałego fotografa i czarnoskórego posiadacza prącia-giganta. Gdy ujrzała murzyńskiego chłopaka, pisnęła (chyba ze wstydu) i otuliła się kotarą.

– Dobrze zrobiłaś – szepnąłem spieczonymi wargami.

Niestety, artysta podszedł do niej i delikatnie uchwycił jej ramię. Wciąż przemawiając, zdecydowanym ruchem wyswobodził ją ze zwojów materiału i poprowadził całkowicie bezwolną na środek pomieszczenia.

– Zostaw ją zboczeńcu! – załkałem. Nie mogłem się jednak ruszyć. Dotknął mnie istny paraliż.

Za szybą działy się rzeczy straszne. Romeyko ustawił Murzyna i Sabinkę twarzami do siebie w odległości około metra. Zrobił ten swój upiorny gest i SRU! Płaszcz czarnego ogiera zaścielił ziemię. Byli teraz oboje całkowicie nadzy, z jego przeklętym chujem włącznie! Stali naprzeciw siebie, niepewnie mierząc się wzrokiem. Całkowity kontrast – jak kość słoniowa i węgiel. Nie powiem, ich ciała świetnie się komponowały. Potężne sploty mięśni, jędrne dupsko i płaski brzuch Afrykanina oraz pełne słodyczy, sterczące piersi, wygolone łono i smukłe nogi dziewczyny. „Król Roger” latał pomiędzy nimi, pokrzykiwał i fotografował. Ustawiał ich w różnych pozach, na moje wielkie szczęście utrzymując między młodymi bezpieczny dystans. Zgodnie z dwunastym prawem Murphy’ego musiała jednak nastąpić kolejna katastrofa!

Romeyko ujął dłoń Murzyna i zbliżył ją do drżącego ciała mojej narzeczonej. Położył ją na jej piersi, modelując gest o jednoznacznie seksualnym podtekście. Jęczałem jak zbolały pies, nie ruszając się jednak z sofy. Piłem. Czarny młodzian postąpił o krok, niemal ocierając się miednicą o pupę Sabiny. Nagle… Romeyko z wściekłym grymasem zaczął okładać go po krótko ostrzyżonej głowie!

Aż uniosłem się z wrażenia, tak było to niespodziewane. Co u licha? Rychło zrozumiałem powód furii artysty.

Wielki czarny pyton. Ogromny penis Afrykańczyka uniósł się błyskawicznie, osiągając rozmiary jeszcze większe, niż podczas wcześniejszej masturbacji. Wyprężony jak dzida o mało nie dotknął delikatnej skóry pośladka Sabinki. Usunęła się przestraszona. Romeyko wrzeszczał. Wrzeszczałem i ja:

– Zabierz od niej tego zboczeńca! Schowaj ją, idioto! – wyłem, przełykając łzy. Na szczęście fotograf był po mojej stronie. Gestykulując jak szalony, darł się na biednego modela. Z kontekstu zrozumiałem, że zarzucał mu brak profesjonalizmu. W rozgorączkowanym duchu myślałem sobie: to trudne tak utrzymać kutasa na wodzy, zwłaszcza w obecności takiej piękności, ale przecież za to mu płacą…

Sytuacja się uspokajała. Sabina wróciła na środek planu. Romeyko zaś patrzył surowo na Murzyna, który ze zbolałą miną kucał pod ścianą, kryjąc głowę w dłoniach.

Naraz wstał. Otrząsnął się niczym bokser przed walką. Jego penis zwiędł i obecnie wyglądał znacznie skromniej.

Fotograf zbliżył młodych do siebie. Mieli wykonać teraz skomplikowaną pozę, w której model miał zajść dziewczynę od tyłu i uchwycić w dłonie jej piersi, jednocześnie wsuwając stopę między złączone nogi. Romeyko zawzięcie perorował, ustawiając modeli i „lepiąc” ich kończyny niczym modelinę.

GNOCHT! Ogarnięty złością fotograf cisnął o ziemię swym drogocennym aparatem. Sprzęt roztrzaskał się na małe kawałeczki. Romeyko skakał po nich, drąc się wniebogłosy. Moja narzeczona zaczęła płakać.

Wściekłość mistrza wywołał młodzieniec, który nie był w stanie przysunąć się odpowiednio blisko do modelki. Powód? Jego ogromny, napęczniały jak burzowa chmura członek!

To było chyba silniejsze od biedaka. Łkał niczym niemowlę, wpatrując się nienawistnie w swą „piątą kończynę”. Romeyko wrzeszczał, modele płakali – w takiej chwili błogosławiłem moją dźwiękoszczelną szybę. Nie dam rady bez kolejnego drinka.

Nastąpiła przerwa, w trakcie której nieco sobie łyknąłem. Murzyn pobiegł za kotarę, Sabina narzuciła na siebie obszerny szlafrok i przysiadła na rozkładanym krześle. Romeyko poprawiał oświetlenie.

Młodzieniec powrócił. Jego członek wisiał smętnie, mniejszy niż kiedykolwiek. Artysta spojrzał pytająco na chłopaka, wykonując ohydny i wulgarny gest onanizującego się człowieka. Model twierdząco skinął głową. Zaraz zwymiotuję – pomyślałem. – A więc po to był na zapleczu… Blee! Chociaż… teraz przynajmniej powinno się udać!

Romeyko klasnął w dłonie. Sabina, zdradzająca już objawy znużenia, machinalnie zrzuciła szlafrok. Z jaką łatwością jej to przychodzi – pomyślałem smutno. Nastąpiło kilka konfiguracji, które śledziłem już ze względnym spokojem. Po usunięciu problemu niekontrolowanej erekcji, zacząłem wierzyć w profesjonalny charakter tej sesji. Doceniałem walory artystyczne zdjęć czarnego mężczyzny i białej dziewczyny. Pozy aranżowane przez „króla Rogera” znamionowały jego naprawdę wielki kunszt. Sesja szła sprawnie, aż do tego nieszczęsnego momentu…

Sabina miała dość zwyczajne zadanie: musiała opaść pośladkami na kolana siedzącego w fotelu modela. Jego dłonie oplatały jej piersi (wręcz przywykłem już do tego). Natomiast oczy dziewczyny były przepasane szarfą z dalekowschodnimi napisami.

Sabina opuszczała się powoli, po czym wrzasnęła i podskoczyła jak oparzona! Zdarła szarfę z oczu. Nie. To nie może być prawda…

Niestety. Fizjologia młodzieńca znów dała znać o sobie. Delikwent musiał mieć niespożyte siły, a moja piękna zapewne wyjątkowo przypadła mu do gustu… Dziewczyna wskazała na przyrodzenie chłopaka i wpatrując się gniewnie w oblicze Romeyki, pokręciła przecząco głową. Zamierzała wyjść, ale fotograf chwycił ją za rękę. Zbliżył usta do jej ucha i coś długo i wytrwale jej wyjaśniał. Potem podszedł do Murzyna.

Auuuuuu! To musiało boleć! Fotograf uchwycił czarnego penisa żelaznym uściskiem dłoni i ściągnął w ten sposób modela z wygodnego mebla. Mężczyzna wił się z bólu, ale Romeyko nie puszczał. Ściskając i wykręcając sztywnego penisa, krzyczał na przemian, to wpatrując się w twarz modela, to w jego przyrodzenie. Zdawało się wręcz, że rozmawia z wielkim, śliskim fallusem, żądając od niego przejścia w „stan spoczynku”. Niestety, drąg zdawał się być coraz większy. Nie pomogło wciągnięcie slipów. Penis wyskakiwał z nich, niczym Filip z konopii.

Sławny fotograf pokręcił głową z rezygnacją. Murzyn opadł na fotel, przecierając czerwone od łez oczy. To chyba koniec sesji – pomyślałem. – Jego fiut jest tak wielki i sztywny, że ona nie da rady usiąść. Będzie go widać w każdym kadrze. A to przecież szanowana gazeta, nie żadne pisemko porno!

Sabina podeszła do siedzącego na podłodze Romeyki. Pochyliła się nad nim i muskając nieomal swymi sutkami jego tors, coś szeptała mu do ucha. Fotograf spojrzał na nią zdziwiony, jakby upewniając się. Twierdząco skinęła głową. Romeyko wstał i klasnął w dłonie…

W tym momencie zacząłem pojmować co się święci. Wiedziałem, że Sabinie zależy na karierze, ale żeby aż tak…? Moja narzeczona pewnym krokiem podeszła do fotela, w którym prężył się czarny model wraz ze swoim potężnym penisem. Obróciła się tyłem…

Wstałem. Niestety zakręciło mi się w głowie i wylądowałem na ziemię jak długi. Za dużo drinków… Jakoś przywołałem się do porządku… Zacząłem szarpać się z drzwiami. Klamka chodziła ciężko, ale ustąpiła pod moim naporem. Rozgorączkowany, zataczając się, wybiegłem z pomieszczenia, wpadając na niosącą kawę asystentkę mistrza. Korpulentna kobieta przewróciła się z łoskotem, oblewając się gorącym naparem.

– Co pan robi? – wrzasnęła. – Niosłam panu kawę, tak długo pan tam już siedzi!

– Nie chcę kawy – wybełkotałem. – Którędy tam się wchodzi?

– Dokąd? – pisnęła kobieta.

– Na plan zdjęciowy!

– Nie ma pan prawa tam wejść! Nie wpuszczę pana! – Kobieta zerwała się na równe nogi, łapiąc mnie za rękaw i mocno szczypiąc. – Śmierdzi od pana wódą! – darła się.

– Auuuuu! – wrzasnąłem i odepchnąłem ją stanowczo. Wywróciła się ponownie…

Nie oglądając się za siebie, rozchyliłem kotarę, przebiegłem niewielki korytarzyk i przez potężne pancerne drzwi wpadłem do dobrze sobie znanego pomieszczenia. Romeyko stanął jak wryty.

– Co pan tu robi? – syknął.

A mi pociemniało w oczach… Omiotłem spojrzeniem starannie wyreżyserowaną przez mistrza scenę. Zdjęcie będzie doskonałe. Kobieta przecudnej urody siedzi na kolanach czarnego muskularnego młodzieńca. Jego mocarne dłonie obejmują mlecznobiałe, sprężyste piersi. Jej twarz wyraża wielkie emocje… Oboje szczytują, czego wyrazem jest wielki gejzer namiętności… Doskonale ukryty przed oczyma niepowołanych. Ukryty tam, gdzie wzrok nie sięga… gdzie nie może sięgać w mainstreamowym czasopiśmie…

– Myślałam, że nie przyszedłeś… – wyjąkała skonfundowana Sabina, wiercąc się na swym… miejscu.

Zabawa pod tytułem. „ukryj salami” zakończyła się, niestety, powodzeniem.

To były pamiętne chwile, ale wreszcie minęły. Nie wiem, jak dalej potoczyły się losy Romeyki. Nie śledziłem już jego międzynarodowych sukcesów. Wiem, że czarnoskóry model, zresztą bardzo sympatyczny gość, któremu na imię Mateusz, wyjechał do Niemiec, gdzie jako „Black Knight” występuje w filmach dla dorosłych. Zdjęcia do węgierskiej edycji Cozzmo wyszły podobno wyśmienicie. Nakład został wyprzedany. To po prostu nowoczesne społeczeństwo, które nie żywi uprzedzeń do kwestii seksualności.

Sabina zaniechała dalszej pracy modelki. Poświęciła się studiom technicznym na wydziale budowy maszyn. Po niewielkich wahaniach wzięliśmy ślub. W tej chwili przygotowuję się do obrony pracy doktorskiej. Współpracuję z wieloma uznanymi autorytetami ze swojej dziedziny. Słowem, robię karierę.

Właśnie jesteśmy z żoną na międzynarodowym sympozjum w Berlinie, gdzie mam poznać swoich współpracowników przy nowym, wielkim projekcie badawczym. Jeden z nich podszedł do mnie podczas uroczystego obiadu.

– Hi, it’s nice to meet you – odezwał się dość drewnianym angielskim. Nie byłem pewien, który to z licznego grona profesorów.

– Oh, hi. I’m Adam Kowalski from University of Warsaw and it’s my wife, Sabina – wskazałem na swą ukochaną.

Mężczyzna wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Wręcz zastygł z rozdziawioną gębą.

– Is it all right? – zapytałem na wszelki wypadek.

– Oh, yes – facet ocknął się po chwili, wciąż gapiąc się na Sabinę. – We’ll be co-workers soon! My name is Miklos Nagymaros, from University of Budapest…

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Napisz komentarz