Profiler 1/3 (kenaarf)  4.42/5 (8)

35 min. czytania

W Polsce zawód profilera jako taki nie istnieje. Miast tego figuruje stanowisko: specjalista do spraw identyfikacji psychologicznej.

 Wszelkie procedury opisane w poniższym tekście, są z powodzeniem stosowane w naszej rodzimej kryminalistyce. Jednak na potrzeby opowiadania zniekształciłam rzeczywistość; na większość wyników trzeba czekać tygodniami.

 

* * *

 

Karelu, ukłon – i nie tylko – za Twoją cierpliwość i nieocenioną pomoc.

 


 

Odsunął od siebie stos papierów. Odczuwał zmęczenie. Szukanie odpowiedzi „dlaczego” zajęło mu tym razem znaczniej więcej czasu niż początkowo planował. Podniósł się z fotela, podszedł do balustrady. Stare drewno, z którego zbudowano taras, zaskrzypiało pod naporem bosych stóp.

Zapatrzył się na linię horyzontu. Niebo testowało właśnie różne odcienie owoców cytrusowych. Oparł ręce o nadpróchniałe belki i spojrzał na taflę jeziora. Lubił jego widok w trakcie zachodu słońca. Za chwilę gładkie lustro stanie się wręcz czarne, otulone jedwabiem wieczornej mgły. Zmierzch pachniał jesienią i metaliczną wonią świeżo zmoczonej ziemi; cały dzień lało jak z cebra. Parlament wron siedzący w gałęziach grubej brzozy dyskutował, zapewne o Marku, z wielką powagą. Owady brzęczały w wysokich krzakach. W oddali panował uliczny hałas, w stratosferze wyły silniki odrzutowców. Do niego dochodziły jedynie naturalne odgłosy otoczenia, dominowała cisza.

Myśli, zmęczone analizowaniem nierozwikłanych spraw, poszybowały ku zupełnie innym wspomnieniom. Patrząc na spokojne jezioro, Marek wrócił pamięcią do niedawnych wypadków, które rozegrały się w wodach binowskiego akwenu.

Powroty z miasta na łono natury nazywał późnoletnimi przeprowadzkami. Następowały w okolicy września. Były uzależnione od tego, czy letnicy opuścili okoliczne domki wczasowe. Na tydzień przed tegorocznym powrotem wybrał się do swego azylu, aby jak zwykle upewnić się, że nikt mu nie będzie przeszkadzał. Harcerze doglądający terenu w lecie odjechali, chociaż na nich Marek akurat nie mógł narzekać. Za drobną opłatą dokarmiali Łowcę, który nie nadawał się do miasta. Przy pierwszej próbie aklimatyzacji w ciasnym mieszkaniu, schował się za szafą i nie wyłaził z kryjówki przez trzy dni. Nie miał serca męczyć zwierzaka. Odwiózł go nad jezioro i dogadał się z młodzikami. Zresztą wpadał tu raz na dwa tygodnie, aby swą obecnością odstraszyć potencjalnych złodziei.

Lustracja terenu po przyjeździe wypadła pozytywnie. Był sam. Nigdzie nie dostrzegł pałętających się ludzi. Nic nie mąciło idealnej ciszy. Oporządził chałupę, zamiótł podłogę, sprawdził elektryczność, przejrzał zapasy konserw, które uchowały się jeszcze z poprzedniego sezonu. Krzątał się po obejściu, pogwizdując cicho pod nosem. Kiedy skończył, zasiadł w fotelu na tarasie. W końcu mógł potarmosić kota, który cały czas pałętał mu się między nogami.

Rozglądał się po okolicy, która nosiła jeszcze ślady pobytu letników; tu i ówdzie dostrzegał porozrzucane śmieci. Gładka tafla jeziora hipnotyzowała. Potrafił spędzać całe godziny na przypatrywaniu się niczym niezmąconej wodzie. Stary pomost, który już dawno przestał pełnić swoją funkcję, przegniłe drewno nie gwarantowało stabilności, osiadł częściowo pod powierzchnią wody, która stopniowo przykrywała zmurszałą konstrukcję.

Panującą ciszę przerwało głośne chlupnięcie. „Ryba?” – pomyślał. Niemożliwe, musiałaby to być wielka sztuka, a takie już dawno w jeziorze nie gościły. Razem z kotem spojrzeli w kierunku, skąd dobiegał hałas. Sitowie zasłaniało widoczność. Jednak coś tam musiało się poruszać, gdyż na wodzie rozchodziły się coraz większe koła fal.

W końcu dostrzegł, co mąciło gładką dotąd taflę. Na wodzie unosiło się ciało kobiety. Płynęła powoli na plecach, poruszając tylko nogami. Z tarasu mógł dostrzec zarys twarzy i piersi. Tak, piersi. Ich szczyty, niczym dryfujące góry lodowe, przecinały toń. Zainteresowany, nie mógł dostrzec, czy pływaczce brakuje również dolnej części kostiumu.

Ciekawiło go, kim jest jeziorna rusałka. Po drodze nie dostrzegł przed domkami ani jednego auta, ani śladu obecności letników. Zaintrygowany nie mógł powstrzymać się od drobnego żartu; chciał zwrócić uwagę nieznajomej na swą obecność.

– Dzień dobry. – W panującej ciszy podniesiony ton głosu zabrzmiał jak krzyk.

Kobieta straciła płynność ruchów. Zniknęła pod wodą. Czekał, aż wystawi głowę i będzie mógł golasce spojrzeć w oczy. Wynurzyła się po chwili, ale brakowało w jej ruchach gracji, jakiej spodziewał się po wodnej nimfie. Biła dziko rękoma o wodę, próbując utrzymać się na powierzchni. W pierwszej chwili zawahał się, biorąc szamotaninę za teatrzyk dla jedynego widza, zaraz jednak uznał, iż jest świadkiem topienia się samotnej pływaczki – jej walka z jeziorem trwała zbyt długo. Krzyk kobiety rozniósł się po okolicy. Bez dalszego zastanowienia zerwał się z fotela i ruszył pędem do brzegu. Wpadł do wody z impetem, nie marnując czasu na zrzucanie ubrania. Zaraz pożałował, bo odzież ciążyła i utrudniała poruszanie się. Adrenalina dodała siły. Na szczęście miał do topielicy niedaleko. Dopłynął, kiedy ciemna czupryna niknęła pod powierzchnią. Złapał za włosy, a potem oplótł do tyłu szamoczące się ciało, aby uniemożliwić atak.

– Nie wyrywaj się – wysapał.

Pływaczka jakby osłabła. Po kilku szarpnięciach zaufała ratującemu i poddała się jego ruchom. Kiedy już złapała powietrze, mógł ją swobodnie holować. Poczuwszy pod stopami grunt, brnęli z trudem na brzeg. Kobieta opierała się o niego, z trudem zachowując równowagę. Stali nad wodą dłuższą chwilę. Zanosili się kaszlem.

– Wystraszyłam się. Opiłam wody. Mogłam się utopić! Kim ty jesteś? – Między kolejnymi pytaniami łapała łapczywie powietrze.

– Nie ma za co dziękować – burknął złośliwie, ignorując pytanie. „Niewdzięczna pinda.” Pochylił się, próbując złapać oddech. Przez chwilę przyglądał się sprzączce od własnego paska, po czym zaczął ściągać mokre odzienie.

– Mam dziękować, że mnie wystraszyłeś? Że się prawie przez ciebie utopiłam?

Przerwał na chwilę zdejmowanie swetra i podniósł na nią wzrok. Pod wpływem stresu, oboje zapomnieli, że kobieta jest naga. Przesunął spojrzeniem po krągłościach, zatrzymując się na chwilę nad złączeniem ud. Do nieznajomej dotarło, że oto stoi przed obcym mężczyzną golusieńka. Próbowała zakryć jednocześnie i piersi i łono. Odwrócił spojrzenie. Grzecznie, acz niechętnie.

– Przeziębisz się. W domu mam koce i suche ubranie. – Wskazał głową na chałupę.

– Chcesz, żebym z tobą poszła? Jeszcze czego! A może ty jaki zboczeniec jesteś! – roztrzęsiona kobieta nie bawiła się w grzeczne słówka.

– Jak chcesz. Chciałem być miły. – Skierował się w stronę tarasu. Woda chlupała mu w butach.

Zupełnie nie spodziewał się ataku. Poczuł na plecach ciężar pięści walących w niego z impetem. Odwrócił się gwałtownie, złapał kobiece przeguby i spojrzał nieznajomej w twarz. „Furiatka, ale mimo kilku zbędnych kilogramów, całkiem ładna”, ocenił. Potem znowu spojrzał z aprobatą na cycki. „Taa, na swój sposób atrakcyjna”, skonstatował. Jednak za piękność uchodzić nie mogła.

Kobieta obrzucała go przekleństwami. „Jest w szoku”, pomyślał. Nie widząc innego rozwiązania, zamknął jej usta ostrym pocałunkiem. O dziwo, odwzajemniła go, wychodząc naprzeciw nieustępliwym językiem. Wplątała palce w mokre włosy Marka, tym samym nie pozwalając mu w pierwszej chwili na oderwanie warg. Przez t-shirt napierały na niego stwardniałe od chłodu sutki. Sam odczuwał nieprzyjemny ziąb od mokrego ubrania. Mimo oplatających go dłoni, zdołał się odsunąć.

– Daj mi chwilę. Zdejmę ciuchy – szepnął w rozchylone, lekko zsiniałe wargi.

Chciał jak najszybciej przylgnąć do chętnego ciała, nim się niedoszła topielica rozmyśli. Kobieta trzęsła się jak osika. I z emocji, i z zimna. Dłonie zacisnęła w pięści, złączyła na wysokości piersi, a że cycki były duże, zetknęły się ze sobą, tworząc rowek. Cóż za atrakcyjny widok! Niechętnie oderwał wzrok od jasnych półkul i spojrzał kobiecie w twarz. Pewnie nie skończyła jeszcze czterdziestki.

Wpatrywała się w niego intensywnie, bez cienia wcześniejszego zażenowania. Schylił się, aby zdjąć buty. Podniósł głowę. Na wysokości twarzy miał jej łono. Prawie równo z linią gęstego owłosienia ciągnęła się poprzeczna blizna, zapewne ślad po cesarskim cięciu.

– Szybciej, zimno mi – pośpieszała. Kiedy nie krzyczała, miała przyjemny głos.

Z trudem pozbywał się reszty odzieży, która – mokra – kleiła się do ciała. Kobieta wcale nie musiała go popędzać. Wystarczyło spojrzeć jej w oczy. Wzrok miała wymowny, niecierpliwy. Kiedy w końcu udało mu się pozbyć slipów, stanął przed nieznajomą ze wzwiedzionym członkiem. Jakby tylko czekając na tę chwilę, kobieta złapała go za rękę i pociągnęła z powrotem w stronę jeziora.

– W wodzie jest cieplej – tłumaczyła odwrócona już do Marka plecami.

Wbiegli na płyciznę, mącąc bosymi stopami uspokojoną powierzchnię. Brodząc pośpiesznie, zanurzyli się po PAS i zwolnili, szukając odpowiedniej dla siebie głębokości. Jezioro objęło ich nagie ciała. Zatrzymali się w momencie, gdy woda zakryła piersi kobiety.

Tafla, zmącona ruchem, teraz uspokoiła się i ucichła. Jedynie pobliskie sitowie, pod wpływem delikatnego wiatru, szeleściło cicho, wręcz tajemniczo. Przerwali ten spokój bardzo łagodnie, leniwie. Pierwsze dotknięcia wręcz czułe i troskliwe.

Odgarnął delikatnym ruchem włosy, które lepiły się do czoła i ramion. Potrząsnęła lekko głową. Ciemna kaskada opadła ciężko na plecy. Sunął dłonią po obrysie szyi i ramion, strzepując przeźroczyste krople. Pierś kobiety unosiła się miarowym rytmem. Z każdym oddechem na powierzchni pojawiały się ciemne, wciąż pomarszczone, sutki. Chowały się, kiedy ich właścicielka z lekkim sapnięciem, wydychała powietrze.

Odwzajemniła pieszczoty, badając skórę na zziębniętych barkach mężczyzny. Drżące palce wbijały się w ciało tuż przy karku, by już po chwili przesunąć się niżej ku żebrom. Nie mógł niczego wyczytać z kobiecego lica, gdyż głowę pochyliła nisko, wpatrując się uparcie w lustro jeziora.

– Szukasz czegoś konkretnego? – mówiąc to, złapał nieznajomą za podbródek i zmusił by spojrzała mu twarz.

– Dowodów męskości – odparła bez namysłu. W spojrzeniu piwnych oczu dostrzegł zalążki uśmiechu.

– Nawet jak znajdziesz, czego nie gwarantuję, wzrokiem nic nie zdziałasz. – Zawoalowana sugestia poskutkowała; dłoń kobiety od razu odnalazła wspomnianą męskość. Zacisnęła się na niej, mocno, jednoznacznie.

Woda, o wiele cieplejsza od powietrza, wpłynęła na niego kojąco. Pełne nadziei spojrzenie rusałki również. Nie zawiódł, ani siebie, ani tym bardziej kochanki.

Odwzajemniając pieszczoty nieznajomej, sięgnął do kobiecego łona. Partnerka odruchowo przesunęła jedną stopę w bok, by ułatwić mu dostęp. Falujące dotychczas na powierzchni piersi, zostały zupełnie przykryte. Zanurzył się w niej od razu, wsuwając delikatnie palec do gorącego wnętrza. Poczuł śliskość, znak, że został przyjęty. To mu wystarczyło.

Od tego momentu sprawy potoczyły się szybko. Zdecydowanie chwycił kobietę za napięte pośladki, aż głośno chlupnęło jezioro. Kochanka objęła szyję, przylgnęła do męskiego torsu, a silnymi udami otoczyła biodra Marka.

Woda ma w sobie magiczną moc Archimedesa, ciało staje się lżejsze, można nim łatwo kierować. Bez trudu podtrzymywał krągły tyłek i szukał odpowiedniej pozycji, aby dopełnić zbliżenia. Pierwszy kontakt został sparowany spiętymi mięśniami kobiety i skutkował głośnym sapnięciem tuż przy jego uchu. Kolejnym razem nie było już mowy o porażce. Penis z łatwością zanurzył się aż po nasadę w przyjemnym oraz ciepłym wnętrzu. Pozycja była doskonała, penetracja głęboka, dostarczająca satysfakcji jemu, a także, jak się domyślał z reakcji, partnerce. Podrzucał ją raz za razem, coraz to mocniej, intensywniej. Gdyby nie woda, po okolicy niósłby się dźwięk pośladków uderzających o drugie ciało. Wodna nimfa pomagała mu jak mogła, wspierając się rękoma, odpychając i wyskakując w górę, po czym z całą siłą opadała ponownie na kutasa. Wcześniejsze, powolne tempo zapoznania ustąpiło szaleńczej gonitwie ku spełnieniu. Kochanka jęczała głośno. Marek przeciwnie, zacisnął usta w skupieniu, czasami jedynie mrucząc coś jakby do siebie. Wytrwała współpraca partnerki podniecała go. Obudziło się silne erotyczne napięcie, które musiał jak najszybciej rozładować. Nie wiedział, ile czasu wytrzyma w szaleńczym tempie. Czuł rosnącą boleść mięśni w nogach i rękach. Jednak kontynuował rytm, czekając na orgazm kobiety. Jej pokrzykiwania, posapywania były coraz donośniejsze. Spazmatycznie wbijała krótkie paznokcie w napięte ciało. Kilka razy ugryzła skórę na szyi. Nie zważał na nic. Wsuwał się w nią z impetem, bez opamiętania. Dawno nie uprawiał takiej miłości.

Krzyk oznajmiający spełnienie przyszedł nagle. Kobieta napięła się, znieruchomiała. Już nie pomagała Markowi. Przylgnęła do niego mocno, obłapując go zachłannie. Pięty wbiła boleśnie w uda. Pochwa otulająca członka, zacisnęła się na nabrzmiałym prąciu i nie chciała puścić. Tak mocny ucisk spowodował, że i Marek poczuł, iż za chwilę będzie po wszystkim. Przezorny, wykonał jeszcze kilka szybkich pchnięć, po czym szybko wysunął się z rozluźnionego już wnętrza. Sperma rozlała się niezauważona w odmętach wody.

Stali naprzeciw siebie, łapiąc oddech. Czuł każdy mięsień, nogi trzęsły się niepokojąco ze zmęczenia. Nie miał pewności, czy zdoła postąpić chociaż krok.

Odezwał się pierwszy:

– Woda może i nie jest lodowata, ale jak postoimy w niej dłużej, zapalenie płuc gwarantowane. Nie kłamałem, w domu mam suche koce. A i ciepła herbata się znajdzie. – Spojrzał wyczekująco na kobietę.

– I na pewno nie jesteś zboczeńcem, czy coś?

Odchylił głowę i zaśmiał się; głośno, szczerze.

– O ile mnie pamięć nie myli, to ty, wodna panno, zaciągnęłaś mnie do jeziora.

– Baśka jestem – odparła. Unikała jego wzroku, zakłopotany uśmiech mieszał się z rumieńcem na pucołowatej twarzy. – Niech będzie. Z chęcią napiję się czegoś ciepłego – przystała na złożoną propozycję.

Wychodząc z wody, Marek pozbierał pozostawione na brzegu ubranie. Na tarasie, przez który przeszli, zostały mokre ślady stóp. W pierwszej kolejności obdarował kobietę ręcznikiem. Wycierała się mało starannie, próbując wykorzystać materiał do ukrycia swych krągłości. Nie chciał się nad nią dłużej znęcać. Do ręcznika dołożył dresowe, nieco już nadniszczone spodnie oraz ciepłą bluzę. Sam pospiesznie owinął się szlafrokiem i wstawił wodę na obiecaną herbatę.

Kiedy już zasiedli na tarasie, trzymali w dłoniach parujące kubki. Baśka z podkulonymi nogami, owinęła się kocem.

– Co robiłaś w wodzie? – próbował rozpocząć rozmowę.

– Pływałam – odparła ironicznie.

Spojrzał na nią z żartobliwą naganą.

– Czekam na męża – dodała.

– Mąż? – udawał zdziwienie. – A obrączka?

– Od ślubu trochę przytyłam, już nie pasuje, a szkoda wydawać pieniądze na jej powiększenie – westchnęła, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć.

Marek czekał na dalsze słowa. Był cierpliwy. Pogawędka minęła im w miłej atmosferze. Wodna pannica, jak nazwał kobietę w myślach, okazała się sympatyczna i skora do żartów. Z mężem i dwójką dzieci spędzili w Binowie ostatni tydzień wakacji. Domek należał do dobrze sytuowanych znajomych, którzy znając problemy finansowe rodziny Baśki, zaproponowali jej spędzenia tygodnia wakacji nad Jeziorem Binowskim. Skwapliwie skorzystali. Dzisiaj przyjechali, aby odwieźć pościel, którą zabrała do uprania. Przy okazji chciała się jakoś odwdzięczyć znajomym. Innego sposobu, niż wypucowanie na błysk chaty, nie widziała. Mąż by jej tylko przeszkadzał. Miał po nią przyjechać późnym popołudniem. Skończywszy wszelkie możliwe prace porządkowe, zasiadła przy brzegu jeziora. Cały tydzień marzyła, żeby wykąpać się w nim na golasa. Namawiała nawet męża, aby wymknąć się w nocy, gdy dzieciaki będą już spać. Marudził, wykpiwał się błahostkami i do wspólnej kąpieli w końcu nie doszło.

Wiedziona nagłym impulsem, wiedząc, że w pobliskich domkach nikt już nie gości, zrzuciła ubranie i wskoczyła do wody. Nie spodziewała się zastać kogokolwiek, więc bez skrępowania korzystała z uroków jeziora. A że była dobrą pływaczką, dotarła aż do chałupy Marka.

Rozmawiali jak para długoletnich przyjaciół. W zasadzie ona mówiła, on słuchał. Spędzili ze sobą jeszcze trochę czasu, starczyło na kolejne dwie herbaty, słowem nawet nie wspominając o epizodzie sprzed kilku godzin. Kiedy na tarasie pojawił się Łowca, Marek skwitował jego przybycie:

– No, tak. Wieczór się zbliża, pora karmienia nastała.

Baśka zerwała się jak poparzona. Wpadła do wnętrza domu, po czym szybko wróciła.

– Matko! Jak późno. Muszę iść. Mąż niebawem wróci.

Zaczęła chaotycznie pozbywać się Markowych spodni.

– Co robisz? Zostaw. Chcesz na golasa wracać przez las, wokół jeziora? – nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Wyobraził sobie spacerującą pośród zarośli nagą kobietę.

– No, tak – szepnęła speszona. – To może… – zastanawiała się na głos – …może wrócę tą drogą, którą przyszłam? Popłynę.

– Głupoty gadasz – śmiał się już w głos.

– Taki mądry jesteś? No, to słucham propozycji. Tylko szybko, bo czasu nie mam – fuknęła na niego zeźlona, nie widząc w zaistniałej sytuacji nic zabawnego.

– Idziemy. – Wstał z fotela. – Nie patrz tak na mnie. Odprowadzę cię, a gdybyśmy mieli spotkać twego męża, po prostu powiemy mu prawdę.

Pokręciła z niedowierzaniem głową.

– Ty jesteś nienormalny.

– W razie potrzeby powiesz, że owszem, pływałaś z cyckami na wierzchu, ale tylko dlatego, że on nie chciał ci towarzyszyć. Zmęczona i zziębnięta przeliczyłaś swoje siły. Wtedy ja pojawiam się na horyzoncie, ratując cię z opresji i bezpiecznie odstawiam na miejsce. Brzmi sensownie?

– Hmm, no, nawet całkiem.

– Prawda, albo taka na wpół prawda, zawsze lepsza jest niż wierutne kłamstwo – uśmiechnął się do niej ciepło.

Bluzy i spodni nie odzyskał do dnia dzisiejszego. Zresztą nie liczył na to. „Ale może kolejne lato przyniesie ze sobą zwrot starych ciuchów, kto wie”, pomyślał.

* * *

Lato już się skończyło. Letnicy dawno spakowali swój dobytek i odjechali wypasionymi autami w stronę cywilizacji. Całe jezioro, cała okolica należała teraz tylko do Marka. Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu był takim samym snobem jak sąsiedzi z pobliskich domów letniskowych. Praca go zmieniła. Spoważniał. Wykonywany zawód miał na niego duży wpływ. Postronny obserwator widzi tylko spokojnego człowieka. Całe życie był skryty, jednak gdyby nie obrana profesja, potrafiłby się częściej śmiać. Określenie samotnik też nie pasowało; nie szukał absolutnej izolacji od świata. Po prostu większość czasu spędzał na zgłębianiu umysłów chorych, zdeprawowanych ludzi.

Latem starał się bywać tu jak najrzadziej. Hordy dzieci, jazgoczące kobiety, muzyka wylewająca się z pootwieranych aut, doprowadzały go do szewskiej pasji. Ongiś dzikie i czyste jezioro w trakcie gorącego lata przeradzało się prawie w nadmorski kurort. Jeszcze kilka lat temu z powodzeniem szukał tutaj raków. Dobrze, że przynajmniej zakaz używania łódek spalinowych wciąż obejmował to miejsce. Ech, westchnął w duchu Marek, pewnie i to za kilka lat się zmieni.

Zmrok szybko obejmował w posiadanie okolicę, wypierając pozostałości dnia. Gwiazdy nie wschodziły. Pojawiały się nagle, jakby eksplodowały. Diamenty na wilgotnym pluszu. Ćmy rozpoczęły już cowieczorny rytuał tańca wokół jasno żarzącej się lampki. Mężczyzna rozejrzał się.

– Łowca! – wydarł się, powodując tym samym nagłą ciszę. Noc wstrzymała oddech i zamarła na jedną chwilę. Wydawało się, że nawet świerszcze umilkły. Prawie słyszał łomotanie własnego biologicznego silnika. – Łowca! – ponowił nawoływania Marek. – Jak się nie zjawisz, to żarcia nie dostaniesz – krzyknął, raczej do siebie niż do przybłędy. Trzy lata temu przypałętał się kocur, o którym jeden z letników zapewne „zapomniał”. Niby domowego chowu, a jednak szybko nauczył się radzić sobie na wolności. Wychodząc, mężczyzna zawsze uważnie patrzył pod nogi, aby przypadkiem nie nadepnąć na zwłoki leśnych żyjątek, które koci myśliwy znosił z okolicy.

– Łowca – spróbował jeszcze raz – jak za pięć minut się nie pojawisz, zamykam chałupę.

Wrócił do stolika, pozbierał stos papierów i zaniósł do wnętrza domu. Pociągnął łyk piwa, ale już mu nie smakowało. W lewej skroni czuł pierwsze tępe dźgnięcia jutrzejszego kaca. Wiedział, że rano zapłaci swoją cenę, ale na razie rozkoszował się cudowną otoczką nietrzeźwości, która chroniła go przed ostrymi kantami rzeczywistości – pytaniami bez odpowiedzi, stale towarzyszącym lękiem. Lękiem, który czasami nawiedzał jego sny.

– Chyba za dużo wypiłem, jutro będę tego żałował – burknął pod nosem.

Zrzucił polar i koszulkę. Przemył twarz pod bieżącą wodą w kuchni – na prysznic nie miał dzisiaj siły – zdjął spodnie i już miał ułożyć się do snu, kiedy chrobotanie w okiennicę kazało mu wpuścić intruza.

– Później nie mogłeś, sierściuchu? Wchodź, bo chłodno się robi.

Kot zeskoczył zgrabnie z parapetu. Wykonał kilka ósemek wokół nóg gospodarza, po czym zajął swoje miejsce na fotelu. Zazwyczaj to właśnie na nim spędzał noce zwinięty w kłębek. Czasami przemieszczał się na etażerkę, przypominał wtedy niechlujnie rzuconą etolę.

– No, przynajmniej mam pewność, że rano nie znajdę na wpół żywego kreta pod drzwiami. – Potarmosił chwilę pupila po łbie, po czym sam utonął pod kołdrą.

Zanim zasnął, przeanalizował jeszcze raz zebrane dzisiaj dane. Coś mu umykało, ale nie wiedział co. Jutro przejrzy na spokojnie wszystkie notatki, zdjęcia i filmy. Miarowe mruczenie kota uspokajało. Wsunął dłonie do tajemniczej kieszonki chłodu pod poduszką i odpłynął w bezpieczny świat marzeń, gdzie królował nonsens.

* * *

Patrycja

Wypindrzona blondynka ściskała przy uchu najnowszy model i-phona. Głośna, wręcz wulgarna rozmowa. Tyłek wciśnięty w kusą spódniczkę koloru przybrudzonego różu kołysał się i drżał. Rytm wystukiwany przez niebotycznie wysokie szpilki był równy i energiczny.

– Nawet nie wiesz, jak mi się nie chce – odpowiedziała osobie na linii. – Staruszek załatwił mi to już dwa tygodnie temu, podobno na mnie czekają.

– A skąd ja mam wiedzieć? Na pewno nie będę myła podłóg, przecież wiesz, że ojciec nie pozwoliłby, żeby jego córunia jeździła na szmacie.

– Sama jesteś szmata, suczko – roześmiała się głośno, widząc zgorszenie na twarzy przechodzącej kobiety.

– Odbębnię to szybko i możemy się umówić w galerii. Widziałam oszałamiające botki. Niedrogo, coś koło tysiaka. Mówię ci, zajebiste. Całe białe.

– To jesteśmy umówione.

– No, myślałam, że nigdy nie zapytasz. Facet obłędny. Zwariował na moim punkcie. Dzisiaj już pisał. Na fejsie wstawił nasze zdjęcie z imprezy.

– Och! Nie pytaj. Pieprzył się jak królik. Wylizał mnie całą.

– Nie, lepiej. Dawid nie dorasta mu do pięt. Zresztą on nie miał kasy, a Krystian, przecież widziałaś jego brykę. Mój stary takiej nie ma. Ale to pewnie dlatego, że jest zapyziałym dziadem.

– Daj spokój. Powiedział, że jak nie zacznę pracować, to mi ukróci limit na karcie. Wyobrażasz to sobie?

– Krystian jest boski. No. Tak. Ogromnego. Próbował mi go włożyć w drugą dziurę, ale nie dało rady. Do teraz mnie boli.

– Chyba się zakochałam. Poważnie mówię. Jest inny niż cała reszta. Takiego jeszcze nie miałam.

Pogrążona w rozmowie Patrycja, kroczyła dziarsko przed siebie, nie zważając na przechodniów. Jak taran pokonywała uliczne zatory. Drogę na spotkanie w sprawie pracy umilała jej najlepsza przyjaciółka. W pewnym momencie napotkała opór. Ocknęła się, wyrwała ze świata, który właśnie komentowała.

– Co jest? Ślepy pan jest?

– Niech mi pani pomoże, ja…

– Oddzwonię, Wiki. Może Krystian nie jest jednak tym jedynym. Co za cukiereczek – cicho zakończyła rozmowę.

Przed nią stał mężczyzna. Nad wyraz przystojny. Zdenerwowanie, które malowało się na jego wręcz antycznych rysach twarzy, dodawało mu uroku.

– Słucham?

– Moja siostra. Ona się dusi. Dyspozytorka kazała… Nie wiem, co robić. Ona jest taka chora. – Przyłożył do ucha dziewczyny TELEFON. Usłyszała kobiecy głos, który tłumaczył akurat w tej chwili, co robić z językiem duszącej się osoby.

– Niech mi pani pomoże. Błagam. Boję się, że zrobię jej krzywdę. Jest taka wątła.

W głowie Patrycji zapaliła się lampka, świeciła jasnym światłem. Na palcu mężczyzny nie znalazła obrączki. Uratuje jego siostrę. Będzie miał dług do spłacenia. Umówią się na kawę. A później… Później się zobaczy.

– Gdzie ona jest? – zapytała wyjątkowo rzeczowo, jak na siebie.

* * *

Dzwonek w telefonie wraz z włączoną wibracją gwałtownie wyrwał go ze snu. Zerwał się i sięgnął po aparat. Komisarz Stefański. Lubił gościa, ale telefony od niego oznaczały kłopoty, czyjąś śmierć.

Momentalnie rozbudzony, nim jeszcze odebrał połączenie, spojrzał na tarczę podświetlonego zegara. Piąta czterdzieści siedem. To coś poważnego – pomyślał.

– Dzień dobry, komisarzu.

– Spałeś? – głos po drugiej stronie aparatu oszczędził sobie powitań. Rozmówca wiedział, że Marek ma tendencję do zarywania całych nocy.

– Yyy, tak, ale już wstałem. – Patrząc na przebudzonego kocura, który oddawał się właśnie porannej toalecie, rozmyślał, jakie nieszczęście się wydarzyło i kogo tym razem spotkało. Próbował powstrzymać ziewanie. Czuł tępy ból tuż za lewym okiem.

– Marek, przyjedziesz… To pod Tanowem – w głosie gliniarza słychać było podenerwowanie.

– Tak, z chęcią pomogę, ale nie wsiądę za kółko. Wczoraj… yyy… wczoraj za dużo wypiłem.

– Przyślę po ciebie chłopaka. Będzie jechał z miasta, więc zdążysz się wyszykować. Pasuje?

– Tak.

Rzucił telefon na wymiętą pościel. Zatęsknił za czasami, kiedy matki zostawiały niemowlęta w wózkach pod sklepem, a dzieci chodziły same, pieszo do szkoły. Spojrzał na fotel, kot zniknął. Ustawił się pod drzwiami. Mężczyzna dźwignął się z posłania.

– Idź, ale obiad sam sobie dzisiaj zorganizujesz. – Zwierzak zastrzygł jeszcze uszami, przespacerował się po tarasie, a po chwili zniknął w pobliskich krzakach.

Zaczął przygotowywać się do wyjazdu. W pierwszej kolejności zapakował do torby notes i zestaw długopisów. Wziął szybki prysznic i już po dwudziestu minutach zagłębił się w wiklinowym fotelu na tarasie w oczekiwaniu na kierowcę. Nic, tylko ćwierkanie ptaków i szum wiatru w koronach wysokich drzew nad frontem podwórka. Rozkoszował się widokiem. Nad leśnym poszyciem wisiała metrowej grubości otulina mgły. Jezioro spowijał przejrzysty koc. Gładka tafla wody wyglądała jak świeżo wylana płyta stali. Zatopił się we własnych myślach, wciąż analizując sprawę, nad którą obecnie pracował. Za chwilę miała ulec przedawnieniu. Akta zdążyły się zakurzyć, pożółkły. Za główny element dowodowy służyły zdjęcia i nagrania. Nie mógł pojechać i jeszcze raz rzucić okiem na miejsce zbrodni. Ówczesne miejsce tragedii – łany zboża – znikło. Zaasfaltowano teren i stał tam teraz hipermarket.

Po jakimś czasie z oddali dotarł dźwięk silnika. Z pewnością nadjeżdżał policyjny kierowca, nikt inny nie zapuszczał się w te rejony, a tym bardziej o tej godzinie. Zszedł z tarasu, chcąc wyjść na przeciw, a tym samym nie zmuszać przybysza do późniejszego lawirowania między drzewami przy nawrotce. Stanął na środku wyjeżdżonej dróżki. W oddali migotały reflektory. Auto, podrygując na wyboistym terenie, zbliżało się powoli.

– Ale pan sobie miejsce do mieszkania znalazł – prychnął młody policjant odziany w źle dopasowany mundur.

– Dzień dobry – odparł spokojnie Marek, przyzwyczajony już do tego typu uwag. – Pan po mnie?

Młodzieniec wyjął z kieszeni zwinięty kawałek papieru. Złapał za jego dwa końce i przeczytał:

– Pan Marek Zalewski? Jak to pan, to się zgadza, ja po pana.

Droga minęła im na luźnej pogawędce. Nawet się nie obejrzeli, a już dojeżdżali na miejsce. Dało się słyszeć delikatne zawodzenie syren, tęskny udręczony dźwięk, który niósł się daleko w chłodny, wilgotny poranek.

Minęli jeszcze małą mieścinę, za którą napotkali pierwsze radiowozy z błyskającymi kogutami. Podjechali możliwie jak najbliżej. Zatrzymali się tuż przed niebiesko-białą wstęgą policyjnej taśmy. Marek wysiadł z nagrzanego auta. Od razu wpadł w zimne objęcia porannego powietrza. Jesień zbliżała się wielkimi krokami. Wyciągnął z kieszeni TELEFON. Komisarz odebrał po pierwszym sygnale:

– Stefański.

– Marek mówi. Jestem na miejscu.

– Gdzie dokładnie?

– Przy głównej ulicy, na końcu korowodu radiowozów.

– Zostań tam, już po ciebie idę.

Poczekał, aż kierowca wsiądzie do auta i rozejrzał się po okolicy. Czuł, jakby mgła wnikała przez skórę do jego krwi i oziębiała ciało. Pragnął tego chłodu – sprzyjał idealnemu spokojowi – chłodu, który błyskawicznie zamrozi wszystkie złe uczucia, wszystkie złe myśli. Wiedział, czego może spodziewać się na miejscu, poniekąd przygotował się na to. Za chwilę zobaczy ciało. Będzie musiał zagłębiać się w życie ofiary, żeby pomóc scharakteryzować i wytypować sprawcę. Dostanie do analizy setki dowodów, w tym materiałów pobranych z miejsca przestępstwa. A i tak szanse na dojście do celu, złapanie winnego nie będą wysokie. Zapłaci kolejnymi nieprzespanymi nocami, wyrzutami sumienia, że nie potrafi pracować na tyle szybko, aby przerwać łańcuch przestępstw.

* * *

Alicja

Wracała z porannej mszy. Czuła potrzebę, aby pójść do kościoła z samego rana i podziękować. Która dziewczyna by nie dziękowała za taki skarb? Poznali się na pielgrzymce. Już wtedy zaiskrzyło. Nie przeszkadzały dzielące ich kilometry. Ściągnął ją do siebie To już dwa lata. Za niespełna pół roku staną na ślubnym kobiercu i przed Bogiem przysięgną to, co już jest oczywiste. Że razem. Że miłość. Że oddanie. Na zawsze. Na Wojciecha czekała całe życie. Ze wszystkim na niego czekała. Owoc nie został jeszcze zerwany. Dojrzewał. W cieple i blasku palącego uczucia nabierał głębi i słodkiego smaku.

Na jasnych policzkach wykwitł rumieniec, efekt wspomnień wczorajszego wieczoru. Jeszcze teraz czuła gorące pocałunki, ciężar dłoni na piersi i twardość wzwiedzionej męskości. Drżał, on, dojrzały mężczyzna, kiedy zgłębiał palcami tajemnice jej krocza. Tak daleko jeszcze nigdy nie zaszli. Dlatego odczuwała radość. Wczorajsza rozkosz tylko spotęgowała uczucie, którym darzyła Wojciecha. Utwierdziła w przekonaniu, że on chce tego samego, co ona. Że ma te same priorytety, zasady, oczekiwania, plany na przyszłość.

Zachowanie czystości wiele ich kosztowało, ale żywiła szczerą nadzieję na szczęście i wiarę w sens swych postanowień. Czekali. A czekanie umilali sobie wieczornymi Przytulankami, jak zwykli nazywać momenty pełne uniesień i erotycznego napięcia.

I znów się zarumieniła, przywołując w pamięci aksamitną w dotyku skórę. Co za wstyd, prawie zrobiła mu krzywdę. Uciekł biodrami. Zaraz jednak wysunął je znowu do przodu i ciepłymi słowami, przez ściśnięte gardło zapewniał, że nic się nie stało. Instruował i kierował, mimo, że sam tajemnej wiedzy jeszcze nie posiadł. Świszczący oddech odbijał się od jej spoconej szyi, kiedy…

– Och przep… – nie dokończyła, gdyż mężczyzna już zdążył wejść jej w słowo.

– Proszę pani! Proszę pani! Niech mi pani pomoże. – Trząsł się, ledwo wypowiadając kolejne słowa. – Moja siostra. Ona potrzebuje pomocy. Proszę pani! Błagam.

– Spokojnie. Proszę powiedzieć, co się dzieje. – Próbowała uspokoić zdenerwowanego mężczyznę.

– Ale pomoże jej pani? Ona prawie nie oddycha.

Alicja przeraziła się nie na żarty. Uczucie zaskoczenia szybko ustąpiło. Pojawiła się świadomość konieczności pomocy bliźnim. Czyż nie o tym było na ostatnim kazaniu? Słowa Pana.

– Co to znaczy: nie oddycha? Gdzie ona jest? Niech pan mnie do niej zaprowadzi.

Ulga, jaką zobaczyła na twarzy obcego dała jej siły, aby stawić czoła wyzwaniu.

* * *

Jeszcze raz rozejrzał się po okolicy, szukając istotnych dla siebie informacji. Wszystko rozgrywało się opodal małej miejscowości. Do pierwszego domu mieli jakieś siedemset, osiemset metrów. Nieliczni gapie dotarli pewnie stamtąd. Na ich twarzach widniało zatroskanie i niedowierzanie. Również kilku umundurowanych strzegących wjazdu do lasu miało posępne miny. Sprawa wyglądała na poważną.

Spomiędzy drzew wyłoniła się postać komisarza. Poły płaszcza łopotały od lekkiego wiatru. Nie widać było śladu humoru na jego ściągniętej, brzydkiej twarzy. Miał mocno zbudowaną sylwetkę, co kontrastowało z niemal dziecięcą, lekko pyzatą fizjonomią. Widząc Marka, wygiął usta w dziwnym grymasie, namiastce uśmiechu zapewne. Nie pierwszy raz prosił profilera o pomoc. Miał bardzo pragmatyczne podejście do pracy. Chciał poznać każdy aspekt dochodzenia i dowiedzieć się jak najwięcej na temat mordercy.

– Dzięki, że przyjechałeś. Mamy tu istne urwanie głowy.

– Liczę, że na coś się przydam.

Stali chwilę w milczeniu, które przerwał policjant:

– Gwałtowna[i] śmierć kobiety – zaczął rzeczowo. – Ofiara między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia. Raczej na tle seksualnym.

– Raczej? – powtórzył za komisarzem Marek.

– Chodźmy. Jak zobaczysz, będziesz wiedział, o co mi chodzi.

Ruszyli. Kręta droga wiodła w głąb lasu, kończąc się małym parkingiem. Śledczy pobierali próbki gleby do badań porównawczych[ii]. Zapewne taką samą robotę wykonywali przy zwłokach, pobierając próbki do badań bezpośrednich[iii]. Specjaliści od traseologii wyszukiwali wszelkie ślady przemieszczania się ludzi, uwagę skupiali na odwzorowaniu śladów na powierzchni; odciskach, nawarstwianiu. Zazwyczaj do zdjęcia odcisków obuwia używa się odlewów gipsowych, ale tutaj, na piachu, posługiwano się silikonem. Na podstawie odcisku buta można określić kierunek i linię chodu, szerokość i długość kroku, kąt stawiania stopy. Na tej postawie ustala się płeć i wzrost osoby. Już przy głównej drodze zwrócił uwagę, że ślady są zdejmowane również z asfaltu za pomocą folii daktyloskopijnej.

Wchodzili w las. Wszędzie roiło się od policjantów w mundurach albo w kamizelkach odblaskowych, każdy był zajęty swoją robotą. Panowała dziwna cisza – tylu ludzi, a nikt ze sobą nie rozmawiał. Słyszał ciągły odgłos pracujących aparatów. Fotografuje się każdy centymetr ciała ofiary, zdrapuje warstwowo zabrudzenia i wykonuje kolejną serię zdjęć. Marek przez lata praktyki zdążył już zaznajomić się z procedurami. Fotografowie mieli za zadanie wykonać zdjęcia orientacyjne, ukazujące całe miejsce zdarzenia; sytuacyjne, przedstawiające obraz ciała i najbliższego otoczenia; fotografie śladów, przedmiotów i ich położenia – wszystkie oznaczone ponumerowanymi tabliczkami. Także fotografie fragmentaryczne, czyli uwieczniające poszczególne elementy miejsca zdarzenia, łącznie z taśmami mierniczymi i stalówkami wskazującymi wielkość danego dowodu. Na końcu należało zająć się fotografią szczegółową – tutaj aparat ustawiano tak, aby oś optyczna obiektywu znajdowała się w centralnej części śladu i była prostopadła do jego płaszczyzny. To na tych zdjęciach widać dokładnie obrażenia, obwód ran. To widok tych fotografii prześladował go najczęściej.

Podczas pracy na miejscu znalezienia zwłok pobiera się próbki płynów fizjologicznych, brud zza paznokci, włosy łonowe. Wszystko pakuje się, aby później wysłać do laboratorium. Jednak obowiązkowo każdy taki zabieg należy sfotografować. Grunt, buty policjantów wraz z podeszwami. Zdjęcia ciała jeszcze przed jakimikolwiek oględzinami mogą mieć bardzo duże znaczenie. Nigdy nie da się odtworzyć scenerii, która panowała w dniu morderstwa. W czasie poszukiwań zostaje usunięte poszycie, trawa, listowie.

Dostrzegł ją, ukrytą za kilkoma sylwetkami mężczyzn pracujących wokół, przykrytą naniesioną niedbale ziemią. Kilka liści na ciele dopełniało smutnego widoku. Jedno kolano podciągnięte ku piersiom. Od pasa w dół obnażona. Ściągnięte spodnie, których jedna nogawka wciąż tkwiła na lewej nodze obutej w brązowy botek, odsłaniały pośladki i zmasakrowane krocze. Bluzkę w odcieniu granatu wraz ze stanikiem miała zepchniętą nad piersi. Pierwsze znalazły ją owady, ale brakowało kawałka prawej stopy – dzikie zwierzęta, jak również psy, bo przecież nie znajdowali się głęboko w lesie, a jedynie na jego obrzeżu, mogły dokonać uszczerbku.

Każda rana przyciąga muchy. Na tej podstawie patolog sądowy może określić, czy denat został raniony przed śmiercią. Owady z upodobaniem moszczą się w wilgotnych zagłębieniach. W pierwszej kolejności lokują się w oczodołach, nozdrzach, małżowinach i ranach. W dzisiejszym przypadku nie była to tylko kwestia odsłoniętego sromu.

– Czy…? – Marek mimo doświadczenia i rutyny nie mógł wyartykułować pytania.

– Tak – jakby czytając w jego myślach, odparł komisarz. – Wycięto narządy rozrodcze, ściślej mówiąc okaleczono całe krocze, wycięto wargi sromowe, dokonano nacięcia krocza i usunięto znaczną część kanału rozrodczego.

Profiler chciał odwrócić głowę, dać dziewczynie intymność, która została odebrana w tak bestialski sposób, profesjonalizm jednak wziął górę.

– Jaki jest PMI[iv]? – zapytał rzeczowo, otrząsając się z chwilowej zadumy.

– Według medyka sądowego jakieś cztery do pięciu dni.

– Te muchy mnie niepokoją.

– Wszystkiego się dowiemy, jak zabiorą dziewczynę, na razie nie chciałem nic ruszać, póki nie przyjedziesz. Co ci konkretnie nie pasuje?

– Specjalista wypowie się bardziej konkretnie, ja tylko liznąłem temat, ale mamy tutaj rozkład zróżnicowany. Co innego mówią zwłoki, a co innego owady.

– Dzisiaj wyślemy wszystkie niezbędne materiały do laboratorium. Część wyników będzie gotowa za dwa dni.

Zbliżyli się do ciała. Jego układ wskazywał, że nie zostało rzucone, lecz starannie ułożone. Niegdyś biała bielizna leżała cztery metry dalej, to dało Markowi sporo do myślenia. Szeroko rozłożone ręce spoczywały swobodnie na ziemi. Na szyi dostrzegł kolejne skupisko owadów. Dziewczynę z pewnością duszono. Być może sprawca pozostawił rany od paznokci. Spojrzał raz jeszcze na odsłonięte krocze. Powiększony otwór odbytu zdradzał intencje sprawcy.

– No to mamy pewność, co do seksualnego TŁA napaści – powiedział cicho.

– Wiedziałem, że zauważysz. – Komisarz kiwnął z uznaniem głową. W tym samym momencie TELEFON w kieszeni Stefańskiego rozdzwonił się donośnie.

– Przepraszam, muszę odebrać. Rozejrzyj się po swojemu – powiedział policjant i odszedł na bok.

Psycholog kiwnął głową.

– Są ślady krwi? – zapytał młodego śledczego, który badał mikroślady wokół zwłok.

– Nic. Zrobiliśmy testy paskowe[v] wokół i nic nie znaleźliśmy.

Zabił ją w innym miejscu – pomyślał Marek.

– A ślady spermy?

– Też użyliśmy pasków, ale w tym przypadku ciężko powiedzieć. Fosfatazy[vi] nie wykryliśmy, ale wyniki mogą być niemiarodajne, bo cholernie dużo ziemi wokół. W ogóle to mało śladów dowodowych znaleźliśmy.

Pytał jeszcze przez chwilę o inne fakty.

– Dzięki za informacje. – Wyjął notes i zaczął sporządzać pierwsze notatki. Na analizę przyjdzie czas później, teraz musiał odnotować każdy szczegół.

Nagle, gdzieś za plecami, rozległ się krzyk Stefańskiego:

– Co ty, kurwa, robisz? Brakuje nam tu jeszcze kontaminacji[vii]. Chcesz żeby w nocy wyciągnęli cię z łóżka w gaciach i doprowadzili skutego na posterunek?

Marek szybko się odwrócił. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak jeden z policjantów zapina rozporek. Nie dziwił się złości komisarza, który właśnie podchodził do niego zamaszystym krokiem.

– Specjaliści jeszcze chwilę popracują przy glebie pod zwłokami, a chłopaki będą wciąż szukać jakichkolwiek śladów wokół. Załatwić ci transport?

– Wolałbym jeszcze zostać.

– W porządku. Ściągam ekipę, czekają przy drodze.

Nie minęło dziesięć minut i przy denatce pojawiły się nosze oraz czarny worek. Zwłoki należało możliwie jak najdelikatniej przenieść. Ledwo zostało ruszone, kiedy pracownicy medycyny sądowej jęli krzyczeć jeden przez drugiego:

– Komisarzu! Mamy coś!

Wszyscy zamarli na kilka sekund. Rzeczywiście, spod zwłok wystawał fragment białej kartki.

– Niczego nie ruszać! – zareagował Marek. – Niech ktoś sfotografuje jej plecy.

Od razu pojawił się technik kryminalistyczny z aparatem w ręku. Mężczyźni trzymający dziewczynę przesunęli się nieznacznie w bok, odstępując od miejsca, w którym była ułożona. Facet ze sprzętem wykonał kilka pośpiesznych pstryknięć. Psycholog skupił jednak wzrok na, jak się okazało, zalaminowanym białym kartoniku, na którym pyszniła się wielka, wytłuszczona czarnym drukiem trójka.

– Co to, kurwa, jest? – zapytał Stefański, który stanął tuż przy Marku.

– Chyba mamy do czynienia z seryjniakiem – rzucił ten niepewnie.

– Zajebiście, tego mi tylko brakowało – skwitował komisarz.

Po kolejnej godzinie, kiedy dziewczyna jechała już do patologa i pierwszy harmider trochę przycichł, spomiędzy drzew ponownie wyłonił się Stefański.

– I co, jakieś wnioski?

– Tak i to sporo, ale muszę to na spokojnie poskładać.

– Będę wdzięczny za pomoc. – Przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy. – Dobrze się czujesz, blady jakiś jesteś.

– Wszystko w porządku – odparł zmieszany. – Wczoraj chyba za dużo wypiłem.

– Acha. Sam mam ochotę urżnąć się do nieprzytomności, zwłaszcza dzisiaj, ale zbyt dużo roboty przede mną. To co? Każę któremuś z chłopaków odwieźć cię do domu?

– Byłbym zobowiązany. – Marek uśmiechnął się blado.

– Będziemy w kontakcie, ile potrzebujesz czasu? – Skierowali się ku głównej drodze.

– Wiesz, że zwykle potrzebuję około tygodnia, ale zdaję sobie sprawę, że ta trójka nas ponagla. Nie mamy tyle czasu.

– Myślisz, że sprawca znowu uderzy?

– Z pewnością. Sposób, w jaki potraktował ofiarę, ułożenie ciała, wszystkie elementy, mówią nam, że to nie pierwszy raz, kiedy zabił. Podejrzewam, że poprzednie zwłoki ukrył zbyt dokładnie. Jestem przekonany, że śledzi nagłówki gazet. Zaniepokoił go fakt, że nie znaleźliście poprzednich ofiar. Ten kartonik miał dać nam do zrozumienia, że już zabijał. Do tego dochodzi jego osobista przyjemność i satysfakcja, ale to opiszę we wnioskach i profilu mordercy.

– A co z tymi narządami – zająknął się policjant – fragmentami ciała, które zniknęły?

– Cóż, możemy przypuszczać na podstawie zadanych obrażeń, że to właśnie sprawca zabrał je ze sobą. Nie sądzę, żeby tyle się natrudził i zostawił wycięte fragmenty obok na pożarcie przez zwierzęta. Wątpię, aby tak dokładnie przeprowadzone cięcie nie skutkowało zabraniem trofeum.

– Jesteś pewny, że mówimy o trofeum? – zasępił się Stefański.

– Tak, niestety. Właśnie z tym mamy do czynienia. Pytałem śledczego o ślady krwi. Powiedział, że nic nie znaleźli. W chwili, kiedy nastąpiło cięcie, denatka już nie żyła, jednak jakieś ślady powinny zostać. Zabił ją w innym miejscu.

– Wiem, te liczne małe zadrapania mogą świadczyć, że ciało było ciągnięte.

– Właśnie. Do tego zauważ, że nie starał się bardzo ukryć zwłok. Ta prowizorycznie naniesiona ziemia. Zna teren, wie, że ludzie tu przychodzą, liczył, że ktoś ją znajdzie. A właśnie – przypomniał sobie nagle – nie zapytałem wcześniej, kto zgłosił sprawę?

– Jakiś facet z pobliskiej wioski. Przesłuchaliśmy go pobieżnie tu na miejscu. Potem zabrali go na posterunek. Trzeba będzie sprawdzić stenogramy z przesłuchania.

– Czy w razie potrzeby będę mógł z nim porozmawiać?

– Jasne, rób, co uważasz za stosowne, tylko wcześniej zadzwoń, żebym wszystko dograł. – Stefański nabrał głęboko powietrza. – Musimy dorwać tego skurwiela, zanim skrzywdzi kolejną kobietę. Właśnie, sprawcą na pewno jest mężczyzna? Wiesz, wolę się upewnić, nie chcę niczego przeoczyć.

– Na dziewięćdziesiąt procent tak. Sprawca był silny, to na pewno. Zabicie, przetransportowanie zwłok, w końcu doniesienie ich w głąb lasu wymagało nie lada krzepy. Do tego, co ważne, analna penetracja. Owszem, mogła zostać dokonana za pomocą jakiegoś narzędzia, ale kobiety nie stosują takich metod.

– Rozumiem. – Oficer policji zdjął okulary i potarł powieki. – Wiem, że przed tobą sporo pracy. Ale czy możesz w miarę szybko dostarczyć pierwszy opis? Jeżeli rzeczywiście mamy do czynienia z seryjniakiem, to nie chcę nawet myśleć, jakie piekło medialne rozpęta się nad tą sprawą. A póki nie będę czegoś miał, nie będę miał o czym gadać z pismakami. Twój profil sprawcy będzie już jakimś punktem zaczepienia.

– Wiem, zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. Przysiądę dzisiaj i postaram się zrobić wstępny profil.

* * *

Olga

Czuła się zmęczona. Tak bardzo zmęczona. Sunęła po chodniku jak zjawa. Przydeptane botki, stare palto, włosy spięte w niechlujny kok, twarz bez makijażu, zgarbione ramiona. Zapadła się w sobie. Nikt nie byłby w stanie rozpoznać w niej Damessy. Pseudonim wymyślony naprędce. W miejscu, w którym pracowała wszyscy zwracali się do niej w ten sposób. Kabaret był jej potrzebny, na początku fascynował, uwodził, pozwalał żyć na odpowiednim poziomie. A teraz… Wszystko przestało się liczyć.

Dwa przeciwstawne uczucia uderzyły w nią z wielką siłą. Kto by się spodziewał, że w końcu znajdzie miłość życia. I to za pieniądze. Klient, jak każdy inny. Bez specjalnych wymagań. Często do niej przychodził. Rżnął, posuwał i pierdolił. Miał w sobie coś, co wyzwalało w niej uczucia, które w pracy spychała w głąb siebie. Może i nie był urodziwy. Ale co z tego – pytała samą siebie. Uroda to nie wszystko.

Tym bardziej teraz… Choroba. Zawsze okaz zdrowia. Obchodziła się bez wizyt u lekarzy. Może właśnie przez to umknęło to co najważniejsze. Profilaktyka – to słowo bolało. Było jak drzazga wbita głęboko w ciało. On pocieszał. Zapewniał, że kocha. Że razem przez to przejdą. Rzuci robotę. Zamieszkają razem i wszystko się jakoś ułoży. To przecież łagodny guzek – pocieszał. Dzwonił rano i proponował swoje towarzystwo w wyprawie do szpitala. Odmówiła, sama nie wiedząc czemu.

Może się bała, że się rozklei. Nie znosiła siebie słabej, odsłaniającej swe słabostki. Ale czy nie na tym polega miłość? Czy…

– Cholera! Uważałby pan, gdzie idzie – krzyknęła, kiedy jakiś mężczyzna zagrodził jej drogę.

– Tak. Już to zrobiłem. Za ile będziecie? Ona nie wytrzyma tak długo – zawalidroga prawie krzyczał do TELEFONU.

– Przynajmniej by pan przeprosił – fuknęła zeźlona.

– Pomoże mi pani? Karetka już jedzie.

Rozglądnęła się niepewnie. Na ulicy toczyło się normalne życie. Żadnego wypadku, niczego niezwykłego.

– Ale co się stało?

– Moja siostra. Ona jest chora, wie pani, porażenie mózgowe. Dusi się, a ja nie potrafię jej pomóc. Błagam panią. Wygląda pani na taką dobrą osobę. Na pewno ma pani dzieci i rozumie, że…

Nie słyszała, co mówił dalej. Dzieci. Aborcja, której dokonała, ciążyła jej wielkim brzemieniem. Wyrzuty sumienia podgryzały świadomość zbyt często. Tłumaczyła sobie, że to konieczne, że inaczej nie może postąpić. To nie był dobry moment na niańczenie dziecka. Zabiła je. Z kaprysu. Z chęci wygodnego życia. Bo była głupia.

– Proszę pani, szybko, ona…

– Gdzie ona jest? Zaprowadź mnie do niej.

* * *

Wysiadając z radiowozu, rzucił suche podziękowania i czym prędzej skierował się do domu. Łowca nie wyszedł mu naprzeciw, pewnie wziął sobie do serca uwagę odnośnie braku obiadu.

Praca przy oględzinach zwłok zajęła dobre pół dnia, sam powinien coś przekąsić, ale przebieg poranka odebrał mu jego legendarny apetyt. Wszedł na werandę i rzucił torbę na fotel. W domu wyjął z lodówki piwo, szybko jednak odstawił je z powrotem. Miast tego wydobył butelkę wody i wyszedł ponownie na taras.

Nadeszło, tak dobrze mu znane, uczucie pustki nieodmiennie towarzyszące nowym sprawom. Zawsze pojawiało się, gdy próbował odtworzyć przerażenie ofiary i satysfakcję sprawcy, który popełnił morderstwo. Mimo doświadczenia i lat praktyki, nie mógł przechodzić spokojnie, obojętnie obok brutalnych mordów. Za każdym razem zostawiał cząstkę siebie samego na miejscu zbrodni.

Rozłożył sporządzone notatki. Na tym etapie trudno stwierdzić, które szczegóły są istotne, na razie po prostu gromadził wszystkie informacje, by później oddzielić ziarna od plew. Rozpoczynając pracę, ponownie zatęsknił za czasami, kiedy zbrodnia była po coś, a nie tylko w imię zabawy czy spełnienia fantazji.

Nietypowo dla siebie i swych przyzwyczajeń, zaczął od końca – skupił się na domniemaniu o seryjności. Kartonik schowany pod ciałem dużo mówił o sprawcy. Należało pamiętać, że osoba odbierająca życie innym to często Jan Kowalski. Jego upodobania ukryte są za gładkim uśmiechem, nie nosi ich jak blizny, czy tatuażu. To często szary człowiek, który gdzieś PRACUJE, gdzieś mieszka, a może w tej właśnie chwili wznosi toast w jednym z miejskich klubów.

Polskie służby nie mają w zwyczaju, czy też w tradycji, łączenia ze sobą morderstw rozłożonych w czasie. Do tego, żeby mówić o seryjności, zbrodnie muszą zostać dokonane niezależnie, w różnych miejscach. Póki nie odnajdą dwóch poprzednich ciał, bo nie miał wątpliwości, że takowe gdzieś na nich czekały, musiał ostrożnie wysnuwać wnioski. Wielokrotny morderca to nie osoba, która wybija w pień całą swą rodzinę czy uczestników nudnej imprezy.

Zbrodniarz, o ile jest inteligentny, uczy się, modyfikuje kolejne przestępstwo, jego efektywność rośnie, a tym samym wzmaga się odczuwana przyjemność.

Na podstawie ciała blondynki i zebranych śladów ciężko określić M.O.[viii]– nie miał z czym porównać wyboru ofiar, miejsca pozostawienia zwłok, ułożenia ciała. NN[ix] miała dać do zrozumienia, że złoczyńca pragnie być podziwiany, może ta chęć dopiero narastała i dlatego zwłoki pierwszych kobiet były lepiej ukryte.

Satysfakcję równą tej ze współżycia, trudno jest osiągnąć w inny sposób. Przestępcy seksualni, z różnych powodów, szukają spełnienia na drodze przestępczej. Próbują zaspokajać swoje żądze poprzez użycie przemocy. Będzie się onanizował na wspomnienie morderstwa. Będzie myślał: „Mogłem to zrobić lepiej”. Każdy pierwszy raz jest fascynujący. Kolejna ofiara, bo Marek nie miał wątpliwości, że takowa będzie, o ile policja nie zdoła ująć mordercy, może być jeszcze bardziej okaleczona, pozbawiona już nie tylko skrawka ciała, ale zupełnie rozczłonkowana.

Odpowiedzialność przytłaczała profilera. Wszystko było ważne. Każdy element mówił coś o zbrodniarzu. Gdyby coś przeoczył, rozwiązanie sprawy opóźniłoby się już na starcie.

Żeby poznać i opisać napastnika, Marek próbował sięgać do jego umysłu, patrzył na świat jego oczami, słuchał jego uszami, nawet jeżeli oznaczało to oglądanie śmierci przerażonej młodej kobiety. Oprawca znęcał się nad nią, gwałcił, a w końcu zabił, w ustronnym, bezpiecznym dla niego miejscu, gdzie mógł spokojnie spełniać swoje fantazje, obnażać się, podejmować próby stosunku. Mężczyźni reagują na szerokie spektrum bodźców. Dlatego erotyczna, standardowa golizna, która kilka lat temu wyzierała z górnych półek na stojakach w kioskach, ustąpiła miejsca wyrafinowanej ofercie wydawnictw pornograficznych. Strony internetowe zarabiały na prezentowaniu perwersyjnych praktyk krocie.

Ponownie wrócił myślami do dzisiejszego poranka, obrazy przewijały się w głowie. Policjanci mówili „co za szaleniec”. Nie mógł się z nimi zgodzić. Ślady na ciele nie nosiły znamion braku kontroli, ciosów na oślep. Niektórzy czerpią przyjemność z układania scenariuszy, inni ze śmierci, a morderca blondynki również z okaleczenia. Można powiedzieć, że tego typu zbrodnie należą do najokrutniejszych przestępstw na tle seksualnym, gdyż największe obrażenia mieściły się w okolicy sromu. To raczej nie typowy sadysta, który trzyma swą ofiarę długo w niewoli i napawa się jej strachem i zadawaniem bólu. Wyniki analiz, kiedy dziewczyna zaginęła, stanowić będą wyjaśnienie tej kwestii. Patolog miał się wypowiedzieć, czy rany nosiły ślady zażyciowości[x], jak również ustalić powód zgonu – czy był wynikiem urazu czynnego[xi], czy może biernego[xii]. Ślady na kolanach, na które zwrócił uwagę, świadczyły, że klęczała przed swym katem, stała się tym samym kobietą z wizji i fantazji, całkowicie poniżoną, zdominowaną.

Korzenie zwyrodnialstwa tkwią już w wieku dziecięcym. Złoczyńca właśnie z tego okresu rozwojowego wyniósł inny ZBIÓR wartości niż zwykli ludzie. Sprawiał problemy i był ofiarą problemów innych osób. Był również ofiarą i sprawcą przemocy. W ten sposób nauczył się rozwiązywać problemy. Za pomocą agresji, która narastała, zacieśniała się jak metalowa obręcz na głowie. Po rozładowaniu napięcia następowała ulga. Z każdym kolejnym upustem emocji, coraz krótsza. „Jesteśmy produktem własnej przeszłości” – pomyślał mężczyzna.

Dla wielokrotnego mordercy, nie tylko wygląd ma znaczenie. Również to, jak ofiara się ubiera, mówi, porusza. Poluje tam, gdzie jest wysokie prawdopodobieństwo znalezienia „kandydatki”. Musi zatem znać przestrzeń, po której się porusza i musi umieć zastawić pułapkę, mieć wiarygodną przynętę, historyjkę. W umyśle sprawcy istnieje mapa mentalna otoczenia. Zawiera ona przestrzenne odzwierciedlenie środowiska wraz z przypisanym do niego ładunkiem emocjonalnym. Pewnie nie zabija w okolicy swego miejsca zamieszkania, co pozwala na wytyczenie strefy buforowej[xiii]. Skoro natomiast nie zabił swej ofiary w miejscu znalezienia zwłok, kluczową sprawą stało się, gdzie tego dokonał. Trzeba odkryć jego upodobania emocjonalne i psychofizyczne cechy osobowości, które ciężko określić na podstawie zwłok, o których nic nie wiadomo.

Przed profilerem stało nie lada wyzwanie – należało zbadać naturę wykroczenia, na którą składały się trzy elementy: zachowanie ofiary i przyzwyczajenia mordercy zanim nastąpił atak; rozwój wydarzeń w trakcie napadu, w trakcie gwałtu i morderstwa; oraz sposób postępowania agresora już po dokonaniu zbrodni. Najważniejsze źródło informacji stanowiło ciało blondynki.

Odsunął od siebie notatki. Ból głowy doskwierał coraz intensywniej. Ściemniało się. Zajęty pracą nie czuł nawet chłodu jesiennego wieczoru. Postanowił przekąsić coś na szybko i zdrzemnąć się przynajmniej godzinkę. Bez większego apetytu zjadł odgrzewaną, kupną lasagne. W ubraniu ułożył się na łóżku, uprzednio zostawiając uchylone okno na wypadek, gdyby kocur postanowił wrócić wcześniej, niż miał w zwyczaju. Czuł jak ogarnia go senność i ogromne zmęczenie. Pomyślał o blondynce i o jej potencjalnej rodzinie. Nie mógł im oddać ukochanej. Nie mógł przywrócić im szczęścia; sprawić, by ich życie, kimkolwiek byli, było takie jak kiedyś. Ale mógł dać im prawdę. Wtedy odzyskają wolność, a gdy skończą już opłakiwać zmarłą, będą mogli żyć na nowo.

Obrazy z dnia, wspomnienie widoku zwłok, przewijały się pod powiekami. Naturalnym było odczuwanie wstrętu do zbrodniarza i potępienie jego czynu. Marek jednak starał się zachować obiektywizm. Nie ulegał stereotypom, nie wyrabiał sobie negatywnej opinii o sprawcy. Lata pracy nauczyły go powściągliwości. Skupiał się na faktach, a nie na odczuwanych emocjach.

„Kiedy tylko wstanę, zadzwonię do Stefańskiego” – pomyślał. Kiedyś próbowano po prostu zrozumieć, z kim śledczy mają do czynienia, kim jest morderca. Komisarz doceniał pracę Marka. Wiedział, że nie tylko o charakterystykę sprawcy chodzi, ale także o możliwość przewidywania, jakie będą jego dalsze poczynania. Za takie podejście lubił policjanta.

* * *

Marta

Miała dosyć swego nudnego życia. Pragnęła odmienności, porywu serca. A nader wszystko, bliskości mężczyzny, seksu. Ten przez kamerkę nie spełniał jej oczekiwań. Początkowa fala uniesień dawno rozbiła się o brzeg rzeczywistości. Przyszedł w końcu czas, aby wirtualne życie przenieść do realnej alkowy. Poczuć pod palcami delikatną skórę prącia, a nie tylko mówić o tym, jak mogłoby być wspaniale. Dosyć słownych opisów, występów niczym gwiazda porno. Nie będzie przebieranek, fikuśnych fatałaszków. Będzie prawdziwa ona. Prawdziwy on. Prawdziwy seks. W końcu to poczuje. Wczoraj skończyli z tym definitywnie. To on zaproponował spotkanie. Marta się bała. Bała się odrzucenia, wyśmiania, wykorzystania, emocjonalnego odsłonięcia. Chciała, ale nie proponowała.

Wiatr tarmosił finezyjnie upięty kok z blond loków. Uniosła dłoń, by schować niesforny kosmyk i poczuła siebie. Rano, w trakcie przygotowań do wyjścia, dotykała swej brazylijskiej koleżanki. To Tadzik wymyślił określenie na jej dolny przedziałek. I proszę – pomyślała – kolejne powiedzonko zaczerpnięte od boga seksu, jak zwykł nazywać siebie samego. Trzeba przyznać, że ego miał spore. Zresztą, nie tylko ego.

Przez blisko pół roku wysłuchiwała jego stanowczego głosu, kiedy kazał wkładać palce pomiędzy lepkie wargi. Dzisiaj słuchawkowy głos, często rwany przez słabe łącze, miał nabrać realności.

Rano, podczas porannej przebieżki, dała z siebie wszystko, ze złudną nadzieją, że zdoła w jeden poranek zrzucić przynajmniej kilogram. Miała obsesję na punkcie swojej, skądinąd zadbanej sylwetki. Tadzik niejednokrotnie komplementował zgrabne i gibkie ciało.

– O cholera – wymsknęło się Marcie, kiedy niespodziewanie wpadła na umięśnioną, męską klatkę piersiową. – Nic panu nie jest? – Odruchowo wyciągnęła dłoń, aby podtrzymać nieznajomego. – Ejże, niech się pan w końcu odezwie.

W głosie dziewczyny dało się słyszeć lekką nutkę irytacji, ale i niepokoju. Facet ledwo łapał powietrze, oczy szkliły się od łez. „Może na coś choruje” – pomyślała.

– Moja siostra. Ona – łapał gwałtownie powietrze, jakby właśnie pobił rekord w biegu na setkę – dusi się. Potrzebujemy pomocy.

– Co się dzieje? Gdzie ona jest? – Zawsze była impulsywna. Działała pod wpływem chwili.

 


[i] Śmierć gwałtowna – termin używany w medycynie sądowej. Może oznaczać śmierć samobójczą, zbrodniczą, lub w wyniku wypadku.

[ii] Badania pośrednie – PORÓWNANIE próbek z otoczenia i próbek pobranych z ciała.

[iii] Badania bezpośrednie – pobranie próbek z ciała ofiary, jak i z odzieży. Na ich podstawie można wnioskować, gdzie wcześniej przebywało ciało.

[iv] PMI – postmort interval – na podstawie zmian w ciele denata ustala się ile czasu upłynęło od jego zgonu.

[v] Test paskowe – testy paskowe, które po zetknięciu z krwią barwią się na zielony kolor.

[vi] Fosfataza – enzym zawarty w spermie, również w wydzielinie z pochwy. Jest to antygen prostaty, który może świadczyć o nasieniu.

[vii] Kontaminacja – naniesienie obcego DNA.

[viii] M.O. – modus operandi – sposób działania.

[ix] NN – w terminologii prawniczej skrót, który tłumaczy się jako „nazwisko nieznane”.

[x] Zażyciowość – pojęcie określające, że obrażenia powstały przed śmiercią.

[xi] Uraz czynny – czyli zadany narzędziem trzymanym w ręku, rzuconym itp.

[xii] Uraz bierny – powstały w wyniku na przykład upadku na twardą powierzchnię.

[xiii] Strefa buforowa – odległość od miejsca znalezienia ofiary, według znanych statystyk jest to od pięciu do trzynastu kilometrów.

 

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Strasznie się cieszę, że ten thriller wraca na łamy Najlepszej Erotyki. A żeby się nie powtarzać, zacytuję swój komentarz spod premiery „Profilera” z 18 listopada 2014 roku:

„Dobry wieczór,

jako że nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu, pozwolę go sobie zareklamować. Miałem już przyjemność przeczytania całości „Profilera” (kolejne części pojawią się tutaj w środę piątek) i uznałem go za doskonałą minipowieść, którą należy gorąco polecić wszystkim miłośnikom kryminału i dramatu psychologicznego. Naprawdę warto!

Kenaarf udało się stworzyć przekonującą historię seryjnego mordercy oraz policyjnych ekspertów, którzy ruszają za nim w pościg… właściwie „pościg” nie jest nawet najlepszym słowem, bo większość ich pracy polega na badaniu śladów, analizowaniu każdego aspektu zbrodni, budowie portretów psychologicznych… ujęcie sprawcy jest jedynie zwieńczeniem złożonego procesu, w trakcie którego jego osobowość jest rozbijana na najdrobniejsze elementy i badana jakby pod szkłem powiększającym. Tym właśnie zajmuje się tytułowy bohater – łowca psychicznych patologii, wędrowiec po mrocznych zakamarkach cudzych dusz.

Bez wątpienia Autorka odrobiła pracę domową i zapoznała się z tajnikami kryminalistyki (wraz z licznymi technikami śledczymi) i kryminologii (zwłaszcza w jej psychologicznym aspekcie). Otrzymujemy więc opowieść nie tylko interesującą, ale też realistyczną. Przejdziemy przez kolejne etapy śledztwa, mające doprowadzić do ustalenia tożsamości mordercy. Czy się to uda? Tego oczywiście nie zdradzę. Na pewno jednak warto ruszyć w ślad za Profilerem.

Gdzie w tym wszystkim erotyka? Spokojnie, i jej nie zabraknie. Łowcy zabójców być może nie są dobrym materiałem na mężów (czy żony), ale czasem muszą znaleźć odskocznię od pochłaniających ich, wyczerpujących fizycznie i psychicznie śledztw… No i jest jeszcze morderca. Oryginalny, rzadko można takiego spotkać na kartach powieści czy w filmach. Z pewnością niejedno w nim Was zaskoczy.

Tak więc zachęcam do lektury, jednocześnie trochę zazdroszcząc, że dopiero macie ją przed sobą. Jeśli o mnie chodzi, planuję rychłą powtórkę „Profilera”. Tym razem nie zaskoczy mnie fabuła, będę więc mógł się skupić na innych elementach tej opowieści. Jest ona bowiem zbyt bogata, by za jednym czytaniem skosztować wszystkich przysmaków.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.”

Ciekawe czy będzie ciąg dalszy

Będzie 🙂

Napisz komentarz