Uroczy łobuziak albo człowieczeństwo (Karel Godla)  4.4/5 (309)

24 min. czytania

Źródło: Pixabay

[Kolejny, wybrany fragment opowieści o Franciszku]

Miała na imię Ryszarda,

zdrobniale Rysia.

Ryś, ptyś, miś.

W piątkową noc Franciszek poczuł znajome dygotanie ścian domu, co oznaczało, że Szikardon wyruszył w kolejną podróż, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo na jak długo. Miał zwyczaj znikać zwykle dwa lub trzy razy w miesiącu. Najczęściej wybywał na krótko. Czasem, choć rzadko, nawet na kilka dni. Nic tych nieobecności nie zapowiadało, a po powrocie, na pytania o cel i miejsce podróży, nie udzielał zadowalających odpowiedzi. Franek założył, że co najmniej dobę będzie musiał radzić sobie bez kompana i Krystyny.

Kiedy rześki jak skowronek wyskoczył o świcie przed dom by pobiegać, zaskoczony zauważył na podjeździe pyszniącą się lśnieniem rosy i czystością bryłę nowego C. Tym razem metaliczno-purpuritowa.

Rozejrzał się, szukając stałej bywalczyni podjazdu i dojrzał ją w głębi podwórza. Krystyna stała tam pozieleniała od mchu, próbując wtopić się w tło blaknącej, wczesnojesiennej roślinności. Jak to zwykle bywało pod nieobecność Szikardona, przybrała postać stareńkiego sedana zasmuconego albo wręcz załamanego nieobecnością najbliższego przyjaciela. Widok auta budził wątpliwość, czy to jeszcze sprawny pojazd, czy już bezużyteczny wrak, w którego karoserii tlen i sól nie tylko wyżarły lakier, ale poczyniły także głębokie rany w konstrukcji.

Zaskakująca obecność C. przed domem świadczyła, że Szikardon nie wróci przed poniedziałkiem i Franciszek będzie musiał podróżować do pracy samotnie, trzymając ręce na kierownicy jak zwykły śmiertelnik.

Zgodnie z planem wykonał półtoragodzinną rundę interwałów po okolicznych polach i zagajnikach, nie spotkawszy na trasie żadnych ludzi. Biegnąc pod wiatr, spotkał jedynie małe stadka saren i dzików, które umknęły nieśpiesznie na odgłos zbliżającego się intruza. To już przestawało go dziwić. Coraz częściej natykał się w okolicy na duże zwierzęta i coraz rzadziej na ludzi. Po wsi krążyła wieść, że w lesie i okolicy straszy. Z każdym miesiącem złowieszcza fama zyskiwała na popularności. Zastanawiał się, kto szerzy plotki. Nie miał jednak nic przeciwko ofensywie ciemnoty, bo nie lubił, gdy po okolicy kręcili się obcy. Kilku sąsiadów, którzy mieszkali w pobliżu i z którymi unikał w miarę możliwości kontaktów, w zupełności wystarczało mu do szczęścia.

Podczas treningu zastanawiał się nad dalszym planem soboty. Zazwyczaj inicjował łowy na kobiety w towarzystwie Szikardona, jednak nieobecność kompana wcale nie obligowała Franciszka do bezczynnego czekania na jego powrót. Na dodatek właśnie rozpoczęła się pełnia, a on, zawsze czuły na oddziaływanie ziemskiego księżyca, od czasu wypadku jeszcze mocniej reagował na bliskość satelity. Już rankiem czuł się pobudzony. W ciągu kilku najbliższych dni będzie tryskał energią nastolatka i nic go w domu nie utrzyma. Igły bardzo zmieniły Franciszka, ale połączony wpływ igieł i księżyca potęgował efekt zmian do kwadratu. Zwłaszcza podsycał głód przygód. Nie chciał czekać na powrót towarzysza. Potrafi zabawić się i bez pomocy Szikardona. Wsiądzie do auta i wyruszy na podryw, z eliksirem na pewno mu się uda.

Godzinę później był w trasie.

C. oczywiście nie umywał się do cuda w postaci tandemu Krystyna – Szikardon, ale za to Franek mógł dzisiejszego ranka zabawić się w rajdowca i kierowcę wyścigowego, samodzielnie prowadząc luksusowy, ludzki samochód. Mógł spełnić marzenia niezrealizowanego w młodości chłopaka. Ciągle nim pozostawał, mimo że lat przybyło.

Kilkadziesiąt minut zajął dojazd do autostrady. Co prawda po drodze kilka razy ostro przydepnął pedał przyśpieszacza, ocierając się o dwieście kilometrów na liczniku, ale z rozsądku zaraz zwalniał. Bez Szikardona i jego „mapy z Hogwartu” nie chciał ryzykować zatargów z policją. Po dwukrotnym napotkaniu przyczajonego patrolu, uznał, że drogówka urządziła sobotnie łowy na mandaty i wolał zachować ostrożność.

Dopiero autostrada pozwoliła mu sprawdzić osiągi auta. Były zgodne z oczekiwaniem. Na highway’u C. pobudzony naciskiem nogi na pedał wyrywał asfalt spod kół. Tuningowana bestia przekroczyła prędkość dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i zdawała się nie protestować, gdy cisnął dalej. Poczuł chłopięcą radość, gdy przekroczył swój osobisty rekord prędkości.

Po wyścigowym etapie zabawy, podczas której nawet nie próbował kogokolwiek prowokować do rywalizacji, bo co za pojazd mógłby się równać z osiągami jego dzisiejszej bryki, przyszła pora testowania podwozia na wybojach polnych dróg. Zawieszenie C. z elektroniczną kontrolą siły tłumienia amortyzatorów spisywało się świetnie i sprawiało frajdę z prowadzenia kompletnemu amatorowi w jeździe po wertepach jakim był. Podrasowane przez igły zmysły, mimo czujnej i inteligentnej pracy zawieszenia, sprawiały, że dobrze wyczuwał nierówności gruntu. Wydawało mu się, że każde drgnięcie ręki na kierownicy i każda najmniejsza nawet zmiana nacisku na pedałach przynosiła przewidywaną, pożądaną reakcję samochodu. Z każdą chwilą jego zespolenie z maszyną stawało się ściślejsze i bardziej efektywne. Podniecony pozwalał sobie na coraz bardziej dynamiczną jazdę wąskimi dróżkami między drzewami, niemal ocierając się purpuritowym cielskiem o pnie na zakrętach. To była jazda! Kiedy trafił na fragment błotnistego wirażu i sforsował go bez najmniejszego problemu, ledwo lekko hamując, zachwyt z samochodu a głównie własnej umiejętności dostosowania się do radykalnej zmiany siły tarcia wzmógł się do granic samouwielbienia.

„Kurwa, jesteś mistrzem driftu!”

„Ciekawe, co by powiedzieli na udział w prawdziwym rajdzie?” – pomyślał o Szikardonie i Preto, a w zasadzie bardziej o tym drugim, bo Szikardon bywał często większym wariatem niż on sam i pewnie zaakceptowałby takie szaleństwo.

Przez chwilę zamarzył o sławie, która odkąd wydoroślał nigdy go nie nęciła. W wyobraźni stanął na podium, w otoczeniu pięknych dziewcząt, naprzeciw wrzeszczących tłumów i zakładano mu triumfalny wieniec na szyję.

Radość i euforia szybko go opuściły. Na następnym zakręcie przeszarżował w kałuży błota: z przeraźliwym hałasem i dygotem otarł się o brzozę. Wydało mu się, że czuje ból auta, który towarzyszy zdzieranemu z karoserii lakierowi. Że to jego własną skórę ryją ostre krawędzie biało-czarnej kory. Zacisnął zęby.

Incydent jakby dolał oliwy do ognia. Adrenalina pomieszana z nagłą wściekłością spowodowała, że kolejny zakręt pokonał z jeszcze większą prędkością i dynamiką. Pędził owładnięty emocjami, wypełniony wewnętrznym krzykiem: „co, ja nie potrafię?” W szerszym miejscu wykonał nawet coś, co mu się jako laikowi wydawało rzutem Altonenai. Na szczęście bez dalszych szkód.

Stopniowo uspokoił się i wrócił do rozsądnej jazdy. Była to słuszna decyzja. Jakiś czas później powiedziano mu, że C. absolutnie nie nadaje się do wyczynowej jazdy po terenie i doświadczony rajdowiec nigdy by nim nie szalał. Tylko szczęściu i darom igieł Franciszek zawdzięczał, że wyszedł ze swojej pierwszej w życiu próby cały i zdrowy, bo równie dobrze jazda mogła skończyć się katastrofą.

Znajdował się dobrych kilka godzin jazdy od domu. Poczuł głód, a C. sygnalizował konieczność uzupełnienia paliwa przed powrotem na autostradę. Purpuritowa bestia piła z baku jak smok nakarmiony przez szewca.

Do tankowania wybrał trzecią napotkaną stację. Obok przykrytego wspólnym dachem zgrupowania dystrybutorów i pawilonu handlowego stała restauracja wystylizowana kiczowato na góralski dworek. Na parkingu gospody naliczył kilkanaście samochodów. Założył, że skoro odwiedzało ją tylu gości, musieli dawać smacznie jeść. Z dawnych czasów wyniósł doświadczenie, że kiczowata architektura knajpy często przekłada się pozytywnie na jakość jadła.

Zatrzymawszy się przy dystrybutorze, wysiadł i popatrzył z satysfakcją na uwalany błotem i kurzem samochód. Prawdziwej barwy purpuritu można się było tylko domyślać. Brud osiadł wszędzie poza taflami przedniej i tylnej szyby, które mógł oczyścić wycieraczkami. Pod warstwą błocka skrywała się też rana po kolizji z pniem brzozy. Niewątpliwie dał dzisiaj upust chłopięcej fantazji graniczącej z głupotą.

„Samochód debila, który udaje prawdziwego faceta!”, pomyślał drwiąco.

Czekając, aż napełni się bak, przecierał boczną szybę. Kątem oka obserwował, co dzieje się obok. Od rana zakładał, że zapoluje na jakąś wartą grzechu kobietę i szukał potencjalnej partnerki.

Na stacji panował spory ruch. Ledwie zwolniło się miejsce pod skrajnym dystrybutorem LPG, podjechały do niego jednocześnie z obu stron auta. Z czerwonego, niskiego, dwumiejscowego japońskiego ścigacza, stojącego bliżej stanowiska, przy którym tankował Franciszek, wyłonił się chłopak w czarnej kurtce. Szablonowa kopia naładowanego testosteronem gówniarza po dwudziestce.

Ale to nie ten pojazd i nie ten kierowca przyciągnął uwagę Franciszka. Po drugiej stronie, na najbardziej odległe miejsce wtoczył się spokojnie ciemno lakierowany, niemłody terenowiec o przyciemnianych szybach. Stanął tak, że okno szofera schowało się za filarem. Szczęknęły otwierane drzwi.

Jeszcze nie zobaczył kierowcy, skrytego przed wzrokiem, a już tknęło go przeczucie. To musiała być kobieta. Skierował spojrzenie w stronę dystrybutora, czekając aż nieznajoma wyłoni się zza przeszkody.

Instynkt (albo ulepszone przez igły zmysły) nie oszukał Franciszka. Ledwie ujrzał kobietę, przemknęło mu przez myśl, że jest w niej coś nietypowego. Przyczyny wyjątkowości nie potrafił w pierwszej chwili zidentyfikować, bo nieznajoma mignęła mu przed oczami tylko przez krótką chwilę. Moment później, gdy ukazała się ponownie, już wiedział.

Miała niecodzienną fryzurę. Wzorowaną na uczesaniu awangardowych modelek albo celebrytek młodej generacji. Uczesanie, które charakteryzowało dziś jeden z pobocznych, ale już uznanych przez młodsze pokolenia trendów stylizacji.

Dziewczyna tył i lewą stronę głowy wygoliła niemal do skóry, zaś gęstą – naprawdę wyjątkowo gęstą – kasztanową czuprynę, przyciętą dość krótko, sczesała na prawo, nad ucho. W jego oczach prezentowała się w nietypowy, nieco szokujący sposób. Styl uczesania zaskakiwał egzotyką, z jaką prawie nigdy nie spotykał się w realu. Nie chadzał na pokazy mody, koncerty ani do miejsc, gdzie królowała podobna stylizacja.

„O, łałała!”

Tankowała gaz do samochodu i zaraz mu zniknęła z oczu. Jej sylwetka pojawiała się przelotnie i skrywała za dystrybutorem, przy którym wykonywała bez pośpiechu rutynowe czynności kierowcy.

Koleś z sąsiedniego stanowiska zagadał do niej. Widocznie i na nim wywarła wrażenie. Najwyraźniej próbował szczęścia. Kiedy się odezwał, dziewczyna stała akurat na widoku i zaczepiona odwróciła się w stronę młodzieńca. Wtedy Franciszek po raz pierwszy ujrzał nieznajomą en face. Przez ciało przemknął dawno niedoświadczany dreszcz ekscytacji. Choć widział twarz jedynie przez moment, zachwycił go widok ślicznych, pełnych ust. Wypiękniały jeszcze bardziej w naturalnym uśmiechu, którym zareagowała na zaczepki młodzieńca. Przygodny podryw nie był dla niej pierwszyzną. Franciszek ocenił, że przyciągała męską uwagę i musiała często borykać się z zaczepkami.

Zamieniła kilka żartobliwych słów z młodym flirciarzem, po czym ruszyła do pawilonu, aby zapłacić za paliwo.

Wtedy wreszcie zobaczył ją w całej okazałości. Szła dziarsko, swobodnie. Ładne ruchy kogoś, kto uprawia sport albo po prostu dużo się rusza. Ocenił jej wzrost na dobrze ponad metr siedemdziesiąt. Zdegustowały go luźne bojówki, maskujące figurę, czy nawet wręcz destrukcyjnie ją zniekształcające, ale ocenił, że jest szczupła, mimo szerokich bioder. Na nogach miała glany.

Nie mógł przejść obojętnie koło takiej urody. Silny dreszcz, który poczuł, gdy dojrzał jej twarz, powrócił jak odbita od brzegu fala. Zdecydował, że nieznajoma zostanie jego celem na dzisiaj, no, chyba że w ciągu najbliższego kwadransa spotka kogoś, kto wyda mu się jeszcze bardziej interesujący.

W myślach już wesoło witał się z dziewczyną:

– Droga Cirillo, księżniczko Cintryii! Jakże się cieszę, że ostrze twojego przeciwnika, świszcząc ci koło ucha, ścięło tylko włosy przy samej skórze, nie raniąc głowy. Mam nadzieję, że odpłaciłaś mu sztychem miecza w samo serce. Jesteś piękna, o Ciri!

Co prawda bohaterka sagi chyba nie miała aż tak pięknych ust ani kasztanowej czupryny, raczej popielatą. Dziewczyna skojarzyła mu się jednak, nie wiedzieć czemu, właśnie z Ciri. A trochę z hajduczkiem ze słynnej trylogii ku pokrzepieniu serc. Może przez swe dziarskie, płynne ruchy i pewność siebie.

Ruszył za nią nieśpiesznie. Z każdym krokiem nieco mu się oddalała, przez co zyskiwał lepszą perspektywę. Podziwiał najnaturalniejszy ruch tyłka. Kroczyła swobodnie, a pośladki pląsały niczym dwie przytulone boje na lekko niespokojnej wodzie. Nie musiała wcale uruchamiać zalotnego kołysania bioder, wystarczyło, że nieśpieszne przenosiła swój ciężar z nogi na nogę, by przykuć męskie spojrzenie.

Młody kierowca sportowego, japońskiego dziesięciolatka dostał chyba od dziewczyny prztyczka w nos, bo nadal ospale krzątał się przy swoim samochodzie. Zachowywał się, jakby zapomniał, że ona w ogóle istnieje. Mijając go, Franciszek doszedł do wniosku, że nagabywana często przez podrywaczy młoda kobieta posiadła cenną umiejętność. Potrafiła osadzić niechcianego, przygodnego zalotnika jedną, lakoniczną ripostą. Nabyta sprawność w odstraszaniu natrętów nie wynikała przy tym, jak zgadywał, z niechęci do mężczyzn, bo dzisiejszemu donżuanowi spróbowała złagodzić odmowę uroczym przepraszającym uśmiechem.

Przeskanował powierzchownie jej umysł. Miała na imię Ryszarda. Dwadzieścia sześć lat. Nigdy nie chorowała na nic poważnego. W szkole nie lubiła pamięciowych przedmiotów i w konsekwencji nauczycieli, którzy żądali wkuwania. Dlatego nie znosiła zwłaszcza historii ani nauki wierszy na pamięć. Po maturze nie poszła na studia, choć nieźle jej szło z przedmiotów ścisłych. Zamiast przeżyć akademicką przygodę wolała pomagać matce w prowadzeniu dużego, wielobranżowego sklepu w P.

Brakowało w jej życiu traumatycznych przeżyć.

Miała wielu partnerów seksualnych. Franciszek sprawdził ten wątek wspomnień. Do sfery erotycznego doświadczenia prowadziła ścieżka, którą zawsze podążał, skanując umysł interesującej kobiety. Kiedy Rysia miała piętnaście albo szesnaście lat, jakiś wujek czy kuzyn zameldował się niczym zwycięzca na mecie, tyle że zamiast zerwać piersią taśmę na finiszu, przedziurawił hymen kutasem. Pierwszy kochanek dokonał rozdziewiczenia bez zwykłego męskiego egoizmu. Stąd polubiła seks. Po wczesnej inicjacji nie należała później do bojaźliwych, udających cnotki dziewcząt. Jako nastolatce zdarzały się jej ostre ekscesy w klubowej toalecie podczas sobotnich imprez albo jednonocne przygody, gdy trochę wypiła. Ale szybko dorosła i stała się rozsądniejsza. Od paru lat spożywała alkohol rzadko i umiarkowanie. Prowadziła zdrowy tryb życia. Aktualnie posiadała kandydata na męża. Syna właścicieli wielkiego, konkurującego sklepu. Planowali się pobrać i w rezultacie dwie zjednoczone rodziny miały zdominować handel w P. Ale o ile poważnie traktowała rodzinny projekt handlowej ekspansji, to półserio podchodziła do przyszłego małżonka, nie czuła się zakochana.

Gdy przeglądał pośpiesznie pamięć Rysi, igły sprawdziły rutynowo, czy organizm dziewczyny nie cierpi na zaraźliwe schorzenia i czy znajduje się w dobrej kondycji. Dały Franciszkowi sygnał, że jest zdrowa i niezapłodniona. Z nieznanych powodów nie przeprowadziły jednak desantu. Nie zarejestrował w głowie charakterystycznego rezonansu wywołanego ich triumfalnym jazgotem, którym zwykle ogłaszały masowe wniknięcie do krwiobiegu nowej podopiecznej. Ryszarda mogła mieć jakieś ukryte wady, na przykład genetyczne, których i na pierwszy, i każdy kolejny rzut oka nie widać. To się czasem zdarzało. Albo igły czekały na lepszy moment do ataku w pawilonie handlowym stacji.

Stanął w kolejce do kasy tuż za dziewczyną, nieprzyzwoicie blisko, prowokacyjnie. Przez moment gapił się na pozbawioną włosów potylicę i kobiecy, nagi kark. Koło prawego ucha pyszniły się gęste, naturalnie błyszczące włosy o kasztanowym odcieniu. Chciało się je natychmiast pogłaskać, zanurzyć palce w gęstwinę, wyjątkowo kusząco wyglądały. Fryzjer mistrzowsko wycieniował przejście na środku głowy od niemal łysiny do bujnego, przyczesanego niedbale gąszczu.

Biło od niej ciepło. Jestem zdrowa, jestem płodna, jestem chętna – wyczytywał w jej zapachu: kompozycji potu i kosmetyków, skażonej odorem nie do końca dobrze spłukanych z bluzy detergentów. Poczuł też zapach świeżego orgazmu i domyślił się, że musiała niedawno zrobić sobie dobrze palcami albo wibratorem.

Jej wonie podziałały na niego tak, jak to zaplanowała ewolucja. Nagle zapragnął pochylić się i złożyć na nagim karku pocałunek, połączyć pieszczotę z pożądliwym, władczym uderzeniem zębów.

Poczuła bliskość mężczyzny i jego oddech na karku. Raptownie odwróciła się, aby zmierzyć intruza wzrokiem.

Zobaczył jaka jest ładna, świeża. Oblana niekontrolowanym rumieńcem wywołanym wtargnięciem obcego w osobistą strefę. Przez jego ciało przebiegł tabun iskier.

„Co się gapisz, dupku?” – strofowały oczy dziewczyny.

Takie lub podobne pytanie wypowiedziane na głos byłoby w jej stylu, zadane z uśmiechem łagodzącym bezpośredniość, której nie powstrzymałby dużo starszy wiek natręta. Nie zdążyła jednak otworzyć ust.

— Dzień dobry, podróżniczko — szepnął, uprzedzając jej słowa. — Gdzie można spotkać mistrza, który tak pięknie wymodelował ci włosy? Masz niezwykle oryginalną fryzurę, moja piękna pani — mówił cicho i patrzył jej prosto w oczy.

— Dzień dobry… Czy pan…? — Nie odwzajemniła poufałego szeptu. Owionięta eliksirem Szikardona urwała i zaniechała słów, które miała na końcu języka.

Zamiast czynić zarzut z jego nadmiernej bliskości, czego mężczyzna się spodziewał, odpowiedziała wprost na pytanie:

— Mam zaprzyjaźnioną fryzjerkę, to starsza koleżanka ze szkoły w P. To ona mnie tak wyrzeźbiła.

Najwyraźniej ujęta stylem zaczepki Franciszka, chciała jednak sprowadzić epizod do krótkiej, rzeczowej wymiany zdań. Dało się to wyczuć w intonacji głosu: „jesteś całkiem oryginalny, ale zbyt dla mnie stary, więc daj mi spokój.”

Zastanowił się.

„Całkiem trafne określenie. Twoja fryzura, moja piękna, rzeczywiście sprawia wrażenie wyrzeźbionej. Ale twoje włosy i skóra są zbyt żywe. Kipisz życiem, moja śliczna.”

Odstręczający ton jej głosy wychwycił, ale nic sobie z tego nie robił. Młode zwykle reagowały niechęcią, nim obłaskawił je swoim czarem i nim eliksir zaczął naprawdę działać.

– Czy pan…? – Zacytował jej niedopowiedziane pytanie. – Nie dokończyłaś. O co chciałaś zapytać, podróżniczko? – Żartobliwie spróbował ją zakłopotać, ale to nie było łatwe.

Jej pewność siebie i bezpośredniość znów powróciły. Przeszła do ataku.

– Czy ty mnie podrywasz, podróżniku? – Pojawiły się błyski w oczach, wykwitł naturalny uśmiech, a rumieniec wcale się nie zmniejszał.

„Podróżniku! Bystra jesteś, moja piękna podróżniczko.”

Dawno nie czuł się tak zauroczony. Wręcz oczarowany. Stało się to w jednej chwili, kiedy początkowe duże – to trzeba przyznać – zainteresowanie eskalowało nagle do głębokiej, rzadko go dopadającej, fascynacji. Urodę, śmiałość i inteligencję oraz świetną dykcję – dzisiejsza nieznajoma miała to wszystko. Zwłaszcza urodę.

Dla kontrastu z nietypową, wręcz surową – wyrzeźbioną jak sama określiła – fryzurą Rysia miała przepiękne, wydatne usta. W oczach Franciszka stanowiły istny ideał natury. Tych warg na pewno nie ukształtowała ręka chirurga. Błyszczały delikatnie i naturalnie. Zdrowo świeciła powierzchnia ich nieskazitelnego nabłonka. Najbardziej fascynował kształt. Wyglądały niczym nabrzmiałe, gotowe do czynu genitalia. Kusiły do skosztowania jak owoc, który skrywa dojrzałe do siewu nasiona. Ich pełne kształty ocierały się o granicę, za którą laik uznałby je za efekt medycyny estetycznej, ale jednak wyraźnie biła od nich naturalność. Gdy mówiła, widział rzędy drobnych, równiutkich i bieluśkich zębów, które normalnie skupiłyby uwagę widza ze względu na swoją symetrię i cudowną nieskazitelność, ale nie w tym przypadku. Jej usta stanowiły największy cud i nic nie mogło na dłużej odwrócić od nich uwagi.

Gorączkowo poszukiwał odpowiednich określeń, aby skomplementować wargi dziewczyny. Śliczne, niezwykłe, boskie – te wyświechtane przymiotniki nie przeszłyby mu przez gardło. Musiała wielokrotnie słyszeć podobne frazesy ze strony prostaków.

– Tak, podróżniczko, podrywam cię. Masz usta jak pramatka Ewa. Niezwykle. Nigdy takich cudów nie widziałem w naturze.

– Dziękuję. Już się bałam, że powiesz coś banalnego, podróżniku. Rozumiem, że zapraszasz mnie na kawę? – Zaciekawione oczy biły się z jego.

Siła eliksiru zmieniła jej nastawienie. Już nie chciała pogonić intruza.

Zadziornie, ale z uśmiechem walczyli o to, kto pierwszy spuści wzrok. Odstąpili od tej walki jednocześnie, ale zaraz ich spojrzenia ponownie się spotkały. Źrenice rozszerzyły się z podniecenia. W swoim wzroku odczytywali akceptację i zainteresowanie.

Bezczelność oraz pewność siebie dziewczyny przekraczała bariery dobrych manier i skromności, do której przywykł. W końcu był dużo starszy a ona niemal smarkata. Normalnie poczułby się zniesmaczony przez podobne zachowanie kobiety. Ale nie w jej przypadku. Uroda i osobisty urok Rysi powodowały, że nic nie zazgrzytało, akceptował jej styl bycia z dobrodziejstwem urody i inteligencji.

Dokonali wzajemnej prezentacji. Sprowokowawszy zaproszenie na kawę, chciała ją niezobowiązująco pić przy stoliku w pawilonie stacji, ale zaproponował odwiedzenie gospody i rozważenie lekkiego posiłku albo deseru.

– Jestem głodny jak wilk, a twój widok jeszcze mój apetyt zwiększa – flirtował.

To już była w języku młodych prawdziwa jazda bez trzymanki, żeby ją uwieść, przyciągnąć, zatrzymać. Oczami, uśmiechem i wyrazem twarzy dawał do zrozumienia, że głód dotyczy także jej osoby.

Nie oponowała i po przestawieniu samochodów pozwoliła zaprowadzić się za rękę do pobliskiego lokalu, jakby znali się od dawna i poufałość złączonych dłoni była czymś najnaturalniejszym na świecie.

Przy pierwszym dotknięciu przeszedł przez jej ciało wyraźny dreszcz. Rysia spojrzała na niego dziwnie, jakby szczerze przyznawała się do swojego zakłopotania naturalną reakcją kobiecego ciała. Zdawała sobie sprawę, że nowy znajomy wyczuł jej drżenie.

„Ale na mnie działasz. Mogę być twoja.” – Szczere oczy dziewczyny komentowały i obiecywały bez słów.

W schludnej i tętniącej gwarem gości karczmie przesiedzieli ponad godzinę, dowcipkując, flirtując i uśmiechając się. Tak sobą zajęci, że nawet nie narzekali, iż z powodu natłoku głodnych i spragnionych podróżnych długo musieli czekać na zamówione jadło i napoje. Zjadła podaną w końcu sałatkę z fetą, co chwila oblizując usta. Miała ów gest, zwracający uwagę na piękno i niezwykłość warg, a także towarzyszącą gestowi mimikę, opanowane do mistrzostwa.

Nie musieli mówić wprost, aby okazać sobie ochotę na pogłębienie znajomości. Pewny sukcesu Franciszek uznał, że otwarte propozycje nie są potrzebne. Jednak, gdy wyszli na zewnątrz, zaskoczyła go nagłą zmianą nastroju. Musiała usłuchać głosu rozsądku, przełamać działanie eliksiru, co dotąd się nie zdarzyło. Oblewając się rumieńcem, zaszokowała go, oznajmiwszy z odważną szczerością:

– Franku, interesujący z ciebie mężczyzna. Naprawdę. Ale nie zaciągniesz mnie pierwszego dnia do łóżka. Nawet nie próbuj. Kiedyś jako małolata nie robiłabym z seksu problemu, mówiąc szczerze. Dzisiaj też nie robię, ale zmieniłam się. Dzisiaj jestem bardziej… – zabrakło jej słowa, choć oboje wiedzieli, co pragnie wyrazić. – Jeśli chcesz, mogę ci podać numer telefonu. Zadzwonisz jutro albo kiedy indziej, to może sprawy posuną się dalej. Dzisiaj nie naciskaj – patrzyła mu z nieco smętnym uśmiechem prosto w oczy, jakby prosiła o wybaczenie.

Jej szczerość i bezpośredniość ponownie zdumiewały.

„Jest powalająco prawdziwa i szczera, gada bez ogródek” – skonstatował z zachwytem.

Czuł się niemal zakochany. „Powalająco” – obracał w myślach słowo, które nagle wydało mu się bardzo trafne, wzięte z dzisiejszego słownika młodych ludzi. A to przecież stare słowo.

– Dobrze, Rysiu. Jakoś zniosę tę… bezlitosną – zaakcentował szeptem – odmowę. Ale twoich ust muszę natychmiast choć trochę… Są wprost niezwykłe – oznajmił i przyciągnął dziewczynę do siebie, łatwo przełamując jej tylko pro-forma sygnalizowany opór.

Stali na parkingu przed karczmą. Wokół kręcili się ludzi, ale para nie zwracała na nic uwagi. Odwieczną koleją rzeczy świat stanął dla nich w miejscu i skurczył się, a oni znaleźli się w jego centrum. Franciszek poczuł, jak kutas błyskawicznie napełnia się krwią i rozpycha w spodniach.

Dziewczyna oddała mu inicjatywę i drżała, gdy muskał jej nabrzmiałe życiem wargi.

Być może odbierała te subtelne dotknięcia jak torturę i pragnęła ostrego zwarcia, wręcz zderzeń ust, ale poddawała się męskiej woli, ufając, że kochanek wie, co robi. A może podobała się jej ta chłopięca delikatność dojrzałego mężczyzny.

Te domysły przemknęły mu przez głowę i zgasły. Franciszek delektował się chwilą. Po przyciągnięciu dziewczyny prawie już jej nie obejmował. Jeszcze ją trzymał, ale było niemal tak, jakby dotykali się tylko wargami.

Przelotne muskanie naskórków. Powtórzone kilka razy. Iskry w karku mknące aż do kości ogonowej i podbrzusza. Jęk i ciepły oddech Rysi. Delikatne rozsmarowanie zmieszanej śliny po powierzchni ust, napawanie się ich gładkością i przeczuwanie, że są jędrne i soczyste, wystarczy się wgryźć.

„Jakżeż ona cudownie…”

Później nastąpiły próby chwytania to dolnej, to górnej wargi i sprawdzanie, jak bardzo kobiece cudeńka są jędrne i soczyste; częściej oczywiście usiłowanie pochwycenia niż udane ataki, bo Rysia po chwili bierności wyrwała się z rozkosznego odrętwienia i zaczęła coraz śmielej kontr działać.

W końcu głód stał się nieodparty i musieli go zaspokoić. Języki i zęby obojga włączyły się śmielej do ucztowania, a czwórka rąk poczęła zacieśniać objęcia w trosce, by nic uczestników uczty nie rozdzieliło.

Dopiero po chwili szaleństwa uświadomili sobie, że dają przechodzącym przez parking ludziom erotyczne przedstawienie, gorszące albo ekscytujące w zależności od światopoglądu widowni. Albo i takie, i takie.

– Jedźmy na przejażdżkę moim autem, Rysiu – zaproponował, kiedy dotarli w pobliże miejsca parkowania.

– Yhhmmm. Dobrze. – Jakby niedawna odmowa pójścia do łóżka zdarzyła się w innym świecie, w innym czasie.

Wyjechawszy na dwupasmówkę, w ostatniej chwili przemknęli pod zamykającym się już szlabanem kolejowym, a chwilę później samochód zjechał do pobliskiej zatoczki (Franciszek nie wiedział, po co zjechał i po co się zatrzymał, to stało się jakby bez jego woli).

Siedząc w obszernym wnętrzu C., jego fascynująca towarzyszka stała się nagle wesoła i zalotna, rozluźniona i pozbawiona hamulców. Kiedy zabrakło obserwatorów z mijających aut, rozbawiona i podekscytowana w zdecydowany sposób rozpięła mu spodnie, uwolniła nabitego krwią i umęczonego długotrwałą erekcją chuja i zanurkowała, aby się nim zająć. Pieściła go ustami niewprawnie, ale bez wahania, co chwila unosząc się i sprawdzając przez szyby, czy nadal są sami albo podnosiła tylko wzrok, badając reakcję mężczyzny. Zaskoczony Franciszek cieszył się chwilą i w niepojęty sposób udzielił mu się luzacki nastrój dziewczyny. Niestety pieszczoty nie trwało długo, tyle tylko ile zajął przejazd rozpędzonego towarowego pociągu. Na drodze znowu pojawiły się samochody – długa kolumna aut uwolniona z kolejki przed szlabanem, który C. zdołał sforsować tuż przed opuszczeniem.

– Och, jaka szkoda. Zepsuli nam zabawę. Jedźmy dalej i szukajmy ustronnego miejsca – stwierdziła, przerwawszy igraszki z członkiem, obserwując przejeżdżające co chwilę pojazdy z uroczym zawodem na twarzy.

Wyprostowała się na swoim siedzeniu i westchnęła.

– Mam ci zapiąć spodnie, czy sam sobie poradzisz, Franku? – Zadowolona ostentacyjnie oblizała usta.

– Zaraz, chwilę, muszę ochłonąć.

C. ruszył bez zrywu, a Franek pochwycił szczupłą rękę i ucałował ją z uśmiechem.

A potem nagle dopadła go dziwna przypadłość. To się zdarzyło już kilka razy. Nie wiadomo dlaczego świat w miniaturze przesunął mu się szybko przed oczami. Krótkie scenki zła zapamiętane z filmów dokumentalnych, serwisów informacyjnych, drastycznych newsów z ostatnich chwil. Nieokreślona obawa chwyciła za gardło i tak nagle jak złapała, puściła. Ochłonął. Pod wpływem chwili poczuł jednak, że musi coś powiedzieć, nie mógł się powstrzymać.

– Twoje człowieczeństwo powala mnie jeszcze bardziej niż twoja uroda – stwierdził uroczyście, z młodzieńczym przekonaniem. „Powala!”

Narwane z pozoru słowa zaskoczyły zarówno mówiącego jak i dziewczynę. Zapadła chwila ciszy.

– Ale płynie to twoje autko. – Młoda kobieta nie skomentowała dziwacznej deklaracji, za to doceniła pracę zawieszenia, kiedy zjechali w leśną drogę. Jakby oprzytomniała dopiero teraz i zaczęła dostrzegać zalety pojazdu, którym pokonywali wyboisty dukt. Rozglądała się po kabinie z uśmiechniętym zdziwieniem, ale trwało to tylko moment i zaraz jej myśli powróciły do głównego nurtu, przywarły do mężczyzny siedzącego obok. Spojrzała mu w oczy i wydało mu się, że wielkie źrenice Ryszardy jeszcze bardziej się rozszerzyły. Miała w głowie wyłącznie seks.

Na widok niewielkiej polany, do której dotarli, jednomyślnie stwierdzili, iż miejsce nadaje się na postój. Przypieczętowali decyzję porozumiewawczym mrugnięciem.

Ciepła ręka spoczęła na udzie, a potem powędrowała ku rozporkowi, nadal rozpiętemu i nadal demonstrującemu wzwiedzionego boleśnie chuja.

– Biedaku. – Kobiece współczucie musiało znaleźć ujście.

Zsunęła się nieśpiesznie, by kontynuować przerwane na szosie obciąganie.

Franciszek dał jej minutę albo dwie. Nie pozwolił pięknym ustom na długie hołdowanie kutasa. Wolał wyciągnąć dziewczynę na zewnątrz ubłoconego C. Tu ujął zgrabną głowę, na której pyszniła się mistrzowska, puszysta rzeźba koleżanki ze starszej klasy, i ucałował wargi. Nazywał je w myślach cudem, adorował ich cud, błagając sam siebie o tamtą cierpliwość z parkingu, o powstrzymanie zachłanności. Nie udało się. Męskie ręce mimowolnie popełzły ku tyłkowi. Obmacał go pożądliwie, aż zamruczała.

Niemal rozdarł jej bojówki, zsunął do poziomu kolan i niżej. Chętnie uwolniłby ją ze spodni całkowicie, ale nie chciał marnować czasu na walkę z opornymi glanami, nie mógł też utracić właściwego rytmu miłości.

Legła na siedzeniu, z głową w głębi auta. Cholerne spodnie cholernie przeszkadzały. Nie mógł jej zarzucić nóg na ramiona i rozchylić ud dość szeroko, by uzyskać optymalny dostęp do genitaliiiii, ale zrobił co się dało. Pachniała świeżym moczem, zdrową pizdą, swoją symbiotyczną florą bakteryjną, niedawnym orgazmem, pragnieniem macierzyństwa i nie potrafiła opanować ruchów bioder ani jęku, kiedy ją lizał. Nie musiał jej wkładać, wręcz nie zdążył jej włożyć palców do środka, gdyż bardzo szybko dopadł ją orgazm, a może to były nawet dwa uniesienia doznane niemal jedno po drugim. Zadygotała. Oderwała mu głowę przyciśniętą do krocza natychmiast, gdy nieutrudzony męski język zaczął sprawiać przykrość. Cierpliwie czekając, aż się uspokoi i uwolni łepetynę, Franciszek dyszał jej tylko w wilgotną skórę i włoski przystrzyżonej cipy – o dziwo, te słabe bodźce ponownie ją poniosły. Bo kiedy myślał, że za moment dojdzie do siebie po rozkoszy, nagle krzyknęła chrapliwie i znowu mocno go przycisnęła, jakby chciała wgnieść jego twarz w pizdę. Przez podbrzusze przeszła fala skurczy, jeszcze głębszych niż poprzednio i poczuł, że tapla się w sokach.

Świeży kobiecy zapach, może wytrysk z miniaturowych gruczołów samiczki, wezwał go do dalszych działań. Bez delikatności, zdecydowanie wyciągnął ją z samochodu, przekręcił, popchnął, by wypięła biały tyłek. Cholerne bojówki nadal przeszkadzały, ale nic nie mogło powstrzymać penetracji. Ogłupiały z chuci, wbił się dwoma sukcesywnymi uderzeniami w przyjazne ciało Rysi i łomotał ją, to szybciej, to wolniej poruszając biodrami. Chuj wędrował, zwiedzał wszystkie zakamarki pizdy, masturbując się w nierównomiernym rytmie, zmieniając powierzchnie nacisku, aby stymulować albo wrażliwy czubek wokół ujścia cewki, albo czułe brzegi żołędzi; uderzał w jędrne dno to bardziej z góry, to z dołu, aż dobrnął do orgazmu i obdarował kobietę spermą.

Później po wymianie numerów telefonów i pożegnaniu znowu poczuł rzadko doświadczaną satysfakcję. Pełna człowieczeństwa Rysia nie wywinie się od ciąży, choćby brała prochy i robiła nie wiadomo co, bo igły, mistrzowskie nie tylko w ginekologii, już tego dopilnują. Sperma innych mężczyzn nie dostanie żadnej szansy, nasienie Franciszka będzie dominować i zachowa moc do zapłodnienia przez co najmniej trzy miesiące, jeśli zajdzie taka potrzeba, jeśli nie uda się dokonać dzieła prokreacji z pierwszym jajeczkiem. Tyle wytłumaczył mu kiedyś Preto, przedstawiając cele seksualnej krucjaty, do której go z powagą zachęcał.

„Twoje człowieczeństwo…” – tak brzmiały narwane słowa, które skierował do dziewczyny niesiony emocjami chwili.

„Powala.”

Wiedział, co chce wyrazić, ale zamilkł wtedy i nie kwapił się do tłumaczeń, bo nie była po temu pora, a swojej zwięzłej syntezy nie rozwinąłby satysfakcjonująco nawet w długim wywodzie. Rysia z kolei zlekceważyła albo zinterpretowała wypowiedź po swojemu, wystarczające wyjaśnienia znajdując w oczach Franciszka. Nie czuła potrzeby prosić, by wyklarował jej, co ma na myśli.

Interpretacja dziewczyny mogła być zupełnie odmienna niż jego, ale to niczemu nie szkodziło. Nie cofnąłby swojej oceny. Dokonał jej w stanie wielkiego zauroczenia i pożądania. Stanowiła wynik zsumowanych emocji, wiedzy o jej przeszłości zebranej w trakcie skanu, własnego życiowego doświadczenia i chwilowego seksualnego napalenia. Tak właśnie miało być.

W swoim życiu Franciszek dużo myślał o człowieczeństwie. Już przed wypadkiem wiele czasu poświęcił studiowaniu tematu i pesymistycznym rozważaniom na temat losu i przeznaczenia całego ludzkiego gatunku. Skłonność do refleksji miał we krwi i pogłębiała się ona z wiekiem, a powypadkowy pobyt w szpitalu, spotkania i rozmowy z Preto zainspirowały go do jeszcze poważniejszych przemyśleń. Odmładzający się dzięki igłom mózg potrafił analizować i tworzyć syntezy coraz dojrzalsze. W następstwie zetknięcia z Obcymi wiedział o człowieczeństwie więcej niż zwykły śmiertelnik. I zachował wiele pokory w swoich ocenach. Czymże w końcu był jego prymitywny i sterowany emocjami gatunek wobec mądrości i dobrotliwej konsekwencji kosmicznych wędrowców, starszych o tysiąclecia pobratymców. Prawdę powiedziawszy, kupą gówna i niczym więcej, choć może w przyszłości… Nawet on sam, jako przykład, świadczył o prymitywizmie i głupocie homo. Przymiotnik rozumny, który nadali gatunkowi klasyfikatorzy był ich homocentryczną przesadą.

To Rysia nasunęła mu myśl o człowieczeństwie. Nieoczekiwanie stała się w jego głowie symbolem tego, co mogło ulec zagładzie, a co z całej duszy chciałby bronić. Coś niezwykłego emanowało z tej urokliwej i zdawałoby się nieskomplikowanej samiczki. Przywołała wspomnienia. Zwykle w chwili bliskości z kobietą jego myśli krążyły tylko wokół satysfakcji z pierdolenia i samczej oceny jakości nowo zaznanej partnerki seksualnej. A przy niej zobaczył, co zobaczył i palnął to, co palnął.

Teraz mimo zaspokojenia, pokornie i z obawą przewidywał przyszły los swojego gatunku, który toczył nieustanne krwawe (albo pozornie bezkrwawe) spory, krótkowzrocznie planując swoje działania. Głos tych nieco mądrzejszych był w mniejszości, ignorowany. Przeciętniacy, od dołu hierarchii po tych zaradnych, wyżej usadowionych, na gospodarczych i politycznych szczytach, nie dbali o dobro kolejnych pokoleń. Liczyło się tu i teraz. To krótkowzroczne podejście zdawało się uzasadnione i możliwe do wytłumaczenia – ot taki musiał być kolejny i pewnie nieunikniony etap ewolucji, ale przepełniała go obawa, czy będąc takimi jakimi są, przetrwają, czy nie popełnili nieodwracalnego już błędu? Na tę zagadkę nawet Preto nie znał odpowiedzi albo nie chciał jej udzielić Franciszkowi, a w powietrzu wisiało kluczowe pytanie, czemu pojawili się na Ziemi Inni (jeśli się pojawili)? Jak dawno tu powrócili (jeśli powrócili) i co chcieli osiągnąć? Trzy podobno bratnie cywilizacje, według przypuszczeń Preto, spotkały się w mateczniku przynajmniej dwóch z nich – najmłodszych. Co z tego spotkania wyniknie?

„Skąd u ciebie, dupku, te durne myśli w takim momencie?”, pomyślał w przebłysku otrzeźwienia.

O jednym musi powiedzieć Szikardonowi. Jego eliksir zadziałał wyjątkowo wolno i słabo. Nigdy nie zdarzyła mu się próba odmowy ze strony dziewczyny, która została poddana nawet krótkotrwałemu działaniu specyfiku stworzonego przez kompana. W jej przypadku potrzebne było bardzo długie działanie eliksiru albo zadecydowało coś innego.

I do tego zastanawiające zachowanie igieł. Miał wrażenie, że do pełnego desantu w ogóle nie doszło. Do organizmu Rysi wtargnął tylko zespół zwiadowców i co najwyżej ekipa położnicza. O to już trzeba będzie zrobić awanturę. Igły potraktowały dużo lepiej nawet kilka młodych kurewek, a tak cudowną w jego ocenie dziewczynę niemal zignorowały. Trudno zrozumieć, czym się kierują w swoich wyborach. Czyżby Rysia miała jakiś genetyczny defekt, który powodował, że uznały, iż nie warto inwestować w kompleksową opiekę nad jej organizmem?

Wieczorem po rozstaniu z Rysią myślał o przyszłości. Jak to zwykle bywało, jeden z adwokatów Preto kontaktował się z zapłodnioną przez niego kobietą i zdawał relację, że wszystko jej zapewnił: własne mieszkanie, miesięczne, szczodre dożywotnie subsydium i tak dalej, a Franciszek planował w kalendarzu wizyty u przyszłej matki. Nie za często, ot, od czasu do czasu (albo i nie, bo z niektórymi nie miał ochoty się spotykać). Później częstotliwość spotkań zwykle spadała, bo z przygodnie poznanymi kobietami nie czuł żadnej chemii – nic go wystarczająco nie motywowało do kolejnych odwiedzin przygodnej odbiorczyni nasienia, a kobiety wsparte przez igły szybko wyrzucały Franciszka z pamięci, sprowadzając dawcę do zamazanego obrazu „biologicznego ojca mojego dziecka”. Tak się działo np. z pielęgniarkami, nawet z Zosią, która zauroczona przez kilka tygodni szpitalnego flirtu, wkrótce po opuszczeniu lecznicy po prostu go olała. Ale teraz było inaczej. Rysię chciałby widywać jak najczęściej. Natychmiast po pierwszym spotkaniu koniecznie i niezwłocznie chciał się spotkać po raz drugi.

Nie odpowiadała jednak na telefony. W P. czekało go wielkie zaskoczenie, kiedy stęskniony wybrał się, aby odszukać ślicznoustą. Okazało się, że pod adresem, który odczytał z umysłu Ryszardy, owszem, mieszkała dwudziestosześcioletnia dziewczyna o tym imieniu, ale nie była to jego fascynująca znajoma. Ot, jakaś rezolutna, pulchnawa przeciętniaczka, z ciemnymi od farby lokami. Dużo niższa. Typowa przedstawicielka lokalnej, nowobogackiej elity. O dziwo w jej pamięci wyczytał toczka w toczkę te same wspomnienia, co w wyrzeźbionej główce Rysi. Wysnuł oczywisty wniosek, że fragment pamięci został skopiowany z jednego mózgu do drugiego. Po co? Musiał pilnie opowiedzieć tę historię Preto, niezależnie od tego, że i Szikardon niechybnie przedstawi mu swoją opinię na temat epizodu z Rysią.

Kilka dni później doszło do zdalnej rozmowy z Preto.

– Czy spotkanie z Ryszardą, kobietą, którą spotkałem w sobotę, to był zaplanowany eksperyment?

– Sądzę, że tak. Ale uprzedzając zarzuty, nie został zaplanowany przez nas. Więcej na ten temat nie mogę zdradzić, bo nie mam pełnej wiedzy. Wszystko toczy się swoim trybem. Myślę, że prędzej czy później dowiesz się o kulisach całego wydarzenia – tłumaczył się przystojniak, którego postać jak żywa ukazała się w gabinecie wiejskiej posiadłości.

„Kłamiesz, skurwielu!” – Franciszek był głęboko przekonany, że coś tu śmierdzi. Chociażby ta nieoczekiwana projekcja obrazów prowokująca do rozmyślań o człowieczeństwie. Czy to jakaś próba sterowania jego życiem? Bardzo możliwe. Jednak usiłował zachować dobrą minę w trakcie tej złej gry.

– To brzmi bardzo tajemniczo, a ja czuję… hmm… wiem, że dla ciebie to mało istotne… czuję tęsknotę za tą kobietą. Ot, prymitywna ze mnie istota. Nie bardzo pasuję do tych waszych bardzo racjonalnych, etycznych przesłanek działania. – Nie potrafił powstrzymać rozczarowania i jednak się poskarżył przystojnemu skurwielowi. Czy kiedyś jeszcze spotka ślicznoustą?

„Rysiu, misiu, ptysiu, tęsknię za tobą.”

i Poprawniej „manewr Altonena” – obrót auta w celu wyjścia z poślizgu czterech kół. Nazwa pochodzi od nazwiska fińskiego mistrza kierownicy.

ii Bohaterka sagi Sapkowskiego o wiedźminie

iii Świadomy błąd gramatyczny

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

A co tu tak cicho? Czyżby Karel nie zasługiwał na kilka chwil Waszej życzliwej uwagi? 🙂

Od siebie powiem, że zaskoczyło mnie i przeraziło przedmiotowe traktowanie kobiet przez głównego bohatera, które z pełną mocą ujawniło się w powyższym rozdziale. Do tej pory Franciszek wydawał mi się dość sympatyczny, ale szybko zmieniłam zdanie. „Przygodna odbiorczyni nasienia”? Bezwolny inkubator? Serio?!

Ateno, fakt, opowiadanie jest świetnie napisane, ale z powodów, o których wspomniałaś trudno je życzliwie skomentować. Liczę, że Franciszek rzeczywiście się opamięta, ale wykorzystywanie odurzonych „eliksirem” kobiet to nic innego jak gwałt, na dodatek mający prowadzić do zapłodnienia nawet wbrew woli kobiet i stosowanym środkom zaradczym. Jestem skrajnie przeciwna rozpowszechnianiu poglądu, że kobietę trzeba spić, żeby zaliczyć – to jeden z potworniejszych elementów naszej seksnegatywnej kultury. Fakt, że nie muszę lubić bohatera ani popierać opisywanych praktyk, żeby uznać opowiadanie za dobre, ale na ten wątek mam akurat alergię…

Hmm. Drugie łupnięcie. Zaraz padnę na ring i już nie wstanę, aby kontynuować pracę nad swoim tekstem.
Seksnegatywna kultura? Dobre określenie. Ty je…. ewolucjo! Coś ty z człowiekiem zrobiła?
Wytwarzasz mu w ciele jakieś eliksiry i chce mu się kopulować. Bez przerwy i wciąż. I to bez ślubu.
Wytwarzasz w ciele kobiety jakieś eliksiry, żeby można było ją zgwałcić. Bo to gwałt.
Ręce opadają….
Niemniej dziękuję Aniu za komentarz. Jego przesłanie popieram ale – moim zdaniem – ma się nijak to tekstu.
Uśmiechy
Karel Godla

Karelu, a jak zostało opisane zbliżenie Twoich bohaterów? Dziewczyna nie miała po prostu ochoty pieprzyć się z dopiero co poznanym facetem. A przecież mogła, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie wydał jej się atrakcyjny. Potencjalne drugie dno zarysowujesz dopiero na końcu – co oczywiście jest dobrym i uzasadnionym manewrem – ale i tak dowiadujemy się, że bohater odurzał niezliczoną ilość kobiet, nie tylko po to, żeby nie były w stanie odmówić, ale też żeby nie pamiętały ojca dziecka, którego mieć wcale nie chciały.

Seksnegatywna kultura to kultura, która próbuje zaprzeczać faktowi, że kobiety lubią seks i chcą go uprawiać – ale na własnych warunkach, świadomie dobierając partnerów. To kultura, w której już nastoletni chłopcy wiedzą, że koleżankę trzeba zmanipulować albo upić, żeby dostać, czego się chce. Krótko mówiąc nasza kultura to nadal kultura gwałtu, w której liczy się prawo posiadania innego samca, nie wola kobiety. Ja wiem, że nie da się tak już, tak natychmiast, że mamy już o niebo lepiej niż choćby przed stu laty, ale tym bardziej trzeba budować nowoczesną świadomość… szczególnie, że znajdujemy się w momencie, gdy dziesiątki, setki lat postępu w tej kwestii mogą zostać w jednej chwili zaprzepaszczone. A głęboko wierzę, że na seksoozytywnym nastawieniu mogliby zyskać wszyscy.

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Czy irracjonalne działanie musi być spowodowane „odurzeniem”? Owszem. Innego rodzaju odurzeniem. Idzie laska na imprezę i pod wpływem nastroju, który się jej udziela i odrobiny… naprawdę odrobiny alkoholu… robi coś, czego nigdy by w innych warunkach nie zrobiła. I potem jest zbulwersowana.
Jest to pewien rodzaj „odurzenia”, za który karzą tylko religijne zasady i ich wyznawcy, ale nie system prawny.

Dziewczyna miała ochotę pieprzyć się z dopiero co poznanym facetem – to wymowa tekstu a nie to co sugerujesz. Wystarczyła godzina rozmowy. Ale nie na pierwszej randce. A potem się zaczęli całować i zmieniła zdanie i nawet przejęła inicjatywę. Czy to takie dziwne? A poza tym, czy to była dziewczyna? Czy to była ofiara? Kto się na kogo zaczaił na tej stacji paliwowej? Nie masz wątpliwości po przeczytaniu do końca? Ja oczywiście nie ujawnię kulisów, ale w tym przypadku układ był całkowicie zaskakujący.

„bohater odurzał niezliczoną ilość kobiet, nie tylko po to, żeby nie były w stanie odmówić, ale też żeby nie pamiętały ojca dziecka, którego mieć wcale nie chciały”.
To nie tak. Nie odurzał, chyba, że użycie czegoś na kształt afrodyzjaku jest odurzaniem.
Ojca dziecka zaczynały powoli zapominać pod wpływem igieł, które działając na system dokrewny, itp. poprawiały z czasem ich kondycję psychiczną i czyniły niezależnymi, przebojowymi, optymistycznymi kobietami i matkami. Wszystkie te kobiety (fakt, że zostały wyselekcjonowane) staną się liderkami społeczeństwa pod wpływem igieł, kilka poprowadzi wyprawę międzygalaktyczną zbudowawszy sobie autorytet ogólnoświatowy. Taką mam koncepcję, szkoda, że przypina mi się etykietkę męskiego szowinisty. Mocna, niezależna kobieta i chętna matka (co sprawdzają wcześniej igły) zapomina o dostawcy nasienia, bo jest on, prawdę powiedziawszy, mało istotny. Mało to drzew w lesie, myślą w przyszłości.
Jestem wrogiem seksnegatywnej kultury – tu się zgadzamy, Aniu.
Uśmiechy,
Karel Godla

Ależ Karelu, nie wytykam Ci męskiego szowinizmu – wytykam go najwyżej Twojemu bohaterowi i to najwyżej na obecnym etapie rozwoju. Każdemu zdarza się popełniać błędy, a śledzenie ewentualnej przemiany bohatera może być bardzo interesujące. Zresztą kobietom też zdarza się traktować mężczyzn instrumentalnie. Po prostu nie potrafię dać się porwać opowiadaniu i delektować się jego potencjałem erotycznym, bo natrafia na pewne moje granice.

I tak, irracjonalne zachowanie może mieć najróżniejsze powody (swoją drogą przygodny seks wcale nie musi być taki znowu irracjonalny), można też zostać odurzonym dobrym nastrojem albo dać się zauroczyć rozmówcy w pięć minut, ale sam jako autor położyłeś nacisk na skuteczność „igieł”, co kojarzy mi się w ten a nie inny sposób.

I owszem, zakończenie sugeruje, że to Franek był ofiarą (pisałam o tym w poprzednim komentarzu!), ale całkiem fajna scena erotyczna, którą nie potrafiłam się cieszyć z wyżej wymienionych powodów była wcześniej 😝

Nie wkraczajmy może w dyskusję o tym, co sądzę na temat pomysłu, że męska sperma sprawia, że kobieta staje się lepsza, mądrzejsza i bardziej stabilna emocjonalnie 🤣🤣🤣

Od-uśmiechy Karelu

A.

PS Wszyscy jesteśmy niewolnikami kultury, w której przyszło nam żyć…

Dziękuje.
A kto, Aniu, miał „pomysł, że męska sperma sprawia, że kobieta staje się lepsza, mądrzejsza i bardziej stabilna emocjonalnie?” Bo mnie by to do głowy nie przyszło. Ja pisałem o działaniu igieł.
A oczywiście w skali tysiącleci sperma i jajeczka sprawiają zmiany na lepsze, gorsze albo neutralne.
Chyba znowu muszę się uśmiechnąć,
Karel Godla

Kto? Na przykład Szalony Korwin 😝 W życiu nie zrozumiem jak podobne brednie mogą nie zniechęcać niektórych kobiet do głosowania na niego (nie mówiąc już o nawiązywaniu z nim intymnych relacji), no ale widać mam niedość bujną wyobraźnię…

Napisałeś o „igłach”, nie spermie, ale mimo wszystko przedstawiłeś sprawę tak, że owe kobiety wiele zawdzięczają faktowi, że Franciszek postanowił z nimi kopulować. Tymczasem bez ingerencji z zewnątrz mogłyby osiągnąć to samo albo wybrać inną życiową drogę… W długiej i mrocznej historii patriarchatu ciągle kobietom ktoś chce odbierać prawo wyboru i ciągle toczy się walka o władzę nad macicami, ingerencję wewnątrz naszego organizmu. Wątpię, żebyś jako mężczyzna był w stanie w pełni zrozumieć odczucia kobiet, których seksualność i płodność próbuje się kontrolować przepisami prawa i naciskami społecznymi, którym od małego robi się pranie mózgu, wmawiając, że w pełni zrealizują się dopiero w roli matki. Pranie mózgu na tyle skuteczne, że później same robią je następnym pokoleniom… Nie wątpię, że części kobiet wybranie tradycyjnej roli daje szczęście, ale to po prostu nie powinna być jedyna droga. Sądzę zresztą, że jeśli kobieta dobrowolnie wybiera poświęcenie się rodzinie, jest to więcej warte niż gdy zostanie w rolę męczenniczki wepchnięta na siłę. W Twoich słowach też widzę wpychanie na siłę – nawet jeśli w role liderek społecznych.

Uśmiechy

A.

Aniu,
Widać, że nie lubisz brydżystów. A on pisał świetne felietony brydżowe, no i nieźle grał.
O polityce nie gadam Tutaj z Tobą ani z nikim. Nie masz jej dość? 😊 Zawsze zastanawiałem się, czy wypowiedzi brydżysty są wyrachowaną grą o publikę, czy przejawem jego „wąskiego” postrzegania świata. I nie doszedłem do żadnych wniosków. Tyle.
Teraz idźmy do kolejnego wątku.
Czy ktoś na tym świecie ma rzeczywiste prawo wyboru, oparte na LOGICE,STATYSTYCE, przewidzeniu konsekwencji wyboru na dziś, jutro, i za powiedzmy dziesięć lat (już o wybieganiu w przyszłość dalej nie marzę)? Patriarchaty, matriarchaty nie mają tu nic do rzeczy. Po prostu póki co nasz gatunek jest debilny (mówię o gatunku a nie jednostkach) i niewiele dalej stoi od ameby.
Aniu, a gdyby zapytać statystyczną kobietę (z puli tych, które rozważają zostanie matką, albo stanowczo nie są temu przeciwne), czy chciałaby urodzić dziecko, które będzie na sto procent pozytywnie wyjątkowe w sensie wszystkich rodzajów inteligencji, będzie absolutnie zdrowe i przysporzy jej radości, dumy i świetnej rodzinnej relacji, a ona sama dostanie tyle kasy, aby być niezależną od kogokolwiek przez całe życie i zostanie obdarzona idealnym zdrowiem, optymizmem, odpornością na stres po wsze czasy. No i będzie mogła bzykać po urodzeniu wszystko, co się rusza (albo i nie)?
No? Gdyby zadać takie pytanie, to jakie byłyby odpowiedzi?
No więc, czy warto zadawać takie retoryczne pytanie? Igły (czy też ich mocodawcy) uznały, że nie warto. Ja osobiście nie oceniam takiego podejścia. Ale jest w tym jakiś cień LOGIKI, STATYSTYKI, itp.

Czy podejście igieł jest podejściem „na siłę”, jak piszesz? No, może i jest. Kto by tam dyskutował z gatunkiem, który stoi blisko ameby. Uznały, że nie warto. Że tak, i już. Może dlatego, że wydaje im się, iż stoją trochę dalej od ameb i mogą za nie decydować dla ich dobra (albo dla swojego – trudno to zgadnąć).
Ewolucja idzie metodą prób i błędów, a to powolna metoda. Ewolucja spogląda na każdy atom naszego wszechświata z podobną chłodną obojętnością, która to obojętność odnosi się również do każdego podzbioru tychże atomów, czy kwarków. A takim podzbiorem jest ameba, igła, nosorożec, itp. Może do pełnego zbioru atomów czy kwarków odnosi się nieco lepiej 😊. Ale co ameba może wiedzieć o stosunku ewolucji do pełnego zbioru? Ha ha.
Uśmiechy,
Karel Godla

Karelu,
oczywiście, że mam dosyć polityki – tyle, że kwestia pozycji kobiet w życiu społecznym to coś więcej niż polityka. Na dodatek dotyczy mnie bardzo bezpośrednio. Bardzo nie chcę być traktowana jak żywy inkubator, a niektórzy właśnie to próbują robić. I właśnie tak przedstawiłeś podejście Franciszka do kobiet, choć teraz tłumaczysz, że to podejście „igieł”. Jako podejście wyższych form rozwoju (czy po prostu uważających się za wyższe) to oczywiście ma pewien sens, też nie pytamy krów przez którego byka chcą zostać zapłodnione, ale cały czas dyskutujemy o strumieniu świadomości bohatera, który jest po prostu mężczyzną…

Pewnie, że nasza zdolność podejmowania decyzji jest ograniczona, ale nie widzę powodu by inni ludzie czy instytucje mieli ją jeszcze zawężać.

Uśmiechy

A.

Ateno,
Słusznie postrzegasz. Bohater upaja się chwilową łatwością i powodzeniem w „zaliczaniu”.
Przechodzi fazę, której nadaję celowo negatywny wydźwięk. Może poprawi się później, kiedy skuteczność igieł ulegnie degradacji, co wzbudzi zresztą prawie sensacje wśród tych, którzy są ich twórcami. No i gdy Szikardon stwierdzi, że dość marnowania eliksiru – radź sobie bez niego, „dupku” 🙂
Uśmiechy dla Czytelniczki za celną uwagę,
Karel Godla

Bardzo interesujący tekst, Karelu!

Zdaję sobie sprawę, że to część większej całości, ale rozbicie poszczególnych rozdziałów (fabularne i chronologiczne – zarówno w odniesieniu do wydarzeń w życiu Franciszka, jak i rozstrzału czasowego samych publikacji) sprawia, że trudno ogarnąć pamięcią całość. Dlatego zaskoczył mnie wysoki udział elementów science-fiction w całym koktajlu. Pamiętałem z poprzednich fragmentów, że w grę wchodzi magicznie ożywiony samochód, ale nie miałem pojęcia o kosmitach (i to reprezentujących kilka cywilizacji!), eliksirze, igłach itd. Teraz trochę już to sobie ułożyłem w głowie.

Nie podejmuję się oceny postępowania samego bohatera, bo na jego doświadczenie wpływa silny element paranormalny (czy może raczej: ekstraterrestialny 😀 ), którego efektów nie potrafię obiektywnie oszacować. Skoro Franciszek otrzymał swoje posłannictwo polegające na selekcji, uwodzeniu oraz zapładnianiu młodych kobiet od Wyższej Inteligencji, to kimże jestem, by kwestionować dyspozycje takich sił 🙂 Tym bardziej, że jego misja wyraźnie ma na celu udoskonalenie gatunku ludzkiego, właśnie za pośrednictwem dzieci zrodzonych z owych przelotnych związków. Pachnie to trochę eugeniką oraz inżynierią genetyczną, lecz trudno odmówić szlachetności zamierzenia…

Całość czyta się wartko i szybko dzięki naprawdę przedniemu stylowi, niekiedy tylko psutemu przez zbędne wulgaryzmy. Nie mam nic przeciwko „chujom” oraz „pizdom” w wypowiedziach bohaterów, natomiast rażą mnie w warstwie narracyjnej. Jestem pewien, że Autor znalazłby dla nich właściwsze alternatywy. Dialogi są niekiedy przerysowane i mało wiarygodne. Jedynie eliksirowi oraz igłom zawdzięcza Franciszek to, że jego przyciężkawy podryw zostaje zwieńczony sukcesem – trudno mi sobie wyobrazić kobietę, która „poleciałaby” na teksty o podróżniczkach i Cirilli z Cintry 🙂 Z drugiej strony, pewna nieporadność bohatera w kwestiach damsko-męskich sprawia, że obdarzam go większą sympatią. Naprawdę poszczęściło mu się z tymi kosmitami, a skoro tak, niech korzysta!

Chętnie przeczytałbym kolejny fragment z jego historii. Być może uchylający rąbka tajemnicy, dlaczego działanie eliksiru słabnie i czemu igły nie chciały „najechać” Ryszardy.

A ocena? 5 za pomysł i warsztat, 4 za erotykę.

Pozdrawiam
M.A.

Dziękuję za uznanie, Megasie
Zwłaszcza za wzmiankę o tym, że uważasz tekst za „interesujący”. I za dwie piątki. Ocena za erotykę mniej mnie interesuje, bo erotyka jest może nie złem koniecznym w moich tekstach, ale czymś na co nie kładę szczególnego nacisku.
Doceniam, że pochyliłeś się nad tekstem, aby zbudować sobie bardziej ogólny obraz. Żałuję, że publikuję tylko fragmenty, ale całość raz, że nie istnieje; dwa, że jest w przeważającej części nieerotyczna; trzy, że ma formę szkiców i nawet to, co opublikowane jeszcze będzie zmieniane albo już zostało zmienione.
Wątek posłannictwa (selekcja, uwodzenie, etc.) Franciszka to inspiracja starociem z internetu pt. „Cock of Ages”, o ile nie przekręciłem tytułu. Tyle, że tam właściciel tytułowego organu jest wysłany w przeszłość. O ile pamiętam, po to aby rozpowszechnić geny dające odporność na epidemię, o której wiadomo, że nadejdzie. Terminy „eugenika” czy „inżynieria genetyczna”, których użyłeś, są jak najbardziej uprawnione. Moim zdaniem ludzkość nie uniknie zastosowania inżynierii na szeroką skalę. Ale co ja tam wiem 😊
Dzięki za zauważenie „przyciężkawego podrywu”. Zastanowię się jeszcze, co by można poprawić. Zauważ, że Cintra,itp. pojawia się tylko w myślach bohatera 😊 a słowo „podróżnik” – owszem, brzmi słabo w kontekście, ale wypowiedziane w odpowiedni sposób i podchwycone przez rozmówcę o czymś świadczy.
Natomiast kwestia wulgaryzmów to wątek pewnego sporu, który toczy się na łamach NE od dawna. To co nazywasz wulgaryzmem, to faktycznie dzisiaj jest wulgaryzmem, ale kiedyś nie było. A dla mnie także dzisiaj nie jest. Wolę więc stare, dobre słowa, „wulgaryzmy” niż pedofilskie zdrobnienia, których używają tutejsi autorzy, nie zdając sobie sprawy, że poprzez użycie takich terminów przyznają się nieświadomie do grzechu pisania o grzesznym erotyzmie. A kto nam winę wmawia?
Reasumując : słów używam z pełnym przekonaniem, świadomy, że wielu czytelników będzie zniesmaczonych. Trudno. Długa droga, aby zmienić gusta większości, która daje sobie wmawiać, co jest słuszne a co nie.
Uśmiechy,
Karel Godla
P.S. Czekam na kolejny odcinek Twojej starożytnej sagi.

Co się tyczy kolejnego rozdziału sagi, jeśli wszystko pójdzie dobrze, przeczytasz go już w najbliższy czwartek 🙂

Pozdrawiam
M.A.

No to czekam niecierpliwie, źeby pochwalić albo skrytykować 🙂

Aniu,
Odpowiadam na dole bo już nie da się inaczej ze względu na ograniczenia strony.

Tak, autor też nie chce, abyś była traktowana jako bezwolny żywy inkubator, z naciskiem na bezwolny, bo resztę konstrukcji wypracowała ewolucja metodą prób i błędów.
A odnośnie strumienia świadomości bohatera, to już w odpowiedzi na komentarz Ateny podkreśliłem, że bohater jest w porywach dupkiem i ma tego świadomość, nawet jest taki fragmencik w tekście, gdzie można to zaobserwować. Dodajmy standardowe zastrzeżenie np. twórcy piszącego fabułę o ludobójstwie, że „Poglądy bohatera/ów nie są poglądami autora”

A teraz pseudonaukowo, bo naukowcem nie jestem.
Mózg można sobie w porywie fantazji zobrazować jako stado komputerów ze sobą współpracujących, a jednym z tych komputerów jest „wolna” wola. Owa „wolna” wola współpracuje ze wszystkimi innymi komputerami. A co gdyby na chwilę zasymulować ową „wolną” wolę z zewnątrz (igły), zapytać te wszystkie inne komputery w mózgu i na podstawie ich odpowiedzi podjąć decyzję: rekomendować albo nie rekomendować bohaterowi ową właścicielkę „wolnej” woli do prokreacji? Wiem, wkurzysz się na taką zabawę wolną wolą, ale w prozie chyba można czasem się zabawić? Swoją drogą obawiam się, że prędzej czy później w przyszłości takie fikcyjne zabawy staną się praktyką na coraz większą skalę. Bynajmniej nie z inspiracji tymiż zabawami opisanymi w nurcie science-fiction, tylko ze znacznie poważniejszych powodów (raczej nieszlachetnych).
Uśmiechy,
Karel Godla

Karelu,
szeroko pojęta twórczość artystyczna jak najbardziej jest dobrym miejscem do wszelakich eksperymentów, jakkolwiek podlega ocenie i dyskusji. Każdy ją w jakiś sposób odbiera i analizuje, czasem myśli odbiorców daleko odbiegają od zamysłu twórcy. Odnosimy ją do własnych doświadczeń i poglądów – czasem zresztą udaje jej się wpłynąć na nasz sposób postrzegania świata.

Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ewolucja przystosowała kobiety do roli inkubatorów, ona przystosowała je do roli matek, a to zdecydowanie coś więcej. Kobietę jako inkubator możesz sobie obejrzeć w skądinąd dobrym filmie „Bone Tomahawk”.

Cała kultura jest jednym wielkim mechanizmem wpływania na naszą wolną wolę, nie wspominając nawet o reklamach czy propagandzie, obejdzie się więc bez wielkich eksperymentów myślowych 😉

Uśmiechy

A.

Aniu,
„Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ewolucja przystosowała kobiety do roli inkubatorów”. A ja się zgodzę z tym stwierdzeniem z dopiskiem: „między innymi” do tej roli. Niektóre nawet do tej roli się wynajmują. Ale jak pomyślę o tych paniach, które piją, ćpają, albo w inny sposób wpływają na płód w trakcie ciąży, to różne myśli przychodzą do głowy. Ostatni news o kobiecie przyłapanej, gdy wstrzykiwała sobie herę, z dzieckiem na ręku też daje wiele do myślenia. Albo o męskich degeneratach krzywdzących niemowlęta i zjawisku przemocy domowej w ogóle. Obie płcie statystycznie mają swój procent negatywnie postrzeganych osobników i znacznie mniejszy procent tych pozytywnych, a cała reszta to magma kołysząca się między biegunami pozytywu i negatywu. Do tych wszystkich ocen jednostki trzeba podejść z dużą dozą pokory, bo coś postrzegane dzisiaj jako negatyw z perspektywy setek, tysięcy lat może być ocenione inaczej. Uśmiechy dla Rozmówczyni,
Karel Godla

Karelu,
cóż, przyznam, że osobiście uważam, że na posiadanie dzieci powinny być wystawiane pozwolenia. To olbrzymia odpowiedzialność. Tymczasem brakiem sensownej edukacji seksualnej i utrudnionym dostępem do antykoncepcji jako społeczeństwo przyczyniamy się do tego, że dzieci później są zaniedbywane, maltretowane a nawet zabijane.

Dalej nie zgadzam się z tezą o inkubatorze – wynajmowanie się do rodzenia dzieci bywa obarczone olbrzymimi kosztami psychicznymi, bo choć ten mechanizm czasem zawodzi, natura pomyślała ciążę jako okres przygotowania do macierzyństwa. Funduje taki koktajl hormonów, żeby kobieta przewartościowała całe swoje myślenie…

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Aniu,
„cóż, przyznam, że osobiście uważam, że na posiadanie dzieci powinny być wystawiane pozwolenia.” Hmm, w pierwszej chwili bym przyklasnął i od dawna podobne pomysły chodziły mi po głowie, a pewne kraje już od dawna stosują quasi rozwiązanie w postaci zabierania dzieci tym, którzy – zdaniem kontrolującej instytucji ¬– niedostatecznie się nimi opiekują. Po zastanowieniu jednak jestem przeciwny „zabieraniu ewolucji jej chleba”. Na przestrzeni wielu pokoleń sprawa i tak się jakoś rozstrzygnie – być może w zaskakujący pozytywny dla nas sposób. W ten sam pozbawiony fundamentalistycznych podstaw sposób myślę np. o dzieciach mocno autystycznych lub inaczej upośledzonych. Niech sobie przychodzą i będą. A nuż ewolucja zrobi jakiś cudzik i w genotypie niechcianego nastąpi przeskok, który pozwoli gatunkowi dokonać postępu.

Natura „funduje koktajl hormonów”, więc wyobraź sobie wielokroć skuteczniejszy koktajl serwowany przez igły. Ale Ty jakoś niechętnie podchodzisz do moich nieco nowatorskich pomysłów science-fiction.

A tak w ogóle wiele problemów zostanie rozwiązanych, gdy rolę matek i ojców przejmą roboty z AI. One nam w którymś momencie zaczną wychowywać nowe pokolenia, najpierw pewnie tylko elicie a potem już całej populacji. Pełny potencjał (w tym intelektualny) każdego dziecka zostanie w ten sposób wykorzystany. W tej chwili 99% tego potencjału (my guess) jest marnowane.
Uśmiechy,
Karel Godla

I widzisz, Karelu, każdy ma nieco inny punkt widzenia. Ja, pisząc o pozwoleniu na posiadanie dzieci, miałam na myśli głównie to, żeby każde dziecko było chciane. Dzieci są w stanie wiele znieść, ale najbardziej niszczy je brak miłości. Brak miłości, czy wręcz niechęć bądź nienawiść prowadzi też do największych tragedii. Jednak najlepszą nawet ideę można łatwo wypaczyć. Odbieranie dzieci rodzicom przez różne instytucje ma z założenia służyć ich dobru (wzięło się z resztą ze zmiany postrzegania dzieci jako własność rodziców – przeważnie ojca – którzy mogą zrobić z nimi, co tylko zechcą, łącznie z zabiciem albo sprzedaniem). Niestety takie a nie inne prawo bynajmniej nie likwiduje patologii, może natomiast samo tworzyć nowe, kiedy jest używane bezdusznie.

Ewolucji natomiast już dawno odebraliśmy jej chleb: antykoncepcją, selektywnymi aborcjami, podtrzymywaniem ciąż, które bez wysokorozwiniętej medycyny nie miałyby szans zostać donoszone, leczeniem bezpłodności, in vitro, przedłużaniem i podtrzymywaniem życia osób bardzo ciężko chorych itp. Zresztą, jak sam zauważyłeś, ewolucja jest ślepa i bezduszna. Ona nie zamierza nas udoskonalać, działa bardzo chaotycznie. Jest taka fajna książeczka „Człowiek i błędy ewolucji” Nathana H. Lentsa – polecam. Mnie urzekł przykład lewego nerwu krtaniowego wstecznego, który tworzy pętlę pod aortą zamiast najkrótszą drogą biec do mózgu.

Ale wracając do tematu… Obecnie ludzie, którzy mają wiele do zaoferowania zarówno, jeśli chodzi o geny, jak i kapitał kulturowy zwykle rozmnażają się słabiej, niż ludzie, którzy mają do zaoferowania mniej (taką zależność można dostrzec przynajmniej w społeczeństwach Zachodu). Sądzisz, że to dobrze wróży naszemu gatunkowi? Pomijając już nawet fakt, że jest nas po prostu za dużo, co niechybnie skończy się katastrofą…

Koktajl hormonów fundowanych przez naturę jest koktajlem hormonów, które funduje nam nasze ciało. Nasze ciało, czyli MY, bo jakość nieszczególnie wierzę w niezawisłą duszę 😉
Dlatego dla mnie to zasadnicza różnica, czy koktajl jest naturalny, czy wstrzyknięty przez osoby trzecie.

AI rzeczywiście może przyczynić się do rozwoju potencjału intelektualnego ludzi, jeśli zostanie mądrze wykorzystanie, ale nigdy nie zastąpi rodziny. Dla rozwoju dziecka niezwykle istotny jest kontakt fizyczny, nawet dorośli potrzebują przytulania – wpływa znacząco na ich poziom zadowolenia z życia i równowagę psychiczną. Ciągle nie doceniamy siły dotyku, a jest ogromna…

Od-uśmiechy

Ania

Aniu,
Ale rozbudowana wypowiedź. Ty chyba jesteś jakąś aktywistką (a przynajmniej o takich piszesz w niektórych swoich opowiadaniach). Ja nie chcę się aż tak rozwodzić.
Dziecko i miłość. Cóż nie przeczę Twoim poglądom, aczkolwiek mam swoje wątpliwości nt. miłości w ogóle. Czym jest itp. Co jest dla dziecka najważniejsze – to też pytanie. Na pewno akceptacja i interakcja. A co więcej? Nie wiem, nie znam się jako kompletny technokrata.
Antykoncepcja, selektywna aborcja to też ewolucja – jej epizody. Przedłużanie życia to mniej ważny, a może wręcz peryferyjny nurt ewolucji. No, chyba, że ci, którym życie przedłużono, masowo się rozmnażają. Bardzo Ci dziękuję za propozycję lektury. A nuż mnie coś zainspiruje. Postaram się przeczytać.
„Obecnie ludzie, którzy mają wiele do zaoferowania zarówno, jeśli chodzi o geny, jak i kapitał kulturowy zwykle rozmnażają się słabiej, niż…”. No właśnie. Nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem. Ale wydaje mi się, że nawet jeśli istniejąca w jakiejś epoce elita intelektualna, naukowa, itp. zmniejszy swoją liczebność lub wręcz wymrze, to i tak narodzi się nowa, z czasem lepsza i wartościowsza. Tak, że to nie jest przyczyna niepokoju. A elity często się kończą, albo historia miesza społeczeństwami jak w tyglu i ci, którzy byli elitą, przestają nią być. Tygiel mieliśmy w latach powojennych. Zabetonowany świat przedwojennej arystokracji, który wg niektórych stanowił barierę rozwoju kraju, został rozpieprzony i do elity wstąpili zwolna potomkowie roboli i chłopstwa. To chyba jedyny pozytyw tamtych lat. Sam znam syna dekarza, który został konsulem w wielkim kraju na Zachodzie, a jego syn jest profesorem zwyczajnym. Zakotłowało się w naszym tyglu niesamowicie.
No i ostatni wątek AI, przytulanie itp. Zapewniam Cię, że potrafię sobie wyobrazić (nie ja pierwszy) człekokształtnego, nie do poznania, iż to nie człowiek, robota z AI i on z całą pewnością będzie potrafił przytulać dużo lepiej i sensowniej, niż jego twórca i nauczyciel – człowiek. A kochankowie – roboty, to będzie coś, co wyprze seks międzyludzki. Przynajmniej chwilowo. Nie są to optymistyczne perspektywy, wiem. Ale chyba nas to nie ominie.
Uśmiechy, Moja Cierpliwa Dyskutantko
Rozmowa z Tobą to przyjemność 😊

Nie jestem aktywistką, Karelu, dawno z tego wyrosłam. Wolę dbać o siebie, niż o uciśnione masy, które nigdy tego nie docenią. Cyniczne? Pewnie tak, ale też… hmmm… życiowe 😉

Co nie zmienia faktu, że jako autorka mogę chcieć czasem czytelnika zmusić do namysłu.

Nad istotą miłości można się zastanawiać i toczyć długie dysputy. Kto wie? Może to tylko akceptacja i życzliwe interakcje, niemniej jako istoty z natury społeczne, po prostu ich potrzebujemy. Szczególnie na wczesnym etapie życia. I mają dla nas większe znaczenie niż system polityczny, w którym żyjemy, stan posiadania czy dostęp do czystej wody 😉 Stąd tyle w naszej psychice mechanizmów odpowiadających za konformizm…

Gdyby nie zawirowania, o których piszesz, też teraz pasłabym pewnie krowy u szlachcica, będąc analfabetką. Niemniej tendencja, o którą mi chodziło nie dotyczy obecnie elit, a raczej szeroko pojętej klasy średniej. Co gorsze ład społeczny ulega ponownemu zabetonowaniu. Prędzej czy później rzecz jasna zostanie obalony, ale trzeba się liczyć z tym, że w międzyczasie ewolucja może bynajmniej nie sprawić, że staniemy się gatunkiem bardziej łagodnym i inteligentnym… i w tym kontekście AI rzeczywiście może okazać się niezastąpione.

Miło znaleźć czasem równie cierpliwego dyskutanta…

Od-uśmiechy

A.

Aniu,
Nie jesteś aktywistką? No to mnie trochę uspokoiłaś. Cyniczka? Spoko. Świat jest ich pełny.
Miłość ktoś nazwał incydentem psychotycznym. Odnotowałem to sobie jako ciekawostkę i być może nawet użyję tego określenia. Kompletnie nie wiem, co ono znaczy, ale określenie sprawia wrażenie dość sceptyczne, wobec samego zjawiska, które jest tak gloryfikowane i opisane w literaturze na wszelkie sposoby.
Myślę, że analfabetka pasąca krowy może być szczęśliwą kobietą…
A jeśli chodzi o sztuczną inteligencję to może ona oczywiście zrobić dużo dobrego, ale użyta przez te bestie, czyli ludzi, może spowodować straszliwe skutki. Niewyobrażalne. Najgorsze scenariusze mogą się spełnić.
Przyjemność rozmowy? Po mojej stronie wielka jej część.
Uśmiechy,
Karel Godla

Karelu,
podejrzewam, że chodziło jednak o epizod, nie incydent, psychotyczny. W sumie niewiele takie stwierdzenie różni się od znacznie starszego, że miłość to szaleństwo (lub choroba psychiczna). Biorąc po uwagę jak szalone rzeczy robimy czasem pod jej wpływem, trudno się nie zgodzić 😉

Też myślę, że analfabetka pasąca krowy mogłaby być szczęśliwa. Bez wątpienia, ani inteligencja, ani wykształcenie nie dają szczęścia. A głupota czasem popłaca… mniej stresu…

Gorzej, że na AI jako gatunek jesteśmy i za głupi i zbyt agresywni. Ale może nie będzie aż tak źle…

Od-uśmiechy

A.

Nie znam poprzednich fragmentów tej powieści (?), opublikowanych jakiś już czas temu, dlatego odbieram ten jako odrębną całość. Z tego powodu nie zaskakuje mnie nawiązanie do SF, ale przyjmuję je w sposób naturalny, jako ciekawy zabieg fabularny. Nadaje on głębszy zamysł pozornie banalnej scence podrywu i szybkiego zbliżenia, dostarcza też intrygującego zwrotu akcji w zakończeniu. Pewna nieporadność i przyciężkawy charakter wspomnianego podrywu (wskazane przez MA) wypadają w sumie naturalnie, bo skoro Franciszek ma do dyspozycji zdobycze nanotechnologii (albo podobnej, zaawansowanej techniki), to nie musi się zbytnio wysilać. Pozytywnie odebrałem poboczną scenkę z umięśnionym kierowcą japońskiego bolidu, przez chwilę obawiałem się bowiem wyświechtanego wątku rycerskiego obrońcy. Autor zręcznie uniknął jednak takiej banalizacji, sygnalizując jedynie podobną możliwość. I jeszcze piękny akapit opisujący odczucia bohatera podczas prowadzenia szybkiego samochodu. Toż to niemal opis zbliżenia erotycznego, swego rodzaju kontrapunkt dla sceny przedstawiającej później takowe pomiędzy głównymi postaciami. Cóż, ludzie (w tym konkretnym wypadku przede wszystkim mężczyźni, niezależnie od poglądów sugerujących niwelowanie wszelakich różnic pomiędzy płciami) znajdują różne powody przeżywania emocji.
Doceniam elegancję stylu, ale to nic nowego w Twoim wydaniu.
Pozdrawiam

Neferze,
Wcale się nie dziwię, że nie znasz poprzednich fragmentów. Najwcześniejszy z nich – Cztery Tęcze był publikowany w dwóch odcinkach w 2013 i 2014 roku, czyli bardzo dawno. Zresztą to już nieaktualne wersje, bo koncepcja całości ewoluuje i jeszcze długo nie przestanie. A najwcześniejszy – niepublikowany – fragment powstał na papierze w postaci maszynopisu, gdy miałem koło dwudziestki. Mam do dziś te wyblakłe już nieco kartki i przepisałem całość z niewielkimi zmianami – wkomponuje się w początek tomu drugiego (inspirowanego nieco przygodami Tarzana). „Nieporadność i przyciężkawy charakter podrywu” – to drugi alarmujący sygnał. Muszę przemyśleć jeszcze tę krytykowaną scenę, z której byłem całkiem zadowolony do momentu publikacji, bo nie miałem zamiaru bawić się w jakieś subtelności. Dzięki za sygnał.
A samochodami kompletnie się nie interesuję w przeciwieństwie do swojego bohatera, którego staram się nie idealizować: raz jest dupkiem, raz spoko gościem.
Uśmiechy,
Karel Godla
P.S. Twoją staroegipską sagę mam nadal w pamięci – jest to jeden z najlepszych cykli opublikowanych na Najlepszej Erotyce.

Tymi uwagami pod adresem inkryminowanej sceny aż tak się nie przejmuj. Gdy zastanowić się nad tą kwestią, to należy dojść do wniosku, że najbardziej kompetentne dla jej oceny powinny być przedstawicielki płci pięknej, a nie dwóch zgredów. (:- Mam nadzieję, że kiedyś dokończysz i opublikujesz całość powieści, tym bardziej, że jak wspomniałeś, uprzednio ogłoszone fragmenty tymczasem się zdezaktualizowały. Ogólnie lubię SF, a pomysł ulepszania (hodowli?) rasy ludzkiej poprzez przekazywanie jej genów drogą płciową za pośrednictwem specjalnie przygotowanego i „wyposażonego” agenta (plus zasygnalizowane w obecnej części utworu komplikacje) uznałem za ciekawy i perspektywiczny.
PS. Dzięki za pamięć i dobre wspomnienie.

Gorsze teksty na podryw słyszałam, więc nie jest tak źle 😉

Dzięki, Aniu, za pociechę 🙂

Neferze,
Tak bardzo się nie przejmuję. Podryw podobnie jak każdy epizod komunikacji międzyludzkiej to w niewielkim procencie komunikacja werbalna, w większym niewerbalna. Być może z lenistwa pominąłem nieco niewerbalny aspekt i trzeba by rzecz dopracować. Faktycznie słowa padają zwyczajne, nieatrakcyjne dla czytelnika, choć autor, mając scenę przed oczyma, jest ze swojego wyboru zadowolony. Jednak sygnał od czytelników zawsze jest dzwonkiem alarmowym. Nawet jeśli Ania nie jest taka wybredna jak dwaj panowie.
Ulepszanie/hodowla rasy. Nie do końca o to tu chodzi. A może o to. Wypadek, od którego zaczyna się cała opowieść, wypadek, którego bohater jest ofiarą, wywołuje „szok” u tych, którzy mogą być uznani za sprawców. Ale nie z powodu samego wypadku lecz z powodu cech ofiary, czyli Franka. Prawdopodobieństwo dojścia do wypadku w ocenie „sprawców” jest bliskie zeru. Więc kto/co spowodowało wypadek? Czyja ingerencja? Przeznaczenie chciało, aby napotkali na swojej drodze bohatera? Hmmm, mało kto wierzy jeszcze w przeznaczenie, a na pewno nie przedstawiciele dużo starszej i dużo bardziej rozwiniętej cywilizacji. Niemniej analizują problem i dochodzą do swoich wniosków, którymi tylko w niewielkim stopniu podzielą się z Franciszkiem. Ten wspomniany „szok” jest pierwszym, o którym ma wiedzę bohater, bo jakieś szczątki informacji na ten temat pozyskał również innymi kanałami. Drugim „szok” wywołuje ktoś, kogo bohater spotka w kolejnym fragmencie, który być może jeszcze opublikuję. Przepraszam za mętną wypowiedź, ale nie chcę zbyt wiele ujawniać.
Uśmiechy,
Karel Godla
P.S. Pamięć i dobre wspomnienie – yes, yes, yes

Aniu,
E tam, mylisz pojęcia. Epizod psychotyczny obejmuje okres – ca np. dwudziestoletni, itp. – między jednym ślubem kościelnym a kolejnym, po drodze spłodzenie kilkorga dzieciaków. Przykładem epizod pewnego słynnego Jacka.
Natomiast incydent psychotyczny tym się różni od epizodu, że nie musi być z każdej strony ograniczony taką imprą jak ślub.
Myślę, że wytłumaczyłem Ci tę istotną różnicę. Szaleństwo? No. Ewolucja każe nam robić różne szalone rzeczy abyśmy przetrwali jeszcze kilka lat i jeszcze kilka lat, i tak prawie – mam nadzieję – bez końca.
Odnośnie analfabetki nie zapominaj o dojeniu i innych obowiązkach. Nie myśl, że to tylko wypas i błogie marzenie na łące o niebieskich migdałach.
AI to bomba atomowa 21 wieku. Oby nie wybuchła w gęsto zaludnionym terenie.
Uśmiechy,
Karel Godla
P.S.
Znowu musiałem odpowiedzieć na dole tej kaskady komentarzy ze względu na ograniczenia wordpress”a.

Karelu,
owszem, w pewnym momencie przestaje pojawiać się przy postach przycisk „odpowiedz”, WordPress nie przewiduje też kolejnych wcięć drzewka, ale jeśli dasz „odpowiedz” przy przedostatnim poście, Twój pojawi się pod ostatnim, z takim samym wcięciem. Nie wiem czy tak można w nieskończoność, ale zapewniam, że długo 😉

Dojenie, napastujący panicze, regularne okresy niedoboru pokarmów… nigdy nie wiadomo czy trafiłoby się dobrze.

Serdecznie pozdrawiam

A.

Aniu,
„Napastujący panicze” – wyobraźnia Twoja szaleje, mam wrażenie 😊 Raczej bym to widział jako „napastujących przedstawicieli całej starszej, męskiej części społeczności”. Zdrowe jajeczka i takież jaja nie leniuchowały bezczynnie w tamtych latach.
Może jeszcze kiedyś Twoje rady mi się przydadzą, gdy będę miał cierpliwą rozmówczynię w środowisku wordpress’a,
Uśmiechy,
Karel

Czytałeś może „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Y.N. Harariego? 😉

Aniu,
Już sobie zamówiłem i Harariego, i wcześniej sugerowanego Lentsa.
Dziękuję za sugestie.
Uśmiechy,
Karel

Napisz komentarz