Kawalerka (VBR)  4.24/5 (7)

54 min. czytania

Źródło: Pixabay (zdjęcie zmodyfikowane przez VBR)

Deszcz. Czy nie powinno być tak, że podczas pogrzebu pada deszcz? Iwona mrużyła oczy z powodu słońca, które odbijało się od polakierowanej trumny. Odetchnęła dopiero, gdy skrzynia z ciałem znalazła się w dole, tam gdzie już na zawsze pozostanie w cieniu. Dzień był prześliczny. Ptaki śpiewały, ciesząc się wiosną. W drzewach szeleścił orzeźwiający wiatr. Wszystko zieleniło się wspaniale w promieniach życia i chciało się żyć, nie umierać. Wiosna wepchnęła się na całego. Nikt ze zgromadzonych nie ronił łez, nikt nie krył zaczerwienionych oczu, nie dotykał twarzy kawałkiem chusteczki. Dookoła same obce i obojętne oblicza, ludzie, jak posągi, marmurowe postacie ze starszych rejonów cmentarza. Pomyślała, że więcej życia jest w tych umierających kwiatach, które tak bezlitośnie ścięto i pieczołowicie ułożono w kompozycję ostatniego pożegnania.

Wojtek, jedyna nie obca tutaj osoba, był w tej chwili bardzo podobny do innych, nie czuł niczego. Babkę widział raz w życiu i nawet tego nie pamiętał, bo był wtedy brzdącem. Co za dziwna rodzina, nie utrzymywali kontaktu, ba nawet gorzej, każdy dbał o to, by nawet przypadkiem do takiego kontaktu nie doszło, niestety babka pokrzyżowała wszystkim plany.

Iwona nie miała rodziny. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, który ona jako jedyna przeżyła. Była dzieckiem cudu. Dziadkowie umarli jeszcze przed jej urodzeniem, a mama i tata byli jedynakami. Wychowywała się w domu dziecka i zawsze tęskniła za czymś więcej. Za niewidzialną nicią, która zszywała ludzi bezinteresowną miłością, której było jej wciąż mało. To silne pragnienie połączyło ją właśnie z Wojciechem, dlatego tu przyszła, choć nienawidziła pogrzebów, dla niego.

Wojciech wpatrywał się ponuro, jak zasypują babkę. Dokładnie sobie obejrzał przybyłych, ale nikogo nie potrafił rozpoznać. Żałował, że matka nie mogła przyjechać. Nie potrafił odróżnić rodziny od obcych i czuł się nieswojo. Na szczęście była z nim Iwona.

Po ceremonii, gdy wszyscy powoli, opuszczali cmentarz, podszedł do nich jakiś nierówno zarośnięty mężczyzna, który wyglądał, jakby uciekł właśnie z fotela fryzjerskiego zanim ten skończył robotę. Mężczyzna, mimo swojego ekscentrycznego zarostu, ubrany był w doskonale dopasowaną czarną marynarkę, spodnie wyprasowane na kant i wypastowane derby, również w ciemnym kolorze. Pod marynarką połyskiwała wzorowo biała koszula, przecięta w połowie starannie zawiązanym krawatem. Mężczyzna już od dłuższego czasu przyglądał się Iwonie, co nie uszło jej uwagi. Kiedy podszedł bliżej, poczuła się nieswojo.

– Co jest, młody? Przedstawisz mnie nowej koleżance? – Głos elegancika zgrzytał od fajek i regularnie przyjmowanego piwa.

Iwona ugrzęzła w oczach przybyłego, były ostre i nadzwyczaj wyraziste, jak u psa husky. Mimo to, że mężczyzna szeroko się uśmiechał, jego spojrzenie elektryzowało i wprowadzało niewyjaśniony niepokój. Przeszył ją dreszcz.

Wyrwany z zadumy Wojtek odwrócił się do zaczepiającego ich żałobnika i patrzył na niego przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– No co jest? Nie poznajesz mnie? – typ z ruiną we włosach narzucał się dalej – Myślisz, że biorę ciebie za kogoś innego? Jesteś Wojtek od Marii, mieszkaliście na rogu Czarnej i Robotniczej.

Potok wspomnień popłynął nagle wartkim strumieniem, ale Wojtek nadal nie mógł przypomnieć sobie tożsamości zaczepiającego ich osobnika. Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem, głęboko westchnął i nie przestając się uśmiechać, zanurzył się w spojrzeniu Iwony. Ich twarze oddzielał dobry metr i chociaż dziewczyna natychmiast odwróciła wzrok, poczuła na sobie oślizgłość i obleśną namolność jego osoby. Spojrzenie przybysza ślizgało się po jej figurze, bez jakichkolwiek zahamowań. Sprawiało, że poczuła się naga, brudna, sparaliżowana bezczelnością, bezbronna, czuła też coś, do czego nie chciała się przyznać, nawet wobec samej siebie, nie teraz.

– Nie wiem… – odezwał się niepewnie Wojciech. – Jesteś z Bareckich może?

Mężczyzna niechętnie odwrócił się do niego, wydął pogardliwie wargi i odparł.

– Pamiętasz jak wołaliśmy na ciebie…? Zaraz, jak to bylo… Wojtek-Bezmojtek. Pamiętasz ten kurs, który zrobiłeś bez spodni i gaci po całej ulicy? – Zaśmiał się z obrzydliwie, jak gdyby to zdarzenie było ulubionym wspomnieniem z dzieciństwa.

Bracia Bareccy byli podwórkowym chuliganami i Wojciech pamiętał ich, aż za dobrze. Nie raz obrywał od nich w kość, lub częstował się z bogatej palety ich wymyślnych dowcipów. Dokuczali każdemu kto im się nawinął, bez wyjątku. Z trzech braci jeden trafił do paki, tak przynajmniej słyszał. Nic nie wiedział o losie pozostałych..

– Jestem Marceli, Przemka i Krzyśka też pamiętasz prawda? – przedstawił się w końcu. – Taki szkrab byłeś i proszę, kawaler jak się patrzy i panna jak się patrzy – oślizgłe spojrzenie wróciło i Iwona poczuła, że typ dotyka ją nim wszędzie, zagląda w każde miejsce, maca i obleśnie zlizuje ogarniające ją dreszcze wstydu. Zadrżała po raz drugi.

Wojciech zastanowił się przez chwilę, czy gdyby uderzył w żołądek, to pozbawiłby Bareckiego powietrza na tyle długo, by zaatakować jeszcze nos i usta. Może nawet udałoby się wybić kilka zębów z tego bezczelnego uśmiechu. Chętnie zostawiłby elegancika wśród kamiennych płyt i to najlepiej na zawsze. Zamiast tego odwrócił się i pociągnął za sobą Iwonę.

– Chyba idziesz w złym kierunku – doszedł go jeszcze głos Bareckiego. – Rodzina starej jest zaproszona na ciąg dalszy imprezy.

Wojciech obejrzał się i rzeczywiście, wąskie grono, kilkunastu żałobników podzieliło się na dwie grupy, część udała się do wyjścia, druga część na tył cmentarza, gdzie o ile dobrze pamiętał, znajdowała się salka katechetyczna, w której niegdyś nasłuchał się o Bogu.

– Leć młody, może coś ci się skapnie – doradził Barecki z nieszczerym uśmiechem. – I nie zapomnij podzielić się ze starymi kumplami.

– Chodź – szepnęła do Wojciecha Iwona. Chciała, jak najszybciej oddalić się się od tego człowieka.

– Niezła dupa – zawołał jeszcze Barecki, tym razem do brata, który czekał przy furtce. Ten odpowiedział, że to prawda, ale też, że gruba i obaj wybuchnęli rechotem, który wprowadził w wyraźne oburzenie opuszczających to miejsce żałobników, nikt jednak nie ośmielił się zwrócić im uwagi.

Iwona przełknęła ślinę

– Nie chciałabym tego typa spotkać na ulicy – szepnęła do Wojciecha, choć wcale nie chciała tego powiedzieć, ale pomyślała, że go w ten sposób uspokoi.

– Nie spotkasz – zapewnił ją, marszcząc brwi. – Zaraz stąd wyjeżdżamy.

Na tyłach cmentarza, gdzie zebrała się rodzina zmarłej, jakiś mężczyzna zapowiedział donośnym głosem odczytanie testamentu.

– Chodźmy już – westchnął Wojciech.

– No co ty, może coś tobie zapisała.

– Nie wierzę.

– Warto sprawdzić, skoro już tu jesteśmy. – Iwona nie miała ochoty przechodzić teraz przez furtkę, przy której Bareccy urządzili sobie palarnię i punkt obserwacyjny.

Zgodnie z zapowiedzią mniej więcej połowa z żałobników udała się do salki na tyłach cmentarza, na coś w rodzaju stypy, podano  kawę i herbatę. Miejsce katechety zajął nienagannie ubrany jegomość, który przywitał się ze wszystkimi, wyraził swoje ubolewanie z powodu ich straty i po przeczytaniu podpisanej przez wszystkich listy obecności przystąpił do odczytania testamentu.

Do Palmir z Sochaczewa można jechać przez Truskaw, lub Truskawkę w nieco gorszym standardzie drogi asfaltowej, gęsto łatanej. Wojtek wiedział, że Iwona nie lubi tłoku, oboje nie cierpieli korków. Widok lasów i pól za szybą samochodu odprężał i sprawiał, że obojgu chciało się żyć, planować i pielęgnować nadzieję na przyszłość, tę lepszą.

– Mówiłeś, że jej nie znałeś. – Iwona, była podekscytowana tym co usłyszała, zanim opuścili Sochaczew.

– Bo nie znałem, widocznie podzieliła wszystko na wszystkich.

– Dostałeś w spadku prawie dwa lata swojej pracy, tak to mniej więcej wychodzi.

Wojtek potwierdził kiwnięciem głowy, był w dobrym humorze.

– Zgadza się. Może kupię samochód, a może wyjedziemy gdzieś na miesiąc… Majorka, Malediwy witajcie.

– Fajnie by było – przytuliła się Iwona. – Ale chyba lepiej zainwestować w przyszłość.

– W co? Na mieszkanie nie wystarczy.

– Na wkład własny już tak, a reszta w kredycie.

Wojciech zastanowił się chwilę i pokiwał głową.

– To brzmi rozsądne – potwierdził i zarobił gorącego całusa.

Ciemnozielony Opel Astra toczył się wolno po gruntowej drodze, zbliżając do Palmir. Iwona lubiła tę okolicę, każdy z domów, położony był na zielonej wyspie drzew, krzewów. Wiele z nich otoczonych było barwnymi rabatami wylewających się z donic, kwietnych gobelinów. Za domami rozciągały się słoneczne pola, ciężarne sady, czasem dzikie łąki prowadzące, aż po leśną linię horyzontu. To właśnie w tych lasach kochała się po raz pierwszy z Wojciechem, co przypieczętowało ich miłość. Wcześniej byli przyjaciółmi, ale od tej szczególnej chwili stali się parą. Dla Iwony był to ważny moment, koło Wojciecha kręciło się sporo lasek. Z kilkoma gadał, ale to ją zabrał na ambonę w lesie, ją rozebrał, całował, kawałek po kawałku i to jemu ona zrobiła pierwszego w życiu loda, zanim wszedł w nią i wypełnił gumkę swoim nasieniem. Od tego momentu już wszędzie chodzili razem. Gdyby nie matka Wojciecha, już dawno zamieszkaliby ze sobą i tak pieprzyli się niemal codziennie. Matka Wojciecha jednak o tym nie wiedziała. Cieszyła się że jej syn ma dziewczynę, ale ślepo wierzyła w to, że jest to platoniczna miłość, bo w końcu pierwsza, jaka mu się przydarzyła.

Z zamyślenia wyrwała ją ręka Wojtka. Zamiast na dźwigni zmiany biegów położył dłoń na jej udzie. Uśmiechnęła się, ale gdy zaczął przesuwać ją w górę, powstrzymała go.

– Nie, dziś nic z tego.

Mina mu zrzedła, ale ręki nie cofnął. Przesunął w dół, aż Iwona zadrżała. Rozprostował dłoń i czubkiem palca sięgnął jej łydki. Jak zwykle miała cudowną, niemal atłasową skórę, więc zachwycał się przez chwilę łagodną wypukłością. W końcu westchnął i ręka wróciła na dźwignię zmiany biegów. Silnik zmniejszył obroty, a Opel wyskoczył do przodu.

Iwona siedziała przez chwilę nieruchomo, w końcu, bez słowa, sięgnęła do jego rozporka. Rozpięła zamek i szybko znalazła to czego szukała. Samochód znów zwolnił. Po chwili Opel skręcił w jedną z setek leśnych dróg, które prowadziły nie wiadomo gdzie.

Całowali się długo i pieścili. Szyby w Astrze zaparowały i oboje mogli się cieszyć względną intymnością.

– Chcę zobaczyć jak to w tobie rośnie – wyszeptała. Wojtek przeszedł na tył samochodu i po chwili był nagi. Stwardniały już członek bujał mu się od gwałtownych ruchów, ale jej nie o niego chodziło. Spięła starannie włosy, spojrzała mu w twarz i wsunęła go sobie w usta. Zanim jednak rozdrażniła jego intymność, na tyle, żeby rzucić go w głębiny rozkoszy, ktoś zapukał gwałtownie w szybę samochodu, niszcząc bezpowrotnie cieć, która tak nagle się między nimi rozpięła.

Leśniczy nie okazał zrozumienia. Spisał Wojciecha za nieuprawniony wjazd na teren leśny i obojgu zagroził obyczajówką. Zmyli się więc stamtąd w doskonale zepsutych humorach.

– Może Zofii nie będzie? – zapytał Wojciech, sugerując by pojechali do Iwony.

– Niedoczekanie, nie wpuści nas nawet razem. Ma swoje zasady i nie będę ich łamać. To jej mieszkanie i jak je brałam, umówiłyśmy się jasno.

Niezręczna cisza wplotła się niezauważalnie w nierówny warkot samochodu.

***

– Poproszę dowód osobisty – kobieta siedząca w fotelu uśmiechała się szeroko, patrząc Wojciechowi prosto w oczy.

Jej głos, elegancja, oraz ogrom tego miejsca, kompletnie wytrąciły go z równowagi. Na dodatek kobieta ubrana była w jasny żakiet, który odpowiednio skrojony odsłaniał nieskromne wycięcie hojnie ukazujące dekolt. Opalona skóra tworzyła doskonały kontrast z jasnym materiałem ubrania. Choć jej twarz sprawiała bardzo dobre wrażenie, to jednak wzrok mimowolnie kierował się w stronę biustu kobiety.

Podał jej dowód, a ona chwyciła go tak, że na ułamek sekundy ich dłonie się zetknęły. Wojciech przełknął ślinę i oczywiście nie dał niczego po sobie poznać.

Siedziała przed nim piękna kobieta sukcesu. Zapewne doskonale wykształcona, z bogatą i ważną rodziną. Kobieta, która dba o dietę, ćwiczyła ciało i umysł. Te pociągające dzieło sztuki poświęcało swój czas i pracowało teraz właśnie dla niego. Wojciech czuł się jak Patrycjusz któremu usługuje piękna niewolnica, być może niegdyś córka podbitego wodza dalekich krain, księżniczka. Nie ważne było, że za tych kilka chwil ona zgarnie wysoką prowizję, a on zapłaci trzydziestoma latami życia. Ciekawe, co jeszcze mogłaby dla niego zrobić. Zapewne nic więcej.

Kobieta, nie przestając się uśmiechać porównała jego dane z tym, co znalazła na ekranie swojego notebooka.

– Wszystko się zgadza. Teraz poproszę o dowód osobisty poręczyciela.

– Ładnie tu macie – odezwała się Iwona, podając swój kartonik.

– Tak, to pomysł działu PR – odpowiedziała magnetyzującym głosem kobieta w jasnym żakiecie, nieustannie się przy tym uśmiechając. – Chcieli, byście państwo czuli się, jak we własnym domu.

– Którego jeszcze nie mamy – wyrwało się Wojciechowi.

– Otóż to – przytaknęła pracownica banku – ale, od którego dzieli państwa już właściwie tylko jeden podpis.

Po chwili na biurku znalazła się umowa kredytowa. Wojciech podpisał się starannie po dłuższej chwili kartkowania, podczas której usiłował skupić się na treści, a tak naprawdę walczył ze wzrokiem, który wciąż opuszczał krawędź kartki zsuwając się po dekolcie,siedzącej naprzeciw niego kobiety.

Iwona wnikliwie przestudiowała treść umowy, choć już wcześniej zrobili to razem, kiedy podejmowali decyzję, co do wyboru banku.

– Wciąż się zastanawiam, czy nie powinniśmy wziąć kredytu w złotówkach – głos Iwony drżał z niepewności.

– To się państwu nie opłaci – pospieszyła z pomocą pracownica banku – oprocentowanie różni się o 4 jednostki, na niekorzyść kredytobiorcy ze względu na stabilne stopy procentowe w Szwajcarii. Wszyscy teraz biorą we frankach, a na dodatek, nie wiem, czy po przeliczeniu na złotówki państwa zdolność pozwoliłaby na taką kwotę.

– Nie… – przerwał jej Wojciech, który nagle poczuł się przeraźliwie biedny i marzenie, w którym był bogatym Patrycjuszem, prysło jak ściśnięta w dłoni bańka mydlana. – We frankach jest dobrze.

– Zatem – pracownica złożyła ręce, jak gdyby chciała się pomodlić za kredytobiorców – proszę o podpis.

Iwona nie wyglądała na przekonaną.

– Co jeśli coś się stanie z kursem?

– Co się ma stać? – spytał Wojciech.

– Zawsze jest ryzyko – pracownica banku przyznała rację Iwonie – w obecnej chwili jest jednak ono niewspółmiernie małe, od dłuższego czasu kurs spada, bo złotówka się umacnia i klienci płacą coraz niższe raty.

Franki szwajcarskie pomogły we wszystkim. Sprzedający wywiązał się z umowy i spotkali się u notariusza. Pierwszego dnia lata oglądali swój kawalerkowy stan deweloperski, który wciąż bardziej przypominał miejsce budowy, niż zacisze domowego ogniska. Tego też dnia Iwona otrzymała trzy ważne wiadomości. Pierwsza przyszła rano. Pani Zofia, która wynajmowała jej mieszkanie zmusiła ją do natychmiastowego opuszczenia lokalu, gdyż musiała pilnie wyjechać do chorej siostry w Denver. Taka decyzja, z dnia na dzień. Już od dłuższego czasu przygotowywała się do wyjazdu, ale choroba przyspieszyła wszystko. Iwona spakowała się więc i wyniosła do Doroty – przyjaciółki z podstawówki, która od dawna ją zachęcała do wspólnego pomieszkiwania. Dorota była singielką, co w zasadzie dziwiło Iwonę, bo ta dziewczyna robiła wszystko, by kogoś poznać. Czasem jednak wszystko, to wciąż zbyt mało. Kto, jak kto, ale Iwona wiedziała o tym doskonale.

Drugą wiadomość otrzymała po przyjściu do pracy. Szefowa butiku, w którym Iwona pomagała przymierzać ciuchy obszernym klientkom, dostała wypowiedzenie umowy na najem pomieszczenia pod sklep i była tak tym zaskoczona, że z przejęcia, przejechała na czerwonym, uderzając swoją octavią w autobus. Iwona dostała od niej telefon, że jej przykro, ale musi zwolnić cały personel i że jej się nic nie stało, ale nie ma teraz głowy do urządzania wszystkiego gdzie indziej. Dobre sobie, pomyślała wtedy Iwona, Dla kogoś kto ma kasę kilka miesięcy urlopu nie zmieni życia, dla niej jeden miesiąc bez zarobku to katastrofa.

– Niewesoło… mruknął Wojciech oglądając żółto niebieskie kable wystające ze ściany, w części przeznaczonej na aneks kuchenny.

– Niewesoło? – powtórzyła Iwona myśląc, że się przesłyszała. – To jest kurwa tragedia!

Podskoczyła w miejscu i miała ochotę kopnąć go w wypięty właśnie tyłek, bo zamiast patrzeć jej w oczy, słuchać z uwagą i pocieszać, zaglądał do rury odpływowej, którą wmurowano w podłogę, jakby ona teraz była najważniejsza.

– Nie mam własnego kąta i nie mam pracy, a to co ty wyciągasz nie starczy na remont.

– Nie przejmuj się tak – Wojciech miał wyjątkowo spokojny ton głosu, co Iwonę akurat teraz denerwowało – u Doroty na pewno nie będzie ci źle, jest całkiem miła.

Zapowietrzyła się i spojrzała na niego uważnie.

– Podoba ci się?

– No co ty.

– Jest ładna, szczupła, ma mieszkanie i pracę.

Teraz oderwał się od rur, przytulił ją i pocałował w czoło, jak ojciec.

– Pracę też sobie znajdziesz nową i pewnie lepszą.

Kiwnęła głową i wyobraziła sobie, że Wojtek całuje Dorotę.

– Wiem, że znajdę, ale w butiku była niezła kasa – odpowiedziała uwalniając się z jego objęć.

– Bo na czarno.

– Co z tego?

– To, że nikt się z tobą na nic nie umawiał i z dnia na dzień kasa mogła się skończyć, co się właśnie stało, właściwie to powinnaś to wliczyć od początku.

– Masz coś odłożone? – zmieniła temat.

– Tak, na wahacze do Opla.

– No to jesteśmy w czarnej…

Nie zgadzało się jej, że Wojciech wciąż się uśmiechał, jakby zupełnie nic się nie stało.

– Co jest? – teraz była pewna, że czegoś jej nie mówił.

Wydął wargi i aż się zatrząsł, chyba z radości.

– Lecę do Anglii. Szef kupił nową maszynę i wynajął miejsce, będziemy wycinać drewno dla firmy meblarskiej na wyspach. Dostanę piątkę na rękę, połowę będę wysyłał na remont, ogarniesz temat?

– Na jak długo? – szepnęła walcząc z ogarniającą ją gwałtownie falą smutku.

– Nie wiem, pewnie długo, ale nie przejmuj się, jak się na miejscu urządzę to ściągnę ciebie i poszalejemy na wyspach.

– Długo? – zdawała się nie słyszeć dalszej części. – Jak ja będę żyć, bez ciebie.

– Będę kasę przysyłał, nie martw się.

– Wojtek – szepnęła z goryczą. – Nie o kasę chodzi. – Ja nie mogę zostać sama.

– Jak to nie możesz?

– No nie mogę i już.

***

Pan Zbigniew przejechał wierzchem dłoni po tynku w salonie, później zrobił to samo w łazience i przedpokoju. Puknął w kaloryfer, zajrzał do szafki elektrycznej. Podrapał się po obfitym wąsie, wziął się pod boki, westchnął głośno i przeciągle. Całe mieszkanie już nim pachniało, dziwnie, specyficznie. Ubrany był w koszulę z czerwonej kraty i obszerne jeansy, które czasy świetności miały już dawno za sobą i trzymały się na nim tylko dzięki szerokiemu skórzanemu paskowi. Za uchem miał wsunięty papieros, telefon z całą paczką położył wcześniej na parapecie okna, póki co, była to jedyna półka w mieszkaniu.

Iwona stała krok za nim. Milczała, nie chcąc mu przeszkodzić. Przeszedł na balkon, obejrzał barierkę zabezpieczającą, po czym oparł się o nią i zapalił. Dopiero wtedy podeszła i zapytała.

– Panie Zbigniewie, to jak, da się?

– No, a jak? – odpowiedział gdzieś, w chmurę wydychanego dymu, patrząc nadal w przestrzeń za barierką balkonu – Co by się miało nie dać. Nie będzie łatwo – dodał – ale się da. Zresztą – teraz odwrócił się do Iwony – Wszystko się da, jak się da – mruknął ciszej pod nosem.

– Nie rozumiem – odpowiedziała, próbując jak najwięcej odczytać z kamiennej twarzy fachowca.

Pan Zbigniew milczał teraz i oglądał w ciszy ramy plastikowych okien, sprawdzał palcem grubość uszczelki i kiedy w końcu wypalił mu się papieros, pozbył się peta odkaszlnął, splunął przez balkon i wrócił do mieszkania, a Iwona za nim.

– Trzeba zacząć od łazienki, pani załatwi płytki do czwartku, w piątek zacznę kłaść, posiedzę przez weekend, to może na wtorek łazienka będzie gotowa.

– To byłoby wspaniale.

– Niech pani wpadnie w sobotę wieczorem, zobaczymy jak to pójdzie – mówiąc to pan Zbigniew uklęknął przed rurarzem odpływowym w łazience i najwyraźniej zaczął zapoznawać się z sytuacją, co Iwonę bardzo ucieszyło.

– Proszę też nie zapomnieć o zaliczce – dodał.

– Tak, tak, na sobotę będzie – odparła, licząc szybko w głowie oszczędności.

W piątek, za połowę tego co miała w banku kupiła płytki, które uznała za idealne do łazienki. Zamówiła z dowozem i wniesieniem. Paczki zajęły większą część przedpokoju. Próbowała przesunąć jedną, lecz się jej nie udało. Pan Zbigniew, tak jak obiecał, zjawił się w sobotę. Już z dołu rozpoznała swoje okno, było szeroko otwarte i wydobywała się z niego głośna muzyka. Woń fachowca roznosiła się już po całej klatce schodowej na jej piętrze. Poczuła go, jak tylko wyszła z windy. Ciężko było opisać ten zapach, coś jak mieszanina potu z czymś bardzo duszącym, charakterystycznym i niewątpliwie związanym z pracami budowlanymi.

– Przy disco się lepiej pracuje – tłumaczył się pan Zbigniew, ściszając radio.

Czerwona koszula w kratę wisiała na poplamionej farbą drabinie. Cały salon oprócz części paczek z płytkami, których sama przesunąć nie dała rady, zawalony był sprzętem do cięcia, oraz torbami z których wysypywały się rozmaite narzędzia. Pan Zbigniew pracował w podkoszulku, który z trudem maskował jego obfite owłosienie. Potężny brzuch fachowca napinał materiał podkoszulka do granic możliwości. Pracował na klęczkach, przymierzając płytki i przycinając je do właściwego, jak sądził, rozmiaru. Iwona czekała cierpliwie. W łazience były ułożone dwa rzędy płytek i fachowiec rozpoczął właśnie rząd trzeci.

– Jak się podoba? – zapytał z zadowoleniem. – Kolor pasuje?

Iwona nie wiedziała co odpowiedzieć. Po pierwsze, to ona wybrała kolor, po drugie do czego ma pasować? Do betonowej podłogi?

– Ładnie – odpowiedziała, dusząc się w zapachu, którego skład wciąż nie potrafiła określić z należytą pewnością .

Pan Zbigniew przez dobrą chwilę pozwolił jej się delektować swoim dziełem, po czym podniósł się z kolan, umył ręce i wyszedł na balkon zapalić.

– Ma pani zaliczkę? – zapytał, gdy już się głęboko zaciągnął, wypuszczając wraz ze słowami chmurę nikotynowego dymu.

– Mam, tysiąc złotych, tak jak się umówiliśmy – Iwona wyjęła ostatnie pieniądze i nie bez żalu wręczyła je fachowcowi. Pan Zbigniew ostrożnie przeliczył i schował zwitek banknotów do kieszeni.

– Pani się tak sama tu remontuje? – zapytał zerkając na nią.

– Z chłopakiem, ale wyjechał za granicę.

– I co, nie nudzi się pani?

– No raczej nie, mam urwanie głowy z mieszkaniem.

– No właśnie, remont to gruby temat, wiedział kiedy dać nogę.

– No niezupełnie, pojechał do pracy, bez tego nie mielibyśmy czym panu zapłacić.

– Bo ja wiem – odparł taksując ją spojrzeniem.

– Nie rozumiem – zmarszczyła brwi.

Wyrzucił peta przez barierkę na trawnik.

– No nic, trzeba się brać za robotę, zapraszam we wtorek.

– Będę jutro, chcę zobaczyć jak idzie praca.

– Jak pani sobie życzy – uśmiechnął się krzywo i wrócił do łazienki.

Iwona rozmawiała z Wojciechem kilka razy dziennie, radziła się, jaki kolor powinny mieć płytki, skąd wziąć na zaliczkę, co kupić Dorocie na urodziny, bo wypada, co remontować w drugiej kolejności po łazience. Wojciech pomagał jej jak mógł, przede wszystkim był, odbierał jej każdy telefon, nawet w nocy, kiedy dzwoniła z samotnego spaceru, tuż pod blokiem Doroty. Rozmawiali też o sobie, wspominali wspólne chwile i to, kiedy kochali się po raz ostatni. Rozmawiali, że tęsknią, że pragną, a później poszli spać razem, choć z osobna.

Do mieszkania przyszła w niedzielę wieczorem. Zapach fachowca unosił się na klatce jak mgła nad torfowiskiem. Zaniepokoiło ją, że drzwi wejściowe były uchylone. Pchnęła je i weszła do środka. Łazienka była w stanie niezmienionym. Dwa rzędy płytek i trzeci rozpoczęty. Na betonie leżała koszula i jeansy Pana Zbigniewa. Jego samego znalazła w połowie drogi na balkon. Leżał na wznak, na posadzce, w kałuży wymiocin i moczu. Dookoła walały się puste butelki po rozmaitych trunkach, niektóre były zbite. Wszędzie leżały niedopałki papierosów.

Pochyliła się nad nim i szarpnęła go za ramię.

– Niech się pan obudzi – krzyknęła. – Niech się pan wynosi!

Fachowiec śmierdział obrzydliwie. To co czuła teraz, to była rozwinięta kwintesencja tego wcześniejszego zapachu, którego już raczej nie zapomni. Jej również zebrało się na wymioty i wybiegła z mieszkania. Sięgnęła po telefon, ale Wojciech nie odbierał.

Usiadła na schodach zrezygnowana, spróbowała jeszcze raz, kilka razy, ale bez powodzenia.

– Coś się stało?

Jakiś mężczyzna wchodził właśnie po schodach i zatrzymał się przy niej.

– Mam w domu pijaka i nie wiem co z nim zrobić.

Mężczyzna zmarszczył brwi, odłożył torbę i usiadł obok niej.

– Czy on… był agresywny?

– Nie, tylko śpi, a ja nie wiem jak się go pozbyć.

– To mąż, ojciec?

– Nie… broń Boże, fachowiec, remont robię.

– I zapłaciła mu pani zaliczkę?

– No tak, mówił, że to konieczność.

Mężczyzna wyciągnął ku niej dłoń. Podała mu rękę.

– Skąd pan wie?

– Krystian.

Potrząsnął jej dłonią i uśmiechnął się szeroko. Stwierdziła, że ma miłą twarz, jest opalony i fajnie obcięty.

– Choć, zobaczymy co da się zrobić.

Razem z Krystianem mocno się naszarpali, zanim wywlekli fachowca za próg mieszkania.

– To ja z nim zjadę windą, a ty może ogarnij podłogę, bo zostawił ślad, który prowadzi pod same drzwi.

– Tak zrobię, dziękuję.

Krystian wywlókł Pana Zbigniewa z windy i porzucił pod skrzynkami na listy, na parterze.

– Tu bracie zaczekasz na swoją taksówkę – mruknął, po czym wykręcił 112 i zgłosił nieprzytomnego pijaka w klatce schodowej przy Bluszczańskiej. Wrócił do windy i zdał sobie sprawę, że nie pamięta numeru piętra.

Kurwa myśl chłopie, na górze czeka na ciebie pewny deal, a ty ani numeru mieszkania, ani piętra nie pamiętasz. Pora na lecytynę. Przycisnął szóstkę, nie trafił. Nasłuchiwał przez chwilę, ale Iwona musiała już sobie poradzić z podłogą, bo cały pion był pusty i milczał w standardowym hałasie remontów, których dokonywano za różnymi drzwiami. Wszedł piętro wyżej i niżej, nic. Dopiero na ósmym dostrzegł ślady po przetartej podłodze, bez trudu znalazł właściwe drzwi, zapukał. Otwarła po dłuższej chwili, jakby z wahaniem.

– Ale mnie pan wystraszył. Myślałam, że on się obudził i wraca po narzędzia.

– Krystian – poprawił ją i uśmiechnął się, tak jak umiał najładniej, czarująco. Onieśmielał ją coraz bardziej.

– Te narzędzia to trzeba znieść i położyć obok niego, policja mu je zabezpieczy.

– Wezwał pan policję?

– Krystian – poprawił ją po raz drugi.

– Przepraszam.

– Tak, zabiorą go do izby. Zniesiemy je razem?

– Tak, dziękuję.

Kiedy złożyli narzędzia przy śpiącym w najlepsze panie Zbigniewie, Iwona wpadła w panikę. Wyciągnęła rękę do Krystiana.

– Dziękuję, bardzo mi pomogłeś, myślę, że powinniśmy się tutaj pożegnać.

Głos jej drżał, mówiła coś, na co nie miała wcale ochoty, ale wiedziała, że tak trzeba.

Cholerny Wojciech, mówiła mu, że nie może zostawać sama. Cała drżała i zaczynała się pocić. Krystian niczego jej nie ułatwiał, patrzył zaskoczony i całkiem zbity z tropu. Namęczył się pomagając jej i zrobiło się jej go żal.

– No, ja muszę wrócić po swoją torbę – odparł.

– Ach tak – podniosła zawstydzone oczy. – To chodźmy.

Niemal biegiem dotarła do windy. On był tuż za nią. W windzie, która nagle stała się najciaśniejszym miejscem na ziemi, wbiła spojrzenie w podłogę, mimo to nie uszło jej uwagi, że ma mocne i zadbane dłonie. Musiały dotykać miękko, dawać ciepło i czystą przyjemność.

Iwona weszła pierwsza do mieszkania i zanim Krystian zdążył przekroczyć próg podała mu jego torbę.

Odebrał, ale nie odszedł, stał tak, patrzył na nią i w końcu powiedział.

– Liczyłem na coś więcej.

– Tak? – zadrżała i poczuła, że musi natychmiast zamknąć drzwi, inaczej wszystko potoczy się nie tak, jak powinno. Gdyby ją teraz pocałował… zawisłaby na nim i straciła resztę samokontroli. Nic na to nie mogłaby poradzić, zupełnie nic, w jednej chwili opuściłyby ją wszelkie siły i popłynęłaby z prądem, wprost w ujście groźnego wodospadu. Niemal czuła na sobie jego wargi, pożądliwe dłonie. Jednocześnie dopadły ją wyrzuty sumienia. Dawno nie znalazła się w takiej sytuacji. Zawsze koło niej był Wojciech, może nie fizycznie, ale jakoś tak blisko, niemal namacalnie, a teraz… oddalił się niespodziewanie, dużo dalej, niż tylko na Wyspy. Przestał być namacalny, realny, był, ale gdzieś tam nieobecny, w nieodebranej rozmowie, za chroniącą ich związek granicą.

– Pan tu mieszka? – zapytała nieswoim głosem, z silnie bijącym sercem, zdając sobie sprawę, że już jest jedną nogą po drugiej stronie granicy, a w jej mieszkaniu nie ma gdzie usiąść, a co dopiero się położyć.

– Krystian – poprawił ją cierpliwie po raz trzeci. – Nie, ja tu pracuję.

– W niedzielę?

– Konkurencja nie śpi, takie czasy.

Ależ on pachniał, teraz dopiero poczuła tę silną projekcję jednocześnie gorzkiej, świeżej i pikantnej nuty dojrzałego drzewa cytrusowego, który łącząc się z wonią jego skóry wytwarzał specyficzny klimat. Znów ogarnęła ją zawrotna chęć odurzenia się ową chmurą zapachu, chciałaby się w nim rozgrzać, rozpalić i uwędzić.

Otworzył torbę i wyjął jakieś prospekty, sięgnęła po nie i zmusiła się do opuszczenia wzroku na kartki, była jednak zbyt rozkojarzona i nie mogła zrozumieć czego dotyczą. Nagle znalazła się w centrum cytrusowej chmury. Krystian zaszedł ją od tyłu, dotknął ramienia ręką, zbliżył policzek do policzka i zaczął objaśniać.

– Tutaj masz pakiet rozkoszny, jest tu wszystko czego można zapragnąć, nawet to, o co zwykle głupio zapytać, ale jest drogi. Tańszy jest ten dla chętnych, chodzi o ogólną chęć i otwartość na nowe doznania. Nigdy wcześniej w jednym pakiecie nie było połączonej dobrej przygody, zachęcającego rytmu i wiedzy połączonej z tajemnicą istnienia, to rozwiązuje pakiet zachęcający, to mój ulubiony.

– Przepraszam, ale co właściwie sprzedajesz – zapytała, przesuwając ręką po kolorowym folderze, częściowo już otumaniona aurą, którą wokół niej roztoczył.

– Jak to co? – pytanie wyraźnie wytrąciło go z równowagi. – Kablówkę przecież, to są kanały, tu masz ich logotypy, kategorie kontentu i ceny, ale nie przejmuj się, załatwimy jakieś rabaty, w końcu w grę wchodzi ciało.

– Ciało?

– No te, którego się pozbywaliśmy wspólnie, tego fachowca. Nie z każdym wiesz…

– Rozumiem – westchnęła głęboko, bo w końcu do niej dotarło.

– Nie mam kasy, jestem całkowicie spłukana. Ciało wzięło zaliczkę i najwyraźniej całą starłam przed chwilą z podłogi. Muszę szukać nowego fachowca, przykro mi, ale na razie o kablówce nie ma mowy.

– No nic – w jednej chwili jego gigantyczny entuzjazm zgasł, niczym płomień wystawionej na wiatr świecy.

Krystian schował folder do torby i wręczył jej wizytówkę.

– Ale wiesz do kogo zadzwonić?

– Oczywiście – uśmiechnęła się słabo. – Kładę na oknie i czekam na kasę.

Odwzajemnił jej uśmiech swoim z pewnością doskonale wyćwiczonym i znów podał jej rękę.

– Cześć – powiedział i już go nie było.

Oparła się o zamknięte drzwi i uspokoiła oddech. Co za dzień, ile ją jeszcze czeka w tą niedzielę? Wyszła z mieszkania, zjechała windą. Na dole pan Zbigniew usiłował przekonać dwóch policjantów, że mieszka tu, właśnie na klatce schodowej. Przeszła bez słowa bokiem, na szczęście jej nie poznał.

Wojciech oddzwonił godzinę później. Najpierw jej wysłuchał, a później chwilę milczał.

– Znajdź firmę, nie pojedynczego fachowca, ale kilku z kierownikiem. Podpisz umowę na wykończenie i będzie po temacie.

– To będzie kosztować.

– Nie przejmuj się, jutro wyślę kasę.

Następnego dnia przyszło dwa tysiące. Jak się okazało idealna kwota na zaliczkę. Tyle, że z firmą był problem. Iwona obdzwoniła osiem ogólnie remontowych i każda dała jej termin oględzin na przyszły miesiąc. Zrozpaczona podzieliła się swoim kłopotem z Dorotą i obie zbombardowały przez Internet niemal wszystkie firmy z Warszawy i okolic. W końcu przyszły odpowiedzi z trzech przedsiębiorstw, które mogły zacząć pracę od ręki. Jedno miało fatalne opinie w internecie, drugie wysokie ceny, a trzecie wyglądało całkiem dobrze, więc niezwłocznie tam zadzwoniły i zaklepały najbliższy termin.

Kierownikiem okazał się poważny pan z wąsem w srebrnych drucianych okularach, które doskonale komponowały się z pieczołowicie zadbaną fryzurą. Mężczyzna obejrzał dokładnie całe mieszkanie i nieustannie coś zapisywał w swoim kalendarzu. Iwona wskazała mu, gdzie chciałaby postawić ściankę i zamontować drzwi, by stworzyć dodatkowy pokój. Niczego nie komentował, tylko wszystko zapisał i wymierzył.

Następnego dnia w mieszkaniu aż się zaroiło. Iwona naliczyła czterech tak samo ubranych pracowników, którzy ruszali się w takim tempie, że niełatwo było ich z początku policzyć. Kierownik nieustannie się przemieszczał między uwijającymi się jak w ukropie pracownikami. Wciąż zwracał im uwagę, coś pokazywał, coś przesuwał, poprawiał. Iwona była wniebowzięta.

– Za tydzień wszystko będzie gotowe – powiedział, gdy pracownicy w końcu usiedli, by się posilić drugim śniadaniem.

– To cudownie – odparła Iwona.

– Potrzebna będzie ta zaliczka na teraz – odpowiedział częściowo zanurzony w swoim kalendarzu.

Wręczyła mu dwa tysiące, przeliczył i schował.

– Resztę proszę przygotować pod koniec tygodnia.

– Oczywiście – zapewniła, choć nie miała pojęcia, skąd weźmie piętnaście tysięcy w trzy dni.

Zostawiła kierownika z ekipą w mieszkaniu i poszła w miasto. Wojciech też nie miał pomysłu.

– Za chwilę mamy ratę do zapłacenia, chyba będziesz musiała ruszyć te swoje ostatnie grosze.

– Kurcze to miało iść na meble, jak będziemy mieszkać? Poza tym to nie wystarczy.

– Na razie będziesz mieszkasz tam sama, więc musisz sobie jakoś poradzić, może stary materac skołuj i kartony.

– Dam radę, ale ja mam sześć tysięcy, jeszcze dziesięć będzie potrzebne.

Milczenie w słuchawce nie wróżyło niczego dobrego.

– Zapytam szefa o pożyczkę.

– Na pewno się zgodzi.

– Zobaczymy, to nic pewnego, bo sporo teraz zainwestował..

– To co mam zrobić?

– Nic, czekaj, jak nie masz to przecież im nie zapłacisz, też muszą poczekać.

– No ja nie wiem, czy poczekają.

– Poczekają, poczekają, tylko nic im wcześniej nie mów.

Remont dobiegał końca. Mieszkanie zaczynało przypominać dom. Nie było w nim jeszcze mebli, ale kolory ścian, płytek i ciepła barwa żarówek, czyniły to miejsce coraz bardziej wyjątkowym. Piątek nadszedł jak złodziej, po cichu, od samego rana kradnąc nadzieje na pogodny wieczór.

Iwona wręczyła kierownikowi banknoty, które dzień wcześniej wypłaciła z jedynej swojej lokaty. Kierownik przeliczył szybko, zdjął okulary, wytarł dłonią twarz i cicho zapytał.

– A reszta?

– Nie przyszła, musi pan poczekać.

– Nie przyszła? Skąd miała przyjść?

– Chłopak miał wysłać, lada chwila wyśle, jest mały poślizg, wie pan jak to jest.

Twarz kierownika bardzo się teraz zmieniła, sympatyczny wyraz prysł jak bańka mydlana, bruzdy wyostrzyły się jakby nieco pogłębiły.

– Tak, wiem doskonale jak to jest, robota prawie zrobiona, a zapłaty nie ma.

– No część jest, reszta będzie później.

– Nie tak się umawialiśmy, droga pani.

Spuściła oczy, bo co miała odpowiedzieć? Zgadzała się z kierownikiem w stu procentach, było jej głupio, ale zamierzała zrobić tak, jak obiecała Wojciechowi.

– Wiem, ale nic nie poradzę, nie mam i już.

– I już – podchwycił kierownik – I już ekipa, brać narzędzia, nic tu po nas.

– Nie skończycie panowie? – zapytała zaskoczona, widząc, że rzucili wszystko tak jak stali i jęli szykować się do wyjścia

– Droga pani – zwrócił się do niej kierownik, sprawdzając, czy ekipa pozbierała wszystkie narzędzia z podłóg – zbierze pani pieniądze, plus dziesięć procent ekstra, za naszą fatygę i opóźnienie, to będziemy się umawiać na dokończenie, ale terminu już nie gwarantuję. Do widzenia.

Cisza, jaka wypełniła mieszkanie, gdy została sama, przytłoczyła ją, przycisnęła do kawałka nieukończonej posadzki. Nie miała nawet ochoty dzwonić do Wojciecha. Siedziała i patrzyła na swój ukochany prawie dom. Przyszło jej do głowy, że musi coś zrobić, musi znaleźć pracę, może jako opiekunka, albo chociażby sprzątaczka, uzbiera i dokończy mieszkanie, kupi meble, a później pomoże Wojciechowi w spłacie rat. Nie może wiecznie czekać, aż praca w butiku znów stanie się faktem, bo to może nigdy nie nastać. Postanowiła, że wróci do Doroty i poszukają w sieci jakiegoś zajęcia.

– To się uda – powiedziała na głos i zerwała się na nogi. Otwarła drzwi, by zjechać windą i trzydzieści minut później zameldować się w pokoju u Doroty, ale za drzwiami zamiast pustej klatki schodowej ujrzała ekipę, która chwilę wcześniej wykańczała jej mieszkanie, tyle, że już bez kierownika.

Wszyscy patrzyli na nią i Iwona aż się wystraszyła, że przejdą do rękoczynów, żeby wytrząsnąć z niej tej pieniądze, których przecież nie miała. Charakterystyczna cisza stanów deweloperskich, czyli młoty i wiertarki udarowe, jakieś pacnięcia z oddali, echo czyiś kroków, ale nie padło słowo z jednej, ani z drugiej strony. Już miała zrobić krok w tył i zatrzasnąć za sobą drzwi, już robiła w myślach kalkulację, ile czasu wytrzyma w mieszkaniu, bez picia, jedzenia i czy im się wcześniej znudzi blokowanie wyjścia, gdy jeden z nich się odezwał.

– Bo nam trochę pani żal – powiedział ten stojący najbliżej drzwi do mieszkania. – Już niewiele zostało i ogarniemy te pani mieszkanie, bo dziś i tak już mamy fajrant, a szef pojechał szukać nowej roboty i nie wiadomo, czy tak od razu znajdzie.

Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Słuchała jak urzeczona, a przemawiający niemal uroczyście fachowiec naraz wydał się jej znajomy, nie mogła sobie jednak przypomnieć skąd go pamięta, tak ją zaskoczył, że uznała to za mniej ważne.

– Nie mam jak zapłacić – odpowiedziała, próbując zapanować nad wzruszeniem.

– Kupi pani trochę piwka i coś jeszcze wymyślimy, to jak, robimy deal?

– Bardzo proszę – wpuściła ich do środka i natychmiast wzięli się za robotę.

Po rozmowie z Dorotą kupiła dla każdego po kilka puszek, więc ledwo dotargała całe te piwo do mieszkania.

– Kierowniczko… nie mam słów – pochwalił ją ten znajomy. – Coś byśmy jeszcze zjedli, jakaś pizza by się przydała, albo kebab.

– Tu na dole jest Pizzeria – odparła. – Zaraz zejdę.

Odprowadzili ją promiennymi uśmiechami.

Dorota pożyczyła jej i na pizzę, zastrzegając, że limit w jej portmonetce został wyczerpany.

– Wszystko ci oddam, co do grosza – zapewniła Iwona.

– Lepiej, żebyś nie kręciła, bo czynsz mam do zapłacenia, inaczej nas obie wywalą na bruk.

– Mur beton – Iwona podniosła rękę jak do przysięgi.

Ekipa od razu rzuciła się na przyniesione pizze i choć całość została pochłonięta od ręki, Iwonie dostał się kawałek i puszka piwa, bo umierała z głodu, a ten co wydał się jej znajomy natychmiast to zauważył.

Przez czas, na który ich zostawiła, ukończyli łazienkę i zabrali się za resztę paneli. Iwona stwierdziła, że pracowali nawet szybciej niż wtedy, gdy był tu kierownik, te spostrzeżenie wprowadziło ją w dobry nastrój.

– Jest problem – odezwał się nagle fachowiec, który mówił za wszystkich, ten znajomy. – Pani by chciała szybko i właściwie to moglibyśmy dziś popracować długo, ale dzisiaj jest mecz.

– Nasi grają? – zdziwiła się Iwona – Nie słyszałam

– Extraklasa – wtrącił drugi fachowiec. – Ważny mecz w lidze.

– Ach tak – odparła. – Ja tylko te reprezentacyjne oglądam.

– No, ale nie ma pani telewizora, ciągnął dalej ten znajomy.

– Nie tutaj, u Doroty, u koleżanki oglądam czasem.

– W tym rzecz – odezwał się ponownie znajomy. –  My moglibyśmy robić i oglądać jednocześnie, a tak to kicha.

– Właśnie – poparł go ten drugi – kicha na maksa.

W jednej chwili Iwonie przypomniał się Krystian, mogła mieć kablówkę, ale co z tego, jak nie miała telewizora, jak coś teraz kupować to tylko fajny duży z płaskim ekranem, ale to znów kasa, której nie miała.

Spuściła głowę zrezygnowana.

– Kierowniczko – odezwał się znajomy. – Proszę się nie przejmować, jakoś temu zaradzimy.

– Zawsze jest jakieś wyjście – znów poparł znajomego ten drugi.

– To co mam zrobić? Przecież telewizora nie przyniosę od sąsiada, nikogo tu nie znam, poza tym nawet nie wiem, czy wogóle ktoś się już wprowadził i gdzie dokładnie.

– Mecz to rozrywka – pospieszył z pomocą znajomy głos – można go więc zastąpić również rozrywką, na przykład innego rodzaju.

– Acha – Iwona słuchała z uwagą.

– Gdyby pani dla nas zatańczyła…

– Tak – pokiwał energicznie głową ten drugi. – To mogłoby pomóc.

– Pomogłoby nawet bardzo – ożywił się kolejny robotnik, który wcześniej ani razu się nie odezwał.

– Zatańczyła? Gdzie?

– No tutaj – znajomy wskazał na świeżo wykonany parkiet tuż przed sobą. – My się nawet wsuniemy bardziej, żeby nie przeszkadzać – to mówiąc wszyscy czterej przesunęli się pod przeciwległą ścianę, robiąc kolejne kilka metrów zapasu.

– Ale jak mam zatańczyć? Nie wiem czy umiem.

– Proszę posłuchać ciała – powiedział spokojnym głosem ten, który ożywił się ostatni.

– Ale tak bez muzyki?

– Nam muzyka nie jest do niczego potrzebna – stwierdził znajomy głos – chcemy tylko popatrzeć, muzykę możemy sobie wyobrazić.

– Ale ja będę jej potrzebować, jak złapię rytm?

– Na pewno się uda – zapewnił ją znajomy. – Poza tym musimy sprawdzić czy panele się dobrze trzymają.

– Bo mogą się rozjeżdżać – uzupełnił ten, który odezwał się ostatni.

– Właśnie, a tego byśmy nie chcieli – podsumował znajomy.

Iwona wstała, przesunęła ręką po jeansach chcąc je wygładzić i zaczęła tupać po panelach, próbując zmusić je do przesunięcia. Musiało to jednak wyglądać przekomicznie, bo po chwili fachowcy jak jeden mąż rykneli śmiechem.

– Coś źle robię? – spytała speszona.

– Ależ nie, doskonale, bardzo nam się podoba, świetnie się bawimy – odparł szybko znajomy – panele wytrzymały, teraz musimy sprawdzić wytrzymałość na ruchy delikatniejsze, subtelniejsze, może je dla nas pani pokazać? Andrzej, wytrzyj no podłogę, teraz będzie bez butów.

Andrzej, czyli ten, który odezwał się ostatni, poszedł do łazienki i chwilę później wrócił ze szarą szmatą, którą wytarł dokładnie podłogę, na mokro i do sucha. W tym czasie znajomy chwycił za reflektorek remontowy i ustawił go tak, że Iwona poczuła się, jak w teatrze, z tą tylko różnicą, że stała na scenie, a nie jak kiedyś, w wygodnym miejscu dla widowni, obok Wojciecha. Nie tak wyobrażała sobie, co czuje odgrywający rolę. Stojąc w świetle i czując na sobie skupioną uwagę kilku osób, którym na dodatek była coś winna, poczuła nieodpartą chęć zaspokojenia ich oczekiwań. Przecież nie może zawieść po raz kolejny. Teraz, gdy dali jej drugą szansę.

Zsunęła obuwie i ustawiła na brzegu sceny. Przez salę przetoczył się huragan braw. Ukłoniła się nisko i… jak to powiedział ten znajomy, że muzykę można sobie wyobrazić? Tak. Dokładnie tak powiedział. Usłyszała smyczki, spadły na nią z sufitu, jak niespodziewany deszcz, zmuszając do osłonięcia się przed nim ramionami, uniosła więc ręce, spojrzała w bok, przez ścianę – scenę, w bezbrzeżną mgłę otaczającą teatr, a deszcz padał, dzielił się na miliony kropel, które odmieniały się nieustanne w krótszych i dłuższych tonacjach dźwiękowej ekspresji. Stopy jęły sunąć po panelach, ciało wirować, wszystko działo się samo. Słyszała już flety, fagot, obój. Widziała las przez mgłę, ciemny i nieprzyjazny, taki, w którym można się szybko zgubić. Tańczyła w biegu, gnała jak opętana ciemnym lasem. Poruszała w pędzie zjeżonym uzębieniem suchych badyli, zmoczona rozkoszą paproci i sparzona niecierpliwością pokrzyw, brnęła dalej i dalej, aż na sam koniec wymyślonej uwertury, której, jak sobie ze smutkiem zdała sprawę, nikt, nigdy już nie powtórzy.

Kiedy skończyła, stanęła zdyszana, pierś się jej unosiła i opadała szybko, na twarzy wystąpiły rumieńce, teatr zniknął, scena wyparowała, publiczność wpatrywała się w nią z niewytłumaczalnym nabożnym szaleństwem. Nie było już w nich śladu po wcześniejszej wesołości, było napięcie i coś innego, coś co całkowicie zastąpiło wcześniejsze emocje. Mocniej niż podziw, czy uwielbienie. Podobało jej się to. Nagle zapragnęła więcej.

– Te spodnie… – odezwał się znajomy, drżącym głosem wskazując na jej jeansy – one panią krępują, nie pozwalają rozwinąć skrzydeł, proszę się ich pozbyć, bardzo proszę.

Czuła, jaką ma nad nimi władzę. Mówił jeden, ale pozostali myśleli dokładnie to samo. Każda sekunda udawania, że się zastanawia dręczyła ich bezlitośnie, drenowała niewyobrażalnie to coś, co w człowieku powoduje, że nie może już dłużej czekać, wkraczała bezczelnie w sam środek rozpalonych ognisk niecierpliwości. To coś czarnego rozlało się ze źrenic, neutralizując białka napiętych oczu, to tętniło w nich, pulsowało. Sięgnęła dłonią do guzików. Znieruchomieli jak posągi, wytrzeszczając na nią pełne tego czegoś, zaognione oczy. Nie spiesząc się zsunęła jeansy. Nienawidzili jej za tę powolność, za grzebanie się w odsłanianiu przylegającego do ciała materiału. Jednocześnie wielbili ją, jak boginię. Gapili się na jej nogi i pośladki, opięte czarnymi pończochami. Każdy na swój użytek zamykał się w sobie, każdy był sam, w swoim skarlałym świadku wyobrażeń, pragnień, egoistycznych pobudek. Znów się poruszała, tańczyła, znów padał deszcz, a ona biegła lasem, dotykała drzew. Tym razem z mgieł wynurzyła się postać. Wojciech szedł w jej kierunku, więc podbiegła i przylgnęła do niego. Poczuła na sobie usta, gorący, zachłanny język splątał się z jej językiem i czuła dłonie, na piersiach, na pośladkach, udach, na brzuchu, zsuwające się niżej i niżej, tam z czym nic równać się nie mogło w czułości. Uniosła się lekko na powiewie wiatru i opadła na miękką ściółkę roztańczonego lasu, była mokra, podniecona, dotykana wszędzie, na każdy możliwy sposób. Ciepła krew ukryta za miękkim pancerzem ze skóry, pieściła jej najczulsze miejsce wciąż przyspieszającym pulsem. Smakowała warg i słonej skóry. Teatr zaczął się kołysać, równomiernie. Czuła jak rośnie w niej ciśnienie, pot ścieka po szyi i policzkach. Było gorąco, reflektor oślepiał płomieniem jasności. Scena już wirowała, puls się wzmagał. Nie mogła zapanować nad oddechem, wydarł się jej z ust, przeszedł w jęk, a później w spazmatyczny krzyk. Ciśnienie rozsadzało ją od środka. Gałęzie stały się miękkie i natychmiast zaplątała się w nie, tak że czuła je na sobie wszędzie. Z każdym oddechem połykała ogromne hausty gęstej, jak mleko zupy, której nie mogła nie nazwać rozkoszą. Zanurzała się w niej, była nią, coraz głębiej, coraz mocniej. Wtedy nagle wszystko pojaśniało i stało się oczywiste. Znajomy głos nabrał kształtów. Unosił się nad nią i opadał. To był Marceli Barecki, jak mogła wcześniej go nie poznać? Całe to zamieszanie z mieszkaniem, pierwszym fachowcem i wyjazdem Wojciecha sprawiło, że nie myślała wystarczająco jasno. Teraz jednak była pewna. Spotkała go na cmentarzu i wtedy się go bała, a teraz ten okrutny i bezczelny, jak się jej zdawało, mężczyzna robił jej dobrze i to tak mocno, że ledwo mogła to wytrzymać. Ta brutalność w nim, kwaśna i szorstka, podniecała ją. Podobało jej się także, że jemu też jest dobrze. Brał ją z dużym wysiłkiem, czerpiąc głęboko, z samego dna.

– Następny – jęknął w końcu Marceli, zsuwając się z Iwony. – Ja pierdolę, jak tu gorąco.

Pot ściekał mu z czerwonej twarzy, płynął po klatce piersiowej, po plecach, masywne pośladki lśniły od potu, wstał, zakołysał się i otworzył okno.

– Dobrze, żeśmy tę łazienkę już skończyli, idę się wykąpać.

Przerwał mu kolejny okrzyk Iwony.

– Co ona się teraz tak drze?

– Cały czas się drze, tyle że jak dymasz, to ci wszystko jedno – odparł Andrzej.

Marceli wyszczerzył krzywe zęby i podrapał się po plecach.

– Jak się drze podczas dymania, to nawet lepiej. Dobra jest, suka jebana.

Iwonę posuwał teraz Mirek, pozostali macali ją po całym ciele, starając się Mirka nie dotykać. Wyglądała jak w amoku. Ciężko oddychała i darła się tak, że mimo wszystko Marceli zdecydował zamknąć okno i wyjrzeć na korytarz, czy czasem ktoś się niepotrzebnie nie zainteresował odgłosami. Nie robili wprawdzie nic złego, wszystko odbywało się za jej zgodą, ale z policją nigdy nic nie wiadomo, a babie może odjebać i zrobi się nieprzyjemnie.

– Delikatniej – polecił Marceli, chociaż niczego podejrzanego nie odkrył.

Mirek spojrzał na niego z wyrzutem.

– Dymam jak ty, a nawet wolniej, nie mogę inaczej, bo nie dojdę.

Zanim spuścił się ostatni z nich, Iwona już stygła. Kręciło się jej się w głowie od intensywności tego, co przeżyła. Ogarnęło ją potworne zmęczenie i otępienie. Patrzyła jak się ubierają, słyszała, że mówią coś do niej, czuła że głaszczą i klepią ją po pośladkach, że wkładają jej twarde paluchy, aż w końcu znudziło się im, odpuścili, palili papierosy, rozmawiali chwilę i wyszli, a jej było wszystko jedno. Podłoga była całkiem miękka, przyjemna, usnęła.

Następny dzień przyniósł rozczarowanie. Po fachowcach nic nie zostało. Zabrali cały swój sprzęt, narzędzia, wiertarki. Pustka. Tylko kiedy zamknęła oczy, wciąż ukazywała się jej purpurowa z wysiłku twarz Marcelego, a na całym ciele czuła dreszcze wywołane jego grubym penisem i dłońmi pozostałych remontowców. Leżała tak, jak ją zostawili na podłodze przynajmniej do dziesiątej. Później pozbierała się i obejrzała mieszkanie. Nic się oczywiście nie zmieniło. Nadal była w dupie z remontem, nie miała kasy i nawet nie chciało jej się dzwonić do Wojciecha. Bała się, że czymś się zdradzi, a nie mógł się przecież dowiedzieć. Nigdy w życiu.

Dorocie powiedziała, że postanowiła spędzić pierwszą noc w swoim mieszkaniu, choć nie było gotowe, tak na próbę. Na konto w banku nic nie wpłynęło. Zjadła coś i snuła się po sklepach meblowych, planując w głowie niespełnialne scenariusze przyszłego wystroju. Czasem jeszcze myślała o Bareckim, choć prawdopodobieństwo, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczy, było niewielkie. Nie robiła tego dlatego, że czuła jakąś szczególnie emocjonalną więź, nie. To było raczej bliższe poczuciu perwersji, jaką stanowiło oddanie się komuś, kogo Wojciech szczerze nienawidził. Było w tym wszystkim jakieś takie oswojone okrucieństwo, które sprawiało, że czuła się jednocześnie winna i upokorzona, a owa dziwna równowaga była czymś nowym, co podniecało ją jak nic wcześniej.

W końcu zadzwonił Wojciech. Był zły. Natychmiast poznała to po głosie.

– Podnieśli ratę kredytu, prawie dwukrotnie.

– Jak to możliwe, przecież na to jest umowa i nie mogą od tak sobie…

– Mogą – przerwał jej. – Zmienił się kurs franka nie słyszałaś? Wszystko co po kursie to poleciało do góry. Trzeba było brać w złotówkach, teraz mamy dwa razy tyle do oddania.

– Skąd wiesz? Przecież nie ma ciebie w Polsce.

– Oglądam telewizję, myślisz, że na Wyspach jestem odcięty od świata?

– No nie – przyznała odrobinę zażenowana, przypominając sobie, w jaki sposób zastąpiła ostatnio telewizor.

– Co robiłaś wczoraj wieczorem – zapytał nagle, a w jej uszach zabrzmiało to bardzo groźnie.

– Nic – odpowiedziała szybko – w mieszkaniu byłam.

– Jak idzie remont?

– Nie idzie, jak tylko się zorientowali, że nie mam kasy, to wszystko zabrali i się wynieśli.

– No i kasy nie będzie, szef pożyczył mi pięć koła, ale wszystko pójdzie na raty, mam nadzieję, że ten kurs spadnie, inaczej leżymy.

– To co ja mam zrobić?

– Nie wiem mała, wykombinuj coś, może znajdź sobie wreszcie pracę – jego głos nabrał teraz cieplejszego tonu, za co była mu wdzięczna.

– Wiem, poszukam.

– U Doroty spoko?

– Na razie tak i wiesz… – O mało się nie wygadała o pożyczonych pieniądzach na pizzę i piwo dla Marcelego i ekipy.

– Co? – zapytał.

– Kocham cię – dokończyła i poczuła, że zabrzmiało to co najmniej nieszczerze.

Po chwili ciszy usłyszała w słuchawce taką samą odpowiedź, również nieszczerą, przynajmniej taka jej się wydała.

***

– Ja poproszę loda! – zabrzmiał głos, na oko może dziewiętnastolatka.

– Jakiego – zapytała Iwona, uśmiechając się szeroko do pulchnej, przysypanej pryszczami twarzy.

Chłopak obejrzał się na przyjaciół i chwycił za krocze.

– Najlepiej takiego z białą pianką – odparł.

– Spierdalaj – zasyczała Iwona i pomachała mu groźnie gałkownicą.

Chłopak cofnął się o parę kroków do grupy, z którą przyszedł i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Dzień dłużył się Iwonie w nieskończoność, smartfon padł jej już dwie godziny temu. Na dodatek wyliczyła, że trzydniowa praca przy lodach jest warta tyle, co najtańszy materac i marna szafka z przeceny. Mimo wszystko zawzięła się i obsługiwała smarkaczy, żeby dostać choć te marne grosze. Jak na złość wszystkie etaty w okolicy były obsadzone, trafiały się tylko takie najmniej atrakcyjne, no ale nie miała wyjścia. Wojciech w najbliższym czasie niczego nie przyśle. Przez ten przeklęty kurs franka ledwo starcza na ratę kredytu. Pracowała już przed sklepem meblowym nosząc reklamę i roznosiła ulotki po blokach. Udało jej się kupić podstawowe rzeczy do kuchni, lustro do łazienki, używany fotel i zasłony na okna, najtańsze jakie były w Warszawie.

Po burzliwej rozmowie z Wojciechem ustalili, że kawalerkę wynajmą. Kasa z czynszu pomoże w spłacie raty. Iwona będzie dalej mieszkać z Dorotą, tak długo jak tylko się da, a później znaleźć sobie jakiś pokój. Wojciech wciąż nie wiedział, kiedy wróci. Firma szefa wciąż na rozdrożu i szef sam jeszcze nie wiedział, czy coś z tego będzie, czy zamkną interes i będzie po temacie. Iwona chciała już, by wszystko się wyklarowało, najlepiej by Wojciech wrócił. Pragnęła mieć go przy sobie, blisko, dzielić się problemami, które jak czuła, spoczęły teraz całym swoim ciężarem wyłącznie na jej barkach. Wojciech wprawdzie płacił raty, no ale cała reszta była po jej stronie.

– To zrobisz tę gałę, czy nie? – dziewiętnastolatek nie dawał za wygraną.

– No to chodź – odkrzyknęła Iwona i zachęciła go ruchem ręki i chowając się na zaplecze.

Przyszedł. Nie do wiary. Gruba, obficie obsypana chrostami twarz wypełniła okienko.

– Do środka – mruknęła Iwona, a gdy ku uciesze swoich znajomków znalazł się już w środku, dostał z węża lodowatą wodą i wypadł z zaplecza, jak z procy, wykrzykując pod jej adresem jakieś niewybredne uwagi.

Po pracy miała dziś pokazać mieszkanie pierwszej zainteresowanej.

Pani Arleta okazała się szczupłą, na oko trzydziestolatką, która szukała małego mieszkania dla siebie, za niecałe dwa tysiące. Cena miała być nieco wyższa, ale Iwona ostatecznie zgodziła się na tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt. Podpisały umowę, którą przygotowała wcześniej z internetu i nawet nie pobrała od najemczyni kaucji, tak jej się ta wydała sympatyczna. Arleta była zadbaną, wysoką brunetką, która jak się Iwonie zdawało, wzięła życie w swoje ręce. Będąc niezależną od nikogo miała dobrą pracę, samochód, a teraz wynajęte mieszkanie. Iwona jej zazdrościła. Niezależność bardzo jej imponowała, tak samo jak wygląd nowo poznanej kobiety, nie było śladu po tłuszczu, nie było zbędnych boczków, za masywnych ud, bladej skóry, pospolitego wyrazu twarzy, nie było żadnych zbędności.

Wróciła do mieszkania Doroty w nienajlepszym humorze. Koleżanki nie było, zwykle wracała wcześniej i wieczory spędzały razem, jednak nie tym razem. Wojciech nie odbierał, rzadko się to zdarzało, ale jednak, od wyjazdu miała już może kilka takich głuchych prób połączeń. Teoretycznie już nie pracował, no ale kto wie, może miał kolację z szefem, albo był padnięty. Nie miała dziś ochoty na samotność, więc ubrała się i wyszła na miasto powłóczyć się bulwarami.

Mijała świętujących lato, młodych ludzi, którzy zakrapiali gardła chowanymi w papierowych torebkach trunkami. Mijała delektujących się wiślanym powietrzem palaczy, oddychających pełną piersią, wciągających w siebie, a później częstujących resztę świata, zagorzałych koneserów nikotyny. Mijała biegaczy, dla których każdy krok to walka o oddech, a także spacerowiczów, zarówno w parach, jak i samotników. Jeden taki mężczyzna podniósł na nią oczy, kiedy zrównali się w tym spacerowym chodnikowym wyścigu. Spostrzegł jej słaby uśmiech i pognał dalej przyspieszając kroku. Może jednak wcale nie był samotny?

Nagle ujrzała znajomą postać. Z początku wydało się jej, że to Wojciech. Szedł z kumplami całą szerokością chodnika, śmiali się i wymachiwali puszkami z piwem, kompletnie ignorując zakaz spożywania alkoholu w tym miejscu. Wojciech? Skąd by się miał tu nagle wziąć? To było bez sensu. Po chwili, gdy byli już bliżej, wiedziała już że to nie on, tylko Barecki. Ten zły Barecki, z pogrzebu. Atramentowe jeansy mocno opinały jego muskularne nogi, tors wbity w czarny t-shirt pachniał jednak inaczej. Nie poznał jej, przeszli dalej, rozmawiając o mocach silników spalinowych i ich wyższości nad elektrycznymi. Jej pozostał tylko zapach, który nie pasował do ostatniego wspomnienia. Zapach pełen szyderstwa i wrogości, który zapamiętała podczas spotkania po pogrzebie. Mimo, że czuła dezodorant, a nie kwaśną woń potu, którą pamiętała z kawalerki, jej serce przeszło w galop. Mogła się jeszcze odwrócić, zawołać cześć, i dzisiejsza noc z pewnością potoczyłaby się inaczej. Na pewno nocował w Warszawie, mogłaby pójść do niego. Zatrzymała się i odwróciła. Poczuła, że jest podniecona. Mężczyźni oddalali się powoli. Jej serce chciało wyskoczyć z piersi.

W końcu uspokoiła się i ruszyła dalej. Co za niezwykły zbieg okoliczności – myślała, czując że podniecenie ustępuje lękowi, po chwili była już przerażona. Co jeśli kiedyś spacerując tu z Wojciechem, natknie się na niego, albo na tych innych, pozostałych, których niemal nie pamiętała z twarzy? Poczuła lęk. Na szczęście Wojciech był daleko i pewnie nieprędko wróci. To źle i dobrze – podsumowała – wspomnienia wyblakną.

***

Od kiedy znalazła stałą pracę w sklepie z ciuchami na Pradze, czas płynął szybciej. Nie płacili tak dobrze jak w butiku, ale była na etacie, miała płacony ZUS i prawo do urlopu. Najważniejsze, że utrzymywała się sama i w razie nagłej potrzeby nie była skazana na pieniądze Wojciecha, czy mieszkanie Doroty.

Samowystarczalność – to było to!

W połowie lata otrzymała wreszcie klucz od skrzynki pocztowej. Zadzwoniono do niej rano, że może go odebrać z biura zarządcy. Zjawiła się tam zaraz po pracy i z kluczem udała natychmiast do bloku. Zanim wsunęła klucz do zamka, ogarnęły ją wątpliwości, czy aby nie powinna przekazać go Pani Arlecie, w końcu tam może być również jej korespondencja. Po chwili jednak rozmyśliła się, zawsze może pozostawić listy najemczyni w skrzynce, a wyjąć tylko swoje, kluczyk zaś przekazać później, nikt się przecież nie dowie.

Zawartość skrzynki wprawiła ją w osłupienie. Ledwo ją otworzyła, stos korespondencji wysypał się na posadzkę i musiała skorzystać z foliowej reklamówki, by ogarnąć tę pocztową obfitość. Po powrocie do mieszkania Doroty Iwona posegregowała zawartość skrzynki. W przeważającej większości były tam ulotki z pizzerii, okolicznych kawiarni, salonów kosmetycznych, fryzjerskich i stomatologicznych, punktów wymiany opon, rozmaitych ekip remontowych, jubilerów, Mennicy Państwowej i sklepów z zabawkami, oraz kolorowe gazetki z popularnych dyskontowych sieci z żukami i płazami w nazwach własnych. Trafił się również list z banku, oraz dwie podsemplowane na czerwono koperty, jedna z zarządu wspólnoty, druga z urzędu miasta, wszystkie zaadresowane na Wojciecha. Bank informował o podwyższeniu raty kredytowej ze względu na skok kursu franka, ale o tym już Wojciech wiedział z korespondencji elektronicznej. Urząd miasta upominał się o informację dotyczącą nieruchomości, celem ustalenia wysokości corocznego podatku. Firma zarządzająca blokiem o pilną spłatę niezapłaconych czynszów.

To było co najmniej dziwne. Wojciech płacił do banku ratę i przelewał kasę za czynsz korzystając z tego, co z kolei przelewała mu Pani Arleta i nie powinno być zaległości, kiedy do niego zadzwoniła, był podobnego zdania. Po krótkiej rozmowie okazało się jednak, że nie panuje nad tym. Ustawił zlecenie stałe, a ono się nie realizowało, bo od Pani Arlety nic nie wpływało.

– Może pomyliła konta? – Iwona próbowała zrozumieć.

– Już to sprawdziłem na umowie, jest poprawny numer, jeżeli przelewa, to na pewno nie na moje konto.

– Ale jak to możliwe? Przecież pieniądze by się cofnęły. Zauważyłaby, że coś jest nie tak.

– No właśnie. Ta suka nie płaci.

– Wojciech!

– No co?

– Nawet jej nie znasz.

– Ale ty ją za to znasz bardzo dobrze, co? – głos słuchawce zrobił się ciemny, wrogi – okej, to w takim razie wyjaśnij, dlaczego nie dostałem ani jednego przelewu, skoro mam podpisaną umowę i ona sobie tam mieszka.

– Zaraz do niej zadzwonię, może to jakaś pomyłka, na pewno da się to jakoś wyjaśnić.

– Ogarnij to Iwona, bo ja już nie mam siły się tym zajmować, mam tu od cholery rzeczy na głowie i w Polsce też wszystko ja muszę robić.

– Wszystko ty – powtórzyła Iwona cicho, ale tak, żeby nie usłyszał.

Przez następne trzy dni Iwona próbowała skontaktować się z Panią Arletą, jednak bez powodzenia, telefonu nikt nie odbierał. W końcu udała się pod blok i zadzwoniła przez domofon. Znowu nic. W głowie Iwony kłębiło się od pytań. Może ona się wyprowadziła i tu już nie mieszka? Może coś jej się stało, zasłabła, poraziła prądem, straciła przytomność. Kto wie?

Sięgnęła do swoich zapasowych kluczy, otwarła drzwi klatki schodowej i wjechała na piętro. Nie była tu od trzech miesięcy, mimo to wciąż uważała, że to jej miejsce i żal sprawiało, że musieli się nim dzielić, i to od samego początku. Zadzwoniła do drzwi, raz i drugi, ale nikt nie otworzył. Cała klatka schodowa była pusta, tylko winda jeździła, raz w górę, raz dół, wytwarzając monotonny szum. W końcu i ona umilkła. Iwona stała przed drzwiami i już miała wsunąć klucz do zamku, gdy wydało się jej, że coś słyszy. Znieruchomiała i wsłuchiwała się przez moment. Po chwili była pewna, że zza drzwi dolatywała cicha muzyka. Nie potrafiła jej rozpoznać, stwierdziła tylko tyle, że wybrzmiewała instrumentalnie. Przyłożyła ucho do drzwi. Tak, nie mogła się mylić, dźwięki wydobywały się właśnie z jej mieszkania, jakby z najbardziej jego odległego miejsca, może łazienki, zza drugich drzwi, tak, to się może zgadzać. Nagle oczami wyobraźni zobaczyła Panią Arletę, nagą w wannie, nieruchomą, nieżywą od kilku dni. Obok unoszących się w wodzie włosów, zanurzał się czarny kabel od suszarki.

Nie czekała już dłużej. Wsunęła klucz do zamka i otwarła drzwi. Uderzył ją zapach nieokreślonych perfum zmieszanych z wonią parzonej kawy i niespodziewany półmrok, od zaciągniętych zasłon. Na podłodze natknęła się na kilka par damskich butów w różnych kolorach. Potknęła się o nie i o mało nie przewróciła. Na ścianie w przedpokoju wisiał ozdobny gobelin i wpatrywała się w nią straszna, afrykańska maska. Powyżej niej zamocowano najprawdziwszą maczetę i Iwona pomyślała, że to nią właśnie odcięto te straszne oblicze od reszty równie strasznego ciała. Krwawe trofeum, lecz suche, pozbawione kropli krwi i jakiegokolwiek śladu życia. Całość tak właśnie wyglądała, zdarta twarz, na której zastygł wyraz przedśmiertnej grozy.

– Ach to pani. Co pani tu robi?

Pani Arleta pojawiła się znikąd. Stała w samym ręczniku, niedbale narzuconym na ramiona. Patrzyła na nią z zaskoczeniem, nieruchomo, jakby właśnie chciała celowo manifestować swoje boskie i pozbawione najmiejszej skazy ciało. Wyglądała jednak inaczej. Nie była już tak opalona, jak podczas podpisywania umowy. Brąz ustąpił z jej skóry, a zastąpiła go mleczna biel, poprzecinana plamami tatuaży, które wcześniej zakrywał ubiór kobiety. Mimo to Iwona poczuła zazdrość. Piękno pani Arlety było niezaprzeczalne, jej atrakcyjność niepodważalna. Ta kobieta wcale nie powinna się ubierać. Powinna paradować nago, gdzie tylko zapragnęła. Ukrywanie tego posągowego ciała podpadało pod grzech marnotrawstwa.

Pani Arleta nie mogąc doczekać się odpowiedzi owinęła się wreszcie ręcznikiem. Zamknęła drzwi łazienki i zapytała:

– Napije się pani kawy?

Iwona skinęła głową i usiadła przy stole, który przed dobrym kwartałem kupiła, i najwyraźniej przypadł do gustu najemczyni, bo jedynie przykryła go wielką haftowaną chustę, służącą za obrus.

– Czemu zawdzięczam niespodziewaną wizytę? – spytała Pani Arleta, gdy kawa już dymiła w kubkach.

– Ja… – zaczęła niepewnie Iwona – ja bardzo przepraszam, ale dzwoniłam i pukałam wcześniej, nikt nie otwierał.

– Spałam w wannie, zdarza mi się, jak coś wezmę szczególnie, czasem odpływam na dwie godziny, woda robi się lodowata, ale to nic.

– Przepraszam jeszcze raz, nie chciałam panią nachodzić, myślałam, że coś się stało, telefonu też pani nie odbierała.

– Zmieniłam numer – odpowiedziała pani Arleta i skryła twarz za kubkiem kawy.

Iwona nie miała na to najmniejszej ochoty, ale musiała poruszyć kwestie opłat, w końcu po to tu przyszła.

– Nie dostaliśmy pieniędzy.

– Jakich pieniędzy?

– Opłat za wynajem.

– Ale jak przelewałam. Na konto, które miałam na umowie, czy to aktualne konto?

– Aktualne, ale do nas nic nie wpłynęło.

Pani Arleta odłożyła filiżankę, bez zażenowania pozbyła się z ciała ręcznika i nie spiesząc się wcale sięgnęła po podomkę nasuwając ją na siebie.

– Jest pani pewna? Widziała pani historię konta? Ja przelewałam, a pieniądze do mnie nie wróciły, więc muszą być na pani koncie.

– Ja nie, ale mój chłopak, to jego konto.

– Sama pani widzi, ja przelałam i muszą być.

– Ale on mówi, że nie ma.

– Wierzy mu pani? Nigdy pani nie oszukał, nie zdradził?

Pytanie zaskoczyło Iwonę. Ostatnio Wojciech coraz częściej nie odbierał jej telefonów, jak już rozmawiali, to tylko wtedy, kiedy sam dzwonił. Może przed kimś nie chciał się nią pochwalić? Może grał na dwa fronty? Powinna była wcześniej o tym pomyśleć. Skoro jej przydarzyła się zdrada, tym bardziej mogła się przytrafić jemu. Słowa pani Arlety wywołały niepokój i smutek, mimo to postarała się z całych sił, by nie pokazać tego po sobie.

– Nie… znaczy się tak… to znaczy, że wierzę mu i nie, nie zdradził mnie, nigdy.

Pani Arleta przyjrzała się z uwagą i uśmiechnęła się, pierwszy raz podczas tego spotkania.

– Nie masz pojęcia.

– Ja mu wierzę – odpowiedziała szybko Iwona, bo czuła, że milcząc, przyzna się do czegoś okropnego.

– Ale nie masz pewności. Wiara, to jednak nie pewność.

Teraz Iwona milczała.

– Wypiła pani?

Iwona skinęła potwierdzająco głową.

Pani Arleta wstała, podeszła do drzwi i otwarła je jak szeroko.

– Do widzenia pani.

Czar bogini prysnął. Jej seksowna chrypka zmieniła się w przeraźliwie zimny ton głosu. Iwona poczuła się źle, nie była tam, gdzie być teraz chciała. Wstała i nie mówiąc nic ponad ciche – do widzenia – wyszła.

– Powiedziała, że wszystkie opłaty przelała, tak jak było w umowie, może nie zauważyłeś?

– No co ty Iwona, ocipiałaś – Wojciech wybuchł. – Kombinuję jak mogę, zostaję po godzinach, nie jem na mieście, tylko w najtańszej kantynie i nie sprawdziłbym na koncie?

– No nie wiem – odpowiedziała cicho – nie wygląda na oszustkę.

– Iwona, a jak według ciebie wygląda oszustka? Myślisz, że byś ją rozpoznała z wyglądu? Ta kobieta tobą manipuluje, robi ciebie jak małe dziecko.

– To co mam zrobić?

– Zażądaj dowodów przelewu, a jak nie da, to wróć tam z policją i niech się wynosi, znajdziemy kogoś, kto będzie płacić.

– Kiedy wrócisz?

– Nie wiem, nieprędko, odmówiłem urlopowego wyjazdu, żeby zarobić więcej.

– No coś ty… – obiecałeś, że będziesz…

– A kto zapłaci za te zaległości? Myśl, Iwona!

– No, ale to niemożliwe, to musi być jakaś pomyłka, te pieniądze na pewno gdzieś są – zebrało jej się na płacz.

– Tak, na koncie oszustki. Zrób tak, jak mówiłem, bo inaczej nie zobaczymy się szybko.

Kolejne wizyty na Bluszczańskiej wyglądały inaczej. Mogła dzwonić, walić do drzwi i oprócz sączącej się cicho muzyki, nic nie wskazywało na to, że pani Arleta była w mieszkaniu. W końcu nie wytrzymała i postanowiła wejść, jak poprzednio. Wtedy zorientowała się, że klucz nie pasuje. Zamek w drzwiach musiał został wymieniony i klucza nie dawało się wsunąć do środka. Stała wtedy pod drzwiami jak oniemiała, czuła się oszukana i okradziona, postanowiła wezwać policję.

Policjanci zjawili się dobre trzy godziny od zgłoszenia. Musiała wyjść z budynku i otworzyć im szlaban od wjazdu na osiedlowy parking, bo nie mieli gdzie postawić radiowozu. Najpierw jej wysłuchali, a później wjechali z nią na górę.

– To jak będziecie wyważać? – zapytała podekscytowana.

Trochę szkoda jej było drzwi, ale już pogodziła się z ich stratą. Kupi nowe, podobne.

– Wyważać? – zdziwił się policjant, który stanął bliżej drzwi – możemy jedynie zapukać – po czym zapukał, oczywiście na efekt można było czekać w nieskończoność.

Drugi policjant w pewnym momencie nacisnął przycisk dzwonka.

– Możemy też zadzwonić – uśmiechnął się przyjaźnie do Iwony.

– Jeżeli nie ma podejrzenia przestępstwa, to nie możemy nic więcej – dodał ten pierwszy.

– Ależ – oburzyła się Iwona – okradziono mnie.

– Co pani ukradziono? – zmarszczył brwi drugi policjant.

– Mieszkanie – odparła bez wahania.

– Przecież tu jest, na swoim miejscu, nikt go nie wyniósł.

– Tak, ale najemca wymienił zamek i nie mogę dostać się do środka.

– Czy najemca ma z panią umowę? – zapytał pierwszy policjant.

– Tak.

– W takim razie zrobił to, by pani go nie nachodziła, dla ochrony swojego miru domowego, nic w tym nie ma dziwnego, a tym bardziej nielegalnego.

– Ale on mi nie płaci, mówiłam już.

– To już sprawa umowy, musi pani skierować sprawę do sądu, sąd naliczy odsetki karne i wystawi nakaz zapłaty.

– Chcę, by ona się w ogóle wyniosła, chcę mieszkanie wynająć komuś innemu, komuś, kto będzie płacił i nie będzie kłamał.

– Musi więc pani wypowiedzieć jej umowę, ta umowa, którą z panią zawarła, to właściwie ją chroni – odparł drugi policjant.

– Ale to ona się nie wywiązała się z umowy, nie zapłaciła ani razu.

– Nie szkodzi – odpowiedzieli równocześnie obaj policjanci, po czym uśmiechnęli się do siebie.

Iwonie wydało się, że nie był to zwykły uśmiech, było w nim coś więcej, coś ledwo uchwytnego.

– Nie możemy nic więcej zrobić – odezwał się ten, który stanął bliżej drzwi.

Iwona nie odpowiedziała. Oparła się o ścianę i utkwiła spojrzenie w srebrnym zamku, który ktoś obcy wepchnął gwałtem w drewnianą substancję jej drzwi.

– Proszę pani, czy wszystko w porządku? – zapytał jeden z policjantów.

Nie odpowiedziała.

– Proszę pani? – drugi popatrzył na nią marszcząc brwi.

Iwona zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że bierze kąpiel w swojej łazience, a później wyciera ciało bawełnianym ręcznikiem. Turkusowy kolor materiału doskonale komponował się z jej skórą i płytkami na ścianie. Zerknęła na lustro, a tam w zamglonym parą szkle, dostrzegła jego twarz, tuż za sobą, była niewyraźna, nierozpoznawalna. Podejdź bliżej Wojciechu, dotykaj mnie, weź mnie całą. Odbicie w lustrze się poruszyło, jego twarz zbliżyła, a usta łagodnie opadły na rozpaloną nagość ramienia. Przykryła ją fala rozkoszy, podniosła się z okolic podbrzusza i popłynęła w górę ciała. Twarz Marcelego Bareckiego wypełniła puste miejsce za nią. Jak dobrze byłoby go jeszcze raz spotkać, ostatni raz. Zaraz zawstydziła ją ta myśli, mimo to nie pozwoliła jej odejść. Przywołane z pamięci szorstkie dłonie Bareckiego podnieciły ją w mgnieniu oka.

Trzasnęła zapadka zamka i otwarły się pobliskie drzwi.

– Wszystko z tobą okej? – dobiegł ją głos sąsiada.

Iwona rozejrzała się nieprzytomnie. Policjantów już nie było, najpewniej stwierdzili, że nic jej nie jest i odjechali. Drzwi do mieszkania obok stały szeroko otwarte, do środka zapraszało przyjemnie bursztynowe światło, jakaś jazzowa muzyka, palemka postawiona w donicy na grubej purpurowej wykładzinie i zapach gotowanego makaronu. Wnętrze przyciągało przytulnością. Plecy bolały ją od twardej ściany, nogi od stania.

– Wszystko dobrze, tylko zmęczona jestem – odpowiedziała zgodnie z prawdą, nie siląc się nawet, by dokładniej przyjrzeć się sąsiadowi, było jej wszystko jedno.

– Co nieco słyszałem – powiedział.

– Taak? A co takiego?

– No, że się zabarykadowała, że nie płaci i że policja nic nie może.

– Jest gorzej niż myślisz. Nie mam z czego zapłacić czynszu, a jeszcze jest rata kredytu.

– I wszystko na twojej głowie.

– Mniej więcej.

– Wejdź, zrobię herbatę, odpoczniesz.

– Nie, dzięki – odpowiedziała, chociaż propozycja była kusząca. Najwyższa pora wrócić do mieszkania Doroty, zjeść mizerną kolację i rano do pracy. Nigdy wcześniej nie potrzebowała tak pilnie pieniędzy.

Teraz mu się przyjrzała. Sąsiad wyglądał sympatycznie. Brunet, szczupła budowa ciała, miła, uśmiechnięta twarz, choć oczy wydały się jej smutne, błękitne jak bezchmurne niebo, lecz przeraźliwie smutne, może to tylko złudzenie, albo jej zmęczenie, lub głód, cały dzień nic prawie nie jadła. Paczka paluszków w autobusie to właśnie jest nic, zdecydowanie za mało.

– Nie chcę cię przelecieć, tylko porozmawiać – powiedział, wgryzając się bezczelnie w jej spojrzenie.

Nie wiedziała co odpowiedzieć i cisza, która między nimi zawisła, bo nawet wiertarki jak na złość umilkły, wydawała się dzwonić Iwonie w uszach. Wtedy na pomoc przyszedł jej wygłodzony żołądek i rozległo się głośne burczenie. Wstydliwie przykryła brzuch dłonią.

– No proszę, jesteś głodna, a ja robię wyżerkę – wskazał kciukiem wnętrze swojego mieszkania – teraz mi chyba nie odmówisz.

Uśmiechnęła się słabo i pociągnięta wonią przygotowywanego obiadu, weszła do środka.

Dywan okazał się grubą wykładziną, więc natychmiast zdjęła buty. Mieszkanie było tak samo małe, jak jej kawalerka, tyle, że umeblowane z głową. Sąsiad wskazał jej kanapę, wokół której stały potężna kolumny głośników, usiadła wygodnie i otoczona przyjemnym basem cicho sączącej się muzyki zamknęła oczy wyobrażając sobie, że miejsce w którym się znajduje, jest jej wymarzoną kawalerką. Zaraz Wojciech przyniesie obiad, a później obejrzą jakiś film na Netflixie.

Obudziło ją lekkie szarpnięcie za ramię.

– Dobrze się czujesz? – zapytał sąsiad – bo nie wyglądasz.

– To nic… zmęczenie tylko – odparła szybko, zdając sobie sprawę, że przysnęła.

Przed nią leżała pełna miska spaghetti.

– To dla mnie?

– Tak – uśmiechnął się – częstuj się, proszę.

Dawno nie jadła tak dobrego makaronu.

– Jesteś kucharzem?

– Tak, ale tylko gdy jestem głodny.

– Fantastycznie gotujesz.

– Dziękuję, ale to tylko kwestia przypraw i proporcji.

– No przecież na tym polega gotowanie.

Sięgnęła po szklankę z wodą i osuszyła ją w mgnieniu oka.

– Mogę jeszcze tu trochę u ciebie posiedzieć? – Zrobiło jej się tak dobrze, że nie wyobraziła sobie, że miałaby teraz wstać, założyć buty i wyjść.

– No pewnie, nigdzie się nie wybieram.

– Pracujesz w domu?

– Zdarza się – potwierdził i usiadł koło niej, ale nie za blisko.

– Więc co zrobimy? – zapytał, po dłuższej chwili milczenia.

– No nie wiem – poczuła się teraz niepewnie.

– Możemy zacząć od odcięcia mediów. Wiem jak wyłączyć prąd, ogrzewanie i wodę, tyle, że z tym sobie łatwo poradzi i będzie trzeba wypowiedzieć umowy u dostawców, ale to znacznie utrudni jej życie.

– Utrudni… – Iwona powtórzyła za sąsiadem. – Nawet nie wiem jak masz na imię.

– Tomek – odpowiedział i podał jej dłoń.

Uścisnęła ją.

– Utrudnianie to najlepszy sposób na pozbycie się niechcianego lokatora, na pewno jest coś, bez czego się nie obędzie.

– Ciepła woda – odparowała Iwona, mając przed oczyma półmrok przedpokoju i panią Arletę, pod samym ręcznikiem, nagą i mokrą. Z jej skóry odparowywała reszta gorącej kąpieli, na twarzy malował się wyraz zaskoczenia – o tak – dodała – zróbmy to, zróbmy teraz – mówiąc to pochyliła się i chwyciła Tomasza za ramię, ten uśmiechnął się tajemniczo, wstał i pociągnął ją za sobą.

Na klatce schodowej panował już mrok, mimo to, wysunęli się oboje nie zapalając światła. Macając ścianę przesuwali się wzdłuż niej powoli. Iwona czuła, jak mocno bije jej serce, mięsień niemal chciał wyskoczyć z piersi.

– Wiesz, że to nielegalne?

– Nie obchodzi mnie to – wyszeptała.

Bardzo chciałaby zobaczyć minę pani Arlety w wannie, gdy zamiast gorącej, poleci tylko zimna woda.

Tomasz szybko poradził sobie z zamkiem, następnie chwycił jej dłoń, położył na rączce zaworu i szepnął gorącym oddechem prosto w kark, że aż ją przeszły dreszcze.

– Zakręć.

Pociągnęła za rączkę. Zawór drgnął i obrócił się. Użyła całej swojej siły, by docisnąć go do oporu. Odwróciła głowę, chciała szepnąć Tomaszowi, że już, że skończyła, ale zrobiła to tak gwałtownie, że ich usta niespodziewanie się zetknęły, zamarła. Tomasz wstał powoli i zamknął szafę.

– Znikamy – szepnął, jakby w ogóle nic się nie stało.

Szła za nim na miękkich nogach, gdyby nie ciągnął ją za rękę, pewnie spłynęłaby po ścianie na posadkę, a później po schodach na sam parter i tam została, aż by ją ktoś odnalazł. Zaprowadził ją do łóżka, gdy usiadła, serce waliło jak młotem, a on uklęknął przed nią i zdjął jej buty. Dotykał przez chwilę jej stóp, ale nie łaskotał, tylko ostrożnie kosztował dotykiem, jakby cieszył go sam kontakt z jej nagą skórą. Z pewnością tak właśnie było.

– Odpręż się – powiedział – musisz odpocząć.

I jakby zaczarował świat. Iwonie wydało się nagle, że nie spała cały tydzień, powieki zrobiły się bardzo ciężkie, w brzuchu rozlało się przyjemne ciepło. Stopy oswoiły się z jego dłońmi i gdyby teraz przestał, błagałaby o więcej. I przestał. Nie miała jednak sił by protestować. Wstał i odszedł. Po chwili wrócił. Przyniósł miskę z mydłem i ciepłą wodą jeszcze raz pochylił się przed nią i teraz umył jej stopy, dokładnie, bez pośpiechu, woda zrobiła się strasznie brudna, to nie mogły być jej nogi, przecież nie chodziła boso… już wytarł w świeży ręcznik, niezwykle miękki, znów zrobiło się przyjemnie i czysto. Bardzo czysto. Wszystko do okoła lśniło śnieżnobiałą powłoką bez skazy. Ocean pierza wydawał się nadzwyczaj spokojny. Na suficie nieba powoli rysował się układ nerwowy dopływów i rozgałęzień, po chwili już wydawał się on znajomy. Przywiało też to ciężkie uczucie, że coś ją ominęło, o czymś nie wie. Na krześle obok siedział ubrany na biało mężczyzna. Uśmiechał się do niej serdecznie. Coś jednak sprawiało, że nie czuła się bezpiecznie. Miał niewyraźną twarz. Zerwała się, chciała uciec. ale gdy fala śnieżnobiałej kołdry zsunęła się z niej, zorientowała się, że jest naga. Usiadła więc na powrót na posłaniu i zasłoniła się poduszką. Słowa jak kule cisnęły się przez jej usta. Klęła szpetnie, chcąc zmusić mężczyznę do natychmiastowych odpowiedzi. Co tu robi? Jak się tu znalazła? Ten jednak wciąż się uśmiechał i milczał zagadkowo. Gdy zmęczyła się krzykiem wstał, wyjął kopertę ze stalowej szuflady biurka i podał jej.

– Co to jest?

– List, do ciebie.

Kiedy pochylił się, by wręczyć jej kopertę, odczytała z plakietki, że nazywa się Barecki. Ten uśmiech i te oczy… Teraz widziała wyraźnie.

– Co mi jest? – spytała.

– Jesteś chora.

Nie kłamał. Zorientowała się już, że jest w szpitalu. Pomieszczenie, w którym się znajdowała przypominało salę szpitalną, białe, czyste, tylko ten wielki regał z książkami, on nie pasował do reszty. Ten człowiek, doktor, leczył ją, dbał o nią, pielęgnował, a może też szeptał złe rzeczy, gdy nie była sobą, może posuwał się dalej, rozbierał i gwałcił? Może wpychał jej różne rzeczy do waginy, może to wszystko nagrywał i dzielił się ze światem? Skąd ma wiedzieć? Nie ufała mu. Czuła, że mężczyzna wie o niej wszystko, podczas gdy ona znała tylko nazwisko, te nazwisko.

– Od kogo? – zapytała wskazując na kopertę.

– Przeczytaj.

Rozpoznała swoje imię i styl pisma. Wysunęła z koperty kartkę i przeczytała jednym tchem.

– Ach tak – szepnęła, podnosząc wzrok.

Doktor Barecki skinął głową.

– Właśnie tak. Nie martw się, ze mną jesteś bezpieczna – powiedział wolno i wyraźnie, a potem uśmiechnął się, tym razem dziwnie, nieszczerze.

Do sali weszła pielęgniarka. Jej nienaganna figura od razu wywołała nie tak odległe wspomienie, a twarz rozwiała wątpliwość.

– Pani Arleta… – wyrwało się Iwonie.

Pielęgniarka znieruchomiała zaskoczona. Doktor Barecki skrzywił się nieco, jak gdyby musiał po raz kolejny tłumaczyć coś, co tłumaczył już setki razy. Machnął tylko ręką i klepnął dłonią blat biurka. Pielęgniarka ożyła, zbliżyła się do niego szybkim krokiem, odłożyła niesione dokumenty i usiadła na miejscu, które dotknął Barecki. Ani na moment nie spuściła oczu z Iwony, a ta już od tego spojrzenia zaczęła się czuć dziwnie, niekomfortowo. Doktor wstał, dotknął wierzchem dłoni policzka pani Arlety, a chwilę później chwycił ją pod brodę i przyciągnął usta do swoich. Iwona parzyła jak w transie, a twarz pani Arlety spowił soczysty rumieniec, mimo to bardzo aktywnie uczestniczyła w pocałunku, pilnie dbając o to, by język doktora Bareckiego nie poczuł się ani przez chwilę samotnie w jej ustach. Wolną dłonią Barecki sięgnął między nogi pielęgniarki. Dopiero wtedy Iwona odwróciła wzrok. Pęknięcia na suficie zrobiły się teraz aż nadto interesujące. Zerknęła też w stronę okna, ale było zaklejone mleczną folią. Od tej bieli przyszło jej do głowy, że jest zima, że szarość miasta została wymazała przez niespodziewaną kołdrę białego puchu, który w słońcu z pewnością mienił się i iskrzył, trzeszcząc pod butami przechodniów, zwiastując mroźne jutro. Dobiegł ją słabo stłumiony jęk pani Arlety. Skąd ten pomysł o śniegu? Kiedy ostatnio padało w Warszawie? Nie była sobie w stanie przypomnieć. Przyszło jej do głowy, że powinna sobie wszystko zapisywać, że taki list to siebie, to za mało. Teraz, kiedy wie, że jest sobą, ma to największy sens. Chciała poprosić o notatnik, ale sytuacja rozwijała się w bardzo szybkim tempie. Pani Arleta ciągnęła dalej swoją melodię rozkoszy, najwidoczniej język doktora czynił w niej cuda. Oczy pielęgniarki zamknęły się, nos powędrował w górę, odsłoniła się długa, naga szyja. Głowa doktora zniknęła między jej obnażonymi udami. Rozczapierzone palce dłoni, zaplątały się w jego krucze włosy. Rozkosz wymieszana ze wstydem wypełniła twarz kobiety i wszystko wskazywało na to, że ta mieszanka była bardzo wybuchowa.

Kiedy niekontrolowany okrzyk pani Arlety przeszył salę szpitalną, doktor oderwał się od jej krocza i podniósł się zwolna opuszczając spodnie.

– Serio? Zamierza pan to teraz z nią zrobić? Przy mnie? – odezwała się Iwona.

– Owszem – uśmiechnął się doktor demonstrując przyrodzenie w pełnym rozkwicie.

– Ja to zgłoszę.

– Moja kochana, kilka minut po wszystkim niczego nie będziesz pamiętać – głos pani Arlety brzmiał jak wyrok. – Będziesz miała tylko te swoje sny.

– Skąd pani wie…

– Wiemy o tobie wszystko – odparł doktor, usiadł na blacie i wskazał pani Arlecie, by uklękła – i potrafimy to wszystko odpowiednio wykorzystać. Odkrywamy przed tobą świat, o którym, jak się okazuje, nie masz zielonego pojęcia. Poświęcając swoją prywatność, pobudzamy twoją wyobraźnię do tytanicznego wysiłku. A ty… śnisz prawda? Śnisz pięknie, tłusto i w niesamowitych kolorach. Każdy twój sen jest inny, każdy wart opowieści.

Iwona obserwowała, jak głowa pani Arlety podnosiła się i opadała, jak doktor tłumi w sobie chęć złapania jej za włosy i nadania właściwszego tempa, co z pewnością zakończyłoby się przedwczesną ejakulacją. Na stoliku obok łóżka znalazła elektroniczną maszynę do pisania. Zerknęła jeszcze raz na regał z książkami.

– To twoje – warknął doktor i gestem ręki kazał się podnieść pielęgniarce – wszystkie sama napisałaś, a my wydaliśmy, jesteśmy sławni – jego sterczące prącie, niewielki, lecz uniesiony niemal pionowo zaczerwieniony kutas, błyszczał od śliny. Gdy pielęgniarka wstała, srebrne nitki uniosły się wraz z nią i pękły, nagle odrywając się od jej ust. Doktor odwrócił pielęgniarkę i położył ją brzuchem na blat, po chwili wbił się gwałtownie między jej pośladki.

Rytmiczne okrzyki pani Arlety uświadomiły Iwonie, że to nie może być szpital. Te pomieszczenie przygotowano, chcąc, by właśnie tak myślała. To zapewne pokój w prywatnym domu, gdzieś na uboczu.

– Pisz – odezwał się nagle zadyszany doktor – opowiedz nam swój sen, zanim wszystko zapomnisz, dzień jest krótki.

Pisz… Jak za naciśnięciem przycisku głowa stała się bardzo ciężka od wspomnień. Popłynął strumień obrazów, dźwięków i zapachów, w ustach poczuła suchy smak słońca, oczy poraził blask odbity od polakierowanej trumny. Odetchnęła dopiero, gdy skrzynia z ciałem znalazła się w dole, tam gdzie już na zawsze pozostanie w cieniu. Dzień był prześliczny. Ptaki śpiewały, ciesząc się wiosną. W drzewach szeleścił orzeźwiający wiatr. Wszystko zielenilo się wspaniale w promieniach życia i chciało się żyć, nie umierać. Wiosna wepchnęła się na całego…

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Bardzo ciekawy koncept.

Opowiadanie zaczyna się jak smutna obyczajówka o nieudanym pościgu za małą stabilizacją (która w dzisiejszym kapitalizmie uśmieciowionej pracy jest i tak niedostępnym dla większości luksusem), a potem zmienia się w coś zupełnie innego. Autor stopniowo dodaje kolejne elementy surrealizmu aż do finału, który pozostawia Czytelnika z wieloma pytaniami, ale i poczuciem, że zetknął się z czymś szczególnym.

Polecam!

Pozdrawiam
M.A.

Dobre, zaskakujące opowiadanie. Wciąż nie wiem co myśleć o finale, ale z pewnością nie pozostawił mnie obojętnym!

Niezła jazda. Jestem pod wrażeniem. Brakuje mi tu może z dwóch lub trzech scen które trochę rozjaśniłyby tajemnicę schorzenia Iwony. Ale może faktycznie lepiej to pozostawić w sferze niedopowiedzeń.

Bardzo dziękuję wytrwałym czytelnikom za dotrwania do ostatniego akapitu. Opowiadanie, miało być krótkie i przyjemne a rozrosło się niespodziewanie i nie mogłem tego powstrzymać. Ze zdumieniem tam słowa Thorina, że było za krótkie… cieszy mnie to bardzo.

Nie jest to raczej szczytowe osiągnięcie autora, VBR-a stać na więcej. Oczywiście zakończenie ratuje chaotyczną fabułę, ale trudno było mi czerpać przyjemność z tej lektury…

Mam nadzieję, że to jednorazowa wpadka 😉

Serdecznie pozdrawiam

Ania

No tak… zgadza się, erotyka chaosu nie każdemu serwuje chwile przyjemności z automatu. To nie jest łatwy temat. Nie mniej jednak, żadna to wpadka, lecz kolejny krok w kosmos mrocznej przyjemności.

Cóż… mroczne przyjemności kojarzą mi się raczej z czymś w rodzaju „Switcha” Ravenhearta lub „VHS-u” Ferrary…

Napisz komentarz