Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 6 czerwca 2013 roku.
* * *
Od autora: tekst ten jest przeróbką mojego starszego opowiadania, które z upływem czasu wyblakło co nieco… Zapraszam do lektury. Dodam tylko, że treść nie jest do końca fikcją.
Raport trafił na moje biurko trzy dni po zdarzeniu. Nie wiem, dlaczego akurat na moje, ale zakładam, że nie był to przypadek. Na drugiej stronie nudnej, ciężkostrawnej pisaniny trafiłem jednak na szczegół, który przykuł moją uwagę. Na dobre.
Kamila Lewandowska. Niemożliwe, pomyślałem. Sprawdziłem bazę danych, jednak nie znalazłem o niej najmniejszej wzmianki. Musiałem się upewnić. Kamila Lewandowska.
***
Była moją pierwszą miłością. Taką platoniczną. Zawsze brakowało mi odwagi, by zdobyć się na jakiekolwiek wyznanie, choć wychowywaliśmy się razem od brzdąca. Mieszkaliśmy w tym samym bloku, w jednej z gorszych dzielnic Gdańska. Szarobure, czteropiętrowe budynki, które kiedyś były hotelowcami dla pracujących w porcie biedaków, a potem naturalnie stały się mieszkaniami dla ich rodzin, wzniesiono równymi rzędami niemal przy samej plaży. Ponura klatka schodowa i długie, nieoświetlone korytarze wywoływały klaustrofobię. Jeszcze gorzej było po wejściu do mieszkania. Wszystkie były takie same. Z założenia kawalerki, z mikroskopijną kuchenką i ubikacją, musiały zapewniać wygodę całym rodzinom. Cztery czy pięć osób, stłoczonych na powierzchni mniejszej, niż mój garaż. Makabra.
Tutaj nie mogłeś mieć tajemnic. Cienkie ścianki zapewniały swobodny przepływ informacji. Zawsze wiedzieliśmy, kiedy tata Radzia pierwszego wracał z pracy z wypłatą. Był milicjantem, zarabiał dość dużo, ale niewiele z tego zostawało, gdy w końcu trafił do domu. Najczęściej po kilku dniach ostrego picia. Radek, najstarszy z synów, wykradał pijanemu w sztok ojcu resztę pieniędzy i oddawał mamie. A potem uciekał z domu. Gdy za pierwszym razem tego nie zrobił, wściekły tata przykuł syna kajdankami do kaloryfera i lał pałką tak długo, aż dziecko straciło świadomość. Radek trafił na trzy tygodnie do szpitala na Zaspie, ojcu oczywiście nic nie zrobiono. W tamtych czasach bicie dzieci było metodą wychowawczą, nikt nie wtrącał się w sprawy rodzinne innych ludzi. Dobrą stroną tego zdarzenia było to, że dziesięciolatek zrozumiał lekcję i zawsze potem ulatniał się na tydzień, aż ojcu przeszła złość.
I tak było u wszystkich. Każdego tygodnia ktoś kogoś pobił, ale milicja przyjeżdżała bardzo rzadko. Może dlatego, że najbliższy komisariat znajdował się dopiero w sąsiedniej dzielnicy. A może milicjanci zdawali sobie sprawę, że nie są w stanie niczego zmienić. Małe piekiełko.
A z drugiej strony raj. Całymi dniami przesiadywaliśmy na podwórku – dużym, prostokątnym placu, wysypanym czarnym pyłem. Z jednej strony trzepaki, obok których odpalaliśmy bączki z saletry, z drugiej ogrodzony płotem ośrodek dla studentów z zagranicy, Arabów i Koreańczyków. Gdy robiło się nudno, szliśmy na działki na szaber; pomidory, ogórki, kalarepa, ale przede wszystkim jabłka i czereśnie. Nigdy później nie jadłem takich dobrych owoców. Było nas kilkanaścioro – jedni starsi ode mnie, inni młodsi o kilka lat. Tata Darka pracował w Niemczech i chłopak popisywał się kolorowymi ciuchami z Lidla i Kauflandu, choć wtedy nie miałem pojęcia, co oznaczają napisy na koszulkach i bluzach. Mama Białego była ostrą pijaczką i raz na jakiś czas zapewniała nam mnóstwo zabawy, biegając nago po bloku albo bijąc się z innymi pijakami, których akurat gościła. Biały nie wiedział nawet, kto był jego ojcem – facet, który mieszkał u nich, czy sąsiad z góry, do którego co jakiś czas wyprowadzała się jego mama. Każdy z nas miał jakąś historię za sobą i, gdyby którąś z nich spisać, powstałaby bardzo interesująca książka. Ale nie o tym chciałem opowiedzieć, tylko o niej. O Kamili.
Mieszkała piętro niżej. Miała dwoje rodzeństwa, tak samo jak ja, Radzio i kilku innych chłopaków. Tyle, że u niej były dla odmiany same dziewczynki. Wszystkie ładne, chudziutkie i jasnowłose. Kamila była najstarsza, mój rocznik. Zakochałem się w niej w pierwszej klasie i do momentu wyprowadzki nie widziałem nikogo poza nią. Oczywiście, byłem beznadziejnym przypadkiem. Nie odzywałem się przy niej ani słowem. Jeśli, nie daj Boże, zwróciła się bezpośrednio do mnie, nie potrafiłem sklecić jednego sensownego zdania. Tragedia. Mimo to, czułem, że trochę mnie lubi, i to jeszcze pogarszało sprawę. Ale nie byłem taki niewinny. Już wtedy potrafiłem nieźle kombinować.
W mieszkaniach nie było łazienek. Mieliśmy dwie opcje, żeby się wykąpać. Pierwsza, darmowa, polegała na korzystaniu z pralni. Na każdym piętrze była taka pralnia – puste pomieszczenie z podwójną, gazową kuchenką, na której grzaliśmy wodę w dużych kotłach. Oprócz kotłów w pomieszczeniu stało kilka aluminiowych balii. W weekendy nasze mamy przemieniały je w wanny, w których kąpaliśmy się wszyscy – zgodnie z grafikiem.
Alternatywą była nieduża, wilgotna Łaźnia. Choć z prawdziwą łaźnią nie miała nic wspólnego, to tak ją wszyscy nazywali. Wewnątrz znajdowało się kilkanaście obrzydliwych, zagrzybionych kabin prysznicowych i dwie prawdziwe, emaliowane wanny. Jak u mojego wujka w domu. Miał wannę, bo był wojskowym, powtarzała zawsze mama.
Tylko raz poszedłem do Łaźni, mieszczącej się w parterowym budynku z wysokim, ceglanym kominem. Dawniej, przed erą centralnego ogrzewania i kanalizacji, była to kotłownia, dająca ciepłą wodę hotelowcom, jak nazywano nasze budynki. Kąpiele w Łaźni miały swoje plusy – kabiny były koedukacyjne i koledzy nie raz opowiadali niesamowite historie, jak to chodzili do Łaźni, by podglądać kąpiące się kobiety. Ja nie mogłem się przemóc. Porastająca ściany pleśń skutecznie zniechęciła mnie do następnej wizyty. Wolałem już małą, pordzewiałą balię i płukanie głowy wrzątkiem, wylewanym z garnka przez mamę. Na moje szczęście Kamila też. Dokładnie wiedziałem, kiedy chodziła się kąpać, grafik wisiał przy wejściu do pralni. Zakradałem się pod drzwi i, kiedy tylko usłyszałem pierwszy plusk, wypychałem szprychą od roweru klucz z zamka. Nie za wiele widziałem, to prawda. Czasem prawie nic. Ale to i tak wystarczyło. Nie mogłem potem zasnąć z podniecenia, rozpamiętując podpatrzone obrazy. Jestem pewien, że przy odrobinie skupienia wróciłyby do mnie nawet dziś. Dziwny jest umysł ludzki. Ale nie o tym chciałem opowiedzieć.
***
Pokręciłem się trochę wokół sprawy zwłok w domku letniskowym. Pożar zauważyli mieszkańcy najbliższej wioski, ale zanim strażacy dojechali na miejsce, zgliszcza ledwie się tliły – robotę za nich wykonał zimny, wiosenny deszcz. Policja przyjechała, gdy wśród popiołów znaleziono duży fragment ludzkiej szczęki. Pokręcili się po pogorzelisku, popatrzyli, a potem napisali raport. I na tym sprawa pewnie by się skończyła, gdyby podczas badania szczątków kości lekarz policyjny nie zwrócił uwagi na dziwne pęknięcia kręgów szyjnych, które wygrzebano z popiołów.
– Mamy szczęście, że znaleźliśmy jakiekolwiek kości – powiedział, gdy do niego poszedłem. – Gdyby deszcz nie ugasił ognia, nawet nie wiedzielibyśmy, że ktokolwiek tam zginął.
W raporcie lekarz napisał, że jego zdaniem uszkodzenia kręgów czwartego i piątego miały charakter inwazyjny. Zmarły albo bardzo nieszczęśliwie upadł na głowę, albo ktoś skręcił mu kark.
Ów domek letniskowy, w którym znaleziono szczątki pechowego denata, był własnością mojej dziecięcej miłości, Kamili Lewandowskiej.
***
Żyliśmy z dnia na dzień. Od jednego głupiego pomysłu do kolejnego. Z nudów robiliśmy różne dziwne rzeczy. Na przykład wyłamywanie wentyli.
Kilka budynków, stojących w naszej okolicy, było prawdziwymi hotelowcami. Czyli według dzisiejszej terminologii hostelami. Odremontowane, z prawdziwą portiernią, czyste i przytulne, każdy z nas chciał mieszkać w jednym z nich. Z zazdrości tłukliśmy szyby w każdym z nich. Po kilku akcjach portierzy byli już czujni, a poza tym zwykłe wybijanie szyb po prostu nam się znudziło. Zwłaszcza po tym, jak Daniel z czwartego piętra wrócił do domu ze złamaną przez dozorcę ręką. Postanowiliśmy zemścić się na kierowcach ciężarówek, którzy wynajmowali tam pokoje.
Wielkie samochody z długimi naczepami codziennie, w drodze do portu, zajeżdżały na naszą ulicę. Kierowcy szli spać, a my zaczynaliśmy zabawę. Wentyl od opony ciężarówki jest gruby i długi. Zawinięty dla bezpieczeństwa tak, by nie odstawał za bardzo od felgi, nie daje się łatwo wyłamać. Dlatego syk uciekającego z opony powietrza dawał nam taką satysfakcję. Jeśli portier nie był wystarczająco uważny, w kilka minut byliśmy w stanie obskoczyć wszystkie stojące przy ulicy tiry.
Potem najstarsza siostra Daniela zaczęła chodzić z jednym z chłopaków z PCK. Ulica PCK była najgorsza na całym osiedlu. Jeśli nie znałeś tam nikogo, nie przechodziłeś nawet obok niej. Mieszkali tam sami recydywiści, odpowiednio wychowujący swoje młodsze rodzeństwo. A dzięki siostrze Daniela wszyscy oni bardzo szybko stali się naszymi kumplami. Z dnia na dzień staliśmy się nietykalni.
Wtedy to właśnie Biały wypłynął na szerokie wody…
***
Po kilku dniach znalazłem kilka informacji o Kamili. Ani śladu w kartotekach, nie było jej na naszej klasie ani co gorsza na fejsie. A przecież, według mojej bratanicy, jeśli nie ma cię na fejsie, nie żyjesz. W końcu musiałem pojechać na Kaszuby, do wioski, w której znajdował się domek letniskowy mojej dawnej znajomej. Tam, w urzędzie powiatowym, dostałem jej adres zamieszkania i telefon – dane z pozwolenia na postawienie budynku. Potem poszło już łatwiej. Mieszkała na nowym osiedlu w Gdyni, w otoczeniu zadbanych trawników i zasadzonych zgodnie ze skrupulatnym planem drzewek. Pracowała w centrali dużego banku jako analityk ryzyka. Zarabiała dobrze, zwłaszcza jak na kobietę w Trójmieście. Samotna, bez stałego partnera. Dziwiło to zarówno sąsiadów, jak i kolegów z pracy. Bo wszyscy zgadzali się co do tego, że niezła była z niej dupa, według słów jednego z młodych współpracowników. W rysach twarzy odnajdowałem tamtą roześmianą dziewczynę o jasnych, wypłowiałych od słońca włosach, której tak bardzo się wstydziłem. Choć cała reszta mocno się zmieniła. Była chłodna, zamknięta, niedostępna, a przez to bardziej pociągająca, wspominali jej znajomi. I tak też wyglądała. Z kilku zdjęć, jakie pokazano mi w pracy, spoglądała na mnie ładna, zadbana kobieta o pełnej, zgrabnej figurze. Chłodna. Odizolowana. Atrakcyjna. Zawsze w eleganckim, stonowanym stroju. W butach na wysokim obcasie, nienagannym makijażu. Nie dawała się zapraszać na imprezy czy randki. Wykręcała się chorobą babci – zmyśloną, o czym powiedziała mi sama staruszka, na szczęście nie rozpoznając w przepytującym ją detektywie smarkacza sprzed lat – lub sportem. Faktycznie, zależało jej na dobrej kondycji, bo pięć wieczorów w tygodniu spędzała na sali treningowej lub w siłowni. A szósty przeważnie na basenie. Według słów trenerów dobrze znała jujitsu i mai tao, pilnie uczyła się karate i boksu. Nie chciałbyś przez pomyłkę zaczepić jej w ciemnym zaułku, to pewne.
W pracy nie było jej od dziewięciu dni, wyjechała na planowany od zeszłego roku urlop. Do Tajlandii, powiedział kolega z działu. Do Brazylii, stwierdził autorytatywnie jej szef. Do Nigerii, mruknęła babcia. Dziewczyna nie była o nic oskarżona, oficjalnie poszukiwałem jej jedynie w związku z pożarem i znalezionymi w pogorzelisku szczątkami, dlatego nie było sposobu na odkrycie, dokąd naprawdę wyjechała. Zresztą, nie było takiej potrzeby. Miała wrócić za niecałe dwa tygodnie i wtedy zapytam ją o wakacje. Być może. O ile starczy mi odwagi.
***
Biały był starszy od nas wszystkich o kilka lat. Zawsze głośny i wygadany, gębą starał się zdobyć pozycję w grupie. Bo, choć większy, nigdy nie był najsilniejszy ani najodważniejszy. Ale i tak trzymał się z nami.
Tego lata, podczas którego zaprzyjaźniliśmy się z chłopakami z PCK, matka Białego znowu przeniosła się piętro wyżej, do kochanka. Jej stały facet, zawsze nerwowy, w takich chwilach stawał się wyjątkowo agresywny. Lepiej było nie wpaść na niego na schodach, bo człowiek mógł dostać kopniaka w tyłek. Na skargę do rodziców nikt z nas nigdy by nie poszedł, więc unikaliśmy go, i tyle. Marek Białecki nie miał tyle szczęścia, bo mama nie zabierała go ze sobą. Zostawał sam z rozjuszonym facetem, który wyładowywał na nastolatku swój gniew. Takie życie.
Kiedy Biały z podbitym okiem pojawił się na podwórku, akurat przyszli nowo poznani kumple. Ci ludzie żyli według bardzo prostych reguł. Pierwsza z nich zakazywała jakichkolwiek układów z milicją. Druga jednoznacznie wskazywała więzienie jako wyznacznik pozycji w grupie. Trzecia nakazywała troszczyć się o kolegów z ulicy. Jako, że my od niedawna należeliśmy do tych ostatnich, trzech z nich poleciało na drugie piętro, poszukać okazji do bójki. Wysłali rozjuszonego na dwa tygodnie do szpitala, z połamanym goleniem i wstrząsem mózgu. Przyjacielska przysługa.
Od tego czasu Biały zmienił się nie do poznania. Poczuł, że ktoś stanął w jego obronie. Przylepił się do starszych z PCK, podlizując się nowym kolegom bez najmniejszego skrępowania. Tamci, choć drwili z niego potężnie, nie obili mu twarzy jak przyszywany ojczym. Przyjęli go jako jednego ze swoich. Może trochę głupszego czy słabszego, ale niemal równego sobie. Zaczął łazić z nimi na budy, na piwo i bijatyki. Z jego bogatych opowieści wynikało coś innego, ale my wiedzieliśmy, że nigdy nie brał udziału w żadnej z bójek, z których słynęły stojące nad morzem kioski z rybami i alkoholem. Chciał być podziwiany i szanowany, więc zaczął zmyślać. Był tolerowany – przez nas dlatego, że trzymał się z prawdziwymi twardzielami, przez nich jako gówniarz, z którego można było niezłośliwie się pośmiać. Był taki, jak my – wychowany przez ulicę, nie za bystry, nie za głupi. Ale, jak każdy z nas, miał swoje sekrety.
***
Tamten łapiduch, który dopatrzył się uszkodzeń kręgów szyjnych u spalonego, nie dał za wygraną. Gdyby nie jego dociekliwość, zostawiłbym tę sprawę i odłożył do archiwum bez najmniejszego zastanowienia. I tak to zrobiłem, choć przez niego nie było to tak bezmyślne.
Lekarz oddał dwa kręgi do analizy DNA. W normalnych okolicznościach nie byłoby najmniejszych szans na znalezienie jakiegokolwiek materiału genetycznego, wszystko zostałoby zniszczone przez ogień i wodę. Ale w tym miejscu dopisało mu szczęście. Najwyraźniej dwa kręgi zapiekły się pod wpływem wysokiej temperatury w jedną całość, skrywając wewnątrz pozostałości rdzenia kręgowego. Wystarczyło wyselekcjonować próbkę i zrobić odczyt.
– Nieznajomość nazwiska nie dawała mi spokoju – powiedział, wręczając mi wyniki. – Chyba po prostu chciałem wiedzieć, kogo powiadomić.
– No i co, wie już pan? – ciągnąłem bez przekonania, biorąc od niego teczkę z wynikami. Martwy menel nie był sprawą “przyszłościową”, nie był warty zachodu, pomyślałem.
– Tak, choć nie dostałem tego, co chciałem – mruknął tajemniczo. – Nie ma żadnych żyjących krewnych – dodał, widząc na mojej twarzy zaciekawienie. – Ale ma co innego.
– A co?
– Bogatą kartotekę – odparł z uśmiechem.
Zerknąłem do środka. Zamarłem. Na szczęście potrafię ukrywać emocje, bo chyba bym się zdradził. Denatem był człowiek dobrze znany policji, jak powiedziałby redaktor prowadzący z programu „997”.
Marek Białecki.
***
Podczas studiów uczyłem się trochę o psychologii kryminalistów. Ale podręcznikowa wiedza jakoś do mnie nie przemówiła. Nabyte później doświadczenie dało mi dużo więcej. Z przestępcami sprawa jest prosta; potrzebują dobrej podstawy, by wykształcić odpowiednie instynkty – upośledzonej przez alkohol lub przemoc rodziny. Potem, w zależności od charakteru delikwenta, natura pcha ich na jedną z dwóch dróg. Ci odważniejsi, bardziej agresywni biją słabszych i okradają emerytów. Lękliwi dają się wykorzystywać silniejszym kolegom, robiąc to, co im się każe. Obydwa typy prędzej czy później trafiają do poprawczaka, a tam odpowiednio się wyedukują. Albo mężniejesz i awansujesz w hierarchii, albo jesteś cwelem, który skończy jako alkoholik, bijący swoją kobietę i wszystkie dzieci, jakie pojawią się po drodze. Wtedy nie wiedziałem jeszcze tego wszystkiego, ale Biały wyrobił w sobie odpowiednie instynkty, wychowany przez matkę pijaczkę i jej brutalnych kochanków. Podążył trzecią drogą, stał się łowcą. Zrozumiałem to dopiero, gdy przejrzałem jego kartotekę. Od dnia, w którym wyprowadziliśmy się do nowego, spółdzielczego mieszkania, nie miałem z nim styczności, ale teraz szybko nadrobiłem zaległości. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą, elementy zazębiły się niczym elementy układanki. Nic nie jest przypadkowe, pomyślałem. Kamila, co się stało w domku na Kaszubach?
Tego nie wiedziałem. Ale pamiętam dobrze to, co zdarzyło się kilkanaście lat temu.
***
My, dzieciaki ulicy, bardzo szybko zauważyliśmy, że coś z nim było nie tak. Nie obchodziło nas to za bardzo, bo każdy z nas był na swój sposób pokręcony, ale jego wyróżniała swoista obrzydliwa oślizgłość. Patrzyłem na niego i widziałem ropuchę. Wtedy myślałem, że to wina jego wyglądu; blada, podziobana obrzydliwymi krostami twarz i zimne, wodniste oczy nie były przyjemnym widokiem. Teraz jednak dochodzę do wniosku, że to jakiś wewnętrzny system alarmowy ostrzegał mnie przed tym człowiekiem. Niestety, na darmo.
Zaczęły krążyć plotki. Wśród nas były bardziej sprecyzowane, nie mam pojęcia, czy cokolwiek konkretnego dotarło do uszu dorosłych. Z jednej strony, gdyby tak było, powinni jakoś zareagować. Jednak patrząc z drugiej strony, myślę dziś, że mogli niczego nie wiedzieć albo po prostu byli zbyt zajęci trudami ówczesnego życia, by zwracać uwagę na dziecięce gadanie. Bo my wiedzieliśmy swoje.
Biały za bardzo lubił dziewczynki. Za dużo gadał o dupach, cipach i ruchaniu – jakkolwiek ordynarnie by to dziś nie brzmiało, o niczym innym nie mówił. Wprowadzał nas w dorosłość od niewłaściwej strony. I nie tylko nas.
Nie wiem, kiedy zwrócił uwagę na Kamilę. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek się wydarzyło. Ale mogę zakładać, że tak. Że pewnego letniego popołudnia zabrał dziewczynkę do lasów, rosnących przy plaży. Tam pokazał jej to, co facet ma między nogami. Kazał jej dotykać miejsc, których dwunastoletnia dziewczynka nie powinna dotykać. Myślę, że na tym nie poprzestał. Ją też pewnie rozebrał, oglądał i obmacywał. Być może zaproponował jej zabawę w Indian i kowboi. Była uwięzioną przez czerwonoskórych kobietą, którą porwano z ograbionego dyliżansu. Przywiązana do drzewa i bezbronna, nie mogła bronić się przed jego pożądaniem. Lata były wtedy gorące i niemal wszystkie dziewczynki nosiły podobne, przewiewne sukienki, toteż miał ułatwione zadanie. Czuła, mimo tak młodego wieku, jego podniecenie. Pokazywał jej twardego członka i prosił, żeby go dotykała. Ocierał się penisem o jej gładkie biodra, szukając mocniejszych doznań. Masował młodą, jeszcze nie pokrytą włosami kobiecość. Drażnił jej niewielkie, młodziutkie piersi, chcąc w podnieceniu zobaczyć, jak sterczą małe sutki. Kamila zapewne była spokojna, bierna, nie broniła się przed tym wszystkim, bo choć czuła, że taka zabawa jest czymś niewłaściwym, to nie potrafiła sprzeciwić się starszemu, cieszącemu się podwórkowym szacunkiem chłopakowi. Jestem zresztą pewien, że przekonywał ją o niewinności takie zabawy.
– To gra – mówił – w którą często bawię się z innymi dziewczynkami z podwórka.
Nie wiem, jak to wszystko naprawdę wyglądało. Do czego się posunął. Ale myślę, że nie poprzestał na delikatnych pieszczotach. Tacy jak on nie potrafią się zatrzymać. Jeśli nie zaprotestowała w zdecydowany sposób, być może kazał jej robić jeszcze gorsze rzeczy. To, co się tam wydarzyło, zostało między nimi.
Nie wiem, czy tak właśnie było. Ale pamiętam, że pewnego dnia coś się stało. Kamila przestała się z nami bawić. Nie wychodziła na podwórze, by pograć w państwa i miasta. Nie łaziła ze wszystkimi na działki, by ukraść trochę malin czy ziemniaków do ogniska. Zaczęła wszystkich unikać, czy to w szkole czy poza nią. Wtedy tego nie rozumiałem, choć bardzo przeżywałem. A potem, na jesieni, moi rodzice załadowali cały nasz skromny dobytek na starego kamaza i przeprowadziliśmy się do innej dzielnicy.
Nigdy już nie spotkałem żadnego z moich ówczesnych kolegów. Wiem tylko, że kilku trafiło na dłużej do więzienia a jeden czy dwóch zmarło z różnorakich powodów. Ja chyba miałem odrobinę więcej szczęścia. W końcu zostać psem to nie jest najgorsze, co może człowieka w życiu spotkać.
***
Gdy Kamila nie pojawiła się po urlopie w pracy, ponownie odwiedziłem jej jedyną krewną, jaka była osiągalna, babcię. Pamiętałem ją z dzieciństwa, a i ona przypomniała sobie dużo, gdy opowiedziałem to i owo. Poczęstowała mnie konfiturami i herbatą, a potem pojechaliśmy do mieszkania Kamili.
Dziwnie się czułem, przeglądając jej rzeczy. Jakbym przeniósł się w czasie, do dziecięcych wspomnień. Uśmiechałem się w milczeniu, wspominając tamte emocje. Ale niczego się nie dowiedziałem. Kobieta, w jaką przemieniła się moja pierwsza miłość, była osobą bardzo tajemniczą. Miała tylko dwa zdjęcia, na których obejmowała babcię w czułym geście.
– Jej matka i ojciec zmarli kilka lat temu, ale nawet gdy żyli, nie była z nimi mocno związana – opowiadała staruszka. – Jej siostry już dawno wyjechały, Asia mieszka w Australii a Karolinka uczy się… W Ameryce. – Jej głos pobrzmiewał dumą. – A Kamila siedziała w Polsce, mimo że kilka razy siostry zapraszały ją do siebie. Zawsze wtedy powtarzała, że nie zostawi mnie samej…
Mieszkanie, choć urządzone ładnie, było tak pozbawione osobowości, jak pokój hotelowy, poza kobiecymi ubraniami i niewielką ilością kosmetyków nie było w nim nic osobistego. Zaczynałem rozumieć.
– Jeśli Kamila zadzwoni – poprosiłem na odchodnym – proszę jej powiedzieć, że byłem u pani. Kto wie, może ona mnie jeszcze pamięta?
– Oczywiście – odpowiedziała radośnie. – Przekażę. I nawet, jeśli nie pamięta, to odświeżę jej to i owo. Taki pan miły, inteligentny, a do tego policjant. Przydałby jej się jakiś porządny mężczyzna w życiu.
Uśmiechnąłem się samymi ustami.
– Miło, że pani tak o mnie myśli – odparłem uprzejmie. Ale porządnych to należy szukać gdzie indziej, dodałem w myślach.
***
Kiedy po weekendzie wróciłem do pracy, na biurku leżała teczka ze sprawą pożaru. Michał, kolega z dochodzeniówki, uśmiechnął się na powitanie, wskazując na rozłożone papiery.
– Zajrzałem do tego – mruknął, siorbiąc znad kubka z kawą. – Chcesz, żebym sprawdził tę Lewandowską? Przydałoby się ją przesłuchać…
Wzruszyłem ramionami, wkładając kartki do teczki.
– Nie ma potrzeby – odparłem. – To chyba po prostu nieszczęśliwy wypadek. Powiem staremu, że zamykam tę sprawę. Nic tu dla nas nie ma.
– Jak chcesz. – Jeszcze jedno siorbnięcie. – Pomyślałem, że warto byłoby…
– Nie – przerwałem mu w pół słowa. – Nie warto.
***
Tydzień potem zadzwoniła babcia Kamili.
– Dzwoniła do mnie – zaszczebiotała radośnie. – Dziś w nocy. Wyjechała, wie pan? Na stałe. Do Asi, do Australii…
Zamilkła na chwilę.
– Prosiła, żebym do nich dołączyła, ale za stara jestem na takie podróże.
– Wręcz przeciwnie – zaprotestowałem. Poczułem mieszaninę ulgi i radości. – Uważam, że powinna pani pojechać. Coś mi mówi, że może się pani zdziwić, jak bardzo wyjazd odmienił Kamilę.
– Naprawdę pan tak myśli? – mruknęła niepewnie.
– Naprawdę – odparłem, choć nie do końca wiedziałem, o co konkretnie pyta. – Mam wrażenie, że nie pozna pani wnuczki. Australia podobno pozytywnie wpływa na ludzi.
Nie spotkałem jej już nigdy w życiu. Mam nadzieję, że wyjechała na Antypody, w ślad za moją dziecięcą ukochaną.
***
Dwa miesiące potem listonosz przyniósł pocztówkę. Trochę poniszczoną, ale nie można się temu dziwić, skoro przebyła pół świata. Zdjęcie przedstawiało pięknie oświetloną Czerwoną Skałę. Stempel pocztowy wskazywał, że kartka została nadana w Brisbane, siedem dni wcześniej. Obok adresu, wykaligrafowanego równym i starannym pismem, widniało jedno słowo: Zapomnij.
Pewnie zastanawiacie się, skąd mogę wiedzieć, co z Kamilą zrobił Biały. I czemu postanowiłem odpuścić sprawę pożaru. Nie, nie dlatego, że kiedyś byłem w niej zakochany. Aż taki głupi nie jestem.
Odpowiedź jest bardzo prosta. Pewnego dnia również i mnie Biały zabrał do lasu. Wprawdzie nie bawiliśmy się w Indian i kowbojów, ale także było… interesująco. Później proponował mi kolejną zabawę. Niejeden raz. Na szczęście byłem na tyle silny, by odmówić. I kazać mu spierdalać.
Teraz rozumiecie, co miała na myśli, wysyłając kartkę. Bo sądzę, że jej w końcu udała się ta sztuka.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Miss.Swiss
2013-06-07 at 07:10
Intrygująca historia naszkicowana oszczędnie, pozostawiająca niedopowiedzenia… Jak dla mnie – pozostawiłeś ich zbyt wiele, aż chciałoby się więcej dowiedzieć o całej tej sprawie, o postaciach, zaledwie zaznaczonych w tekście.
Również fantazje bohatera to duże pole do popisu, tego mi troszkę zabrakło,
Duży plus za realizm tamtej (jak to mówią, słusznie minionej) epoki i opisy.
Rita
2013-06-07 at 07:13
Dużo prawdy w tym opowiadaniu. W podwórkowej historii, tak przecież krótkiej, a pełnej wspomnień, obrazów.
Nie wiem Seamanie, czy znałeś Kamilę czy Białego. Ale to gdańskie osiedle, te bloki, biegająca dzieciarnia, rozróby… Udało Ci się stworzyć portrecik niezwykle wiarygodny, jakbyś przez lupę przyglądał się ziarnkom piasku.
Bo przecież w każdym mieście znajdzie się takie podwórko.
Ale Trójmiasto jest mi wyjątkowo bliskie, więc plus podwójny 🙂
Rita
2013-06-07 at 11:11
Seamanie, zapoznałam się z pierwotną wersją tego opowiadania i uważam, że retusz, a w zasadzie, reinterpretacja tej historii wyszła mu na lepsze. W tym tekście jest głębsza, pełniejsza narracja. Mimo, że opowiadasz z perspektywy jednego bohatera, wiele z przedstawionych faktów leży w sferze domysłów to jednak uważam, że jest to bardzo udana przeróbka. Gratulacje.
seaman
2013-06-08 at 06:22
Witajcie…
na wstępie chciałbym podziękować dwójce Szanownych Korektorów za pomoc w poprawianiu moich dwóch ostatnich opowiadań – bez Was to nie byłoby to samo 🙂
Miss: wiem, że mogłem więcej i mocniej, ale… po pierwsze ciężko się pisze na podstawie dziecięcych wspomnień. Po drugie – prozaicznie nie miałem czasu, by rozbudować fragmenty godne rozbudowy. Obiecuję jednak, że (wyjeżdżam do pracy we wtorek) przysiądę i uzupełnię tekst o szczyptę papryki 🙂
Rita: w pierwotnej wersji historia miała być wprawką, bazą dla czegoś. W trakcie pisania zmieniłem jednak zdanie i wyszło nie do końca tak, jakbym chciał. Kilka tygodni temu przyszedł mi do głowy prosty pomysł i stąd ten "rework" (ulubione słówko Megasa). Wydaje mi się, że wyszło lepiej.
Dziękuję Wam bardzo za opinie.
s.
Karel Godla
2013-06-08 at 12:22
Dobry tekst.
Mówisz, seamanie, że to drugie podejście do tematu. Ja bym radził odczekać i podejść jeszcze raz, bo to szkic do ciekawego studium: i dawnych czasów i podwórkowego dorastania i odwiecznego mocowania się dobra ze złem. Ale żeby coś niezapomnianego z takiego, jak mówię, szkicu uzyskać, trzeba by dużo pracy włożyć, konsekwentnie projekt prowadzić przez długi czas… Nie każdy ma na to czas i chęci. Zwłaszcza, gdy to wysiłek pro bono, a popyt czytelniczy kieruje się ku bardziej kolorowym dziełom: splecionym z kiczu, bajki, celebryckiej pustoty.
Dzisiaj, aby dobrze przekazać, co myślę, oceniam, że tekst i tak jest świetny. Zupełnie mi nie przeszkadza brak cukru w cukrze. Stawiam go obok Marynarzy. Ale wielki potencjał drzemie w tym, co już naszkicowałeś. I szkoda na to beztrosko machnąć ręką.
Pozdrawiam
Karel
Anonimowy
2013-06-08 at 14:03
To opowiadanko bardziej pasuje do kroniki kryminalnej lub gazetek żywiacych się takimi "kryminałami" ale nie do "Najlepszej erotyki".
Poczytaj kilka opowiadań LaVendy o przygodach Joanny ,wówczas może zrozumiesz na czym polega pojęcie : dobre,erotyczne opowiadanie.
Megas Alexandros
2013-06-10 at 20:35
Myślę, że Seaman dobrze wie, co to jest dobre, erotyczne opowiadanie – sam takich kilka napisał 🙂 Polecam choćby "Jak to robią marynarze", czy też "Upadek króla Maciusia" – to już w ogóle "hardcore". Każdy jednak chce czasem trochę odmiany (ok, ja jestem wyjątkiem). I wtedy pisze teksty nieco "delikatniejsze", z erotyką w drugim planie.
Siłą tego opowiadania jest przede wszystkim obserwacja społeczna. W drugiej kolejności fabuła. Erotyka pojawia się, ale z uwagi na dość obrzydliwe upodobania Białego, jest tylko delikatnie zaznaczona.
Pozdrawiam
M.A.
Miss.Swiss
2013-06-08 at 15:07
@Anonimie, pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą.
Dyskutowaliśmy kiedyś w naszym gronie na temat: co to jest opowiadanie erotyczne. Czy to rąbanka w stylu La Vendy (nic mu nie ujmując, bo ma swoich fanów i dobrze), czy teksty bardziej ambitne literacko, wcale nie zawierające scen erotycznych sensu stricte. Erotyka nie jest tożsama z seksem i pornografią. Naszym celem jest ukazywanie erotyki w różnych odsłonach, na tej stronie znajdziesz i Dom Rossów i teksty, jak ten powyższy, który (mimo mojej krytyki w pierwszym komentarzu) uważam ma kilka innych walorów, które sprawiają, że warto go przeczytać.
Anonimowy
2013-06-10 at 13:38
Kolega anonimowy zdecydowanie przesadził (w moim odczuciu) ale i taki głos w dyskusji jest ważny. Chociaż… są tagi i przed przeczytaniem można się zorientować jakiego typu jest ten tekst. Mi się bardzo podobał ten tekst miedzy innymi na te opisy PRLowskiej rzeczywistości.
Pzdr
Jimmyg
seaman
2013-06-10 at 20:34
Witajcie, Szanowni Czytelnicy.
Ech, lubię, jak się przy jakimś tekście wywiązuje spór, czy też choćby mała kontrowersja… Wiem, że nie jest to nawet tekst erotyczny, ale pociągają mnie dwa kierunki pisania, szeroko pojęta fantasy i równie szeroko pojęty polski, powojenny realizm – od Tyrmanda, przez Hłaskę aż po Huellego. Z tej drugiej fascynacji zrodziły się Zoe, Marynarze, Colombiana, czy to opowiadanie. O wiele trudniej jest mi tworzyć historie (zwłaszcza erotyczno-pornograficzne) w tym stylu, bo trzeba trzymać się narzuconych przez realia ram, ale wydaje mi się, że na końcu wychodzą lepiej niż fantasy (choć to moje, bardzo subiektywne, odczucie) – bo język ciekawszy, bo kilka ledwie maźnięć pędzlem po klawiaturze wystarczy, by coś wyczarować. Czasem za mało tego czy tamtego, na co zwracacie uwagę, ale to tylko z jednego powodu: narzucam sobie limit kilkunastu stron, by nie zanudzić czytającego. I często (jak widzę) gdzieś w trakcie pisania ulata mi z treści erotyka. Ale, jak to mówią, ten typ tak ma.
I nie martw się, Karelu, nie porzucę tych historii – zbyt dobrze je pamiętam 🙂
Dziękuję za opinie, oceny i przeczytanie.
Pozdrawiam i idę spać, bo wstaję wcześnie i lecę do pracy.
seaman.