Parkiet, bar, sypialnia (Kajzer K.A.)  3.8/5 (9)

14 min. czytania

Patrick McDonald, „The Tango Dancer”, CC BY-NC 2.0

Smuga słonecznego światła wpadała do pokoju przez źle zasłoniętą firankę i oświetlała duży palec jej stopy. Spała, więc miałem czas, żeby przyglądać się temu palcowi. – „Nawet ładny.” – pomyślałem – „Jak porcelanowa figurka”. – Skóra koloru skondensowanego mleka mocno kontrastowała z fioletowym lakierem na paznokciu. Lakier, co prawda, gdzieniegdzie już zszedł, ale słońce sprawiało, że całość chwytała mnie za serce. Poza tym sam fakt, że palec należał akurat do tej, a nie innej kobiety sprawiał mi wiele przyjemności…

Palec przechodził w stopę, stopa w zgrabną kostkę z malutkim tatuażem o prostym, geometrycznym wzorze, a dalej stawała się łydką, która znikała pod cienką kołdrą. Tam zmysł wzroku ustępował wrażeniom, jakie odbierała skóra. A skóra mówiła mi, że dobrze jej, gdy jest dotykana przez inne, ciepłe ciało.

To ciało było zresztą nie tylko ciepłe, było też lekko spocone i całkowicie mi oddane. Przynajmniej jeszcze kilka godzin temu. Teraz najzwyczajniej w świecie spało.

Karolina, niech takie nosi imię, bardzo się zmieniła od naszego ostatniego spotkania. I nie chodzi mi tylko o wygląd. Owszem, z czasem najwyraźniej nauczyła się o siebie dbać, ale tak dzieje się chyba z większością kobiet. Zmieniła fryzurę, zadbała o rzeźbę swojego ciała, sposób malowania się i ciuchy. Kiedy ją poznałem była jeszcze studentką, która dopiero szukała swojej kobiecości. Najwyraźniej ją odnalazła… i nie chodzi mi o to, co wyprawialiśmy ze sobą… Przynajmniej nie tylko o to.

Zmiany widać było szczególnie w jej oczach. W spojrzeniu Karolina nosiła pewność siebie tak dojmującą, że trudno się jej było sprzeciwić. Nawet najmniej zobowiązujące słowo brzmiało jak rozkaz przełożonego. Mówiła cicho, niskim głosem, który przemykał pod wszelkimi radarami i trafiał w miejsce, w które chciała, by trafił. Przynajmniej kiedy mówiła. Od ostatniego wieczora zajęci byliśmy jednak czymś zgoła innym niż mówienie.

To mogło wydarzyć się już dawno temu, ale się nie wydarzyło. Może dobrze – kiedy leżałem przy niej i patrzyłem na wystający spod kołdry palec, czułem, że oboje byliśmy inni niż te kilka lat temu – bardziej doświadczeni przez życie, bardziej dojrzali. To, że zaprosiła mnie do siebie, stało się jedynie epilogiem pewnego wieczoru sprzed, niech dobrze policzę – jedenastu lat.

Długie odroczenie. Bardzo długie, na szczęście tylko odroczenie.

***

Parkiet, na nim tłok. W zbitej masie tańczących ciał nagle czujesz niezdefiniowaną siłę, jakby ktoś przywiązał do twoich bioder linę i ciągnął za nią przez wyginający się tłum. Musisz się poddać. Ciągnie cię w określonym kierunku. Nie wiesz dlaczego, ale to ciągnie jedna, konkretna i zupełnie przypadkowa osoba. Czasem nawet nie w twoim typie. Wyrasta przed tobą i wiesz, że to ta.

W irracjonalny sposób zaczynasz się nią interesować, a ona – tobą. Wasze spojrzenia się sklejają i nie chcą puścić. Dryfujecie ku sobie jak dwie tratwy. Rytm muzyki kołysze wami niczym fale, a ruchy ciał powoli się zestrajają. Jesteście coraz bliżej. Tak blisko, że chociaż nie usłyszelibyście swoich głosów, czujecie na spoconej skórze oddechy. Wreszcie twoja ręka wędruje w jej stronę. Jej dłoń wychodzi naprzeciw. Najpierw droczy się z tobą broniąc dostępu – „Nie! Możesz dotknąć tylko dłoni!” – A potem sama prowadzi cię w stronę swoich bioder. Przez chwilę twoje palce są jedynymi punktami styczności waszych ciał. Kołyszesz się w rytm muzyki, czujesz  jak kołyszą się biodra tej drugiej osoby, w waszych ruchach jest jeszcze dysonans, ale przecież zaraz przyciągniesz ją do siebie. Poczujesz jej dłonie na twojej klatce piersiowej. Poczujesz, jak zsuwają się coraz niżej. A potem znów w górę, żeby wrócić do twojego karku, dotknąć zarostu na twoich policzkach, opleść dłonie wokół wokół twojej szyi. Zaczniecie falować, falować już razem, jak gdyby nikogo innego nie było. Jak gdyby nikt inny was nie obchodził. Jakbyście byli jednym.

Tak właśnie spotkałem Karolinę, niewysoką dziewczynę o ruchliwych biodrach, pulchnych policzkach i spoconych plecach. Prąd parkietu rzucił nas na siebie wyjątkowo szybko i nie pozwolił się odkleić przez długi, długi czas. Nie zamieniliśmy ze sobą słowa, choć rozmowa, którą prowadziły nasze dłonie i biodra, była wyjątkowo intensywna. Może trwało to pół nocy, może kilka minut – trudno powiedzieć. Czas w takich momentach ma w zwyczaju wychodzić na fajkę przed klub i nie wiadomo, czy zostaje tam tylko na jednego papierosa, czy wdaje się w jakąś filozoficzną dysputę z innymi palącymi, zapominając o tym, że na parkiecie też powinien płynąć. To są momenty wykradzione wieczności.

***

Łydka przyklejona do mojej łydki poruszyła się, a chwilę później poruszyła się także jej właścicielka. Jej brzuch otarł się o moje biodro, jej pierś miękko wgniotła się w mój bok, jej ręka przyciągnęła mnie ku sobie. Otworzyła oczy.

– Dzień dobry, psie – zaczęła.

– Co wydarzyło się w Vegas… – odparłem.

– Czyli nie kontynuujemy?

„Tak od razu?” – Pomyślałem. Karolina nawet się porządnie nie obudziła, a jej dłonie już powędrowała pomiędzy moje nogi. Zanim zdążyłem zarejestrować, co się dzieje, mój kutas w pełnej gotowości prężył się w jej dłoni. Byłem w stanie odpowiedzieć jedynie – „Hau” – a potem nachyliłem się do jej ust i zamiast je pocałować – ugryzłem w dolną wargę. Tak, jak lubiła.

***

Tamta impreza zapowiadała się zupełnie nieciekawie. Kawalerski dalszego znajomego, na którym znalazłem się raczej z obowiązku niż chęci. Liczyłem, że wpadnę na chwilę, wypiję dwa piwa, posłucham rozmów o polityce, piłce nożnej i cyckach koleżanek z roku, a potem niepostrzeżenie zniknę. Los jednak chciał, że coś przyciągnęło mnie do Karoliny na parkiecie. Los chciał też, żeby to właśnie ten wieczór wywrócił moje życie do góry nogami. Ale o tym za moment.

Nasz taniec dobiegł końca zupełnie niespodziewanie. Choć muzyka nieprzerwanie dudniła z głośników, każde z nas wiedziało, że to już. Jakby ktoś nagle wyłączył prąd i kazał nam rozejść się do swoich spraw. Wyszeptałem jej do ucha – „Dzięki” – nie licząc, że w ogóle to usłyszy, pocałowałem w czubek głowy i odszedłem do coraz bardziej rozochoconych kolegów, którzy nadal pili i rozmawiali, a potem rozmawiali i pili.

Prawdę powiedziawszy, nie sądziłem, że jeszcze trafię na Karolinę. Na parkiecie było wspaniale, ale nie liczyłem na nic więcej. Tamten moment po prostu się zdarzył. Był jak stówa znaleziona na chodniku i mogłem się z niej tylko cieszyć, ale żeby rozglądać się za następną? Losu aż tak bardzo nie można prowokować. Zresztą, nie wiedziałem nawet gdzie Karolina zniknęła.

Los jednak miał swoje własne plany, których zwykły śmiertelnik nie może go tak po prostu ignorować.

***

Warczałem, szczekałem i kąsałem ją w łopatki, a ona mnie karciła. Zupełnie niepoważnie, ale ta zabawa przykleiła się do nas podczas gry wstępnej. I może była dziecinna, ale podniecała jak diabli. Kołdra wylądowała na podłodze i Karolina prężyła teraz przede mną swoje plecy – blade, za to bardzo umięśnione. Wypinała pośladki i ocierała się o mój brzuch. Nie było w tym nic z tańca, a jeśli nawet, to ona prowadziła. Bez słów. No prawie.

– Na co czekasz, psie? – zapytała głosem trochę figlarnym, trochę władczym.

A potem, nie czekając na odpowiedź, wywinęła się pode mną tak, że leżała teraz na plecach, uśmiechnęła się i uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz.

– Ej… – zaprotestowałem.

– Ciesz się, że nie mam smyczy – odparła.

Przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała. W tym czasie ja znalazłem drogę i wślizgnąłem się w Karolinę. W zasadzie, to wbiłem się w nią. Bez delikatności i bez ostrzeżenia… za ten policzek. Jeden szybki ruch i byłem w środku. Nie wiem, czy była to rozkosz, czy raczej ból, ale z ust Karoliny wyrwał się krótki jęk. Spojrzała na mnie z udawanym wyrzutem i chyba chciała coś powiedzieć, ale uniemożliwiłem to kolejnym, mocnym pchnięciem. Znów jęknęła.

Tym razem uśmiechnęła się, wyciągnęła dłonie do moich pośladków i wbiła w nie paznokcie. Warknąłem, a ona przyciągnęła mnie do siebie. Jej oczy mówiły: – „No dalej, mocniej!”. Nie kazałem się długo prosić. Próbowałem tak manewrować, żeby znaleźć się w Karolinie jak najgłębiej i sprostać wyzwaniu, które rzucało jej spojrzenie. Raz z góry, raz z dołu, to znów bardziej z lewej, nacierałem na nią, jak umiałem, a ona przymknęła oczy i oddawała się przyjemności. Choć uwijałem się jak szalony, ona była panią sytuacji. Ja po prostu cału czas próbowałem ją dogonić.  „Znajdziesz to miejsce, znajdziesz… tylko nie zatrzymuj się.” – Powtarzałem w myślach i nacierałem. A Karolina pięknie przyjmowała każdy mój atak, ani na moment nie tracąc nad sobą kontroli.

Szczeknąłem i splunąłem na nią, otworzyła oczy i po raz drugi mnie uderzyła, ale wtedy właśnie odnalazłem to miejsce. Przez zęby wycedziła – „Psie.” – a potem pozwoliła sobie na to, by odpłynąć. Wbiła plecy w materac i zasyczała. Nawet gdy odpływała, nadal była kapitanem. Cały czas dzierżyła ster w dłoni, nieważne, w jakie sztormy próbowałem ją wepchnąć.

To właśnie najbardziej mi w niej imponowało.

***

Taniec się skończył. Ja poszedłem w swoją stronę, ona w swoją i choć czasem szukałem jej wzrokiem w morzu głów, nie odniosłem w tym sukcesu. Trafiłem na nią przypadkiem kilkadziesiąt minut później, gdy przy zatłoczonym barze razem z jakąś koleżanką, próbowała zwrócić na siebie uwagę barmana. Poza parkietem Karolina nabrała jednak dziwnej nieśmiałości. Nie patrzyła w moją stronę i tylko od czasu do czasu szeptała coś do swojej towarzyszki i kwitowała to speszonym uśmiechem. Nie chciało mi się szukać pretekstu do rozmowy. Poza tym, nigdy nie byłem najlepszy w tego typu sytuacjach. Patrzyłem więc tylko w stronę dziewczyny i uśmiechałem się.

– Nieźle się ruszaliście – rzuciła nagle w moją stronę jej towarzyszka.

Karolina oparła się o ramię koleżanki i spojrzała w dal – mętną, leżącą gdzieś poza ścianami pomieszczenia z barem. A ja, zwolniony z konieczności rozpoczęcia rozmowy, odetchnąłem i odparłem:

– Dzięki! Napijecie się czegoś?

Kiedy cała magia zostaje na parkiecie, tylko na tyle mnie stać. Przynajmniej nie zacząłem się jąkać. Karolina dalej wisiała na ręce towarzyszki, a ta spojrzała najpierw na nią, a potem na mnie i rzuciła:

– Dla niej coś mocnego, na moje oko podwójne espresso.

Dopiero po tych słowach zdałem sobie sprawę, że Karolina jest nie tylko speszona, ale i zmęczona. Tańcem, późną porą i kilkoma drinkami… zapewne.

– A dla ciebie? – zwróciłem się do towarzyszki Karoliny.

– Hmmm… popatrz i zgadnij. Ja wybrałam dla niej, ty możesz wybrać dla mnie.

W porządku. Popatrzyłem i zdecydowałem – gin z tonikiem. W tej właśnie chwili barman zmaterializował się tuż przy nas. Złożyłem zamówienie, dla siebie wybierając ciemne piwo. Gdy czekaliśmy, Karolina nachyliła się ku towarzyszce i znów zaczęła coś szeptać:

– Uważa, że jesteś słodki – powtórzyła tamta.

Uśmiechnąłem się.

– Komplementy prawimy za twoim pośrednictwem – skonstatowałem – Czy mogę mówić bezpośrednio do niej?

Koleżanka pokręciła głową.

– Niestety, musisz mówić przeze mnie.

Nachyliłem się więc do ucha pośredniczki i powiedziałem:

– Przekaż proszę, że niesamowicie się rusza.

Dziewczyna wyszeptała coś do Karoliny, ale nie miałem pewności, czy powtórzyła moje słowa, bo Karolina zaczęła chichotać, niczym przedszkolak z żartu o bąkach. Pewnie zmęczenie dawało się jej we znaki i moja prywatna królowa parkietu nagle straciła cały powab.

– Pyta, jak masz na imię – zapytała koleżanka, po krótkiej wymianie szeptów z Karoliną.

– Łukasz – odpowiedziałem. – A ona?

– To mogę powiedzieć bez konsultacji.

Nasza pośredniczka podała mi imię Karoliny (to prawdziwe, ale mniejsza o nie). Chciałem zwrócić się wreszcie bezpośrednio do Karoliny, ale trema i chichot całkowicie już pochłonęły dziewczynę. Nadal musiałem więc korzystać z usług pośredniczki.

– Zapytaj, czy może zechciałaby wrócić jeszcze na parkiet, albo chociaż wymienić się numerami telefonów, żeby spróbować przy innej okazji?

Boże, za każde zdanie, którym próbuję poderwać kobietę, pewnie gdzieś tam ginie jedna wróżka. Dziewczyny zaczęły szeptać między sobą. Karolina to potrząsała głową, to przytakiwała. W tym czasie barman przyniósł nasze zamówienie. Zapłaciłem, a gdy się odwróciłem, Karoliny już nie było. Pozostała tylko jej towarzyszka.

– Kazała cię przeprosić. Musiała pilnie do toalety.

Następnie wsunęła mi w dłoń zgiętą karteczkę. Widząc moje pytające spojrzenie, wyjaśniła:

– To, o co prosiłeś. Numer telefonu.

Wskazałem na bar:

– A tu jest to, o co ty prosiłaś.

– Dzięki, masz dobre oko – powiedziała, po czym chwyciła espresso i moje piwo – Swoją drogą, nie podejrzewałabym cię o gin z tonikiem.

Puściła do mnie oko i pewnym krokiem ruszyła w swoją stronę:

– Czuj, czuj, czuwaj – powiedziała na odchodnym.

Tamtego wieczora już więcej nie zobaczyłem ani Karoliny, ani jej towarzyszki.

***

Mocowaliśmy się ze sobą przez dobrych kilkanaście minut. Ona trochę się ze mną droczyła, a trochę zachęcała, bym dawał z siebie wszystko. Ja próbowałem dać z siebie wszystko. Nie tyle po to, żeby coś jej udowodnić. Bynajmniej! Dawałem z siebie ile mogłem, bo nie chciałem, żeby skończyła się gra, którą podjęliśmy. Zasady ustalone poprzedniej nocy sprawiały, że nasz seks miał swój styl. Jedyny i nie do powtórzenia. Choć miejscami infantylny, był jednocześnie bardzo dojrzały. To moje szczekanie, ta jej władczość i to, jak powoli oddawała mi prowadzenie,  wszystko to było częścią niepisanej umowy między naszymi ciałami. Karolina dała mi coś, czego chyba nigdy nie doświadczyłem – poczucie, że seksem po prostu można się bawić, że chęć zaspokojenia własnego pożądania to tylko paliwo, które przyda się jedynie wtedy, gdy wlejemy je do baku jakiegoś pojazdu i jeśli będziemy mieli choć odrobinę pojęcia, jak prowadzić. Karolina była wytrawną zawodniczką, a mnie w tamtym momencie udało się podjąć jej grę. Jak nigdy udało mi się odpuścić i po prostu dałem się ponieść. Ba… nawet szczekałem.

Zabawa powoli zamieniała się w rytmiczny trans. W pewnym momencie nasze biodra popłynęły razem. Karolina chwyciła mnie za przedramiona i przekręciła głowę w bok. Oczy miała zamknięte. Oddawała się odczuwaniu. Nie przerywałem, nie przyspieszałem. Nasze ciała zaczynały płynąć tak, jak wtedy na parkiecie. Tym razem jednak, muzyka i rytm wychodziły bezpośrednio z nas. Z ust Karoliny wyrwały się krótkie jęki, a ja czułem, jak gdzieś w okolicach brzucha zaczyna we mnie narastać przyjemne łaskotanie zwiastujące niechybną eksplozję. Nie zwalniłem, ani nie przyspieszałem. Trzymałem tempo, żeby nie wywrócić tej łodzi, którą właśnie płynęliśmy. Ona była kapitanem… a ja…

***

Dwa dni po naszym pierwszym spotkaniu znalazłem w spodniach karteczkę, na której drobnym, nachylonym w lewo pismem zapisane było imię „Karolina”, a pod nim rząd cyferek. Pomyślałem, że w sumie dlaczego nie miałbym zadzwonić. Jedyne, co miałem do stracenia, to trochę gotówki i godzinę, może dwie, gdyby spotkanie okazało się totalną klapą. Zyskać mogłem powtórkę tamtego tańca, a może coś więcej. Wstukałem więc numer i już po dwóch sygnałach z drugiej strony odezwał się głos:

– Halo?

– Cześć, poznaliśmy się niedawno na parkiecie… w klubie.

– Oczywiście, pamiętam – odpowiedziała.

– Pomyślałem, że może miałabyś ochotę…

– Już myślałam, że nie zadzwonisz – przerwała mi –  Może dziś?

Była szybka i bardzo pewna siebie. Nie spodziewałem się tego, ale przecież nie mieliśmy za dużo sposobności, żeby bliżej się poznać. Uśmiechnąłem się pod nosem, czego nie mogła zobaczyć, a potem zaproponowałem:

– Może o dwudziestej?

– Bardzo może – odparła. – Gdzie się spotkamy?

Podałem nazwę knajpki, a gdy stwierdziła, że nie bardzo wie, gdzie to jest, zapewniłem, że podeślę adres sms’em.

– To co? Do zobaczenia? – zapytałem.

– Oczywiście – odparła i rozłączyła się.

Rozmowa zostawiła po sobie dziwne wrażenie. Toczyła się jakby poza mną. Zanim dokładnie wyraziłem, po co dzwonię, już byliśmy umówieni. Nie mogłem połączyć jej pewności siebie i zdecydowania z chichoczącą dziewczynką, chowającą się za plecami koleżanki. Ale w końcu – co mogłem o niej wiedzieć? Wcześniej tylko tańczyliśmy. Może taka właśnie była… – „No nic.” – Pomyślałem. –  „Randka, to przecież tylko randka”. – Wysłałem sms’a z adresem i spokojnie doczekałem do wieczora.

***

Doszedłem pierwszy. Cały dół mojego ciała eksplodował z taką mocą, że ledwie utrzymałem się na rękach. Nie zwolniłem jednak, bo przecież nie byłem w tej zabawie sam. Zacisnąłem zęby i dalej wbijałem się w leżącą pode mną kobietę, próbując nie tracić tempa. Nie dostałem zresztą przyzwolenia na to, by się zatrzymać.

Karolina przywierała do mnie coraz mocniej. Czułem, jak jej dłonie zaciskają się na moich przedramionach, jak jej wargi zaciskają się dookoła mojego fiuta. To zaczynało boleć, ale ból też stanowił część zabawy i wiedziałem, że nie mogę odpuścić. Parłem więc do przodu równomiernie, powstrzymując własne omdlenie. Na szczęście, nim siły opuściły mnie zupełnie, ciało Karoliny napięło się, jej usta zacisnęły w cienką kreskę, a potem, w jednej sekundzie, puściła. Bez żadnego dźwięku, bez wygięcia się, bez znaku, że to już. Całe ciało momentalnie rozluźniło się. To było już, i było po wszystkim. Zwolniła uchwyt na moich przedramionach i odetchnęła. Poczułem, jak krew znów zaczyna przez nie płynąć. – „Dzięki Bogu!” – Pomyślałem. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

– Zostań jeszcze chwilę.

– Nie miałem zamiaru wychodzić, ani z ciebie, ani od ciebie – odwzajemniłem uśmiech i pocałowałem ją w czubek głowy. Jeszcze nie. Tu było mi dobrze.

***

Dokładnie o dwudziestej stawiłem się w umówionym miejscu. Niewielkiej, ale przyjemnej knajpce, serwującej świetną kawę i równie dobre kanapki.  Poza tym wieczorami zawsze można było tu znaleźć wolny stolik i lampkę czerwonego wina, doskonale dobranego do obiadu. A przy Właściciel miał też zamiłowanie do puszczania włoskiej muzyki z lat sześćdziesiątych, co nadawało wnętrzu niepowtarzalny klimat.

Rozejrzałem się po sali, ale zamiast Karoliny wypatrzyłem inną, znajomą twarz. W rogu siedziała jej towarzyszka z klubu. Przywołała mnie gestem ręki. Dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że głos w słuchawce był zbyt znajomy, a przecież z Karoliną nie zamieniłem praktycznie ani słowa.

 Podszedłem do stolika i usiadłem naprzeciwko niej. Ona nie spuszczała ze mnie oczu, w których skakały figlarne ogniki.

– Rozumiem, że dalej muszę rozmawiać z nią przez ciebie – zacząłem.

– Powiedzmy, że rola posłańca nie bardzo mi odpowiadała – rzuciła – widziałam… inne możliwości.

– I dlatego podałaś mi swój numer.

– To źle?

– W żadnym wypadku, po prostu się nie spodziewałem. Ktoś tu kogoś wystawił do wiatru. Zastanawiam się, czy ona mnie, czy ty ją.

– Drobiazgi – odparła.

Do stolika podeszła jedna z dziewczyn, które okazjonalnie robiły za kelnerki.

– Co podać? – zapytała.

– Dla mnie czerwone półwytrawne, a dla kolegi gin z tonikiem – odparła moja niespodziewana randka.

Spojrzała na mnie i puściła oko:

– Widzisz, Łukaszu. Mam dobrą pamięć.

Uśmiechnąłem się i odparłem:

– Najwyraźniej. Masz też imię, którego jeszcze nie znam.

– Ada – odparła krótko i niewinnie.

***

Tamtego wieczora moje życie przesunęło się na nowe tory. Tory fascynacji, pierwszej i jedynej Miłości przez duże em, jaką zafundował mi los, a potem bezsensownego upadku i cierpienia. „Ada” stała się refrenem moich dni.

Czasem myślę, że gdyby wtedy zjawiła się Karolina, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może nic by z naszego spotkania nie wyszło. Może przeżylibyśmy krótki romans, albo skończyli ze sobą na długie lata. Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Naprzeciwko mnie siadła Ada i to sprawiło, że dziś, jedenaście lat później, wszystko wygląda tak, jak wygląda.

Co zaś tyczy się Karoliny, od tamtego spotkania w klubie widziałem ją może dwa razy. Na jakiejś domówce zorganizowanej przez znajomych z mojego wydziału, ale pamiętam, że gdy zamieniliśmy kilka słów, wydawała się jakaś rozkojarzona i niezbyt zainteresowana, zresztą kręcił się wokół niej jakiś długowłosy chłopak z politechniki, którym i ona była zainteresowana.

Potem wpadliśmy na siebie wiele lat później, podczas otwarcia wystawy naszego wspólnego znajomego, ale to było już w czasach, gdy Ada wymazała się z mojego życia. Ledwie ją poznałem, za to Karolina dokładnie pamiętała mnie. Tamta historia z parkietu stała się początkiem naszej rozmowy, która finał znalazła w mieszkaniu Karoliny.

Może potrzebowaliśmy tych jedenastu lat, żeby dać sobie to, co daliśmy tamtej nocy i następnego poranka. Może to był zwykły przypadek? Nie wiem. Wiedziałem, że nie wyjdziemy poza to jedno spotkanie i wiedziałem, że Karolina też to wie. Oboje się na to zgodziliśmy i obdarowaliśmy się wzajemnie prezentem, który przez długie lata leżał na dnie szuflady, czekał na swoją chwilę… i dojrzewał.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

To, co uderzyło mnie w tym opowiadaniu to przemyślana, precyzyjna konstrukcja. Nie ograniczająca się zresztą tylko do bieżącego tekstu, ale odnosząca się do całego, prezentowanego na łamach NE cyklu. Duże gratulacje. Erotyka rownież ciekawa, z odrobiną nietypowej pikanterii. W sumie, bardzo udany utwór.
Pozdrawiam

W jednym, niedługim opowiadaniu otrzymujemy zarówno historię o tym, jak bohater poznał fascynację swego życia, Adę, jak i opowieść o przelotnym – acz ciągnącym się na przestrzeni lat – romansie z Karoliną. Jestem więc czytelniczo usatysfakcjonowany 🙂 Zgadzam się też z Neferem w kwestii konstrukcji całego cyklu. Rzecz jest ewidentnie precyzyjnie zaplanowana. Jestem więc ciekaw – a jednocześnie mam pewność, że Autor już to wie: czy możemy się spodziewać kolejnych części?

Pozdrawiam
M.A.

Ciekawie opisana historia z początków znajomości z Adą, która okazała się niezłą cwaniarą i kombinatorką. Myślę, że pora teraz na historię z czasów ich romansu. Byśmy mogli zrozumieć czemu właśnie ta kobieta tak wypaliła się w świadomości głównego bohatera.

Napisz komentarz