Profiler 3/3 (kenaarf)  4.5/5 (2)

43 min. czytania

Kasia

Szła zamyślona. Ktoś obcy powiedziałby, że jest zła, nie w sosie. A Kaśka po prostu zamknęła się w swoim świecie. Bo przecież nie wypada iść środkiem chodnika, podśpiewując z radości.

Ostatni rok, który spędziła przy boku męża, Mariusza, to najwspanialsza przygoda jej życia. Tak, przygoda. Bo wciąż czuła dreszczyk podniecenia, kiedy na nią patrzył. Krew szybciej buzowała przy najdelikatniejszym dotyku. Każdy dzień był jak pierwsza randka.

Do pełnego szczęścia brakowało jedynie małej fasolki. Czekali na nią od czterech miesięcy. I mimo, że cztery kolejne testy pokazywały tylko jedną, różową kreskę, nie tracili pozytywnego nastawienia, z niecierpliwością oczekiwali kolejnego miesiąca. Seks, mimo swej roli prokreacyjnej, dalej dawał im ogrom szczęścia. Kochali się bez presji, nie zaglądali do małżeńskiego kalendarzyka. Kaśka nie mierzyła temperatury i nie trzymała nóg w górze zaraz po stosunku. Wszystko odbywało się jak dawniej. Uprawiali miłość, bo po prostu się nią darzyli.

Przedwczoraj zrobiła test sama. Okres się spóźniał. Miała przeczucie. Magiczne dwie kreski rozjaśniły świat. Szła do lekarza, aby mieć pewność, aby rzucić Mariuszowi informację niepodważalną, udowodnioną zdjęciem z badania, z ciemną plamą, z której to za kilka tygodni wyklują się małe rączusie, małe nóżeńki.

– Słucham? – zapytała niepewnie, wytrącona z zamyślenia.

– Proszę pani, moja siostra, młodsza siostrzyczka. Ona – mężczyzna na chodniku dławił się łzami – ma atak, dusi się.

– Och! – Przed oczyma stanął jej obraz, kiedy to jeszcze na studiach odbywała praktyki w ośrodku dla dzieci z porażeniem. Widziała wiele ataków duszności. Wiedziała, jak się zachować. Mężczyzna przed nią był zbyt zdenerwowany, by być skuteczny.

– Gdzie ona jest? – odparła. Instynkt matki, świeży, ledwo co wykluty w świadomości, podjął za nią decyzję.

* * *

Zupełnie stracił poczucie czasu. Dawno nie rozmawiał tak otwarcie z kobietą. Rozmowy to zawsze bieg z przeszkodami przez rowy i płotki sporów, rywalizacji, nieporozumień. Idealna rozmowa polega na tym, że obie strony przedstawiają własny tok myślenia bez żadnych zahamowań i cierpliwie się słuchają. Z Grażyną rozmawiało mu się wyjątkowo dobrze. Dopiero TELEFON przerwał miłą pogawędkę.

– Chyba jesteście bardzo zajęci. Pani antropolog nie odbiera telefonu. Ciekawe dlaczego? – w głosie komisarza dało się słyszeć żartobliwą nutę i ciekawość.

– Siedzimy w knajpie. Zagadaliśmy się. – Spojrzał na Grażynę. Zgiął trzy środkowe palce wolnej dłoni, imitując w ten sposób słuchawkę TELEFONU i wskazał na jej torebkę czyli czarny, mały plecaczek z komicznym małym brelokiem w kształcie na wpół obranego banana z wyłupiastymi oczyma, przyczepionym do zamka.

– O cholera! Zapomniałam włączyć dźwięk. Zawsze, jak pracuję, wyciszam telefon – zaczęła się tłumaczyć, kiedy Marek przekazał jej swój aparat.

Na twarzy kobiety wykwitł lekki rumieniec, dodając jeszcze więcej uroku.

– Tak, panie komisarzu, rozumiem – przybrała bardziej oficjalny ton.

Uważnie słuchała, co mężczyzna ma jej do przekazania i mimo, że nie mógł jej widzieć, potakiwała co rusz głową.

– Dobrze, poproszę Marka.

Po skończonej rozmowie odłożyła telefon na blat stołu.

– No, więc o co będziesz mnie prosić?

– W zasadzie to ty powinieneś poprosić mnie – uśmiechnęła się promiennie.

– No, mówże wreszcie! Z jakiego powodu mam padać przed tobą na kolana?

– Mam się stawić w laboratorium. Szczątki są właśnie odbierane od patologa z medycyny sądowej. To blisko, więc zostaną dostarczone w przeciągu godziny. Gdybyś chciał, mógłbyś mi towarzyszyć, kiedy będę przy nich pracować.

Marek wręcz zapalił się na myśl o współpracy, jednak nie potrafił odmówić sobie żartobliwej uwagi:

– Nie wystarczy ci, że jestem twoim szoferem, bawidamkiem dbającym o ciekawe spędzenie wolnego czasu? Zabrałem cię do najlepszej knajpy w mieście i jeszcze mam na kolana padać? – uśmiechnął się zawadiacko i dodał: – Jasne, że bym chciał. Jeszcze nigdy nie uczestniczył w tego typu badaniach, a to zawsze kolejne ciekawe doświadczenie.

– Dobra, masz mnie. Jedzenie rzeczywiście było super, szofer też się dzisiaj przydał, ale z tym towarzystwem to przesadziłeś.

– Nie narzekaj. Mogłaś trafić gorzej. Któryś z posterunkowych snułby opowieści o swej nader interesującej pracy. Daleko im do mnie.

Roześmiała się.

– Żartowniś. Chodźmy już, sporo pracy przed nami. Ostrzegam, zarwiemy całą noc. Wycofaj się, póki możesz.

– Źle trafiłaś, w nocy zazwyczaj pracuję.

– I dobrze, bo ziewanie mnie rozprasza.

Zajechali pod komendę, której gmach powstał w 1905 roku. Miał kształt czworokątnej bryły z wewnętrznym dziedzińcem. Oświetlony punktowym światłem prezentował się w nocy niebywale okazale. Tuż obok, na placu Solidarności, stał pomnik Anioła Wolności, którego skrzydła rzucały teraz cień na część komendy.

– Pięknie – wyszeptała Grażyna, wysiadając z auta.

– Musiałabyś przyjechać wiosną, kiedy na placu kwitną magnolie. Całe miasto pełne jest magnolii. Nigdy tu nie byłaś?

– Owszem, nawet kilka razy. Ale zawsze w pośpiechu, nigdy nie zwróciłam uwagi na szczegóły. Teraz jest tak cicho, spokojnie, nie ma natłoku zaparkowanych aut.

– Mamy tu kilka równie ładnych miejsc, ale i tak wolę swoją chałupę.

– Opowiedz mi trochę o niej.

W drodze na spotkanie Marek opowiadał o urokach mieszkania na odludziu wśród drzew. Minęli bez problemu panią w recepcji, której mężczyzna kiwnął przyjaźnie głową na powitanie. Dotarli do gabinetu komisarza. Wchodząc do środka, antropolożka rzuciła jakby od niechcenia:

– Będziesz mnie musiał tam zabrać. Koniecznie.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo Stefański od razu ich powitał:

– Gdzieś ty wywiózł naszą panią antropolog? Długo kazaliście na siebie czekać. Czekam i czekam. – Przysiadł z powrotem na krześle, opuścił ramiona, wyglądał na zmęczonego. – Chcę jak normalny człowiek iść dzisiaj do domu i położyć się spać w swoim łóżku.

Szybko wymienili się nowymi informacjami, po czym gliniarz zaprowadził ich do części budynku, której Marek nigdy wcześniej nie odwiedzał. Przeszli przez okazały dziedziniec i skierowali się do zachodniego segmentu gmachu. Po drodze spotkali kilku policjantów, którzy najpierw witali się ze Stefańskim, a później z zaciekawieniem podziwiali Grażynę. Na Marka nikt nie zwracał uwagi.

Dotarli do drzwi oznaczonych tajemniczym napisem LK KWP/KSP i numerem 23. Kiedy weszli do środka, Marek zwrócił uwagę na nowoczesne wyposażenie.

– Wiedziałem, że macie na czym pracować, ale to… Jestem pod wrażeniem.

– Dużo rzeczy jest stosunkowo nowych – odparł dumnie Stefański. – Faktycznie nasze laboratorium jest teraz jednym z lepszych w kraju.

– To tutaj wszystko badacie?

– Tak. Fizykochemia związana z narkotykami, środkami łatwopalnymi. Mikroślady i badania mineralogiczne związane z glebą, wypadki samochodowe, wiesz, rekonstrukcja zdarzeń.

– A testy na ojcostwo? – przerwał zaciekawiony Marek.

– Oczywiście. Biologia, sprawy DNA związane nie tylko z ustalaniem tatusiów. Do tego zajmujemy się daktyloskopią i traseologią.

– Czym?

– Badanie linii papilarnych, ich wieku, identyfikacja śladów ust, zębów, ślady po rękawiczkach, ślady obuwia, środków transportu. Do tego dołóżmy techniki audiowizualne czyli sprawy dotyczące autentyczności zapisów, ustalanie ilości kopii. Mechanoskopia – badanie zamków, ślady narzędzi. Balistyka – broń, łuski, pociski. Fonoskopia – autentyczność nagrań. Badania antropologiczne – identyfikacja człowieka na podstawie na przykład czaszki i zdjęć metodą superprojekcji, identyfikacja szczątków ludzkich – wyrecytował niemal jednym tchem komisarz. Chyba się popisywał przed damą.

– I wszystko to robicie tutaj? – Marek nie potrafił ukryć niedowierzania.

– A czego się spodziewałeś? Wielkiego hangaru i sprzętu jak u Jamesa Bonda?

Grażyna, nie chcąc marnować czasu, przeszła do konkretów:

– A gdzie są szczątki?

– Już jadą. – Stefański spojrzał na zegarek. – Właściwie to już powinny tu być.

– Widać, że dziewczyna zna się na swoim fachu jak mało kto i chyba lubi to, co robi – szepnął do Marka, który tylko kiwnął głową na potwierdzenie słów komisarza, bowiem z zaciekawieniem przyglądał się krzątającej kobiecie. Grażyna przygotowywała miejsce do pracy i kiedy do sali weszło dwóch mężczyzn, niosąc metalowy pojemnik ze szczątkami, od razu zaczęła wykładać kości na stół.

– Jadę do domu. Należy mi się kilka godzin snu jak psu micha. Odezwę się rano – stwierdził komisarz, pożegnał się i zniknął.

Profiler zajął miejsce na wysokim krześle.

– Skąd się wzięło twoje zainteresowanie ludzkimi szczątkami? – wypytywał Grażynę.

– Jakoś tak wyszło. Od zawsze marzyłam, żeby pracować w policji, na przykład jako śledcza. Ale wizja pracy z mięsem, rozumiesz, nie pociągała mnie. Możesz się śmiać, jednak kość to nie to samo co rozszarpane zwłoki. Owszem, czasami zdarza się potrzeba pracy przy zwłokach, ale to rzadkość. Zazwyczaj jestem proszona o pomoc w konkretnych przypadkach. Skończyłam studia osteologiczne i już wtedy wiedziałam, że właśnie tę wiedzę chcę zgłębiać – opowiadała o sobie, nie patrząc na mężczyznę. Wyjmowała kości z pojemnika i przekładała kolejno do wielkiego, emaliowanego gara.

– Po co to?

– Muszę je obgotować, oczyścić z wszelkich zabrudzeń.

– Na czym się skupiasz?

– Tak jak mówiłam, zaczynam od ustalenia wielkiej czwórki. To moje główne zadanie. Dodatkowo muszę opisać budowę, ewentualne znaki i zmiany chorobotwórcze. Jeżeli są, to opisać uszczerbki, najczęściej spowodowane narzędziem zbrodni.

– Czytałem kiedyś, że w Stanach jest facet, który potrafi określić na przykład rodzaj piły, którą ofiara została pozbawiona życia.

– Ano jest, nawet kilku. Tak, jak mówisz, facet potrafi wskazać konkretne ostrza użyte przy rozczłonkowaniu ciała, ich grubość, czasami markę. Może kiedyś, za dziesięć, piętnaście lat, po kolejnych szkoleniach w USA też będę tak potrafiła. Chciałabym. – Nie kryła szczerej tęsknoty w głosie, czym kolejny raz urzekła Marka. Każdy powinien mieć marzenia i próbować je realizować.

– Jesteś na najlepszej drodze.

Spojrzała w końcu na niego i posłała całusa, co uznał za czarujące. Pomógł napełnić gar wodą i przenieść na prowizoryczną kuchenkę. W międzyczasie, kiedy zawartość sagana bulgotała, Grażyna dzieliła się z psychologiem swoją wiedzą. Wymieniali poglądy na temat pracy za granicą. Antropolożka nie mogła usiedzieć na miejscu, cały czas przemieszczała się po sali. Wyjęła płachtę śnieżnobiałego materiału i rozłożyła na stole. Przygotowała kartki, wypisując na nich nieznane słowa, najprawdopodobniej nazwy kości. Mężczyzna, nieprzyzwyczajony do zapachu gotujących się ludzkich szczątków, co chwilę marszczył nos z dezaprobatą, kiedy Grażyna mieszała zawartość naczynia.

– Można się przyzwyczaić – rzuciła pokrzepiająco.

– Długo jeszcze? – zapytał z nadzieją, że kiedy kości wystygną, nie będą wydzielać tak nieprzyjemnej woni. – To dobre dla miłośników sado-maso. Nie czujesz się, jakbyś obierała kogoś z ciała, mięsa?

– Nie zrozumiesz, a ja nie będę zarzucać cię szczegółami, jak przejrzałymi pomidorami – odburknęła. – W zasadzie możemy już wyjmować.

Zdjęli gar z palnika. Zalali zawartość zimną wodą, odczekali chwilę, aż szczątki przestygną. Grażyna przekładała kolejno kości na stół, kompletując powoli szkielet. Niektóre czyściła szczoteczką. Przysiadł znowu tuż obok, przyciągając krzesło jeszcze bliżej, aby móc obserwować pracę kobiety.

– Tam w lesie zauważyłam pierwsze rozproszenie kości szkieletu, które następuje już po pierwszych trzech tygodniach od zgonu.

– Rozproszenie?

– Małe kości połączone stawami, tracą oparcie i zaczynają tak zwaną „migrację”. Później, gdyby kości się już wysuszyły, byłby jak rzucone bez ładu i składu.

– Czyli ciało leżało tam ile?

– Pomiędzy migracją, a kolejnymi widocznymi śladami, mija trochę czasu. Ciężko zatem odpowiedzieć.

W skupieniu dopasowywała kolejne elementy, do każdej kości dołączała kartkę z zapisem nazwy i wymiarem.

– Dziewczyna nie skończyła dwudziestu pięciu lat.

Spojrzał na nią jak na magika, który właśnie wykonał skomplikowaną sztuczkę.

– Laicy… – prychnęła żartobliwie. – Zobacz tutaj. To jest nasada przymostkowa obojczyka. Tu masz większy punkt kostnienia, a tu jest częściowe połączenie – wskazywała poszczególne miejsca. – Ale najłatwiej jest ocenić wiek kobiety po kości łonowej. Grzbiety i bruzdy powierzchni stawowej są wyczuwalne. Krawędź wertykalna jest bez skosów, a grzbietowa dopiero zaczyna się tworzyć. Krańce górne i dolne niezidentyfikowane.

– A nie da się tak powiedzieć, żebym zrozumiał?

– Nim ciało kobiety dojrzeje, jej miednica składa się z trzech kości: biodrowej, kulszowej i łonowej – wskazywała kolejno palcem – która w okresie dojrzewania zmienia swój kształt. U młodych kobiet powierzchnia spojenia jest nierówna, pofałdowana. U kobiet, które osiągnęły wiek trzydziestu pięciu lat jest już znacznie gęstsza, a jej faktura gładka. Natomiast po przekroczeniu pięćdziesiątki kość zaczyna się degenerować.

– No to skąd wiesz, że ma mniej niż dwadzieścia pięć, skoro według tego, co mówisz, może mieć równie dobrze nawet trzydzieści lub więcej.

– Kość krzyżowa ma szczeliny między trzonem I i II kręgu, co świadczy, że nie skończyła dwudziestu pięciu lat. Grzebień biodrowy, blaszki kręgów są całkowicie połączone, co mówi nam, że na pewno skończyła dwadzieścia.

– A jak odróżnić kobietę od mężczyzny?

– Jest mnóstwo różnic. Weź czaszkę do ręki. Obróć ją i zerknij na jej podstawę – kość potyliczną. U mężczyzn powinien znajdować się guz kostny zwany guzowatością potyliczną zewnętrzną. Widzisz tu gdzieś guza?

– Nie wiem, jak powinien wyglądać, ale tu nic nie wystaje.

– Co ewidentnie mówi nam, że nie jest to czaszka mężczyzny. Miednica. U facetów jest cięższa, mocno zarysowana. Tutaj mamy obszerne kości, lżejsze i krótsze. Istotna jest jeszcze gładzizna. U was koścista, u nas płaska.

– Gła… co?

– Gładzizna. Pole pomiędzy przyśrodkowymi końcami łuków brwiowych na kości czołowej, punkt antropometryczny, najbardziej ku przodowi wysunięty punkt czaszki, od którego mierzy się jej długość.

Przeszła pomiędzy stołem a krzesłem, na którym siedział Marek. Otarła się przy tym o jego kolana, powodując przyjemny dreszcz, który go zaskoczył.

– A teraz, bądź chwilę cicho. Muszę wszystko pomierzyć.

– O wzrost chodzi, tak?

– Miałeś być cicho – zganiła go, posyłając przy tym ciepłe spojrzenie pełne wesołych iskierek.

– Jak to obliczasz? Masz swój sposób?

– Chciałabym być tak mądra. Niestety, już ponad pięćset lat temu niejaki da Vinci, wymyślił, jak obliczać proporcje człowieka. Według niego wysokość człowieka to dziesięć modułów, gdzie jeden moduł to wysokość głowy mierzona od…

– Dobra, nie pytałem. Jestem słaby z matmy – roześmiał się ze skruchą.

Kobieta zaczęła wymachiwać skalówką i z zapamiętaniem gryzmoliła koślawe cyfry na papierze. Przykładała linijkę do kolejnych kości i znów zapisywała wyniki. Obserwował ją z zainteresowaniem, kiedy krążyła wokół stołu. Mógł podziwiać ją z różnych ujęć. To wystawiała ku niemu twarz, by po chwili już stać tyłem i wypinać pośladki. Skupiona przygryzała dolną wargę, czasami rozchylała usta, śliniąc je koniuszkiem języka, szeptała coś do siebie. Kiedy kosmyk włosów spadł jej na oko, wysunęła dolną wargę i odrzuciła go dmuchnięciem pełnym irytacji.

– Poszukaj lampy UV, powinna być w którejś z szuflad tuż przy tym witrażowym oknie.

Nie miał problemu z odnalezieniem wskazanej rzeczy. Wszystkie szuflady i szafki zostały opisane. „Jak w aptece półki z lekarstwami” – pomyślał.

– A do czego nam to? – zapytał, podając lampę.

– Obejrzymy dokładnie kość łonową. Wyłącz światło.

– Po co?

– No, żeby lepiej widzieć. To chyba logiczne.

– Po co mamy tę kość oglądać? – zirytował się. Może i był laikiem, ale wiedział, jak działa ultrafiolet.

– Czy ty właśnie na mnie krzyknąłeś? – Spojrzała na niego znad stołu.

Wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi.

– Wyłączaj światło i chodź – zakomenderowała.

Zrobił jak kazała.

– Trzymaj i patrz. – Podała mu lampę. – Tutaj. Widzisz?

– Nie wiem, co mam widzieć.

– Uszczerbek na kości. Był widoczny już wcześniej, ale wolałam się upewnić. Mały, ale jest. Cała reszta, kość biodrowa, miednica są czyściutkie, bez skazy.

– No i? – Marek nie rozumiał, do czego dąży Grażyna.

– Ją też okaleczył.

– Osz, kurwa! – wyrwało mu się.

– To chyba dla was ważne.

– Tak, na tej podstawie możemy dokładnie określić M.O.

Grażyna stała blisko niego. Niebieskie oczy miała bardzo szeroko otwarte, nieco ciemniejsze w świetle zaokiennych latarni i lampy UV. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie pozwolił jej, nie dał szansy. Pocałował, zanim zdążył pomyśleć, jakie to głupie i lekkomyślne. Nagle pojawiło się zdziwienie, kiedy Grażyna oddała pocałunek. Położyła rękę na karku mężczyzny, żeby wzmocnić kontakt. Cieszył się, że zadał sobie rano trud golenia. Otoczył kobietę ramionami, zamykając ciało w uścisku. Przestał analizować, myśleć. Skupił się na tu i teraz.

Ciekawskie dłonie wędrowały po napiętych mięśniach pleców, tali, by w końcu dotrzeć do pośladków. Obejmowali się wzajemnie spragnieni bliskości. Marek uległ chwili. Całował wąskie wargi, językiem błądził po ich zarysie, by po chwili ssać czule i namiętnie.

– A wydajesz się taki nieśmiały – wyszeptała wprost w zachłanne usta. „Juści, ja nieśmiały” – zakpił w myślach Marek. Na dowód, jak bardzo myliła się w ocenie, naparł na nią mocno. Uwięziony w spodniach członek sprawiał ból.

Stawiła mu lekki opór. Uciekła biodrami. Twarz schowała przy jego szyi.

– Nie chcę dziś spać sama. Jeśli będę musiała oddać ciało za nocleg, trudno.

Po tej deklaracji już miał przepraszać, w zasadzie nie wiedząc, po co i za co. Poczuł się skrępowany i wściekły. Nie robi się tak, nie prowokuje, nie wyraża chęci spółkowania. Nim się odezwał, poczuł pod dłońmi drgające ciało, co w pierwszej chwili zinterpretował jako szloch, bo nie widział twarzy. Złość ustąpiła współczuciu. „Ty zidiociały kretynie, męska szowinistyczna świnio” – ganił się w myślach. Tymczasem „szloch” przerodził się w chichot.

– Mam cię! – zaśmiewała się coraz głośniej. – Niby jesteście tacy twardzi, a jak kobieta przejawi inicjatywę, nie wiecie, co powiedzieć.

– Wstrętny babsztyl z ciebie – skarcił ją z ulgą.

– Nie uprawiam seksu często, a ostatni był gówniany. Jedźmy. Pokaż mi ten swój urokliwy domek.

Wyswobodziła się z oplatających dłoni i zaczęła pospiesznie sprzątać. Stał jak wmurowany, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Słyszał o takich kobietach. Wiedział, że feminizm mocno się rozwinął w ostatnich latach, ale żeby aż tak… Nie do pomyślenia. Kto tu nosi spodnie? Kto jest mężczyzną?

– Posprzątasz jutro, i tak tu będziesz. Zresztą śledczy będą chcieli zobaczyć i opisać szkielet po swojemu. Idziemy. – Złapał ją za ramię i delikatnie pokierował ku wyjściu.

– Nie, nie wypada tak…

– Nie wypada zostawić bałaganu, ale już obłapiać z obcym gościem to tak? – teraz on żartował i lekko uśmiechał, widząc konsternację na jej twarzy.

Ciut naburmuszoną prowadził przez ciąg korytarzy. Gmach komendy nigdy nie spał. Kilku mijanych policjantów kiwnęło im tylko głowami. Wyszli z budynku. Noc powoli ustępowała dniu. Ruch na ulicach był jeszcze znikomy, ale coraz więcej pieszych dreptało w sobie tylko znanym kierunku. Otwierając drzwi od strony pasażera, klepnął Grażynę w pośladek.

– A to za co? – odezwała się pierwszy raz, odkąd opuścili laboratorium.

– Za to, że jesteś taka niegrzeczna i za te twoje dąsy.

– Phi! Ja ci dopiero mogę pokazać dąsy. – Dobry humor wrócił chyba wraz z klapsem.

– Pokażesz. Wszystko mi pokażesz, tylko wsiadaj już do auta.

Ruszyli. Nastała krępująca cisza. Zastanawiał się, czy propozycja nadal będzie aktualna. Czy aby Grażyna nie wycofa się. Owszem, ulegli chwili. Dali się ponieść emocjom, które zdążyły już opaść. Z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć, że chemia między nimi ujawniła się już w knajpie. Rozumieli się. Odnajdywali pasję w pracy. To ich poniekąd łączyło, zamiłowanie do wykonywanego zawodu. Ale czy to wystarczy?

Spoglądał na nią czasem kątem oka. Z zaciekawieniem obserwowała budzące się do życia miasto. Kiedy minęli tabliczkę informującą, że właśnie minęli rogatki, nie wytrzymała:

– Ty naprawdę nie kłamałeś.

– To znaczy?

– Mieszkasz na jakimś totalnym odludziu. Daleko jeszcze?

– Pół godziny.

– Nie jestem pewna, czy powinnam przyjąć propozycję, hmmm, noclegu.

– Możemy się cofnąć. Odstawię cię do hotelu. – „No, tak, sytuacja do przewidzenia. Nie mogło mi się aż tak poszczęścić” – poczuł rozczarowanie.

– Leśna chata gdzieś w środku lasu. Obcy mężczyzna. Która kobieta nie miałaby obaw? – zaśmiała się, wedle Marka, zbyt nerwowo.

– Mam nieposzlakowaną opinię – zapewnił.

– Tak. A w ogródku piętrzy się kopiec usypany z ludzkich kości.

– Marnotrawstwo. Miski i kubki z ludzkich czaszek. Dywany z włosów. Przekonasz się, jak bujną mam wyobraźnię.

Przerzucali się złośliwymi żartami. W końcu dotarli. Zza drzew wyłonił się drewniany domek Marka. W blasku reflektorów mgła wyglądała jak tysiące kropelek wody wiszących w powietrzu. Zbyt lekkie, żeby opaść, wisiały, niczym deszcz, który nie chce lunąć.

– Nie żartowałeś. Pięknie tutaj – wyszeptała, wysiadając z samochodu. – Idealne miejsce na przygodny numerek. Pewnie sporo kobiet uległo urokowi tego miejsca. No, chodź, nie każ mi dłużej czekać.

Słowa dzwoniły mu w uszach. Przywitało ich głośne, przeciągłe miauczenie. Zdrajca, pchlarz jeden, zamiast przywitać się z panem, który dbał i pielęgnował sierściucha, witał się właśnie przyjaźnie z kobietą.

– Och, jaki on słodki. Nie mówiłeś, że masz kota. No, zobacz jaki uroczy – pisnęła radośnie, kiedy zwierzę rozłożyło się u jej stóp.

– Dasz mu żreć, to szybko o tobie zapomni. Wejdźmy do środka, bo chłodno.

Stąpała przed nim niepewnie, nie chcąc nadepnąć kota, który pałętał się między nogami. Marek minął ją na schodkach, otworzył drzwi i gestem zaprosił do wnętrza. Przekroczyła próg, rozglądając się z zaciekawieniem. Światło padające przez okna, było zimne, prawie niebieskie. W blasku poranka tańczyły drobiny kurzu, jakby pokój stanowił wnętrze szklanej kuli, w której właśnie zaczynał osiadać śnieg. Na stole, biurku i podłodze, praktycznie na każdej płaskiej powierzchni piętrzyły się stosy książek i akt.

– Wybacz ten bałagan, ale nie przygotowałem się na wizyty – tłumaczył się z nieporządku.

– Dobra, dobra, pewnie zawsze tak masz. Musiałbyś wpaść do mnie, załamałbyś ręce, słowo daję.

– Nie omieszkam skorzystać z zaproszenia – rzucił zaczepnie.

– Kochaj się ze mną, a powiem, czy podtrzymuję swoją propozycję. – Odwróciła się do niego szybko, zarzucając ręce na szyję.

Nie przygotował się na to. Kobiety, nawet te okazjonalne, nauczyły go przestrzegania godowych rytuałów, których wymagały. Wszystko musiało grać jak w zegarku: najpierw rozmowy, podchody, badanie terenu; sprośne żarty, delikatne obłapywanie i w końcu, po dwóch, trzech godzinach finał. To, że nie był w stałym związku, nie znaczy, że zupełnie odpuścił. Nie miał zbyt długich przerw. Uważał, że facet po czterdziestce nie może sobie pozwolić na przerwy. Każdy wytrysk spermy może być tym ostatnim.

– Nie marnujmy czasu – ponagliła go.

– Zazwyczaj śpię tutaj. – Wskazał na rozłożoną kanapę. – Ale sypialnia jest na górze.

– To mi wystarczy.

Zrzuciła kurtkę. Próbowała ściągnąć przez głowę golf, który zaplątał się w klamrę spinającą włosy. Wydała zduszony, sfrustrowany śmiech.

– Pomóż mi z tym cholerstwem, dobra?

Podszedł bliżej. Dzieliła ich odległość dwóch, może trzech centymetrów. Wciągnął powietrze, odetchnął jej oddechem i poczuł przyjemne ukłucie w okolicy podbrzusza. Przechylił głowę. Pocałował. Mocno, głęboko. Bolesny ucisk w podbrzuszu stał się nieznośny. Całował ją w usta, sunął po wargach językiem. Obsypywał pocałunkami policzki, oczy, szyję. Partnerka pojękiwała cicho, obejmując i tuląc się. Przesunął rękoma w górę, po ciele, po gładkich bokach. Wzdrygnęła się leciutko przy pierwszym dotknięciu. Była bardziej zdenerwowana, niż chciała pokazać. Kiedy pozbyła się górnego odzienia, zaśmiała się urywanie, bez tchu. Przed oczyma miał dwie pełne piersi. Trzymał Grażynę w talii i całował skórę między nimi. Rozpięła pasek męskich spodni, które opadły na buty z brzękiem drobnych monet. Chwyciła przez bieliznę twardość i aż sapnęła, czy to ze zdziwienia, czy zadowolenia. Nie wiedział. Teraz nie miało to już znaczenia. Skupił się na tym, jak go dotykała.

Dłoń poczynała sobie przy wzwiedzionym członku coraz swobodniej. Delikatnie masowała i drażniła. Napierał, dając do zrozumienia, aby wzmocniła uścisk. Ignorowała to, odsuwała się i droczyła. Niecierpliwie sięgnął ku zapięciu spodni Grażyny.

– Hola, hola. Nie tak szybko. Daj mi się nim nacieszyć – wysapała.

Nic nie odpowiedział. Poddał się. To była całkiem przyjemna kapitulacja. Wyswobodził stopy z nogawek, zrzucając przy tym obuwie. Został nagi od pasa w dół. Nie czuł skrępowania, jedynie dreszczyk oczekiwania, ciekawości. Z jednej strony, chciał jak najszybciej posmakować kobiecości, potem zanurzyć się w niej i kochać tak, żeby Grażyna nie mogła tego nazwać „gównianym seksem”. Z drugiej – delektował się, rozsmakowywał widokiem zgrabnej sylwetki. Przyzwyczajony do wstydliwości dotychczasowych partnerek, które szybko skrywały się pod kołdrą lub w ciemności pokoju, z radością obserwował każdy ruch antropolożki. Piersi falowały lekko, zachęcająco. Przeczuwał, że będą idealnie pasować do dłoni. Kiedy zamierzał sprawdzić swoje przypuszczenie, został pchnięty na kanapę. Skrzyżował ręce, złapał za dół koszuli i bez bawienia się w rozpinanie guzików, ściągnął ją przez głowę. Grażyna stanęła nad nim. Przechyliła głowę. Lustrowała męski tors, jakby oceniając. Przez chwilę poczuł się niepewnie. Lata, kiedy mógł się pochwalić nienaganną sylwetką dawno minęły. Picie piwska i żarcie po nocy w trakcie pracy skutkowało fałdami tłuszczu. Żadna kobieta dotąd nie przyglądała mu się tak badawczo.

– Jesteś taki – zamilkła, jakby szukając odpowiedniego słowa. – Tartaczny – prawie krzyknęła, nim zanurkowała między rozłożonymi udami.

Uśmiechnął się szeroko. Nikt, nigdy jeszcze tak się o nim nie wyraził; w zasadzie nie do końca wiedział, co owo słowo oznacza. Sięgnął po poduszkę i podłożył ją sobie pod głowę. Przypatrywał się, lubił patrzeć. No, bo kto nie lubi. Uniósł biodra w momencie, kiedy kobieta chwyciła członka wprawnym ruchem. Palce miała zimne. Kilkoma ruchami rozprowadziła ciepłą ślinę. Suwała napletkiem rytmicznym, bardzo powolnym ruchem nadgarstka. Był pewny, że za chwilę członek zniknie w ustach i wypchnął biodra na spotkanie.

Cofnęła się. Chciał złapać za włosy i z powrotem nakierować Grażynę na kutasa, ale nie zdążył. Uklękła, opierając pośladki o pięty. Ujęła lewą stopę profilera i oparła sobie o udo. Masowała z wielką wprawą, z odpowiednim naciskiem siły, śródstopie. Przyciskała kciuki, przesuwając je po całej długości. Od czasu do czasu spoglądała Markowi prosto w oczy, jednak całą uwagę skupiała na wykonywanej czynności. Kiedy uniosła kończynę jeszcze wyżej, na wysokość swej twarzy, nie dowierzał. Rozchyliła usta, oblizała, po czym objęła ciepłymi wargami duży palec.

Chciał wyszarpnąć stopę. W zasadzie nie miał nic przeciwko, to było nawet całkiem przyjemne, ale cały dzień spędził poza domem, powinien wcześniej zawędrować pod prysznic. Ścisnęła nogę mocniej i nie pozwoliła na dezercję. Pokręciła przy tym lekko głową.

– Nie – zaprotestował zmieszany.

– Co się stało? Nie podoba ci się? – Klęczała u jego stóp. Zza okna dobiegało granie świerszcza. Nieodłączny odgłos spokojnego poranka. – Pragniesz mnie? – zapytała rzeczowym głosem, na który zwrócił uwagę już w lesie.

– Naturalnie, że pragnę.

– To zróbmy coś z tym. Zróbmy to po mojemu.

– Ja…

– Bądź cicho. Nie będziesz żałował.

– Ale…

– Po prostu się zamknij! – stanowczy ton i świdrujące spojrzenie zniechęciły go do dalszego oporu. Kolejny raz tego poranka poddał się.

Czując, że mężczyzna ulega, znów złożyła pocałunek na stopie. Całowała każdy palec z osobna, każdemu poświęcając tyle samo czasu. Usta, jakby nienasycone, błądziły po skórze Kiedy palce nikły we wnętrzu ust, lekko je ssała. Skończywszy obcałowywanie stóp, wzięła się z zapałem do poznania każdego zagłębienia na mięsistych łydkach, udach. W końcu dotarła do drgającego członka, którego nie omieszkał w trakcie pieszczot Grażyny masować. Zastygła w bezruchu. Tak blisko penisa, że czuł na nim oddech. Jęknął niezadowolony, kiedy odsunęła się gwałtownie. Nie zdążył jeszcze wypuścić powietrza z płuc, kiedy zacisnęła dłoń na nabrzmiałym prąciu. Uczyniła to gestem nonszalanckim, by nie powiedzieć niedbałym, jakby dokonywała rutynowej kontroli.

Drobna, obleczona jasnymi żyłkami dłoń, pewnie przesuwała się po członku, przygotowując narząd do zbliżenia. Kobieta uniosła się nad Markiem. Przełożyła udo nad jego biodrami i powoli opadła. Próbował unieść się, aby dotknąć białych półkul, ale napotkał na niespodziewany opór. Grażyna położyła dłoń na piersi Marka i pchnęła go z powrotem na posłanie.

– Bądź grzecznym chłopcem, dobrze? Mam na ciebie ochotę i byłoby lepiej, gdybyś mi teraz nie przeszkadzał. Zbyt często kochałam się za długo i boleśnie, bez satysfakcji.

To mówiąc nadziała się głębiej i sapnęła z respektem. Nachyliła się ku niemu, opierając dłonie po obu stronach jego głowy. Pochwycił rozkołysane piersi w dłonie. Niecierpliwie zassał jedną z brodawek, która wręcz spadła mu na twarz. Przez dłuższą chwilę jedynym dźwiękiem odbijającym się od ścian były stłumione jęki kobiety, ponad które przebijał się odgłos uderzeń pośladków Grażyny o ciało partnera. Ponownie odsunęła się od kochanka, szukając odpowiedniego nachylenia tułowia, aby penis mocniej uderzał inny obszar pochwy. Wygięła się w łuk, dumna ze swych piersi, których nie powstydziłaby się dwudziestolatka.

Położył ręce na krągłościach i począł delikatnie uciskać, a potem rozłożonymi na płask dłońmi ostrożnie potarł sutki. Trafniejszym byłoby określenie, iż to one ocierały się o podstawione ręce.

– Jesteś taka piękna – wymamrotał. Nie zwróciła uwagi na słowa. Teraz, gdy zdobyła kontrolę nad przebiegiem kopulacji, mężczyzna był niczym więcej, jak tylko instrumentem służącym jej rozkoszy.

Dokładnie w rytm uderzeń dziko podskakiwał łańcuszek z zawieszką, lśniącą w półmroku pokoju.

Kontemplował widok nagiego ciała. Ręce ułożył na udach kobiety i zaczął je wygładzać niezliczonymi pieszczotami. Biodra kochanki tańczyły w szaleńczym tempie, które mogło prowadzić do zbyt wczesnego finału. Nie chciał tego. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Zerwał się, obejmując partnerkę w pasie. Sapnęła z niezadowoleniem i grymasem rozczarowania na twarzy.

– Coś ty? Daj mi skończyć – wymruczała. Przerwał jej głębokim pocałunkiem. Nie bez trudności wyswobodził się spod ciężaru ciała, układając je pod sobą. Bez zbędnych ceregieli zanurzył się ponownie w gorącym wnętrzu, niczym statek zajmujący stałe miejsce na redzie.

Grażyna była wymagającą kochanką. Oczekiwała orgazmu, którego mimo starań nie był w stanie jej dać. Balansowała na krawędzi, ale nic z tego, co robił, a robił wiele, nie spełniało jej oczekiwań.

– Tak nie dojdę – w głosie słychać było rozgoryczenie i rozczarowanie. Zrezygnowana, widząc, że słowami niczego nie wskóra; że kochanek już podjął decyzję za nią, rozluźniła mięśnie. Ręce ułożyła swobodnie wzdłuż ciała. Odwróciła głowę i zapatrzyła się na wschodzący poranek za oknem. Następnie zlustrowała wnętrze pokoju.

– Patrzy na nas – zauważyła beznamiętnie.

Zbity z tropu Marek, na chwilę zaprzestał swych niespiesznych ruchów.

– Co?

– No, kot. Przygląda się nam.

– Nie zwracaj na niego uwagi.

– Yhm.

Wściekł się. Męska ambicja właśnie dostała po pysku. Wysunął się z lepkiej cipy tylko na chwilę. Złapał gwałtownie za biodra, przyciągnął ku sobie. Wsunął dłonie pod pośladki, unosząc je na odpowiednią wysokość. Wbił się w ciało kobiety jednym pchnięciem, uderzając mocno o dno pochwy. Grażyna sapnęła. Wypchnęła biodra do przodu, ułatwiając penetrację. Włożyła ręce pod pupę, utrzymując tym samym biodra w dogodnej dla obojga pozycji.

Marek, nie martwiąc się już o odpowiedni kąt uderzeń, rozwarł palcami jednej dłoni uwydatnione od krwi wargi, szukając jak najlepszego dostępu do łechtaczki. Lekko nabrzmiała, zaczerwieniona od nabiegłej krwi, była śliska i wilgotna. Mimo to, splunął na palce i przeniósł ślinę na twardy guzek. Kobieta przycisnęła go do siebie wbijając pięty w męskie pośladki. Zaparł się silnie, utrzymując stałe, powolne tempo sztychów. Mógł skończyć w każdej chwili, ale panował nad sobą, co kosztowało go sporo trudu. Pocił się niemiłosiernie. Wysiłek jednak opłacił się.

Gwałtowny orgazm Grażyny przypomniał mu, jak dobrze jest sprawić przyjemność kobiecie. Podczas szczytowania zachowywała się niczym nakręcona zabawka, której sprężyna stopniowo odmawia posłuszeństwa. Twarz kochanki skurczyła się mimowolnie, jakby gniewnie. Od razu pozwolił sobie na wytrysk i oboje znieruchomieli. Leżał bez tchu, czując serce partnerki łomoczące o jego żebra. Rzęsy łaskotały go w pierś przy każdym drgnieniu powiek.

Chciał coś powiedzieć, podsumować wspólnie przeżyte uniesienie. Powstrzymała go, kładąc palec na rozwartych już ustach.

– Twój kot to perwers. Gapił się na nas cały czas – zaśmiała się.

– Nieczęsto ma okazje do takich spektakli – odpowiedział zmieszany. Kocur dalej wlepiał w przytuloną parę wielkie jak spodki oczy.

– Ciekawe, co by mi opowiedział o twoich podbojach. Ciekawe.

Już miał dać żartobliwą ripostę, kiedy weszła mu w słowo:

– Zmęczona jestem. Chodźmy spać – wyszeptała, patrząc mu w oczy.

– Tak. Śpijmy już. Jeszcze tylko kibelek. – Wyswobodził się z objęć kobiety.

Kiedy wrócił z łazienki, leżała zwinięta w kłębek. Położył się obok, tuż za nią. Wdychał zapach wilgotnego od potu ciała. Przespali resztę nocy przytuleni na łyżeczkę.

Poranek przywitał ich dźwiękiem telefonu, którego Marek w pierwszej chwili nie chciał odebrać.

– Odbierzesz, czy ta durna melodyjka będzie mnie denerwować? – doleciał go kobiecy głos gdzieś z pod kołdry.

„Co jest, kurwa?” W pierwszej chwili myślał, że jeszcze śni, ale kiedy poczuł kotłujące się „coś” tuż obok, spiął mięśnie i już otwierał usta, gotowy do krzyku. Właśnie wtedy jego oczom ukazała się jasna, potargana czupryna i zaspane, niebieskie oczy.

– Zaraz, zaraz. My… Czy? To znaczy… – zapomniał na chwilę języka w gębie. Dopiero po chwili przypomniał sobie przebieg wczesnego poranka i oprzytomniał.

– Jesteś uroczy, kiedy się tak czerwienisz – wyszeptała Grażyna, całując go w szyję. – Odbierz ten pieprzony telefon. – To rzekłszy, odchyliła kołdrę i podniosła się z łóżka.

Już sięgał po uporczywie dzwoniące urządzanie, gdy kobieta stanęła na środku pokoju, uniosła ręce ku górze, łącząc je nad głową, którą odchyliła do tyłu. Przed oczyma miał nagusieńkie ciało, które jeszcze kilka godzin temu całował i pieścił. Stwardniałe sutki, jak dwa wielkie pąki, przykuwały uwagę. Nie mógł oderwać spojrzenia. Gładkie piersi. Swobodne, a mimo to nieobwisłe.

– Ależ tu zimno – rzuciła bez skrępowania. – Mam nadzieję, że masz ciepłą wodę. Za stara już jestem na kąpiele w zimnym jeziorze. – Promienny uśmiech wykwitł na ustach.

– Tak – odpowiedział. I do niej, i do rozmówcy, bo właśnie udało mu się wygrzebać telefon spod poduszki.

– Marek! Mamy go! – Stefański krzyczał rozentuzjazmowany, ale profiler nie słuchał.

Grażyna przemaszerowała po pokoju, zbierając odzież z podłogi. Kiedy schyliła się po spodnie, nie wytrzymał.

– Długo tak zamierzasz? – Uniósł jedno kolano, chcąc w ten sposób zamaskować pagórek, który utworzył się na pościeli w okolicach podbrzusza. Członek żwawo reagował na spektakl nagiego, kobiecego ciała.

Wciąż wypięta, odwróciła ku niemu głowę i z zawadiackim uśmiechem uniosła pytająco brwi.

– Marek? Śpisz jeszcze? Co „długo zamierzam”? Nie rozumiem – pieklił się Stefański.

– Co mówiłeś, przepraszam, ale nie dosłyszałem. – Pogroził kobiecie palcem, a potem przewrócił się na bok, odrywając w końcu spojrzenie od naguski.

– Złapaliśmy „Ostrego”. – Przydomek, który media nadały sprawcy zabójstw z lasu, przyjął się również w kręgach policyjnych.

– Żartujesz?! Kiedy? Gdzie? – Podniósł się gwałtownie, opuścił stopy na zimne drewno, odrzucając przy tym kołdrę na bok.

Kiedy Stefański z przejęciem opisywał okoliczności ujęcia mordercy, antropolożka podeszła do Marka, uklękła między bosymi stopami i wzięła wiotczejącego już członka do ust. Wciągnął głośno powietrze. Próbował uciec biodrami przed tym dotykiem. Nie mógł skupić uwagi na tym, co mówił komisarz, kiedy wprawny język tańczył na kutasie.

– Smakujesz mną. To całkiem przyjemny smak – oceniła z głową wciśniętą między udami.

– Och! – wyrwało mu się.

– Marek? Chyba nie przeszkadzam? – Profiler wręcz poczuł i zobaczył uśmiech gliniarza. – Jesteś z kobietą? – raczej stwierdził, niż zapytał Stefański. – Pani antropolog! – domyślił się.

– Pracowaliśmy prawie do świtu – bąknął Marek, próbując wytłumaczyć sytuację i wyjść z twarzą. – Mieliśmy jeszcze kilka spraw do omówienia, więc zaproponowałem nocleg i… – dalsza część wypowiedzi została zagłuszona zarówno przez tubalny śmiech Stefańskiego jak i kobiecy chichot.

– Zbierajcie się. Oddzwoń do mnie jak najprędzej. Będziemy przesłuchiwać tego gościa. Chcę, żebyś był w pobliżu i może trochę pokierował chłopakami. Nie chcę niczego spieprzyć.

– Już. Już się zbieramy. Niebawem będziemy. – Powoli odłożył telefon. – Ty! Ty przewrotna kobieto. Nie dbasz o swoją reputację?

Długo czekał na odpowiedź, gdyż usta Grażyny wypełniał wzwiedziony członek. W końcu uniosła głowę. Strużka śliny ciągnęła się od jej warg ku żołędzi. Oblizała zamaszyście usta, jak dziecko zlizujące okruchy ciastka.

– Jestem już dużą dziewczynką. A ty bynajmniej nie jesteś rycerzem na białym koniu, aby martwić się o mój honor i reputację.

– W takim razie pal licho twoje dobre imię, księżniczko.

Złapał kobietę, podrywając z ziemi. Pociągnął ku sobie, przewrócił na kanapę i już po chwili górował nad drobnym ciałem, liżąc i gryząc wrażliwe miejsca.

– Ja ci dam „nie jesteś księciem” – przedrzeźniał Grażynę, kiedy ta piszczała i próbowała wyrwać się z mocnego uścisku. – Wstydź się. Duże dziewczynki tak nie piszczą.

– Wariacie! Złaź ze mnie. Uduszę się – zaśmiewała się głośno. Legł obok niej, podpierając głowę na ramieniu. Druga ręka powędrowała na obnażoną pierś, nakrył ją całą, lekko ściskając.

– Kto dzwonił? – zapytała.

– Stefański. Podobno złapali faceta od dziewczyn z lasu.

– To dlaczego jeszcze tam nie jedziemy?

– Najpierw mam sprawę do załatwienia tu na miejscu. – Schylił głowę i złożył pierwszy z wielu gorliwych pocałunków.

Pozwolił, aby znowu go dosiadła. Pociągnął owinięty wokół dłoni łańcuszek, zmuszając tym samym Grażynę, aby się schyliła. Pocałował, głęboko, z pasją. Teraz mógł już wyswobodzić palce z plątaniny. Włożył ręce pod głowę i z lubieżną miną przyglądał się szalejącej na nim kobiecie, czekając na spełnienie. Jej spełnienie.

* * *

Kiedy wyszedł z łazienki, stała na środku pokoju. Przerwała na chwilę zapinanie biustonosza z łokciami za plecami. Archetyp kobiecości – pomyślał. Rzuciła mu radosne spojrzenie i wróciła do przerwanej czynności.

Wczorajszy, rozjaśniony słońcem dzień był już tylko wspomnieniem. Niebo spowił gruby koc gęstych, ciemnych chmur. Kwestia czasu, kiedy zacznie padać. Drogę na komendę umilał mu lekki zaśpiew w głosie Grażyny. Zerkał na nią czasami znad kierownicy, kiedy próbowała nie włożyć sobie do oka szczoteczki, którą nakładała tusz na rzęsy. Na stacji kupili kawę i nieświeżo wyglądające rogaliki.

Komisarz, witając się z nimi, posłał Markowi szczery uśmiech.

– Gdyby pani zechciała – zwrócił się do Grażyny – to w laboratorium pracuje mój zespół. Chyba będą próbowali stworzyć dzisiaj rysopis NN.

– Na jakiej podstawie?

– Superprojekcji. Może pani do nich dołączyć. Ucieszą się z pomocy.

– Oczywiście – odparła z nieskrywanym entuzjazmem.

Kiwnął na policjanta stojącego tuż obok.

– Zaprowadź panią do laboratorium.

– Zobaczymy się później – powiedziała, patrząc na Marka i znikła za rogiem.

– No, stary, z tej strony…

– Nie kończ, proszę. Zszargała mi nieposzlakowaną opinię – zażartował. – Lepiej weźmy się do roboty. Opowiedz mi o wszystkim.

Policjant zaczął od opowieści, jak śledczy doszli do tego, kim jest sprawca. W lesie, w którym odkryto ciało Marty, na leśnym parkingu znaleziono kilka kamieni. To właśnie od nich się zaczęło. Miały świeże rysy, co zostało opisane, sfotografowane. Mogło tam przejeżdżać auto z niskim podwoziem i po prostu zahaczyć o wyboje.

– Przesłuchiwaliśmy ponownie mieszkańców Tanowa, wiesz, tych chałup tam jest mało, więc co nam szkodziło. Na monitoringu miejskim, z dnia zaginięcia Marty w zasadzie nic nie znaleźliśmy. Zatrzymała się w jednym ze sklepów, zrobiła zakupy, pieczywo, jogurty. Rozmawialiśmy z ekspedientkami. Nic. Ściana. Kamery z autobusu zarejestrowały, kiedy wsiadała i wysiadała. Z nikim nie rozmawiała. Znowu byliśmy w punkcie wyjścia. Wtedy pomyślałem o tych kamieniach. Chłopcy w zasadzie już kończyli. Mieli może jeszcze z trzy chałupy do oblecenia. I bach, kurwa. Kiedy pierwszy raz tam byliśmy, chłopak przebywał w pracy, więc nikt z nim nie rozmawiał. Zapytany o dzień zniknięcia Marty zrobił się nerwowy. A zapytany o auto wypalił, że to on pozabijał te dziewczyny.

Marek słuchał uważnie dalszych informacji, analizując je na swój sposób. Profil, który stworzył, legł w gruzach. Czuł się zagubiony. Nie mógł pomylić się w tak wielu kwestiach.

– Gdzie on jest?

– W pokoju przesłuchań. Chcesz posłuchać?

Przybity, kiwnął tylko głową.

Weszli do małego, obskurnego pomieszczenia. Stanęli naprzeciw lustra fenickiego. Pokój, gdzie znajdował się „klient”[i] był czystym pomieszczeniem, jedynie z biurkiem i krzesłami. Nie miał okien. Żadnych regałów, książek, wiszących map. W rogu umieszczona została kamera rejestrująca wszelkie gesty i reakcje, które później policyjny psycholog mógł studiować i analizować. Podejrzany nie siedział za biurkiem, które zostało odstawione na bok, aby go nie zasłaniało. Odrobili lekcje – pomyślał Marek. Jednak szybko się rozczarował, kiedy usłyszał przebieg rozmowy.

Chłopak, koło dwudziestki, siedział zgarbiony i wpatrywał się w swoje dłonie. Dość niski i zaokrąglony. Łysy. Nosił grube okulary, które chyba z nawyku zdejmował co chwila, by przetrzeć oczy.

– W jaki sposób zmusiłeś ją do bezruchu?

– Którą? – Miał delikatny, wręcz chłopięcy głos. Nie patrzył na swoich rozmówców.

– Martę.

– Która to?

– Ta z numerem trzy.

– Chyba kładąc się na niej.

– Gdzie były twoje dłonie?

– Nie pamiętam.

– Jak się czułeś, kiedy przestała się ruszać?

– Nie wiem.

– Udusiłeś ją?

– Położyłem rękę na ustach, żeby się zamknęła?

– I była cicho?

– Chyba nie. Złapałem za gardło.

– Jak ją zostawiłeś? W jakiej pozycji?

– Twarzą do mnie. Chciałem, żeby patrzyła.

– A jak już nie żyła? Jak ułożyłeś ciało?

– Nie pamiętam.

– Do jakiego stopnia zachowywałeś się w stosunku do niej brutalnie?

– Nie wiem.

– Po prostu odpowiedz.

– Biłem ją.

– Czym?

– Tym. – Pokazał pięść.

– Gdzie?

– Wszędzie.

Marek oparł się o ścianę i w skupieniu śledził przebieg przesłuchania, które tak naprawdę prowadziło donikąd. Śledczy nie potrafili ukryć wzburzenia, a że trafiali na mur komunikacyjny, denerwowali się jeszcze bardziej. Po kolejnej godzinie pytań, zapytano raz jeszcze, dlaczego podejrzany dopuścił się tak potwornych zbrodni.

– Podobała mi się. Ale była nieposłuszna. Chciałem jej zrobić palcówkę. Nie chciała. I mnie wkurwiła. Pokochałem się z nią. Tyle.

Odpowiedzi stanowiły ciąg zaprzeczeń i zwrotów. W zachowaniu przesłuchiwanego nie wyczuwał kłamstwa, obranej linii obrony. Profiler bił się z myślami. Zgarbiony chłopak zupełnie nie pasował do profilu mordercy, który sam stworzył. Najbardziej niepokojącym był fakt, że podejrzany doskonale znał miejsce zbrodni, obrażenia ofiary, mimo, że informacje te nigdy nie ujrzały światła dziennego. Istniały cztery możliwości: mógł wszystko wymyślić, co stanowiło absolutną abstrakcję i było nieprawdopodobne. Po drugie – policja nieświadomie przekazała mu informacje w trakcie zatrzymania. Mógł współuczestniczyć w morderstwach. I w końcu mógł być tylko ich świadkiem.

Funkcjonariusze mieli zapewne ułożony pewien schemat pytań. Jednak nie powinni koncentrować się tylko na nich. Powinni bardziej skupić się na tym, co przesłuchiwany ma do powiedzenia. Tak kierować rozmową, aby „klient” nie odpowiadał na pytania, tylko wychodził im naprzeciw, opowiadając wszystko bez jawnej zachęty, czy przymusu.

Kiedy zarządzono przerwę, a chłopaka odprowadzono do toalety, Marek skorzystał z okazji. Odczekał chwilę, po czym za przyzwoleniem Stefańskiego wszedł do pomieszczenia.

– Jeżeli mogę się wtrącić i dać kilka uwag… – zawiesił niepewnie głos, zakładając, że nie jest tu mile widziany. Śledczy chyba jednak stracili zapał, widząc, jak przebiega przesłuchanie, bo z chęcią wysłuchali tego, co profiler miał do powiedzenia.

– Musi wiedzieć, że nie uważacie go za żądne krwi zwierzę. Nawiążcie z nim więź, nie naskakujcie. Musicie dać mu do zrozumienia, że rozumiecie jego uczucia. Poinformujcie, że niejednokrotnie widzieliście tak okaleczone zwłoki. Kiedy zacznie mówić, będzie to robił w pośpiechu, odczuwając ulgę, że pozbywa się balastu. Nie powstrzymujcie go, niech się wygada. Róbcie częstsze przerwy. Skupcie się na przeszłości. Jakie zdarzenia wpłynęły na niego? Komu należy przypisać winę. Trzeba dać mu szansę zachowania twarzy, stwarzając możliwość obwiniania kogoś innego. Należy zapytać, co go skłoniło do wyboru tych konkretnych kobiet. Co takiego zrobiły, czy też powiedziały, że nie miał wyjścia i musiał je zabić? Traktujcie go podmiotowo, a nie przedmiotowo. Jak już zacznie mówić, będzie wam łatwiej, bo tak jak wspominałem, chłopak poczuje ulgę, że w końcu może o tym powiedzieć, a z drugiej strony, będzie mu sprawiało radość dzielenie się ważnymi przeżyciami, które w jego ocenie wcale nie muszą być złe.

Udzielił jeszcze kilka ogólnych rad, po czym wrócił do komisarza.

– I?

– O co pytasz?

– Co myślisz o tym, chłopaku? O tym, co mówi?

– Chyba nie chcesz poznać odpowiedzi.

– Wal.

– Według mnie to nie on.

– No to, kurwa, skąd to wszystko wie? Zdążył powiedzieć, gdzie ukrył pierwsze zwłoki. Wysłałem tam już całą grupę ludzi. Może i chłopaka trzeba będzie zabrać. Mówił, że pierwszy grób był najgłębszy i że dobrze zakopał zwłoki. Skąd wie to, co wie?

– Nie wiem, Zdzichu. Może na etapie zatrzymania, wstępnego przesłuchania w domu popełniliście błąd, sugerując cokolwiek, podsuwając rozwiązania i fakty. Nie wywieraliście na nim presji, szukając kogoś na siłę?

– Przestań pierdolić głupoty, Marek. Na jego aucie są zarysowania, które idealnie pasują do tych na kamieniach.

– Nie gniewaj się, ale macie niewłaściwego chłopaka. Może być świadkiem, lub znać prawdziwego sprawcę. On jest teraz kluczem do całej sprawy. Traktujcie go dobrze. Może mieć bujną wyobraźnię, ale nie wymyślił tego wszystkiego. Musi znać prawdziwego sprawcę. Początkowo zaprzeczał, później przyznał się do winy, wyjawiając szczegóły zbrodni, a później znowu się wycofał.

Spojrzeli na salę za lustrem, bo właśnie ponownie wprowadzono podejrzanego. Markowi coś nagle przyszło do głowy.

– Słuchaj, ten facet, co znalazł Martę, mamy do niego adres?

– Oczywiście, ale rozmawialiśmy z nim już kilka razy. Nic nie wie.

– Tak się wam może tylko wydawać. Chcę się z nim zobaczyć. Może przeprowadzę wywiad kognitywny, to zawsze się sprawdza.

– Daj spokój. Wiem, że znasz się na swojej robocie, ale ja mam naprawdę dobrych ludzi. Myślisz, że coś by im umknęło – burknął zeźlony.

– Porozmawiam z nim po swojemu, nic więcej. Jak to nic nie da, odpuszczę i słowem się już nie odezwę.

– Marek, wiesz, że cię lubię. Wiesz, że liczę się z twoim zdaniem, ale to… – przerwał na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Po prostu za dużo ode mnie wymagasz. Spójrz na to z mojej perspektywy. Nawet jeżeli… jeżeli to nie on, to wcześniej czy później puści parę z gęby i…

– Zdzichu, kurwa mać! Później może okazać się zbyt późne dla kolejnej dziewczyny. Zamiast skupiać się na dalszych poszukiwaniach, będziecie mielić tego młokosa, licząc właściwie nie wiem na co.

Komisarz próbował wtrącić swoje trzy grosze, ale złość profilera musiała znaleźć ujście.

– Nie, nie przerywaj mi. Co powiesz rodzinom kolejnych ofiar? Jak rozwiążesz sprawę medialnie, jeśli się okaże, że dałeś dupy? Że zamknąłeś niewinnego chłopaka, tylko po to, żeby mieć kogokolwiek. Wiesz, jak on się będzie wtedy nazywał? Wiesz? Bo ja wiem. Kozioł ofiarny. Polecisz za to! Media was rozszarpią, a podatnicy, w tym ja, zapłacą odszkodowanie Jacusiowi. Ja się, kurwa, na to nie godzę. Rozumiesz?! Nie godzę się na takie upierdolenie sprawy.

– Wyjdź.

– Słucham?

– To, co słyszałeś. Nie będziesz mnie bezpodstawnie oskarżał. Mam prawo zatrzymać tego chłopaka. Mam prawo go przesłuchiwać. Wie o sprawie więcej niż my. Dzięki za pomoc, ale nie będę jej już więcej potrzebował. Idź.

– Tak po prostu? Mam zapomnieć o tym, co wiem? Zapomnieć o widoku Marty? Wymazać z pamięci stworzony przeze mnie profil? Jasne, da się zrobić – rzucił rozgoryczony. – Tylko mam do ciebie prośbę, idź do rodziny kolejnej ofiary osobiście. Spójrz im w twarz i powiedz, że ich córka, żona, matka nie żyje z powodu twojego błędu.

– Marek, wypierdalaj.

Zabolało. Wiedział, że posunął się zbyt daleko. Czuł jednak, że zasiał u rozmówcy wątpliwości i to było najważniejsze. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Chciał dać czas sobie i Stefańskiemu. Może jak obaj ochłoną, będą bardziej racjonalni.

Kiedy wychodził z gmachu, w kieszeni zawibrował telefon. Grażyna. Przez to całe zamieszanie zupełnie o niej zapomniał.

– Gdzie jesteś? – zapytała.

– Właśnie miałem dzwonić. Czekam przed wyjściem. Zostajesz, jedziesz, co robimy?

– Muszę wracać do siebie. Tutaj moja robota jest skończona. Chyba, że znajdziecie kolejne szczątki. Chłopcy od komputerów nanoszą dane. Może jutro uda się ustalić wstępny rysopis denatki.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Po przeprawie z komisarzem liczył na wsparcie Grażyny. Nie. Liczył na o wiele więcej.

– Halo? Jesteś?

– Tak. Podwieźć cię gdzieś?

– Do hotelu.

– Czekam na dole.

Kiedy zeszła, w ciszy udali się do auta.

– Marek, przepraszam. Wiedziałeś, że to tylko na chwilę. Ja… my, nie potrzebujemy uczuciowych powikłań. Jesteś zabawny, to po pierwsze. Inteligentny, po drugie. A co ważniejsze, po trzecie, masz całkiem kształtny tyłek. Seks był wyśmienity, ale…

– Tu nie chodzi o ciebie. Nie tylko.

Opowiedział o scysji z komisarzem. O swoich obawach, przypuszczeniach.

– On wie, co robi. Daj mu pracować. Odpoczniecie od siebie kilka dni i wszystko wróci do normy.

– Ty nic nie rozumiesz – zeźlił się. – Tu chodzi o życie kolejnej dziewczyny. Myślisz, że ten człowiek będzie zadowolony, kiedy media zaleje informacja, że Ostry został schwytany? On szuka rozgłosu, owszem, ale dla siebie. Będzie jeszcze bardziej brutalny. Będzie zabijał z większą częstotliwością.

– Nie krzycz na mnie. Nie ja jestem temu winna. Swoją robotę zrobiłam. Nic więcej nie poradzę.

– Wiem, przepraszam.

Podjechali właśnie pod budynek hotelu.

– Poczekać na ciebie? Czym wracasz do siebie?

– Wejdź ze mną na górę.

Nic więcej nie musiała mówić. Bez zbędnych słów odebrali kartę magnetyczną na recepcji. Windą wjechali na piąte piętro. Weszli do hotelowego pokoju, jak para zmęczonych osób. Drzwi jeszcze nie zdążyły się domknąć, kiedy dwa ciała przyległy do siebie, ciasno się otulając.

Kierowani wewnętrzną potrzebą, szukali ukojenia w bliskości. Tym razem zabrakło gry wstępnej. Nie kusili i nie uwodzili siebie nawzajem. Bez ceregieli przeszli do sedna sprawy. Grażyna szarpnęła za guzik w spodniach. Z pasją zsunęła je w dół. Opadły u stóp, ograniczając swobodę ruchu. Marek zdążył rozpiąć rozporek, kiedy kobieta odwracała się do niego tyłem. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna, jakby znali się całe wieki. Jasne półkule czekały już wypięte na pierwsze uderzenie.

Przyciągnął ją ku sobie. Zanurzył dłoń między gładkimi pośladkami. Grażyna sapnęła, czując doświadczone palce mężczyzny. Pewnie złapał za biodra i z głośnym mlaśnięciem wbił się w kobiecość. Kochanka oparła dłonie o ścianę. Zaparła się z całej siły, przygotowana na kolejne pchnięcia.

Pieprzył ją bez opamiętania, bez zastanawiania się nad czymkolwiek. Liczyło się jedynie jego spełnienie, własna satysfakcja. Własny orgazm.

Chwycił za pierś, wciąż odzianą w golf i bieliznę. Miętosił zapamiętale, uciskał. Złapał równy rytm wyprowadzanych sztychów. Każdemu kolejnemu towarzyszyło sapnięcie Grażyny. Nie czekał na nią. Kiedy poczuł zbliżający się wytrysk, wysunął się z gorącego wnętrza i w kilku skurczach oblał nasieniem bluzkę na pochylonych plecach kochanki. Rozkosz rozlała się po całym ciele. Kolana zadygotały. Chciał oprzeć swój ciężar na ciele Grażyny, ale widok lepkiej spermy, zbyt gęstej, aby materiał ją wchłonął, odwiódł go od pomysłu.

Odsunął się od wciąż wypiętej pupy. Przysiadł na komodzie, łapiąc powietrze. Kobieta wyprostowała się, podciągnęła spodnie, odzyskując tym samym równowagę. Podeszła i zagarnęła głowę Marka do siebie. Przytuliła do drżącego brzucha, wciąż szybko oddychała. Kiedy rytm oddechów spowolnił, przeczesała palcami po ciemnej czuprynie mężczyzny i wyszeptała:

– Idź już.

Uniósł głowę. Spojrzał w błękit oczu, na lekko zarumienioną twarz.

– Może, może jak będziesz, no, wtedy moglibyśmy – jąkał się niezdarnie.

– Może. Kiedyś.

Nachyliła się. Złożyła delikatny pocałunek na rozgrzanym policzku. Wyswobodziła się z męskiego uścisku i zniknęła za drzwiami łazienki.

Siedział chwilę, tępo wpatrują się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stała kobieta. Nasłuchiwał odgłosów dobiegających zza drzwi. Kiedy pierwsze krople wody uderzyły o ścianę kabiny, wstał, zapiął rozporek i po cichu opuścił hotelowy pokój.

Na korytarzu poczuł ulgę.

Drogę do domu pokonał w głębokiej zadumie. W myślach plątały się zamazane słowa. Wpadł do chałupy i odszukał książkę. Przewertował kartki i znalazł cytat, o który mu chodziło:

„Po raz pierwszy uświadomił sobie ból nieunikniony we wszystkich stosunkach międzyludzkich, ból, który się cierpi i ból, który się zadaje. Jacy jesteśmy głupi, że boimy się samotności”[ii].

Przeczytawszy te kilka słów, z niewytłumaczalnego powodu poczuł się lepiej. Wyjął z lodówki zimne piwo. Po drodze na taras zmiótł stos dokumentów, zdjęć, raportów ze sprawy Ostrego. Dalsza współpraca z komisarzem, przynajmniej w tym konkretnym przypadku, nie miała racji bytu. A i przyszłość nie malowała się kolorowo. Oby się mylił. Oby nie miał racji. Boże, jak bardzo chciałby się mylić. Poszedłby wtedy do Stefańskiego, klepnął go w ramię, może i przeprosił.

Wiklina wyściełana miękką poduchą zatrzeszczała charakterystycznie, kiedy zagłębił się w fotelu. Pociągnął długi łyk z butelki. Czknął głośno. Łowca zmaterializował się nagle na blacie wysłużonego stołu. Trącił swego pana łebkiem, wykonał kilka kółek wokół własnej osi i rozłożył się jak długi, opierając głowę na brudnych łapach. Marek pogłaskał z sentymentem kocie futro, jednocześnie wpatrując się w gładką taflę jeziora.

* * *

Po skończonej robocie wracałem do domu. Dom… Czy rzeczywiście nim dla mnie jest? Czy to przypadkiem nie w domu człowiek powinien odpoczywać? Znajdować ukojenie? Słyszałem, że tak, że ludzie mają takie miejsca. Bywałem, rzadko, ale bywałem w takich domach. Czy mój spełnia swoją funkcję? Nie wiem. Nie znam innego. W takim się wychowałem. U nas zawsze było trochę inaczej.

Zamki. Konkretnie cztery. Pamiętają czasy mojego ojca. Kiedyś, gdy byłem mały, dziwiłem się takiej ilości. Przecież tylko ludzie bogaci tak chronią swego dobytku. A my, co mieliśmy? Stary telewizor i Elżunię. Mama na nią mówiła skarbek. Jako smarkacz nie widziałem w niej niczego specjalnego. Dopiero dużo później przez przypadek zrozumiałem, co w niej takiego drogocennego. W domu jakoś zawsze kasy brakowało. Cztery pyski do wykarmienia z jednej tylko pensji. Ale odkąd zostałem sam z Elżunią, jest jakby trochę łatwiej.

Elżunia… Nigdy nie wiedziałem, co mi przygotuje na powrót z pracy. Raz było tak: Przekręciłem klucze, odblokowałem wszystkie zamki. Czułem dreszczyk oczekiwania, dreszczyk, którego nie znosiłem. W przedpokoju wszystko wyglądało tak, jak zostawiłem przed wyjściem. Wszedłem do pokoju. Siedziała na kanapie w białym, jedwabnym szlafroczku i było widać więcej bieli tam, gdzie materiał się rozchylał, wysoko na udach. Jej bielizna. Nie, w zasadzie nie jej a matki. Postanowiłem, któryś raz z rzędu, że w końcu wezmę się za porządki. Przywitała mnie szerokim uśmiechem. Rozchyliła lekko uda. Skrawek bielizny, nie mogę użyć określenia „majteczki”, jest zbyt seksowne. Odrywam, przyznaję, z lekkim ociąganiem, spojrzenie od tego fascynującego mnie miejsca. Teraz widzę małe, okrągłe cienie jej sutków. Takie rzeczy nie powinny mnie podniecać. Wiem. Ale nic na to nie poradzę. Jest taka słodka. W tej danej chwili urocza, kiedy tak nawija sobie włosy na palec, robi to zupełnie bezwiednie, wręcz bezmyślnie. Instynkt? Od matki się nauczyła? Poklepała kanapę tuż obok siebie. Szlafrok rozchylił się trochę bardziej. Biała podomka. Białe majteczki. Białe… Absolutnie idealny kolor.

”Daj busiaka na dobry zień” – Och! Jak ja lubię, kiedy jest taka przymilna. I wcale nie przeszkadza mi, że sepleni. Przez jakiś czas, po odejściu rodziców próbowałem ją nauczyć. Nic. Tylko się nawkurwiałem, a ona… sepleniła wtedy jeszcze bardziej.

Podszedłem do kanapy, pilnując się, aby nie patrzeć na rozchylenie podomki i próbując ignorować pełzające emocje tuż pod sprzączką paska. Pochyliłem się, chcąc ucałować rumiany, rozgrzany policzek. Gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę. Koniuszkiem języka dotknęła moich warg, tylko przelotnie. Mignęło i zniknęło. Sięgnęła ręką do krocza, pogmerała chwilę przy bieliźnie, w końcu ukazując mi swoją kizię.

– Zmenziony jezdesz. Szunia ma dla ciebie kisie. Cesz?

Słuchać słodkiego głosu, wręcz dziecinnego. Patrzeć na palce nurzające się w otworze. Jakże odmówić takim zachętom? Jak? Własnej siostrzyczce? Nie da się.

Cipka, srom, wagina, pochwa, pipa, szpara, muszelka, kuciapa. Mój narkotyk. A już cipa Elżuni stworzona jest do kochania. Pamiętam, jak ujrzałem ją pierwszy raz. Drzwi łazienki uchylone. Siedziała rozkraczona na sedesie. Jedno kolano podciągnęła ku brodzie, drugie odchyliła maksymalnie w bok. Przed oczyma miałem zaróżowiony kawałek mięsa. Wyglądał komicznie i wzbudzał ciekawość. Zafascynował mnie. Obejrzałem się, matki nie było widać. Wszedłem do środka. Wtedy mnie zobaczyła. Wlepiałem gały w pofałdowaną skórę. Lśniła wilgocią. Dopiero później, rozpamiętując i zastanawiając się, skąd się wzięła, doszedłem do wniosku, że albo musiała wyciec ze środka, albo to były siki. Stawiałem na to drugie.

Wtedy, w łazience, ta błyszcząca, a nawet skrząca się wilgoć oczarowała mnie. Nie mogłem wymazać widoku z pamięci. Jej cipa obsesyjnie mnie interesowała. Zastanawiałem się, co mógłbym odkryć w jej wnętrzu. Badałem własne ciało i jego możliwości. Pamiętam swe pierwsze eksperymenty związane z seksualnością. Mój otwór różnił się od tego, który miała siostra. Zresztą, później odkryłem, że ona ma dwa otwory. Dzieci to głupie są, co nie (śmiech). Wpychałem w siebie palce, zabawki. Ale wiesz, co najwięcej frajdy mi sprawiało? Przepychacz do kibla. Zasysałem go o podłogę lub ścianę i nabijałem się na niego. To było przyjemne, ale do czasu. Czegoś mi w tym brakowało, nie spełniało moich oczekiwań.

Kiedy rodzice zostawiali mnie samego z Elżunią, próbowałem jej wkładać w tyłek paluchy, ale spinała się i piszczała: „Błacisku bołi. Szunie bołi”. Bałem się, że wypepla, więc nie dotykałem jej już tam. Później spróbowałem włożyć drągala do cipy. Na początku nie wychodziło, więc dotykałem ręką i wkładałem palce. Ale i to mi się znudziło. Nauczyłem ją zabawy. Nazywaliśmy to „zapychaj dziurę”.

Elżunia to uwielbiała. Nieraz sama prosiła, żeby ją zapchać, bo to taka fajna zabawa. Opowiadała rodzicom, że mamy swoją zabawę. Dopytywali się, co i jak. Wtedy stawała na środku pokoju, ściągała majteczki i wkładała paluchy. Rozkładali bezradnie dłonie przerażeni. Wyganiali mnie z pokoju i rozmawiali z siostrą, tłumaczyli, że tak nie wolno. Po czasie nauczyła się, że tylko ze mną może się tak bawić. Uległa i chętna, kochała mnie, ale tak naprawdę, a nie jak rodzice, którzy traktowali mnie jak darmową niańkę. Jak ona coś popsuła, to ja dostawałem manto. A ja… ja byłem najlepszy w rodzinie, tylko jakoś nikt tego nie widział. Tylko ja potrafiłem ją uspokoić, jak miała atak. Tylko ze mną mogła się bawić.

Czy się bała? Nie, skądże. Ciekawość i chęć zabawy, to tak. Ona nigdy nie dorosła. Lubiłem sprawiać jej przyjemność, kiedy mówiła: „Jezdeś najłebszym błatem, chocham cie”.

Jak było w szkole? Przeciętnie. To znaczy ja byłem przeciętny, ale za to miałem dużo kolegów, zawsze młodszych i słabszych. Mogłem nad nimi panować. Słabsi zawsze mnie interesowali. Bardzo podobni do Elżuni. A w trakcie zabaw, coś się rodziło w mojej głowie i kompletnie panowało nad moim życiem, nade mną. Później nawet ci młodsi stronili od kontaktów ze mną. Nie wiem, dlaczego.

* * *

Moralne postępowanie to takie, kiedy jest mi dobrze. Co jest przyjemne, to jest moralne. Jeśli więc gwałcenie sprawia mi satysfakcję, to jest to postępowanie zgodne z moją moralnością. Dogadzam swoim zachciankom. Czy jestem dobry? Tak, jestem dobrym człowiekiem. Nie kradnę. Nie biję siostry, a przecież mógłbym.

Ja… Póki jestem sam, to tylko ja mam wpływ na widziany, otaczający mnie świat. Decyduję, czy to, co się dzieje jest realne. Ja orzekam o prawdziwości osądów.

Ja z najbliższym otoczeniem, cóż ono ocenia mnie stale, nieprzerwanie. Muszę się pilnować, aby mnie nie wykluczyli.

Ja i społeczeństwo. Na każdej płaszczyźnie życia jest obecna społeczność. Ich dobra, ich zasoby użytkuję codziennie. Tyle, że jak psu micha, to mi się należy.

Kim jestem? Odgrywam role. Jak każdy. Grałem rolę dziecka, kiedyś. Dzisiaj jestem bratem, głową rodziny, sąsiadem, pracownikiem, kochankiem moich dziewczyn. Tak, tych dziewczyn, co je znaleźliście.

Zazwyczaj jestem sługą, ale czasami staję się panem. Kim jestem naprawdę bez wszelkich masek? Ciągle jestem taki sam, tylko sytuacje się zmieniają. Cokolwiek uczynię, może być prawdziwe wedle mego postrzegania, Ja nadaję sobie prawo bycia szczęśliwym. Jeżeli pozwolę sobie odebrać ten przywilej, będę nikim.

* * *

Każdy czyn poprzedza dziwna myśl, natrętna, drążąca mózg. Jest silna, nie daje mi spać, pracować. Krępuje moje poczynania.

Chciałem widzieć strach, poczuć go prawie. Krzyk słyszę do teraz. Ale cichnie, blednie. Muszę to uzupełnić, odnowić.

Po wszystkim zawsze się uspokajam. Na chwilę. Bo im więcej wspomnień, tym więcej emocji, posiekanych jak sałatka. Te wspomnienia są we mnie. Odżywiają się krzykiem, ostrym i przeraźliwym.

Mam swojego prywatnego potwora. Żyje ze mną. A raczej we mnie. Nie potrafię nad nim panować. Jestem pochłonięty sobą. Inaczej się nie da.

Nie myślę, nie zastanawiam się. One są tylko przedmiotami, obiektami. Zrobić z nich bezradny przedmiot mojej woli, stać się ich bogiem. Nauczyłem Elżunię, by tak do mnie mówiła. „Boze, mój boze”, szepcze mi do ucha.

Planowałem to. Nie poszedłem na żywioł. Przygotowywałem się rok. Poznałem rejon, w którym je znajdowałem. A później wybrałem miejsce, gdzie je będę zostawiać. Pierwszy grób był najrzetelniejszy, ale kopanie go zajęło zbyt dużo czasu.

Nie, dlaczego miałbym się o to martwić. Elżunia chodzi na zajęcia, to znaczy przyjeżdżają po nią z ośrodka. Nikt się nie dziwi, czemu przy każdej sposobności chce pokazywać swoją cipę. Tam są gorsi od niej. Tam chciałbym pracować.

Mam swój kodeks, spis zachowań. Po pierwsze fałszywe oblicze. Musiałem się nauczyć obsługi noża. Wiesz, nie tylko tak, jak kroi się chleb. Kupowałem wielkie kawały mięsa, na drugim końcu miasta, razem z kośćmi. Ćwiczyłem. Uczyłem się jak dusić. Z Elżunią w zabawach. I to dzięki niej wiem, że mimo tego, iż słabsza, to w chwili, kiedy życie zagrożone, jakieś takiej dziwnej siły dostaje.

Miałem przygotowaną historię i zdjęcie Elżuni na telefonie i w portfelu. To głupie było, ale dawały się nabrać. Przez swoją empatię życie traciły (śmiech). Mówiłem, że siostra mi zasłabła i że chyba się dusi, i że nikt nie chce pomóc. Miałem nagrane połączenie z pogotowiem. Przykładałem aparat do ucha dziewczyny, a ona słyszała, jak dyspozytorka instruuje, co zrobić, kiedy dochodzi do duszenia, i że karetka już wysłana. To było prawdziwe nagranie. Elżunia kiedyś zachłysnęła się obiadem. Nic ci nie zrobię, tak mówiłem. Chciałem zobaczyć ten błysk nadziei i wiary. Bo później to już tylko strach i ból. Złamanie ich nie stanowiło dla mnie żadnego wysiłku. I jeśli krzyczały – nie jestem pewien, bo świat zawężał się do tego jednego obrazu, jakby oglądanego przez kalejdoskop – nikt nie przybiegał im na ratunek.

Wiesz, co lubiłem? Jak wyjmowałem szmatę z ich ust. Wszystkie bełkotały niezrozumiale. Wypluwały słowa w mierzwę błota i liści. Wiesz, ich krew, ona jest gorętsza, niż mogłem przypuszczać, to tak, jakbym oblał się własnymi sikami. I jest gęściejsza.

Gorączka, która mnie napędzała, wciąż płonęła. To jeszcze nie koniec. Nie ociągaj się, bo jeszcze coś stracisz. Czekają na ciebie, przemawiał do mnie głos kojarzący się z naganiaczem do wesołego miasteczka. Gorączka osiągała szczyt i coś we mnie wyło. Z pogardą, gniewem, żarem. Wrzask w głowie. Mój umysł jest pełen krwi. Wręcz czuję rytmiczne drganie przedmiotów. Przed oczyma mam obraz życia bez Elżuni. Dręczy mnie on jak erekcja, bezspornie w jakimś celu.

* * *

Ojciec starał się o ten garaż dwa lata. Kawał drogi od naszego domu, ale nasz. A po co mi własne auto? Ojca poszedł na złom, a ja zawsze jakąś robotę dorwałem, gdzie dawali auto. Czasami, jak późno wracałem, to mogłem parkować u siebie. Idealny samochód teraz miałem. Paka cała zasłonięta.

Musiałem mieć całkowitą kontrolę. To najważniejsze. Nie mogłem dać im cienia szansy na negocjacje, prośby. Tak, kneblowałem je. A wiesz, wszystkim. Częścią ubrania, szmatą. Po pierwszej nauczyłem się, jak się to robi. Udusiła mi się właśnie od takiego gałgana w smarze. Później już wiedziałem, że nie wolno go za głęboko wkładać i że trzeba czasami wyjąć na chwilę. Ten pierwszy raz. Co to było za doświadczenie. Doświadczyłem pierwszego orgazmu, tak mogę go nazwać. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tak silnego wzwodu i tak oszałamiającego wytrysku. Byłem w niej, kiedy umarła.

Nie, nie w garażu, no coś ty. Służbowe kółka nie budziły podejrzeń. W końcu ludzie paczki odbierają wszędzie. Mogłem się swobodnie przemieszczać, nawet z dziewczyną w środku.

Jacuś. On bardzo ciekawy jest, wiesz. Pracuje w ośrodku Elżuni, tam go poznałem. Jakoś tak wyszło, że raz widziałem, jak się znęca nad chłopakiem. Rozmawialiśmy o tym. Miałem na niego haka. Zresztą nawet gdybym nie miał i tak by nic nie powiedział, on to lubił. Przyznał mi się, co robi swoim podopiecznym. Przy pierwszym razie nie był, opowiadałem mu jedynie, co zaszło.

Ani u mnie, ani u niego, przecież on z matką i ojcem mieszka. Raz się zgubiłem i wjechałem wprost na te ruiny. W Dobieszczynie. Tam je eliminowałem. Brałem auto od Jacusia już po wszystkim i tym jego rzęchem odwoziłem w miejsce, które wybrałem. Znałem je, dobrze mi się kojarzyło. Ojciec zabierał mnie tam na grzyby. Bez bab. Zostawały w domu. Tylko on i ja.

Co robiłem? Nie, nie jestem jak wszyscy. W pupę też je kochałem, wiem, że tak jest przyjemnie, to dawałem im to. Ale mówiłem przecież, że od zawsze fascynowały mnie cipki. Ten lepki, ciepły otwór. Zawsze mówiłem, że jak będą grzeczne, to po wszystkim je wypuszczę. Pomagało na chwilę.

* * *

Chciałem, żeby przede mną klęczały. Składały dłonie jak do modlitwy. Kazałem, żeby mówiły do mnie jak Elżunia. Żadnej się nie udawało. Nie cieszyły się, że się z nimi bawię. Płakały, błagały, krzyczały, wiły się. Powiedz, komu by nerwy nie puściły. No, komu?

To było spontaniczne. Nóż miałem do straszenia. Ale ta chwila… Chciałem ją zachować dla siebie. Mieć coś, co będzie tylko moje i będzie przypominać. To tak jak z krzykiem.

Wybierałem te słodkie, niewinne blondynki. A przecież wiemy, że one wcale takie nie są. One zawsze są chętne, chcą dzielić się swoimi pizdami. Jak Elżunia. Tak, dużo razy próbowałem. Na początku w innym miejscu, ćwiczyłem. Jak byłem pewien, że mam już wszystko opanowane, zacząłem szukać na serio.

Tego nie chciałem, chyba. Ale żebyście wiedzieli, że jest ktoś taki jak ja. Nie, nie myślałem o tym, co mnie czeka, jak mnie złapiecie. Śmiałem się z was. Jak się pokapowaliście, że pierwsza nie była pierwszą. A później było jeszcze lepiej. Jak już mieliście Jacusia. Bach! Kolejna dziewczyna. Śmiałem się, o tak, jak ja się, kurwa, śmiałem.

* * *

Kim jesteś?

Przemysławem Modzelewskim.

Nie, k i m jesteś?

Bratem. Bratem przede wszystkim. Kierowcą i pracownikiem. Czasami bywam kolegą.

To są tylko fakty, nic nie mówią o tobie, twojej tożsamości.

Kocham Elżunię, ale nie byłem jej wierny.

Dobrze…

Jestem wściekły. Na świat, na ludzi. Nieobecny, jak odległa gwiazda na niebie.

Jeszcze lepiej.

Mam dobre intencje, ale…

Ale co?

Ale mi nie wychodzi.

Dlaczego?

Nie wiem.

Tracisz zmysły?

Czasami myślę…

Tracisz zmysły?

Ty mi powiedz.

Nie mogę.

Dlaczego?

Bo jestem tobą.

[i] Klient – w żargonie FBI, który przyjął się w polskiej policji, opis osoby przesłuchiwanej.

[ii] Fragment z książki „Sedno sprawy”, Grahama Greena.

 

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Tradycyjnie powtórzę swój komentarz z 22 listopada 2014 roku:

„Witam,

wraz z nadejściem weekendu kresu dobiega minipowieść Kenaarf. Trzeba powiedzieć, że kończy się w bardzo dobrym stylu. Ciekawość Czytelnika zostaje zaspokojona (choć prawda o zabójcy i jego motywacjach jest dość makabryczna), zagadka znajduje rozwiązanie… co do dalszych losów Marka i Grażyny możemy tylko snuć przypuszczenia. Ale najważniejszy wątek – morderstw i pościgu za sprawcą – zostaje rozstrzygnięty. Czy satysfakcjonująco? W kraju bez kary śmierci w kodeksie karnym pewnie żaden finał nie może do końca zadowolić, ludzkie poczucie sprawiedliwości rozumianej jako prosty odwet za zbrodnię zawsze dozna mniejszego lub większego uszczerbku. Tym niemniej dowiadujemy się jak to się wszystko skończyło. Dowiadujemy się w sposób oryginalny, stanowiący dowód dużej pomysłowości Autorki.

Cały tekst jest bardzo zajmujący. Najlepiej chyba czytać go „w ciągu”, wtedy jest najbardziej sugestywny i oddziałuje najmocniej. Zresztą, w trakcie lektury trudno się oderwać. Bardzo cieszy mnie fakt, że w przeciwieństwie do pozostałych kryminałów publikowanych na NE ten znalazł swój finał. Jest to bardzo mocna historia, pozostająca na długo w pamięci, wstrząsająca i miejscami makabryczna. A jednocześnie warta każdej poświęconej jej minuty. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie czytali: teraz możecie pochłonąć tę opowieść w całości.

Pozdrawiam
M.A.”

Podsumowując: świetne opowiadanie. Gorąco, gorąco polecam!

Napisz komentarz