Milioner (banshee)  4.67/5 (12)

19 min. czytania

Źródło: Pixabay

Poniższe opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane na łamach portalu Dobra Erotyka.

Wiodłem sobie zdrowe i spokojne życie, jako leśniczy w jednej z prawie ostatnich dziewiczych puszcz. Miałem sporą leśniczówkę na końcu malowniczej wsi, służbowy samochód terenowy na darmową benzynę, codzienne zdrowe spacery po lesie, stosunkowo niewiele problemów z kłusownikami i złodziejami drewna… Od czasu do czasu coś sobie odstrzeliłem na własne skromne potrzeby, Wojciechowa wysprzątała mi raz albo dwa na tydzień domek, oprała, oprasowała; czasami przysyłała córkę, jeśli sama nie mogła. Jestem zdrowym, przystojnym chłopem, to od czasu do czasu obie chętnie godziły się na usługi ponadplanowe – wszak mojej byłej znudziło się życie na zadupiu. Dla mnie mieszkanie w takim miejscu było praktycznie szczytem marzeń, a jeśli w dodatku niczego mi nie brakowało… Żyć, nie umierać.

I komu to przeszkadzało?

Sam, chociaż nieświadomie, sobie to zrobiłem. Była spora kumulacja w dużego lotka, więc będąc po zakupy w wiejskim sklepiku zaszalałem za dwie dychy i kazałem Marynce, żeby mi dała kupon na chybił-trafił. Potem całkiem o nim zapomniałem.

Dzień po losowaniu przejeżdżałem przez wieś i od razu zobaczyłem, że coś się musiało stać. Ludzi mnóstwo na ulicy przed sklepem – jak nigdy, wszyscy stoją w grupkach i zawzięcie dyskutują. Stanąłem.

– Przemek, co się stało? – zaczepiłem mojego pomocnika, właściwie pracował tylko u mnie.

– To nie wiecie, Cezary, że ktoś od nas wygrał całą kumulację? Wczoraj w Polsacie pan Toto powiedział że szóstka była tylko w naszej wsi, to stoimy i czekamy. Może przyjdzie do Marynki się upewnić, albo pochwalić. Ciekawe kto to?

– Ciekawe – zgodziłem się i ruszyłem do nadleśnictwa w sąsiednim miasteczku. Ze sto metrów dalej przypomniałem sobie, że przecież też kupiłem kupon u Marynki. Stanąłem pod kioskiem i kupiłem gazetę z wynikami losowania, postanawiając, że sprawdzę jak wrócę.

Dopiero wieczorem mogłem wrócić do sprawy. Siadłem wygodnie nad szklaneczką, zapaliłem lampę i sprawdzam. W trzecim zakładzie mam trzy pierwsze liczby, czwarta też prawidłowa, oblało mnie gorąco… dwie następne też takie jak w gazecie… Wypadła mi z ręki, jednym łykiem opróżniłem szklaneczkę. Podniosłem gazetę szybkim ruchem z podłogi, żeby upewnić się co do sumy… Taaak, jestem milionerem, wielokrotnym milionerem…

Co tu zrobić, co tu zrobić? – myślałem gorączkowo… Nie mogę się przed wsią przyznać, bo nie dadzą mi spokoju… Zrealizować kupon można na długo po losowaniu, więc mam czas… Trzeba przeczekać gorączkę we wsi, potem zobaczymy…

Postanowienie postanowieniem, ale trudno w tej sytuacji zachowywać się normalnie. Z całych sił starałem się być taki jak zawsze, ale i tak wytrzymałem tylko jedenaście dni. Pojechałem do niedalekiego miasta wojewódzkiego, żeby w tamtejszym oddziale odebrać nagrodę. Z duszą na ramieniu podszedłem do okienka z ładniutką panienką i powiedziałem cicho:

– Chciałbym zrealizować kupon z dużego lotka – panienka obcięła uważnie moją twarz.

– Mogę go zobaczyć? Muszę sprawdzić – dodała wyjaśniająco. Wrzuciła go do lottomatu obok biurka i po paru sekundach patrzyła już na mnie szeroko rozwartymi oczami. Wręczyła mi bez słowa wydruk i zrobiła następny.

– Proszę za mną do kierowniczki – powiedziała lekko drżącym głosem. Przeszedłem za nią całą długą halę z biurkami, oglądając ruchliwą i bardzo kształtną pupkę. Jola – jak wyczytałem wcześniej na identyfikatorze, była malutką i bardzo zgrabną dziewczyną. Zapukała do jakichś drzwi, przepuściła mnie w nich i wsunęła się za mną.

– Pani kierowniczko, ten pan chce odebrać wygraną – położyła przed zwierzchniczką kupon z wydrukiem.

– Dziękuję, pani Jolu –kiedy spojrzała na to co ma przed sobą, aż ją podrzuciło. – To bardzo wysoka suma, zdaje pan sobie sprawę, że nie będziemy mogli wypłacić jej w gotówce… przynajmniej nie dzisiaj – ta około czterdziestoletnia, zadbana kobieta z natężeniem wpatrywała mi się w oczy.

Jadąc tu nie myślałem że wrócę do domu z walizkami setek i dwusetek…

– A jakie mam możliwości, żeby dziś zakończyć całą sprawę? – spytałem.

– Jakąś niewielką w stosunku do całości sumę możemy wypłacić panu teraz, a resztę przelewem na konto… albo konta. Mamy tu oddziały kilku banków, więc nie powinno być problemów – miała piękny uśmiech.

Dywersyfikacja zysków – podstawą każdego biznesu, jak dowiedziałem się, kiedy jeszcze nie miałem czego dywersyfikować. Dostałem reklamówki i telefony banków. W trzy godziny podzieliłem główną wygraną na pięć równych części i założyłem konta w pięciu w miarę znanych bankach, a końcówkę kazałem sobie wypłacić – było tego dosyć na dobry samochód i niezły dom. Zapakowano mi to w porządną torbę, najcieńszy pliczek schowałem do kieszeni. Wychodząc zbliżyłem się jeszcze do okienka pani Joli – patrzyła we mnie jak w obrazek – i położyłem go przed nią…

– Przyniosła mi pani szczęście, więc proszę to przyjąć – zabajerowałem, ukłoniłem się  i wyszedłem, zostawiając ją w szoku. To było pewnie jej kilka pensji…

Idiota! Nie pomyślałem o tym. Tydzień później pani Zosia nasza listonoszka, wręczyła mi trzy bankowe koperty z wyciągami, dziwnie na mnie patrząc. Dwa dni później dostałem następne trzy – razem z wyciągiem z banku, gdzie wpłacano mi pensję. Wsi nie trzeba było jaśniej tłumaczyć kto wygrał, zwłaszcza, że nagle banki zaczęły mnie bombardować propozycjami założenia kart bankomatowych, kredytowych, wykupienia cudownych kont na których odsetki mnożą się jak króliki i tak dalej. Tu nic na dłuższą metę nie dało zachować się w tajemnicy.

I zaczęło się. Przeciętnie co dwie godziny dostawałem teraz „intratne” propozycje biznesowe, zarówno od dosyć znanych przedsiębiorców, jak i od wsiowych głupków. Po trzech dniach miałem już tego wszystkiego tak serdecznie dosyć, że wziąłem tydzień urlopu, zostawiłem Wojciechowej klucze, żeby sprzątała i podlewała kwiatki i wybyłem do brata. To było aktualnie jedyne miejsce, gdzie nikt mi nie przypominał, że muszę w coś zainwestować; chociaż już godzinę po przyjeździe wiedział wszystko, przyjął to jak wiadomość o urodzinach cielęcia z trzema głowami… i olał to. I za to go kochałem, co trochę później przybrało zresztą wiele bardziej wymierne formy.

Po powrocie, młyn rozpoczął się od nowa. Po kilku dniach nie wytrzymałem i ogłosiłem że wykupuję na jeden wieczór naszą „Ziemiańską” – jedyną knajpę we wsi, robię przyjęcie żeby „podzielić się radością ” i zapraszam serdecznie wszystkich bliskich i dalszych sąsiadów z rodzinami. To był jedyny sposób, żeby pozbyć się nachalnych nagabywań o butelkę zwykłych moczymordów i wyjść z twarzą przed sołtysem, proboszczem i nauczycielami z podstawówki. Przyszła cała wieś, nawet ci, z którymi jeszcze nigdy nie rozmawiałem.

Oczywiście dostawałem znowu intratne propozycje (nawet od proboszcza), a wójt zrobił ze mnie sponsora następnych dożynek, ale dla mnie clou imprezy wkrótce zaczęło leżeć gdzie indziej…

Jeśli chwilowo udawało mi się wyrwać „inwestorom”, dopadały mnie zaraz matrony z dorastającymi córkami, albo co bardziej wyemancypowane – biorące szczęście w swoje ręce – „panienki” przed trzydziestką. Tych po, nie brałem nawet pod uwagę.

– Wpadłbyś Cezary jutro na kawę – to Kasia z magistratu, kiedyś już prawie się ze mną umówiła, a zaraz potem przejechała walcem.

– Słyszałam, panie Cezary, że chce pan się uczyć angielskiego – przyciągając sobie w tańcu moją dłoń do piersi, wydyszała nowa nauczycielka, która latem przyjechała tu zaraz po studiach.

– Cezary, nie sprzedałbyś trochę „buczyny”, dach mi się wali. Wpadnę do ciebie jutro wieczorem, to pogadamy – wbijając mi się kolanem w tańcu między uda mruczała Iza, której mąż dziesięć miesięcy w roku pracował gdzieś na drugim końcu Polski.

– Może potrzebna jest panu sekretarka, albo jakaś dochodząca pomoc – wisząc mi na szyi czarowała uśmiechem Beatka, o której marzyła cała męska połowa wsi.

Ale były też o wiele konkretniejsze propozycje.

– Jak się panu będzie bardzo nudzić wieczorami, to proszę numer mojej komórki – zaproponowała Ela, o której wszyscy wiedzieli, że jej hobby to dyskoteki w remizie – a zwłaszcza „przerwy muzyczne” spędzane z wybrankami w okolicznych krzakach pod budynkiem.

– Jestem mistrzynią w lodziku, zadzwoń – cholera, znowu młoda mężatka.

– Jeśli kupisz mi kawalerkę w T. przez rok mogę spłacać dług kiedy i gdzie będziesz chciał – propozycja maturzystki, pasierbicy wójta, która za wszelką cenę chciała wyrwać się spod kurateli ojczyma.

– Jesteś jeszcze młody, przystojny, a ja się nudzę wieczorami – młoda sąsiadka zza płotu.

Dowiedziałem się wówczas, że ta wioska to jeden wielki kurwidołek. Z co drugiego domu jakaś dupcia zaproponowała mi mniej albo bardziej zawoalowanie zaspokojenie „potrzeb podstawowych”. Nie zamierzałem wprawdzie z tego korzystać, ale od tego wieczora wiedziałem dobrze, gdzie uderzać, jeśliby mnie przypiliło…

Impreza trwała do rana.

Odsypiałem do południa przyjęcie, kiedy usłyszałem, że ktoś się krząta po domu. Otworzyłem niechętnie oko. Lidzia – córka Wojciechowej, ale zupełnie niepodobna do siebie. Mocny makijaż, najkrótsza dżinsowa mini – leżąc nisko widziałem nieosłoniętą majtkami szparkę, koszulka bez biustonosza i sandały na wysokim słupku. Do tej pory trochę ją, za obopólną zgodą, obmacywałem, parę razy mi obciągnęła, ale właściwie za zgodą matki traktowaliśmy to wszyscy jako coś normalnego… zwłaszcza że zawsze się rewanżowałem… Podświadomie wyczułem jakąś zmianę.

– Wybierasz się na dyskotekę? Nie za wcześnie – wyburczałem, otwierając szeroko oczy.

– Nie, nie wybieram się na żadną dyskotekę – odrzekła stając nade mną. Długie nogi, rozpołowiony, wydatny wzgórek z przystrzyżonymi blond włoskami na tle dżinsu nie pozwalał odwrócić spojrzenia.

– Tak się tu spieszyłaś, że zapomniałaś założyć majtek?

Trochę się speszyła, ale szybko odzyskała rezon.

– Nie, nie zapomniałam… Chciałam, żebyś nie musiał ich ściągać – stwierdziła z tajemniczym uśmiechem, przekładając mi jednocześnie nogę nad głową.

– Co to, dzień dobroci dla samotnych – wydukałem, wgapiony w rozwarty, pulsujący tunelik.

– Nie mów, że ci się nie podoba –wyszeptała z rozwiązłym uśmieszkiem, klęcząc w rozkroku nad moją głową.

Sięgnęła za siebie, pod kołdrę i szybko odnalazła to, czego szukała. Skąd w niej tyle pewności siebie? Zawsze była zagubioną nastolatką o wstydliwym spojrzeniu. Ale to się zaraz wyjaśniło.

– Kup mi kawalerkę w T., a matce łąkę pod lasem od Maciejów, to pozwolę ci na wszystko – oznajmiła, patrząc mi w oczy i próbując utrzymać w małej dłoni coraz potężniejszy korzeń.

Westchnąłem ciężko. W nocy otrzymałem podobną propozycję od wójtówny.

– Co, nie jestem tego warta? A dla ciebie to pestka – już prawie doprowadziła mnie rączką do końca. – Nooo… To jak będzie? – powoli zwiększała tempo.

– Ustaliłaś cenę z matką? – upewniłem się.

– To nie ma nic do rzeczy. Chcesz czy nie? – znowu uśmiechnęła się, kołysząc się nade mną na kolanach.

Każdy ma określoną wytrzymałość na pokusy. Zależy to od czasu, okoliczności, stopnia podniecenia, urody wabika… i paru innych rzeczy. Moja właśnie się kończyła.

– Weź go szybko do ust – zawahała się, lecz na krótko. Zaraz obróciła mi się nad twarzą i szybko go połknęła.

Przełożywszy rękę pod jej kolanem, głaskałem delikatnie rozwarte, wilgotne wargi, aż w końcu wepchnąłem palec wskazujący w okrągły, różowy tunelik. Zamruczała z dezaprobatą, opadając mocniej głową w dół i uciekając jednocześnie pupcią. Poczułem wargi na podstawie członka… i wystrzeliłem z cichym jękiem.

Odwróciła się znowu, sadowiąc się nad moimi ustami, tyle że jeszcze bliżej nich. Czułem jej ciepło i zapach …

– No to jak? Zdecydowałeś się? – spytała, oblizując błyszczące usta.

– A co z tego będę miał? – targowałem się, mimo że wyglądała teraz niezwykle powabnie.

– Mnie – zamruczała, opadając wilgotną wciąż cipką na moje usta i wyginając się do tyłu.

Nie wiedziała jeszcze, że targów z facetem należy dokonywać przed, nie po. Teraz byłem pozbawiony części motywacji i o wiele twardszy w negocjacjach.

– A dlaczego sądzisz, że to, co oferujesz jest warte ceny? – spytałem kpiącym tonem unosząc ją za pośladki, bo inaczej groziło mi uduszenie.

– Jak to? – zdziwienie rozszerzonych mocno oczach mówiło wszystko o tym, czyj to był pomysł. – Przecież zawsze ci się podobałam… Przecież… Dlaczego mnie obcałowywałeś, wpychałeś łapy pod spódnicę, a tego… do ust? – jeszcze chwila i się rozpłacze.

Zeskoczyła ze mnie, ale stanęła tuż obok łóżka, by nadal kusić lśniącą cipką. Podłożyłem ręce pod głowę, wyciągając się wygodnie.

– Zawsze dostawałaś potem jakiś mały rewanżyk… i nie miałaś nigdy nic wbrew.

– Bo płaciłeś więcej niż renta ojca – wykrzyczała. – Ale nigdy mnie nie miałeś… i nie będziesz miał – zakończyła pochlipując.

– Spokojnie. Kupię ci tą kawalerkę… za pół roku, ale łąka dla matki to przegięcie – oczy mocno jej się otworzyły. – Możemy się umówić tak… – ciągnąłem, wpatrując się w sufit. – Przez rok… dobra, przez pół roku, będziesz przychodzić tutaj przynajmniej dwa razy tygodniowo sprzątać, liczy się tylko jeśli ja tu będę – zastrzegłem. Masz tu przychodzić tak jak dziś: bez majtek, bez biustonosza, w mini… i masz robić wszystko, czego będę od ciebie chciał. A już dzisiaj mogę ci powiedzieć, że na pewno lubię lodziki, czasami coś więcej… Nie jestem żadnym perwersem, więc będę zwiedzał twoje trzy otworki tradycyjnie – zakończyłem.

Nie wiedziała co odpowiedzieć, wpatrując się we mnie łapała powietrze jak ryba.

– Jeśli będę z ciebie zadowolony, to za pół roku matce też kupię tą łąkę – dodałem wspaniałomyślnie.

– Nie wiem – wyjąkała. – Odpowiem ci wieczorem – znalazła wyjście i zaczęła cofać się tyłem w stronę drzwi.

– Chwileczkę, nie mam zamiaru kupować kota w worku.

– Co? – zatrzymała się jak wryta. Odrzuciłem kołdrę i nagi stanąłem przed nią. Nie mogła oderwać oczu od nabrzmiałego znowu fiuta. Przyciągnąłem ją do siebie, a potem pchnąłem na łóżko. Nie spodziewała się tego. Opadła na pościel kolanami, a chwilę później sztywny członek wbił się w nią głęboko.

– Gumkaaa! – zapiszczała.

– Dzisiaj nie mam, jeszcze raz połkniesz – odpowiedziałem, zwiększając tempo. Jeszcze przed południem zgodziła się na wszystko.

Ale to nie był koniec wrażeń tego dnia. Wróciłem z obchodu skonany, kiedy pod bramę podjechał przed wieczorem jakiś japoński maluch i wysiadła z niego… Jola. Widząc mnie przed domem, krzyknęła wystawiając głowę:

– Dzień dobry! Mogę wjechać?

Po krótkim zastanowieniu otworzyłem nieśpiesznie obie połówki bramy.

– Trudno było pana znaleźć – uśmiechnięta trzasnęła już na podwórku drzwiami samochodu.

– Jak się pani to udało i co panią tu sprowadza? – postawiłem od razu sprawę jasno.

– Jak… to moja słodka tajemnica – przeciągnęła się prężąc piersi. – A po co? Przyzna pan, że nieczęsto darowuje się nieznajomym kobietom większą kasę za nic… Pomyślałam sobie, że zaraz potem mógł pan tego pożałować, więc przyjechałam oddać… A gdzie rodzina? – nagle zmieniła temat.

Stałem nieruchomo, gapiąc się na malutką kotkę, bez wątpienia świadomą swych walorów. Prezentowała się wspaniale w opiętym kostiumiku, stojąc w wyzywającej pozie na rozsuniętych, wspaniale proporcjonalnych nogach.

– Nie mam rodziny, mieszkam sam – powiedziałem wolno. – Nigdy nie żałowałem, że dałem pani te pieniądze, nie ma o czym mówić.

– Ale dlaczego mi je pan dał? – była jednym, wielkim znakiem zapytania.

– Może dlatego że spodobała mi się pani buzia… albo nogi. Może był to kaprys. Proszę to schować – odsunąłem delikatnie, ale stanowczo pliczek, który wyciągnęła w moją stronę. – Swoją drogą, nieczęsto zdarza się, że ktoś dobrowolnie oddaje darowane pieniądze.

– Tak już mam. Zwłaszcza kiedy nie wiem, za co je dostaję.

– Rzadkie zjawisko – uśmiechnąłem się. – Długo musiała mnie pani szukać. Zapraszam na herbatę, a jeśli pani jest głodna, to na kolację. I chyba nie musimy sobie panować. Jeśli nie usłyszę sprzeciwu chętnie przejdę z panią na „ty” – uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

– Dobrze Cezary, prowadź – szła tuż za mną, stukając szpileczkami. – Co cię tak cieszy? – zapytała po paro krokach.

– Wieczór z piękną kobietą nastraja optymistycznie, zwłaszcza jeśli zwykle spędza się je samotnie – nie drążyła tematu dalej. – Herbatka, czy robimy kolację – zapytałem przed kuchnią.

Popatrzyła mi badawczo w oczy.

– Nie wiem dlaczego, ale czuję się przy tobie jakoś inaczej niż zwykle w takiej sytuacji – wyznała. – Przyjechałam tu zaraz po pracy… więc może kolację. Jeśli masz z czego i nie sprawię kłopotu… – szybko zastrzegła.

– Od paru lat sam ją sobie przygotowuję. Żaden problem. Spiżarnię mam też dobrze zaopatrzoną. W końcu jestem leśniczym… i mieszkam na wsi – tylko chleb i przyprawy były ze sklepu, reszta od „zaprzyjaźnionych” gospodyń, trochę sam stworzyłem…

Wcinaliśmy pyszną zapiekankę – świeżutkie wiejskie specjały w gniecionym przez Wojciechową makaronie, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Kiedy je otworzyłem, od razu przypomniałem sobie, że miała przyjść Iza „po bukowe klepki na odbudowę dachu”.

– Cześć Cezary! Jestem… – zaszczebiotała, rozjaśniając uśmiechem ładną nawet buzię.

– Aaa, tak. Wejdź dalej. Chodźmy do biura.

Szyja jej się wyciągnęła w stronę kuchni. Zobaczyła Jolę siedzącą na wprost drzwi z nogą założoną na nogę i pałaszującą kolację.

– Dobry wieczór – powiedziała z już o wiele mniejszym entuzjazmem.

Jola skinęła głową, próbując szybko przełknąć, żeby odpowiedzieć.

– Nie wiedziałam że nie jesteś sam, może przyjdę jutro?

– Ile potrzebujesz tego drewna – przepuściłem ją w drzwiach gabinetu, udając że nie usłyszałem propozycji.

Przesunęła się obok mnie, głaszcząc w przelocie mojego przyjaciela i posyłając łobuzerski uśmiech. Zaraz potem usadowiła się na wygodnym krześle naprzeciwko biurka. Zająłem miejsce i wróciłem do tematu.

– To na ile wypisać ci kwit?

– To ty powinieneś lepiej wiedzieć, ile może wyjść – podniosła nogę i oparła piętę o siedzenie, a brodę o kolano.

– Nie wiem ile metrów kwadratowych ma twój dach – lekko się zająknąłem wgapiając się w niczym nie osłoniętą, wygoloną szczelinkę miedzy lekko rozchylonymi udami, doskonale widoczną spod zadartej spódnicy. – Musisz ustalić, jaka to powierzchnia, wtedy sprzedam ci tyle, żeby starczyło – kontynuowałem z trudem.

– Widzę, że będę musiała przyjść kiedy indziej – z szerokim uśmiechem opuściła nogę, łącząc uda. Odprowadziłem ją do drzwi.

– Jak będziesz dokładnie wiedzieć ile, możesz wpaść w każdej chwili. Nie zedrę z ciebie – powoli dochodziłem do siebie.

Obrzuciła mnie zgaszonym wzrokiem z lekko skwaszonym uśmiechem.

– Dobranoc! – krzyknęła w stronę kuchni i znikła w mroku, nie zaszczycając mnie więcej swą uwagą.

Wracając do kuchni nie wiedziałem, czy jestem na siebie zły, czy też dobrze się stało, że nie zaplątałem się w następną kosmatą historię zbyt blisko domu. Żonaci dobrze wiedzą, że jeśli chcą zminimalizować prawdopodobieństwo wpadki, nie należy „polować” w najbliższej okolicy, tak samo zresztą jak i wśród koleżanek żony. Nie miałem przed kim się kryć… ale wieś wie zawsze i o wszystkim.

Zatrzymałem się znowu w drzwiach kuchni z otwartymi ustami. Jola siedziała z nogą założoną na nogę. Te prezentowały się niezwykle seksownie, w butach na wysokim obcasie i pod lekko podsuniętą w górę obcisłą spódniczką. Nie wiem jak inni, ale dla mnie jednym z najmocniejszych afrodyzjaków jest gmeranie między udkami, pod spódniczką… a kiedy to się jeszcze dzieje nie w zaciszu sypialni, a na przykład w windzie, samochodzie, restauracji, już nie wspominając o bardziej perwersyjnych miejscach… Nie wiem dlaczego, ale o tym właśnie pomyślałem, patrząc na szczupłe, lecz idealnie kształtne i proporcjonalne nogi filigranowej Joli.

– Miała na sobie majtki? – z filuternym uśmiechem odwróciła twarz w moją stronę.

– Słucham? – zatkało mnie kompletnie.

– Pytam z czystej ciekawości, bo sprzedawać drewno o tej porze? I widziałam jak przed tobą usiadła – wyjaśniła, uśmiechając się szeroko.

– Nie miała – wróciłem do talerza, starając się omijać wzrokiem zgrabne nóżki.

– Przykro mi, że to z mojej przyczyny nie wypaliło. Żebyś nie wiem jak na nie patrzył, ja tak nie usiądę – dodała, pokazując błyszczące, białe ząbki.

– A masz majteczki? – wypaliłem, niewiele myśląc.

– Czasami nie noszę – przyznała. – Ale nie jestem na sprzedaż. Wiedzą o tym tylko ci, którym pozwolę – teraz na policzkach ukazały się urocze dołeczki.

Zapatrzyłem się w pięką, roześmianą buźkę. Kosztowało mnie trochę wysiłku, żeby oderwać od niej wzrok.

– To musieli być szczęściarze, bo masz piękne nogi – powiedziałem, nie za bardzo w tamtej chwili kontrolując, co mówię. Po chwili dopiero pojąłem, że mogło to być odczytane jako dążenie do sytuacji sprzed paru minut – albo co gorsza, jako wymuszenie zapłaty za ten pliczek banknotów. Wprawdzie lojalnie uprzedziła, że ani jedno ani drugie nie wchodzi w grę, ale mało to razy słowa absolutnie nie pokrywają się z rzeczywistością?

– Przepraszam, nie chciałem, żeby to zabrzmiało dwuznacznie. Nie oczekuję żadnego rewanżu, nie próbuję cię do niczego nakłonić… I… jesteś bardzo miłym gościem, którego nie chciałbym w żaden sposób urazić, a twoje nóżki… – zaplątywałem się w wyjaśnieniach coraz bardziej.

Na szczęście zrozumiała wszystko w lot. Znowu ukazał się „dołeczkowy” uśmiech. Nie spuszczała ze mnie wzroku, obserwując, jak coraz wolniej poruszam szczęką.

– Cieszę się że to powiedziałeś – odrzekła ciepłym tonem, lecz zaraz potem, działając z zaskoczenia, dodała szybko: – Naprawdę ci się podobam?

Teraz już zupełnie przestałem jeść.

– Bardzo – przyznałem.

Uniosła ponętny kuperek, podciągnęła nogi pod siebie i usiadła na łydkach. Nie zapomniała o obciągnięciu i wygładzeniu spódniczki. Patrząc mi w oczy mówiła z namysłem:

– Jadąc tutaj, miałam tylko zamiar oddać ci pieniądze i wracać. Nie wiedziałam, że mieszkasz sam. I gdybyś to nie był ty, pewnie nie skorzystałabym z propozycji kolacji… Niechcący przepędziłam ci chętną… chyba sąsiadeczkę… Czuję się teraz głupio… ale nie mogę naprawić tego, podstawiając ci się. Straciłabym szacunek do ciebie, gdybyś próbował to wykorzystać… do siebie zresztą też. Mógłbyś też zadziałać bardziej… stanowczo. Kobieta odwiedzająca wieczorem samotnego mężczyznę i jedząca z nim kolację… Żaden policjant nie uwierzyłby do końca, że cokolwiek miało miejsce, działoby się bez mojego przyzwolenia – zapędzała się coraz dalej, a mój kumpel też zaczął na to reagować, wydłużając się i sztywniejąc coraz bardziej. – Ale od kiedy tu weszłam, poczułam się jakoś tak… bezpiecznie – długą chwilę szukała tego określenia.

Nie wiem dlaczego, lecz siedziałem teraz jak na szpilkach. Niemożliwe, żeby sugerowała, by ją zgwałcić. Z drugiej strony, nakreśliła całkiem sugestywny obraz mojej bezkarności po tym ewentualnym czynie. Przedtem nie, ale teraz… Rzeczywiście, najchętniej rzuciłbym ją na dywan, zadarł spódniczkę, zdarł majteczki i używał jej wszystkich dziurek, aż do całkowitego nasycenia. Postanowiłem zagrać va banque.

– Po co to mówisz? Przecież wcale mnie nie znasz. I nie sugerowałabyś tego, gdybyś nie zakładała i… nie liczyła się z tym, że to może się stać – bezradnie rozejrzała się dookoła, jakby szukała drogi ucieczki. – Zresztą, jeśli już zaczęliśmy rozmawiać bez ogródek, sama doprowadziłaś do sytuacji podbramkowej.

Teraz w jej oczach pojawił się lęk. Splotła dłonie, próbując zapanować nad ich drżeniem.

– Próbujesz mi powiedzieć… że co chcesz zrobić – powiedziała ze stężałą miną, już bez cienia uśmiechu.

– Nic. Nie rozważałem tego przedtem, ale teraz coraz bardziej podoba mi się twa sugestia. Wizja zgwałcenia ciebie tutaj jest bardzo pociągająca – wybornie się bawiłem, widząc pierwsze oznaki paniki. – Do tego jeszcze ta bardzo prawdopodobna bezkarność… – przeciągnąłem strunę.

Chyba bezwiednie usiadła na krześle normalnie, cała sprężona, gotowa do skoku…

Szybko wstałem, zrobiłem krok i znalazłem się tuż przy niej. Była drżąca, biała jak kreda. Dostrzegłem w jej oczach paniczny strach i… nie mogę być tego pewien, ale chyba równie wielkie podniecenie.

Głowa dziewczyny utonęła w moich wielkich łapach. Powoli nachyliłem się nad pobladłą twarzyczką i delikatnie pocałowałem ją w czoło.

– Nie bój się – uśmiechnąłem się uspakajająco. – Gdybym miał ochotę, po prostu bym to zrobił, bez zbędnych słów – zabrałem talerze i zaniosłem je do zmywaka.

Kiedy się do niej odwróciłem, siedziała jak granitowa rzeźba, ale już miała mniej przerażoną minę. Uniosła się, gdy zobaczyła, że na nią patrzę.

– Mogę skorzystać z łazienki? – spytała, opuszczając wzrok.

– Jasne. Na górze.

Kiedy znikła na schodach, zaparzyłem dwie herbaty, dolałem do nich rumu i usiadłem na swoim miejscu. Po pięciu minutach cicho zaskrzypiały schody i po chwili stanęła blisko przy moim ramieniu. Bardzo blisko… Uniosłem głowę, napotykając wlepione we mnie ciemne, olbrzymie oczy.

Powoli wyjęła rękę zza pleców i bez słowa położyła przede mną na stole zwinięte w kulkę czerwone stringi…

Chciałbym wtedy widzieć swoją minę.

– Jestem idiotką. Dopiero ty uświadomiłeś mi, co powiedziałam – oznajmiła cicho. – I uzmysłowiłeś, jak bardzo jestem podniecona… i sama nie wiem czego chcę… – kontynuowała coraz ciszej.

Wziąłem jeszcze ciepłe majteczki, przytknąłem sobie do nozdrzy. Drugą ręką objąłem ją w talii i przyciągnąłem mocno do siebie. Głowę wtuliłem miedzy nabrzmiałe piersi. Podniosła moją herbatę i pociągnęła długi łyk, po czym zakrztusiła się i zaczęła prychać.

– Przepraszam. Dla mnie zrobiłeś też taką mocną? – kiwnąłem głową, napierając mocniej na mięciutki biust. – To w takim razie musisz mnie przenocować, bo jestem pod wpływem alkoholu i nie mogę prowadzić.

Zadarłem głowę i ujrzałem znów dołeczki w policzkach.

– Jasne, ale nie ręczę, że się wyśpisz.

Bez wysiłku jedną ręką podniosłem ją i posadziłem przed sobą na blacie. Zgrabne, krągłe kolanka miałem przed sobą. Zaciskała mocno uda, wplatając jednocześnie  palce rąk w moje włosy. Zbliżyłem usta do kolan, poczułem przez moment jak próbuje mnie powstrzymać. Musiała to zrobić odruchowo, bo nagle zaczęła przyciągać moją głowę, aż usta znalazły się o milimetr od kolan. Przycisnąłem wargi je do gładkiej, cienkiej skóry. Zadrżała.

Pocałowałem jedno, potem drugie kolano, następnie delikatnie wcisnąłem się między nie. Wysunąłem język smakując wewnętrznej strony uda. Małe, zgrabne nóżki rozsunęły się nieco. Spojrzałem między nie… Uda były naprężone, spódniczka chociaż lekko podciągnięta, nie pozwalała dojrzeć sekretnego miejsca… Zresztą ciągle trzymała mnie za włosy, znowu lekko stawiając opór.

– Naprawdę nie wiesz czego chcesz… Pozwól mi ją zobaczyć – wymruczałem, znowu wciskając twarz między kolana.

Rozsunęły się bardziej. Ująłem jej łydki, stawiając nogi po obu stronach moich bioder na siedzeniu krzesła. Teraz uda rozwarły się już na tyle, że zobaczyłem różową szramkę przedzielającą malutki, ale bardzo kształtny wzgórek. Wszystko miała tak filigranowe, zgrabne i proporcjonalne. Przyciągnąłem ją bliżej za biodra i z głową między jedwabistymi udami, nie mogłem się oprzeć, żeby ich nie pocałować. Zacząłem od kolana, zdobywając ustami i językiem udo dotarłem do leciutko rozchylonej szparki. Pocałowałem ją delikatnie, wysunąłem język oblizując całą… Teraz całując drugie udo, wylądowałem w końcu na drugim kolanie. Uniosłem głowę. Piękne nóżki były szeroko rozwarte, różowe, błyszczące wargi rozchyliły się, ukazując ciemniejsze o ton, pulsujące, lśniące wnętrze. Siedziała przede mną lekko odchylona, wsparta na rękach, z głową odrzuconą w tył.

– Wspaniale to robisz – kiedy poczuła, że przestałem, uniosła głowę i posłała mi spojrzenie zamglonych oczu.

Z uśmiechem wróciłem do zwiedzania bardzo interesującego miejsca. Znowu byłem na kolanie, przesuwając się po udzie wkrótce dotarłem do wspaniale pachnącej, pokrytej rosą, rozłożonej różyczki. Język zaczął zlizywać rosę…

Po omacku odsunąłem za jej plecami herbatę, ująłem ją pod udami i kładąc na blacie, jednocześnie przyciągnąłem jeszcze bliżej. Głaszcząc uda, dotarłem do wypukłego wzgórka, palce dotarły do delikatnych, mięciutkich warg. Rozsunąłem je, napinając fałdki otaczające teraz już bordowe, pulsujące wejście do tuneliku. Lekko pocałowałem mokre, pulsujące wargi. Raz… drugi… Wysunąłem mocno język i wirując nim wdzierałem się powoli w rozstępującą się pod naciskiem szczelinę. Poczułem z tyłu głowy dłonie, mocno mnie teraz dociskające. Objąłem ustami całą szparkę i zacząłem intensywnie ssać, lizać, wdzierać się językiem coraz głębiej… Robiło się coraz bardziej mokro. Jeszcze mocniej naparła drżącym kroczem na moje usta i i zaczęła drżeć. W odpowiedzi wzmogłem swe działania. Teraz biodra dziewczyny zaczęły jakiś szalony taniec… i poczułem, jak jedwabiste uda zamykają mi głowę w żelaznym uścisku. Do tej pory jęczała cichutko, teraz krzyknęła głośno wyprężając całe ciało…

Zwiotczała po kilku sekundach, rozkładając znowu uda i oswobadzając mnie. Całowałem delikatnie fałdki, cały wzgórek, kiedy poczułem pod językiem ciągle naprężoną łechtaczkę. Objąłem ją ustami, delikatnie liżąc i zasysając.

– Nie… ona jest teraz bardzo wrażliwa – wyszeptała unosząc się na łokciach.

Zsunęła się, by usiąść mi okrakiem na udach i jak dziecko wtulić się w ramiona.

– Byłeś wspaniały. Nie wiedziałam że to może być aż tak piękne – szeptała muskając mi ustami szyję.

– Wypij herbatkę, bo całkiem wystygnie.

Odchyliła się, wpatrując się we mnie błyszczącymi, prawie załzawionymi oczami.

– Teraz już wiem czego chcę – oznajmiła.

Została ze mną do dzisiaj.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dowcipne opowiadanie pokazujące, jak łatwo polską prowincję zmienić w, jak to mówi bohater „kurwidołek”. Tyle prawdy o polskim cnotliwym, religijnym, żyjącym zgodnie z tradycją interiorze. Pełno tam takich świętych damulek, co księdzu wreczą kopertę, a sąsiadowi nadstawią zadek. Albo odwrotnie 🙂

Tzn. sąsiadowi kopertę a księdzu zadek? 🙂

Kurde, milion lat mnie nie było, a tu jakieś nowe nowości z otchłani czasu wyrwane. 🙂

Ciekaw i chętnie przeczytałabym wersję, w której milionerem zostaje kobieta 😉

Banshee jej raczej nie napisze, więc chyba to wyzwanie dla Ciebie 🙂

Ja również chętnie przeczytam ten feministyczny retelling!

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz