Miniatury MałejMi IV  4/5 (2)

9 min. czytania

Charlie Marshall, „Red Carpet”, CC BY 2.0

Zakazany owoc

„Wspominam dawne chwile co nie wrócą już. A miłość w serce wbija długi, ostry nóż”. Cóż w życiu czasem tak bywa, że po chwilach triumfu i szczęścia zostaje się na lodzie. Ktoś mądry kiedyś powiedział: „nie da się zbudować związku na nieszczęściu drugiego człowieka”. Cóż… przekonałam się o tym aż nazbyt dokładnie.

Jestem mężatką od czterech lat. Właściwie to powinnam napisać, że nią byłam. Miałam poukładany porządek otaczającego mnie świata. Z mężem – Sebastianem – układało nam się nieźle. Zakochaliśmy się w sobie jeszcze jako nastolatki (on miał dziewiętnaście, ja siedemnaście lat). Po kilku latach chodzenia zamieszkaliśmy razem. Tak na próbę. Z początku dla mnie, to była zabawa w dom. W całkiem spory dom liczący sobie sto siedemdziesiąt metrów kwadratowych. Potem był ślub, jak z bajki, podróż poślubna oczywiście do miasta wiecznych kochanków – Wenecji. Kasy mieliśmy pod dostatkiem. Sebastian bowiem miał dobrze płatną i satysfakcjonującą go pracę w polsko-włoskiej firmie. Ja dorabiałam sobie korepetycjami i tłumaczeniami. Właściwie sielanka… a jednak nie do końca.

Praca Sebastiana wymagała od niego wyjazdów do Mediolanu przynajmniej raz w roku. Nie było go różnie: czasem dwa tygodnie, a innym razem trzy miesiące. Wiadomo, kobieta sama w domu stanowi niezły kąsek, nie tylko dla nachalnych sąsiadów, ale przede wszystkim dla złodziei. Zawsze wtedy zostawałam z jego starszym o trzy lata bratem Sławkiem.

Pierwsze takie wyjazdy Sebastiana mijały nam spokojnie. Cóż, właściwie to od początku naszej znajomości traktowaliśmy się jak rodzeństwo – tak też się zachowywaliśmy. Mieliśmy praktycznie tą samą paczkę znajomych, z którymi każda impreza to totalny odlot, czasem chodziliśmy do kina, jeździliśmy razem na zakupy, basen. Czasem pozwalaliśmy sobie na głupie żarty – jednak zawsze w granicach przyzwoitości.

Podczas tego feralnego wyjazdu wszystko uległo zmianie. Teraz, po pewnym czasie, myślę, że tak być prędzej czy później stać się musiało. Zbyt wiele było wówczas „przypadków”, niedomówień i flirtów.

Sobotni wieczór. Wyjątkowo spędzany w domu. W salonie na dole oglądaliśmy jakiś wyciskający łzy melodramat. Głupia poryczałam się jak bóbr. Potem szukałam pocieszenia w silnych, męskich ramionach. Niby wszystko jak zawsze – przecież już nie raz Sławek mnie przytulał – jak brat siostrę, głaskał po głowie i pocieszał w takich momentach. Czemu tamten raz był inny? Czyżby dlatego że Sebastiana nie było już przeszło dwa miesiące, że akurat Sławek z nikim się nie spotykał, że za oknem padał śnieg i było cholernie zimno? Mogłabym w nieskończoność dopatrywać się przyczyn.

Nieistotne. W każdym bądź razie wtedy pojawiło się między nami to subtelne napięcie. Głowa przestała myśleć, sumienie przestało mieć wyrzuty. Nie liczyliśmy się z niczym. Nie myśleliśmy o konsekwencjach, po prostu daliśmy się ponieść chwili…

Zapłakana i przytulona do Sławka odchyliłam głowę tak że opuszki jego palców znalazły się na moich ustach. Zamarłam w bezruchu. Pocałowałam jego palce. W odpowiedzi na tą pieszczotę Sławek powiódł kciukiem po brzeżku moich warg. Rozchyliłam je lekko. Rozpoczęłam delikatne zaciskanie zębów na opuszkach jego palców. Sławek jak zaczarowany pochylił się nade mną. Złączył usta z moimi spragnionymi pieszczot wargami. Całował tak, jak jeszcze nikt przedtem. Dłońmi objął moją twarz i wpił się w usta. Nasze języki połączyły się w długim, zmysłowym tańcu. Zęby dostarczały delikatnych pieszczot wargom. Były to pocałunki od których krew szybciej pulsowała w skroniach a ciało przeszywały prądy gorąca…

Dłonie szaleńczo pozbywały nas ubrań. Usta Sławka niestrudzenie błądziły po moim dekolcie. Nieogolona broda potarła stojące i twarde już sutki. Sławek polizał jeden z nich, wziął go do ust i ssał z zapamiętaniem. Zanurzyłam dłonie w jego włosach. Całowałam głowę. Muskularne ciało zmieniając ułożenie, przygniotło mnie go kanapy.

Moje ręce zostały przygniecione jedną dłonią Sławka do oparcia kanapy. Zaborcze usta ponownie pieściły mi piersi. Zęby kąsały sutki, ciepły język zataczał na nich kółka, a wargi je ssały. Oddychałam ciężko. Kiedy Sławem uwalniał wrażliwy koniuszek piersi, przyjmowałam to z żalem i jednoczesną ulgą. Marzyłam o tym, by nie przestawał się tak bawić.

Dłonie rozpoczęły wędrówkę w dół nagiego brzucha, w stronę złączonych ud. Niemal od razu przyzwyczaiłam się do tej pieszczoty szorstkich rąk kochanka. W końcu zatrzymały się na zakrytym jeszcze wzgórku. Pieściły mnie mocno, ocierając przez materiał spodni najwrażliwszą część ciała.

Zmysłowy język Sławka zanurzył się w pępku. Dłonie powoli rozpinały guziki dżinsów. Gdy uniosłam lekko biodra, spodnie zostały zsunięte razem z majteczkami. Wszędobylskie palce zatopiły się w kobiecości. Kciukiem pocierał najczulszy punkt najpierw okrągłymi, a potem posuwistymi ruchami.

– Kotku, powiedz jak chcesz być pieszczona? – wyszeptał z chrapliwym pożądania głosem. W odpowiedzi uniosłam tylko wyżej biodra i ścisnęłam udami pieszczącą mnie dłoń.

Z trudem łapałam oddech. Trzęsącymi się rękoma szybko odpinałam pasek i guziki spodni Sławka. Chwyciłam nabrzmiałego już członka i zaczęłam masować, przesuwając dłonią po jego nabrzmiałej długości. Paznokciami lekko drażniłam główkę. Brat mojego męża jęknął z rozkoszy.

Oderwał się tylko na chwilę. Aby zdjąć z nas do końca spodnie. Po czym układając się na mnie, przycisnął mocno do kanapy. Kolano rozchyliło moje złączone wciąż nogi, udo potarło srom, po czym wolniutko się wycofało. Cholernie zmysłowa i podniecająca pieszczota.

Obejmując mu biodra udami, naparłam ciałem w kierunku jego męskości. Piwno-zielone oczy kochanka odnalazły moje zamglone pożądaniem spojrzenie. Moment zawahania. Wiedzieliśmy, że jeśli się we mnie wsunie, nie będzie już odwrotu. Nic nie będzie tak jak dawniej i nie będziemy mogli powiedzieć:
„Przecież nic się nie stało”.

Mimo to nasze ciała połączyły się jednym płynnym ruchem. Sławek wtargnął we mnie z taką siłą, że pociemniało mi w oczach i zaparło dech. Poruszał się szybkimi pchnięciami. Wychodziłam mu na spotkanie biodrami z taką płynnością, jakbyśmy kochali się po raz setny, a nie pierwszy. Paznokciami lekko drapałam mu plecy. Całowałam szyję. Język zatapiałam w jego uchu – obdarzając go tą zmysłową i intymną pieszczotą z zachłannością małego dziecka spragnionego słodyczy.

Spełnienie osiągnęliśmy niemal równocześnie. Krzyczałam głośno i przeciągle. Długie i ostre paznokcie przeorały plecy Sławka, który z trudnością łapał oddech. Muskularne ramiona przyciągnęły wiotkie ciało jeszcze bliżej do siebie. Leżeliśmy tak długo, pomału dochodząc do siebie.

Tej nocy i przez następne trzy dni prawie w ogóle nie wychodziliśmy z łóżka. Na wszelkie sposoby poznawaliśmy wzajemnie swoje ciała. Dostarczaliśmy sobie wyrafinowanych pieszczot. Kochaliśmy się w każdej znanej nam pozycji. Na myślenie o tym co właściwie robimy zabrakło czasu. Nawet nie wiem, kiedy zakochałam się w bracie swojego męża. Ostatniej wspólnej nocy kochaliśmy się z niezwykłą powolnością. Wyczuwając jakby instynktownie, że to nasz ostatni raz.

Po powrocie Sebastiana nie umiałam odnaleźć w sobie tego uczucia, którym kiedyś go obdarzyłam. Nasze pieszczoty nie były tymi, których pragnęłam, pocałunki były tylko namiastką pocałunków Sławka, pełne uniesienia noce stały się zwykłą małżeńską rutyną. Po trzech tygodniach wyprowadziłam się do siostry.

Sebastian cierpiał, nie doczekał się ode mnie żadnych słów wyjaśnień. Nie było żadnego „przepraszam, przykro mi”. Sławomir wyjechał i więcej się ze mną nie skontaktował. A ja… no cóż… zrozumiałam, że „kochać kogoś a później go stracić to jak kupić szczęście i łzami zapłacić”…!

Robert Bejil, „Jin N Tonic & Josh 07”, CC BY 2.0

Ostatni raz

„Każdy ma chwilę, by to wszystko jebnął i patrzył w lustro jak mu łzy ciekną”… Takie słowa wypisane na ścianie przede mną, są moim mottem. Chwila zapomnienia, głupi szczeniacki wyskok. Wyskok, który stał się moim wyrokiem.

Czego mądrego się można spodziewać po dwudziestojednoletnim gościu, któremu starzy brak czasu rekompensowali nieograniczonym dostępem do konta. Zapracowani lekarze, którzy zapomnieli, że maja dziecko. A dziecko… no cóż czerpało z życia pełnymi garściami.

Nauka nigdy nie stwarzała mi kłopotów. Należę – na szczęście – do tego rodzaju istot, które potrafią raz coś przeczytać i zapamiętać. Za bardzo dobrze zdana maturę starzy kupili mi motor. Za dostanie się na medycynę wykupili wycieczkę do Tunezji… Na brak zainteresowania płcią przeciwna narzekać też nie mogłem – zielonooki, wysoki, nieźle wyglądający, dobrze i modnie ubrany szatyn. A to jak wiadomo… niektórym panienkom imponuje.

Imponowało… tak… nie bez powodu użyłem czasu przeszłego. Bo teraz już niczym im nie imponuję. Dzisiaj jest im mnie żal. Z tych „prawdziwych” przyjaciół nie został nikt… a „wielka miłość” okazała się chwilowym zauroczeniem.

* * *

Tego listopadowego wieczoru, za oknem padał deszcz i było zimno. Siedziałem w pokoju u dziewczyny. Zgaszone światło. Tlące się ciepłym płomieniem, pachnące świece. Sączące się cicho z głośników ballady Guns N’ Roses. Nalane do kieliszków wino. I my… Wolno kołyszący się w rytmie „November rain”.

Stopniowo zacząłem zwalniać uścisk. Wypuściłem ukochaną Magdę z objęć, ale tylko na moment, bo zaraz chwyciłem ją za ramiona i rzuciłem na łóżko. Sam dałem nura tuż za nią. Zaczęliśmy się mocować. Leżałem na niej w sposób, który mógł satysfakcjonować zmysły nas obojga. Starając się uzyskać przewagę schwyciłem obydwie ręce Magdy i przytrzymałem w uścisku nad jej głową.

Znalazłem się zaledwie parę centymetrów nad nią. Nie mogąc znieść napięcia niecierpliwie wpiłem się w słodkie usta dziewczyny, stapiając je ze swoimi. Zębami chwytałem dolną wargę i delikatnie przygryzałem. Potem na przemian eksplorowaliśmy usta językami, najpierw lżejszymi pchnięciami, a potem mocniej, wolniej, głębiej. Zupełnie jakbyśmy kochali się przy ich pomocy.

Magda wydała z siebie urwany jęk gdy uwolniłem jej skrępowane nadgarstki i przeniosłem ręce niżej, na cudowne piersi. Odnalazłem guziki koszuli i sprawnie zacząłem je odpinać. Odsunąłem się nieco, by móc patrzeć jak odsłania się jej nagość. Przesunąłem pieszczotliwie dłonią po różowych, sterczących brodawkach. Otoczyłem dłonią każdą pierś z osobna, lekko zaciskając palce.

– Wyglądają jak dojrzałe owoce. A są jeszcze bardziej smakowite – szepnąłem.

Sterczące sutki prędko zareagowały na pieszczoty, stając się jeszcze twardsze. Wtuliłem twarz między piersi. Najpierw drażniłem ciało dziewczyny swoim gorącym oddech. Potem muśnięciami mokrego języka. Pod wpływem tych starań wygięła się w łuk. Zacisnąłem wargi na prawej brodawce. Następnie wolno powędrowałem nimi w dół, na brzuch.

Przerwaliśmy tylko po to, by się wzajemnie rozebrać. Zsunąłem jej spodnie, jej dłonie rozpinały guziki moich. Po chwili byliśmy już nadzy. Płomienie świec kusząco odbijały się na naszych ciałach. Układając się pomiędzy nogami Magdy poczułem jej zapach. Upijającą woń podnieconej kochanki. Zagłębiając się w nią językiem skosztowałem również smaku. Odurzającego smaku kobiecości. Ssałem jej nabrzmiały kwiat, lekko przygryzałem wargi, muśnięciami torowałem sobie drogę do wnętrza. Pieściłem wpierw z wolna, potem natarczywie – samym czubkiem języka. Zanurzając mi palce we włosach nie pozwalała bym choć na chwilę oderwał się od niej. Szybkim, urwanymi oddechami oraz przeciągłym jękiem oznajmiała mi, jak jej dobrze.

Przyspieszyłem więc ruchy języka, skupiając się na łechtaczce. Wzmacniałem doznania Magdy przy pomocy palców, którymi penetrowałem jej ciasne wnętrze. Ciałem dziewczyny zaczęły szarpać dreszcze.

– Taaak! – wykrzyczała i bezwładnie opadła na pościel.

Nie czekając nawet, aż odzyska świadomość, wszedłem w nią jednym płynnym ruchem. Zagłębiając się w ciepłym i śliskim wnętrzu mojej kobiety czułem jak oplatają mnie uda. Wiedziałem, że nie pozwolą mi wysunąć się dalej niż to konieczne. Dłonie Magdy pieściły mi plecy, usta drażniły sutki. A ja raz po raz zatapiałem się w niej.

Przerywając ten szaleńczy bieg ku spełnieniu, popatrzyłem w zamglone pożądaniem oczy. Czułem się szczęśliwy – uprawiałem miłość z kobietą potrafiącą okazać uwielbienie nie tylko dotykiem, głosem, ale i sposobem, w jaki na mnie patrzyła.

Uwalniając mnie z uścisku ud gestem nakazała, bym położył się na plecach. Tak też zrobiłem, a ona pochyliła się nade mną. Ciepły język przejechał po całej długości członka, smakując naszą zmieszaną wilgoć. Wargi złożyły pocałunek na samym jego czubku. Dłonie ujęły jądra i delikatnie zaczęły je głaskać i ugniatać. Język ponownie przemierzył całą długość penisa. Wargi pochwyciły go i wessały głęboko, zaciskając się mocno wokół trzonu. Moja kobieta wiedziała, jakie pieszczoty najbardziej na mnie działają. Po chwili do języka dołączyła do dłoń. Pieszcząc męskość u nasady, główkę ciasno oplatała ustami. I przesuwała nimi coraz szybciej, w górę i w dół.

Oj, jak było mi wtedy dobrze… Nie musieliśmy długo czekać na finał. Wytrysnąłem ciepłym nasieniem wprost w usta Magdy. Ta połknęła wszystko i oblizała się ze smakiem:

– Dzięki Tomeczku – wyszeptała.

– Kurwa, jaki Tomeczku? – wydarłem się, zrzucając Magdalenę jednocześnie z moich kolan. – Na imię mam Dawid!

– Nie powiedziałam Tomeczku tylko Skarbeczku – niejasno zaczęła się tłumaczyć moja zmieszana i zawstydzona dziewczyna. – Źle mnie zrozumiałeś.

– Zrozumiałem cię aż za dobrze!

Nie mówiąc nic więcej, zerwałem się z łóżka i szybko zacząłem się ubierać. Ten fantastyczny wieczór szlak trafił. Wprawdzie Magda próbowała mnie zatrzymać, ale jak mógłbym zostać, po tym jak nazwała mnie imieniem swojego byłego faceta?

Wychodząc trzasnąłem drzwiami. Tego wieczoru wprawdzie nie miałem zamiaru wracać do domu, ale… Szybko zbiegłem po schodach. Założyłem kask, odpaliłem swój motor i z piskiem ruszyłem sprzed kamienicy. Pamiętam, że padało. Było jeszcze zimniej niż wcześniej. I było ślisko. Mignęło mi jeszcze tylko zmieniające się światło…

Odzyskałem przytomność dwa dni później. Przy szpitalnym łóżku siedziała zapłakana matka i szeptała:

– Obudziłeś się, synku kochany. Dzięki Bogu.

Dzięki za co? Za to, że resztę życia spędzę na wózku? Czy za to, że żyję chociaż wolałbym nie? Mówią, że tak się da żyć… Ale ja nie chcę! Dopadł mnie ten dziwny nastrój. Nazywają go depresją. Umieram na zewnątrz i od środka. I nikt nie potrafi mi pomóc. Pozostaje mi więc tylko: „jedno życie, jedna żyła, jedno cięcie, jedna chwila…!”

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Nieco melodramatyczne historie. Ale jednak poruszają. Zwłaszcza pierwsza. W drugiej akcja posuwa się nieco zbyt szybko, by przejąć się losem bohatera.

Wraz z czwartą kolekcją Miniatur MałejMi opublikowaliśmy już wszystkie prace tej Autorki. Pozostaje mieć nadzieję, że jeszcze kiedyś wróci do pisania i uraczy nas kolejnymi historiami z życia 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Pamiętam MałąMi z poprzedniej odsłony strony – wtedy jej historie, może nie poruszały, ale byłam do nich bardziej przekonana (a może one dla mnie były takimi?). Dzisiaj patrzę na to zupełnie inaczej. Myślę, że sama autorka także wiele by zmieniła, a może, jak napisał Megas Alexandros-wróci kiedyś do pisania i oczaruje nas dojrzalszym stylem? Życzę tego zarówno MałejMi, jak i nam, czytelnikom.

To są opowiadania sprzed wielu lat, które opublikowaliśmy w ramach naszej misji – zachowania dziedzictwa naszego „macierzystego” portalu, dziś nieistniejącej już Dobrej Erotyki. Sam jestem ciekaw, jak po latach zmieniłby się styl MałejMi, ale i innych Autorów i Autorek z tamtych czasów: Sinful Pena, Wiki, Lady in Red czy Marva.

Na szczęście na NE jest też sporo „aktywnych” Autorów, których twórczą ewolucję można obserwować na żywo, do czego gorąco zachęcam 😉

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz